15-min. rozważania nie tylko na pierwsze soboty miesiąca - Tajemnice Światła - o. Hardy Schilgen TJ - ebook

15-min. rozważania nie tylko na pierwsze soboty miesiąca - Tajemnice Światła ebook

O. Hardy Schilgen TJ

0,0

Opis

15-minutowe rozważania nie tylko na pierwsze soboty miesiąca – Tajemnice Bolesne

 

Chwała Jezusowi i Maryi Przenajświętszej!

Z radością oddajemy czytelnikowi jeden z zeszytów ignacjańskich stanowiących fragment książki “W szkole św. Ignacego – bieg myśli ćwiczeń duchowych”.

Niech te rozważania pomogą Ci w kontemplacji tajemnic życia Pana Jezusa i Matki Najświętszej.

Wybrane rozważania zaczerpnięto z książki:

„W szkole Świętego Ignacego – bieg myśli ćwiczeń duchowych” autorstwa ks. Hardy’ego Schilgena TJ

W tekście korzystano z wydania z 1939 roku (Imprimatur L.dz. 1169/1939), dokonano niezbędnych korekt językowych, dostosowując go do aktualnie obowiązujących norm.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Rok wydania: 2021

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




KS. HARDY SCHILGEN TJ

15-MINUTOWE

ROZWAŻANIA

NIE TYLKO

NA PIERWSZE SOBOTY MIESIĄCA

TAJEMNICE ŚWIATŁA

BIBLIOTECZKA ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO

„NA JEJ GŁOWIE”

WYDAWNICTWO ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO

2021

Redakcja:

zespół „na Jej głowie”

Wybrane rozważania zaczerpnięto z publikacji:

„W szkole Świętego Ignacego – bieg myśli ćwiczeń duchowych”

autorstwa ks. Hardy’ego Schilgena TJ

W tekście korzystano z wydania z 1939 roku

(Imprimatur L.dz. 1169/1939),

dokonano niezbędnych korekt językowych,

dostosowując go do aktualnie obowiązujących norm.

Wydanie I

ISBN 978-83-8366-097-4

Wydawnictwo Życia Wewnętrznego

Kielnarowa 224c, 36-020 Tyczyn

tel. +48 501 202 186

e-mail: [email protected]

www.naJejglowie.pl

Od wydawcy

Celem prezentowanych rozważań jest towarzyszenie Panu Jezusowi i Niepokalanej w tajemnicach Ich życia.

Zachęcamy Cię do bezinteresowności, aby wypełnienie elementów nabożeństwa pierwszych sobót miesiąca wynikało z czystej miłości do Matki Najświętszej, aby wynagrodzić za wszelkie zniewagi wyrządzane Jej Niepokalanemu Sercu.

Po co te tajemnice rozważać?

Oddajmy głos św. Bernardowi:

»Słowo ciałem się stało« i mieszka już między nami. Mieszka w naszej pamięci, mieszka w naszych myślach, zniża się aż do naszej wyobraźni. Chcesz wiedzieć, jak zniża się do naszej wyobraźni? Oto gdy leży w żłóbku, gdy na łonie dziewiczym spoczywa, gdy mówi kazanie na górze, gdy spędza noce na modlitwie, gdy wisi na krzyżu, gdy pokrywa się bladością śmierci, gdy leży w grobie nie znając zepsucia, gdy zstępuje zwycięzcą do piekieł, gdy dnia trzeciego wstaje z martwych i pokazuje apostołom rany swoje, pamiątki triumfu, gdy wreszcie w ich oczach wznosi się w przybytki niebieskie.

Kiedy to wszystko oczyma duszy oglądasz, czy nie rozmyślasz o prawdzie? Czy nie zajmujesz się zbożnie a święcie?

Te rzeczy rozważać – nazywam mądrością prawdziwą; mam to za wielką roztropność – oczyma duszy wpatrywać się w te obrazy i karmić się ich słodyczą.

O jakiejkolwiek z tych rzeczy rozmyślasz, o Bogu rozmyślasz, bo w tym wszystkim Pan mój i Bóg.

Święty Bernard, Sermo de Aquaeductu

Jezus opuszcza Nazaret

Ewangelia św. nie daje nam najmniejszej podstawy do domysłów, o czym Jezus, w ciągu długich lat swego pobytu w Nazarecie, rozmawiał ze swą Matką. Zwłaszcza po śmierci św. Józefa spędzał On z Nią przecież dzień w dzień cały czas wolny od zajęć; razem spożywali posiłki, razem spędzali wieczory i niezajęte modlitwą godziny szabatu. Jest rzeczą wykluczoną, aby rozmowy ich miały się obracać wyłącznie wokół błahostek. Niewątpliwie omawiali Oni tu i ówdzie sprawy, dotyczące pracy zawodowej Jezusa, wydarzeń w miasteczku lub nowin ze świata, o których wieść docierała niekiedy do Nazaretu — to wszystko jednak nie mogło im zająć zbyt wiele czasu.

Żeby móc odpowiedzieć na to pytanie, musimy uprzedzić wypadki i zastanowić się nad zadaniem Maryi w dziele odkupienia. Miała Ona być Współodkupicielką. Stojąc pod krzyżem miała wraz z Jezusem złożyć ofiarę, przez którą Oboje, drugi Adam i druga Ewa, mieli odpokutować za nieposłuszeństwo pierwszych rodziców. Jakkolwiek zaś Księgi proroctwa wiele mówiły o odkupieniu, to jednak sens przepowiedni nie zawsze był zrozumiały. Objaśnić go miało dopiero dokonanie dzieła. Nie omylimy się chyba, jeżeli przyjmiemy, że Jezus coraz dokładniej wtajemniczał swą Matkę w zamiary Boże, przedstawiając Jej w ogólnych zarysach swoje posłannictwo i ukazując Jej zadanie, które z woli Ojca miało Jej przypaść w udziale. Powiedział Jej wreszcie otwarcie i to, że sam poniesie okrutną śmierć za grzechy świata. Przypominał Jej proroctwo Izajasza: Jak owca na zabicie wiedziony będzie... a nie otworzy ust swoich (Iz 53, 7). Taka bowiem jest wola Ojca. Podczas gdy On ofiarować będzie śmierć swoją Ojcu, Jej zadaniem będzie stać u Jego boku i wraz z Nim składać ofiarę uległości wobec woli Ojca.

Żaden chyba uczeń nie słuchał z takim przejęciem i z takim głębokim zrozumieniem słów swego nauczyciela, z jakim Maryja wsłuchiwała się w słowa Jezusa. W miarę zaś gdy mówił, łaska Jego działała w duszy Maryi, tak że z największą jasnością pojmowała treść i znaczenie Jego słów i bez zastrzeżeń poddawała się Ojcu Niebieskiemu na wszystko, czego od Niej żądał. Słowa Jej Syna nie wywoływały u Niej wybuchów płaczu i skarg. Jeśli sobie uprzytomnimy męstwo, z jakim matka Machabeuszów (zob. 2Mch 7) lub św. Felicyta zagrzewała swych synów do męczeństwa, to wyrządzilibyśmy Matce Najświętszej niemałą krzywdę mniemając, że pozwoliła im prześcignąć się w heroizmie. Zasadnicza prawda o celu życia ludzkiego przenikała Maryję do głębi; wiedziała, że jedynym zadaniem zarówno Jej, jak i Jej Syna, jest uwielbienie Boga przez doskonałe oddanie Mu się, że zatem wszelkie ziemskie sprawy i uczucia muszą ustąpić na ostatni plan wobec woli Bożej. Usposobieniu swemu dała już przecież kiedyś wyraz słowami: Ecce ancilla Domini, fiat mihi secundum verbum tuum (Łk 1, 38). Obecnie bez wahania odnowiła swą ofiarę. Jezus objawił Jej niewątpliwie także swoje zmartwychwstanie i wniebowstąpienie; mówił Jej o radościach nieba, które i Jej miały przypaść w udziale. Może też napomykał Jej o stanowisku, jakie Ona miała zająć w królestwie niebieskim. Mówił Jej wreszcie o Kościele, który założy, o jego losach i owocach swej śmierci męczeńskiej.

Nie zdołamy nigdy pojąć do głębi uczuć i myśli, jakie te słowa wywołały w Maryi, w długich, samotnych godzinach Jej rozważań. Może dziękowała Ojcu Niebieskiemu za niepojętą godność, jakiej Jej udzielił, wynosząc Ją z głębin Jej własnej nicości na tak zawrotne wyżyny. Ale i wtedy, gdy rozmyślała o niewymownym cierpieniu, czekającym Ją i Jej Syna, gdy przejmujący ból przenikał Jej serce, a duszę ogarniał nieopisany lęk, Maryja korzyła się przed wolą Ojca i w Jego ręce z ufnością składała zarówno własne życie, jak i los Syna. Ufała niezłomnie, że Bóg udzieli Jej siły do spełnienia tego, czego od Niej żądał. Następnie kierowała swój wzrok na owo wielkie i wspaniałe dzieło, które miało się stać owocem śmierci Jej Syna. Głęboka radość przejmowała Ją na myśl, że ma zostać Matką nadprzyrodzonego życia wszystkich ludzi i że jako Matka miłosierdzia rozdzielać będzie bez miary łaski i błogosławieństwa. Nie możemy sobie wyobrazić, aby Maryja jednym choćby pytaniem usiłowała nakłonić Jezusa do powiedzenia Jej więcej niż to, co Jej sam oznajmił. Jego mądrości pozostawiała rozstrzygnięcie, do jakiego stopnia zechce Jej objawić tajemnicę odkupienia. Nie wiedziała też dokładnie, kiedy się ma rozpocząć Jego publiczna działalność. Jezus powiedział Jej może tylko tyle, że według proroctwa Malachiasza wystąpienie Jego miało poprzedzić ukazanie się Jana Chrzciciela: Oto ja posyłam anioła mojego i zgotuję drogę przed obliczem moim. A zaraz przyjdzie do kościoła swego Panujący, którego wy szukacie (Ml 3, 1). Jezus miał zatem rozpocząć nauczanie dopiero po wystąpieniu Jana.

Możemy przyjąć niemal jako pewnik, że Jezus przygotowywał w ten sposób Maryję do zadania, jakie miała spełnić w dziele odkupienia, a czynił to w tym celu, aby potrafiła sprostać swemu posłannictwu. Niepojęcie błogosławione musiały być chwile, w których Zbawiciel świata i Jego Współodkupicielka omawiali swe zadanie lub we wspólnej modlitwie ofiarowali się Ojcu Niebieskiemu. Nie było chyba dnia, w którym by kilkakrotnie nie odnawiali swej ofiary. Nikt z mieszkańców Nazaretu nie domyślał się nawet, jakie tajemnice kryły się w cichym domku rzemieślniczym. Na całym świecie nie było jednak miejsca, na które by Ojciec Niebieski wraz z całym swym dworem spoglądał z równym upodobaniem i zachwytem. Nie obchodziło Go to wszystko, o czym pisały kroniki owych czasów, ani też to, co budziło podziw w oczach świata. Wszystko to było przed Bogiem niewymownie małe i obojętne. Nieskończoną jednak wartość miało właśnie to, co było ukryte przed oczami świata i niewidoczne dla niego, a czym świat byłby wzgardził nawet i wtedy, gdyby mu to objawiono. Bo w cichym domku nazaretańskim dokonywały się wtedy jedynie prawdziwie wielkie i doniosłe czyny, na jakie się mógł zdobyć cały świat.

Tę ciszę domku nazaretańskiego przerwała pewnego dnia wieść o pojawieniu się Chrzciciela. Ludzie, którzy Jezusowi i Maryi o tym donieśli, nie domyślali się na pewno, jak doniosłe dla nich było znaczenie tej nowiny. Jezus czym prędzej wykończył wszystkie zamówienia i oświadczył Matce, że czas Mu się z Nią rozstać, bo oto Ojciec Go wzywa. Pójdzie zatem przede wszystkim nad Jordan, aby z rąk Jana przyjąć chrzest pokuty.

Maryja od dawna była na tę chwilę przygotowana. Gdy jednak nadeszła godzina rozstania, uprzytomniła sobie w całej pełni jej znaczenie, a świadomość ta przepełniła Jej serce nieopisanym bólem. Była to przecież rozłąka z Synem, który był najdroższą Jej na ziemi istotą, a który szedł na niechybną śmierć. A jednak Maryja mężnie wzniosła oczy ku Ojcu, który Jej przecież tylko powierzył Syna aż do czasu, kiedy Go miał powołać do spełnienia właściwego zadania. Powiedziała sobie, że Jezus idzie, aby dokonać największego dzieła, jakie można wypełnić na ziemi. Po to przecież jedynie stał się człowiekiem. Stłumiła zatem ból, który potężną falą wezbrał w Jej sercu, uprzytomniła sobie, że taka jest wola Ojca i powtórzyła z poddaniem: Ecce ancilla Domini (Łk 1, 38).

Także i dla Jezusa rozstanie było w przyrodzonym porządku niemałą ofiarą. Oto opuszczał rodzinne strony, do których się przywiązał. Odtąd nie będzie miał już miejsca, gdzie by głowę skłonił (Mt 8, 20). Przede wszystkim zaś musiał się rozstać z Matką, jedyną na ziemi istotą, która Go rozumiała, a która, choć Mu nie była równa, była jednak najodpowiedniejszym towarzyszem dla Niego. Jezus kochał Matkę w nieopisany sposób. Miał się z Nią jeszcze zobaczyć na godach w Kanie, a od czasu do czasu i później, ale będą to spotkania przelotne, w obecności osób trzecich. Po raz ostatni zaś miał Ją ujrzeć na Golgocie. Lecz choć ból rozłąki przepełniał Jego serce, Jezus nie poddał mu się, lecz całą swą uwagę skierował wyłącznie na swe zadanie. Pomyślał, że taka jest wola Ojca i powtórzył: Ecce venio (Hbr 10, 7. 9). Jeśli zaś później mówił, że gorąco pożąda, aby był chrztem ochrzczony (Łk 12, 50) według woli Ojca, to możemy przypuścić, że i teraz tęsknił za chwilą, w której opuści Nazaret i pójdzie między rzesze, nauczając i czyniąc cuda, by wreszcie na krzyżu dokonać swego dzieła.

Wola Ojca była dla Jezusa i Maryi czynnikiem rozstrzygającym i nieskończenie górowała nad wszelkimi innymi względami. Bo przecież wobec świętej woli Bożej wszystko jest niewymownie małe i obojętne. Toteż nie należy sobie wyobrażać, że pożegnanie Jezusa z Maryją odbyło się wśród wybuchów płaczu i objawów nieutulonego żalu. Niewątpliwie pożegnali się czule, ale spokojnie i pogodnie. Maryja pozostała sama. Była teraz jeszcze bardziej osamotniona niż kiedyś, kiedy Anioł przyszedł Jej zwiastować wolę Bożą. Jak wówczas, tak i teraz powtarzała: Ecce ancilla Domini! (Łk 1, 38) Jezus zaś poszedł nad Jordan: Ecce venio! (Hbr 10, 7. 9)

Chrzest Jezusa

Jeśli człowiek z polecenia Bożego występuje, aby innych pouczać i objawiać im wolę Bożą, musi go Bóg poniekąd uwierzytelnić jako swego wysłannika. Ludzie w takim jedynie razie mają obowiązek okazywać mu posłuszeństwo, jeśli swe posłannictwo udowodni ponad wszelką wątpliwość. Jezus miał z woli Ojca rozpocząć swą publiczną działalność. Także i On musiał udowodnić, że jest Mesjaszem, Synem Bożym. W odpowiedni do Jego godności sposób miał Ojciec szczególnie uroczyście zatwierdzić Jego posłannictwo. Z woli Ojca miało się to stać w czasie chrztu w Jordanie.

Na pierwszy rzut oka dziwić by nas mogło, że Jezus miał przyjąć chrzest z rąk Jana. Był przecież najzupełniej bezgrzeszny i święty. Nie było przecież na Nim żadnej, najlżejszej nawet zmazy, którą by miała obmyć woda chrztu. A jednak chrzest Jezusa był zupełnie uzasadniony. Był On przecież Barankiem Bożym, który miał zgładzić grzechy świata, musiał zatem przyjąć na siebie grzechy wszystkich ludzi. I jak w przyszłości miał w zastępstwie wszystkich grzeszników ponieść mękę i śmierć, tak i teraz, obarczony grzechami całego świata, miał się dać ochrzcić.

