Życiowe eksperymenty - Louisa May Alcott - ebook + audiobook + książka

Życiowe eksperymenty ebook i audiobook

Louisa May Alcott

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mocna i inspirująca powieść, która odzwierciedla własne doświadczenia Louisy May Alcott oraz wyzwania stojące przed kobietami w XIX wieku.

 

Obowiązkowa lektura dla fanów twórczości pisarki, a także każdego, kto interesuje się historią praw kobiet.

 

Alcott opowiada historię młodej kobiety o imieniu Christie, która postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zapewnić sobie lepsze życie. Jest zdeterminowana, by odnieść sukces, i ciężko pracuje, aby zarobić na życie. Dzięki kolejnym doświadczeniom spotyka szereg ciekawych postaci, w tym bogatych dobroczyńców, sprzedawców ulicznych, a także inne pracujące kobiety, co pomaga jej zrozumieć złożoność świata i własne w nim miejsce.
Jednym z kluczowych wątków tej historii jest znaczenie ciężkiej pracy i determinacji w pokonywaniu przeciwności losu. Christie staje bowiem w obliczu wielu wyzwań, w tym biedy, chorób i dyskryminacji, ale pozostaje niezłomna w dążeniu do sukcesu. Książka jest świadectwem odporności ludzkiego ducha i siły determinacji w obliczu przeciwności losu.
Oprócz fascynujących bohaterów i inspirującego przesłania Życiowe eksperymenty wyróżniają się szczerym i pełnym niuansów przedstawieniem zmagań kobiet w XIX wieku. Alcott była pionierką swoich czasów, a ta książka stanowi świadectwo jej zaangażowania w promowanie praw kobiet i opowiadanie się za zmianami społecznymi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 573

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 50 min

Lektor: Karolina Kalina
Oceny
4,6 (10 ocen)
6
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
washingtoniene

Dobrze spędzony czas

to powieść, która zaskakuje swoją dojrzałością, głębią oraz ponadczasową aktualnością. Choć na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać kolejną historią o dorastaniu młodej kobiety w XIX wieku, w rzeczywistości jest to opowieść o walce o własne miejsce w świecie, o odwadze, determinacji i sile, która tkwi w każdym człowieku, niezależnie od płci czy pozycji społecznej.
00

Popularność




ROZ­DZIAŁ I

CHRI­STIE

– Cio­ciu Bet­sey, te­raz na­stąpi nowa De­kla­ra­cja Nie­pod­le­gło­ści.

– Na li­tość bo­ską, dzie­cino, có­żeś ty wy­my­śliła? – Za­sko­czona star­sza pani gwał­tow­nym ru­chem wsu­nęła pla­cek do pie­kar­nika.

– To, że ma­jąc już swoje lata, za­mie­rzam sama o sie­bie za­dbać i nie być wię­cej dla was cię­ża­rem. Wuj chciałby mnie mieć z głowy; uważa, że po­win­nam was opu­ścić i prę­dzej czy póź­niej mi to po­wie. Za­miast na to cze­kać, mam za­miar, tak jak lu­dzie w ba­śniach, wy­ru­szyć w świat i szu­kać szczę­ścia. Wiem, że mogę je zna­leźć.

Chri­stie za­ak­cen­to­wała swoją wy­po­wiedź ener­gicz­nymi ma­new­rami w dzieży, ugnia­ta­jąc cia­sto na chleb z ta­kim za­cię­ciem, jakby wła­śnie miała w rę­kach swój los i nada­wała mu kształt we­dług wła­snego uzna­nia; tym­cza­sem ciotka Bet­sey stała bez ru­chu, dzier­żąc w dłoni wi­del­czyk do cia­sta, i słu­chała ze zdzi­wie­niem tak wiel­kim, ja­kie tylko była w sta­nie wy­ra­zić jej spo­kojna twarz. Gdy dziew­czyna prze­rwała, sta­now­czo ude­rzyw­szy pię­ścią w kulę cia­sta, star­sza pani wy­krzyk­nęła:

– Co za zbzi­ko­wany pro­jekt wpadł ci do głowy?

– Bar­dzo roz­sądny i sen­sowny, który trzeba roz­pra­co­wać, więc pro­szę, niech cio­cia słu­cha.

Wpa­dłam na to ja­kiś czas temu, prze­my­śla­łam do­kład­nie i je­stem pewna, że wła­śnie tak po­win­nam po­stą­pić. Mam dość lat, żeby sama o sie­bie za­dbać, i gdy­bym była chłop­cem, już dawno by mi po­wie­dziano, że tak mam zro­bić. Nie zno­szę być na czy­jejś ła­sce, a te­raz, kiedy już nie jest to ko­nieczne, trudno mi to wy­trzy­mać. Gdy­by­ście byli biedni, wcale bym was nie opu­ściła, bo ni­gdy nie za­po­mnę, jak do­brzy dla mnie by­li­ście. Ale wuj nie ko­cha mnie i nie ro­zu­mie; je­stem dla niego cię­ża­rem i mu­szę odejść tam, gdzie będę w sta­nie na sie­bie za­ro­bić. Nie będę szczę­śliwa, póki tak nie zro­bię, bo tu nic dla mnie nie ma. Mam dość tego nud­nego mia­sta, gdzie je­dy­nym ce­lem jest jeść, pić i wzbo­ga­cać się; nie znajdę tu przy­ja­ciół, któ­rzy mo­gliby mi po­móc w taki spo­sób, jak bym po­trze­bo­wała, ani ta­kiej pracy, jaką umia­ła­bym do­brze wy­ko­ny­wać; po­zwól­cie mi więc odejść, cio­ciu, i zna­leźć swoje miej­sce, gdzie­kol­wiek ono jest.

– Mnie je­steś po­trzebna, droga moja, a nie myśl, że wujo cię nie lubi. Lubi, a jakże, choć tego za bar­dzo nie oka­zuje, no i wia­domo, że bę­dzie nie­miły, jak go ze­złosz­czą twoje fo­chy. Nie umiem po­jąć, czemu to nie mia­ła­byś być za­do­wo­lona z tego, co masz; ja tu miesz­kam całe ży­cie i ni­gdy bym nie po­wie­działa, że to ja­kieś od­ludne miej­sce albo że są­sie­dzi nie­życz­liwi. – Naj­wy­raź­niej po­mysł Chri­stie wpra­wił ciotkę w za­kło­po­ta­nie.

– Ale musi cio­cia wi­dzieć, że bar­dzo się róż­nimy. Do cia­sta, z któ­rego mnie ule­piono, dano chyba wię­cej droż­dży, dla­tego, od tak dawna sie­dząc ci­cho w cie­płym ką­cie, za­czy­nam fer­men­to­wać i trzeba by mnie w porę ugnieść, żeby ze mnie wy­szedł zdrowy bo­che­nek. Wy tego nie zdo­ła­cie zro­bić, więc po­zwól­cie mi pójść tam, gdzie to jest moż­liwe, ina­czej zgorzk­nieję i na nic się nie zdam. Czy to wy­star­cza­jące wy­ja­śnie­nie? – Po­ważna mina Chri­stie zmie­niła się w od­prę­żony uśmiech, gdy spoj­rze­nie ciotki prze­nio­sło się z niej na ład­nie ufor­mo­wany bo­che­nek, który po­słu­żył jej za ilu­stra­cję tezy.

– Ro­zu­miem, Kitty[1], o co ci idzie, choć mnie coś ta­kiego ni­gdy nie wpa­dło do głowy. Le­piej wy­ro­słaś niż ja, ale po­wia­dam ci, za wiele za­czynu spra­wia, że chleb wyj­dzie kiep­ski i bę­dzie się sy­pał, a znów gdy za dużo wy­ra­bia­nia, sta­nie się twardy i su­chy. A te­raz uwi­jajmy się, bo duży pie­kar­nik już się na­grzał, a mie­sza­nie tego cia­sta zaj­mie tro­chę czasu.

PRZE­MOWA CIOTKI BET­SEY

– Nie po­wie­działa cio­cia, że mogę odejść – za­częła dziew­czyna po dłuż­szej chwili, pod­czas któ­rej ciotka Bet­sey za­jęła się przy­go­to­wa­niem mie­sza­niny, naj­wy­raź­niej wy­ma­ga­ją­cej bar­dzo pre­cy­zyj­nego od­mie­rze­nia skład­ni­ków, bo kiedy już zdo­była się na od­po­wiedź, swoją prze­mowę w za­bawny spo­sób prze­pla­tała od­czy­ty­wa­niem wska­zó­wek z le­żą­cej przed nią książki ku­char­skiej.

– Nie mam prawa cię tu za­trzy­my­wać, droga moja, je­śli ze­chcesz... (te­raz szczyptę soli). Przy­kro mi, że tu nie je­steś szczę­śliwa, a my­ślę, że byś była, jak­byś ino mo­gła... (ubić sześć ja­jek, żółtka ra­zem z biał­kami). Ale skoro nie mo­żesz i wiesz, że ci po­trzeba... (dwie szklanki cu­kru), po­roz­ma­wiaj ino z wu­jem, a jak on ci po­wie, że mo­żesz... (wy­ci­snąć tro­chę soku z cy­tryny), idź, ko­chana, w świat, z moim bło­go­sła­wień­stwem... (nie za­po­mi­na­jąc o na­kry­ciu ka­wał­kiem pa­pieru).

Śmiech Chri­stie roz­niósł się echem po ca­łej kuchni, a star­sza pani uśmiech­nęła się ła­god­nie, zu­peł­nie nie­świa­doma po­wodu roz­ba­wie­nia dziew­czyny.

– Za­py­tam wuja dziś wie­czo­rem i wiem, że nie bę­dzie miał nic prze­ciwko. Po­tem na­pi­szę do pani Flint z za­py­ta­niem, czy ma dla mnie po­kój, gdzie mo­gła­bym się za­trzy­mać, póki nie znajdę ja­kie­goś za­ję­cia. Na świe­cie jest mnó­stwo pracy, a ja się jej nie boję, więc wkrótce usły­szy­cie o mnie do­bre wie­ści. Niech cio­cia nie robi smut­nej miny, może cio­cia być pewna, że ni­gdy o was nie za­po­mnę, na­wet gdy­bym miała zo­stać naj­więk­szą damą w ca­łym kraju. – Chri­stie, uca­ło­waw­szy po­marsz­czoną twarz ciotki, która ni­gdy na nią krzywo nie spoj­rzała, po­zo­sta­wiła na ra­mio­nach star­szej pani omą­czone ślady czu­łego uści­sku.

Na­stęp­nie, z głową pełną na­dziei i ma­rzeń, w roz­kosz­nym za­po­mnie­niu wszel­kich spraw przy­ziem­nych po­so­liła formy, a bo­che­nek na­sma­ro­wała ma­słem ku prze­ra­że­niu ciotki Bet­sey, która za­raz ru­szyła na­pra­wiać jej błędy, przy­pa­tru­jąc się jej tak czuj­nie, jakby ten na­gły brak przy­tom­no­ści umy­słu wzbu­dził po­dej­rze­nia co do zdro­wia psy­chicz­nego sio­strze­nicy.

– Wuju, chcę stąd wy­je­chać i sama za­ra­biać na ży­cie, je­śli wuj po­zwoli – ode­zwała się na­gle Chri­stie, gdy za­sie­dli wie­czo­rem przy ko­minku.

– Że co? Co tam znowu? – wy­krzyk­nął wuj Enos, bu­dząc się z roz­kosz­nej drzemki przy świecy znaj­du­ją­cej się w nie­bez­piecz­nej od­le­gło­ści od trzy­ma­nej prze­zeń ga­zety i jego wła­snego nosa.

Chri­stie po­wtó­rzyła swoją prośbę i od­czuła wielką ulgę, gdy wpa­trzyw­szy się w nią z na­my­słem, stary czło­wiek od­parł zwięźle:

– No to ru­szaj.

– Oba­wia­łam się, że wuj może uznać to za po­chopne lub głu­pie.

– My­ślę, że nic lep­szego nie mo­żesz zro­bić, i po­doba mi się, że masz olej w gło­wie, sko­roś po­wzięła taki za­miar.

– Więc na­prawdę mogę wy­je­chać?

– Za­raz, jak tylko ze­chcesz. Ino mi tym głowy nie za­wra­caj, póki nie bę­dziesz go­towa, a jak już bę­dziesz, cóś ci dam na po­czą­tek. – I wuj Enos po­wró­cił do lek­tury „Przy­ja­ciela Rol­nika”, jakby by­dło zaj­mo­wało go bar­dziej niż krew­niaczka.

Chri­stie była przy­zwy­cza­jona do jego la­ko­nicz­nych wy­po­wie­dzi i nie­dba­łego obej­ścia, nie spo­dzie­wała się więc więk­szej ser­decz­no­ści; od­wró­ciw­szy się w stronę ciotki, po­wie­działa z lekką go­ry­czą:

– Nie mó­wi­łam, że bę­dzie za­do­wo­lony, je­śli się mnie po­zbę­dzie? Mniej­sza o to! Kiedy do­pnę swego i zro­bię coś, z czego będę mo­gła być dumna, bę­dzie rów­nie za­do­wo­lony, wi­dząc mnie z po­wro­tem tu­taj. – Po­tem ton jej głosu zmie­nił się, oczy roz­bły­sły, a sta­now­czy wy­raz twa­rzy zła­god­niał w uśmie­chu. – Tak, do­ko­nam tego eks­pe­ry­mentu; będę bo­gata, a wtedy ufun­duję dom dla dziew­cząt ta­kich jak ja, albo, jesz­cze le­piej, zo­stanę taką pa­nią Fry[2], albo Flo­rence Ni­gh­tin­gale, albo...

– A jak tam u cie­bie z poń­czo­chami, droga moja?

To pro­za­iczne py­ta­nie spra­wiło, że zamki na lo­dzie, bu­do­wane w my­ślach Chri­stie, na­gle się roz­pły­nęły; spoj­rzaw­szy na ciotkę nieco nie­przy­tom­nie, od­po­wie­działa uprzej­mie:

– Dzięki, że cio­cia ścią­gnęła mnie na zie­mię, gdy bu­ja­łam w ob­ło­kach, od­pły­wa­jąc za da­leko i za szybko. Otóż nie mam pra­wie żad­nych, ale je­śli to, co cio­cia wła­śnie dzierga, to poń­czo­chy dla mnie, z pew­no­ścią za­cznę od so­lid­nego fun­da­mentu.

I oparł­szy się na ko­la­nie ciotki Bet­sey, cier­pli­wie oma­wiała z nią kwe­stię gar­de­roby, od wspo­mnia­nych poń­czoch po na­kry­cie głowy.

– A nie my­ślisz, Chri­stie, że może by ci star­czyło, jak­bym ci ujęła co nieco tych do­mo­wych ro­bót, że­byś miała wię­cej czasu na książki i inne rze­czy? – spy­tała ciotka, nie chcąc po­zby­wać się je­dy­nego mło­dzień­czego ele­mentu, jaki ubar­wiał jej spo­kojne ży­cie.

– Nie, cio­ciu, bo tu nie znajdę tego, czego chcę – za­brzmiała sta­now­cza od­po­wiedź.

– A cze­góż ty chcesz, dzie­cino?

– Niech cio­cia spoj­rzy w ogień, a po­sta­ram się cioci po­ka­zać.

Star­sza pani po­słusz­nie spoj­rzała zza oku­la­rów we wska­zaną stronę, a Chri­stie po­wie­działa to­nem na wpół po­waż­nym, na wpół żar­to­bli­wym:

– Wi­dzi cio­cia te dwa po­lana? No więc to, które po­nuro tli się w rogu, jest tym, czym jest te­raz moje ży­cie; to dru­gie, które pło­nie i śpiewa, jest ta­kie, ja­kie chcę, żeby to ży­cie było.

– Mój ty Boże, cóż ty zaś wy­my­ślasz! Toć oba się palą tam, gdzie je po­ło­żono, i z obu ju­tro bę­dzie po­piół, więc co też to za róż­nica?

Chri­stie uśmiech­nęła się, sły­sząc tę do­słowną in­ter­pre­ta­cję, lecz po­dą­ża­jąc za swym wy­obra­że­niem, które jej się tak spodo­bało, do­dała z po­wagą:

– Wiem, że ko­niec bę­dzie taki sam; ale róż­nica tkwi w tym, ja­kim spo­so­bem one ob­rócą się w po­piół i jak ja spę­dzę ży­cie. To po­lano, co się tli le­d­wie jedną marną plamką ognia, nie daje świa­tła ani cie­pła, tylko leży i skwier­czy smęt­nie wśród po­pio­łów. Ale dru­gie ca­lut­kie bły­ska we­so­łymi pło­my­kami, któ­rych miły śpiew sły­chać w ko­mi­nie. Jego blask wy­peł­nia po­kój i roz­świeca ciem­no­ści; jego cie­pło zbliża nas do sie­bie, czy­niąc ko­mi­nek naj­przy­tul­niej­szym miej­scem w ca­łym domu i gdy za­ga­śnie, wszy­scy bę­dziemy tę­sk­nić za tym przy­ja­znym ogniem. Tak – do­dała, jakby do sie­bie – mam na­dzieję, że moje ży­cie bę­dzie wła­śnie ta­kie, że nie­za­leż­nie od tego, czy dłu­gie, czy krót­kie, bę­dzie po­ży­teczne i ra­do­sne, że bę­dzie go ko­muś bra­ko­wać, gdy się skoń­czy, i zo­stawi coś po so­bie coś wię­cej niż po­pioły.

Te słowa po­ru­szyły sta­ruszkę, choć zro­zu­miała je tylko w po­ło­wie, i ka­zały jej nie­spo­koj­nie zer­k­nąć na pełną en­tu­zja­zmu młodą twarz, z taką tę­sk­notą pa­trzącą w ogień.

– Gdyby tak po­rząd­nie po­dmu­chać mie­chem, i to zie­lone po­lano by się po cza­sie roz­pa­liło, tak samo, jak i to su­che. Tak my­ślę, że taki naj­lep­szy miech na mło­dych, to za­do­wo­le­nie z tego, co mają, by­leby o tym po­my­śleli.

– Śmiem twier­dzić, że cio­cia ma ra­cję, ale chcę spró­bo­wać sama dla sie­bie, a je­śli mi się nie uda, wrócę i po­słu­cham cioci rad. Mło­dzi za­wsze tak mają, że na­gle ich na­cho­dzi nie­za­do­wo­le­nie, wie cio­cia. A cioci się to nie zda­rzało w moim wieku?

– Dziwno by było, żeby nie, ale na­wi­nął mi się Enos, to i za­po­mnia­łam.

– Mój Enos jesz­cze się nie po­ja­wił i może ni­gdy to się nie sta­nie, za­tem nie będę sie­dzieć i cze­kać, aż ja­kiś męż­czy­zna da mi nie­za­leż­ność, je­śli zdo­łam na nią sama za­ro­bić. – Po­spieszne spoj­rze­nie na gbu­ro­wa­tego, si­wego starca usa­do­wio­nego w ką­cie wy­raź­nie zdra­dzało, że zda­niem Chri­stie ciotka Bet­sey zro­biła kiep­ski in­te­res, za­mie­nia­jąc swoje dziew­częce ma­rze­nia na męż­czy­znę, któ­rego du­sza mie­ściła się w kie­szeni.

– Cał­kiem jak jej matka, gry­ma­śna, z głową na­bitą dur­nymi mrzon­kami, i ino by się pła­wiła w tych swo­ich wy­my­słach. Kiep­ski ka­pi­tał na po­czą­tek.

Oczy Chri­stie na­po­tkały spoj­rze­nie wuja, przy­pa­tru­ją­cego jej się spo­nad ga­zety z miną, jaka za­wsze wy­sta­wiała ją na próbę cier­pli­wo­ści. Te­raz po­dzia­łało to na jej za­pał jak ku­beł zim­nej wody, więc spo­chmur­niała i spy­tała krótko:

– Co wuj ma na my­śli?

– To jeno, że źle za­czy­nasz, i tyle. Z tych two­ich śmisz­nych wy­obra­żeń o nie­za­leż­no­ści, o tym... niby... roz­woju, to na dłuż­szą metę będą nici, i tak ży­cie skno­cisz, jak twoja matka.

– Pro­szę, niech wuj tak nie mówi; nie mogę tego znieść, bo ni­gdy bym nie uznała jej ży­cia za zmar­no­wane. Prze­cież pró­bo­wała sama o sie­bie za­dbać i wy­szła z mi­ło­ści za do­brego czło­wieka, choć bied­nego! Wuj po­wiada, że to głu­pie, ale zro­bię to samo, je­śli będę mo­gła, i wolę mieć tylko to, co oj­ciec i matka mi zo­sta­wili, niż te wszyst­kie pie­nią­dze, które wuj zbiera dla sa­mej je­dy­nie przy­jem­no­ści by­cia bo­gat­szym niż są­sie­dzi.

– Nie przej­muj się, ko­cha­niutka, on nie miał na my­śli nic złego! – szep­nęła ciotka Bet­sey w stra­chu, że za­raz roz­pęta się bu­rza.

Jed­nak, choć oczy Chri­stie roz­bły­sły, a twarz się bar­dziej za­ru­mie­niła, głos po­zo­stał ni­ski i spo­kojny, jakby całe jej obu­rze­nie zo­stało gdzieś we­wnątrz.

– Wuj lubi mnie wy­sta­wiać na próbę, mó­wiąc ta­kie rze­czy, i to jest je­den z po­wo­dów, dla któ­rych chcę odejść, za­nim stanę się zło­śliwa, zgorzk­niała i nie­ufna jak on. Nie są­dzę, by udało mi się spra­wić, że wuj zro­zu­mie moje uczu­cia, jed­nak chcia­ła­bym spró­bo­wać, a po­tem już ni­gdy nie wrócę do tego te­matu. – Po czym, cały czas sta­ran­nie pa­nu­jąc nad gło­sem i mi­miką, Chri­stie ob­ró­ciła się w stronę wuja i po­woli, z miną, która by­łaby przej­mu­jąco wy­mowna dla ko­goś, kto mógłby zro­zu­mieć od­ruch sil­nej na­tury, pra­gną­cej świa­tła i wol­no­ści, do­dała: – Mówi wuj, że je­stem nie­za­do­wo­lona, dumna i am­bitna; to prawda i bar­dzo mnie to cie­szy. Je­stem nie­za­do­wo­lona, bo nie mogę oprzeć się wra­że­niu, że jest ja­kiś lep­szy ro­dzaj ży­cia niż ta­kie mo­no­tonne, na które składa się tylko nie­ustanna praca, bez in­nego celu niż pie­nią­dze. Nie chcę za­gło­dzić swo­jej du­szy dla do­bra ciała i mam za­miar wy­rwać się z tego kie­ratu, je­śli mi się uda. Je­stem dumna, jak wuj to na­zywa, po­nie­waż nie zno­szę za­leż­no­ści tam, gdzie nie ma mi­ło­ści, która mo­głaby ją uczy­nić zno­śną. Wuj nie mówi tego sło­wami, ale wiem, że wuj ża­łuje, że wziął mnie do domu, cho­ciaż je­śli odejdę, po­wie, że je­stem nie­wdzięczna. Je­stem chętna do pracy, ale chcę pracy, w którą mogę wło­żyć całe serce i mieć po­czu­cie, że wyj­dzie mi ona na ko­rzyść, choćby była nie wiem jak trudna. Pro­szę tylko o szansę by­cia uży­teczną, szczę­śliwą ko­bietą i nie są­dzę, żeby to była zła am­bi­cja. Na­wet je­śli­bym miała tylko ro­bić to, co ro­biła moja ko­chana matka, za­ra­biać na ży­cie uczci­wie i być szczę­śliwą, i po­zo­sta­wić po so­bie piękny przy­kład, który po­może in­nej ko­bie­cie, tak jak jej przy­kład po­mógł mnie, to mnie za­do­woli.

Przy ostat­nich sło­wach głos Chri­stie za­ła­mał się, bo my­śli i uczu­cia, które prze­peł­niały ją stop­niowo przez ostat­nich kilka dni, mocno ją po­ru­szyły, a po­sta­no­wie­nie od­cię­cia się od do­tych­cza­so­wego ży­cia nie przy­szło jej ła­two. Star­szy pan, ukryty za swoją ga­zetą, wy­słu­chał tego nad­zwy­czaj­nego wy­lewu uczuć z po­czu­ciem dys­kom­fortu, które było dla niego czymś no­wym. Lecz choć te słowa pełne wy­rzutu zi­ry­to­wały go, wcale go nie zmięk­czyły, a kiedy Chri­stie ze łzami w oczach za­mil­kła, wuj wstał i rzekł po­woli, za­pa­la­jąc świecę:

– Choć żem ci nie dał wcze­śniej stąd odejść, te­raz się zga­dzam, bo po­trze­bu­jesz, dziew­czyno, żeby ci dać szkołę, no to idź tam, gdzie ci ją da­dzą, a im szyb­ciej pój­dziesz, tym le­piej dla nas wszyst­kich. No, Bet­sey, rów­nie do­brze my mo­żemy się wy­no­sić, bo nie umiemy zro­zu­mieć, co za po­trzeby ma taka... tego... wyż­sza na­tura, jak to Chri­stie gada, a poza tym mamy dość tych ka­zań jak na je­den wie­czór. – Za­śmiał się po­sęp­nie i opu­ścił pole walki, po­ko­nany, ale nie po­gnę­biony.

– No, no, droga moja, weź się wy­płacz i za­po­mnij o tym wszyst­kim! – mruk­nęła ciotka Bet­sey, gdy uci­chły jego cięż­kie kroki, bo­wiem ta do­bra du­sza czuła na­der sta­ro­modny i su­mienny re­spekt przed swoim pa­nem i władcą.

– Nie będę pła­kać, tylko dzia­łać, bo już naj­wyż­szy czas, że­bym ode­szła. Zo­sta­łam tu dla cioci, ale te­raz już je­stem bar­dziej kło­po­tem niż po­cie­chą, więc wy­jadę. Do­bra­noc, ko­chana cio­teczko, i niech cio­cia nie robi ta­kiej zmar­twio­nej miny, bo gdy­bym tu zo­stała, zgłu­pia­ła­bym jak owca.

Uca­ło­waw­szy sta­ruszkę, Chri­stie od­rzu­ciła ro­bótkę i za­sia­dła do pi­sa­nia li­stu, który miał być jej pierw­szym kro­kiem ku wol­no­ści. Gdy skoń­czyła, po­de­szła bli­żej do swego przy­ja­znego po­wier­nika, ognia na ko­minku, i sie­działa przy nim do póź­nej nocy, roz­my­śla­jąc z tkli­wo­ścią o prze­szło­ści, z od­wagą o te­raź­niej­szo­ści i z na­dzieją o przy­szło­ści. Ju­tro miała skoń­czyć dwa­dzie­ścia je­den lat, ma­jąc za całe dzie­dzic­two wła­sną głowę, serce i parę rąk, a po­sag taki, jak więk­szość dziew­cząt z No­wej An­glii: in­te­li­gen­cję, od­wagę, zdrowy roz­są­dek, sporo drob­nych prak­tycz­nych umie­jęt­no­ści, i jesz­cze – ukryte pod po­wścią­gli­wo­ścią, która w mi­łej at­mos­fe­rze szybko top­nieje – sporą dozę ro­man­ty­zmu i en­tu­zja­zmu, a do tego du­cha, który w od­po­wied­niej chwili może wznieść się i na wy­żyny bo­ha­ter­stwa.

Chri­stie na­le­żała do tej cał­kiem spo­rej grupy ko­biet – umiar­ko­wa­nie uta­len­to­wa­nych, ma­ją­cych serca szczere i pełne za­pału – które ko­niecz­ność, tem­pe­ra­ment lub za­sady zmu­szają do wy­ru­sze­nia w świat w po­szu­ki­wa­niu wspar­cia, szczę­ścia i wła­snego domu. Wiele spo­śród nich za­wraca znie­chę­co­nych; jesz­cze wię­cej bie­rze ilu­zję za kon­kret i zbyt późno od­krywa swój błąd; naj­słab­sze gu­bią swój cel i sie­bie same; naj­sil­niej­sze zaś wal­czą da­lej, a po licz­nych nie­bez­pie­czeń­stwach i po­raż­kach od­no­szą wresz­cie naj­więk­szy suk­ces, jaki może nam dać świat: po­sia­da­nie męż­nej i po­god­nej du­szy, bo­ga­tej sa­mo­po­zna­niem, sa­mo­dziel­no­ścią i pa­no­wa­niem nad sobą. Cze­goś ta­kiego wła­śnie pra­gnęło serce Chri­stie; to miała być jej lek­cja i jej na­groda, i do tego szczę­śli­wego za­koń­cze­nia dą­żyła po­woli, lecz pew­nym kro­kiem, wie­dziona na­rzu­coną so­bie dys­cy­pliną ży­cia i pracy.

Sie­dząc tak sa­mot­nie po­śród nocy, pró­bo­wała się po­krze­pić wszyst­kimi do­brymi i po­moc­nymi wspo­mnie­niami, ja­kie udało jej się wy­grze­bać z pa­mięci przed tą po­dróżą w wielki, nie­znany świat w po­szu­ki­wa­niu swo­jego miej­sca. My­ślała o swej matce, tak po­dob­nej do niej sa­mej, która zno­siła to zwy­czajne ży­cie w domu do chwili, gdy nie mo­gła już wy­trzy­mać. Po­tem, jak więk­szość dziew­cząt z pro­win­cji, zmu­szona była wy­je­chać, by zo­stać na­uczy­cielką. Po­znała, po­ko­chała i po­ślu­biła ubo­giego dżen­tel­mena, a gdy po kilku la­tach praw­dzi­wego szczę­ścia, nie­zmą­co­nego na­wet przez liczne tro­ski i ubó­stwo, on opu­ścił ten pa­dół, wkrótce po­dą­żyła w ślad za nim, po­zo­sta­wia­jąc małe dziecko pod opieką brata.

Chri­stie przy­po­mniała so­bie dłu­gie, sa­motne lata dzie­ciń­stwa, które spę­dziła w sta­rym wiej­skim domu, drep­cząc po­słusz­nie do szkoły i do ko­ścioła, i wy­ko­nu­jąc swoje obo­wiązki pod nad­zo­rem mi­łej ciotki Bet­sey, a po­tem do­ra­sta­nie do wieku dziew­czę­cego, z ca­łymi po­kła­dami ro­man­tycz­no­ści, za­mknię­tej w sercu spra­gnio­nym mi­ło­ści i bo­gat­szego, szla­chet­niej­szego ży­cia.

Pró­bo­wała za­spo­koić ten głód na wiele spo­so­bów, ale nie­wiele nań mo­gła po­ra­dzić.

Wszystko, czym dys­po­no­wała, były to stare książki ojca, któ­rych omal nie za­czy­tała na śmierć. Odzie­dzi­czyw­szy jego wy­ra­fi­no­wany gust, nie znaj­do­wała ni­czego atrak­cyj­nego w tu­tej­szej zwy­czaj­nej spo­łecz­no­ści, wśród czę­sto pro­stac­kich lu­dzi. Pró­bo­wała po­lu­bić do­rodne dzie­woje, któ­rych je­dyną am­bi­cją było „wy­dać się za mąż”, a je­dyny te­mat roz­mów sta­no­wiły „modne czepki” i „ładne su­kienki”. Pró­bo­wała wie­rzyć, że warto za­bie­gać o po­dziw i sza­cu­nek pro­sto­dusz­nych mło­dych far­me­rów, lecz gdy pe­wien za­możny są­siad za­pra­gnął zło­żyć u jej stóp swoje hek­tary, zdała so­bie sprawę, że nie po­trafi mieć za to­wa­rzy­sza ży­cia męż­czy­zny, któ­rego du­szy nie da się do­strzec spod cen by­dła i roz­mia­rów rzepy.

Wuj Enos ni­gdy nie mógł jej wy­ba­czyć tego sza­leń­stwa, a Chri­stie ja­sno wi­działa, że je­śli tu zo­sta­nie, nie znaj­du­jąc wen­tyla bez­pie­czeń­stwa dla serca peł­nego emo­cji i ży­wego umy­słu, musi się wy­da­rzyć jedna z trzech rze­czy. Albo z czy­stej de­spe­ra­cji wyj­dzie za Jo­ego But­ter­fielda i bę­dzie do końca ży­cia ha­ro­wać na far­mie jak wół ro­bo­czy, albo zo­sta­nie zgorzk­niałą starą panną, po kres swo­ich dni za­do­wa­la­jącą się ubi­ja­niem ma­sła, plot­ko­wa­niem i ciu­ła­niem gro­sza do gro­sza, albo zrobi to, co nie­szczę­sna Matty Stone, sta­ra­jąc się zdu­sić i ukró­cić swoje po­trzeby i aspi­ra­cje, póki zma­ga­nia nie staną się zbyt trudne do znie­sie­nia, a po­tem w przy­pły­wie roz­pa­czy kła­dąc kres swemu ży­ciu, by po­zo­sta­wić po so­bie tra­giczną hi­sto­rię, któ­rej echo bę­dzie stra­szyć nad spo­kojną rzeką.

Aby unik­nąć tych wa­rian­tów losu, była tylko jedna droga: wy­rwać się z tej cia­snoty, iść w świat i zo­ba­czyć, co można zro­bić dla sie­bie. Po­mysł ten dla ener­gicz­nej dziew­czyny miał ogromny po­wab, za­tem po głę­bo­kim na­my­śle po­sta­no­wiła spró­bo­wać.

– Je­śli mi się nie uda, za­wsze mogę wró­cić – po­wie­działa do sie­bie, choć gar­dziła my­ślą o po­rażce, przy ca­łej swo­jej nie­śmia­łej du­mie była bo­wiem za­równo od­ważna, jak i gor­liwa, a jej ma­rze­nia na­le­żały do tych naj­bar­dziej obie­cu­ją­cych. – Nie wyjdę za Jo­ego; nie będę się mę­czyć w szkole okrę­go­wej za nędzne wy­na­gro­dze­nie, ja­kie tu dają ko­bie­tom. Nie za­ko­pię się tu­taj, gdzie mnie nie chcą, i nie za­koń­czę ży­cia jak tchórz tylko dla­tego, że jest mo­no­tonne i cięż­kie. Rzucę lo­sowi wy­zwa­nie, tak jak matka, i może mi się po­wie­dzie. – I my­śli Chri­stie od­pły­nęły w mgli­stą słodką prze­szłość, gdy – szczę­śliwe dziecko – żyła z ko­cha­ją­cymi ro­dzi­cami w świe­cie in­nym niż ten.

Za­tra­ciw­szy się w tych czu­łych wspo­mnie­niach, sie­działa, póki za drzwiami stary ze­gar z tar­czą okrą­głą jak księ­życ nie wy­bił pół­nocy; wtedy wi­zje znik­nęły, po­zo­sta­wia­jąc jej swoje bło­go­sła­wień­stwo.

Gdy obej­rzała się przez ra­mię na tlący się jesz­cze ogień, z po­lana, które wcze­śniej tak we­soło pło­nęło, wy­strze­lił smu­kłą iglicą pło­mień, ob­le­wa­jąc dziew­czynę swoim bla­skiem. Ten do­bry omen, przy­jęty przez nią z wdzięcz­no­ścią, miała w nad­cho­dzą­cych la­tach czę­sto wspo­mi­nać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.

Ame­ryka, lata sześć­dzie­siąte XIX wieku. W do­mo­stwie zwa­nym Or­chard Ho­use od po­ko­leń mieszka ro­dzina Mar­chów. Pod nie­obec­ność ojca wal­czą­cego w woj­nie se­ce­syj­nej opiekę nad czte­rema cór­kami spra­wuje sa­mo­dziel­nie ich matka, Ma­minka.

Córki pani March – sta­teczna Meg, żywa jak iskra Jo, nie­śmiała, uzdol­niona mu­zycz­nie Beth i nieco prze­mą­drzała Amy – sta­rają się, jak mogą, by uroz­ma­icić swoje na­zna­czone cią­głym bra­kiem pie­nię­dzy ży­cie, cho­ciaż bo­le­śnie od­czu­wają nie­obec­ność ojca. Bez względu na to, czy ukła­dają plan za­bawy, czy za­wią­zują tajne sto­wa­rzy­sze­nie, do­słow­nie wszyst­kich za­ra­żają swoim en­tu­zja­zmem. Pod­daje mu się na­wet Lau­rie, sa­motny chło­piec z są­sied­niego domu, oraz jego ta­jem­ni­czy, bo­gaty dzia­dek.

.

Do­bre żony to książka dla wszyst­kich, któ­rzy chcą po­znać dal­sze losy ma­łych ko­bie­tek – po­waż­nej Meg, roz­trze­pa­nej Jo, ła­god­nej Beth i wy­twor­nej Amy.

Upły­nęło kilka lat i dziew­częta po­woli wkra­czają w inny świat, do­ro­śleją, zmie­niają się, prze­ży­wają smutki i roz­cza­ro­wa­nia, na­wet tra­ge­die, ale jed­no­cze­śnie ży­cie nie skąpi im także ra­do­snych i szczę­śli­wych chwil. Cztery sio­stry – cztery różne drogi ży­ciowe.

Za­nim znów po­dej­miemy na­sza opo­wieść i spo­koj­nie udamy się na ślub Meg, po­win­ni­śmy naj­pierw po­plot­ko­wać nieco o ro­dzi­nie Mar­chów. Na wy­pa­dek gdyby któ­ryś ze star­szych czy­tel­ni­ków uwa­żał, że w hi­sto­rii tej zbyt wiele mówi się o „mi­ło­ści” (nie są­dzę, by młodsi czy­tel­nicy mieli po­dobne za­strze­że­nia), mogę tylko po­wtó­rzyć słowa pani March: – Cze­góż in­nego można się spo­dzie­wać, kiedy w domu są cztery we­sołe dziew­częta, a nie­opo­dal pe­łen we­rwy, młody są­siad?

.

Polly Mil­ton, dziew­czyna z an­giel­skiej pro­win­cji, od­wie­dza w mie­ście za­możną ro­dzinę swo­jej przy­ja­ciółki Fanny Shaw. Biedna Polly jest przy­tło­czona ota­cza­ją­cym ją tam prze­py­chem, mod­nym sty­lem ży­cia, dro­gimi ubra­niami i zwy­cza­jami, z któ­rymi ni­gdy wcze­śniej się nie sty­kała. Przy­ja­ciele Fanny igno­rują ją ze względu na od­mienne za­cho­wa­nie i pro­sty ubiór, na­wet sama Fanny nie może po­wstrzy­mać się od uwa­ża­nia jej cza­sami za dzi­waczną. W końcu jed­nak ser­decz­ność i życz­li­wość Polly pod­bi­jają serca wszyst­kich człon­ków ro­dziny, a jej sta­ro­świecki spo­sób by­cia daje im lek­cję, któ­rej ni­gdy nie za­po­mną.

Sześć lat póź­niej, już jako do­ro­sła dziew­czyna, Polly wraca do mia­sta, aby zo­stać na­uczy­cielką mu­zyki...

.

Uro­cza opo­wieść au­tor­stwa uko­cha­nej ame­ry­kań­skiej pi­sarki Lo­uisy May Al­cott, twór­czyni nie­za­po­mnia­nych Ma­łych ko­bie­tek. Tym ra­zem snuta przez nią hi­sto­ria opo­wiada o przy­go­dach sióstr Bab i Betty Moss, ich no­wego przy­ja­ciela Bena, który uciekł z cyrku, jego nie­zwy­kłego psa San­cho i ich są­siadki, panny Ce­lii. Ben po­woli od­naj­duje swoje miej­sce w ży­ciu dzięki no­wym przy­ja­cio­łom, ale także wier­nemu psu i cu­dow­nej kla­czy Li­cie.

Świat, w który wcho­dzimy ra­zem z bo­ha­te­rami kre­owa­nymi przez Al­cott, ma swoje wzloty i upadki, ale życz­li­wość i ser­decz­ność naj­czę­ściej po­tra­fią roz­wiać czarne chmury, które nie­kiedy zbie­rają się prze­cież nad każ­dym z nas.

PRZY­PISY

[1] Kitty to zwy­kle zdrob­nie­nie od Ka­the­rine/Ca­the­rine, co nie wy­klu­cza moż­li­wo­ści, że w tej czy owej ro­dzi­nie uży­wano go w sto­sunku do Chri­stie (Chri­stine) [wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki].
[2] Eli­za­beth Fry – bry­tyj­ska dzia­łaczka spo­łeczna, wal­cząca m.in. o po­prawę wa­run­ków w wię­zie­niach dla ko­biet, za­ło­ży­cielka schro­ni­ska dla bez­dom­nych i In­sty­tutu Pie­lę­gnia­rek, w któ­rym (już po jej śmierci) kształ­ciła się Flo­rence Ni­gh­tin­gale.
Ty­tuł ory­gi­nału: Work: A Story of Expe­rience
Co­py­ri­ght © 2024, Wy­daw­nic­two MG Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-8241-026-6
Pro­jekt okładki, wy­bór ilu­stra­cji oraz skład książki: Zu­zanna Ma­li­now­ska Stu­dio
Opra­co­wa­nie: MG, Do­rota Ring
Au­torka ilu­stra­cji: Sol Ey­tinge
Kon­wer­sja eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl