Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mocna i inspirująca powieść, która odzwierciedla własne doświadczenia Louisy May Alcott oraz wyzwania stojące przed kobietami w XIX wieku.
Obowiązkowa lektura dla fanów twórczości pisarki, a także każdego, kto interesuje się historią praw kobiet.
Alcott opowiada historię młodej kobiety o imieniu Christie, która postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zapewnić sobie lepsze życie. Jest zdeterminowana, by odnieść sukces, i ciężko pracuje, aby zarobić na życie. Dzięki kolejnym doświadczeniom spotyka szereg ciekawych postaci, w tym bogatych dobroczyńców, sprzedawców ulicznych, a także inne pracujące kobiety, co pomaga jej zrozumieć złożoność świata i własne w nim miejsce.
Jednym z kluczowych wątków tej historii jest znaczenie ciężkiej pracy i determinacji w pokonywaniu przeciwności losu. Christie staje bowiem w obliczu wielu wyzwań, w tym biedy, chorób i dyskryminacji, ale pozostaje niezłomna w dążeniu do sukcesu. Książka jest świadectwem odporności ludzkiego ducha i siły determinacji w obliczu przeciwności losu.
Oprócz fascynujących bohaterów i inspirującego przesłania Życiowe eksperymenty wyróżniają się szczerym i pełnym niuansów przedstawieniem zmagań kobiet w XIX wieku. Alcott była pionierką swoich czasów, a ta książka stanowi świadectwo jej zaangażowania w promowanie praw kobiet i opowiadanie się za zmianami społecznymi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 573
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ I
–
CHRISTIE
– Ciociu Betsey, teraz nastąpi nowa Deklaracja Niepodległości.
– Na litość boską, dziecino, cóżeś ty wymyśliła? – Zaskoczona starsza pani gwałtownym ruchem wsunęła placek do piekarnika.
– To, że mając już swoje lata, zamierzam sama o siebie zadbać i nie być więcej dla was ciężarem. Wuj chciałby mnie mieć z głowy; uważa, że powinnam was opuścić i prędzej czy później mi to powie. Zamiast na to czekać, mam zamiar, tak jak ludzie w baśniach, wyruszyć w świat i szukać szczęścia. Wiem, że mogę je znaleźć.
Christie zaakcentowała swoją wypowiedź energicznymi manewrami w dzieży, ugniatając ciasto na chleb z takim zacięciem, jakby właśnie miała w rękach swój los i nadawała mu kształt według własnego uznania; tymczasem ciotka Betsey stała bez ruchu, dzierżąc w dłoni widelczyk do ciasta, i słuchała ze zdziwieniem tak wielkim, jakie tylko była w stanie wyrazić jej spokojna twarz. Gdy dziewczyna przerwała, stanowczo uderzywszy pięścią w kulę ciasta, starsza pani wykrzyknęła:
– Co za zbzikowany projekt wpadł ci do głowy?
– Bardzo rozsądny i sensowny, który trzeba rozpracować, więc proszę, niech ciocia słucha.
Wpadłam na to jakiś czas temu, przemyślałam dokładnie i jestem pewna, że właśnie tak powinnam postąpić. Mam dość lat, żeby sama o siebie zadbać, i gdybym była chłopcem, już dawno by mi powiedziano, że tak mam zrobić. Nie znoszę być na czyjejś łasce, a teraz, kiedy już nie jest to konieczne, trudno mi to wytrzymać. Gdybyście byli biedni, wcale bym was nie opuściła, bo nigdy nie zapomnę, jak dobrzy dla mnie byliście. Ale wuj nie kocha mnie i nie rozumie; jestem dla niego ciężarem i muszę odejść tam, gdzie będę w stanie na siebie zarobić. Nie będę szczęśliwa, póki tak nie zrobię, bo tu nic dla mnie nie ma. Mam dość tego nudnego miasta, gdzie jedynym celem jest jeść, pić i wzbogacać się; nie znajdę tu przyjaciół, którzy mogliby mi pomóc w taki sposób, jak bym potrzebowała, ani takiej pracy, jaką umiałabym dobrze wykonywać; pozwólcie mi więc odejść, ciociu, i znaleźć swoje miejsce, gdziekolwiek ono jest.
– Mnie jesteś potrzebna, droga moja, a nie myśl, że wujo cię nie lubi. Lubi, a jakże, choć tego za bardzo nie okazuje, no i wiadomo, że będzie niemiły, jak go zezłoszczą twoje fochy. Nie umiem pojąć, czemu to nie miałabyś być zadowolona z tego, co masz; ja tu mieszkam całe życie i nigdy bym nie powiedziała, że to jakieś odludne miejsce albo że sąsiedzi nieżyczliwi. – Najwyraźniej pomysł Christie wprawił ciotkę w zakłopotanie.
– Ale musi ciocia widzieć, że bardzo się różnimy. Do ciasta, z którego mnie ulepiono, dano chyba więcej drożdży, dlatego, od tak dawna siedząc cicho w ciepłym kącie, zaczynam fermentować i trzeba by mnie w porę ugnieść, żeby ze mnie wyszedł zdrowy bochenek. Wy tego nie zdołacie zrobić, więc pozwólcie mi pójść tam, gdzie to jest możliwe, inaczej zgorzknieję i na nic się nie zdam. Czy to wystarczające wyjaśnienie? – Poważna mina Christie zmieniła się w odprężony uśmiech, gdy spojrzenie ciotki przeniosło się z niej na ładnie uformowany bochenek, który posłużył jej za ilustrację tezy.
– Rozumiem, Kitty[1], o co ci idzie, choć mnie coś takiego nigdy nie wpadło do głowy. Lepiej wyrosłaś niż ja, ale powiadam ci, za wiele zaczynu sprawia, że chleb wyjdzie kiepski i będzie się sypał, a znów gdy za dużo wyrabiania, stanie się twardy i suchy. A teraz uwijajmy się, bo duży piekarnik już się nagrzał, a mieszanie tego ciasta zajmie trochę czasu.
PRZEMOWA CIOTKI BETSEY
– Nie powiedziała ciocia, że mogę odejść – zaczęła dziewczyna po dłuższej chwili, podczas której ciotka Betsey zajęła się przygotowaniem mieszaniny, najwyraźniej wymagającej bardzo precyzyjnego odmierzenia składników, bo kiedy już zdobyła się na odpowiedź, swoją przemowę w zabawny sposób przeplatała odczytywaniem wskazówek z leżącej przed nią książki kucharskiej.
– Nie mam prawa cię tu zatrzymywać, droga moja, jeśli zechcesz... (teraz szczyptę soli). Przykro mi, że tu nie jesteś szczęśliwa, a myślę, że byś była, jakbyś ino mogła... (ubić sześć jajek, żółtka razem z białkami). Ale skoro nie możesz i wiesz, że ci potrzeba... (dwie szklanki cukru), porozmawiaj ino z wujem, a jak on ci powie, że możesz... (wycisnąć trochę soku z cytryny), idź, kochana, w świat, z moim błogosławieństwem... (nie zapominając o nakryciu kawałkiem papieru).
Śmiech Christie rozniósł się echem po całej kuchni, a starsza pani uśmiechnęła się łagodnie, zupełnie nieświadoma powodu rozbawienia dziewczyny.
– Zapytam wuja dziś wieczorem i wiem, że nie będzie miał nic przeciwko. Potem napiszę do pani Flint z zapytaniem, czy ma dla mnie pokój, gdzie mogłabym się zatrzymać, póki nie znajdę jakiegoś zajęcia. Na świecie jest mnóstwo pracy, a ja się jej nie boję, więc wkrótce usłyszycie o mnie dobre wieści. Niech ciocia nie robi smutnej miny, może ciocia być pewna, że nigdy o was nie zapomnę, nawet gdybym miała zostać największą damą w całym kraju. – Christie, ucałowawszy pomarszczoną twarz ciotki, która nigdy na nią krzywo nie spojrzała, pozostawiła na ramionach starszej pani omączone ślady czułego uścisku.
Następnie, z głową pełną nadziei i marzeń, w rozkosznym zapomnieniu wszelkich spraw przyziemnych posoliła formy, a bochenek nasmarowała masłem ku przerażeniu ciotki Betsey, która zaraz ruszyła naprawiać jej błędy, przypatrując się jej tak czujnie, jakby ten nagły brak przytomności umysłu wzbudził podejrzenia co do zdrowia psychicznego siostrzenicy.
– Wuju, chcę stąd wyjechać i sama zarabiać na życie, jeśli wuj pozwoli – odezwała się nagle Christie, gdy zasiedli wieczorem przy kominku.
– Że co? Co tam znowu? – wykrzyknął wuj Enos, budząc się z rozkosznej drzemki przy świecy znajdującej się w niebezpiecznej odległości od trzymanej przezeń gazety i jego własnego nosa.
Christie powtórzyła swoją prośbę i odczuła wielką ulgę, gdy wpatrzywszy się w nią z namysłem, stary człowiek odparł zwięźle:
– No to ruszaj.
– Obawiałam się, że wuj może uznać to za pochopne lub głupie.
– Myślę, że nic lepszego nie możesz zrobić, i podoba mi się, że masz olej w głowie, skoroś powzięła taki zamiar.
– Więc naprawdę mogę wyjechać?
– Zaraz, jak tylko zechcesz. Ino mi tym głowy nie zawracaj, póki nie będziesz gotowa, a jak już będziesz, cóś ci dam na początek. – I wuj Enos powrócił do lektury „Przyjaciela Rolnika”, jakby bydło zajmowało go bardziej niż krewniaczka.
Christie była przyzwyczajona do jego lakonicznych wypowiedzi i niedbałego obejścia, nie spodziewała się więc większej serdeczności; odwróciwszy się w stronę ciotki, powiedziała z lekką goryczą:
– Nie mówiłam, że będzie zadowolony, jeśli się mnie pozbędzie? Mniejsza o to! Kiedy dopnę swego i zrobię coś, z czego będę mogła być dumna, będzie równie zadowolony, widząc mnie z powrotem tutaj. – Potem ton jej głosu zmienił się, oczy rozbłysły, a stanowczy wyraz twarzy złagodniał w uśmiechu. – Tak, dokonam tego eksperymentu; będę bogata, a wtedy ufunduję dom dla dziewcząt takich jak ja, albo, jeszcze lepiej, zostanę taką panią Fry[2], albo Florence Nightingale, albo...
– A jak tam u ciebie z pończochami, droga moja?
To prozaiczne pytanie sprawiło, że zamki na lodzie, budowane w myślach Christie, nagle się rozpłynęły; spojrzawszy na ciotkę nieco nieprzytomnie, odpowiedziała uprzejmie:
– Dzięki, że ciocia ściągnęła mnie na ziemię, gdy bujałam w obłokach, odpływając za daleko i za szybko. Otóż nie mam prawie żadnych, ale jeśli to, co ciocia właśnie dzierga, to pończochy dla mnie, z pewnością zacznę od solidnego fundamentu.
I oparłszy się na kolanie ciotki Betsey, cierpliwie omawiała z nią kwestię garderoby, od wspomnianych pończoch po nakrycie głowy.
– A nie myślisz, Christie, że może by ci starczyło, jakbym ci ujęła co nieco tych domowych robót, żebyś miała więcej czasu na książki i inne rzeczy? – spytała ciotka, nie chcąc pozbywać się jedynego młodzieńczego elementu, jaki ubarwiał jej spokojne życie.
– Nie, ciociu, bo tu nie znajdę tego, czego chcę – zabrzmiała stanowcza odpowiedź.
– A czegóż ty chcesz, dziecino?
– Niech ciocia spojrzy w ogień, a postaram się cioci pokazać.
Starsza pani posłusznie spojrzała zza okularów we wskazaną stronę, a Christie powiedziała tonem na wpół poważnym, na wpół żartobliwym:
– Widzi ciocia te dwa polana? No więc to, które ponuro tli się w rogu, jest tym, czym jest teraz moje życie; to drugie, które płonie i śpiewa, jest takie, jakie chcę, żeby to życie było.
– Mój ty Boże, cóż ty zaś wymyślasz! Toć oba się palą tam, gdzie je położono, i z obu jutro będzie popiół, więc co też to za różnica?
Christie uśmiechnęła się, słysząc tę dosłowną interpretację, lecz podążając za swym wyobrażeniem, które jej się tak spodobało, dodała z powagą:
– Wiem, że koniec będzie taki sam; ale różnica tkwi w tym, jakim sposobem one obrócą się w popiół i jak ja spędzę życie. To polano, co się tli ledwie jedną marną plamką ognia, nie daje światła ani ciepła, tylko leży i skwierczy smętnie wśród popiołów. Ale drugie calutkie błyska wesołymi płomykami, których miły śpiew słychać w kominie. Jego blask wypełnia pokój i rozświeca ciemności; jego ciepło zbliża nas do siebie, czyniąc kominek najprzytulniejszym miejscem w całym domu i gdy zagaśnie, wszyscy będziemy tęsknić za tym przyjaznym ogniem. Tak – dodała, jakby do siebie – mam nadzieję, że moje życie będzie właśnie takie, że niezależnie od tego, czy długie, czy krótkie, będzie pożyteczne i radosne, że będzie go komuś brakować, gdy się skończy, i zostawi coś po sobie coś więcej niż popioły.
Te słowa poruszyły staruszkę, choć zrozumiała je tylko w połowie, i kazały jej niespokojnie zerknąć na pełną entuzjazmu młodą twarz, z taką tęsknotą patrzącą w ogień.
– Gdyby tak porządnie podmuchać miechem, i to zielone polano by się po czasie rozpaliło, tak samo, jak i to suche. Tak myślę, że taki najlepszy miech na młodych, to zadowolenie z tego, co mają, byleby o tym pomyśleli.
– Śmiem twierdzić, że ciocia ma rację, ale chcę spróbować sama dla siebie, a jeśli mi się nie uda, wrócę i posłucham cioci rad. Młodzi zawsze tak mają, że nagle ich nachodzi niezadowolenie, wie ciocia. A cioci się to nie zdarzało w moim wieku?
– Dziwno by było, żeby nie, ale nawinął mi się Enos, to i zapomniałam.
– Mój Enos jeszcze się nie pojawił i może nigdy to się nie stanie, zatem nie będę siedzieć i czekać, aż jakiś mężczyzna da mi niezależność, jeśli zdołam na nią sama zarobić. – Pospieszne spojrzenie na gburowatego, siwego starca usadowionego w kącie wyraźnie zdradzało, że zdaniem Christie ciotka Betsey zrobiła kiepski interes, zamieniając swoje dziewczęce marzenia na mężczyznę, którego dusza mieściła się w kieszeni.
– Całkiem jak jej matka, grymaśna, z głową nabitą durnymi mrzonkami, i ino by się pławiła w tych swoich wymysłach. Kiepski kapitał na początek.
Oczy Christie napotkały spojrzenie wuja, przypatrującego jej się sponad gazety z miną, jaka zawsze wystawiała ją na próbę cierpliwości. Teraz podziałało to na jej zapał jak kubeł zimnej wody, więc spochmurniała i spytała krótko:
– Co wuj ma na myśli?
– To jeno, że źle zaczynasz, i tyle. Z tych twoich śmisznych wyobrażeń o niezależności, o tym... niby... rozwoju, to na dłuższą metę będą nici, i tak życie sknocisz, jak twoja matka.
– Proszę, niech wuj tak nie mówi; nie mogę tego znieść, bo nigdy bym nie uznała jej życia za zmarnowane. Przecież próbowała sama o siebie zadbać i wyszła z miłości za dobrego człowieka, choć biednego! Wuj powiada, że to głupie, ale zrobię to samo, jeśli będę mogła, i wolę mieć tylko to, co ojciec i matka mi zostawili, niż te wszystkie pieniądze, które wuj zbiera dla samej jedynie przyjemności bycia bogatszym niż sąsiedzi.
– Nie przejmuj się, kochaniutka, on nie miał na myśli nic złego! – szepnęła ciotka Betsey w strachu, że zaraz rozpęta się burza.
Jednak, choć oczy Christie rozbłysły, a twarz się bardziej zarumieniła, głos pozostał niski i spokojny, jakby całe jej oburzenie zostało gdzieś wewnątrz.
– Wuj lubi mnie wystawiać na próbę, mówiąc takie rzeczy, i to jest jeden z powodów, dla których chcę odejść, zanim stanę się złośliwa, zgorzkniała i nieufna jak on. Nie sądzę, by udało mi się sprawić, że wuj zrozumie moje uczucia, jednak chciałabym spróbować, a potem już nigdy nie wrócę do tego tematu. – Po czym, cały czas starannie panując nad głosem i mimiką, Christie obróciła się w stronę wuja i powoli, z miną, która byłaby przejmująco wymowna dla kogoś, kto mógłby zrozumieć odruch silnej natury, pragnącej światła i wolności, dodała: – Mówi wuj, że jestem niezadowolona, dumna i ambitna; to prawda i bardzo mnie to cieszy. Jestem niezadowolona, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest jakiś lepszy rodzaj życia niż takie monotonne, na które składa się tylko nieustanna praca, bez innego celu niż pieniądze. Nie chcę zagłodzić swojej duszy dla dobra ciała i mam zamiar wyrwać się z tego kieratu, jeśli mi się uda. Jestem dumna, jak wuj to nazywa, ponieważ nie znoszę zależności tam, gdzie nie ma miłości, która mogłaby ją uczynić znośną. Wuj nie mówi tego słowami, ale wiem, że wuj żałuje, że wziął mnie do domu, chociaż jeśli odejdę, powie, że jestem niewdzięczna. Jestem chętna do pracy, ale chcę pracy, w którą mogę włożyć całe serce i mieć poczucie, że wyjdzie mi ona na korzyść, choćby była nie wiem jak trudna. Proszę tylko o szansę bycia użyteczną, szczęśliwą kobietą i nie sądzę, żeby to była zła ambicja. Nawet jeślibym miała tylko robić to, co robiła moja kochana matka, zarabiać na życie uczciwie i być szczęśliwą, i pozostawić po sobie piękny przykład, który pomoże innej kobiecie, tak jak jej przykład pomógł mnie, to mnie zadowoli.
Przy ostatnich słowach głos Christie załamał się, bo myśli i uczucia, które przepełniały ją stopniowo przez ostatnich kilka dni, mocno ją poruszyły, a postanowienie odcięcia się od dotychczasowego życia nie przyszło jej łatwo. Starszy pan, ukryty za swoją gazetą, wysłuchał tego nadzwyczajnego wylewu uczuć z poczuciem dyskomfortu, które było dla niego czymś nowym. Lecz choć te słowa pełne wyrzutu zirytowały go, wcale go nie zmiękczyły, a kiedy Christie ze łzami w oczach zamilkła, wuj wstał i rzekł powoli, zapalając świecę:
– Choć żem ci nie dał wcześniej stąd odejść, teraz się zgadzam, bo potrzebujesz, dziewczyno, żeby ci dać szkołę, no to idź tam, gdzie ci ją dadzą, a im szybciej pójdziesz, tym lepiej dla nas wszystkich. No, Betsey, równie dobrze my możemy się wynosić, bo nie umiemy zrozumieć, co za potrzeby ma taka... tego... wyższa natura, jak to Christie gada, a poza tym mamy dość tych kazań jak na jeden wieczór. – Zaśmiał się posępnie i opuścił pole walki, pokonany, ale nie pognębiony.
– No, no, droga moja, weź się wypłacz i zapomnij o tym wszystkim! – mruknęła ciotka Betsey, gdy ucichły jego ciężkie kroki, bowiem ta dobra dusza czuła nader staromodny i sumienny respekt przed swoim panem i władcą.
– Nie będę płakać, tylko działać, bo już najwyższy czas, żebym odeszła. Zostałam tu dla cioci, ale teraz już jestem bardziej kłopotem niż pociechą, więc wyjadę. Dobranoc, kochana cioteczko, i niech ciocia nie robi takiej zmartwionej miny, bo gdybym tu została, zgłupiałabym jak owca.
Ucałowawszy staruszkę, Christie odrzuciła robótkę i zasiadła do pisania listu, który miał być jej pierwszym krokiem ku wolności. Gdy skończyła, podeszła bliżej do swego przyjaznego powiernika, ognia na kominku, i siedziała przy nim do późnej nocy, rozmyślając z tkliwością o przeszłości, z odwagą o teraźniejszości i z nadzieją o przyszłości. Jutro miała skończyć dwadzieścia jeden lat, mając za całe dziedzictwo własną głowę, serce i parę rąk, a posag taki, jak większość dziewcząt z Nowej Anglii: inteligencję, odwagę, zdrowy rozsądek, sporo drobnych praktycznych umiejętności, i jeszcze – ukryte pod powściągliwością, która w miłej atmosferze szybko topnieje – sporą dozę romantyzmu i entuzjazmu, a do tego ducha, który w odpowiedniej chwili może wznieść się i na wyżyny bohaterstwa.
Christie należała do tej całkiem sporej grupy kobiet – umiarkowanie utalentowanych, mających serca szczere i pełne zapału – które konieczność, temperament lub zasady zmuszają do wyruszenia w świat w poszukiwaniu wsparcia, szczęścia i własnego domu. Wiele spośród nich zawraca zniechęconych; jeszcze więcej bierze iluzję za konkret i zbyt późno odkrywa swój błąd; najsłabsze gubią swój cel i siebie same; najsilniejsze zaś walczą dalej, a po licznych niebezpieczeństwach i porażkach odnoszą wreszcie największy sukces, jaki może nam dać świat: posiadanie mężnej i pogodnej duszy, bogatej samopoznaniem, samodzielnością i panowaniem nad sobą. Czegoś takiego właśnie pragnęło serce Christie; to miała być jej lekcja i jej nagroda, i do tego szczęśliwego zakończenia dążyła powoli, lecz pewnym krokiem, wiedziona narzuconą sobie dyscypliną życia i pracy.
Siedząc tak samotnie pośród nocy, próbowała się pokrzepić wszystkimi dobrymi i pomocnymi wspomnieniami, jakie udało jej się wygrzebać z pamięci przed tą podróżą w wielki, nieznany świat w poszukiwaniu swojego miejsca. Myślała o swej matce, tak podobnej do niej samej, która znosiła to zwyczajne życie w domu do chwili, gdy nie mogła już wytrzymać. Potem, jak większość dziewcząt z prowincji, zmuszona była wyjechać, by zostać nauczycielką. Poznała, pokochała i poślubiła ubogiego dżentelmena, a gdy po kilku latach prawdziwego szczęścia, niezmąconego nawet przez liczne troski i ubóstwo, on opuścił ten padół, wkrótce podążyła w ślad za nim, pozostawiając małe dziecko pod opieką brata.
Christie przypomniała sobie długie, samotne lata dzieciństwa, które spędziła w starym wiejskim domu, drepcząc posłusznie do szkoły i do kościoła, i wykonując swoje obowiązki pod nadzorem miłej ciotki Betsey, a potem dorastanie do wieku dziewczęcego, z całymi pokładami romantyczności, zamkniętej w sercu spragnionym miłości i bogatszego, szlachetniejszego życia.
Próbowała zaspokoić ten głód na wiele sposobów, ale niewiele nań mogła poradzić.
Wszystko, czym dysponowała, były to stare książki ojca, których omal nie zaczytała na śmierć. Odziedziczywszy jego wyrafinowany gust, nie znajdowała niczego atrakcyjnego w tutejszej zwyczajnej społeczności, wśród często prostackich ludzi. Próbowała polubić dorodne dziewoje, których jedyną ambicją było „wydać się za mąż”, a jedyny temat rozmów stanowiły „modne czepki” i „ładne sukienki”. Próbowała wierzyć, że warto zabiegać o podziw i szacunek prostodusznych młodych farmerów, lecz gdy pewien zamożny sąsiad zapragnął złożyć u jej stóp swoje hektary, zdała sobie sprawę, że nie potrafi mieć za towarzysza życia mężczyzny, którego duszy nie da się dostrzec spod cen bydła i rozmiarów rzepy.
Wuj Enos nigdy nie mógł jej wybaczyć tego szaleństwa, a Christie jasno widziała, że jeśli tu zostanie, nie znajdując wentyla bezpieczeństwa dla serca pełnego emocji i żywego umysłu, musi się wydarzyć jedna z trzech rzeczy. Albo z czystej desperacji wyjdzie za Joego Butterfielda i będzie do końca życia harować na farmie jak wół roboczy, albo zostanie zgorzkniałą starą panną, po kres swoich dni zadowalającą się ubijaniem masła, plotkowaniem i ciułaniem grosza do grosza, albo zrobi to, co nieszczęsna Matty Stone, starając się zdusić i ukrócić swoje potrzeby i aspiracje, póki zmagania nie staną się zbyt trudne do zniesienia, a potem w przypływie rozpaczy kładąc kres swemu życiu, by pozostawić po sobie tragiczną historię, której echo będzie straszyć nad spokojną rzeką.
Aby uniknąć tych wariantów losu, była tylko jedna droga: wyrwać się z tej ciasnoty, iść w świat i zobaczyć, co można zrobić dla siebie. Pomysł ten dla energicznej dziewczyny miał ogromny powab, zatem po głębokim namyśle postanowiła spróbować.
– Jeśli mi się nie uda, zawsze mogę wrócić – powiedziała do siebie, choć gardziła myślą o porażce, przy całej swojej nieśmiałej dumie była bowiem zarówno odważna, jak i gorliwa, a jej marzenia należały do tych najbardziej obiecujących. – Nie wyjdę za Joego; nie będę się męczyć w szkole okręgowej za nędzne wynagrodzenie, jakie tu dają kobietom. Nie zakopię się tutaj, gdzie mnie nie chcą, i nie zakończę życia jak tchórz tylko dlatego, że jest monotonne i ciężkie. Rzucę losowi wyzwanie, tak jak matka, i może mi się powiedzie. – I myśli Christie odpłynęły w mglistą słodką przeszłość, gdy – szczęśliwe dziecko – żyła z kochającymi rodzicami w świecie innym niż ten.
Zatraciwszy się w tych czułych wspomnieniach, siedziała, póki za drzwiami stary zegar z tarczą okrągłą jak księżyc nie wybił północy; wtedy wizje zniknęły, pozostawiając jej swoje błogosławieństwo.
Gdy obejrzała się przez ramię na tlący się jeszcze ogień, z polana, które wcześniej tak wesoło płonęło, wystrzelił smukłą iglicą płomień, oblewając dziewczynę swoim blaskiem. Ten dobry omen, przyjęty przez nią z wdzięcznością, miała w nadchodzących latach często wspominać.
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Maminka.
Córki pani March – stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy – starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy, czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek.
Dobre żony to książka dla wszystkich, którzy chcą poznać dalsze losy małych kobietek – poważnej Meg, roztrzepanej Jo, łagodnej Beth i wytwornej Amy.
Upłynęło kilka lat i dziewczęta powoli wkraczają w inny świat, dorośleją, zmieniają się, przeżywają smutki i rozczarowania, nawet tragedie, ale jednocześnie życie nie skąpi im także radosnych i szczęśliwych chwil. Cztery siostry – cztery różne drogi życiowe.
Zanim znów podejmiemy nasza opowieść i spokojnie udamy się na ślub Meg, powinniśmy najpierw poplotkować nieco o rodzinie Marchów. Na wypadek gdyby któryś ze starszych czytelników uważał, że w historii tej zbyt wiele mówi się o „miłości” (nie sądzę, by młodsi czytelnicy mieli podobne zastrzeżenia), mogę tylko powtórzyć słowa pani March: – Czegóż innego można się spodziewać, kiedy w domu są cztery wesołe dziewczęta, a nieopodal pełen werwy, młody sąsiad?
Polly Milton, dziewczyna z angielskiej prowincji, odwiedza w mieście zamożną rodzinę swojej przyjaciółki Fanny Shaw. Biedna Polly jest przytłoczona otaczającym ją tam przepychem, modnym stylem życia, drogimi ubraniami i zwyczajami, z którymi nigdy wcześniej się nie stykała. Przyjaciele Fanny ignorują ją ze względu na odmienne zachowanie i prosty ubiór, nawet sama Fanny nie może powstrzymać się od uważania jej czasami za dziwaczną. W końcu jednak serdeczność i życzliwość Polly podbijają serca wszystkich członków rodziny, a jej staroświecki sposób bycia daje im lekcję, której nigdy nie zapomną.
Sześć lat później, już jako dorosła dziewczyna, Polly wraca do miasta, aby zostać nauczycielką muzyki...
Urocza opowieść autorstwa ukochanej amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott, twórczyni niezapomnianych Małych kobietek. Tym razem snuta przez nią historia opowiada o przygodach sióstr Bab i Betty Moss, ich nowego przyjaciela Bena, który uciekł z cyrku, jego niezwykłego psa Sancho i ich sąsiadki, panny Celii. Ben powoli odnajduje swoje miejsce w życiu dzięki nowym przyjaciołom, ale także wiernemu psu i cudownej klaczy Licie.
Świat, w który wchodzimy razem z bohaterami kreowanymi przez Alcott, ma swoje wzloty i upadki, ale życzliwość i serdeczność najczęściej potrafią rozwiać czarne chmury, które niekiedy zbierają się przecież nad każdym z nas.
PRZYPISY