FATUM - Jolanta Bartoś - ebook + książka

FATUM ebook

Bartoś Jolanta

5,0

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Część II "Obłedu"

Dalsze losy Karoliny Ciesielskiej, bohaterki "Obłędu", której zdolności jasnowidzenia pomogły ująć psychopatycznego mordercę. Młoda kobieta wraca z Tybetu, dokąd wyjechała, żeby odzyskać wewnętrzny spokój po ciężkich przeżyciach. Karolina pragnie rozwiązać zagadkę śmierci swojej praprababki – Dobromiły, jednak jej powrót nakłada się z kolejną falą morderstw. Czy zdolności Karoliny pomogą znów w ustaleniu sprawcy? Czy znajdzie siły, żeby walczyć z nienawiścią, która ją otacza? Czy uda się jej oszukać fatum, na które jest skazana?

*** 

Jolanta Bartoś znów szarpie naszymi emocjami, a fabuła jej nowej powieści wbija

w fotel. Autorka, niczym doświadczony pilot, steruje naszymi zmysłami, docierając do najgłębszych zakamarków ludzkiej percepcji. Wchodzimy wprost w otchłań zła. Emocje nie opadną, dopóki nie wylądujemy na ostatniej stronie tej zapierającej dech w piersiach historii. Mroczne FATUM – przeznaczone dla czytelników o mocnych nerwach.

Tomasz Kosik, Czyt-NIK

 

Jolanta Bartoś nie ma litości dla swych czytelników. Po mrocznym Obłędzie przyszedł czas na... jeszcze mroczniejsze Fatum. W niesamowitej, literackiej podróży z autorką zmierzymy się z tym wszystkim, co kryje otchłań ludzkiego umysłu. Zaskakująca, odważna, dramatyczna. Fatum to powieść, która na długo zapadnie Wam w pamięć. Tu nie ma taryfy ulgowej. Przewracając kolejne karty książki, wkraczacie w inny wymiar thrillera. Gorąco polecam!

Ranata Przybysz, Diabelskie recenzje

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (10 ocen)
10
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro

Copyright © by Jolanta Bartoś

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Ewa Kaleta, Maja Szkolniak

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patroni:

Leszczyniak

Panorama Leszczyńska

Czyt-Nik – blog

Z fascynacją o książkach – blog

Miłość do czytania – blog

Diabelskie Recenzje – blog

ISBN: 978-83-66945-68-5

Moim Kochanym Rodzicom

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Samolot stopniowo obniżał pułap lotu. Stewardesy pośpiesznie pomagały pasażerom zapinać pasy i chować rzeczy, które mogły zagrażać podczas lądowania. Kolejny wstrząs szarpnął maszyną i okrzyk zdenerwowanych ludzi przetoczył się przez kabinę.

– To tylko turbulencje – wyjaśniała stewardesa, nie przerywając swoich obowiązków.

Karolina spojrzała w okno. Niebo coraz bardziej zasnuwało się czarnymi chmurami, które co chwila rozjaśniały się od wyładowań. Ścigali się z burzą, która mogła przeszkodzić w lądowaniu, a podróż nie należała do spokojnych. Jakby ścigało ich fatum, które chce porwać wszystkich w odwieczne czeluści mroku.

Dziewczyna zamknęła oczy, próbując wyciszyć myśli i dojrzeć, co czeka ich po wylądowaniu. Ale każdą myśl spowijała ciemność.

Jeszcze półtora roku temu było jej wszystko jedno. Chciała przestać istnieć. Chciała uciec od koszmarów i dręczących ją demonów. Wiedziała, że morderca zginął w pożarze leśnej chaty, ale nigdy tam nie wróciła. Dla ludzi było to miejsce zbrodni, dla niej – droga do piekła, z którego nie mogła uciec. Prokurator chciał, żeby tam weszła i pomogła im w śledztwie, ale nie mogła. Chata i polana były cmentarzyskiem umęczonych, niewinnych dusz, które chciały i ją zatrzymać na zawsze. Nie mogła tam wrócić.

A potem odżyły koszmary.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Ulewa siekła nieustannie, niosąc ogromne ilości wody. Wyładowania uderzały w ziemię, sprawiając, że głos grzmotu wstrząsał nielicznymi w tej okolicy domami, w których zatrzymywali się turyści zwiedzający Tybet. Ona pragnęła tu zostać. Chciała wejść za mury małego klasztoru ukrytego pośród wielu wzgórz za miastem, ale pozwolono jej tylko raz stanąć tuż za bramą. Przewodnik tłumaczył, że szuka ukojenia i ciszy w dręczących jej duszę wizjach, ale mnisi nie wpuszczali do klasztoru kobiet. Zamieszkała więc w chacie, która stała najbliżej. Koszmary nie chciały jej opuścić. Próby medytacji i kręcenie modlitewnymi młynkami nie pomagało.

Stała wtedy przed świątynią buddyjską, nie zważając na ogrom grożącego jej niebezpieczeństwa. Plac zamieniał się w rwący potok niosący błoto z okolicznych wzgórz. Mężczyźni próbowali do niej podejść i zabrać do chaty, ale za każdym razem odstraszały ich uderzenia piorunów. Wiatr wzmagał się, coraz mocniej szarpiąc przemokniętą sukienką. Mokre włosy oblepiły jej twarz, gdy spojrzała w groźne niebo i wyciągając w górę ręce, zawołała:

– Zabierz mnie! Nie chcę już być! Zabierz mnie, błagam!

Jej wołanie nie przyniosło efektu. Błyskawice rozświetlały okolicę, uderzając bardzo blisko, ale żaden grom nie trafił w nią.

Uklękła wyczerpana, zmarznięta, dygocąc z zimna.

– Dlaczego? – Ukryła twarz w dłoniach. – Zabierz mnie, proszę…

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

To wspomnienie było tak odległe…

Obróciła swoją bransoletkę, dotykając każdego kamienia. Dziś nie chciała umierać.

– Pani się nie boi? – usłyszała głos dziewczynki siedzącej obok niej.

– Kochanie, zostaw panią w spokoju – upomniała córkę zdenerwowana matka. – Widzisz przecież, że wszyscy się boją.

Karolina spojrzała na dziewczynkę, która przez całą podróż wierciła się niemiłosiernie, nie mogąc usiedzieć na miejscu.

– Jak masz na imię? – zapytała. Wcześniej próbowała ignorować obecność nadruchliwego dziecka.

– Karolina – odparła dziewczynka, wykrzywiając buzię w podkówkę i z przerażeniem spoglądając w okno.

– Ja też jestem Karolina. Miło cię poznać. – Podała dziewczynce dłoń.

– I nie boi się pani? – Mała Karolina musiała uzyskać odpowiedź na swoje pytanie.

– Boję się – przyznała. – Ale mam na to sposób. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że świeci słońce.

Dziewczynka zamknęła oczy, ale kolejny grzmot sprawił, że przerażona spojrzała w okno.

– Mamusiu, czy samolot się rozbije? – zapytała.

– Nie. Oczywiście, że nie… – Matka próbowała mówić spokojnie, zerkając na Karolinę. – Prawda? – szukała potwierdzenia.

Dziewczynka przeniosła wzrok na młodą kobietę.

– Oczywiście, że nie – przyznała Karolina. – Na lotnisku czeka mój tato i narzeczony. I bardzo chcę ich zobaczyć. Na ciebie też pewnie czeka tatuś.

– Ja nie mam tatusia. – Dziewczynka mówiła bardzo poważnie. – Mama mówi, że jestem wyjątkowym dzieckiem, a wyjątkowe dzieci nie potrzebują taty.

– Ach tak? – Karolina spojrzała wymownie na matkę dziewczynki, która nerwowo zaciskała poręcze fotela.

– To zbyt długa historia. – Kobieta unikała wzroku współpasażerki. – Karolinko – nachyliła się nad dzieckiem – oczywiście, że jesteś wyjątkową dziewczynką. – Pocałowała córkę w czoło. – Siedź spokojnie. Za chwilę będziemy bezpieczne.

Samolot na chwilę wymknął się z objęć czarnych chmur i zniżył lot. Wiatr wciąż nie dawał za wygraną, próbując szarpać maszyną, ale ta obniżała lot ku oświetlonemu pasowi. Koła dotknęły równej płaszczyzny i pasażerowie po raz kolejny poczuli lekki wstrząs. Po chwili ciemne burzowe chmury dogoniły wielką maszynę i lunęły deszczem na opuszczających samolot pasażerów.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Dygotała z zimna, gdy dwaj mnisi ubrani w żółte i pomarańczowe szaty wprowadzili ją za bramy klasztoru. Wciąż jeszcze padał deszcz, ale burza już ucichła. Nie pozwolili jej wejść do budynku. W otwartych drzwiach czekał na nią nauczyciel. Uklękła wyczerpana przed starym mnichem, który podszedł do niej i położył dłoń na jej głowie. Spokojnie wydał polecenie stojącym obok mężczyznom, a ci po chwili okryli ją suchą szatą. Drugi mnich pobiegł po tłumacza, który z trudem przekładał słowa mistrza na angielski.

– Mistrz mówić, że bardzo źle zrobiła. Nie wolno wychodzić, gdy burza. Mogła umrzeć.

Dziewczyna odsunęła mokre włosy spadające na jej twarz.

– Chciałam umrzeć, ale Bóg mnie nie chce – wyjaśniła.

Mędrzec wskazał na bransoletkę dziewczyny.

– On chce zobaczyć. – Mężczyzna wskazał na dziwną ozdobę oplatającą dłoń dziewczyny.

Zdjęła przedmiot i podała go na wyciągniętych dłoniach, nachylając głowę w ukłonie.

Stary mnich tylko przesunął palcami po zaplątanych w sznurku szklanych buteleczkach. Zamknął jej dłonie i trzymając w swoich, mówił niezrozumiałym dialektem.

– Mistrz mówi, że ty mieć dar. Że cierpienie i ból są… – zastanawiał się nad odpowiednim słowem – …będą zawsze. A ty jesteś wybrana.

– Wybrana? Do czego? – zapytała, patrząc w oczy starego mnicha, który ukucnął tuż przed nią.

– Mistrz mówi, że dobro i zło są zawsze. I tylko zło boli. Zrozumiesz, gdy będziesz gotowa.

Mnich wstał i wydał polecenia swoim braciom.

– Możesz tu zostać – wyjaśnił tłumacz. – Będę przychodził tłumaczyć. A ty musisz nauczyć medytacji, żeby zrozumieć serce. Będziesz tam mieszkać. – Wskazał na mały budynek niedaleko bramy przypominający starą szopę, która za moment runie.

– Mistrz mówi też, że ty nie wolno umierać. Że demon żyć…

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Stała przy oknie, patrząc na zalane deszczem miasto. Kawa, którą trzymała w dłoniach, kusiła swoim aromatem. Nie piła kawy, odkąd wyjechała, i zdawało jej się, że przywykła do jej braku, ale zapach skutecznie przyciągał. Nie mogła się tylko pozbyć uczucia strachu kiełkującego, odkąd wsiadła do samolotu. Początkowo tłumaczyła sobie, że to uczucie straty spokoju, jaki osiągnęła, zaczynało dominować, ale z każdą minutą lotu wiedziała, że w ojczyźnie czeka ją kolejna walka. Podczas przesiadki w Londynie miała ochotę uciec.

Strach coraz mocniej zaciskał gardło. Musiała uspokoić oddech. Nie mogła pozwolić, żeby wizja zawładnęła nią podczas lotu. A mimo wszystko nie mogła pozbyć się uczucia, że wchodzi wprost w otchłań zła.

– Ziemia do Karoliny – dotarł do niej wesoły głos Kacpra. – Będziesz tam stała cały dzień?

– Zamyśliłam się. Tato jeszcze śpi? – zapytała.

– Już nie. – Maciej Ciesielski wszedł do kuchni. – Nie da się spać, kiedy kawa pachnie tak apetycznie. Jak się czujesz? – zapytał córkę.

– Wciąż trochę zmęczona. Chyba odwykłam od szumu miasta. – Usiadła przy stole. – Coś się zmieniło podczas mojej nieobecności?

– Trochę… – przyznał Kacper. – Wiktor został prokuratorem. Jest świetny w tym, co robi.

– Jest bezwzględny – poprawił go Ciesielski.

– Wiktor nie idzie z nikim na żaden układ – wyjaśnił młodszy mężczyzna.

– To chyba dobrze?

– No, nie zawsze. Wiesz… czasami trzeba obiecać przestępcy złagodzenie wyroku w zamian za zeznania. A Wiktor jest bezwzględny wobec takich ludzi.

– Śmierć Asi go zmieniła – powiedziała smutno – To moja wina. Mogłam temu zapobiec.

– To nie jest twoja wina, córeczko. – Mężczyzna uścisnął jej dłoń. – Nie zbawisz całego świata.

– Twój ojciec ma rację. To nie jest twoja wina – powtórzył Kacper. – Jedyna pociecha, że ten drań też zginął.

„Na pewno?” – przemknęła jej przez głowę myśl. – „Czy na pewno w pożarze zginął Jakub Nowakowski? I czy to on był kanibalem? A jeśli tak, to dlaczego wciąż czuję czające się za plecami niebezpieczeństwo?”.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Ręka bolała niemiłosiernie. Każdy ruch powodował przeszywający całe ciało ból. Doskonale wiedział, że ma coraz mniej czasu, że choroba zawładnęła już jego organizmem na dobre i nie odpuści. Codziennie łykał olbrzymią ilość antybiotyków i analgetyków, które nie były już w stanie spowolnić choroby. Dawały tylko chwilową ulgę w cierpieniu.

Widział ją. Tym razem nie była to plotka. Wróciła i wiedział, że musi się śpieszyć. Poszedł na lotnisko, musiał osobiście się przekonać, że to ona. Przeszedł nawet dość blisko, ale bał się zbliżyć. Rozglądała się, jakby szukała kogoś wzrokiem. Nie chciał, żeby zauważyła go już teraz…

Zdjął koszulę i powoli odwijał opatrunek. Musiał zabezpieczać wszystko folią – bandaże przesiąknięte były krwawą i ropną wydzieliną. Odwrócił z obrzydzeniem twarz, gdy uderzył go odór gnijącej tkanki.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Ruiny domu zaczęła pokrywać dziko rosnąca roślinność. Gdzieniegdzie pośród trawy było widać zawalony dach, który coraz bardziej zapadał się pod własnym ciężarem.

– Tak tu spokojnie. – Karolina rozejrzała się po ogrodzie, który zarósł chaszczami.

– Na pewno chcesz tu mieszkać? – upewnił się Ciesielski.

– Tak, tato. Tylko tu będę mogła odzyskać spokój. Ogród jest duży. Posadzimy mnóstwo drzew. Tam postawimy dom – wskazała ręką – a tu… – Spojrzała na zawalisko, przy którym ukucnęła i dotknęła kamieni. – Mógłbyś mnie na chwilkę zostawić?

– Wszystko dobrze, kochanie? – zapytał zaniepokojony, zwracając uwagę na przyśpieszony oddech córki.

– Zostaw mnie, proszę.

Maciej oddalił się kilka kroków i usiadł w cieniu dzikiej jabłoni, skąd spoglądał na córkę, w każdej chwili gotowy jej pomóc, gdyby potrzebowała jego wsparcia.

Karolina weszła na zawalony dach. Ciesielski zaniepokojony wstał natychmiast, ale córka obróciła się w jego stronę i wskazała gestem, żeby nie podchodził. Stał i patrzył na dziewczynę, która powoli usiadła, wyszukawszy odpowiednie miejsce. Dotykała potłuczonej dachówki, odsuwając jej kawałki na bok. Położyła głowę na wystającej belce. Maciej przeszedł kilka kroków, chcąc na siłę zabrać córkę z rumowiska, ale zatrzymał się, widząc jej spokój. Nie chciał jej przeszkadzać, ale nie zamierzał też spuścić z niej wzroku.

Karolina wyciszała oddech. Słońce przygrzewało coraz mocniej, ale w jej myślach zaczął zapadać mrok. Widziała Dobromiłę, uśmiechnęła się do babki krzątającej się po izbie. Kobieta pościeliła łóżko i zdjęła odzież. Ręką dotknęła piersi, szukając swojego amuletu. Nie było go. Oddała kamień najdroższej sobie osobie.

Karolina jeszcze o tym nie wie, ale wkrótce pozna prawdę. Będzie wiedziała, jak ciężkie brzemię dźwiga i ile przyjdzie jej zapłacić za dar, który posiada.

Usłyszała głosy dobiegające od drzwi. Czasami zapominała je zamknąć, ale i tak nikt do niej nie przychodził. Okoliczni mieszkańcy się jej bali. Czasami któryś pojawiał się pod osłoną nocy, ale nigdy nie wchodził do domu.

– Kto tu jest? – zapytała, patrząc w ciemną izbę, w kierunku drzwi, gdzie z mroku wyłonił się mężczyzna. – To ty… – wyszeptała przerażona, widząc jego oczy, w których czaiło się zło w czystej postaci.

Nie zdążyła wykonać żadnego ruchu, gdy napastnik złapał silnymi rękoma za gardło i zaczął ją dusić. Nie zamierzała się poddać. Próbowała walczyć, ale była zbyt słaba. Złapała go za ręce i wbiła paznokcie w skórę. Im mocniej zaciskał, tym mocniej jej pazury wbijały się w dłoń. Przeciągnęła ręką, rysując na skórze oprawcy głębokie bruzdy. Zawył z bólu i odepchnął kobietę.

Upadła obok stołu. Kaszlała, próbując złapać w rozedrgane płuca odrobinę powietrza.

– Ty wstrętna czarownico! – syknął wściekły. – Będziesz gnić w piekle!

Dobromiła próbowała się podnieść, trzymając się stołu. Złapała nóż, który tam leżał. Wiedziała, że w walce i tak nie ma żadnych szans.

Mężczyzna wyjął z płaszcza pistolet.

– Bądź przeklęty! – krzyknęła. – Ona i tak cię znajdzie! Przeklinam cię!

– Zdychaj, wiedźmo! – Nienawiść, z którą tu przyszedł, płynęła z jego ust niczym syczący wąż.

Dobromiła zamachnęła się nożem, odganiając od siebie wypowiedziane przez mordercę słowa. Odbiły się o ostrze noża i wróciły do niego. Nie chciała go zabić, chciała odepchnąć od siebie klątwę.

– Przeklinam cię! – krzyknęła po raz trzeci.

Rozległ się huk wystrzału i kobieta upadła tam, gdzie stała.

Zanim zgasło jej życie, dostrzegła, jak strumień nienawiści, który zdołała odstraszyć, wrócił do napastnika. Dotknął jego dłoni i przez zadane rany wniknął w jego ciało.

W tym momencie zgasło życie Dobromiły Czarneckiej.

Karolina oddychała ciężko. Czuła, jak cały świat wiruje. Próbowała wstać, ale nogi nie chciały jej utrzymać. Usiadła ponownie, starając się uspokoić rozedrgane ciało.

Maciej, widząc osłabioną córkę, podbiegł do zawalonego domu. Chciał podejść i pomóc Karolinie, ale złowrogie dźwięki rumowiska powstrzymały go od tego zamiaru. Zdawał sobie sprawę, że jeśli tam wejdzie, mogą oboje zostać pogrzebani pod ruinami.

– Karolinko! – zawołał do córki. – Możesz wstać?

Dziewczyna nie odpowiadała. Położyła po raz kolejny głowę na belce i wydawało się, że spała. Bardzo ostrożnie próbował wejść na zawalisko, ale gdy tylko postawił nogę, poczuł chwiejną konstrukcję, która nie wiadomo dlaczego wciąż jeszcze nie runęła. Stał więc, patrząc z niepokojem na leżącą tam Karolinę.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

– Dlaczego nikt mnie nie poinformował, że było kolejne zgłoszenie? – Kamiński nie krył złości na policjantów z komisariatu.

– Wyluzuj – odparł funkcjonariusz siedzący przy biurku. – To tylko dziwka.

– Słuchaj, Romanowski. – Śledczy zaczynał kipieć ze złości. – Nie obchodzi mnie, kim była. Zaginęła kolejna kobieta, a wy nawet dupy nie podniesiecie, żeby to sprawdzić!

– Łukasz ma rację. – W obronie kolegi stanął drugi policjant. – Wiesz, że one przyjeżdżają do miasta, żeby zarobić, i równie szybko stąd znikają. Nie możemy pilnować każdej panienki, która się pojawi.

– Sprawdziłeś to? – Kamiński nie odpuszczał.

– Przecież tłumaczę…

– Kurwa, nie wciskaj mi kitu! Pytam, czy sprawdziłeś?

– No… nie.

– Romanowski, a ty?

Milczenie kolegi było zbyt wymowne.

– Chyba szlag mnie trafi! Bączek! – krzyknął do kolegi. – Ile było podobnych zgłoszeń w ubiegłym roku?

Mężczyzna usiadł do komputera i przeszukał statystyki.

– Pytasz ogólnie o zaginięcia? – upewnił się. – Bo tego jest dość dużo.

– Pytam, ile zaginęło w ubiegłym roku dziwek – sprostował.

– Ale takich statystyk nie prowadzimy. Mam ogólną liczbę zgłoszonych zaginięć. Nierozwiązanych spraw jest… osiem.

– Kobiety?

– Tak.

– Masz wszystkie sprawdzić. Kim były, wiek, z kim się przyjaźniły, rodzina… Wszystko. Rozumiesz?

– Jasne.

– Ile jest zgłoszeń w tym roku? – zapytał śledczy Romanowskiego.

Mężczyzna odłożył pączka, którym się zajadał. Oblizał szybko palce. Zanim jednak dotknął klawiatury, Bączek zdążył go wyręczyć.

– W ostatnim miesiącu zaginęło sześć panienek. W tym tygodniu druga.

– Czyli osiem – podsumował Kamiński. – Osiem kobiet, Romanowski! A ty mi mówisz: „wyluzuj, to dziwki”? Podnieś to tłuste dupsko i weź się do roboty. Za pół godziny chcę mieć dokładny raport dotyczący wszystkich zaginionych. Z ubiegłego roku i z tego!

– One mogły wyjechać… – Policjant nie miał ochoty zajmować się taką sprawą.

– Mogły – przyznał śledczy. – Ale wtedy chcę mieć ich aktualny adres. Dopóki tego nie ustalimy, te kobiety są zaginione!

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Wiktor Adamski siedział w swoim gabinecie, przeglądając akta spraw, nad którymi pracował. Początkowo nie usłyszał pukania do drzwi, ale gdy stało się głośniejsze, spojrzał w kierunku drzwi, marszcząc brwi.

– Proszę! – krzyknął niezadowolony.

– Proszę wybaczyć, mecenasie. – Sekretarka najwyraźniej zdążyła już poznać wybuchy złości swojego szefa. Stanęła więc bezpiecznie przy uchylonych drzwiach, żeby móc się szybko wycofać. – Ktoś do pana…

– Mówiłem, że nie ma mnie dla nikogo! – odparł ze złością.

– Dla mnie też? – Karolina weszła do gabinetu, chcąc załagodzić napięcie, na które naraziła asystentkę prokuratora.

– Karolina! – Wiktor natychmiast zmienił ton głosu. – Kiedy wróciłaś? – Podszedł do niej, przytulając ją serdecznie.

– Wczoraj. Jest ze mną mój tato. Możemy zająć ci chwilę?

– Oczywiście. – Adamski był najwyraźniej zadowolony z niezapowiedzianej wizyty. – Pani Magdo, poproszę trzy kawy. – Jego serdeczny głos zaskoczył kobietę, która wychodząc, zamknęła za sobą drzwi.

– Bardzo ładnie wyglądasz – mówił, cały czas trzymając Karolinę za ręce. – Chodź. Usiądźcie. Dobrze cię widzieć.

Schylił się i pocałował jej dłoń.

– Jak sobie radzisz? – zapytała Karolina.

– Sama widzisz. – Wskazał gestem na swój gabinet. – Moje całe życie.

– Nie o tym mówię.

– W tej chwili nie mam czasu na prywatne sprawy. Mów, co u ciebie – szybko zmienił temat. – Było ci tam dobrze?

Wyczuła w nim mur odgradzający wszystkie uczucia. Jakby stał się maszyną, która nie ma żadnych emocji. Słuchał jej, zadawał pytania, uśmiechał się, ale nie potrafiła odczytać jego aury. Nie był ani dobry, ani zły. Był po prostu obojętny. Bała się zapytać o Asię. Za każdym razem, gdy próbowała zboczyć z tematu, on pytał o coś, co dotyczyło tylko jej.

– Chciałabym przejrzeć akta Dobromiły. – Zlekceważyła jego kolejne pytanie dotyczące jej wyjazdu.

– Aaa… – Szukał odpowiedniej odpowiedzi. – To trzeba zrobić oficjalnie. Musisz napisać wniosek… to trochę potrwa.

– Wiktor, to dla mnie ważne.

– Nie prowadziłem tej sprawy. Nie mogę ci pomóc – powiedział sucho.

Była już pewna, że jej przyjaciel odsuwa wszystko, co w jakikolwiek sposób łączy się ze sprawą kanibala i śmiercią Asi. Jakby chciał na zawsze wymazać ten czas ze swojej pamięci.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

– Myślisz, że Wójtowicz mi pomoże? – zapytała Kacpra, gdy wrócił do domu.

– Z tego, co wiem, sprawa nie jest umorzona, ale zaczęły ginąć dowody, zwłaszcza te ważne. Całe to zamieszanie, pogoń z czasem, twoje wizje, Asia… Byłaś u Wiktora?

– Wiktor bardzo się zmienił – podsumował krótko ojciec Karoliny.

– Więc to nie tylko moje odczucie. – Kacper zastanawiał się przez chwilę. – Masz rację co do Wójtowicza, jeśli ktokolwiek może coś zrobić, to tylko on. Prowadził tę sprawę, więc…

Zza ściany dochodziły coraz głośniejsze krzyki. Poza przekleństwami wyrzucanymi co drugie słowo i obelgami nie słyszeli nic więcej.

– Co to? – zdziwiła się Karolina.

– Nasi nowi sąsiedzi. – Kacper westchnął. – Już się zastanawiałem, czy nie zabezpieczyć jakoś tego wywietrznika, żeby nie słyszeć ich ciągłych kłótni, ale jestem więcej w pracy niż w domu…

– Ciągłych? – powtórzyła kobieta.

– Przynajmniej ze dwa razy w tygodniu. Potem następuje cichy dzień, w kolejnym się godzą i jest kilka godzin wytchnienia.

– Żartujesz chyba. Nie można czegoś z tym zrobić? – Ciesielski odłożył sztućce. – Nawet obiad nie smakuje okraszony tymi wyzwiskami…

– Właściciel wynajął mieszkanie i wyjechał za granicę. To on powinien zadziałać.

