Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
"Polskie tradycje kawaleryjskie sięgają początków państwa polskiego i związane są nierozerwalnie z prowadzonymi przez nas wojnami o niepodległość (...) w żadnym z krajów koń nie wiązał się tak ściśle z pojęciem narodowego wojska - i nie cieszył się tak estymą - jak w Polsce. Dlatego też jazda zajmuje miejsce poczesne w historii polskiej wojskowości. Od zarania dziejów do czasów najnowszych mieliśmy dużą liczbę kawalerii, a zasady polskiej taktyki walki, przystosowanej do naszych specyficznych warunków, przyniosły nam wiele sukcesów militarnych."
[Fragment książki]
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna w Mirosławcu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Gminna Biblioteka w Pruszczu
Publiczna Biblioteka w Zatorze im. Pawła z Zatora
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 209
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
BIBLIOTEKA PAMIĘCI POKOLEŃ
RADA OCHRONY POMNIKÓW WALKI I MĘCZEŃSTWA
CEZARY LEŻEŃSKI
KSIĄŻKA I WIEDZA
WARSZAWA 1978
Podobnie jak i Ty Czytelniku, tak i ja nie lubię i rzadko zdobywam się na przeczytanie wstępu. Ale w tym przypadku nie odwracaj pośpiesznie kartki, nie jest to wstęp, tylko podziękowanie.
Składam hołd wszystkim kawalerzystom polskim za to, co zdziałali w boju, dobrze zasługując się ojczyźnie. Dziękuję, że mogłem wraz z nimi przeżyć chwile uniesień i brać za pośrednictwem tej książki udział w ich niecodziennych przeżyciach.
Dziękuję również Krzysztofowi Sierzputowskiemu, synowi mego nieodżałowanej pamięci Wuja — Józefa Sierzputowskiego, który udostępnił mi niezmiernie ciekawe i cenne materiały, zgromadzone przez ojca, wielkiego patriotę, niestrudzonego badacza i miłośnika historii, tradycji, taktyki, umundurowania i uzbrojenia polskiej jazdy.
Równie wdzięczność winienem Stowarzyszeniu Miłośników Dawnej Broni i Barwy, wybitnemu znawcy przedmiotu red. Zygmuntowi Bieleckiemu, znanemu kolekcjonerowi mgr. inż. Lesławowi Kukawskiemu, jak również byłym oficerom kawalerii, a szczególnie rtm. w stanie spoczynku Włodzimierzowi Sołowskiemu, którzy służyli mi cenną radą i pomocą oraz Instytutowi Historycznemu im. Sikorskiego w Londynie, gdzie uzyskałem część mało znanych materiałów.
Dziękuję także tym wszystkim autorom publikowanych prac, jak i rękopisów, z których mogłem zaczerpnąć fragmenty wspomnień i relacji tak wzbogacających naszą wiedzę o przeżycia i odczucia walczących.
Dziękuję również tym, których nie sposób tu wymienić, a którzy pomogli mi niniejszą książką, będącą niepełnym szkicem, ukazać choć część dziejów kawalerii, zapisanych trwale na ostatnich kartach polskiego romantyzmu.
Książkę tę poświęcam polskim kawalerzystom, których odwaga i fantazja zaważyły na zwycięstwie w wielu kampaniach, bitwach i potyczkach.
Autor
Polskie tradycje kawaleryjskie sięgają początków państwa polskiego i związane są nierozerwalnie z prowadzonymi przez nas wojnami o niepodległość. Niewątpliwie jest wiele narodów, które mają poważniejsze osiągnięcia w „końskiej” dziedzinie. Na przykład Arabowie w hodowli, a Kozacy i Czerkiesi w popisach jazdy. Jednak w żadnym z krajów koń nie wiązał się tak ściśle z pojęciem narodowego wojska — i nie cieszył się taką estymą — jak w Polsce.
Dlatego też jazda zajmuje miejsce poczesne w historii polskiej wojskowości. Od zarania dziejów do czasów najnowszych mieliśmy dużą liczbę kawalerii, a zasady polskiej taktyki walki, przystosowanej do naszych specyficznych warunków, przyniosły nam wiele sukcesów militarnych.
W wiekach XVI i XVII Polska stała się ojczyzną nowoczesnej taktyki jazdy wprowadzonej na zachodzie Europy dopiero w drugiej połowie XVIII wieku. Taktyka ta polegała na brawurowej szarży, wypadach, działaniu przez zaskoczenie itp. Znakomitą jej ilustracją było między innymi zwycięstwo nad wojskami moskiewskimi pod Orszą w roku 1508 oraz Konstantego Ostrogskiego nad Tatarami pod Kaniowem w 1527 i w tymże samym roku nad wojskami moskiewskimi pod Kiesią, a także Tarnowskiego pod Obertynem w 1531 i Zamoyskiego nad arcyksięciem Maksymilianem pod Byczyną w 1588.
Najwięcej jednak wspaniałych sukcesów kawaleryjskich przyniósł, nieszczęśliwy pod względem politycznym, wiek XVII, w którym taktyka jazdy polskiej osiągnęła szczyt doskonałości.
Na specjalną jednak uwagę zasługują zwycięstwa odniesione przez Stefana Czarnieckiego. Ten wybitny polski dowódca i wzór żołnierza wniósł duży wkład w rozwój polskiej taktyki kawaleryjskiej.
W Polsce — po zniknięciu jazdy rycerskiej odzianej w ciężkie zbroje — zrodziły się z końcem XVI wieku nowe rodzaje kawalerii: lekka, średnia i ciężka. Typ jazdy lekkiej stanowiły chorągwie tatarskie i wołoskie, a na Litwie petyhorskie. Nie miały one odzienia ochronnego typu bojowego, uzbrojone były tylko w szable, łuki, a później dzidy. Chorągwie te prowadziły rozpoznanie, ubezpieczenie i pościg za rozbitym nieprzyjacielem. Jazdę średnią reprezentowały chorągwie kozackie, zwane później pancernymi, odziane w kolczugi i misiurki, a uzbrojone w szable, łuki, pistolety, niekiedy strzelby. Używane były do bezpośrednich uderzeń, rozpoznania i ubezpieczenia. Husaria stanowiąca jazdę najcięższą — używaną do uderzeń przełamujących — wyposażona była w półzbroje, szyszaki, kopie i szable.
Husaria zajmuje trwałe miejsce w naszej historii. Pod Obertynem w roku 1531 hetman Jan Tarnowski ze słabymi siłami zastąpił drogę Wołochom nowocześnie uzbrojonym przez Turków. Natarcie husarii rozniosło nieprzyjaciela. W roku 1605 pod Kircholmem hetman Jan Karol Chodkiewicz musiał przyjąć bitwę ze Szwedami na niedogodnej pozycji między jeziorami, rzekami a trzęsawiskami. Miał 4140 ludzi przeciwko 11-tysięcznym siłom szwedzkim, nacierającym w dodatku z kilku stron. W najkrytyczniejszym momencie Chodkiewicz powziął ryzykowną, ale jedyną decyzję — całą posiadaną husarią uderzył jak taranem w centrum nieprzyjaciela. Za husarią poszły lekkie chorągwie, które w puch rozbiły wroga. Dzięki temu Polska odzyskała Inflanty. Później w wojnie moskiewskiej hetman Stanisław Żółkiewski odnosił rozliczne zwycięstwa dzięki husarii.
Ostatnim wielkim wodzem kawaleryjskim w wieku XVII był król Jan III Sobieski. Nie miejsce tu na opisywanie jego kunsztu operowania jazdą, błyskawicznych improwizacji, znakomitych pomysłów w ogniu bitwy, zręcznych manewrów i zaskakiwania przeciwnika, jakie stosował w zależności od sytuacji i terenu. Pod Wiedniem w roku 1683 husaria ocaliła Austrię.
Odchodzącą w przeszłość husarię i chorągwie pancerne zastąpiła nowa jazda lekka — kawaleria narodowa, a potem ułani1. Ich rodowód jest interesujący. Z jeńców tatarskich, osadzonych przez Wielkiego Księcia Witolda w Trokach, zrodziły się pierwsze oddziały jazdy tatarskiej walczące z Krzyżakami. Z tradycyjnego uzbrojenia pozostały Tatarom polskim krzywe szable, a na początku XVII wieku doszły piki zapożyczone od Kozaków i Wołochów. W pierwszej połowie XVIII wieku stopniowo jazda tatarska przyozdabiała piki — na wzór polskich kopii — barwnymi proporcami i tak oto piki przekształciły się w charakterystyczne dla polskich Tatarów lance.
Do tradycji jazdy tatarskiej nawiązywał za Stanisława Augusta pułk ułanów Mustafy Baranowskiego, jeden z dwóch pułków ułanów królewskich. W 1810 roku został sformowany szwadron tatarski i zaliczony do pułku lekkokonnego polskiej gwardii cesarskiej. Na kołpakach żołnierze owego szwadronu nosili półksiężyc. Po długim okresie niewoli dopiero w roku 1919 utworzono Tatarski Pułk Ułanów im. płk. Mustafy Achmatowicza. Po roku jednak został rozwiązany, a jego tradycje kontynuował 1 szwadron 13 Pułku Ułanów Wileńskich w 1936 roku nazwany 1 szwadronem tatarskim, oczywiście w tym samym pułku. Nosił on na proporczykach mundurowych emblemat w formie półksiężyca z gwiazdą.
Do tradycji ułańskich nawiązywał również Napoleon tworząc oddziały lekkokonne. W roku 1807 w Warszawie został utworzony pułk lekkokonny polskiej gwardii cesarskiej zwany z francuska szwoleżerami.
Pierwszą kampanię szwoleżerowie odbyli w Hiszpanii. I tam zaznali sławy, choć walczyli przeciw Hiszpanom broniącym swej niepodległości. Po krwawo okupionych sukcesach Napoleon stał niemal u wrót Madrytu, do którego wiodła droga przez wąwóz Samosierra. Próbowali sforsować go grenadierzy starej gwardii i strzelcy konni gwardii, ulubieńcy cesarza, których mundur najchętniej nosił. Bezskutecznie. Wreszcie w tym pamiętnym dniu — 30 listopada 1808 roku — rozkaz do szarży otrzymał, pełniący tego dnia służbę przy cesarzu, szwadron polskich szwoleżerów gwardii pod dowództwem Jana Kozietulskiego. Na rozkaz dowódcy szwadron — liczący około 120 ludzi — ruszył w kierunku wąwozu. Przeszli przez niego jak burza ponosząc znaczne straty, ale otworzyli drogę na Madryt.
Urodzonym kawalerzystą był także książę Józef Poniatowski. Cechowała go odwaga i doskonała znajomość sztuki kawaleryjskiej.
Dalszy rozwój, a nawet rozkwit, kawalerii nastąpił w okresie Królestwa Kongresowego. Polska jazda wsławiła się również w walkach powstańczych 1830 roku, odnosząc sukcesy w wielu bitwach i potyczkach.
W Wiośnie Ludów w 1848 roku na Węgrzech brały udział dwa polskie pułki ułanów. W czasie powstania styczniowego w 1863 roku generał Edmund Taczanowski utworzył dwa pułki ułanów.
Po upadku powstań przez dziesiątki lat nie było wojska polskiego. Tęsknota za mundurem, który symbolizował niepodległość, znajdowała wyraz w malarstwie, literaturze i piosence.
W największej epopei naszego wieszcza, Pan Tadeusz, bohater zostaje ułanem, również w Popiołach Żeromskiego Olbromski i Cedro wstępują do kawalerii. W Ogniem i mieczem Sienkiewicza głównymi postaciami są żołnierze specyficznej polskiej broni — husarii skrzydlatej, a w Panu Wołodyjowskim — zagończycy kresowi, nie wspominając już o bogatej literaturze pięknej i wspomnieniowej dotyczącej 1939 r.
Wojna Rosji z Niemcami zaczęła się 1 sierpnia 1914 roku, ale jeszcze wojska austriackie nie ruszyły do boju, kiedy 2 sierpnia (cztery dni wcześniej niż kompania kadrowa Piłsudskiego) pierwszy zalążek wojska polskiego w sile 7 ludzi — Władysław Belina-Prażmowski, Zygmunt Bończa-Karwacki, Janusz Głuchowski, Stanisław Grzmot-Skotnicki, Ludwik Kmicic-Skrzyński, Stefan Hanka-Kulesza, Antoni Jabłoński — przekroczył kordon graniczny. Miast barwnych mundurów mieli cywilne ubrania, miast dziarskich rumaków — furmanki. Ten swoisty patrol ułański natarł na Jędrzejów, gdzie znajdował się rosyjski ośrodek mobilizacyjny. Komisja poborowa uciekła do Kielc. Rezerwiści z radością rozeszli się do domów. Od jednego z właścicieli ziemskich zwycięzcy ułani dostali 5 koni. Powrócili do Krakowa bez strat — pięciu konno, a dwóch z siodłami na furmance — i zameldowali Piłsudskiemu, że zadanie wykonali. W ciągu sierpnia ułani Beliny rozrośli się do rozmiarów szwadronu, a w październiku tworzyli już dywizjon.
Naczelny Komitet Narodowy w roku 1915 sformował trzy brygady legionów. Żołnierze I Brygady z 1 Pułkiem Ułanów Beliny walczyli w Kongresówce, II Brygada z 2 Pułkiem Ułanów biła się w Karpatach i Besarabii. Następnie sformowano III Brygadę, ale już bez ułanów.
Po stronie rosyjskiej powstały również oddziały polskie. W styczniu 1915 Witold Gorczyński zaczął formować legion w Warszawie i Puławach, stąd jego nazwa: Legion Puławski. Legion składał się z jednego batalionu piechoty i jednego szwadronu ułanów.
W styczniu 1917 Legion Puławski przekształcił się w Dywizję Strzelców Polskich, w jego skład wchodził pułk ułanów, którzy ubrani zostali w 1918 roku w spodnie z lampasami i czapki z amarantowymi otokami. Pułk wsławił się w lipcu 1917 roku brawurową i zwycięską szarżą pod Krechowcami i otrzymał nazwę „Krechowiecki”. Miano to zachował do 1946 roku. Po upadku caratu dowództwo nad dywizją objął generał Józef Dowbór-Muśnicki, który wkrótce utworzył w Rosji I Korpus. W skład korpusu wchodziły trzy pułki ułańskie: 1 amarantowy, 2 biały i 3 żółty. Korpus Józefa Dowbór-Muśnickiego i pozostałe dwa korpusy polskie w Rosji: generała Stankiewicza i generała Eugeniusza Michaelisa korzystały z zasobów mundurowych armii carskiej. Używano więc mundurów rosyjskich z polskimi orłami na czapkach i polskimi oznakami stopni. Wtedy to po raz pierwszy w 1 Pułku Ułanów wprowadzono zwyczaj noszenia na kołnierzach kurtek i płaszczy proporczyków o barwach pułkowych. Dotychczas proporczyki noszono wyłącznie na lancach, W okresie międzywojennym przyjęło się to w całej polskiej kawalerii i artylerii konnej.
Również w Rewolucji Październikowej walczyli polscy ułani. W marcu 1918 roku powstał Czerwony Pułk Rewolucyjnej Warszawy, a już w kwietniu przyłączono do niego oddział kawalerii, który przyjął nazwę: Mazowiecki Szwadron Ułanów. Z czasem szwadron przekształcony został w Mazowiecki Pułk Czerwonych Ułanów.
Ułani brali udział w walkach z anarchistami w Moskwie i Jarosławiu. Dwa szwadrony ułanów mazowieckich walczyły na froncie wschodnim pod Kazaniem.
W tym samym czasie powstał także oddział kawalerii P. Borewicza, przekształcony później w 4 Pułk Kawalerii, który walczył na froncie wschodnim, w grupie południowej pod dowództwem Frunzego, zaś w Moskwie został zorganizowany 1 Warszawski Pułk Czerwonych Huzarów. Oba pułki zostały z czasem włączone do Zachodniej Dywizji Strzelców polskiej rewolucyjnej jednostki stanowiącej jedną z międzynarodowych formacji Armii Czerwonej.
Powołane do życia w czasie I wojny — po obydwu stronach frontu — polskie formacje kawaleryjskie stały się zaczątkiem polskiej jazdy II Rzeczypospolitej. Choć w wielu przypadkach tworzone oddziały nawiązywały do kawalerii XVIII wieku oraz Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego, to wkrótce po odzyskaniu niepodległości wyłonił się pozornie formalny spór o numerację pułków jazdy.
W rzeczywistości był to zatarg ambicjonalny między naczelnikiem państwa Józefem Piłsudskim a generałem Józefem Dowbór-Muśnickim, który twierdził, że pierwszeństwo należy się pierwszym trzem pułkom ułanów I Korpusu z barwami — amarantową, białą i żółtą na otokach czapek — tradycją nawiązującymi do trzech pierwszych pułków ułańskich Królestwa Kongresowego, dalsza numeracja przysługuje ułanom II i III Korpusów. Piłsudski przeciwstawiał tej propozycji pułki ułańskie trzech brygad legionowych powołanych do życia wcześniej. Wybrnięto z tego sporu kompromisowo. Piłsudski zgodził się, że numerację pułków ułańskich zachowa zgodnie z propozycją Dowbora, ale za to dawne pułki ułanów legionowych wyróżnił jakby gwardyjskim mianem szwoleżerów.
Do wiosny 1920 roku ułani i szwoleżerowie nosili takie same dystynkcje oficerskie i podoficerskie — wężyki na kołnierzach i szare mundury — jak całe wojsko. Spośród innych rodzajów broni wyróżniały ich buty z cholewami, kurtki dwurzędowe z wyłogami barwy pułkowej i pułkowe proporczyki na kołnierzu. Zamiast maciejówek — czapki fasonu angielskiego z otokiem barwy pułkowej.
Na uzbrojenie ułanów i szwoleżerów składały się: szabla, karabinek kawaleryjski i lanca. Lance urwane w polskiej kawalerii pochodziły z armii rosyjskiej, niemieckiej i francuskiej. Oprócz tego uzbrojono ułanów w karabiny maszynowe. Pułk składał się z czterech szwadronów liniowych, jednego szwadronu karabinów maszynowych i szwadronu zapasowego. Szarża i walka czysto kawaleryjskie stopniowo traciły swe znaczenie. Coraz częściej ułani walczyli w szyku pieszym. Lance też coraz rzadziej bywały potrzebne, mimo to w koszarach przerabiano ćwiczenia z nimi.
Od początku I wojny światowej kawaleria nie brała już udziału w operacjach rozstrzygających, pełniła rolę pomocniczą: zwiady i ochrona skrzydeł. Wyjątek pod tym względem stanowiły dwa kraje: Polska i Związek Radziecki. Znaczenie kawalerii uwidoczniło się po raz ostatni w wojnie 1920 roku. Po niej definitywnie skończyła się rola kawalerii jako siły zdolnej w bitwach przeważać szalę zwycięstwa.
Wiele z tradycji kawaleryjskiej zachowało się nie tylko w pułkach jazdy okresu międzywojennego, lecz także przeszło do oddziałów kawaleryjskich ludowego Wojska Polskiego, zarówno szczegóły umundurowania, takie jak: proporczyki na kołnierzach, rogatywki z barwnymi otokami — nawet buńczuki wzorowane na tatarskich będące w okresie międzywojennym przechodnią nagrodą dla najlepszego szwadronu — jak i charakterystyczny obrządek pogrzebu ułańskiego.
Ostatni buńczuk kawalerii polskiej ufundowany był w roku 1946 przez Związek Samopomocy Chłopskiej w Krakowie dla szwadronu kawalerii Oficerskiej Szkoły Piechoty i Kawalerii. Znajduje się on teraz w zbiorach kontynuatorki tradycji szkoły — w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu.
Aby odpowiedzieć na pytanie, czy kawaleria polska była w przededniu II wojny światowej jaskrawym, rzucającym się w oczy anachronizmem, warto sięgnąć do statystyki. W Związku Radzieckim, na przykład, istniało wówczas 13 dywizji kawalerii, a 12 było w trakcie przezbrajania na jednostki zmotoryzowane. Jeszcze w latach 1944—45 w skład każdego Frontu wchodziło od 1 do 2 korpusów kawalerii. W roku 1937 Niemcy dysponowały 1 brygadą kawalerii oraz 12 pułkami kawalerii dywizyjnej.
W roku 1939 Francja, licząc razem z wojskami kolonialnymi, dysponowała 5 dywizjami kawalerii oraz 4 samodzielnymi brygadami, w tym samym roku w Wielkiej Brytanii istniały 3 brygady kawalerii terytorialnej i 1 brygada kawalerii stałej. W roku 1940, a więc już po doświadczeniach zmechanizowanego Blitzkriegu w Polsce, Włochy miały w swojej armii 13 pułków kawalerii, a jesienią tegoż roku wojska regularne i gwardia narodowa USA dysponowały 27 dywizjami piechoty i 7 dywizjami kawalerii.
Kawaleria była pozostałością po przestarzałych doktrynach wojennych, ale na pocieszenie można powiedzieć, że dotyczyło to, jak widać z przytoczonych danych, nie tylko Polski. Podstawową jednak kwestią w dziejach jazdy była zarówno na przestrzeni stuleci, jak i w pierwszej połowie XX wieku nie jej bezwzględna liczba, ale stosunek do innych rodzajów broni, a przede wszystkim do piechoty.
Zasadniczo w Wojsku Polskim ustaliły się te proporcje po ukończeniu wojny 1920 roku i przetrwały mało zmienione do 1936 roku. Wyrażały się one liczbą 90 pułków piechoty i 40 pułków kawalerii. Jednakże według stanów mobilizacyjnych na wrzesień 1939 roku proporcje te uległy zmianie: na 132 pułki piechoty przypadało zaledwie 37 pułków kawalerii (24 Pułk Ułanów oraz 1 i 10 Pułki Strzelców Konnych zostały zmotoryzowane). Ich siły nie można porównać oczywiście z pułkiem piechoty. Proporcje piechoty do kawalerii w 1935 roku wynosiły: w Polsce 57,2% do 10,5%, w Niemczech 43,5% do 2,1%, w ZSRR 43,3% do 6,2%, we Francji 52,5% do 6,4%.
Polską kawaleria składała się z 40 pułków jazdy, w tym 10 pułków strzelców konnych, 3 pułków szwoleżerów i 27 pułków ułanów. W wyniku reorganizacji dokonanej w roku 1937 utworzono 11 brygad (5 czteropułkowych i 6 trzypułkowych). Kawaleria otrzymała 38 plutonów przeciwpancernych czterodziałonowych, 11 szwadronów pionierów2, 11 szwadronów łączności i 11 plutonów chemicznych. Mimo prób unowocześnienia kawalerii jej siła ogniowa i wartość przedstawiały się nadal nie najlepiej w porównaniu z niemieckimi i radzieckimi jednostkami. Praktycznie rzecz biorąc polska brygada kawalerii miała siłę pułku piechoty, a pułk kawalerii siłę batalionu piechoty.
W roku 1938 nowy szef Departamentu Kawalerii, generał Piotr Skuratowicz, stwierdzał, że (...) na pierwszy rzut oka uderza, w jak bardzo znacznym stopniu oddziały polskiej kawalerii ustępują sąsiadom pod wzglądem stanów i wyposażenia.3 Doszedł on do wniosku, że w walce pieszej pułk polskiej kawalerii będzie słabszy od pułków sąsiadów od 2 do 2,5 raza.
Zadania, jakie wytyczono ułanom, były takie same, jakie stawiano szwoleżerom i strzelcom konnym — których nazwy zachowano przez pietyzm dla tradycji. Po prostu poruszali się konno, a walczyli pieszo. Przeznaczano ich także do typowej walki kawaleryjskiej z szarżą włącznie oraz do rozpoznania, do ubezpieczania skrzydeł i do osłony odwrotu. Szwadron karabinów maszynowych służył do wsparcia i przygotowania szarży oraz do współdziałania w walce pieszej. Jednak szkolenie kawalerii coraz bardziej upodabniało się do szkolenia piechoty. To znaczy kładziono nacisk przede wszystkim na walkę pieszą, traktując konie jako szybki środek przerzutu ułanów z miejsca na miejsce. Instrukcja z roku 1933 walkę w szyku pieszym uznawała za podstawowy rodzaj działań.
Choć brygady kawalerii miały w pewnej mierze zastępować jednostki zmotoryzowane, jeśli idzie o szybkość przerzucania się z miejsca na miejsce i manewru, to jednak pod względem ruchliwości i siły ognia nie mogły się absolutnie równać nie tylko z wrogiem, lecz i z własnymi jednostkami zmechanizowanymi. Zbyt powolne wprowadzanie motoryzacji do wojska poza trudnościami obiektywnymi, tj. sprawami technicznymi i finansowymi, wypływało m.in. z popularnego w okresie międzywojennym mniemania o odrębności polskiego pola walki. Leśne i polne bezdroża, mała liczba szos o twardej nawierzchni miały, według rozpowszechnionej opinii, uniemożliwiać szybkie posuwanie się i działanie wojskom pancerno-motorowym, a odpowiadać najlepiej kawalerii wspartej tankietkami i samochodami pancernymi.
Pogląd ten nie tyle wynikał z głębokiego przekonania wszystkich, ile z faktu, iż Polska — kraj stosunkowo biedny — nie mogła sobie pozwolić na pełną modernizację armii. Wystarczy powiedzieć, że Niemcy wydali na zbrojenie w latach 1933—39 trzydzieści razy więcej niż Polacy, a w okresie 1938—39 aż 60 razy więcej.
Wracając do twierdzenia, że decydującym elementem nie była liczba kawalerii, lecz jej proporcje do pozostałych rodzajów broni, trzeba powiedzieć, że Niemcy w kampanii wrześniowej wcale nie wyeliminowali konia z walki. W Polsce walczyły jednostki kawalerii niemieckiej, a cała armia po mobilizacji miała pół miliona koni wraz z taborami4. Rzecz w tym, że poza końmi dysponowała 275 tysiącami pojazdów. mechanicznych.
Nie kto inny jak inspektor przedwrześniowej .armii, generał Kazimierz Fabrycy, stwierdził oficjalnie: Kawaleria nasza jest bronią stanowczo zbyt kosztowną i zbyt bogato wyposażoną w swych urządzeniach tyłowych w stosunku do efektu bojowego, którego wyższy dowódca może się od niej spodziewać5. Dlatego też — co prawda zbyt późno, bo dopiero w czerwcu 1939 roku — generał Fabrycy wysunął projekt rozwiązania jednej czwartej pułków kawalerii i wzmocnienia nimi pozostałych pułków, zredukowania liczby brygad do dziewięciu i przekształcenia ich w tak zwane dywizje lekkie mające w swym składzie jeden pułk piechoty zmotoryzowanej, baterię zmotoryzowaną haubic oraz wzmocnione dywizjony rozpoznawcze.
Kawaleria polska poważnie obciążała budżet wojskowy. Rocznie kosztowała ponad 70 milionów złotych, z czego aż 20 milionów szło na wyżywienie koni i ich zakup. Przy trudnościach finansowych Wojska Polskiego w okresie międzywojennym, śmiało można stwierdzić, że za pieniądze zaoszczędzone na likwidacji kawalerii, można było zorganizować i wyposażyć kilka silnych dywizji zmotoryzowanych. Kawaleria polska była niewątpliwie jedną z wielu przyczyn słabości armii przedwrześniowej. Jej istnienie wynikało z błędnych. przesłanek wyciągniętych z wojny 1920 roku, z założeń, że Wojsko Polskie będzie toczyć wojnę ze Związkiem Radzieckim, gdzie ukształtowanie terenu, odległości i niewielka sieć dróg szczególnie predestynują ten rodzaj broni.
Klęska wrześniowa ujawniła słabość militarną, z której — trzeba to obiektywnie stwierdzić — najwyższe władze państwowe zdawały sobie w pełni sprawę. Liczyły na pomoc sojuszników, armia polska przeznaczona była wyłącznie do działań opóźniająco-obronnych. Polska była gotowa zarówno taktycznie, jak i operacyjnie do wojny koalicyjnej przeciwko Niemcom, ale nie była gotowa do samotnej walki z Trzecią Rzeszą. A jednak nie była jedynym krajem, któremu wojska niemieckie zadały cios militarny. Gdyby taka klęska spotkała inny kraj, a nam pozostał czas do wyciągnięcia wniosków, kto wie, jak wyglądałyby losy polskiej kawalerii i ojczyzny.
Ale historia zrządziła inaczej. Na terenie naszego kraju toczyły się pierwsze w świecie zmagania militarne rewolucjonizujące dotychczasowy sposób prowadzenia wojen.
Krytykując polską kawalerię, a szczególnie przypisując pułkom ułańskim zasadniczą winę za naszą porażkę militarną w roku 1939, warto wziąć pod uwagę, że niemiecki Blitzkrieg był swego rodzaju rewolucją strategiczną. Kawalerzyści polscy walczyli we wrześniu tak samo bohatersko, a w wielu przypadkach lepiej, niż żołnierze innych rodzajów broni i mogą się poszczycić wieloma znakomitymi czynami bojowymi. Fakt, że nie zaważyli decydująco na przebiegu kampanii, nie jest tylko wynikiem anachronizmu i braku dobrego uzbrojenia, ale i liczby. Wszak stanowili tylko około 8 procent całości sił zbrojnych: 1,5 tysiąca oficerów, 3,7 tysiąca podoficerów oraz 30 tysięcy szeregowych. Zresztą piechota polska w 1939 roku, choć waleczna, była także nie dostosowana do wymogów nowej taktyki i strategii. Niedostatecznie uzbrojona w broń maszynową, przeciwpancerną i przeciwlotniczą, odbywająca długie marsze, pozbawiona osłony lotnictwa, czołgów i artylerii na równi z kawalerią nie mogła sprostać wrogowi.
A przecież nie można zapominać, że dla Niemców kampania w Polsce nie była tylko przechadzką, jak to propaganda hitlerowska usiłowała przedstawić. Pisze o tym generał Józef Kuropieska:
Po zakończeniu podbojów państw europejskich przez Hitlera dziennikarz angielski nazwiskiem Wintringham, były dowódca batalionu w Brygadzie Międzynarodowej w Hiszpanii, sporządził diagram szybkości posuwania się Niemców w poszczególnych krajach. Według jego obliczeń niemieckie oddziały uderzeniowe szły we Francji z szybkością 14 mil na dobę, ale tylko w strefie ufortyfikowanej. Po przekroczeniu tej strefy szybkość wzrosła w dwójnasób i do Paryża czołgi niemieckie wjeżdżały z szybkością 30 mil. Z taką samą szybkością rozwijał się niemiecki „blitz” na bezwodnych pustyniach Libii i Cyrenajki. Przez Grecję, w kraju górzystym i bez dróg, niemiecki walec pancerny toczył się z szybkością 18 mil. Tymczasem według tychże samych obliczeń Wintringhama postępy ofensywy niemieckiej w Polsce, w terenie gładkim jak stół, ograniczały się do 12 mil dziennie — i to do linii Warszawy tylko, gdyż później tempo jej wydatnie zmalało, a straty wzrosły 6.
Oceniony tak porównawczo obraz klęski wrześniowej nie jest już tak przygniatający jak na pierwszy rzut oka i świadczy, że żołnierz polski, a w tym i kawalerzysta, bił się znakomicie, wzorowo wypełniając swój wojskowy obowiązek.
Pierwszy dzień wojny 1939 roku chyli się ku wieczorowi. Jeszcze jasno, ale wrześniowe słońce rzuca coraz dłuższe cienie — nie grzeje. „Gorąco” natomiast w całym kraju. Grzmi od granicy huk motorów, słychać eksplozje pocisków. Zaś w głębi, na terenach, które powinny być oazą spokoju i ciszy, rwą się bomby lotnicze, sieką serie z działek pokładowych i karabinów maszynowych.
Cały kraj w ogniu walki.
Pod niewielką mieściną leżącą nieopodal granicy z Niemcami — pod Krojantami koło Chojnic — 18 Pułk Ułanów Pomorskich. Ten sam, który na swych proporcach nosi trzy kolory: biały, czerwony, niebieski. Cofają się przed nieprzyjacielem. Jeszcze bez goryczy dni, które przyjdą, bez wściekłości bezsilnej.
W Sternowie dogania ich oficer łącznikowy. Rzuca wodze kręcącemu się w pobliżu ułanowi i wbiega na podwórze chałupy, w której stoi sztab. Wśród oficerów dowódca pułku, pułkownik Kazimierz Mastalerz.
Oficer łącznikowy — porucznik Cydzik z 13 Pułku Ułanów Wileńskich — melduje się z trzaskiem ostróg. W oporządzeniu, w ruchach, sposobie stawania na baczność znać sznyt grudziądzkiej podchorążówki. Przekazuje rozkaz: trzeba rozpoznać kolumnę niemiecką posuwającą się na Krojanty i opóźnić jej działania.
Pułkownik Mastalerz kiwa głową, pociera czoło. Rozumie karkołomność zadania. Patrzy chwilę przenikliwie na porucznika. Ten się nieco miesza.
— Pan pułkownik będzie chyba nacierał w szyku
pieszym? — W pytaniu kryje się zarazem rada i niepokój,
W Mastalerzu odzywa się krew starego żołnierza.
— Nie będzie mnie pan, poruczniku, uczył, jak się wykonuje niewykonalne rozkazy.
— Tak jest — pręży się Cydzik.
I już adiutant, rotmistrz Wacław Godlewski, niesie rozkaz:
— Siadać na koń, marsz szykiem ubezpieczonym.
Na polnej drodze słychać głuchy tupot koni. Wzniecony przez szwadrony pył osiada na francuskich hełmach z okapem i grzebieniem7.
Na drodze w lasku odbywa się odprawa. Dowódcy szwadronów pochylają się nad mapą. Za ich plecami parskają konie trzymane przez luzaków. Nie trzeba wielu słów. Rozumieją się dobrze. Już oswoili się z myślą, że ich pozycje są z góry stracone. Kiwają głowami.
Ruszają dalej szykiem ubezpieczonym. Szpica przekracza tory kolejowe. Wokół panuje cisza. Ułani ściskają mocniej wodze w dłoniach. Spokój nie wróży nic dobrego. Niemcy muszą być przyczajeni w pobliżu. Szwadrony wjeżdżają stępa na drogę wiodącą w kierunku Krojant.
Ciszę prują z nagła strzały. Z jednej strony, z drugiej. Sypią się jak z rozdartego worka. W lasku migają patrole niemieckie.
Nie można się cofnąć, nie można pod ogniem zsiąść z koni i nacierać w szyku pieszym. Rwą naprzód galopem. Ogień się wzmaga. Do palby broni ręcznej dochodzi terkot maszynowych pistoletów i cekaemów.
Huk wystrzałów miesza się z tętentem koni. Szwadrony galopują, by uciec spod ulewy pocisków. W prawo od lasu otwiera się zbawczy szmat pola. Tutaj można rozwinąć szyk: trudniej wtedy trafić w jeźdźca i konia, łatwiej przejść do natarcia.
Pułkownik Mastalerz podejmuje natychmiast decyzję. Dobywa szablę z pochwy i wskazuje nią kierunek. Adiutant pułku i dowódcy szwadronów chwytają za szable. Niektórzy z nich po raz pierwszy wykonują szarżę konno. Nie taką jak na filmach, czy w książkach, ale prawdziwą, okrutną, zarówno dla nich, jak i dla nieprzyjaciela.
Zda się, że w tętencie kopyt, w palbie wystrzałów słychać chrzęst szabel ułańskich. Rotmistrz Godlewski z nawyku wyrobionego w minionej wojnie bierze do ręki visa uwiązanego na rzemiennej smyczy przewieszonej dla pewności przez szyję.
Szwadrony, sprawnie jak na ćwiczeniach, rozwijają się w prawo, pierwszy z rotmistrzem Eugeniuszem Świeściakiem na czele i drugi z rotmistrzem Janem Ładosiem. Na skrzydle galopuje pułkownik Mastalerz. Pole zapełnia się cwałującymi końmi.
Ogień niemiecki jeszcze bardziej się wzmaga. Biją działka ukryte w zagajniku. Sytuacja zmienia się błyskawicznie. Pokonali zaledwie kilkadziesiąt metrów, a już konie pozbawione jeźdźców galopują samotnie po polu. Pada rażony pociskiem w środek czoła rotmistrz Świeściak, giną oficerowie i ułani.
Rotmistrz Godlewski trzyma się w pobliżu pułkownika. Widzi padających, słyszy świst pocisków i dziwi się, że jeszcze żyje. Mijają sekundy znaczące więcej niż pół życia.
— Prędzej, prędzej, byle przerwać linię niemiecką, znaleźć się poza zasięgiem ognia i dział piechoty.
Nagle świat w oczach rotmistrza ciemnieje, znika.
Godlewski wraz z koniem wali się na ziemię, głucho tętniącą odgłosami szarży.
Lawina ułańska mija w pędzie leżącego oficera. Koń pułkownika Mastalerza przebiega jeszcze kilka metrów i wali się na ziemię. Wierzchowiec i jego pan giną na miejscu.
Ale ułani szarżują dalej. Przebywają kolejne metry ostrzeliwanego przez Niemców pola.
Major Małecki obejmuje komendę. Lecą naprzód jak burza, której nie są w stanie zatrzymać ani kule karabinowe, ani pociski z dział. Przechodzą szalonym cwałem przez wysuniętą na pole linię niemiecką. W galopie przelatują przez wzgórze. Teraz gwałtownie osadzają konie. Już major Małecki zawraca wierzchowca. Szerokim łukiem objeżdżają stanowiska wroga.
Zadanie zostało wykonane. Walką rozpoznali ugrupowanie wroga, zdezorganizowali i zatrzymali jego oddziały. Zawracają w kierunku Rytla. Stracili 50 procent stanu, jednak w wyniku ich desperackiego ataku piechota mogła się wycofać, a Niemcy nie osiągnęli w tym dniu przepraw na Czarnej Wodzie.
W opisach wrześniowych zmagań szarża pod Krojantami zajmuje poczesne miejsce. Opierając się na dokumentach można stwierdzić, że dowódca Grupy Operacyjnej „Czersk”, generał bryg. Stanisław Grzmot-Skotnicki poległy później w bitwie nad Bzurą, wydał — w dniu 1 września około godziny 16.00 — dowódcy 18 Pułku Ułanów rozkaz wykonania kontrataku celem powstrzymania przeciwnika i ułatwienia odwrotu polskiej piechocie z pozycji Chojnice—Jezioro Charzykowskie. Odwody dowódcy Grupy Operacyjnej „Czersk” w sile kompanii czołgów TK i szwadronu kolarzy miały współdziałać z ułanami od strony Rytla.
Rozkaz wydany pułkownikowi Mastalerzowi nie mówił nic o szarży, zakładano bowiem, że zgodnie z zasadą stosowaną zawsze na ćwiczeniach — w myśl instrukcji walki kawalerii — zadanie zostanie wykonane przez ułanów spieszonych. Pisze o tym kapitan Rękosiewicz, oficer operacyjny Pomorskiej Brygady Kawalerii:
Oficer sztabu, który zawiózł ten rozkaz (tj. rozkaz wykonania przeciwuderzenia), zauważył, że dowódca 18 Pułku Ułanów zamierza wykonać to przez szarżę zameldował więc o tym telefonicznie z Rytla gen. Skotnickiemu. Otrzymał rozkaz natychmiastowego wstrzymania szarży. Poza tym gen. Skotnicki sam natychmiast udał się na miejsce, jednak było już za późno (...) 8.
Szarża pod Krojantami była jedną z kilku szarż wykonanych przez polską kawalerię we wrześniu roku 1939. Historycy i publicyści nie są zgodni co do ich liczby. Jedni twierdzą, że było ich dwie, niektórzy wymieniają liczbę pięć, a według autora niniejszej książki w pełni potwierdzonych jest sześć 9.
Rozbieżności powyższe wynikają z braku dogłębnych badań nad tą szczególną formą ataku. W każdym razie szarże polskiej kawalerii czekają na swego badacza, który by wszechstronnie naświetlił okoliczności, w jakich dowódcy decydowali się na tę formę walki, jej znaczenie taktyczne, motywy i skutki psychologiczne oraz zbilansowali dokładnie straty po obydwu stronach. Dopiero wtedy będzie się można z pełnym obiektywizmem ustosunkować do tego zjawiska, któremu propaganda niemiecka — niestety w pewnym okresie, może w dobrej wierze, podchwycona w Polsce — nadała formę śmieszno-tragiczną: szarża z lancami i szablami na czołgi.
Zdarzało się, że pułki kawalerii wychodziły na wojnę bez lanc. Wyjątek stanowiły lance z proporczykami o barwach pułków oraz szwadronów i ze znakami rozpoznawczymi, które zgodnie z tradycją zatykano w miejscu postoju dowódcy. Lanca nie była istotnym elementem uzbrojenia. Kawalerzyści na ogół poruszali się konno, a walczyli pieszo. Byli wyposażeni nie tylko w lance, szable, karabiny, pistolety, cekaemy, erkaemy, działka pepanc i granaty, lecz także w bagnety, z których dość powszechnie robili użytek we wrześniu 1939 roku.
Lance do boju, szable w dłoń — ta komenda, jeśli nawet padała, to przede wszystkim na ćwiczeniach. W Czasie wojny nie tylko bardzo rzadko używano lanc; lecz także nikt nie szarżował na czołgi idące do boju. Być może w niektórych szarżach, jak pisze o tym Guderian w swych pamiętnikach, zaskoczono kolumny pancerne, lecz wyłącznie na postoju i nawet — według Guderiana — wywołało to takie skutki psychologiczne, iż później obawa przed polskimi szarżami opóźniała posuwanie. się niektórych kolumn, pancernych Wehrmachtu.
Źródłem legend o desperackich Szarżach ułańskich na pancerze byli włoscy korespondenci wojenni akredytowani przy oddziałach Wehrmachtu. Większość z nich nie przepadała za Niemcami i sympatyzowała z Polakami. Stąd w dobrej wierze redagowali opisy, które później posłużyły Niemcom do stworzenia chwytu propagandowego przedstawiającego polskich kawalerzystów jako desperackich, niezbyt mądrych fanatyków, którzy nie mieli pojęcia o sztuce wojennej10.
Drugą z uznanych szarż jest szarża wykonana przez 11 Pułk Ułanów Legionowych11. W dniu 11 września wieczorem 1 Dywizja Piechoty Legionów z Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Wyszków” wyruszyła — z Jakubowa w województwie warszawskim — w kierunku południowo-wschodnim w dwóch kolumnach, w celu przebicia się przez okrążenie niemieckie. Siły główne dywizji skierowały się na Cegłów—Kuflew. Natomiast na kierunku bocznym maszerowały cztery bataliony piechoty, jeden szwadron kawalerii i dywizjon artylerii lekkiej, kierując się przez Kałuszyn do stacji Mrozy.
Ciemną nocą jednostki 6 Pułku Piechoty Legionów dowodzone przez pułkownika Stanisława Engla podeszły pod Kałuszyn. Sytuacja była niejasna. Wprawdzie wiedziano, że miasto jest zajęte przez nieprzyjaciela, nie znano jednak jego pozycji. Chcąc dokonać rozpoznania pułkownik Engel zawołał w kierunku szwadronu:
— Kawaleria naprzód!
Dowódca 4 szwadronu 11 Pułku Ułanów, rotmistrz
Franciszek Wrzosek, zrozumiał, że jest to rozkaz do wykonania szarży. Gromkim głosem wykrzyczał odpowiednie komendy i nim pułkownik zdołał zareagować, szwadron galopem ruszył przed siebie. Ułani wpadli na przedmieście Kałuszyna — Zawodzie — zaskakując Niemców.
Na pomoc kawalerii ruszyła piechota. Bataliony rozwinęły się do natarcia z marszu i po północy rozpoczęły natarcie na Kałuszyn. Dalsze natarcie wsparte ogniem artylerii ruszyło o świcie. W ciężkich walkach wręcz o godzinie 9.00 miasteczko zostało zdobyte. Piechota poniosła poważne straty. Najbardziej poszkodowana była kawaleria. Z 85 koni po szarży zebrało się zaledwie 33.
Z kolei trzecia szarża kawalerii miała miejsce w rejonie Mińska Mazowieckiego w dniu 13 września. Była ona częścią polskiej operacji zaczepnej mającej na celu opanowanie miasta zajętego przez Niemców.
Obok walczącej w tym rejonie Wołyńskiej Brygady Kawalerii na skrzydło nieprzyjaciela miała uderzyć od południa Nowogródzka Brygada Kawalerii. Była to pierwsza od chwili wybuchu wojny akcja tej jednostki. 27 Pułk Ułanów pod dowództwem podpułkownika Józefa Pająka zepchnął i rozbił na swej drodze drobne oddziałki nieprzyjaciela. Po południu dotarł do miejscowości Maliszew. Tutaj 1 szwadron pułku wykonał brawurową szarżę. Jednak pod krzyżowym ogniem nieprzyjaciela szarża załamała się. Dopiero spieszenie ułanów i poprowadzenie ich do ataku na bagnety doprowadziło do zajęcia Maliszewa około godziny drugiej po północy.
Najsłynniejszą szarżą kawalerii polskiej — znaną chyba na równi z walką pod Krojantami — jest natarcie 14 Pułku z grupy kawalerii gen. Abrahama przebijającej się do okrążonej Warszawy. Część sił idących do : Warszawy przez Laski—Wawrzyszew napotkała tak silny opór, że musiała się cofnąć. Natomiast oddziały posuwając się wzdłuż szosy z Modlina na Kazuń, Młociny; Bielany otworzyły sobie drogę szarżą kawaleryjską.
Na tej właśnie trasie pod Wólką Węglową w dniu 19 września dokonał brawurowej szarży 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich pod dowództwem pułkownika Edwarda Godlewskiego. Bezpośredni obserwator tej szarży ze strony niemieckiej, korespondent włoski, Mario Appelino, tak pisał:
Nagle bohaterski zespól kawalerzy stów w sile około paruset koni wyłonił się w galopie z zarośli. Nacierali oni mając w środku rozwinięty sztandar. Tak piękna była ta ostatnia ofiara, że wszystkie niemieckie karabiny maszynowe umilkły, a tylko działa strzelały. Ich ogień stworzył zaporę ogniową na przestrzeni 300 metrów przed liniami niemieckimi.
Polscy kawalerzyści nacierali całym pędem, jak na średniowiecznych obrazkach! Na czele wszystkich galopował dowódca z podniesioną szablą. Widać było, jak malała odległość pomiędzy grupą polskich kawalerzystów a ścianą niemieckiego ognia.
Szaleństwem było kontynuować tę szarżę na spotkanie śmierci! A jednak Polacy przeszli!12
Szarżę tę opisuje także generał Roman Abraham, dowódca Wielkopolskiej i Podolskiej Brygad Kawalerii, w składzie których walczyli ułani jazłowieccy:
Pułk nie zauważony przez nieprzyjaciela dochodzi do lizjery lasu na wysokości Wólki Węglowej, skąd widoczne są zabudowania tej miejscowości. Stąd w linii rozwiniętych szwadronów rusza Godlewski do szarży.
Na czele cwałuje 3 szwadron. porucznika. Mariana Walickiego, bohatera dnia, który w, tym starciu pada, śmiertelnie ranny. Za nim na. stanowiska niemieckie, wpadają dalsze szwadrony — rąbiąc i tratując stawiających opór Niemców, którzy zaskoczeni nie wytrzymują szarży, porzucają stanowiska chroniąc się wśród zabudowań. Okrzykom „Hurra!” i tętentom kopyt wtórują wystrzały dział, granatników i terkot karabinów maszynowych.
Deszcz pocisków rwie w strzępy ludzi i konie, nie zdołał jednak zatrzymać ułanów, którzy wraz z symbolem swej chwały i ofiary — sztandarem pułku — przebijają się przez rygle stanowisk oraz czołgów i baterii niemieckich. Szarża trwała 18 minut.
14 Pułk Ułanów Jazłowieckich — dzięki męstwu wszystkich ułanów — jako pierwszy oddział Armii „Poznań” osiągnął Warszawę.
Pułkownik Edward Godlewski i porucznik Marian Walicki zapisali piękną kartę w historii polskiej kawalerii.
Nocą z 19 na 20 września 1939 roku Grupa Operacyjna Kawalerii, wraz ze wszystkimi oddziałami swojej artylerii, przebiła się prawie bez dalszych strat do stolicy — w gotowości do dalszej walki13.
W dniu 23 września o świcie, daleko od Warszawy, inna grupa kawalerii wyszła na szosę między Zamościem a Tomaszowem. Około godziny 7.00 Nowogródzka Brygada Kawalerii, wysuwając do straży przedniej 25 Pułk Ułanów Wielkopolskich pod dowództwem podpułkownika Bohdana Stachlewskiego, ruszyła w kierunku Krasnobrodu.
W porannej mgle szwadrony pułku podeszły pod miasto. Ułani 2 szwadronu spieszyli się i rozbijając ubezpieczenia niemieckie uderzyli na Krasnobród. Powitały ich niemieckie karabiny maszynowe. Jednak ułani, rzucając granaty ręczne, zlikwidowali opór wroga i szli naprzód wspierani ogniem baterii artylerii konnej. Niemcy rozpoczęli bezładny odwrót.
Widząc to porucznik Tadeusz Gerlecki, dowódca 1 szwadronu, rozwinął swych ułanów w linię i galopem ruszył w kierunku pozycji wroga. Szarża, nawet jak na owe dni, miała przebieg niezwykły. Naprzeciw polskim ułanom wyszedł oddział kawalerii niemieckiej.
Sugestywną i barwną relację z tego starcia zamieszcza w Bitwach polskiego września Apoloniusz Zawilski:
Na czele widoczna była kształtna sylwetka oficera, zeszpecona garnkowatym hełmem. Wydobył pistolet i krzyknąwszy gardłowym głosem komendą ruszył galopem w stroną polskich ułanów. Błysnęły niemieckie szable. Ale oddział posuwał sią za dowódcą niechętnie i ociężale, tworząc rozciągającą sią ku tyłowi bezradną gromadą. Niektórzy zdzierali na zboczu konie i zawracali pod górą ku klasztorowi.
Polski szwadron rozwinięty w linią harcowników zmniejszał odległość w miarą zbliżania sią do Niemców, kierując ku nim groty lanc. Wreszcie nastąpiło zderzenie. Niemcy zjeżdżając z góry mieli przewagą masy. Pod ciężarem pruskiego wałacha padł zwycięzca wielu konkursów hippicznych „Szatan”. Walącego sią z nim ułana Lewczuka ciął Niemiec w ramią (...). Szczęściem rzemienie nie puściły i skończyło sią na zranieniu. Jednak sprawność polskiej kawalerii wzięła górą nad bezładem masy. Ułańskie lance zatopiły sią w fali mundurów feldgrau. Pod kopyta końskie stoczyło sią kilku Niemców. Plutonowy Mikołajewski płatnął niemieckiego oficera cięciem „od ucha tnij”. Był to już najwyższy czas, gdyż Niemiec zwarł się z porucznikiem Gerleckim i nie wiadomo, jaki wynik mógł dać ich pojedynek.
Za chwilę Niemcy zawrócili ku klasztorowi. Na ich karkach siedzieli nasi ułani, spuszczając co chwila szable na grzbiety niemieckie. Przed innymi gnał porucznik Gerlecki na pięknej klaczy „Wisła IV”, która jeszcze przed paru miesiącami wygrała ciężki konkurs w Zakopanem i zdobyła nagrodę Prezydenta. Tym razem szli z nim w zawody ułani spod Baranowicz i Stołpców: Sawańczuk, Dawidiuk, Kanończyk i wielu innych. Gdy cwałując jeźdźcy dopadli klasztoru, z bramy wysypali się polscy jeńcy, lekko ranni ze szpitala i siostry w białych fartuchach. Obok stała niemiecka warta z uniesionymi rękami, rozbrojona przez dotychczasowych jeńców.
Porucznik Gerlecki, nie czekając nawet na uporządkowanie oddziału, ruszył w stronę lasu. Wyćwiczony żołnierz w galopie przyjmował należyty szyk. Nadbiegał również zziajany szwadron kolarzy z rowerami w ręku. Mimo zmęczenia natychmiast ruszył w pościg. Do walki wkraczała też po zmianie stanowiska bateria 9 daku (dywizjonu artylerii konnej — przyp. C. L.) Szwadrony 2 i 4 ruszyły niezwłocznie w nakazanym kierunku na Majdan Sopocki. Droga dla Nowogródzkiej Brygady Kawalerii stała otwarta.
Tymczasem szwadron porucznika Gerleckiego w pościgu za Niemcami dostał się pod skrzydłowy ogień karabinów maszynowych. Serie pruły rolę, wzbijając wysoko kurz. Zakotłowało się rżysko od padających koni. Tam i siam galopowały konie bez jeźdźców. Pośród wielu zabitych i rannych zginął nieustraszony porucznik Gerlecki. Padł również — ugodzony kulą w czoło — nadbiegający ze swymi ludźmi dowódca szwadronu kolarzy, podporucznik Śródka. Plutonowy Mikołajewski przywiódł pod klasztor krasnobrodzki zaledwie 30 ułanów i 25 koni szwadronu. Meldunek o przebiegu walki przyjął stojący pod klasztorem dowódca pułku, podpułkownik Stachlewski. Na wiadomość o śmierci porucznika Gerleckiego rozkazał rotmistrzowi Rojkiewiczowi, aby przystąpił do odtworzenia 1 szwadronu.
Z pola nadjeżdżały taczanki ze ściągniętymi z zabitych koni siodłami, ze zdobycznymi końmi wschodniopruskimi. Przydzielano je uwolnionym jeńcom i zgłaszającym się z Krasnobrodu rezerwistom kawalerzystom. W dwie godziny po boju odnowiony szwadron ruszył z pułkiem, mijając po drodze 26 i 27 Pułk Ułanów. Gdzieś od wsi Kaczorki strzelała niemiecka artyleria. Pomiędzy sekcjami tryskały w górę fontanny ziemi (...)14.
Opis tej szarży — starcie z niemiecką kawalerią, linia polskich harcowników, klasztor, zbieranie łupów i rannych — przypomina karty z powieści Sienkiewicza, tak odległe, tak bardzo malowniczo-historyczne. A przecież była to prawda, wyjątkowe spotkanie dwóch kawalerii: polskiej i niemieckiej.
Na liście szarż wrześniowych starcie pod Krasnobrodem można zaznaczyć kolejną liczbą pięć. Szósta miała miejsce 26 września w rejonie Lubaczowa. Została wykonana przez 27 Pułk Ułanów, który już szarżował pod Maliszewem i należał tak jak i 25 Pułk Ułanów do Nowogródzkiej Brygady Kawalerii.
Po przebiciu się przez pozycje niemieckie pod Krasnobrodem brygada kawalerii ruszyła w kierunku Lubaczowa, gdzie właśnie 27 Pułk Ułanów, pod dowództwem podpułkownika Józefa Pająka, wykonał nieudaną szarżę na stanowiska niemieckiego batalionu piechoty pod miejscowością Morańce. W szarży tej poległo lub odniosło rany 80 ułanów i oficerów. Zginęli dowódcy szwadronów: rotmistrz Józef Kwieciński i porucznik Stefan Olszewski oraz major Włodzimierz Lizoń.
Finał tej szarży był równie niecodzienny co przebieg poprzedniej. Gdy ułani 27 Pułku, po załamaniu się szarży, zawracali w kierunku wsi Kochanówka, palbę broni maszynowej i ręcznej zdominował dźwięk trąbki. Na jej odgłos z Moraniec wyjechało trzech kawalerzystów niemieckich z białą flagą. Ogień wroga nagle zamilkł. Również ułani przestali strzelać.
— Przestraszyli się psubraty i chcą kapitulować.
Opinia ta jednak była przedwczesna i zbyt optymistyczna. Parlamentariusze, którzy zbliżyli się kłusem do polskich stanowisk, zaproponowali ułanom złożenie broni twierdząc, że położenie brygady jest beznadziejne.
Rankiem 27 września Niemcy uderzyli na brygadę siłami piechoty, artylerii i czołgów, powodując rozproszenie się kawalerii po okolicznych lasach.
Walki wrześniowe — w tym i zaciekłe, pełne tragicznej fantazji boje polskiej kawalerii — dobiegały końca. Na ogół brak było dowództwa, koni, sprzętu i uzbrojenia. Rozbite, rozproszone pułki konne nie wykonywały już szarż.
W wojnie 1939 roku pojedynek konia i piechura z szybkim samochodem, czołgiem, a nawet samolotem z góry był skazany na niepowodzenie. Porażce polskiej armii nie mogło zapobiec największe bohaterstwo i poświęcenie. Natomiast działania kawalerii w kampanii wrześniowej, niezależnie od efektownych szarż, zasługują na uwagę, ponieważ prowadzone były przeważnie w szyku pieszym. Nie różniły się niczym od działań piechoty, nie ustępowały jej swą zaciekłością i determinacją, a nawet niekiedy przewyższały ją iście kawaleryjską fantazją i wytrzymałością.
Żołnierskie zalety kawalerzystów tak charakteryzuje Apoloniusz Zawilski, wyższy oficer WP i znawca armii przedwrześniowej:
Polska kawaleria była nie tylko wojskiem malowniczym i wzbudzającym zachwyt na paradach wojskowych, lecz także wojskiem dobrym. Jej korpus oficerski odznaczał się największą zwartością, poczuciem honoru i obowiązku żołnierskiego, podoficerowie — tężyzną i żelazną dyscypliną, a szwoleżerowie, ułani i strzelcy konni — świetnym wyszkoleniem i sprawnością fizyczną, które dawała 23-miesięczna, znacznie dłuższa niż w pozostałych broniach głównych, służba czynna poborowych. Częste konkursy hippiczne, popisy szermiercze i woltyżerskie, popularyzowały tę uprzywilejowaną broń w społeczeństwie. Ściśle wojskowym odpowiednikiem popisów były rajdy konne połączone z przebywaniem wpław rzek i przemarszami po bezdrożach. Te umiejętności odnosiły zamierzony skutek: Niemcy bali się polskiej kawalerii; jej szybkości działania i możliwości zaskoczenia15.
Opinia ta została potwierdzona już w pierwszych dniach wojny. Na tych kierunkach, którymi nie szły główne uderzenia wroga jednostki polskiej kawalerii prowadziły działania zaczepne. Boje te miały miejsce w Poznańskiem, na granicy z Prusami Wschodnimi, w dorzeczu Narwi i na krańcu Suwalszczyzny. Oddziały kawalerii wykonywały także zagony na terytorium nieprzyjaciela celem rozpoznania ugrupowań niemieckich.
We wrześniu 1939 roku dowództwo polskie powierzyło kawalerii odpowiedzialną rolę. Przewidując duże nasilenie działań wojennych od strony Prus Wschodnich, skierowano na te tereny aż cztery brygady kawalerii: Nowogródzką, Mazowiecką, Podlaską i Suwalską. Ponadto Pomorska Brygada Kawalerii rozlokowana została w tzw. korytarzu gdańskim.
Jeszcze w nocy z 31 sierpnia na 1 września do dowódcy Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, generała Romana Abrahama, dotarł meldunek, że dywersanci niemieccy przekroczyli granicę — palą i rabują. Do Rawicza wyruszył niezwłocznie pluton samochodów pancernych brygady. W parę godzin później, już po wybuchu wojny, Niemcy usiłowali opanować Leszno, ale zostali odparci.
W dniu 2 września generał Abraham osobiście prowadził wypad 17 Pułku Ułanów i 55 Pułku Piechoty na terytorium nieprzyjacielskie. Mimo ostrej strzelaniny i ognia artyleryjskiego Polacy zajęli miejscowość Geyersdorf. Żołnierze z zainteresowaniem oglądali domy strojne we flagi ze swastykami i portrety Hitlera. Pod Wschowę, znajdującą się wówczas na terenie III Rzeszy, podeszła polska artyleria i ostrzelała koszary w mieście.
W północnym rejonie Poznańskiego, pod Czarnkowem, Niemcy zaatakowali przejście graniczne przez Noteć. Z pomocą broniącym się tam żołnierzom Straży Granicznej i Przysposobienia Wojskowego przyszedł oddział kolarzy 7 Pułku Strzelców Konnych z Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Wkrótce do Czarnkowa dotarł też pułkownik Stanisław Królicki, dowódca 7 pułku, który prowadząc osobiście swych strzelców do walki odrzucił Niemców za granicę.
W nocy z 2 na 3 września 2 szwadron 10 Pułku Ułanów z Podlaskiej Brygady Kawalerii dokonał zagonu na Prusy Wschodnie, docierając do miejscowości Bełcząc pod Białą Piską. Nie napotkał zdecydowanego oporu nieprzyjaciela. Rozpoznanie sytuacji przez ułanów skłoniło dowódcę Podlaskiej Brygady Kawalerii, generała Ludwika Kmicic-Skrzyńskiego, do uderzenia w tym kierunku i zajęcia Białej Piskiej. Jako pierwszy ruszył do ataku 5 Pułk Ułanów pod dowództwem pułkownika Chomicza, za nim posuwał się 10 Pułk Ułanów dowodzony przez pułkownika Busslera, osłonę zaś stanowił 9 Pułk Strzelców Konnych pułkownika Fale wieża.
Strzelcy konni i ułani zaskoczyli Niemców i opanowali leżące za ówczesną granicą wsie Brzózki Wielkie oraz Sokoły, biorąc wielu jeńców. Szwadrony 5 pułku dotarły nawet do miejscowości Klarheim i zajęły ją. Silny ogień broni maszynowej uniemożliwił Polakom dalszy marsz, a wieczorem zmusił do wycofania się.