Teraz rozumiemy, dlaczego głos z niebios, zwiastujący, że Jezus jest Mesjaszem, odezwał się właśnie w czasie Jego chrztu. Było to uroczyste a niedwuznaczne potwierdzenie, że Mesjasz jest Odkupicielem wszelkiej zmazy grzechu. Przez akt swego chrztu Jezus wyznawał przed Ojcem, że przyjął na siebie grzechy całego świata i że gotów jest zgładzić je krwią własną. Ojciec zaś przyjął ofiarę i stwierdził to wobec Jana i całego ludu. To właśnie jest znaczenie słów: Ten jest Syn mój miły, w którym sobie upodobałem (Mt 3, 17). Przez nie uznawał Ojciec Jezusa jako swego Syna i wyrażał przyzwolenie na zadośćuczynienie zastępcze, jakie Jezus miał złożyć za grzechy świata. Jednocześnie Duch Święty zstąpił na Jezusa w widzialnej postaci gołębicy. Odkąd gołębica, wypuszczona z arki Noego, powróciła do niej z gałązką oliwną jako godłem pokoju (zob. Rdz 8, 11), uchodził gołąb za symbol pojednania. Dlatego też Duch Święty zstąpił na Jezusa pod tą właśnie postacią, aby oznajmić, że bliska jest godzina, w której się ludzkość znów pojedna z Bogiem, a niebiosa znowu się przed nią otworzą. Z dokonanym zatem przez chrzest uświęceniem, mocą którego Jezus przyjął na siebie pokutę za grzechy ludzkości, łączy się dokonana przez Boga samego konsekracja, mocą której Ojciec publicznie i uroczyście zatwierdza Jezusa jako namaszczonego przez Ducha Świętego Pośrednika i Arcykapłana ludzkości.

Jezus przyszedł zatem do Jana, wysłuchał jego kazania, stanął w rzędzie tych, którzy pragnęli się ochrzcić i cierpliwie czekał na swoją kolej. Ponieważ zaś rzesza była wielka, musiało upłynąć sporo czasu, zanim Jezus stanął przed Janem. Na pozór niczym się nie różnił od innych ludzi. Janowi jednak jakiś głos wewnętrzny oznajmił, że to właśnie jest Mesjasz. Łatwo sobie wyobrazić zarówno radość, jak i głęboką, graniczącą niemal z uczuciem lęku cześć, jaka ogarnęła Chrzciciela. Wiedział on niewątpliwie, że Mesjasz ma przyjąć chrzest z jego rąk, gdy jednak Jezus zupełnie nieoczekiwanie przed nim stanął, Jan ze zdumieniem zawołał: Winienem być ochrzczony od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? (Mt 3, 14). W świetle poprzednich rozważań łatwo nam zrozumieć odpowiedź Jezusa: Zaniechaj teraz; albowiem tak nam się godzi wypełnić wszelką sprawiedliwość (w. 15). W stanowczych tych słowach Jan rozpoznał wolę Tego, przed którym obydwaj się korzyli, ochrzcił zatem Jezusa. Następnie przez zstąpienie Ducha Świętego otrzymał zapowiedziany znak, po którym miał poznać Mesjasza. Odtąd też nie przestawał głosić, że Jezus istotnie jest Mesjaszem.

Chrzest Zbawiciela był jednym więcej potwierdzeniem słów: Ecce venio (Hbr 10, 7. 9). Wolą Ojca było, aby Jezus na początku swej publicznej działalności nie oznajmił się sam jako Mesjasz, ani też nie udowodnił swego posłannictwa przez doniosłe czyny, stwierdzające Jego moc i potęgę. Wystąpienie Jezusa, przeciwnie, miało dokonać się w sposób, odpowiadający Jego posłannictwu jako Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata. Jako wielki pokutnik, obarczony grzechami całej ludzkości, miał On poddać się obrzędowi chrztu, stwierdzając jednocześnie gotowość zadośćuczynienia za grzechy świata. Wtedy dopiero Ojciec miał uroczyście oświadczyć, że przyjmuje ofiarę Syna. Jezus ukorzył się przed wolą Bożą i przyjął chrzest z rąk Jana.

Walka z szatanem

Bóg może stwarzać jedynie po to, aby odbierać chwałę. Oddawać zaś Bogu chwałę mogą jedynie istoty wolne, obdarzone rozumem. Mają one uwielbiać Boga przez uznanie Go swym najwyższym Panem. Wolność istot stworzonych pociąga za sobą z natury rzeczy możliwość nadużycia jej, a co za tym idzie, pokusy. Pokusy tej doznali kiedyś aniołowie, a część z nich nie oparła się jej. Zamiast uznać swą zależność od Stwórcy, który sam tylko mógł im użyczyć wielkości i szczęścia na całą wieczność, mniemali, że wystarczą sobie sami. Nie złożyli Bogu ofiary oddania i zostali potępieni na wieki.

Bóg stworzył pierwszego człowieka i jemu także dał do wyboru, czy zechce Go uznać za swego najwyższego Pana, czy też nie. Dlaczego Bóg pozwolił szatanowi kusić pierwszych ludzi, a za nimi wszystkich innych, jest to pytanie, na które chyba nigdy nie potrafimy dać wyczerpującej odpowiedzi. Faktem jest, że Adam i Ewa również ulegli pokusie. Odtąd całe dzieje ludzkości są w gruncie rzeczy walką za Bogiem lub przeciw Niemu. W walce tej szatan jest wodzem nieprzyjaciół Boga. Nienawidzi Go i stara się udaremnić Jego zamiary. Upadek pierwszych rodziców był dziełem szatana i jego triumfem. Odtąd stał się on księciem świata i w straszliwy sposób korzysta ze swej władzy. Świetne na pozór dzieje Greków, Rzymian i wielu innych narodów wymownie dowodzą smutnej prawdy, że mimo wielkiego postępu, sztuki, wiedzy i kultury ciała, ludzie nie są w stanie wyzwolić się własnymi siłami spod panowania szatana.

Zadaniem Chrystusa było zwyciężyć szatana i urzeczywistnić zamiary Boże w stosunku do ludzi. Przez swoje posłuszeństwo miał On zadośćuczynić za nieposłuszeństwo ludzi. To była broń, którą Chrystus miał zwalczyć szatana. Odkupiciel win świata stanął więc pokornie w rzędzie grzesznych ludzi i przyjął chrzest, aby w ten sposób objawić gotowość zadośćuczynienia za nich. Ojciec uroczyście przyjął tę ofiarę. Tym samym wstąpił Jezus na arenę bojową, aby podjąć walkę z szatanem, ten zaś bezzwłocznie przyjął wyzwanie, stawił się, w nadziei, że mu się uda rozbroić swego przeciwnika.

Szatanowi nie obce były zapewne wszystkie cudowne wypadki, jakie miały miejsce od chwili poczęcia Jana Chrzciciela. Niewątpliwie słyszy on też przemówienie Jana oraz głos, rozlegający się z niebios w czasie chrztu Jezusa. Wynika to jasno ze słów, którymi podsuwa pokusę: Jeśli jesteś Synem Bożym (Mt 4, 3. 6). Nieznana natomiast była mu widocznie tajemnica Wcielenia, toteż wydawało mu się nieprawdopodobne, aby Syn Boży ukrywał się pod tak niepozorną postacią. Nie umiał sobie wytłumaczyć znaczenia słów: »Syn Boży«. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że Bóg, według własnych słów swoich, w Jezusie sobie upodobał oraz że Jan mienił się poprzednikiem Mesjasza. W każdym razie tajemniczy ten nieznajomy mógł poważnie zagrażać królestwu szatana, który też postanowił czym prędzej wyjść na Jego spotkanie i wyjaśnić sprawę.

Po chrzcie Jezus udał się na pustynię. Zawiódł Go tam Duch Boży. Przez czterdziestodniowy post i modlitwę pragnął Jezus przygotować się jeszcze do swej działalności. Przez cały ten czas trwał prawdopodobnie w ustawicznej ekstazie, w której ziemskie pragnienie jadła i napoju nie dosięgało Jego ciała. W ten sposób można sobie tłumaczyć fakt, że uczucie głodu nie dawało się Zbawicielowi we znaki stopniowo, lecz pojawiło się nagle po ustąpieniu ekstazy. Teraz jednak nastąpiło zupełne wyczerpanie, wskutek którego Jezus nie mógł odbyć drogi dzielącej Go od najbliższych ludzkich osiedli.