Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kochaj, jakby od tego zależało twoje życie
Ludmiła, energiczna trzydziestolatka, adeptka krav magi, nie boi się nikogo i niczego. Po zakończeniu nieudanego związku postanawia zmienić otoczenie i przeprowadza się do Sopotu, gdzie zostaje menedżerką jednego z modnych klubów. To właśnie w swoim nowym miejscu pracy poznaje Rosjanina, Zachara Lwowa, który podaje się za łódzkiego biznesmena. Ale Ludmiła szybko wpada na trop jego prawdziwej tożsamości – wszystko wskazuje na to, że mężczyzna zamieszany jest w handel ludźmi. Rozum podpowiada, by trzymać się od niego z daleka, ale serce coraz mocniej popycha ją w kierunku silnych ramion i uwodzicielskich, granatowych oczu… Wkrótce Ludmiła będzie musiała odpowiedzieć sobie na pytanie: czy warto dać szansę miłości, nawet jeśli oznacza ona życie na granicy prawa?
Uniósł moją dłoń do ust, złożył na niej pocałunek i przedstawił się z czarującym uśmiechem:
– Zachar.
Spojrzałam zalotnie spod uniesionych wysoko rzęs.
– Ludmiła.
Przytrzymał zbyt długo moją dłoń, w kącikach jego ust ponownie zagościł delikatny uśmiech i powiedział zamyślony:
– Ludmiła… Miłka!
I było po mnie. Dopiero po chwili, gdy ocknęłam się ze stanu odurzenia wywołanego jego zapachem, do moich uszu dotarł jego piękny wschodni akcent. Gdy zdrobniale – tak jak moja babcia – wypowiadał moje imię: Miłka, przeszedł mnie elektryzujący dreszcz. Od ponad czterech miesięcy moje ciało nie czuło mężczyzny i teraz zaczęło się domagać męskiej uwagi, dotyku i pieszczoty. Nie pomagał fakt, że z głośników akurat sączył się Gordon Haskell w „How Wonderful You Are”. Byłam zgubiona.
Anna Barczyk-Mews
Czas dzieli między pracę w ośrodku pomocy społecznej a pasję pisania. Bez ograniczeń czasowych może czytać oraz patrzeć na Bałtyk i Tatry. Jako niepoprawna optymistka mierzy się z codziennością w zgodzie ze słowami Stanisława Lema: „Bądź dobrej myśli, bo po co być złej”. Bezkompromisowa w kwestii ochrony praw zwierząt, zaangażowana także w pomoc dzieciom. W wolnych chwilach aranżuje przestrzeń wokół siebie w każdym możliwym wymiarze. W 2020 roku zadebiutowała powieścią M+P=LOVE. Alter ego to jej druga powieść, już pracuje nad kolejną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 339
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nazywam się Ludmiła Batory. Do niedawna byłam narzeczoną, teraz jestem porzuconą raczej starą panną. Dlaczego starą? Bo mam trzydzieści pięć lat i nie należę do osób, które zakochują się w pięć minut, więc z dużym prawdopodobieństwem jestem skazana na życie w pojedynkę. Jestem realistką, stąd wcześniejsze wnioski. W życiu kieruję się tylko jedną zasadą – gdy możesz pomóc, zrób to, jeśli nie, to przynajmniej nie przeszkadzaj. Z taką dewizą potrafiłam sobie na tyle zjednać ludzi, że w wieku trzydziestu lat zostałam zastępcą burmistrza. Lubię wyzwania, lubię się ścigać, teraz muszę polubić swoje życie, które po raz kolejny pokazało mi, że ład i porządek to słowa zarezerwowane dla półek w bibliotece, nie dla życia. Potrafię znieść wiele i poza zdradą wybaczyć niemal wszystko, ale nigdy nie zapominam.
– Lutka, ty musisz wyjechać. Jest afera, to nam wszystkim zaszkodzi.
– Ale, tato, ja nie zrobiłam nic złego, nie mam się czego wstydzić.
– Cała wioska mówi tylko o tobie. Dla ciebie związek z żonatym i dzieciatym to jest nic? – zapytał przyciszonym głosem tata.
– Bodzio już ponad trzy lata jest rozwodnikiem, a dlaczego wrócił do Laury, to ty wiesz. I gdzie tu skandal?
– A to nie skandal, że pan Bogdan ma córkę prawie w twoim wieku? Przecież jego Marysia jest dorosła, studiuje już… – tłumaczył nieporadnie.
– Bodzio ma czterdzieści pięć lat, też mi różnica. Brygida też jest od ciebie młodsza i nikt ci wyrzutów nie robi.
– Nie tego pragnąłem dla jedynej córki, mama drugi raz by umarła, gdyby wiedziała, co wyprawiasz. Nie jest ci wstyd? W poniedziałek mają cię odwołać ze stanowiska, wiesz, jak tu u nas jest.
Moje zdenerwowanie osiągnęło apogeum.
– Co ty mówisz? Skąd wiesz, że mają mnie odwołać? I bardzo cię proszę, nie mieszaj w tę sytuację mamy, to jest cios poniżej pasa.
– Brygida się dowiedziała, była na zebraniu koła gospodyń wiejskich, to jest już pewne. Masz taki wybór, że albo sama odejdziesz, albo załatwią to inaczej. Ty sobie pracę wszędzie znajdziesz, ale postaw się na naszym miejscu. Ja swoich hektarów nie przeniosę do innej gminy. Miej litość, dziecko, będą Brygidę i mnie wytykać palcami.
– Odchodząc, przyznam się do błędu, a ja mojego związku z Bodziem nie uważam za błąd. Czy ty naprawdę tego nie rozumiesz? Dlaczego nie jesteś po mojej stronie? – zapytałam twardo, bardzo mi się nie podobało, że mój tata nagle był taki niesprawiedliwy. Jego niecodzienne zachowanie przypisywałam niestety wpływowi Brygidy.
– To miejsce i tak nie dorasta do twoich możliwości, zawsze uważałem, że się tu marnujesz. Spójrz na swoich braci, Bartek w Brukseli prowadzi kancelarię, Kuba w Warszawie doradza premierowi, a ty tu na wsi chcesz zostać? Córuś, ty się zastanów dobrze, zawsze cię ciągnęło do miasta, a zostałaś, żeby mnie doglądać po śmierci mamy. Wtedy nie chciałem cię puścić, byłem egoistą, teraz cię puszczam, jedź świat zdobywać. Niczego ci nie zabraknie. Urządź się w Gdańsku, nad Motławą są piękne apartamenty, już nawet kupiłem jeden dla ciebie. Za cztery miesiące będzie gotowy. Przecież kochasz morze, dlaczego się upierasz?
– Ty mnie próbujesz przekupić? – Tego już było za dużo: wyrzucać córkę z domu w tak zakamuflowany sposób!
– Nie, Lutka, ja ci próbuję powiedzieć: jedź, bo tobie to wszystko jedno, czy o tobie plotkują, czy o nas. A pan Bogdan, jak cię kocha, to może później rzucić w diabły to całe rządzenie i przyjechać do ciebie, skoro ty teraz możesz się dla niego poświęcić.
Tata miał rację. Bodzio mnie poprosił o największe poświęcenie, o poświęcenie miłości. Niczego nie przeczuwałam, nasze życie układało się niemal idealnie, aż do momentu, gdy wybuchła bomba ze spóźnionym zapłonem.
Wydawało się, że jest perfekcyjnie. Dokładnie dwanaście dni temu, gdy z pracy wróciłam do domu, gwoli ścisłości: Bodzia domu, nagle wszystko się zmieniło. Bodzio po rozwodzie zostawił wszystko żonie i córce, a sam wybudował drewniany dom na obrzeżach wsi. Miejsce jest bajeczne, nocą przychodzą tam dzikie zwierzęta, rankiem budzi śpiew ptaków. Żyliśmy jak w bajce. Mieszkaliśmy razem od roku, planowaliśmy ślub. I nagle dwa proste słowa: „to koniec”. Tego feralnego dnia niczego złego się nie spodziewałam. Głośna muzyka sprawiła, że Bodzio mnie nie słyszał. Stałam przez chwilę, patrząc na niego – szpakowaty mężczyzna z duszą młodzieńca. Po pracy zrzucał garnitur wojewody, wskakiwał w skórę, ciężkie buty i zabierał mnie na przejażdżki ścigaczem. Wiek to tylko cyferki w metryce, nic więcej – zwykł mówić. A ja mogę to potwierdzić, żył jak chciał: szybko, energicznie, pełen zapału i pomysłów. Podeszłam po cichu, pocałowałam go w kark i mocno się przytuliłam do jego pleców.
– Lutka? – zapytał lekko przestraszony.
– A ktoś jeszcze się z tobą tak wita? – droczyłam się z nim, a on odwrócił się i zaczął całować mnie jak szalony.
– Nikt, głuptasku, po prostu mnie przestraszyłaś. Siadaj, zaraz zjemy obiad, a później porozmawiamy.
– Mam się bać? – zapytałam raczej z myślą o kolejnym szalonym pomyśle typu wyjazd do Chorwacji na motorach…
– Najpierw obiad, później relaksacyjna kąpiel, potem masaż, a dopiero na końcu rozmowa – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
A ja, patrząca wtedy w jego orzechowe oczy, mogłabym przysiąc, że raczej planuje ślub, a nie rozstanie. Całe popołudnie upłynęło według planu. Kiedy zakończyliśmy nasz łóżkowy relaks, spojrzał na mnie tak poważnie, że oblałam się zimnym potem.
– Lutka, muszę ci coś powiedzieć.
Po takim wstępie, i to jeszcze wypowiedzianym posępnym tonem, byłam pewna najgorszego. Nie dałam mu dojść do słowa.
– Jesteś chory? – zapytałam.
Nakryłam się kołdrą, dotąd siedziałam w łóżku, mając przykryte tylko nogi, teraz okryłam się cała, poczułam na plecach niepokojący dreszcz. Dopiero przeżyłam śmierć mamy, nie byłam gotowa, żeby znowu kogoś stracić. Przed oczami pojawiły mi się od razu te wszystkie rurki szpitalne, cała przejmująca oprawa medyczna.
– To koniec – powiedział z grobową miną.
– Jesteś chory? – powtórzyłam. – Proszę, powiedz mi. Masz mnie, masz moją miłość, Bodzio, nie jesteś sam.
– Lutka, to Laura jest chora, nie ja.
Uff – pomyślałam, choć teraz się tego wstydzę.
– Pomożemy jej. Na co choruje? – zapytałam, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że wcześniej już mi zakomunikował, że to koniec.
– Identycznie jak twoja mama, nowotwór złośliwy piersi, drugie stadium. Marysia mnie poprosiła, żebym zajął się Laurą. Wiesz, że ona poza mną i Marysią nikogo nie ma. Teść jest za stary na to wszystko, poza tym jego praca też go jednak ogranicza, sama wiesz.
Wiedziałam doskonale, w końcu były teść Bodzia to mój szef. Zamiast rozmyślać nad tym, jak to będzie z moją pracą, zapytałam:
– A jakie są rokowania?
– Przecież wiesz jakie. Nie tak dawno przez to przechodziłaś.
– Marysia wraca? – dociekałam, wiedząc, że to może być dla nas wielka pomoc w opiece nad Laurą.
– Nie, Lutka, Marysia ma stypendium zagraniczne, sama wiesz, że ona nie może tak po prostu wrócić. Dlatego to ja muszę się zająć Laurą. Mam nadzieję, że to zrozumiesz – powiedział zatroskany. – Bardzo mi źle z tą sytuacją, ale nie zawiodę córki. Marysia nigdy mi nie wybaczy, jeśli teraz odwrócę się od Laury.
– Jak ty to widzisz? – Chyba krew mi odpłynęła do stóp, bo byłam blada, cała się trzęsłam, oczekując i bojąc się odpowiedzi, której treść już była mi teraz znana.
– Muszę zamieszkać z Laurą, będę jej teraz potrzebny. Tym bardziej, że ona nie zamierza korzystać z konwencjonalnych metod. Była u onkologa: operacja, chemia, ból, morfina, strach, medycyna tylko tyle może jej zaoferować. Postanowiła się leczyć suplementacją, Marysia ją w tym wspiera, będziemy też jeździć do Niemiec na wlewy witaminowe.
– Widzę, że twoja była żona ma już plan. A od kiedy ty go znasz?
– Widzieliśmy się w sobotę, ale nie chciałem ci mówić, w końcu to były twoje urodziny. Nie chciałem żeby każde urodziny kojarzyły ci się z naszym rozstaniem.
– Chodzisz z taką informacją od dwóch dni, nie dałeś po sobie nic poznać, musiało ci być trudno. – Serce mi się ścisnęło z bólu. Bodzio jak zawsze o sobie myślał na końcu. – To jaki jest plan?
– Obiecałem Laurze, że jeszcze w tym tygodniu się do niej przeniosę, muszę teraz być przy niej. Choć to zabrzmi dziwnie, my musimy zawiesić nasz związek.
– Zawiesić? A jak się zawiesza związek? – Ciężko ukryć zdziwienie, gdy spada na ciebie taka bomba.
– Gdy Laura wyzdrowieje albo, co gorsza, nie wyzdrowieje, znowu będziemy razem. Mam nadzieję, że poczekasz na mnie.
Wstałam z łóżka, rzuciłam kołdrę, bez głębszej analizy skierowałam się do garderoby.
– W takim razie zawieszanie związku rozpocznę od spakowania się, bo, jak sądzę, tego oczekujecie z Laurą?
– Ty myślisz, że mi to się podoba? Przecież wiesz, że cię kocham, ale kocham też Marysię i nie mogę tak po prostu udawać, że przez dwadzieścia lat nie miałem żony.
– Bodzio, ludzie chorują także po rozwodach i wyobraź sobie, że to nie jest powód, aby żądać powrotu od swoich byłych małżonków. Prawda jest taka, że Laura już się wybawiła za wszystkie czasy i ma teraz ochotę zatryumfować i odebrać swojego męża.
– Jesteś niesprawiedliwa. Laura jest chora i się boi, że umrze, moim obowiązkiem jest być z nią. A ciebie proszę, żebyś zaczekała. Skoro tak mnie kochasz, to chyba możesz to dla mnie zrobić.
– Cały problem polega na tym, że to chyba tylko ja w tym związku kocham. Doskonale wiesz, że pomagałabym ci w opiece nad byłą, ale bądź co bądź żoną. Ty nawet nie bierzesz tego pod uwagę, komunikujesz mi, że wracasz do, podkreślam: byłej żony i każesz udowadniać moją miłość czekaniem na jej śmierć. To cholernie porąbane. Nie wchodzę w ten układ.
Wrzuciłam kilka ciuchów do torby, zabrałam kosmetyczkę, w pośpiechu się ubrałam i wyszłam zapłakana. Nie chciałam się pokazywać ojcu w takim stanie, więc został mi jedynie hotel, do którego musiałam dojechać na cholernym motorze – po tym, jak w ubiegłym tygodniu sprzedałam moje cudne białe BMW.
Obudziłam się rano zdezorientowana. Byłam w hotelu znanym mi z początków związku, gdy jeszcze ukrywaliśmy, że jesteśmy parą. Bodzia nie ma? Aha. Wczoraj odszedł spełniać obowiązek wobec byłej żony, byłego teścia oraz córki wiecznej studentki, która jest chyba na trzecim kierunku studiów i zapewne tego również nie ukończy. Trzeba się wziąć za siebie. W nocy, zamiast spać, rozmyślałam – zawsze najlepsze decyzje podejmowałam właśnie nocą w absolutnej ciszy i skupieniu. Pierwsze, co zrobiłam, to wysłałam do pracy wniosek o roczny urlop bezpłatny; byłam tak uprzejma, że wniosek trafił nie tylko do kadr, ale także do mojego szefa, z dopiskiem, że będzie lepiej, jeśli będę miała dokąd wrócić za rok, jeżeli taka będzie moja wola. Odpisał krótko, lecz treściwie: „załatwione”. To mi starczyło. Teraz trzeba było się zająć przeprowadzką.
– Cześć, tatku. – Tata odebrał już po pierwszym sygnale.
– Gdzie jesteś, Lutka? Brygida przed chwilą dostała cynk, że poszłaś na roczny urlop. – Słyszałam zatroskanie, ale chyba też ulgę w jego głosie.
– Przypomnij mi, tatku, żebym pamiętała zwolnić kuzynkę Brygidy, gdy wrócę. Handel informacjami jest zabroniony i daję słowo, że jeśli rzeczywiście wrócę, to ona odejdzie.
– Lutka, nie bądź mściwa, my się tu o ciebie martwimy.
– Pozwól, że spuszczę na to zasłonę milczenia. Masz klucze od tego apartamentu nad Motławą?
– Mam, ale fachowcy wchodzą dopiero za dwa miesiące i kolejne dwa miesiące mają robić, teraz masz tam tynk i prowizoryczną toaletę dla ekipy młodego Karolaka.
– Jeśli jest woda i prąd, to na dziś mi to wystarczy.
Poinstruowałam ojca, co ma mi przywieźć z domu Bodzia, i o osiemnastej umówiliśmy się pod Neptunem. Dodałam jeszcze:
– Tatku, mam tylko prośbę, przyjedź sam, nie mam ochoty na spotkanie z Brygidą, nie zniosę jej melodramatycznego tonu.
Torba z rzeczami z domu Bodzia nie była zbyt wielka: nowe życie – nowe przedmioty. Najważniejsze są dokumenty, resztę można kupić, gdy masz za co.
Tata załatwił z naszym wiejskim majstrem, że zaczną pracować w moim nowym apartamencie od przyszłego tygodnia, teraz wystarczyło udać się na zakupy – do tego był mi potrzebny wyłącznie tablet i syn Karolaka do liczenia ile czego pozamawiać. Wymieniliśmy się mailami, młody Karolak, którego imienia nie znam, obiecał wszystko kupić i zorganizować. Są ludzie, którym się nie odmawia, i ja jestem właśnie takim człowiekiem; mam pamięć jak słoń, dziś mi powiesz, obudzisz mnie za sto lat, a ja będę pamiętać. Dzięki temu bez problemu jednocześnie studiowałam trzy kierunki: finanse i rachunkowość, socjologię i administrację. Biegle mówię po angielsku, hiszpańsku i niemiecku, rosyjski kuleje w piśmie, ale dogadam się bez problemu. Może tatko miał rację – marnowałam się, pracując od ponad dziesięciu lat w jednym miejscu.
Od czego kobiety zaczynają nowe życie? Od fryzjera oczywiście. Mój wizerunek był odpowiedni do zajmowanego stanowiska, elegancko, lecz niezbyt wyzywająco. Teraz w końcu mogłam sobie pozwolić na pokazanie tego pazura, który dotychczas był głęboko schowany. Metamorfoza zajęła mi tydzień. Przede wszystkim podcięłam zbyt długie włosy, zwykle układane w kok lub prostowane, powróciłam też do naturalnego koloru. Z wygładzonej szatynki zmieniłam się w brunetkę o falowanych włosach do połowy ramion. Nigdy się mocno nie malowałam, ale teraz postanowiłam wybrać się na permanentny makijaż brwi i ust; soczysta czerwień warg doskonale pasowała do ciemnobrązowych brwi; czerwone paznokcie dopełniały wizerunku idealnie. Choć nie jestem zwolenniczką niczego, co sztuczne, zapragnęłam mieć lepsze rzęsy – pragnienie spełniłam. Grzeczne garnitury i eleganckie sukienki zamieniłam na skórzane spodnie i białe koszule. Szpilki lubiłam zawsze i te sobie zatrzymałam z przeszłości, do tego kilka bransoletek, które przywiózł mi tata, i wyglądałam… inaczej. Wreszcie mój wizerunek pasował do mojej osobowości. Najtrudniej było pozbyć się pierścionka zaręczynowego od Bodzia. Siedziałam nad Motławą, patrząc na okno mojego nowego mieszkania i obracając go w ręce, pamięcią wracałam do dnia, w którym mi go podarował. Bardzo się postarał, żeby nasze zaręczyny pozostały na zawsze w mojej pamięci.
Tego wyjątkowego dnia Bodzio przyjechał po mnie do pracy, oznajmił, że wieczorem mamy lot do Brukseli i bardzo mnie prosi, żebym szybko się spakowała. Z lotniska odebrał nas mój brat, pojechaliśmy do jednej z restauracji na Wielkim Placu w Brukseli, tam czekał wynajęty zespół skrzypków, była też wiolonczelistka. Mój Bodzio, który po upadku na motorze z trudem przede mną uklęknął, wyjął czarne pudełeczko, otworzył… było puste. Bodzio zawsze był roztrzepany. Jak zaszedł tak wysoko – do dziś nie rozumiem. Prawdopodobnie gdzieś kiedyś przypadkiem wysłał podanie o pracę i tak, zrządzeniem losu, dostał się do polityki. Po wygłoszeniu monologu pełnego wyznań miłości do mnie pocałował moją dłoń i zapytał, czy zostanę jego żoną. Odpowiedź mogła być tylko jedna: że bardzo go kocham i życie z nim jest moim największym pragnieniem.
Teraz pierścionek, który dostałam dopiero po powrocie z Brukseli, był tylko smutnym wspomnieniem, w jednej chwili wyrzuciłam go do Motławy – nasze wspólne życie należało do przeszłości. Biały ślad na palcu serdecznym przypomniał mi rozczarowanie końcówką naszego związku, wracając do domu, weszłam zatem do pierwszego napotkanego jubilera; wśród wielu okazałych pierścionków wyróżniała się czarna gruba obrączka, miała w sobie coś mrocznego i tajemniczego zarazem, a poza tym dobrze zakrywała biały pasek skóry boleśnie przypominający o zapowiedzi wspólnego życia do grobowej deski. Teraz niestety zagadką było, czyja to miała być grobowa deska…
Nie chciałam się już zadręczać, wolałam skupić się na urządzaniu apartamentu. Zamiast zatrudnić projektanta, zaufałam swojej intuicji, ciekawych rozwiązań szukałam w sieci. Od rana do wieczora projektowałam ze starannością każde pomieszczenie, dobierałam meble i dodatki. Pragnęłam stworzyć mieszkanie idealne – zakupiłam profesjonalny program do projektowania wnętrz, opanowałam go w kilka dni. Tata miał rację, uczyłam się szybko, mogłam pracować wszędzie.
Urządzanie mieszkania – począwszy od kładzenia tynków i płytek aż po ustawianie mebli – zajęło mi zaledwie miesiąc. Styl apartamentowca był dla mnie wskazówką, że cegła i czarne dodatki sprawdzą się doskonale; urządziłam sobie loftowe wnętrze, może dość surowe, ale nie zależało mi na tym, aby ono przypominało mi nasze ciepłe gniazdko. Sześćdziesięciometrowe mieszkanie było zdominowane przez beton i cegłę, nie zabrakło kilku belek i szklanych drzwi w czarnej stalowej oprawie. Na środku salonu z aneksem kuchennym stała sofa w stylu chippendale w kolorze butelkowej zieleni, była to wisienka na torcie i na tę wisienkę czekałam najdłużej. Gdy dziś młody Karolak ze swoją ekipą ustawili ją, w końcu mogłam powiedzieć, że jestem zadowolona. Nim majster zdążył wyjść, usłyszałam pukanie. W drzwiach pojawił się tatko z Brygidą.
– Lutka, na miłość Boską! Coś ty tu zrobiła? – krzyknął zdziwiony tato.
– Cześć tatku, też się cieszę, że cię widzę. Cześć, Brygido. Wejdźcie, proszę.
Tato rozejrzał się wokół.
– Przecież tu wygląda, jakby jakiś zboczeniec to urządzał. Albo pedał, co gorsza.
– Tato! – krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że nie może oderwać oczu od grafiki przedstawiającej nagą kobietę; było to kilka, ale jakże sugestywnych, pociągnięć czarną farbą układających się w kontury ciała. Grafika w czarnej ramie wisiała na betonowej ścianie, prawie naprzeciw pod odpowiednim kątem ustawione było wielkie lustro, w którym odbijała się postać nagiego mężczyzny, namalowanego na innej grafice, wiszącej na bocznej ścianie. Mimo że to było lustro, wyglądało jak obraz do kompletu. Tatko był zszokowany.
– Tylko żebyś tu nikogo nie zapraszała od nas, będą gadać, że cię Bodzio zostawił, boś erotomanka.
– Wszędzie te falusy – zawtórowała zniesmaczona Brygida.
– A ile ty widzisz fallusów? – nie skończyłam nawet zdania, bo tato przyłożył mi dłoń do ust i zapytał:
– Dziecko, jak ty się wyrażasz?
Na co Brygida zbeształa ojca:
– Zdejmij rękę, bo po tej czerwonej pomadce tydzień nie domyjesz.
Tato posłusznie zdjął dłoń z moich ust i razem z Brygidą patrzeli jak zaczarowani to na dłoń, to na moje usta, nie rozumiejąc, dlaczego soczysta czerwień nie odbiła się na skórze.
– Co u licha? – Brygida pierwsza odzyskała głos.
– Makijaż permanentny. Mówi ci to coś? – zapytałam z uśmiechem.
– Że to już niby na zawsze?
– Słodki Jezu w miodku lipowym! – Tata zakrył twarz rękoma. – To ty już zawsze będziesz miała usta jak jakaś bladź?
Każda kobieta już by się pewnie obraziła, ale na mnie tak to nigdy nie działało. Mój tata i wyglądem, i temperamentem przypominał Pawlaka – sympatyczny furiat, w skrócie rzecz ujmując.
– Tato, tak się nosi.
– A Brygida tak nie nosi.
– No właśnie – potwierdziła blada Brygida vel macocha, jak to zwykłam mówić o niej z moimi braćmi.
– A ja mam i w najbliższym czasie nic się nie zmieni.
– A te kreski zamiast brwi to też na stałe? – zapytał z niepokojem ojciec.
– Tato, mam brwi, ale włoski krótkie jak cholera, załóż okulary, to dojrzysz.
– I jeszcze wulgarna – śmiał się, kręcąc głową.
Kiedy usiedli na zielonym chippenadale’u, Brygida była łaskawa mnie poformować, że jej brat, a mój do niedawna narzeczony, opiekuje się troskliwie żoną.
– Oni w szpitalu razem byli, Laura mi przesłała zdjęcie, jak Bodzio czuwa przy jej łóżku.
– Brygida, nie dość, że jesteś głucha jak pień to jeszcze ślepa jak kret, oni byli w spa, a nie w szpitalu.
– Ty mi tu, córuś, Brydzi nie obrażaj, wie co mówi, z Laurą rozmawiała, wszyscy jej żałujemy, że się biedaczka tak rozchorowała. Pan Bogdan to włosy z głowy rwie, żeby tylko jej pomóc.
– Tato, Marysia mi przesłała zdjęcie rodziców ze spa z podziękowaniem, że nie stoję na drodze do ich pogodzenia, więc bądź uprzejmy nie robić ze mnie głupka; to, że Brygida we wszystko wierzy, to jej sprawa.
Brygida czerwona jak radziecka flaga nieźle kontrastowała z moją kanapą. Już nawet przestała się odzywać, bo co chciała słówko wypowiedzieć, to się zapowietrzała, aż w końcu ojciec nerwowo wypalił:
– Co jak karp łapiesz to powietrze? Twój brat moją córkę w konia zrobił, a ty siedzisz i udajesz, że nic nie wiesz! Z wami, Boguszami, to człowiek zawsze na głupka wyjdzie.
– Amen, tatku.
Po kolacji Brygida już się kręciła, widziałam, że nie zamierza zostać dłużej niż to konieczne, tata też zauważył.
– My już będziemy się zbierać, ale jeszcze mam do ciebie słówko, córuś. Jak w ubiegłym roku sprzedawałem las, to kupiłem to mieszkanie i jeszcze jedno w Gdyni i tak mi się wydaje, że tu coś ci z urządzaniem nie poszło. To może to wynajmiemy, a ty tamto byś sobie wzięła?
– Ale tatku, mi się tu podoba i to bardzo. A wracając do tych twoich sprzedaży, to jesteś pewien, że dobrze robisz?
– Lutka, rozmawialiśmy o tym, żadne z was na gospodarstwo nie przyjdzie, a w nieruchomości zawsze warto inwestować, będziecie po mnie mieli gotowy interes.
To fakt, taka rozmowa odbyła się jakiś czas temu, każde z naszej trójki stwierdziło, że nie wiąże swojego życia z gospodarstwem, więc tata postanowił inwestować pieniądze ze swojego majątku w nieruchomości. Wszyscy byliśmy zgodni, że jest zdrowy umysłowo i ze swoimi pieniędzmi może robić, co chce, a że głowę miał zawsze na karku, nie obawialiśmy się, że podejmie złą decyzję.
Gdy wyszli koło północy, po raz pierwszy od długiego czasu złapałam się na tym, że przez cały dzień nie myślałam o Bodziu; gdyby nie to, że Brygida wspomniała o nim, zaliczyłabym pierwszy dzień bez Bodzia. Im więcej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej byłam pewna, że swoją decyzją wyświadczył mi przysługę.
W czwartek rano pomyślałam, że czas poszukać pracy. Finansowo stałam nieźle, ojciec powodowany wyrzutami sumienia sfinansował cały remont i zapłacił czynsz za kolejny rok; pieniędzmi chciał mi wynagrodzić swoje prośby o to, żebym wyjechała. Nawet byłam mu wdzięczna, że mnie namawiał, ciężko byłoby mi patrzeć na paradną Laurę z moim Bodziem. Co prawda po przemyśleniu całej sprawy doszłam do wniosku, że Bodzio zachował się jak prawdziwa świnia: rozstał się ze mną po seksie. Skoro chciał odejść albo raczej mnie pogonić, to mógł przynajmniej sobie darować łóżko. W jednej chwili zaliczyliśmy świetny seks, a w następnej, gdy nasze oddechy się uspokoiły, zakomunikował mi, że wraca do byłej żony.
Koniec rozmyślania. Czas zacząć działać. Biała, luźna, przejrzysta koszula i czarna, koronkowa bokserka, czarne cygaretki, piętnaście centymetrów złotych bransoletek zasłaniających nadgarstek i kobaltowe szpilki – jestem gotowa do wyjścia i do nowego życia. Zamówię obiad i w międzyczasie sprawdzę trójmiejski rynek pracy.
Kiedy chodzi się z zadartą głową po sopockim Monciaku i rozgląda na wszystkie strony, biegając oczami od nieba do ziemi, to trzeba być przygotowanym na to, że się nie zauważy kogoś, kogo się nie chce spotkać. Gdy tylko się zorientowałam, że kilka metrów przede mną Bodzio paraduje z Laurą, trzymając ją za rękę, nie pozostawało mi nic innego, jak tylną częścią ciała przeznaczoną do siedzenia wepchnąć się w pierwsze lepsze drzwi. Przestraszyłam się, gdy zza baru dobiegł mnie głęboki męski głos.
– Witam pierwszą kandydatkę – odezwał się łysy, przystojny chudzielec, na oko sporo starszy ode mnie.
– Witam. – Podeszłam do baru i improwizując, co potrafiłam doskonale, wyciągnęłam rękę do mężczyzny i przedstawiłam się:
– Ludmiła.
Uścisnął moją dłoń zdecydowanie i się ukłonił.
– Borys. Rozumiem, że raczej startujesz na menadżera, nie na kelnera?
Odłożyłam tablet w złotym etui, usiadłam za barem i postanowiłam sprawdzić, co los dla mnie przygotował.
– Nie przypominam sobie, żebyś przysłała dokumenty – kontynuował, jak się już domyśliłam, właściciel lokalu.
– Bo nie przysłałam. A co chciałbyś wiedzieć?
– Czy masz doświadczenie.
– Potrafię zarządzać dużym zespołem, znam prawo i rachunkowość, nigdy się nie stresuję, jestem fajterem krav magi.
– Stopień?
– G5. – Na tę informację Borys się uśmiechnął.
– Zaraz powinni się pojawić pierwsi kandydaci, może pogadasz z którymś z nich?
Zanim Borys skończył mówić, w drzwiach pojawiła się pierwsza osoba. Borys dał znak dłonią, żeby chłopak nie przeszkadzał. Spojrzałam na młodzieńca, los mi sprzyjał.
– Przed nim pierwszy semestr AWF-u, raczej nie przyszedł tu pytać o pracę, według mnie to twój syn i jest tu tylko po to, żeby dać ci kask, który wystaje mu z torby.
Borys pogwizdał z uznaniem. A dla mnie to była prościzna: pierwszy rok studiów – zdradziła go torba z logo uczelni i znaczkiem pływackim, nie była zniszczona; dlaczego to nie jego kask? – jeżeli jeździsz na motorze, to trzymanie kasku jest dla ciebie tak samo naturalne jak trzymanie torebki czy papierosa; skąd wiedziałam, że to potomek Borysa? – jednemu i drugiemu uciekało lewe oko.
– To może dowiem się też czegoś o sobie? – zapytał z zainteresowaniem.
– Nie powiem niczego odkrywczego. Niedawno schudłeś, jest ci ciężko, bo poza dietą rzuciłeś też papierosy, ale to nie jest twój największy problem, chorujesz na cukrzycę i z tego, co widzę, słabo ci idzie pomiar cukru, wkłuwasz się pod złym kątem. Nikt ci nie powiedział, że igłę należy wkłuwać pod kątem prostym? Wtedy nie boli i nie ma śladów.
– Jeśli nie jesteś szpiegiem, masz tę pracę, jeśli jesteś szpiegiem, to i tak pracuj dla mnie. I powiedz, jak to wszystko wydedukowałaś.
– Masz opuszki pokłute jak sito, to nie powinno być widoczne, stąd wniosek, że źle się wkłuwasz, a co za tym idzie, krótko chorujesz. Wiem, że rzuciłeś palenie, bo masz gesty palacza, a gdy łapiesz się za kieszeń i orientujesz się, że nie wyciągniesz papierosa, spinasz się. Z odchudzeniem trochę strzelałam, ale wydaje mi się, że nie należysz do facetów, którzy umyślnie noszą zbyt luźne spodnie. Tatuaże i za duże spodnie, to nie pasuje. – Mówiąc to, pokręciłam głową.
– Dawno nikt mnie tak nie zaskoczył. Przyznaję, że jestem pod wrażeniem, a jeśli chodzi o spodnie, to fakt, pobrudziłem smarem mój nowy rozmiar i musiałem poszukać na zapleczu swoich starych. – Roześmiał się i zaprosił mnie za bar.
– Kamil, poznaj Ludmiłę, naszą nową panią menadżer.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, Borys wymienił kilka zdań z synem i chłopak zostawił nas samych.
– Kiedy otwieramy? – spytałam z ciekawością, ponieważ zdziwiłam się, że lokal jest gotowy, a personelu i alkoholu na półkach brak.
– Ktoś w ratuszu blokuje mi koncesję, jestem gotowy od zaraz, ale muszę się zastanowić, komu dać w łapę.
– To może zróbmy tak, ja ci powiem, ile chcę zarabiać, a ty mi tyle dasz, jeśli załatwię koncesję. Jeśli zamierzałeś płacić więcej, to kiedy dostaniesz koncesję, uczciwie będzie, jeżeli zrealizujesz swój plan. – Podałam kartkę z kwotą nieco wyższą niż chciałam, ale uznałam, że będzie z czego schodzić.
– Dokładam dwa koła, jeśli koncesja będzie na dziś.
– Daj mi chwilkę.
Odeszłam w głąb lokalu i choć nie bardzo lubiłam załatwiać takie sprawy przez telefon, to akurat w przypadku kolegi ze zjazdów motorowych mogłam sobie na to pozwolić. Wyjęłam smartfon i najpierw wpisałam w Google dane lokalu i Borysa – musiałam wiedzieć, o kim rozmawiać i czy przypadkiem nie trafiłam na minę. Na szczęście nie znalazłam nic szokującego. Szybko przeczytałam, że to trzeci lokal Borysa, czyli faktycznie komuś zależało, żeby ten, mając już dwie koncesje, nie dostał trzeciej. Wybrałam numer, Jan odebrał po pierwszym sygnale.
– Hej, co tam? Słyszałem, że rzuciłaś pracę w diabły. Chodź do mnie do magistratu, posada doradcy nadal czeka.
– Dziękuję ci, Janku. Może się tak zdarzyć, że skorzystam, ale teraz właściwie dzwonię w innej sprawie. Ktoś z twoich blokuje koncesję dla Borysa Siatki, a tak się składa, że zależy mi, żeby nikt tego nie utrudniał.
– Podaj mejla, zaraz dostaniesz pozwolenie. I sprawdzę, komu zależy na tym, by zaszkodzić twojemu znajomemu.
– Dziękuję, stawiam najlepszą kolację. W kontakcie.
– W kontakcie.
Gdy podeszłam do baru, Borys spojrzał z podziwem.
– Znasz prezydenta Sopotu?
– Prezydenta też – odparłam tajemniczo.
– W takim razie dobierz sobie zespół.
Przejrzałam wszystkie dokumenty, wybrałam swoich faworytów. Na rozmowę przyszło jedenastu facetów i siedem dziewczyn; skoro lokal miał być czynny siedem dni w tygodniu od jedenastej przynajmniej do północy, potrzebowaliśmy kilku osób – najlepiej z doświadczeniem. Jeden z chłopaków, za którym dość mocno optował Borys, był z polecenia, mimo to ja go odrzuciłam na etapie weryfikacji dokumentów.
– Ale dlaczego nie? Wiem, że robi świetne drinki i potrafi robić je szybko, dobrze dogaduje się z klientami.
– A ja wiem, że nie jest głupi, ale to za mało. Spójrz, każdy wyraził zgodę na przetwarzanie danych, on nie, każdy dołączył zaświadczenie o niekaralności, on nie; dodaj dwa do dwóch i masz odpowiedź. Jeśli któremuś z twoich klientów coś zginie, nawet zanim wejdzie do lokalu, jeśli kogoś złapią z narkotykami, oberwiesz za to, bo zatrudniasz kryminalistę. Tu chodzi o twoją reputację. A ten, kto ci blokował koncesję, tylko czeka na twoje potknięcie. Chłopak może być mistrzem za barem, ale dopóki ma w papierach jakiś szit, nie ma tu czego szukać.
– No a ta pryszczata? Dlaczego mówiłaś, że do niej zadzwonisz i kazałaś jej przyjść na kolejną rozmowę? Przecież ta dziewczyna powinna mieć ksywkę Gejzer. Odstraszy klientów.
– Gejzer będzie moją pupilką. Widziałeś jej spracowane dłonie? Zasuwa w jakimś podłym hotelu za trzech, uczy się wieczorowo i jeszcze pomaga młodszemu bratu, który ma tylko rentę po rodzicach. Ona nie będzie kręciła nosem, gdy trzeba będzie sprzątnąć ubikację po podpitych facetach, będzie oddana, bo jak się dowie, ile zarobi, to nawet przez myśl jej nie przejdzie, że mogłaby mieć gdzieś lepiej…
Borys nie dał mi dokończyć.
– Ale to gejzer.
– Fakt, gejzer, bo nie ma kasy, daj mi cztery tygodnie, nie poznasz dziewczyny.
– A co ze szkołą? Przecież uczy się w jakimś technikum. Trzy razy w tygodniu ma zajęcia. Jak chcesz to pogodzić?
– Borys, ona chodzi do technikum, bo nie ma kasy na studia, a my jej zrobimy przyjemność i to nie byle jaką. Jaki wybrała kierunek?
– BHP chyba.
– No właśnie, Borys, BHP. Po pierwsze musi się zwolnić z tego hotelu, co przy jej śmieciowej umowie nie będzie jakimś wielkim wyzwaniem. Zarejestruje się w pośredniaku, teraz mają fajny program na dofinansowanie do studiów, wyślemy ją na bezpieczeństwo i higienę pracy, ty jej dasz tak od siebie jakieś stypendium, a ona ci podpisze lojalkę, że powiedzmy przez dwa czy trzy lata będzie twoim behapowcem we wszystkich lokalach, w międzyczasie ja jej załatwię praktyki w inspekcji pracy i mamy swojego człowieka. Nie zostanie tu na zawsze, ale zawsze będzie nam zawdzięczała więcej niż komu innemu. Zainwestuj w tę dziewczynę, oboje na tym skorzystacie.
– Okej, o resztę już nawet nie pytam, weź, kogo chcesz.
– Jeszcze jedna kwestia: dyskretna ochrona.
– Przecież jesteś mistrzem krav magi. Zresztą ja już się ciebie boję, jesteś kimś między jasnowidzem a Robin Hoodem. Ale jeśli chcesz, to moje karczycho z Gdańska tu będzie w siedem minut.
– Żadne karczycho nie jest dyskretne. Mój trener, który nie straszy wyglądem, będzie wpadał w godzinach, gdy jest najwięcej klientów, wszystko ustalimy.
– Poddaję się. Skoro przekonałaś mnie do Gejzera, trenera biorę w pakiecie.
Nie miałam pojęcia o prowadzeniu lokalu, ale z moją głową, pracowitością i pomocą Borysa w ciągu pierwszych trzech miesięcy pokazałam, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu; co więcej, część moich rozwiązań Borys zastosował w pozostałych dwóch lokalach. Okazało się, że to naprawdę fajna praca. Po latach spędzonych za urzędniczym biurkiem potrzebowałam odmiany, a lokal Borysa faktycznie był konkretną odskocznią. Od razu wiedziałam, że nie jest to miejsce na zawsze, ale stwierdziłam, że dopóki nie zdecyduję, co chcę robić w życiu, taki przystanek bardzo mi odpowiada. Zdążyłam dobrze poznać cały zespół, zaryzykowałam kilka roszad kadrowych i w końcu byłam zadowolona z tego, co razem osiągnęliśmy.
– Ludmiła? – zagaił mój szef.
Odwróciłam głowę i obdarzyłam go zmęczonym spojrzeniem.
– Może zrób sobie wolne. Idź już do domu, siedzisz tu niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, dajesz z siebie wszystko albo i więcej. Nie musisz niczego udowadniać, ja wiem, że nie ma lepszego menadżera.
Faktycznie byłam już zmęczona, ale akurat dziś nie chciałam wychodzić, przynajmniej nie teraz. Od momentu otwarcia lokalu dwa lub trzy razy w tygodniu zjawiał się pewien facet, który od pewnego czasu zaprzątał moje myśli, najdelikatniej rzecz ujmując. W ubiegły piątek, kiedy w pośpiechu wychodziłam z pracy, wpadłam prosto w jego ramiona i to dosłownie: gdy wychodzisz tyłem, zdarzają się różne rzeczy. Spóźniona spieszyłam się do kosmetyczki, jeszcze przy wyjściu uzgadniałam coś z Mirką vel Gejzerem, szłam tyłem do drzwi i tak też następnie próbowałam je otworzyć. W tym samym czasie pojawił się on, okazało się, że drzwi są już otwarte, a ja zamiast klamki (dzięki Bogu) złapałam tylko albo aż klamrę jego paska. Schwycił mnie za nadgarstek, okręcił przodem do siebie i uwodzicielsko powiedział:
– Może najpierw się poznamy?
Na szczęście krew odpłynęła mi z głowy, co spowodowało, że nie spłonęłam rumieńcem. Jego boski zapach i hipnotyzujące spojrzenie granatowych oczu sprawiły, że niemal się rozpłynęłam ze szczęścia. Uniósł moją dłoń do ust, złożył na niej pocałunek i przedstawił się z czarującym uśmiechem:
– Zachar.
Opuściłam skromnie głowę, udając zawstydzenie, ale dzięki temu mogłam mu rzucić zalotne spojrzenie spod uniesionych wysoko rzęs.
– Ludmiła.
Przytrzymał zbyt długo moją dłoń, a w kącikach jego ust ponownie zagościł delikatny uśmiech.
– Ludmiła… Miłka! – powiedział zamyślony.
I było po mnie. Dopiero po chwili, gdy ocknęłam się ze stanu odurzenia wywołanego jego zapachem, do moich uszu dotarł jego piękny wschodni akcent. Gdy zdrobniale – tak jak moja babcia – wypowiadał moje imię: Miłka, przeszedł mnie elektryzujący dreszcz. Od ponad czterech miesięcy moje ciało nie czuło mężczyzny i teraz zaczęło się domagać męskiej uwagi, dotyku i pieszczoty. Nie pomagał fakt, że z głośników akurat sączył się Gordon Haskell w „How Wonderful You Are”. Byłam zgubiona.
Od tego momentu minęły trzy długie dni i trzy jeszcze dłuższe noce, w tym czasie nie mogłam skupić myśli, a gdy otwierały się drzwi, mimo iż wiedziałam, że w weekend się nie pojawia, wciąż zerkałam nerwowo w kierunku wejścia. Teraz nie mogłam przegapić jego przyjścia. Nie wiedziałam tylko, jak się zachować – czy podejść, czy przechodząc, zagadać, a może udawać, że go nie widzę? Zwariuję.
Ukazał się moim oczom po siedemnastej, wszedł ubrany w czarny garnitur i czarną koszulę rozpiętą pod szyją, jego czarne włosy, dłuższe na górze głowy, układające się prawie w grzybka zalśniły w słońcu. Nie mogłam oderwać oczu od tego męskiego bóstwa. Od razu spojrzał w moim kierunku i bez zastanowienia, jakby wiedziony moim podnieceniem, zaczął iść chyba do mnie. A ja w myślach tylko błagałam, żeby nie skręcił do baru…
– Priwiet[1], Miłka – przywitał się, całując moją dłoń.
– Cześć.
– Mogę się dosiąść?
Pokazałam ręką wolne miejsce, mam nadzieję, że nie widział, jak drżała. Zawsze stąpałam twardo po ziemi, stres był dla mnie tylko definicją psychologiczną, a tu proszę, twarda Ludmiła się rozpływa i z lekka denerwuje.
Spoliczkowałam się w myślach i mój mózg odzyskał połączenie z aparatem mowy, musiałam jeszcze tylko odłączyć rozanielone spojrzenie.
– Czego się napijesz, na co masz ochotę? – spytałam szybko.
– To propozycja bufetowa czy może… – Uśmiechnął się uwodzicielsko, ukazując piękne białe zęby.
Cały był piękny.
– A wolałbyś bufetową?
Zachar zbliżył się, pokonując torsem całą długość stolika, niemal słyszałam bicie jego serca (łomotanie mojego na pewno słyszała cała sala), spojrzał prosto w moje oczy, ponowił pytanie i zaśpiewał cicho przy moim uchu:
I go out most nights Attracted by the lights Listen to the jazz in Harry,s Bar And I know it won,t be long Before they play that song Do you know how wonderful you are?[2]
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
[1] Priwiet (ros.) – Cześć.
[2] Wychodzę gdzieś prawie co noc / Przyciągany przez blask świateł / Słucham jazzu w Barze u Harry'ego / I wiem, że już niedługo / Zagrają tamtą piosenkę / Czy wiesz, jaka jesteś cudowna? – fragment utworu Gordona Haskella How Wonderful You Are.
Polecamy również:
Nie dowiesz się, co miłość może zmienić w twoim życiu, jeśli nie dasz jej szansy.
Marta, architektka wnętrz, to młoda kobieta z przytłaczającym bagażem doświadczeń. Przez lata bita i poniżana przez męża, dopiero po jego śmierci zaczyna odzyskiwać wewnętrzny spokój. Gdy pewnego dnia poznaje Piotra, przystojnego lekarza, na nowo budzi się w niej nadzieja na to, że mogłaby być szczęśliwa z mężczyzną. On również czuje, że Marta jest wyjątkową osobą, z którą chciałby spędzić resztę życia… Ale nie zawsze miłość jest tak prosta, jak byśmy tego chcieli. Niezaleczone traumy, powracające wątpliwości i strach, który nie pozwala zaufać sprawiają, że relacja Marty i Piotra pełna jest bolesnych momentów. Czy wystarczy im sił, by na dobre przepędzić koszmary przeszłości?
Alter ego
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-711-2
© Anna Barczyk-Mews i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Aneta Miklas
Korekta: aulina Górska
Okładka: Magdalena Muszyńska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek