Amore Mio! - Lawina - Jagna Rolska - ebook
NOWOŚĆ

Amore Mio! - Lawina ebook

Jagna Rolska

4,7

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Co począć, gdy śnieżna lawina dosłownie i w przenośni demoluje życie i zmienia plany? Rozwód sprawia, że poukładany świat Moniki rozpada się z hukiem. Próbując uciec od otaczających ją trosk, wyjeżdża do Włoch, gdzie w malowniczym Piumino zamierza zacząć wszystko od nowa. Ale życie ma dla niej inny scenariusz i sytuacja przybiera zaskakujący obrót. Zamiast urządzać nowy dom Monika  niespodziewanie trafia pod troskliwe skrzydła wspaniale gotującej Włoszki oraz jej dwóch skrajnie różnych synów. Czy kobieta odnajdzie się w tej niecodziennej sytuacji? No i co z tym wszystkim mają wspólnego bure koty? Mamma mia!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (117 ocen)
87
22
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
warszawa12

Nie oderwiesz się od lektury

Matko jak ja lubię takie książki . Które czyta się z chumorem . Tylko szkoda że tak szybko się kończą. Polecam przeczytać .
40
Katarzyna80

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka polecam 🤗
30
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka o szukaniu własnego szczęścia i podążaniu za nim. A wszystko to we włoskim Piumino zasypanym śniegiem. W otoczeniu piątki kociaków . Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy
30
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam z przyjemnością i uśmiechem.Książka emanuje optymizmem,pięknem alpejskich gór i miłością do zwierząt a bohaterki szukają swojej drugiej szansy na szczęście.Również czekam na cd!
20
tringa

Dobrze spędzony czas

zaskakująco nie aż tak sztampowe jak się spodziwałam:) milutkie
20



Copyright © Jagna Rolska, 2024

Projekt okładki

Justyna Knapik

Zdjęcie na okładce

НастяШевчук/AdobeStock

Redakcja

Maria Talar

Korekta

Natalia Stefanik

ISBN 978-83-67834-65-0

Kraków 2024

Wydawnictwo BOOKEND

[email protected]

www.bookend.pl

Capital Village Sp. z o.o.

ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków

Rozdział 1

Monika spojrzała nieprzytomnie na telefon wyśpiewujący pobudkę. W sypialni panowała miła, aksamitna ciemność, którą zawdzięczała grubym, nieprześwitującym, wiśniowym zasłonom. Kiedyś jej się podobały albo udawała, że tak było. Teraz, od dwóch lat nieprane, zwisały ciężko, a ona się zastanawiała, kiedy kurz wygra z karniszem i cała ta konstrukcja zwali się na podłogę.

– Dobrze, wstaję! – mruknęła, chwytając aparat w zgrabiałą dłoń. W sypialni panował ziąb. Artur uwielbiał chłód, a ona nie chciała pytać, czy to czasem nie jest efekt tuszy. Ostatnimi czasy wrzucił jakieś piętnaście kilogramów, ona może ze trzy, lecz i tak każda rozmowa sprowadzała się do tego, że to ona nie wygląda już tak ponętnie jak w dniu ślubu, a on jest miłym facetem, który kocha ją tak bardzo, że nie zwraca na to uwagi. Małżeństwo z dwudziestoletnim stażem odzierało z romantyzmu, ale przy okazji krzepiło powtarzalnością zdarzeń. Skoro mąż już wstał, za chwilę rozlegnie się przeciągłe pierdnięcie z łazienki przylegającej do sypialni, później smarknięcie do zlewu, a na koniec odgłos elektrycznej szczoteczki do zębów.

– Co na śniadanie? – zapytał z czeluści łazienki Artur, gdy tylko wypluł wodę po płukaniu ust.

– Jakby ci rąk brakowało do otworzenia lodówki wypchanej żarciem – mruknęła pod nosem.

– Mówiłaś coś, kochanie?

– Pytałam, czy jajecznica, czy jajka na miękko – odkrzyknęła. Wszystko było lepsze od porannych humorków Artura.

Nie był złym mężem, a fakt, że zanim cokolwiek powiedział, Monika mogła to zacytować w głowie, stanowiło jedynie niewielką niedogodność. Wychowana w rodzinie, gdzie facet robi minimum, a i tak jego praca jest ważniejsza od wszystkiego, co robi żona, odruchowo stawała na straży domostwa. Miało to sens, gdy ich córka jeszcze z nimi mieszkała, ale wyprowadziła się prawie rok temu. Monika miała swoją pracę, Artur swoją. Na stanie zero zwierząt, więc gdyby nagle zapakowała walizkę i wyjechała, nikomu nie stałaby się krzywda i nikt pewnie nawet by nie zauważył.

Może oprócz Artura, który przywykł do obsługi i traktował ją jako coś oczywistego. Odwdzięczał się kwiatami na rocznice ślubu, kolacjami w restauracjach z okazji walentynek, a także wyjazdami w egzotyczne miejsca.

– Woda się gotuje! Co mam zrobić? – zapytał z kuchni.

– Zesrać się i tak chodzić. Ja pierdzielę – mruknęła pod nosem Monika. Zwlekła się z łóżka i poszła do łazienki. Wyszorowała zęby, odśpiewując w myślach piosenkę włoskiej piosenkarki, której personaliów nie pamiętała. Była hitem w czasach, gdy pierwszy raz udali się z Marysią w Alpy. Mała miała wtedy osiem lat, ale już całkiem nieźle jeździła na nartach.

– Poczekaj! – krzyknęła do męża, widząc, że ten się miota bezradnie po kuchni. – Dla mnie malinowa, stoi na blacie, a normalna jest w pudełku, w górnej szafce.

– Więc co zjemy, zanim wyjdę do pracy? – zapytał, starannie akcentując ostatnie słowo. No tak, bo Monika nic nie robiła, pracując zdalnie.

– Są białka, które zostały po wczorajszej carbonarze, więc zrobię jajecznicę.

– Świetnie. – Artur uśmiechnął się promiennie, po czym natychmiast zatopił spojrzenie w telefonie.

– Wyjąłeś chleb?

– A nie, zapomniałem – odparł przepraszająco.

– Nieważne. – Monika westchnęła i zanurkowała do zamrażarki, z której wyciągnęła kromki chleba. Dwa dni temu upiekła cztery bochenki. Pokroiła je własnoręcznie, po raz kolejny zastanawiając się, co poszło nie tak, skoro wydają grube tysiące na różne wyjazdy, a jakoś nadal nie udało się im kupić krajalnicy do chleba.

– Czeka mnie dzisiaj ciężki dzień – ogłosił Artur. Usadowił się przy wyspie kuchennej i spojrzał na żonę z cierpiętniczą miną.

– Mnie też czeka niełatwy – odpowiedziała łagodnie. – Mam dwa spotkania z grupami projektowymi, a na dodatek prezes…

– Tak, tak. Wiem, że twoje sprawy są ważne – skomentował Artur tonem, przez który od razu poczuła, że jej sprawy wcale nie są ważne. – U mnie jest audyt. Nawet ci nie tłumaczę, o co chodzi, żeby nie zatruwać ci dnia.

– Nie zatrujesz – odparła, lecz z trudem powstrzymała się od wzruszenia ramionami.

Artur pracował w urzędzie gminy. Dobra, ciepła posadka z regularnymi, nawet niezłymi, choć nie spektakularnymi, wypłatami, dodatkami, wczasami pod gruszą i bonami na święta. Budżetówka. Monika nie miała pojęcia, czym jej mąż się tam tak trudził od ósmej do szesnastej, ale doceniała stały dochód. Ona od lat wypruwała sobie żyły w paskudnej korporacji, w której musiała się stawiać o ósmej nieskazitelnie ubrana i robić za podnóżek kolegom z pracy, których życiowym powołaniem było picie kawy, palenie papierosów na tarasie macierzystego wieżowca, a także lansowanie się przed szefem i dyskredytowanie koleżanek. Przecież mężczyźni najlepiej wiedzą, jak się robi biznes, a baby muszą wyglądać i robić kanapki.

Ku radości Moniki i chyba ku rozpaczy Artura nadeszła pandemia. Czy słusznie ich pozamykano w domach, czy nie, kobiecie wyszło to na plus. Okazało się, że jako jedyna z wielkiej międzynarodowej firmy orientuje się w procedurach spotkań online. Robiła to już wcześniej, więc opcja siedzenia w domu i zarządzania projektami przez internet przyszła jej bez trudu. Zanim skończyły się obostrzenia, awansowała trzykrotnie i wszystko wskazywało na to, że po wakacjach dostanie nominację na kolejne wyższe stanowisko. Śmieszyło ją, że ten status w firmie osiągnęła zgoła przypadkiem, gnając ze swoją działalnością zawodową pomiędzy obiadkami dla męża i pieleniem chwastów w ogrodzie.

Ale i tak praca Artura była najważniejsza. Mężczyzna, strudzony ośmioma godzinami plotek biurowych, oczekiwał opieki kobiety pełnej miłości do niego. Monika rozumiała, kochała, w duchu się śmiała ze świata, który wmówił mężczyznom, że ich wysiłek codziennego dnia jest więcej wart niż całodobowa służba kobiet, lecz składała to na karb wychowania. Ot, cena za urodzenie się w danym pokoleniu.

– Dzisiaj wrócę późno – oświadczył Artur, grzebiąc apatycznie w jajku.

– Dlaczego? – zapytała Monika, jak tysiące razy wcześniej.

– Mówiłem, audyt. Nie chcę ci tym zawracać głowy… – Mężczyzna westchnął ciężko i wstał od stołu. Podszedł do żony, ucałował ją w policzek i zanurkował do garderoby.

– Jasne, bo jestem idiotką pozbawioną mózgu i nie zrozumiem, co do mnie mówisz – mruknęła pod nosem.

Na wszelki wypadek skupiła się na kubku herbaty. Im szybciej Artur wyjdzie do pracy, tym szybciej ona zazna ciszy oraz świętego spokoju. I będzie mogła się zająć projektami, które nawarstwiły się przed weekendem.

Odetchnęła z ulgą, gdy za mężem zatrzasnęły się drzwi, lecz nie od razu wstała zza kuchennego stołu. Spojrzała za okno, na pierwsze żółte liście klonu, który kilka lat temu zasadziła w ogrodzie. Jesień nadciągała wraz z coraz częstszymi mżawkami i chłodnymi nocami.

Monika dopiła niespiesznie herbatę, zaparzyła kolejną, przy okazji wytarła kuchenne blaty, po czym otworzyła laptop stojący na stole w salonie. Punktualnie o ósmej rozpoczęła kolejny dzień pracy i mocno się zdziwiła, gdy zrobiło się nagle południe. Skrzywiła się, czując lekki ból kręgosłupa. Nie powinna siedzieć kołkiem tylu godzin z rzędu, o czym niejednokrotnie mówił jej ortopeda.

W tej samej chwili, gdy wstała i się przeciągnęła, usłyszała piknięcie telefonu. Pomna faktu, że wciąż ma na nosie okulary do czytania, zerknęła na ekran. Artur. Pytał, czy pamięta o wieczornej wizycie jego kierownika z małżonką, i wyraził nadzieję, że przygotuje odpowiednio wystawną kolację.

– Ciekawe od czego są restauracje? – mruknęła pod nosem Monika.

Z punktu poczuła wściekłość. Nie dość, że miała mnóstwo zajęć, to jeszcze mąż zrzucał jej na głowę swoje wieczorki podlizywania się szefowi. Oczywiście po jej stronie były zakupy, sprzątanie domu i robienie za kelnerkę. Zgadzała się na to dla świętego spokoju, ale nie mieściło jej się w głowie, że musi zaniedbywać własną pracę, żeby zająć się przyjęciem, którego wcale nie chciała, i co więcej, uważała za żałosne to, co Artur wyprawiał, by przypodobać się przełożonemu. Być może zrozumiałaby, gdyby tamten błyszczał wiedzą, charyzmą, obyciem lub czymkolwiek innym. Ale nie, Leszek Nowak był nieciekawym typem; rzucał szowinistycznymi dowcipami, mlaskał przy jedzeniu, ocierał usta dłonią i rechotał grubiańsko po każdym obleśnym żarcie. Oczywiście opowiedzianym przez samego siebie. Monika czuła wręcz niesmak, gdy patrzyła na podlizującego mu się Artura.

Pani Nowakowa z kolei zazwyczaj milczała, jedynie co jakiś czas uśmiechała się półgębkiem. Żaden temat rozmowy rozpoczynany przez Monikę nigdy nie spotkał się z jej zainteresowaniem. Zazwyczaj więc te wieczory wyglądały tak, że mężowie głośno rozmawiali, Nowakowa tkwiła na krześle wpatrzona w Nowaka jak w tęczę, a Monika donosiła z kuchni kolejne talerzyki z przystawkami. Oczywiście, gdy goście wreszcie wychodzili, Artur ziewał rozdzierająco, po czym oświadczał, że miał męczący dzień i beztrosko wędrował do sypialni, zostawiając cały bałagan do sprzątnięcia żonie. I nawet się nie zainteresował, że Monika miała następnego dnia o dziewiątej sobotnie szkolenie online, podczas gdy on mógł sobie leżeć w łóżku do południa.

Kolejne piknięcie telefonu wyrwało Monikę z zadumy. Z roztargnieniem spojrzała na wyświetlacz. Następna wiadomość od Artura.

– Leszek wspomniał, że chętnie zjadłby twoją domową pizzę. Chyba nie jest jeszcze za późno, żebyś zrobiła zakupy i upiekła? – przeczytała na głos. – Nie no, jasne, odwołam spotkania służbowe i natychmiast pędzę do marketu! – prychnęła.

Wściekła do granic możliwości pomaszerowała do przedpokoju, założyła buty i wyszła do ogrodu, żeby odzyskać spokój w chłodnym jesiennym powietrzu. Dopiero, gdy telefon po raz kolejny piknął, zauważyła, że wciąż go trzyma w dłoni.

– Czego znów chcesz? – zapytała retorycznie, wychodząc z założenia, że to ponownie pisze mąż z kolejnym świetnym pomysłem. Jednak tym razem była to Dagmara, dawno niewidziana koleżanka, jeszcze z liceum. Pytała, czy Monika pamięta, że dzisiaj o osiemnastej zaplanowane jest spotkanie klasowe po latach.

Oczywiście, że nie pamiętała, a nawet gdyby, to i tak nie zamierzała na nie iść. Miała zbyt wiele na głowie. Praca, codzienna domowa krzątanina, tysiące różnych, małych i większych, ale z reguły upierdliwych rzeczy sprawiało, że wieczorem marzyła tylko o tym, żeby położyć się spać. Już kładła palec na telefonie, aby odpisać uprzejmie koleżance i wykpić się jakimś eleganckim kłamstewkiem, dlaczego nie może się pojawić na klasowym zlocie, gdy tym razem telefon zadzwonił. Oczywiście Artur.

– Zrobisz tę pizzę? – zapytał, zanim zdążyła się choćby przywitać. – Nie chciałbym, żebyś zawiodła Leszka…

– Słucham? – Zatkało ją, więc nie dodała nic więcej.

– Wolę mu nic nie obiecywać, dlatego dzwonię, by się upewnić. Przecież sama dobrze rozumiesz, że taka wizyta przełożonego…

– Nawet nie zapytałeś, czy będę w stanie zmienić menu. A także o to, czy moja praca pozwoli mi na niezaplanowane zakupy – odpowiedziała, próbując zachować spokój.

– Bardzo cię proszę, nie dramatyzuj. Ile razy mam mówić, że od dobrych układów z Leszkiem zależy moja kariera?

– A gdzie w tym wszystkim jest moja kariera? – odparła, wciąż starając się nie podnosić głosu. Nie znosiła awantur, a Artur je uwielbiał. Swoimi długimi tyradami osiągał tyle, że ona dla świętego spokoju przestawała mówić, a on wychodził z założenia, że wygrał potyczkę siłą swoich argumentów.

– Nie odwracaj kota ogonem, gdy jest większy problem! – Artur wyraźnie się zirytował.

Monikę aż zatkało z oburzenia. Odetchnęła dwa razy głęboko, żeby się uspokoić.

– Skoro musisz włazić szefowi w dupę, żeby utrzymać posadkę, to twój problem, a nie mój. Ja jakoś swojego na kolacje nie zapraszam i popatrz, wciąż awansuję! – wycedziła zimno, po czym przerwała połączenie.

Wściekła na czym świat stoi, automatycznie ruszyła do kuchni i zaczęła wycierać całkowicie czyste blaty. Przeklinając w myślach męża, którego kochała, choć potrafił doprowadzić ją do furii jak nikt na świecie, wyjęła z lodówki produkty potrzebne do przygotowania kolacji, po czym chwyciła za telefon i stukając w niego z pasją, zaczęła pisać wiadomość. Długą, pełną jadu wiadomość. Za wszelką cenę chciała sobie upuścić nieco emocji, chociaż wiedziała, że nawet jeśli uderzy celnie, mąż i tak wszystko przeinaczy. Już prawie naciskała „wyślij”, gdy ponownie na ekranie pokazała się wiadomość od koleżanki z liceum. Pytała, czy skoro Monika nie odpisuje, to ma rozumieć, że nie przyjdzie.

– A przyjdę! – warknęła do wyciszonego telefonu. Obrzuciła spojrzeniem kuchenny blat zawalony produktami, zerknęła od niechcenia na stół, który za godzinę powinna udekorować, po czym ruszyła do garderoby. Nie lubiła swego wyglądu. Oczywiście, że wrzuciła kilka kilogramów od czasu, gdy razem z Arturem jechali na ich studniówkę. Urodziła Marysię, przytyła nieco, siedząc w korpo, później schudła, znów przybrała na wadze i finalnie, mając ogród do obsługi, mieściła się w czterdziestkę na dole i nieco więcej na górze.

W szafie wisiało kilkanaście sukienek czekających na lepsze czasy. Uwielbiała je, gdy miała dwadzieścia lat, rozmiar XS i wyobrażenie, że cały świat leży u jej stóp. Cóż, od tego momentu sporo się zmieniło, a do niej właśnie dotarło, że zamknęła się w bezpiecznej rutynie dnia i żyje, nie przeżywając właściwie nic. Myślała gorączkowo, jednocześnie przeglądając zawartość garderoby. Nic jej nie przekonywało. Bo właściwie w czym iść na spotkanie klasowe po dwudziestu kilku latach? Znała restaurację, w której się umówili, stąd wiedziała, że nie jest to jakieś sztywne miejsce, gdzie należy wystąpić w szpilkach i eleganckiej sukience, ale i tak korciło, żeby się odstawić. Po namyśle zdecydowała się na morski kombinezon z szerokim paskiem podkreślającym talię, a do tego cieliste czółenka na słupku. Okręciła się wokół własnej osi, bacznie obserwując w lustrze. Prezentowała się całkiem nieźle. Jasne, półdługie włosy spięte w niedbały węzeł i wciąż ładna cera sprawiały, że zdecydowanie nie wyglądała na czterdzieści trzy lata. Zapatrzyła się w swoje odbicie. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, lecz smutne błękitne oczy sporo zdradzały. Uśmiechnęła się na próbę i natychmiast westchnęła z rezygnacją.

– A właściwie po co mi to? – szepnęła do lustra. – W domu cisza, spokój. Mąż jak mąż. Przecież jestem szczęśliwa – przekonywała samą siebie.

W tej samej chwili ponownie zabrzęczał telefon. Artur. Monika nie odebrała. Wcisnęła aparat do torebki, która uchodziła za modną zapewne dziesięć lat temu, i poszła w stronę drzwi wyjściowych. Gdy ponownie wyjęła telefon, zamówiła przejazd i ostentacyjnie ominęła wiadomości od męża.

– Nie umiesz docenić tego, co masz, to ja ci pokażę, co możesz stracić – mruknęła pod nosem, po czym, podnosząc z gracją cieliste czółenko, wsiadła do taksówki.

* * *

– Wszyscy faceci to złamasy! Polejcie mi jeszcze! – Dagmara, która w liceum była kompletnie cichą dziewczyną, teraz rozkręciła się tak, że trudno było uwierzyć, iż to ta sama osoba. Tańczyła obok stolika, pociągała piwo z kufla, choć więcej rozlewała na swój dekolt, niż piła.

– Od tej strony jej nie znałem, ale muszę przyznać, że wyrobiła się nam Dagmarcia. – Pawełek, słodki prymusek z brązowymi loczkami, który znienacka przeistoczył się w brodatego faceta, popatrzył na wijącą się w tańcu rudowłosą kobietę. – A co u ciebie? – Spojrzał badawczo na Monikę.

– W sumie to dobrze, nawet nie ma o czym opowiadać, a skoro stabilizacja, zatem życie ogarnięte. – Roześmiała się wymuszenie. – A u ciebie? – odbiła piłeczkę.

– Była żona, dwoje dzieci, jakiś tam biznes, ale szału nie ma. Czyli też niby życie ogarnięte, chociaż…

– …chociaż człowiek nie do końca czuje, że żyje. Tak jakby na pół gwizdka. – Monika weszła mu w słowo.

– O właśnie, coś takiego. Nie chciałabyś czasem zrobić czegoś szalonego? – zagaił.

Monika spojrzała na niego badawczo i lekko przekrzywiła głowę.

– Nie mam nic złego na myśli – zaczął się tłumaczyć, gdy zrozumiał, że jego pytanie można odczytać jako niezbyt wyszukany podryw. – Zmienić coś w swoim życiu, ale tak diametralnie.

– Rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady?

– Właśnie tak. Coś w tym stylu – przytaknął z ulgą.

– Wiesz, nigdy nawet o tym nie rozmawialiśmy z Arturem. Owszem, wyjeżdżamy na wakacje. Raz nawet dotarliśmy do Meksyku, ale to zawsze były tylko krótkie urlopy.

– Nie pytam o Artura, tylko o ciebie. Jego kojarzę z różnych imprez. Do kreatywnych nigdy nie należał. Za to ty zawsze miałaś ułańską fantazję. Pamiętasz, kiedyś byliśmy całą paczką nad morzem i w środku nocy postanowiłaś, że łapiesz stopa i jedziesz do Zakopca, bo góry są jednak ciekawsze?

– Czy pamiętam? – Roześmiała się. – Myśmy wtedy razem z Kaśką pół gór schodziły. Z prawie pustymi portfelami! Ech, to były inne czasy…

– Weź przestań tak gadać, bo się poczuję jak stuletni starzec. – Paweł rozciągnął usta w uśmiechu. – I co? Zostało coś w tobie z tamtej zwariowanej dziewczyny?

– Chyba niewiele – przyznała uczciwie. – Praca, dom, odchowana dorosła córka, mąż, obiadki i dbanie o ogród.

– Całkiem sporo tego, ale rzeczywiście nie brzmi zbyt szaleńczo – zauważył. – Zresztą u mnie całkiem podobnie. Od rana do nocy w pracy, co drugi weekend z synami.

– Dawno się rozwiodłeś?

– Pięć lat temu. Ale rozstaliśmy się w miarę spokojnie, mamy dobry kontakt. Nawet w tym nie ma nic szalonego – zażartował.

– Faktycznie nie, ale dla dzieci dobrze.

– Bardzo dobrze. Chociaż okoliczności rozwodu może nie były zbyt piękne…

– Nie musisz mi opowiadać – weszła mu w słowo.

– …zdradzaliśmy się. To znaczy najpierw ja, a później ona nie pozostała mi dłużna. Co oczywiście rozumiem. Po prostu nie było już czego ratować. Zdrada nas zmieniła.

– Zdrada? Czy ktoś powiedział „zdrada”? – Dagmara, zmęczona tańcem, usiadła ciężko obok Moniki. – Powiem ci coś, złociutka, wszyscy faceci zdradzają!

– A baby to nie? – dorzucił trzy grosze Paweł. – Też wszystkie mają coś na sumieniu.

– Ja nie mam – odpowiedziała zgodnie z prawdą Monika. – Artur też nie. Wiele mogę mu zarzucić, ale na pewno nie to.

– Nigdy nie ręcz za chłopa, taką ci dam radę – oświadczyła Dagmara. – Każdemu z moich byłych udowodniłam skoki w bok. Jestem wręcz ekspertką od wykrywania niewiernych drani.

– Artura inne kobiety nigdy nie interesowały. Nawet za spódniczkami na ulicy się nie ogląda.

– Bo tylko wierni się jawnie gapią. Ci, co mają coś na sumieniu, wolą nie wzbudzać podejrzeń. – Dagmara uśmiechnęła się triumfalnie.

– Coś w tym jest – zastanowił się Paweł.

– Oczywiście, że jest. – Podchmielona koleżanka jeszcze bardziej się ożywiła. – Najważniejszy jest telefon. Jeśli ma w nim jakieś dowody, zawsze nosi go przy sobie.

– Każdy nosi telefon przy sobie – odparła Monika.

– Do kibelka może i tak. Ale co z sytuacjami, gdy nie jest mu potrzebny, a wręcz zawadza w kieszeni? Gdy idzie kosić trawnik albo coś naprawić? Zostawia na stole, czy raczej upycha w tylnej kieszeni spodni? Przecież to nie ma sensu, jeśli jest w domu, prawda?

Monika się zamyśliła. Artur zawsze nosił telefon przy sobie, nawet gdy przechodził z kuchni do części salonowej. Nie udzielał się w mediach społecznościowych, zatem nie potrzebował urządzenia, by je przeglądać na kanapie. Jak na nieco staroświeckiego faceta przystało, brał pilota do ręki i przerzucał w telewizorze kanały, rzecz jasna marudząc, że nic tam nie ma. Z drugiej strony sama często nosiła telefon po domu, a miała czyste sumienie. To nie musiało absolutnie nic znaczyć. Jak na zamówienie jej własny telefon ponownie zaczął wibrować.