Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Nowa książka autorki „To tylko przyjaciel” – Bestsellera Empiku 2020!
Adrian Copeland, zabójczo przystojny prawnik, poznaje youtuberkę Vanessę, gdy którejś nocy, nad ranem, puka do jej drzwi zaniepokojony płaczem noworodka. Okazuje się, że sąsiadka opiekuje się córeczką swojej młodszej siostry (uzależnionej od narkotyków i niezdolnej do opieki nad dzieckiem). Adrianowi udaje się uspokoić małą Grace i dać Vanessie chwilę wytchnienia, a to nocne spotkanie staje się początkiem pięknej… przyjaźni. Przyjaźni i tylko przyjaźni, bo i on, i ona (oboje koło trzydziestki) stanowczo deklarują, że nie umawiają się na randki i nie szukają miłości.
Oboje zresztą mają swoje powody. Adrian jest facetem po przejściach, niedawno przeżył bolesne rozstanie. A Vanessa, przekonana, że cierpi na nieuleczalną chorobę (ALS, stwardnienie zanikowe boczne), nie chce nikogo obciążać swoimi problemami. Prowadzi na youtubie kanał podróżniczy i dzięki temu ma pieniądze nie tylko na utrzymanie najbliższych, ale i na badania nad lekiem na ALS.
Przyjaźń Adriana i Vanessy rozkwita, wspierają się nawzajem i mogą na siebie liczyć w obliczu kolejnych życiowych wyzwań. A że od przyjaźni do zakochania tylko jeden krok, to – mimo wcześniejszych postanowień, że „nigdy” i „wcale” – już wkrótce młodzi dają się porwać fali namiętności.
„Słodka i przejmująca komedia romantyczna – naprawdę wspaniała historia miłosna”
Beth O'Leary, autorka „Współlokatorów”
„Przezabawna, delikatna, afirmująca życie. Ta powieść to perełka wśród książek!”
Emily Henry, autorka „Beach Read”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Tytuł oryginału: Life’s Too Short
Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja: Słowne Babki
Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Monika Marczyk, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki
© 2019 by Abby Jimenez
This edition published by arrangement with Forever, New York, New York, USA. All rights reserved.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Katarzyna Bieńkowska
ISBN 978-83-287-1896-8
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Mojej babci, która była mistrzynią dobrego życia.
Żałuję, że już Cię nie ma i nie możesz wziąć tej książki do ręki.
Clickbait (ang. click – kliknięcie, bait – przynęta) – zjawisko internetowe polegające na przyciąganiu uwagi za pomocą tytułów bądź miniaturek, które przesadnie wyolbrzymiają faktyczną treść i/lub znaczenie artykułu.
Wikipedia
ADRIAN
Przeraźliwy płacz.
W mieszkaniu obok niemowlak z piekła rodem ryczał bez przerwy od miliona godzin. Leżałem w łóżku, wpatrując się po ciemku w sufit.
Rachel jęknęła obok mnie.
– Musisz coś zrobić. Idź tam.
– Nie pójdę – odburknąłem. – Nie znam tej kobiety.
Zdaje mi się, że widziałem raz sąsiadkę, jak wyjmowała listy ze skrzynki w holu na dole, ale rozmawiała przez telefon i nie patrzyła w moją stronę, więc się nie przywitałem. Teraz żałowałem, że nie zdążyłem jej poznać na tyle dobrze, by móc wysłać jej esemesa z prośbą, żeby przeniosła się do innego pokoju, takiego, który nie sąsiaduje przez ścianę z moją sypialnią.
Rachel westchnęła sfrustrowana, a ja przekręciłem się na bok i przytuliłem do jej pleców.
Zesztywniała. Właściwie reagowała tak na mój dotyk za każdym razem, odkąd tu przyjechała trzy dni temu.
– Co się stało?
Odwróciła głowę w moją stronę.
– Nic. Jestem po prostu zmęczona. Jeszcze chwila, a przeniosę się do hotelu, żeby móc choć trochę pospać. Bez ciebie – dodała zaczepnie.
Zaśmiałem się ze znużeniem. Wiedziała, jak mnie sprowokować do działania, to pewne.
Spędzałem z moją dziewczyną tylko jeden weekend w miesiącu. Utrata tej ostatniej wspólnej nocy, zanim ona wróci do Seattle, była ceną, której nie zamierzałem płacić z powodu mojej sąsiadki czy też jej dziecka.
Cholera!
Niechętnie zwlokłem się z łóżka, włożyłem T-shirt i kapcie, po czym wyszedłem na klatkę schodową.
Nie miałem pojęcia, czy w ogóle mi otworzy. Była czwarta nad ranem, a ja byłem dla niej obcym facetem. Rachel pewnie zadzwoniłaby na policję, gdyby nieznajomy mężczyzna zapukał do drzwi jej mieszkania w środku nocy.
– Kto tam? – Przez wrzask niemowlaka usłyszałem kobiecy głos.
– Sąsiad.
Rozległ się szczęk zasuwki i drzwi się uchyliły.
Tak, to ta dziewczyna spod skrzynki na listy. Wyglądała okropnie. Miała na sobie czarny, spłowiały i rozciągnięty T-shirt z rozprutym szwem na ramieniu i zaplamione spodnie od dresu. Do tego podkrążone oczy i rozczochrane kręcone włosy.
– O co chodzi? – spytała, spoglądając na mnie znad małego wrzaskliwego tłumoczka, który przyciskała do piersi.
Jeszcze nigdy nie widziałem tak małego dziecka. Miałem w lodówce kostki sera większe od niego. W ogóle nie wyglądało na prawdziwe niemowlę.
Za to brzmiało aż nazbyt realistycznie.
Sąsiadka patrzyła na mnie zniecierpliwiona.
– No więc?
– Za cztery godziny muszę być w sądzie. Czy mogłabyś może…
– Czy mogłabym co? – Przeszyła mnie wzrokiem.
– Czy mogłabyś może przenieść się do innej części mieszkania? Żebym mógł trochę pospać?
– Tu nie ma innej części mieszkania. To kawalerka.
No tak. Wiedziałem to przecież.
– Okej… a możesz…
– Co mogę? Uciszyć ją? – Przechyliła głowę. – Może zamknąć ją w szafie? Bo wiesz, skłamałabym, gdybym powiedziała, że tego nie rozważałam.
– Ja…
– Bo nie mówimy tu o grze na trąbce. Ani o zbyt głośno nastawionym telewizorze. To maleńka istota ludzka. Nie da się przemówić jej do rozsądku, wszelkie próby negocjacji zawodzą, więc naprawdę nie wiem, co mam ci powiedzieć. – Zaczęła kołysać wrzeszczące niemowlę, a ono ryczało dalej. – Jest nakarmiona, umyta, ma czystą pieluszkę. Nie gorączkuje. Jest za mała na ząbkowanie. Dałam jej paracetamol i kropelki na kolkę. Kołysałam ją i nosiłam, i właśnie zaczynam dochodzić do wniosku, że uosabia ona jakąś kosmiczną, karmiczną karę za zbrodnie, które popełniłam w poprzednim życiu, bo za żadne skarby nie mogę pojąć, co robię źle. – Zaczęła drżeć jej broda. – Więc nie, nie mogę jej uciszyć. Nie potrafię pomóc ani tobie, ani sobie, ani jej, i jest mi naprawdę bardzo przykro, że moje prywatne piekło nie pozwala ci spać. Skombinuj sobie zatyczki do uszu.
Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Stałem tam i mrugałem do judasza.
Super. Teraz to ja byłem dupkiem.
Przeczesałem palcami brodę, westchnąłem przeciągle i znowu zapukałem. Wiedziałem, że moja sąsiadka wygląda przez judasza, bo ryk dobiegał tuż zza drzwi. Otworzyła je.
– Czego jeszcze chcesz? – Łzy ciekły jej po twarzy.
Wykonałem gest: dawaj-ją-tutaj.
– Daj mi tę małą.
Wybałuszyła oczy.
– Idź wziąć prysznic. Ponoszę ją.
Zamrugała.
– Jaja sobie robisz?
– Bynajmniej. Widzę, że potrzebujesz chwili wytchnienia. Może to coś pomoże.
Robienie w dalszym ciągu tego samego przyniesie te same rezultaty. Jej sposoby uspokojenia małej nie działały i jasne było, że ta sytuacja nie rozwiąże się sama bez interwencji z zewnątrz.
Popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby mi odbiło.
– Nie dam ci mojego dziecka.
– Bo co? Boisz się, że to ją wkurzy? – Wrzaski, jakby dla zilustrowania mojego argumentu, podniosły się o oktawę. – Potrzymam ją, żebyś mogła się odświeżyć. Skoro i tak żadne z nas nie śpi, to nie ma sensu, żebyśmy oboje cierpieli. A ty masz wymiociny we włosach.
Popatrzyła na swoje włosy, przerzucone przez ramię, i dostrzegła białą breję. Przewróciła oczami, jakby wcale jej to nie zdziwiło, po czym znów spojrzała na mnie.
– Słuchaj, doceniam twoją propozycję, ale to naprawdę nie jest twój problem.
Potarłem czoło znużonym gestem.
– No, pozwolę sobie mieć odmienne zdanie na ten temat. Dopóki nasze mieszkania ze sobą sąsiadują, tkwimy w tym oboje. Czasami zmiana okoliczności może wpłynąć na zmianę zachowania. Może to coś da, jeśli potrzyma ją ktoś inny, a ty w tym czasie obniżysz swój poziom stresu.
Kołysała niemowlę. Bezskutecznie, bo i tak płakało. Widziałem frustrację w jej podkrążonych oczach. Wyglądała na wykończoną.
– Nie znam cię – powiedziała.
– Nazywam się Adrian Copeland. Mieszkam po sąsiedzku, pod numerem 307, i jestem właścicielem tego budynku. Mam trzydzieści dwa lata, nie byłem karany, jestem wspólnikiem w kancelarii prawnej Beaker i Copeland w St. Paul. Nie stanowię żadnego zagrożenia, stoję tu, na korytarzu o – spojrzałem na zegarek – czwartej zero siedem nad ranem i próbuję ci pomóc. Wpuść mnie, proszę, i pozwól mi ją potrzymać.
Patrzyłem, jak jej stanowczość powoli się załamuje. Potrafiłem interpretować wyraz ludzkich twarzy. Była jak sędzia przysięgły, który ugnie się wobec impasu – i tak się też stało.
Pchnęła drzwi, otwierając je szerzej, i wpuściła mnie do środka.
Wszedłem do mieszkania. Cholera, wyglądało jak pobojowisko.
Sprawiało wrażenie, jakby kiedyś było całkiem przyjemne, urządzone w stylu Pottery Barn. Ale teraz niewielka kawalerka została całkowicie zagracona akcesoriami niemowlęcymi. Fotelik samochodowy, łóżeczko dziecięce przy wielkim łożu w głębi, huśtawka. Na blatach kuchennych tłoczyły się butelki, a do tego wszystkiego ten gówniany zapach. To znaczy dosłownie gówniany. Smrodek obsranych pieluszek.
Zmierzyła mnie wzrokiem.
– Tak do twojej wiadomości, mam taki mały szpikulec, więc nie próbuj żadnych głupot.
Uniosłem brew.
– Mały szpikulec?
Zadarła podbródek.
– Tak. No wiesz, breloczek do kluczy. I mam też zainstalowane kamery. Całe mnóstwo. I spluwę – dodała. – Mam też spluwę.
Skrzyżowałem ręce na piersi.
– Spoko. A potrafisz się posługiwać tą swoją spluwą?
– Nie – stwierdziła rzeczowo. – Co czyni mnie jeszcze groźniejszą.
Parsknąłem.
Stała tam, wciąż trzymając dziecko, jakby uznała, że wpuścić mnie to jedno, ale pozwolić mi sobie pomóc – to co innego. Wyciągnąłem dłonie w jej stronę, ale potrząsnęła głową.
– Musisz najpierw umyć ręce.
No tak. Słyszałem już o tym. Niemowlęta mają słabszy układ odpornościowy. Poszedłem do aneksu kuchennego i umyłem ręce nad stertą brudnych naczyń.
– Nie byłaś w ciąży – rzuciłem przez ramię, podnosząc głos, żeby mnie usłyszała przez wrzaski małej. – Skąd ją masz?
– Z Targetu – odparła z kamienną twarzą. – Mieli akurat wyprzedaż, a wiesz, jak to jest, nie da się wyjść tylko z jedną rzeczą – wymamrotała.
Kąciki moich ust drgnęły.
Po ręcznikach papierowych została pusta rolka, a sądząc po stanie reszty mieszkania, nie mogłem mieć zaufania do ściereczki wiszącej na kuchence. Obok pustej misy na owoce leżała samotna papierowa serwetka, więc wytarłem w nią ręce. Rozpadła się na kawałeczki, które wyrzuciłem do przepełnionego kosza na śmieci.
– Opiekuję się nią tymczasowo – odpowiedziała na moje pytanie, przekrzykując płacz małej. Spojrzała na mnie nieufnie, kiedy podszedłem do niej i wyciągnąłem ręce. Odwróciła się do mnie bokiem, osłaniając wrzeszczące niemowlę. – Trzymałeś już kiedyś dziecko?
– Nie. Ale nie wydaje mi się, żeby to było takie trudne.
– Musisz podtrzymywać jej głowę. O tak. – Pokazała mi swoją dłoń podłożoną pod małą, przypominającą kiwi główkę.
– Dobra. Kumam.
– I musisz ją kołysać. Ona to lubi.
– O czym najlepiej świadczy jej ryk, od którego ziemia drży w posadach – rzuciłem kąśliwie.
Zmrużyła groźnie brązowe oczy.
– Żartuję. Dam sobie radę, słowo.
Wciąż stała bez ruchu. Czekałem cierpliwie.
Wreszcie kiwnęła głową.
– No dobra. – Podeszła bliżej, żeby podać mi dziecko. Na tyle blisko, że poczułem zapach jej włosów, kiedy pochyliła się, by włożyć mi małą w objęcia. Wanilia – z nutą skwaśniałego mleka.
Kołysałem maleńkie, wrzeszczące zawiniątko. Buzia małej była cała czerwona i wykrzywiona furią. Nie mogła ważyć więcej niż cztery i pół, góra pięć kilo.
– Jesteś pewny, że sobie poradzisz? – spytała, przyglądając mi się sceptycznie.
– Idź. Wszystko będzie dobrze. I nie śpiesz się.
Odczekała jeszcze chwilę.
– Będę tuż obok, gdybyś czegoś potrzebował. W razie czego zapukaj do drzwi łazienki.
– W porządku.
– To jest Grace. Ja mam na imię Vanessa.
– Bardzo mi miło, Vanesso. A teraz: idź. Wziąć. Prysznic.
Stała jeszcze kilka sekund, po czym odwróciła się wreszcie, wygrzebała jakieś ciuchy z komody i poszła do łazienki. Powoli zamknęła za sobą drzwi, do ostatniej chwili łypiąc na mnie przez szparę.
Z wiercącego się różowego kocyka w moich ramionach wydobył się akurat wyjątkowo przenikliwy dźwięk. Popatrzyłem na to rozjuszone maleństwo.
Bardzo niewiele potrafiło mnie wytrącić z równowagi. Właściwie, oprócz latania, to NIC. Byłem karnistą – adwokatem w sprawach karnych. Każdego dnia miałem do czynienia ze złem w czystej postaci. Z zaskoczeniem stwierdziłem jednak, że widok tej maleńkiej istotki wywołał nagle we mnie dziwne uczucie. Sam nie wiem – lęk? Była taka krucha. I węższa niż moje przedramię!
Uznałem, że bezpieczniej będzie, jeśli usiądę, więc przeniosłem się na kanapę.
Wrzaski nie zmieniły natężenia, gdy dołączył do nich szum prysznica. To niesamowite, jak długo takie maleństwo potrafi płakać.
– Co ci jest? – szepnąłem.
Próbowałem się zastanowić, co mogło wywołać tę rozpacz. Istniała jedynie ograniczona liczba problemów, które mogły dotyczyć kogoś, kto nie wie jeszcze nic o takich sprawach, jak podatki czy lęk egzystencjalny.
Vanessa powiedziała, że ją nakarmiła, więc mała nie była głodna. Miała sucho. Dostała kropelki na kolkę, więc nic jej chyba nie bolało. Na pewno była zmęczona, ale coś nie pozwalało jej zasnąć.
Co mnie nie dawało spać?
I nagle mnie olśniło.
Położyłem Grace na poduszce kanapy, rozchyliłem kocyk i zacząłem sprawdzać pajacyk, w który była ubrana. Wodziłem palcami wzdłuż szwów, aż wreszcie na wysokości brzuszka znalazłem winowajcę. Z materiału wciąż sterczała plastikowa żyłka od metki w kształcie litery T. Całkowicie niewidoczna.
– Nic dziwnego, że jesteś wkurzona. Też bym się wkurzył – mruknąłem. Rozejrzałem się za nożyczkami. Nigdzie żadnych nie widziałem, więc pochyliłem się i rozerwałem to cholerstwo zębami. Następnie rozpiąłem pajacyk i wyciągnąłem drugą część drapiącej żyłki, po czym potarłem knykciami czerwone miejsce na brzuszku Grace.
– Ciiiiiii….
Przestała płakać niemal natychmiast.
VANESSA
To nie była do końca prawda, kiedy powiedziałam, że go nie znam. Adrian Copeland był najprzystojniejszym facetem w całym budynku, więc to oczywiste, że go znałam. A w każdym razie o nim wiedziałam. Jak wszyscy. Był tu legendarnym wręcz kawalerem.
On natomiast prawdopodobnie nie znał mnie. A kiedy wreszcie się poznaliśmy, była czwarta nad ranem, nie mógł spać z powodu mojej nieudolności w opiece nad dzieckiem, a ja w dodatku miałam rzygi we włosach – bo jakżeby inaczej.
Byłam naprawdę zbyt wykończona, by się tym przejmować. To była najgorsza noc z najgorszych dwóch tygodni w całym ostatnim roku. Zostałam znienacka wrzucona w macierzyństwo, straszliwie pokłóciłam się z siostrą, a teraz Grace miała jakieś potworne załamanie, którego przyczyny nie mogłam pojąć.
Zupełnie tego nie rozumiałam. Grace była wprost cudownym dzieckiem. Takim niewiarygodnie grzecznym i spokojnym. Gdybym miała wybierać, jakie niemowlę zostanie mi podrzucone, nie mogłabym prosić o łatwiejsze w obsłudze. Mało płakała, świetnie spała, w ciągu dwóch tygodni miałyśmy już ustalony rytm dnia, wszystko było pod kontrolą – aż tu nagle tuż po kąpieli diabli wzięli jej pogodne usposobienie.
Próbowałam już wszystkiego. Skorzystałam nawet z wideoporady pediatry, który jednak zupełnie się nie przejął i zaproponował, żebym przyszła z małą jutro, jeśli wciąż będzie „marudzić”.
Oferta Adriana była zbyt wspaniałomyślna, żebym mogła ją odrzucić.
Po pierwsze, jego rozumowanie wydało mi się sensowne. To, co robiłam – czy też to, czego nie robiłam – nie przynosiło efektów, więc na tym etapie byłam jak najbardziej otwarta na wszelkie sugestie. Spróbowałabym nawet egzorcyzmów, gdyby do moich drzwi zapukał ksiądz, a nie wzięty adwokat.
Po drugie, facet miał zbyt dużo do stracenia, żeby zrobić coś głupiego.
To był koleś, który co najmniej raz w miesiącu trafiał na łamy „The Star Tribune” z powodu swoich dokonań prawniczych. Wiedziałam o tym, bo za każdym razem Pani Joga spod 303 podsyłała mi link z dwudziestoma buźkami z serduszkami zamiast oczu. Podejrzewam, że miała ustawiony Google Alert. Była, można powiedzieć, jego psychofanką.
Adrian pod tym względem był podobny do mnie. Musiał dbać o reputację i swój wizerunek publiczny. Zamordowanie Grace i mnie byłoby zupełnie nie w jego stylu i fatalnie wpłynęłoby na jego sytuację zawodową. Poza tym sądził, że jest w mieszkaniu pełnym kamer, co nie było prawdą, ale on o tym nie wiedział.
No i ostatnia sprawa: on jeden przybył mi na ratunek. Nikt inny nie łomotał w moje drzwi, żeby mnie wyzwolić z siódmego kręgu piekła. A ja naprawdę potrzebowałam tego prysznica. OKROPNIE. Musiałam zmyć z siebie dziecięce rzygowiny i własny pot i przebrać się w spodnie, które nie miały plam od niemowlęcych siuśków. No a w tym czasie ktoś musiał potrzymać Grace. Za każdym razem, kiedy usiłowałam położyć ją do łóżeczka, zaczynała wrzeszczeć tak głośno, że bałam się, czy nie eksploduje.
Potrzebowałam dosłownie pięciu minut. Pięciu krótkich minutek. Może to coś da, a nawet jeśli nie, to przynajmniej będę w trochę lepszej formie i zyskam nieco sił, by dalej zmagać się z wrzaskami Grace, bo w tej chwili jakieś dwie sekundy dzieliły mnie od kompletnego załamania nerwowego.
Rozebrałam się i umyłam w takim tempie, jakbym robiła to na czas. Mniej więcej po czterech minutach, odkąd weszłam pod prysznic – i był to zdecydowanie najlepszy, choć chyba najkrótszy prysznic w moim życiu – zakręciłam wodę, żeby wyjść, a wtedy usłyszałam upiorną, lodowatą ciszę.
Serce omal mi nie stanęło.
O mój Boże!
Coś było nie tak.
Tak szybko owinęłam się ręcznikiem, że omal nie poślizgnęłam się na mokrych płytkach podłogi.
Co ja sobie myślałam? Wcale nie znam tego faceta. To znaczy, zdawało mi się, że go znam, ale tak naprawdę przecież nie znam. A jeśli on ją porwał? Wyrzucił przez balkon? Co, jeśli okaże się całkiem normalnym facetem, który akurat był na skraju psychotycznego załamania i płacz Grace doprowadził go do ostateczności, tak że dosłownie wytrząsnął z niej życie? Ależ ja byłam głupia!
Otworzyłam drzwi łazienki, przygotowana na Bóg wie co, i zamarłam.
Adrian był w pozycji półleżącej na kanapie w moim słabo oświetlonym salonie, głowę opierał na poduszce, a na mój widok położył palec na ustach. Grace zaś leżała na plecach, wtulona w zgięcie jego łokcia, i… spała.
Gapiłam się na nich z otwartymi ustami. Nie mogłam w to uwierzyć. Kapiąc wodą na podłogę, podeszłam na paluszkach, żeby sprawdzić, czy mała na pewno oddycha.
Co to za czary? Jak on tego dokonał? Był zaklinaczem niemowląt czy co? Grace pomrukiwała przez sen tak słodko, że aż przyłożyłam sobie dłoń do serca.
Musi istnieć jakiś pierwotny wewnętrzny czujnik, który włącza się, kiedy widzisz faceta opiekującego się dzieckiem, bo przysięgam, że z miejsca poczułam się troszkę zakochana. To znaczy, koleś był ciachem już bez tych czarów, ale teraz? Jasna cholera!
Ociekałam wodą i gapiłam się na niego. Widząc, że nie ruszam się z miejsca, mrugnął znacząco i dyskretnym gestem pokazał, żebym wracała do łazienki. Zarumieniłam się i poszłam się ubrać.
Kiedy wróciłam, splatając włosy w wilgotny warkocz, Grace nawet nie drgnęła. Stanęłam obok kanapy i związałam włosy gumką.
– Zrobiłaś już wszystko, co chciałaś? – spytał szeptem.
Kiwnęłam głową i pochyliłam się, żeby uwolnić go od Grace.
Boże, jak on cudownie pachniał. W tym zapachu było coś sennego, ciepłego i męskiego. Czysta bawełna i testosteron.
Wzięłam Grace na ręce, modląc się, żeby się nie obudziła i znów nie zaczęła płakać, kiedy będę ją kładła do łóżeczka.
Nie obudziła się.
Kiedy odwróciłam się do Adriana, żeby mu podziękować, szedł już do drzwi. Po drodze wyszarpnął jeszcze worek ze śmieciami z kuchennego kosza, zabrał go ze sobą i wyszedł bez słowa.
Odgarnęłam grzywkę z czoła. O. Mój. Boże.
Musiałam nagrać filmik. Natychmiast.
Przez ostatnie dwa tygodnie niczego nie wstawiałam. Mój kanał na YouTubie kompletnie zamarł. Musiałam zwolnić na ten czas całą ekipę produkcyjną. Płaciłam tylko mojemu operatorowi Malcolmowi. Nie dość, że nie zarabiałam pieniędzy, to jeszcze zawiodłam moich subskrybentów. Ale nie miałam o czym mówić.
Zajmowanie się maleńkim dzieckiem nie jest specjalnie ekscytujące. Wczoraj połączyłam się na wideoczacie z Malcolmem, żeby przedyskutować, jakie odcinki mogłabym nagrywać z domu. Wszystkie pomysły były dosyć słabe. Głównie tutoriale urodowe. Na przykład jak wypróbowuję odjechane maseczki błotne albo farbuję włosy na różne kolory. Albo vlog o tym, jak otwieram listy od fanów. Nudy na pudy.
Ale to…
Chwyciłam laptopa i na palcach poszłam do łazienki. Usiadłam na klapie kibelka i zatytułowałam filmik „SUPERPRZYSTOJNIAK POSKRAMIA MOJE DZIECKO”. Nie zawracałam sobie głowy suszeniem włosów czy make-upem. Zawsze stawiałam na autentyzm. Wzięłam głęboki wdech i włączyłam nagrywanie.
– Hejka wszystkim! Jak widzicie, żyję. – Pomachałam do ekranu. – No cóż, to były bardzo interesujące dwa tygodnie. Dostawałam od was pełne troski mejle. Bardzo wam, kochani, dziękuję, że tak się o mnie martwicie. I zgadza się, nie dotarłam na konferencję w LA w ubiegłym tygodniu. Wiem, że wiele osób było rozczarowanych, i bardzo, bardzo mi przykro z tego powodu. Jeśli kupiliście bilet, żeby mnie zobaczyć, wyślijcie jego zdjęcie i wasz adres Malcolmowi. – Uniosłam palec nad głowę, w miejsce, w którym Malcolm potem wklei swój adres mejlowy. – A ja poproszę, żeby on wam wysłał moje zdjęcie z autografem. Wiem, że to niezupełnie to samo, co spotkanie twarzą w twarz, ale przysięgam, że odwołałam przyjazd z ważnego powodu.
Na pewno wszyscy się zastanawiacie, gdzie ja się podziewam. Jak mogliście się zorientować po tytule tego filmiku, mam dziecko! Niespodzianka! Jesteście zaskoczeni? Bo ja z pewnością byłam. – Przechyliłam głowę i zrobiłam zeza do kamery. – Pewna bliska mi osoba była w ciąży i trzy tygodnie temu urodziła zdrową dziewczynkę. A potem, dwa tygodnie temu, zostawiła maleństwo u mnie, żeby móc wyskoczyć po coś do sklepu, i już nie wróciła.
Mama Grace nie jest, niestety, w tej chwili w najlepszej formie. Jej tata w ogóle nie wchodzi w grę, tak więc stałam się tymczasową opiekunką noworodka, chociaż nie mam pojęcia, jak opiekować się takim maleństwem. Rzecz jasna, wyprawa do Meksyku, którą planowałam na gwiazdkowy odcinek za trzy tygodnie, jest odwołana, a zamiast tego będziemy przez jakiś czas eksplorować ekscytujące czterdzieści metrów kwadratowych mojej kawalerki.
Umilkłam na chwilę, żeby ta nowina zdążyła dotrzeć do moich widzów.
– Na pewno ciekawi was, o co chodzi z tym przystojniakiem? No więc chwilę temu minęła czwarta nad ranem, a ja nie zmrużyłam jeszcze tej nocy oka przez mojego małego aniołka. Za nami jakieś milion godzin nieprzerwanego płaczu. Nas obu – dodałam. – Aż w końcu mój sąsiad zza ściany zapukał do drzwi z pytaniem, czy mi nie pomóc.
Pozwólcie, że powiem wam o nim dwa słowa. To najprzystojniejszy kolo w całym budynku. Może nawet na całym osiedlu. Jest tak atrakcyjny, że gdyby podjechał do mnie w ślepym zaułku białym vanem bez okien, miał na rękach gumowe rękawiczki, wymachiwał srebrną taśmą izolacyjną i twierdził, że da mi cukierka – wsiadłabym bez wahania. Poza tym, że jest singlem i że jest wybitny w swoim zawodzie, to jeszcze nosi naprawdę wspaniałą brodę. Kiedy wprowadziłam się tutaj we wrześniu, ciągle widziałam, jak biega bez koszulki, więc wiem, że ma fantastyczny kaloryfer. Tak go zresztą będziemy nazywać. Pan Kaloryfer.
No więc zjawia się tutaj niczym jakiś rycerz w lśniących spodniach od piżamy. Ja mam rzygi we włosach, i to wcale nie w rozrywkowym stylu, po wypiciu zbyt wielu tequili w Cancun. Nie, to pewna mała istotka obrzygała mi włosy. A on proponuje, że potrzyma mi dziecko, żebym mogła wziąć prysznic. Przystaję na to. Proszę, nie osądzajcie mnie. To był ekspresowy prysznic. A kiedy wyszłam z łazienki, on zaczarował to dziecko. Oboje leżeli na kanapie. To był, serio, najseksowniejszy widok, jaki oglądałam w życiu. Wyglądał jak na jednej z tych pozowanych fotek z Instagrama, na których diabelnie seksowni modele prezentują się w różnych swobodnych domowych scenkach. W prawdziwym życiu nikt nie wygląda tak dobrze, polegując na kanapie. Serio.
Jak wiecie, kochani, mam słabość do brodatych przystojniaków. Nic na to nie poradzę. Ale szczerze, po tym ostatnim tygodniu? Zaczynają mnie kręcić tatusiowie. Dochodzi już do tego, że widzę, dajmy na to, jakiegoś faceta w Targecie, z brzuszkiem piwnym, z zakolami i z dzieckiem w nosidełku, a ja zaczynam lustrować go wzrokiem i myśleć: „Założę się, że ten koleś mógłby zmieniać pieluszki przez całą noc”. Więc gdy zobaczyłam tego przystojniaka z moim cierpiącym na kolkę maleństwem, wtulonym w jego pierś, może troszeczkę się zakochałam.
„Czyli jesteś już gotowa na miłość?” – zapytacie. – Przechyliłam na bok głowę tak, że warkocz opadł mi na ramię. – Nie, poza Panem Kaloryferem moje podejście do randkowania się nie zmieniło, więc się nie nakręcajcie. Poza tym nawet gdyby to zauroczenie było wzajemne i ten facet byłby gotów przymknąć oko na moje liczne i poważne wady – och, no i na to! – Wstałam, otworzyłam drzwi łazienki, po czym obróciłam laptopa, żeby pokazać katastrofalny stan mojego mieszkania. Zamknęłam drzwi i znów skierowałam kamerkę na siebie. – Tak, to naprawdę pieluchy pełne ludzkich odchodów na moim stoliku do kawy. Tak to właśnie wyglądało, kiedy tu wszedł. Jak mógłby się nie zakochać, co? Tak czy owak, w dalszym ciągu nie jestem zainteresowana randkowaniem w dającej się przewidzieć przyszłości z powodów już wcześniej wielokrotnie tu omawianych. Ale dziewczyna może sobie przecież pooglądać wystawy.
Ziewnęłam, zasłoniwszy usta wierzchem dłoni.
– Pora spać. Jeszcze tylko parę spraw, zanim się rozłączę. Jeśli podobał wam się ten filmik, nie zapomnijcie zasubskrybować mojego kanału. I jak zawsze będę ogromnie wdzięczna za wszelkie datki na rzecz mojej ulubionej organizacji charytatywnej. Razem zdołamy znaleźć skuteczne lekarstwo.
Zakończyłam filmik i wysłałam go Malcolmowi. On wstawi linki, doda hasztagi i w ciągu dwóch godzin zamieści ten filmik na YouTubie, gdzie moi subskrybenci, którzy pewnie sądzili, że nie żyję, skoro od prawie dwóch tygodni nie wstawiłam nic nowego, rzucą się na niego jak wściekłe niedźwiedzie.
Na razie miałam jedynie bardzo pobieżną wizję tego, co będzie dalej. Robiłam vlogi podróżnicze. Moje filmiki prawie zawsze były realizowane na wyjazdach. Jeszcze nigdy nie nakręciłam żadnego z mojego mieszkania. To było coś zupełnie innego niż moje wcześniejsze produkcje i mogłam nawet stracić przez to subskrybentów. Naprawdę trudno mi było to oszacować.
Miałam wiernych fanów, którzy zostaną ze mną bez względu na wszystko. Ale większość użytkowników internetu nudzi się bardzo szybko. Jeśli nie będę regularnie dostarczać im rozrywki, odejdą.
A jeśli stracę możliwość zarabiania pieniędzy…
Starałam się o tym nie myśleć.
To znaczy, w pewnym sensie wiedziałam, jak to będzie z tym filmikiem. W komentarzach pojawi się to, co zwykle. Niektórzy okażą mi wsparcie, inni nie, a ci wspierający będą atakować tych hejtujących. Pewnie sporo osób będzie coś truło o tym, jaka jestem bezmyślna, że powierzyłam obcemu facetowi swoje dziecko. Kilkoro innych będzie się oburzało stanem mojego mieszkania. Pojawią się też standardowe nienawistne komentarze dotyczące mojego wyglądu.
Większość z tego po mnie spłynie. Po ponad dwóch latach wystawiania się w ten sposób na widok publiczny nic nie mogło mnie już zranić. Poza tym miałam też szalenie przydatną umiejętność patrzenia na sprawy z właściwej perspektywy, i to bardziej rozwiniętą niż u większości osób, toteż nie przejmowałam się drobiazgami.
Nigdy.
A w ogólnym rozrachunku większość rzeczy to zupełne drobiazgi…
Zwłaszcza jeśli człowiekowi być może został tylko rok życia.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz