Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zuza to zwyczajna dziewczyna, która w tym roku szkolnym zdaje egzamin dojrzałości. Jej największa rywalka, Marcela, wymyśla coraz śmielsze intrygi, aby zwyciężyć z nią w konkursie na królową balu maturalnego.
Czy zacięta walka może doprowadzić do tragedii? Jak się potoczą losy nastolatki niesłusznie oskarżonej o pobicie dziecka? Czy jedna niewłaściwa decyzja przekreśli całą przyszłość dziewczyny?
Żyj za mnie to historia, która mogłaby się przydarzyć każdemu z nas. Wstrząsające wątki, rodzinne dramaty, zazdrość i niespełniona miłość stanowią ledwie część zawiłej opowieści o młodych ludziach, którzy muszą stawić czoło nie tylko przeciwnościom losu, lecz także własnym słabościom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Lesław Chowaniec, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
ISBN: 978-83-973773-0-1
Redakcja: Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl
Korekta: Natalia Kocot – Zyszczak.pl
Skład DTP: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Projekt okładki: Łukasz Białek
Źródło grafik: Midjourney.com
Facebook:
https://www.facebook.com/leslawchowaniecstronaautorska
Instagram:
https://www.instagram.com/leslaw.chowaniec.autor/
Strona internetowa:
https://leslaw-chowaniec.com.pl/
Przyjaciel kocha w każdym czasie, a bratem się staje w nieszczęściu
Księga Przysłów
Niektóre nazwy miejsc pojawiające się w powieści są fikcyjne. Bohaterowie oraz fabuła stanowią wytwór wyobraźni autora, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Zuza poczuła przeszywający ból, kiedy otwarta dłoń Marceli zatrzymała się na jej lewym policzku z tępym plaśnięciem. Oberwała tak mocno, że straciła równowagę. Nim zdążyła się zorientować, w którym miejscu stoi koleżanka z klasy – o ile można tak nazwać największą rywalkę – ta pchnęła ją na metalowe szafki. Usłyszała jedynie zgrzyt wyginających się drzwiczek. Otrząsnęła się po chwilowym szoku i ruszyła z kontratakiem. Choć miała łagodne usposobienie, porywczość towarzysząca jej w sytuacjach zagrożenia przesłaniała logiczne myślenie. Za bójkę można było wylecieć z IV Liceum Ogólnokształcącego w Nowym Targu. Bez znaczenia, że uczyło się w klasie maturalnej, do tego niecałe cztery miesiące przed skończeniem szkoły.
Nie zważając na głos rozsądku, przewróciła Marcelę i zaczęła się z nią szarpać. Tak naprawdę nie chciała wyrządzić jej krzywdy. Nie mogła jednak pozostać obojętna na wymierzony policzek. Wytarga dziewuchę za ciemne, niemal czarne włosy i ustąpi, zanim ktoś nadgorliwy zawoła nauczyciela.
Było jednak za późno. Zanim dziewczyny zdążyły się zorientować, matematyczka rozgoniła skandujących wokoło uczniów kibicujących bijatyce najstarszych koleżanek, których plakaty ozdabiały korytarze niczym kwiatki firankę.
– Zuzanna Cagara i Marcela Bacha! – wykrzyknęła nieco chrypliwym głosem pani Woźniak. Pracowała w tej placówce od ponad trzydziestu lat i cieszyła się ogromnym szacunkiem zarówno wobec podopiecznych, jak i kolegów po fachu. – Gdyby nie fakt, że moje włosy już dawno straciły swój naturalny kolor, osiwiałabym ze zdumienia. – Złapała kosmyki i poprawiła je w oczekiwaniu, aż dziewczyny podniosą się z posadzki.
Koleżanki jednocześnie, niemal jak w wojsku, stanęły na baczność, bojąc odezwać się nawet słowem.
– Gdybym przyłapała jakichś pierwszaków, którym nie zależy na uczęszczaniu do tego renomowanego liceum – rozpoczęła swoje kazanie pani Teresa, grożąc palcem – to może nie byłabym tak zdziwiona, a zarazem zawiedziona, moje młode damy. Macie świecić tutaj przykładem, a nie wszczynać bójki. Jutro po południu mają przyjść wasi rodzice.
Kobieta nie czekała na tłumaczenie się ani błagania. Uczennice wiedziały, że nie ma z nią dyskusji, a odwołanie się do wychowawcy przyniesie równie dobry skutek jak próba zawrócenia biegu rzeki Leśnicy. Przeprosiły tylko cichutko, jakby ugrzęzło im jabłko w gardłach, a następnie rozeszły się w przeciwnych kierunkach, doprowadzając do ładu jeansy i pogniecione koszulki.
– Co ty sobie myślałaś? – zbeształa Zuzę jej najlepsza przyjaciółka, Dominika Walasa, kiedy odeszły na bok. – Wiesz, że ta wiedźma wyliże się z każdej opresji i zwali wszystko na ciebie. Nie pierwszy raz tak robi.
– Masz grzebień? – zapytała Cagara, wydając się nie słuchać dziewczyny.
Otrzymawszy przedmiot, rozczesała swoje jasne kosmyki, a następnie je rozpuściła, jak to miała w zwyczaju. Nie lubiła kucyków, koków ani warkoczy.
– Słyszałaś, co do ciebie mówiłam?
– Owszem, ale nie przejmuję się ani Marcelą, ani jutrzejszą rozmową. Jesteśmy już na ostatniej prostej. Myślisz, że dyrekcja poważy się zawiesić albo usunąć dwie najlepsze maturzystki? Szczerze w to wątpię.
Do tej renomowanej placówki składali podania najwybitniejsi ósmoklasiści. Spośród ponad dwustu maturzystów prym wiodły właśnie Zuza i Marcela. Nigdy nie otrzymały nawet oceny dobrej z jakiegokolwiek przedmiotu i reprezentowały szkołę podczas wielu konkursów. Uzyskanie przez nie stuprocentowych wyników na egzaminie dojrzałości z każdego przedmiotu brano za pewnik. Jedno stosunkowo małe wykroczenie, jakim była dzisiejsza szarpanina, z pewnością nie spowoduje ich zawieszenia.
Zadzwonił dzwonek na ostatnią lekcję – religię. Młodzi ludzie chętnie na nią chodzili, ponieważ od kilku lat uczył jej młody wikariusz Piotr. Jak mało kto potrafił pociągnąć młodzież.
Po skończonych zajęciach Zuzanna i Dominika postanowiły zrobić porządek na korytarzu.
– Ale ta Marcela jest wredna – stwierdziła Walasa, zrywając ze ściany plakat. Dorysowano na nim Zuzie wąsy oraz dopisano zdanie: „Będę najgorsza na balu”, przysłaniające oryginalny tekst o królowej balu.
Po namowach maturzystów dyrekcja zgodziła się, aby wzorem dawnych lat zorganizować bal maturalny zastępujący zwyczajową studniówkę. Jak łatwo się domyślić, głównymi pretendentkami do tytułu królowej takiego wydarzenia były Marcela i Zuza ze względu na wybitne osiągnięcia w nauce oraz niebanalną urodę. Idealnie ze sobą kontrastowały. Jasnowłosa, błękitnooka Cagara będąca niemal kopią amerykańskiej aktorki Kelcie Stranahan oraz atramentowowłosa Bacha przywodząca na myśl urodą Catherine Zetę-Jones z czasów jej świetności stanowiły swoje przeciwieństwo. Nie były oczywiście jedynymi osobami chcącymi lśnić na najważniejszej imprezie roku jak brylant na drogim pierścionku, ale nikt o zdrowych zmysłach nie brał pod uwagę, że żadna z nich nie dostąpi zaszczytu wygranej.
– Ja też mogłam zareagować inaczej. – Zuza uderzała się w pierś. Żałowała, że w reakcji na zniszczone przez zwolenniczki Marceli własne plakaty sama podarła wywieszki największej konkurentki.
Przyjaciółka spojrzała na nią wzrokiem matki stającej w obronie dziecka bez względu na okoliczności.
– A co innego mogłaś zrobić? – zapytała. – Pozwolić się poniewierać? Szkoda tylko, że się nie zrewanżowałaś podobnym ciosem. Miło byłoby zobaczyć siniaka na tej idealnej twarzyczce. – Ostatnie dwa słowa wypowiedziała z ironią.
– Za to ja będę musiała się obficie przypudrować, żeby jutro nie mieć kolorowej twarzy. – Cagara westchnęła. Nie przepadała za makijażem. Podobnie jak Marcela uważała, że nic nie powinno przysłaniać naturalnego piękna kobiety. Nie oznaczało to, że dziewczyny nie tuszowały czasem rzęs ani nie malowały ust, robiły to jednak bardzo rzadko. Może właśnie tym się wyróżniały na tle wytapetowanych rówieśnic. Obie były pewne siebie i świadome własnej urody.
– Co powiesz rodzicom na temat dzisiejszego zajścia? – dociekała Walasa, drąc zniszczone plakaty i wrzucając je do kosza. – Nie będą zachwyceni, kiedy się dowiedzą, że wszczęłaś bójkę.
– To mój pierwszy tak poważny wybryk – tłumaczyła Zuza. – Tata wybuchnie śmiechem, a mama na pewno zacznie mi wykładać zasady zachowania w szkole i relacji koleżeńskich. Nie martw się, nie rozgniewa ich ta wiadomość. Nawet jutrzejsza wizyta u pani Woźniak ujdzie mi na sucho.
– Jej zapewne też – dodała Dominika, patrząc na przenikliwy wzrok przeszywający ją z dużego plakatu. Bacha jest na nim ubrana w śnieżnobiałą koszulę i dumnie zadziera głowę. – I pomyśleć, że jej brat to równy gość.
Zuza zaczerwieniła się niczym dojrzałe jabłko. Przyjaciółka doskonale znała powód tego nagłego zakłopotania. Nie było tajemnicą, że starszy o trzy lata Adam podobał się Cagarze od dłuższego czasu. Nic zresztą dziwnego. Wysoki brunet o brązowych oczach i nienagannych manierach przyciągał uwagę płci pięknej. Z usposobienia w ogóle nie przypominał siostry. Nie był zadziorny ani konfliktowy. Dziewczyny poznały go na imprezie. Przyszedł na nią z Marcelą, ponieważ ta chciała na siłę zapoznać go z koleżankami. Jak na ironię, żadna nie spodobała mu się tak bardzo jak Dominika z jej z falowanymi szatynowymi włosami oraz Zuza, której urody nie mogła podważyć nawet największa rywalka. Ze względu na nieśmiałość Adam nie zagadał jednak do nich na poważnie.
– Za kilka miesięcy kończymy szkołę – zagaiła Walasa, mrugając porozumiewawczo. – Najwyższy czas, żebyś wzięła sprawy w swoje ręce.
– Zupełnie nie wiem, o czym mówisz. – Zuza wykrzywiła usta w grymasie uśmiechu. Wiedziała, że jej odpowiedź jest nieprzekonująca.
– Jeśli nie zdobędziesz się na odwagę i nie zaprosisz Adama na bal, sama to zrobię. Jest całkiem przystojny, a nie znalazłam jeszcze osoby towarzyszącej.
– Obie wiemy, że to nieprawda.
– Droczę się z tobą. Głupio by było, gdyby przyszła królowa zjawiła się sama na balu.
Zuza usiadła na najbliższej ławce i spuściła głowę.
– Przecież nie pójdę do domu Marceli i nie poproszę o rozmowę z jej bratem – powiedziała zrezygnowanym głosem.
– Niby czemu? – Dominika się dosiadła i położyła jej rękę na ramieniu. – Skoro on nie ma odwagi się z tobą umówić, to musisz wyjść z inicjatywą, a bal maturalny to najlepsza ku temu okazja. Poza tym widujesz go na tyle często, że niekoniecznie musisz iść do jego domu.
Adam co prawda studiował w Krakowie, lecz zjeżdżał prawie na każdy weekend. Z jego rodzinnego Gronkowa do Szaflar, w których mieszkały Dominika i Zuza, było blisko. Letnie festyny od czerwca do sierpnia bądź zabawy taneczne stwarzały wiele okazji do spotkań.
– Wiesz, jak byś zagrała Marceli na nosie? – Walasa próbowała wjechać przyjaciółce na ambicję. – Gdyby odkryła, że jej brat się z tobą umawia, oszalałaby ze złości.
Zuza lekko się uśmiechnęła. Ujrzała oczami wyobraźni swoją największą konkurentkę skarżącą się swoim kumpelom, że Adam postradał zmysły. Ta perspektywa nie miała dużego wpływu na uczucia dziewczyny, ale mogła stanowić satysfakcjonujący dodatek do jej życia osobistego.
– Uporajmy się najpierw z plakatami, a potem z reprymendą pani Woźniak – zarządziła, podnosząc się z ławki. – Ale masz całkowitą rację. Jeśli teraz nie powalczę, to być może nieprędko trafi się równie wspaniały facet.
Dziewczyny spędziły w szkole jeszcze kilkanaście minut, a następnie udały się do rynku. Przez chwilę się zastanawiały, czy nie pozrywać kilku plakatów Marceli, lecz doszły do wniosku, że nie będą się zniżać do takiego poziomu. Ponieważ nie miały dużo nauki na następny dzień, postanowiły wypić kawę w ulubionej restauracji. Zuza była miłośniczką sernika bez orzechów i rodzynek, a Dominika uwielbiała szarlotkę.
– Wezmę dwa ciastka na wynos – stwierdziła Cagara, dopijając cappuccino. – Łatwiej będzie mi przekazać rodzicom, że jutro mają wizytę w szkole.
– Nie wolisz podejść rano do pani Woźniak, zrobić słodkie oczy i obiecać, że podobny incydent się więcej nie powtórzy? Lubi cię na tyle, że na pewno by ci odpuściła.
– Wtedy Marceli też by się upiekło. A jej rodzice są bardziej zajęci niż moi, więc dotkliwiej odczuje skutki dzisiejszej szarpaniny.
Zuzia miała rację. Jej rodzice prowadzili biuro rachunkowe i w zasadzie o dowolnej porze mogli sobie pozwolić na przerwę w pracy. Bachowie jednak nie mieli takiego przywileju. Mama Marceli i Adama pracowała w agencji nieruchomości i z pewnością będzie musiała przełożyć jakieś spotkanie, tata zaś całymi dniami zajmował się domem. Prowadzili kilka wysokiej klasy apartamentów na wynajem i ktoś musiał ich doglądać. Po południu przeważnie następowała wymiana gości, a ponieważ Bachowie nie potrzebowali pracowników – radzili sobie świetnie z pomocą córki, a w weekendy również syna – nie było nikogo, kto mógłby ich zastąpić. Informacja o konieczności stawienia się na spotkaniu z nauczycielką z pewnością spowoduje, że Marceli oberwie się niczym brojącemu dziecku.
– Mamo, tato, wróciłam! – krzyknęła od progu Zuza, wkraczając do zadbanego przestronnego salonu ozdobionego licznymi obrazami. O tej porze pani Urszula przeważnie przynosiła tutaj obiad. Cagarowie byli przyzwyczajeni do spożywania posiłków przy jednym stole. Tak nauczyli ich przodkowie i chcieli przekazać tę tradycję potomstwu. – Przyniosłam ciasteczka na deser.
Gruby kremowy dywan ozdabiał podłogę wyłożoną jasnymi panelami. Pod ścianą znajdowała się duża kanapa, na której pan domu lubił sobie ucinać popołudniową drzemkę. Zuza uwielbiała oglądać z tego pomieszczenia fragment ogrodu, ścieżkę prowadzącą do domu oraz ulicę, którą sporadycznie przejeżdżały samochody i rowery.
Pan Marian usiadł przy stole, który pomieściłby osiem osób. Spojrzał na swoją pierworodną córkę niczym detektyw skanujący podejrzanego wzrokiem, ale się nie odezwał. Zuza zrzuciła plecak i usiadła naprzeciw ojca, uśmiechając się nienaturalnie.
– Jestem twoją ukochaną córeczką? – wycedziła, nie przestając sztucznie się szczerzyć.
– Nie zdążyłaś nawet zamknąć drzwi, a ja już podejrzewałem, że coś przeskrobałaś – odezwał się mężczyzna i wciągnął nosem powietrze, a następnie zanurzył palce w swoich gęstych czarnych włosach. – Co się stało?
– Poszarpałam się troszeczkę z Marcelą. Jej przydupaski zniszczyły moje plakaty, które wczoraj rozwieszałam z Dominiką. W zamian potargałam jej wywieszki. Kiedy to zobaczyła, zasadziła mi z liścia w policzek i jakoś poszło.
– Nic ci nie jest? – zapytała zatroskanym głosem pani Ula, odrywając się od kuchenki i kierując kroki w stronę córki. – Pokaż mi się.
Dziewczyna odchyliła włosy i odsłoniła zaczerwieniony policzek.
– Przeżyjesz – skwitowała matka.
Rzadko panikowała w podobnych sytuacjach. Była ostatnią osobą, która dzwoniłaby do Bachów z pretensjami i domagałaby się ukarania ich córki. Cagarowie należeli do spokojnych ludzi. Pan Marian uchodził w sąsiedztwie za człowieka, który nie wyszedłby z palącego się budynku, dopóki płomienie nie zajęłyby jego spodni – a i wtedy zapewne by się nie spieszył. Nic więc dziwnego, że informacja o bójce z koleżanką nie odbiła się w domu żadnym echem.
– Jesteście zaproszeni na jutrzejsze popołudnie do szkoły – powiedziała po chwili milczenia Zuza. – Najlepiej oboje. Rodzice Marceli również. Pani Woźniak była świadkiem naszej szarpaniny i najogólniej mówiąc, nie bardzo spodobał się jej nasz wrestling.
– O której kończysz lekcje? – zapytał pan Marian, nie okazując emocji.
– O czternastej.
– Będziemy czekać przed szkołą. Powiedz Dominice, że jutro wracasz z nami.
– Ale tato, umówiłyśmy się… – zaczęła błagalnym głosem nastolatka, lecz ojciec jej przerwał, podnosząc palec wskazujący.
– Albo wracasz z nami, albo sobie przypomnę, że powinienem cię ukarać za bijatykę w szkole – stwierdził niemal szeptem.
– Idź na górę – poleciła pani Ula. – Antosia wróciła dziś smutna i potrzebuje rozmowy. Zawołam was na obiad.
Zuzia wstała, podbiegła do mamy i pocałowała ją w policzek. Wbiegając po schodach, odwróciła się i powiedziała:
– Jesteście kochani!
Kiedy Zuza znalazła się na piętrze, zatrzymała się przy wiszącej na ścianie oprawionej fotografii przedstawiającej jej rodzinę sprzed kilku lat. W ogrodzie za domem pozowało do zdjęcia parę osób ubranych w galowe stroje. Pan Marian trzymał ręce na barkach drobnej blondyneczki, która nie miała wtedy jeszcze nawet metra wzrostu. Obok niego stała pani Ula z kilkumiesięczną dziewczynką w ramionach. Dziadkowie po obu stronach promiennie uśmiechali się do obiektywu.
– Gdybyście wiedzieli, że to wasze ostatnie zdjęcie, nie wracalibyście do domu tak prędko – szepnęła Zuza, na chwilę się rozczulając.
Rodzice pani Uli mieszkali wówczas w Koninie. Odwiedzali córkę i jej rodzinę raz na jakiś czas, ponieważ wciąż pracowali. Pamiętnej niedzieli przyjechali na urodziny Zuzi. Po obiedzie wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę powrotną mimo rzęsistego deszczu. Pan Sebastian był znakomitym kierowcą, lecz kiedy na przeciwległy pas, tuż przed maską, wyskoczył mu osiemnastoletni kierowca dopiero co po zdanym egzaminie, nie zdążył zareagować. Siła zderzenia czołowego odepchnęła oba pojazdy na pobocze. Dzięki temu nie ucierpiał nikt więcej, lecz żaden z uczestników wypadku nie przeżył.
Służby ratunkowe zastały bardzo nieprzyjemny widok. Na desce rozdzielczej czarnego mercedesa leżały zmiażdżone ciała sprawcy oraz przypuszczalnie jego dziewczyny. Dookoła było pełno krwi i rozbitego szkła. Ratownicy nie mieli czasu na zastanawianie się nad tragicznym losem tych dwojga, ponieważ usłyszeli cichy jęk dobiegający z drugiego pojazdu. Natychmiast podbiegli do niebieskiego SUV-a. Kierowca miał rozbitą głowę i połamane ręce, lecz pasażerka dawała oznaki życia.
Bez zwłoki wyrwali drzwi i zajęli się ranną. Udzielili jej pierwszej pomocy i wnieśli ją do karetki, ale zmarła, nim została dowieziona do szpitala.
Rodzice Zuzy poinformowani przez policjantów przyjechali na miejsce wypadku, dowiedzieli się, że pan Sebastian zginął od razu, a pani Kinga cały czas była przytomna. Przy uderzeniu prawdopodobnie złamała miednicę i doznała krwotoku wewnętrznego, który stanowił bezpośrednią przyczynę śmierci. Nawet gdyby pomoc przybyła wcześniej, nie dałoby się nic zrobić. Pani Ula długo dochodziła do siebie po stracie najbliższych, z biegiem czasu jednak, przy wsparciu kochającego męża i dwóch wspaniałych córek, pozbierała się.
Dziewczyna zapukała i powoli otworzyła drzwi. Antosia leżała na łóżku i co chwila pociągała nosem. Widać było, że niedawno płakała.
– Co się stało, urwisie? – zapytała starsza siostra, oglądając różowe ściany upstrzone żółtymi kwiatami. Nie otrzymawszy odpowiedzi, usiadła na skraju łóżka i zaczęła łaskotać Antosię po stopach.
– Przestań – usłyszała zgaszony głos.
– Będę ci dokuczała, dopóki mi nie powiesz, co cię trapi.
Najmłodsza Cagara w milczeniu się podniosła i usiadła obok Zuzy. Popatrzyła na nią oczami szklącymi się jak tafla jeziora o poranku, wykrzywiła usta w grymasie smutku i powiedziała:
– To wina Tomka.
– Twojego kolegi z klasy?
– On nie jest moim kolegą. To wstrętny typ.
Antosia od września była uczennicą drugiej klasy, do której chodził Tomek Majer, bardzo niewychowany chłopak. Przeszkadzał na zajęciach, nie słuchał poleceń i dokuczał szczególnie dziewczynkom.
– Co tym razem przeskrobał? – zapytała Zuza, przytulając się do siostry. Właściwie nie musiała czekać na odpowiedź. Dostrzegła kątem oka leżący na biurku zniszczony rysunek, przy którym dzień wcześniej pomagała. Przedstawiał zieloną łąkę z bawiącymi się dziećmi, w tle widać było las i góry. Przez sam środek przebiegała podłużna czarna plama po farbie plakatowej.
– Zostawiłam rysunek u pani na biurku, a on zalał go wodą i wysmarował farbą. – W głosie dziewczynki dało się wyczuć, że zaraz znowu zacznie płakać. – Powiedział, że zrobił to przez przypadek, ale ja wiem, że specjalnie.
– Nie martw się. Pani na pewno wpisała ci za niego bardzo dobrą ocenę. Widziała, że się postarałaś.
Antosia podniosła głowę i spojrzała Zuzi w oczy.
– Ale on mi się podobał – stwierdziła z przekonaniem. – Poza tym narysowałyśmy go razem i chciałam, żeby wisiał na ścianie.
– Nic się nie martw. Stworzymy jeszcze niejeden taki. A teraz musisz się wziąć w garść. Za chwilę obiad. Chyba nie chcesz dosalać sobie posiłku łzami? Poza tym nie widzę powodu, dla którego miałabyś nie wieszać tego rysunku. Jest ładny nawet z tym czarnym śladem.
– Poważnie? – Antosia wytarła nos w rękaw i spojrzała jeszcze raz na biurko.
– Oczywiście. Ściągniemy go, dopiero kiedy narysujemy nowy.
Dziewczyny wzięły pinezki i przymocowały rysunek do tablicy korkowej.
– Chodźmy na obiad – powiedziała młodsza Cagara. – Jestem zmęczona. To był ciężki dzień.
Zuza westchnęła, kiwając głową.
– A jutro będzie jeszcze cięższy, moja ty perełko. Zdecydowanie cięższy.
Po lekcjach rodzice Zuzy stawili się w szkole, czekając na zaproszenie pani Woźniak. Na korytarzu siedziała już ich córka, nigdzie jednak nie było widać ani Mirosława, ani Julii Bachów. Marcela stała w kącie z trzema przyjaciółkami. Żywo o czymś dyskutowały, nie dało się nie dostrzec gestykulacji nawet z tej odległości. Kiedy dziewczyna spostrzegła panią Urszulę, uśmiechnęła się i grzecznie ukłoniła. Nie można było jej odmówić taktu. Pomimo zażartej rywalizacji z Zuzą potrafiła się zachować wzorowo w podobnych sytuacjach.
– Nasza córka pobiła się z tą uroczą dziewczyną? – szepnęła pani Ula do męża i szturchnęła go pod żebrem, żeby zwrócić jego uwagę na Marcelę. – Aż trudno w to uwierzyć.
– Przy obcych każdy zachowuje się inaczej – stwierdził pan Marian, przypatrując się czterem dziewczynom niczym ochroniarz.
W tej samej chwili podeszła do nich córka.
– Mam wejść z wami czy zaczekać tutaj? – zapytała tonem tak obojętnym, jakby sprawa w ogóle jej nie dotyczyła.
– Sądzę, że twoja nauczycielka woli porozmawiać z nami na osobności – odparł ojciec, pukając do drzwi.
Usłyszawszy stłumione „proszę”, nacisnął klamkę, przepuścił żonę i przekroczył próg klasy. Matematyczka przywitała ich szczerym uśmiechem i wskazała ławkę przylegającą do biurka.
– Państwo Cagarowie? Bardzo proszę usiąść. To nie potrwa długo.
Rodzice Zuzy rozejrzeli się po pomieszczeniu i dostrzegli na ścianach plansze z symbolami matematycznymi, wzorami oraz figurami geometrycznymi.
– Zapewne wiedzą państwo, dlaczego zostali zaproszeni na rozmowę ze mną. – Pani Woźniak nie owijała w bawełnę. – Zdaję sobie sprawę z niezwykłych osiągnięć Zuzy i Marceli oraz ich wpływu na środowisko uczniowskie, dlatego postąpiłam tak stanowczo. Są autorytetami, jakich dawno nie mieliśmy i zapewne prędko mieć nie będziemy. To wybitne uczennice, które wejdą w skład ścisłej czwórki w rywalizacji o tytuł królowej balu maturalnego. Nie możemy sobie pozwolić, aby tak ważne z punktu widzenia kolegów i koleżanek osoby biły się na korytarzu. Tym bardziej kilka miesięcy przed zakończeniem edukacji.
Cagarowie popatrzyli po sobie. Pani Ula kiwnęła głową na znak, że to jej mąż ma się odnieść do słów kobiety.
– Pani Tereso – zaczął niepewnie, drapiąc się po skroni. – Ma pani całkowitą rację. Już wczoraj wieczorem wyłożyliśmy Zuzi, że jej zachowanie, bez względu na to, która z nich zaczęła, jest niedopuszczalne. Przyznam, że nie wiem, czy oczekuje pani od nas czegoś więcej. Wyrzucenie ze szkoły jej chyba nie grozi?
Pani Woźniak uśmiechnęła się pod nosem. Nie był to jednak ironiczny grymas, lecz wyraz zrozumienia. Przez ponad trzy lata, kiedy spotykała się z tymi ludźmi, miała im do przekazania jedynie pochwały dotyczące ich córki. Dzisiejsze spotkanie było niezręczne nawet dla niej.
– Absolutnie – zaprzeczyła. – Proszę jedynie, abyście pod koniec nauki córki w naszym liceum zwrócili szczególną uwagę na jej podejście do balu maturalnego. Wygrana nie jest w tym wypadku najważniejsza. Tytuł królowej to jedynie chwilowa chwała, która przeminie wraz z nadejściem wakacji. Oczywiście to samo powiem państwu Bachom. Dla mnie nie ma faworytów, traktuję wszystkich uczniów jednakowo bez względu na zasługi. Byłam, rzecz jasna, zmuszona zgłosić wychowawcy wczorajsze zachowanie, ale dostałam zgodę na osobiste rozwiązanie tego problemu.
Zapadła niezręczna cisza. Cagarowie zgadzali się z usłyszanymi słowami, zatem nie mieli pola do nawiązania dyskusji. Po minucie matematyczka zapytała, czy mają jakieś pytania. Kiedy zaprzeczyli, podziękowała im za przybycie i zaprosiła do wyjścia.
– Bardzo sympatyczna ta kobieta – stwierdziła pani Ula, kiedy się upewniła, że drzwi są zamknięte i nie będzie jej słychać. Zuza siedziała na ławce, po której dało się dostrzec, że służyła już niejednemu pokoleniu. Zobaczywszy rodziców, nastolatka podniosła się i do nich podeszła.
– Przepraszam, że musieliście się za mnie wstydzić – powiedziała cicho.
Pan Marian jedynie się roześmiał.
– Czy ja wiem, czy się wstydziliśmy? Porozmawialiśmy sobie rzeczowo i tak naprawdę zgodziliśmy się ze wszystkim, co powiedziała twoja nauczycielka.
– A co właściwie mówiła?
– Przede wszystkim nie wolno ci reagować tak gwałtownie jak wczoraj. Bal maturalny to nie koniec świata, córeczko – wyjaśniała pani Ula. Gdyby byli w domu, zapewne przytuliłaby córkę. Nie chciała jednak robić tego tutaj, zwłaszcza w obecności Marceli. – Tak samo dla ciebie, jak i dla twojej koleżanki. Nie wiecie, czy kiedyś nie będziecie się nawzajem potrzebować.
– W życiu! – Zuza wykrzywiła usta, jakby zjadła cytrynę. – Mam nadzieję, że drogi moje i Marceli rozejdą się na zawsze zaraz po maturach.
– Czekamy jeszcze na coś? – zapytał pan Marian. – Czy możemy już jechać? Antosia wróci za chwilę od koleżanki i będzie sama w domu – wyjaśnił. Poprosił młodszą córkę, żeby po szkole zatrzymała się u Madzi i pobawiła.
– Chciałabym zobaczyć minę rodziców mojej „przyjaciółki”, kiedy tu przyjadą – oznajmiła Zuza.
Uśmiechała się pod nosem do czasu, aż spostrzegła, że koleżanka skierowała kroki w stronę klasy pani Woźniak. Kiedy była blisko, Zuzia odezwała się z szyderczym uśmiechem:
– Kiedy twoi rodzice przyjadą? Dawno ich nie widziałam i chciałam się przywitać.
Marcela jeszcze raz się ukłoniła, spojrzała na rozmówczynię i niby od niechcenia powiedziała:
– W ogóle nie przyjadą.
– Dlaczego? – Blondynka zrobiła wielkie oczy jak na widok ogromnej ropuchy. Od dzieciństwa nie lubiła żab. Nie można było w jej przypadku mówić o fobii, ale wolała, kiedy te płazy trzymały się od niej z daleka. Nawet lekcje biologii, na których uczyła się o tych stworzeniach, wspominała jako jedne z najgorszych przeżyć w całym liceum.
– Moja droga. – Marcela zbliżyła twarz do Zuzanny, zachowując odległość na tyle dużą, żeby nie można było jej posądzić o próbę ataku. – Mam już dziewiętnaście lat i odpowiadam sama za siebie. Statut przewiduje nawet możliwość samodzielnego usprawiedliwiania swoich nieobecności. Nie ma powodu, dla którego miałabym fatygować rodziców.
Zapukała do drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia ukłoniła się kolejny raz i zniknęła za progiem sali.
Zuza stała z otwartymi ustami i nie dowierzała temu, co przed momentem usłyszała. Gdyby mogła, rozszarpałaby rówieśnicę na miejscu bez względu na obecność świadków czy kamer.
Widząc narastającą furię u córki, pan Marian złapał nastolatkę za ramię i grzecznie poprosił, aby poszła z nim do samochodu. Ta, czerwona ze złości niczym dojrzały burak, niechętnie dała się wyciągnąć na zewnątrz. Jej nadzieja związana z ukaraniem Marceli właśnie prysła.
W aucie dała upust emocjom.
– Będziecie mnie odwiedzać w więzieniu? – zapytała tonem tak spokojnym jak człowiek załamany psychicznie, który nie ma już nic do stracenia.
Pani Ula z lekkim przejęciem odwróciła się do tyłu i spojrzała na córkę.
– Co masz na myśli? – zapytała z matczyną troską.
– Ja ją zamorduję – mruknęła dziewczyna pod nosem. – Nie wiem jeszcze jak, ale najzwyczajniej w świecie ją ukatrupię.
– Nie wolno ci nawet tak mówić – upomniała ją mama. – Ani w żartach, ani w złości. To inteligentna dziewczyna, podobnie jak ty. Każdy atak, nawet słowny, wykorzysta przeciwko tobie. Niepotrzebne ci kłopoty na ostatniej prostej przed maturą. Wytrzymasz jakoś te parę miesięcy, a potem na zawsze zapomnisz o Marceli i jej przyjaciółkach.
Zuza spuściła pokornie wzrok.
– Uwierzcie, że czekam na tę chwilę od dawna.
***
Marcela po pouczającej rozmowie zamknęła za sobą drzwi i skierowała się w stronę ławki przy oknie, gdzie czekały na nią przyjaciółki. Szła pewnym krokiem, wykrzywiając usta w grymasie zadowolenia. Nie umknęło to uwadze Agnieszki. Jako jedyna w paczce ścinała swoje brązowe włosy na krótko. Kiedy je zapuszczała, za bardzo się kręciły, co doprowadzało ją do szału.
– Nie wyglądasz na zmartwioną – stwierdziła, gdy Marcela była blisko. – Skończyło się na pogrożeniu paluszkiem? – Zaśmiała się.
– Mniej więcej. Zrobiłam skruszoną minę, stwierdziłam, że taki wybryk miał miejsce pierwszy raz, oraz obiecałam poprawę. Pani Woźniak zafundowała mi wykład na temat stosunków koleżeńskich, ale ogólnie była w porządku.
– Co teraz? – wtrąciła Paulina, najwyższa i najszczuplejsza spośród dziewczyn. – Rwiemy dalej plakaty Cagary czy dajemy sobie spokój?
– Wstrzymaj się – rozkazała Bacha. – Nie potrzebujemy więcej kłopotów. Poradzimy sobie z Zuzką inaczej. Mój wczorajszy wybuch nie był najmądrzejszym posunięciem.
– Domyślam się, że masz jakiś plan – dociekała Paulina.
– Nic szczególnego, ale chcę pokazać naszej koleżaneczce, że zadzieranie z nami to najgorszy z pomysłów.
– Wyjaśnisz nam? – drążyła Agnieszka.
– Chodźcie na kawę do Tasty Baru. Tam porozmawiamy. Dzisiaj lepiej nie przesiadywać w szkole po lekcjach. Cokolwiek by się stało, będzie na mnie.
Wyszły na zewnątrz. Niebo tego dnia było bezchmurne i powiewał ciepły wiatr stwarzający idealne warunki do spędzenia popołudnia na rynku.
Zajęły miejsce przy stoliku pod parasolem i czekając na obsługę, kontynuowały rozmowę. Jedynie Karolina Zarda, dziewczyna o gładkiej skórze, w okrągłych okularach o nieco za dużych oprawkach, cały czas milczała. Nic dziwnego. Nie należała do rozmownych osób, choć z powodzeniem mogłaby wykorzystywać swój łagodny, czysty głos jako lektorka albo komentatorka sportowa. Któregoś dnia w pierwszej klasie jeden z zarozumiałych kolegów, Romek, dręczył ją pytaniami o małomówność, na co ponoć odrzekła, że głupcy mówią, a mądrzy słuchają i zapominają1. Marcela nie miała jednak bardziej lojalnej przyjaciółki. Niejednokrotnie zdarzał się jej konflikt z Agą bądź Pauliną, ale nigdy z Karolą.
– Przemyślałam sprawę – zaczęła Bacha. – Obrzydzimy naszej koleżance bal maturalny oraz zepsujemy relacje z Dominiką. Dyskretnie. Jakiekolwiek inne działanie mogłoby spowodować poważniejsze konsekwencje niż rozmowa z nauczycielką. Mimo wszystko nie mogę sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Nawet mnie nie uszłoby to płazem po raz drugi.
– Przecież one nie odstępują się na krok – zauważyła Paulina. – Jak chcesz je skłócić?
– Mocną przyjaźń może zburzyć jedynie facet. Tak się składa, że mój braciszek podoba się Zuzce. Jeśli jej wmówimy, że Dominika planuje się z nim umówić, wtedy upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Intryga wydaje się sprytna – przyznała Agnieszka po chwili milczenia. Dziewczyny otrzymały właśnie kawę i nie chciały, żeby kelnerka usłyszała ich rozmowę. – Ale to nadal jedynie ciekawy plan, w dodatku trudny do zrealizowania.
Bacha uśmiechnęła się pod nosem.
– Zapominasz, że Adam to mój brat. Wykorzystamy nieśmiałość Zuzki. Podrzucimy Dominice list rzekomo napisany przez Adama i dopilnujemy, żeby jako pierwsza odczytała go Cagara. Nie poprosi przyjaciółki o wyjaśnienia, tylko od razu wybuchnie. Możliwe, że przy okazji odwali coś głupiego, za co będzie musiała się tłumaczyć w szkole.
– A co, jeśli się dogadają? – dociekała Aga. – Prawda prędzej czy później może wyjść na jaw.
– Mój braciszek jest tak samo nieśmiały jak Zuza – tłumaczyła Marcela. – Istnieje naprawdę niewielka szansa, że sobie wszystko wyjaśnią. A Cagara nie da wiary samym słowom Dominiki. Nawet jeśli, to i tak nikt nam nie udowodni podłożenia listu. Nic nie ryzykujemy.
Paulina rozerwała dwie saszetki z cukrem i wsypała ich zawartość do swojego cappuccino. Wzięła łyżeczkę i zaczęła energicznie mieszać napój.
– Nie lepiej byłoby skręcić jej kostkę na WF-ie? – zapytała retorycznie.
Pomimo ogólnej niechęci do rywalki żadna z dziewczyn nie posunęłaby się do tak drastycznych czynów. Marcela i Zuza co prawda nie darzyły się sympatią, lecz licealistki miały swoje zasady, których nigdy by nie złamały. Wyrządzenie komuś fizycznej krzywdy nie wchodziło w grę.
– Zdecydowanie wolę patrzeć, jak wycofuje się ze łzami w oczach z walki o tytuł królowej balu, niż jak chodzi o kuli – stwierdziła Bacha. – Jedynym facetem, z którym chciałaby zatańczyć, jest mój brat. Co drugi chłopak w naszej klasie ślini się do niej, a ona nie zwraca na żadnego uwagi. To ułatwia nam zadanie.
– Kto podrzuci list? – zapytała Agnieszka. – Jestem dobra w zagadywaniu ludzi, mogę odciągnąć na bok Dominikę albo Zuzę.
– Dam go Karolinie – oznajmiła Marcela.
Przyjaciółka bez słowa lekko kiwnęła głową. Gdyby dziewczyny nie znały jej od lat – wszystkie pochodziły z Leśnicy, więc ich przyjaźń zaczęła się jeszcze przed szkołą średnią – pomyślałyby, że jest niemową.
– Najlepiej poradzisz sobie z tym zadaniem – zwróciła się Bacha bezpośrednio do koleżanki.
Była przekonana, że jedyna osoba, która nie rozmyśli się w ostatniej chwili ani nie stchórzy, to właśnie Karola. Przekazując jej jutro list, będzie pewna, że przesyłka trafi tam, gdzie ma trafić.
– Kiedy planujesz to zrobić? – zapytała Paulina. Tak naprawdę jedyną lekcją, na której dało się coś zdziałać w tym temacie, było wychowanie fizyczne. Wszyscy zostawiają plecaki w szatni i biorą je dopiero po skończonych ćwiczeniach. Następnego dnia klasa Zuzy miała dwie lekcje WF-u z rzędu.
– Zaraz po rozgrzewce. Pani Wilowicz będzie objaśniała ćwiczenia, które mamy wykonać na ocenę, a wtedy Karolina poprosi o chwilę przerwy. – Marcela spojrzała na zaufaną przyjaciółkę. – Powiesz, że jest ci słabo, albo coś w tym stylu. Agnieszka zaproponuje pójście z tobą do toalety i przy okazji dopilnuje, żeby nikt nie zauważył, jak podrzucasz list.
– Jaką masz pewność, że Zuza w ogóle zobaczy ten list? – wtrąciła Aga. – Przecież nie będzie grzebała w plecaku Dominiki. Musiałby wypaść przez przypadek, i to jeszcze w momencie, w którym Cagara byłaby w pobliżu. Zbyt dużo fartu naraz.
Dziewczyny spojrzały pytająco na swoją liderkę, ona jednak nie traciła rezonu. Popatrzyła na Agnieszkę wzrokiem mówiącym: „nie doceniasz mnie”, uśmiechając się pod nosem.
– To już moje zmartwienie – odrzekła tajemniczo. – Zapewniam was, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Pamiętajcie tylko, żeby zbytnio nie gapić się na plecak Dominiki. Mogłoby to wzbudzić niepotrzebne podejrzenia.
Dziewczyny nie dopytywały więcej o szczegóły. Pogoda była zbyt relaksująca, aby tracić czas na rozmowę o koleżance, której nie lubiły. Chociaż nie potrafiłyby odpowiedzieć na pytanie, skąd się u nich wzięła antypatia do Zuzy, to od początku liceum nie życzyły tej dziewczynie sukcesu. Przyjaźniły się z Bachą od dawna i dlatego zgodnie pomagały jej w realizacji planu stania się jedną z najlepiej zapamiętanych absolwentek w historii szkoły.
– Przyznaj się – zagadnęła po chwili przerwy Paulina, delektując się przyniesionym przed momentem sernikiem niczym kawiorem w najdroższej restauracji. – Nie powiedziałaś rodzicom o wczorajszej bójce?
– Zgadłaś – odparła spokojnie Marcela. – Podejrzewam, że niespecjalnie by się nią przejęli. Jak znam tatę, powiedziałby, że skoro nawarzyłam sobie piwa, to muszę je wypić. Póki nie wracam nad ranem w stanie nietrzeźwości ani nie przywozi mnie policja, rodzice nie stawiają mi jakichś specjalnych ograniczeń w życiu prywatnym. Pomagam im sprzątać, a wiecie, że mamy dużo apartamentów.
– Czyli jesteś wzorową córeczką – podsumowała Agnieszka z odrobiną ironii. – A tytuł królowej oraz najwyższa średnia w szkole będą wisienką na torcie. O ile oczywiście wyprzedzisz Zuzkę.
– Zrobimy wszystko, żeby potknęła się na ostatniej prostej – zadecydowała Marcela, po czym podniosła filiżankę z kawą, jakby wznosiła toast za powodzenie swojej intrygi.
1 Słowa Przedwiecznego z serialu Władca zwierząt emitowanego w latach 1999–2002 (przyp. aut.).