Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Znalezione w wodzie okaleczone zwłoki młodej kobiety dają początek kolejnemu śledztwu Ewy Jędrycz i Huberta Zaniewskiego, puławskich policjantów, którym przyjdzie się tym razem zmierzyć z wyjątkowo brutalnym i przebiegłym zabójcą.
Pozornie niezwiązane ze sobą zagadkowe zbrodnie zdają się łączyć w zaskakujący wzór, prowadzący do szanowanych puławskich biznesmenów. Czy to możliwe, że ich interes skrywa coś o wiele mroczniejszego?
Porachunki gangów narkotykowych, krwawe wendety, sadystyczne zbrodnie i osobiste problemy śledczych.
Krzysztof Józwik, autor bestsellerowych kryminałów, powraca z kolejną opowieścią, w której obnaża najczarniejsze strony ludzkiej natury.
„Baron” to krwisty, brutalny i trzymający w napięciu kryminał, który wywołuje skrajne emocje. Autor stworzył powieść, od której nie sposób się oderwać. Gorąco polecam! PIOTR KOŚCIELNY
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2025 KRZYSZTOF JÓŹWIK
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2025 WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: MAŁGORZATA STAROSTA
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki, projekt typograficzny, skład i łamanie: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, IZABELA NESTIORUK-NAROJEK, OLGA KOZŁOWSKA, SYLWIA WĘGIELEWSKA
Fotografia wykorzystana na okładce: SHUTTERSTOCK
Lektor audiobooka: WOJCIECH MASIAK
WYDANIE I
ISBN 978-83-68205-18-3
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium
– No i co, panie podkomisarzu? – zadrwił prokurator Jacek Zięba, mocniej przykładając pistolet do głowy sparaliżowanej ze strachu Klaudii. – Sytuacja bez wyjścia, prawda?
– Nie strzelisz do niej, draniu! – Kalinowski warknął w stronę znienawidzonego mężczyzny.
Napastnik trzymał Nowicką za ramię tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie. Schował się za nią, traktując jej okryte ręcznikiem ciało jak żywą tarczę. Chwilę wcześniej wyszła spod prysznica i niczego się nie spodziewając, została zaatakowana i sterroryzowana.
Podkomisarz celował w ich stronę ze swojego służbowego p99. Nie miał czystego strzału i gdyby teraz nacisnął spust, mógłby trafić w Klaudię. Aż tak bardzo nie chciał ryzykować.
– Założysz się? – parsknął ironicznie Zięba, jakby wcale nie chodziło tutaj o ludzkie życie, tylko o jakąś pieprzoną zabawę.
Nie padła żadna odpowiedź.
Podkomisarz mocniej zacisnął palce na rękojeści pistoletu, z przerażeniem obserwując pełną bólu i strachu twarz dziewczyny, którą kochał. Dla której po raz drugi w swoim życiu chciał wszystko porzucić. Dla której był w stanie poświęcić nawet własne życie.
Kalinowski wiedział, że prokurator to psychopata, którego stać na wiele. On wcale nie kochał Klaudii, on chciał mieć ją na własność. Posiadać, jak jakąś rzecz. A teraz ona mu się wymykała i tracił nad nią kontrolę. W takiej sytuacji był nieobliczalny i mógł zrobić dosłownie wszystko.
Z tym człowiekiem nie było warto ryzykować.
– Czego chcesz? – Kalinowski zagrał na zwłokę, intensywnie się zastanawiając nad dostępnymi możliwościami pokonania przeciwnika, choć opcji miał niewiele.
Prokurator zarechotał.
– To chyba jasne? Odzyskać swoją własność.
Krzysiek tak właśnie myślał. Że tamten traktuje ją jak niewolnicę. Jak jakiś przedmiot.
– Klaudia zawsze była moja – wycedził Zięba, wciąż celując w głowę kobiety. – I będzie moja. Bez względu na przeciwności losu. Bez względu na jej dziwne zachcianki. Bez względu na ciebie, Kalinowski. Ja potrzebuję żony, a jej córka potrzebuje matki.
– Nigdy z tobą nie będę… – mruknęła ze złością Nowicka, ale urwała, bo Zięba momentalnie puścił jej ramię i mocno uderzył ją w okolicę nerek. Ręcznik prawie zsunął się z jej ciała. Kobieta jęknęła z bólu, a Kalinowski poczuł wzbierającą w nim falę wściekłości.
– Ty damski bokserze – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Szydercza mina Zięby stała się koszmarnie denerwująca.
Powietrze zgęstniało.
Napastnik mocniej ścisnął ramię kobiety. Spiął się, szykując do ostatecznej zagrywki.
– Liczę do pięciu – powiedział z groźbą w głosie. – Jeśli nie rzucisz broni, to pożegnasz się z piękną panią Klaudią.
– Nie zrobisz tego.
– Powtórzę jeszcze raz: założysz się?
Kalinowski oddychał bardzo szybko, czując ciśnienie krwi tętniącej pod czaszką. Jeszcze mocniej zacisnął spoconą dłoń na rękojeści pistoletu. Gdyby miał czystą pozycję, to celowałby gdzieś w klatkę piersiową Zięby. W najszersze miejsce na ciele człowieka. Nie chciałby go zabić, jedynie postrzelić, uniemożliwić mu zrobienie krzywdy Klaudii. Jego Klaudii. Ale prokurator chował się za nią. Ten tchórz wystawiał tylko głowę. Reszta ciała niknęła za sylwetką Nowickiej.
– Jeden!
– Ty skurwysynu… – zamruczał Kalinowski, zaciskając zęby.
Z oczu kobiety popłynęły łzy. Nic nie była w stanie powiedzieć. Patrzyła tylko na Krzyśka wzrokiem przepełnionym miłością. Wiedziała, że za chwilę może zginąć.
– Dwa!
– Nie zabijesz jej!!!
– Trzy!
– Zaczekaj, skurwielu jeden!!! Ty psycholu!!!
– Cztery!
– Nie!!!
– Pięć!
Padł strzał, a potem od razu drugi, odbijając się echem od ścian budynku.
Krzyk przerażonego człowieka wypełnił ściany domku letniskowego.
Niemalże jednocześnie zabrzmiał głuchy odgłos upadającego na drewnianą podłogę ciała.
Leżąca na pomoście kobieta w pierwszej chwili w ogóle nie skojarzyła tego dźwięku, który rozszedł się po ośrodku. Opalała twarz, rozkoszując się słoneczną pogodą i panującą o tej porze ciszą. Grupa dzieci z letnich kolonii miała jakieś zajęcia poza ośrodkiem, nikt akurat nie pływał w jeziorze, nikt nie puszczał głośnej muzyki.
To był prawdziwy, popołudniowy relaks.
Turystka trwała w głębokim letargu, więc ten dziwny dźwięk dotarł do jej świadomości dopiero po dłuższej chwili, z trudnością torując sobie drogę do odpowiedniego miejsca w pamięci.
Z czymś jej się kojarzył, ale leniwie pracujący umysł nie pozwalał zbyt szybko wyciągnąć odpowiednich wniosków.
„To brzmiało trochę jak strzał z kapiszonów” – pomyślała rozleniwiona. Przypomniała sobie ostatnią uroczystość jednego z jej siostrzeńców. Komunię. I strzały z zabawkowego pistoletu, kupionego pod kościołem.
„Te dzieciaki mogłyby uszanować ciszę i nie strzelać z kapiszonów w tym miejscu” – przeszło jej przez głowę.
„Już na szczęście jest cisza… Pewnie rodzice zabrali bachorowi pistolet…”
A potem znów zapadła w przyjemny letarg.
Gdyby kilkanaście minut później turystka nie przechodziła obok domku numer cztery, nikt zbyt szybko nie odkryłby ciała leżącego w kałuży krwi.
Kiedy kobieta zmęczyła się już słońcem, wstała z tarasu i postanowiła pójść coś zjeść.
Szła właśnie obok budynku, w którym mieszkała ta para wyglądających na mocno zakochanych ludzi. Już nie nastolatków, tylko dojrzałych i zdających sobie sprawę ze swoich pragnień osób. Kąpali się nago, sądząc, że nikt tego nie widzi. Chodzili za rękę, jak papużki nierozłączki. Uprawiali często seks, wydzierając się na cały głos. Jej to wcale nie przeszkadzało, ale pół ośrodka i tak to słyszało.
Kobieta zachichotała.
„Teraz też pewnie się bzykają” – pomyślała rozbawiona, kierując spojrzenie na ich samochód zaparkowany pod oknem sypialni.
Gdy mijała ich domek, zerknęła odruchowo w stronę drzwi i dostrzegła, że są otwarte na oścież.
Nic dziwnego. W końcu byli na wakacjach. A to był kameralny, zaciszny ośrodek. Turyści często otwierali główne wejście, wietrząc wnętrze domku.
Nagle turystka stanęła jak wryta i dosłownie zaparło jej dech.
Zauważyła, że w głębi budynku ktoś leży na podłodze. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Jeśli ktoś upadł i uderzył się w głowę, to mógł stracić przytomność. Trzeba było natychmiast pomóc.
Z miejsca podjęła decyzję i weszła do środka. Doskoczyła do leżącego bez oznak życia człowieka. Gdy zobaczyła pod nim sporą plamę ciemnoczerwonej krwi, podniosła raban, krzycząc ile sił w płucach.
Zwłoki unosiły się na delikatnej fali chlupiącej o piaszczysty brzeg.
Woda w tym miejscu nie była zbyt głęboka, ale ukształtowanie terenu utworzyło na tyle obszerną zatoczkę, że martwe ciało znalazło tutaj kres swojej podróży. Pływające twarzą do dołu, bezwładnie poddawało się nurtowi brunatnej wiślanej wody.
– Cholera – mruknął Hubert Zaniewski. – Wygląda na młodą dziewczynę. Te długie włosy i ta szczupła sylwetka…
Zamilkł i spojrzał pytająco na Ewę, ale policjantka tylko wzruszyła ramionami. Za chwilę mieli się tego dowiedzieć, gdy już wyłowią trupa i dokładnie obejrzą to częściowo pozbawione odzieży ciało kobiety. Pewnie poszarpane przez prąd wody, jakieś zwierzęta albo rosnące przy brzegu krzewy i wystające ostre gałęzie.
Nie ruszyli jeszcze zwłok, bo musieli zaczekać na ekipę. I tak nie było szans, by topielec odpłynął, nie z tej zatoczki. Już na pierwszy rzut oka było widać, że ciało znajdowało się w wodzie co najmniej kilkadziesiąt godzin. Było sine i mocno napuchnięte.
Zaniewski przygryzł dolną wargę i spojrzał na drugi brzeg rzeki. Pomyślał z zadumą, że teraz gdzieś w Puławach lub okolicznych miejscowościach ktoś czeka na powrót córki, narzeczonej albo siostry, która jednak nie wróci do domu. Która pływa martwa w rzece.
Po chwili nadeszli pozostali funkcjonariusze wezwani na miejsce odkrycia zwłok. Wśród nich znalazł się znajomy technik z laboratorium kryminalistyki z Lublina. Bez zbędnych komentarzy zrobili kilkanaście zdjęć, a potem wyciągnięto topielicę z wody i ułożono ją na brezentowej płachcie umieszczonej bezpośrednio na piasku.
W tym miejscu było nawet dość czysto i przytulnie. Hubert odruchowo pomyślał, że to dobry punkt na plażowanie i piknik. Mógłby tu przyjechać którejś niedzieli z żoną i synami. Mogliby wziąć koc z przekąskami i napojami, rakietki do badmintona, puścić muzykę. A pod wieczór rozpalić ognisko i upiec kiełbaski nadziane na patykach…
– Hubert. – Rozmyślania o rodzinnym pikniku przerwała mu Ewa. – Spójrz na jej twarz. Cholera…
Zaintrygowany policjant podszedł do leżących na ziemi zwłok i spojrzał tam, gdzie powinna znajdować się twarz kobiety. Dopiero teraz, gdy odgarnięto mokre i posklejane jakąś mazią włosy, policjant dostrzegł, że twarzy… nie ma.
Zaniewski odchrząknął, jakby musiał przygotować się na to, co chciał powiedzieć. Jednak nie zrobił tego, bo głos ugrzązł mu w gardle. Coś go mocno ścisnęło za krtań. Odetchnął głębiej.
– Co za barbarzyństwo – westchnął jeden z funkcjonariuszy. – Tak ją zmasakrować…
– Nie wiedziałem, że po Druciarzu zobaczę jeszcze coś równie wstrząsającego – dopowiedział drugi z nich. – Myślisz, że to wynik działania palnika acetylenowego? Czy jakiegoś innego urządzenia? Może włożyli jej głowę w ognisko albo polali benzyną twarz i podpalili?
Pytania zostały skierowane do technika, ale funkcjonariusz natychmiast otaksował spojrzeniem także Ewę i Huberta, szukając podpowiedzi. Żadne z nich nie zabrało jednak głosu i pytania zawisły w powietrzu. Wszyscy wpatrywali się w głowę dziewczyny, nie rozumiejąc tak do końca, co tu mogło zajść. Nie mieli pojęcia, czym ktoś potraktował jej twarz, która wyglądała, jakby stopiła się w jedną, czarną, zwęgloną masę. Spalona wysoką temperaturą skóra odsłoniła kości czaszki. Rząd równych zębów wyszczerzonych w dramatycznym i przerażającym uśmiechu nadawał głowie kobiety makabryczny wygląd. Puste oczodoły i brak nosa dopełniały koszmarnego obrazu.
Hubert nagle poczuł mdłości. Złapało go to tak nagle, że, ku swojej konsternacji, zrozumiał, iż nie da rady wytrzymać ucisku na żołądek i zapanować nad szybko rosnącym uczuciem przepełnienia w przełyku. Zdążył tylko pomyśleć, że to ogromny wstyd, by doświadczony policjant wymiotował w miejscu ujawnienia zwłok. Na nic więcej nie miał czasu. Odwrócił się, zrobił trzy kroki w stronę pobliskich zarośli i się schylił. Potem już nie zdołał kontrolować tego wstydliwego odruchu. Zwymiotował gwałtownie, krztusząc się i dławiąc. Z oczu poleciały mu łzy.
Żaden z dwóch techników nie skomentował, Ewa także nie. Wstyd nie wstyd, widok był koszmarny i każdemu mogło się to przydarzyć.
Gdy Zaniewski doszedł już do siebie, na miejsce dojechali zarówno prokurator, jak i lekarz sądowy, więc na tej małej plaży zrobiło się dość tłoczno. Znany policjantom pracownik prokuratury aż szeroko otworzył oczy, gdy obejrzał szczegóły zmasakrowanej twarzy dziewczyny.
– Co to, do diabła, jest? – Mężczyzna uniósł wysoko brwi, łapiąc się jednocześnie oburącz za ogromny brzuch. Wyglądało to dość teatralnie, ale nikt z obecnych nie zamierzał się nawet zaśmiać. – Ktoś spalił jej twarz?
– Na to wygląda – mruknął ponuro lekarz kucający przy zwłokach i z uwagą oglądający ciało kobiety. – Bez wątpienia to efekt działania ognia, ale nie jestem w stanie określić jego pochodzenia. Potrzebuję zrobić dokładniejsze badania.
Prokurator westchnął głęboko i przewrócił oczami. Jak zwykle przy tego typu drastycznych znaleziskach mężczyzna wyglądał na takiego, który najchętniej oddaliłby się najszybciej, jak to tylko możliwe. Dokładnie tak samo było przy sprawie Druciarza.
– A przyczyna śmierci kobiety? – zapytał nieco bezsensownie prokurator, jakby faktycznie ktokolwiek mógł na tym etapie to określić.
– To pokaże sekcja zwłok. Teraz nie jestem w stanie tego powiedzieć – odpowiedział medyk.
– Aha… A kto zgłosił znalezisko?
– Przypadkowy spacerowicz. Nic konkretnego nie wiedział. Po prostu dostrzegł z daleka ciało i od razu zadzwonił na numer alarmowy. Mamy dane tego mężczyzny.
Prokurator nie zadawał więcej pytań. Patrzył tylko na wykonywane przez technika i lekarza czynności. Hubert i Ewa także cierpliwie obserwowali to, co działo się na plaży. Kilka minut później można było wysnuć już pierwsze wnioski.
– Kobieta nie ma przy sobie żadnych dokumentów, co mnie nie dziwi, bo z reguły panie noszą je w torebkach – powiedział jeden z techników. – Ale dziwi mnie to, że na przegubie dłoni ma dość drogi smartwatch.
– To chyba jest Apple Watch? – zainteresowała się Ewa. – I widzę, że na palcach ma pierścionki?
– Tak, wyglądają na złote. Chyba drogie.
– Czyli motywem zabójstwa nie był rabunek? – zastanowił się na głos Hubert, obchodząc dookoła zwłoki kobiety.
– Na to wygląda – potwierdził technik, oglądając uważnie biżuterię na opuchniętych palcach oraz wspomniany wcześniej zegarek, a także złoty łańcuszek zawieszony na szyi.
– Ubranie jest w strzępach, więc zbadamy je w laboratorium, ale nic więcej teraz nie da się powiedzieć. Identyfikacja zwłok musi poczekać. Może znajdziemy jakieś znaki szczególne na ciele ofiary? Blizny albo tatuaże?
Pytanie skierowane zostało do lekarza medycyny sądowej, który tylko wysunął dolną wargę, jakby tym gestem chciał potwierdzić, że zgadza się z funkcjonariuszem pracującym w technice. Jeśli doszczętnie spalona twarz nie dawała szans rozpoznania dziewczyny, to poza biżuterią, szczątkami odzieży i sylwetką jej ciała można było wspomóc się znakami szczególnymi.
– Ile czasu ciało przebywało w wodzie? – Ewa zadała konkretne pytanie zmierzające do ustalenia daty śmierci.
– Tak na szybko, patrząc na stan ciała… – Lekarz się zastanowił. – Kilka dni, może maksymalnie półtora tygodnia, ale dokładnie potwierdzę po sekcji zwłok.
– A jej wiek?
– Od kilkunastu do około dwudziestu kilku, ale dokładnie to określę…
– …po sekcji zwłok – dopowiedziała policjantka, jakby nie mogła się doczekać ciągu dalszego. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Hubertem Zaniewskim, co nie uszło uwadze prokuratora stojącego od dłuższego czasu w pewnym oddaleniu. Mężczyzna źle znosił widok sinych, rozkładających się już trupów.
– To muszą państwo sprawdzić wszystkie zgłoszone zaginięcia młodych kobiet – rzucił, siląc się na fachowy ton. – W ciągu ostatnich dwóch tygodni najmarniej. Albo nawet jeszcze starsze. Zaczynając od naszego miasta i powiatu.
– Jasne, panie prokuratorze – skwitowała kwaśno Ewa, bo sama doskonale wiedziała, co mają zrobić.
Prokurator Zatorski nie skomentował uszczypliwości w głosie policjantki, bo zapewne nawet jej nie wychwycił. Spojrzał na zegarek.
– To chyba na razie wszystko, prawda? – upewnił się.
Odpowiedziało mu zgodne milczenie.
– To ja poproszę o raport, pani aspirant. – Prokurator uznał właśnie Ewę za partnera do rozmowy i finalnych uzgodnień co do kolejnych kroków. Hubert od razu wyraźnie się naburmuszył. – A później wyniki sekcji zwłok i badań z laboratorium.
Zarówno technik, jak i lekarz kiwnęli tylko głowami.
Prokurator z widoczną ulgą w końcu odmeldował się i odszedł, przedzierając się przez nadwiślańskie zarośla. Jego sapanie słychać było nawet wtedy, gdy zniknął wszystkim z oczu.
Po chwili zabrano ciało.
W miejscu, w którym leżała brezentowa płachta, pozostał ubity prostokąt białego piasku.
Hubert jeszcze raz pomyślał o rodzinnym pikniku i postanowił, że przy najbliższej okazji spełni to postanowienie. Ale na pewno nie w tym miejscu.
Przez jęki i płacz udręczonego człowieka przebijały się wrzaski i krzyki torturujących go ludzi. Odbijając się od ścian magazynu, stojących tu firmowych ciężarówek i betonowej podłogi, tworzyły mieszaninę dźwięków, przez którą ciężko było wyłowić pojedyncze słowa. Dopiero podchodząc bliżej do miejsca kaźni, Baron mógł zrozumieć, co wykrzykują pracownicy jego firmy. Nawet zaczął rozróżniać ich głosy.
– Zachciało ci się kraść, skurwysynu jeden?!
Mokre plaśnięcie czymś twardym o gołe ciało. Przerażający jęk bólu.
– Źle ci było u Barona, fajfusie?! Musiałeś się połasić na parę groszy więcej?!
Odgłos kopnięcia i natychmiastowy wrzask torturowanego mężczyzny.
– Masz nauczkę, skurwysynu! Pracodawcy się nie oszukuje!
Trzy szybkie uderzenia i domagający się łaski skowyt cierpiącej ofiary.
– Dość!!!
Zaskoczeni oprawcy niemalże stanęli na baczność, przerwawszy tortury. Nie zauważyli, że nadchodzi ich szef. Wystarczył jednak sam ton jego głosu, by zakończyć ten pokaz siły i okrucieństwa. Mężczyźni z obawą spojrzeli na swojego pracodawcę i z szacunkiem pochylili głowy. On tu wszystkim rządził. On tu był najważniejszy. To on dawał im pracę i możliwość sowitego zarobku. To on był otoczony największym szacunkiem i estymą. Nawet jego starszy brat, Prezes, musiał się liczyć z jego słowem. To Baron był najważniejszy.
– Co tu się dzieje?!
Karol Baronowski dopiero teraz spojrzał na spoconych i podnieconych chłopaków, którzy stali w kółeczku, otaczając swoją ofiarę. Większość z nich koksowała i mocno trenowała, rozwijając muskulaturę do granic możliwości. Przyjmowany w nadmiarze testosteron buzował w ich żyłach, powodując zwiększenie agresji. Widać było, że nieszczęśnik czymś im podpadł i teraz wyżywali się na nim do woli.
– Bo szefie…
– Zamknij ryj!
Baron nie lubił, gdy któryś z jego ludzi odzywał się bez pozwolenia. Jego poprzednie pytanie było przecież retoryczne. Chciał po prostu przerwać tę jatkę i spojrzeć na ofiarę. Zapytać ją o to, dlaczego jest właśnie obijana. Obijana w dość specyficzny sposób.
Podszedł więc bliżej chłopaka, który przyjmował cięgi. Pracownicy momentalnie rozstąpili się bez słowa protestu. Posłusznie stanęli w pewnej odległości, nie śmiąc już się odezwać.
Nieszczęśnik pojękiwał cicho. Rzęził, pochlipując żałośnie. Z jego rozbitej głowy kapała na podłogę krew. Z nosa sączyła się czerwona posoka.
Baron obszedł go dookoła, bacznie mu się przypatrując i z podziwem kiwając głową nad pomysłowością swoich ludzi. Chyba mu zaimponowali.
– No, no… – mruknął. – Musiałeś zrobić coś bardzo brzydkiego, skoro tak cię urządzili…
Baron wiedział, kim jest ten chłopak. Szef znał wszystkich swoich pracowników. Tego pochodzącego zza wschodniej granicy mężczyznę też.
Odsunął się na trzy metry i spojrzał na wiszącego człowieka.
Nieszczęśnik wisiał głową w dół, przywiązany linką do stalowego uchwytu podtrzymującego dach magazynu. Ręce miał obwiązane sznurkiem wokół tułowia. Całe ciało miał we krwi. Skopane i poobijane. Twarz tworzyła jedną wielką krwawą miazgę. Ciekawostkę stanowił fakt, że wisiał przywiązany za jądra i penisa.
– Musi zajebiście boleć, co? – zastanawiał się Baron, z zainteresowaniem przypatrując się bliżej ledwo trzymającemu się, mocno wyciągniętemu kawałkowi skóry, tworzącemu mosznę i nasadę członka. Penis i jądra przyjęły niebezpiecznie granatową barwę, ściśnięte plecioną linką holowniczą. Musiały od kilku minut utrzymywać ciężar ciała człowieka.
– Ile ty ważysz? Pewnie ponad osiemdziesiąt kilogramów, co? Tyle ćwiczyłeś na siłowni… Tyle żarłeś mięsa… Tyle koksu w siebie wcisnąłeś… I na co ci to było?
– Szefie… – zachlipał zawieszony na lince mężczyzna. Nawet już to jedno wypowiedziane słowo ujawniło jego wschodni akcent. – Błagam o litość…
Gwałtownie wyciągnięta dłoń momentalnie uciszyła mężczyznę. Posłusznie zamilkł. Tak było dla niego lepiej.
– No dobrze. To co takiego zrobiłeś, Siergiej, że zawisłeś na jajach? – padło niemalże żartobliwym tonem. Ktoś z tłumu parsknął, ale groźne spojrzenie szefa momentalnie go uciszyło.
– Bo ja… Potrzebowałem… Kilku stów… no… może trochę więcej… I… pożyczyłem sobie z kasy firmy… Miałem oddać… – z trudem dukał obity chłopak, przeciągając zgłoski. Miał nie tylko trudność z mówieniem spowodowaną bólem genitaliów i obitym ciałem, ale także napuchniętymi ustami. Prawdopodobnie kilka zębów zostało wybitych.
– Ojojoj! – zaintonował Baron aktorsko, udając przejęcie. – Miałeś oddać? A kiedy planowałeś to zrobić?
– W przyszłym miesiącu…
– I nie przyszedłeś do mnie oficjalnie z prośbą o pożyczkę, tylko postanowiłeś zakraść się jak złodziej i podpierdolić mi z kasy urobek firmy? – Zdziwienie i przejęcie w głosie Barona były autentyczne. – W ten sposób okradłeś nas wszystkich, nie tylko mnie. Nie dziwię się reakcji chłopaków.
– Prze… praszam… – zachlipał znów wiszący głową w dół chłopak. – Odpokutuję to… Oddam wszystko z procentem… Przyrzekam, że więcej tak nie zrobię…
Baronowski powiódł wzrokiem po czekających cierpliwie mężczyznach. Dumni, wyprostowani, silni i odważni. Jego chłopcy. Kumple i przyjaciele stanowiący zgraną ekipę. Najbardziej zaufani ludzie, jakich znał. Siergiej do tej pory też przecież należał do tej paczki. Niejedno już razem robili. Baron wiedział, że chłopak ma ciągoty do hazardu i że potrafi w ciągu jednej nocy narobić potężnych długów. Miał nad tym pracować, ale chyba mu się nie udało.
Karol westchnął głęboko i pokręcił głową z dezaprobatą.
– Zdejmijcie go – powiedział z dziwną rezygnacją w głosie.
Kilku najsilniejszych natychmiast rzuciło się w kierunku wiszącego człowieka i sprawnie zdjęło go z haka. Postawili go na podłodze, przytrzymując, by się nie przewrócił, a potem wyczekująco spojrzeli na swojego szefa. Czekali na dalsze wytyczne.
Baron podszedł do nieszczęśnika i poklepał go po zakrwawionym policzku.
– No… Już dobrze… Starczy tego.
Siergiej odetchnął z ulgą. Już mu nawet nie przeszkadzało to, że wciąż był skrępowany. Nie czuł już bólu związanych mocno genitaliów. Ważne było to, że szef mu przebaczył.
Baron ziewnął, spojrzał na zegarek i od niechcenia machnął ręką.
– Dziś jest piątek, a ja mam rodzinne spotkanie przy grillu. Za godzinę muszę być w domu. Zjeżdżają się ciotki, wujki, teściowie… Chyba to rozumiecie?
Pytanie nie wymagało odpowiedzi. To było jedno z tych retorycznych. Wszyscy dobrze to rozumieli. Szef miał piękną żonę i trzech synów. A rodzinne spotkanie było świętością. Zwłaszcza przy grillu. Zwłaszcza w jego ogromnej rezydencji za Puławami.
Baron cmoknął i spojrzał na obitego chłopaka. Pokiwał głową i znów cmoknął.
– Wykończyć go – szczeknął tylko.
– Nie!!! Błagam!!! Nie!!! – rozdarł się nieszczęśnik, szarpiąc się na boki.
Nic to nie dało, bo trzymali go naprawdę mocno.
– Błagam, szefie!!! Ja już tak nie będę robił!!!
– Wiem, że nie będziesz – odpowiedział mu smutno właściciel firmy. – Dawałem ci szansę już kilka razy. Miałeś skończyć z graniem, ale skoro nie potrafisz, to nie pasujesz do mojej firmy. A nie mogę cię puścić wolno, bo za dużo o mnie wiesz, i skoro nie potrafisz zapanować nad swoimi słabościami, to nie mogę ci ufać. Poza tym brzydzę się kradzieżą. Zawsze się brzydziłem. I będę bezwzględnie tępił każdą taką próbę.
– Litości!!! – załkał pobity. Płakał teraz rzewnymi łzami. – Ja zrobię wszystko, szefie, tylko niech szef mnie oszczędzi!!!
– To już koniec, chłopie. Spójrz prawdzie w oczy – powiedział Baron ze smutkiem w głosie. – Przywiązać go do paleciaka!
Wydany rozkaz spowodował lawinę wrzasków i zawodzenia udręczonego człowieka, ale zostały one zagłuszone hałasami wykonujących polecenie pracowników firmy. Baronowski osobiście usiadł za kierownicą pomarańczowego elektrycznego wózka i przygotował się do startu. Zawodzący mężczyzna został sprawnie przywiązany linką do pojazdu. Znów za fioletowe już genitalia. Torturowany próbował wić się i przyjąć taką pozycję, by zaczepić nogami o linkę, by zminimalizować ryzyko dalszego uszkodzenia delikatnej części ciała, ale nie miał na to możliwości ani czasu.
– Już, szefie! – padło z ust jednego z chłopaków.
Baron spojrzał za siebie i niespodziewanie puścił oko do leżącego na ziemi, przywiązanego do wózka przerażonego człowieka. Wydawało się, że za chwilę zejdzie z fotela pojazdu, rozkaże odwiązać swojego pracownika, przeprosi za tak makabryczny żart. Potem pośmieją się, zapalą papierosa, wypiją po lufie dobrej wódki. Wszystko pójdzie w niepamięć. W końcu Siergiej nieźle już oberwał i miał nauczkę do końca życia. Rany się zagoją, klejnoty dojdą do siebie. Znów będzie dobrze.
Jednak tak się nie stało.
Baron zaśmiał się tylko i powoli ruszył z miejsca. Ciągnięty po betonowej podłodze za ściśnięte do granic możliwości jądra szorował gołymi plecami, zdzierając sobie skórę do krwi. Naprężona linka zaciskała się na jego penisie, wywołując jeszcze większy ból niż poprzednio.
Baronowski specjalnie jechał bardzo wolno, by jak najdłużej ciągnąć za sobą żywy, zawodzący z bólu i próbujący przyjąć jak najmniej bolesną pozycję ładunek, za którym zostawała na betonie czerwona smuga krwi. W pewnej chwili zaczął robić ósemki na środku hali, jakby chciał się nieco bardziej zabawić. Towarzyszyła mu kompletna cisza ze strony pozostałych pracowników obserwujących ten spektakl.
Po zrobieniu kilku rund paleciak przyspieszył.
Ciągany po betonie chłopak zawył. Wykonujący mocny zakręt pojazd rzucił nim na bok, obracając go na brzuch. Siergiej nie zdążył odkręcić głowy i przejechał twarzą kilka metrów po twardym betonie. Kolejny mocny zakręt i nagle chłopak oderwał się od ciągnącego go paleciaka.
Ciało w końcu nie wytrzymało.
Jądra i penis urwały się pod potężną siłą wywieraną przez linkę holowniczą.
Z ust udręczonego człowieka wydobywał się tylko przeciągły jęk. Siergiej błagał teraz już o skrócenie jego męki, błagał o szybką śmierć. Na ratunek było za późno, ale mógł przynajmniej skrócić cierpienia.
Baron sprawnie zeskoczył z wózka i podszedł do już ledwo żywego zmaltretowanego chłopaka, który zwinął się w pozycję embrionalną, jakby miała go ona ochronić przed dalszymi torturami. Przywódca grupy kucnął przy nim i podniósł z posadzki oderwane fioletowe genitalia. Obejrzał je z zainteresowaniem, studiując anatomiczne szczegóły uszkodzonego ciała. Ze zmarszczonym czołem przyglądał się rozerwanej skórze i naczyniom krwionośnym.
Nagle zadzwonił telefon, więc Baron podniósł się i z zakłopotaniem spojrzał na swoje dłonie, w których trzymał oderwaną część ciała Siergieja. Jeden z pracowników momentalnie doskoczył do szefa, podając mu jednorazową chusteczkę. Tamten wytarł sobie z krwi tylko prawą dłoń, zostawiając w lewej oderwane szczątki. Po chwili odebrał połączenie.
– Halo?
– Jesteś jeszcze w firmie? – Nawet z odległości kilku metrów dało się usłyszeć głos rozmówcy z ustawionego na maksymalną głośność aparatu.
– No tak. A co?
Baron zaczął się przechadzać w tę i z powrotem, podrzucając od niechcenia krwawą kulkę mięsa. Siergiej cały czas jęczał, leżąc na zimnej betonowej podłodze.
– Co to za dźwięki? – zainteresował się nagle rozmówca. – Znowu kogoś skatowaliście? Czy ci twoi pracownicy nie mogą się bić poza firmą? Nie możesz nad nimi, do cholery, zapanować?
Głos dobiegający z głośniczka telefonu stał się niebezpiecznie rozdrażniony, ale Baron nie zareagował. Spacerował niespiesznie, wciąż podrzucając mięsną kulkę.
– Takie rzeczy nie mogą się powtarzać. – Dzwoniący mężczyzna dalej biadolił w taki sposób, jakby prowadził wykład. – Ile razy ci powtarzałem, że w naszej firmie przemoc nie jest rozwiązaniem…?
– Sebek – przerwał mu natychmiast Baron. – Firma może jest „nasza”, ale zarządzaniem pracownikami i karaniem tych, którzy mi podpadli, zajmuję się ja. Ty pilnujesz innych tematów, prawda? Finansowych, marketingowych…
– Co nie zmienia faktu, że urządzasz tu sobie jakieś krwawe jatki, których nie popieram! – wypalił wciąż zdenerwowany rozmówca. – Poza tym mówiłem ci już wiele razy, żebyś nie mówił do mnie „Sebek”. Wkurza mnie to! Nawet nasza matka to wie. Mam na imię Sebastian. Ewentualnie możesz mnie tytułować „Panie Prezesie”.
– No dobra, dobra… – mruknął wyraźnie niezadowolony Karol, jakby chciał jak najszybciej skończyć rozmowę ze starszym o dwa lata bratem. – Nic się tu takiego nie dzieje. Nie masz się czym denerwować. Wszystko jest pod kontrolą twojego młodszego brata.
Na chwilę zapadła cisza, choć można było się założyć, że rozmówca nie czuje się uspokojony. Karol nie czekał na dalsze wymówki, nie miał na to czasu.
– To z czym dzwonisz, bo mam jeszcze coś do zrobienia?
– O której mam być u ciebie na grillu? – zapytał już spokojniejszym głosem Sebastian.
– Za godzinę. – Karol uśmiechnął się promiennie. – Dzieciaki się ucieszą.
– Dobra. Przywiozę alkohol.
– Jasne, brachu. Będzie impreza!
Kiedy bracia się rozłączyli, a Karol schował telefon do kieszeni, rzucił mięsną kulkę na posadzkę i niemalże wesoło zawołał w kierunku czekających na polecenie pracowników:
– Skończcie to! Ja już muszę jechać.
– Cholera by wzięła, żeby w piątek wieczorem trafiała się nam taka sprawa. – Hubert ze złością klapnął na swoim krześle. – Akurat wtedy, kiedy jest taka ładna pogoda i kiedy obiecałem chłopakom, że pójdę z nimi pograć w piłkę.
– To pójdziesz jutro – rzuciła kwaśno Ewa, uruchamiając swój komputer. – Albo w niedzielę. Ja też miałam plany na wieczór.
– Sobotę i niedzielę mamy już zaplanowane – zgrzytnął zębami policjant, robiąc jeszcze bardziej niezadowoloną minę. – Na weekend przyjeżdżają do nas teściowie.
– W sensie twoi teściowie? – sprecyzowała Jędrycz.
– Tak. W sensie moi.
Wyjaśnienie padło z taką zjadliwością, że było już jasne, dlaczego Hubert nie kryje złego humoru.
Ewa nie drążyła dłużej tematu, tylko wzruszyła ramionami. Coś tam wiedziała o nie najlepszych relacjach panujących między Hubertem i jego teściami, ale ostatecznie to nie był jej problem. Sama chciała szybko skończyć i wyjść. Też miała swoje kłopoty rodzinne.
– Ja przetrzepię bazę zaginięć młodych kobiet, a ty sprawdź wszystkie raporty z ostatnich trzech tygodni. Może na coś szybko wpadniemy – zaproponowała i nie widząc oporów ze strony Zaniewskiego, uruchomiła bazę policyjną i zaczęła mozolne przeglądanie zgłoszonych przypadków zaginięć. Na liście wyświetliło się trzynaście rekordów. Zdziwiła się, że jest ich aż tak dużo, ale już po kilku minutach zrozumiała, że połowa przypadków została szybko wyjaśniona i jest nieaktualna.
Byli sami, bo ich szefowa, komisarz Głowacka, wzięła krótki, tygodniowy urlop. Zupełnie jak nie ona, stwierdziła, że ma dość i koniecznie musi odpocząć. Pół roku wcześniej sprawa Druciarza, nad którą wszyscy intensywnie pracowali, tak ją wykończyła, że kobieta naprawdę potrzebowała odpoczynku. Pracowała wtedy dniami i nocami, zupełnie ignorując potrzeby swojego ciała, nadwyrężając się do granic możliwości. Potem, przez kolejne pół roku, nie udało się znaleźć odpowiedniego momentu, żeby wziąć urlop. Masa małych, ale wymagających pracy spraw uwiązała wszystkich w Puławach. W końcu Głowacka poczuła, że dłużej tak nie pociągnie. Pewnego dnia doszła do wniosku, że już czas odpocząć, podjęła szybką decyzję i wyjechała do Grecji. Hubert i Ewa zostali sami „na gospodarstwie”, raportując bezpośrednio do naczelnika wydziału kryminalnego.
W ciszy i najwyższym skupieniu pracowali intensywnie, nawet nie odzywając się do siebie, każde z nich zagrzebane w setkach stron danych. Godzinę później mogli wysnuć już jakieś wnioski.
Znaleźli dwa przypadki zaginięć zgłoszonych w powiecie puławskim, w których dziewczyny na pierwszy rzut oka wyglądały na podobne do zwłok znalezionych nad Wisłą. Zgadzały się ogólne cechy budowy ciała, zgadzał się kolor włosów. To mogła być jedna z nich. I mogła niestety stać się ofiarą amatora ognia oraz mordowania w tak okrutny sposób.
Gdy już zawęzili obszar poszukiwań, nawet Hubert odzyskał humor, bo trafił na raport patrolu prewencji sprzed kilkunastu dni, w którym zapisano, że przed jedną z puławskich dyskotek grupa trzech wyrostków w niekulturalny sposób zaczepiała stojące przed wejściem młode kobiety. Akurat przejeżdżał patrol, więc funkcjonariusze zainteresowali się dziwną szarpaniną. Napastnicy zostali wylegitymowani i spisani, ale ich nie zatrzymano. Nie było takiej potrzeby, bo dziewczyny czym prędzej weszły do klubu i nawet nie zgłosiły incydentu. Patrolujący ulice sierżant pouczył młodzieńców i stwierdził, że tyle wystarczy. Na szczęście pozostał ślad w postaci raportu z miejsca zdarzenia. Z danymi tych mężczyzn włącznie.
– Dwóch z tych chłystków było już notowanych – powiedział Hubert, gdy usiadł obok Ewy i pokazał jej znalezione dane. – Jeden za udział w bójce w Kazimierzu Dolnym, a drugi za jakiś niewielki rozbój, tu, w Puławach. Dostali wyroki w zawieszeniu i prace społeczne.
Nagle Jędrycz zmarszczyła brwi i uważniej przyjrzała się informacjom z raportu.
– Czekaj, czekaj… Data zdarzenia pokrywa się z datą zaginięcia jednej z dwóch kobiet. To było dokładnie tydzień temu, też w piątek. Chyba mamy to, o co nam chodziło – stwierdziła z przejęciem.
– Kto zgłosił zaginięcie?
– Rodzice. – Ewa wlepiła wzrok w ekran komputera. – Ich córka rzekomo poszła z koleżanką do kina. Miała wrócić przed dwudziestą trzecią, ale gdy tego nie zrobiła, zaniepokoili się i zaczęli do niej wydzwaniać. Nie odbierała. Jej koleżanka wyjaśniła, że po kinie poszły jeszcze do klubu. Rozstały się po godzinie dwudziestej drugiej i nie miały już tego dnia ze sobą kontaktu.
Hubert też wpatrzył się w wyświetlane informacje.
– Data i godzina faktycznie się zgadzają – potwierdził. – Mamy zdjęcie zaginionej?
– Tak. Spójrz tutaj. – Ewa pokazała palcem na ekran komputera. – Popatrz na informacje o ubraniu dziewczyny, które podali rodzice.
– Ubrana była w niebieskie dżinsy, szare trampki, kremową bluzkę z cekinami ułożonymi w kształt czerwonych ust i biały sweterek.
Policjanci natychmiast porównali te informacje ze zdjęciami zwłok wyłowionych z Wisły. Zaledwie trzy godziny wcześniej zrobione na plaży fotografie na niewiele się jednak przydały. Topielica nie miała na sobie butów, a bluzka była w strzępach i jej kolor po kilku dniach przebywania w wodzie niewiele mówił. Tylko dżinsy się zgadzały. Jednak to było zbyt mało, by wysnuć ostateczne wnioski.
– Nie ma słowa o biżuterii i zegarku – westchnęła policjantka. – O znakach szczególnych też nic nie ma. Potrzebujemy mocnych danych. Na przykład grupę krwi ofiary i inne parametry biologiczne. Teraz chyba nie ma sensu nachodzić rodziców zaginionej i pokazywać im tych zdjęć? Jak myślisz?
Zaniewski bez słów zgodził się z koleżanką, kiwając głową na znak, że to byłoby zbyt przedwczesne. Musieli mieć większą pewność i więcej danych. Wizyta u rodziców dziewczyny powinna być już tylko czystą formalnością. Ciężką i traumatyczną formalnością. Po chwili wstał, podszedł do swojego biurka i zamknął komputer.
– Do poniedziałku powinny być wyniki sekcji zwłok i badań laboratoryjnych. Wówczas podejmiemy decyzję, co dalej. Być może już wtedy będziemy mieli pewność, że to właśnie ta kobieta została tak bestialsko potraktowana.
– I jeśli to ona była wtedy w dyskotece, to będziemy mieli wyraźny trop, gdzie szukać prawdopodobnych sprawców – dodała Ewa.
– Dokładnie tak.
Hubert zaczął się zbierać, ale Ewa jeszcze siedziała przy biurku i z uwagą czytała dane wyświetlane na ekranie komputera. Nie wyglądało na to, by szykowała się do wyjścia, mimo że dochodziła już dwudziesta.
– Nie idziesz jeszcze? – Tyczkowaty policjant stanął nad nią, spoglądając z góry.
– Jeszcze chwilę… Muszę jeszcze się nad czymś zastanowić… Ale ty już leć.
– No dobrze. To do poniedziałku.
– Cześć, Hubert.
Ogień buchnął żywym pomarańczowo-żółtym płomieniem, omiatając twarz Karola Baronowskiego, który z nieukrywaną przyjemnością wpatrywał się w to widowisko. Czuł gorący powiew powietrza i aż przymknął oczy z zadowoleniem. Bardzo lubił ciepło tego żywiołu i nieokiełznaną siłę jaskrawych języków, zachłannie smagających powietrze.
Baron wciąż miał przed oczami wijącego się w śmiertelnych konwulsjach wykastrowanego zdrajcę i złodzieja, który wyciągnął rękę po pieniądze ich firmy. Chłopak musiał ponieść karę. Połasił się na cudzą własność, a tego Karol nie mógł puścić płazem. Nie tylko dlatego, że nie pochwalał kradzieży, bo sam przecież niczego w życiu nie ukradł, ale także dla przykładu, by pozostali pracownicy firmy wiedzieli, co ich czeka, gdy zrobią coś podobnego. Bracia Baronowscy prowadzili interesy, zarówno te legalne, jak i nielegalne, ale kradzież nigdy nie leżała w ich naturze. Tak zostali wychowani i takie wartości zostały im wpojone.
– Karolku! Jak ja cię dawno nie widziałam!
Mężczyzna w końcu ocknął się i otworzył oczy, po czym spojrzał z zaciekawieniem na jedną z jego krewnych zaproszonych na rodzinną imprezę. Starsza już kobieta w wielkim białym kapeluszu podeszła do ogniska i mocno ucałowała swojego siostrzeńca, ściskając go za policzki, jak małego chłopca.
– Ależ ty spoważniałeś! I ten kilkudniowy zarost na twarzy!
Baron uśmiechnął się promiennie, mocno przytulając do siebie kobietę.
– Już dawno jestem dorosły, ciociu – roześmiał się radośnie. – Czas nie stoi w miejscu.
– Oj… – Kobieta nie wyglądała na przekonaną. Spojrzała na niego krytycznie. – Ja dla odmiany cały czas młodnieję, nawet zmarszczki mi znikają.
Roześmiali się oboje.
Rodzinna impreza okazała się strzałem w dziesiątkę. Zjechali się niemal wszyscy krewni z Puław, Dęblina i Zwolenia. Na ogromnym terenie ogrodu Barona nie było tego widać, ale przyjechało dobre pięćdziesiąt osób, wliczając w to hordę dzieciaków. Grill, ognisko, zjeżdżalnie i trampoliny, a nawet dmuchany basen wypełniony wodą stanowiły atrakcję dla dorosłych i dla dzieci. Dynamiczna muzyka skłaniała do tańca i zabawy.
– No jak tam, Karolku? – zagadnęła do niego starsza, ale wciąż postawna kobieta, ubrana w letnią sukienkę w kwiaty, gdy znaleźli chwilę dla siebie w odległej części ogrodu. – Jak idą interesy w firmie?
– Bardzo dobrze, mamusiu. – Karol jak zwykle tryskał dobrym humorem. – Nie narzekamy. Zyski rosną. Ostatnio kupiliśmy kolejne trzy TIR-y. Zaczynamy już konkurować z naprawdę dużymi firmami.
Matka z zadowoleniem uśmiechnęła się do syna, ale nagle jej twarz spochmurniała.
– Sebuś ostatnio jakiś taki markotny chodzi – zmartwiła się. – Jakby coś go gryzło. Nie wiesz, co się dzieje?
– Nie ma chyba powodów do zmartwień. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Nic takiego się nie dzieje.
– A ten jego…? No wiesz…? – Brakowało jej słów. Albo po prostu za bardzo się krępowała, by to powiedzieć.
– Ten jego… „kolega”? – dopowiedział Karol, marszcząc czoło. – Chodzi ci o jego chłopaka? Tego Mariusza?
– No tak… właśnie o niego pytam. – Kobieta chrząknęła z zakłopotaniem, jakby wstydziła się poruszać wątek homoseksualizmu starszego syna.
– No nie wiem. Tam chyba wszystko dobrze, mamo. Może po prostu wydaje ci się, że Seba jest smutny, bo dla kontrastu ja zawsze przecież mam dobry humor? On już od dziecka był takim poważnym smutasem. Zostało mu to do dziś.
– Nie mów tak – roześmiała się i dała synowi kuksańca w bok. Karol skrzywił się teatralnie, jakby naprawdę dostał potężny cios w swoje ciało. – Po prostu jesteście inni. Ty wesoły, on poważny, ty masz niebieskie oczy i blond włosy, on brązowe oczy i jest brunetem. Różnicie się, ale ja kocham was obu tak samo mocno.
Karol z uczuciem ucałował matkę w czoło i spojrzał na nią uważnie.
– A może…? – zagaił, figlarnie mrużąc oczy. – Może mamy różnych ojców, skoro aż tak się różnimy?
– No weź tak nie mów! – Kobieta obraziła się już na poważnie. – Chyba wiem, z kim szłam do łóżka, i wiem, że obaj macie tego samego ojca. Gdyby tylko tata wciąż żył…
Matka Karola ucichła i spuściła ze smutkiem oczy. Baron pokiwał tylko głową.
– Może i lepiej, że nie ma go już wśród żywych – wypalił nagle, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co mówi. – Gdyby się dowiedział, że Seba woli fiuty…
– Tato! Tato! – Krzyki biegnących w ich stronę chłopców nie pozwoliły mu dokończyć. Mężczyzna nawet nie dostrzegł piorunującego spojrzenia, którym obdarzyła go matka, gdy usłyszała ostatnie słowa syna. Po chwili trójka dzieci oblepiła Karola, domagając się od niego dołączenia do zabawy.
Nie był w stanie odmówić. Bardzo kochał swoje dzieci. Kochał swoich trzech synów, których urodziła mu jego ukochana żona Monika.
Monika była duszą towarzystwa. Zawsze wesoła, zawsze uśmiechnięta, zawsze głośna i wygadana. Dobrali się z Karolem chyba właśnie dlatego, że oboje mieli pozytywne nastawienie do życia. Niezwykle rzadko doświadczali złego humoru, bo zawsze dostrzegali pozytywną stronę życia.
Baron bardzo kochał swoją żonę i nie wyobrażał sobie innego scenariusza, jak tylko widzieć obok siebie szczęśliwą rodzinę. Mężczyzna potrafił skutecznie oddzielić mroczne szczegóły swojej podziemnej przestępczej działalności od życia rodzinnego. Strzegł tej tajemnicy jak oka w głowie. Nikt z jego najbliższych nie wiedział także o jego brutalnych zapędach i zabójstwach, których dokonał. Dla świata Karol był uroczym, dowcipnym, wesołym i bardzo zaradnym człowiekiem, który zrobił karierę w biznesie transportowym. Któremu się doskonale wiodło, bo potrafił zakasać rękawy i ciężko pracować, tak jak kiedyś jego ojciec. Wszystko to oczywiście osiągnął razem ze swoim starszym bratem Sebastianem. Jednak to Karol był jasnym punktem rodziny. Mającym piękną żonę oraz trzech synów.
Impreza trwała w najlepsze. Gdy opróżniono już wszystkie butelki alkoholu i skrzynki świeciły pustkami, Karol poszedł chwiejnym krokiem w stronę garażu, w którym zgromadził dość spore zapasy, mogące obsłużyć średniej wielkości wesele.
Nawet nie zauważył, gdy podbiegł do niego Sebastian i wykorzystując chwilę sam na sam, dopadł go w garażu.
– Co jest? – zainteresował się Karol. Już miał dźwignąć z podłogi skrzynkę z wódką, ale zafrasowana mina starszego brata wyglądała na tyle poważnie, że zamarł w pół kroku. Sebastian zawsze był nieco ponury, ale teraz wyglądał na zmartwionego. I zdenerwowanego.
– Mamy potencjalny problem.
– A co się stało?
– Dowiedziałem się, że policja znalazła dziś po południu topielca. Wisła wyrzuciła na brzeg jakąś zmasakrowaną dziewczynę. Młodą.
– No i?
– Ciekawe jest to, że miała całkowicie zwęgloną twarz. Musiała pływać w rzece dobry tydzień, zanim wypłynęła na wierzch.
Karol wzruszył tylko ramionami.
– A co ja mam z tym wspólnego? Znałem ją czy co? Dlaczego mi to mówisz?
Sebastian upewnił się, że nie ma nikogo w pobliżu. Poprawił okulary na nosie i zniżył głos.
– Tę dziewczynę tydzień temu zaczepiało na mieście trzech naszych pracowników. Ktoś ich widział, jak się z nią droczyli. Byli oczywiście naspawani.
– I co dalej?
– Ci durnie zostali spisani przez patrol policji. Wszystko odbyło się w zeszły piątek przed klubem Tango. Tamta laska w towarzystwie innych panienek weszła do środka, a ci trzej pewnie też. Co było dalej, mogę się tylko domyślać. Jedno jest pewne: dziewczyna jest martwa, a policja ma raport. I dane tych trzech debili.
Karol wciągnął w płuca powietrze i zamyślił się na chwilę.
– Jeśli to właśnie oni sfajczyli jej twarz, to mamy problem… – Sebastian zgrzytnął zębami. – Ta twoja fascynacja ogniem przełożyła się na tych twoich, niby godnych zaufania ludzi. Do tego ćpających towar na potęgę. Musimy to ukrócić, i to szybko!
– Którzy to?
– Dzik, Bolek i Fred.
Karol znów wciągnął powietrze w płuca, jakby ciężko mu było przetrawić tę informację. W końcu spojrzał twardo w oczy brata.
– Jutro o dwunastej w firmie – zarządził krótko. – Sprowadź mi ich. Sprawdzimy, czy to oni. Jeśli tak, to… – Nie dokończył. Nie musiał tego robić.
Potem schylił się po skrzynkę wódki. Już miał odejść, ale Sebastian zatrzymał go ruchem dłoni.
– Gdzie twój range rover? Od tygodnia jeździsz innym autem.
– Aaa… – jęknął Karol, dźwigając skrzynkę. – Jeszcze w naprawie. W zakładzie blacharskim. Jakiś pies mi wyskoczył na trasie. Zderzak do naprawy.
Karol minął brata i skierował się w stronę ogrodu.
– W poniedziałek go odbieram – rzucił już z oddali.