Życie warte życia. Esej o samobójstwie czymś typowo ludzkim - Christian Rück - ebook

Życie warte życia. Esej o samobójstwie czymś typowo ludzkim ebook

Christian Rück

0,0
44,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Śmierć dziecka – koszmar wszystkich rodziców.

Ponad stuletni profesor wydaje ostatnie tchnienie w klinice eutanazyjnej w Szwajcarii, co spotyka się z powszechnym zrozumieniem jako rozsądna decyzja.

W jednym ze szwedzkich więzień osadzony odmawia jedzenia, co prowadzi do jego śmierci – nikt go nie powstrzymuje.

Człowiek jest jedyną istotą, która sama odbiera sobie życie – samobójstwo jest częstszą przyczyną zgonu niż wojny i morderstwa razem wzięte. W dwunastu rozdziałach profesor psychiatrii Christian Rück rzuca nieco światła na ten tragiczny w skutkach czyn i różne jego niuanse.

Szwecja jako pierwszy kraj na świecie zamierza ograniczyć liczbę samobójstw do zera, chociaż szwedzkie społeczeństwo w dużym stopniu popiera samobójstwa wspomagane. Kto ma prawo umrzeć i o czym mówi sam fakt, że w ogóle dochodzi do samobójstw? Czy zdołamy lepiej zrozumieć życie, z całym jego pięknem i kruchością, jeśli zestawimy je z tym, co najkoszmarniejsze? Rück pisze w swojej książce także o nadziei – o tym, jak człowiek odnajduje poczucie, że życie ma sens.

Czym więc właściwie jest życie warte życia?

Książka zdobyła prestiżową nagrodę August Prize 2024 w kategorii Najlepsza książka non-fiction. W uzasadnieniu werdyktu jury pisze:

„Książka o samobójstwie w historii, kulturze i ludzkiej świadomości. Christian Rück, profesor psychiatrii z Instytutu Karolinska w Szwecji, pisze z ogromną wrażliwością, głębokim zrozumieniem i niezwykłą klarownością o tym wyjątkowo trudnym zagadnieniu. Choć na pierwszy rzut oka tekst wydaje się anegdotyczny, jednak krótkie historie osób, które odebrały sobie życie, chciały to zrobić lub obawiały się tego, tworzą spójną, poruszającą całość. Książka przemawia do tych, którzy doświadczyli mroku życia, tych, którzy stali obok, oraz tych, którzy tylko słyszeli o tym, nie będąc bezpośrednio zaangażowani. To publikacja, która przełamuje wszystkie tabu otaczające ten temat.”

Książka dostępna także w formie elektronicznej.

Christian Rück jest psychiatrą, profesorem psychiatrii w sztokholmskim Instytucie Karolinska, doradcą do spraw naukowych w American Foundation for Suicide Prevention oraz jednym z ekspertów w największym szwedzkim dzienniku „Dagens Nyheter”. Życie warte życia to jego druga książka, wcześniej napisał Olyckliga i paradiset. Varför mår vi dåligt när allt är så bra? (2020, Nieszczęśliwi w raju. Dlaczego czujemy się tak źle, kiedy mamy tak dobrze?).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 221

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ROZDZIAŁ 1. Ja, 11 lat

Zadzwonił telefon. Odebrała go mama – tak mi się przynajmniej wydaje – i zaraz przekazała słuchawkę tacie. Z poruszonych głosów i szeptów rodziców wywnioskowałem, że stało się coś poważnego. Czterdziestodwuletnia ciotka Liz została znaleziona martwa w swojej wannie w Zurychu. W wodzie była suszarka, a ciotka zginęła od porażenia prądem. Tak w każdym razie powiedziano nam, dzieciom.

Pamiętam, jak później tamtego dnia poszliśmy na spacer do lasu i stojąc na górce, z której dziś nikt już nie zjeżdża na nartach, patrzyliśmy na wyblakłe blokowiska. Czekaliśmy, aż tata coś powie, i choć nie zapamiętałem jego słów, wiem, że było to coś bardzo poważnego. Miałem jedenaście lat. Co takiego się stało? Na pytanie, jak ciotka Liz zmarła, istnieją dwie odpowiedzi: zdecydowanie lepsza z nich mówi, że był to wypadek, gorsza – że odebrała sobie życie. Ta druga opcja zdawała się czymś naprawdę strasznym. Wprawdzie nikt nie powiedział dlaczego, ale było to dość oczywiste nawet dla dziecka.

*

Jako psychiatra w swoim życiu zawodowym spędzam bardzo dużo czasu, starając się przewidzieć, czy któryś z pacjentów popełni samobójstwo. Na dyżurach jest to moje główne zadanie i czasem sięgamy po przymusowe leczenie psychiatryczne, żeby powstrzymać kogoś przed odebraniem sobie życia. Dane mi jest też widzieć, jaki wpływ na bliskich, przyjaciół i personel medyczny ma czyjeś samobójstwo. Mogłem obserwować to na przykładzie swoich dziadków. To, że przyszło im pochować własne dziecko, było dla nich tym dotkliwsze, że ich córka odebrała sobie życie.

Historycznie rzecz ujmując, popełnianie samobójstwa było zakazane praktycznie we wszystkich kulturach niezależnie od epoki. Brało się to przeważnie stąd, że życie postrzegano jako coś danego człowiekowi przez społeczeństwo, rodziców lub Boga, więc nie wolno mu tego niszczyć. Życie nie jest bowiem jego własnością, lecz jedynie mu go użyczono. Dziś tych, którzy chcą się zabić, uznajemy za chorych psychicznie i możemy tylko ich przed tym powstrzymywać, nawet kosztem pozbawienia wolności, chociaż odebranie sobie życia nie jest czymś nielegalnym.

Riksdag zdecydował, że Szwecja przyjmie politykę „zero samobójstw”. To znaczy, że będzie dążyć do tego, żeby nikt nie odbierał sobie życia. Pomimo tego poparcie dla udzielania pomocy w zakańczaniu życia jest wśród obywateli dość szerokie.

W książce postaram się zrozumieć, co kryje się za samobójstwem, zabiciem samego siebie, i co mówi nam to o życiu, jego pięknie i troskach. Skąd w ogóle wzięło się samobójstwo? Czy jest coś złego w odbieraniu sobie życia? Czy da się być całkowitym przeciwnikiem samobójstwa, a zarazem popierać pomoc w zakańczaniu życia?

Codzienna śmierć

Moja ciotka Liz Rück zmarła w łazience na drugim piętrze kamienicy przy Beckenhofstrasse 43, rzut kamieniem od gwarnego dworca głównego w Zurychu. Jedna z przyjaciółek nie mogła się z nią skontaktować, zadzwoniła więc do Theres, siostry Liz, która się zaniepokoiła. Natychmiast ogarnęło ją przeczucie, że stało się coś bardzo złego, i razem z drugą siostrą, Vreni, pojechała do mieszkania Liz. Kiedy dotarły na Beckenhofstrasse 43, okazało się, że nie da się otworzyć drzwi, zobaczyły jednak zaparowane okno łazienki i z jakiegoś powodu wydało im się to niepokojące.

Nie znałem Liv jakoś szczególnie dobrze, nawet trochę się jej bałem, bo pewnego razu poprosiła mnie i moje rodzeństwo, żebyśmy kupili jej butelkę whisky. Przerażały mnie jej problemy z alkoholem.

Długi cień, jaki samobójstwo rzuca na czyjąś egzystencję, kładzie się też na nasze wspomnienia. Pamiętamy ostatnie przedsięwzięcie tej osoby, ostatnią minutę jej życia. Dobre lata przestają się wtedy liczyć.

Theres martwiła się o siostrę, bo Liz nie czuła się zbyt dobrze i była uzależniona od alkoholu. Dlatego często u niej bywała, chciała ją chronić samą swoją obecnością, a tym, że z nią jest, nadać jej życiu pewien rodzaj stabilności. Theres robiła za nią pranie, ale czasem się wstydziła, wioząc tramwajem cuchnące dymem i whisky ubrania.

Mieliśmy w domu zdjęcie Liz. Theres wciąż trzyma takie samo oprawione w ramkę. Czarnobiałe, w dzieciństwie napawało mnie grozą. Liz miała na nim krótkie, ciemne włosy, obcięte na pazia, wyglądała bardzo nowocześnie, jak przeniesiona z innej epoki. Jej wygląd symbolizował wiele skomplikowanych i nieco przerażających tematów rozmów dorosłych. Alkoholizm. Samobójstwo. Destrukcyjny styl życia, o którym nie rozmawialiśmy. To zdjęcie przypomniało mi się – a może dopiero teraz łączę ze sobą te dwa zdarzenia – kiedy nauczycielka muzyki Ulla-Kajs Andersson kazała nam w gimnazjum zaśpiewać piosenkę Krisa Kristoffersona i Janis Joplin Me and Bobby McGee. W podręczniku do muzyki obok nut i tekstu, który my, dzieci, usiłowałyśmy śpiewać z takim samym entuzjazmem jak nasza pani, zamieszczono zdjęcie wyniszczonej Janis Joplin. Napisano pod nim, że umarła wkrótce po nagraniu tej piosenki, a przyczyną śmierci były narkotyki. Nigdy nie lubiłem tego kawałka.

*

Jak to często bywa, gdy ktoś popełnia samobójstwo, śmierci Liz można się było spodziewać, a zarazem spadła na nas niespodziewanie. Spodziewać się jej można było dlatego, że życie ciotki nie należało do łatwych. Wiele rzeczy, których się chwytała, kończyło się porażką. Jej śmierć była jednak też niespodziewana, bo Liz nigdy wcześniej nie próbowała odebrać sobie życia, nie zdradzała takich skłonności ani nie zostawiła wyjaśnienia, dlaczego jej krewni będą musieli odtąd żyć z taką broczącą raną. Pozostały im tylko domysły, zgadywanie, co mogła sobie myśleć, jak bardzo cierpieć, czy byli w stanie jakoś temu zaradzić. Tego rodzaju domysły powodują jedynie poczucie winy. Nic nie czyni człowieka bardziej obecnym niż jego wieczna nieobecność.

Zawsze wszystko robić

Ośmioro rodzeństwa dorastało na północy Szwajcarii, w Trim-bach, mniej więcej w połowie drogi z Bazylei do Zurychu. Była to katolicka rodzina, ich dom znajdował się tuż obok wieży protestanckiego kościoła, w którym zegar bił co piętnaście minut.

Szwajcaria, podobnie jak Szwecja, należała do krajów, które w czasie wojny zrobiły ogromny skok gospodarczy. Pamiętam, jak mój dziadek – czyli ojciec Liz – mówił często, że najważniejsze w życiu jest „schaffen, schaffen, immer schaffen” (zasuwać, zasuwać, w kółko zasuwać). U dziadków w Trimbach był ogromny – a przynajmniej tak go wtedy odbierałem – sad wiśniowy i z dużymi, plecionymi koszami, przymocowanymi grubymi rzemieniami w talii, wspinaliśmy się po bardzo starych, drewnianych drabinach, żeby zbierać wiśnie, które dziadek zawoził do destylarni na kirsch. Przeważnie dziadek odchodził stamtąd rozczarowany, że nie dostał prawie nic za swoje wiśnie.

Jeśli pilnie mu się pomagało, można było zostać „Schaff-cheib”, „zasuwaczem”, a dla dziadka bardziej liczył się fakt, że pracowało się ciężko, niż osiągane sukcesy. Pracował w fabryce butów i z powodzeniem utrzymywał dużą rodzinę. Bicie zegara na wieży kościoła przypominało wszystkim o upływie czasu i o tym, że nie wolno go marnować na głupoty. „Od odpoczynku się rdzewieje”, mawiano.

Liz była najstarszą z trzech córek moich dziadków. Przyjęła to imię, kiedy wybiła się w branży reklamowej, porzucając mniej miejsko brzmiące Elisabeth. Trimbach zamieniła na bardziej nowoczesny Zurych, a wraz z pracą w branży reklamowej pojawiły się nowe nawyki. W biurze czymś normalnym było picie małej whisky do porannej kawy.

Theres mieszka dziś niedaleko Beckenhofstrasse 43, gdzie umarła Liz, i często mija jej dom. Nie ma wyrzutów sumienia. Robiła wszystko, co mogła, żeby wesprzeć siostrę, i jest zdania, że nie dało się jej już bardziej pomóc.

Pewien szczególny powód motywował ją do wspierania siostry, a odnajdziemy go, cofając się o pokolenie. Moja babka – mama Liz i Theres – miała siedmioro rodzeństwa. Dorastali w gospodarstwie w pobliżu Trimbach, „na górze”, jak powiedziano by w Szwecji, a co w Szwajcarii zdecydowanie uchodziło za pagórek, coś w rodzaju namiastki Jury.

Najstarszy brat babci mieszkał kilka dolin dalej. W jego gospodarstwie źle się działo, brat miał problemy finansowe. Po śmierci żony został sam ze zwierzętami i córką. Pewnego wieczoru ta, już wówczas nastoletnia, córka usłyszała, jak krowy głośno muczą – tamtego dnia nikt ich nie wydoił – i poszła szukać ojca. Znalazła go martwego w garażu. Zagazował się.

O samobójstwie mówi się, że to najbardziej samotna śmierć. Śmierć, którą człowiek spotyka w pojedynkę, a przygotowuje się do niej ukradkiem, jak złodziej nocą. Znalezienie w dzieciństwie martwego ojca zamkniętego w samochodzie w garażu wiejskiego gospodarstwa, gdzie muczenie krów niesie się po pagórkowatej okolicy, otwiera drzwi tej najbardziej samotnej z samotności.

Samobójstwo zawsze było czymś szokującym i uważanym za rzecz wstydliwą. Kiedy Theres opowiada, dlaczego pomagała Liz – odzywała się do niej i jadała z nią kolacje dzień w dzień przez dwa miesiące – to jasne jest, że tak się robi, gdy nad rodziną ciąży poczucie winy wywołane samobójstwem. Babcia zawsze pluła sobie w brodę, że nie zadzwoniła do brata właśnie tamtego dnia. Dla Liz chcieli więc zrobić wszystko, co tylko mogli.

Wstyd mówić w takim języku

Druga siostra Liz, Vreni, dobrze pamięta tamten dzień przed czterdziestoma laty, kiedy Liz umarła. Wspomnienia sióstr znacząco się jednak różnią w kwestii tego, co dokładnie się stało, a nawet w tak istotnym punkcie jak to, kto był obecny, kiedy znaleziono Liz. Każdy kształtuje własne wspomnienia, które jak gałęzie drzewa rozrastają się na wszystkie strony. Po matce językiem samobójstwa jest wstyd, po ojcu – cisza. To, że ludzie tak odmiennie pamiętają różne rzeczy, wynika z tego, że nie rozmawia się zbyt wiele o tym, co się działo – inaczej powstałaby jedna, wspólna wersja.

Vreni wcale nie spodziewała się, że Liz odbierze sobie życie, nawet jeśli wcześniej wiele razy martwiła się, że siostra zapiła się na śmierć, bo nie odbiera telefonu, albo gdy do niej jechali, a ona nie otwierała drzwi, bo była tak skacowana. Kiedy przyszła do Liz tamtego dnia, to na widok zaparowanego okna i zapalonych wszystkich świateł ogarnęło ją bardzo złe przeczucie. Policjanci, którzy otworzyli drzwi, poprosili, żeby siostry zaczekały na zewnątrz. W wodzie leżała suszarka, wciąż włączona, jeśli jest to w ogóle możliwe, a na brzegu wanny stała szklaneczka whisky. Vreni nie ma najmniejszych wątpliwości, że to było samobójstwo, a nie nieszczęśliwy wypadek. Ale jej rodzice, moi dziadkowie, nigdy tak tego nie nazwali.

Grobu Liz już nie ma, ale Vreni zachowała z niego kuty żelazny krzyż i co roku w dzień Wszystkich Świętych stawia przy nim zapaloną świeczkę, żeby pamięć o Liv nie wyblakła i całkiem nie zniknęła.

Nieoczekiwane trzęsienie ziemi

Sunday, bloody Sunday, Billy Jean i Every breath you take grano w radio niemal bez przerwy w 1983 roku, w roku śmierci Liz. Nena śpiewała o dziewięćdziesięciu dziewięciu balonach, murze między wschodem a zachodem, strachu przed wojną i bronią jądrową. Niemiecki ruch pokojowy utworzył między Stuttgartem a Neu-Ulm stuośmiokilometrowy żywy łańcuch, w którym 300 000 ludzi trzymało się za ręce w proteście przeciwko planowanemu ulokowaniu tam przez NATO pocisków z ładunkiem atomowym. Lot Koreańskich Linii Lotniczych z Nowego Jorku do Seulu KAL 007 został zestrzelony przez rosyjski myśliwiec, który wziął go omyłkowo za samolot szpiegowski, i 269 pasażerów będących na pokładzie zginęło nad Morzem Japońskim. W powietrzu czuć było niepokój.

Budowa powojennego społeczeństwa weszła w nową fazę, na szczycie władzy w Wielkiej Brytanii była Margaret Thatcher, zamykano kopalnie i stocznie. Olof Palme miał być premierem już tylko przez trzy lata, po czym socjalizm umarł wraz z nim na Sveavägen. W Szwecji technik komputerowy Björn Eriksen odebrał pierwszą wiadomość elektroniczną w historii. Brzmiała ona: „Hello”.

W tym okresie nastąpił też rozwój medycyny, długość życia wzrosła i ludzie zaczęli wychodzić z chorób oznaczających wcześniej pewną śmierć. Podtrzymywanie funkcji życiowych stało się możliwe dzięki dializom, respiratorom i coraz bardziej zaawansowanej opiece medycznej. Postępy w tej dziedzinie doprowadziły jednak do powstania nowego zagrożenia: że człowiek będzie żyć zbyt długo i wegetować niczym roślina na oddziale szpitalnym, odarty z godności i możliwości samostanowienia.

Niecałe dziesięć lat wcześniej – 15 stycznia 1975 roku – nad Zurychem wiał ciepły górski wiatr. Ordynator szpitala Triemli, Urs Peter Haemmerli, wciąż spał, kiedy o godzinie szóstej rano do jego drzwi załomotali policjanci w kamizelkach kuloodpornych. Haemmerli został zatrzymany i przewieziony do aresztu. Powodem było to, że lekarz w rozmowie na temat liczby łóżek w szpitalu powiedział odpowiedzialnej za służbę zdrowia polityczce Reguli Pestalozzi, że nieprzytomnych pacjentów w beznadziejnych przypadkach nie dokarmia się już kroplówkami, tylko podaje im się płyny fizjologiczne i pozwala umrzeć. Pestalozzi zareagowała ostro i złożyła zawiadomienie o przestępstwie. Wiadomość o aresztowaniu Haemmerliego dotarła do opinii publicznej dopiero trzy dni później i tysiące szwajcarskich obywateli zaczęło dzwonić do szpitala – większość po to, żeby wyrazić swoje wsparcie dla zatrzymanego lekarza.

Czy to znaczy, że w szwajcarskich szpitalach zabija się pacjentów? Nie dochodziło tam do aktywnego pomocnictwa w zakańczaniu życia, rezygnowano jedynie z terapii, która niepotrzebnie wydłużała bezsensowne cierpienia, twierdził Haemmerli. Tak, wziął on na siebie pełną odpowiedzialność za to, co robiono. Twierdził, że zrobiłby dokładnie tak samo z własnym ojcem lub z własną matką, i chciałby, żeby inni postąpili tak w jego przypadku.

Po kilku dniach Haemmerli został wypuszczony z aresztu. W prasie cieszył się dużym poparciem i wielu uważało, że stał się ofiarą nadużywania prawa. Odpowiedzialna za to polityczka kilka miesięcy później przegrała wybory do rady gminy, zajmując ostatnie miejsce pośród kandydatów. Haemmerli wrócił na stanowisko ordynatora.

Takie wsparcie ogółu było pewną niespodzianką, gdyż pomoc w zakańczaniu życia uchodziła za temat tabu – w nazistowskich Niemczech mordowano chorych nie dalej jak trzydzieści lat wcześniej. Opracowano tam program pozbawiania życia między innymi tych, którzy cierpieli na choroby dziedziczne („Erbkranke”), nazywany często Aktion T4 od berlińskiego adresu, pod którym znajdował się stosowny urząd, Tiergartenstrasse 4. W latach 1940–1941 zabito 70 000 chorych, między innymi osoby cierpiące na padaczkę, schizofrenię, paraliż i demencję. Akcja przebiegała systemowo, a wspierały ją w tym prawodawstwo i propaganda, która przedstawiała przewlekle chorych jako ludzi zdegenerowanych i jako pasożyty na zdrowym ciele narodu.

Czasopismo wydawane przez Urząd Polityki Rasowej NSDAP „Neues Volk” zamieściło na okładce zdjęcie mężczyzny z podpisem: „Ten dziedzicznie chory kosztuje naszą wspólnotę narodową przez całe swoje życie 60 000 reichsmarek. Towarzyszu, to także twoje pieniądze”1.

Chorzy nie byli jednymi z „nas”, stanowili wyłącznie koszty. Padli ofiarą morderstwa, nazywanego jednak eufemistycznie eutanazją. Po badaniu medycznym kierowano ich na „łaskę śmierci”. Dlatego można zrozumieć, że po wojnie silne negatywne uczucia i sceptycyzm wywoływało wszystko to, co choćby w niewielkim stopniu przypominało tamte praktyki.

Wymuszona eutanazja a pomoc w zakończeniu życia, o którą prosi sam umierający, to dwie diametralnie różne sprawy, krytycy ostrzegają jednak, że nawet dobrowolna eutanazja może okazać się równią pochyłą i część chorych zostanie uznana za obciążenie, które należy wyeliminować dla dobra wspólnoty.

*

Kilka dni po zatrzymaniu Haemmerliego głos w dzienniku „Neue Zürcher Zeitung” zabrał profesor Rossier2. Napisał, że on też nie podaje pokarmu wielu nieprzytomnym, często sparaliżowanym pacjentom. Nazywał ich „ludzką powłoką bez duszy, dopustem, torturą dla bliskich”.

I Rossier, i Haemmerli mówili więc o pacjentach, którzy ze względu na swój stan nie wyrazili jasno swojej woli, przez co inni zmuszeni byli robić różne założenia na temat tego, co jest właściwe. Żeby wykluczyć tego typu dylemat, stowarzyszenia lobbujące za legalizacją pomocy w zakańczaniu życia podniosły kwestię tak zwanego testamentu życia, po angielsku advanced directives, w którym można zawrzeć swoje życzenia na wypadek, gdyby zaistniała konieczność sztucznego podtrzymywania życia. Profesor Rossier zakończył swój wywód z namaszczeniem: „Mam rację czy jej nie mam? O tym nie może zdecydować żaden urząd, prokurator ani sąd. Leży to tylko w gestii bogów”.

Szwajcarzy nie chcieli jednak pozostawiać tej kwestii do rozstrzygnięcia ani Bogu, ani bogom w białych fartuchach, tylko rozpoczęli zbieranie podpisów. Ponieważ obowiązuje tam demokracja bezpośrednia, po zebraniu odpowiedniej liczby podpisów przeprowadzane jest w danej sprawie referendum. I doszło do niego we wrześniu 1977 roku. Zaproponowano, żeby ci, którzy są nieuleczalnie chorzy, cierpią potworny ból albo z całą pewnością nie da się ich wyleczyć, mogli poprosić lekarza o to, żeby ich zabił. Miało to nastąpić po odnotowaniu tej prośby przez dwóch lekarzy oraz po stwierdzeniu przez psychiatrę, że dana osoba jest w pełni poczytalna.

Propozycja ta szła więc dużo dalej niż tylko zaniechanie uporczywej terapii, jak robił to Haemmerli. Zaskoczeniu nie było końca, kiedy za tym rozwiązaniem opowiedziało się 58% osób biorących udział w referendum. Czy należy to uznać za protest przeciwko medykalizacji śmierci, przeciw temu, że niemożliwe stało się umieranie bez męczącego i bezsensownego przedłużania cierpienia?3 Ta propozycja nie doprowadziła ostatecznie do zmiany w prawie, ale wysłała jasny sygnał, że społeczeństwo popiera pomoc w zakańczaniu życia.

*

Samobójstwo Liz było jednym z 1621 przypadków, do których doszło tamtego roku w Szwajcarii. W 2021 roku „zwyczajnych” samobójstw było w tym kraju 1005, odnotowano więc znaczący spadek i to pomimo tego, że populacja wzrosła o ponad dwa miliony. Wspomaganych samobójstw, czyli tego, co nazywamy pomocą w zakańczaniu życia, było z kolei więcej niż tych zwyczajnych.

Szwajcarskie stowarzyszenie EXIT, założone w 1982 roku i skupiające obecnie 155 000 członków, należy do najskuteczniejszych, jeśli chodzi o legalizację pomocy w zakańczaniu życia. Fundamentem jego powstania było odebranie władzy „bogom w białych fartuchach”, czyli lekarzom4. Od 1985 roku stowarzyszenie oferuje samobójstwa wspomagane, a w 2022 roku ze wsparcia organizacji skorzystało 1125 osób.

W Szwajcarii dozwolone jest obecnie asystowanie komuś przy umieraniu, jeśli nie robi się tego z „pobudek egoistycznych”, ale nie ma żadnego specjalnego prawa regulującego pomoc w zakańczaniu życia, jak to ma miejsce na przykład w Holandii i Belgii. W Szwajcarii działają także inne stowarzyszenia, które oferują samobójstwa wspomagane i które w przeciwieństwie do EXIT przyjmują również zgłoszenia od cudzoziemców, przybywających do Szwajcarii na przykład ze Szwecji.

Wspomagane samobójstwo oznacza w Szwajcarii tyle, że otrzymuje się pomoc w zdobyciu zabójczej substancji, a także poradę, jak należy ją przyjąć, ale zażywa się ją samemu. W kilku innych krajach, na przykład w Belgii, prawo zakłada, że to lekarze podają śmiertelną dawkę.

Stowarzyszenia lobbujące za pomocą w zakańczaniu życia istnieją na całym świecie. Szwedzkie nosi nazwę Rätten till en värdig död, francuskie – Le Choix, amerykańskie – Death with dignity. Nazwy tych stowarzyszeń zawierają często takie słowa, jak „godność”, „samostanowienie”, „wybór” – terminy, po które na ogół się nie sięga, gdy mowa o zwykłych samobójstwach. Te ostatnie zaś uważa się za niegodne i nieprzyjemne i strofuje się każdego, kto mówi o samobójstwie jako wyborze. W gruncie rzeczy nie jest to żaden wolny wybór, tylko coś, na co człowiek decyduje się pod wpływem na przykład depresji – robi więc wtedy coś, czego w rzeczywistości wcale nie chce zrobić. To, że przeważająca część osób, które przeżyją próbę odebrania sobie życia, nie popełnia później samobójstwa, tylko umacnia hipotezę, że nie chodzi tu o długotrwałe, dobrze przemyślane pragnienie śmierci, ale raczej o coś tymczasowego, co po drugiej stronie, jeśli tylko się przez to przejdzie, ma życie, wystarczająco dobre życie.

Pomoc w zakańczaniu życia kwestionuje jednak nasz kulturowy zakaz samobójstwa. Stawia też pytanie o to, komu właściwie przysługuje prawo odebrania sobie życia.

1„Neues Volk” 1937, plakat. Zob. https://encyclopedia.ushmm.org/content/en/photo/poster-promoting-the-nazi-monthly-publica-tion-neues-volk.

2P.H. Rossier,Eine Erklärung von Prof. Rossier, „Neue Zürcher Zeitung”,23 stycznia 1975.

3„Der Bund”, 27 września 1977, s. 6.

4D. Keller,Sie gab dem Tod die Würde, „Die Zeit”, 23 czerwca 2022.

ROZDZIAŁ 2. Dlaczego nie wolno odbierać sobie życia?

Rocznie na całym świecie około 800 000 ludzi popełnia samobójstwo, co sprawia, że takich osób jest więcej niż ofiar wojen i morderstw razem wziętych. Dwie z trzech osób odbierających sobie życie to mężczyźni, a próby samobójcze podejmowane przez mężczyzn częściej kończą się śmiercią5. Nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie doszło do eskalacji przemocy z użyciem broni palnej i gdzie strzelaniny w szkołach stały się narodową plagą, większość osób z blisko 50 000, które zginęły w wyniku postrzelenia w 2021 roku, to samobójcy. A mimo to milczy się na ten temat. Dlaczego?

Samobójstwo nie jest pierwszym lepszym działaniem – tym, co obarcza je specjalnym ciężarem, jest samoudręczenie. Filozof Ludwig Wittgenstein, którego trzej bracia popełnili samobójstwo, pisał: „Jeżeli samobójstwo jest dozwolone, to wszystko jest dozwolone. Jeżeli coś nie jest dozwolone, to samobójstwo nie jest dozwolone”6.

W perspektywie historycznej postrzeganie tego, że ktoś odbiera sobie życie, przestało być problemem moralnym, polegającym na tym, że człowiek – w zależności od zaistniałych okoliczności – uznawał akt samobójczy albo za godny pochwały, albo za coś nagannego. Zaczęto podchodzić do niego w bardziej naukowy sposób: obecnie samobójstwo postrzega się jako coś, co dotyka człowieka w związku z nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności lub ze względu na chorobę psychiczną i dlatego nie można go pociągnąć za to do odpowiedzialności.

Absurdem może wydawać się rozważanie argumentów za i przeciw temu, żeby jakaś osoba mogła odebrać sobie życie. Większość, niemal wszyscy, uważa samobójstwo za złą decyzję, zły wybór. Ale jeśli postrzegane jest ono jako błąd, a czasem się go nawet zabrania, to jakie argumenty przemawiają za samobójstwem jako możliwym wyborem?

Ten najklarowniejszy jest taki, że każdy ma prawo do podejmowania decyzji o sobie. Skoro chodzi tu o moje życie, to powinienem mieć prawo decydować o swojej śmierci. Inny argument za tym, żeby nie zabraniać samobójstwa, jest taki, że daje ono szansę na uniknięcie cierpienia. Współczucie jest więc w oczach niektórych czymś, co sprawia, że samobójstwo i pomoc w zakańczaniu życia powinny być legalne.

Przeciwne argumenty głoszą, że samobójstwo jest rezultatem swoistego stanu wyjątkowego, a jednostka nie potrafi, będąc w takim stanie, rozważyć prawidłowo wszystkich za i przeciw, bo jej ocena jest wypaczona, na przykład przez choroby psychiczne. Ponieważ samobójstwo jest czymś nieodwracalnym, nieprzemyślane popełnienie go byłoby czymś szczególnie katastrofalnym, zwłaszcza w przypadku młodych osób, takich jak na przykład Johan, który odebrał sobie życie pod wpływem impulsu. Niewiele osób chce uszanować w pełni prawo człowieka do decydowania o sobie, ponieważ pragnienie śmierci nie jest postrzegane jako przejaw tego, czego człowiek naprawdę chce. Stąd też ludzie wolą ratować taką osobę i upewnić się, czy będzie z nią lepiej. Samobójstwo ma także negatywny i niekiedy bardzo poważny wpływ na otoczenie.

*

Chociaż jest zabronione na całym świecie, występuje we wszystkich nowoczesnych kulturach ludzkich. Przy tym niektóre samobójstwa uchodzą za akceptowalne: jeśli poszukamy w historii, da się znaleźć wiele przykładów motywacji, które uchodziły za uzasadnione.

W starożytnej Grecji samobójstwo było zakazane, a samobójców chowano na uboczu, nie oddając im honorów. Platon należał do osób kategorycznie potępiających samobójstwo, choć wyjątek stanowili dla niego ci, którzy doświadczyli bolesnej próby lub wstydu nie do zniesienia. Arystoteles, uczeń Platona, do uzasadnionych motywacji zaliczał silne bóle i choroby.

Czy Lukrecja musiała umrzeć?

O samobójstwie, które stało się preludium do powstania Republiki Rzymskiej, pisze się już od ponad 2000 lat. Nie jest wcale pewne, że Lukrecja naprawdę żyła, ale jej historia daje nam pewien wgląd w to, jak postrzeganie samobójstwa ewoluowało z upływem czasu7.

Był rok 510 p.n.e. i władzę wciąż sprawował ostatni król rzymski Tarkwiniusz Pyszny. Jego syn Sekstus i kilkoro innych patrycjuszy przechwalało się przymiotami swoich żon. Jednym z tych mężczyzn był mąż Lukrecji – Lucjusz. Mężczyźni obstawiali, który z nich ma najbardziej cnotliwą żonę, i Lucjusz nawet nie przypuszczał, jaki brzemienny w skutki błąd popełnia, twierdząc, że to właśnie jego żona jest najdoskonalsza.

Następnie mężczyźni pojechali do Rzymu, żeby sprawdzić, który z nich ma rację.

Przywitał ich widok żon pijących i plotkujących, Lukrecji to jednak nie dotyczyło. Zajmowała się przędzeniem wełny, otoczona przez pracujące służki. Bardzo cnotliwie.

Lucjusz miał rację, co znaczyło tyle, że syn królewski Sekstus przegrał zakład. A że nie umiał przegrywać, więc wpadł we wściekłość i zapragnął zbrukać cnotę Lukrecji. Dlatego powrócił tam kilka dni później, kiedy ojciec i mąż Lukrecji wyjechali, i został przez nią przyjęty w gościnę. W nocy zakradł się do kobiety i ją zgwałcił.

„Milcz, Lukrecjo! Jestem Sekstus Tarkwiniusz, mam w ręku miecz, zginiesz, jeżeli słowem się odezwiesz”.

Lukrecja jednak pozostała nieugięta, nawet w obliczu groźby śmierci. Wtedy Sekstus sięgnął po inną broń: groźbę hańby, i oświadczył, że położy zamordowanego niewolnika przy jej zwłokach, żeby wyglądało to tak, jakby doszło do „nieczystej zdrady małżeńskiej”. Po gwałcie Sekstus odjechał.

Krótko po tym Lukrecja wysłała posłańca do męża i ojca, prosząc ich, żeby wrócili do domu. Opowiedziała im, co się stało, i kazała przysiąc, że ją pomszczą. „A miała nóż schowany pod suknią. Ten wbiła sobie w serce i kładąc się na bok zraniony padła nieżywa”8, pisze historyk Liwiusz.

Ciało Lukrecji przewieziono do Rzymu, na Forum Romanum, a ten niecny czyn wzbudził takie oburzenie, że zapoczątkował rewolucję. Rodzina królewska została obalona. Powstała Republika Rzymska, a król i jego syn – gwałciciel Sekstus – zostali zabici. Męża Lukrecji i jej kuzyna wybrano na pierwszych konsulów mających pokierować republiką, która istniała do czasu, aż August ogłosił się cesarzem Imperium blisko pięćset lat później.

Tak więc samobójstwo Lukrecji miało ogromne znaczenie dla mitu założycielskiego Republiki Rzymskiej i przez kolejne dwa tysiące lat przedstawiano je w sztuce – od obrazów Botticellego do Rembrandta i po wiersze Szekspira.

W starożytnym Rzymie, za życia Lukrecji, samobójstwo było zakazane, ale mimo wszystko nie uważano go jeszcze za grzech. Takie myślenie pojawiło się dopiero później, wraz z szerzeniem się chrześcijaństwa. Państwo traciło na tym, że na przykład jakiś żołnierz odebrał sobie życie, niezależnie od tego, czy był to grzech, czy też nie.

W rzymskim prawodawstwie istniał pewien wyjątek potwierdzający tę regułę. Na ogół państwo konfiskowało cały majątek samobójcy, odbierając wszystko jego spadkobiercom. Wyjątkami były taedium vitae, zmęczenie życiem, nażycie się już w bród, dolor, rozpacz i ból, inpatientia, gdy cierpienie stawało się nieznośne, również w wyniku choroby. Mogło chodzić o kamienie nerkowe, ból głowy i inne dolegliwości, na które w tamtym czasie nie znano skutecznej terapii9. Samobójstwo w następstwie furor (nagłego szaleństwa) także nie było karalne.

Ale właściwie dlaczego Lukrecja musiała umrzeć? Nie mogła przyłączyć się do obalania króla? W tamtych czasach w Rzymie najwyższą wagę przykładano do honoru i szacunku oraz do prezentowania godności innym. Być może najczęstszą akceptowaną przyczyną samobójstwa był pudor, wstyd. Żołnierz wolał upaść na własny miecz, niż zostać pojmany, ktoś inny zabijał się, bo popadł w długi lub jego dziecko swoim zachowaniem przynosiło hańbę całej rodzinie. Szokującą kategorią były zgwałcone kobiety, bo wstyd okrywał w takich przypadkach ofiary, a nie sprawców. I to właśnie one mogły poprzez samobójstwo odzyskać swój honor, tak jak zrobiła to Lukrecja10.

Samobójstwo staje się grzechem

Augustyn, ojciec Kościoła i jeden z najważniejszych myślicieli chrześcijańskich, napisał w 410 roku książkę Państwo Boże, w której dowodził, że chrześcijaninowi nie wolno odebrać sobie życia w żadnych okolicznościach11. Na tym kończy się starożytne postrzeganie samobójstwa jako czegoś honorowego i heroicznego, zaczyna się je widzieć w sposób bardziej zbliżony do tego, jak postrzegamy je dzisiaj, a więc zdecydowanie negatywnie, chociaż z innych powodów. Przykazanie „Nie zabijaj” odnosi się także do nas samych, twierdzi Augustyn. A ponieważ to Bóg nas stworzył, zniewagą wobec boskiego stworzenia (takiego jak my) jest odebranie sobie życia.

Słowo „samobójstwo” (i oznaczające to samo łacińskie suicid) jest pozostałością tego, jak poważnie traktowano kiedyś takie działanie. Stopniowo zaczęto je oceniać jako gorsze niż morderstwo. Brytyjski pisarz z XVI wieku Robert Burton pisał: „ten, kto dźga drugiego, może zabić jego ciało, ale ten, kto dźga siebie, zabija swoją duszę”12. Ten, kto odebrał sobie życie, nie ma szans na żal za grzechy, pokutę i łaskę.

Augustyn obszernie pisze o Lukrecji. Jego zdaniem jej czystość pozostała bez skazy – zbrukano ciało, lecz dusza pozostała nietknięta. Dlatego popełnienie przez nią samobójstwa było w jego opinii błędem, absolutnie nie musiała odzyskiwać honoru, odbierając sobie życie, bo to ona była ofiarą, a nie sprawcą.

Urodzony w Italii w 1225 roku Tomasz z Akwinu, którego teksty są kluczowe dla całego chrześcijaństwa, ugruntował postrzeganie samobójstwa jako bezwarunkowego błędu. Miał przeciwko niemu trzy argumenty. Po pierwsze – pisał – „każdy kocha siebie samego i dlatego z natury dąży do zachowania swojego istnienia”13. Zabicie się jest przeciwko naturalnemu pragnieniu życia. Ten argument, że samobójstwo stoi w sprzeczności z jakimś upragnionym porządkiem natury, da się również zauważyć w wywodach osób świeckich. Jego drugi argument przeciwko samobójstwu głosił, że wszyscy jesteśmy częścią pewnej całości i ten, kto zabija sam siebie, szkodzi tym samym wspólnocie. Życie opiera się na założeniu, że warto jest żyć, albo przynajmniej że powinno się żyć, i kiedy ktoś zadaje sobie śmierć, to założenie zostaje zakwestionowane. A po trzecie, życie jest darem i wyłącznie Bóg może je dawać lub odbierać, jak dowiódł tego już Augustyn. Wniosek był więc taki, że samobójstwo jest grzechem śmiertelnym i nie wolno dopuszczać żadnych wyjątków.

W napisanej na początku XIV wieku Boskiej komedii Dante Alighieri umieścił tych, którzy popełnili samobójstwo, razem z mordercami w piekle – na siódmym z dziewięciu kręgów. Tam po kres wieczności miały ich dręczyć harpie, potworne pół ptaki, pół ludzie. Lukrecja – mimo samobójstwa – uniknęła tych wiekuistych piekielnych męczarni i trafiła do limbo razem z Juliuszem Cezarem, Platonem i Sokratesem. Limbo jest w świecie Dantego czymś w rodzaju ułomnego raju, gdzie karą jest to, że trzeba po wsze czasy wieść swoje ziemskie życie i traci się przy tym wszelkie rajskie bonusy.

Kara śmierci

Chrześcijański pogląd na samobójstwo jako grzech kształtował sposób myślenia i prawodawstwo na Zachodzie. Może wydawać się czymś absurdalnym, żeby karać tego, kto odebrał sobie życie, bo ta osoba jest już przecież martwa. Społeczeństwo jednak często karało rodzinę zmarłego lub tych, którzy przeżyli próbę targnięcia się na swoje życie, starając się w ten sposób desperacko nie dopuścić do tego, żeby więcej osób poszło w ich ślady. Państwo zajmowało dobytek zmarłego. Kościół karał go, nakazując katowi pochować zwłoki w lesie w niepoświęconej ziemi (nie na cmentarzu), a więc pozbawiał go szansy na zaznanie łaski bożej. W Szwecji dopiero w 1908 roku zaczęto chować samobójców na cmentarzach publicznych.

Ten, kto przeżył próbę samobójczą, mógł zgodnie ze szwedzkim prawem z 1734 roku zostać skazany na „karę więzienia o wodzie i chlebie, ziarnie lub ryżu, w zależności od okoliczności”. Do istotnego zdarzenia, które wpłynęło na sposób postrzegania samobójstwa, doszło w Prusach w 1751 roku, kiedy król Fryderyk II nakazał znieść karę, jaka za nie groziła. W 1823 roku Wielka Brytania uchyliła wymóg, żeby chować samobójców na rozstaju dróg i z kołkiem wbitym w ciało. W Indiach, gdzie liczba samobójstw wykracza ponad średnią, dopiero w 2017 roku zniesiono karę – nawet rok więzienia – za próbę samobójczą, wciąż jednak istnieją kraje, gdzie próby samobójcze są penalizowane.

W latach 60. XVII wieku szwedzki proboszcz Mäster Samuel Hammarinus znalazł służącą, która się powiesiła, zdjął ją ze sznura i pochował na cmentarzu14. Wieśniacy z parafii narzekali, że „sprofanował ich cmentarz”. Gdy w niedzielę wygłaszał kazanie, kościół świecił pustkami, wierni nie zjawili się na mszy w ramach protestu. Dobroduszny pastor został usunięty z parafii, kiedy sprawa przeszła przez sąd i rozpatrzył ją konsystorz. Wprawdzie z czasem pozwolono mu powrócić do duszpasterstwa, jednak nigdy już nie został proboszczem. W dzisiejszych czasach słynie przede wszystkim z tego, że jego imieniem nazwano ulicę w centrum Sztokholmu – Mäster Samuelsgatan.

Sądy jednak nie zawsze były równie surowe. Wydaje się, że podchodziły do prawa ze zrozumieniem: że to, co dziś nazwalibyśmy problemami psychicznymi, jest przyczyną, za którą nie należy karać. Przykładem takiego rozumowania sądu jest proces z Lycksele z 1823 roku, w którym oskarżonym był nieszczęsny Jakob Andersson z Ruskselse:

…w wyniku doznanych obrażeń, a później słabości spowodowanej wzbudzonym stanem ducha był w dwóch różnych sytuacjach, do których doszło w minionym listopadzie, o krok od odebrania sobie życia, za pierwszym razem próbował się utopić, za drugim usiłował podciąć sobie gardło, ale niczego nie udało mu się skutecznie przeprowadzić i jedynie w tym drugim przypadku ranił siebie, rana jednak już się zagoiła.

Jakob Andersson skarżył się na „bolesny niepokój, który doprowadził go aż do znużenia życiem”. Świadkowie zeznawali przed sądem:

Kaznodzieja Jon Anders Nenzén zaświadczył, że w podanym terminie odwiedzał chorego Jakoba Anderssona i widział, że znajduje się w stanie poważnej melancholii.

Sąd zdecydował, że nie pociągnie oskarżonego do odpowiedzialności za próby popełnienia samobójstwa, bo

[...] wprawdzie w stanie szaleństwa próbował skrócić sobie życie; ale solennie zapewnił, że w przyszłości, jeśli melancholijne myśli wciąż miałyby do niego powracać, szukać będzie ucieczki, kierując prośby i modlitwy do Boga.

Gdyby miało go „szaleństwo na nowo dopaść”, miał zostać przywieziony do szpitala w Umeå. Sąd wziął więc pod uwagę chorobę jako wyjaśnienie próby samobójczej.

Nie, to przecież zabronione, jestem muzułmaninem

Islam podziela podstawowe zasady religijne chrześcijaństwa i judaizmu: jest tylko jeden bóg, prorocy pomagają ludziom odnaleźć właściwą drogę do boga i czeka nas dzień sądu, a wtedy to, co robiliśmy za życia, pośle nas do nieba albo do piekła.

„Nie, to przecież zabronione, jestem muzułmaninem”, słyszę czasem od pacjentów w odpowiedzi na rutynowe pytanie, czy myślą o tym, żeby odebrać sobie życie. To haram, obszar, na który muzułmaninowi nie wolno wkraczać. Rzadko się zdarza, żebym otrzymywał tak kategoryczną odpowiedź od pacjentów innych wyznań.

Islamski zakaz ma podobne przyczyny jak ten chrześcijański. Allah jest stwórcą życia i tylko on może zdecydować, kiedy je komuś odbierze. Samobójstwo jest więc aktem nieposłuszeństwa wobec Allaha15. Zabronione jest także dlatego, że można je popełnić w stanie braku równowagi psychicznej. Po przybyciu do nieba, albo raczej do dżahannam – płonącego ogniem islamskiego piekła – nie ma miejsca na zmianę decyzji.

Ten pogląd – że samobójstwom trzeba zapobiegać, bo ludzie w chwili ich popełniania nie są w pełni przy zdrowych zmysłach – jest w gruncie rzeczy identyczny z tym, jaki prezentuje współczesna psychiatria. Oczywiście również wśród wyznawców islamu dochodzi do samobójstw i są kraje muzułmańskie, które wykazują tak niską liczbę samobójstw, że mamy powody sądzić, iż pewna ich część pozostaje mroczną rodzinną tajemnicą.

Podejście judaizmu do tej kwestii nie różni się zbytnio od tego prezentowanego przez islam i chrześcijaństwo: życie jest święte i trzeba je chronić. Samobójstwo z zasady jest błędem, ale w nowoczesnym judaizmie – tak samo jak w innych religiach – rozumie się, że nierzadko jest ono częścią procesu chorobowego. Tutaj także można znaleźć przypadki, których nie potępiano. W Starym Testamencie pierwszy król Izraela, Saul, woli się zabić, niż trafić w ręce wroga.

I Saul powiedział do swego giermka: Dobądź swojego miecza i mnie nim przebij, by nie przyszli ci nieobrzezańcy i oni mnie przebili, po czym mną poswawolili! Jednak jego giermek wzbraniał się, bo bardzo się obawiał. Wtedy Saul chwycił miecz i rzucił się na niego. A jego giermek widząc, że Saul zginął, także się rzucił na swój miecz i zginął przy nim16.

*

A więc także i tutaj zdarzały się akceptowalne samobójstwa.

W hinduizmie i w buddyzmie wiara w reinkarnację wpływa na sposób postrzegania samobójstwa. Na ogół ten, kto odbierze sobie życie, ryzykuje, że odrodzi się jako gorsza istota albo nawet nie odrodzi się wcale17,18.

Akceptowalną formą samobójstwa jest w hinduizmie samospalenie. Aż do 1987 roku, kiedy zakazano tego procederu, zdarzało się, że w Indiach wdowy rzucały się na płonące stosy, na których leżeli ich mężowie, tradycja ta była znana jako sati19. Tym sposobem można było uniknąć losu biednej wdowy i zapewnić powodzenie swojej duszy.

Podobnie jak inne religie również buddyzm i hinduizm negatywnie odnoszą się do samobójstwa, ale ze względu na miejsce i kulturę bywa to interpretowane nieco inaczej.

Odwaga, honor, dyscyplina

W Japonii seppuku (znane też jako harakiri) jest tysiącletnią tradycją mającą swoje źródła w kulturach samurajskich i militarnych. Seppuku oznacza, że dana osoba wbija sobie nóż w lewą stronę brzucha, po czym wykonuje poziome cięcie tak, że wypływają wnętrzności. Do śmierci nie dochodzi na ogół natychmiast i trudno jest też zrobić takie cięcie, bo przeszkadzają w tym silne mięśnie brzucha. Opisuje się to jako najbardziej bolesny sposób odbierania sobie życia, a jako że może rozciągnąć się w czasie, tym samym przyczynia się do utrwalenia przeświadczenia, że potrzebna jest „nadludzka odwaga i wytrzymałość”, żeby temu podołać.

Seppuku zawsze fascynowało ludzi poza Japonią. W książce z 1968 roku pewien amerykański autor pisze:

Kiedy przeciętny mieszkaniec Zachodu słyszy słowo harakiri, przed oczami staje mu obraz niedającego się znieść bólu, który ktoś sam sobie zadał; głębokie, zabójcze cięcie. Dla Japończyków ten typ samobójstwa ucieleśnia odwagę, honor i dyscyplinę najwyższej klasy20.

Pozycja, jaką zajmuje seppuku w kulturze japońskiej – jako coś wzniosłego i honorowego – różni się diametralnie od naszego postrzegania samobójstwa jako czegoś katastrofalnego, godnego pogardy i będącego wynikiem choroby. Wywodzi się ono z japońskiej kultury, w której tradycyjna religijność shinto została zabarwiona tradycją buddyjską i rozwiniętym przez samurajów kodeksem etycznym bushido (drogą wojowników). Do najważniejszych zadań w życiu należało znalezienie właściwego miejsca lub czasu, żeby umrzeć. Zamiast po prostu się starzeć i tracić sprawność fizyczną, samuraje woleli przejąć kontrolę nad własną śmiercią, umrzeć w sposób ceremonialny i estetyczny. Samuraj miał wolną rękę zarówno w kwestii życia, jak i śmierci. Dyscyplina, godność i lojalność były najwyższymi ideałami, a dało się je zademonstrować, popełniając seppuku. Trafienie do niewoli uchodziło za upokarzające, więc także w tej sytuacji seppuku było sposobem na zademonstrowanie swojej godności.

Kiedy cesarz Meiji, o którym często mówi się, że zmodernizował i otworzył Japonię na świat, zmarł w 1912 roku, a kondukt pogrzebowy opuścił teren pałacu cesarskiego w Tokio, generał Maresuke Nogi i jego żona popełnili seppuku. Takie podążanie na śmierć za przywódcą stanowiło dowód ich wiecznej lojalności.

Odebranie sobie życia przez Nogiego wzbudziło pewną sensację, ale nie w taki sposób, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni dzisiaj, kiedy dociera do nas wiadomość, że jakaś znana osoba popełniła samobójstwo. Dopatrywano się w tym jego dobrego charakteru, ofiarności i lojalności, uderzyło to w nostalgiczną strunę, przypominając ludności dawne ideały samurajskie. Zgodnie z tradycją japońskiej religii shinto zaczęto go dzięki temu postrzegać jako kogoś na wzór świętego, a w domu w eleganckiej tokijskiej dzielnicy, gdzie on i jego żona przecięli sobie brzuchy, stworzono na ich cześć piękną świątynię, która wciąż jest użytkowana.

Obecnie seppuku jest zromantyzowanym i zmitologizowanym aktem, do którego już praktycznie nie dochodzi. Długo jednak Japonia miała wyższy niż w innych krajach odsetek śmierci samobójczych, a tę większą akceptację można połączyć z tym, jak ikoniczne i kulturowo usankcjonowane było seppuku21.

5S. Fazel, B. Runeson,Suicide, „The New England Journal of Medicine” 2020, 382(3), s. 266–274, doi:10.1056/NEJMra1902944.

6 L. Wittgenstein, Dzienniki1914–1916, tłum. M. Poręba, Wydawnictwo Spacja, 1999.

7I. Donaldson,The rapes of Lucretia: a myth and its transformations, Clarendon Press, 1982.

8 Tytus Liwiusz, Dzieje Rzymu od założenia miasta, tłum. A. Kościółek, Księgi I–V, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, 1968, s. 72–73.

9A.J.L. van Hooff,From autothanasia to suicide: self-killing in classical antiquity, Routledge, 2011.

10R. Langlands,Sexual morality in ancient Rome, Cambridge University Press, 2006.

11 Święty Augustyn, Państwo Boże, tłum. ks. W. Kubicki, Wydawnictwo Antyk, 1998.

12 R. Burton, The anatomy of melancholy, New York Review of Books, 2001. (Po polsku ukazał się wybór w tłum. Michała Tabaczyńskiego: Anatomia melancholii, Wydawnictwo Ha!art, 2020, ale nie ma w nim cytowanego tu fragmentu).

13 Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna w skrócie, oprac. F.W. Bednarski OP, Wydawnictwo Antyk, 2000.

14A.S. Ohlander,Kärlek, död och frihet: historiska uppsatser om människovärde och livsvillkor i Sverige, Norstedt 1986.

15M. Madadin, H.S. Al Sahwan, K.K. Altarouti, S.A. Altarouti, Z.S. Al Eswaikt, R.G. Menezes,The Islamic perspective on physician-assisted suicide and euthanasia, „Medical, Science and the Law” 2020, 60(4), s. 278–286, doi:10.1177/0025802420934241.

16 Nowa Biblia Gdańska, 1 Księga Samuela, 31:4–5.

17L. Vijayakumar,Hindu religion and suicide in India, [w:] D. Wasserman, C. Wasserman (red.),Oxford textbook of suicidology and suicide prevention, Oxford University Press, 2021, s. 23–30, doi:10.1093/med/9780198834441.003.0004.

18S. Promta, P. Thomyangkoon,A Buddhist perspective on suicide,[w:]Oxford textbook of suicidology…, s. 31–40, doi:10.1093/med/978 0198834441.003.0005.

19M. Prazak, R. Bacigalupi, K. Adams,Reincarnation beliefs and suicidality: social, individual and theological factors, „Journal of Religion and Health”, opublikowany online 10 października 2023, doi:10.1007/ s10943-023-01926-0.

20J. Seward,Hara-kiri: Japanese ritual suicide, Tuttle Publishing, 2012.

21J.M. Pierre,Culturally sanctioned suicide: euthanasia, seppuku, 170 and terrorist martyrdom, „World Journal of Psychiatry” 2015, 5(1), s. 4–14, doi:10.5498/wjp.v5.i1.4.

ROZDZIAŁ 3. Kto ma prawo umrzeć?

Kiedy pewnego ranka w 2010 roku Leif Carlsson otworzył drzwi swojego luksusowego apartamentu na Strandvägen w Sztokholmie, żeby udać się do pracy, do środka wpadło dwóch zamaskowanych mężczyzn i z ogromną siłą wciągnęło go w głąb mieszkania. Zrobiło mu się czarno przed oczami. Czy to element wieczoru kawalerskiego?, zdążył pomyśleć Leif. Nie, to nie mogło być nic z tych rzeczy, nie szykował się w końcu do ślubu. Leżał na podłodze, trzęsąc się ze strachu, ktoś zasłaniał mu ręką usta i przyciskał kolano do jego pleców.

Jeden z mężczyzn powiedział: „Panie Carlsson, proszę wziąć się w garść. Jeśli zacznie pan krzyczeć, pański syn znajdzie się w niebezpieczeństwie”.

Teraz Leif wystraszył się jeszcze bardziej. Napastnicy najwyraźniej wiedzieli, kim jest i że ma syna. Założyli mu kajdanki na ręce i nogi, po czym zanieśli go na łóżko. Jeden z mężczyzn opuścił mieszkanie, a ten, który w nim został, ściągnął maskę. Leif nigdy w życiu nie widział kogoś tak umięśnionego. W jego odczuciu napastnicy wyglądali bardzo groźnie i myślał sobie, że ma tylko jedną szansę, żeby przeżyć: współpracować. Czego chciał od niego ten mężczyzna, który mówił po angielsku, ale mimo to rozumiał szwedzki?

Okazało się, że chciał pieniędzy. Leif opowiedział mu o swoim majątku. Włamywacz się roześmiał. Nie, nie potrzebuje tego wszystkiego, wystarczy mu dwanaście milionów. Potem jednak pojawił się problem. Mężczyzna wpadł w szał, kiedy dotarło do niego, że Leif załatwia sprawy bankowe z pracy i dlatego nie może od razu przelać mu tych pieniędzy, bo nie ma w domu tokena do systemu. Leif zaproponował, że zadzwoni do swojego doradcy bankowego. Po początkowych trudnościach i pod pozorem nagłego kupna nieruchomości rozpoczęto przelewanie dwunastu milionów.

Ponieważ dokonanie takiego przelewu zajmuje trochę czasu, Leifowi przyszło spędzić dwa dni w niewoli we własnym mieszkaniu razem z napastnikiem. W którymś momencie dla Leifa stało się jasne, że mężczyzna, który nazywał się Philip Holst-Cappelen, nie jest całkiem zwyczajnym przestępcą, o ile tacy w ogóle istnieją. Opowiadał bowiem zakładnikowi rzeczy, które mogły uniemożliwić mu uniknięcie sprawiedliwości: że jest Norwegiem, że ma HIV i wkrótce czeka go śmierć, dlatego też przed niczym się nie cofnie.

I choć Leif był skuty kajdankami, razem oglądali Sky News na ekstremalnie drogim telewizorze. Philip drwił z Leifa, że wciąż ma telefon marki BlackBerry, i twierdził, że powinien kupić sobie iPhone’a 4S, takiego samego, jaki miał Philip. Rozmawiali o wakacjach i hotelach, obaj chwalili basen w paryskim Ritzu. Leif odniósł wrażenie, że ten mężczyzna jest obyty w świecie. Holst-Cappelen zamówił jedzenie z restauracji Eriks Bakficka. Pieczonego łososia, antrykot i wołowinę à la Rydberg przywiózł im kurier, za co dostał spory napiwek. Norweg mówił Leifowi, że podchodzi niezwykle rygorystycznie do jedzenia, i zostawił na talerzu nietknięte frytki. Spytał o mocniejszy alkohol, ale Leif nic takiego nie miał, więc wypił tylko butelkę Chardonnay. Zaraz potem usnął i chrapał jak wół, Leif z kolei nie mógł spać – kajdanki wrzynały mu się w nadgarstki. Holst-Cappelen najwyraźniej wziął ze sobą do Leifa własne przybory do golenia, długo się kąpał i smarował balsamem swoje opalone ciało.

Pomiędzy tymi zwykłymi, przypominającymi codzienność chwilami – o ile w ogóle można tak to ująć, kiedy jeden z mężczyzn przetrzymuje drugiego jako zakładnika – padały także groźby użycia przemocy. Holst-Cappelen nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że zabije Leifa i jego syna, jeśli Leif będzie kombinować.

Kiedy transakcja pieniężna wreszcie została zakończona, Holst-Cappelen obkleił twarz Leifa taśmą samoprzylepną i zostawił mu tylko niewielki otwór, by mógł oddychać przez nos. Leif obawiał się, że się udusi, ale następnego dnia został znaleziony żywy, bo Holst-Cappelen wysłał wiadomość do pracodawcy Leifa, że pod tym adresem znajduje się jego pracownik i potrzebuje pomocy. Pierwszą rzeczą, jaką powiedział Leif, było to, żeby nie wzywać policji.

Do tamtego czasu Philip Holst-Cappelen przejechał już luksusowym samochodem przez most nad Sundem do Danii. Kupił mercedesa SL 600 i wynajął apartament w jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic Monachium za 8300 euro miesięcznie. Zaraz później ślad po nim zaginął, Holst-Cappelen rozpłynął się w powietrzu także dla swoich wspólników.

Ci wspólnicy tworzyli osobliwą zbieraninę: taksówkarz, który był dla Holsta-Cappelena kimś w rodzaju lokaja, doktorant z Uniwersytetu Technicznego Chalmers, który był też jego kochankiem, i tak dalej. Holst-Cappelen przez całe życie podawał się za odnoszącego sukcesy bogacza. Partner i wspólnicy w przestępstwach sądzili, że pracuje on w firmie konsultingowej McKinsey i dorobił się na handlu ropą naftową. W innej wersji tej historii grał na giełdzie. Był wcześniej karany za podobne przestępstwa w Norwegii, gdzie należał do ligi o nazwie Plastic Fantastic, specjalizującej się w naciąganiu bogaczy. Kilkakrotnie zmieniał imię i nazwisko, za każdym razem wybierając takie, które należało do zamożnych norweskich rodów. Jego inne wcielenia to: Kenneth Docksheim, Hugo Maurstad, Philip de Ferrier, Runde Simonsen i Terje Tinholt. Nie tylko żył pod fałszywymi nazwiskami, ale w pełni identyfikował się ze swoimi kłamstwami.

Fałszywa tożsamość

Po roku spędzonym na wolności Holst-Cappelen został zatrzymany w domu w Marbelli. Hiszpańska policja skonfiskowała bentleya continentala, pozwolenie na parkowanie dla osób niepełnosprawnych, dwa skutery wodne i psy z obrożami wysadzanymi diamentami. Holst-Cappelen nawet w Hiszpanii kontynuował budowanie swojej fałszywej tożsamości porządnego biznesmena. Założył firmę i nazwał ją od nazwiska znanego norweskiego inwestora, którego wcześniej oszukał i naraził na kradzież tożsamości. Kiedy został zatrzymany, policji udało się już zidentyfikować wszystkich jego wspólników, ale pomimo przytłaczającego materiału dowodowego Holst-Cappelen milczał podczas przesłuchań jak zaklęty. Z dwóch tysięcy stron postępowania przygotowawczego, z niekończącymi się wywiadami z ofiarami, podejrzanymi, wspólnikami, ich przyjaciółmi i dawnymi dziewczynami, sąsiadami, sprzedawcami jachtów, pracownikami hoteli, kierowcami taksówek, personelem kantorów i firm ochroniarskich, przesłuchania samego Philipa Holsta-Cappelena zajmują ledwie kilka stron. I na tych kilku stronach Holst-Cappelen roztacza wokół siebie ciszę. Przesłuchujący go policjanci cierpliwie pytają, ale zawsze otrzymują tę samą odpowiedź – milczenie. Nie odezwał się nawet wtedy, gdy sędzia poprosił go podczas procesu o potwierdzenie swojej tożsamości.

Wyrok zapada w 2011 roku – karą jest osiemnaście lat więzienia. To dwukrotność maksymalnej kary – surowy wyrok, od którego skazany normalnie by się odwoływał. Adwokat Holsta-Cappelena jest zdania, że z powodu milczenia jego klienta podczas przesłuchań i procesu trudniej było dojrzeć jakieś okoliczności łagodzące. Holst-Cappelen nie decyduje się jednak na wniesienie apelacji i oświadcza, że ze szczerym zadowoleniem przyjmuje taki obrót sprawy. Jego adwokat nigdy nie brał udziału w czymś podobnym.

Ale to wszystko jest dopiero początkiem tej historii.

Mężczyzna, który musiał umrzeć

Philip Holst-Cappelen został znaleziony martwy w swojej celi w zakładzie karnym Saltvik pod Härnösand 19 lipca 2018 roku. Zagłodził się na śmierć, odmawiając przez długi czas przyjmowania pokarmów. Udzielił też zawczasu klarownych instrukcji, że nie chce być reanimowany ani przewieziony do szpitala.

W trakcie trwającej miesiącami głodówki, która zakończyła się jego śmiercią, skazany był wielokrotnie badany przez lekarzy, zarówno tych pierwszego kontaktu, jak i psychiatrów. W ich ocenie miał on pełnię władz umysłowych: wyrażał się jasno i logicznie, zaprzeczał występowaniu u siebie jakichkolwiek objawów choroby psychicznej. Lekarze nie widzieli powodu, żeby zastosować przymusowe leczenie psychiatryczne, mimo ewidentnie groźnej dla zdrowia całkowitej odmowy przyjmowania pożywienia.

Holst-Cappelen prowadził głodówkę już kilka lat wcześniej i wtedy poddawano go przez dłuższy czas przymusowemu leczeniu w sądowej klinice psychiatrycznej. Nigdy jednak nie próbował odebrać sobie życia, stosował jedynie tę głodówkę.

W systemie penitencjarnym nie jest niczym niezwykłym, że więźniowie odmawiają jedzenia. Stanowi to desperacki środek wywierania nacisku. Trudno jednak zagłodzić się na śmierć, bo ci, którzy próbują, zazwyczaj w końcu i tak zaczynają jeść.

To, jak długo da się przeżyć bez jedzenia, wiemy między innymi za sprawą strajku głodowego, który uwięzieni członkowie irlandzkiego ruchu republikańskiego przeprowadzili w 1981 roku w więzieniu Maze pod Belfastem. Więźniowie domagali się różnych przywilejów, ale premierka Margaret Thatcher nie zamierzała odpuszczać. Po 66 dniach zmarł pierwszy z dziesięciu więźniów – Bobby Sands. Ten, który przeżył najdłużej, wytrzymał bez jedzenia 73 dni.

Ale czy Holst-Cappelen naprawdę chciał umrzeć? Dokonujący jego oceny lekarze sporo zastanawiali się nad tym, co się stało, i każdy z nich ma trochę inną opinię na temat tego, co osadzony pragnął osiągnąć swoją głodówką. Jeden z lekarzy twierdzi, że Holst-Cappelen w zasadzie wcale nie chciał odebrać sobie życia. Bo gdyby chciał, to były przecież dużo prostsze sposoby. Przed śmiercią przyjął także niewielką ilość jedzenia, więc być może jego śmierć jest wynikiem zaburzenia świadomości spowodowanego rygorystyczną głodówką, której nie udało mu się w porę przerwać.

W gruncie rzeczy bardzo niewielu spośród tych, którzy popełniają samobójstwo, faktycznie chce umrzeć, w tamtej chwili jest im po prostu zbyt trudno żyć z odczuwanym bólem. Gdyby istniał jakiś przycisk „stop”, prawdopodobnie wielu zdecydowałoby się go użyć. Są jednak tacy, którzy dopuszczają się bardzo niebezpiecznych działań samobójczych, ale wcale nie liczą się z tym, że umrą, tak jak osoby pod wpływem alkoholu lub narkotyków, które nie są w stanie w danej chwili ocenić ryzyka swoich poczynań. W pewnym badaniu przeprowadzonym wśród tych, którzy przeżyli skok z mostu Golden Gate (przeżywalność wynosi 1–2%), trzy z sześciu przepytywanych osób odpowiedziały, że skacząc, miały nadzieję, że przeżyją22,23. Jedna z tych osób była tego wręcz całkowicie pewna: „Wiedziałem, że przeżyję. Myślałem sobie, że tym, co różni tych, którzy umierają, od tych, którzy przeżywają skok z Golden Gate, jest chęć życia, a ja miałem ją wyjątkowo silną”.

Inny lekarz był bardziej niż pewien, że Holst-Cappelen dobrze zdaje sobie sprawę z tego, co robi, ale trudno mu było powiedzieć, dlaczego to robi. Nie uważał się za niewinnego zarzucanych mu czynów. Jeden z pracowników więzienia opowiada, że Holst-Cappelen był niezadowolony ze służby więziennej i jego śmierć miałaby być częścią kary dla tego systemu. Własne ciało i powolne wydawanie go na śmierć stało się jego bronią w środowisku, w którym poza tym czuł się bezsilny. Okazało się to idealnym rozwiązaniem konkretnego problemu, który był tak zamknięty w świecie wyobraźni Holsta-Cappelena, że inni nie mogli tego pojąć.

W debiutanckiej powieści Kvinnor och äppelträd (1933; Kobiety i jabłonie) Szwedka Moa Martinson pisze: „Tak, nawet w więzieniu, gdzie strzeże się swojego życia, jakby było ono drogocennym kamieniem szlachetnym, kraniec sznura znajduje ścianę. Sznur jest jedyną bronią nieestetycznego samobójcy”.

Artysta Kanye West, który – jak powszechnie wiadomo – ma problemy psychiczne, skomentował na Twitterze film dokumentalny o angielskim projektancie mody Alexandrze McQueenie, który popełnił samobójstwo. Napisał: „Obejrzałem dokument o Alexandrze McQueenie i utożsamiam się z jego podróżą. Wiem, jak to jest, kiedy znów chce się odzyskać kontrolę nad swoim życiem, nawet jeśli znaczy to odebranie sobie życia”24.

Może właśnie to jest tym niewytłumaczalnym, co zrobił Holst-Cappelen – umierając, przejął kontrolę nad swoim życiem?

Czy należało interweniować?

Niemal we wszystkich krajach istnieją przepisy, które w pewnych określonych sytuacjach, kiedy chodzi o chorobę psychiczną, pozwalają interweniować wbrew woli jednostki. Kiedy zamyka się ją na oddziale psychiatrycznym i bez jej zgody poddaje się ją leczeniu, znacząco narusza się jej prawa człowieka. Właśnie ze względu na to znaczące naruszenie nietykalności, Prawo o przymusowym leczeniu psychiatrycznym bywa w Szwecji wykorzystywane jedynie w takich przypadkach, gdy jest to absolutnie konieczne. Mniejsza depresja lub zwyczajne nasilenie stanów nerwowych nie może być podstawą do leczenia kogoś wbrew jego woli, ale jeśli czyjś stan zrobi się na tyle poważny, że ten ktoś nie może już o siebie zadbać, przestanie jeść lub dopadnie go zagrażająca życiu psychoza, wówczas wchodzi w rachubę przymusowe leczenie. Przymusową hospitalizację można zastosować wobec kogoś również wtedy, gdy występuje wysokie ryzyko popełnienia przez niego samobójstwa, ale tylko w takim wypadku, jeśli osoba ta ma jednocześnie poważne zaburzenia psychiczne.

W zasadzie więc odebranie sobie życia jest w Szwecji dozwolone, ale społeczeństwo może ci to uniemożliwić, sięgając po środki przymusu, jeśli uzna, że nie tylko chcesz popełnić samobójstwo, lecz także masz na przykład depresję. Ponieważ chęć odebrania sobie życia często jest oznaką między innymi ciężkiej depresji, toteż w praktyce bardzo rzadko zdarza się, aby stwierdzono, że ktoś wprawdzie chce odebrać sobie życie, ale nie jest na tyle chory psychicznie, żeby należało interweniować. W opiece zdrowotnej na ogół przyjmuje się, że jeśli ktoś próbuje się zabić, to stoją za tym zaburzenia psychiczne, dopóki nie dowiedzie się, że jest inaczej.

W sytuacji, gdy istnieje ryzyko, że jednostka popełni samobójstwo, jej tymczasowe przymusowe leczenie uchodzi za akceptowalne ograniczenie wolności. Pozwolenie na to, żeby Holst-Cappelen umarł, przeczy więc temu wzorcowi.

Czy zatem słuszne było dopuszczenie do tego, żeby Holst-Cappelen umarł? Mimo wszystko znajdował się w więzieniu, co oznacza, że można było zabrać go do szpitala bez jego zgody. Wielokrotnie przechodził też badania lekarskie. Do tego wcale nie krył się z tym, że zamierza zagłodzić się na śmierć. Lekarz, który jako ostatni dokonywał oceny i zasugerował, że nie powinno się przymusowo interweniować – a więc, że osadzony ma prawo robić, co chce – dziś podtrzymuje tę opinię. Był zdania, że pacjent jest zdolny do podjęcia świadomej decyzji, że nie ma poważnych zaburzeń psychicznych w rozumieniu prawa i że zdawał sobie sprawę, co się stanie, jeśli dalej będzie głodować. Od wielu lat nosił się z pragnieniem śmierci. Dlatego oceniono, że nic nie wskazuje ani na psychozę, ani na ciężką depresję. Zasadnicze pytanie brzmi więc, jak należy spojrzeć na osobliwe zagłodzenie się przez Holsta-Cappelena. Czy samo to nie jest już oznaką poważnego zaburzenia psychicznego?

Personel zakładu karnego w szwedzkim Saltviken nie miał możliwości uniknięcia śmierci Holsta-Cappelena, pracownicy więzienia musieli jakoś znieść to, że umiera na ich oczach, a oni nie mogą interweniować, stosując środki ratujące życie. Czy można w ogóle wymagać czegoś takiego od innych ludzi, czy może przekracza to ludzkie pojęcie?

Wyjątek

Kiedy 11 września 2001 roku Osama bin Laden i Al-Kaida skierowali dwa boeingi 767 z bakami wypełnionymi paliwem w stronę dwóch wież znajdującego się na Man-hattanie World Trade Center, setki ludzi zostały uwięzione na wyższych piętrach, poniżej bowiem wybuchł pożar. Wielu z nich, może nawet dwieście osób, wyskoczyło z okien, szukając ucieczki przed płomieniami i dymem25. Być może liczyli na cud: że upadek z 97. piętra nie okaże się tragiczny w skutkach.

W oficjalnych statystykach wszystkich uznano za ofiary morderstwa, a kwestia tego, czy powinno się to nazywać samobójstwem, okazała się drażliwa nie tylko dla bliskich, lecz także dla opinii publicznej. Większość miała zastrzeżenia do stosowania takiego terminu, ale jeden z mężczyzn powiedział o swojej zmarłej żonie: „Dzięki temu czuję, że nie cierpiała i że wolała zginąć na własnych warunkach, niż pozwolić spalić się żywcem”.

Zdarzają się zatem sytuacje ekstremalne, w których osoby zdrowe psychicznie odbierają sobie życie, przeważnie – tak jak w tym przypadku – żeby nie spotkał ich jeszcze gorszy los.

Częstszą sytuacją, w której samobójstwo bywa wykorzystywane w takim celu, jest pomoc w zakończeniu życia. Wygląda więc na to, że ogromne cierpienie uznaje się za akceptowalny powód, by wolno było człowiekowi umrzeć, przynajmniej w tych krajach, które dopuszczają pomoc w zakończeniu życia. Nic bowiem nie przemawia za tym, że wszystkie osoby, które decydują się na skorzystanie z pomocy w zakończeniu życia, są chore psychicznie.

*

Wspomniany wcześniej przykład z prowadzącymi strajk głodowy irlandzkimi więźniami politycznymi pokazuje, że mogą istnieć całkowicie inne motywy popełnienia samobójstwa niż cierpienie psychiczne. Najbardziej znanym samobójstwem na znak protestu politycznego jest śmierć mnicha buddyjskiego Thích Quảng Đức, który 11 czerwca 1963 roku dokonał aktu samospalenia w ówczesnym Sajgonie (obecnie Ho Chi Minh) w ramach protestu przeciwko prześladowaniom wyznawców buddyzmu przez rząd. Zdjęcie płonącego mnicha stało się bardzo znane, wpływając na zmianę podejścia zachodniej opinii publicznej do wojny w Wietnamie. Innym przykładem jest śmierć dwudziestosześcioletniego tunezyjskiego sprzedawcy ulicznego Mohameda Bouaziziego, który w 2011 roku zaprotestował przeciw nękaniu przez lokalne władze, podpalając się wprost na ulicy. Stało się to zapalnikiem tak zwanej arabskiej wiosny, która doprowadziła do dymisji prezydenta Ben Alego. Nic nie wskazuje na to, żeby te drastyczne działania były spowodowane problemami natury psychicznej, są raczej aktami politycznymi.

22M. Blaustein, A. Fleming,Suicide from the Golden Gate Bridge, „The American Journal of Psychiatry” 2009, 166(10), s. 1111–1116, doi:10.1176/appi. ajp.2009.09020296.

23D.H. Rosen,Suicide survivors. A followup study of persons who survived jumping from the Golden Gate and San Francisco-Oakland Bay Bridges, „Western Journal of Medicine” 1975, 122(4), s. 289–294.

24 Twitter/X @kanyewest, opublikowane 27 lipca 2018.

25D. Lester,Those who jumped from the Twin Towers on 9/11: suicides or not?, „Suicidology Online” 2013, 4, s. 117–120.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału:Ett liv värt att leva

Copyright © Christian Rück, 2024

First published by Albert Bonniers forlag, Stockholm, Sweden

Published in the Polish language by arrangement with Bonnier Rights, Stockholm, Sweden and Macadamia Literary Agency, Warsaw, Poland.

All rights reserved

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Agata Teperek

The cost of this translation was supported by a subsidy from the Swedish Arts Council, gratefully acknowledged.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Projekt graficzny książki: Piotr Geisler

Projekt okładki: &Visual

ISBN 978-83-67709-42-2

Druk: Drukarnia Abedik

Wydawnictwo Smak Słowa

ul. Bohaterów Monte Cassino 6A

81-805 Sopot

tel. 507-030-045

Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa

www.smakslowa.pl