Zobaczyć jętki o świcie - Marcin Pełka - ebook + audiobook

Zobaczyć jętki o świcie ebook i audiobook

Marcin Pełka

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czasem nadzieja na lepsze jutro okazuje się zabójcza.

Detektyw Louis Sterling ma właśnie rozpocząć długo wyczekiwany urlop. Gdy w końcu udaje mu się domknąć wszystkie bieżące sprawy, do jego biura niespodziewanie wkraczają kobieta i mężczyzna z bronią w ręku, żądając jego pomocy. Okazuje się, że z pozoru zwyczajna sprawa, którą Sterling niedawno się zajmował, ma drugie dno. Samobójstwo kobiety czy raczej jej klona? A może nie samobójstwo, tylko sprytnie ukartowane morderstwo? Kiedy przeciwnikiem jest milioner o gangsterskich zapędach, rozwiązanie zagadki może się okazać dużo trudniejsze, niż wydawało się na początku...

W swoim nowym zbiorze opowiadań Marcin Pełka po raz kolejny rozwija przed czytelnikiem futurystyczne wizje postępu technologicznego, jednocześnie skłaniając do refleksji nad jego pułapkami. Czy to dla ludzkości nadzieja na lepsze jutro, czy śmiertelne zagrożenie? Odpowiedzi każdy musi poszukać sam.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 8 min

Lektor: Tomasz Urbański

Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zobaczyć jętki o świcie

I

Louis porządkował dokumenty. Nie robił tego od pięciu lat, więc szpargałów nazbierało się mnóstwo. Obiecał sobie, że wyprowadzi wszystko na bieżąco przed urlopem i był bliski spełnienia tej obietnicy. Z papierami już się uporał – ważne w foliowych osłonkach tkwiły w równo ustawionych segregatorach na szafce za biurkiem, śmieci zaś, po uprzednim przepuszczeniu ich przez niszczarkę, zapełniły dwa wielkie wory. Aktualnie grzebał się w elektronicznych plikach. Tych również było niemało. W końcu przez ostatnich pięć lat prowadził mnóstwo spraw, a każda wiązała się z folderami pełnymi zdjęć, dokumentów tekstowych i skanów faktur.

Pracował, automatycznie poświęcając komputerowi połowę uwagi, drugą połową błądził myślami w najbliższej przyszłości. Urlop – pierwsza od tak dawna, długo wyczekiwana chwila wytchnienia od codziennej gonitwy, od brudu i zepsucia świata, z którymi był zawodowo związany. Traktował go jako swoistego rodzaju ucieczkę od niewiernych żon i mężów, od dłużników, wszelakiej maści oszustów, damskich bokserów i internetowych zboczeńców.

Spojrzał na zegarek – dochodziła szesnasta. Powinien wyrobić się w godzinę. Wyniesienie śmieci do pobliskiego kontenera to raptem parę minut, tyle samo zajmie powrót do biura, potem czekało go zasunięcie rolet, wyłączenie komputera i zamknięcie wszystkiego na cztery spusty. Zakładając, że nawet kilka minut gdzieś się w tych kalkulacjach poślizgnie, maksymalnie za półtorej godziny zamierzał definitywnie zacząć utęskniony urlop.

Otwierał kolejne foldery, pobieżnie przeglądał zawartość, usuwał rzeczy niczego do danej sprawy niewnoszące. Następnie zamykał owe foldery i zmieniał nazwy, dopisując do dat drukowanymi literami jedno słowo: „ZAKOŃCZONE”. Pulpit komputera z każdą upływającą minutą stawał się bardziej przejrzysty, aż wreszcie przyszedł moment, kiedy do zrobienia pozostała tylko jedna rzecz. Louis najechał kursorem na widniejącą w dolnym rogu ekranu ikonę kosza i bez zbędnych sentymentów opróżnił go z elektronicznych śmieci. Był prawie po robocie, gotów na urlop.

W chwili gdy zamierzał wyłączyć komputer, w pasku powiadomień pojawił się komunikat, że właśnie rozpoczęła się automatyczna aktualizacja systemu. Proces miał potrwać kilka minut. Louis najpierw skrzywił się, potem jednak wzruszył ramionami. Nic nie mogło popsuć mu humoru. Wreszcie dopiął swego, w końcu po pięciu latach nieustannego zapieprzania miał miesiąc wolnego. Parę minut poślizgu w ogólnym rozrachunku niczego nie zmieniało.

Odchylił się w fotelu, założył ręce za głowę i oddał się marzeniom o najbliższych dniach. O tym, jak ford mustang zaryczy silnikiem i z szumem wiatru w uchylonych szybach zawiezie go nad jezioro. Tam zaś czekał drewniany domek starego kumpla i stojak z wędkarskim sprzętem. Przyszykuje zestawy, urobi zanętę i o świcie pójdzie na pomost. Uwielbiał te chwile, kiedy znad wody unosiła się lekka mgiełka przeganiana przez zmienny wietrzyk to w jedną, to w drugą stronę. Tu i ówdzie na wodzie pojawiały się kółka, gdy powierzchnię zmąciła ryba, lub rozchodziły się drobne, klinowe fale, gdy zieloną toń przecinał pająk nartnik. Najbardziej jednak lubił patrzeć na jętki. Drobne owady z odwłokiem wydłużonym niczym ogon unosiły się zwiewnie tuż nad wodą i hipnotyzująco kołysały się na wietrze to w lewo, to w prawo, raz w górę, raz w dół. Zauroczony potrafił przyglądać się im godzinami, zapominając o śledzeniu spławików i przegapiając niejedno branie. We wczesnych godzinach poranka nic więcej jednak się dla niego nie liczyło. Louis nie mógł się doczekać pełnej swoistej magii chwili, kiedy wreszcie po pięciu latach przerwy zobaczy jętki o świcie.

Błogie rozmyślania przerwało niespodziewane pukanie.

Kurwa! – Louis zaklął w duchu, brutalnie wracając do rzeczywistości. Komputer właśnie skończył mielić aktualizacje i się wyłączył. Zieleń ekranowego tła zastąpiła czerń, ucichł szum wentylatora. Zignorować? – zastanawiał się przez chwilę.

Oczywiście, że tak! – krzyczał zdrowy rozsądek. – Masz urlop, do cholery! Dokładnie od teraz, od tej chwili!

Dobra! – postanowił Louis. – Olać to!

Siedział za biurkiem bez ruchu, nie chcąc hałasować, w nadziei, że intruz zniechęci się brakiem reakcji i odejdzie. Niestety, nadzieja okazała się płonna. Ktoś nacisnął klamkę, drzwi uchyliły się.

Louis sklął w duchu sam siebie za to, że ich uprzednio nie zamknął. Trudno jednak wszystko przewidzieć. W dobie powszechnie panującego internetu praktycznie wszystkie zlecenia zdobywał drogą elektroniczną. Po wstępnej wymianie wiadomości decydował o odrzuceniu lub przyjęciu zlecenia. W tym drugim przypadku precyzował zakres działania, ustalał jego czasowe ramy i orientacyjny kosztorys. Dopiero wtedy osobiście spotykał się z klientem. Nie pamiętał już nawet sprawy, której podjąłby się w inny sposób. Wejść do biura z ulicy? Bez umówienia się? Bez uprzedniej wymiany informacji na temat potencjalnego zlecenia? Niebywałe. Wręcz staroświeckie!

Ja pierdolę! – Louis zaklął w duchu po raz drugi, tym razem na widok gościa. A w zasadzie na widok wycelowanej w siebie lufy pistoletu, który ów gość dzierżył w dłoni. Czuł, że w najbliższym czasie nie ma co liczyć na to, że zobaczy jętki o świcie. Od dawna wyczekiwany urlop właśnie poszedł się jebać.

***

– Detektyw Louis Sterling? – padło pytanie.

Jego adresat miał ochotę parsknąć śmiechem. Napis na drzwiach był wyraźny – jasne litery kontrastowały z ciemnym tłem, poza tym były duże i czytelne; układały się w raptem cztery wyrazy: „Biuro Detektywistyczne Louisa Sterlinga”. Doprawdy, trudno było tego nie zauważyć. Pytający musiałby chyba być ślepy, żeby przeoczyć napis. Wchodząc z pistoletem w ręce, z pewnością wiedział, kogo może zastać w środku, więc pytanie o tożsamość gospodarza mijało się z celem. Louis przez moment zastanawiał się, czy nie strzelić głupa i nie sprzedać bajki, że Sterlinga nie ma, a on tu tylko sprząta. Doszedł jednak do wniosku, że szkoda prądu.

– Czego?! – warknął.

Po chwili ciszy w drzwiach ukazała się druga osoba. Jasnowłosa, szczupła kobieta z dyskretnym makijażem z pewnością zasługiwała na miano atrakcyjnej. Jej urodę umniejszały jednak zaciśnięte w wąską kreskę usta i zmarszczone czoło.

– Opuść broń, Olafie! – powiedziała do swego kompana. – Pan Sterling nie będzie robił głupstw, prawda?

Pytaniu towarzyszył stukot szpilek, ich właścicielka weszła do biura i stanęła obok goryla. Olaf posłusznie opuścił broń, a wówczas Louis przeszedł do kontrofensywy.

– Widzicie gdzieś moje ręce? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Pod blatem biurka zawsze mam podwieszone dwa przeładowane mosbergi. Cały czas trzymam was na muszkach, a z tej odległości nie ma mowy, żebym nie trafił. Mogę wypalić w każdej chwili, traktując waszą wizytę jako napad z bronią w ręku i konieczność obrony własnej.

Kobieta zbladła. Goryl może nie zbladł, ale na jego twarzy zagościła niepewność. Louis natomiast nie zamierzał stracić przejętej inicjatywy:

– Właśnie zaczął mi się urlop. Nie przyjmuję żadnych spraw i nie kontaktuję się z klientami przez najbliższy miesiąc. W związku z tym, szanowni państwo… – zawiesił na moment głos – proszę stąd wypierdalać w podskokach!

Ręka Olafa drgnęła. Nieznacznie, tyle jednak wystarczyło, aby drgnął również palec Louisa. Wystrzał był ogłuszający. Z tylnej ściany biurka trysnęła fontanna drzazg i wiórów. Opadły bezgłośnie w porównaniu z łomotem upadającego ciała. Blondynka, o ile to możliwe, zbladła jeszcze bardziej, drgał jej podbródek, zaczęła szybko, wręcz spazmatycznie łapać powietrze.

– Nic mu nie będzie – ostro warknął detektyw, nie chcąc być świadkiem napadu histerii. – Twój kumpel ma na sobie kuloodporną kamizelkę.

Jakby na potwierdzenie tych słów postrzelony mężczyzna stęknął głucho, sapnął, zakasłał, po czym spróbował podnieść się z podłogi.

– Leżeć, kurwa! – wrzasnął Louis, wstając zza biurka.

Chwilę wcześniej blefował, mówiąc intruzom, że ma dwa ukryte mosbergi. Postrzału z tej broni na tak niewielką odległość nikt by nie przeżył. Pod blatem umieszczona była beretta. To właśnie z niej nadal celował, gdy podszedł do Olafa i pobieżnie go przeszukał. Goryl nie miał innej broni niż ta, która po postrzeleniu wypadła mu z ręki.

– Mówiłem po dobroci, żeby wyjść – zżymał się Louis. – Ale nie! Gdzieżby tam! Kozaczyć się zachciało. To teraz poleczysz parę tygodni stłuczone żebra. – Odsunął się od mężczyzny i wciąż trzymając go na muszce, dodał: – Gówno mnie obchodzi, że cię co nieco boli. Masz powoli wstać, wziąć blond lalę pod rękę i opuścić moje biuro raz na zawsze! Na wszelki wypadek dodam, że powinieneś zrobić to spokojnie, bez nerwowych ruchów.

Odpowiedział mu grymas bólu, gdy Olaf powoli usiadł i ostrożnie obmacał lewy bok. Bez wspomnianych przed momentem nerwowych ruchów rozpiął najpierw koszulę, a następnie z nieskrywaną ulgą poluzował kuloodporną kamizelkę. Chwilę potem, choć nieco chwiejnie, zdołał podnieść się na nogi. Był skłonny zastosować się do zaleceń Louisa i już łapał swoją mocodawczynię za łokieć, gdy ta odzyskała wreszcie mowę.

– Panie Sterling! – Szczęśliwie kobieta uspokoiła się w miarę szybko i w jej głosie może i dawało się wyczuć zdenerwowanie, nut histerii z pewnością jednak nie był ani śladu. – Musi mnie pan wysłuchać!

Choć jakiś wewnętrzny głos mówił mu, żeby na nią nie patrzeć, Louis go nie posłuchał. Spojrzał na kobietę. Intuicja, która zazwyczaj go nie myliła, podpowiedziała, że to rzeczywiście ważna sprawa. Amatorszczyzna w wykonaniu dwójki gości, z którą się przed momentem zetknął, zdawała się potwierdzać zarówno autentyczność, jak i wagę problemu. Louis ciężko westchnął.

– Dobra! – powiedział. – Macie pięć minut – dodał, choć dobrze wiedział, że zajmie to dużo więcej czasu. Gdzieś w głębi duszy przeczuwał, że przyjmie zlecenie od tych dwojga, jakkolwiek dziwne by było. Wbrew wszystkiemu żywił też nadzieję, że uwinie się z nadprogramową sprawą w miarę szybko. Naprawdę zależało mu na tym, aby zobaczyć jętki o świcie.

Opadł z powrotem na fotel za biurkiem, gestem wskazując miejsce zarezerwowane dla potencjalnych klientów – dwa składane, plastikowe krzesła. Blondynka i jej goryl usiedli. Ona sztywno, patrząc tylko na detektywa, zachowała w miarę spokojny wyraz twarzy. Olaf mimowolnie spuścił na moment wzrok i nieprzyjemnie wzdrygnął się na widok najeżonej drzazgami dziury w biurku.

– Panie Sterling! – znów oficjalnym tonem zaczęła kobieta. – Nazywam się Eva Edelbaum. Pół roku temu prowadził pan sprawę Teresy Higgins, mojej siostry. Udowodnił pan jej niewierność kompromitującymi zdjęciami… – W tym miejscu zawiesiła na moment głos.

– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – odparł Louis, gotów powołać się na zawodową tajemnicę i nie ujawniać żadnych informacji rzekomej siostrze niewiernej żony.

Eva lekko się zmieszała, ale w ogólnym rozrachunku nie zbiło jej to z pantałyku.

– Na podstawie zebranych przez pana dowodów mąż Teresy uzyskał rozwód z orzeczeniem jej winy. Innymi słowy, puścił ją z torbami w niesławie. Problem, panie Sterling, polega na tym, że sfotografowana w intymnym zbliżeniu Teresa to jednak nie była Teresa.

Louis westchnął ciężko. Jego obawy dotyczące kalibru sprawy zaczynały się sprawdzać.

Jętki! – skamlał jego wewnętrzny głos. – Jętki!

Z bólem serca zignorował go.

II

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Zobaczyć jętki o świcie
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Herb
Bez trzymanki
Czysty przypadek
Nigdy nie wiadomo

Zobaczyć jętki o świcie

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-299-5

© Marcin Pełka i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Paweł Pomianek

Korekta: Małgorzata Knight

Okładka: Grzegorz Araszewski

Zdjęcie na okładce: Dark Geometry / shutterstock.com

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek