Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Życie Jezusa - Georg Wilhelm Friedrich Hegel
Mojżesz i monoteizm - Zygmunt Freud
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 322
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
HEGEL
ŻYCIE JEZUSA
FREUD
MOJŻESZ I MONOTEIZM
NOWY SYMPOZJON
Ostatnio w tej serii:
Jose Ortega y Gasset
Velazquez i Goya
Erich Fromm
Ucieczka od wolności
Carl Gustav Jung
Archetypy i symbole
Umberto Eco
Dzieło otwarte
Robert Musil
Człowiek matematyczny i inne eseje
W przygotowaniu:
Michel Foucault
Historia seksualności
Georg Wilhelm Friedrich Hegel
ŻYCIE JEZUSA
PRZEŁOŻYŁ MAREK J. SIEMEK
Zygmunt Freud
MOJŻESZ I MONOTEIZM
PRZEŁOŻYŁ JAN DOKTÓR
PRZEDMOWĄ OPATRZYŁA ZOFIA ROSIŃSKA
CZYTELNIK • WARSZAWA 1995
Tytuły oryginałówG.W.F. HEGEL DAS LEBEN JESUz: Hegels theologische Jugendschriften, Tübingen 1907Z. FREUD DER MANN MOSES UND DIE MONOTHEISTISCHERELIGIONz: Gesammelte Werke, t. 16, London 1950
Opracowanie graficzneJAN S. MIKLASZEWSKI
RedaktorIrmina Pawelska
Redaktor technicznyWanda Solczak
KorektaAnna Piątkowska
Sprzedaż wysyłkową książek SW „Czytelnik”prowadzi Księgarnia Wysyłkowa „Faktor”02-792 Warszawa 78, skrytka pocztowa 60
© Copyright for the Polish editionby Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik", Warszawa 1995
„Czytelnik", Warszawa 1995. Wydanie I
Ark. wyd. 12,3; ark. druk. 15Skład: B. Cholewiński, L. Żukowski, WarszawaDruk i oprawa: Łódzkie Zakłady GraficzneZam. wyd. 161;druk. 324J12/95Printed in Poland
ISBN 83-07-02418-8
Duch postmoderny pozwala zestawiać i porównywać wszystko z wszystkim. Szok czy choćby tylko zaskoczenie jest pożądanym rezultatem, bo umożliwia kwestionowanie, a nawet przekraczanie ustalonych barier i granic. Czasami szokujące zestawienie jest tylko zabawą, przyjemnością niszczenia zastanych konstrukcji, czasami eksperymentem poszukiwania granic, których przekroczyć już nie można.
Do niedawna w umyśle wykształconego filozofa pomiędzy Heglem a Freudem nie było żadnych połączeń. Istnieli w różnych obszarach wiedzy: Hegel w obszarze filozofii, Freud w obszarze psychiatrii i psychologii. O czym innym mówili, co innego cenili, stosowali inne metody. Jeden był ufnym syntetykiem, drugi podejrzliwym sceptykiem. Jeden rozum powiększał, drugi rozum pomniejszał. Jeden kończył w miejscu, w którym drugi zaczynał (Hegel zakładał istnienie ducha, Freud pytał o jego genezę), dla jednego nauka wymagała autorytetu, dla drugiego była autorytetem.
W ostatnim ćwierćwieczu zaistniało coś, co można by nazwać filozoficzną nobilitacją psychoanalizy. Freudyzm wypychany z obszaru psychologii i psychiatrii ze względu na małą skuteczność terapii, a także ze względu na antyfeministyczne, seksistowskie poglądy, zadomowił się w obszarze filozofii. Gdy obie teorie zamieszkały ten sam rejon, spotkanie Hegla i Freuda stało się możliwe do pomyślenia.
Wtedy jeszcze bardziej rzuciły się w oczy różnice. Do już wymienionych można by dodać wiele innych. Jednocześnie odsłoniły się też podobieństwa. Jedno jest prawie tak wyraźne jak różnice. Obaj, i Hegel, i Freud, mają przekonanie, że są wyłącznymi właścicielami prawdy absolutnej i uniwersalnej.
Zestawienie dwu esejów — Życia Jezusa Hegla i Mojżesza i monoteizmu Freuda — stanowi interesującą ilustrację różnic, ale pozwala też zobaczyć niektóre podobieństwa w myśleniu obu autorów. Różnice są jakby oczywiste. Zżyliśmy się z nimi. Zestawione eseje dodatkowo uwyraźniają
jeszcze dwie: różnice postaw i wieku. Podobieństwa trzeba wyłuskiwać. Tkwią w koncepcjach implicite.
Młody Hegel, filozofujący w ramach paradygmatu chrześcijańskiego, i stary Freud — jak sam siebie określa) — „niewierzący Żyd”, zadręczają się tym samym pytaniem: co to jest prawda i w jaki sposób można do niej dotrzeć? Obaj są przekonani, że rozum jest narzędziem osiągania prawdy i jej gwarantem. Obaj są przekonani o istnieniu duchowości i o tym, że jest ona dostępna człowiekowi, że człowiek może ją osiągnąć ciężkim wysiłkiem wewnętrznym, w którym wyrzeczenie odgrywa rolę decydującą.
Czy to samo rozumieją przez duchowość?
Freud przez duchowość rozumie wyższe funkcje intelektualne: myślenie, wyobrażanie, wspominanie, refleksje itp. Pisze: „Otworzyło się nowe królestwo duchowości, gdzie miarodajne stały się wyobrażenia, wspomnienie i wnioskowanie, w przeciwieństwie do niższej aktywności psychicznej, której treścią była bezpośrednia percepcja organów zmysłowych. Był to z pewnością jeden z najważniejszych etapów na drodze do uczłowieczenia”.
Dla Hegla duchowość oznacza rozum. Otwiera swój szkic o Jezusie: „Bóg sam jest rozumem czystym i niezdolnym do żadnych ograniczeń. Podług rozumu jest więc w ogóle sporządzony cały plan świata: to rozum też naucza człowieka poznawać swe powołanie i bezwarunkowy cel swego życia. Bywał wprawdzie rozum często przyćmiony, ale przecież nigdy nie wygasł całkowicie, bo nawet w mroku zawsze tliła się jakaś słaba jego iskierka”.
I Freud, i Hegel przeciwstawiają duchowość zmysłowości, i obaj cenią duchowość wyżej niż zmysłowość. Dla Freuda percepcja organów zmysłowych — podkreślmy — jest niższą aktywnością psychiczną, a w szkicu Hegla czytamy: „I tak jak nie można z tym samym zapałem służyć dwóm panom, tak też służby dla Boga i rozumu nie da się pogodzić ze służbą dla zmysłów, gdyż każda z nich wyklucza tę drugą: inaczej będziecie się bezsilnie miotać pomiędzy obiema”, a wcześniej: „I tylko przez wiarę w rozum człowiek wypełnia swe wzniosłe powołanie”. Dla Freuda duchowość jest ważniejsza niż zmysłowość, bo „uczłowiecza człowieka”, dla Hegla, bo jest źródłem ludzkiej godności.
Obaj wyposażają ducha w siłę. Freud: „Człowiek poczuł się zmuszony uznać duchowe moce, to znaczy moce, które nie dają się pojąć zmysłom, zwłaszcza wzrokowi, choć bez wątpienia mają nadzwyczajne oddziaływanie”; Hegel wkłada w usta Jezusa następujące słowa: „Człowiek jako człowiek nie jest jedynie istotą całkowicie zmysłową. Jego natura nie ogranicza się do samego tylko popędu ku przyjemnościom. Jest w nim także duch, owa iskra boskiej istoty, owo dziedzictwo wszystkich istot rozumnych, które także jemu przypadło w udziale. I tak jak słyszysz wprawdzie, że wiatr szumi, i czujesz, że wieje, ale nic nie możesz z nim zrobić, ani nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd zdąża, tak samo nieodparcie ukazuje ci się w twoim wnętrzu ta samoistna i niezmienna moc. Ale jak ona się łączy z tamtą resztą ludzkiej duszy, którą rządzi zmienność, i jak można zapanować nad mocą zmysłową, tego po prostu nie wiemy”.
Dla obu „człowiek jest ważniejszy od świątyni”. Według Freuda: „Prorocy nieprzerwanie głosili, że Bóg gardzi obrzędami i ofiarami i żąda tylko tego, by wierzyć weń i żyć w prawdzie i sprawiedliwości. I kiedy sławili prostotę i świętość życia na pustyni, byli z pewnością pod wpływem Mojżeszowych ideałów”. Według Hegla: „Plan boży zostanie zrealizowany dopiero wtedy, gdy na całej ziemi upowszechni się i przyjmie to, że służyć należy nie imionom i słowom, lecz rozumowi i cnocie...” „Poświęcić Bogu całą duszę i kochać bliźniego jak siebie samego to więcej niż wszystkie ofiary i kadzidła”.
Nastawieni na szukanie podobieństw, zaczęliśmy wszędzie dostrzegać podobieństwa. Różnice gdzieś się pochowały. Czyżby Freud, który przez całe życie wykazywał, jakże czasem przekonująco, iż rozum nasz jest manipulowany przez popędy i emocje, pod koniec życia zmienił zdanie, aby zgodzić się z dwudziestopięcioletnim Heglem?
Rzetelność każe nam ponownie przywołać różnicę. Freud umniejszał rozum pokazując, jak łatwo racjonalność jest przemieniana w racjonalizację naszych przywar i pragnień. Zarazem jednak wierzył, że nauka, rozum naukowy może być uwolniony od racjonalizowania i samooszukiwania i może być narzędziem osiągania prawdy i jej gwarantem. Wierzył, że j e g o rozum i j e g o koncepcja były naukowe. Dlatego mógł wierzyć, że poznał prawdę absolutną.
Najogólniej można powiedzieć, że analogie pomiędzy Freudem a Heglem są obserwowalne w obszarze antropologii filozoficznej, znikają natomiast w obszarze metafizyki i historiozofii. Tam, gdzie opis dotyczy wewnętrznego życia człowieka, tam jest wiele zbieżności, a różnice są konsekwencjami niezgodności metafizycznych. Dobrze jest to widoczne w koncepcji wyrzeczenia. Dla Freuda dobrowolne wyrzeczenie się zaspokajania popędów przynosi postęp w uduchowieniu. Wyrzeczenie się zaspokajania popędów zawsze jest źródłem przykrości, dobrowolny charakter wyrzeczenia daje przyjemność. Dowartościowuje nas. Jesteśmy dumni z tego wyrzeczenia jak z cennego osiągnięcia. Narcystyczna duma równoważy, a może nawet przewyższa doznaną przykrość: „Wszelki tego rodzaju postęp uduchowienia powoduje poprawę samopoczucia człowieka, który czuje się dumny i lepszy od tych, którzy pozostali w niewoli zmysłów”. Hegel jest wolny od ekonomicznej analizy strat i zysków psychicznych: „Zdolność do poświęceń — oto najważniejsza cecha tych, którzy należeć będą do królestwa dobra... każdy, kto chce poświęcić się poprawie człowieka, niech naprzód sprawdzi siebie i przekona się, czy w tej walce będzie umiał wyrzec się wszystkiego, co poza tym mogłoby go jeszcze pociągać”. Także tej narcystycznej dumy, którą Jezus nazwałby faryzejską. Freud mówi o wytwarzaniu się ducha ze zmysłowości, Hegel natomiast o jego wyzwalaniu się.
Warto przedstawić jeszcze jeden przykład dla zilustrowania różnicy, która przebija się przez analogie; miejsce rozumu w religijności. Dla Hegla jest to miejsce centralne. Rozum i etyczna prawość wyczerpują religijność. „W królestwie bożym o łaskę Pana nikt już nie będzie ubiegał się ofiarami, pokutą, modlitwą czy rezygnacją z rozumu (podkr. Z.R.)”. Freud religijność łączy z wiarą o charakterze emocjonalnym i traktuje je jako wyższy etap w duchowym rozwoju człowieka. „Później sama duchowość ujarzmiona zostaje przez zagadkowe, emocjonalne zjawisko wiary. Jest to owo słynne credo quia absurdum est i każdy, kto tego doświadczył, uważa to za najwyższe osiągnięcie”. Freudowi samemu jednak takie doświadczenie wiary nie było dane. Ani nie było ono dane Heglowi.
Czytając esej Freuda, trudno oprzeć się wrażeniu, że pisał go, aby znaleźć intelektualną formułę na pogodzenie się z sobą samym. Był Żydem i chciał nim być. Oznaczało to dla niego „pewien idealny moment”, „wspólne posiadanie pewnych dóbr intelektualnych i emocjonalnych”, a mianowicie: przekonanie o wyższości tego, co duchowe, nad tym, co fizyczne, przekonanie o konieczności wyrzeczenia, aby osiągnąć to, co duchowe, a także „narcystyczną dumę”. Wiedział, że tak rozumiana duchowość żydowska ma swoje źródła w religii Mojżeszowej.
Jednocześnie był naukowcem i chciał nim być. Oznaczało to dla niego materialistyczny monizm oraz porządkowanie świata w kategoriach przyczyn i skutków. Być „Żydem niewierzącym” oznaczało przyjąć i zarazem odrzucić religię.
Aby pozbyć się tego bolesnego dysonansu poznawczego Freud odrzuca Boga jako metafizyczny byt duchowy, ale identyfikuje się z psychologicznymi skutkami wiary w tak pojętego Boga. Wierzy bowiem, że ten obraz Boga — przedmiot wiary Mojżeszowej — jest zniekształconą projekcją naszych doświadczeń wczesnogatunkowych i wczesnodziecięcych (ontogeneza jest powtórzeniem filogenezy). Te wczesnogatunkowe doświadczenia to mord popełniony na przywódcy hordy przez jego synów, którzy dorastając zapragnęli udziału we władzy i przywilejach. Synowie po zamordowaniu zjedli ojca, wierząc, że wraz z jego ciałem przejmą jego kwalifikacje duchowe. Czyn ten stał się źródłem rozbicia psychiki na świadomą i nieświadomą, źródłem zakazów moralnych oraz nieustającego poczucia winy. Sam czyn został zapomniany i zepchnięty do nieświadomości.
Wyparte przeżycia traumatyczne mają tendencję do powtarzania się, choć już w zniekształconej postaci. Zostaje więc ustalony rytuał celebrujący to wydarzenie, którego celem jest ostrzegająca pamięć. Zamordowany praojciec staje się Bogiem — źródłem bezpieczeństwa i strachu. Te wydarzenia nazywa Freud prawdą historyczną.
Intelektualna dekonstrukcja metafizycznej prawdy odsłoniła jej materialny i historyczny charakter. Pozwoliła Freudowi pozostać niereligijnym Żydem.
Na zakończenie można nieco żartobliwie powiedzieć, że w szkicu Freuda przejawiła się heglowska „chytrość rozumu”. Czyżby freudowska racjonalizacja leżała u podłoża myśli Hegla?
Paryż, 10 stycznia 1994
Zofia Rosińska
Przełożył i notą opatrzyłMarek J. Siemek
Bóg sam jest rozumem, czystym i niezdolnym do żadnych ograniczeń1. Podług rozumu jest więc w ogóle sporządzony cały plan2 świata; to rozum też naucza człowieka poznawać swe powołanie i bezwarunkowy cel swego życia. Bywał wprawdzie rozum często przyćmiony, ale przecież nigdy nie wygasł całkowicie, bo nawet w mroku zawsze tliła się jakaś słaba iskierka.
Pośród Żydów to Jan był tym, który ludziom znów zwrócił uwagę na tę ich godność — godność, która nie miała być dla nich niczym obcym, lecz której mieli szukać w samych sobie, w swym prawdziwym Ja; a więc nie w plemiennym pochodzeniu, nie w popędzie do życia szczęśliwego, i nie w tym, by być sługą jakiejś wielce poważanej osobistości, lecz w pielęgnowaniu tej boskiej iskry, która przypadła im w udziale, a która świadczy o tym, że w bardziej wzniosłym sensie pochodzą od samego Boga. Pielęgnacja rozumu jest jedynym źródłem prawdy i ukojenia, których Jan bynajmniej nie podawał za coś, co wyłącznie on sam posiada lub co jest bardzo rzadkie, lecz które mogą w sobie samych odnaleźć wszyscy ludzie.
Ale dla poprawy zepsutych maksym ludzkich oraz dla poznania prawdziwej moralności i uszlachetnionej adoracji Boga znacznie większe zasługi położył Chrystus.
Miejscem, gdzie przyszedł na świat3, była wioska Betlejem w Judei; jego rodzicami byli Józef i Maria4, oboje wywodzący ród od Dawida, zwyczajem Żydów, którzy przywiązywali dużą wagę do genealogicznych tablic. Zgodnie z żydowskimi prawami, w osiem dni po narodzeniu Jezus został obrzezany5. O jego wychowaniu nie wiadomo nic poza tym, że już bardzo wcześnie „okazywał”6 ślady niepospolitej rozumności oraz zainteresowanie dla spraw religijnych. Jako przykład podaje się historię o tym, jak mając dwanaście lat raz zagubił się, wielce tym martwiąc swych rodziców, ale ci w końcu odnaleźli go w Jerozolimskiej Świątyni pośród kapłanów, których zadziwiał niezwykłą dla swego wieku wiedzą i zdolnością sądzenia. O dalszym jego kształtowaniu się jako młodzieńca aż do czasu, kiedy już sam występował jako człowiek wykształcony i nauczyciel, a więc o całym tak nadzwyczaj osobliwym okresie jego rozwijania się aż po trzydziesty rok życia, doszły do nas tylko takie wiadomości, że zawarł znajomość ze wspomnianym już Janem7, którego zwano Chrzcicielem, gdyż zwykł był chrzcić tych, co przyjmowali jego wezwanie, by stali się lepszymi. Ów Jan czuł w sobie powołanie do tego, by swych rodaków uwrażliwić na cele wyższe niż sama tylko rozkosz, i na oczekiwanie czegoś lepszego niż przywrócenie dawnej świetności żydowskiego królestwa. Miejscem, gdzie nauczał i przebywał, była zwykle okolica odludna, a jego inne potrzeby były nader proste: odziewał się w płaszcz z wielbłądziej sierści ze skórzanym pasem, a odżywiał szarańczą, która w tamtych stronach jest jadalna, i miodem dzikich pszczół. O jego nauczaniu w ogólności wiadomo tylko tyle, że wzywał ludzi do duchowej przemiany i do okazania jej w czynach; że głosił, iż Żydzi, którzy z racji swego rodowodu od Abrahama takiej przemiany jakoby nie potrzebują, by podobać się Bogu, są w błędzie; i że gdy ci, którzy do niego przychodzili, okazywali żal i skruchę za swe dotychczasowe postępowanie, on chrzcił ich, co było symbolicznym aktem, który przez podobieństwo do obmywania nieczystości wskazywał na zerwanie z zepsutym usposobieniem ducha. Tak też przyszedł doń i Jezus, i dał mu się ochrzcić; ale wydaje się, że Janowi nie zależało na takim honorze, żeby posiadać uczniów i do siebie ich przywiązywać. Albowiem odkrywszy w Jezusie jego wielkie zadatki, które ten następnie w pełni potwierdził, wystawił mu świadectwo, iż on „nie potrzebuje” być chrzczonym; zalecił też innym, by zwracali się do Jezusa i słuchali jego pouczeń. Również i potem dawał Jan świadectwo8 swej radości, gdy dowiadywał się, że Jezus znajduje tak licznych słuchaczy i że chrzci tak wielu (choć to nie on sam chrzcił, lecz tylko jego uczniowie).
Jan w końcu padł ofiarą9 zranionej próżności Heroda, władcy owych ziem, i niewiasty. Ganił on mianowicie związek króla z jego szwagierką Herodiadą, za co ten wtrącił go do więzienia; sam Herod jednak nie ważył się go zgładzić, ponieważ lud uważał go za proroka. Ale gdy raz w dzień swoich urodzin wydał wspaniałą ucztę, w trakcie której córka Herodiady popisała się swymi niezwykłymi uzdolnieniami do tańca, Herod tak bardzo się zachwycił, że pozwolił jej poprosić o jakiś łaskawy dar, który przyrzekł też wyświadczyć, nawet gdyby to miała być połowa jego królestwa; a wówczas matka, której urażona duma musiała dotąd odwlekać swą zemstę na Janie, kazała córce zażyczyć sobie jego śmierci. Herod nie miał odwagi uznać i przed swymi gośćmi dać świadectwo, że w jego przyrzeczeniu było coś zbrodniczego; i głowę Jana na tacy podano dziecku, które przyniosło ją matce. Jego ciało pochowali uczniowie.
Ponadto z tego okresu w życiu Jezusa doszło do potomnych jeszcze tylko kilka niezbyt wyrazistych szczegółów dotyczących drogi jego rozwoju duchowego.
