Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Potwory nie istnieją naprawdę. A co jeśli w nie uwierzysz?
Dawno, dawno temu...
Gdy babcia opowiadała tę legendę wierzyłam, że mogę być piękną Rusałką, a moja siostra Księżniczką zaklętą w Strzygę. Gdy miałam osiem lat, przestałam wierzyć w bajki. Ale czy na pewno, skoro opowiadam wam tę historię?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Dawno, dawno temu, gdy ludzie oddawali cześć żywiołom natury i słowiańskim bogom, pomiędzy światami istniały inne byty, których moc była potężniejsza niż zwykłego śmiertelnika.
Mówią, że dawne wierzenia to zabobony. Że wszystkie nieziemskie istoty z zamierzchłych słowiańskich podań można w bajkach zamknąć. I choć historie te są mitologiczne, zapomniane w dzisiejszym świecie, to czasami zdarza się, że ktoś je wspomina.
Nie brzmią tak samo w słoneczny piękny dzień, jak opowiadane szeptem w mroczną noc, gdy z oddali dochodzi odgłos pohukującej sowy, a wszystkie świerszcze wokół cichną. I nagle zdajesz sobie sprawę, że przed mitycznymi potworami nie ma dokąd uciec, bo one są wszędzie. Widzą cię, gdy stajesz w świetle księżyca. Czujesz na sobie ich przepojony nienawiścią wzrok. Słyszysz, jak węszą za swoją ofiarą. Domyślasz się, że wypatrują każdego ruchu. Chcą, żebyś ukrył się w cieniu, bo tam dosięgną cię ich szpony. A potem, gdy śmierć zajrzy ci w oczy…
Dawno, dawno temu… To bajka. Żaden demon, bożek czy inne strachy nie istnieją.
A co, jeśli w nie uwierzysz?
Rozdział 1
Uwierzyła już pierwszego dnia, gdy usłyszała starą historię. Miała wtedy może z pięć lat i każda bajka była dla niej prawdziwa. Bała się Baby Jagi, zmory i wilkołaka, ale strzyga wzbudzała w niej ogromną ciekawość. Lubiła też towarzystwo swojej babci, u której spędzała czas, gdy matka musiała iść do pracy. Wtedy jeszcze nie wiedziała, dlaczego rodzice nagle zamieszkali osobno. Mama podjęła taką decyzję – spakowała siebie i dzieci i wyjechali. Ojciec zniknął z jej życia na zawsze. Długo za nim tęskniła, marząc, że pewnego dnia znowu go zobaczy. Aż któregoś dnia zrozumiała, że słowa matki o tym, że „tatuś odszedł”, oznaczały jego śmierć.
Pamiętała, że początkowo bała się staruszki – wychudzonej, przygarbionej, z mnóstwem zmarszczek na twarzy, które sprawiały, że nawet gdy się uśmiechała bezzębnymi ustami, wyglądała przerażająco. Ale ona okazała się ciepłą i kochającą kobietą. Szybko zdobyła serce wnuczki bajkami, w których zawsze pojawiała się jakaś czarownica albo inny straszny demon.
Każda z tych historii dla pięcioletniego dziecka była realna. Dziewczynka mogła ich słuchać godzinami, zwłaszcza tej o królewnie, na którą rzucono klątwę i, choć piękna, zmieniła się w strzygę. Już wtedy wiedziała, że kiedyś ją odnajdzie…
***
Liliana zeszła po kamiennych schodach w głąb starej piwnicy. Wszelkie odgłosy wokół ucichły, jakby świat wstrzymał oddech, oczekując nieuniknionego. Mrok rozświetlał blask księżyca, którego delikatna poświata wpadała do środka przez dziurawy, pozbawiony wielu desek strop. Spojrzała na moment w górę. Drzewa i krzewy nie były w stanie przesłonić wiszącej na niebie złotej tarczy, która zaglądała wprost do zapomnianego grobowca. Była pełnia.
Może nie powinnam tu przychodzić w nocy? – przemknęło jej przez myśl. Długo szukała tego miejsca i teraz, kiedy w końcu znalazła, chciała mieć pewność, że zrobi wszystko jak należy.
Latarka zgasła, nim podeszła do zrujnowanej budowli, więc teraz mogła liczyć tylko na własne oczy i odbite od księżyca delikatne światło, które ślizgało się po kamiennych schodach. Oszalałe serce łomotało w jej piersiach coraz bardziej, dotkliwie dając znać, że obolałe ciało już więcej nie zniesie. Rzuciła wzrokiem na posępne ciężkie drzwi, przez które właśnie przeszła. Miała ostatnią szansę, żeby zawrócić, ale czuła, że nie może. Coś ją przyciągało. Coś, z czym nie potrafiła walczyć.
Bała się odezwać, a nawet oddychać, żeby nic jej nie usłyszało. Wszystkie zmysły napięła do granic możliwości. Przerażająca cisza narastała z każdą chwilą. Miała wrażenie, że najdrobniejszy stukot wywoła w niej falę paniki, a nie wiedziała, dokąd uciekać. Oczy już trochę przywykły do ciemności, więc posuwała się powoli, stawiając stopy w miejsca, gdzie poświata była jaśniejsza. Nie chciała niczego nadepnąć. Z mroku wyłonił się jakiś mebel, coś, co wyglądało na długą ławę. Podeszła bliżej i wtedy spostrzegła, że coś, co stało na środku, jest otwartą trumną. Podejrzewała to już wcześniej, ale tyle razy zawiodły ją przeczucia, że teraz musiała się sama przekonać, czy ma rację. Wieko było odsunięte i jednym bokiem opierało się o podłogę. Zrozumiała, że nie weszła do piwnicy w starym domu, lecz do krypty. Tej, której szukała całe dorosłe życie. Trumna była pusta. Może spodziewała się czegoś… trupa, kupki starych kości… czegokolwiek, co świadczyłoby, że znalazła się w miejscu pochówku, ale w tym momencie nic na to nie wskazywało.
