Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka obowiązkowa dla każdego miłośnika psów.
Jeszcze sto lat temu większość psów pracowała na swoje utrzymanie. Ludzie, hodując je, dążyli do tego, by były wytrzymałe i pracowite, a także by były dobrymi towarzyszami człowieka. Dziś hodujemy psy bardziej dla ich urody, niezgodnie z ich naturalnymi predyspozycjami. John Bradshaw stara się pokazać nam świat z perspektywy psa. Neguje szereg obiegowych opinii dotyczących psów, tłumacząc, że psy nie są w żadnym razie dążącymi do dominacji udomowionymi wilkami. Są wyjątkowymi stworzeniami, u których rozwinęły się cechy umożliwiające im życie w harmonii z innymi gatunkami, zwłaszcza z ludźmi. Wiedza ta obliguje nas do wypełniania naszych podstawowych obowiązków wobec nich – szacunku i brania pod uwagę ich anatomicznych i psychologicznych cech.
Cudowna i przejrzyście napisana książka o wszystkim, co wiąże się z psami – ich emocjami, mentalnością i rasami. Profesjonalizm i doświadczenie Bradshawa dopełniają jego dobroć i humanitaryzm. Przeczytaj, zanim w twoim życiu pojawi się pies.
Alexandra Horowitz, autorka Oczami psa
John Bradshaw jest dyrektorem Instytutu Antrozoologii na Uniwersytecie Bristolskim oraz autorem bestsellerów z listy „New York Timesa”: Zrozumieć kota i Zrozumieć psa. Jest także współautorem książki Naucz się, kocie. Mieszka w Southampton w Anglii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 478
Pierwszym psem, do którego w jakimś sensie byłem przywiązany, choć nigdy go nie poznałem, był Ginger, terier należący do mojego dziadka. Był typowym długonogim cairn terrierem z początków dwudziestego wieku. Od jego pracujących przodków dzieliło go zaledwie kilka pokoleń. Ginger zdechł na długo przed moim przyjściem na świat, a ja wychowywałem się w domu bez zwierząt. Opowieści o Gingerze były dla mnie przez jakiś czas namiastką posiadania własnego psa.
Mój dziadek, architekt, lubił spacerować. Chodził pieszo do swego biura w przemysłowym Bradford; odwiedzał także kościoły i młyny, w których architekturze się specjalizował. Przede wszystkim jednak spacerował dla rekreacji, czy to po wrzosowiskach Yorkshire, czy też po Lake District1 (i Parku Narodowym Snowdonia2). Gdy tylko mógł, zabierał ze sobą Gingera. Rodzina utrzymywała, że Ginger, który był wyższy niż przeciętny pies jego rasy, miał przez te spacery dłuższe nogi. Na zdjęciu, które mam, wygląda w zasadzie jak typowy cairn, całkiem podobny do tego, którego w 1939 roku wybrano do roli Toto w Czarnoksiężniku z krainy Oz. Dopiero znacznie później, kiedy już zawodowo interesowałem się psami rodowodowymi, uderzyło mnie, jak bardzo zmieniła się ta rasa w ciągu minionych kilku dekad, włączając w to znaczne skrócenie nóg. Wątpię, by jakikolwiek współczesny cairn lubił tyle ruchu, ile serwował Gingerowi ewidentnie gustujący w nim mój dziadek, chociaż dzisiejsi przedstawiciele tej rasy są mniej podatni na dziedziczne choroby niż jakiekolwiek inne psy.
Ginger był prawdziwym typkiem z Yorkshire. W rodzinie krążyło wiele zabawnych historii z jego życia, ale najbardziej zadziwiało mnie to, ile swobody mu dawano, biorąc pod uwagę, że mieszkał w centrum miasta. Zawsze w porze lunchu, kiedy dziadek był w pracy, Gingerowi pozwalano na spacer w okolicy. Najwyraźniej miał stałą trasę. Najpierw przechodził przez jezdnię do Lister Park, gdzie obwąchiwał latarnie i inne psy, a latem próbował przekonać ludzi siedzących na ławkach, by podzielili się z nim swoimi kanapkami. Potem przechodził przez tory tramwajowe na Manningham Lane i spokojnym krokiem udawał się na tyły sklepiku z rybami i frytkami, gdzie drapał w drzwi i zwykle dostawał garstkę panierki i parę frytek. Następnie kierował się prosto do domu, co wiązało się z przejściem przez ruchliwe skrzyżowanie. Tu, jak głosi rodzinna legenda, w porze lunchu przeważnie kierował ruchem policjant, który uroczystym gestem zatrzymywał samochody, by umożliwić Gingerowi bezpieczne dotarcie do domu.
Nie byłem w Bradford od wielu lat, ale jeśli jest podobne do innych miast, to pewnie wokół Lister Park znajduje się pełno koszy na psie kupy, a psy chodzą na smyczy. Jeśli zaś zdarzy się jakiś biegający po parku, nie mówiąc już o pobliskich uliczkach, natychmiastwzywana jest bradfordzka straż dla zwierząt.Oczywiście tramwajów dawno już niema, a policjantów na skrzyżowaniu zastąpiły światła. I tak nie sądzę, by którykolwiek z nich – nawet gdyby miał ochotę to zrobić – ośmielił się zatrzymać samochód, aby mały brązowy terierek mógł przejść przez jezdnię.
Jakieś siedemdziesiąt lat minęło od czasów, gdy Gingerowi wolno było przemierzać ulice i podbijać serca wszystkich, których spotykał, nawet lokalnych stróżów prawa.Wtrakcie tych samych dziesiątków lat dokonały się olbrzymie zmiany w stosunku społeczeństwa do najlepszego przyjaciela człowieka.
Ten stosunek był nadal dość luźny, kiedy dorastałem w Wielkiej Brytanii lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Mój pierwszy pies, mieszaniec labradora z jack russell terrierem o imieniu Alexis, także był włóczykijem, tylko bardziej zainteresowanym płcią przeciwną niż przekąskami. Pomimo naszych ogromnych starań, by mieć go na oku, raz na jakiś czas udawało mu się uciec i – w przeciwieństwie do Gingera – kilkakrotnie wylądował w policyjnym schronisku dla psów (w tamtych czasach brytyjska policja nadal jeszcze była odpowiedzialna za bezpańskie psy). W dzisiejszych czasach takiej tolerancji dla psów i ich zwyczajów prawie się nie spotyka, zwłaszcza w mieście, a zwyczaj posiadania psa zdaje się powracać do swych korzeni, czyli na wieś. Po wielu tysiącach lat, kiedy to psy były najbliższymi towarzyszami człowieka, w wielu krajach, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, najpopularniejszymi zwierzętami domowymi stają się obecnie koty. Dlaczego tak się dzieje?
Po pierwsze, oczekuje się, że psy będą znacznie lepiej kontrolowane. Nigdy nie brakowało ekspertów mówiących właścicielom psów, jak się nimi zajmować. Kiedy wziąłem mojego drugiego z kolei psa, mieszańca labradora z airedale terrierem o imieniu Ivan, stanowczo chciałem, by zachowywał się lepiej niż Alexis. Zdecydowałem, że muszę się dowiedzieć czegoś na temat tresury. Niestety, ku swemu wielkiemu zaskoczeniu odkryłem, iż treserzy w tamtych czasach, tacy jak Barbara Woodhouse, postrzegali psy jako stworzenia wymagające nieustannej dominacji. Dla mnie to nie miało sensu – cała przyjemność z posiadania psa to wychowanie go na przyjaciela, a nie niewolnika. Badając tę kwestię, odkryłem, że takie podejście do tresury zapoczątkował ponad sto lat temu pułkownik Konrad Most, oficer policji i pionier w szkoleniu psów. Doszedł do wniosku, że człowiek tylko wtedy może w pełni kontrolować psa, kiedy ten jest absolutnie przekonany, iż człowiek ma nad nim przewagę fizyczną. Zaczerpnął ten pomysł z relacji współczesnych sobie biologów badających stada wilków, w których – jak wówczas sądzono – rządził jeden osobnik, za pomocą strachu trzymający w szachu pozostałe zwierzęta. Biologia, którą zajmowałem się w tamtych czasach zawodowo, nie zgadzała się z tym, co moja intuicja mówiła mi na temat kształtowania relacji z psem.
Ku mej ogromnej uldze ów dylemat sam się rozwiązał w ciągu ostatniej dekady. Stado wilków, będące wzorcem do interpretowania zachowań psów, zgodnie z naszą aktualną wiedzą stanowi harmonijną rodzinę, chyba że ingerencja człowieka uczyni ją dysfunkcyjną. W konsekwencji większość mądrych treserów psich porzuciła karanie i skoncentrowała się na metodach opartych na systemie nagradzania, który ma korzenie w psychologii komparatywnej (porównawczej). Jednak z jakiegoś powodu stara szkoła nadal zdaje się dominować w mediach. Jak mi się wydaje, dzieje się tak głównie dlatego, że ich konfrontacyjne metody czynią cały ten spektakl bardziej emocjonującym.
To prawda, że w szkoleniu psów zaczynamy (choć jeszcze nieco nieskładnie) stosować bardziej przyjazne rozumienie ich psychiki, lecz ich zdrowie fizyczne cały czas się pogarsza. Coraz więcej wymaga się od domowych psów zarówno pod względem higieny, jak i zachowania, a tymczasem hodowlę osobników mogących sprostać tym ciągle rosnącym wymaganiom pozostawiono w rękach ludzi, których głównym celem jest piękny wygląd zwierzęcia. Gingera, chociaż miał rodowód, dzieliło od jego przodków – szkockich i irlandzkich łapaczy szczurów – jedynie jakieś dziesięć pokoleń. W tym czasie nie dokonywano jakichś szczególnych zabiegów hodowlanych. W konsekwencji mógł żyć długo bez specjalnych problemów zdrowotnych. Teraz cairn terrierowi grozi ponad tuzin dziedzicznych dolegliwości, takich jak choroba Legga-Calvego-Perthesa o egzotycznie brzmiącej nazwie, lecz nieznośnie bolesna.
Biolodzy wiedzą teraz znacznie więcej o zdrowiu psa niż jeszcze dekadę wstecz, ale ta wiedza bardzo wolno dociera do właścicieli psów. Tak naprawdę nie wpłynęła dotąd w istotny sposób na życie tych zwierząt. Spędziwszy na badaniu zachowań psów ponad dwadzieścia lat, w trakcie których czerpałem ogromną przyjemność z ich towarzystwa, doszedłem do wniosku, że już najwyższy czas, aby ktoś stanął w ich w obronie. W obronie nie tej karykaturalnej wersji psa-wilka, czyhającego, by przejąć władzę nad swym niczego niepodejrzewającym właścicielem, kiedy tylko okaże słabość. Ani też pieska trofeum zdobywającego dla swego hodowcy medale i prestiż, lecz tego prawdziwego psa, który pragnie jedynie być traktowany jak członek rodziny i wspólnie z nią cieszyć się życiem.
Spędziłem około trzydziestu lat, badając zachowania psów, najpierw w Waltham Centre for Pet Nutrition (Centrum Pielęgnacji Zwierząt Domowych w Waltham), później na Uniwersytecie w Southampton i w końcu w Instytucie Antropozoologii na Uniwersytecie w Bristolu. Część mojej wiedzy pochodzi z bezpośrednich obserwacji, zwłaszcza w początkowych latach, ale znaczna jej porcja została mi przekazana przez współpracowników oraz studentów w trakcie naszych dyskusji. Rezultaty badań opisane w tej książce zawdzięczam w dużej mierze im, chociaż oczywiście biorę pełną odpowiedzialność za prezentowane tu interpretacje. W mniej więcej chronologicznym porządku są to: Christopher Thorne, David Macdonald, Stephen Natynczuk, Benjamin Hart, Sarah Brown, Ian Robinson, Helen Nott, Stepehen Wickens, Amanda Lea, Sarah Whitehead, Gwen Bailey, James Serpell, Rory Putman, Anita Nightingale, Claire Hoskin, Robert Hubrecht, Claire Guest, Deborah Wells, Elizabeth Kershaw, Anne MacBride, Sarah Heath, Justine McPherson, David Appleby, Barbara Schöning, Emily Blackwell, Jolanda Pluijmakers, Theresa Barlow, Helen Almey, Elly Hiby, Sara Jackson, Elizabeth Paul, Nicky Robertson, Claire Cooke, Samantha Gaines, Anne Pullen oraz Carri Westgarth i wiele innych osób, zbyt licznych, by je tu wymienić. Dwie z nich zasługują na szczególną wzmiankę. Pierwszą z nich jest Nicola Rooney, która przez ostatnich dwanaście lat nie tylko prowadziła badania nad zachowaniem psów na najwyższym światowym poziomie, lecz także była duszą towarzystwa w mojej grupie badawczej. Druga to Rachel Casey, należąca do najbardziej liczących się weterynarzy behawiorystów w Wielkiej Brytanii, niestrudzona czempionka w szkoleniu psów i w terapii behawioralnej. Serdeczne podziękowania kieruję także do Wydziału Weterynarii Uniwersytetu w Bristolu, a zwłaszcza do profesorów Christine Nicol, Mike’a Mendla i doktora Davida Maina za opiekę nad Instytutem Antropozoologii i jego badaniami.
Nasze prace opierały się na współpracy dosłownie tysięcy ochotników – właścicieli psów i ich pupili, którym tą drogą przekazuję wyrazy wdzięczności. Większość projektów, nad którymi pracowaliśmy, nie mogłaby dojść do skutku, gdyby nie pomoc i współpraca takich organizacji charytatywnych, jak Dogs Trust, Blue Cross czy RSPCA.
Jest też wielu innych naukowców i ekspertów od psów, których spotykałem tylko przelotnie, ale ich publikacje były dla mnie źródłem inspiracji. Wielu udało mi się wspomnieć w przypisach. Podobnie jak w każdej innej dziedzinie wiedzy, systematyczne badania psich zachowań obejmują wiele różnych opinii i stanowisk, czasem wypowiadanych dość stanowczo. Jednak istnieje podstawowa różnica pomiędzy wiedzą na temat psów a psim folklorem. Naukowcy są gotowi ocenić dowody zebrane przez innych uczonych i zmienić zdanie, jeśli wskazują one, że powinni. Nie mają interesu w rozpowszechnianiu swej oceny jako faktu; przyczyniają się do gromadzenia wiedzy, która, choć nigdy nie jest kompletna, wciąż czerpie siłę z ciągłych dyskusji w gronie licznych ekspertów. Jestem wdzięczny im wszystkim, nawet tym, których poglądy są teraz niemodne czy też dyskredytowane. Nauka dokonuje postępów poprzez zastępowanie jednej hipotezy kolejną, która lepiej pasuje do danych. Bez tej pierwszej, będącej bodźcem dla twórczego myślenia, ta druga mogłaby nigdy nie powstać.
Streszczenie całej tej wiedzy w ramach jednej książki sensownej długości nie było łatwe, ale Patrick Walsh, mój agent, i Laura Heimert, redaktorka w Basic Books, nauczyli mnie, jak pisać książkę skierowaną do publiczności szerszej niż grono naukowców, dla których głównie pisałem w przeszłości.
Byłem zdumiony i zachwycony, kiedy rysunki mojego drogiego starego przyjaciela Alana Petera ożywiły moje opisy psów i innych zwierząt z tej rodziny. Jest on nie tylko wspaniałym artystą, lecz także świetnym trenerem psów myśliwskich i sokolnikiem. Dzięki wieloletniej pracy z psami udało mu się znakomicie oddać ich sposób poruszania się i zachowania w grupie.
Pragnę podziękować również mojej rodzinie. Żona Nicky była dla mnie niezachwianą podporą przez wszystkie lata mojej kariery naukowej, zwłaszcza w trakcie tego mniej więcej roku, kiedy to pisałem niniejszą książkę. Jestem też głęboko wdzięczny bratu Jeremy’emu za to, iż zachęcił mnie do jej napisania. Netty, Emmo i Pete – serdeczne dzięki za odświeżanie mi umysłu muzyką. Dziękuję też Tomowi i Jez – za świetne piwo z małych browarów, rioję i krykieta.
Pies jest naszym wiernym towarzyszem od dziesiątków tysięcy lat. W dzisiejszych czasach często stanowi integralną część rodziny. Dla wielu ludzi świat bez niego jest nie do pomyślenia.
A jednak, w sposób zupełnie niezamierzony, psy znalazły się na granicy wielkiego kryzysu. Walczą, by nadążyć za ciągle rosnącym tempem życia społeczności ludzkiej. Jeszcze niewiele ponad sto lat temu większość psów pracowała na swoje utrzymanie. Każda rasa czy typ psa przez tysiące lat i odpowiednią liczbę pokoleń dobrze się przystosowały do zadań, dla których je hodowano. Przede wszystkim psy były narzędziami. Ich zwinność, szybkość reagowania, wyostrzone zmysły oraz niezrównana zdolność komunikowania się z ludźmi sprawiły, że nadawały się do licznych zadań: polowania, pasterstwa, obrony i wielu innych. Każde z nich to ważny komponent gospodarki. Krótko mówiąc, psy – poza niewielką liczbą kanapowców będących zabawkami bogaczy – musiały zarobić na własne utrzymanie. Towarzystwo, którego nam dostarczały, było sprawą uboczną; owszem, dawało satysfakcję, lecz nie stanowiło powodu, dla którego je trzymano. Później, kilkadziesiąt pokoleń wstecz, wszystko zaczęło się zmieniać i tempo tych zmian stale rośnie.
Od coraz większej liczby psów nie oczekuje się żadnej pracy. Ich jedyną rolą jest być ulubieńcem rodziny. I chociaż wiele niegdyś pracujących ras przystosowało się do tej sytuacji, inne mają z tym problem. Co dziwne, żadna z tych, które są najbardziej popularne jako nasi pupile, nie była przystosowana specjalnie do tego celu. Psy robiły co w ich mocy, by przyzwyczaić się do licznych zmian i nakładanych na nie ograniczeń, a zwłaszcza do oczekiwania, iż będą towarzyskie wtedy, kiedy sobie tego życzymy, i będą nam schodzić z oczu, kiedy ich nie potrzebujemy. Jednak pęknięcia nierozerwalnie związane z tym kompromisem zaczynają się pogłębiać. Społeczność ludzka cały czas się zmienia, a nasza planeta staje się coraz bardziej zatłoczona. Dają się zauważyć pewne oznaki, że psia populacja osiągnęła już swój szczyt i jej adaptacja do jeszcze innego stylu życia, zwłaszcza w środowisku miejskim, może być bardzo trudna. Przecież psy, będące żywymi istotami, nie mogą być poddawane przemodelowaniu co dekadę, jak to się dzieje z komputerami czy też samochodami. W dawnych czasach, kiedy były związane głównie ze środowiskiem wiejskim, ludzie akceptowali to, że ich posiadanie wiąże się z pewnym nieładem i wymagają one opieki zgodnej z ich naturą. Z kolei dziś wiele z nich żyje w ograniczonym środowisku miejskim i oczekuje się, iż będą grzeczniejsze od przeciętnego dziecka, a jednocześnie bardziej samodzielne niż dorośli. Jakby tego było mało, wiele psów nadal ma cechy niezbędne do zadań, które w przeszłości spełniały, a teraz wymagamy, by się ich wyzbyły, tak jakby nigdy nie istniały. Owczarek collie, który zagania owce, jest najlepszym przyjacielem pasterza. Ten sam collie, który próbuje zaganiać dzieci czy ścigać rowery, jest zmorą swego pana. Nowe, nierealistyczne oczekiwania ludzi wobec psów biorą się z wielu błędnych pojęć na temat tego, czym są psy i do czego zostały stworzone. Musimy zacząć lepiej rozumieć ich naturę i potrzeby, jeśli ta nisza, którą zajmują w społeczności ludzkiej, ma pozostać.
Nasze szybko zmieniające się oczekiwania nie są jedynym wyzwaniem, jakiemu psy muszą dziś stawić czoło; kolejnym, równie poważnym, jest sposób, w jaki je mnożymy. Od tysięcy lat psy hodowano tak, by wypełniały zadania stawiane im przez ludzi. Bez względu na to, czy ich zadaniem było pasterstwo, aportowanie, stróżowanie, czy też praca w psim zaprzęgu, niezawodność i użyteczność psów były uważane za znacznie ważniejsze niż rasa czy wygląd. Jednak pod koniec dziewiętnastego wieku pogrupowano je w odrębne rasy, wyselekcjonowane w procesie reprodukcji. Każdej rasie towarzystwa hodowców przydzieliły idealny wygląd, czyli standard. Wielu psom ta sztywna kategoryzacja nie wyszła na dobre. Była przeszkodą w ich adaptacji do nowej podstawowej roli jako towarzysza człowieka. Każdy hodowca stara się je rozmnażać tak, by uzyskać nie tyle perfekcyjnego ulubieńca, ile perfekcyjnie wyglądającego osobnika, który odniesie sukces na wystawie. Zdobywcy nagród na wystawach są uważani za najwspanialsze osobniki i używa się ich do rozmnażania częściej niż inne psy. To sprawia, że mamy „czystą” rasę, której idealny wygląd maskuje słabsze zdrowie. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku większość ras miała jeszcze „zdrową” ilość genetycznego zróżnicowania. Pod koniec stulecia, czyli jakieś dwadzieścia do dwudziestu pięciu pokoleń później, wiele osobników tej samej rasy było już tak blisko spokrewnionych, iż powodowało to setki genetycznych ułomności i chorób, potencjalnie zagrażających każdemu psu czystej rasy. W Wielkiej Brytanii stale narastający rozdźwięk pomiędzy hodowcami psów i ludźmi autentycznie zainteresowanymi ich dobrem w końcu został upubliczniony w 2008 roku. W rezultacie kilka organizacji charytatywnych, a później także telewizja BBC (transmitująca tę wystawę), wycofało się z Crufts – narodowej wystawy psów. I chociaż można uznać, że to już coś, psy jako takie nie odczują żadnych korzyści, dopóki nie uda się rozwiązać problemów wynikających z nadmiernego rozmnażania wsobnego. A to będzie możliwe, gdy znów zaczniemy hodować psy, mając na uwadze ich zdrowie i rolę w społeczeństwie.
Ostatecznie, jeśli los psów ma się poprawić, ludzie będą musieli zmienić swój stosunek do nich. Jednak do tej pory ani eksperci, ani właściciele psów nie mieli jeszcze szansy skonfrontować utartych sądów z ogromem nowej wiedzy na temat psów. Jak dotąd gros debaty publicznej na temat rozmnażania wsobnego czy też metod szkolenia psów sprowadzało się do zwykłego stwierdzenia, a potem przeformułowania jakiejś głęboko zakorzenionej opinii. I właśnie tu potrzebne jest wsparcie nauki, gdyż tylko ona może nam powiedzieć, jakimi zwierzętami są psy i jakie są ich potrzeby.
Nauka stanowi podstawowe narzędzie zrozumienia psów, jednak, niestety, jej wkład w ich dobro był nieco niejednoznaczny. Nauka o psach, której początki sięgają lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, zamierzała dostarczyć nam racjonalnego spojrzenia na to, „jak to jest być psem”. Perspektywa ta jest pozornie bardziej obiektywna niż tradycyjna, której centrum stanowił człowiek czy też antropomorficzny pogląd na naturę psów. Jednak mimo iż naukowcy starali się być obiektywni, czasem, badając psy, źle rozumieli ich zachowania, przez co dawali innym prawo do szkodzenia im.
Tak więc nauka niechcący wyrządziła wielką krzywdę psom, stosując w badaniu psich zachowań podejście zoologii porównawczej. Ogólnie rzecz biorąc, nauka ta jest cennym narzędziem dla zrozumienia zachowań jednego gatunku przez porównanie z zachowaniami innych. Gatunki blisko spokrewnione, ale o odmiennym stylu życia, mogą być lepiej rozumiane dzięki zoologii porównawczej, ponieważ różnice w wyglądzie i zachowaniu są odzwierciedlone w ich stylu życia. Dotyczy to również gatunków, które żyją w podobny sposób, ale nie są genetycznie spokrewnione. Metoda ta jest bardzo pomocna w rozwikłaniu ogólnych mechanizmów ewolucji, zwłaszcza teraz, kiedy podobieństwa i różnice w zachowaniu można porównać z różnicami kodów genetycznych każdego gatunku, aby sprecyzować genetyczne podstawy zachowań.
Jednak pomimo iż stosowanie zoologii porównawczej jest zwykle niegroźne, w przypadku psów wyrządziło ono wielką szkodę, ponieważ liczni eksperci interpretowali zachowania psów tak, jakby niewiele się one różniły od zachowań ich przodków, wilków. Wilki, które zwykle opisywano jako okrutne zwierzęta bezustannie dążące do dominacji nad każdym osobnikiem własnego gatunku, były uważane za jedyny wiarygodny model dla zrozumienia zachowań psów3. Takie założenie nieuchronnie prowadzi do błędnego mniemania, iż każdy pies ciągle próbuje kontrolować swego właściciela, chyba że ten bezwzględnie poskramia owe dążenia. To łączenie zachowań psów i wilków nadal jest często rozpowszechniane w książkach i programach telewizyjnych, mimo iż wyniki najnowszych badań nad zachowaniem zarówno wilków, jak i psów pokazują, że jest to całkowicie nieuzasadnione. Psy, które wchodzą w konflikt ze swym właścicielem, są zwykle powodowane niepokojem, a nie nadmierną ambicją. Ponieważ to podstawowe nieporozumienie wkradło się niemal do każdej teorii na temat psich zachowań, będzie ono pierwszym problemem, do którego odniosę się w tej książce.
Pomimo szkód wyrządzonych przez zoologię porównawczą najnowsze odkrycia mogą być bardzo korzystne dla psów, jeśli posłużymy się nimi we właściwy sposób. I chociaż nauka o psach przeżyła zmierzch w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, lata dziewięćdziesiąte przyniosły jej trwające do dziś odrodzenie. Ten niezwykły powrót zainteresowania naukowców psem domowym po prawie pięćdziesięciu latach niemal całkowitego zapomnienia został po części spowodowany coraz większą rolą, jaką psy odgrywają w wykrywaniu materiałów wybuchowych, narkotyków i innych nielegalnych substancji (nadal są w stanie wykryć je bardziej skutecznie niż jakiekolwiek urządzenie), oraz towarzyszącą temu świadomością, że ludzie muszą dokładniej zrozumieć, jak psy wykonują te zadania. Stało się to również za sprawą przesunięcia uwagi z szympansa na psa domowego przez kilku badaczy naczelnych, próbujących zdobyć wiedzę na temat pracy mózgu ludzi i zwierząt. Swój wkład wnieśli też lekarze weterynarii i inni klinicyści, którzy pragną poprawić metody leczenia psów z zaburzeniami zachowań. Nie należy też zapominać, że wielu biologów jest również miłośnikami psów. Ponadto, kiedy biolodzy już zrozumieli, że badania zachowań psów wcale nie są mniej ważne niż analiza zachowań wilków, chętnie zaczęli użyczać swej wiedzy, by przyczynić się do poprawy ich losu.
Dzięki nowym badaniom dalsze odsłanianie zasłony spowijającej wewnętrzne życie psów pozwoli wszystkim właścicielom spojrzeć na te zwierzęta z innej perspektywy i odnieść się do nich w inny sposób. To właśnie wysiłki tej nowej społeczności naukowców spowodowały, że mamy teraz znacznie lepsze pojęcie o działaniu psiego mózgu, a zwłaszcza o tym, jak psy zbierają i interpretują informacje o otaczającym je świecie i jak emocjonalnie reagują na różne sytuacje. Niektóre z tych badań ujawniły zdumiewające różnice pomiędzy ludźmi i psami. Sugerują one, iż byłoby zarówno pożądane, jak i możliwe, by właściciel psa starał się zrozumieć jego psychikę, zamiast po prostu zakładać, że jego pies jest w stanie czuć i myśleć identycznie jak on.
I chociaż wyniki nowych badań nad zachowaniem psów mogłyby pomóc przywrócić ich dawne role w społeczności ludzkiej, jak dotąd jedynie niewielka część rezultatów tych badań jest dostępna w postaci innej niż hermetyczne teksty akademickie. W niniejszej książce spróbuję przetłumaczyć te nowe osiągnięcia naukowe na język zrozumiały dla każdego czytelnika i miłośnika psów. W tym celu będę musiał obalić wiele stereotypów na temat psów i tego, jak powinniśmy układać nasze relacje z nimi. W pierwszej części pracy pokażę, że choć najnowsze badania potwierdzają, iż wilk jest jedynym przodkiem psa, to jednak ukazują naturę psa w zupełnie innym świetle, niż to miało miejsce jeszcze dwadzieścia lat temu. Fakt, że psy dzielą z wilkami kod DNA, nie oznacza wcale, że muszą one myśleć czy zachowywać się tak jak ich protoplaści. W istocie udomowienie zmieniło psi umysł i zachowanie do tego stopnia, że tego rodzaju porównania mogą być przeszkodą, a nie pomocą w prawdziwym zrozumieniu naszych ulubieńców.
Nowe odkrycia naukowe na temat psich zachowań mają dramatyczne konsekwencje dla nas i naszego wyboru najbardziej humanitarnych metod szkolenia psów. Chociaż może należy w tym miejscu zrobić małe zastrzeżenie – ta książka nie jest podręcznikiem tresury. Jej cel stanowi raczej pokazanie, skąd pochodzą nowoczesne pomysły dotyczące szkolenia psów, tak by właściciele mogli sami skutecznie ocenić, czy książki, z których korzystają, lub treserzy, których wybrali, naprawdę wiedzą, o co w tym chodzi.
Po omówieniu początków psa zajmę się czymś, co można by luźno określić jako „psia inteligencja”. Naukowcy zwrócili ostatnio uwagę na to, jak właściciele interpretują emocjonalny i intelektualny potencjał swych pupili. Odkrywają, jak precyzyjne, ale też błędne mogą być te poglądy. Integralną częścią natury ludzkiej jest przypisywanie uczuć nie tylko zwierzętom, lecz także rzeczom i zjawiskom. Mówimy na przykład o „gniewnym niebie” czy „okrutnym morzu”. Mimo to jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt nie wiedział, jakie emocje mogą odczuwać różne zwierzęta. Ponadto wcześniej wielu naukowców sądziło, że emocje są zbyt subiektywne, aby w ogóle mogły być badane. I choć inteligencję zwierząt badamy od ponad stu lat, aż do końca dwudziestego wieku niewielu ludzi uważało, że psy zasługują na poważne badania. Od tamej pory rezultaty prac badaczy znacznie zmieniły nasz sposób myślenia o umysłowości psa. Nowe odkrycia pokazują, że psy są jednocześnie mądrzejsze i głupsze, niż sądzimy. Na przykład mają niesamowitą zdolność zgadywania, co człowiek zamierza zrobić. Dzieje się tak, ponieważ są niezwykle wrażliwe na język naszego ciała. Ale zarazem psy nie potrafią przewidywać konsekwencji własnych czynów, czy to przyszłych, czy też przeszłych – są „uwięzione” w chwili bieżącej. Gdyby właściciele potrafili ocenić prawdziwą inteligencję i emocjonalne życie swoich psów, zamiast opierać się na własnych o nich wyobrażeniach, zwierzęta te byłyby nie tylko lepiej rozumiane, lecz także lepiej traktowane.
Badacze psów mogą nie tylko dostarczyć nam wiedzy o umysłowości psa, lecz także uzmysłowić, jak psy doświadczają otaczającego je świata i interpretują go. Realia są następujące: pies i jego właściciel mieszkają w tym samym domu, chodzą na spacer do tego samego parku, jeżdżą tym samym samochodem, spotykają tych samych znajomych i przyjaciół. Jednak typy informacji dochodzące do mózgu psa i jego właściciela jako reakcja na każdą z tych sytuacji są całkowicie różne. My jesteśmy przeważnie wzrokowcami. Psy polegają głównie na swoim powonieniu. Wysokie dźwięki, których nie jesteśmy w stanie usłyszeć (np. pisk nietoperzy), określamy jako ultradźwięki. Psy, gdyby mogły, wydrwiłyby naszą niezdolność słyszenia dźwięków, które one wychwytują perfekcyjnie. By w pełni zrozumieć świat naszych psów, potrzebujemy badań, które powiedziałyby nam, co psy potrafią wykryć, a czego nie, co lubią, a przeciwko czemu protestowałyby, gdyby mogły. Na przykład nie sądzę, by twój pies zawracał sobie głowę kolorami, które wybrałeś do dekoracji domu. Ale jego delikatne powonienie zostało prawdopodobnie znieważone zapachem schnącej farby.
Chociaż nasz brak zrozumienia psiej natury często naraża na szwank dobro psów, jest on niczym w porównaniu z problemami, jakie stworzyliśmy psom rasowym przez nadmierne rozmnażanie wsobne. Sztywne hodowlane standardy zachęcają hodowców do eliminowania wszelkich cech niepasujących do idealnego wzorca. Teoretycznie biorąc, pozwalałoby to hodowcom wybierać te przymioty, które pozwalają hodować zdrowe, dobrze przystosowane, jednakie osobniki. Jednak w praktyce doprowadziło do wystąpienia szeregu dziedzicznych defektów groźnych dla wielu psów różnych ras. Na szczęście nauka potrafi przywrócić hodowlę psów na właściwe tory. I chociaż przedstawienie szczegółowych informacji dotyczących psiej genetyki wykracza poza zakres tej książki, jej przedostatni rozdział zajmuje się podstawowymi zasadami, których hodowcy powinni przestrzegać. Jednocześnie podkreśla te kwestie dotyczące hodowli psów rasowych, które bezpośrednio wpływają na ich dobro.
W ostatnich rozdziałach książki zastanawiam się, w jaki sposób nauka mogłaby pomóc psom przystosować się do życia w dwudziestym pierwszym wieku. Obecnie większość uwagi hodowców skupia się na wyposażaniu psów w cechy związane raczej z ich urodą niż przydatnością. Wielu naszych ulubieńców to w zasadzie odrzuty z hodowli, czyli osobniki, które według hodowców nie osiągną oczekiwanych standardów hodowlanych. Naszymi domowymi pieskami zostają te szczenięta, które nie rokują zostania czempionami na wystawach. Z całą pewnością ich potrzeby wymagają więcej uwagi! My, jako właściciele i miłośnicy psów, musimy konstruktywnie myśleć, jak hodować psy, których podstawowym zadaniem nie jest pasterstwo, aportowanie na polowaniach czy zdobywanie nagród na wystawach. Powinniśmy się raczej skupić na tym, by były zdrowe, posłuszne i wesołe, dzięki czemu dadzą nam wiele satysfakcji.
Pisząc tę książkę, mam nadzieję przyczynić się do lepszego zrozumienia i docenienia szczególnego miejsca, jakie psy zajmują w ludzkiej społeczności. Jeśli uda się osiągnąć te cele, pomoże to nam w umocnieniu relacji z naszymi ukochanymi towarzyszami w następnych dekadach.
Rozdział 1
„Wilk w twoim salonie” – to przemożna wizja przypominająca właścicielom psów, że ich zaufany towarzysz jest w istocie dzikim zwierzęciem, a nie osobą. Psy rzeczywiście są wilkami, przynajmniej jeśli chodzi o DNA. Dzielą z nimi 96,96 procent genów. Trzymając się tej samej logiki, moglibyśmy powiedzieć, że wilki są psami, chociaż nikt tak nigdy nie twierdzi. O wilku mówi się ogólnie jako o pierwotnym zwierzęciu, podczas gdy psa skłonni jesteśmy postrzegać jako jego sztuczną, uległą pochodną. A jednak jeśli chodzi o liczebność populacji, psom bardziej się powiodło we współczesnym świecie niż wilkom. Co zatem nam daje wiedza, że wilk i pies mają wspólnego przodka? W wielu książkach, artykułach i programach telewizyjnych stwierdzano, że kluczem do zrozumienia domowego psa jest zrozumienie wilka. Nie zgadzam się z tym. Uważam, że kluczem do zrozumienia psa domowego jest przede wszystkim zrozumienie psa. Pogląd ten podziela coraz większa liczba naukowców na całym świecie. Analizując psa jako odrębne stworzenie, a nie jako gorszą wersję wilka, mamy teraz, jak nigdy dotąd, sposobność zrozumienia go i udoskonalenia naszych z nim relacji.
Jest niezaprzeczalnym faktem, że psy dzielą wiele podstawowych cech z innymi przedstawicielami rodziny psowatych, do której należą też wilki. Psy ewoluowały od psowatych i zawdzięczają im takie cechy, jak budowa anatomiczna, niesłychanie wrażliwe powonienie, zdolność tropienia i tworzenia trwałych związków społecznych. Porównywanie psów do ich dzikich przodków może być do pewnego stopnia pouczające. Jednak jeśli traktujemy wilka jako jedyny punkt odniesienia, zubożamy nasze rozumienie psów.
Najogólniej mówiąc, psy różnią się od wilków i innych przedstawicieli rodziny psowatych tym, że w przeciwieństwie do nich przystosowały się do życia z człowiekiem w rezultacie procesu udomowienia. Psy zmieniły się w toku tego procesu, tracąc wiele charakterystycznych zachowań wilka. Pozostało zwierzę, które nadal jest podobne do innych psowatych, ale nie jest już wilkiem. Udomowienie znacznie zmieniło psa, bardziej niż jakikolwiek inny gatunek. Wiemy, jak bardzo psy różnią się między sobą kształtem i wielkością. Istnieje więcej rozbieżności w rozmiarach psów domowych niż wśród całej pozostałej rodziny psowatych razem wziętej. A jednak nie jest to w żadnym razie jedyny istotny rezultat udomowienia. Być może najważniejszy, zarówno dla nas, jak i dla psów, stanowi ich zdolność tworzenia z nami więzi i rozumienia nas, w czym nie dorównuje im żadne inne zwierzę. Dlatego zrozumienie tego, co zaszło w procesie udomowienia, jest kluczem do zrozumienia psa.
Aby w pełni zrozumieć psa domowego, należy wykroczyć poza proces udomowienia, nawet poza etap wilka, trzeba zbadać całą historię psa. Musimy wiedzieć, skąd pochodzi i jacy byli wszyscy jego przodkowie. Nie tylko jego najbliższy żyjący krewny – wilk. Naturalnie nie jest możliwe stwierdzenie, jak dokładnie zachowywali się protoplaści psa. I to bez względu na to, czy mówimy o przodkach bezpośrednich (wilkach, które żyły ponad dziesięć tysięcy lat temu), czy też bardziej odległych (społecznych psowatych, prekursorów wilka z epoki pliocenu, kilka milionów lat temu). Wszystkie te gatunki już wymarły. Możemy jednak zdobyć pewną wiedzę o tym, jak mogły się zachowywać, poprzez badanie zachowań charakterystycznych dla społecznych psowatych żyjących współcześnie. Dokładne badania nad zachowaniem tych zwierząt rzuciłyby światło nie tylko na pierwotnych przodków psa, lecz także na powody, dla których żaden z psowatych poza wilkiem nie został skutecznie udomowiony.
Analiza DNA nie pozostawia wątpliwości, że pies pochodzi wyłącznie (lub przynajmniej prawie wyłącznie) od wilka szarego, Canis lupus. Pierwsze dokładniejsza praca sekwencjonująca matczyne DNA psów, wilków, kojotów i szakali ukazała się w 1997 roku. Nie przedstawiono w niej dowodów, że psy miały przodków w jakimkolwiek innym gatunku poza szarym wilkiem4. Żadne z tuzina badań przeprowadzonych od tamtej pory temu nie zaprzeczyło, lecz wciąż brakuje części ojcowskiego DNA, które jest trudniejsze do przeanalizowania. Tak więc nadal istnieje możliwość, że niektóre rasy psów mogą w linii ojcowskiej pochodzić od innych psowatych.
Pod względem genetycznym psy i wilki mają wiele wspólnego. Jednak sam fakt, że DNA obydwu gatunków pokrywa się w znacznym stopniu, nie oznacza wcale, że ich zachowanie będzie identyczne. Jest bezspornym faktem, że wiele zwierząt o podobnym DNA różni się bardzo od siebie, zwłaszcza pod względem zachowania. Wiemy to dzięki rewolucji w badaniach DNA, która doprowadziła do opracowania genomu ludzi, rodziny psów, kotów i coraz większej liczby innych gatunków. Wiele z tych sekwencji wykazuje znaczące podobieństwa. Dla przykładu DNA twoje i twego psa pokrywają się w 25 procentach, co nie jest zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jesteście ssakami. Mniej więcej tyle samo procent DNA dzielimy z myszami. Pozostałe 75 procent tłumaczy, dlaczego psy, myszy i ludzie wyglądają i zachowują się zdecydowanie inaczej.
Gatunki, które są ze sobą spokrewnione bliżej niż my z psami, mogą mieć prawie cały łańcuch DNA identyczny i można by się pokusić o stwierdzenie, że ich typy zachowań też będą bardzo zbliżone. Jednak kod DNA nie kontroluje zachowania w sposób bezpośredni. Określa jedynie strukturę białek i innych składników komórek, tak więc maleńka zmiana w DNA może prowadzić do ogromnej zmiany w zachowaniu. Na przykład nie istnieje coś takiego jak szczegółowy schemat mózgu. Każda komórka nerwowa mózgu wyłania się jako wynik interakcji pomiędzy tysiącami sekwencji DNA. Zmiana jednej „literki” w tych sekwencjach może mieć ogromny wpływ na funkcjonowanie mózgu albo nie mieć żadnego – po prostu nie wiemy jeszcze dostatecznie dużo na temat oddziaływania DNA na zachowanie. Weźmy dwie blisko spokrewnione małpy człekokształtne: szympansa i szympansa karłowatego (bonobo). Zwyczajne szympansy dzielą 99,6 procent DNA z szympansami karłowatymi, a jednak społeczne zachowania tych dwóch rodzajów małp człekokształtnych są całkowicie różne. Zwyczajne szympansy są zwierzętami wszystkożernymi, często polują na inne rodzaje małp, a ich społeczności opierają się na koalicji samców, bardzo agresywnych wobec obcych. Potrafią ich nawet mordować, jeśli nadarzy się okazja. Z kolei szympansy karłowate są wegetarianami, żyją w społecznościach, których centrum stanowią spokrewnione samice, rzadko bywają agresywne i nigdy nie widziano, by mordowały. Genetycznie te dwa gatunki są prawie identyczne, jednak bardzo różnią się zachowaniem.
Podobnie jak szympansy i szympansy karłowate psy i wilki mają prawie identyczne DNA. Nie jest to jednak przesłanką do wniosku, że muszą tworzyć identyczne systemy społeczne. Wygląda raczej na to, że w procesie udomowienia zaniknęło u psa wiele specyficznych zachowań wilka. Pozostało zwierzę z repertuarem behawioralnym mającym więcej wspólnego z nieco dalszymi krewniakami, takimi jak kojot (Canis latrans), czy nawet bardziej odległymi przedstawicielami tej samej rodziny, jak szakal złocisty (Canis aureus).
Różnice w zachowaniach psów i wilków były ewidentne nawet dla dawnych biologów. Wiele z tych różnic dotyczy sfery społecznej. Na przykład psy nie są zwierzętami stadnymi (choć czasem tworzą grupy), a także znacznie lepiej niż wilki budują relacje z człowiekiem. Od lat wielu wybitnych biologów, w tym zdobywcę Nagrody Nobla Konrada Lorenza, a nawet samego Karola Darwina, zdumiewała elastyczność zachowań psów, jak również ogromna różnica w wielkości pomiędzy największymi i najmniejszymi rasami. Obydwaj sugerowali, że psy muszą być rodzajem hybrydy dwóch lub nawet większej liczby gatunków z rodziny psowatych. W swej uroczej książce I tak człowiek trafił na psa Lorenz wyraził przekonanie, że wilki są z natury o wiele zbyt niezależne, by pogodzić to z bezwarunkową przyjacielskością charakteryzującą wiele psów. Wysunął hipotezę, że większość ras europejskich pochodzi głównie od szakala. Później zresztą, kiedy zdał sobie sprawę, że nie ma dowodów na spontaniczne krzyżowanie psów z szakalami (które często zdarza się między psami i wilkami), wycofał się z tego pomysłu. Poza tym pewne szczegóły zachowania szakali nie pokrywają się z zachowaniem psów (na przykład skowyt szakali jest niepodobny do psiego).
Pomimo ogromnych wysiłków naukowców nie udało się ustalić, dlaczego psy tak bardzo różnią się zachowaniem od wilków. Zagadka ta nie została rozwiązana do dziś. Jeśli jednak sięgniemy jeszcze dalej pod prąd ewolucji, myśląc o psie domowym nie jako pochodnej jednego gatunku, szarego wilka, lecz całej rodziny Canidae (czyli psowatych – i tego terminu będziemy używać, by uniknąć mylenia z psem domowym), znajdziemy kilka wskazówek. Wiele psowatych prowadzi skomplikowane życie społeczne i jeśli pewne jego elementy pokrywają się z życiem psów, może to rzucić światło na źródła ich zachowań. Na przykład kojoty, podobnie jak psy, są znacznie bardziej swobodne pod względem seksualnym niż wilki. Chociaż zachowania innych psowatych nie są tak dobrze poznane i opisane jak w przypadku wilka szarego, mogą nam wiele powiedzieć na temat źródeł zachowań psów.
Śledząc wstecz dzieje rodziny psowatych, aż do jej początków, możemy stwierdzić, że to inteligencja społeczna była prawdopodobnie jedną z pierwszych cech odróżniających wczesnych przodków psa od pozostałych gatunków z tej rodziny. Psowate prawdopodobnie rozwinęły się około sześciu milionów lat temu w Ameryce Północnej, gdzie później zastąpiły inny rodzaj podobnego do psa ssaka zwanego psem–hieną (rodzina Borophaginae). Było to duże zwierzę, podobne do hieny, padlinożerca o masywnych szczękach mogących miażdżyć kości. Właściwe psowate, które wyglądały prawdopodobnie bardziej jak lisy niż jak psy, musiały być małymi Dawidami dla owych cięższych, niezgrabnych Goliatów. Górowały nad nimi szybkością, przebiegłością i inteligencją, przyczyniając się w końcu do ich wymarcia. Jeśli przewiniemy tę historię do przodu o jakieś półtora miliona lat, odkryjemy, że te psowate, które przetrwały, rozprzestrzeniły się po całym świecie i podzieliły na kilka odmian. Jedną z nich był przodek dzisiejszych psów, wilków i szakali, zbiorczo określany jako Canis5. Dalsza dywersyfikacja doprowadziła do powstania trzech nurtów ewolucji, z których każdy potencjalnie mógł się zakończyć powstaniem zwierzęcia domowego. W istocie jest prawdopodobne, że przynajmniej dwa z tych nurtów podległy domestyfikacji – wilk nie był w swojej rodzinie jedynym gatunkiem, który miał zostać udomowiony.
Pierwszy ewolucyjny rozłam w ramach rodzaju Canis miał miejsce w Ameryce Północnej i w końcu (około miliona lat temu) doprowadził do ukształtowania się dzisiejszego kojota, który wtedy zamieszkiwał tylko ten kontynent. Druga odmiana wyłoniła się w Ameryce Południowej, gdzie żyje do dnia dzisiejszego i jest klasyfikowana jako Dusicyon, a nie Canis. Jej przedstawiciele są określani, nieco myląco, jako lisy południowoamerykańskie, choć są jedynie daleko spokrewnione ze znacznie lepiej znanym nam z polowań lisem rudym. Pozostałych sześć gatunków Canis rozwinęło się w Starym Świecie, najprawdopodobniej w Eurazji, chociaż możliwe, że niektóre w Afryce. Cztery z nich to szakale – jeden z nich, szakal simien (Canis simensis), jest często mylnie nazywany etiopskim wilkiem. Jest też wśród nich szakal złocisty, który – jak sądził Lorenz – mógł zapoczątkować niektóre rasy psa. Innym psowatym jest wilk szary, Canis lupus, przodek naszego psa domowego. Z euroazjatyckich psowatych tylko on dotarł do Ameryki Północnej, migrując przez most lądowy Beringa sto tysięcy lat temu, w jednym z okresów, gdy Alaska była połączona z Syberią.
Wydaje się, że niejeden z tych gatunków jest kandydatem do udomowienia dzięki cechom społecznym, które dzieli z psem. Wszystkie potrafią w sprzyjających warunkach żyć w grupach rodzinnych czy stadach. Wszystkie – bez względu na to, czy żyją samotnie, czy też w małych lub dużych grupach – potrafią dostosowywać sposób życia do okoliczności, w jakich się znajdą6. (Obecnie dla wszystkich dziko żyjących psowatych najważniejszą z tych okoliczności są działania człowieka, czy to w postaci prześladowania, czy pozostawiania na wysypiskach śmieci resztek żywności). Panuje zgoda co do tego, że genom psowatych przypomina szwajcarski uniwersalny scyzoryk7 – jest „podręcznym zestawem społecznych narzędzi”, który pozostaje odporny na zmiany ewolucyjne i bywa przydatny w różnorodnych okolicznościach, od samotnego życia w trudnych warunkach po bytowanie w złożonej społeczności, w której nie brakuje pokarmu, a poziom zagrożenia jest niski. Być może więc sukces, który odniósł pies, przystosowując się do życia z ludźmi, nie wynika z serii konkretnych zmian, które rozpoczęły się dopiero od etapu wilka szarego. Być może jest to nowe zastosowanie owego „podręcznego zestawu społecznych narzędzi” psowatych – który pozwolił im nawiązać stosunki towarzyskie nie tylko z przedstawicielami własnej grupy, lecz także z ludźmi.
I chociaż jesteśmy już pewni, że pies ma tylko jednego bezpośredniego przodka, wilka szarego, to wcześniejszych antenatów ma wspólnych z wieloma nadal żyjącymi krewnymi, z których każdy może nam zaoferować nowe spojrzenie na tych pradawnych przodków. Przecież rodowód psa jest starszy niż szarego wilka – sięga dawno wymarłych psowatych, które były przodkami wszystkich żyjących dziś przedstawicieli tej rodziny. Każdy współczesny psowaty mówi nam coś o mechanizmach adaptowania się do różnych okoliczności – czyli o funkcjonowaniu grup społecznych. Od każdego zyskamy zatem inny zbiór wskazówek mówiących, jak taki „podręczny zestaw narzędzi” mógł wyglądać, kiedy wykształcił się około pięciu milionów lat temu. Ponieważ każde z tych zwierząt ma ten sam zestaw, należy wyjaśnić, dlaczego żadnego z nich poza wilkiem nie udało się udomowić.
Szakale złociste
Szakal złocisty, Canis aureus, to najbardziej towarzyski z krewniaków psa i dlatego wydaje się idealnym kandydatem do udomowienia. Jest on jedynym szakalem żyjącym w dolinie Eufratu i Tygrysu, w kolebce cywilizacji, gdzie miało miejsce wiele innych udomowień (między innymi owiec, kóz i bydła). Wszystkie pozostałe szakale żyją tylko w Afryce. Podobnie jak wiele innych psowatych szakal złocisty cechuje się dużą elastycznością w układach społecznych. Niektóre szakale żyją samotnie, ale większość tworzy pary męsko-żeńskie, często trwające całe życie (czyli od sześciu do ośmiu lat). Jeśli jedno z pary umiera, drugie rzadko znajduje kolejnego partnera. Często część miotu pozostaje z rodzicami do narodzin nowego pokolenia i przez kilka miesięcy pomaga wychowywać młode, zanim odejdzie, by znaleźć własnych partnerów. Starsze potomstwo pilnuje małych w norze, gdy rodzice polują, a jeśli samo coś znajdzie, często się z nimi dzieli. Młode mają większą szansę na przetrwanie, jeśli starsi bracia i siostry zostają, by wesprzeć rodziców, więc ich pomoc jest bardzo cenna. Szakale często polują parami, dzięki czemu łatwiej radzą sobie z większą zdobyczą niż w pojedynkę. Zdarza się też, że polują z dodatkowymi pomocnikami, w trójkę lub czwórkę. Członkowie rodziny mają, podobnie jak wilki, wiele sposobów komunikowania się ze sobą. Jeśli dodamy do tego bogactwo umiejętności towarzyskich, wydaje się, że nie ma powodu, by szakal złocisty nie mógł być udomowiony tak samo jak wilk.
Ostatnie odkrycia archeologiczne sugerują, że szakal złocisty mógł być udomowiony na terenie Azji Mniejszej. Göbekli Tepe, wczesnoneolityczne stanowisko położone na szczycie wzgórza w południowo-wschodnim regionie Turcji, jest przypuszczalnie dawną świątynią. Ten układ ogromnych głazów został wzniesiony aż jedenaście tysięcy lat temu – jest ponaddwukrotnie starszy niż Stonehenge. Pokryte stylizowanymi rzeźbami ludzi, zwierząt i ptaków kamienie pochodzą z czasów, gdy nie istniało jeszcze rolnictwo i nie wytwarzano metalowych narzędzi. Niektóre mają kształt litery T, przy czym jej górna część wyobraża głowę osoby, a pionowa ciało. Wiele z przedstawionych zwierząt to stworzenia groźne dla człowieka – lwy, węże, pająki, sępy, skorpiony. Nieobecność zwierząt domowych nie budzi zdziwienia – rzeźby są dziełem łowców-zbieraczy i wykonano je na długo przed udomowieniem zwierząt hodowanych na pożywienie. Niektóre wyobrażenia przedstawiają stworzenia podobne do psa, które archeolodzy określają jako lisy, czyli również zwierzęta potencjalnie niebezpieczne. A jednak na jednym z kamieni „lis” jest ukazany w zgięciu ludzkiego ramienia – to miejsce przeznaczone raczej dla przyjaciela niż wroga. Wydaje się więc nieprawdopodobne, by rysunek przedstawiał rudego lisa, który jest samotnikiem, a więc mało prawdopodobnym kandydatem do udomowienia. I choć trudno tu o pewność, nie wydaje się, by rysunek przedstawiał wilka. Cechy wyglądu przypominające lisa i puszysty ogon upodabniają go do szakala, a jedyny szakal żyjący na tym terytorium to szakal złocisty. Być może więc pomysł Lorenza, że pies pochodzi od szakala, jest tylko częściowo nieprawdziwy. Możliwe, że szakale zostały kiedyś, ponad dziesięć tysięcy lat temu, udomowione, ale ponieważ były gorzej przystosowane do życia z człowiekiem niż wilki, wymarły lub wtórnie zdziczały.
Kamienny słup w kształcie litery T w Göbekli Tepe (stanowisko archeologiczne ma pograniczu Turcji i Syrii), przypuszczalnie wyobrażający głowę i tułów człowieka. Ramię wyrzeżbione w pionowym bloku zdaje się obejmować zwierzę z rodziny psowatych.
Aby znaleźć podobny udokumentowany przykład nieudanego udomowienia, musimy pojechać do Ameryki Południowej. Zbiegiem okoliczności w tym przykładzie również występuje „lis”, jeden z kilku podobnych do lisa psów, które żyły w Ameryce Południowej około trzech milionów lat temu. Chodzi o lisoszakala andyjskiego (Dusicyon culpaeus), zwanego również lisem andyjskim, który został udomowiony, a przynajmniej oswojony (żył z ludźmi, ale rozmnażał się wyłącznie w naturze). Był wówczas znany jako pies aguara. Pod koniec osiemnastego wieku Charles Hamilton Smith, angielski eks-żołnierz, który został naukowcem i badaczem, zanotował, że owe psy można było spotkać w wioskach zamieszkanych przez łowców-zbieraczy. Towarzyszyły mężczyznom w trakcie polowań, ale nie były szczególnie użyteczne i często po kilku godzinach same wracały do domu. We wsi starały się wygrzebać jakieś pożywienie albo wyruszały na krótkie polowania, zdobywając, cokolwiek się nadarzyło: ryby, kraby, pijawki, jaszczurki, ropuchy czy węże. Jednak do połowy dziewiętnastego wieku pies aguara zniknął, zastąpiony przez znacznie bardziej posłusznego i użytecznego psa domowego, którego na ten kontynent przywieźli ze sobą Europejczycy. Trudno stwierdzić, dlaczego pies aguara nie został w pełni udomowiony, ponieważ mamy bardzo niewielką wiedzę na temat zwyczajów jego dzikiego przodka, lisoszakala andyjskiego. Wiemy jednak, że żaden z południowoamerykańskich lisów nie tworzy grup większych niż dwa osobniki, więc prawdopodobnie miały one po prostu nie dość rozwinięte umiejętności społeczne, by przystosować się do relacji z ludźmi.
Lisoszakal andyjski
W Ameryce Północnej najbardziej prawdopodobnym kandydatem do udomowienia poza przybyłym tam wilkiem szarym był kojot (Canis latrans). Tradycyjny wizerunek tego członka psiej rodziny to samotny myśliwy, lecz tak naprawdę kojot jest wielce towarzyskim zwierzęciem, którego apetyt na zwierzęta hodowlane sprawił, że był przez ludzi tępiony. Zdane na własną pomysłowość, kojoty żyją w parach i podobnie jak to się dzieje w przypadku szakala złocistego, często para przekształca się w małą grupę, kiedy potomstwo z jednego roku zostaje z rodzicami, by pomóc w opiece nad kolejnym miotem. Staje się to bardziej prawdopodobne, gdy jest szansa na większą zdobycz, jak łoś czy jeleń, co stwarza zarówno konieczność, jak i sposobność polowania w grupie. Tak więc kojoty rywalizują z wilkiem w dziedzinie złożoności więzów społecznych. Niemniej jednak ani one, ani – jak się wydaje – wilki nigdy nie zostały udomowione w Ameryce Północnej. Powód jest banalnie prosty – w czasie gdy ludzie zasiedlali ten kontynent, dysponowali już psami i nie potrzebowali żadnej alternatywy. Jednak istnieje możliwość, że nieco genów kojota wzbogaciło amerykańskie psy. I na odwrót – około 10 procent dzikich kojotów ma w sobie geny domowego psa. Chociaż teoretycznie jest możliwe, że stanowią one potomstwo samic kojota z psami, jednak wydaje się mało prawdopodobne, by pies domowy miał dość odwagi, by pokryć dziką sukę kojota. Prędzej jest to rezultat gwałtów samców kojota na sukach psa domowego. Niektóre szczenięta następnie uciekały, przyłączając się do lokalnej populacji kojotów, natomiast te bardziej uległe wychowywały się z psami, wprowadzając na stałe geny kojotów do psiej populacji.
I w końcu nasza podróż prowadzi do Afryki, kolebki ludzkiego gatunku, a tym samym obszaru, gdzie udomowienie wydaje się wielce prawdopodobne. Żyje tu wiele psowatych, w tym cztery gatunki szakala (wśród nich szakal złocisty), jak również dziki pies afrykański, dorównujący wilkowi szaremu w umiejętności nawiązywania kontaktów społecznych. Stada dzikich psów afrykańskich są liczniejsze niż stada wilków. Widywano do pięćdziesięciu osobników polujących razem, choć w typowym stadzie jest ośmioro dorosłych. Na otwartych obszarach trawiastych, które dziki pies afrykański szczególnie sobie upodobał, współpraca podczas polowania stanowi warunek przetrwania. Tylko stado może obronić zdobycz przez innymi wielkimi drapieżnikami, takimi jak lwy czy hieny. (Nie żeby dzikie psy afrykańskie były szczególnie małe – są wielkości niewielkiego owczarka niemieckiego, lecz w odróżnieniu od niego mają cętkowane futro i duże, stojące uszy). Po uśmierceniu ofiary dzielą się pożywieniem. Jeśli w norze są szczeniaki, wszystkie psy jedzą więcej niż zwykle, po czym po powrocie do domu zwracają pokarm, by nakarmić młode.
Rodzina kojotów
Przez większość roku relacje między członkami stada dzikich psów afrykańskich są przyjacielskie. Każdego ranka i wieczora zwierzęta odbywają rytuał powitalny. Biegają wokół siebie podekscytowane, szturchając się nosami (naśladując swe zachowania z czasów szczenięcych) i wydając piszczące dźwięki, co sprawia, że brzmią bardziej jak stado małp niż psów. Gdy już się dostatecznie pobudzą tymi karesami, biegną razem na polowanie. Od czasu do czasu zdarzają się konflikty między członkami stada, ale do poważnych walk dochodzi rzadko, dopóki jedna z samic nie dostanie cieczki. Kiedy dominująca samica jest gotowa do pokrycia, staje się agresywna wobec innych samic i potrafi je poważnie poranić. W rezultacie jest zwykle jedyną samicą w stadzie, która co roku rodzi młode. Jeśli któraś z pozostałych samic także ma szczenięta, samica dominująca może próbować je zabić. Czasem jednak wszystkie szczenięta wychowują się razem i obydwie matki sprawują nad nimi opiekę.
Zgraja dzikich psów afrykańskich
Wysoki stopień współdziałania wśród członków stad dzikich psów afrykańskich (jeśli pominiemy rzadkie przypadki agresji) sugeruje, że zwierzęta te powinny być łatwe do udomowienia. Porozumiewają się one za pomocą wielu dźwięków. Potrafią wydawać błagalne jęki, bulgotać, skowyczeć, skamleć, piszczeć, wyć, jęczeć, warczeć, szczekać. Wydawałoby się, że wręcz idealnie pasują do człowieka, gatunku posługującego się głosem. Z całą pewnością znacznie lepiej niż milczący wilk. A jednak nie dysponujemy żadnymi dowodami, by kiedykolwiek podjęto próbę ich udomowienia. Aczkolwiek jeśli rozważymy proces udomowienia całościowo, w szerszym kontekście, niepowodzenie to wydaje się mniej dziwne. To prawda, że choć kolebką ludzkości jest Afryka i historia człowieka na tym kontynencie jest znacznie dłuższa niż na innych, wszystkie ważne udomowienia zwierząt miały miejsce poza Afryką. Sugerowano, że ludzkość musiała wyjść poza swą ewolucyjną strefę komfortu, aby zdobyć dostateczną motywację do udomowiania zwierząt (jak również roślin). Przypuszczalnie dziki pies afrykański po prostu nie znalazł się we właściwym miejscu, by stać się częścią naszego świata.
Chociaż historie psowatych różnią się w zależności od miejsca i gatunku, dwaj spośród dalekich kuzynów psa, szakal złocisty i południowoamerykański lisoszakal andyjski, dostarczają interesującego wglądu w kwestię udomowienia, które najwyraźniej zostało rozpoczęte, lecz nigdy się nie zakończyło. Każdy z tych przypadków wydarzył się na innym kontynencie – pierwszy w Eurazji, drugi w Ameryce Południowej – i w bardzo różnych społeczeństwach. I znów wracamy do mającego pięć milionów lat „podręcznego zestawu narzędzi” psowatych – ich elastyczności i towarzyskości, świetnego nosa, biegłości w polowaniu – jako klucza, który zdecydował o tym, że nadawały się one do udomowienia. A mimo to żaden z tych dwóch eksperymentów na dłuższą metę się nie powiódł.
Udomowienie może mieć miejsce tylko wtedy, gdy ludzka potrzeba spotyka się z odpowiednim gatunkiem zwierzęcia, przy założeniu, że jest poparta dostatecznymi zasobami. Wydaje się, że takie warunki występują niezwykle rzadko, o czym świadczy mała liczba gatunków ssaków, które ludzie w pełni udomowili – niewiele ponad dziesięć. Jest w pełni możliwe, że wszystkie gatunki, o których dotąd mówiliśmy, uległyby udomowieniu, gdyby warunki dla jego przeprowadzenia były równie korzystne i trwały równie długo, jak w przypadku psa domowego.
Ostatecznie musimy się skupić na wilku szarym jako jedynym z rodziny psowatych, który został pomyślnie udomowiony – jeśli przez „pomyślnie” rozumiemy przetrwanie w nowoczesnym świecie. Psu się naprawdę udało – liczba mniej więcej czterystu milionów psów ponadtysiąckrotnie przewyższa liczbę wilków. Jeszcze kilkaset lat temu na ziemi żyło około pięciu milionów wilków; dziś jest ich zaledwie sto pięćdziesiąt do trzystu tysięcy. Gdybyśmy na moment odłożyli na bok sztuczny wyróżnik udomowienia, moglibyśmy stwierdzić, że wilk przeszedł ewolucję i stał się psem, pozbywając się kilku archaicznych cech z przeszłości. Niektóre wilki były w stanie wykorzystać dominację człowieka i stały się psami. Inne nie potrafiły i pozostały wilkami.
Żaden opis zachowania psa nie może się obejść bez odwołania do wilka. I to nie tylko dlatego, że wiele prac kładzie nacisk na podobieństwa natury tych zwierząt, lecz także dlatego, że – jak się okazuje – wilki też były w przeszłości źle rozumiane. Dużo napisano na temat wilka szarego, ale znaczna część tych danych jest źle interpretowana albo wydaje się mało przydatna dla zrozumienia zachowań współczesnego psa domowego. W przeszłości opisywano wilka jako typowe zwierzę stadne, a jego stada jako despotycznie, surowo i agresywnie kontrolowane przez parę alfa. Podążając za tą logiką, psa jako potomka wilka uważano za zwierzę o podobnej psychice. Owszem, bez wątpienia o mniej agresywnej naturze, niemniej z wrodzoną skłonnością do dominacji nad otoczeniem, ludźmi czy innymi psami. Jednakże miniona dekada przyniosła ponowną, gruntowną analizę organizacji stada wilków, uwzględniającą zarówno kwestię jego powstawania, jak i ewolucyjne siły, które je napędzają. Tak więc nasza koncepcja psa od jakiegoś czasu wymaga korekty. Jeśli wilki nie są despotami, co już teraz wiemy, dlaczego nadal mamy zakładać, że psy domowe dążą do dominacji nad swymi właścicielami?
Podobnie jak wiele innych psowatych, wilki szare są zwierzętami towarzyskimi i wolą żyć w grupie. To nie znaczy, że pewne osobniki nie bytują niekiedy w pojedynkę, ale zwykle nie jest to ich wybór. Samotny wilk mógł zostać wyrzucony ze stada lub zmuszony do poszukiwania jedzenia na własną rękę, gdy nie było go dość dla całej grupy. Jednak kiedy to tylko możliwe, wilki starają się tworzyć sforę. Nawet te, które wygrzebują jedzenie na wysypiskach śmieci, robią to w grupach składających się zwykle z trzech do pięciu osobników (dziki kot, przodek kota domowego, także czasem żywił się resztkami, ale zawsze zdobywał je samotnie). Bez wątpienia to pragnienie towarzystwa, poza innymi czynnikami, umożliwiło udomowienie wilka.
Rodzina szarych wilków
I chociaż wilki są zasadniczo zwierzętami towarzyskimi, mają też niezwykłą łatwość przystosowywania się do różnych życiowych układów. Jest to kolejna cecha, która może nawet bardziej niż sama towarzyskość czyni z nich dobrych kandydatów do udomowienia. Wilki tworzą grupy, gdy pozwalają na to lokalne warunki, a w trudniejszych czasach radzą sobie w pojedynkę. Mogą żyć samotnie lub w małych grupach; w odpowiednich okolicznościach potrafią zbierać się w większe stada, obejmujące od sześciu do ośmiu osobników. Jest regułą, że takie stada powstają jedynie wówczas, gdy główną zdobycz stanowi duża zwierzyna – karibu, łoś czy bizon. Prawdopodobnie nawet samotny wilk byłby w stanie upolować karibu, zwłaszcza sztukę starą, młodą lub chorą. Ryzykowałby jednak wtedy, że sam zostanie ranny, więc pojedyncze wilki są raczej skłonne szukać mniejszych, a tym samym mniej niebezpiecznych ofiar. Polowanie w grupie jest z pewnością bezpieczniejszą i bardziej skuteczną metodą polowania na duże zwierzęta, ale nie stanowi zasadniczej przyczyny powstawania stad. Ważniejszym, decydującym czynnikiem jest fakt, że zabicie dużej sztuki dostarcza więcej pożywienia, niż mógłby zjeść samotny wilk. Latem, kiedy łatwiej o drobną zwierzynę, wilki dzielą się na mniejsze grupki, prawdopodobnie powracając do poprzedniego układu jesienią. To właśnie tego rodzaju elastyczność jest obecnie uważana za drugi podstawowy czynnik pozwalający wilkom, przynajmniej niektórym z nich, na przystosowanie się do życia z ludźmi.
Organizacja stada jest kluczem do zrozumienia społecznych zachowań wilków, a co za tym idzie, behawioralnego dziedzictwa psów domowych. Do niedawna mylnie uważano, że sfory wilków są obszarem ostrej rywalizacji. Teraz już wiemy, że ogromna ich większość to po prostu grupy rodzinne. Zwykle samotny wilk znajduje samotną samicę (prawdopodobnie albo jedno z nich, albo oboje niedawno opuścili macierzyste stado) i razem wychowują potomstwo. U wielu gatunków zwierząt młode odchodzą lub są porzucane, gdy tylko staną się dostatecznie dorosłe, by mogły sobie poradzić w samodzielnym życiu. U wilków tak się nie dzieje. Szczeniaki mogą zostać z rodzicami, dopóki nie są w pełni dorosłe (chyba że panuje głód). Gdy już zdobędą doświadczenie, zaczynają w pełni uczestniczyć w polowaniu i tak powstaje stado. Często jego młodsi członkowie żyją w nim nadal, kiedy rodzi się kolejny miot. Pomagają rodzicom wychować swych braci i siostry, przynoszą im jedzenie lub sprawują nad nimi opiekę, gdy inni członkowie stada polują. W przeciwieństwie do wcześniejszych opinii na temat zachowań wilków to współdziałanie, a nie dominacja wydaje się podstawą funkcjonowania stada.
Nowoczesna biologia domaga się wyjaśnienia tego najwyraźniej bezinteresownego zachowania młodych dorosłych wilków żyjących w stadzie. Logicznie rzecz biorąc, gen powodujący, że zwierzę pomaga innemu wychowywać jego małe, powinien ulec wyeliminowaniu, gdyż więcej potomstwa pozostawiają te osobniki, które nie posiadają „genu altruizmu”. Stąd wniosek, że wspólne wychowywanie młodych musi przynosić jakieś długoterminowe korzyści, które przeważają nad jego wadami. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat biolodzy spierali się, jakie to są korzyści i w czym się przejawiają. Jednak dopiero teoria selekcji rodowej (theory of kin selection), po raz pierwszy sformułowana w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, wyjaśniła, dlaczego wspólne wychowywanie młodych jest znaczniej bardziej prawdopodobne w grupie rodzinnej niż w przypadkowym zbiorze osobników.
Uznanie współpracy zaobserwowanej wewnątrz stada wilków za działanie przynoszące długoterminowe korzyści pozwoliło naukowcom wykorzystać teorię selekcji rodowej do wyjaśnienia zachowań, które inaczej byłyby niezrozumiałe. Oferowanie pomocy osobnikowi niespokrewnionemu niesie ze sobą ryzyko nawet w przypadku tak inteligentnych istot jak wilki. Przecież przysługa może pozostać nieodwzajemniona. Natomiast pomoc udzielona bliskiemu krewnemu, powiedzmy – synowi czy córce, niesie ze sobą genetyczną korzyść, nawet jeśli nie spotka się z wzajemnością. Osobnik pomagający ułatwia w ten sposób przetrwanie części własnych genów – tych, które ma identyczne z krewnym. (W przypadku syna czy córki część wspólna to 50 procent, drugie 50 pochodzi od drugiego rodzica). Taka korzyść nie wydaje się wystarczająca, by powstrzymać się na zawsze od posiadania własnego potomstwa. Jedyny ssak, który jest zdolny do takiej abstynencji, to golec żyjący w norach na obszarach pustynnych, gdzie jedna para z potomstwem nie ma dużych szans na przetrwanie nawet z wydatną pomocą innych osobników. Niemniej jednak selekcja rodowa wydaje się dostatecznie silnym bodźcem, by powstrzymać się od rozmnażania na jakiś czas – potomstwu opłaca się pomagać rodzicom, dopóki grupa rodzinna nie stanie się zbyt duża, by się utrzymać. Wówczas opuszczają ją i zakładają własne rodziny.
Zgodnie z teorią selekcji rodowej, kiedy młodsi członkowie stada świadomie zawieszają swoje prawo do rozmnażania, w zasadzie działają we własnym interesie, ale korzyści z tego płynące nie są czysto rodzinne. Prócz zysków, które przynosi selekcja rodowa, jest też faktem, że dla młodych wilków bezpieczniej jest nie opuszczać stada zbyt wcześnie. Brak doświadczenia sprawia, że szanse na stworzenie własnej sfory są niewielkie. To wyjaśnia rzadkie przypadki, kiedy nieskoligacone wilki przyłączają się do już istniejącego stada; wydaje się, że są werbowane, by zastąpić bardziej doświadczonych członków stada, kiedy ci odchodzą lub umierają.
Stada tworzone w naturze są zwykle harmonijnymi strukturami, w których agresja jest raczej wyjątkiem niż normą. Jak w każdej rodzinie, zdarzają się czasem konflikty, lecz ogólnie biorąc, rodzice nie muszą się wiele natrudzić, by utrzymać kontrolę nad swymi dorosłymi dziećmi. Młode zwykle dobrowolnie pozostają w grupie rodzinnej. Mogłyby odejść i założyć własne rodziny, ale wolą żyć bezpiecznie w dawnym stadzie, dopóki nie zdobędą więcej doświadczenia. Wówczas mają większą szansę na przetrwanie ryzykownego okresu szukania partnera i nowego terenu łowów. Poprzez specjalny rytuał regularnie umacniają więź z rodzicami, jednocześnie dając im do zrozumienia, że są pomocnikami, nie rywalami. Młode lekko się kulą, gdy zbliżają się do rodzica, kładą uszy po sobie i merdają nisko opuszczonym ogonem. Potem szturchają rodzica w pysk, co imituje nagabywanie o pokarm z czasów szczenięcych. (Bardzo przypomina to powitalny rytuał dzikiego psa afrykańskiego, czyli pewne bardzo stare zachowania rodziny psowatych, poprzedzające ewolucyjnie powstanie zarówno wilka, jak i psa).
Opis takiego harmonijnego stada wilków jest rzadkością w książkach poświęconych zachowaniu psów. W dawnych czasach badacze wilków tworzyli swe koncepcje na podstawie obserwacji grup żyjących w niewoli, gdyż było to stosunkowo łatwe. Niektóre z nich składały się z przypadkowych, niespokrewnionych ze sobą osobników, inne zaś były częścią stada rodzinnego, zwykle pozbawioną jednego lub obojga rodziców. Na ogół trzymano razem jakiekolwiek zwierzęta, które udało się schwytać, by je pokazać w zoo. Struktura tych grup była nieodwracalnie zaburzona przez niewolę, tak więc wchodzące w ich skład wilki żyły w chaosie i konflikcie. Ponadto żadne zwierzę nie miało szansy odejść, chyba że ludzie trzymający je w niewoli zdecydowali się je rozdzielić. W rezultatcie ich relacje były oparte nie na głębokim zaufaniu, lecz na rywalizacji i agresji.
Prawdziwy obraz stada wilków poznano dopiero wtedy, kiedy wilki znalazły się pod ochroną, co pozwoliło im na tworzenie sfor i życie w nich przez wiele lat bez obawy prześladowania. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się środki techniczne umożliwiające obserwację dziko żyjących wilków. Mowa tu o systemie GPS i miniaturowych radionadajnikach o bateriach tak silnych, że wystarczały na śledzenie zwierząt przez cały sezon. W ciągu dekady naukowy obraz społeczności wilków zmienił się z dawnego hierarchicznego stada rządzonego przez dwoje tyranów – samca i samicę – w harmonijną grupę rodzinną, w której – jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego – młode dorosłe osobniki dobrowolnie pomagają rodzicom w wychowaniu młodszych braci i sióstr. Przymus zastąpiła współpraca jako podstawowa zasada.
Ta radykalna zmiana koncepcji zachowania stada wymaga też ponownego przeanalizowania towarzyskich sygnałów używanych przez wilki. W warunkach ogrodu zoologicznego sygnały, których należąca do dziko żyjącego stada para rodziców używałaby, aby przypomnieć potomstwu o konieczności współpracy, stały się oznaką otwartej agresji i oznaką dominacji. Podobnie przymilne zachowania młodych dorosłych wilków służące zademonstrowaniu więzi z rodzicami są używane w zoo w desperackich próbach uniknięcia konfliktu i opisuje się je jako wyraz podporządkowania.
Wbrew dawnym teoriom na temat zachowań wilków uważa się obecnie, że zachowanie, które jakoby sygnalizuje podporządkowanie, może mieć zupełnie inny sens. Skuteczne okazanie uległości powinno z definicji dać napastnikowi do zrozumienia, że atak nie ma sensu. I rzeczywiście, gdy się zdarzy, że spotkają się dwa wilki z różnych stad, mniejszy z nich będzie próbował uniknąć ataku poprzez takie zachowanie. Jednak rzadko przynosi to pożądany skutek i jeśli słabszemu nie uda się uciec, zostanie zaatakowany i może zostać nawet uśmiercony. Wilki z różnych stad nie mają wspólnych interesów. Rywalizują o pożywienie i są prawdopodobnie jedynie daleko spokrewnione ze sobą. Ale gdyby zachowanie, o którym mowa, naprawdę wyrażało uległość, to powinno być zawsze skuteczne, bo przecież wilk atakujący także ryzykuje odniesienie ran, nawet w przypadku zwycięstwa. Fakt, że tak nie jest, wskazuje, że nie chodzi w ogóle o manifestację podporządkowania. Ponadto kiedy do takiego zachowania dochodzi między członkami tej samej rodziny, w większości przypadków nie poprzedza go jakakolwiek groźba ze strony odbiorcy. Zwykle pojawia się spontanicznie, wzmacniając więź między członkami stada. Jedynie w sztucznie stworzonych grupach w ogrodach zoologicznych manifestacja podporządkowania staje się standardową odpowiedzią na groźbę. Przypuszczalnie młodsze i słabsze wilki uczą się metodą prób i błędów, że w tych nienaturalnych okolicznościach, gdy lojalność stada nie istnieje i nie ma możliwości ucieczki, tego rodzaju zachowanie może być przydatne.
Dwa sygnały przekazywane przez wilki za pomocą mowy ciała były kiedyś opisywane jako wyraz podporządkowania – czynnego i biernego. Psy domowe wykazują bardzo podobne zachowania, które też są określane jako czynne i bierne podporządkowanie. Można by się spodziewać, że nowa interpretacja tych sygnałów u wilków szybko pociągnie za sobą ponowną ocenę tych samych zachowań u psów. Dokonuje się to jednak bardzo powoli.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Chętnie odwiedzany przez turystów obszar północno-zachodniej Anglii, na terenie którego znajdują się liczne jeziora i góry (przyp. tłum.). [wróć]
Park narodowy w północno-zachodniej Walii (przyp. tłum.). [wróć]
Muszę wyznać, że artykuł, który napisałem na sympozjum Waltham, przyjmuje takie właśnie podejście. W tamtym czasie nie istniały badania, które by mu zaprzeczały. Dziś sytuacja jest całkiem inna. [wróć]
Carles Vilà, Peter Savolainen, Jesús Maldonado, Isabel Amorim, John Rice, Rodney Honeycutt, Keith Crandall, Joakim Lundeberg, Robert Wayne, Multiple and ancient origins of the domestic dog, „Science” 1997, 276, 13 czerwca, s. 1687–1689. [wróć]
Biolodzy często nazywają całe grupy zwierząt od nazwy ich najbardziej znanego członka. Stąd rzymska nazwa psa domowego canis jest używana w odniesieniu do wszystkich krewnych psa domowego: Canis dla najbliższej i Canidae (psowate) dla dalszej rodziny. Zamieszanie, jakie to wywołuje, jest naprawdę niezamierzone. [wróć]
Michael Fox, jeden z pionierów badania psich zachowań w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, sądził, że dla każdego gatunku istnieje limit dotyczący liczebności i złożoności stada. Wilk znajdował się tu na samym szczycie. Teorie Foxa można jeszcze dziś spotkać w różnych książkach o psach, ale od czasu, kiedy wyłożył swoje poglądy, dokonano licznych odkryć na temat zachowań wielu gatunków. [wróć]
Termin ten pojawia się w pracy węgierskiego eksperta dr. Ádáma Miklósiego Dog Behaviour, Evolution, and Cognition (New York: Oxford University Press 2009). [wróć]