W godzinach rozmyślań9a, jakim oddawał się w samotności, zastanawiał się pewnego razu nad tym, czy nie byłoby rzeczą wartą zachodu, żeby dzięki zgłębianiu natury i może dzięki kontaktom z wyższymi istotami duchowymi dojść do osiągnięcia aż takiej mocy, która pozwalałaby materię pośledniejszą przemieniać w bardziej szlachetną i dla człowieka bezpośrednio użyteczniejszą (jak choćby kamienie w chleb), lub też w ogóle bardziej uniezależnić się od natury i jakby zepchnąć ją w dół; ale myśl tę rychło porzucił, a to wskutek głębszego rozpatrzenia ograniczeń, jakie natura narzuciła ludzkiej nad sobą władzy, i wskutek świadomości, że dążenie do takiej mocy byłoby nawet niegodne człowieka, skoro posiada on w sobie tę od całej natury wyższą siłę, której kształcenie i potęgowanie jest prawdziwym powołaniem jego życia.
Innym znów razem przed oczy swej wyobraźni przywołał wszystko to, co pomiędzy ludźmi uchodzi za wielkie i godne być przedmiotem człowieczych działań: panować nad milionami, każąc połowie świata mówić o sobie i widząc tysiące ludzi zależnymi od swej woli i swych kaprysów; albo też żyć w wesołej rozkoszy, jaką daje zaspokojenie pragnień, ciesząc się wszystkim, co może pobudzić próżność lub zmysły. Gdy jednak dalej rozmyślał nad warunkami, jedynie pod którymi wszystko to można zdobyć, nawet jeśli posiadanie tego chciałoby się spożytkować tylko dla dobra ludzkości, mianowicie takimi, że trzeba wtedy zniżyć się do poziomu swoich i cudzych namiętności, zapomnieć o swej wyższej godności i wyrzec się szacunku do samego siebie — to bez zastanawiania się odrzucił myśl, żeby takie pragnienia uznać za swoje, zdecydowany wiecznie pozostać wiernym temu, co było trwale zapisane w jego sercu: wiecznemu prawu etyczności, i czcić tego, którego święta wola jest niezdolna być pobudzaną przez coś innego niż owo prawo.
On sam wystąpił jako nauczyciel dopiero w trzydziestym roku życia; jak się zdaje, jego nauczanie ograniczało się z początku tylko do nielicznych, ale wkrótce dołączyli się doń10 — już to z upodobania, jakie znajdowali w jego naukach, już to na jego wezwanie —jego uczniowie, którzy odtąd zazwyczaj mu towarzyszyli, a z których on starał się swoim przykładem i swymi pouczeniami wyplenić ciasnego ducha żydowskich przesądów i żydowskiej dumy narodowej, by za to natchnąć ich swoim własnym duchem, uznającym wartość tylko takiej cnoty, która nie jest związana z żadną szczególną narodowością ani z żadnym porządkiem stanowionych instytucji. Okolicą, gdzie zwykle przebywał, była Galilea, a w niej miejscowość Kafarnaum. Stamtąd w wielkie święta żydowskie, a szczególnie w coroczne święto Paschy, udawał się zazwyczaj w podróż do Jerozolimy.
Kiedy przybył do Jerozolimy po raz pierwszy11, odkąd publicznie wystąpił ze swym nauczaniem, zyskał wielki rozgłos dzięki spektakularnemu wydarzeniu. Wchodząc do Świątyni, do której tłumnie podążali wszyscy mieszkańcy Judei, aby we wspólnej modlitwie do Boga wznosić się ponad małość codziennych spraw życia i zbliżać się do Niego, napotkał licznych przekupniów, którzy spekulowali na religijności Żydów, handlując wszelkimi towarami, jakich ci potrzebowali dla spełnienia swych ofiar, a którzy przy tak wielkim napływie ludzi ze wszystkich stron Judei podczas świąt właśnie w Świątyni robili swe najlepsze interesy. Otóż Jezus, pełen oburzenia na tę kupiecką mentalność, wypędził przekupniów ze Świątyni.
Znajdował wielu, do których trafiały jego nauki. A zbyt dobrze wiedział, jak mocno Żydzi są przywiązani do swych głęboko zakorzenionych przesądów narodowych i jak bardzo brak im zmysłu do spraw wyższych, żeby miał bliżej się z nimi zadawać i pokładać ufność w ich przekonaniach; uważał je za nie nadające się do tego, by można było na nich zbudować coś większego. Był też zbyt daleki od próżności, ażeby sądzić, iż poklask wielkiej rzeszy ludzi przyniesie mu zaszczyt, i od słabości, żeby dzięki takiemu świadectwu czuć się umocnionym w swych własnych przekonaniach. Nie potrzebował żadnego poklasku ani autorytetu, żeby wierzyć w rozum.
Rozgłos, jakim cieszył się Jezus11a, raczej nie robił większego wrażenia na nauczycielach ludu i kapłanach; albo też ci przynajmniej udawali, że patrzą na niego z pogardą. Jednakże jeden z nich, niejaki Nikodem, znalazł w tym powód, żeby z Jezusem zawrzeć bliższą znajomość i z jego własnych ust dowiedzieć się, na czym też polegać ma to, co w nauce Jezusa jest nowe i co ją wyróżnia, oraz czy zasługuje to na uwagę. Pewnego razu przybył więc doń ciemną nocą, by nie narażać się na nienawiść lub szyderstwa. „Ja też — rzekł Nikodem — przychodzę, byś mnie pouczył. Albowiem ze wszystkiego, co o tobie słyszałem, wnoszę, że jesteś wysłannikiem Boga, że Bóg mieszka w tobie, że przybywasz z niebios”. „Zaiste, odrzekł mu Jezus, nikt, kto nie pochodzi z niebios i w kim nie mieszka boska siła, nie należy do królestwa Bożego”. „Ale — mówił dalej Nikodem —jakże miałby człowiek pozbyć się swych przyrodzonych zadatków, ażeby mógł dotrzeć do tych wyższych? Musiałby chyba poraz wtóry wejść do łona matki swej i narodzić się innym? Jakąś istotą innego rodzaju?”
„Człowiek — odpowiedział na to Jezus — jako człowiek nie jest jedynie istotą całkowicie zmysłową. Jego natura nie ogranicza się do samego tylko popędu ku przyjemnościom. Jest w nim także duch, owa iskra Boskiej istoty, owo dziedzictwo wszystkich istot rozumnych, które także jemu przypadło w udziale. I tak jak słyszysz wprawdzie, że wiatr szumi, i czujesz, że wieje, ale nic nie możesz z nim zrobić ani nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd zdąża, tak samo nieodparcie ukazuje ci się w twoim wnętrzu ta samoistna i niezmienna moc. Ale jak się ona łączy z tamtą resztą ludzkiej duszy, którą rządzi zmienność, i jak może zapanować nad mocą zmysłową — tego po prostu nie wiemy”.
Nikodem przyznał wtedy, że są to pojęcia, których nie zna. „Jak to? — rzekł Jezus — tyś nauczycielem Izraela, a nie pojmujesz tego, o czym mówię? We mnie przeświadczenie o tym jest tak żywe, jak pewność tego, co widzę i słyszę. Ale jakże mam domagać się od was, byście uwierzyli mojemu świadectwu, skoro nie zważacie na wewnętrzne świadectwo waszego ducha, na ten niebiański głos? Wszak tylko on, który rozlega się z niebios, mógłby was pouczyć o tym, co jest wyższą potrzebą rozumu; toteż tylko zawierzając temu głosowi i będąc mu posłusznym można znaleźć spokój, prawdziwą wielkość i ludzką godność. Albowiem Bóg tak dalece wyróżnił człowieka spośród całej reszty stworzenia, że opromienił go odblaskiem swej własnej istoty, obdarzając rozumem. I tylko przez wiarę w rozum wypełnia człowiek swe wzniosłe powołanie. A rozum wcale nie potępia przyrodzonych popędów, lecz je uszlachetnia i kieruje nimi. Tylko ten, kto nie jest mu posłuszny, sam już siebie skazał właśnie tym, że owo światło prześlepił, że go w sobie nie żywił, i tak to czynami swymi pokazał, z jakiego ducha się zrodził. Ktoś taki chowa się przed blaskiem rozumu, nakazującego wszak etyczną prawość jako obowiązek, gdyż jego niegodziwości boją się takiego oświetlenia, które musiałoby napełnić go wstydem, pogardą dla samego siebie i skruchą. Ten zaś, kto postępuje uczciwie i szczerze, chętnie staje przed trybunałem rozumu, nie obawia się jego zaleceń ani tej wiedzy o samym sobie, jaką rozum mu daje; i nie potrzebuje też zatajać swych uczynków, gdyż świadczą one o duchu, który go ożywia, o duchu rozumnego świata, o duchu Boskim”.
Jezus opuścił potem11b Jerozolimę, kiedy usłyszał, że wielu z tych, którzy dawali posłuch jego naukom, ściągnęło na siebie uwagę faryzeuszy. Udał się tedy znów do Galilei, dokąd droga wiodła go przez Samarię. Tam wysłał przodem swych uczniów do miasta, aby kupili strawę, sam zaś zatrzymał się przy studni, która ponoć należała jeszcze do Jakuba, jednego z praojców żydowskiego narodu. Tam spotkał samarytańską niewiastę, którą poprosił, by dała mu pić. A ta wielce zdziwiła się, że on, Żyd, prosi ją, Samarytankę, o wodę; wszak obydwa te ludy żywią do siebie tak wielką nienawiść religijną i narodową, że w ogóle ze sobą nie obcują. Jezus odrzekł jej na to: „Gdybyś znała moje zasady, nie osądzałabyś mnie podług zwykłej opinii o Żydach; i bez żadnych skrupułów sama też byś mnie o to poprosiła, a ja otworzyłbym ci inne źródło wody żywej — takie, że kto z niego zaczerpnie, tego pragnienie będzie zaspokojone, bo woda, która z niego wypływa, jest strumieniem wiodącym w żywot wieczny”. „Słyszę — rzekła wtedy Samarytanka — że jesteś mędrcem; czy mogę mieć śmiałość prosić cię, byś objaśnił mi najważniejsze sprawy, o jakie nasza religia spiera się z twoją? Wszak ojcowie nasi tu, na górze Garizim, oddawali Bogu cześć; wy zaś mówicie, że tylko w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy Najwyższemu cześć oddawać”. „Wierz mi, niewiasto — odpowiedział Jezus — że nadejdzie czas, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie oddawali czci Ojcu; kiedy nie będziecie już wierzyć, że to oddawanie czci ogranicza się do jakichś przepisanych czynności albo jakiegoś określonego miejsca. Nadejdze czas, i on właściwie już nadszedł, kiedy ludzie naprawdę bogobojni będą Jemu, Ojcu nas wszystkich, oddawać cześć w duchu prawdziwie religijnym. Albowiem tylko takich upodobał On sobie; jest bowiem duchem, w którym panuje jedynie rozum i jego najpiękniejszy kwiat, prawo moralne. I tylko na tym może opierać się prawdziwe umiłowanie Boga”.
Gdy niewiasta opowiedziała swym współziomkom o Jezusie i o rozmowie, jaką z nim miała, ci nabrali wielkiego dlań poważania. Toteż wielu Samarytan wyszło z miasta, by wysłuchać jego pouczeń. Podczas gdy Jezus rozmawiał z nimi, jego uczniowie, którzy tymczasem wrócili, częstowali go jedzeniem. „Nie trzeba — odpowiedział im Jezus — ten pokarm cielesny nie jest dla mnie ważny; pokarmem moim jest czynić wolę Boga i dokonać dzieła jego, poprawy człowieka. Wasze myśli zaprząta pokarm, i żniwa, które nadchodzą. Ale patrzcie dalej; spójrzcie na żniwo, które wyrasta dla rodzaju ludzkiego, i także ten plon zbierajcie. A na tej niwie wszak nie wy zasialiście. Owo ziarno dobra, które natura umieściła w ludzkim sercu, samo z siebie rozwinęło się tu i ówdzie, ale waszą jest rzeczą pielęgnować i cierpliwie chronić ten kwiat, przyłączyć się do pracy, którą rozpoczęła natura, i z siewu tego zebrać plon”. Na prośbę Samarytan Jezus pozostał z nimi jeszcze przez dwa dni, dając im sposobność, by własnym doświadczeniem mogli potwierdzić to wysokie o nim mniemanie, jakie powzięli z opowiadań niewiasty.
Po upływie dwóch dni udał się w dalszą drogę do Galilei12; a gdzie tylko przybył, nawoływał ludzi do zmiany usposobienia, do duchowej poprawy13. Próbował obudzić ich z uśpienia i z tej jałowej, bezczynnej nadziei, że wkrótce przyjdzie Mesjasz, który żydowskiej religii i państwowości przywróci dawny blask. „Nie czekajcie na kogoś innego — wołał do nich Jezus — sami przyłóżcie rękę do dzieła waszej poprawy! Wyznaczcie sobie jakiś wyższy cel niż to, żeby ponownie stać się takimi, jak byli dawni Żydzi; stańcie się lepszymi. Wtedy wy sprowadzicie królestwo Boże”. Tak nauczał Jezus wszędzie14, w Kafarnaum nad jeziorem Genezaret, w miejscach publicznych i w synagogach. Pewnego razu omawiał jakiś ustęp ze świętych ksiąg swoich rodaków — a było to w Nazarecie, jego rodzinnym mieście; i ludzie mówili: „Czyż to nie syn Józefa, urodzony i wychowany pośród nas?” Stary przesąd Żydów, głoszący, iż ten, którego oczekują jako swego zbawcy, musi być znamienitego rodu i świetnej prezencji, był nie do przezwyciężenia. I na koniec został Jezus przez swych współziomków wypędzony z miasta, co jemu samemu przypomniało przysłowie, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.
Wtedy też wezwał Piotra i Andrzeja, a także Jakuba i Jana15, których ujrzał, jak zarzucali sieć do jeziora (byli bowiem rybakami), by poszli za nim; rzekł wówczas do Piotra: „Zostaw te ryby, uczynię cię rybakiem ludzi”.
Liczba jego zwolenników16 zaczęła teraz być znaczna. Z miast i wsi przyłączało się doń wielu ludzi. Prawdopodobnie do tak już licznej rzeszy przemówił któregoś dnia w tym okresie swego życia na pewnej górze takimi oto słowy17:
„Błogosławieni pokorni i ubodzy, albowiem ich jest królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy cierpią, albowiem oni pocieszeni będą.
Błogosławieni cisi, albowiem odnajdą rozkosz ukojenia.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni zbliżają się do świętości.
Błogosławieni pokój miłujący, albowiem oni dziećmi Bożymi nazwani będą.
Błogosławieni, którzy prześladowania cierpią dla słusznej sprawy, którzy dla niej pogardzani są i poniżani — cieszcie się i radujcie, albowiem wasze jest królestwo niebieskie.
Chciałbym, drodzy przyjaciele, móc o was powiedzieć, że wy jesteście solą tej ziemi; gdy jednak sól swój smak utraci, czymże będziecie solić? A ginie ona niepostrzeżenie wśród innych pospolitych substancji. Jeśli w was obumrze siła dobra, to czyny wasze rozpłyną się w całej tej reszcie próżnych zabiegów i starań ludzkich. Pokazujcie, że wy jesteście światłością świata, i niechaj czyny wasze świecą przed ludźmi, rozpalając w nich to, co lepsze; niech pozwalają im przejrzeć, by widzieli wyższe cele, i chwałę dali Ojcu, który jest w niebie.
Nie sądźcie, że może przyszedłem głosić nieważność Prawa; nie przyszedłem, żeby jego obowiązywanie znosić, lecz żeby je wypełnić, żeby w ten martwy szkielet tchnąć ducha. Nawet gdyby niebo i ziemia przeminęły, nie przeminą wymagania moralnego prawa, ani obowiązek posłuszeństwa dla nich. Kto by zatem siebie i innych zwalniał z ich przestrzegania, ten będzie niegodny mienić się obywatelem królestwa bożego. Kto zaś je sam wypełni i jeszcze innych wypełniać nauczy, ten będzie wielce poważany w królestwie niebieskim. A i to jeszcze dodam, żeby cały system Prawa wypełnić: warunek główny to ten, byście nie poprzestawali na dotrzymaniu samej tylko jego litery, która jako jedyna może być przedmiotem sądów ludzkich —jak czynią to faryzeusze i nasi uczeni w Piśmie — lecz byście postępowali zgodnie z jego duchem, z poszanowania dla obowiązku. Objaśnię wam to na kilku przykładach z waszej Księgi Praw.
Słyszeliście, że jest takie przykazanie: «Nie zabijaj!» Kto dopuści się zabójstwa, ten ma stanąć przed sądem. A ja wam powiadam, że to nie aż śmierć innego jest tym, co jako zbrodnia zasługuje na karę. Bo tego, kto gniewa się niesłusznie na brata swego, żaden ziemski sąd wprawdzie nie ukarze, ale podług ducha praw zasługuje on na karę nie mniejszą niż tamten.
Przykazano wam też, byście w odpowiedni czas składali ofiary. Jeżeli więc ofiarę swą przynosicie do ołtarza i tam przypomnicie sobie, że kogoś obraziliście i przeto ma on coś przeciwko wam, to zostawcie swój dar przed ołtarzem i najpierw podajcie bratu swemu dłoń na pojednanie, a potem dopiero milsi Bogu zbliżcie się do ołtarza.
Inne z waszych przykazań mówi: «Nie cudzołóż!» A ja wam powiadam, że występkiem takim jest nie sam tylko rzeczywisty uczynek, lecz w ogóle lubieżne pożądanie, które dowodzi nieczystości serca. I choćby skłonność wasza była najbardziej naturalna i najmilsza, zadajcie jej gwałt, a nawet zrańcie ją, zanim pozwolicie, żeby odciągała was od postępowania zgodnego z prawem, coraz bardziej przez to osłabiając i psując wasze maksymy — nawet jeśli przez zaspokojenie tej skłonności wcale jeszcze nie naruszacie samej litery prawa.
Jest też i takie dawne przykazanie: «Nie mów fałszywego świadectwa!» Jeśli jednak macie szacunek dla samych siebie, to w ogóle wszelkie zapewnienie czy przyrzeczenie dane samym tylko «Tak» lub «Nie» musi być równie szczere, równie święte i niezłomne jak przysięga złożona Bogu; albowiem «Tak» lub «Nie» musicie mówić tylko z przekonaniem, że postąpilibyście tak zawsze, aż po całą wieczność.
W sprawach obywatelskich znacie również takie przykazanie: «Oko za oko, ząb za ząb». Ale nie pozwólcie, żeby ta sądowa reguła wyznaczała miarę waszego życia prywatnego, gdy idzie o odpowiedź na zniewagi lub o okazywanie przychylności. Nie zważając na majątek i własność, raczej poświęćcie na rzecz szlachetniejszych uczuć łagodności i dobroci swą żądzę odwetu oraz swe własne korzyści, nawet jeśli często są uprawnione.
Przykazywano wam także, byście co prawda miłowali swych przyjaciół i swój naród, ale byście nienawidzili waszych nieprzyjaciół i obcych. A ja powiadam wam: nawet w swych nieprzyjaciołach szanujcie ich człowieczeństwo, skoro nie możecie ich miłować; życzcie dobrze tym, którzy was przeklinają, i czyńcie dobro tym, którzy was nienawidzą; wstawiajcie się u innych za tymi, którzy przed innymi rzucają na was oszczerstwa i przez innych chcą was unieszczęśliwić — a będziecie prawdziwymi dziećmi Ojca waszego w niebie, i podobnymi Wszechdobremu, który każę słońcu swemu wschodzić nad dobrymi i złymi, i spuszcza deszcz na sprawiedliwych i grzeszników. Bo jeżeli miłujecie tylko tych, którzy was miłują, i dobro świadczycie tylko dobroczyńcom waszym, albo jeżeli pożyczacie tylko po to, żeby znów tyle samo odzyskać18 — to jakąż stąd macie zasługę? Taka jest skłonność samej natury, której nie sprzeciwiają się również grzesznicy; a dla obowiązku nic jeszcze przez to nie czynicie. Celem waszym niech będzie świętość, tak jak świętym jest sam Bóg.
Dawać jałmużnę19 i okazywać litość to cnoty godne zalecenia, ale tylko jeżeli, jak tamte powyższe przykazania, uprawiane są w cnotliwym duchu, a nie na pokaz, bo wtedy nie dają żadnej zasługi. Jeśli więc chcecie dawać jałmużnę, nie trąbcie o tym wszędzie po ulicach, świątyniach i pismach, jak to czynią obłudnicy, aby ich ludzie głośno chwalili; róbcie to w ukryciu, tak jakby wasza lewa ręka nie wiedziała, co daje prawa. Waszą zapłatą —jeśli dla zachęty jest wam potrzebna myśl o jakiejś zapłacie — będzie cicha świadomość tego, że postąpiliście dobrze; i że choć świat tak niewiele wie o swym Stwórcy, to przecież wasz uczynek, nawet najdrobniejszy — pomoc okazana w nieszczęściu, pocieszenie dane w biedzie — po całą wieczność przyniesie wam obfite i dobroczynne następstwa.
Gdy się modlicie, też nie postępujcie jak obłudnicy, którzy w świątyniach padają na kolana, na ulicach załamują ręce i swym śpiewem naruszają spokój sąsiadów, aby ich ludzie zauważyli. Ich modlitwa zaprawdę nie wyda owoców. Wasza modlitwa — czy to na zewnątrz, czy w waszej izbie — niech będzie wznoszeniem się waszego ducha ponad marne cele, jakie ludzie sobie wyznaczają, i ponad żądze, które nimi władają; ponad to wszystko wznoście się dzięki myśli o Najświętszym, która zawsze przypomni wam owo prawo ukryte w waszym sercu i napełni was poszanowaniem dla niego, nienaruszalnym przez żadne pokusy i skłonności. Nie bądźcie też w waszej modlitwie nazbyt gadatliwi, jak poganie, którym się wydaje, że zjednają tym sobie łaskę Pana i dowiedzą się czegoś więcej o nim i o planie jego wieczystej mądrości. Nie stawajcie się podobni do nich, bo Ojciec wasz wie, czego wam potrzeba, zanim go o to poprosicie. Modlitwy swej nie skupiajcie na żadnych potrzebach waszej natury ani pragnieniach waszych skłonności; skąd bowiem możecie wiedzieć, czy ich zaspokojenie jest celem w moralnym planie Najwyższego? Niech duch waszej modlitwy będzie taki, że ożywieni myślą o Bogu, poweźmiecie przed nim niewzruszony zamiar, by całą waszą wewnętrzną siłą zwrócić się ku cnocie. Tego ducha waszej modlitwy tak mniej więcej ująłbym w słowa: Ojcze wszystkich ludzi, który władasz w całych niebiosach, Ty jesteś Najświętszym, którego obraz20mamy przed oczyma i pragniemy się doń zbliżyć. Niechże przyjdzie królestwo twoje, gdzie wszystkie istoty rozumne przyjmą prawość za jedyną zasadę swych czynów. Tej idei niech coraz bardziej poddają się wszelkie skłonności, a nawet gromki głos samej natury! Czując wobec twej świętej woli naszą niedoskonałość, jakże mielibyśmy narzucać się na surowych czy zgoła mściwych sędziów naszego bliźniego? Raczej będziemy pracować tylko nad sobą, nad poprawą naszego serca, i nad tym, by uszlachetniać pobudki naszych czynów, a nasze moralne usposobienie coraz bardziej oczyszczać ze zła — tak, abyśmy stali się podobniejsi Tobie, któryś jedyny jest nieskończenie święty i błogosławiony.
Macie też niechybny znak tego, że wasza doskonałość moralna rośnie: taki, że bardziej kochacie bliźniego swego i bardziej skłonni jesteście do przebaczenia. Nie gońcie za doczesnymi skarbami ziemskimi, których nawet nie możecie nazwać do końca swoimi; złoto i srebro, piękność i zręczność — wszystko to przemija, wydane jest na zmienność losu, na zniszczenie przez rdzę i insekty, na łup złodziei; i nie tym wypełniajcie wasze dusze. Gromadźcie raczej ów nieprzemijający skarb w was samych: wasze bogactwo moralne. Tylko ono może być w pełnym sensie słowa nazwane waszą własnością, bo należy do waszego najbardziej własnego Ja, i ani przymus natury, ani zła wola ludzi, ani nawet sama śmierć nie może go wam odebrać.
Tak jak oko jest światłem dla ciała, i gdy jest zdrowe, kieruje ciałem we wszystkich jego czynnościach, ale gdy zawodzi, ciało staje się całkiem nieporadne, tak też i wtedy, kiedy przygaśnie rozum, owo światło waszej duszy, znikąd nie dostaniecie właściwych wskazań dla waszych popędów i skłonności. I tak jak nie można z takim samym zapałem służyć dwóm panom, tak też służby dla Boga i rozumu nie da się pogodzić ze służbą dla zmysłów, gdyż każda z nich wyklucza tę drugą; inaczej będziecie się bezsilnie miotać pomiędzy obiema.
Dlatego napominam was: pozbądźcie się wiecznej troski
o to, co jeść i co pić będziecie: o to, w co się odziejecie; i o potrzeby wszelkie, które u większości ludzi wyczerpują cały horyzont ich dążeń, a sądząc z wagi, jaką ludzie do nich przykładają, zdają się wyznaczać samo ich powołanie i ostateczny cel ich życia. Czyż w duszy ludzkiej nie ma potrzeb wznioślejszych niźli potrzeba strawy i odzienia? Przypatrzcie się beztroskim ptakom na niebie; nie sieją ani żną, ani nie zbierają do spichlerzy; a jednak ojciec całej natury zadbał o ich pożywienie. Czyż nie jesteście więcej warci niż one? Czyż mielibyście być tak przez naturę przeklęci, żebyście wszystkie szlachetne siły waszej duszy wytężali tylko gwoli zaspokojenia potrzeb waszego żołądka? I dlaczego tak bardzo troszczycie się o wasz wygląd, wciąż chcąc upiększać tę postać, jaką wam dała natura? Czyż wasza próżność wraz z całym nakładem swych zabiegów i starań może choćby o jeden cal powiększyć wasz wzrost? Spójrzcie na kwiaty polne, które dziś tak wspaniale kwitną, a jutro sianem będą; czyż nawet Salomon w całym swym przepychu mógł równać się z tym swobodnym pięknem samej natury? Pozbądźcie się zatem lękliwych trosk o strawę i odzienie. Najwyższym celem waszych dążeń niech będzie królestwo Boże, i wasza moralna prawość — bo tylko ona uczyni was godnymi wejść do niego; wszystko inne będzie wam już samo z siebie dane.
Nie bądźcie surowi w osądzaniu innych, gdyż tą samą miarą, jaką ich mierzyć będziecie, oni też odmierzą wam; a to nie zawsze wyjdzie wam na korzyść. Czemuż to widzicie drzazgę w oku bliźniego swego, a belki we własnym oku nie spostrzegacie? I nawet jeszcze mówicie mu: «Pozwól, mój drogi, żebym wyjął tę drzazgę z oka twego» — a nie widzicie, że w waszym własnym oku tkwi belka. Obłudniku, wyciągnij najpierw tę belkę z twego oka, a potem dopiero myśl o tym, by uzdrawiać innego. Pracuj najpierw nad samym sobą, zanim zechcesz pracować nad innymi. Czyż może ślepy prowadzić ślepego? Czy obaj nie wpadną w dół? I czy mistrz może ucznia zrobić doskonalszym niż on sam?21 Jeśli chcecie innych czynić lepszymi, to nie bądźcie tak nieostrożni, żeby zwracać się do każdego bez różnicy. Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed wieprze, by ich nie podeptały nogami, a potem się nie odwróciły przeciw wam i was nie rozszarpały. Proście ludzi, a często będzie wam od nich dane; szukajcie takiej strony, z której dojść do nich możecie, a znajdziecie ją; stukajcie cicho, a otworzą wam.
22 Czyńcie wszystko podług takiej maksymy, żeby to, czego możecie chcieć, jako powszechne prawo wszystkich ludzi miało także was obowiązywać. Takie bowiem jest naczelne prawo moralności, i to ono jest treścią wszelkiego prawodawstwa i świętych ksiąg wszystkich ludów. Wchodźcie więc przez tę bramę prawa do świątyni cnoty; brama ta jest wprawdzie ciasna, droga przez nią pełna niebezpieczeństw, i niewielu będzie szło z wami — bo o ileż bardziej uczęszczany jest pałac występku i zepsucia, którego brama jest szeroka, a droga doń przestronna i równa. Szczególnie strzeżcie się po drodze fałszywych proroków, którzy przychodzą do was z miną łagodnych owieczek, a pod nią skrywają żądze drapieżnych wilków. Ale macie pewny sposób, żeby łatwo rozpoznać ich w tym przebraniu: po ich owocach poznacie ich. Czyż zbiera się winogrona z ciernia lub z ostu figi? Tak to każde dobre drzewo rodzi dobre owoce, a złe drzewo złe owoce rodzi. Dobre drzewo nie może przynosić złych owoców, a złe drzewo owoców dobrych23. A więc po ich owocach poznacie ich. Z bogactwa dobrego serca wypływa dobro, a z serca przepełnionego złem wypływa zło24. Nie dajcie się zwodzić pobożnym słowom. Nie każdy, kto Boga wzywa, kto zanosi mu modły i ofiary, należy do jego królestwa, lecz tylko ten, kto spełnia jego wolę, podaną człowiekowi w prawie rozumu. Wielu będzie mówić na wieczność przed sędzią świata: «Panie, Panie, czyż gdy sprawialiśmy cuda, wypędzaliśmy złe duchy i dokonywaliśmy jeszcze innych wielkich rzeczy, nie czyniliśmy tego w twoim imieniu, na twoją chwałę, tobie za twe dzieła w podzięce?» A wtedy usłyszą odpowiedź: «Cóż znaczą wasze cuda, przepowiednie i wielkie czyny? Czyż o to chodziło? Bóg was nigdy nie znał; nie należycie do jego królestwa, wy cudotwórcy, prorocy, sprawcy wielkich czynów! Czyniliście zło, a jedyną miarą tego, co miłe Bogu, jest moralna prawość! Każdy, kto wysłuchał tych zasad i sobie je przyswoił, podobny jest do człowieka roztropnego, który dom swój zbudował na opoce. Pada deszcz ulewny, rzeki wzbierają, wichry huczą i miotają tym domem, lecz on nie zapada się, bo zbudowany jest na opoce. Każdy natomiast, kto tych słów moich wprawdzie wysłucha, ale nie obróci ich w czyn, podobny jest do głupca, który swój dom zbudował na piasku. Pada deszcz ulewny, rzeki wzbierają, wichry huczą i miotają tym domem, a on zapada się z wielkim hukiem — bo miał słaby fundament»”.
Słowa te uczyniły ogromne wrażenie na tych, co Jezusa słuchali. Mówił bowiem z siłą i mocą, a tym, czego nauczał, były sprawy dla ludzkości najważniejsze.
Od tego czasu coraz większe rzesze zbierały się, by słuchać Jezusa25, ale też baczniej zaczęli mu się przyglądać faryzeusze i żydowscy kapłani. Aby ujść przed zgiełkiem tłumu i przed podejrzliwością tamtych, Jezus często wybierał samotność. Będąc raz w Galilei, ujrzał człowieka siedzącego przy cle, imieniem Mateusz26, którego zaprosił, by szedł za nim, i również potem zaszczycił go przyjaznym traktowaniem. Pewnego dnia siedział z nim przy stole, a w towarzystwie byli też jeszcze inni celnicy. Ponieważ zaś celnicy i grzesznicy byli dla Żydów tym samym, to faryzeusze, rozmawiając z uczniami Jezusa, dziwili się temu. Jezus usłyszał to i odrzekł: „Lekarza nie trzeba zdrowym, lecz chorym. Idźcie i po drodze pomyślcie, co znaczy: «Prawości chcę, a nie ofiary» — jak napisano gdzieś27 w waszych świętych księgach”.
Przyszli też doń niektórzy z uczniów Jana Chrzciciela, pytając, jak to się dzieje, że oni oraz faryzeusze tak często poszczą, podczas gdy uczniowie Jezusa nie poszczą. Jezus odpowiedział im: „Jakiż mieliby powód, by pogrążać się w smutku? Nadejdzie czas, kiedy ich nauczyciel będzie im zabrany, tak jak i wam zabrany został wasz nauczyciel; wtedy będą pościć! Dlaczegóż w ogóle miałbym od nich żądać takiej surowości w życiu? Nie byłoby to zgodne ani z ich dotychczasowymi nawykami, ani z moimi zasadami, które nie przykładają wszak żadnej wagi do surowych rygorów zewnętrznych, a już zgoła nie pozwalają, bym przestrzeganie jakichś zwyczajów miał narzucać innym”.
Potem znowu nadeszło święto Paschy28, a Jezus udał się do Jerozolimy. Podczas tego pobytu bardzo naraził się Żydom przez to, że raz w dzień szabatu uzdrowił biednego chorego. Oni widzieli w tym profanację świętego dnia i zarozumiałość, która uważa, że nie obowiązuje jej nakaz dany przez samego Boga, a więc jakby uzurpuje sobie prawo, które przysługuje tylko Bogu, i tym samym chce swą władzę zrównać z władzą boską. Jezus odpowiedział im tak: „Jeśli wasze kościelne przepisy i pozytywne nakazy uważacie za najwyższe prawo dane człowiekowi, to nic nie wiecie o człowieczej godności ani o władzy, jaką ma człowiek, by z siebie samego czerpać swe pojęcie Boga i swe poznanie jego woli. Kto tej władzy w sobie nie szanuje, ten nie szanuje Boga. To, co człowiek może nazwać swoim Ja, a co jest trwalsze ponad grób czy zatratę, i co samo sobie wyznaczy swą zasłużoną nagrodę, zdolne jest również samo sobą kierować. Owo coś obwieszcza się jako rozum, którego prawodawstwo nie zależy już od niczego innego i któremu żadna inna władza na ziemi czy w niebie nie może wręczyć żadnego innego wzorca, jakim miałby się kierować. Tego, co wam tu głoszę, nie podaję za moje pomysły ani moją własność, i nie żądam, żeby ktoś miał to przyjmować na mocy mojego autorytetu; nie szukam bowiem sławy. (Poddaję to raczej osądowi powszechnego rozumu, który każdemu już podpowie, czy ma w to wierzyć, czy nie.) Ale jakże możecie uznać rozum za najwyższy probierz wiedzy i wiary, skoro głusi jesteście na głos Boga i nigdy nie słyszycie nawet jego echa w waszych sercach, i nie poważacie tego, który tym głosem przemawia? Skoro sądzicie, że na wyłączność posiadacie wiedzę o tym, co jest wolą Boga, i zazdrośnie strzeżecie przywilejów, jakie wobec wszystkich innych ludzi mają się wam należeć? Skoro ciągle w kółko powołujecie się na Mojżesza, opierając waszą wiarę na obcym autorytecie pojedynczego człowieka! Ależ poczytajcie tylko wasze święte księgi uważnie, nie uciekając przed duchem prawdy i cnoty, a znajdziecie w nich właśnie świadectwo tego, o czym mówię. Znajdziecie też oskarżenie przeciwko wam samym — o waszą próżną dumę, która z upodobaniem zamyka się w swym ciasnym widnokręgu, nie pozwalając wam zwrócić się ku czemuś wyższemu niż wasze bezduszne nauki i mechaniczne rytuały”.
Faryzeusze jeszcze nieraz znajdowali powody29, by Chrystusowi i jego uczniom zarzucać znieważanie szabatu. Pewnego razu w dzień szabatowy spacerował ze swymi uczniami wśród pól zboża. Uczniowie jego będąc głodni zaczęli zrywać kłosy i jeść (co w zwykły dzień było oczywiście dozwolone). Faryzeusze spostrzegli to i zwrócili Jezusowi uwagę, że jego uczniowie czynią coś, czego nie wolno czynić w szabat. Chrystus zaś odpowiedział im: „Czyż nie pamiętacie z dziejów waszego ludu, co uczynił Dawid, gdy on i jego towarzysze byli głodni? Jak to wszedł do domu Bożego i spożył chleby pokładne, które tylko kapłani mogą jeść, i dał swym towarzyszom? Albo że w dniu szabatu kapłani w Świątyni naruszają odpoczynek szabatowy, a są bez winy? Czyż Świątynia ma uświęcać to, co robią? Powiadam wam: człowiek jest ważniejszy od Świątyni. To człowiek, a nie miejsce uświęca działania i czyni je nieświętymi. Szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu — gdyż człowiek jest panem także szabatu. Gdybyście w ogóle zrozumieli (mówiłem to przy innej okazji niektórym z was), co to znaczy, że Bóg chce miłosierdzia, a nie ofiary, nie ganilibyście tak surowo niewinnych”. Podobnie też w inny dzień szabatowy30, gdy Jezus wszedł do ich synagogi, gdzie był człowiek z uschniętą ręką, faryzeusze, by móc wytoczyć oskarżenie przeciwko niemu, zapytali go: „Czy wolno uzdrawiać w szabat?” On zaś rzekł: „Jeżeli komu z was wpadnie do dołu jego jedyna owca, czyż nie sięgnie po nią i nie wyciągnie jej? A ileż więcej wart jest człowiek niż owca! Wolno zatem dobrze czynić także w szabat!” Z tych licznych przykładów widać więc już złą wolę faryzeuszy wobec Jezusa, i rzeczywiście odtąd sprzymierzyli się oni z partią Heroda, żeby Jezusa usunąć.
Spotykamy go potem znowu w Galilei, gdzie z powodu tych prześladowań pozostawał w ukryciu, i nawet swoim uczniom, którzy z nim byli, zakazał ujawniać miejsca swego pobytu.
Wtedy też spośród swych mnogich uczniów wybrał Jezus dwunastu31, których zaszczycił wtajemniczeniem szczególnym, aby mogli należycie wspomagać go w upowszechnianiu jego nauki. Zbyt dobrze bowiem rozumiał, że życie i siły jednego człowieka nie wystarczą, by zasady moralne wpoić całemu narodowi; chciał więc mieć takich, których mógłby głębiej natchnąć swoim duchem. Ustanowił więc tych oto dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr, Jakuba, syna Zebedeusza, i Jana, brata Jakuba — którym nadał przydomek „Boanerges”, co znaczy „synowie Gromu”; dalej, Andrzeja, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Tadeusza, Szymona Gorliwego i Judasza Iskariotę — tego, który później go zdradził32.
Kiedy pewnego razu33 Jan Chrzciciel wysłał kilku swych uczniów do Jezusa, żeby go wypytali o cele jego nauczania, Jezus wyrzucał faryzeuszom chłód, z jakim przyjmowali Janowe wezwania do moralnej poprawy. Gdy wysłańcy Jana oddalili się, mówił do rzeszy o Janie: „Jakaż to ciekawość — bo przecież nie chęć, by stać się lepszymi — popchnęła was na pustynię? Czy wyszliście tam po to, żeby zobaczyć jeszcze jednego wam podobnego człowieka bez charakteru, który maksymy swego postępowania zmienia zależnie od swej korzyści? Czy po to, żeby zobaczyć trzcinę wiatrem kołysaną? Czy może po to, aby ujrzeć człowieka odzianego we wspaniałe szaty? Ale takich spotkacie wszak nie na pustyni, lecz w królewskich pałacach. Więc po coście wyszli? Żeby ujrzeć proroka, cudotwórcę? Jan jest czymś więcej! I prosty lud już łatwiej przyjmuje jego nauki, faryzeuszy zaś i prawowiernych uczonych w Piśmie nie mogą one poruszyć, uwrażliwić na dobro? Z kim mam porównać ludzi tego plemienia? Podobni są do dzieci, które bawią się na rynku i wołają jedne do drugich: «Przygrywaliśmy wam na flecie, a nie tańczyliście; śpiewaliśmy wam treny żałobne, a nie zawodziliście». Jan nie jadł chleba ani nie pił wina — mówiliście, że jest opętany; ja jem i piję jak inni — mówicie: oto żarłok i opój, który zadaje się ze złymi ludźmi. Ale mądrość i cnota znajdą tych, co je uszanują i docenią ich wartość”.
Nie zważając na te surowe słowa, pewien faryzeusz imieniem Szymon zaprosił raz Jezusa do siebie na ucztę. Pewna niewiasta, która naukom Jezusa miała chyba wiele do zawdzięczenia, dowiedziała się o tym i przybyła. Weszła do komnaty z naczyniem pełnym cennych wonności i zbliżyła się do Jezusa. Widząc tego cnotliwego człowieka i czując wstyd za swe grzeszne życie, z płaczem rzuciła mu się do nóg, by w podzięce za to, jak bardzo pomógł jej w okazaniu skruchy i w powrocie na drogę cnoty, ucałować jego stopy i zrosić je łzami. Potem osuszyła je swoimi włosami i namaściła wonnym olejkiem. Dobroć, z jaką Jezus przyjął te wyrazy miłości, przynoszące ulgę sercu wdzięcznemu i pełnemu skruchy, dobroć, która nie pozwalała mu odepchnąć tych uczuć, urażała jednak wykwintny smak faryzeuszy. Na ich twarzach widać było zdumienie, iż Jezus tak miłosiernie potraktował niewiastę o tak złej reputacji. Zauważył to Jezus i odezwał się do Szymona: „Szymonie, mam ci coś do powiedzenia”. On na to: „Mów, mistrzu”. Rzekł więc: „Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden był mu winien pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Ale ponieważ nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który z nich będzie go bardziej miłował?” Szymon odrzekł: „Przypuszczam, że ten, któremu darował więcej”. „Dobrześ osądził” — rzekł do niego Jezus. Potem wskazał ową niewiastę i rzekł Szymonowi: „Widzisz tę niewiastę? Wszedłem do domu twego, a ty nie dałeś wody na nogi moje. Ona zaś zrosiła łzami moje stopy i otarła je swymi włosami. Pocałunku mi nie dałeś, ona zaś nie widziała nic niegodnego w tym, żeby ucałować nawet moje stopy. Tyś mej głowy oliwą nie namaścił, ona zaś namaściła stopy moje wonnym olejkiem. Dlatego odpuszczone jej są liczne grzechy, ponieważ okazała tak wielką miłość i wdzięczność; a chłód wobec takich szlachetnych uczuć pokazuje, że nie wróciło się jeszcze do prostej cnoty”. I jeszcze rzekł do niewiasty: „To boska radość widzieć twą moralną odwagę i triumf wiary w siebie, w to, że jeszcze jesteś zdolna do dobra. Idź w pokoju!”
Potem Jezus szedł dalej od miasteczka do miasteczka i od wsi do wsi33a, i wszędzie nauczał. Przy nim było dwunastu apostołów, i niewiasty, wśród nich bogate, które wszystkich utrzymywały ze swych majętności. Raz w obecności licznej rzeszy słuchaczy wygłosił taką przypowieść [czyli zmyślone opowiadanie, które naocznie przedstawia jakąś naukę moralną, a różni się od bajki (gdzie występują zwierzęta) i od mitu (gdzie bohaterami są duchy oraz inne istoty alegoryczne) tym, że działającymi osobami są w nim ludzie]. Oto ta przypowieść: „Wyszedł siewca, aby zasiać swe ziarno. Gdy siał, niektóre ziarna padły wzdłuż drogi i zostały zdeptane, a ptaki niebieskie wydziobały je. Inne padły na grunt skalisty; wzeszły co prawda, lecz uschły, ponieważ nie znalazły dość wilgoci i nie zapuściły głębokich korzeni. Inne zaś padły między ciernie; ciernie wzrosły razem i przydusiły je. Inne wreszcie padły na ziemię urodzajną, wzrosły i przyniosły plon stokrotny”. Gdy uczniowie zapytali go, dlaczego ludziom wykłada swe nauki ubrane w przypowieści, odpowiedział im: „Wam dane jest rozumieć wzniosłe idee królestwa Bożego i etyczności, która jest jego prawem. Ale doświadczenie nauczyło mnie, że dla żydowskiego ludu są to słowa rzucane na wiatr. Ludzie jednak pragną coś ode mnie usłyszeć, lecz ich głęboko zakorzenione przesądy nie pozwalają, by naga prawda doszła do ich serc. Kto zdolny jest, by przyjąć w siebie coś lepszego, ten może z nauk moich wyciągnąć pożytki. Komu jednak brak takiego wyższego zmysłu, temu na nic nie zda się nawet ta niewielka znajomość dobra, której może by sobie życzył. Ci mają oczy, a nie widzą, mają uszy, a nie słyszą; dlatego mówiłem do nich tylko przypowieścią, której sens teraz wam objaśnię:
Wysianym ziarnem jest poznanie moralnego prawa. Temu, kto miał okazję zetknąć się z tym poznaniem, ale go w sobie dość mocno nie utwierdził, jakiś zwodziciel łatwo wyrwie z serca tę szczyptę dobra, którą w nim zasiano. To są ziarna, które padły wzdłuż drogi. Te, które padły na grunt skalisty, to są ci, którzy usłyszawszy przyjmują tę wiedzę z radością, ale że nie ma ona w nich głębszego korzenia, to wkrótce, gdy pokusa lub nieszczęście wystawi na próbę ich moralną prawość, zawodzą i zatracają się. Ziarno, które padło między ciernie, wyobraża tych, którzy o cnocie wprawdzie słuchali, lecz w których z biegiem czasu troski światowe i zwodnicze bogactwa przytłumiają je tak, że nie przynosi plonu. A ziarno, które padło na urodzajną glebę, oznacza tych, którzy usłyszawszy ów głos cnoty zrozumieli go, i w których przynosi on stokrotne plony”.
Przedłożył im także inną przypowieść33b: „Królestwo dobra podobne jest do roli, którą właściciel obsiał dobrym ziarnem. Oto kiedy wszyscy spali, przyszedł nieprzyjaciel jego, zasiał kąkol wśród pszenicy i odszedł. Gdy zboże podrosło i wydało owoc, ukazał się także kąkol. Wtedy słudzy gospodarza przyszli do niego i powiedzieli: Panie, czy nie zasiałeś dobrego ziarna na swej roli? Skąd wziął się na niej kąkol? A on im odrzekł: To jest dzieło nieprzyjaciela. Na to zapytali go słudzy: Chcesz, żebyśmy poszli i zebrali go? Nie — odpowiedział — abyście zbierając kąkol nie powyrywali zarazem i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: zbierzecie najpierw kąkol i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś znieście do mego spichlerza”. Potem, gdy Jezus został już sam ze swymi uczniami, a ci zapytali go o objaśnienie tej przypowieści, odrzekł im tak: „Siewcą dobrego ziarna są dobrzy ludzie, którzy swą nauką i swym przykładem wskazują innym drogę cnoty. Rolą jest świat. Dobrym ziarnem są ludzie lepsi, a kąkolem są występni. Nieprzyjacielem zaś, który go zasiał, są pokusy i zwodziciele. Czas żniw to wieczność, w której wymierzona będzie zapłata za dobro i zło. Aliści cnota i występek są tak ściśle ze sobą przemieszane, że występku nie da się wyplenić, nie czyniąc szkody cnocie”.
Pod innym względem porównywał też królestwo dobra do ziarnka gorczycy, które jest maleńkie, ale wyrasta w roślinę tak wielką, że ptaki mogą uwić w niej swe gniazdo; albo do odrobiny kwasu, która w trzech miarach mąki już całe ciasto zakwasza. Mówił też: „Z królestwem dobra rzecz ma się podobnie jak z ziarnem rzuconym w ziemię, które nie potrzebuje już żadnych dalszych starań, lecz samo kiełkuje i wzrasta, a człowiek nie wie nawet, jak to się dzieje. Ziemia bowiem wydaje owoc sama z siebie: najpierw łodygę, potem kłos, wreszcie kłos pełen ziarna”34.
Przyrównywał również królestwo dobra do skarbu, który leżał ukryty w roli, a pewien człowiek znalazł go i zachował w ukryciu, potem zaś, nie posiadając się z radości, poszedł i sprzedał wszystko, co miał, i kupił ową rolę. A dalej porównywał je z kupcem poszukującym szlachetnych pereł, który znalazłszy perłę wielkiej wartości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i nabył ją. Wreszcie porównywał je do sieci, którą złowiono ryby wszelkiego rodzaju, a gdy była pełna, wyciągnęli ją rybacy na brzeg i usiadłszy powybierali dobre ryby do naczyń, a złe odrzucili. Podobnie będą podczas wielkich żniw odróżnieni ludzie dobrzy od złych: nagrodą dobrych będzie spokój, jaki daje cnota; złym zaś przypadnie żal, skrucha i wstyd.
Potem35 przybyli odwiedzić Jezusa jego krewni, lecz z powodu wielkiej rzeszy otaczających go ludzi nie mogli się doń zbliżyć. Powiedziano mu więc, że przyszli krewni jego. On zaś odrzekł: „Krewnymi i braćmi moimi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wprowadzają je w czyn”.
Na wieść o zgładzeniu Jana Chrzciciela36 udał się Jezus na wschodni brzeg jeziora Tyberiadzkiego. Tu jednak tylko przez krótki czas przebywał wśród Gerazeńczyków37, a potem wrócił do Galilei.
W tym też czasie rozesłał38 Jezus swych dwunastu apostołów, by tak jak on zwalczali przesądy wśród Żydów, którzy chlubiąc się swym imieniem i rodem takie właśnie zalety stawiali ponad tę jedyną wartość, jaką człowiekowi nadaje etyczna prawość charakteru. „Nie zabierajcie niczego w drogę — mówił im — ani nie przygotowujcie się zbytnio do podróży. Gdzie was zechcą słuchać, tam zostańcie przez jakiś czas; a gdzie was przyjmą niechętnie, tam nie narzucajcie się, lecz od razu opuśćcie to miejsce i idźcie dalej”.
Ta wędrówka apostołów trwała chyba niedługo i wkrótce znaleźli się znów przy Jezusie.
Potem39 raz przybyli z Jerozolimy i zebrali się wokół niego faryzeusze i niektórzy uczeni w Piśmie. Zauważyli, że uczniowie jego przyjmowali pokarmy „nieczystymi” rękoma, to znaczy — nie obmywszy ich przedtem. Otóż faryzeusze i w ogóle Żydzi, bardzo przywiązani do przepisów podanych przez starszych, nie biorą niczego do ust, jeżeli przedtem nie umyli starannie rąk. Poza tym przed każdym posiłkiem muszą obmyć wodą wszelkie kielichy i inne naczynia, a także krzesła, ławy itd. Zapytali więc faryzeusze Jezusa: „Dlaczego twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz przyjmują posiłki nie obmytymi rękoma?” A on im odrzekł: „Słuszne jest proroctwo Izajasza, które odnosi się do was, obłudników, a w którym powiedziano: Lud ten czci mnie tylko wargami, podczas gdy serce jego dalekie jest ode mnie. Na próżno mi jednak cześć oddają; głoszą nauki, które są tylko ludzkimi nakazami. Przykazania Boże zaniedbujecie, a trzymacie się tylko ludzkich tradycji — na przykład obmywania naczyń i ław, i wielu innych podobnych rzeczy, których skrupulatnie przestrzegacie. Doskonale potraficie pomijać przykazania Boże, aby tylko zachować swoją ludzką tradycję. Oto na przykład przykazaniem Bożym, które tak przekreślacie, żeby tylko dochować wiary waszym kościelnym przepisom, jest takie: Czcij ojca swego i matkę swą! I takie: Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech śmiercią będzie ukarany. A wy ustanowiliście inne prawo: Jeżeli ktoś w gniewie swemu ojcu lub swej matce powie: to, czym powinienem był ciebie wspomóc lub co wyświadczyć ci dobrego, niech będzie ofiarą dla Świątyni — wtedy uznajecie go już za związanego ślubowaniem, ogłaszacie, że nie musi on już czynić im nic dobrego, a nawet poczytujecie mu za grzech, gdyby chciał coś jeszcze dla ojca lub matki uczynić. W ten sposób przekreślacie owo przykazanie Boże swoimi nakazami — i takich przepisów macie jeszcze wiele”. Potem przywołał znów do siebie rzeszę, która go otaczała, i rzekł do niej: „Posłuchajcie mnie wszyscy i chciejcie zrozumieć. Żadna rzecz cielesna, nic, co z zewnątrz wchodzi w człowieka, nie może go uczynić nieczystym; lecz tylko to, co pochodzi od człowieka, co wychodzi z jego ust, wskazuje, czyjego dusza jest czysta, czy nieczysta”. Uczniowie jego ostrzegali go, że faryzeuszy zagniewały te słowa. On odpowiedział im: „Niechże się gniewają; trzeba wykorzenić takie ustanowienia, które pochodzą od ludzi. To ślepi prowadzą w drogę ślepych, a ja chcę im odebrać to przewodnictwo, by nikt nie wpadł w dół razem z tymi, którym się powierzył”. A gdy ludzie już się rozeszli i Jezus powrócił do domu, poprosili go uczniowie, by im objaśnił, co ta przypowieść o rzeczach czystych i nieczystych miała oznaczać. On zaś odpowiedział im: „Jak to? Wy też jeszcze nie potraficie tego pojąć? Czyż nie rozumiecie, że to, co z zewnątrz przez usta wchodzi do człowieka, idzie do jego brzucha i trzewi, a potem jest wydalane na zewnątrz? To zaś, co z ludzkich ust wychodzi, słowa, i w ogóle czyny — to bierze się z duszy człowieka, i tylko to może być czyste lub nieczyste, święte lub grzeszne. Bo z wnętrza, z duszy ludzkiej pochodzą złe myśli, mord, cudzołóstwo, złodziejstwo, kłamstwo, przewrotność, zazdrość, pycha, głupota, skąpstwo. To te występki czynią człowieka nieczystym, a przecież nie to, że może nie obmył rąk, zanim usiadł do stołu”.
Gdy zbliżało się żydowskie święto Szałasów39a, krewni namawiali Jezusa, by udał się z nimi do Jerozolimy, gdzie mogłyby go słuchać i poznać liczniejsze rzesze ludzi niż w małych miasteczkach i wioskach Galilei. Jezus odpowiedział im: „Mój czas jeszcze nie nadszedł, ale dla was zawsze jest pora. Was ludzie nienawidzić nie będą, mnie zaś nienawidzą, bo ja daję świadectwo przeciwko Żydom, iż ich obyczaje są grzeszne, a uczynki złe”. Dopiero w kilka dni po tym, jak jego krewni już opuścili Galileę, wyruszył także Jezus do Jerozolimy, jednak niejawnie, lecz niepostrzeżenie. Tam już pytano o niego i oczekiwano go. Wśród ludu zaś szeptano sobie wiele o nim. Mówiono różnie, szczególnie między Galilejczykami. Jedni mówili: „To jest dobry człowiek”. Inni zaś twierdzili: „Wręcz przeciwnie, to zwodziciel ludu”. Nikt jednak spośród Galilejczyków nie odważył się mówić o nim otwarcie z obawy przed Żydami. Dopiero gdy upłynęła już połowa świąt, Jezus udał się na plac Świątyni, i nauczał tam. Żydzi dziwili się temu, ponieważ wiedzieli, że się nie kształcił. A Jezus dał im taką odpowiedź: „Nauka moja nie jest wymysłem ludzi, którego trzeba się mozolnie uczyć od innych. Kto postanowił bez uprzedzeń poddać się nieskażonemu prawu etyczności, ten od razu będzie mógł moją naukę sprawdzić i orzec, czy jest ona moim wymysłem. Ten, kto szuka własnej chwały, przykłada wielką wagę do ludzkich spekulacji i wymysłów; a ten, kto prawdziwie szuka tylko chwały Boga, jest dość uczciwy, by odrzucić wszystkie te wymyślone rzeczy, jakie ludzie dołączyli do moralnego prawa, a nawet ustanowili zamiast niego. Wiem, że mnie nienawidzicie, a nawet zamierzacie mnie zgładzić, bo ogłosiłem, że dozwolone jest uzdrawiać człowieka w szabat. A przecież Mojżesz pozwolił wam obrzezywać człowieka w szabat! O ileż więc bardziej wolno w szabat całego człowieka uzdrawiać?” Niektórzy mieszkańcy Jerozolimy słuchając go mówili, że wiedzą, iż jest to ten, na którego życie nastaje wysoka Rada; i dziwili się, że oto przemawia publicznie, i nikt mu nic nie mówi ani nie niepokoi go, choć takie miano zamiary. Sądzili jednak, że Mesjaszem, którego Żydzi oczekiwali, aby przywrócił świetność ich religii i niepodległy byt ich państwa, Jezus być nie może, gdyż o nim przecież wiedzieli, skąd pochodzi; tymczasem Mesjasz, zgodnie z proroctwami, miał zjawić się nagle i nikt nie miał wiedzieć, skąd przychodzi. Musiał więc Jezus wciąż zmagać się z uprzedzeniami Żydów, którzy nie tyle szukali nauczyciela mogącego naprawić ich obyczaje i uwolnić ich od przesądów sprzecznych z moralnością, ile raczej wyglądali Mesjasza, który wyswobodziłby ich z rzymskiej niewoli; a takiego w Jezusie znaleźć nie mogli. Gdy arcykapłanom i faryzeuszom rychło donieśli strażnicy, że Jezus przebywa w Świątyni, zganiono ich, że go nie pochwycili; ale ci tłumaczyli się, że nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak przemawia ten człowiek, i dlatego nikt nie ważył się podnieść nań ręki. A faryzeusze odpowiedzieli im: „Czyż i wy daliście się zwieść? Czy uwierzył w niego który ze starszych albo z faryzeuszów? Nie; jedynie ten motłoch, który nic z Zakonu nie rozumie”. Wtedy odezwał się do nich jeden z ich grona, Nikodem, który już dawniej w nocy był odwiedził Jezusa: „Czyż prawo nasze zezwala potępić człowieka wpierw, nim się go przesłucha i zanim się zbada jego postępowanie?” Odpowiedzieli mu: „Czy ty także pochodzisz z Galilei? Zbadaj dobrze Pismo, a zobaczysz, że z Galilei nie może powstać żaden prorok”. I rozeszli się, wtedy jeszcze nie podjąwszy żadnych ścisłych postanowień przeciw Jezusowi. Jezus zaś spędził noc46 na Górze Oliwnej, a może w Betanii leżącej u jej stóp, gdzie miał przyjaciół. A o świcie udał się znów do miasta i do Świątyni. Wtem przyprowadzili mu uczeni w Piśmie i faryzeusze niewiastę, przyłapaną na cudzołóstwie. Postawili ją pośrodku i zapytali go: „Mistrzu, tę niewiastę przychwycono na gorącym uczynku, jak dopuszczała się cudzołóstwa. Oto Mojżesz przykazał nam w Zakonie takie kobiety kamienować. A co ty powiadasz?” Jezus przejrzał ich zamiar, by go wprawić w zakłopotanie; udał, że nic nie słyszy, i pochyliwszy się zaczął pisać palcem na ziemi. Gdy dalej natarczywie nań nalegali, wyprostował się i rzekł im: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Potem schylił się znów i pisał dalej na ziemi. Usłyszawszy tę odpowiedź zaczęli się wycofywać jeden po drugim, począwszy od starszych aż do ostatniego. I został Jezus sam z ową niewiastą. Wówczas Jezus wyprostowawszy się zapytał ją: „Niewiasto, gdzież są ci, którzy cię oskarżyli? Nikt cię nie potępił?” „Nikt, Panie” — odpowiedziała. Jezus rzekł: „I ja cię nie potępię. Idź i odtąd nie grzesz więcej”.
Innym razem, gdy publicznie nauczał w Świątyni, faryzeusze zapytali go, jakie mógłby wystawić świadectwo, które jego i innych upewniłoby, że nauki jego są prawdziwe. Oni wszak są w tym szczęśliwym położeniu, że mają przepisy i prawa usankcjonowane świętymi objawieniami. Jezus odpowiedział im40: „Czy może sądzicie, że Bóg rzucił rodzaj ludzki w świat i pozostawił go naturze, nie dając mu żadnego prawa, żadnej świadomości tego, jaki jest ostateczny cel jego istnienia, żadnej możliwości, żeby w sobie samym znaleźć to, co może spodobać się Bogu?41 Myślicie, że znajomość moralnych zasad jest sprawą szczęścia, które przypadło w udziale tylko wam, w tym zakątku ziemi, nie wiadomo dlaczego, jako jedynym spośród wszystkich narodów świata? Właśnie to sobie roicie w samolubnej ograniczoności waszych umysłów. Ja zaś trzymam się tylko nieskażonego głosu mego serca i sumienia. Kto tego głosu uczciwie słucha, ten dowie się odeń prawdy. I od moich uczniów wymagam jedynie tego, żeby go słuchali. To wewnętrzne prawo jest prawem wolności, któremu człowiek podporządkowuje się dobrowolnie, jako prawu przez siebie samego ustanowionemu. Prawo to jest wieczne, i to w nim dane jest poczucie nieśmiertelności. Pomagać ludziom w jego poznaniu to obowiązek, w imię którego gotów jestem oddać życie, jak wierny pasterz za swą trzodę. Jeśli pozbawicie mnie życia, to nie wy mi je odbierzecie, lecz ja sam swobodnie je poświęcę. Wy jesteście niewolnikami, bo poddaliście się jarzmu prawa, które narzucono wam z zewnątrz, i dlatego nie macie dość siły, żeby przez szacunek dla samych siebie zerwać z uleganiem waszym skłonnościom”.
Przyjęcie, z jakim Jezus spotkał się w Jerozolimie42