Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kryminał napisany lekkim piórem. Wciągający, emocjonujący, a przede wszystkim potrafiący porządnie zaskoczyć. Myślisz, że znasz swoich sąsiadów? Możesz się zdziwić…
Adam Widerski, Daj się złapać książce
Jolanta Bartoś serwuje kolejną diabelską zagadkę. Czy zbrodnia doskonała jest możliwa? Co, jeśli zmysły zawodzą? Przeczytaj, a dowiesz się ile waży prawda.
Renata Przybysz, Diabeł poleca
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro
Copyright © by Jolanta Bartoś
Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek
Wizerunku na okładkę użyczyła: Paulina Cieśla
Skład i łamanie: WLBP
Korekta: Ewa Kaleta
Redakcja: Agnieszka Kazała
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2023
Patroni:
Leszczyniak
Krotoszyn Nasze Miasto
Życie Krotoszyna
Czyt-Nik – blog
Daj się złapać książce – blog
Czytam dla przyjemności – blog
Relaksownia – blog
Diabeł poleca – blog
Z fascynacją o książkach – blog
ISBN: 978-83-66945-06-7
Dariuszowi
Dziękuję że jesteś
Dziękuję za każdy dzień
*****
23 listopada, piątek
Wielkie płatki śniegu opadały ciężko na ziemię, wprost pod koła pędzących samochodów i natychmiast zamieniały się w mokrą breję. Nie miała możliwości ominięcia ciężarówki, a wycieraczki nie nadążały zbierać błota sypiącego się spod kół jadącego przed nią pojazdu.
Tłok na drodze robił się coraz większy. Wszyscy wracali do domów na weekend, a auta posuwały się coraz wolniej. Co jakiś czas znalazł się śmiałek, który postanowił wyprzedzić choć jeden lub dwa samochody, po czym na siłę wciskał się w kolumnę pojazdów, chcąc uniknąć czołowego zderzenia z jadącymi z naprzeciwka.
Beata z trudem utrzymała kierownicę, gdy jeden z takich „bohaterów” prawie zepchnął ją na pobocze. Nie mogła zrozumieć, co kieruje takimi desperatami.
– Szlag by cię! – wykrzyknęła w kierunku mijającego ją auta. – Żebyś zatrzymał się w rowie!
– Oj. Chyba jednak to nie był dobry pomysł, żebyś mnie odwoziła do domu. – Emilia spojrzała na rozwścieczoną przyjaciółkę.
– Daj spokój. Powiedziałam, że dostarczę cię pod same drzwi i tak będzie. Te kilka kilometrów nie zrobi mi różnicy. Poza tym, jak sobie wyobrażasz siebie brnącą w tej mokrej, paćkowatej breji w czerwonych czółenkach na nogach?
– No tak… – westchnęła Emilia, spoglądając na swoje stopy. – Ale kto by się spodziewał takich opadów śniegu? Poza tym, wychodzę z domu, wsiadam do auta i jadę do firmy.
– Ale dziś chyba rozum zostawiłaś pod poduszką – mruknęła Beata. – Nie ma co narzekać. Przynajmniej sprawdzę, czy ten twój piękny pałac nadal stoi.
– To tylko domek, nawet willi nie da się z niego zrobić – sprostowała jej rozmówczyni. – Ryszard wiele się napracował, żeby wszystko było jak w bajce.
– À propos bajki… – Beata rzuciła przelotnie okiem na przyjaciółkę . – Czy on już wie o twoich planach?
– Tak, ale… – Emilia zawiesiła głos, spoglądając na drogę. – Uważaj! – krzyknęła, widząc, że samochód, który dotąd jechał przed nimi, zaczął tańczyć niebezpiecznie po jezdni. Akurat były tuż przy zjeździe na stację benzynową.
Beata nie zastanawiała się długo i skręciła kierownicę, odbijając w prawo i w ostatniej chwili uciekając przed citroenem, który próbując uniknąć poślizgu, zaczął hamować i przez kilka sekund sunął bokiem do kierunku jazdy. Gdy volvo jadące z naprzeciwka uderzyło w jego maskę, auto wykonało obrót i pomknęło bezwładnie w stronę znajdującego się za nim samochodu. Beata dodała gazu i zjechała na stację, unikając kolizji. Kolejny kierowca nie miał już tyle szczęścia. Ani następni, niczego się nie spodziewający.
– Uff… – Spojrzała w kierunku karambolu, gdy udało jej się zatrzymać samochód, który przy zbyt gwałtownym skręcie aż zarzuciło. – Uciekłyśmy śmierci spod kosy. Masz telefon? – zapytała Emilię i nie czekając na odpowiedź, dodała: – Dzwoń po policję i pogotowie. Podjadę bliżej budynku, tu nie jest bezpiecznie…
Obie kobiety z przerażeniem patrzyły na citroena zmiażdżonego przez jadącą dotąd za nimi ciężarówkę. Żadna nie miała słów, żeby to skomentować, ale doskonale wiedziały, że gdyby Beata nie skręciła, gdyby nie było tam tego zjazdu… już witałyby się ze świętym Piotrem.
*****
– Więc udało się paniom zjechać z drogi? – Policjant z niedowierzaniem powtórzył słowa Beaty. – Gdzie znajdował się samochód podczas zdarzenia?
– Na wysokości zjazdu. Pomiędzy tym, co zostało z citroena a ciężarówką.
Policjant popatrzył we wskazanym kierunku. Strażacy starali się uwolnić kierowcę większego samochodu. Troje pasażerów citroena zginęło na miejscu.
Przełknął ślinę i podszedł do auta Beaty.
– Ma pani potężne wgniecenie przy tylnych drzwiach od strony kierowcy – stwierdził fakt, o którym kobieta nie miała pojęcia.
– Naprawdę? – Podeszła do policjanta. Spojrzała na swój samochód, a później w kierunku zjazdu.
– Chyba w nas uderzył, gdy dodałaś gazu. – Emilia stała obok przyjaciółki, dygocąc z zimna. – Pamiętasz to szarpnięcie, gdy nami obróciło?
Beata westchnęła ciężko.
– I tak miałyśmy cholernie dużo szczęścia.
– Owszem – podsumował policjant. – Daleko panie jadą?
– Wracamy do domu. Odwożę koleżankę do Wolsztyna, a potem jadę do domu. Do Nowego Tomyśla.
– Do Karpicka – sprostowała Emilia. – Tam mieszkam.
– Dobrze. Nie ma sensu dłużej tu pań trzymać. – Spojrzał na zmarzniętą i przemoczoną Emilię, która dygocząc, przestępowała z nogi na nogę. – Głupio byłoby umierać w dniu urodzin. – Podał kobiecie dowód osobisty, z którego spisał dane. – Myślę, że za kilka dni ktoś się z paniami skontaktuje. Gdy tylko uporamy się z… – zawiesił głos, patrząc w kierunku ulicy.
Na parkingu przy stacji benzynowej parkowało coraz więcej wozów strażackich wezwanych do pomocy. Niestety, dojazd do poszkodowanych był utrudniony. Całą szerokość ulicy zajęły zmiażdżone samochody z uwięzionymi w środku pasażerami. Do budynku przynoszono rannych. Tych w najgorszym stanie od razu zabierano do szpitala.
– Proszę jechać ostrożnie. – Policjant podał Beacie dokumenty i wskazał, którędy mogą jechać.
*****
Emilia dygotała, nie mogąc uspokoić nerwów. Do domu zostało zaledwie kilkanaście kilometrów, ale nawet jej przyjaciółka nie miała ochoty wracać. Przejechały krótki odcinek zatłoczoną drogą, w której korek z każdą minutą powiększał się o kolejne samochody jadące w kierunku Poznania.
– Będą stali w tym korku jeszcze kilka godzin – zauważyła Beata, zatrzymując auto przed samochodem, który zrezygnował z czekania, chcąc wyjechać z kolumny stojących pojazdów. – Może zatrzymamy się gdzieś na kawę?
Emilia tylko skinęła głową.
– Chyba że mam cię odwieźć od razu do domu.
– Nie. Muszę się uspokoić. Nie chcę, żeby dzieci widziały mnie w takim stanie. Może zatrzymamy się na tej stacji przy wjeździe do Wolsztyna. Jeśli tu staniemy, to możemy utknąć tak samo w tym korku. Biedni ludzie… – Popatrzyła na pasażerów stojących samochodów, które akurat mijali. – Denerwują się, śpieszą do domu, a nie mają pojęcia, że tam… – Zadrżała na samo wspomnienie. – On miał rację, ten policjant – dodała, widząc zaskoczoną minę przyjaciółki. – Urodziny to nie jest dobry dzień na umieranie.
– Dla mnie żaden dzień nie jest dobry. – Beata uścisnęła dłoń Emilii i za chwilę znów złapała kierownicę. – Nie mam zamiaru umierać dziś ani w najbliższym dziesięcioleciu. I tobie też nic nie grozi.
– Wiesz… mimo wszystko chciałabym jeszcze choć raz zobaczyć dzieci i – zawiesiła na chwilę głos – i uścisnąć moją mamę…
– Wiem. O tej stacji mówiłaś? – Wskazała w oddali migoczący neon stacji paliw.
– Tak.
– Ja też chcę jeszcze zobaczyć najbliższych. Więc się nie martw. Wypijemy gorącą herbatę, porozmawiamy, a później odwiozę cię do domu. A potem pojadę uścisnąć mojego kochanego synka. – Zamilkła.
Obie czuły to samo. Miały dzieci. Trojgiem chłopców Emilii zaopiekowałby się ich ojciec, bo nawet jeśli nie zawsze był dobrym mężem, to jako ojcu nie mogła mu niczego zarzucić. Beata natomiast samotnie wychowywała syna, łącząc pracę i karierę z trudnym obowiązkiem, jaki podarował jej los. Ale od dawna marzyła o dziecku i za nic nie zmieniłaby już swojego życia.
Emilia spojrzała na przyjaciółkę, która podobnie jak ona obejmowała drżącymi dłońmi kubek z gorącą herbatą.
– Żyjemy – wyszeptała przez zaciśnięte gardło.
– Tak. – Beata patrzyła na zaparkowany przed stacją samochód, z którego przed chwilą wysiadły.
– Auto naprawimy. Wrzucimy to w koszty firmy, w końcu uratowało nas obie…
– Co? – Beata ocknęła się z zamyślenia. – Nie, ja nie o tym… – W jej oczach pojawiły się łzy.
– Beatko… – Emilia przysunęła się do przyjaciółki i objęła kobietę. – Żyjemy, kochana. Reszta jakoś się ułoży…
– Pomyślałam, że gdybyśmy tam zginęły… – głos nie chciał przejść jej przez gardło. – Gdybyśmy… to mój Dawidek… Kto by się nim zaopiekował?
Milczały przez chwilę. Beata otarła łzę spływającą po policzku.
– Musisz mi coś obiecać… – poprosiła . – Inaczej nigdy nie będę spokojna…
– Co takiego?
– Gdyby coś mi się stało, zaopiekujesz się moim synkiem. Obiecujesz?
– Obiecuję. – Emilia też miała łzy w oczach. – Tylko… nie możemy razem podróżować… to było jak… Oszukać przeznaczenie. Mam nadzieję, że fatum nie będzie za nami gonić jak w filmie.
– Daj spokój… przerażasz mnie. – Beata wciąż patrzyła na oddaloną o kilka metrów ulicę, która zapełniała się samochodami jadącymi w kierunku Poznania. – Spójrz, ten korek ma już z dziesięć kilometrów.
Karetka pogotowia jechała lewą stroną drogi. Praktycznie pod prąd, ale to one były ostatnimi osobami, które przyjechały z tego kierunku. Po kilku sekundach pojawiły się też dwa wozy strażackie.
– Nie wie pan przypadkiem, co się dzieje? Jakiś wypadek czy co? – wchodzący mężczyzna zapytał kogoś z obsługi stacji.
– Niestety, nic w radiu nie podawali.
– Był wypadek pod Rakoniewicami – odezwała się Beata. Wraz z przyjaciółką właśnie szykowały się do wyjścia. – Niestety jest kilka ofiar śmiertelnych, więc lepiej wybrać inną drogę – poradziła.
– A panie skąd wiedzą? – zainteresował się przyjezdny.
– Właśnie wracamy z tego kierunku i omal… – pośpieszyła z wyjaśnieniami Emilia.
– Byłyśmy akurat w pobliżu, gdy doszło do karambolu – przerwała jej Beata. – Moim zdaniem do rana policja będzie miała co robić. Zwłaszcza przy tej pogodzie.
– Karambol pani mówi? – zainteresował się mężczyzna.
– No… tak mi się wydawało. Zderzyło się kilka samochodów, ale pan wie, że policja nie pozwoli podejść, nawet nikt panu nie wyjaśni, co się dzieje. Tylko tyle, żeby nie przeszkadzać i nie utrudniać im pracy.
– No tak… zawsze wkoło jest pełno gapiów, którzy tylko utrudniają…
Kobiety opuściły budynek.
– Lepiej nie mówić, że udało nam się uniknąć śmierci. Zasypałby nas pytaniami. Chodź. – Beata pociągnęła przyjaciółkę. – Odwiozę cię do domu. Dzieci na ciebie czekają. A może też ten twój niepokorny mąż…
– Może… – westchnęła ciężko Emilia.
Już po kilku minutach, gdy Beata skręciła w niepozorną ulicę Jeziorną, z daleka zobaczyły czarną toyotę Ryszarda zaparkowaną na podjeździe do garażu.
– Chyba nie zapomniał – ucieszyła się Emilia.
Pocałowała przyjaciółkę w policzek i pobiegła do domu, starając się omijać rozmoczony śnieg. Zatrzymała się jeszcze zanim otworzyła drzwi i radosna pomachała przyjaciółce na pożegnanie.
*****
24 listopada, sobota
Aura nie rozpieszczała. Mokry śnieg padał całą noc, nie oszczędzając drzew, których gałęzie uginały się pod zbyt wielkim ciężarem. Niektóre sięgały niemal ziemi, ostatkiem sił walcząc, aby nie pęknąć i nie odłamać się od pnia. Niestety, sieć elektryczna w miasteczku nie poradziła sobie z nawałem olbrzymich opadów i w niektórych miejscach wiatr pozrywał kable, pozbawiając większość mieszkańców prądu.
Ryszard Krawtowicz usiadł na łóżku, gdy usłyszał głosy swoich synów dochodzące z korytarza. Jego żony nie było już w łóżku, ale mimo to wstał, zarzucając na siebie szlafrok, by wyjść na korytarz. Chłopcy ucieszyli się, widząc ojca i natychmiast obstąpili go z każdej strony. Ryszard nachylił się, a następnie podniósł najmłodszego, trzyletniego Łukasza, który stał boso, wyciągając do niego ręce.
– Trochę zimno – zauważył sześcioletni Patryk.
– Chyba ogrzewanie padło – stwierdził mężczyzna, spoglądając na nadchodzącą od strony schodów nianię, która w rękach trzymała ciepłe ubrania dla dzieci. – Pani Stefanio, proszę zabrać chłopców – zwrócił się do kobiety, zamykając drzwi do sypialni.
– Tak, tak… – Niania pośpiesznie podała najstarszemu dziecku bluzę i pomogła wciągnąć sweterek młodszemu Danielowi. – Chłopcy uciekli ze swojej sypialni, zanim zdążyłam ich ubrać. Zaraz sobie poradzimy…
– Nie ma prądu, więc ogrzewanie nie działa. – Ryszard podał najmłodszego syna Stefanii. – Zajrzę do piwnicy i zobaczę, co się da zrobić.
– Pani Emilia jeszcze śpi? – zapytała kobieta, nakazując jednocześnie chłopcom, żeby poszli wraz z nią.
– Żona wyjechała wczesnym rankiem do pracy – wyjaśnił pospiesznie. – Chłopcy, idźcie do swojego pokoju, bo za chwilę wszyscy będziecie chorzy. A po śniadaniu zobaczymy, czy da się ulepić bałwana. Co wy na to?
– Hura!!! – Dzieciom spodobało się takie rozwiązanie.
Ryszard spojrzał na swoich synów podskakujących wesoło i rozmawiających o tym, czym jest bałwan i jak się go robi. Uśmiechnął się do siebie zadowolony, a potem wszedł do sypialni, żeby się ubrać, zanim zejdzie do piwnicy.
*****
Stefania Dąbrowska kochała dzieci. Niezależnie od tego, czy miała się zajmować jednym, czy trójką, zawsze były dla niej najważniejsze. Po śmierci męża bardzo szybko przekonała się, że samodzielne prowadzenie domu jest ponad jej dochody. Mała emerytura z trudem starczała na opłaty, po uiszczeniu których zaczynały się problemy, na co wydać pozostałą niewielką część. A życie nie było tanie.
Któraś z koleżanek podpowiedziała, że może wynająć pokój jakiejś studentce i w ten sposób zyska dodatkowy niewielki dochód. Ale bardzo szybko się okazało, że w Wolsztynie nie może liczyć na studentów, a licealistce, którą przyjęła na stancję, bardzo szybko pokój wymówiła. Dlatego też, gdy nadarzyła się okazja, by zająć się trojgiem chłopców, nie zastanawiała się długo.
Państwo Krawtowicz mieli trzech synów, a sami dużo pracowali, więc opieka była potrzebna przez całą dobę. Stefania dostała pokój w domu swoich pracodawców i pensję, która pozwoliła jej nie martwić się o własne wydatki. Swoje mieszkanie wynajęła, więc perspektywa biednej emerytury przestała ją już męczyć.
Kochała chłopców jak własne dzieci, którymi los jej nigdy nie obdarzył. Co prawda zaczynała odczuwać dolegliwości własnego wieku. Często nie nadążała za zbyt żywiołowymi chłopcami, ale Emilia niemal codziennie ją zapewniała, że jest najlepszą nianią na świecie i nie zamierzają jej zwolnić.
W domu było wciąż zimno. Stefania weszła do kuchni z sześcioletnim Patrykiem, pięcioletnim Danielem i trzyletnim Łukaszem.
– Dziękuję ci bardzo. Odbiorę ich wieczorem, jak tylko uporają się z awarią. Do zobaczenia. – Ryszard zakończył rozmowę i odłożył telefon. – Pani Stefanio, zawiozę chłopców wraz z panią do mojej siostry. Niestety, nasz generator ledwo zipie. Zapomniałem po ostatnim razie oddać go do przeglądu, a nie chcę ryzykować poważnej awarii. Prąd mają włączyć jeszcze dzisiaj, więc przyjadę po was wieczorem. Ale teraz nie ma najmniejszego sensu, żebyście marzli w domu.
– Dobrze, to ja spakuję jakieś rzeczy dla chłopców. – Niania posadziła Łuksza przy stole.
– Proszę najpierw zająć się śniadaniem. Jak pani widzi, ja też nie jestem gotowy. – Odstawił szklankę z napojem na blat kuchennej szafki. – Chłopcy, zjecie teraz śniadanko, ale zamiast ciepłego mleka będzie cola. Może być? – Ryszard dobrze wiedział, że jego synowie uwielbiają napój, którego nie popierała ich matka. – Proszę mnie zawołać, jak będzie pani gotowa – zwrócił się do Stefanii i wyszedł.
*****
Opady ciężkiego śniegu nie chciały ustąpić. Temperatura tylko w nocy utrzymywała się około zera, ale w ciągu dnia wzrastała do trzech, miejscami czterech stopni, sprawiając, że śnieg zamieniał się w mokrą breję, którą trudno było usunąć z chodników, a wieczorem ponownie opady stawały się zbyt duże, żeby nadążać ze sprzątaniem.
Beata przeciągnęła się leniwie w łóżku. Długo nie mogła zasnąć po przeżyciach poprzedniego dnia. Obok niej siedział jej czteroletni synek, bawiąc się figurkami dinozaurów. Gdy poprzedniego dnia odebrała dziecko od opiekunki, nie spuszczała go z oka. Za żadne skarby nie chciała być sama tej nocy.
Gdy tylko powieki opadały, widziała ten straszny wypadek. Ale tym razem to ona była uwięziona w zmiażdżonym samochodzie, siedząc za kierownicą, która wbiła się w jej brzuch, a obok stała zakrwawiona Emilia. Nie mogła zrozumieć, dlaczego kobieta nie siedzi przy niej, przecież jechały razem, więc dlaczego teraz stoi przed samochodem? Miała zakrwawioną głowę i nieobecny wzrok, jakby nie umiała zidentyfikować tego miejsca. Patrzyła tępo na przyjaciółkę i nie poznawała jej.
– Emilio, pomóż mi – wyszeptała, ale kiedy kobieta otwarła usta, z gardła wydobył się krzyk, który przynosił jedynie ból, wwiercając się w uszy tak głęboko, że aż czuła go w swojej głowie jeszcze długo po przebudzeniu.
– Nie jest ci zimno, kochanie? – zapytała synka.
– Nie. Zobacz. – Podniósł stwora. – To diplopok.
– Diplodok, kochanie – poprawiła chłopca i przytuliła go do siebie. – Pojedziemy na zakupy?
– A co kupisz? – zainteresował się chłopiec.
– Co tylko będziesz chciał.
Od dawna wychowywała syna sama. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, oboje z mężem popadli w euforię. Starali się o dziecko przez pięć lat, więc taka wiadomość była dla nich największym szczęściem, które jednak nie trwało długo. Gdy Beata była już w szóstym miesiącu i zdołali niemal całkowicie urządzić pokój dla syna, los znudził się ich ciągłym szczęściem i uderzył ze zdwojoną siłą. Marek zasłabł w pracy. Wcześniejsze sygnały niedomagania organizmu bagatelizował, tłumacząc zbyt dużą nerwówką w pracy, aż w końcu ciało powiedziało „dość”.
Diagnoza powaliła małżonków. Rak z zaawansowanymi przerzutami. Operacja nie wchodziła w grę. Pozostawało leczenie farmakologiczne, a ono nie przynosiło skutku. Jeszcze mocniej dobiła ich wiadomość, że mężczyzna może nie dożyć narodzin dziecka.
Nieludzką siłą Marek się nie poddał. Walcząc o krótką chwilę szczęścia, mógł przytulić Dawida i zapewnić go, że zawsze będzie go kochał. Potem jego światełko zgasło.
Beata została sama. Cały jej świat runął w przepaść i gdyby nie dziecko i pomoc Emilii, nie podniosłaby się tak szybko. Ale dobrze zdawała sprawę sobie, że jeśli los daje coś, czego zawsze się pragnęło i o czym marzyło się po nocach, to w zamian zabiera coś innego, co równie mocno się kocha.
Tym razem sama uniknęła śmierci.
– Chodź, mały łobuziaku. Zjemy śniadanko i zobaczymy, czy nadal jest śnieg.
Po śmierci męża sprzedała dom i kupiła czteropokojowe mieszkanie, które i tak było za duże dla niej i syna, ale nie musiała się przejmować kosztami utrzymania posiadłości.
Spojrzała przez okno na zasypane mokrym śniegiem samochody i przypomniała sobie, że powinna odstawić swój do mechanika, a wcześniej zgłosić szkodę u ubezpieczyciela. Wzięła do ręki telefon, jednak w pierwszej kolejności wybrała numer przyjaciółki. Chciała ją zapytać o samopoczucie i złożyć życzenia imieninowe. Trochę zazdrościła Emilii, że mając urodziny i imieniny dzień po dniu, może połączyć obie uroczystości. A może sama odczuwała zmęczenie spowodowane brakiem osoby, z którą mogłaby obchodzić wszystkie rodzinne święta…
Odłożyła telefon i spojrzała na syna, który zdążył usmarować buzię Nutellą.
– Ciocia nie odbiera – westchnęła, wycierając Dawidka. – Chcesz jeszcze? – zapytała, ale i tak jej myśli krążyły blisko Emilii.
Dopiero wieczorem udało jej się dodzwonić do domu przyjaciółki. Oschłe i zasadnicze „Słucham” – którym Ryszard zwykł witać rozmówców, wprawiło ją w odrętwienie.
– Witaj, Beata z tej strony. – Próbowała używać normalnego tonu, choć nie wiadomo czemu głos jej drżał. – Czy mogłabym rozmawiać z Emilią? Nie mogę się do niej dodzwonić na komórkę.
– Emilia wyjechała do matki. – Ryszard złagodził nieco głos, słysząc w słuchawce wspólniczkę żony.
– Do matki? – Kobieta zastanowiła się przez moment.
– Tak. Zadzwoniła do niej późno wieczorem. Okazało się, że moja teściowa niedomaga i Emilia postanowiła ją odwiedzić. Wyjechała na kilka dni.
Takie tłumaczenie wydało się Beacie w miarę sensowne. Emilia zawsze tęskniła za swoją najbliższą rodziną, która teraz mieszkała w Holandii, ale powinna ją uprzedzić o swojej decyzji. Gdy wspomniała o tym Ryszardowi, ten odparł natychmiast:
– Miała słabą komórkę. Możliwe, że jej padła podczas podróży. Na pewno się odezwie, jak dotrze na miejsce.
– Tak. Masz rację – przyznała. – Gdyby do ciebie dzwoniła, powiedz jej, proszę, że czekam na telefon.
Pożegnała się i odłożyła smartfon. Zimne dreszcze przebiegły jej po plecach. Zupełnie, jakby coś obrzydliwego oblepiło ją z każdej strony. W tej chwili nie pozostawało jej nic innego, jak cierpliwie czekać na telefon od przyjaciółki.
*****
Beata nie lubiła męża Emilii od chwili, gdy przyjaciółka przyszła któregoś dnia z siniakami na rękach. Początkowo próbowała bronić Ryszarda, ale w końcu rozpłakała się i wyznała, że jej małżeństwo to farsa. Emilia uporczywie walczyła z nadwagą po ostatniej ciąży, a Ryszard od zawsze lubił oglądać się za zgrabnymi kobietami.
Teraz Beacie nie pozostało nic innego, jak czekać na telefon od wspólniczki. Próbowała kilkakrotnie dodzwonić się do niej, ale zawsze zgłaszała się poczta głosowa, więc postanowiła zająć się tylko synem. Jej myśli i tak jednak uporczywie wracały do przyjaciółki.
Gdy położyła się do łóżka, odczuwała niepokój, jakby coś czaiło się w ciemności i tylko czekało, aż zamknie oczy, żeby ją pochwycić w swoje szpony i zadawać nieustający ból. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Ostatnio czuła się tak po śmierci męża, gdy została sama i musiała podejmować wszystkie decyzje, z których wcześniej niejednokrotnie wyręczał ją Marek.
Znów sięgnęła po komórkę i wystukała SMS-owe życzenia dla Emilii. Dwudziesty czwarty listopada dobiegał końca. Co prawda poprzedniego dnia składała już przyjaciółce życzenia z okazji urodzin i imienin jednocześnie, ale teraz szukała powodu, żeby po raz kolejny spróbować nawiązać z nią kontakt. Zaczynała się czuć jak dręczyciel, który nie daje oddechu swojej ofierze.
Odłożyła telefon, mając nadzieję, że wkrótce dostanie choć krótkie „dziękuję”, jednak w pokoju zapanowała złowieszcza cisza.
*****
26 listopada, poniedziałek
Przez cały weekend myśli Beaty krążyły wokół wspólniczki. Mogła tylko próbować się do niej dodzwonić, ale telefon przyjaciółki milczał. Najchętniej zadzwoniłaby wprost do matki Emilii, ale nie miała numeru, a nie była pewna, czy znajdzie go w notatniku koleżanki. Nie chciała też narażać Dawida na męczącą podróż do Poznania, zwłaszcza przy tak kapryśnej pogodzie. W wiadomościach pokazywali wiele wypadków, do jakich doszło w ciągu weekendu, gdy gęste opady śniegu zaskoczyły zupełnie nieprzygotowanych na to kierowców. Karambol, z którego kobietom udało się wyjść bez szwanku, był najgroźniejszym spośród innych zdarzeń drogowych. Niepoprawiająca się aura skutecznie zniechęcała ją do wyjazdu. Miała też nadzieję, że Emilia w końcu się odezwie, ale każda minuta czekania sprawiała, że nadzieja zmieniała się w coraz czarniejsze myśli. Te dopadły ją z jeszcze większą siłą, gdy przed firmą zobaczyła samochód przyjaciółki.
Potrząsnęła głową, odpędzając złe myśli. Przecież właśnie dlatego odwoziła Emilię do domu. Skoro miała ochotę odwiedzić matkę, to zapewne poleciała samolotem do Amsterdamu, żeby było szybciej. Zazwyczaj tak robiła, więc i teraz nie było powodu, żeby zmieniała swoje przyzwyczajenia. Dzisiaj musiała tylko znaleźć notatnik Emilii z jej kontaktami i zadzwonić do Holandii. Dopiero wtedy odzyska spokój.
Już po przekroczeniu progu firmy była pewna, że zajęcie się sprawami prywatnymi musi odłożyć na później. Sekretarka zasypała ją niemal natychmiast informacjami, przypominając o spotkaniach z klientami.
– A pani Emilii jeszcze nie ma? – zapytała, gdy Beata przyglądała się swojemu grafikowi na ten dzień.
– Obawiam się, że Emilii może dziś nie być wcale… – przyznała w końcu głośno, nie kończąc swoich czarnych myśli.
– Czy coś się stało? – Sekretarka trzymała w dłoni plan dnia Emilii.
– Nie wiem… Mam nadzieję, że nie. Pokaż mi to. – Wzięła do ręki grafik przyjaciółki. – Musimy to ogarnąć. Te dwa spotkania mamy razem… spróbuj opóźnić państwa Nowaków o pół godziny, a w tym czasie spotkam się z klientami Emilii. I chyba będzie trzeba odwołać te dwa spotkania. – Pokazała sekretarce. – Pomożesz mi znaleźć plany, które Emilia miała przygotowane dla swoich klientów, nie stać nas, żeby odeszli do konkurencji. – Spojrzała na zegarek. – Mam jeszcze chwilkę, prawda?
– Tak. Pan Maliński powinien być za dziesięć minut.
Beata odetchnęła ciężko.
– Małgosiu, spróbuj mi znaleźć numer telefonu do matki Emilii. To będzie telefon do Holandii.
– Czy pani Emilii coś się stało? – zapytała ponownie sekretarka, wyczuwając zdenerwowanie Beaty.
– Właśnie chcę się dowiedzieć. Muszę znaleźć jej notes. Może będzie miała gdzieś zapisany ten numer, a ty prześledź połączenia z numeru firmowego. Może coś znajdziemy.
– Przeraża mnie pani.
– Sama siebie przerażam. Emilia podobno wyjechała do matki. Chcę to tylko potwierdzić.
– Czy nie łatwiej na jej komórkę…?
– Cały weekend dzwonię…
– I nic… – dokończyła za nią. – Zaraz przejrzę bilingi, ale mamy tylko z telefonu stacjonarnego.
Beata skinęła głową i weszła do gabinetu, który od kilku lat dzieliła ze swoją najlepszą przyjaciółką.
Połączyła je pasja tworzenia nowych domów już na studiach. To wtedy postanowiły, że nie pozwolą się wykorzystywać innym i zaczną działać na swój rachunek.
Początki nie były łatwe. Startowały w różnych konkursach, tworząc nowatorskie rozwiązania architektoniczne, aż w końcu ktoś zauważył ich firmę. Później nastąpiła próba przejęcia lub też połączenia z większym biurem architektonicznym, ale to Emilia się nie zgodziła. Nie chciała być zepchnięta do roli zwykłego pracownika, którego projekty szef będzie podpisywał swoim nazwiskiem.
– Ta firma jest wszystkim co osiągnęłyśmy. Jeśli się zgodzimy, to będzie oznaczało kapitulację, a tego nie chcemy – przekonywała wtedy Beatę. – Musimy walczyć. Zawsze.
Emilia miała niezwykłą zdolność przekonywania klientów do niestandardowych rozwiązań, które czyniły ich domy wyjątkowymi.
– Pan Maliński już jest – zameldowała swojej szefowej Małgosia, uchylając drzwi do gabinetu.
– Dobrze, poproś go. Znalazłaś te bilingi?
– Tak, jeszcze nie wszystkie przejrzałam…
– Mam notes Emilii, może coś później znajdę. Poproś pana Malińskiego i zrób nam kawę.
*****
Cały dzień mijał dość nerwowo. Klienci, zaciekawieni nieobecnością Emilii, zadawali niewygodne pytania, na które Beata nie znała odpowiedzi. Bo właściwie co miała im powiedzieć? Początkowo uznała, że wyjaśnienie, iż wspólniczka jest chora wystarczy, ale to wywoływało dodatkowe pytania. Ucinała niegrzecznie tę polemikę, tłumacząc, że w tych okolicznościach jej czas jest zbyt cenny, żeby zastanawiać się nad nieobecnością koleżanki. Ale to nie była prawda. Jej myśli nie potrafiły się zatrzymać przy jakiejkolwiek innej sprawie. Co powinna zrobić?
– Pani Beato, przyszedł pan Jakub Pietrzyk. – Małgosia weszła do gabinetu, by sprzątnąć filiżanki po ostatnim kliencie.
– Kto? – zapytała, spoglądając w listę, którą na szybko modyfikowały rano.
– Nie ma go na liście. – Sekretarka zauważyła, że Beata nerwowo szuka interesanta.
– Więc umów go na inny dzień. Dzisiaj nie dam rady. Albo zapytaj, jakiej oferty oczekuje i weź numer telefonu.
– Próbowałam, ale on mówi, że nie przyszedł tu w interesach.
– Nie? To w jakim celu?
– Jest policjantem. Tak przynajmniej powiedział. I że chodzi o jakiś wypadek…
– A… – Beata dotknęła skroni, próbując pozbierać myśli. – Zapomniałam zadzwonić do ubezpieczyciela. Mogłabyś umówić mnie na oszacowanie strat? – Wyjęła z torebki polisę na samochód i podała asystentce.
– Oczywiście. Zaraz to zrobię – potwierdziła sekretarka, nie dopytując o szczegóły. – A co mam powiedzieć temu facetowi?
– Muszę z nim porozmawiać… – westchnęła zmęczona Beata.
– Poprosić go?
– Nie. Gotów tu siedzieć nie wiadomo jak długo, a za chwilę mam kolejne spotkanie. Znalazłaś może ten numer telefonu? – dopytała, wychodząc wraz z Małgosią do recepcji.
– Nie. Wygląda na to, że pani Emilia używała telefonu prywatnego.
Beata spojrzała na mężczyznę uważnie przyglądającego się zawieszonym na ścianie zdjęciom i szkicom. Nie od razu go poznała. Dopiero, gdy odwrócił głowę w jej kierunku, skojarzyła go z policjantem, z którym rozmawiała zaraz po piątkowym wypadku.
– Jest pani bardzo zajęta – stwierdził, uścisnąwszy jej dłoń.
– Mojej wspólniczki nie ma dziś w pracy, więc wszystkie obowiązki spadły na mnie. W czym mogę panu pomóc?
– Musiałbym spisać pani zeznania. Pani oraz Emilii Krawtowicz.
– Właśnie Emilii nie ma. To ona jest moją wspólniczką – wyjaśniła. – Czy możemy umówić się na inny dzień? Dzisiaj niestety… Dzień dobry – przywitała się z kolejnymi interesantami. – Proszę. Zaraz się państwem zajmę. Małgosiu – zwróciła się do sekretarki – zaprowadź państwa go mojego gabinetu. Pan wybaczy. – Spojrzała na policjanta.
– Ja też mam swoje obowiązki. – Mężczyzna nie chciał ustąpić. – Mogę panią aresztować za utrudnianie śledztwa.
– Proszę mi przysłać wezwanie na przesłuchanie. Wyznaczyć termin i godzinę, a nie nachodzić mnie w pracy. – Beata także nie zamierzała się poddać. – A teraz żegnam.
Odwróciła się i energicznym krokiem weszła do gabinetu.
*****
Nie znosił takich kobiet. Takich, którym się wydaje, że jak mają maleńką firmę, to już są paniami świata i właściwie wszystko kręci się wokół nich. W piątek była tylko szarą przestraszoną myszką, która niemal jadła mu z ręki, a dziś…
Miał nadzieję, że załatwi to najwyżej w godzinę, a tu okazuje się, że jednak jego władza jest ograniczona. Wściekły poszedł do samochodu po dokumenty i wrócił do biura Beaty Kaczmarek z nakazem stawienia się następnego dnia o godzinie siódmej trzydzieści, na komendzie, celem złożenia zeznań. Miał ochotę przerwać spotkanie, żeby jej pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi, ale w momencie, gdy wszedł do sekretariatu, ona żegnała najwyraźniej zadowolonych klientów.
– To znowu pan? – westchnęła ciężko, spoglądając na zegarek.
– Tym razem to tylko formalność – odparł zasadniczym tonem, wręczając jej wezwanie. – Do zobaczenia. – Odwrócił się i wyszedł.
Beata spojrzała na kartkę, którą niemal siłą wepchnął jej w dłoń.
– Co za buc! – oburzyła się.
– Przepraszam, że zapytam – Małgosia nie miała w zwyczaju wypytywać szefowej o prywatne sprawy – miała pani wypadek?
– Właściwie można by powiedzieć, że uciekłam śmierci. Słyszałaś o tym karambolu, do którego doszło w piątek, w okolicy Rakoniewic?
– Tak – potwierdziła, natychmiast dodając: – We wszystkich wiadomościach o tym trąbili. Podobno samochody były zgniecione jak harmonijka…
– Dokładnie. – głos Beaty zastygł w gardle, a obrazy sprzed dwóch dni stanęły jej przed oczami.
– Jezus, Maria! Pani tam była?! – wykrzyknęła przerażona Małgosia.
– Byłam. Razem z Emilią. Nic nam się nie stało. Odwiozłam ją do domu, ale od tamtej chwili nie mam z nią kontaktu.
*****
Weekendowy śnieg zaczynał znikać, zamieniając się najpierw w błoto, a później w wielkie kałuże zalewające całe pobocze. Pługi śnieżne, które zdążyły wykonać swoją pracę, zbudowały śniegową tamę na poboczu, uniemożliwiającą odpływ nagromadzonej wody.
Jakub Pietrzyk nie zamierzał dać za wygraną tego dnia i przesłuchać przynajmniej jedną z kobiet, które uniknęły śmierci w piątkowym karambolu, a które teraz były ważnymi świadkami. Złościł się na wszystko, co tylko mógł, a zwłaszcza na Beatę Kaczmarek, która nie znalazła dla niego czasu. Właściwie powinien doprowadzić ją na przesłuchanie na komendę, ale rzadko używał tak drastycznych środków, zwłaszcza jeśli chodziło o kobiety.
Zwolnił nieco, przejeżdżając w miejscu, gdzie doszło do wypadku. Teraz już nic nie świadczyło o tym, że wydarzyła się tu tragedia. Gdyby obie kobiety zginęły, nie musiałby teraz biegać i spisywać ich zeznań, a tak miał świadków, których należało przesłuchać.
– Szlag! – zaklął, uderzając dłonią w kierownicę.
Potrząsnął głową i odpędził idiotyczne myśli, które zaczęły do niej napływać.
Wkrótce dojechał do Wolsztyna, skręcił na rondzie i po zaledwie kilku metrach GPS nakazał mu wjechać w małą boczną ulicę Jeziorną, przy której stały tylko domy jednorodzinne. Widok z tych mieszkań musiał być piękny, choć bezpośrednie sąsiedztwo jeziora przynosiło zimny wiatr.
– Pan kogoś szuka? – usłyszał pytanie, gdy zatrzymał samochód i wysiadł, żeby się rozejrzeć.
– Szukam domu państwa Krawtowiczów – wyjaśnił.
– A, to ten – Mężczyzna wskazał ręką na przeciwległą stronę ulicy. – Chyba nawet sąsiad jest w garażu… – Obaj zauważyli ruch przed posesją.
Ryszard Krawtowicz pakował coś dużego do bagażnika samochodu zaparkowanego częściowo w garażu. Wyszedł, słysząc głos dobiegający od bramy.
– Jakub Pietrzyk – przedstawił się przybyły mężczyzna. – Policja. – Pokazał legitymację, bo od dawna nie chodził już w mundurze. – Czy zastałem panią Emilię Krawtowicz?
– Żony nie ma – odparł Ryszard obojętnym tonem.
– A gdzie przebywa pana małżonka?
– Wyjechała. Chciała odwiedzić matkę.
– Dokąd? Gdzie mieszka pana teściowa?
– W Broek – skwitował – w Holandii.
Policjant spojrzał zdziwiony na Krawtowicza.
– Dokładnie miejscowość nazywa się Broek in Waterland, gdyby chciał pan pojechać i sprawdzić.
Policjant próbował sobie przypomnieć, czy wspominał kobietom, żeby nie wyjeżdżały i pozostały do dyspozycji, przynajmniej dopóki nie złożą zeznań, ale w całym tym zamieszaniu po wypadku mógł po prostu pominąć tę kwestię.
– Kiedy pani Emilia wróci? – zapytał, widząc, że Krawtowicz zamierza go pożegnać.
– Tego nie wiem – odpowiedział. – Pozwoli pan? Niestety śpieszę się, mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. – Próbował się pozbyć intruza. – A dlaczego szuka pan mojej żony? – zapytał, udając obojętność.
– W związku z tym wypadkiem w Rakoniewicach. Pana żona była świadkiem.
Krawtowicz spojrzał zaskoczony na policjanta.
– Chyba żona o tym wspominała? – upewnił się Pietrzyk.
– Tak, tak… – westchnął. – Coś wspominała o popsutym samochodzie… – Odprowadził policjanta do bramki i podał mu dłoń na pożegnanie. – Przekażę Emilii, że pan jej szukał.
– Byłbym wdzięczny… – Policjant nie zdążył podać Krawtowiczowi swojej wizytówki, po którą sięgnął do kieszeni, bo ten zdążył się odwrócić i skierował się w stronę garażu.
*****