Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najmłodszy debiutant w reprezentacji Polski
Rekordzista w liczbie strzelonych bramek
Prawdziwa legenda
Życie jak dobry mecz to pełna pasji opowieść o futbolu. O sukcesach, sławie, ciężkiej kontuzji, która odebrała nadzieję, i o odrodzeniu.
Włodzimierz Lubański w rozmowie z Michałem Olszańskim powraca do dzieciństwa na Śląsku, kiedy nie liczyło się nic innego, jak tylko możliwość biegania za piłką po podwórku. Po kolei śledzimy rozwój jego kariery: od GZKS Sośnica Gliwice, przez GKS Gliwice aż po pierwszy poważny kontrakt z Górnikiem Zabrze, podpisany przez Lubańskiego w wieku zaledwie 15 lat. Gdy miał lat 16, zadebiutował w reprezentacji Polski seniorów, strzelając gola, co do dziś pozostaje niepobitym rekordem. Podobnie, jak ilość bramek zdobytych w oficjalnych meczach międzynarodowych. Lubański ma ich na swoim koncie 50.
Rywalizacja Górnika Zabrze z Legią Warszawa, wielkie mecze Górnika w europejskich pucharach, Igrzyska Olimpijskie w Monachium i słynny mecz z Anglikami na Stadionie Śląskim w Chorzowie, kiedy cała Polska wstrzymała oddech, widząc kontuzjowanego piłkarza znoszonego z murawy…
Wielkie postaci: Kazimierz Górski, Kazimierz Deyna, Zbigniew Boniek, Zygfryd Szołtysik, Jan Tomaszewski. Złota era polskiej piłki w opowieści jednego z jej głównych bohaterów zyskuje zupełnie nowy wymiar.
Jest to także opowieść o wyjeździe z kraju, o Belgii, która dla piłkarza stała się drugą ojczyzną, o rodzinie i pozaboiskowych pasjach.
Michał Olszański – dziennikarz radiowy i telewizyjny. W radiowej Trójce opowiada o wydarzeniach sportowych i przeprowadza wywiady z nietuzinkowymi postaciami w audycji „Godzina prawdy”. W TVP2 gospodarz „Magazynu Ekspresu Reporterów” i współprowadzący „Pytanie na śniadanie”. Miłośnik muzyki reggae.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 161
POCZĄTEK: MECZE NA ULICY SZTYGARSKIEJ
Po lekcjach rzucaliśmy tornistry w kąt, wybiegaliśmy na ulicę i po prostu graliśmy w piłkę. I to się opłaciło.
Widok na gliwicką starówkę, lata sześćdziesiąte XX wieku.
Włodzimierz Lubański – legenda polskiej piłki nożnej. Tak o tobie mówią. Jak się czujesz, kiedy to słyszysz? W końcu jest jeszcze tyle przed tobą, a taka opinia może sugerować, że oto siedzisz sobie w fotelu i odcinasz kupony od swojej sławy.
Wydaje mi się, że zarówno to, co zrobiłem, jeśli chodzi o wyniki w sporcie, jak i to, co stało się moim udziałem później, po zakończeniu kariery sportowej, zostało docenione przez wielu ludzi – i z tego powodu ta „legenda”. Rzeczywiście jestem bardzo dumny i zadowolony z tego, co udało mi się dokonać nie tylko na polu sportowym, ale również pozasportowym, wtedy kiedy zakończywszy karierę zawodniczą, musiałem znaleźć dla siebie miejsce w świecie, miejsce w życiu. To mi się udało i nie mogę narzekać. Wszystko, co najważniejsze, było jednak, chcę wyraźnie podkreślić, związane ze sportem, z piłką, wszystkie moje późniejsze aktywności – między innymi zawód menedżera sportowego czy trenera piłkarskiego. I trudno się dziwić – gra w piłkę była zawsze tym, co najbardziej lubiłem i umiałem robić najlepiej.
Zacznijmy od początku. Powiedz kilka słów o swoim domu, o mamie, o ojcu, Anieli i Władysławie Lubańskich. Jak się domyślam, dla mamy kariera syna, który zaczynał coraz więcej czasu spędzać na boisku, stanowiła powód pewnej troski. Jaka była atmosfera w twoim domu?
To prawda, mama była bardzo zatroskana tym, co dzieje się wokół mojej osoby, natomiast ojciec mniej, bo był związany z piłkarstwem, był prezesem klubu sportowego Górnik Sośnica – prezesem czy wiceprezesem, nie pamiętam dokładnie, jaka to była funkcja – wiedział więc, jak to wszystko wygląda. Ze strony żadnego z rodziców nie czułem jednak jakiegoś oporu, jakiejś presji, żebym nie robił tego, co robiłem, żebym nie trenował, nie jeździł na mecze, nie grał – nie. Tato wręcz namawiał mnie, bym więcej nad sobą pracował, więcej grał, ćwiczył. I było to bardzo dobre, bardzo mi pomogło, także od strony psychicznej – bez jakichś specjalnych obaw o pretensje w domu mogłem sobie pozwolić na to, żeby godzinami ćwiczyć, grać, bawić się piłką.
Dobrze wam się powodziło?
Tato pracował w kopalni w Sośnicy, na dole, był sztygarem. Jak na tamte czasy należeliśmy do rodzin średnio sytuowanych, jeżeli chodzi o zarobki, ale niczego nam nie brakowało. Muszę powiedzieć, że wychowywałem się w rodzinie, która starała się dać dzieciom wszystko, co możliwe.
Mieszkaliście w Sośnicy?
Tak, w Sośnicy. To jest dzielnica Gliwic.
Jakie są twoje pierwsze wspomnienia z rodzinnego domu?
Mieliśmy mieszkanie górnicze przydzielone przez kopalnię. To było mieszkanie trzypokojowe. Byliśmy rodziną czteroosobową – mama, tata, starsza ode mnie o ponad dwa lata siostra Zdzisława i ja. Siostra i ja mieliśmy swoje osobne pokoje, tak że jeżeli chodzi o komfort życia, był on, powiedzmy, normalny. W domu, odkąd pamiętam, zawsze interesowano się sportem – te zainteresowania podzielaliśmy również od wczesnego dzieciństwa ja i siostra. Ja pasjonowałem się piłkarstwem, od najmłodszych lat biegałem za piłką; moja siostra była natomiast piłkarką ręczną. Grała w pierwszoligowej drużynie Górnika Sośnica. Nie rozegrała dużo meczów, ale jak sobie przypominam, to przez dwa czy trzy sezony bardzo dobrze radziła sobie właśnie w tej drużynie.
Sośnica, przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX w.
Z rodzicami i siostrą Zdzisławą w naszym mieszkaniu.
Z mamą i siostrą przed domem.
Jedno z pierwszych moich zdjęć – na podwórku przy ulicy Sztygarskiej.
Przypuszczam, że dla ojca to była fantastyczna nowina, kiedy się dowiedział, że drugim dzieckiem jest syn. Jako człowiek, który kochał sport, pewnie marzył o takim Włodku.
Mam nadzieję, że tak było. W każdym razie jedno mogę powiedzieć, mówiłem już zresztą o tym: rodzice nigdy w najmniejszym stopniu nie utrudniali mi uprawiania sportu, powiedziałbym nawet, że w jakiś sposób mobilizowali mnie, żebym chodził na treningi, żebym sam bawił się piłką na podwórku. Wsparcie ze strony rodziców było bardzo duże. Nie było więc żadnych przeszkód, żebym to, co stanowiło moją wielką pasję, mógł robić dosłownie codziennie. Przychodziłem ze szkoły, rzucałem tornister w kąt, brałem piłkę i wychodziłem na podwórko. Tam bawiłem się piłką sam albo zwoływałem kumpli i rozgrywaliśmy mecze. Takie zabawy dawały mi ogromną radość. Bardzo wcześnie, bo już w wieku dziesięciu czy jedenastu lat, postanowiłem się zapisać do klubu. Był to zresztą klub, któremu prezesował mój ojciec, czyli Górnik Sośnica. Mimo takiej pozycji ojca w pierwszym okresie miałem pewne kłopoty, bo byłem za młody na to, żeby włączyli mnie do zespołu trampkarzy, ale jakoś udało się to obejść i pozwolili mi grać w drużynie. Trwało to jednak bardzo krótko, w Górniku Sośnica kopałem piłkę tylko parę miesięcy, po czym przeniosłem się do Gliwickiego Klubu Sportowego.
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI
Archiwum rodzinne Włodzimierza Lubańskiego – s. 10, 11