Nie powinna tu spędzać nocy, nie tu. Do bezpiecznego szałasu droga wiodła przez pełen dzikich zwierząt las. Ale najpierw trzeba wydostać się z krypty i opuścić ruiny świątyni. Zniszczona zębem czasu trumna wywoływała w niej obezwładniający strach, pomimo że była pusta. Bała się odwrócić. Miała wrażenie, że jeśli na chwilę straci z oczu stary sarkofag, natychmiast pojawi się w nim coś strasznego. Przesunęła nogę w tył, chcąc się wycofać bezszelestnie. Zdołała nieco się cofnąć, gdy poczuła opór. Znieruchomiała. Tuż nad nią rozległo się powarkiwanie.
Niedźwiedź… – pomyślała i z przerażeniem spojrzała w górę.
To, co stało nad nią, nie było zwierzęciem. W żółtych oczach czaiła się nienawiść i chęć mordu. Węszyło przez kilka sekund, pokazując ostre niczym sztylety zęby, które wypełniały całą paszczę.
Uciekaj! Uciekaj! – Wszystko w niej krzyczało z przerażenia, ale gdy tylko poruszyła się odrobinę, cuchnąca paszcza rozdziawiła się nad nią.
– Nieee! – Jej głos niósł się przez chwilę w śpiącym lesie. Spłoszone ptaki z okolicznych drzew podniosły się gwałtownie do lotu, a potem wszystko ucichło.
Rozdział 2
Podkręciła głośniej muzykę, podskakując w jej rytmie. Do wysokiej szklanki nalała coli i wrzuciła kilka kostek lodu. Nie męczył jej upał, który z każdym podmuchem wiatru wdzierał się do mieszkania przez otwarty balkon. Uwielbiała takie gorące dni. Ledwie zmoczyła usta zimnym napojem, gdy usłyszała dzwonek do drzwi i zaraz potem walenie pięściami.
– No jasne… – zamruczała pod nosem, spodziewając się sąsiadki, której przeszkadzało nawet kichnięcie.
– Pani Rozalio, ja prosiłam, żeby nie robiła pani hałasu. – Kobieta wyglądała na schorowaną i słabą. Właściwie miałaby ochotę przeprosić staruszkę, ale wiedziała, że w ten sposób ta wymusza odpowiednie zachowanie na innych mieszkańcach.
– Jestem u siebie – odparła niezadowolona, że ktoś narzuca jej, w jaki sposób może korzystać z własnego mieszkania.
– Ale musi pani mieć na uwadze też dobro innych. Mnie tak głowa boli, że nawet ręką ruszyć nie mogę. – W teatralny sposób dotknęła skroni, manifestując swoją udrękę.
– Może nadwyrężyła pani rękę, waląc w moje drzwi? – Zmarszczyła czoło, chcąc pokazać, że nie ustąpi.
– Przecież ja tylko pukałam… – Głos staruszki drżał, jakby miała się rozpłakać.
– A ja tylko słucham muzyki – oświadczyła radośnie, po czym popchnęła drzwi, żeby się zamknęły. Wzięła do ręki pilota od telewizora i spojrzała na radosnych ludzi tańczących w teledysku. – Jestem u siebie – powiedziała zadowolona i zgłośniła muzykę o kilka kresek.
Muzyka była jej życiem. Właściwie nie wyobrażała sobie życia w ciszy, więc gdy tylko miała taką możliwość, słuchała radosnych nut, przy których pląsała po całym mieszkaniu.
Kilka chwil później głośne pukanie ponownie przerwało jej radość. Tym razem już zła na natręta, ruszyła w stronę drzwi z myślą, by powiedzieć kilka niemiłych słów. W końcu to jej mieszkanie i może w nim robić, co chce. Szarpnęła za klamkę i ze złością zapytała:
– Czego? Przepraszam… – bąknęła, widząc chłopaka swojej siostry. – Myślałam, że to moja wredna sąsiadka.
– Dzwoniłem, ale chyba nie słyszałaś – usprawiedliwił się Konstanty Jaroszek. – Mogę wejść?
Uczyniwszy znak dłonią, zaprosiła gościa do pokoju, nieco zdziwiona, że odwiedza ją, a nie Lilę. Przyciszyła trochę muzykę, ale nawet nie przyszło jej do głowy, żeby wyłączyć.
– Liliana prosiła o jakąś książkę, ale szczerze powiem, że nie wiem, o co chodzi – wyjaśnił, sięgając po komórkę, żeby odszukać SMS od niej. – Chciała… – próbował jeszcze raz przeczytać nazwę zawartą w wiadomości – Bestia…
– Bestiariusz – domyśliła się Rozalia. – Po co jej? Przecież zna go na pamięć. – Podeszła do półki i bez zastanowienia sięgnęła po właściwą książkę.
– Tego mi nie napisała, tylko że potrzebuje i żebym przywiózł go jej przed weekendem.
– A gdzie moja siostrzyczka się wybrała? Znowu ściga jakieś demony?
– Pojechała do Waliszewa. – Przyglądał się książce, którą podała mu Rozalia, ale jej nawet nie dotknął.
– Więc jednak? – Nie wydawała się bardzo zaskoczona. Położyła wolumin na ławie.
– Co jednak? – powtórzył Jaroszek.
Westchnęła ciężko, przyglądając się wybrankowi Liliany.
– Jak długo z nią jesteś? Pół roku?
– Pięć miesięcy – wyjaśnił krótko.
– Ale nic o niej nie wiesz. Zresztą… nieważne. – Machnęła ręką, uznawszy, że to nie jej problem. – W Waliszewie w tysiąc pięćset jedenastym roku spalono pierwszą polską czarownicę… Dokładniej rzecz ujmując, kobietę oskarżoną o czary – poprawiła się szybko, bo przecież nie wierzyła w istnienie czarownic. To jej siostra miała obsesję na punkcie starych legend, nie ona. Dla niej były tylko bajkami, które opowiadała babcia.
– Wiem, że zna te wszystkie legendy, kiedyś mi o nich mówiła… – Kostek nie czuł się pewnie w tematach, o których nie miał pojęcia. Uwielbiał Lilianę, więc uznał, że powinna mieć swoje pasje, które dają jej radość.
– Pojechała do Waliszewa… – powtórzyła Rozalia, zastanawiając się nad tym.
– To dziwne? – zapytał, widząc, że dziewczyna bije się z myślami.
– Nie. Moja siostra jest szurnięta, jeśli chodzi o mitologię słowiańską. Pojedzie wszędzie, gdzie tylko możliwe, żeby sprawdzić jakieś podanie, o którym już najstarsi ludzie nie pamiętają. Nigdy te wycieczki niczego nie wnosiły. Czasami tylko słuchałyśmy bajdurzenia kogoś, kto podawał się za przewodnika, opowiadał legendy, których nauczył się na pamięć, żeby wykonywać ten zawód, ale nie znał odpowiedzi na żadne pytania. Myślę, że jeśli ktoś się czymś zajmuje, to powinien wiedzieć najprzeróżniejsze rzeczy, a nie tylko to, co mogę sobie przeczytać w Wikipedii.
Jaroszek skinął głową. W pełni się z tym zgadzał. Nie lubił ludzi niekompetentnych. Nie znał dobrze Rozalii, uważał, że jest zbyt żywiołowa, jakby miała ADHD. Zupełne przeciwieństwo jej siostry, która potrafiła godzinami siedzieć w bibliotece, żeby znaleźć materiały, jakich potrzebowała.
– Kiedy do niej jedziesz?
– W piątek – odparł krótko. – Wcześniej nie dostanę wolnego – usprawiedliwił się szybko, widząc rozczarowaną minę Rozalii.
– Wiesz co, ja pojadę. W piątek możesz po nas przyjechać i wrócimy wszyscy do domu, okej? Jak znam życie, do piątku Lila sama przyjechałaby po książkę i wróciła do Waliszewa. Muszę tylko sprawdzić, jak tam dojechać.
– Mam tu rozkład jazdy busów. – Wyszukał w telefonie potrzebne informacje. – To nie jest daleko, ale obawiam się, że jeśli się tam zjawię, Liliana będzie chciała mnie zatrzymać, a nie mogę sobie na to pozwolić.
– Jasne. Należysz do tych ludzi, którzy muszą mieć zaplanowaną każdą minutę życia. Żaden spontan nie wchodzi w grę. – Sięgnęła do szafy po plecak podróżny i zaczęła upychać w nim potrzebne na wyjazd rzeczy. – Odwieziesz mnie przynajmniej na przystanek czy to wykracza poza twój plan? – Przyglądała mu się uważnie, mając ochotę rzucić na niego jakiś urok, żeby przestał być taki poukładany.
– Autobus jest za pół godziny. – Sprawdził rozkład. – Nie zdążymy. A kolejny po piętnastej, to może weźmiesz taksówkę? Muszę być przed dziesiątą w banku…
Rozalia wyszła do przedpokoju po buty, które szybko zasznurowała na stopach. Sięgnęła po książkę leżącą na stoliku przed telewizorem, przy okazji wyłączyła odbiornik.
– Możemy jechać – zdecydowała, wsuwając do plecaka książkę, o którą prosiła Liliana.
– Już? – Kostek wydawał się zaskoczony.
– Już – oświadczyła krótko. – Zdążę na ten wcześniejszy kurs. Napisała, gdzie się zatrzymała?
– Tak. „Zajazd Czarnotta”.
Poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz, gdy tylko usłyszała tę nazwę. Jakby coś oślizgłego przesunęło się wzdłuż kręgosłupa i wciąż było w pobliżu, żeby jej dotknąć, gdy tylko będzie miało na to ochotę. Nie czuła się dobrze i nie mogła zagłuszyć intuicji, która coraz głośniej krzyczała: NIE JEDŹ TAM!!!
Ale tam była jej siostra. Jedyna, jaką miała. Jej cała rodzina. Po śmierci babci, a potem matki, która zginęła na przejściu dla pieszych, zostały same. Na szczęście rodzicielka zdążyła zadbać o to, żeby miały gdzie mieszkać. Zabezpieczyła je też pokaźną kwotą, dlatego mogły studiować, nie martwiąc się o pieniądze.
Były najlepszymi przyjaciółkami i wsparciem dla siebie. Nie przeszkadzało, że nie mieszkały razem.
***
Zdawało jej się, że autobus niemal stoi w miejscu, ale przesuwające się za oknem widoki upewniały ją, że tak nie jest. Kierowca jechał wolno, pojazd bujał się spokojnie na boki sprawiając, że powieki stawały się coraz cięższe. Nie chciała zasnąć, droga nie była długa i obawiała się, że może przegapić swój cel.
Potrząsnęła głową, odpędzając zmęczenie, jednak ono nie dawało za wygraną. Po kilku minutach i próbach czuwania ciało poddało się i zapadła w sen.
Znajdowała się w jakimś dziwnym miejscu. Słyszała własny głos, nawołujący Lilianę, i ciszę, jaka jej odpowiadała. Ta cisza ją przerażała. Była tak głęboka, że słyszała bicie swojego serca, słyszała krążącą w jej żyłach krew i czuła… przerażenie. Jakby sam diabeł zajrzał do jej duszy i znalazł to, czego się bała najbardziej. Chciała krzyczeć, lecz nie mogła. Wokół czaiły się potwory, które tyko czekały…
– Panienko… – Poczuła delikatne szarpnięcie za ramię. Obudziła się niemal z krzykiem.
– Jesteśmy na miejscu. Dalej autobus nie jedzie. – Kierowca z życzliwym uśmiechem nachylał się nad nią.
– Jak to: nie jedzie? Gdzie jestem? – zapytała przerażona, że znalazła się w miejscu, do którego wcale nie chciała dojechać.
– Waliszewo, panienko.
Podniosła się natychmiast, chcąc jak najszybciej wysiąść.
– Gdyby chciała pani wracać, to kurs powrotny mam za sześć godzin – zawołał za nią mężczyzna. – O siedemnastej pięćdziesiąt! – Miał nadzieję, że usłyszała jego głos.
Nie obejrzała się nawet. Wyskoczyła z autobusu i szybko odeszła kilka kroków. Odwróciła się dopiero, gdy zdała sobie sprawę, że nie podziękowała. Przy okazji mogła zapytać, gdzie ma szukać tego zajazdu.
Miasteczko wyglądało na opustoszałe. Dopiero po kilku krokach zaczęła dostrzegać różne rzeczy, które świadczyły o obecności mieszkańców. Równo przycięta trawa, wypielęgnowane klomby czy rozwieszone na balkonie pranie.
– Może po prostu schronili się przed tym upałem –wyjaśniła sobie szybko i ruszyła w kierunku sklepu, nad którym wisiał wielki stary szyld „Piekarnia”.
Za ladą stał krągły jegomość, jego głowę zdobiła czapka piekarska, a twarz pokrywał delikatny mączny pył. Na jej widok lekko się zmieszał, jakby zaskoczyła go ta wizyta.
– Dzień dobry. – Zapach świeżego pieczywa sprawił, że poczuła się głodna.
– W czym mogę pomóc? – Piekarz patrzył na nią przenikliwym wzrokiem.
– Szukam zajazdu Czarnotta – wyjaśniła, czując wzmagający głód.
Mężczyzna wsunął głowę za uchylone drzwi na zaplecze i po chwili pojawiła się przy nim równie pulchna, jak on kobieta. Szepnął jej coś do ucha. Spojrzała na niego, szeroko otwierając oczy, a następnie zwróciła się do Rozalii:
– A panienka nie jest przypadkiem głodna?
– Oj, jestem. I to bardzo. Poproszę kilka bułek, może… – zastanawiała się, na ile duży jest jej apetyt – cztery – zdecydowała. – Szukam siostry. Pisała, że zatrzymała się w zajeździe Czarnotta. Wie pani, gdzie to jest?
– Nie słyszałam o nim – odparła wymijająco, wkładając do papierowej torby pachnące pieczywo z kruszonką.
Rozalia poczuła skurcz w żołądku, miała wrażenie, że te cztery bułki połknie na raz. Piekarzowa złapała jej wyciągniętą po wypieki dłoń.
– Nigdy nie przyjmuj poczęstunku od wiedźmy – szepnęła, patrząc jej w oczy. – Jeśli w torbie zostanie choć okruszyna chleba, zawsze będziesz miała co jeść.
Rozalia uśmiechnęła się niepewnie, nie wiedząc, co ma myśleć o słowach kobiety. Z kieszeni przetartych dżinsów wyjęła garść monet, które odliczyła i położyła na ladzie, dziękując za wszystko. Wyszła ze sklepu z myślą, że natychmiast musi coś zjeść. Usiadła na ławce przed sklepem i sięgnęła do torby. Chrupiącą bułkę pochłonęła niemal na raz. Potem wzięła kolejną. I ta zniknęła równie szybko, jak poprzednia. Biorąc do ręki następną, pomyślała, że powinna kupić ich więcej, bo nigdy niczego tak dobrego nie jadła. No może kiedyś w dzieciństwie, gdy babcia Laila, po której dostała drugie imię, potrafiła takie pyszne ciasta wypiekać. Ale robiła to niezwykle rzadko i zawsze, ale to zawsze, odprawiała jakieś dziwne rytuały. Coś mamrotała pod nosem, przygotowując zacier, dodawała dziwnych ziół i wtedy mała Rozalka miała wrażenie, że babcia odprawia czary.
Babcine ciasta smakowały niebiańsko. Staruszka częstowała domowników, życząc im zdrowia i pomyślności, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Kiedyś widziała, jak babcia okruszki tego ciasta wsuwa w kąt pokoju czy za szafę albo w szparę w starej zniszczonej podłodze.
– Babciu, a czemu tak robisz? – pytała wtedy Liliana, która kochała staruszkę miłością bezgraniczną.
– Bo żeby w domu szczęście mieszkało, żaden z domowników nie może być głodny. Nawet to Licho, co pod podłogą siedzi… – tłumaczyła cierpliwie i pokazywała wnuczce swoje sztuczki.
Rozalia ocknęła się ze wspomnień, trzymając w dłoni ostatnią nadgryzioną bułkę. Wsunęła ją z powrotem do torby i ponownie weszła do piekarni, chcąc kupić jeszcze trochę pachnących wypieków.
Za ladą zastała szczupłą kobietę, nieco starszą niż ona sama, rozejrzała się, wypatrując właścicieli, ale nigdzie ich nie dostrzegła. Kupiła jeszcze kilka bułek, jednak nie były to już te same wypieki, co poprzednio.
– Czy może wie pani, gdzie jest „Zajazd Czarnotta”? – zapytała.
Kobieta pokręciła głową, ale żeby się upewnić, zawołała matkę, która była na zapleczu. Przez moment Rozalia miała nadzieję, że znowu ujrzy tę pulchną miłą kobietę, która sprzedała jej pyszne pieczywo. Sekundę później czar prysł. W pomieszczeniu pojawiła się starsza wersja obsługującej sklep chudej dziewczyny. Rozalia ponownie zapytała o zajazd, którego szukała, ale kobieta tylko pokręciła głową.
– Był tu kiedyś taki, ale spłonął wieki temu – wyjaśniła, otrzepując dłonie z mąki.
– Jak to: spłonął? Kiedy? – dopytywała zrozpaczona taką wiadomością Rozalia.
– No… dawno. Pamiętam tę nazwę, bo kiedyś moi dziadkowie wspominali, że to przeklęte miejsce było. Wie pani, tam ponoć czarownice palili. Ale kto wierzy w takie bajdy. Pewnie jakaś zazdrośnica doniosła na sąsiadkę, której się lepiej wiodło, że tamta czarami się zajmuje. A wie pani, jak to kiedyś było, wystarczyło, że kobieta czarnego kota miała i już była winna.
Rozalia podskoczyła, gdy poczuła, że coś puchatego otarło się o jej nogi. Spojrzała w dół, a czarne stworzenie, patrząc w jej oczy, oświadczyło dumnie:
– Miaaau…
Uśmiechnęła się i pogłaskała czarnego kota. Właścicielka niemal natychmiast wezwała zwierzę do siebie.
– Powinien myszy gonić, a nie klientów witać. – Uchyliła drzwi i kot dumnym krokiem poszedł na zaplecze.
– Więc nie wie pani, gdzie to jest? – chciała się upewnić Rozalia, zanim wyruszy na poszukiwania na chybił trafił.
– Oj, w lesie gdzieś. Kto by to pamiętał? Przecież tam już nawet śladu nie ma, że jakiś budynek stał. Mówię, że to wieki temu było.
– Może to gdzieś koło wzgórza? – zapytała szeptem chuda ekspedientka. Rozalia usłyszała jej słowa.
– Co ty za głupoty opowiadasz? Wzgórze jest tam od zawsze. Po co ktoś miałby tam jakiś zajazd stawiać, skoro z dala od drogi wcale nie byłoby go widać? Też masz pomysły! – Oburzona matka zaczęła machać ręcznikiem, każąc jednocześnie córce iść na zaplecze.
– Czy jakiś niedrogi hotel tu znajdę?
– Tak. Pójdzie pani główną drogą i na jej końcu będzie pensjonat. Albo tam dalej. Nad jeziorem jest pełno domów, co to w nich pokoje wynajmują, ale teraz sezon, to nie wiem, czy coś wolnego się znajdzie.
Rozalia nie mogła nic więcej zrobić. Jedyne wyjście to powrót do Poznania. Ale przecież nie przyjechała tu po to, żeby natychmiast wracać. Sięgnęła po komórkę, jakby ją nagle olśniło, że powinna już dawno zadzwonić do siostry. Odczekała chwilę, ale aparat wypełniała cisza. Dopiero po kilku sekundach usłyszała komunikat „Abonent jest poza zasięgiem”.
Nie mogła poskładać myśli. Jak to możliwe, że w ogóle wsiadła do autobusu, bez najmniejszej wątpliwości, i pojechała, Bóg wie gdzie. I właściwie dlaczego Liliana wysłała tego SMS-a do swojego chłopaka, a nie do niej? Przecież ten Jaroszek prawie jej nie znał. Wiedziała, że Lila była nim oczarowana. A właściwie zachwycona jego nazwiskiem. Uznała, że gdy za niego wyjdzie, będzie używała obu. Nawka-Jaroszek miało brzmieć idealnie.
Rozalia popukała się w głowę na takie rozważania siostry. Wiedziała, że Lila wszędzie dopatruje się magii, i jeśli ktoś taki jak Konstanty Jaroszek pojawia się na jej drodze, to jest znak, a nie przypadek.
Dopiero teraz zauważyła, że na pustej poprzednio ulicy spacerują ludzie. Większość unikała ostrego słońca, kryjąc się w cieniu. Nie miała pojęcia, dlaczego wcześniej ich nie zauważyła. Ruszyła przed siebie, w końcu nie miała nic więcej do roboty. Uznała, że będzie próbowała skontaktować się z siostrą, a w ostateczności wróci do domu. Chociaż powrót bez siostry wydawał się równie bezsensowny, jak pozostanie w tym dziwnym miejscu.
Rozdział 3
Wymęczona spędzonym w miasteczku dniem Rozalia usiadła w małym pokoiku. Nie zamierzała tu zostać, mimo że nie zdołała skontaktować się z Lilianą. Nikogo tu nie znała, toteż nie miała kogo poprosić o pomoc. Ostatecznie podjęła decyzję o powrocie do domu, ale gdy zmierzała już w kierunku przystanku, zobaczyła z daleka odjeżdżający właśnie autobus. Miała wrażenie, że ruszył zbyt szybko i nie poczekał na wszystkich pasażerów. Dla pewności usiadła jeszcze na ławce i czekała niemal dwie godziny. Nic więcej nie podjechało, zaś rozkład jazdy pokazywał, że kolejny transport będzie dopiero następnego dnia. Musiała się gdzieś zatrzymać, spanie pod gołym niebem nie wchodziło w grę. Na szczęście okazało się, że niektóre gospodarstwa oferowały nocleg i znalazł się dla niej wolny pokój. Próbowała dzwonić do Liliany, ale za każdym razem otrzymała ten sam komunikat – że siostra jest poza zasięgiem.
Zasnęła, gdy tylko położyła głowę na poduszce.
I natychmiast przyszedł sen:
Była małą dziewczynką, ubraną w leciutką zwiewną sukienkę, tak samo, jak jej siostra. Delikatny muślin pobłyskiwał w blasku słońca, a wiatr sprawiał, że dziewczynki wyglądały jak zagubione w zieleni ogrodowych alejek dwie małe nimfy w leciutkich szatach. Babcia uplotła im po wianku z kwiatów, które uprzednio zerwały, i założyła im na głowy.
– Teraz jest idealnie. – Uśmiechnęła się. – Moje kochane rusałki. – Przytuliła wnuczki.
– Babciu, opowiesz nam bajkę?
– Oczywiście.
– Tę o Rusałce. Proszę, proszę, proszę… – Lilianka uwielbiała babcine opowieści.
– Dobrze, siądź tutaj. – Staruszka poklepała ławkę obok siebie i Lila natychmiast usiadła tuż przy niej. – Dawno, dawno temu, gdy ludzie żyli w zgodzie z przyrodą i szanowali otaczający ich świat i inne stworzenia, Matka Natura odwdzięczała się im taką samą życzliwością. Ludzie mogli egzystować obok innych stworzeń, ale nie wolno było się z nimi wiązać. To mogło wywołać gniew demonów. Któregoś dnia młody książę wybrał się wraz ze swoimi kompanami na polowanie. Długo konno krążyli po lesie, przekrzykując się nawzajem, ale żadnej zwierzyny nie upolowali. W pewnej chwili koń księcia wystraszył się czegoś i stanął dęba. Młody panicz spadł z niego i nie zdołał go zatrzymać. Musiał do zamku wracać na własnych nogach. Przedzierał się przez zarośla, a gęsty to był las, więc sił mu coraz bardziej brakowało. Wtedy usłyszał płynący z oddali piękny śpiew. Ten głos go oczarował. Zapragnął dowiedzieć się, kto posiada tak niezwykły dar. Szedł więc, odsuwając niskie gałęzie, potykając się o wystające korzenie i plączące mu nogi leśne poszycie. W końcu dotarł na niewielką polankę. Słońce już zachodziło, gdy w blasku jego ostatnich promieni dojrzał olśniewającą eteryczną dziewczynę. Siedziała nad oczkiem wodnym, z którego delikatną stróżką wypływała woda. Wszędzie wokół trawa była soczyście zielona, a dziewczyna, nucąc piosenkę, palcem rysowała na wodzie tajemnicze wzory. Jej długie włosy powiewały na wietrze i połyskiwały w promieniach słońca, wianek z leśnych kwiatów zdobił jej skronie, a obezwładniający uśmiech rozjaśniał twarz. Książę zakochał się w tej czarującej istocie od pierwszego wejrzenia. Każdego dnia wracał do lasu, żeby spotkać swoją ukochaną Nawkę, jednak mógł ją dojrzeć tylko o zachodzie słońca. Wkrótce zapragnął, żeby Rusałka została jego żoną, a że ona nie mogła opuścić lasu, obiecał, że każdego wieczora będzie zjawiał się u jej boku, by spędzić z nią noc. W dzień wracał do zamku. Przyrzekł ukochanej, że nie spojrzy na żadną inną kobietę i będzie jej wierny do końca swoich dni. Wtedy to Matka Natura postanowiła sprawdzić uczucie młodych i tego roku sprowadziła bardzo srogą zimę. Śniegu wciąż przybywało, a wszelka woda skuta była grubym lodem. Rusałka musiała się schronić pośród lasów w głębokim jarze, a książę nie mógł jej odwiedzać, bo dotarcie do niej groziło śmiercią. Długi to był czas i samotny dla obojga. Panicz każdego dnia tęsknił za swoją miłością. Król, widząc jego smutek, postanowił znaleźć mu żonę. Nie wiedział przecież o tym, że jego syn oddał swoje serce Nawce. Wyprawiał więc w zamku uczty z tańcami, żeby jego syn mógł poznać odpowiednią pannę. Początkowo książę nie był zainteresowany, ale gdy na zamku pojawiła się dziewczyna, która przypominała mu utraconą miłość, odżył i zapragnął znowu poczuć to, co z ukochaną Rusałką. Miesiące mijały, aż nastała wiosna. Nawka wróciła na swoją polanę, oczekując rychłych odwiedzin ukochanego. Ale mijały dni i książę się nie pojawił. Aż któregoś dnia ptaszki radośnie ćwierkały o ślubie, który miał się odbyć na zamku. Rusałka płakała całą noc. Wiedziała, że jeśli opuści las i wejdzie do miasta w promieniach słońca, zamieni się w poranną mgłę. Musiała jednak choć ten ostatni raz ujrzeć ukochanego i spojrzeć mu w oczy. Nie potrafiła uwierzyć, że książę tak po prostu o niej i miłości, która ich połączyła, zapomniał. Następnego dnia orszak weselny przejechał ulicami grodu do świątyni, gdzie młodzi mieli przyrzec sobie dozgonną miłość. Tego dnia mgła skryła okolicę, a słońce nie umiało się przez otulający ulice welon przebić. Im jaśniej świeciło, tym mgła stawała się gęstsza. Magicznie podświetlona, sprawiała wrażenie, jakby każdego, kto na nią spojrzy, zapraszała, obiecując nirwanę, w rzeczywistości wiodąc na zatracenie. Wśród gości weselnych dało się wyczuć radość i zachwyt piękną parą narzeczonych. Gdy Nawka wchodziła do świątyni, goście weselni zaczęli się odsuwać na boki. W każdym miejscu, gdzie postawiła stopę, natychmiast wyrastała bujna trawa. Piękna nimfa, płacząc, poprosiła księcia, żeby do niej wrócił, ale on wolał żonę, którą mógł mieć cały czas przy sobie. Na moment zapomniał, że rusałki to magiczne istoty, którym nie można się sprzeciwiać. Nawka miała złamane serce, ale jej miłość sprawiała, że nie mogła skrzywdzić ukochanego. Nie pozwalało jej na to uczucie, jakim go darzyła. Swoją złość skierowała na wybrankę księcia. Nienawidziła tej kobiety z całego serca, więc rzuciła na nią przekleństwo. Jeśli spędzi z księciem choć jedną noc, zamieni się w strzygę, czyli żądnego krwi demona. W dzień będzie musiała ukrywać się przed światem, tylko noc pozostanie jej życzliwa. Ale jej oblicze będzie tak straszne, że nikt na nią nie spojrzy. Gdy nimfa opuszczała świątynię, słońce zdołało się przedrzeć przez mgłę, którą ona wcześniej zasnuła teren. Promienie rozjaśniały okolicę. Rusałka próbowała szeptać kolejne zaklęcia, ale potrzebowała do tego wody, a tej tu nigdzie nie było. Całą swoją moc włożyła w klątwę, którą rzuciła na młodą parę. Wtedy promyk słońca dotknął Nawki i sprawił, że zamieniła się w gęstą mgłę, która przez długi czas nie pozwoliła wrócić ludziom do domów. Żadne z nowożeńców nie przejęło się słowami leśnej nimfy. Cieszyli się sobą, nie zdając sobie sprawy, jak wielką moc posiadała ta eteryczna istota. Naiwnie wierzyli, że to tylko słowa, które nie wyrządzą im żadnej krzywdy, zwłaszcza że sama Rusałka rozpłynęła się w powietrzu. Również żaden z gości nawet nie pomyślał, że przekleństwo pięknej nimfy mogłoby się spełnić. Ale już następnego dnia nie można było dobudzić młodej królowej, a medyk orzekł, że kobieta zmarła. Książę cały dzień czuwał przy niej, rozpaczając żałośnie. O zmierzchu jego nowo poślubiona żona obudziła się i na jego oczach przeistoczyła się w strasznego potwora. Wtedy zrozumiał, że miłość Rusałki zamieniła się w nienawiść, która dosięgnęła jego ukochaną. Księżniczkę pochowano w podziemiach świątyni, aby tam zaznała wiecznego spokoju. Książę poprzysiągł zemstę na Nawce i krążył po lasach, żeby ją odnaleźć. Nie wierzył, że zamieniła się w mgłę i przestała istnieć. Któregoś dnia nachylił się spragniony nad źródełkiem, żeby napić się wody, i ujrzał w głębi jej twarz. Wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć. Rusałka wciągnęła księcia w głębinę i już nie wypuściła. Nie zniknęła też klątwa, która zamieniła księżniczkę w strzygę. Żądny krwi potwór krążył po okolicy, szukając kogoś, kto zdejmie z niej przekleństwo Nawki, ale nikt nie umiał jej pomóc. Wtedy strzyga rozszarpywała swoją ofiarę, aż ludność zamieszkująca okolicę uznała, że należy ją zamknąć na zawsze w podziemiach świątyni, gdzie pewnie śpi do dziś i czeka na kolejną ofiarę lub śmiałka, który będzie umiał cofnąć przekleństwo Rusałki.
Słowa babci zabrzmiały złowieszczo, a jej twarz rozpłynęła się jak mgła.
***
Rozalia obudziła się przerażona, ledwo łapiąc oddech. Przez chwilę w ciszy siedziała na brzegu łóżka, nasłuchując, ale nic nie zakłócało nocnego spokoju. Zapaliła lampkę nocną i spróbowała poukładać myśli. Dokładnie pamiętała sen i mogłaby przysiąc, że był jak déjà vu. Miała wtedy nie więcej niż pięć lat i nie słuchała dokładnie opowieści babci. Dopiero teraz dotarło do niej, że ta opowieść była straszna. Jako dziecko nie zdawała sobie z tego sprawy. Sięgnęła po książkę, którą przywiozła dla Lili. Przerzucała kartki, szukając strzygi. Na kolejnych stronach przewijały się rysunki przedstawiające mityczne postaci. W końcu znalazła to, czego potrzebowała.
Stwór był obrzydliwy, podobny do wampira – ze szponami zamiast palców, z pociągłą twarzą, na której dominowały wyłupiaste oczy, a szczękę wypełniały długie szablaste zębiska. Właściwie przypominał bardziej jakiegoś niedorzecznego ptaka niż człowieka.
– Paskuda. – Zamknęła książkę z obrzydzeniem i wsunęła ją do plecaka. – O Boże! – Zakryła usta dłonią, gdy uświadomiła sobie, że Liliana dopytywała babcię, gdzie ta historia się działa. A na koniec oświadczyła, że odnajdzie grób księżniczki i zdejmie z niej klątwę. W tym samym momencie coś zastukało w okno. Bała się podejść, wyobrażając sobie, że może tam dojrzeć coś obrzydliwego. Zgasiła światło i jak przestraszone dziecko ukryła się pod kołdrą, szczelnie nią otulając. Szybko zrobiło jej się gorąco i musiała odkryć twarz. Niemal słyszała łomotanie własnego serca. – Przestań panikować – powtarzała sobie w myślach. – Tam nikogo nie ma.
Musiała tylko podejść do okna, by to potwierdzić, ale zanim wstała z łóżka, ostrożnie wychyliła głowę, sprawdzając, czy nic nie chowa się pod nim. Odetchnęła z ulgą, gdy niczego nie zauważyła. Mogła spuścić nogi. Przeszła boso do okna i leciutko odsunęła zasłonkę. Wszystko spowijał mrok, tylko gdzieś na ulicy błyszczało światło latarni.
– Sama się nakręcam! – westchnęła.
Już miała zasłonić okno, gdy coś przed nim przebiegło. Odskoczyła przerażona i pomknęła do łóżka.
Nie zmrużyła oka do świtu.
Rozdział 4
Dopiero gdy pierwsze promienie słońca zaczęły przedzierać się do pokoju, położyła głowę na poduszkę. Miała ponad godzinę do porannego autobusu, a przystanek był naprawdę blisko. Poczuła, że musi odpocząć. Że nie da rady tak siedzieć przyklejona do ściany, rozmyślając o czymś, co być może tylko przywidziało jej się w nocy. Ten dziwny sen o babci… Nie miała pojęcia, czy był jakimś realnym wspomnieniem, czy tylko marzeniem sennym, które akurat w tym osobliwym miejscu stało się tak autentyczne. W nocy była przekonana, że to prawda. W świetle dnia zdawało się już nierzeczywiste. Nie mogła przecież tego pamiętać, bo wtedy była malutka, a opowieści babci uważała za wymyślone bajki.
Poderwała się przestraszona, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek i zaklęła, zła na siebie. Dochodziła dziewiąta. Zaspała!
Pozbierała swoje rzeczy i podziękowała gospodyni za gościnę. Nie zamierzała wracać tu na kolejną noc. Miała w planach powłóczyć się po okolicy i wsiąść do pierwszego autobusu, dokądkolwiek by jechał.
Liliana nadal nie odbierała telefonu, a do Jaroszka nie miała numeru.
Kupiła bułki w tej samej piekarni, co poprzedniego dnia. Z lekkim rozczarowaniem zauważyła, że wciąż była tam ta młoda dziewczyna. A miała nadzieję spotkać starsze małżeństwo. Czuła do nich jakąś dziwną trudną do wyjaśnienia sympatię. Kupiła kilka bułek oraz ser od lokalnego producenta, który zachwalała ekspedientka.
Początkowo usiadła na ławce przy przystanku, ale miała wrażenie, jakby coś wołało ją z daleka. W końcu stwierdziła, że czas jej szybciej zleci, gdy zobaczy, co ciekawego jest w okolicy.
Szła przed siebie niespiesznie, przyglądając się w jakich warunkach mieszkają tu ludzie. Przeszła już spory kawałek i dotarła do gospodarstwa oznaczonego numerem trzynaście. Dom skrywał się pośród gęstego drzewostanu okalającego szczelnie całą posesję. Nie sposób było dojrzeć, co znajduje się za gęstymi gałęziami drzew. Skręciła w lewo w polną drogę rozjeżdżoną ciężkimi maszynami rolniczymi. Nie miała pojęcia, dlaczego wciąż idzie przed siebie, i nawet przez chwilę się nad tym nie zastanawiała. Po kilku minutach marszu ujrzała wzniesienie – wysokie i w niektórych miejscach strome. Przez moment pomyślała, że wygląda jak zapomniany kurhan. Zatrzymała się, prześlizgując wzrokiem po zboczu na sam szczyt. Daszkiem z dłoni przysłoniła oczy, ale nie dostrzegła niczego oprócz drzew i krzaków. Uznała, że z wierzchołka musi rozciągać się piękny widok, toteż ruszyła dalej. Im była wyżej, tym ciężej stawiały się kolejne kroki. Jakby coś na siłę wiązało jej stopy. Nie należała do nieszczęśników, którzy rezygnują w pół drogi. Swoje zmęczenie tłumaczyła nieprzespaną nocą. Przecież takie drobne wzniesienie to żadne wyzwanie dla niej.
Przysiadła na wielkim kamieniu z wyrytym napisem „Wzgórze Waliszewskie”. Roztaczał się tu piękny widok. Na zachodzie pobłyskiwały wody Jeziora Lednickiego, na którym dostrzegła kilka wysp. Wokół ciągnące się w nieskończoność pola, poprzecinane drzewami i domami rozsypanymi po całej okolicy. Miejsce wydało jej się magiczne. Wiatr lekko rozwiewał jej włosy, a słońce przygrzewało tak, że poczuła zmęczenie i głód. Rozejrzała się. Pośród drzew spostrzegła jakiś dach. Zdziwiło ją, że ktoś mógł postawić dom w takim miejscu, zaciekawiona ruszyła w tę stronę. Po kilku krokach odkryła, że to nie dom, tylko zadaszona wiata z kilkoma drewnianymi ławami i stołami dla turystów. Przysiadła tam.