Niepokorna - Jolanta Bartoś - ebook + książka
NOWOŚĆ

Niepokorna ebook

Bartoś Jolanta

4,0

201 osób interesuje się tą książką

Opis

Anna, młodziutka pani mecenas, ma wysoko postawioną poprzeczkę, gdy podejmuje pracę w kancelarii wuja, który opiekuje się nią od lat. By nikt nie posądził surowego mecenasa Adamka o protekcję, musi starać się bardziej niż inni świeżo upieczeni adepci prawa, by udowodnić, że na tę pracę zasługuje. Poświęca jej więc całą energię. Również po to, by zagłuszyć nią traumy z dzieciństwa.

Pochłonięta pracą, otoczona sympatycznymi ludźmi, nie dostrzega sygnałów tlącego się uczucia wysyłanych przez młodego sąsiada. Karola traktuje jak przyjaciela, do którego może zawsze wpaść po przysłowiową szklankę mąki. Pewnego dnia, pod naciskiem szykującej swoje wesele przyjaciółki, poznaje przystojnego i czułego Kacpra, w którym szybko się zakochuje. Sielanka niestety nie jest jej pisana. Niespodziewanie dla niej samej wplątuje się w aferę przestępczą.

Kto zleca śledzenie Anny i w jakim celu? Kto próbuje ją zastraszyć? I jaki udział ma w tym surowy wuj Tomasz?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
4
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Gosia8331

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia ❤️
00



Copyright © by W. L. Białe Pióro & Jolanta Bartoś

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Zdjęcia: Aneta Jezierska

Skład i łamanie: WLBP

Korekta: Anna Płaskoń-Sokołowska (e-korekta)

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2025

ISBN: 978-83-67788-50-2

***

Obudził ją głos tak przeraźliwy, że zerwała się bez tchu. Potem nastała cisza. Mrok nocy rozświetlała tylko uliczna latarnia. Anna rozpoznała swój pokój. Po chwili zorientowała się, że nie siedzi na łóżku, tylko na podłodze.

Znowu musiałam uciekać – pomyślała. Chciała wstać, ale nie czuła nóg. Podczołgała się więc do łóżka i nieporadnie wdrapała na nie – jak dziecko, które chce pokonać zbyt wysokie dla siebie przeszkody. Chłód nocy dawał o sobie znać. Otuliła się szczelnie kołdrą, żeby nie zmarznąć, choć czuła jedynie drętwienie nóg. Zdawała sobie sprawę, że to chwilowe, że do rana minie. Zamknęła oczy, ale po kilku sekundach znów rozbłysły w mroku. Czaiły się w nich: strach, przerażenie, chęć ucieczki. Bała się choćby spojrzeć w bok, żeby nie zobaczyć dziwnego cienia, który rzucała latarnia.

Czuła, jak serce łomocze w jej piersi, a strach dławi gardło. Przerażenie nie pozwalało jej krzyczeć.

− To był tylko sen, tylko sen, tylko sen… − bezgłośnie, jak modlitwę, powtarzały jej usta.

***

Rano Anna stanęła przed dużym lustrem zawieszonym w przedpokoju. Ponad swoim ramieniem odbijającym się w tafli szkła dostrzegła wiszącą w głębi pokoju białą sukienkę.

Usiadła na pufie, bo nogi wciąż jej drżały. Wbiła wzrok w materiał.

Miała kiedyś taką – piękną, ozdobioną tymi cudownymi falbankami, o których marzyła. Mama zawinęła wtedy włosy Ani w loki i ułożyła na jej głowie wianek. „Wyglądasz jak mały aniołek”, powiedziała, uśmiechając się do córki, a ona stała szczęśliwa i przejęta tym, co miało się wydarzyć za chwilę.

Ale biała sukienka zrobiła się brzydka, zalana krwią. Wszędzie tylko krew.

Nie jest już dzieckiem.

„Jesteś małym aniołkiem”, słyszy, ale nie jest to głos mamy. Tego głosu się boi.

„Nie chcę tu być!” – wszystko w niej krzyczało, rozdzierało od wewnątrz.

− Aniu… – Poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. – Dobrze się czujesz?

− Tak, wszystko… jest… dobrze… − wyszeptała.

***

Zbliżały się dwudzieste ósme urodziny Anny Strumi. Dwa tygodnie później jej przyjaciółka wychodziła za mąż, a ona – Anna − miała być druhną.

Nie pamiętała swojego dzieciństwa. O rodzinie przypominały jej tylko pożółkłe zdjęcia. Mama Lila − piękna i uśmiechnięta. Marek – ojciec wiecznie zapracowany, ale troszczący się o rodzinę. I młodszy braciszek Anny, który ku niezadowoleniu siostry zawsze podkradał jej pluszaki. Dziś oddałaby wszystko, żeby zobaczyć tę małą rączkę wyciągniętą po jej ulubionego misia.

W jej pamięci wciąż żywy pozostawał obraz ciepłego domu, świąt i radości. A potem nagle wszystko się zmieniło. Trafiła pod opiekę wuja Mariusza. Uciekła jednak od niego. Panie z opieki społecznej straszyły ją, że jeśli wciąż będzie uciekać, pójdzie do domu dziecka. Ale ona wolała to, niż mieszkanie z wujem i jego rodziną. Ciotka Dorota mówiła, że jest kłamczuchą, bo przecież wujek zawsze ją kochał i nazywał swoim małym aniołkiem. Sami nie mieli dzieci – zrezygnowali ze starań po tym, gdy ciotka poroniła i omal nie umarła.

A ona wciąż uciekała. Nikt jej nie słuchał, nikt nie wierzył w słowa dziecka. Wuj Mariusz kierował dużą firmą, miał nieposzlakowaną opinię. Wszystko zrzucano na zbyt wybujałą fantazję dziewczynki.

Gdy tylko osiągnęła pełnoletność, poszła do adwokata swojego ojca i zażądała, aby wszystkie aktywa, które pozostały po śmierci jej rodziców, zostały przepisane na nią. Nie potrzebowała już opieki. Tak przynajmniej uważała. Przez pierwszy rok po odzyskaniu wolności żyła pełnią życia. Dopiero później przyszło otrzeźwienie. Jej przyjaciele wcale nie byli przyjaciółmi, tylko ludźmi żyjącymi na jej koszt. Życie nie było życiem, tylko ucieczką. Po raz kolejny zwróciła się do adwokata ojca. Zaczęła go nazywać wujkiem, a on postawił twarde warunki. Zacisnęła zęby. Nigdy się nie przyznała, jak bardzo upokorzyła ją ta sytuacja. Dzisiaj wiedziała, że miał rację. Zmusił ją do ukończenia szkoły średniej. Wciąż powtarzał, że umie więcej, niż pokazuje, że powinna iść na studia. Prawo wybrała trochę z przekory, żeby się nie czepiał. Miała nadzieję, że gdy już skończy tak trudny kierunek, on przestanie jej powtarzać, że stać ją na więcej.

Ale nigdy nie przestał.

***

Weszła do gabinetu wuja. Sądziła, że przyjął ją do pracy z litości, bo nikt inny jej nie zatrudni, mimo że studia ukończyła z wyróżnieniem. Codziennie musiała udowadniać, że potrafi więcej, niż myśli wuj. Codziennie czekała na najdrobniejszą pochwałę, ale nigdy jej nie usłyszała.

Wuj Tomasz rzucił na stół konferencyjny jakieś akta.

− Zapoznaj się z tym – polecił, po czym zajął się swoimi sprawami.

Zabrała teczkę i wyszła. Nie miała swojego gabinetu. Siedziała w wielkiej sali z innymi młodymi ludźmi, którzy byli tuż po aplikacji i chcieli za wszelką cenę udowodnić, że są przydatni w firmie.

Wyścig szczurów, przeszło jej przez myśl, choć sama wciąż rzucała się w wir ciężkiej pracy. Otworzyła teczkę i zaczęła czytać akta Romana Koteckiego. Nigdy niczego nie przeglądała pobieżnie. To była pierwsza zasada, którą wpoił jej wuj Tomasz. Każdy szczegół może mieć znaczenie i ona musi znać wszystkie, zanim stanie na sali sądowej.

Nie zauważyła, kiedy zrobiło się tak późno. Lipcowe dni ciągnęły się w nieskończoność. Po raz kolejny przejrzała dokumenty i wprowadziła dane do komputera. Wciąż nie znalazła szczegółu, którego szukała z taką determinacją.

− Nie wracasz dziś do domu? – Usłyszała za plecami głos, tak dobrze jej znany, zimny, oficjalny, bez cienia emocji.

Uśmiechnęła się, próbując stopić lodowate serce, które jak sądziła, nikogo nie potrafiło kochać.

− Popracuję jeszcze. – Wskazała leżące na jej biurku akta.

− I tak niczego już dziś nie wymyślisz – odparł wciąż tym samym niewzruszonym tonem. – Idź, wyśpij się. Wyglądasz jak cień – dodał, po czym odwrócił się i wyszedł.

Czekał na nią przy windzie.

− Wuju, czy mogłabym jakąś sprawę poprowadzić sama? – zapytała, gdy już do niego dołączyła.

− Oczywiście – odparł krótko.

− A którą?

− Każdą, kiedy tylko się przekonam, że potrafisz sama występować na sali sądowej – szybko zgasił jej zapał. – Akta, które ci dziś dałem, to odwołanie od wyroku. Będę cię nadzorował. Pokaż, że potrafisz. – Skinął głową na pożegnanie i skierował się w stronę parkingu.

***

Dotarła do domu w nie najlepszym humorze. Rzuciła dokumenty na biurko.

− Niech to szlag! – Akta rozsypały się na blacie i spadły na podłogę. Mam tego dość – pomyślała. – Robię wszystko, żeby był ze mnie choć odrobinę dumny, a on zawsze jest niezadowolony. „Pokaż, że potrafisz”! Czy ja jestem tresowanym pieskiem? Zabawką? Ile razy już to słyszałam? Wiem, jestem tylko biedną sierotą i córką jego przyjaciela. Może dlatego czuje się zobowiązany do tej dziwnej opieki. Ale już nie jestem dzieckiem. Zabrano mi dzieciństwo. Bo Bóg tak chciał. Szlag! Boga nie ma! Inaczej nie zabrałby mi rodziców, nie pozwoliłby, żeby ten obleśny typ mnie dotknął! – Wzrok Anny padł na łóżko. Otrząsnęła się z obrzydzeniem. Nie położy się dzisiaj. Znowu będzie miała te straszne sny… A potem wuj Tomasz mówi, że źle wygląda. Szkoda, że nigdy nie zapytał dlaczego. Usiadła bezradnie na podłodze i przytuliła do piersi szmacianą lalkę. – Mamusiu, tak bardzo mi ciebie brakuje… − szepnęła, ale szybko otarła łzy. – Weź się w garść, idiotko. Pokaż, że potrafisz.

***

Spanie na podłodze nie było dla niej nowością. Zawsze, ilekroć miała te przerażające sny, rozkładała koc, poduszki i kołdrę na podłodze. W łóżku nie mogła zasnąć. Zwłaszcza teraz, gdy jej przyjaciółka częściej przebywała u swojego narzeczonego niż w mieszkaniu, które dzieliły od studenckich czasów.

Próbowała poskładać kolejne przyniesione do domu akta. Nie miała już ochoty pracować, ale przynajmniej następnego dnia będzie miała uporządkowane dokumenty. Nagle usłyszała klucz przekręcany w zamku. Po chwili do pokoju weszła Kasia. Jej twarz promieniała szczęściem.

− Nie śpisz jeszcze? – Ogarnęła wzrokiem podłogę. − Znowu miałaś te sny? − Anna tylko skinęła głową. Nie miała ochoty po raz kolejny rozmawiać o koszmarach z przeszłości, które nie pozwalają jej zapomnieć. − Potrzebujesz rozrywki – zawyrokowała przyjaciółka, siadając obok – a ja mam pomysł!

− Tylko nie próbuj mnie uszczęśliwiać na siłę – westchnęła Anna.

− Masz rację: nic na siłę. Ale to jest, powiedzmy, dobrowolny przymus.

− Mam się bać? Znając twoje szalone pomysły, nie wiem, czy nie potrzebuję adwokata.

− Oj, tam! − Kaśka machnęła ręką. − Znalazłam dla ciebie osobę towarzyszącą na moje wesele. To kuzyn Adama. Kilka dni temu wrócił z Hiszpanii. Pomyślałam, że powinniście się wcześniej poznać. Na pewno go polubisz. Jest przystojny, tryska humorem, ciekawie opowiada i ma naprawdę fascynujące życie.

Taki idealny? To może za niego wyjdziesz? − pomyślała Ania, ale zagryzła zęby. Nie chciała robić dziewczynie przykrości, poza tym musiała przyznać, że perspektywa samotnego bawienia się na weselu była przerażająca. Wolałaby nie iść wcale, ale nie mogła wybrać takiej opcji. Kasia była jej najlepszą przyjaciółką.

− To kiedy poznam to cudo?

− Choćby zaraz?

− Oszalałaś?

Kasia zaśmiała się rozbawiona.

− No dobrze, dzisiaj ci daruję, ale jutro wieczorem idziemy razem do pubu. Już nas umówiłam i nie chcę słyszeć sprzeciwu. – Jeszcze raz zerknęła na posłanie przyjaciółki. – Może będziesz spała u mnie?

− Nie. – Ania potrząsnęła głową. – Po prostu potrzebuję trochę czasu. – Kiedy Kasia wyszła, odetchnęła głęboko. − A już myślałam, że zapomniała – mruknęła pod nosem.

Z góry wiedziała, że przyjaciółka wyczarowała dla niej kogoś, na kogo sama nawet nie rzuciłaby okiem. Z braku laku i kit dobry. Cholerna swatka. Ale okej, przez jedną noc można potańczyć nawet ze snopkiem siana. Bo na guście Kasi raczej polegać nie można. Jej Adam za sam wygląd mógłby dostać pięć lat w zawieszeniu. Jedno tylko Anna musiała przyznać: Kasia znalazła anioła w masce trolla.

***

Codziennie rano stawiała wodę na gaz i szła wziąć prysznic. Potem zalewała kawę. Piła ją powoli, spoglądając za okno. Zazwyczaj na zewnątrz nic ciekawego się nie działo. Kiedy ona wstawała, normalni ludzie jeszcze spali. Bo kto się zrywa o szóstej, jeśli nie musi. Ona przywykła − wstawała tak wcześnie od kilku lat.

Tego dnia odstawiła kawę na biurko i po raz kolejny przejrzała swoją szafę. Zawsze wybierała czarny żakiet, spódnicę albo spodnie i obowiązkowo białą bluzkę. Tym razem jednak chciała założyć coś oszałamiającego. Skoro Kaśka postanowiła uszczęśliwić ją randką w ciemno, to przynajmniej pokaże facetowi, co traci.

Rzucała kolejne sukienki na tapczan – w nocy bezużyteczny, teraz pokrywał się ciuchami. Przykładała do siebie rozmaite kreacje, ale nie znalazła tego, czego szukała. W końcu opadła na stojący koło biurka fotel, nogi zarzuciła na krzesło obok. Wzięła do ręki kubek z kawą, zamknęła oczy i przez moment napawała się aromatem. Upiła maleńki łyk, rozkoszując się smakiem, na który czekała każdego ranka. Popatrzyła na swój pokój. Wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan. A przecież co rano składała pościel i wszystko upychała w skrzyni łóżka. Westchnęła zniechęcona perspektywą sprzątania.

Odwiesiła sukienki do szafy. Poskładała w kosteczkę wszystkie bluzki. Upchnęła pościel w tapczanie i ułożyła szmacianą lalkę w rogu obok poduszki. Poprawiła leżącą na stoliku serwetkę, chociaż nie było to potrzebne. Potem uchyliła okno, wróciła na fotel i dopiła kawę. Ponownie rozejrzała się po pokoju. Od lat nic w nim nie zmieniła. Lalka, którą dostała od mamy, stała się niemal relikwią − znała każdą łzę Anny, słyszała każdy żal – ten wypowiedziany i niewypowiedziany. Na półce na książki kurz zbierały prawnicze tomiska otrzymane od wuja Tomasza. Nie korzystała z nich często, ale też nie mogła ich wyrzucić, bo kiedyś były własnością jej ojca. Miała jeszcze jedną świętość, o tę zawsze dbała − rodzinne zdjęcie – na nim ona z rodzicami i młodszym bratem. Zawsze stało na stoliku przy tapczanie, wieczorem oświetlane nocną lampką.

Ściany pokoju miały kolor piasku pustyni. Kasia z trudem namówiła ją na powieszenie tryptyku z kwiatami, ale i tak po tygodniu Ania go zdjęła. Nie lubiła zmian. Ilekroć się nie decydowała, najdalej po dwóch dniach wracała do poprzedniej wersji. Pozwalała co najwyżej na przesuniecie fotela bliżej okna, zmianę firanek na bardziej kolorowe albo na bukiecik kwiatów w niewielkim wazonie.

Znowu wróciła do okna. Robiło się coraz jaśniej, ludzie zaczynali się śpieszyć do pracy. Ona mogła pozwolić sobie jeszcze na chwilę lenistwa. Chociaż zwykle poranny czas wykorzystywała na pracę. Spojrzała na leżące na biurku akta i westchnęła. Potem jeszcze raz odruchowo zerknęła przez okno. Przy parkingu stał jej sąsiad, Karol Sujecki. Jak co dzień, pomachał do niej na powitanie. Odwzajemniła gest.

Zawsze uważała, że ma nieciekawy widok. Bo co może być ciekawego w parkingu i malutkim placu zabaw, na którym rozwrzeszczane dzieciaki dają upust swoim emocjom. Kilka babć siedzących na ławeczkach i doglądających budujących zamki z piasku pociech. Właściwie widywała tylko te mniejsze dzieci. Starsze albo bawiły się w coś, co musiało być ukryte przed wzrokiem rodziców, albo siedziały przy komputerze.

Dalszą perspektywę stanowiły wysokie drzewa, które tworzyły swoisty mikropark − miejsce spotkań osiedlowych rencistów. Za drzewami wyrastały kolejne bloki. Zwyczajne życie małego osiedla. Czasami miała wrażenie, że tutaj każdy każdego zna. Chociaż jej samej z trudem przyszłoby wymienić nazwiska kilku sąsiadów.

Karola − tego, który co rano machał jej na powitanie − poznała, gdy wprowadziła się do tego mieszkania. Miły i sympatyczny. Tylko tyle umiała o nim powiedzieć. Nigdy nie zapytała, czym się zajmuje. Nigdy nie umówiła się z nim nawet na kawę, mimo że raz zaproponował jej coś w rodzaju randki. Na tym się skończyło. Kasia próbowała ją namówić na spotkania z sąsiadem, ale Ania zawsze znajdywała powód, żeby tego uniknąć.

Znała też kobietę mieszkającą pod nią. Szczerze jej nie cierpiała, bo już pierwszego dnia zrobiła Annie awanturę, że za bardzo hałasuje podczas przeprowadzki. Ania przeprosiła ją, ale bieganie po schodach było koniecznością, żeby wstawić meble i wnieść cały sprzęt. Każdego następnego dnia sąsiadka z dołu tylko udowadniała, że jest wścibską babą, której należy unikać.

Ostatnią znaną Annie osobą był sąsiad mieszkający obok. Bardzo miły starszy pan – tak go oceniła po pierwszej rozmowie i do tej pory nie zmieniła zdania. Latem uwielbiał siadywać na balkonie i wygrzewać się w słońcu, a gdy tylko ona pojawiała się na swoim tarasie, zagadywał ją. Zwykle były to rozmowy o niczym. Normalnie wściekałaby się na taką sytuację, bo ile można gadać o niczym. Ale pan Antoni miał przedziwny dar mówienia i milczenia. Zagadywał, a potem i ona po prostu zaczynała mówić. Kilkakrotnie złapała się na tym, że zamiast słuchać sąsiada, opowiada mu − kiedyś o koleżankach ze studiów, teraz o pracy. A on chłonął te jej opowieści. Któregoś dnia nie pojawił się na balkonie. Następnego też go nie spotkała. Zaniepokojona, zapukała do jego mieszkania. Po dłuższej chwili, kiedy już odwróciła się, by wrócić do siebie, usłyszała, że drzwi się otwierają. Pan Antoni zaprosił ją do środka. Był chory. Wtedy odkryła, czym się zajmuje. Na jego biurku stała stara maszyna do pisania. Przeczytała kilka linijek zapisanych na wkręconej w rolkę kartce. Sąsiad wyjaśnił, że był dziennikarzem, teraz czasami pisze, a jej opowiastki są dla niego inspiracją.

Skończyła rozmyślania, dopiła kawę, umyła kubek, wytarła i odstawiła do szafki. Założyła czarny żakiet, zabrała swoje rzeczy i poszła do pracy, by znów przeglądać akta, sprawdzać fakty, świadków. Szukała dziury w całym. I cały czas nic.

O siedemnastej rozdzwoniła się jej komórka. To Kasia przypominała o spotkaniu w pubie. Anna była tak zajęta dokumentami, że zupełnie o nim zapomniała. Zgodnie z planem pokaże facetowi, że jest superlaską, ale nie dla niego.

Jest przystojny, tryska humorem, ciekawie opowiada i ma fascynujące życie – powtarzała w myślach słowa Kasi. – Jasne. A ja to cholerny kopciuszek, nudziara, która potrafi popsuć wszystko, czego się dotknie. – Założyła spódniczkę mini i błyszczącą bluzkę z głębokim dekoltem. Spojrzała w lustro i poprawiła biust. − Zobaczymy, przystojniaczku – mruknęła. – Bradem Pitem to ty na pewno nie jesteś, więc szanse masz żadne. – Poprawiła makijaż, rozrzuciła włosy. – No, laseczka blondi podoba się każdemu prostakowi. Tylko cycki musiałabym sobie wypchać. – Spojrzała jeszcze raz na swój biust. – Chociaż… ujdzie.

***

Kolorowe światła migały w rytm głośnej muzyki. Panowie mieli czekać na dziewczyny w pubie, ale przy stoliku siedział tylko Adam − jego kuzyn miał dołączyć lada chwila.

− I to właśnie są faceci – westchnęła Ania. – Zamiast nas wielbić, spóźnia się taki, żeby zrobić wrażenie.

− Nie masz najlepszego humoru – zauważył Adam.

− A z czego niby mam się cieszyć? – odparła nadąsana. − Może z tego, że ta małpa ciągnie mnie do baru? To cudo mogłam poznać później, zresztą i tak się spóźnia.

− Za to wyglądasz oszałamiająco. – Mężczyzna uśmiechnął się do niej, w końcu wywołując na jej twarzy uśmiech.

Gdyby tylko Adam był nieco przystojniejszy, nie pozwoliłabym, żeby Kasia dostała go w swoje łapy – pomyślała Anna. – Ale niestety, ja szukam jakiegoś cholernego księcia z bajki, a w rezultacie na ślub najlepszej koleżanki pójdę z kimś podobnym do Adama. Jeśli będzie choć w połowie taki uroczy jak on, to nie będzie najgorzej – marudziła w myślach. Zawiesiła wzrok na mężczyźnie, który akurat stanął przy barze i rozglądał się po sali.

− To właśnie kuzyn Adama – szepnęła jej na ucho Kasia.

− To? – Ania nie umiała wydusić z siebie więcej. Bradem Pitem wprawdzie nie był, czego można się było spodziewać, jednak przedstawiał raczej uosobienie Davida Jamesa Elliotta. Wysoki, wysportowany, przystojny, z rozbrajającym uśmiechem ukazującym błyszczące bielą zęby. W pubie nie było dziewczyny, która nie powiodłaby za nim wzrokiem, gdy szedł w kierunku ich stolika.

− Cześć, jestem Kacper – przywitał się.

− Wow… – wyrwało się Ani, gdy podał jej rękę. – Sorry… to znaczy… chciałam powiedzieć, miło mi cię poznać.

− To samo chciałem powiedzieć. Nie spodziewałem się, że będziesz taka… wow.

− A czego się spodziewałeś?

− Szczerze powiedziawszy… brzyduli, która nie potrafi znaleźć sobie faceta na wesele przyjaciółki.

− Szczerze powiedziawszy – wtrącił Adam – to Ania na co dzień jest brzydulą, tylko dzisiaj jest taka… wow.

− Dziękuję ci bardzo – syknęła. – A ty to co? Książę z bajki?

− Nie – odparł rozbawiony Adam – raczej Shrek.

***

Reszta wieczoru upłynęła miło i szybko. Zbyt szybko – jak zauważył Kacper. Odprowadził Anię do domu. Nie zaprosiła go do siebie, pożegnali się przy wejściu do klatki. Pozwoliła tylko, aby pocałował ją w policzek. Chciała, żeby zdobywał ją powoli.

W domu, leżąc na tapczanie, długo patrzyła w sufit, uśmiechając się do siebie.

Zabiję tę małpę – pomyślała. – Doskonale wiedziała, że lubię takich facetów. Jak mam udawać trudną do zdobycia, kiedy on już rzucił na mnie czar? Ciekawe, czy jutro też będzie taki zadowolony, kiedy zamiast „wow”, zobaczy zwykłą, nudną panią adwokat.

Po przebudzeniu nadal się uśmiechała. Miała wrażenie, że uśmiech po prostu przykleił się do jej twarzy i za chwilę cała zacznie przypominać klowna. Wyszczotkowała zęby i spojrzała w lustro nad umywalką.

− No i z czego się cieszysz, idiotko? – rzuciła.

Poranna kawa była jakby smaczniejsza niż zawsze. Ania otworzyła okno i zaczęła się rozkoszować byle jakim widokiem. Wkrótce pojawił się Karol i pomachał do niej. Dzisiaj odmachała mu ze szczerą radością.

Właściwie ten Karol jest całkiem przystojnym facetem – pomyślała. – Może ma inny typ urody, no ale… – Zmierzyła go wzrokiem. – No dobra, zamykaj to okno, bo jeszcze zauważy, że się na niego gapisz. – Stanęła za firanką, ale nadal obserwowała, jak sąsiad rzuca teczkę na tylne siedzenie swojego samochodu i odjeżdża.

Uśmiech z jej twarzy nie znikał. Słońce w jej duszy świeciło coraz jaśniej. Tylko wuj Tomasz wydawał się wielkim gnomem, który chce zniszczyć jej dobry humor. Z trudem utrzymywała poważną minę, kiedy stała w sekretariacie jego gabinetu. Tak naprawdę liczyła na wolną chwilkę, którą będzie mogła zająć wujowi, ale wydawało się to niemożliwe.

Tego dnia przez jego gabinet przewijało się wiele osób. Co roku kancelaria mecenasa Adamka przyjmowała na staż dwóch nowych magistrów. Trudno było przebrnąć przez gęste sito. Anny też nie oszczędzono. Musiała przejść, jak każdy, rozmowę kwalifikacyjną i nie tylko wykazać się elokwencją i znajomością przepisów prawa, ale jeszcze udowodnić, że zasługuje na tę szansę. To była walka z wiatrakami.

Rozmawiała z sekretarką, analizując możliwość dostania się na rozmowę, gdy do gabinetu weszła młoda kobieta. Ania podniosła wzrok i jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Nie potrafiła zachować powagi. Ta osoba nie wyglądała na kandydatkę starającą się o staż, ale na potencjalną klientkę – minispódniczka, zbyt mocno wydekoltowana bluzka, która pomimo narzuconego nań żakietu wiele odsłaniała, rozrzucone w nieładzie włosy. Seksi laleczka. Właśnie tak poprzedniego wieczoru wyglądała Anna na randce w ciemno z Kacprem.

Sekretarka zapytała grzecznie, w czym może pomóc, a panienka oświadczyła, że jest umówiona na rozmowę wstępną. Wtedy Ania nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Szybko jednak przywołała się do porządku.

− Przepraszam – powiedziała i zwróciła się do sekretarki. – Pani Emilio, myślę, że pan mecenas niebawem będzie wolny.

W tym samym momencie z gabinetu wyszedł wuj Tomasz. Z miną pokerzysty krótkim uściśnięciem dłoni pożegnał się z poprzednim kandydatem. Surowy, stanowczy, beznamiętny. Zimny jak głaz. Zapytał o kolejnych adeptów, po czym zmierzył wzrokiem panienkę w przykusej spódniczce. Kobieta wyciągnęła do niego rękę. Nie podał jej dłoni, tylko zapytał:

− Czy pani aby na pewno miała się tu dziś pojawić na rozmowie?

− Tak, panie mecenasie. – Uśmiechała się szeroko. – Chyba się nie spóźniłam?

− Obawiam się, że jednak tak.

− Ale byłam z panem umówiona na dziesiątą trzydzieści i właśnie jest dziesiąta trzydzieści.

− Pani strój mówi, że jest po dwudziestej drugiej – odparł wuj Tomasz, po czym wrócił do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.

− Czy to znaczy, że nie zaprosi mnie na rozmowę? – Kobieta spojrzała na Annę i panią Emilię.

Ania bez słowa podeszła do drzwi gabinetu i zapukała. Gdy usłyszała zimne: „proszę”, wsunęła tylko głowę do środka.

− Czy mogę liczyć na pięciominutową audiencję? – zapytała.

− Wejdź. – Wuj Tomasz stał przy oknie i patrzył przez nie nieobecnym wzrokiem. – Czy coś się stało? – zapytał po dłuższej chwili.

− Chciałam do ciebie zajrzeć, żebyś nie czuł się samotny. – Uśmiechnęła się.

Odwrócił głowę i spojrzał zdziwiony.

− Do rzeczy, Anno. Wiesz, że mój czas nie jest z gumy.

Westchnęła demonstracyjnie i położyła teczkę z dokumentami na stół.

− Myślę, że nie ma wszystkich badań lekarskich.

− Kto?

− Roman Kotecki. Nasz skazany. Policjanci twierdzą, że zataczał się, ale badanie alkomatem nie wykazało obecności alkoholu w wydychanym powietrzu. Nie znaleziono też śladów narkotyków.

Mecenas popatrzył na nią wymownym wzrokiem, który wręcz krzyczał: „Do rzeczy, kobieto!”. Ale postanowiła, że zaczeka, aż zapyta o szczegóły. Tak jak przypuszczała, długo nie zniósł jej milczenia.

− O jakie badania jej chodzi?

− Poziom cukru. Hipoglikemia daje objawy podobne do upojenia alkoholowego – wyjaśniła dumna z siebie. Tomasz wziął akta i przejrzał je szybko.

− Dobrze. Załatw te badania. Ale to i tak nie daje nam wygranej. Nie ciesz się zawczasu, ten człowiek zabił troje innych ludzi. Weź to pod uwagę. A wychodząc, sprawdź, czy ta plastikowa laleczka zniknęła już z sekretariatu.

***

Wróciła do domu zła na cały świat. Trzasnęła drzwiami, nie przejmując się sąsiadką, która na pewno nie omieszka jej tego wypomnieć przy pierwszej okazji. Kopnęła buty, zamiast jak zawsze ustawić je równo. W pokoju rzuciła na biurko akta, które ponownie zabrała z pracy.

− Szlag! – Ciężko opadła na fotel.

− Aniu? – Shrek Kasi stanął w progu. – Czy coś się stało?

− Twój kuzyn jest cholernym dupkiem – podsumowała krótko.

− Noo… − Adam zastanowił się chwilę. – Chyba masz rację. Zawsze miał przerośnięte ego − próbował żartować.

Ania spojrzała na niego ze smutkiem. Radość, która towarzyszyła jej cały dzień, nagle się ulotniła. Adam usiadł na tapczanie.

− Powiesz mi, co takiego zrobił?

− Po pierwsze, nie poznał mnie. Szłam naprzeciw niego, a on po prostu mnie minął, nie zauważył.

− Wiesz… spodziewał się laski.

− Właśnie, spodziewał się pustej laleczki z cyckami na wierzchu. A ja jestem tylko… jak to powiedziałeś? Brzydulą? I na dodatek kretynką. Robię z siebie pośmiewisko.

− Aniu… Wiesz, że żartowałem. Jesteś piękną kobietą. A wczoraj to naprawdę byłaś taka…

− Pusta. Cholera, dlaczego faceci patrzą tylko na cycki?

− No, ja patrzę nie tylko na cycki. Jeszcze na nogi i na biodra, i na… no, ten…

Ania mimo woli uśmiechnęła się. Wstała z fotela i usiadła obok Adama.

− Jemu się wydaje, że jest pępkiem świata. Co ja mówię, świata, wszechświata! Zadufany, zapatrzony w siebie cynik.

− Oj, coś mi się wydaje, że Kacper nieźle narozrabiał.

− Weszliśmy do kawiarni, chociaż widząc jego minę, powinnam od razu wrócić do domu. Ale dałam mu szansę. I on wtedy zapytał, co robię, czym się zajmuję. Cholera, nie pamiętał, o czym rozmawialiśmy poprzedniego wieczoru. Nic nie pamiętał, poza tym, że poznał laleczkę „wow”, a dziś na randkę przyszła brzydula. Oczekiwał blond pudła z cyckami na wierzchu.

− Faceci są wzrokowcami – podsumował Adam.

− Tak? A uszy chowają w dupie, gdy idą na randkę z dziewczyną? Powiedział, że trochę za dużo wypił. Dwa piwa. Jakoś nie przypominam sobie, żeby mu się język po nich plątał. Wręcz przeciwnie. Stał się czarujący, dowcipny, uroczy. Ale tylko po to, żeby każdy podziwiał tę duszę towarzystwa. Dałam się nabrać. Innych miał w głębokim poważaniu. Pewnie liczył też na zakończenie nocy w moim mieszkaniu.

− Szczerze mówiąc, liczył – przyznał Adam. – Był trochę zawiedziony… Ja bym się zawiódł, gdyby jego oczekiwania się spełniły. Aniu, on jest trochę nieokrzesany, ale to fajny gość.

− Rozumiem, że go bronisz, w końcu to twój kuzyn. Ale mam go dosyć. Już mi się nie chce iść na to wesele.

− Nie możesz tego zrobić Kasi.

− Wiem. – W oczach Anny pojawiły się wielkie łzy, które spłynęły powoli po policzkach.

− No już, chodź do Shreka – powiedział Adam i przytulił ją do siebie.

− Hej! – Do pokoju weszła Kasia. – A co to za przytulanki? W dodatku beze mnie? Adam wyciągnął do niej rękę, więc szybko usiadła obok niego i przytuliła się, obejmując również Anię.

***

Słysząc pukanie do drzwi, Ania niezbyt chętnie poszła otworzyć. W progu stał pan Antoni. Uśmiechnięty i trochę niepewny. Wyciągnął ukryty za plecami bukiecik kwiatów. Nie potrafiła ukryć zaskoczenia.

− To od naszego sąsiada z góry – wyjaśnił. – Prosił, żebym ci je przekazał z najlepszymi życzeniami.

− Od Karola? – Ania przysunęła bukiet do twarzy, przymknęła oczy i zanurzyła się w słodkim zapachu.