– A co na to inni lokatorzy?

– Panie Macieju, jako policjant powiem, że zgłaszali awantury. Przyjeżdżał zespół prewencyjny, spisywał, pouczał… Skoro nie ma bezpośredniej skargi pokrzywdzonego, nic nie mogą zrobić. A tam ciężko rozróżnić, kto z nich jest pokrzywdzony.

Karolina wstała i podeszła do okna, patrząc na śpieszących w różne strony ludzi. Serce łomotało jej w piersi niczym schwytany w klatkę ptak.

– Coś się stało? – Kacper zaniepokoił się.

– Nie wiem – przyznała cicho. – Już w samolocie czułam ten niepokój. Jakby coś… jakbym poruszyła całe zło świata… – mówiła, patrząc na ruchliwą ulicę.

– A dokładniej?

– Yeshi Gyatso, nauczyciel, mówił, że każdy człowiek ma zapisany los, przed którym nie da się uciec. I nawet jeśli ja sama w jakiś sposób uciekam, to w końcu będę musiała zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Ale czuję, że to, co na mnie czeka… jest jak złowieszcze fatum.

Spojrzała na niego i wtedy w jej oczach dostrzegł strach.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Wójtowicz siedział w swoim gabinecie, przeglądając akta sprawy, którą prowadził. Nie lubił nieścisłości i o ile takie znajdywał, natychmiast nakazywał uzupełnienie dowodów. Po zakończeniu sprawy Jakuba Nowakowskiego prokuratura przeszła gruntowną kontrolę i dopiero niedawno wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. Prokurator regionalny skorzystał z możliwości przejścia na wcześniejszą emeryturę. Czuł się odpowiedzialny za zatrudnienie na stanowisku państwowym seryjnego mordercy i choć kontrola nie wykazała żadnych uchybień z jego strony, sam stwierdził, że nie jest w stanie dłużej piastować swojego stanowiska. Poprosił, żeby przy nominacji na wolny wakat wzięto pod uwagę kandydaturę Wojciecha Wójtowicza, człowieka, dzięki któremu udało się unieszkodliwić kanibala.

Wójtowicz usłyszał pukanie do drzwi. Wstał, gdy zobaczył Karolinę.

– Nareszcie. – Podszedł do młodej kobiety i uciskał ją serdecznie. – Czekałem na ciebie. – Wskazał miejsce przy biurku. – Wybacz, że przyjmuję cię dzisiaj tak oficjalnie. Pani Marto, poproszę kawę dla mnie i mojego gościa – zwrócił się do sekretarki. – Mówiłaś, że masz jakiś problem. Jak mogę Ci pomóc? – zapytał, siadając w swoim fotelu.

– Przynajmniej pan się nie załamał. Moje wyrazy współczucia, przepraszam, że mnie nie było tutaj…

– Żona cię wspominała. Zanim wyjechałaś, bardzo jej pomogłaś.

– Myślę, że ona bardziej martwiła się o pana.

– Tak. To prawda – przyznał.

Sekretarka postawiła dwie kawy na biurku i wyszła, nie przeszkadzając im w rozmowie.

– Czy tobie pomógł ten wyjazd? Pozbyłaś się koszmarów?

– Nie. One nadal są. Wciąż czuję oddech śmierci. Mam wrażenie, że coś przeoczyłam. Czy jest na sto procent pewne, że w pożarze zginął Jakub Nowakowski?

– Tak. Co prawda ciało było tak zwęglone, że badania DNA były niemożliwe. Jego tożsamość potwierdził odontolog.

– Czy on się mógł pomylić?

– Ta sprawa nie daje ci spokoju – zauważył prokurator.

– Chciałabym się pozbyć tego uczucia, ale wciąż prześladują mnie sny. Kobiety, które zamordował, krzyczą, zawodzą, ostrzegają… Czy mogę przejrzeć akta sprawy?

– Uznałem ją za zakończoną, ale jeśli ci to pomoże, to oczywiście. Napiszę stosowne upoważnienie. A właściwie… – zawiesił na moment głos – nie chciałabyś dla nas pracować?

– W prokuraturze? Jako medium czy jasnowidz? – W jej głosie wyczuwalna była ironia.

– Znajdę dla ciebie zajęcie. Sama tu przyjechałaś?

– Nie. Boję się chodzić po ulicach. Tato mnie przywiózł. Czeka na mnie. Chciałam…

– Tak? – Prokurator podniósł wzrok znad dokumentu, który podpisywał.

– Czy sprawa śmierci Dobromiły też jest zakończona?

– Trafiła na półki. Może zbyt pochopnie ją odłożyłem, ale wtedy mieliśmy na głowie tego… Chcesz te akta, prawda? – domyślił się.

– Tak. Coś pogubiliśmy. Może to znajdę.

– Dobrze. Za dużo dowodów zginęło. Właściwie po tym, jak Kurski przyznał się, że informował Nowakowskiego o postępach śledztwa i o tym, co robisz… uznałem, że on jest również winien śmierci Dobromiły. Miał dostęp do wszystkich badań. Mógł bez problemów zdobyć i zniszczyć każdy dowód.

– Dobromiła… podrapała napastnika – powiedziała niepewnie Karolina.

– Tak, ale i te badania zginęły. Natomiast przypominam sobie, że w tamtym czasie Nowakowski miał jakiś opatrunek na nadgarstku. Nie pamiętam już, jak się tłumaczył, w każdym razie, wziąwszy pod uwagę zaistniałe okoliczności, można domniemywać, że to on zabił twoją krewną.

– Mimo wszystko chciałabym przejrzeć akta.

Pukanie do drzwi przerwało ich rozmowę.

– Panie mecenasie, przyszła pani Magdalena Szymczyk.

– Bardzo proszę. – Wójtowicz wstał, chcąc powitać przybyłą.

– Prokurator Szymczyk – poprawiła Martę i z szerokim uśmiechem podała rękę Wójtowiczowi. – Niezmiernie mi miło pana poznać.

– Mnie również. Bardzo proszę. – Wskazał gestem, żeby weszła do środka. – To moja znajoma i serdeczna przyjaciółka, Karolina Ciesielska. Namawiam Karolinę, żeby podjęła pracę w prokuraturze.

– Magdalena Szymczyk. – Uścisnęła również dłoń dziewczyny. – Jest pani prawnikiem?

Przez krótką chwilę, gdy Karolina dotykała nowej pani prokurator, poczuła zalewającą falę gorąca i adrenaliny, jakby tysiące obrazów wywołujących różne doznania niczym fala tsunami przetoczyło się przez jej głowę. Niemal wyrwała swoją rękę z jej uścisku. Musiała złapać się oparcia krzesła, żeby nie upaść.

– Karolino? – Prokurator natychmiast zareagował na jej stan. – Wszystko dobrze?

– Tak. – Spojrzała na kobietę. Była pewna, że już ją widziała, i to całkiem niedawno, i wtedy też towarzyszył jej… strach.

– Pójdę już. Tato na mnie czeka i chyba potrzebuję świeżego powietrza…

– Dobrze. Tu masz dokumenty. Podpisałem, możesz korzystać z archiwum, kiedy chcesz. Pani Marto – spojrzał na sekretarkę – proszę pomóc Karolinie.

– Dam sobie radę. – Dziewczyna schowała dokumenty do torebki i wyprostowała się dumnie. Pożegnała się i wyszła.

Czuła wirowanie w głowie. Obrazy przewijały się zbyt szybko. Nie potrafiła ich rozróżnić. Nie wiedziała, dokąd ma iść. Gdzieś z bardzo daleka docierał do niej głos Marty, ale nie potrafiła wydobyć z niego słów. Nagle przed jej oczyma błysnął długi ostry nóż i ugodził ją prosto w serce. Upadła bez tchu.

– Prokuratorze! – Marta bez pukania otworzyła drzwi do gabinetu Wójtowicza. – Karolina!

Prokurator spodziewał się, że dziewczyna ma jakąś wizję, choć nie słyszał jej głosu. Gdy wyszedł, zobaczył ją leżącą na podłodze.

– Co się stało? – zapytał.

– Nie wiem. Chyba zemdlała…

Wójtowicz uklęknął obok leżącej i sprawdził, czy oddycha.

– Cholera! – zaklął. – Proszę wezwać pogotowie! – krzyknął do sekretarki.

Kilka razy uderzył Karolinę w policzki, próbując ją otrzeźwić, ale nie reagowała. Sprawdził puls na szyi.

– Karolina! – krzyczał do leżącej kobiety. – Obudź się!

Ułożył jej ciało równo na podłodze, dłonią odchylił jej głowę i wdmuchnął powietrze do jej ust. Wciąż nie wykazywała oznak życia.

– Marto, na dole powinien być jej ojciec, jest lekarzem. Sprowadź go! – wydał stanowczo polecenie i rozpoczął resuscytację.

Karolina nie oddychała.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Nie miał już nic do stracenia. Dobrze wiedział, że policja wkrótce podejmie śledztwo, a on nie przejmował się zacieraniem śladów czy dbaniem o to, by nikt go nie widział. Potrzebował tylko ofiar. Czasami nie wystarczyło skusić je plikiem banknotów. Krzywiły się, gdy tylko wsiadały do jego samochodu. Nic nie było w stanie zabić odoru, jaki mu towarzyszył.

Niekiedy trafiał na uzależnioną narkomankę, więc pozbywał się jej jak najszybciej. Potrzebował zdrowej kobiety – czystej i pięknej, choć na taką nie mógł liczyć. Musiał zadowolić się dziwkami, a one na ogół nie gardziły narkotykami. Tym razem też zapytał, czy ma ochotę na działkę. Chciała, więc powiedział, że muszą wykręcić do znajomego. Całkiem niedaleko. Weszła z nim do opuszczonego baraku. Wszędzie panowała ciemność. Małe, brudne okienka tuż przy suficie nie dawały wcale światła. Chwilę trwało, zanim oczy przywykły do półmroku. On powiedział, że zaraz jej coś przyniesie, a później się nią zajmie.

Rozglądała się po starym magazynie. Półki i puste kartony walały się wszędzie. Poczuła, że stanął tuż za nią. Odwróciła się, zmuszając się do sztucznego uśmiechu, żeby tylko dostać działkę. Musiała zarobić. Musiała zapłacić czynsz i oddać długi, a narkotyki kosztowały… Ale on obiecał jej dużą sumę, jeśli tylko z nim pojedzie i zrobi, co zechce. Dwa tysiące kusiły, nawet jeśli zada jej ból…

Zastygła w bezruchu, gdy rosły mężczyzna uniósł dłoń, w której trzymał długi nóż i z ogromną siłą wymierzył cios wprost w jej serce.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

– Jak ona się czuje? – zapytał śledczy, gdy tylko przestąpił próg mieszkania.

– Siedzi w pokoju i medytuje. Już od godziny – wyjaśnił Ciesielski.

– Co właściwie się stało w prokuraturze? Wójtowicz chyba nie mógł wszystkiego powiedzieć przez telefon.

– Sam nie wiem. Poszła na spotkanie, czekałem na nią przed budynkiem. Pojawiła się asystentka prokuratora, żebym jak najszybciej przyszedł, bo Karolina zemdlała. Ale gdy tam dotarłem, ona już siedziała w fotelu. Potem pojawiło się pogotowie. Miała w miarę dobre wyniki, więc nie zabrali jej do szpitala. Zalecili tylko wizytę u lekarza rodzinnego.

– Miała wizję? – zastanawiał się Kacper.

– Tego nie wiem. Nie chciała nic powiedzieć…

– Zajrzę do niej – zdecydował Kamiński. – Za chwilę powinien być prokurator Wójtowicz. Chciał porozmawiać z Karoliną, więc gdyby pan mógł…

– Oczywiście, wpuszczę go.

Kacper stanął w progu sypialni. Patrzył na tę młodą kobietę siedzącą po turecku na podłodze. Minęło już tyle tygodni od momentu, gdy zdał sobie sprawę, że chce spędzić z nią każdy następny dzień swojego życia i wciąż czuł to samo. Patrzył na jej spokojną twarz. Pragnął, żeby była taka zawsze, żeby nie musiała mierzyć się z demonami, które szarpią jej duszą.

– Długo tam stoisz? – Przechylała głową na boki, rozluźniając ramiona.

– Właśnie wróciłem. Czekamy na Wójtowicza – powiedział, podając jej rękę, gdy wstawała. – Pięknie wyglądasz. – Dotknął palcami jej policzka, odsuwając kosmyk włosów.

– Tęskniłam za tobą. – Uśmiechnęła się, ale w jej oczach widział smutek.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

Był wściekły. Po raz kolejny nie udało mu się zdobyć tego, co chciał. Czuł dreszcze na całym ciele spowodowane narastającą gorączką, która coraz częściej trawiła jego ciało. Wybrał numer w komórce. Nie musiał czekać długo.

– Masz coś dla mnie? – zapytał, wylewając całą swoją złość.

– Coraz trudniej jest mi cokolwiek załatwić. Ostatnio zwiększyli zabezpieczenia – usłyszał przerażony głos kobiety.

– Nie obchodzą mnie twoje kłopoty! – przerwał jej ze złością. – A może już nie chcesz odzyskać córeczki?

– Oczywiście, że chcę. – głos jej drżał. – Nie rób jej krzywdy, błagam.

– Wieczorem chcę mieć te ampułki. Rozumiesz?

– Nie wiem, czy uda mi się… Nie mam dziś dyżuru…

– Ty chyba czegoś nie rozumiesz! – przerwał jej. – Miałaś dość czasu. Wieczorem o dwudziestej pierwszej! Inaczej możesz szykować pogrzeb!

– Będę – odparła, szczękając zębami. Nie umiała opanować drżenia mięśni twarzy.

Zadowolony zakończył połączenie.

Bała się go i zrobi, co tylko zechce. Na całe szczęście nie ma pojęcia, co tak naprawdę dzieje się z ukochaną córeczką…

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜

– Karolino, nie mów mi, że wszystko jest OK. Gdybym cię nie znał, pewnie teraz by mnie tu nie było. I tylko dlatego, że przyszła nowa prokurator, pozwoliłem pojechać ci do domu. Równie dobrze mogłaś być teraz w szpitalu. – Wójtowicz przeczuwał zbliżające się kłopoty.

– Ma pan rację, ale sama nie wiem, co się stało. Chyba muszę nosić rękawiczki. – Potarła skronie.

– Zimno ci? – zaniepokoił się Kamiński.

– Nie. Chodzi o to, że przy dotyku wyczuwam wiele emocji tej drugiej osoby – wyjaśniła. – Tak zaczęło się dziać, gdy byłam w Tybecie. Ale tam nie miałam takich odczuć. Tu ludźmi rządzi pieniądz, chęć posiadania i władza nad innymi.

– Podałaś rękę Magdalenie Szymczyk – zauważył Wójtowicz. – To nasza nowa prokurator – wyjaśnił, uprzedzając pytanie śledczego. – Pracowała w Warszawie. Ma dość interesującą karierę, wiele spraw… Sama poprosiła o przeniesienie w związku z kłopotami rodzinnymi. Ma tu chorą matkę i chciała jej zapewnić opiekę.

– To czułaś? – Kacper chciał się upewnić.

– Nie jestem pewna. Przeleciało mi przez głowę zbyt wiele obrazów. Kompletnie nie wiem, które mogę powiązać z nią, a które…

– Z kim? – zapytał prokurator, gdy nagle urwała w połowie zdania.

– Tego właśnie nie wiem. Być może nic się nie stało, tylko zemdlałam.

– Karolino. – Wójtowicz złapał jej dłonie i spojrzał w oczy. – Nie oddychałaś pawie dwie minuty. Twoje serce nie biło.

Wiedziała, że miał rację. Przez małą chwilę, gdy napastnik zaatakował i ugodził swoją ofiarę w serce, padła martwa. Wokół panował półmrok i przerażająca cisza. Pamiętała tylko uderzenie adrenaliny, gdy błysnął nóż tuż przed jej twarzą, a w następnej sekundzie oglądała siebie bez życia. Potem jej duch uleciał i wizja się urwała.

˜ ˜ ˜ ⃰ ˜ ˜ ˜