Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
25 osób interesuje się tą książką
Każda ich wspólna chwila może się okazać tą ostatnią.
Ava odniosła właśnie największe zwycięstwo w życiu. Pokonała wszystkie przeciwniczki w turnieju, stawką którego było małżeństwo z królem Torinem i zostanie ukoronowaną na władczynię elfów. Ale chwila triumfu niespodziewanie zmieniła się w koszmar, kiedy na jaw wyszła wreszcie tajemnica pochodzenia Avy.
Zdruzgotana kobieta nie może poddać się rozpaczy. Nie jest bezpieczna wśród własnego gatunku, a moc, której potrzebuje jak nigdy dotąd, nadal się nie objawiła. Śladem Avy natychmiast wyrusza Torin, ale czy zamierza ją zabić, czy pomóc jej przetrwać? I czy mogą sobie zaufać teraz, kiedy wszystkie ich dotychczasowe plany stały się nieaktualne? Jeśli Ava chce przetrwać, ocalić Torina i królestwo Seelie musi odnaleźć w sobie siłę i udowodnić, że jest godna bycia królową.
Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 322
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla tych, którzy pragną, aby elfy zabrały ich z tego nudnego świata, i tańczą na górskich szczytach niczym płomień. (A także dla tych, którym nie przeszkadza, że skradłam tę frazę W.B. Yeatsowi).
Torin jest królem elfów Seelie, dręczonych przez liczne klątwy. W tomie Szron dowiedzieliśmy się, że jego królestwo, Zaczarowana Kraina, zostało przeklęte przez istoty Unseelie. Elfy Seelie nazywają je „demonami”, ponieważ Unseelie są ich wrogami, a także mają pewne cechy zwierzęce, takie jak rogi i skrzydła. Na Zaczarowanej Krainie ciąży klątwa długich srogich zim i czarnej magii.
Torin zdał sobie sprawę, że aby powstrzymać nadciągającą zimę, musi znaleźć sobie żonę, królową. Zgodnie ze starożytną tradycją Seelie ich królową wybiera się w turnieju złożonym z szeregu brutalnych prób.
Ale na Torinie ciąży też inna klątwa. Unseelie skazały go na to, że uśmierci każdego, kogo kocha. A co gorsza, nie może nikomu wyjawić tej klątwy, więc jego ewentualna narzeczona nie wie, dlaczego król szuka takiej, której nigdy nie zdoła pokochać.
Jak ujął to sam Torin:
„Demony rzuciły na nas klątwy. Po swojej porażce skazały nas na niekończące się zimy, dopóki nie nauczyliśmy się zapobiegać im magiczną mocą królowej zasiadającej na tronie. Potem demony rzuciły na nas klątwę Erlkingów, które zjawiają się co sto lat, by rozprzestrzeniać lodową śmierć.
A kiedy w końcu spróbowaliśmy zawrzeć z nimi pokój, przeklęły całą moją rodzinę. Oślepiły Orlę, skazały na śmierć moich rodziców, a na mnie rzuciły klątwę: moja miłość miała uśmiercić każdą kobietę, którą pokocham”.
Przed laty Torin uśmiercił Milisandię, kobietę, którą pragnął poślubić. Teraz z powodu tej klątwy zamierza znaleźć sobie narzeczoną, której nie będzie mógł obdarzyć miłością. Brał pod uwagę Morię, księżniczkę o bordowych włosach, siostrę Milisandii. Lecz chociaż jest piękna, on jej nie kocha.
Ale kiedy spotkał Avę, obmyślił nowy plan.
Ava jest elfką, którą znaleziono porzuconą jako niemowlę. Została adoptowana i wychowana przez ludzką matkę, Chloe, i wiodła życie pośród ludzi. Jej najlepszą przyjaciółką jest ludzka dziewczyna o imieniu Shalini, programistka komputerowa, która wcześnie porzuciła pracę, szybko jednak znudziło ją bezczynne życie.
Na początku powieści Szron Ava wraca do domu i zastaje swojego ludzkiego narzeczonego w łóżku z inną kobietą. Zdesperowana idzie do knajpy, upija się i postanawia na zawsze dać sobie spokój z mężczyznami. Gdy do tego baru wstępuje Torin na szklaneczkę whisky, pijana Ava go obraża. Torin uznaje, że będzie dla niego idealną narzeczoną, gdyż nigdy jej nie pokocha. Proponuje Avie pięćdziesiąt milionów dolarów za wzięcie udziału w turnieju mającym wyłonić królową i obiecuje, że ustawi wynik tak, aby zwyciężyła. W zamian Torin otrzyma olbrzymią sumę od stacji telewizyjnej transmitującej przebieg turnieju. Z powodu długich zim zapasy ziarna i żywności w Zaczarowanej Krainie są na wyczerpaniu i jej mieszkańcom grozi śmierć głodowa.
W trakcie turnieju Torin pomaga Avie przygotować się do brutalnych pojedynków na miecze, doskonaląc jej i tak już znaczne umiejętności szermiercze. Ale gdy spędzają razem czas, zaczyna rozpalać się między nimi namiętność. Torin ma obawy, że zakocha się w Avie i znów uśmierci osobę, którą obdarzy miłością.
Po tym, jak Ava zwycięża w finałowym pojedynku, wydarza się katastrofa. Torin dotyka ramienia Avy i wskutek swojej klątwy zamraża jej ciało. Eksplozja magicznej mocy niszczy jego tron i sprawia, że Ava upada na tron królowej. Magia tego tronu wysyła ją do jej domu.
Tylko że Ava nie rozpoznaje tego miejsca.
Gdy spogląda w swoje odbicie w wodzie, widzi, że z jej głowy sterczy para miedziano-złocistych rogów. Okazuje się, że Ava jest Unseelie – demonem! – czyli wrogiem elfów Seelie.
Gapiłam się w kałużę wody pośród leśnej ściółki, wpatrując się w potworne ciemnobrązowe rogi sterczące z mojej głowy – krótkie, zakrzywione i skierowane ku niebu. Moje oczy były ciemne i mętne, w szarozielonym odcieniu sztormowego morza. Drżącą dłonią starłam z policzka smugę brudu.
Kiedy wpadłam tutaj przez lodowy portal, moje włosy zmieniły kolor z lawendowych na końcach do bladozielonych. Mój ubiór również uległ zmianie. Miałam teraz na sobie suknię w zielonym odcieniu morskiej piany, nasiąkniętą wodą portalu i przylegającą do ciała. Wilgotna leśna ziemia poplamiła białe pantofelki i skraj cienkiej jedwabnej spódnicy.
Zadrżałam z przerażenia i znów spojrzałam na odbicie mojej głowy z rogami. Puls przyspieszył mi gwałtownie.
„Demon”.
Tak elfy Seelie nazywały Unseelie.
Torin powiedział mi kiedyś: „Monarcha powinien dowieść, że ma moc pokonania demonów”. Gobelin wiszący w Wielkiej Sali jego zamku przedstawiał pradawnego króla elfów Seelie odrąbującego głowę demona ze złocistymi rogami.
Rogami bardzo podobnymi do moich…
Strach zanurzył szpony w moim sercu. Czy jeśli Torin mnie ujrzy, wbije mi w gardło ostrze miecza?
Ava Jones nie miała rogów. One należą do nowej mnie, demona o zapomnianym imieniu.
Sięgnęłam w górę, dotknęłam jednego z nich i przesunęłam palcami po jego krzywiźnie aż do czubka. Okazał się niepokojąco wrażliwy, dotyk przejął mnie dreszczem. Był ostry jak czubek miecza elfów. Przez chwilę w moim umyśle rozbłysnął obraz tych rogów rozrywających czyjeś wnętrzności…
Znów zadrżałam. Pod powierzchnią uroczej Avy Jones budził się potwór.
Cofnęłam dłoń od czubka mojego rogu i zobaczyłam na palcu lśniącą szkarłatnie kroplę. Wsadziłam palec do ust i poczułam miedziany smak krwi.
Wzięłam wdech, starając się uspokoić. Moje nozdrza wypełniła bujna pierwotna woń lasu: mchu, gleby i nikły zapach migdałów. Musnęła coś w najciemniejszym zakamarku pamięci. Wokoło zawirowały kłęby mgły, przesłaniając moje odbicie w kałuży wody.
Zaszeleściły liście i zerwałam się na nogi, przypomniawszy sobie o przerażającym, mrożącym krew w żyłach fakcie, o którym zapomniałam, gdy moją uwagę przykuł mój nowy wygląd: za mną znajdował się dziwaczny, wielki pająk.
Odwróciłam się szybko. Pająk wielkości mastifa podpełzł bliżej; spojrzenie wszystkich sześciorga opalizujących oczu miał utkwione we mnie.
Zaczęłam ostrożnie się cofać i wdepnęłam w kałużę, mocząc pantofelki. Pająk pomknął ku mnie z otwartą paszczą, ukazując ostre szpiczaste kły.
Wycofywałam się powoli, przeklinając w duchu magię tego miejsca, która zaopatrzyła mnie w ładną suknię, ale nie w miecz, abym mogła się bronić. Oczywiście miałam rogi – jednak nie byłam gotowa dopuścić go na tyle blisko, by ich użyć.
Pająk przyskoczył jeszcze bliżej, a ja odwróciłam się i pognałam w przeciwnym kierunku.
Podciągnęłam spódnicę i popędziłam przez mgłę. Pod moimi nogami sterczały z wilgotnej ziemi sękate korzenie drzew i musiałam uważać, żeby się nie potknąć.
W tej mgle ledwie widziałam, dokąd zmierzam, a gęste krzaki kaleczyły mi ręce i nogi. Przebiegałam z chlupotem przez błotniste kałuże i odgarniałam gałęzie od twarzy.
Myśli w panice przemykały przez głowę, gdy usiłowałam pojąć sytuację, w jakiej się znalazłam. Co właściwie wydarzyło się w ciągu minionej godziny?
Miałam właśnie zostać królową krainy elfów Seelie.
Powinnam teraz zasiadać na tronie, napełniając królestwo moją magią i ratując je w ten sposób przed mrozem i głodem. Powinnam być żoną Torina – przynajmniej na pokaz. Powinnam mieć na koncie w banku pięćdziesiąt milionów dolarów. Ale w mojej komnacie zjawiła się Moria, opowiedziała mi o swojej zamordowanej siostrze i wyjawiła przeczucie dotyczące mojej śmierci. Była pewna, że Torin mnie również zabije. I w gruncie rzeczy ją to cieszyło.
Miałam wrażenie, że pęka mi serce.
Może miała rację. Ponieważ z tego, co zrozumiałam, król elfów był moralnie zobowiązany do uśmiercenia demona Unseelie, takiego jak ja.
Uciekałam przez las, a w głowie rozbrzmiewały mi słowa Torina: „Potwory… demony… nawet mówienie o nich mogłoby przyciągnąć ich złowrogą wynaturzoną uwagę”.
Cichy syczący odgłos sprawił, że po plecach przebiegły mi ciarki strachu. Ten potworny pająk mnie doganiał. Popędziłam szybciej przez mgłę, płuca płonęły mi z wysiłku. Ciernie rysowały na moich nagich ramionach bolesne czerwone linie. W oddali usłyszałam szum rzeki i pobiegłam się w kierunku tego dźwięku. Jeżeli podążę wzdłuż rzeki, być może doprowadzi mnie do jakiejś wioski czy osady.
Spodziewałam się, że lada moment pająk skoczy na mnie i poczuję na plecach dotyk jego włochatych nóg, a potem przeszyje mnie palący ból, gdy zatopi kły w mojej szyi.
Potknęłam się o korzeń i zamachałam rękami, by odzyskać równowagę. Potem podniosłam z ziemi kamień wielkości pięści i cisnęłam nim w oczy pająka. Stwór cofnął się gwałtownie z wrzaskiem, a ja popędziłam dalej.
Gdy dotarłam do ryczącej rzeki, zachodzące słońce zabarwiło mgłę różanozłotym światłem. Spieniona biała woda przepływała nad zagradzającymi jej drogę kawałkami drewna i spadała po łagodnym zboczu na polanę. Spryskał mnie bryzg kropelek. Próbowałam coś dojrzeć przez mgłę, lecz nie dostrzegłam żadnego ruchu.
Pobiegłam wąską ścieżką wzdłuż rzeki. Głębiej pośród drzew las przybierał intensywne czarowne odcienie. Zielone liście mieszały się z rdzaworudymi, dalej z jaskrawoczerwonymi, a pnie miały kolory od indygo do ciemnogranatowych. W miarę jak zapadała noc, światło ciemniało do fiołkowych i ciemnofioletowych odcieni zmierzchu.
Gnałam wzdłuż brzegu rzeki po śliskich kamieniach i sękatych korzeniach. Nadchodziła noc, cienie wokół mnie gęstniały i się wydłużały. Wysoko nade mną gałęzie drzew tworzyły nad rzeką łukowe sklepienie, przez ich szkarłatne liście przenikał blask księżyca. Ścieżkę zagradzały olbrzymie drzewa, ich gęsto splątane korzenie wiły się w dół zbocza, opadając ku rzece.
Prześliznęłam się wokół pnia drzewa. Jego grube konary przesłoniły światło księżyca, spowiły mnie cienie.
Zadrżałam i w tym momencie ktoś złapał mnie z tyłu i wciągnął w mrok, jakieś ramię objęło mnie w talii chwytem mocnym jak imadło, a czyjaś dłoń zasłoniła mi usta. Ze strachu krew zakrzepła mi w żyłach.
Szamotałam się, mocno uderzałam napastnika łokciami i usiłowałam rogami rozerwać mu szczękę. Poczułam zapach wilgotnych kamieni i ziemi. Gdy moje oczy przywykły do ciemności, zorientowałam się, że jestem wciągana do jakiejś groty.
Mój porywacz nachylił się i szepnął mi do ucha:
– Proszę, bądź cicho, Avo.
Rozpoznałam głęboki aksamitny baryton, zarazem groźny i urzekający. Owionął mnie dębowy zapach króla elfów Seelie, omywając poszarpane krawędzie mojego lęku. Byłam uwięziona w stalowym uścisku mężczyzny, który być może pragnął mojej śmierci.
To pytanie wciąż szarpało pazurami mój umysł: czy on zamierza mnie zabić? Ponieważ takie jest zadanie władcy elfów Seelie.
– Avo – jego potężne ramię mnie unieruchomiło – chcę, żebyś była cicho. Ktoś cię śledzi.
Przestałam się z nim szamotać, znieruchomiałam, moje mięśnie się rozluźniły. Powoli uspokoiłam oddech, a Torin odsunął dłoń od moich ust. Serce nadal trzepotało mi jak u kolibra. Nie byłam pewna czy ze strachu, czy po prostu wskutek wpływu, jaki zawsze wywierała na mnie jego bliskość.
Tak czy owak, on nie zamierzał mnie puścić.
– Co ty tu robisz? – wyszeptałam. – Jak tu dotarłeś?
– Podążyłem za tobą przez portal – szepnął. – A teraz próbuję uratować cię przed demonem. – Ciepły oddech Torina owionął muszlę mojego ucha, a jego muskularne ramię nadal obejmowało mnie mocno w pasie. – On cię tropi.
Czy nie spostrzegł, że to ja jestem demonem?
Serce zabiło mi szybciej. Ogarnięta paniką widocznie nie zauważyłam innego Unseelie.
– A dlaczego nie chcesz mnie puścić?
– Bo widzę, że jesteś Unseelie, i teraz kwestionuję wszystkie moje dotychczasowe przekonania. – W jego jedwabisty głos wcięła się nuta ostra jak brzytwa i przebiegł mnie dreszcz strachu. – Czy zostałaś przysłana, żeby zniszczyć moje królestwo, odmieńczyni?
Na to oskarżenie zacisnęłam zęby i wywinęłam się tak, że znalazłam się przed jego twarzą. Tylko że on nie zamierzał mnie puścić, więc wpatrywałam się teraz w jego przeszywające, lodowato błękitne oczy, przyciśnięta do twardego muru jego muskularnej klatki piersiowej. Przedramię Torina nadal mocno obejmowało dolną część moich pleców niczym żelazna sztaba.
– Przysłana z zadaniem zniszczenia twojego królestwa? Nie bądź śmieszny, Torinie. – Te słowa zabrzmiały ostro i trochę zbyt głośno, odbijając się echem od kamiennych ścian groty. – Gdyby to miała być część jakiegoś misternego makiawelicznego planu, czy myślisz, że znalazłbyś mnie w barze pijaną i poplamioną sosem curry?
Wygiął czarną brew.
– Mów ciszej, odmieńczyni – szepnął. – Ale nawet jeśli to nie było twoim zamiarem, naprawdę doskonale udało ci się zniszczyć moje królestwo. Mój tron pękł. Moja moc zniknęła. Zaczarowana Kraina jest skuta lodem, a ja nie mam królowej, która mogłaby temu zaradzić. Wkrótce mojemu królestwu zagrozi głód i zimno, a ja jestem uwięziony na samym Dworze Smutków, gdzie, mam pewność, że zostanie na mnie wykonany straszliwy wyrok śmierci, jeśli mnie schwytają. To wydaje się dosyć zgodne z zamysłami demonów, prawda?
„Demony”. Znowu to słowo wydobywające się z jego ust o idealnym zarysie. Ale jak on mógł uważać mnie za szpiega?
– Nie było żadnego planu – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Nie okłamałam cię. – Umilkłam. Wciąż usiłowałam pojąć, co się stało. – I chcę tych pięćdziesięciu milionów, które jesteś mi winien.
Kącik jego ust drgnął w uśmiechu.
– Chyba nie mówisz serio, odmieńczyni.
– Podpisaliśmy umowę. Jako król elfów nie możesz jej złamać.
– Nie jesteś elfką Seelie. To unieważnia tę umowę.
Nadal spoglądałam na niego od dołu, przyciśnięta mocno do jego piersi.
– Ale tego warunku nie było w naszej umowie, prawda? Nie umieściłeś go drobnym drukiem.
– Czy naprawdę w tym momencie przejmujesz się właśnie tym?
– Twojemu królestwu nic się nie stanie. Po prostu znajdź sobie odpowiednią żonę, elfkę Seelie. Jestem pewna, że ci się to uda. – Żałowałam, że nie zdołałam nadać mojemu głosowi stosownie cierpkiego brzmienia. – Nadal jednak jesteś mi winien pieniądze.
Obejmował mnie mocno ramieniem, czułam przez jego ubranie dudniący puls.
– Wiesz, że powinienem trzymać się z dala od ciebie.
– Więc może mnie puść – odparłam spokojnie.
– Wygląda na to, że będę musiał.
To szaleństwo, ale nie chciałem jej puścić. Nawet w mroku groty widziałem łagodną krzywiznę jej miedzianozłotych rogów. Była odwiecznym wrogiem elfów Seelie – dowód miałem tuż przed oczami: diabelskie rogi i wszystko inne – a jednak podążyłem za nią na Dwór Smutków.
Jedyną jasną stroną tej sytuacji było odczucie, że zostało ze mnie zdjęte brzemię klątwy Królowej Mab. W chwili, gdy wydostałem się z portalu i wciągnąłem w płuca powietrze krainy Unseelie, klątwa wypuściła mnie ze swego lodowatego uścisku. Byłem tego dziwnie pewien, doświadczałem lekkości, jakiej nigdy dotąd nie zaznałem.
Nie miałem pojęcia, dlaczego klątwa zniknęła. Ale bez jej przygniatającego ciężaru mógłbym zaspokoić moje pożądanie… mógłbym dotykać Avy. Mógłbym całować ją głęboko i podciągnąć skraj jej spódnicy aż do talii. W naturze elfów leżało uleganie żądzy, poszukiwanie rozkoszy nade wszystko inne…
Tyle tylko, że osoba zajmująca wszystkie moje budzące się pożądliwe myśli jest demonem. Nie wiedziałem, czy celowo zwabiła mnie tutaj. W chwili, gdy spostrzegłem podążającego za nią nieznajomego – uzbrojonego Unseelie z rogami i skrzydłami – po prostu musiałem zapewnić jej bezpieczeństwo.
– Avo, nie mogę tutaj zostać – szepnąłem. – Myślę, że pozostała mi tylko niewielka ilość magicznej mocy. Być może tyle, abym zdołał otworzyć portal.
Gdyby pojmała mnie Królowa Mab, zostałbym dosłownie obdarty ze skóry. Znalazłaby jakiś sposób zadania mi bolesnej i upokarzającej śmierci. A jednak z jakiegoś powodu moja uwaga była pochłonięta wyłącznie tą Unseelie, którą miałem przed sobą.
Wpatrywała się we mnie wielkimi zielonymi oczami w tej ciemnej grocie.
– Masz jakiś pomysł wydostania nas stąd? – spytała.
„Nas”.
– Być może mam dość magicznej mocy, by stworzyć portal. Ale nie możesz wrócić ze mną do Zaczarowanej Krainy, Avo.
Tutaj klątwa została zdjęta. Ale u mnie? Po prostu uśmierciłbym Avę w chwili, gdy znalazłaby się w pobliżu.
Przyjrzała mi się przenikliwie, a potem zatrzepotała długimi czarnymi rzęsami.
– Naprawdę chcesz mnie pozbawić uroczego towarzystwa Morii?
– Jakkolwiek mogła wyglądać nasza umowa, istota twojego rodzaju nie może nigdy więcej postawić nogi w Zaczarowanej Krainie.
W moim umyśle i ciele toczyła się zaciekła wojna, wiedziałem jednak, że nie mogę zabrać ze sobą Avy z dwóch bardzo ważnych powodów. Po pierwsze, niemal ją zabiłem. Bezmyślnie, odruchowo sięgnąłem po nią, gdy odwróciła się ode mnie. Z mojego ciała wyrwała się lodowa klątwa i zaczęła ogarniać Avę zimowym mrozem. A po drugie, ona jest demonem, a demon rzucił na naszą krainę klątwę okrutnego mrozu i długich zim. Moi poddani rozerwaliby ją na strzępy. Prędzej zniszczyliby królestwo, niż pozwolili, by koronę nosiła Unseelie. I któż mógłby ich obwiniać? Od stuleci cierpieliśmy z powodu tej klątwy.
Nie powstrzymałem mojego ciała przed pożądaniem właśnie tego demona. Z jakiegoś powodu w obecnej postaci była bardziej ponętna – dzika, bezlitosna, a zarazem kusząca. Gdy znajdowała się przy mnie, mój puls przyspieszał gwałtownie. Zaledwie przed chwilą czułem przez cienki materiał sukni serce Avy bijące przy moim ciele. To rozkoszne doznanie byłoby dla niej śmiertelnie groźne w Zaczarowanej Krainie…
Moje spojrzenie przesunęło się do jej idealnie zarysowanych warg, pełnych i lekko rozchylonych. Zapragnąłem zasmakować jej ust demonki, sprawić, by jęczała z rozkoszy. Do diabła.
Moją mentalną walkę przerwał cichy rytmiczny tupot dobiegający z zewnątrz. Ten odgłos sprawił, że wstrząsnął mną zimny dreszcz.
– To ten pająk – szepnęła Ava.
Podniosłem jakiś kamień i wyszedłem z groty. W półmroku błysnęło sześcioro czarnych oczu, gdy pająk pełzł wolno w dół pnia wielkiego drzewa, z jego kłów ściekał jad. Krew zadudniła mi w czaszce. Nie chciałem, by ten stwór znalazł się choćby tylko w pobliżu Avy.
Gdy pająk skoczył, rzuciłem się naprzód i mocno rąbnąłem go kamieniem w głowę. Upadł na ziemię, a jego krew zbryzgała mi ręce i tułów. Upuściłem kamień. Ciemnogranatowa posoka splamiła moją białą koszulę, więc ją ściągnąłem. Zszedłem do rzeki i cisnąłem do niej koszulę, a potem umyłem pokrwawione dłonie w chłodnym nurcie.
Zlustrowałem wzrokiem ciemny las, wypatrując jakiegoś ruchu. Oprócz wiatru szeleszczącego liśćmi i dziwnego śpiewu ptaka nie słyszałem i nie wyczułem niczego.
Gdy wróciłem do groty, Ava, marszcząc brwi, spojrzała na moją klatkę piersiową.
– Czy ten pająk ukradł ci koszulę?
– Większość kobiet nie uskarżałaby się na to.
– Widzę, że pęknięcie tronu nie zaszkodziło twojemu ego.
Usiłowałem zracjonalizować własne postępowanie, ale pod powierzchnią wszystkich tych prób czaiła się naga prawda. Powinienem zostawić tu Avę i dostać się do domu – ale nie potrafiłem.
– Dopilnuję, żebyś była bezpieczna, Avo, ale nie mogę zabrać cię ze sobą do Zaczarowanej Krainy. I nie zostało mi dość magicznej mocy do otwarcia dwóch portali.
W mojej piersi wibrowała tylko odrobina magii.
Ava zacisnęła zęby. Wyglądała na zbyt rozgniewaną, by przemówić, jej ciemnozielone oczy błysnęły.
– Kto mnie śledził?
– Wielki Unseelie ze srebrnymi rogami i czarnymi skrzydłami, uzbrojony w krótkie strzałki. Ale teraz go nie dostrzegłem. Myślę, że mogliśmy zgubić go we mgle i ciemności.
Ava wyszła z groty i wpatrzyła się w mrok. Po chwili odwróciła się z powrotem do mnie, jej czoło między brwiami przecięła zmarszczka.
– Skąd będziesz wiedział, czy i kiedy jestem bezpieczna?
Cholera wie.
Potarłem dłonią brodę, myśli wirowały mi w głowie jak rwący nurt rzeki na zewnątrz. Może ten Unseelie powita ją z otwartymi ramionami? Była jedną z nich, dawno zaginioną córką Dworu Smutków. Wrócę możliwie jak najszybciej do mojego królestwa. Naprawię mój tron, odzyskam magiczną moc i poślubię… kogoś. Może Morię. Wykluczone, abym mógł zakochać się w niej.
Królowa musi tylko odegrać swoją rolę, ponownie sprowadzić wiosnę. Spichlerze były niemal puste, bydło zarżnięto na mięso i w królestwie brakowało pieniędzy.
Byłem władcą krainy elfów Seelie, a moje życie jawiło się jak totalny pieprzony chaos.
– Będę obserwował z dystansu, by się przekonać, jak Unseelie zareagują na ciebie. Jeśli cię zaakceptują, wrócę po cichu do mojego królestwa i spróbuję je odbudować. Myślę, że będzie ci lepiej tutaj niż w Zaczarowanej Krainie.
Wzięła głęboki wdech.
– Więc dlaczego tak desperacko wciągnąłeś mnie do tej groty?
Przeczesałem dłonią włosy.
– Ponieważ tamten demon był uzbrojony. Lepiej znajdźmy jakiegoś niegroźnego, którego w razie potrzeby moglibyśmy zabić gołymi rękami.
Uniosła brwi.
– Wygląda na to, że czeka nas interesujący wieczór.
Odwróciła się i wymknęła z groty w ciemny las.
Podążyłem za nią, przyglądając się, jak idzie pośród drzew, ponętnie kołysząc biodrami. Im głębiej wchodziliśmy w las, tym bardziej jaskrawoczerwone stawały się liście. Prześwietlane przez promienie księżyca wyglądały jak plamy krwi.
Jak bardzo rozgniewałem pradawnych bogów, dobrowolnie wskakując w ten portal? Prawowity król krainy Seelie pozwala, by jego poddani zamarzali na śmierć, żeby mógł zapewnić bezpieczeństwo demonowi.
Pradawni bogowie wybrali mnie, abym władał elfami Seelie. Przed moją koronacją Rogaty Bóg przemienił szlachetnie urodzonych mężczyzn w jelenie, a ja dowiodłem swojej siły, pokonując każdego z nich. Potem pokryci krwią udaliśmy się w procesji do Miecza Szeptów, by odbyć finałową próbę bogów.
Tylko prawowity, szlachetnie urodzony król potrafił unieść ten miecz. Wykuty z fomoriańskiej stali przez pradawnych bogów w krainie śmierci mógł przeciąć kamień. Jeśli przystawiło się go do gardła wrogowi, ten wyznawał swoje grzechy. A gdy król ujmował jego rękojeść, miecz przemawiał. Na polu bitwy, w dłoni króla, szeptał o śmierci i męstwie, o poszarpanych ciałach i pieśniach bogów. Właśnie w ten sposób dowiedziałem się, że pradawni bogowie wybrali mnie.
Więc co, do diabła, robiłem teraz tutaj?
Ava znów odwróciła się do mnie, marszcząc brwi.
– O czym tak dumasz?
– O Mieczu Szeptów – wymamrotałem z roztargnieniem.
Westchnęła.
– Majaczysz?
Kącik moich ust drgnął. Nie całkiem się myliła. Każdy król, który używał tego miecza, zaczynał słyszeć głosy.
Ale moje rozmyślania o Avie były całkiem osobnym rodzajem szaleństwa i ona już odebrała mi rozsądek.
Między gałęziami drzew wpadało światło gwiazd, gdy podążaliśmy wzdłuż brzegu rzeki. Im dłużej wędrowaliśmy, tym bardziej wydawało się, jakbyśmy zbliżali się do jakiejś cywilizowanej okolicy. Pośród sękatych pni pojawiły się zrujnowane kamienne łuki porośnięte pnączami z czerwonymi kwiatami.
Torin szedł za mną, rzuciłam kilka ukradkowych spojrzeń na jego atletyczną postać, na nagą muskularną klatkę piersiową. Blask księżyca zdawał się lśnić na jego kolczastych tatuażach, sprawiając, że wyglądały jak ostrza mieczy. Mała część mnie była wdzięczna, że Torin jest przy mnie i strzeże mojego bezpieczeństwa. Inna, o wiele większa, buntowała się przeciwko temu, że on zapewne odejdzie, by poślubić inną kobietę. Potrzebował królowej i wyglądało na to, że ja już nie nadaję się do tej roli.
Myśl o nim zasiadającym na odrestaurowanym tronie i mającym u boku kogoś takiego jak Moria…
Nie wychowałam się w żadnym z tych światów karmiona wrogością pomiędzy obydwoma królestwami. Jaki więc był sens ciągnąć ich wzajemną nienawiść przez tysiąclecia?
Znów zerknęłam na Torina i poczułam, że serca pęka mi na widok jego fizycznej doskonałości.
– Kogo poślubisz?
Nie byłam pewna, dlaczego o to zapytałam, skoro w gruncie rzeczy nie chciałam poznać odpowiedzi.
– To, kogo poślubię, właściwie nie ma znaczenia, Avo. Najważniejsze, żebym możliwie jak najszybciej wrócił i naprawił mój tron. Gdy jest uszkodzony, nie mam żadnej magicznej mocy – powiedział cicho. – Może Morię albo Cleenę. Każda z nich byłaby doskonałą królową. Chociaż, szczerze mówiąc, przypuszczam, że największą miłością będę zawsze darzył samego siebie. I możesz mnie o to winić, odmieńczyni…
Odwróciłam się szybko i przerwałam mu, przyciskając dłoń do jego piersi.
– Nie Morię. Ona cię nienawidzi. Obwinia cię o zabicie jej siostry.
– Ja rzeczywiście zabiłem jej siostrę.
– Dlaczego?!
– Miała na imię Milisandia. Pochowałem ją w świątyni bogini Ostary. – Wziął głęboki wdech. – To był wypadek, którego żałuję każdego dnia. Aż do teraz nie byłem w stanie nikomu o tym powiedzieć. Wiedziała tylko moja siostra. – Spojrzał na mnie błękitnymi oczami pełnymi smutku. – Zabiłem ją, Avo.
Wpatrywałam się w niego ze ściśniętym sercem. Nie byłam pewna, czy rozumie, że Moria jest obłąkana i niebezpieczna. Do cholery, przecież zamordowała Alice!
– Torinie, ona chyba nie wierzy, że to był wypadek.
Oczy mu błysnęły, przyłożył palec do ust. Jego spojrzenie powędrowało gdzieś ponad moim ramieniem.
– Czuję zapach innego Unseelie.
Głęboko wciągnęłam powietrze, wdychając nową woń lasu. Pod aromatami gliniastego piasku, mchu i grzybów pachnących migdałami unosiła się na wietrze jakaś słona woń. Gdy się na niej skupiałam, spomiędzy drzew dobiegła mnie odległa pieśń. Tutaj rzeka płynęła łagodniej, raczej szemrała, niż ryczała. W nocnej ciszy leśne życie wokół mnie zdawało się nucić cicho jakąś łagodną melodię lasu.
Odwróciłam się z powrotem ku ścieżce. Nieco dalej, w dole rzeki, pomiędzy zrujnowanymi kamiennymi łukami jarzyła się nikła niebieska poświata.
Ta pieśń zdawała się mnie przyzywać, wabić bliżej. Objęłam prowadzenie, a Torin trzymał się za mną, jego kroki były niemal niesłyszalne. Kryliśmy się za gęstym czerwonawym listowiem. Zerknęłam przez nie na to niebieskie światło.
Wyśledziłam jego źródło: wielkie świetliki szybujące w powietrzu nad szemrzącym nurtem rzeki. I tam, opierając się rękami o brzeg, stała kobieta Unseelie. Jej lśniące białe włosy spadały na nagie brązowe ramiona. Nosiła na głowie niewielki czepek z jaskrawoczerwonych piór i cienką zieloną woalkę zasłaniającą twarz. Nie wyglądała zbyt groźnie.
Wyciągnęłam szyję i spostrzegłam opalizujące łuski połyskujące nad łopatkami jej pleców.
Odwróciłam się do Torina, a on szepnął:
– To nimfa. Chyba nie jest niebezpieczna. Nie może opuścić wody.
Wzięłam głęboki wdech, usiłując pochwycić zapach jakichś innych stworzeń. Niczego nie poczułam.
Nimfa znów zaczęła śpiewać cichą piękną pieśń harmonizującą z oszałamiającą melodią życia wokół nas.
Oddychając głęboko, przecisnęłam się przez gęstwinę śliskich liści, które łagodnie muskały mi skórę. Nimfa odwróciła się, spojrzała na mnie i umilkła. Przechyliła głowę na bok, w jej fiołkowych oczach zamigotało zaciekawienie.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
– Cześć.
Nimfa powęszyła w powietrzu i powiedziała coś w śpiewnym nieznanym języku.
– Przykro mi, nie rozumiem.
Znów powęszyła.
– Cromm. Isavell. – Uśmiechnęła się. – Mab.
Sprawiała wrażenie dość przyjaznej. Odpowiedziałam jej uśmiechem i dotknęłam mojej klatki piersiowej.
– Ava. Mab… to ta królowa? Przepraszam, czy masz na imię Isavell?
Uśmiechnęła się do mnie, oczy jej zalśniły.
– Isavell.
Bogowie, poczułam się jak idiotka. Wyglądałam jak Unseelie, nie umiałam jednak wypowiedzieć choćby słowa w ich języku.
Isavell, jeśli tak miała na imię, zachichotała. Wynurzyła się z rzeki, ukazując srebrzystą suknię bez rękawów, wilgotną od wody i przylegającą do jej ciała. Naprawdę wyglądała czarująco. Może Unseelie wcale nie byli demoniczni? Może przez stulecia demonizowani przez swoich wrogów w rzeczywistości są uroczy?
Zastanawiałam się, czy Torin uznał już, że jestem tutaj bezpieczna.
Gdy próbowałam zdecydować, co mam teraz powiedzieć, Isavell wskazała na jakieś kwitnące drzewo. Zrobiłam niepewnie krok ku niemu, a ona uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. Pomiędzy kwiatami rosły niewielkie fioletowe jagody. Kiedy wskazałam na nie i pytająco uniosłam brwi, Isavell skinęła głową.
Może chciała przekąski?
Zerwałam garść jagód i przyniosłam jej, kucając na skraju rzeki. Nimfa włożyła jedną do ust, uśmiechając się do mnie. Potem uczyniła jakiś gest. Czy chciała mnie poczęstować? Było to zachowanie bardziej intymne niż to, do jakiego przywykłam wobec nieznajomych, ale może właśnie tak Unseelie zawierają przyjaźń.
To miejsce nie sprawiało wrażenia Dworu Smutków.
Otworzyłam usta, a ona włożyła mi do nich jagodę. Gdy ją rozgryzłam, na język wytrysnął słodko-cierpki sok. Znałam ostrzeżenia dotyczące spożywania jedzenia i picia wina w krainach elfów, ale przecież byłam jedną z nich.
Przykucnęłam na brzegu rzeki i podzieliłyśmy się resztą jagód. Gdy skończyłyśmy jeść, dłoń miałam poplamioną fioletowym sokiem. Wstałam, pragnąc zapytać Isavell, na co natrafię, jeśli będę nadal szła w tym kierunku. Czy dotrę do jakiegoś miasteczka? Miasta pełnego pięknych elfek jedzących jagody?
Ale nie znałam jej języka, więc wskazałam w dół rzeki i uniosłam brwi.
Nimfa znowu powęszyła w powietrzu i z jej twarzy powoli zniknął uśmiech. Czy wyczuła obecność króla elfów Seelie? W jej oczach zamigotały mroczne cienie, ściągnęła wargi, odsłaniając groźne ostre kły.
Cofnęłam się chwiejnie.
Odrzuciła głowę do tyłu i jej czepek z piór wpadł do wody. Otworzyła usta i wydobyła z nich głośną żałosną pieśń, w której rozpoznałam jedno słowo: „Isavell”, po którym nastąpiło słowo „Morgant”.
Mój puls gwałtownie przyspieszył, jej zachowanie nie wydawało się już tak przyjazne. Pobiegłam z powrotem w gąszcz listowia. Z innego kierunku rozbrzmiał echem odgłos kroków i łamanych gałęzi. Serce waliło mi w piersi. Ktoś mnie ścigał.
Zanim zdołałam w pełni pojąć niebezpieczeństwo, barki przeszył mi ostry ból, a drugi zanurzył się w dolną część pleców. Natychmiast straciłam dech, gdy moje mięśnie i kości przeniknął potworny ból. Upadając na wilgotną ziemię, usłyszałam, że Torin zawołał moje imię. Chwycił mnie w potężne ramiona, przycisnął mocno do nagiej piersi i ruszył biegiem przed siebie.
Mięśnie kurczyły mi się spazmatycznie, gdy toksyna rozchodziła się po organizmie, usiłowałam obejmować ramionami Torina za szyję. Zatrute strzałki rozcięły mi skórę.
– To był błąd – powiedział Torin, sztywniejąc. Upuścił mnie na ziemię.
Plecy przeszył mi ból, obróciłam się na gruncie porośniętym mchem. Mgła zasnuwała mi oczy, lecz powiodłam wzrokiem po leśnej ściółce, wypatrując Torina. Z jego nagich pleców sterczały strzały, niczym u świętego Sebastiana, usiłował podźwignąć się na rękach.
Na czworakach podpełznął do mnie i wyrwał strzałki z mojego ciała. Chciałam podobnie mu pomóc, ale czyjś but wbił się w niego, przygważdżając go do ziemi, a mnie ktoś szarpnął z tyłu.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Ambrosia
Frost and Nectar Series vol. 2
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Kinga Dąbrowicz
Projekt okładki: Marta Lisowska
Ilustracja na okładce: © Franziska Stern
AMBROSIA
Copyright © 2023 by C.N. Crawford
Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Janusz Maćczak, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-247-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek