Likwidator - Marcin Pełka - ebook + książka

Likwidator ebook

Marcin Pełka

3,9

Opis

Tak wygląda przyszłość odbita w krzywym zwierciadle codzienności

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak będzie wyglądać nasza cywilizacja za kilkadziesiąt lat?
Być może policja będzie patrolowała ulice dronami, miasta rozrosną się do niebotycznych rozmiarów, a ludzie staną się żywym towarem. Wszystko to oczywiście za sprawą technologii i postępu… Dzięki opowiadaniom z tomu „Likwidator” dowiecie się, do czego można wykorzystywać własne zęby, ile na rynku wtórnym kosztuje nerka albo jak bardzo zapracowany może być Anioł Stróż. Poznacie też sposoby na bardziej lub mniej eleganckie wyjście z imprezy… Kontrowersyjni bohaterowie, nieskrępowana wyobraźnia i absurdalny, ironiczny humor – oto fundamenty tego szalonego świata, w którym być może wkrótce przyjdzie nam żyć.

Grawitacja okazała się bezlitosna. Nie zamierzała wypuścić z objęć ani człowieka, ani betonowo-metalowej konstrukcji. Łoskot zderzenia z ziemią był ogłuszający. W górę wzbiły się tumany siwego kurzu i pyłu. Wydawać by się mogło, że po upadku z takiej wysokości człowiek nie ma szans na przeżycie. Craig jednak przeżył. Zawdzięczał to pancerzowi bojowemu, którego nie zdjął przed wyjściem na papierosa. Interaktywna zbroja bez chwili przerwy monitorowała parametry życiowe właściciela. Nagły skok adrenaliny oraz gwałtowna zmiana położenia środka ciężkości ciała wzbudziły alarm. Pancerz uszczelnił się, na twarz zsunęła się osłona z hartowanego plastoszkła, usztywniły się i wzmocniły płyty ochronne nad stawami kończyn.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (13 ocen)
6
2
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jankes44

Nie oderwiesz się od lektury

Jest dobra. Ten czarny humor powala.
00

Popularność




LIKWIDATOR I

Craig wyszedł na balkon, ale nie zdążył zapalić. Nie zauważył rozciągniętej tuż nad progiem linki i zerwał ją przy pierwszym kroku. Chwilę później nastąpiła błyskawiczna seria głuchych detonacji. Umieszczone w strategicznych miejscach ładunki wybuchowe naruszyły konstrukcję balkonu, oddzielając go od elewacji. Craig runął z ósmego piętra.

Grawitacja okazała się bezlitosna. Nie zamierzała wypuścić z objęć ani człowieka, ani betonowo-metalowej konstrukcji. Łoskot zderzenia z ziemią był ogłuszający. W górę wzbiły się tumany siwego kurzu i pyłu. Wydawać by się mogło, że po upadku z takiej wysokości człowiek nie ma szans na przeżycie. Craig jednak przeżył. Zawdzięczał to pancerzowi bojowemu, którego nie zdjął przed wyjściem na papierosa. Interaktywna zbroja bez chwili przerwy monitorowała parametry życiowe właściciela. Nagły skok adrenaliny oraz gwałtowna zmiana położenia środka ciężkości ciała wzbudziły alarm. Pancerz uszczelnił się, na twarz zsunęła się osłona z hartowanego plastoszkła, usztywniły się i wzmocniły płyty ochronne nad stawami kończyn. Craig nie uległ panice. Na wysokości czwartego piętra wydał krótką komendę:

– Adaptacja!

Obronne oprogramowanie zadziałało niezwłocznie. Bojowy pancerz zmusił zamkniętego wewnątrz człowieka do przyjęcia właściwej dla takiej sytuacji pozycji. W wyniku tych działań Craig wyrżnął dłońmi i prawym kolanem w ulicę przy wieżowcu. Lewa noga była wysunięta w tył. We wgnieceniu, które właśnie zrobił w asfaltowej nawierzchni, przypominał biegacza, który przyczajony w blokach startowych czekał na sygnał do rozpoczęcia sprintu. Nigdzie jednak nie pobiegł. Podniósł się, oszczędnymi ruchami otrzepał z pochodzącego z balkonu gruzu i rozejrzał dookoła z żądzą zemsty w oczach. Nigdzie jednak nie dostrzegł sprawcy zamachu. A szkoda, bo miał wielką ochotę rozerwać kogoś na strzępy albo chociaż nabić jego ciało na powyginane pręty będące do niedawna ozdobną balustradą.

– Szlag! – warknął rozeźlony.

Przeskanował okolicę różnymi detektorami, ale na wyświetlaczu po wewnętrznej stronie hełmu nie pojawił się żaden potencjalny cel. Z oddali dobiegło zawodzenie policyjnych syren. Craig nie miał ochoty na spotkanie ze stróżami prawa. Ruszył truchtem w głąb blokowiska. Mieszkanie było spalone, nie miał po co do niego wracać. Nie zamierzał ponownie wystawiać się na strzał. Najchętniej wyniósłby się z miasta – tak podpowiadał mu instynkt. Logika mówiła mu jednak co innego. Próbowali zlikwidować go tu, spróbują gdzieś indziej. Już teraz praktycznie nie rozstawał się z pancerzem bojowym. Miałby spędzić w nim resztę życia? Miałby ciągle oglądać się za ramię w oczekiwaniu na pogoń albo lustrować wszystko dookoła, wypatrując snajpera?

– Ni chuja! – znów warknął i przyspieszył bieg.

***

Myśli Craiga biegły równie szybko jak on sam. Miał nad czym dywagować. Przede wszystkim zastanawiał się, czy kryjówka, do której się kierował, była bezpieczna. Mieściła się w opuszczonej przed kilkoma laty przemysłowej dzielnicy miasta. Po awarii w fabryce produkującej pestycydy doszło do chemicznego skażenia rozległego obszaru. Toksyczne substancje opadły wraz z deszczem, wgryzając się w budynki, ulice, chodniki. Były wysoce szkodliwe dla zdrowia człowieka. Ich neutralizacja okazała się zbyt droga i nie dawała gwarancji skuteczności. Władze miasta doszły do wniosku, że walka z trucizną jest nieopłacalna. Skażony obszar został ogrodzony, zakazano do niego wstępu, a zakładom i firmom, które się tam mieściły, za symboliczne kwoty przekazano nowe tereny inwestycyjne po przeciwnej stronie aglomeracji.

Opuszczona dzielnica początkowo była rajem dla szabrowników. Nie ma takiego ogrodzenia, którego człowiek nie potrafiłby prędzej czy później sforsować. Czekające na śmiałków łupy stanowiły ku temu wielką zachętę. Wkrótce jednak okazało się, że wyprawy do zakazanej strefy nie były opłacalne. Szabrownicy, owszem, przynosili różne fanty, krótko jednak cieszyli się z pochodzących z ich sprzedaży zysków. Śmiercionośna chemia ze skażonej strefy dawała o sobie znać po tygodniu, góra dwóch. Obecni tam zaczynali tracić czucie w rękach i nogach, w ich ciałach narastała gorączka, wszystko kończyło się zgonem w niedającym się przerwać napadzie drgawek. Produkowane w feralnym zakładzie chemicznym pestycydy okazały się silnie neurotoksyczne.

Nabywcy fantów ze skażonej strefy również chorowali, choć łagodniej. Kontakt z trucizną mieli mniejszy, w ich przypadku nie dochodziło do śmiertelnych drgawek. Doświadczali jednak zaburzeń czucia, a nie miały one przemijającego charakteru. Szybko rozeszła się plotka o konsekwencjach osobistego lub pośredniego kontaktu ze skażonym obszarem. Nie było chętnych na szaber, nie było popytu na przynoszone stamtąd rzeczy. Skażona dzielnica coraz częściej nazywana była Dzielnicą Śmierci. Wkrótce złowroga nazwa przywarła do niej na stałe, a opowieści o dziejących się w niej nienaturalnych rzeczach skutecznie wszystkich odstraszały.

Prawie wszystkich – Craig do Dzielnicy Śmierci chodził. Mało tego – urządził sobie w niej kryjówkę i właśnie ku niej zmierzał. W pancerzu bojowym niestraszne wydawały mu się żadne pestycydy. W jednym z przemysłowych kompleksów znalazł system piwnic. Były na tyle głębokie, że chemiczne skażenie do nich nie dotarło. Mógł w nich przebywać bez wspomagania zbroi. To, czy na miejscu odważy się ją zdjąć, pozostawało jednak kwestią do przemyślenia. Odłożył tę decyzję na potem. Na razie ważniejsze było, czy kryjówka nadaje się do użycia.

Ostatecznie uznał, że tak. Nie zaglądał do niej od roku. Zakładał, że zamachowcy pojawili się w mieście niedawno. Wydawało mu się to mało prawdopodobne, by śledzili go znacznie wcześniej i dopiero dziś zdecydowali się odstrzelić go wraz z balkonem. Przypuszczał, że był obserwowany przez dwa, trzy tygodnie, maksymalnie miesiąc. Nie wierzył, że trwało to dłużej, bo przy całym profesjonalizmie wrogiej strony dzięki wszechobecnej inwigilacji pewnie coś by zauważył, a nie dostrzegł niczego podejrzanego.

W profesjonalizm zamachowców natomiast nie wątpił. Rodzaj i precyzja zastosowanej na balkonie pułapki wyraźnie świadczyły o tym, że nie miał do czynienia z amatorami czy przeciętnymi cynglami do wynajęcia. Wróg był groźny, dysponował środkami i technologią z najwyższej półki. Craig miał świadomość, że przeżył tylko dzięki wspomaganemu przez sztuczną inteligencję pancerzowi. Ten okazał się jego drugą skórą. Przyzwyczaił się do niego, choć nigdy nie polubił. Wychodził dzięki niemu z wielu opresji, ale mimo to tak do końca nie potrafił zaakceptować jego obecności. Gdyby zdjął go przed wyjściem na papierosa, już by nie żył. Zawdzięczał mu ocalenie – to było bezsprzeczne. Miłością z tego tytułu do bojowej zbroi jednak nie pałał.

Muszę rzucić palenie! – postanowił, dobiegając na miejsce. Przyczaił się w zacienionym obszarze placu przed fabryką, która kiedyś produkowała przemysłowe detergenty. Odczekał kilka minut, uważnie obserwując wszystko dookoła. Nic nie przykuło jego uwagi. Panowała idealna cisza, otoczenie zastygło w bezruchu. Przed wejściem do piwnicznego kompleksu zalegała gruba warstwa nawianych przez wiatr śmieci i kurzu. To był dobry prognostyk, ale nauczony niedawnym doświadczeniem Craig wolał na wszelki wypadek wszystko sprawdzić.

Ostatecznie nie znalazł żadnych pułapek i z westchnieniem ulgi zagłębił się w czarną czeluść podziemnych korytarzy. Chwilowo pozostawał bezpieczny, choć trudno było sprecyzować, ile ta chwila potrwa. Czuł, że kryjówka może mieć charakter tymczasowy i że prędzej czy później zamachowcy znajdą go także tutaj. Widząc ich dotychczasową sprawność, sądził, że stanie się to raczej prędzej niż później. Dlatego też postanowił nie marnować czasu.

Przegryzając sprasowany baton wojskowej racji żywnościowej, odpalił komputer. Połączył go z obwodami sztucznej inteligencji pancerza bojowego i zabezpieczony na wszelkie dostępne sposoby wszedł do sieci. Buszował w niej prawie godzinę. Włamał się do systemu miejskiego monitoringu, szukając kamer zorientowanych na blok, w którym niedawno przebywał. Prześledził zapisane obrazy do tygodnia wstecz, nie znajdując niczego. Nie zaskoczył go brak rezultatów. Miejski monitoring do dokładnych nie należał. Zrzucił przejrzany materiał na dysk zewnętrzny i włączył program wyostrzający obraz. Po minucie otrzymał znacznie lepsze jakościowo nagranie. Je z kolei przepuścił przez program własnego autorstwa, który miał za zadanie wyszukać wszelkie, nawet najdrobniejsze odchylenia od zadanego wzorca. Tym był zaś obraz zarejestrowany miesiąc temu.

Analiza trwała niecały kwadrans. Tym razem przyniosła pożądane efekty. Craig zobaczył rozmazane plamy poruszające się po ścianie wieżowca. Po elewacji przemieszczały się dwie osoby w kameleonach. Tym mianem określano nowoczesne pancerze bojowe z wysoce wydajnymi systemami kamuflażu. Osoba w nie ubrana prawie idealnie zlewała się z tłem, a maskowanie błyskawicznie dostosowywało się do zmian warunków podczas ruchu właściciela. Na oczach Craiga dwa kameleony zatrzymały się u podstawy balkonu na ósmym piętrze. Po kilku minutach łatwych do odgadnięcia działań jeden z zamachowców przeszedł przez balustradę i chwilę gmerał przy balkonowych drzwiach. Wszystko było jasne – najpierw podłożono ładunki wybuchowe, potem zainstalowano nić uruchamiającą zapalnik. Zakamuflowane postacie spełzały ze ściany wieżowca tą samą drogą i znikły z oczu kamery monitoringu.

Craig przeszukał sieć pod kątem możliwości nabycia pancerza z opcją prawie doskonałego kamuflażu. Był przekonany, że nie znajdzie ofert na oficjalnym rynku, więc od razu przeszukał źródła nielegalne. Wynik okazał się ten sam – zero szans na nabycie kameleona. Wniosek mógł być więc tylko jeden – na jego życie dybała armia. Tylko ona dysponowała takim sprzętem. Biorąc pod uwagę sposób i płynność przemieszczania się zamachowców po ścianie wieżowca, w grę wchodziły czasowe kotwy chemiczne. To również stanowiło wojskowe wyposażenie. Dokładając do tego zestawu przeszłość Craiga, wątpliwości być nie mogło – próbowali go zlikwidować koledzy po fachu.

Przez dziesięć lat służył w siłach szybkiego reagowania w jednostce do zadań specjalnych. Brał udział w supertajnych akcjach na całym świecie, z każdej wychodząc zwycięsko, choć nie zawsze z oddziałem w pełnym składzie. Z dwóch akcji wrócił sam, ale mimo to obie zostały doprowadzone do pożądanego końca. A potem zaskakująco nawet dla samego siebie wypalił się. Stracił zapał, nie nakręcała go związana z zadaniami specjalnymi adrenalina, nie miał już do tego serca. Złożył wypowiedzenie. Usłyszał wówczas, że z takich oddziałów i z takiej służby nie da się zwyczajnie odejść. On, który dokonywał rzeczy, wydawać by się mogło, niemożliwych, usłyszał trzy słowa: nie da się. Taki zwrot nie funkcjonował w jego słowniku.

Tego samego dnia opuścił macierzystą jednostkę i armię w ogóle. Uważał, że najzwyczajniej w świecie odszedł z wojska. Jego przełożony widział to jednak w innym świetle i uznał ruch Craiga za dezercję. Armia zalegała mu z półrocznym żołdem, a opuszczając jej szeregi w nieregulaminowy sposób, nie mógł liczyć na wypłatę. Zrekompensował sobie dług, zabierając pancerz bojowy. Jego dowódca stwierdził, że był to przykład zaboru mienia wojskowego.

Winny dezercji i kradzieży wysoce specjalistycznego wyposażenia – tak brzmiała decyzja zwołanej na szybko komisji dyscyplinarnej. Wyrok pozostawał formalnością, uzgodnienie kary również, choć z oczywistych względów niczego nie ogłoszono oficjalnie. W końcu nie był to proces sądowy lege artis, a likwidacja dezertera-złodzieja nie należała do rutynowego postępowania. Winnego zaś powinno się bezdyskusyjnie zlikwidować – skoro raz okazał się nielojalny, istniało ryzyko podobnego zachowania w przyszłości. Z założenia nie dawano więc nikomu szans na powrót do armii. Dezerterów kasowano i szybko o nich zapominano.

Tym razem jednak ofiara okazała się sprytna, doświadczona i dobrze wyposażona. Craig nie miał wątpliwości, że polowanie się nie skończyło. Nadal był zwierzyną, myśliwi wciąż pozostawali gdzieś w mieście. Przynajmniej dwóch, choć wcale by się nie zdziwił, gdyby próbował go odstrzelić cały oddział do zadań specjalnych. Co by nie mówić o jego byłym dowódcy, gość miał w zwyczaju dmuchać na zimne i nigdy nie lekceważył przeciwnika. Znał Craiga ponad dziesięć lat i wiedział, do czego był zdolny.

– On jeden, ich dziesięciu – stwierdził z przekąsem Craig. – Myślicie, gnojki, że to łatwizna?

Na jego obliczu zagościł złowrogi uśmiech.

***

Spędził jeszcze trochę czasu w sieci. Pobieżnie przejrzał listy meldunkowe hoteli. Zhakowanie ich baz danych dla SI jego pancerza podpiętej do komputera trwało raptem pół minuty. Nie spodziewał się znaleźć znajomych nazwisk. Zamachowcy, jeżeli w ogóle się gdzieś zameldowali, korzystali zapewne z fałszywszych tożsamości. Bardziej prawdopodobne było, że zajęli jakiś nierzucający się w oczy pustostan i urządzili w nim bazę wypadową. Craig nie zamierzał jednak niczego pominąć. Poza tym, prawdę mówiąc, chwilowo nie miał innych, bardziej realnych punktów zaczepienia. Zgodnie z przypuszczeniami w księgach meldunkowych hoteli niczego nie znalazł.

Następnie napisał prosty program wyszukujący w miejskim monitoringu średniej wielkości samochody. Kilkuosobowa ekipa ze sprzętem nie przyjechałaby do miasta zwykłym sedanem, z kolei duża ciężarówka za bardzo rzucałaby się w oczy. Pozostawały więc pośrednie pomiędzy nimi dostawczaki. Ponownie podpiął się do miejskiej sieci kamer i wpuścił do niej program. Zawęził kryteria wyszukiwania do ostatnich dwóch tygodni. Po chwili zalało go morze danych. Nie miał czasu na grzebanie w nich, chęci tym bardziej. Tym razem zawęził poszukiwania do obszaru kilku przecznic od wieżowca, w którym zastawiono na niego pułapkę. Obrazów było o wiele mniej, jednak ich liczba do małych nadal nie należała. Po chwili zastanowienia zdecydował się przyjrzeć autom stojącym w miejscach, które on sam wybrałby jako strategicznie najlepsze.

Właśnie zgrywał do pamięci numery rejestracyjne z zamiarem późniejszego poszukania w sieci informacji o ich właścicielach, gdy rozległo się pojedyncze ciche „ping” alarmu. Coś działo się na górze tuż przy opuszczonym zakładzie, w którym miał kryjówkę. Uaktywnił się czujnik ruchu, ożyła pasywna dotąd kamera. Nie zawsze oznaczało to zagrożenie. Po skażonej części miasta poruszały się bezpańskie zwierzęta. Kilkukrotnie wcześniej Craig widział też dziwaczne stwory, które najprawdopodobniej były mutantami powstałymi wskutek skażenia. Obecne wszędzie dookoła pestycydy mogły wpłynąć na powstanie wad rozwojowych psów czy kotów. Ich potomstwo mogło przeżyć, przybierając różnorodne, zazwyczaj szkaradne formy. Tak przynajmniej próbował wyjaśnić pochodzenie tych maszkar, które od czasu do czasu wchodziły w pola obserwacji ukrytych kamer. Wtedy patrzył na nie z obrzydzeniem. Dziś ucieszyłby się na ich widok. Niestety to nie był koncert życzeń. Na ekranie pojawiła się furgonetka.

Za szybko mnie odnaleźli – ocenił Craig. Muszę mieć jakiś marker.

Nie miał jednak czasu na jego poszukiwanie. Stwierdził, że neutralizacją elektronicznej pluskwy zajmie się później. Mocno liczył na to, że jakieś „później” będzie. Dopiął poluzowany dotąd pancerz, odłączył SI od sieci, opuścił osłonę hełmu.

– Obrona-atak! – Włączył tryb bojowy, chwytając za pistolet. Na monitorze zobaczył, jak drzwi furgonetki otworzyły się na moment, po czym zamknęły. Ktoś, kto nie wiedziałby, czego szukać, nie zauważyłby żadnych podejrzanych rzeczy. Craig dostrzegł jednak dwie rozmyte plamy, które przylgnęły do ogrodzenia fabryki, a następnie przemieściły się wzdłuż niego w stronę bramy wejściowej. Dwa kameleony były w akcji.

– No dobra, gnojki, zatańczmy!

Miał przewagę, bo doskonale znał teren. Poza tym przygotował go do działań obronnych na wiele różnorodnych sposobów. Doskonale się na tym znał. Dodatkowo miał świadomość, czego może się spodziewać po przeciwnikach. Jeżeli dwójka zamachowców się rozdzieli, ich likwidacja będzie bułką z masłem. Jeśli będą współpracować, poprzeczka powędruje znacząco w górę. Zakładał, że ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna i się nie pomylił.

Członkowie jednostki do zadań specjalnych byli dobrze wyszkoleni. Przez moment przyglądał się, jak dwie rozmazane plamy przemieszczały się w głąb chemicznego zakładu i kierowały się do jego podziemi. Przeciwnicy ewidentnie wiedzieli, dokąd iść, i tym razem nie zamierzali zastawiać pułapek. Teraz dążyli do bezpośredniej konfrontacji i ostatecznego wyeliminowania celu.

Craig był gotowy.

Jakiś czas wcześniej, szykując się na taką ewentualność, podwiesił pod sufitem metalową sztabę. Żelastwo ważyło ponad dwieście kilogramów i okazało się trudne do wypatrzenia w gąszczu rur i przewodów wentylacyjnych. Wyczekał na odpowiedni moment i zwolnił magnetyczny zaczep. Powstrzymywana tylko pojedynczą liną sztaba pomknęła po łuku w dół niczym gigantyczne wahadło i z impetem uderzyła w klatkę piersiową stojącego jej na drodze kameleona, przebiła znajdującego się w nim człowieka i wbiła w ścianę. Przeciwnik stracił kamuflaż. Widać było, jak najpierw spazmatycznie ruszał kończynami niczym parodia dziecięcego pajacyka, a następnie ostatecznie zwiotczał. Przypominał brzydkiego motyla niestarannie przyszpilonego w specyficznej gablocie wystawowej.

Jednego wroga mniej – odhaczył w myślach Craig. Nie zamierzał być delikatny i subtelny. Wiedział dużo o możliwościach bojowego pancerza, więc z założenia odpuścił sobie strzelanie do intruzów. Pojedyncze trafienie nie zrobiłoby na nich większego wrażenia, bo siła uderzenia pocisku zostałaby błyskawicznie zamortyzowana przez ochronne kompozyty. W ten sposób mógłby unieszkodliwić przeciwnika jedynie przez oddanie kilku precyzyjnych strzałów w okolice stawów. Unieruchamiał go wówczas na parę chwil, co dawało szansę na doskok i dokończenie likwidacji z małej odległości. To była teoria, praktyka okazywała się natomiast cholernie trudna do realizacji.

Po pierwsze, w walce rzadko można osiągnąć stuprocentową celność. Jeden, dwa strzały, owszem, więcej już raczej nie. Rywal nie tkwił przecież nieruchomo jak tarcza na strzelnicy. Po pierwszym trafieniu z pewnością mocno się postara, aby uniemożliwić dalsze. Kolejnym elementem uwarunkowań bezpośredniego starcia był czas. Jakkolwiek szybko Craig by nie strzelał, zanim wyeliminowałby pierwszego intruza, drugi wkroczyłby do akcji i pozamiatał sprawę. Nie miało więc sensu tracenie amunicji. Jeśli chciał przeżyć, w grę wchodziły rozwiązania siłowe i właśnie takie zamierzał wykorzystać.

Widząc śmierć towarzysza, drugi kameleon stał się wyraźnie ostrożniejszy. Zwolnił tempo przesuwania się korytarzem, uważnie lustrował otoczenie w poszukiwaniu ewentualnych kolejnych pułapek. Craig właśnie na to liczył. Szykując się do takiego scenariusza, spenetrował kanały wentylacyjne piwnic pod fabryką. W jednym z nich wprowadził niewielką modyfikację. Dwie płyty dna zamocował na zawiasach, tak aby odchylały się w dół. Ich styczne brzegi złączył niewielkim magnesem. Jego siła była na tyle duża, że utrzymywała płyty w poziomie. Jednak w momencie gdy pojawiał się na nich jakiś ciężar, magnes puszczał, a wówczas dno wentylacyjnego kanału działało jak zapadnia.

Craig poczekał na odpowiedni moment, po czym skoczył w dół. Zwalił się rywalowi na głowę. Wykorzystując moment zaskoczenia, objął jego szyję lewym ramieniem i odgiął w tył. Człowiek przeciwko człowiekowi, jeden pancerz bojowy przeciwko drugiemu – można by wnioskować, że w takich okolicznościach starcie powinno być wyrównane. Craig nie zamierzał jednak wdawać się w szamotaninę czy bokserską wymianę ciosów w zwarciu.

– Igła! – pospiesznie wydał polecenie. Pancerz zareagował błyskawicznie. Prawy palec wskazujący wyprostował się, usztywnił i wydłużył, zwężając na końcu. Tym samym zmienił się w dziesięciocentymetrowy szpikulec. Craig wbił go przeciwnikowi u nasady potylicy. Tu znajdował się port, przez który ładowano pancerze bojowe. Doszło do spięcia, sztuczna inteligencja kameleona została odcięta. Ubrany w najnowsze osiągnięcie wojskowej techniki intruz w jednej chwili przestał być groźny. Stał się powolny i niezgrabny, a Craig wykorzystał to bez wahania. Mocniej zgiął lewe ramię. Siła mięśni wsparta została jego w pełni sprawnym pancerzem, co w konsekwencji pozbawiło rywala dopływu tlenu. Intruz stracił przytomność i bezwładnie osunął się na betonową posadzkę u stóp zwycięzcy.

Ten zaś nie zamierzał napawać się sukcesem. Chwycił ciało i zawlókł je do pomieszczenia z komputerem. W nim uwolnił przeciwnika z pancerza, a następnie sam też się oswobodził. Sprawnymi, oszczędnymi ruchami wymontował port, moduł SI i ogniwa energetyczne ze swojej zbroi i przełożył do pustego kameleona. Wszystkie czynności wykonywał precyzyjnie, prawie że automatycznie, cały czas zerkając na obrazy przesyłane z kamer rozmieszczonych wokół kryjówki.

Zdawał sobie sprawę z tego, że zanik sygnałów dwóch kameleonów odebrany zostanie przez resztę zespołu likwidatorów. Sekundy dzieliły go od ich wkroczenia do akcji. Z jednej strony mało, z drugiej jednak wystarczająco dużo. Przeszedł gruntowne przeszkolenie w zakresie działania, obsługi i naprawy pancerzy bojowych, więc nie napotkał żadnych problemów przy przywracaniu do użytku uszkodzonego kameleona.

Pospiesznie się ubrał, aktywował system i wydał komendę do adaptacji. Zbroja błyskawicznie dostosowała się do rozmiarów nowego właściciela i po chwili na wewnętrznym wyświetlaczu hełmu pojawił się komunikat o stuprocentowej sprawności wszystkich układów bojowego wsparcia. W samą porę, bo po obu stronach stojącej przed fabryką furgonetki otworzyły się drzwi i na zewnątrz wymknęły się dwie rozmazane plamy. Mógł w ciemno założyć, że zamachowcy zachowają maksimum ostrożności i nie ruszą do szturmu na ślepo. Miał więc wąski margines czasu.

Pospiesznie ubrał nieprzytomnego mężczyznę w swój stary pancerz i usadowił go na fotelu przed komputerem. Od biedy mógł uchodzić za kogoś, kto w bezruchu przygląda się obrazom na monitorze. Sam zaś się wycofał i ponownie wspiął do systemu podwieszonych pod sufitem kanałów wentylacyjnych. Miał w nich kolejne czekające na przeciwników atrakcje. O tym, które z nich wykorzysta, zadecyduje rozwój sytuacji.

Dwa kameleony zbliżały się do pomieszczenia z komputerem. Przez szczeliny w kanałach obserwował rozmazane plamy, powoli sunące z odbezpieczoną bronią wzdłuż ścian piwnicznych korytarzy. Chwilę później ciszę podziemi rozdarły dwie prawie równoczesne serie z automatów. Trafiony cel zadrgał w parodii pantomimy i bezwładnie zwalił się na podłogę.

Craig ledwo zauważalnie wzruszył ramionami. Ta śmierć nie będzie zapisana na jego konto. Nieprzytomnego żołnierza rozwalili kumple z oddziału. Najwyraźniej hołdowali zasadzie najpierw strzelaj, potem pytaj. Dla niego była zbyt skomplikowana. Osobiście wolał prostszą jej wersję – strzelaj, nie pytaj.

Kiedy kameleony weszły do środka, żeby sprawdzić efekty swoich działań, Craig zdjął z zaczepów karabin umieszczony na bocznej ścianie kanału wentylacyjnego. Uprzednio skrócił mu lufę – w strzelaniu na tak małe odległości precyzja nie była najistotniejsza. W wąskim szybie, w którym obecnie się znajdował, trudno byłoby bawić się w snajpera. Istotę tej broni stanowił duży kaliber pocisków oraz ich wolframowy rdzeń. Takiej sile rażenia nie mógł oprzeć się nawet najlepszy i najnowocześniejszy pancerz bojowy.

Wysunął koniec lufy przez jeden z wywierconych w tym celu otworów w dnie kanału i nacisnął spust. Huk był ogłuszający. Nie sprawdzał efektu strzału – miał pewność, że jeden z przeciwników został na stałe wyeliminowany z gry.

Drugi kameleon nie marnował czasu. Przeskoczył biurko i korzystając z prowizorycznej osłony, poszatkował szyb wentylacyjny na całej widocznej w piwnicy długości. Craiga w nim już jednak nie było. Pospiesznie odpychając się rękami i nogami, przesunął sią na brzuchu poza zasięg rażenia. Wypadł z szybu w piwnicy obok. Przeładował karabin, wprowadzając do komory następną porcję wolframowej śmierci. SI pancerza zlokalizowała cel – przeciwnik nadal chował się za biurkiem.

Craig miał świadomość, że on sam również został namierzony. Ostrożne podchody do drzwi nie miały więc zbytniego sensu, aktywne skanery wroga nie dałyby się tak łatwo oszukać. Z kolei rywal też nie mógł liczyć na niezauważoną zmianę pozycji i ostrzał z zaskoczenia. Wydawałoby się, że walczący znaleźli się w patowej sytuacji.

Craig dysponował jednak przewagą uzbrojenia. Mimo skrócenia lufy obrzyn pozostawał potężną bronią. Ścisnął go mocniej w rękach i wycelował w stronę rywala. Nie przejmując się dzielącą go od niego ścianą, nacisnął spust. Następnie błyskawicznie przeładował i ponownie strzelił. Pierwszy pocisk wyrżnął w ścianie z pustaków dziurę wielkości ludzkiej głowy. Drugi po utorowanej w ten sposób drodze pomknął w głąb sąsiedniej piwnicy. Hartowane plastoszkło blatu nie zatrzymało go nawet na moment.

Najpierw na tysiące cząstek pękła gładka tafla, następnie na znacznie mniejszą ilość kawałków rozbryzgała się znajdująca tuż za nią głowa. Craig wyeliminował ze śmiertelnej rozgrywki czwartego kameleona. W wyniku ostrzału wolframowymi pociskami zniszczeniu uległ sprzęt komputerowy. Craig stracił możliwość podglądu tego, co działo się na zewnątrz. Nie wiedział, czy po zaniku sygnałów z pancerzy bojowych intruzów kolejne kameleony nie ruszyły do akcji. Jeśli tak było, wolał wziąć ewentualnego przeciwnika z zaskoczenia i wyszedł mu naprzeciw.

Piąty członek zespołu likwidatorów siedział z tyłu furgonetki i wyraźnie zdenerwowany z kimś rozmawiał. Nie był świadomy tego, że rozmazana plama podchodziła do samochodu coraz bliżej. Z nerwowego tonu w jego głosie Craig domyślił się, że ma do czynienia z technikiem odpowiedzialnym za koordynację elektronicznego sprzętu, a nie z operatorem wyszkolonym do walki w terenie.

Krótki rzut oka do wnętrza furgonetki utwierdził go w tym przekonaniu. Mocno gestykulujący mężczyzna parzył na rząd monitorów i odpowiadał na pytania. Osoba je zadająca również była zdenerwowana, ale słyszalny metaliczny pogłos wyraźnie sugerował, że nie ma jej w pobliżu i że rozmowa prowadzona jest za pośrednictwem sieci. Craig zbliżył się do drzwi auta i przez chwilę podsłuchiwał.

– To w końcu ilu: trzech czy czterech?

– Trzech na pewno, ich sygnały zanikły całkowicie.

– A czwarty?

– Też zanikł, ale po kilku minutach ponownie zaczął nadawać. Zmieniła się jednak częstotliwość sygnału i SI pancerza nie włączyła się do sieci bojowej.

– Jak się nie włączyła?

– Nie wiem jak… Niby jest, ale nie synchronizuje się i nie odpowiada na wezwania.

– Uszkodzona?

– Pewnie tak, jednak trudno mi określić rodzaj i skalę…

– Możesz zlokalizować SI czwartego kameleona?

– Tak.

– I co? Gdzie jest teraz?

– Zaraz, odczytuję… O kurwa! Jest tuż obok!

Craig nie czekał na dalszą część konwersacji. Wtargnął na tył furgonetki i bezceremonialnie zdzielił żołnierza kolbą obrzyna w głowę. Pozwolił nieprzytomnemu zwalić się na podłogę i sam zasiadł na jego miejscu.

– Kameleon jest jak najbardziej sprawny, ale moja SI nie była uprzednio sprzężona z siecią bojową, stąd wrażenie uszkodzenia – powiedział do rzędu monitorów, nie koncentrując się na żadnym szczególnie.

Przez chwilę w samochodzie panowała cisza, następnie z umieszczonego nieco po prawej stronie głośnika padło pytanie:

– Craig Harris?

– A kogo się spodziewałeś? Świętego Mikołaja?

– Co z moimi ludźmi? Zabiłeś ich?

– Nie, tylko zerżnąłem w dupę do nieprzytomności. – Craig był coraz bardziej wkurzony. – Ogarnij się, gościu, bo za moment skończymy rozmowę! Nasyłasz na mnie pięciu żołnierzy, żeby mnie zabili i co ja z nimi mogłem niby zrobić? Przywitać się i zaprosić na kawę? Skasowałem ich, tak jak oni skasowaliby mnie. Nie zadawaj więcej głupich pytań i przejdźmy do konkretów!

Przez moment w furgonetce ponownie panowała cisza. Craig przyglądał się jednemu z monitorów, na którym pulsował mały czerwony trójkąt. Trzy pozostałe były białe i nie pulsowały. Z ich układu domyślił się, że to lokalizatory pancerzy bojowych typu kameleon. Piąty symbol na ekranie miał postać białego, nieaktywnego koła. Jego stara zbroja? Pewnie tak.

– Już nie żyjesz, gnoju! – Z głośnika dobiegła groźba.

– Czuję, widzę, oddycham, moje serce bije, więc raczej nie zgodzę się z tym stwierdzeniem.

– Nogi ci z dupy powyrywam, kutafonie! – Lista inwektyw byłaby prawdopodobnie długa i kwiecista, ale Craig przerwał ją, rozbijając głośnik kolbą obrzyna. Znał takich nabuzowanych adrenaliną i testosteronem służbistów. Choćby się paliło i waliło, nie odstąpią od zadania, nie pójdą na ustępstwa, a w ewentualnej niewoli nie sypną się z żadną ważną informacją. Najważniejszych rzeczy i tak zdążył już się domyślić, więc kontynuowanie tej rozmowy mijało się z celem. Najistotniejszą konkluzją było to, że pancerz bojowy emitował jakiś sygnał, który pozwalał go namierzyć. Dlaczego zespół likwidatorów znalazł go dopiero teraz, po ponad dwóch latach od opuszczenia armii, chwilowo było pytaniem bez odpowiedzi, ale akurat ono mogło na swoje wyjaśnienie poczekać.

Craig zdawał sobie sprawę, że druga część zespołu likwidatorów właśnie ruszyła w teren z zamiarem dokończenia dzieła spieprzonego przez kolegów. Zapewne wróg dysponował podobnie wyposażoną furgonetką. Jej namierzenie nie stanowiło więc większego problemu. Craig musiał działać szybko, aby zdążyć ubiec przeciwników. Bezceremonialnym poklepywaniem otwartą dłonią po twarzy ocucił ogłuszonego technika. Zanim ten na dobre oprzytomniał, przystawił mu lufę obrzyna do skroni. Dotyk zimnego kółka z metalu był czymś, co wyraźnie przyspieszyło odzyskanie pełnej orientacji pechowego żołnierza.

– Która część pancerza emituje sygnał umożliwiający jego lokalizację?

– Nie wiem. – Technik próbował zachowywać się dzielnie, choć rozbiegane oczy i nieco piskliwy głos świadczyły o tym, że się boi i tylko nadrabia hardą miną.

– Nie pierdol, bo będzie bolało!

– Różnie w różnych pancerzach. Nie montuje się emiterów seryjnie w tych samych miejscach.

Craig cały czas nie odwołał komendy „igła”. Sztuczna inteligencja starego pancerza po przełożeniu do nowego odtworzyła rozkaz i uformowała palec wskazujący w ostry szpikulec. Craig wbił go technikowi w udo. Wrzask bólu zakończył się plaśnięciem uzbrojonej w kevlarową rękawicę dłoni w otwarte usta.

– Mów albo postaram się bardziej!

Niedługo potem wymontował z tyłu lewego naramiennika pancerza emiter wielkości ziarna grochu. Kiedy rozdeptał go podkutym butem, czerwony trójkąt na jednym z monitorów przestał pulsować i zmienił barwę na biel. Craig podpiął niewielki ekran do przenośnego ogniwa energetycznego i wymontował go z panelu sterowania. W ten sposób stał się właścicielem przenośnego lokalizatora. Na razie nic się nie działo, ale lada moment powinny pojawić się na nim nowe czerwone trójkąty. W to, że likwidatorzy przybędą, nie wątpił ani trochę.

Związał i zakneblował technika, po czym zaprowadził go do jednej z pustych piwnic i przykuł do wystającej ze ściany rury. Nie chciał, aby ktoś plątał mu się pod nogami w najbliższym czasie. Wrócił do furgonetki i wrzucił do jej środka granat fosforowy. Po krótkim, suchym wybuchu auto błyskawicznie zajęło się jaskrawym i piekielnie gorącym ogniem.

W zapadającej powoli szarówce blask nietypowego pożaru z pewnością był widoczny z daleka. Craig nic sobie z tego jednak nie robił. Do Dzielnicy Śmierci nie jeździła ani policja, ani straż pożarna. Nikt nie przyjedzie sprawdzić, co płonie, nikt nie będzie szukał ewentualnego sprawcy nietypowego ogniska.

II

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:

Czasem nadziejA na lepsze jutro okazuje się zabójcza.

Detektyw Louis Sterling ma właśnie rozpocząć długo wyczekiwany urlop. Gdy w końcu udaje mu się domknąć wszystkie bieżące sprawy, do jego biura niespodziewanie wkraczają kobieta i mężczyzna z bronią w ręku, żądając jego pomocy. Okazuje się, że z pozoru zwyczajna sprawa, którą Sterling niedawno się zajmował, ma drugie dno. Samobójstwo kobiety czy raczej jej klona? A może nie samobójstwo, tylko sprytnie ukartowane morderstwo? Kiedy przeciwnikiem jest milioner o gangsterskich zapędach, rozwiązanie zagadki może się okazać dużo trudniejsze, niż wydawało się na początku…

W swoim nowym zbiorze opowiadań Marcin Pełka po raz kolejny rozwija przed czytelnikiem futurystyczne wizje postępu technologicznego, jednocześnie skłaniając do refleksji nad jego pułapkami. Czy to dla ludzkości nadzieja na lepsze jutro, czy śmiertelne zagrożenie? Odpowiedzi każdy musi poszukać sam.

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
WZORZEC
POLOWANIE
IMPREZA
PAMIĘTNIK

Likwidator

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-702-0

© Marcin Pełka i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Jędrzej Szulga

Korekta: MAQ PROJECTS

Okładka: Grzegorz Araszewski

Zdjęcia na okładce: algolonline | depositphotos.com,

8312Evgen | depositphotos.com

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek