49,90 zł
Żyć feministycznym życiem to więcej niż książka o feminizmie; to książka o tym, co to znaczy być feministką w praktyce. W tym klasycznym już tekście współczesnej myśli feministycznej Sara Ahmed przypomina, że teoria feministyczna wypływa z codziennego doświadczenia. Autorka pokazuje, w jaki sposób bycie feministką i konfrontacja z seksizmem, rasizmem i innymi formami dyskryminacji i wykluczenia budzi w nas poczucie, że w świecie, który swobodnie zamieszkują inni, nie jesteśmy u siebie. Jednocześnie to właśnie to doświadczenie zderzenia ze światem oraz próba jego przekształcenia sprawiają, że jesteśmy w stanie tworzyć nowe idee i nowe sposoby bycia.
Łącząc refleksję teoretyczną z elementami autobiograficznymi, książka ta jest manifestem, który zachęca wszystkie osoby sprzeciwiające się nierównościom i niesprawiedliwości do wspólnego działania na rzecz budowy lepszego świata.
„Gdyby tak zebrać się w jednej przestrzeni, jakież pokłady wiedzy byśmy zgromadziły! Nic dziwnego, że feminizm wzbudza lęk: razem jesteśmy niebezpieczne.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 555
Sara Ahmed, Żyć feministycznym życiem Tytuł oryginału: Living a Feminist Life
Warszawa 2024
Copyright © 2017, Duke University Press Copyright © for the translation by Magdalena Kunz, 2024 Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024
Wydanie pierwsze
Przekład: Magdalena Kunz Redakcja: Paulina Bieniek Korekta: Aleksandra Marczuk Projekt okładki: Anna Pol Redaktorka prowadząca: Justyna Pelaska
ISBN 978-83-68267-06-8
Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Jasna 10, lok. 3 00-013 [email protected]
Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3), księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) oraz w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Plik przygotował Woblink
woblink.com
Wszystkim feministycznym psujzabawom, które robią swoje – ta książka jest dla Was.
Po raz pierwszy zdarzyło mi się pisać równolegle książkę i bloga. Dziękuję wszystkim, którzy przekonali mnie do jego założenia, szczególnie moim znajomym feministkom z Facebooka. Podziękowania należą się również tym, z którymi od tamtego czasu nawiązałam kontakt w mediach społecznościowych. Wiele się nauczyłam. Dziękuję moim brązowym, futrzastym towarzyszom Mulce i Poppy, obecnym przy mnie wtedy i dziś. Leono Lewis – dzięki za Twój głos oraz inspirację. Szczególne podziękowania składam mojej wspólniczce w feministycznej zbrodni, Sarah Franklin. Wydawnictwu Duke University Press dziękuję za podjęcie ze mną po raz kolejny współpracy, Kevinowi Wissokerowi i Elizabeth Ault za niesłabnący entuzjazm dla tego projektu, a Liz Smith za cierpliwość na jego ostatnich etapach. Moje feministyczne współpracowniczki z uniwersytetu Goldsmiths i nie tylko, przede wszystkim: Rumana Begum, Sirma Bilge, Lisa Blackman, Ulrika Dahl, Natalie Fenton, Yasmin Gunaratnam, Heidi Mirza, Fiona Nicoll, Nirmal Puwar, Beverley Skeggs, Elaine Swan i Isabel Waidner, jestem Wam wdzięczna za troskę i kontakt, zarówno z bliska, jak i z daleka. Osobom, które współtworzyły Centre for Feminist Research [Centrum Studiów Feministycznych] i Feminist Postgraduate Forum [Feministyczne Forum Podyplomowe], przede wszystkim Tiffany Page i Leili Whitley, dziękuję za wysiłek włożony w polepszenie warunków i bezpieczeństwa miejsca pracy. Podczas redakcji niniejszej książki podjęłam niełatwą decyzję o rezygnacji z posady na uniwersytecie Goldsmiths po trzech latach wspólnego wysiłku na rzecz walki z normalizacją molestowania seksualnego w kulturze akademickiej. Jestem ogromnie wzruszona feministyczną solidarnością i wsparciem. Każda otrzymana wiadomość uświadamiała mi z większą mocą to, o czym staram się opowiedzieć w niniejszej książce: feministyczne życie polega na budowaniu więzi i inspirowaniu się nawzajem we wspólnym działaniu zmierzającym do demontażu światów. Przebijamy mur – powoli, ale skutecznie!
Z czym kojarzy ci się słowo „feminizm”? Mnie przepełnia ono nadzieją, energią. Przywołuje na myśl zarówno głośne akty sprzeciwu i buntu, jak i milczące strategie rezygnacji z tego, co nas deprecjonuje. Przypomina o kobietach, które w walce o znośniejszy świat stawiały opór, zabierały głos i rzucały na szalę własne życie, dom lub związek. Ożywia w pamięci wszystkie napisane, sfatygowane i wysłużone książki, które pozwoliły coś nazwać – emocję, poczucie niesprawiedliwości; książki, które wyposażając nas w słowa, dały nam siłę, żeby iść dalej. Feminizm: oto, jak wspieramy się nawzajem. Tyle historii mieści się w jednym słowie; tak wiele ono ze sobą niesie.
Piszę tę książkę, żeby dotrzymać obietnicy niesionej przez to słowo, żeby zastanowić się nad tym, co to znaczy żyć, uznając słowo „feminizm” za swoje własne: być feministką, stawać się feministką, zabierać głos jako feministka. Życie feministycznym życiem nie polega na przyjęciu określonego zestawu przekonań ani norm zachowania, choć może oznaczać stawianie pytań etycznych o to, jak lepiej żyć w pełnym niesprawiedliwości i nierówności (niefeministycznym i antyfeministycznym) świecie; jak budować oparte na większej równości relacje z innymi; jak wspierać tych, których system społeczny wspiera niewystarczająco lub nie robi tego wcale; jak stawiać czoła historiom, które zastygły niczym najtwardszy beton.
Już na wstępie warto zaznaczyć, że przekonanie, jakoby feminizm był sposobem życia, sposobem myślenia o tym, jak żyć, często bywa traktowane jako relikt feministycznej historii, jako koncept przestarzały, kojarzony z moralizatorskim czy nawet dyscyplinującym stanowiskiem prezentowanym przez prąd, który zazwyczaj można (lub można było) lekceważąco określać jako feminizm kulturowy. Do zagadnienia polityki lekceważenia powrócę w rozdziale dziewiątym. Nie twierdzę, że wersja feminizmu jako policji moralnej, która funkcjonuje na zasadzie uznawania tej lub innej praktyki (a zatem i tej lub innej osoby) za anty- lub niefeministyczną, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Spotkałam się z takim osądem; i mnie przyszło dźwigać jego ciężar na swoich barkach1.
Figura feministycznej policjantki jest atrakcyjna nie bez powodu. Feminizm łatwiej zlekceważyć, jeśli uznać go za lekceważący, skoncentrowany na wpędzaniu w poczucie winy za pragnienia i działania. Figury feministycznej policjantki używa się, ponieważ jest użyteczna; traktując feministki jak policję, można ignorować feminizm. Wiele feministycznych figur wykorzystuje się jako narzędzia antyfeministyczne, możemy jednak modyfikować je na własny użytek. Modyfikacja może na przykład przybrać następującą formę: skoro nazywanie seksizmu po imieniu uznawane jest za wchodzenie w rolę policji, będziemy policją feministyczną. Zauważmy, że modyfikacja figur feministycznych nie pokrywa się z oceną (że sprzeciw wobec seksizmu to wchodzenie w rolę policji), a raczej kwestionuje samo założenie, przekształcając je w obietnicę (jeśli uważasz, że sprzeciw wobec seksizmu to wchodzenie w rolę policji – będziemy policją feministyczną).
Nadając feminizmowi status zagadnienia egzystencjalnego, będziemy osądzane jako osądzające. W niniejszej książce nie zgadzam się na odesłanie pytania o to, jak żyć feministycznie, do lamusa. Życie feministycznym życiem polega na przekształcaniu zjawisk tak, żeby można je było zakwestionować. Zagadnienie życia feministycznym życiem jest aktualne zarówno jako pytanie, jak i kwestia egzystencjalna.
Jeśli to nierówność i niesprawiedliwość świata oraz to, czym świat nie jest, sprawiają, że stajemy się feministkami, jaki wobec tego świat budujemy? Żeby wznosić feministyczne domy, musimy zdemontować to, co zostało już zbudowane; musimy zadać sobie pytanie, przeciwko czemu się buntujemy, do czego dążymy, pamiętając, że to „my” jest nie tyle fundamentem, ile celem naszej pracy. Definiując cel naszej walki, definiujemy owo „my” – przepełnione nadzieją znaczące feministycznej wspólnoty. Tam, gdzie jest nadzieja, są i trudności. Historie feminizmów to historie trudności związanych z tym „my”, historie tych, które musiały walczyć o miejsce w feministycznej wspólnocie, a czasem przeciwko niej, żeby zaangażować się w feministyczną sprawę. Nadzieja nie jest ceną walki, ale jej siłą napędową: daje nam poczucie, że warto szukać rozwiązań, przepracowywać problemy. Nadzieja nie tylko i nie zawsze wskazuje przyszłość; pomaga nam poruszać się po grząskim gruncie, po wyboistych ścieżkach2. Nadzieja towarzyszy nam, kiedy musimy dołożyć starań, żeby coś stało się możliwe.
Feminizm jest ruchem w wielu tego słowa znaczeniach. Zostajemy feministkami, bo coś nas porusza. Może to być poczucie niesprawiedliwości, wrażenie, że coś jest nie tak, jak być powinno, o czym szerzej opowiadam w rozdziale pierwszym. Ruch feministyczny jest kolektywnym ruchem politycznym. Wiele feminizmów to wiele ruchów. Kolektyw nie jest czymś statycznym, ale współtworzy ruch i jest przez niego współtworzony. Działanie feministyczne przypomina mi rozchodzące się na wodzie kręgi, niewielką falę, wywołaną być może nagłą zmianą pogody; to tu, to tam, jeden ruch wywołuje kolejny, pojawia się następny krąg, jeszcze szerszy, jeszcze dalej sięgający. Feminizm: dynamika tworzenia połączeń. Ruch trzeba jednak zbudować. Żeby być częścią ruchu, musimy znaleźć przestrzenie, w których będziemy się gromadzić, gdzie stworzymy nasze miejsca spotkań. Ruch jest również azylem. Spotykamy się, uczestniczymy w spotkaniu. Ruch powoływany jest do istnienia, żeby przekształcić to, co istnieje. Ruch potrzebuje dla siebie miejsca. Ruch to nie tylko – po prostu – poruszanie się; coś musi pozostać nieporuszone, dostać należne sobie miejsce, jeśli nasze poruszenie ma prowadzić nas do zmiany tego, co zastane.
Możemy powiedzieć, że ruch jest silny, kiedy obserwujemy, jak nabiera rozpędu: coraz więcej ludzi wychodzi na ulice, podpisuje się pod jakimś protestem, używa nazwy ruchu do samoidentyfikacji. Wydaje mi się, że od kilku lat obserwujemy, jak feminizm nabiera coraz większego impetu, o czym świadczą choćby organizowane na skalę globalną protesty przeciwko przemocy wobec kobiet, rosnąca liczba publikacji popularnych książek o feminizmie, zauważalna obecność aktywizmu feministycznego w mediach społecznościowych czy gorące emocje, jakie rozpala użycie słowa „feminizm” w odniesieniu do twórczości artystek i celebrytek pokroju Beyoncé. Obserwowałam ten proces z bliska jako wykładowczyni: pojawiało się coraz więcej studentek i studentów, którzy chcą identyfikować się jako feministki i feminiści i domagają się większej liczby zajęć na temat feminizmu, a organizowane przez nas wydarzenia feministyczne, przede wszystkim związane z queer- i transfeminizmem, cieszyły się niebywałym wprost zainteresowaniem. Feminizm zapełnia sale.
Nie wszystkie ruchy feministyczne da się tak łatwo zauważyć. Niektóre bywają niewidoczne w przestrzeni publicznej. Ruch feministyczny może pojawić się w momencie, w którym kobieta wybucha, w którym ma już dość (zob. rozdział ósmy) – kiedy nie potrafi już dłużej znosić przemocy wypełniającej jej świat, cały świat. Ruch feministyczny może pojawić się tam, gdzie zacieśniają się więzi pomiędzy tymi, które identyfikują coś – relacje władzy, przemoc ze względu na płeć, płeć jako formę przemocy – jako przedmiot swojego sprzeciwu, nawet jeśli opisują go różnymi słowami. Motto feminizmu drugiej fali: „Prywatne jest polityczne”, przypomina nam, że feminizm to zjawisko, które występuje właśnie w miejscach historycznie uznawanych za apolityczne: w środowisku rodzinnym, w domu, gdzie każde pomieszczenie może stać się przestrzenią feministyczną; w określonych działaniach określonych jednostek w określonych miejscach; a także na ulicy, w parlamencie lub na uczelni. Feminizm jest wszędzie tam, gdzie być powinien. Feminizm powinien być wszędzie.
Feminizm powinien być wszędzie, ponieważ nie wszędzie jest. Gdzie zatem jest feminizm? Dobre pytanie. Zastanówmy się: gdzie znalazłyśmy feminizm, gdzie feminizm znalazł nas? W pierwszej części niniejszej książki nadaję temu zagadnieniu formę pytania egzystencjalnego. Historia zawsze zaczyna się w momencie, jeszcze zanim można zacząć ją opowiadać. Kiedy „feminizm” stał się słowem, które nie tylko do ciebie przemówiło, ale też wyraziło cię, opowiedziało o twoim życiu, powołało cię do życia? Kiedy melodia słowa „feminizm” stała się twoją melodią? Co oznaczało wtedy, a na czym polega dzisiaj „trwać w feminizmie”, walczyć pod jego sztandarem, przeżywać jego wzloty i upadki, jego odejścia i powroty, jako swoje własne? Przyglądając się w niniejszej książce własnemu życiu feministycznym życiem, pytam nie tylko: „skąd?”, ale też: „dzięki komu?”. Dzięki komu odnalazłam feminizm? Nigdy nie zapomnę rozmowy, którą w latach 80. odbyłam jako młoda jeszcze dziewczyna z moją ciotką, Gulzar Bano. Traktuję ją jako jedną z moich pierwszych feministycznych nauczycielek. Podsunęłam jej wtedy kilka swoich wierszy. W jednym z nich użyłam zaimka „on/jego”. „Dlaczego piszesz «on» – zapytała delikatnie – skoro mogłabyś napisać «ona»?” Pytanie, zadane tak ciepło i życzliwie, wywołało we mnie ogromny ból i głęboki smutek, uświadomiło mi bowiem, że zarówno słowa, jak i światy, które – jak dotąd sądziłam – stoją przede mną otworem, są dla mnie zupełnie niedostępne. Słowo „on” nie mieści w sobie słowa „ona”. Ta lekcja stała się wskazówką. Żeby odcisnąć swój ślad, muszę pozbyć się tego „on”. Stać się „nią”, to zostać częścią ruchu feministycznego. Feministka, nawet jeśli płeć żeńską przypisano jej już przy narodzinach, staje się „nią” wtedy, kiedy słyszy w tym słowie niezgodę na „niego”, niezgodę na to, żeby „on” zapewnił jej inkluzję. Feministka przejmuje słowo „ona” i czyni je własnym.
Zaczęłam uświadamiać sobie to, co już wiedziałam: że patriarchalna logika przenika na wskroś, do głębi, bez reszty. Musiałam znaleźć sposób, żeby nie reprodukować jej języka poprzez to, co mówię i piszę; co robię i kim jestem. Co ważne, tę lekcję feminizmu odebrałam w Lahaur, w Pakistanie, od mojej ciotki, muzułmanki, feministki, Brązowej kobiety3. Wydawałoby się, że feminizm przemierza drogę z Zachodu na Wschód. Wydawałoby się, że jest podarunkiem od Zachodu dla Wschodu. Jest to hipoteza podróżnicza, która w określony sposób opowiada – często powtarzaną – historię feminizmu: historię o tym, że feminizm stał się użyteczny jako imperialny podarunek. To nie jest moja opowieść. Potrzebujemy innych opowieści o feminizmie. Feminizm przybył do mnie ze Wschodu i dojrzewał na Zachodzie. Moje pakistańskie ciotki nauczyły mnie, że mój umysł należy do mnie (to znaczy, że nie jest niczyją własnością); nauczyły mnie mówić w swoim własnym imieniu, głośno sprzeciwiać się przemocy i niesprawiedliwości.
Ważne, gdzie odnajdujemy feminizm; ważne też, dzięki komu.
Feminizm jako ruch kolektywny składa się z tego, co w dialogu z innymi porusza nas na tyle, że stajemy się feministkami. Nasze poruszenie jest warunkiem ruchu. Omawiam go w części pierwszej, powracając do pytania o świadomość feministyczną. Zastanówmy się, dlaczego nadal potrzebujemy ruchów feministycznych. Chciałabym przywołać tutaj zaproponowaną przez bell hooks definicję feminizmu jako „ruchu, którego celem jest eliminacja seksizmu, wyzysku seksualnego i przemocy seksualnej”4. Jest to definicja niezwykle pouczająca. Potrzebujemy feminizmu ze względu na to, co nie odeszło w przeszłość: seksizm, wyzysk seksualny i przemoc seksualna. Dla hooks są one nierozerwalnie związane z rasizmem oraz sposobem, w jaki historie kolonializmu – w tym niewolnictwo, kluczowy element wyzysku pracowników w kapitalizmie – kształtują teraźniejszość. Intersekcjonalizm jest punktem wyjścia, miejscem, w którym musimy zacząć, jeśli chcemy opowiedzieć o mechanizmach działania władzy. Jak zgrabnie ujęła to Flavia Dzodan, feminizm będzie intersekcjonalny albo „będzie gówno wart”5. Do tego rodzaju feminizmu odnoszę się w niniejszej książce (jeśli nie zaznaczam inaczej, wskazując konkretnie biały feminizm).
Istotnym krokiem dla ruchu feministycznego jest rozpoznanie tego, co nie odeszło w przeszłość. To bardzo trudny krok. Wymaga czasu i skrupulatności. Może się nam wydawać, że mamy go już za sobą, a wtedy okazuje się, że musimy wykonać go jeszcze raz. Bywa, że zderzasz się z fantazją o równości: o tym, że dzisiaj kobiety mogą to, mają owo – a przynajmniej miałyby, gdyby odpowiednio się postarały; o tym, że pojedyncze kobiety mogą położyć kres seksizmowi i usunąć inne bariery (nazwijmy je tutaj szklanym sufitem albo grubym murem) samą tylko siłą swojego zaangażowania, wytrwałości czy woli. Nasze ciała biorą na siebie wielki ciężar. Możemy tu mówić o postfeministycznej fantazji: o tym, że pojedyncza kobieta może położyć kres temu, co blokuje jej ruch; o tym, że feminizm zlikwidował „seksizm, wyzysk seksualny i przemoc seksualną”, tak jakby odniósł dostateczny sukces, żeby wyeliminować potrzebę własnego istnienia6; czy też o tym, że tego rodzaju zjawiska same w sobie są fantazją feministyczną, rezultatem przywiązania do czegoś, czego nigdy nie było albo czego już nie ma. Postrasowość również możemy traktować jako fantazję, za pomocą której działa rasizm: skoro nie wierzymy już w kategorię rasy, rasizm jest reliktem przeszłości, a przynajmniej byłby nim, gdybyśmy przestali w nią wierzyć. Zakłada się, że ci i te z nas, którzy w organizacjach reprezentują różnorodność, samą swoją obecnością kładą kres białości (zob. rozdział szósty).
Stając się feministką, bardzo szybko odkrywasz, że niektórzy nie uznają istnienia tego, czemu starasz się położyć kres. Niniejsza książka jest pokłosiem tego odkrycia. Ogromna część feministycznych i antyrasistowskich działań polega na przekonywaniu innych, że seksizm i rasizm nie zniknęły; że są one kluczowym elementem niesprawiedliwości późnego kapitalizmu; że mają znaczenie. Już sama rozmowa o seksizmie i rasizmie tu i teraz jest gestem sprzeciwu wobec takiego przesunięcia; oznacza niezgodę na ubieranie naszych słów w szaty postfeminizmu lub postrasowości, a tym samym na użycie czasu przeszłego („kiedyś”) lub wskazania jakiegoś odległego miejsca („gdzie indziej”)7.
Już sam fakt, że określasz coś jako seksistowskie albo rasistowskie, może wpędzić cię w kłopoty. Wskazujesz na struktury, a oni mówią, że tak ci się tylko wydaje. To, co opisujesz jako materialne, zostaje zlekceważone jako wytwór wybujałej wyobraźni. Sądzę, że właśnie to lekceważenie świadczy o materialności, co postaram się opisać w części drugiej, dotyczącej działań na rzecz różnorodności. Zastanówmy się też, co jest tutaj niezbędne: wysiłek polityczny, jakiego wymaga od nas nieustanne podkreślanie, że opisujemy coś więcej niż własne uczucia i myśli. Ruch feministyczny zależy od naszej zdolności do upartego domagania się, żeby uznano wreszcie nieprzerwane istnienie właśnie tego, czemu chcemy położyć kres. W niniejszej książce mówię o wysiłku związanym z tym uporem. Bycie feministką jest pouczające.
Ruch feministyczny wymaga od nas zatem nabrania feministycznych skłonności, gotowości do nieprzerwanego działania pomimo albo właśnie z powodu tego, z czym się zderzamy. Możemy traktować ten proces jako praktykowanie feminizmu. Jeśli skłaniamy się ku przyjęciu feministycznej postawy wobec świata, jeśli powtarzamy ten ruch, raz za razem, nabieramy feministycznych skłonności. Feministyczna nadzieja leży w niemożności wyeliminowania potencjału ich nabycia. A jednak kiedy już stałaś się feministką, może się wydawać, że byłaś nią zawsze. Czy to możliwe, że zawsze tak było? Czy można być feministką od samego początku? Być może wydaje ci się, że zawsze miałaś takie tendencje. Może ciążyłaś w tę feministyczną stronę, bo już wtedy miałaś zadatki na zbuntowaną lub nawet nieposłuszną dziewczynę (zob. rozdział trzeci), która nie chciała zaakceptować przydzielonego jej miejsca. A może feminizm to sposób, żeby zacząć od nowa: w pewnym sensie twoja opowieść zaczęła się więc od feminizmu.
Na ruch feministyczny składa się wiele momentów takiego nowego początku. To jeden z moich głównych obszarów zainteresowania: dlaczego nabranie feministycznej skłonności, żeby stać się dziewczyną czy kobietą właśnie tego niewłaściwego, złego rodzaju – która wyraża swoje zdanie, podpisuje się swoim imieniem, w geście protestu wznosi zaciśniętą pięść – jest niezbędne dla ruchu feministycznego. Indywidualna walka jest ważna: od niej zależy kolektywny ruch. Być niewłaściwego rodzaju niekoniecznie jednak oznacza mieć rację. Niesprawiedliwość może być – i często bywała – dziełem tych, które uważały, że reprezentują niewłaściwy typ kobiet czy feministek. Nie ma gwarancji, że w walce o sprawiedliwość my same będziemy sprawiedliwe. Musimy się wahać, musimy wątpić, skracając cugle naszym skłonnościom; musimy być niepewne, kiedy mamy pewność, a nawet właśnie dlatego, że ją mamy. Ruch feministyczny, który działa z nadmiernym przekonaniem o własnej słuszności, kosztował nas już zbyt wiele. O konieczności wahania się w naszych sądach mówię w części trzeciej. Jeśli celem naszych wysiłków jest sama skłonność feministyczna, to nadal stąpamy po grząskim gruncie.
Feminizm to praca domowa. Kiedy używam określenia „praca domowa”, w pierwszej kolejności myślę o szkole: nauczycielka zadaje mi zadanie, które mam odrobić w domu. Myślę o tym, jak siedzę przy kuchennym stole i odrabiam to zadanie, bo dopiero potem będę mogła się pobawić. Zadanie domowe to po prostu praca, którą trzeba wykonać w domu, zadawana zazwyczaj przez tych, którzy sprawują władzę poza domem. Feminizm rozumiany jako praca domowa nie jest zadaniem zadanym ci przez nauczycielkę, nawet jeśli twoimi nauczycielkami są feministki. Feminizm rozumiany jako zadanie jest pracą zleconą samej sobie. To my wyznaczamy sobie to zadanie. Mówiąc o pracy domowej, nie sugeruję, że w obszarze feminizmu wszystkie czujemy się jak w domu, mamy poczucie bezpieczeństwa czy pewności. Niektóre z nas mogą czuć się tutaj u siebie, inne – niekoniecznie. Sugeruję raczej, że feminizm jest pracą domową, ponieważ musimy gruntownie przepracować fakt, że nie jesteśmy w świecie u siebie. Innymi słowy, praca domowa to praca zarówno nad domem, jak i w domu. Wykonujemy różne prace domowe. Feministyczna praca domowa nie polega po prostu na sprzątaniu czy prowadzeniu domu. Jej celem jest generalny remont, przebudowa pańskiego domu.
W niniejszej książce również teorię feministyczną chcę potraktować jako pracę domową, żeby jeszcze raz zastanowić się nad tym, gdzie bierze ona swój początek i do czego ostatecznie prowadzi. Czym jest to coś, co nazywamy „teorią feministyczną”? Mogłoby się wydawać, że jest ona tym, co feministki tworzą w środowisku akademickim. Chcę zasugerować, że teorię feministyczną uprawiamy w zaciszu własnego domu. W pierwszej części niniejszej książki omawiam zarówno intelektualną, jak i emocjonalną pracę, którą wykonujemy, stając się feministkami; zaczynamy przeżywać płeć jako ograniczenie możliwości, a torując sobie drogę pośród ograniczeń, poznajemy otaczające nas światy. Doświadczenia związane z byciem feministką – czy to przy stole podczas rodzinnego obiadu, czy w trakcie zebrania – były dla mnie lekcją: zarówno życia, jak i filozofii. Wyciągać lekcję z doświadczenia bycia feministką to poznawać świat.
Teoria feministyczna może być tym, co robimy wspólnie w sali wykładowej, w trakcie konferencji, podczas wzajemnej lektury swoich tekstów. Odnoszę jednak wrażenie, że za często traktujemy teorię feministyczną jako niezwykle specyficzną, a nawet bardziej wartościową kategorię aktywności feministycznej. Musimy udomowić teorię feministyczną, ponieważ zbyt często uznaje się ją za aktywność podejmowaną wyłącznie poza domem (tak jakby była czymś, czego uczymy się w szkole). Z dala od domu możemy poznawać – i rzeczywiście poznajemy – nowe słowa, koncepcje, perspektywy. Spotykamy nowe autorki, dzięki którym przeżywamy momenty olśnienia. Ale to nie tam teoria feministyczna bierze swój początek. Może ona natomiast być tym, co nas tam doprowadzi.
W środowisku akademickim słowo „teoria” ma ogromny kapitał. Od zawsze interesował mnie sposób dystrybucji samego słowa „teoria”: pewne teksty uznaje się za teorię, innych już nie. To zainteresowanie można częściowo tłumaczyć przebytą przeze mnie drogą: od doktoratu w dziedzinie teorii krytycznej do roli wykładowczyni na studiach kobiecych. Jako studentka teorii przekonałam się, że określenia „teoria” używa się do opisu raczej wąskiego zakresu tekstów. Tekst staje się teorią, ponieważ nawiązuje do innego tekstu uznawanego za teorię. Wokół teorii powstaje łańcuch cytatów: stajesz się teoretykiem, cytując innych teoretyków, którzy cytują jeszcze innych teoretyków. Niektóre z tych tekstów budziły moje zainteresowanie, ale raz za razem łapałam się na tym, że chciałabym zakwestionować zarówno ich dobór, jak i sposób interpretacji.
Pamiętam, że pewną teorię wykładano jako dwuaspektową, która z jednej strony opowiadała historię pożądania, a z drugiej – historię fallusa. Zasadniczo powiedziano nam, że jeśli chcemy na poważnie zająć się tą pierwszą, musimy wziąć w nawias tę drugą. Zaczęłam się zastanawiać, czy uprawianie teorii rzeczywiście polega na tym, żeby w kontakcie ze zbiorem tekstów brać w nawias takie zjawiska, jak fallocentryzm i seksizm. W rezultacie oczekiwano, że w nawias weźmiemy nasze wątpliwości dotyczące seksizmu obecnego zarówno w tym, co czytamy jako teorię, jak i w tym, co z niej wyczytujemy. Do dziś pamiętam złożoną w ramach pracy zaliczeniowej krytyczną interpretację pewnego tekstu teoretycznego, w którym figurą była kobieta; stała się ona później częścią rozdziału „Woman” mojej pierwszej książki Differences That Matter 8 [Różnice, które się liczą]. Niepokoiło mnie, że rzucane przez wykładowczynię uwagi w rodzaju: „Tu nie chodzi o kobiety” służyły unikaniu pytań o sposób wykorzystania figury kobiety w męskiej tradycji intelektualnej. Praca wróciła do mnie opatrzona nabazgranym wielkimi literami komentarzem: „To nie jest teoria, to polityka!”.
Pomyślałam wtedy: jeśli teoria to nie polityka, to cieszę się, że nie uprawiam teorii! Z ulgą porzuciłam miejsce, w którym teorię i politykę traktowano jako dwie odrębne ścieżki. Kiedy znalazłam się na studiach kobiecych, zauważyłam, że bywałam szufladkowana za pomocą etykietki „teoria feministyczna”, jako feministka odmiennego rodzaju, inna od tych rzekomo mocniej związanych z empirią, rozumianą tutaj jako to, co mniej teoretyczne, mniej filozoficzne. Ta łatka zawsze była dla mnie formą przemocy. I mam nadzieję, że zawsze tak ją będę odbierać. Chociaż w obszarze teorii krytycznej czuję się względnie swobodnie, nie pokładam w niej nadziei, nie uważam jej też za obszar szczególnie trudny; sądzę raczej, że łatwiej wykonywać pracę bardziej abstrakcyjną i ogólnoteoretyczną. Pamiętam, że słuchałam kiedyś wykładu feministycznej filozofki, która przepraszała za każdym razem, kiedy wspomniała o tym lub owym filozofie, ponieważ był bardzo trudny. Poczułam wtedy głęboki wewnętrzny sprzeciw. Sądzę, że feministki zajmujące się analizą przemocy, nierówności i niesprawiedliwości stawiają trudniejsze i bardziej niewygodne pytania. To empiryczne działania, świat, który nas otacza, są dla mnie miejscem, w którym kryją się trudności, a więc i wyzwania. Teoria krytyczna jest jak każdy inny język: możesz się go nauczyć, a kiedy już go opanujesz, zaczynasz sprawnie poruszać się w jego obrębie. Brak narzędzi do orientacji w terenie, które pomogłyby ci przemieszczać się w nowym obszarze, może oczywiście nastręczać trudności. Ale zjawisk takich jak rasizm i seksizm – procesu ich reprodukcji i jego nieprzerwanego charakteru – nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, wyłącznie ucząc się nowego języka. Tego problemu nie sposób rozwiązać poprzez oswojenie lub powtórzenie: to one bowiem stanowią jego źródło; to właśnie one domagają się wyjaśnienia. W obliczu tych zjawisk nieustannie uświadamiamy sobie, jak niewiele rozumiemy. To właśnie w obliczu tych zjawisk raz za razem przekonujemy się o ograniczeniach rozumu. To tu możemy je poczuć. Napotykamy na swojej drodze coś, z czym nie potrafimy sobie poradzić. Granice naszej wiedzy mogą wskazać nam drogę do domu. A to, co wiemy, możemy przynieść do domu ze sobą.
W części drugiej mówię o własnych doświadczeniach związanych z poruszaniem problemu rasizmu i seksizmu w środowisku akademickim (z odmową brania tych kwestii w nawias w imię lepszej przyswajalności kanonu filozoficznego), które były powtórką moich wcześniejszych doświadczeń związanych z poruszaniem problemu rasizmu i seksizmu przy rodzinnym stole. Ta powtarzalność to kolejna forma pedagogiki: to pouczające, że pewne tematy stale powracają. Z punktu widzenia pozostałych to ty zakłócasz radosne wydarzenie, psując atmosferę swoim „nie”. Uprawiasz politykę tożsamości, tak jakbyś mówiła o rasizmie, dlatego że jesteś Kolorowa, a o seksizmie, bo jesteś kobietą. Nirmal Puwar wskazała, że niektóre osoby stają się „przestrzennymi intruzami”, kiedy pojawiają się w miejscach co do zasady dla nich nieprzeznaczonych. Możemy stać się intruzami w środowisku akademickim; możemy stać się nimi również w obszarze teorii – wystarczy, że odwołujemy się do niewłaściwych tekstów albo zadajemy niewłaściwe pytania.
Pytanie może być nie na miejscu; słowa również.
Naszą reakcją może być dążenie do konsekwentnego zapełniania miejsc dla nas nieprzeznaczonych. Możemy nawet utożsamić się z uniwersalną ideą akademii, dobrowolnie odkładając na bok nasze jednostkowe pobudki9. Jest w tym gest zakłócenia, a nawet kreatywności, jestem o tym przekonana. Ale pomyślmy: ci i te z nas, którzy pojawiają się na uczelni, nieukształtowanej przez nas ani dla nas, przynoszą ze sobą nie tylko zasoby wiedzy, ale i światy, których inaczej by tam nie było. Zastanówmy się, w jaki sposób poznajemy światy, które nie odpowiadają na nasze potrzeby. Zapytajmy, czego doświadczamy, kiedy nie jesteśmy mile widziani. Te doświadczenia stanowią zasoby, z których powstaje wiedza. Udomowić teorię feministyczną to sprawić, żeby feminizm mógł spełniać swoje zadanie tam, gdzie żyjemy, tam, gdzie pracujemy. Kiedy myślimy o teorii feministycznej jako pracy domowej, akademia również staje się miejscem, nad którym i w którym pracujemy. Wykorzystujemy nasze jednostkowe pobudki, żeby kwestionować to, co uniwersalne.
Przyznaję: lubię i doceniam wiele tekstów, które wykłada się i czyta jako teorię krytyczną. Nie bez powodu początkowo obrałam taki kierunek, o czym szerzej mówię w rozdziale pierwszym. Wciąż pamiętam, jak na drugim roku studiów doktoranckich zaczytywałam się w tekstach Czarnych i Kolorowych feministek, w tym Audre Lorde, bell hooks i Glorii Anzaldúy. Wcześniej nie znałam ich prac. Wstrząsnęły mną. Oto twórczość, w której fundamentem wiedzy było ucieleśnione doświadczenie własnej mocy. Oto twórczość animowana przez codzienność: szczegół jakiegoś spotkania, wydarzenia, przeżycia, niczym nagłe olśnienie. Lektura tekstów Czarnych i Kolorowych feministek odmieniła moje życie: zrozumiałam, że teoria może oddziaływać tym mocniej, im bliższa jest życiu.
Wtedy podjęłam decyzję: chcę wykonywać pracę teoretyczną, która pozostaje w kontakcie ze światem. Nawet pisząc teksty poświęcone historii idei, starałam się opierać na własnym doświadczeniu: traktować codzienność jako czynnik animujący. Kiedy pisałam niniejszą książkę, zależało mi na tym, żeby trzymać się doświadczenia codzienności jeszcze mocniej niż dotychczas. Ta książka jest osobista. A osobiste jest teoretyczne. Samą teorię uważa się często za coś abstrakcyjnego: im bardziej coś jest abstrakcyjne, wyabstrahowane z życia codziennego, tym bardziej teoretyczne. Wyabstrahować znaczy odciągnąć, odłączyć, odseparować, odwrócić. Być może powinnyśmy zatem ponownie przyciągnąć do siebie teorię, raz jeszcze powołać ją do życia.
W moich wcześniejszych pracach odwoływałam się co prawda do przykładów z życia codziennego, ale pojawiało się w nich również sporo odniesień do różnych tradycji intelektualnych. Niewątpliwie potrzebowałam ich do wysunięcia określonych argumentów: w The Promise of Happiness [Obietnica szczęścia]10, żeby wyjaśnić okoliczności, w jakich pojawia się figura feministycznej psujzabawy, musiałam umiejscowić ją w relacji do historii szczęścia; w Willful Subjects [Uparte podmioty]11, żeby nadać sens figurze upartego podmiotu, musiałam umieścić go w relacji do historii woli. Ale kiedy te figury już się pojawiły, w moich rękach pojawiło się nowe narzędzie. Zaczęły żyć własnym życiem. A raczej: mogły stać się częścią moich tekstów dzięki życiu, które prowadziły. Szybko też stały się dla mnie źródłem nowych form kontaktu. Założyłam poświęconego im bloga (feministkilljoys.com), którego pisałam równolegle z niniejszą książką. Od tego czasu wielu studentów i studentek studiów pierwszego i drugiego stopnia, jak również uczniów i uczennic liceum opowiada mi o własnych doświadczeniach związanych z byciem feministyczną psujzabawą i upartym podmiotem. Te wiadomości są dla mnie bardzo pouczające. To one bezsprzecznie dały początek tej książce. Kieruję ją więc do feministycznych studentek i studentów. Ta książka jest dla was.
Stać się feministką oznacza pozostać studentką; feministyczna psujzabawa i uparty podmiot to bowiem pilne uczennice. Nic więc dziwnego, że właśnie te figury pozwoliły mi zawiązać nić porozumienia z odbiorczyniami, które instynktownie rozpoznały je jako wyjaśnienie (jakiejś trudności, sytuacji, zadania). Ja sama wciąż staram się zrozumieć (jakąś trudność, sytuację, zadanie), a niniejsza książka jest rezultatem tego wysiłku. W Żyć feministycznym życiem próbuję między innymi uwolnić te figury od historii, w które zostały wpisane. Staram się rozpracować i przepracować to, o czym nam opowiadają. W pewnym sensie zatem, odbywając raz jeszcze swoją podróż intelektualną, idę po własnych śladach. Śledząc okoliczności, w jakich te figury się pojawiają, jak się przede mną uobecniają, jak przykuwają moją uwagę, powracam na swoje dawne terytorium. Podróż intelektualna to podróż jak każda inna. Jeden krok pozwala zrobić kolejny. W niniejszej książce stawiam kilka z tych kroków raz jeszcze.
Mam nadzieję, że wracając po własnych śladach, zdołam przedstawić kilka argumentów w przystępniejszy sposób: teoria feministyczna staje się prostsza w odbiorze, kiedy pozostaje bliżej codzienności. Rozpoczynając pracę nad niniejszą książką, myślałam, że piszę raczej tekst mainstreamowy, a nawet literaturę popularną. Zorientowałam się jednak, że jest to publikacja innego typu. Chciałam niespiesznie budować argumentację, przespacerować się po znanym terenie i przemierzać go we własnym tempie. Jednocześnie zależało mi na przeprowadzeniu interwencji na gruncie feminizmu akademickiego. Pracuję na uczelni od ponad dwudziestu lat i w obszarze akademickiego języka teorii feministycznej czuję się względnie u siebie. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszystkie feministki czują się w środowisku akademickim jak u siebie w domu i że język ten potrafi alienować. W tej książce stosuję język akademicki. Pracuję w domu, więc ten język jest jednym z moich narzędzi. Dokładam jednak starań, żeby moje słowa pozostawały jak najbliżej świata, chcę bowiem pokazać, że teorię feministyczną uprawiamy, żyjąc feministycznym życiem.
Nawet jeśli wracam po własnych śladach, nie odbywam tej samej podróży. Dokonuję po drodze wielu nowych odkryć, ponieważ pozostaję bliżej codzienności. Powinnam tu dodać, że ta bliskość nadal wiąże się z poświęcaniem uwagi słowom, a więc i koncepcjom takim jak szczęście czy wola. Wciąż nasłuchuję odpowiedzi. Feminizm jest dla mnie jak poezja: historie docierają do naszych uszu pod postacią słów; tworzymy je na nowo, ponownie ubierając je w słowa. W tej książce znów podążam za słowami, obracając je na różne strony, jak przedmiot, który przy każdym ruchu inaczej odbija światło; przyglądam się tym samym słowom w różnych kontekstach, pozwalam, żeby rezonowały jak kręgi rozchodzące się na wodzie albo nowe wzory odciskające się na powierzchni. Buduję swoją argumentację, nasłuchując odpowiedzi; muszę więc na kartach tej książki nieustannie powtarzać słowa, takie jak roztrzaskać iwybuchnąć. Powtarzalność jest przestrzenią, w której odbywa się feministyczna lekcja.
Feministyczna lekcja: jeśli za punkt wyjścia uznamy nasze doświadczenie związane z procesem stawania się feministkami, nie tylko zyskamy nowy sposób tworzenia feministycznych idei, ale także będziemy mogły tworzyć nowe idee dotyczące feminizmu. Tworzymy idee feministyczne, żeby zrozumieć to, co wciąż trwa. Musimy trwać w procesie tworzenia idei feministycznych, trwać dzięki ich tworzeniu. Już w samej tej idei kryje się kolejna idea na temat idei. Idee nie są tutaj rezultatem dystansu, sposobem na wyabstrahowanie jednego elementu od drugiego, ale wypływają z naszego zaangażowania w świat, który przecież tak często nas zdumiewa. Ideą może być nasz sposób pracy z i nad naszą intuicją, tym powracającym poczuciem, że coś jest nie w porządku, nie tak, i które to uczucie jest częścią życia codziennego i jednocześnie punktem wyjścia dla bardzo wielu prac krytycznych.
Próbując opisać to, co trudne, co nie daje się do końca objąć rozumiem w teraźniejszości, tworzymy, jak je określam, „spotniałe koncepcje”. Po raz pierwszy użyłam tego pojęcia, próbując opisać studentom i studentkom rodzaj pracy intelektualnej zawartej w tekstach Audre Lorde. Pragnę tutaj wyrazić moje uznanie dla niej. Nie potrafię opisać, jak wdzięczna jestem za niezwykłe archiwum, które pozostawiła nam Audre Lorde. Czytając po raz pierwszy jej teksty, poczułam się tak, jakby rzucono mi koło ratunkowe. Słowa, płynące z opisu jej własnego doświadczenia jako Czarnej kobiety, matki, lesbijki, poetki, wojowniczki, odnalazły mnie tam, gdzie wtedy byłam: znajdowałam się w innym miejscu niż ona, a jednak jej słowa do mnie trafiły. Dały mi odwagę potrzebną do przekształcenia własnego doświadczenia jako Brązowej kobiety, lesbijki, córki w swego rodzaju zasób; jako pisarce pozwoliły mi budować teorię poprzez opis mojego miejsca w świecie, który nie jest zaprojektowany dla mnie. Koło ratunkowe: może być zwiotczałe, zużyte, doświadczone przez niełaskę pogody, ale wystarczy, żeby unieść twój ciężar, utrzymać cię na powierzchni, pomóc ci przetrwać druzgocące doświadczenie.
Spotniałe koncepcje: kolejny sposób, żeby wyswobodzić się z druzgocącego doświadczenia. Wykorzystując spotniałe koncepcje w pracy opisowej, chcę powiedzieć co najmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, sugerowałam, że pracę konceptualną zbyt często traktuje się jako przeciwieństwo opisu sytuacji: przez „sytuację” rozumiem tutaj to, co domaga się odpowiedzi. Może to być zbiór okoliczności w określonym momencie, ale też ich krytyczny, problematyczny czy uderzający splot. Lauren Berlant opisuje sytuację jako „stan rzeczy, w którym to, co prawdopodobnie będzie miało znaczenie w przyszłości, rozwija się w toku zwykłego życia”12. Jeśli o sytuacji można mówić wtedy, kiedy pewne rzeczy wytrącają nas z rytmu, wówczas sposób, w jaki nadajemy im sens, również rozwija się „w toku zwykłego życia”. Koncepcje zwykło się uznawać za twór akademików, powstały często w wyniku kontemplacji i dystansu, niczym jabłko, które spada ci na głowę i sprawia, że objawienie przychodzi do ciebie z zewnątrz.
Istnienie tych akademickich predylekcji do identyfikowania koncepcji w kategoriach ich wkładu w świat uświadomiłam sobie jeszcze mocniej w trakcie empirycznego projektu na temat różnorodności, który omawiam w części drugiej. Sama przejawiałam takie skłonności, więc potrafiłam je dostrzec. W ramach projektu przeprowadzałam wywiady z osobami zatrudnionymi przez uniwersytet jako pełnomocniczki i pełnomocnicy do spraw różnorodności. Zdałam sobie wtedy sprawę, że działając na rzecz transformacji instytucji, produkujemy wiedzę na ich temat. Niezależnie od tego, czym się zajmujemy, koncepcje kształtują nasz sposób działania. Czasem musimy dopiero odkryć, czym one są (co myślimy, kiedy działamy, albo jakie myśli kryje w sobie działanie), koncepcje mogą bowiem przybierać formę ukrytych założeń. Ale ten proces odkrywania nie polega na przyjmowaniu koncepcji z zewnątrz (czy też z góry): koncepcje istnieją w światach, w których my istniejemy.
Za pomocą „spotniałych koncepcji” staram się również pokazać, że praca opisowa jest pracą konceptualną. Koncepcja jest bytem z tego świata, ale jest też reorientacją w jego kierunku, sposobem zmiany perspektywy, nowym spojrzeniem. Dokładniej rzecz ujmując, spotniała koncepcja bierze się z opisu ciała, które nie czuje się w świecie jak u siebie w domu. Opis rozumiem tutaj jako perspektywę lub punkt widzenia: opis uczucia, że świat nie jest naszym domem, czy też świat opisany z perspektywy kogoś, kto nie czuje się w nim jak u siebie. Pot to zjawisko cielesne: pocimy się bardziej, kiedy podejmujemy bardziej wyczerpujący i energiczny wysiłek. „Spotniała koncepcja” może brać się z trudnego doświadczenia cielesnego. Zadanie polega na tym, żeby przy tej trudności wytrwać, badać ją i obnażać. Być może wcale nie powinnyśmy eliminować z procesu pisania wysiłku czy ciężkiej pracy. Zachowanie ich staje się celem akademickim, nauczono nas bowiem wygładzać nasze teksty, nie ujawniać trudności, z którymi się borykamy, kiedy dążymy do jakiegoś celu. Spotniałe koncepcje biorą się również z praktycznego doświadczenia konfrontacji ze światem czy też z prób jego przekształcenia13.
Mimo że pracowałam w ten sposób, zauważyłam u siebie (między innymi dzięki spostrzegawczości moich czytelniczek) pewne oznaki braku umiejętności przyznania się do tego, że coś sprawia mi trudność: kiedy na przykład omawiam własne doświadczenia przemocy i molestowania seksualnego, zamiast zaimka „ja” używam „ty”, wykorzystując fakt, że druga osoba liczby pojedynczej wprowadza pewien dystans. Próbowałam podmieniać „ty” na „ja” w gotowym tekście, ale forma pierwszoosobowa wydawała mi się naciągana, zostałam więc, choć nie bez zastrzeżeń, przy drugiej osobie liczby pojedynczej. Feminizm: może wiązać się z wysiłkiem. Ten wysiłek objawia się w niniejszym tekście jako napięcie, przyjmując czasem postać pomieszania zaimków i osób; napięcie pomiędzy opowiadaniem własnej historii stawania się feministką, doświadczeniami osoby działającej na rzecz równości, a także radzeniem sobie z przeciwnościami i formułowaniem bardziej ogólnych refleksji na temat światów. Starałam się nie niwelować tego napięcia.
Feminizm ma swoją rolę w procesie wytwarzania wiedzy; w tym, jak piszemy, kogo cytujemy. Feminizm jest dla mnie jak projekt budowlany: jeśli nasze teksty to światy, musimy budować je z feministycznych materiałów. Teoria feministyczna jest światotwórcza. Dlatego nie możemy sobie pozwolić na traktowanie jej po prostu albo wyłącznie jako narzędzia, w znaczeniu czegoś, co można wykorzystać w teorii, a potem odłożyć na bok albo schować. Uprawianie teorii feministycznej nie powinno być możliwe, jeśli nie jest się feministką, która musi aktywnie i z nieustannym zaangażowaniem przeżywać życie w feministyczny sposób. Jako studentka teorii krytycznej zetknęłam się z problemem teorii feministycznej, która jest feminizmem tylko w teorii. Poznałam osoby pracujące na uczelni, które pisały o teorii feministycznej, ale zachowywały się zgoła niefeministycznie; które rutynowo bardziej wspierały studentów niż studentki albo dzieliły te drugie na mniej lub bardziej lojalne. Bycie feministką w środowisku pracy oznacza – a przynajmniej powinno oznaczać – że nie zgadzamy się na powszedni, codzienny seksizm, również akademicki. To nie jest postulat opcjonalny, a warunek konieczny, który sprawia, że feminizm jest feministyczny. Projekt feministyczny polega na poszukiwaniu sposobów, które pozwolą kobietom istnieć w relacji do innych kobiet, funkcjonować w relacji do siebie nawzajem. Mowa o „projekcie”, ponieważ przed nami jeszcze daleka droga.
Podobne pytania, które stawiamy sobie w życiu, powinnyśmy sobie stawiać, gdy piszemy teksty i składamy w całość poszczególne elementy. Jak zdemontować świat, który zbudowany jest tak, żeby służyć tylko określonym ciałom? Seksizm jest jednym z takich właśnie systemów adaptacji. Feminizm domaga się wspierania kobiet w walce o istnienie w tym świecie. Co rozumiem tutaj pod pojęciem „kobiety”? Mam na myśli wszystkie osoby, które odbywają swoją podróż jako kobiety. Żaden godny swego miana ruch feministyczny nie będzie sięgał po seksistowską koncepcję „kobiet urodzonych jako kobiety”, żeby odgrodzić murem feministyczną wspólnotę i prezentować transkobiety jako „niekobiety”, „nieurodzone jako kobiety” lub jako mężczyzn14. Nikt nie rodzi się kobietą; jest to przypisana nam kategoria (etykietka, ale również zadanie lub imperatyw, o czym mówię w części pierwszej), która może nas kształtować, stwarzać lub złamać. Warto pamiętać, że wielu kobietom, którym przy urodzeniu przypisano płeć żeńską, odmawia się statusu prawdziwej kobiety lub kobiety w ogóle ze względu na ich autoekspresję albo jej brak (za dobrze radzą sobie w sporcie, ich kształty, sposób bycia lub zachowanie są nie dość kobiece, są nieheteroseksualne, nie są matkami i tak dalej). Problematyczność kategorii „kobiety” wiąże się częściowo z konsekwencjami faktu, że się do tej kategorii przynależy lub nie – ze względu na posiadane ciało, własne pragnienia, obierane lub porzucane ścieżki. Uznanie kogoś za kobietę może wiązać się z przemocą, brak tego uznania – również.
W świecie, w którym „człowieka” nadal definiuje się jako „mężczyznę”, musimy walczyć o kobiety i jako kobiety. A żeby to zrobić, musimy sprzeciwiać się instrumentalizacji feminizmu. Feminizm można wykorzystywać jako narzędzie, które pomaga nam zrozumieć świat, wyostrzając nasz zmysł krytyczny, ale nie można tak po prostu odkładać go na bok. Feminizm podąża wszędzie za nami. Inaczej stoimy w miejscu.
Feminizm jest więc obecny w naszym stosunku do instytucji akademii. Kiedy robiłam doktorat, powtarzano mi, że powinnam pokochać tego lub innego teoretyka i podążać jego śladem; były to nie tyle bezpośrednie polecenia, ile pozornie nienachalne, ale coraz bardziej namolne pytania: Jesteś derridianistką? Nie? A zatem lacanistką! Też nie? Wobec tego musisz być wyznawczynią Deleuze’a. Nie? Więc kim? A jeśli nie, co wtedy? Być może powinnam była odpowiadać: Nie to nie! Nigdy nie chciałam zgodzić się na to ograniczenie. Niezgoda wymagała jednak wsparcia ze strony feministek, które mnie poprzedzały. Możemy wytyczać własne ścieżki, kierując się tym, za kim nie podążamy, ale wciąż potrzebujemy kogoś przed nami. W niniejszej książce przyjmuję rygorystyczną politykę cytowań: nie powołuję się na żadnych białych mężczyzn15. Mówiąc o „białych mężczyznach”, mam na myśli instytucję, co wyjaśniam w rozdziale szóstym. Cytuję natomiast autorki, które wniosły wkład w intelektualną genealogię myśli feministycznej i antyrasistowskiej; przywołuję teksty, które zbyt szybko (w moim przekonaniu) odłożono na bok lub o których zapomniano – teksty wytyczające nowe ścieżki, które możemy nazwać trajektoriami pragnienia, powstałe w wyniku zbaczania z utartych szlaków narzucanych przez poszczególne dyscypliny16. Te ścieżki mogły stać się słabo widoczne, ponieważ po nich nie wędrowano; ich odnalezienie może wymagać od nas większego wysiłku; możemy uparcie się ich trzymać, odmawiając udania się we wskazanym nam kierunku.
Moja polityka cytowania pozwoliła mi poświęcić więcej uwagi feministkom, które mnie poprzedzały. Cytowanie to forma feministycznej pamięci. Cytując, przyznajemy, że mamy dług wobec tych, które przyszły przed nami, które pomogły nam odnaleźć ukrytą przed nami drogę, kiedy zboczyłyśmy ze ścieżki, którą kazano nam podążać. W niniejszej książce cytuję Kolorowe feministki, które miały swój udział w procesie nazywania i demontażu instytucji patriarchalnej białości. Traktuję tę książkę przede wszystkim jako wkład w tradycję naukową i aktywistyczną Kolorowego feminizmu; to właśnie w tym obszarze czuję się najbardziej u siebie, stąd czerpię zarówno energię, jak i zasoby.
Cytaty bywają jak feministyczne cegiełki: są materiałem, dzięki któremu i z którego budujemy nasze domy. Moja polityka cytowania wpłynęła na to, jakiego typu dom zbudowałam. Zrozumiałam to, nie tylko pisząc tę książkę, zdobywając wiedzę, ale także wygłaszając referaty. Jak już wspomniałam, w poprzednim miejscu pracy wznosiłam swój gmach filozoficzny, zajmując się historią idei. Nie wolno nam utożsamiać historii idei z białymi mężczyznami, ale skoro jedno nieuchronnie prowadzi do drugiego, to łatwo zauważyć, gdzie upatruje się źródła idei. Brzemienne w skutki: założenie, że idee mają swój początek w męskim ciele. Dziś myślę o tym filozoficznym gmachu jako drewnianym szkielecie domu. Na stronach tej książki budowałam dom, ale bez tego szkieletu. I czuję się o wiele bardziej obnażona. Być może cytaty są jak feministyczne źdźbła słomy: lżejsze materiały, złożone w całość, wciąż zapewniają schronienie, ale nie dają już takiej osłony. Właśnie tak czułam się, pisząc ten tekst i zabierając poprzez niego głos: unoszona na wietrze, miotana na różne strony, mocniej lub słabiej, w zależności od tego, z czym akurat przyszło mi się mierzyć. Słowa, które posyłałam w świat, tańczyły wokół mnie; powoli dostrzegałam rzeczy dotąd dla mnie niewidoczne. Zastanawiało mnie, na ile próbowałam stworzyć dystans, żeby wznieść swoją budowlę. Czasem potrzebujemy dystansu, żeby podążać za jakąś myślą. A czasem, żeby iść jej śladem, musimy z niego zrezygnować.
W kolejnych rozdziałach nawiązuję do różnego rodzaju materiałów feministycznych, które towarzyszą mi w podróży jako feministce i działaczce na rzecz różnorodności – od feministycznej filozofii, po feministyczną literaturę i feministyczne kino. Tekst towarzyszący można traktować jako gatunek stowarzyszony, żeby posłużyć się tutaj sugestywnym określeniem Donny Haraway17. Tekst towarzyszący to taki, którego obecność pozwala ci podążać mniej wydeptaną ścieżką. Obezwładniająca bliskość takich tekstów może wywołać olśnienie; mogą one odkryć przed tobą jakieś uczucie albo udzielić ci wskazówek potrzebnych do zrozumienia czegoś, co dotąd było dla ciebie nie do pojęcia; teksty towarzyszące mogą sprawić, że się zawahasz albo zakwestionujesz obrany kierunek, mogą też dać ci poczucie, że nie kroczysz swoją ścieżką samotnie. Niektóre teksty przywoływane w tej książce towarzyszyły mi już wcześniej: Pani Dalloway Virginii Woolf, Młyn nad Flossą George Eliot, Rubyfruit Jungle Rity Mae Brown i Najbardziej niebieskie oko Toni Morrison. Bez nich nie mogłabym podążać obraną ścieżką. Żyjąc feministycznym życiem, znajdujemy się w doborowym towarzystwie. Wspomniane teksty wrzuciłam do swojego surwiwalowego zestawu feministycznej psujzabawy. Zachęcam cię, jako czytelniczkę feministyczną, do skompletowania własnego zestawu. Co byś w nim umieściła?
Teksty, które wrzucamy do swoich zestawów, można też określić jako klasykę feministyczną. Przez klasykę feministyczną rozumiem książki feministyczne, które stale znajdują się w obiegu, choć od ciągłego przekazywania ich sobie z rąk do rąk są już mocno sfatygowane. Nie chodzi mi o klasyki w znaczeniu tekstów kanonicznych. Oczywiście niektóre z nich weszły do kanonu, i warto się zastanowić, w jaki sposób dokonuje się takiej selekcji; musimy pytać, kto lub co jej nie przechodzi. Ale teksty, które do nas trafiają, które do nas przemawiają, to niekoniecznie te same pozycje, które omawia się w akademii albo oficjalnie wydaje jako klasykę. Wiele bliskich mi tekstów uchodzi za przestarzałe, przynależne do epoki dawno minionej.
Idea feministycznych klasyków oznacza dla mnie sposób myślenia o tym, w jaki sposób książki tworzą wspólnoty. Na studiach kobiecych na Lancaster University należałam do grupy czytelniczej dyskutującej o klasyce feministycznej. Było to najlepsze doświadczenie w moim ówczesnym feministycznym życiu intelektualnym. Uwielbiałam z mozołem przedzierać się przez – dziś już często pomijane – teksty, odnajdywać w nich bogactwo narzędzi, koncepcji i słów. Zająć się klasyką feministyczną, to dać sobie czas: uznajemy, że temu, co minione, warto przyjrzeć się ponownie, umieścić to w centrum uwagi. Dzięki temu możemy się zatrzymać, przestać gonić przed siebie, nie pozwolić, żeby przytłoczyła nas wrzawa nowości, która może zagłuszyć wszystko inne i sprawić, że nie usłyszymy dźwięków przeszłości. W grupie czytelniczej bardzo podobała mi się również uwaga poświęcana samym książkom jako obiektom materialnym. Każde z nas miało swój egzemplarz; niektóre były podarte i wysłużone, inne zniszczone i, w pewnym sensie, pełne życia. Sądzę, że można żyć w książkach: niektóre feministki zaczynają nawet swoje feministyczne życie właśnie od książek. Przynależność do grupy, w której rozmawia się o książkach, uświadomiła mi, że kształtujemy wspólnotę feministyczną, przekazując sobie książki; ich życie społeczne jest częścią naszego życia. Książki feministyczne mogą przechodzić z rąk do rąk na wiele sposobów; krążąc między nami, zmieniają każdą z nas.
Omawiane w niniejszej książce materiały można opisać na wiele sposobów: teksty towarzyszące i klasyki feministyczne to tylko dwa z nich. Owszem, tekst jest książką, ale jest też miejscem spotkania, przestrzenią dla tego, co nas dotyka i czego my dotykamy. Myślę o feminizmie jako kruchym archiwum, ciele na powrót złożonym z roztrzaskanego, zmiażdżonego materiału; archiwum, którego kruchość nakłada na nas odpowiedzialność: musimy otoczyć je opieką.
Żyć feministycznym życiem składa się z trzech części. W części pierwszej, zatytułowanej „Kiedy stajesz się feministką”, omawiam ten proces; mówię też o tym, że świadomość płci jest świadomością świata, która pozwala ci powrócić do znajomych miejsc, wyzwolić się z płciowych i heteronormatywnych wzorców, a tym samym porzucić swoje życie w jego dotychczasowym kształcie. Rozpoczynam od wydarzeń z okresu dorastania, i zastanawiam się, w jaki sposób te jednostkowe doświadczenia pozwalają (emocjonalnie, dobrowolnie) stać się częścią kolektywnej historii feministycznej. W części drugiej, zatytułowanej „Praca na rzecz różnorodności”, koncentruję się na pracy feministycznej, jaką są działania na rzecz różnorodności zarówno na uczelniach – a więc w moim środowisku pracy – jak i w życiu codziennym. Wskazuję, że kwestie świadomości i podmiotowości zarysowane w pierwszej części tej książki, wysiłek konieczny do rozpoznania tego, co często tracimy z oczu, można rozumieć w kategoriach materialności: mur to materialna bariera, która nie pozwala nam poznawać, a nawet dostrzegać innych światów. Przyglądam się doświadczeniu obcości, poczucia, że w świecie, który wygodnie zamieszkują inni, nie jesteśmy u siebie. W części trzeciej, zatytułowanej „Kiedy ponosisz konsekwencje”, zastanawiam się nad ceną i potencjałem tego, z czym się mierzymy; mówię o tym, że nasze trudne historie mogą sprawić, że rozpadamy się na kawałki, ale jednocześnie stajemy się kreatywne, tworzymy nowe sposoby istnienia, kiedy musimy o swoje istnienie walczyć. Nie możemy tracić z oczu historii kreatywności, nawiązywanych i zacieśnianych więzi, miejsc, do których zmierzamy i od których się oddalamy: jest to bowiem historia feministyczna.
To właśnie praktyczne doświadczenie zderzenia się ze światem pozwala nam tworzyć nowe idee, zależne nie od umysłu, który ze świata się wycofał (ponieważ świat mu to umożliwił), a od ciała, które musi się stale wiercić, żeby zrobić sobie trochę miejsca. Gdyby tak zebrać się w jednej przestrzeni, jakież pokłady wiedzy mogłybyśmy zgromadzić! Nic dziwnego, że feminizm wzbudza lęk: razem jesteśmy niebezpieczne.
W pierwszej części niniejszej książki omawiam proces stawania się feministką. Taka refleksja może przyczynić się do znalezienia nowego sposobu uprawiania teorii feministycznej, nowych perspektyw spojrzenia na mechanizmy działania płci – jako systemu społecznego, ale i maszynerii, która zwykła wypluwać określone ciała. Refleksje na temat płci i rasy dotyczą świata. Stając się feministkami, stajemy ze światem twarzą w twarz.
Jaka jest moja feministyczna historia? Podobnie jak ty, mam ich wiele. Postaram się pokazać, że moja feministyczna biografia uwikłana jest w inne aspekty mojego życia; jakżeby inaczej – życie jest przecież chaotyczne. Rozpoczynam tę część w bardzo prosty sposób – w rozdziale pierwszym staram się nie oddalać zanadto od domu i przywołuję kilka osobistych doświadczeń. Powracam do wydarzeń, które były bolesne i trudne, ale i życiodajne – to one dały mi życie, ponieważ skierowały mnie na feministyczną ścieżkę. Jeśli zaczynamy nieopodal domu, otwieramy się na świat. Spróbuję wykazać, że starając się zrozumieć przeszłe wydarzenia, posiłkujemy się historiami myśli i aktywizmu, które nas poprzedzały. Mówię więc o tym, że sam feminizm można rozumieć jako dziedzictwo emocjonalne; nasze próby zrozumienia trudnej do pojęcia rzeczywistości stają się częścią większej walki o to, by istnieć, by nadać naszemu istnieniu sens.
Opisując mój proces stawania się feministką, prezentuję w tej początkowej części książki również feministyczne podejście do pewnych kluczowych obszarów zainteresowania wpisanych w teorię feministyczną i funkcjonujących poza nią: do roli doświadczeń zmysłowych w procesie kształtowania wiedzy; do społecznego wymiaru emocji; do mechanizmów działania władzy poprzez narzucanie kierunku i sposobu orientacji w terenie; do różnych sposobów rozumienia szczęścia; a także do relacji pomiędzy wolą a siłą. Pokazuję, że proces stawania się feministką polega między innymi na tworzeniu koncepcji dotyczących światów, które napotykamy na swojej drodze. Innymi słowy, teoria feministyczna jest rezultatem sensotwórczego procesu stawania się feministką i poruszania się w świecie.
Figury feministycznej psujzabawy i upartego podmiotu omawiam w tej części książki głównie pod kątem ich relacji do moich wczesnych doświadczeń związanych z procesem stawania się oraz bycia feministką. Będą pojawiać się wszędzie. Są wszechobecne.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej