Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co się stanie, gdy dosięgnie cię klątwa kani?
Gina, znana gdyńska celebrytka, traci władzę w nogach w wypadku samochodowym, w którym ginie jej matka. Dziewczyna usiłuje poukładać sobie życie i trzymać się jak najdalej od Helu, przeklętego miejsca, gdzie doszło do tragicznego zdarzenia. Nie wie, że przeznaczenie i tak się o nią upomni.
Markus jest członkiem Bractwa Witalijskiego, średniowiecznego klanu bałtyckich piratów dbających o mieszkańców Helu i zwalczających gdańszczan oraz Krzyżaków. Nie istnieje żadna możliwość, by tych dwoje, rozdzielonych kilkoma wiekami, kiedykolwiek się spotkało. Chyba że połączy ich klątwa drapieżnego ptaka i Hel, miejsce rozpusty podzielone na dwa osobne miasta. Jedno z nich już wkrótce zatopią mściwe bóstwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dawno, dawno temu pośród białych piasków i zmierzwionych nadmorskich traw powstała osada. Chaty rosły jedna przy drugiej, a kępy drzew dostarczyły budulca na łodzie rybackie. Od strony morza siedlisko chroniły wysokie wydmy, lecz nieraz północne wiatry napędzały ogromne fale, które piętrząc się tuż przy brzegu, zwalały się na dyny. Tak wały piasku nazywali osadnicy, którzy przybyli tutaj głównie dlatego, że nie mieli dokąd się udać. Wąski, niebezpieczny półwysep wystawiony na furię Bałtyku ściągał głównie desperatów, dla których z różnych przyczyn brakowało miejsca na stałym lądzie. Wydawałoby się, że to zapomniane przez wszystkich bogów miejsce będzie dla osadników piekłem wypełnionym lodowatym wiatrem, nieurodzajną ziemią, cierpieniem i głodem. Ale tak się nie stało.
Garstkę twardych ludzi morze pobłogosławiło trzema obfitymi stanowiskami śledzi. Rybacy z każdego połowu wracali z pełnymi sieciami. Wkrótce w osadzie zapanował dostatek, a przedsiębiorczy ludzie ruszyli do Gdańska, żeby sprzedawać bałtyckie srebro na tamtejszych targach. Czas ku temu był idealny, średniowieczna rozmodlona Europa pościła bowiem przez ponad sto osiemdziesiąt dni w roku. Śledzie schodziły od ręki, bogacąc rybaków z małej wioski. Nietrapieni głodem osadnicy zaczęli budować dostatnie domostwa, ratusz i kościół. Budulec sprowadzali na niegościnny półwysep statkami, przepłacając krocie, lecz osada rosła i nawet dorobiła się murów obronnych oraz drewnianych pomostów portu.
Kwestią czasu było, żeby zasobną osadą zainteresowali się piraci. Pojawili się tłumnie, lecz nie napotkali oporu, gdy tylko potrząsnęli mieszkami ze złotem. Pragmatyczni rybacy wiedzieli, że piraci chcą jadła, napitku i kobiet. Wioska z ratuszem i kościołem wkrótce wzbogaciła się o kilka winiarni, a także niezliczone zamtuzy.
Według podań lokalne bóstwa zirytowało siedlisko grzechu, więc zesłały na frywolnych mieszkańców potężne sztormy. A te zatopiły miasto dokładnie w Zielone Świątki, pogrążając kościół, ratusz oraz domy w odmętach Bałtyku. Hela, tak bowiem zwano to miejsce, przepadła bezpowrotnie.
– Według tych samych podań w każde Zielone Świątki z zatopionego miasta słychać kościelne dzwony.
Profesor dokończył opowieść i uśmiechnął się do swoich studentów. Niektórzy dyskretnie przeglądali zawartość telefonów, inni wpatrywali się w wykładowcę, lecz na ich twarzach malowała się w najlepszym wypadku uprzejma obojętność. W pierwszej ławce jak zwykle siedziała Regina Budzisz. Śledziła wykładowcę z czujnością jastrzębia i spijała z jego ust każde słowo. Profesor poczuł się nieswojo. Przygotowywał się do zajęć starannie, ale ta dziewczyna sprawiała, że nie ufał samemu sobie. Doceniał jej intelekt, lecz jednocześnie go drażniła. Gdzieś tam w głębi duszy rozumiał, że dziewczyna narusza jego strefę komfortu, ponieważ w przeciwieństwie do reszty studentów traktowała jego przedmiot sumiennie, ale była tak pyskata, że czasami aż go zatykało z oburzenia. Regina, zwana przez wszystkich Giną, była niepełnosprawna, jeździła na wózku i miała twarz anioła. Zaczesane na bok długie jasne włosy jedynie dopełniały obrazu. A jeśli wzięło się pod uwagę, że była właścicielką profilu na Instagramie, który zrzeszał ponad trzy miliony ludzi, okazywało się, że dziewczyna trzymała w garści pół uniwersytetu. Należało słuchać, co miała do powiedzenia.
– To są jedynie przypuszczenia – powiedziała. Patrzyła z uwagą na wykładowcę. – Według źródeł to była zwyczajna osada rybacka, którą na chwilę nawiedzili Krzyżacy, grasowali w niej piraci, ale legend o potopie w mieście nie potwierdzają żadne archiwa.
– To jest doskonały temat, któremu chętnie przyjrzę się na kolejnych zajęciach. – Profesor uciął dyskusję, uśmiechając się przy tym nieszczerze do zapatrzonych w telefony studentów.
– A gdzie w tym wszystkim wierzenia kaszubskie? I zwyczaje panujące na półwyspie? – rzuciła na odchodne Regina.
Seminarium bardzo ją rozczarowało. Studenci wyższego roku zachwalali profesora jako przychylnego wykładowcę, lecz Gina uważała, że w gruncie rzeczy jest karierowiczem i niewiele czasu poświęca na rzetelne zgłębianie źródeł historycznych, za to bardziej się zajmuje układami towarzyskimi, które być może zaowocują w przyszłości awansem.
– Z chęcią o tym podyskutuję, ale teraz się spieszę – wymówił się profesor i niemal wybiegł z sali wykładowej.
– Straszny z niego dupek, co nie? – Magda, przyjaciółka Reginy, parsknęła śmiechem i chwyciła rączki wózka. – Idziemy na fajka? – zapytała.
– Dobry pomysł. Zanim mnie krew zaleje na wspomnienie tego… – warknęła Gina.
– Przystojnego młodego profesorka, który całkiem nieźle ogarnia temat? – Magda się roześmiała.
– Gówno wie. – Naburmuszyła się Gina. – Ledwie dotknął tematu, a jego żałosny wykład bardziej przypominał wyrecytowaną notkę z Wikipedii.
– Hej! Właśnie za to mu płacą. Głupi nie jest. Nikt z tego stada baranów nie doceni wnikliwego wykładu. To po co miałby się spinać?
– Ja bym doceniła.
– Twoja obsesja na punkcie Helu jest znana wszystkim. W zasadzie zastanawiam się, jak to możliwe, że profesorek nie dostał szału na twój widok – zachichotała Magda. – Powstrzymała go magia twojego Instagrama!
– Chodź na tego fajka, zanim mnie coś trafi.
Ginę poważali wszyscy studenci. Nie bez satysfakcji musiała przyznać, że osiągnęła sukces. Szkoda tylko, że ci wszyscy ludzie traktowali ją jak jajko, a nie jak osobę. Być może lgnęli do jej popularności, ale w tym wszystkim był jakiś fałsz. Starali się ze wszystkich sił, temu nie mogła zaprzeczyć, lecz zawsze z pozycji kogoś lepszego pochylającego się nad niepełnosprawną koleżanką. Jak troskliwe stado, którego nie potrzebowała w swoim życiu.
Pełna niewesołych myśli, wytoczyła wózek na uczelniany dziedziniec i przez dobry kwadrans śmiała się wymuszenie z idiotycznych żartów ludzi, których tyłki oglądała częściej niż twarze. Właściwie nie robiło jej to różnicy. Kończył się rok akademicki, więc myślała tylko o tym, by zaszyć się w odziedziczonym po matce okazałym domu na przedmieściach Gdyni.
– Wybierasz się? – zapytał wysoki jasnowłosy chłopak, którego imienia, pomimo szczerych chęci, nigdy nie zdołała zapamiętać.
– Słucham? – Wyrwał ją z zamyślenia, więc kompletnie nie wiedziała, o co pyta.
– Znów bujasz w obłokach? – Uśmiechnął się życzliwie, lecz ona pomyślała, że patrzy na nią z pobłażaniem. Oczywiście natychmiast się nastroszyła. – Pytałem, czy wybierasz się z nami do Helu? Imprezka na plaży się szykuje, w końcu noc świętojańska, więc parę piwek trzeba wypić.
– Chyba sobie daruję – mruknęła, choć na wspomnienie miejscowości coś drgnęło jej w sercu.
– Ej, no nie daj się prosić – wtrąciła się Magda. – Jeśli chcesz, to zostaniemy na cały weekend. Zabukuje się jakąś kwaterę. Najlepiej niedaleko „Hello”, tam dobrą muzę puszczają. Ciągle gadasz o tym Helu, wiesz o nim więcej niż profesorek, więc wypad na plażę dobrze ci zrobi.
– Nie, serio, chyba nie – wykręciła się.
Godzinę później jechała do domu własnym, przystosowanym do potrzeb osób niepełnosprawnych samochodem. Jedynym, na co Gina nie mogła narzekać, były pieniądze. Świetnie zarabiała na Instagramie, choć reklamowała jedynie wybrane produkty, głównie książki, trochę lepszych kosmetyków i kilka hoteli. Czasem trafiały się ekskluzywne firmy, jak ta ostatnia, produkująca gadżety z dodatkiem bursztynu. Oprócz najnowszego modelu telefonu przysłali przepiękne etui zdobione drobinami bałtyckiego złota. Posty z lokowaniem ich produktów zapoczątkowały wśród młodych modę na kolory bursztynu, a hasztagi z nim związane z punktu nakręcały ruch w mediach społecznościowych. Gina żyła z tantiem więcej niż dobrze i sprawiało jej to satysfakcję. Jednak podstawowym źródłem dochodu były pieniądze odziedziczone po matce. Wspomnienie jak zwykle przygnębiło Ginę.
Do Orłowa dojechała pół godziny później, kompletnie nieczuła na piękne widoki, jakie roztaczały się wokół jej rodzinnego domu. Choć kiedyś zachwycał ją pobliski klif Orłowski, malownicze ujście rzeki Kaczej do Bałtyku, a przede wszystkim morze, tak inne każdego dnia, od śmierci mamy zupełnie nie zwracała na to wszystko uwagi.
Rodzinny dom też obrzuciła obojętnym spojrzeniem, choć musiała przyznać, że zatopiony w pięknym ogrodzie biały budynek z jasnoczerwonym dachem jest uroczy. Niczego nie zmieniła w nim po śmierci matki. Minęły już dwa lata, a nawet nie złożyła książki, którą matka wtedy czytała. Powieść historyczna wciąż leżała grzbietem do góry na stoliku nocnym w sypialni. Gina nie miała rodzeństwa, ojca nigdy nie poznała, a babcia zmarła bardzo młodo, więc dziewczyna nawet jej nie pamiętała. Miała jedynie ciotkę we Wrocławiu, więc siłą rzeczy ani nie były zżyte, ani zbyt często się nie widywały. To prawda, przyjechała pomóc w zorganizowaniu pogrzebu, ale po tygodniu wróciła do siebie, a Gina została sama jak palec. Ciotka wprawdzie próbowała ją namówić, żeby przeprowadziła się do Wrocławia, jednak ona nawet nie chciała o tym słyszeć. Jak miałaby zostawić ukochany Bałtyk i rodzinny dom? I wymarzone studia, na które wtedy właśnie się dostała?
Gina wtoczyła wózek do gabinetu, który po wypadku przerobiła na swój pokój. Założyła wprawdzie windę schodową, ale tak było zwyczajnie wygodniej. Zorganizowała sobie życie na parterze domu, a piętro, gdzie wcześniej miały z mamą sąsiadujące sypialnie, stało praktycznie nieużywane. Przemyśliwała, żeby je wynająć, lecz układ domu nie zapewniłby jej wówczas prywatności, a poza tym na myśl, że ktoś mógłby się kręcić po pokoju mamy, zwyczajnie cierpła jej skóra. Dom był zbyt duży dla jednej osoby, mimo to w dalszym ciągu nie potrafiła się zdecydować na jego sprzedaż. Tkwiła więc w pustych ścianach i z każdym dniem czuła się coraz bardziej samotna. Odskocznią był Instagram, ale nie zastępował przecież relacji z ludźmi.
– Ki diabeł? – mruknęła. Wyjęła z kieszeni wibrujący telefon i spojrzała na wyświetlacz. Magda. Znów pytała, czy Gina nie zmieniła zdania i jednak chce pojechać z resztą ekipy. Dziewczyna powiodła spojrzeniem po pustym, zupełnie nieużywanym salonie i wzruszyła ramionami. – Właściwie, dlaczego nie? Minęły dwa lata, do cholery! – powiedziała do siebie.
Nie namyślając się długo, napisała do przyjaciółki, że zaraz rusza na Hel. Zignorowała przy okazji tysiące powiadomień z Instagrama, lecz zanim odjechała w stronę półwyspu, wrzuciła zdjęcie uśmiechniętej twarzy na tle ujścia rzeki Kaczej do Zatoki Gdańskiej. Oznaczyła ulubioną smażalnię ryb i parsknęła śmiechem, gdy dotarło do niej, że jeszcze dzisiaj wieczorem z pewnością zabraknie w niej stolików. Popularny profil dawał władzę, a ta niejednokrotnie zdumiewała Ginę.
Tuż przed Władysławowem stanęła w korku i zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zawrócić, natychmiast jednak pojęła, że odzywa się dawna trauma, a ona przecież zdecydowała, że najwyższa pora ją przezwyciężyć. Mimo to, gdy minęła miejsce za Juratą, gdzie zdarzył się tamten wypadek, poczuła, że musi natychmiast zjechać na pobocze. Siedziała z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy i za każdym razem, gdy mijał ją z wizgiem kolejny samochód, wzdrygała się bezwiednie, a po jej uszkodzonym kręgosłupie pełzło paraliżujące zimno. Echa tamtej ostatniej rozmowy rozbrzmiewały w jej uszach na nowo. Miała wrażenie, że im bliżej Helu, tym wspomnienia stają się bardziej natarczywe.
– Będziemy za kwadrans, może za pół godziny, Gino. – Matka zerknęła na córkę i wysłała jej pokrzepiający uśmiech.
Co roku wyjeżdżały do Helu tuż po rozdaniu świadectw. Gina zrzucała galowy strój, a potem pomagała zanieść walizki do samochodu. Towarzyszyła temu radość z rozpoczynających się wakacji i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Oczywiście o szkole zapominała, gdy tylko wyjeżdżały z Gdyni, i cieszyła się na towarzystwo wiecznie zapracowanej matki, która te dwa tygodnie poświęcała tylko jej. Siedziały godzinami na plaży lub spacerowały po okolicznych lasach, a mama z uwagą słuchała wszystkiego, co leżało na nastoletnim sercu. Jednak w tym roku było inaczej. Gina potwornie się denerwowała, czy udało się jej dostać na wymarzone studia, a droga przez helski las jak na złość ograniczyła niemal do zera dostęp do internetu.
– Zaraz zwariuję – jęknęła. – Jeśli się nie dostanę, to chyba się zabiję!
– Dostaniesz się – uspokajała ją mama.
– A jeśli nie?
– Gino, moje dziecko, czego cię uczę przez całe życie, mam nadzieję, że skutecznie?
– Podstawą sukcesu jest wiara w siebie i własne pomysły, choćby wszyscy ludzie je negowali – wyrecytowała posłusznie.
– Dokładnie tak.
Dziewczyna spojrzała z ukosa na matkę. Podziwiała ją od zawsze. Piękna, ubrana w modne ciuchy i odnosząca sukcesy. Jej firma farmaceutyczna kwitła, a im nie brakowało w życiu niczego. A jednak wiele razy Gina łapała się na myśli, że to wszystko jest sztuczne, wybrakowane, matka traktuje ją zadaniowo, tak jak pracę na rzecz własnego przedsiębiorstwa.
– Mimo to bardzo się denerwuję – szepnęła.
– Zrozumiałe. – Matka zsunęła niżej przesłonę przeciwsłoneczną. Słońce oślepiało przednią szybę jej ukochanego mercedesa. – Osiągniesz w życiu wiele. To mogę ci zagwarantować.
– A skąd to wiesz? – żachnęła się Gina. – Nikt nie wie, co jest mu pisane.
– Po prostu wiem. – Kobieta skupiła spojrzenie na trasie. W kałużach po ulewie, która przetoczyła się nad półwyspem, odbijało się popołudniowe światło ograniczające widoczność.
– Myślę, że byłoby znacznie łatwiej, gdybyś mi wreszcie powiedziała cokolwiek o moim ojcu – wypaliła dziewczyna.
– Nie teraz – odparła matka. Spojrzała badawczo na córkę, odwracając spojrzenie na ułamek sekundy od przedniej szyby. Zwykła koleina zalana wodą sprawiła, że samochód wypadł z trasy i zaczął obracać się wokół własnej osi. Nic się już nie dało zrobić.
– Mamo! – wrzasnęła. A później pochłonęła ją ciemność.
Gina otworzyła oczy, zdziwiona tym, jak głośno oddycha. Po chwili dotarło do niej, że w samochodzie jest duszno, opuściła więc szyby. Wyjęła telefon, by sprawdzić liczbę powiadomień na Instagramie. W komentarzach ludzie dyskutowali na temat potraw serwowanych w oznaczonej przez nią tawernie w Orłowie. Oczywiście pojawili się debile hejtujący wszystko dla zasady, lecz przy okazji przeczytała mnóstwo pokrzepiających komentarzy. Ludzie komplementowali klify, park i ujście rzeki.
Zebrała się w sobie i włączyła się do ruchu. Do punktu oznaczonego przez Magdę pinezką dotarła bez problemu, zastanawiając się w duchu, jak ludzie z roku ogarną, że porusza się na wózku i nie wjedzie na żadną z helskich plaż. W gruncie rzeczy niewiele ją to obchodziło. Zwiedziła je gruntownie już za czasów podstawówki, więc nie zamierzała jechać w stronę plaży tylko po to, by się przekonać, że tuż za wydmami nie da się podprowadzić wózka dalej.
Miasteczko zmieniło się na lepsze przez te lata, gdy tu nie zaglądała. Dopieszczone kwietniki, liczne drewniane rzeźby i co najważniejsze, znacznie mniejsza liczba straganów z chińską tandetą. Ich miejsce zajęły miłe dla oka stoiska z wyrobami stylizowanymi na kaszubskie, które dawały jasny sygnał, że ludzie wreszcie zaczęli być dumni z bogactwa regionu. Gina zaparkowała tuż przed ulicą Wiejską – jakiś czas temu zamknięto ją dla ruchu samochodów i pełniła teraz funkcję deptaka.
– Poznałam zajebistego faceta! – Magda pomogła jej wyciągnąć wózek i uśmiechnęła się szeroko.
– Wybranek życia? – zażartowała Gina.
– Bez przesady! Ale coś z tego będzie, jak nic – przyznała. – Ekipa bawi się jeszcze w knajpie, ale nie idziemy na plażę. Jeden z chłopaków dogadał się z właścicielem kutra, który obiecał, że wywiezie nas w głąb zatoki i tam sobie zrobimy imprezkę.
– A po co? – zdziwiła się Gina.
– Bo ja wiem? W każdym razie chętnie popłynę, zwłaszcza że chłopaki kupiły kilka zgrzewek piwa – roześmiała się. – Weź wyluzuj, co? Niedługo wakacje, jest noc świętojańska, trzeba się zabawić.
– Sobótka – sprostowała Gina, lecz nie drążyła tematu.
Magda popchnęła wózek w stronę portu, a Gina oczywiście natychmiast zrobiła selfika. Ona, wózek, przyjaciółka i świecące zza korony drzewa słońce, które wisiało nisko nad portem wojennym. Była pewna, że ludzie oszaleją na punkcie tej fotki.
– Serio? – Magda przewróciła oczami.
– Co to za jednostka? – Gina zignorowała pytanie.
– A skąd mam wiedzieć? Obawiam się, że jesteś jedyną osobą na roku, która studiowała tablice rejestracyjne tutejszych kutrów.
– To ważne – nastroszyła się.
– Pewnie ważne – zgodziła się dla świętego spokoju przyjaciółka. – Cieszę się, że w końcu dałaś się przekonać do wyjazdu – zmieniła temat. – To moim zdaniem wielki progres. Nie przyjeżdżałaś tutaj…
– Od tamtego wypadku.
– Właśnie.
Magda popchnęła wózek, a ten potoczył się gładko po schludnym chodniku przy helskim fokarium. Gdzieś nad zatoką skrzeczały mewy, noc zapowiadała się ciepła. Zapadło milczenie, za które Gina była wdzięczna. Chłonęła widoki, wbrew sobie zanurzając się w szczęśliwych wspomnieniach. Mała plaża nad zatoką była jednym z pierwszych.
– Gino, proszę natychmiast wyjść na brzeg! – Mama, dotychczas siedząca na kocu i zaczytana, poderwała się na równe nogi. Jak zwykle podczas pobytu w Helu mówiła do córki po kaszubsku. Gdy Gina się buntowała, tłumaczyła, że język jest jej dziedzictwem, a poza tym nigdy nie wiadomo, co się w życiu może przydać.
– Przecież tu płytko – zaprotestowała dziewczynka.
– Być może, ale właśnie przepłynęła jednostka wojskowa i za chwilę dojdą na plażę wysokie fale.
– Co to znaczy jednostka? – zaciekawiła się.
– Statek. Płynie blisko brzegu i przez to wzburza wodę – odparła matka.
Dla Giny to wszystko zupełnie nie miało sensu, ale gdy gwałtowne fale zaczęły zalewać koce i ręczniki leżących najbliżej linii brzegowej wczasowiczów, porywać plastikowe wiaderka i łopatki, z punktu pojęła, że mama rozumie morze. Co w gruncie rzeczy nie powinno dziwić, bo przecież pochodziła z pobliskiej Kuźnicy.
– Chłopaki pomogą ci wsiąść na kuter, dobrze? – Magda pochyliła się nad Giną z troską, a ona skinęła głową i bez oporu dała się zanieść obcemu osiłkowi na pokład chybotliwej łodzi. Właściwie bliskość chłopaka nawet sprawiła jej przyjemność, choć oczywiście nigdy w życiu by się do tego nie przyznała. Posadził ją troskliwie na drewnianej ławce i uśmiechnąwszy się zdawkowo, wycofał się na rufę.
W ruch poszły butelki, ktoś włączył muzykę, która niosła się po wodzie ze sprzężonego ze smartfonem głośnika. Pod łodzią szemrała łagodnie woda.
– Nie boicie się płynąć na cmentarną toń? – zapytała Gina, obserwując kurs, jaki obrał kuter.
– O czym ty mówisz? – zdziwiła się Magda.
– Jak nic o legendzie – wtrącił się rybak. – Kiedyś były dwie osady. Stary Hel i Nowy Hel. Ten pierwszy zatopiło morze, ponoć za karę, bo mieszkańcy byli rozpustni.
– Były dwa Hele? – zaciekawił się jeden z chłopaków.
– Ano były – odparł rybak. – Jeszcze mój dziadek opowiadał, że jego ojciec, gdy tu pływał przed wojną na połowy, nabrał niegdyś siecią kości z zatopionego cmentarza. Potem rząd wybudował port wojenny, więc właściwie na samą cmentarną toń wpłynąć się nie da. Poza tym według legendy dzwony biją z zatopionego kościoła tylko w Zielone Świątki, a nie w noc świętojańską – wyjaśnił, zwracając się do Giny uspokajająco. – Więc ani to, ani zwodnicze głosy syren raczej nam dzisiaj nie grożą.
– Nie obawiam się żadnych zabobonów – żachnęła się dziewczyna. – Po prostu czytałam, że takie miejsca mogą być niebezpieczne. Jakieś wiry czy prądy…
– Z pewnością nic takiego nam nie grozi – odparł rybak.
– To w końcu istniał ten Stary Hel czy nie istniał? – zapytała Magda.
– Istniał, lecz nie zatopiło go morze za żadne grzechy, tylko woda podmywała tu brzeg i zabierała miasto po kawałku, aż został tylko kościół, a właściwie jego resztki, bo wcześniej rozebrano co tylko się dało i wykorzystano do budowy kościoła ewangelickiego w Nowym Helu, czyli tym, który istnieje obecnie. Dzwon zapewne wyniesiono jako pierwszy, więc nie odezwie się spod wody. Ani w Zielone Świątki, ani w żaden inny dzień – powiedziała lekceważąco Gina. – W każdym razie kościół zaznaczano jeszcze na mapach w drugiej połowie siedemnastego wieku, czyli przeżył miasto Stary Hel o dobre dwieście lat.
– Może jednak popłyńmy gdzie indziej? – zaproponowała jedna z dziewczyn, co natychmiast wzbudziło wesołość całej grupki studentów.
– Pływam po tych wodach od dziecka – uspokoił ich rybak. – Mógłbym trafić do portu w środku nocy i z zamkniętymi oczami – zażartował.
– Właściwie to noc się zacznie już niedługo – zauważyła Magda. Podobnie jak reszta koleżanek minę miała niepewną. Opowieść o wyławianiu ludzkich kości zrobiła wrażenie na wszystkich.
– Jeszcze z godzina do zachodu – poinformował ich rybak.
Gina spojrzała na słońce, nisko zawieszone na czystym niebie nad portem wojennym. Odbijało się w spokojnej wodzie, która bardziej niż morską zatokę przypominała dzisiaj jezioro. Zapowiadał się pogodny wieczór.
– A co to za ptak? Wygląda na dużego. – Magda wskazała ręką kierunek.
– Jak nic kania! – Rybak śledził lot drapieżnika. – Znów zaczęły się pojawiać.
– Znów? – zapytała Gina.
– Oj, nie lubili Kaszubi tego gagatka. Obwiniali go o wszystko, co najgorsze. Porywał drób, a do tego ludzie wierzyli, że jego głos, który brzmi jak słowa „pić, pić”, zwiastuje suszę. Więc tępili kanie, aż prawie wytępili – wyjaśnił mężczyzna. – Coś nisko leci. Widać, że teraz, odkąd nikt im krzywdy nie robi, aż tak się nie boją człowieka.
Gina obserwowała ptaka, który coraz bardziej zniżał lot, a w pewnym momencie zaczął pikować w stronę kutra. Z każdą sekundą był bliżej, więc gdy wydał odgłos rzeczywiście do złudzenia przypominający skargę spragnionego, zobaczyła, że otwiera swój potężny dziób. Sięgnęła po telefon, chcąc zrobić mu zdjęcie.
– Czy on zamierza nas zaatakować? – zapytała Magda.
Nikt nie zdążył odpowiedzieć. Kania przeleciała tuż nad ich głowami. Gina odchyliła się odruchowo i straciła równowagę. Drewniane oparcie ławki pękło, a ona wypadła za burtę wprost do wody.
– Pamiętaj, córko, że w wodzie najgroźniejsza jest panika. To przez nią właśnie topią się ludzie. – Mama klepała Ginę po plecach, a mała dziewczynka odkrztusiła wodę, którą się zachłysnęła.
Siedziały na dużej plaży, tuż nad brzegiem, lecz poza zasięgiem fal. To jedna z nich wcześniej przewróciła dziecko, które wpadło twarzą do wody, a zanim matka zdążyła je podnieść, kolejna fala nakryła obie. Na szczęście skończyło się tylko na strachu.
– Gdy wpadasz do wody, szczególnie do głębokiej, nigdy się nie szarp, bo może się zdarzyć, że stracisz orientację i zamiast płynąć ku powierzchni, popłyniesz jeszcze głębiej. Najlepiej w takiej chwili znieruchomieć, a woda sama zacznie cię wypychać. Wtedy dopiero płyń jak najszybciej ku górze. Strach jest najgorszym doradcą, pamiętaj!
Instrukcje matki, które pamiętała od wielu lat, jedynie w teorii wydawały się proste. Gina wypadła z kutra tyłem, więc straciła orientację, gdy tylko znalazła się pod wodą. Otworzyła oczy, lecz to nie pomogło. Wszędzie wokół niej unosiły się pęcherzyki powietrza znacznie ograniczające widoczność. Sprawy nie ułatwiało też, że dziewczyna, gdy straciła władzę w nogach, nigdy więcej nie zanurzyła się w wodzie, więc teraz nie bardzo wiedziała, co ma począć. Pomyślała o matce i z całych sił walcząc z odruchem ucieczki, rozłożyła ręce na boki. W tej samej chwili usłyszała kościelne dzwony, więc rozejrzała się ze zdziwieniem. Woda w końcu zaczęła ją pomału prowadzić i dziewczyna, zorientowawszy się, gdzie jest powierzchnia, natychmiast zaczęła młócić rękoma. Miała wrażenie, że za chwilę pękną jej płuca. Gdy wreszcie wypłynęła i zaczerpnęła łapczywie powietrza, ze zdumieniem zauważyła, że nadal słyszy dźwięki dzwonu. Dotarło do niej, że to żadne podwodne omamy zatopionego miasta. Opowieść rybaka i wypadek musiały na chwilę pomieszać jej zmysły, a odgłosy najwyraźniej napływały z miasteczka.
– Ryby łapiesz, dzieweczko, czy się topisz? – rozległ się męski głos.
Uniosła głowę i wytrzeszczyła oczy. Spodziewała się, że zobaczy sympatycznego rybaka z helskiego kutra, a tymczasem nieopodal niej unosiła się na wodzie replika starodawnego. Na rufie stał błękitnooki mężczyzna, ubrany w skórzaną zbroję i niebieski płaszcz powiewający w lekkim wietrze. Miał długie ciemne włosy spięte w kucyk i pokaźnych rozmiarów miecz przytroczony do pasa. Wyglądał jak młody bóg – na dowolnym konkursie cosplayowym z pewnością zgarnąłby główną nagrodę.
– Wypadłam z kutra i chyba potrzebuję pomocy – wyjąkała. Mężczyzna mówił po kaszubsku, lecz potwornie zniekształcał słowa. Mimo to Gina go zrozumiała i odruchowo odpowiedziała w tym samym języku.
– Z kutra? A co to kuter? – zdziwił się. – Przecież jesteśmy prawie przy brzegu – dodał, spoglądając za plecy dziewczyny.
Gina odruchowo zerknęła w tę samą stronę i gdyby tylko mogła wyciągnąć z wody ręce, dzięki którym bezpiecznie dryfowała, to z pewnością przetarłaby oczy ze zdumienia. Wcześniej kuter pokonał spory dystans za port wojenny, a teraz miała brzeg niemal na wyciągnięcie ręki. Krajobraz też się zmienił. Patrzyła na kolorowe domki, strzelistą ceglaną wieżę i przede wszystkim drewniany pomost portu, jakiego nigdy wcześniej tu nie widziała. Kompletnie zdezorientowana, spojrzała ze zdumieniem na mężczyznę, oczekując wyjaśnień.
– Zrzucimy ci linę, dzieweczko. A może mam skoczyć na ratunek? – zapytał.
W pierwszym odruchu chciała o to poprosić, bo nie miała pojęcia, jak niby ma się wciągnąć na wysoki pokład z niewładnymi nogami, ale szyderczy śmiech marynarzy świadczył, że mężczyzna stroi sobie z niej żarty.
– Dam radę – odparła z godnością. – A właściwie dopłynę do brzegu – dodała hardo.
– Kobieta, która nie boi się wody, zasługuje na szacunek ludzi morza – odparł mężczyzna. Jego płaszcz załopotał na wietrze. Skojarzył się Ginie z pelerynką Supermana, więc z trudem zdusiła parsknięcie.
Rechot załogi ponownie zbił dziewczynę z tropu, więc ostentacyjnie odwróciła się plecami do żaglowca i zaczęła płynąć w stronę brzegu. Z każdym metrem miała coraz większy mętlik w głowie. Zupełnie nie rozpoznawała okolicy i choć bez problemu przełknęła statek pełen napakowanych testosteronem przebierańców, to obce wybrzeże zwyczajnie ją przerażało. W jej głowie kiełkowała myśl, że trauma po wypadku w końcu pomieszała jej zmysły. Co byłoby o tyle przykre, że Gina wysoko ceniła swój przenikliwy umysł.
– Jak masz na imię, morzyco? – doleciało do niej pytanie któregoś z rechoczących marynarzy.
Gina uniosła w stronę statku środkowy palec, lecz nikt nie zareagował. Skupiła się na dotarciu do maleńkiej plaży po lewej stronie drewnianego pomostu. Wyjście na brzeg w gruncie rzeczy ją przerażało. Woda dawała swobodę ruchów i nawet zapomnienie, że dolna połowa jej ciała jest niesprawna. Dotrze do piasku i co dalej? Ze zdumieniem zauważyła, że w dłoni wciąż ściska telefon. Przemknęło jej przez myśl, że do niczego już się nie będzie nadawał.
– Poczekaj, śliczna dzieweczko, może jednak pomożemy? – zapytał przystojniak w płaszczu. Jego ciepły głos sprawił, że Reginie przebiegł po plecach dreszcz. Równie dobrze mógł być efektem długiej kąpieli w chłodnej zatoce, lecz nadal czuła podekscytowanie.
– Poradzę sobie! – odkrzyknęła.
Płyciznę powitała z ulgą i dotarła do ciepłego piasku. Wyciągnęła się na plażę i wystawiła twarz w stronę słońca. Jej bluzka na ramiączkach i szorty okleiły ciasno ciało, ale wystarczyło chwilę poczekać i odzież wyschnie w ciepłych promieniach słońca. Gdzieś natomiast zniknęły markowe sandały od jednego ze sponsorów. Kolejny z paradoksów jej działalności na Instagramie: producenci zarzucali ją drogim obuwiem, którego nie potrzebowała, ale które przyjmowała z radością.
– Uparta jesteś, dzieweczko – rozległ się głos nad jej głową. – I pływać potrafisz, a to wśród białogłów niespotykane. Zwykle boją się wody jak diabeł święconej. – Mężczyzna w płaszczu pojawił się tuż nad nią. Gina zdziwiła się, że tak szybko dotarł do przystani i od razu przybiegł na niewielką plażę. Widać jeszcze mało mu było drwin.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytała, kompletnie nieczuła na jego wątpliwej jakości pochwały.
– W Helu, oczywiście. W Starym Helu. Lepiej nie mylić z nowym – roześmiał się. – Gdzie zgubiłaś odzienie? I gdzie twój ojciec? Łatwo się dorobisz opinii ladacznicy, jeśli będziesz dłużej leżała prawie naga przed piratem.
– Przecież jestem ubrana i mówiąc szczerze, zaczyna mnie wkurzać ta maskarada. Mój telefon zdechł i raczej nic go nie uratuje, więc będę wdzięczna, jeśli pożyczysz mi swój, żebym mogła zadzwonić do przyjaciółki.
– Zadzwonić? – zdziwił się mężczyzna. – Może i gwiazdkę z nieba bym ci dał, dzieweczko, ale dzwonu kościelnego nie podaruję. Nawet Markusowi Volknerowi świat stawia granice.
– Markusowi?
– Tak mnie zwą, nadobna dzieweczko. A ciebie?
– Regina – mruknęła. Uniosła się na przedramionach, żeby odsunąć się jeszcze bardziej od mokrego piasku.
– Królewskie imię – pochwalił.
– Twoje też całkiem fajne.
– Fajne? – nie zrozumiał. – Zresztą nieistotne. Podnieś się wreszcie z tego piachu. Okryję cię moim płaszczem i odprowadzę do ojca.
– Nie mam ojca i nie mogę wstać.
Markus Volkner podszedł do niej i bezceremonialnie ujął ją pod pachy. Regina nie zdążyła zaprotestować. Ku jej zdumieniu nogi się pod nią nie ugięły, a ona stanęła na nich pewnie. Nowa, niemal zapomniana perspektywa, z której widziała świat, oszołomiła ją. Podobnie jak badawcze spojrzenie błękitnych oczu. Mężczyzna miał kilkudniowy zarost i szerokie, umięśnione ramiona. Ów groteskowy płaszcz, z którego był tak dumny i którym chciał otulać kobietę w potrzebie, nieco oklapł, gdy zmoczyła go woda.
– A jednak wstałaś – powiedział miękko.
– Wstałam – odparła oszołomiona Gina. Wyplątała się z ramion mężczyzny i wysunęła przed siebie bosą stopę. Postawiła ją na piasku, za nią poszła druga. – Nie wierzę! – Puściła się biegiem po plaży, wrzeszcząc z radości. Zrobiła kółko wokół zarośli i wróciła do Markusa. – To cud – wyszeptała. Wspięła się na palce i ucałowała mężczyznę w policzek.
– Teraz będzie mi trudno zadbać o twoją cześć, dzieweczko. Zobacz, cały port patrzy – mruknął.
– Mam to gdzieś! Nawet mnie nie obchodzi, gdzie jestem.
– W Starym Helu roku Pańskiego tysiąc trzysta dziewięćdziesiątego siódmego. A ja jestem piratem, do usług.
– Piratem? Prawdziwym? – zapytała kpiarsko.
– Długo by opowiadać – zbył ją. – Okryj się wreszcie, bo po tym przedstawieniu trafisz do ciemnicy szybciej, niż myślisz. – Mężczyzna wyciągnął w jej stronę pelerynę.
Reginę bawiła ta maskarada, a mężczyzna coraz bardziej jej się podobał. Ale krytyczny umysł w końcu zaczął składać fakty w całość. Noc świętojańska być może ściągała do Helu różnej maści przebierańców, jednak miasteczko nie mogłoby się ot tak zmienić w filmowy plan średniowiecznej wioski w ciągu kilku zaledwie chwil. To było zwyczajnie niemożliwe. Regina rozejrzała się. Tuż przy brzegu stali rybacy w dziwacznych strojach i zamiast pracować, spoglądali w ich stronę. Nie zgadzała się też pora dnia. Dziewczyna spojrzała na niebo i zauważyła, że słońce dopiero wznosi się nad srebrzystą zatokę.
Markus rycersko otulił ją ciężką peleryną, która ciągnęła się po ziemi, więc Regina uniosła jej fałdy i posłusznie podreptała za nim. Pomimo oszołomienia dziwaczną sytuacją każdy krok wprowadzał ją w euforię. Znów przypomniała sobie, jaką wolność daje możliwość chodzenia.
– Więc dokąd mam cię odprowadzić, dzieweczko? – zapytał pirat, przyglądając się jej z ukosa.
– Nie mam pojęcia – odparła. – Mieszkam w Gdyni.
– Daleko cię zniosło od domu – zdziwił się. – Masz w Starym Helu rodzinę, która mogłaby cię otoczyć opieką?
– Nie. I nie potrzebuję opieki! – odparła hardo. Dzięki odzyskanej władzy w nogach poczuła się niezwyciężona. – Auć! – syknęła, następując na ostry kamyk.
– Wziąłbym cię, dzieweczko, na ręce, ale dopiero gawiedź by miała używanie. Chodź, parobek zostawił mi konia tuż przy pomoście. Jeszcze kilka kroków.
Starając się ostrożnie stawiać stopy, dotarła wreszcie do pierwszego z trzech drewnianych pomostów. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, stały przycumowane prymitywne łodzie rybackie, jakie widziała jedynie w muzeum rybołówstwa, a dalej niewysokie chaty. Na nabrzeżu panował gwar. Gina ze zdumieniem obserwowała okolicę i z wolna zaczęło do niej docierać, że dzieje się coś bardzo dziwnego. Jej umysł poszukiwał racjonalnego wyjaśnienia faktu, że stoi boso obok przystojnego mężczyzny i patrzy na średniowieczne miasteczko. A ono napierało na wszystkie jej zmysły. Słyszała nawoływania przekupek z targu rybnego i dzwony od strony murowanego kościoła ze strzelistą wieżą, a do jej nosa dobiegał ciężki do zniesienia smród zepsutych ryb przemieszany z odorem końskiego łajna.
– Wsiadaj, księżniczko – polecił żartobliwym tonem pirat, wytrącając ją z zamyślenia.
Usłuchała bez dyskusji. Przyjęła wyciągniętą dłoń siedzącego na jabłkowitym koniu mężczyzny i aż ją zatchnęło z wrażenia, gdy ten podciągnął ją bez wysiłku, jakby nic nie ważyła. Usadził ją przed sobą na wierzchowcu i spiąwszy go, ruszył stępem w głąb miasteczka.
– Piękny ratusz, prawda? Widzisz zegar na wieży? Wiesz, co to takiego? Drugiego takiego cuda nie ma na całym wybrzeżu – zachwalał Markus.
Gina oglądała miasteczko rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Choć było bardzo ciepło, na plecach czuła dreszcze. Otuliła się szczelniej płaszczem, lecz po karku spływała jej woda z mokrych włosów. Zaczęła żałować, że ich nie wyżęła na plaży. Teraz nie chciała się kręcić i dodatkowo sprawiać kłopotu. Dotarło do niej, że musi jej się śnić wyjątkowo realny sen. Może po tym, gdy wpadła do wody, podtopiła się i teraz leży w szpitalu w śpiączce, a wszystko, co widzi, to zwyczajne majaki? Inną ewentualnością było, że umarła, a w jej mózgu przebiegają jakieś dziwne procesy chemiczne, tuż przed tym, zanim organ obumrze. W oczekiwaniu na ciemność, która to wszystko zakończy, uszczypnęła się z całej siły w przedramię. Zabolało.
– Dokąd jedziemy? – odważyła się zapytać.
– Skoro nie masz gdzie się zatrzymać, zabiorę cię do mojej dobrej znajomej. Zajmie się tobą i nie ukrzywdzi. Widzę, że jesteś w potrzebie, a ja mam dobre serce. Oczywiście jak na pirata. – Roześmiał się.
– Przyznajesz, panie, że jesteś rozbójnikiem? Nie boisz się kary?
– Żadnym rozbójnikiem nie jestem, ale jeśli trzeba, to dam łupnia każdemu, kto mi stanie na drodze.
Gina była znużona. Miała za sobą wiele trudnych do wyjaśnienia przeżyć i właściwie żadnego pomysłu na to, co powinna zrobić. Bezwiednie oparła się o Markusa, choć dotychczas udawało jej się siedzieć prosto. Gdy jej plecy dotknęły jego torsu, natychmiast odsunęła się jak oparzona.
– Spokojnie, nie gryzę – powiedział cicho. Otoczył ją ramieniem, zmuszając, by ponownie się o niego oparła. – Bez obaw, gdybym miał zdrożne zamiary, już byś o tym wiedziała, dzieweczko.
Wierzchowiec przeszedł szeroką piaszczystą ulicą, równoległą do zatoki. Gdyby nie to, że kompletnie nic się nie zgadzało, Regina pomyślałaby, że jadą Wiejską, reprezentacyjną ulicą Helu. Pamiętała jednak, że w średniowieczu rzeczywiście istniały dwie osady. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem, gdy zrozumiała, że jej rozum dopuszcza niedorzeczną możliwość, że przeniosła się w czasie.
– Wyjedziemy wschodnią bramą. Jest otwarta do zmroku – powiedział pirat, poganiając konia.
– Nie zostaniemy w Helu? – zapytała cicho. Choć chciało jej się spać, ze wszelkich sił starała się zachować trzeźwość umysłu.
Wierzchowiec minął ratusz. Wokół uwijali się mieszkańcy. Przed domami suszyły się ryby, wszędzie biegały dzieciaki, bose, ubrane w płócienne koszule, z wypłowiałymi od słońca czuprynami.
– Nie zostaniemy – potwierdził Markus.
– Dlaczego oni wszyscy tak na nas patrzą? – zaciekawiła się.
– Cóż, chciałbym powiedzieć, że to twoja niezwykła uroda, lecz wytłumaczenie jest zgoła inne. Zawsze się dziwią na widok konia. Nieczęsto się je tu widuje. Oni poruszają się na własnych nogach albo łodziami. Jak widzisz, ziemi tu niewiele, więc i do roli też koń niepotrzebny. Parę wołów w zupełności wystarczy.
– Sporo wiesz o tutejszych zwyczajach – podrzuciła chytrze, w nadziei, że połechtany komplementem, zacznie mówić o sobie.
– Nie mów teraz nic, dziwnie się wysławiasz. Jeszcze strażnik zwróci uwagę – pouczył ją.
– Nie sądziłam, że pirat boi się jakiegoś strażnika – zachichotała nerwowo.
– Jeszcze chwila i zrzucę cię z siodła – ostrzegł.
– Dobrze, już dobrze. Będę milczeć.
Pomimo obaw bez przeszkód opuścili Stary Hel. Strażnik nawet nie spojrzał w ich stronę, a Gina zrozumiała, że jej wybawca musi się cieszyć w okolicy poważaniem. Koń szedł kłusem po ubitym trakcie, po którego obu stronach rosły rozłożyste lipy. Ich cień dawał nieco ulgi od palącego słońca. Zapowiadał się gorący dzień, łagodzony odrobinę przez lekki wiatr od strony zatoki.
Pomimo znużenia Gina rozglądała się z ciekawością po okolicy. Minęli dwie tawerny, lecz nie zauważyła przy nich żadnej klienteli. Trakt wkrótce zmienił się w wąską piaszczystą ścieżkę wiodącą przez sosnowy zagajnik. Dziewczyna poruszyła się niecierpliwie. Siedzenie na twardym siodle zaczęło jej się dawać we znaki.
– Już niedługo – pocieszył ją Markus. – Za następnym zakrętem jest osada. Niewielka, ale miła dla oka.
Las ustąpił teraz łące, a tuż za nią Gina zobaczyła niskie budynki, z których wydobywał się dym. Po zapachu rozpoznała, że to wędzarnie ryb. Za nimi stały w rzędzie małe domki, otoczone płotkami wyplecionymi ze zwykłych gałęzi.
– To wszystko jest takie dziwne – wyrwało się jej.
– Trochę dziwne, przecież ludzie powinni siedzieć w obrębie murów, gdzie najbezpieczniej, a jednak ci tutaj postanowili założyć nową osadę.
– Dlaczego? – zapytała odruchowo, pochłonięta własnymi przemyśleniami. Wciąż nie mogła się zdecydować, jakie wyjaśnienie tej sytuacji jest racjonalne. Rozdarta pomiędzy możliwościami śpiączki, śmierci i przeniesienia się w czasie, wciąż nie potrafiła uwierzyć w tę ostatnią, choć właściwie wszystko za nią przemawiało.
– Jeśli nie jest pewne, dlaczego ktoś coś robi, zawsze chodzi o brzęczący trzosik – powiedział. – W mieście są wysokie podatki, więc niektórzy rzemieślnicy i karczmarze uciekają poza mury. Okolica być może nie jest spokojna, ale jak dotąd nikogo nie spotkało nic przykrego. Zresztą my o to dbamy.
– My? – podchwyciła.
– Ciekawska jesteś, dzieweczko. A ja chyba mam za długi jęzor. – Markus objął ją mocno w pasie i spiął wierzchowca, który zarżał, zarzucił grzywą i przeszedł w galop.
Gina nigdy wcześniej nie jechała konno, więc ze zdumieniem obserwowała skaczący horyzont i wsłuchiwała się w tętent kopyt. Rytm zwierzęcia oddziaływał na jeźdźca, a podekscytowana dziewczyna bezwiednie zaczęła współpracować.
– Masz talent. Czujesz konie, dzieweczko – krzyknął jej wprost do ucha pirat.
– Dziękuję – odparła, starając się nie okazywać, jakie wrażenie zrobił na niej gorący oddech mężczyzny.
– Jesteś gotowa na szalony pęd, jakiego nigdy wcześniej nie przeżyłaś?
– Jestem! – odkrzyknęła.
Momentalnie zapomniała o znużeniu. Jej uda obejmowały koński grzbiet i choć bose stopy nie tkwiły w strzemionach, Reginie wystarczyło, że czuła ciepłe boki zwierzęcia i pewny uścisk Markusa, aby osiągnąć euforię. Gdy koń ruszył przez helskie łąki cwałem, krzyknęła z radości i wyciągnęła do góry ręce. Płaszcz zsunął się jej z ramion i spadł piratowi na twarz.
– Chcesz nas zabić? – roześmiał się i osadził rumaka.
– Nie ja rozpędziłam konia – odparła.
– A jednak podobało ci się! Zaiste dziwna z ciebie białogłowa. Pływać potrafisz, choć gubisz w morzu przyzwoity odziewek, a teraz dosiadasz konia niczym rycerz. I co ja mam z tobą zrobić? – zapytał kpiarsko.
– Przewieźć jeszcze raz, a najlepiej nauczyć jeździć konno – podsunęła chytrze.
– Niegłupi pomysł. Szybko pojmiesz, jak prowadzić Juratę.
– To klacz? Spodziewałabym się raczej ognistego ogiera – powiedziała i natychmiast się zawstydziła, uświadomiwszy sobie, jak dwuznacznie to zabrzmiało. Gina nie poznawała samej siebie, lecz uznała, że w nierzeczywistym świecie, będącym prawdopodobnie wytworem jej wyobraźni, może zachowywać się beztrosko. Przecież i tak wszystko, co się działo, było nierealne, więc nie mogło mieć wpływu na jej życie. Oczywiście jeśli w ogóle jeszcze żyła.
Kolonia, podobnie jak Stary Hel, znajdowała się nieopodal wód zatoki. Widać było, że osada jest nowa. Drewniane domki stały w szeregach po dwóch stronach szerokiej piaszczystej drogi, a na jej środku rosły niewysokie lipy. Pomiędzy nimi Regina zauważyła studnię z żurawiem. Przed niektórymi domami suszyły się sieci.
– To tutaj. – Pirat wskazał ostatni domek w szeregu. Zeskoczył zwinnie z konia, po czym chwycił Ginę w pasie, nie dając jej czasu na reakcję, i postawił ostrożnie na ziemi. – Obstaluję ci buty, dzieweczko. Mamy tu i szewca – zarządził.
– Muszą być drogie, a ja nie mam pieniędzy – powiedziała. To przypomniało jej, że na kutrze została jej torebka z portfelem i dokumentami. Jedynym przedmiotem, jaki jej został, był bezużyteczny, zalany wodą smartfon, obecnie wciśnięty do tylnej kieszeni szortów.
– Pieniędzy mi nie brak – oświadczył.
– Ale ja nie mogę…
– Głupstwo. Jakoś odpracujesz – odparł. – Buty są kosztowne, tu się zgodzę. Ale jeśli masz wrócić do tej swojej Gdyni, to będą ci potrzebne. Poza tym jakoś nie wyglądasz mi na chłopkę ani rybacką córkę, żebyś boso biegała. Będziesz mi musiała opowiedzieć coś więcej o sobie, dzieweczko. – Markus nadal nie wypuszczał jej z ramion i badawczo się w nią wpatrywał, jakby z jej twarzy chciał wyczytać historię.
Nie speszyła się, wręcz przeciwnie. Z trudem koncentrowała się na jego słowach, jak urzeczona wpatrując się w jego usta. Jeszcze nigdy nie reagowała tak na obecność żadnego mężczyzny, a Markusowi najchętniej rzuciłaby się w ramiona. On też odsunął się od niej w końcu niechętnie i jakby z żalem.
– Chodźmy, Geczeta czeka.
– Geczeta?
– Znajoma, u której się zatrzymasz. Mieszka tu od jakiegoś czasu.
Zaintrygowana Gina podeszła za Markusem do drzwi. Nie zdążyli zapukać, gdy te otworzyły się na pełną szerokość. Stanęła w nich najpiękniejsza kobieta, jaką Gina kiedykolwiek widziała. Była o parę lat od niej starsza, miała smukłą, wręcz wiotką posturę. Kształtną twarz otaczała burza miedzianych loków. Uśmiechnęła się do Markusa jak do najmilszego gościa, a on przypadł do niej i wziął ją w ramiona. Gina poczuła irracjonalną zazdrość, ale nie mogła się nie uśmiechnąć, gdy Geczeta spojrzała na nią życzliwie.
– Witaj – przywitała się gospodyni. – Tego, że Markus przyprowadzi młodą gąskę, się nie spodziewałam. I to jeszcze taką ładną. – Puściła do niej oko.
– To Regina. Znalazłem ją w morzu – powiedział, z trudem utrzymując powagę. – A że nie ma dokąd pójść i jak widać, straciła w wodzie przyodziewek, postanowiłem przyjść do ciebie po ratunek. Ze mną zostać przecież nie może.
– Zrozumiałe. Wchodźcie do środka. I zamknijcie tylko dolną połowę.
Gina dopiero teraz zauważyła, że drzwi były dzielone i dało się zamykać połówki niezależnie od siebie.
– Wiele żartów opowiadają o tych drzwiach, ale są niezwykle praktyczne – wyjaśniła Geczeta, widząc zdumioną minę dziewczyny.
– Żartów? – zapytała zaintrygowana, a Markus zarechotał rubasznie.
– Później opowiem. – Gospodyni wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Przytulne wnętrze domu bardzo zaskoczyło Ginę. Wyobrażenia ludzi o średniowieczu były przeważnie takie, że to czas mrocznych, wilgotnych wnętrz, pozbawionych ozdób i z siermiężnymi dębowymi meblami. Tymczasem tutaj absolutnie nie panował półmrok, i to pomimo niewielkich okien. Jasną ławę przykryto równie jasnymi skórami – Regina odgadła, że foczymi. Na stole gospodyni postawiła gliniany garnuszek z polnymi kwiatami. Było czysto, schludnie i przyjemnie pachniało. Światło wpuszczała otwarta połówka drzwi, podczas gdy dzięki dolnej dom pozostawał zamknięty. Proste i praktyczne.
– Geczeto, ja muszę już jechać. Zostawiam dzieweczkę pod twoją opieką i dziękuję za pomoc – powiedział nagle Markus, czym zaskoczył Reginę.
– Już? – Ginie wyrwał się jęk zawodu.
– Czyżbyś się do mnie tak szybko przywiązała, dzieweczko? – zapytał z błyskiem w oku. – Musisz mieć tkliwe serce – dodał żartobliwie. – Wrócę wkrótce. – Zza pazuchy wyjął niewielki mieszek i wręczył go Geczecie. – Spraw jej przyodziewek i buty, a resztę zostaw sobie za fatygę. – Bywajcie!
– I tyle go widzieli – westchnęła gospodyni. – Chodź, pokażę ci wszystko. Wiele tego nie ma. Możesz spać na sienniku obok pieca. Izba jest jedna, ale jakoś się pomieścimy.
– Bardzo ładny domek – pochwaliła Gina uprzejmie.
– Łajba na morzu to to nie jest, lecz na razie musi wystarczyć – odparła. – Dam ci derkę z foczej skóry. Niby dzisiaj Świętego Jana, ale noce jeszcze chłodne w tym roku.
– O co chodziło z tymi drzwiami? – przypomniało się Ginie.
– Nie wiem, czy mogę takie świństwa opowiadać cnotliwej pannie – odparła Geczeta.
– Myślę, że nic mi się od tego nie stanie. A ty, pani? Masz męża?
– Miałam. Jestem młodą wdową. Najlepszy możliwy pomysł na życie dla kobiety – odpowiedziała wesoło, lecz Gina zauważyła, że jej oczy jakby na chwilę przygasły. – A jeśli chodzi o drzwi, to powiadają, że gdy chłopy wypływają w morze, zaradne Helanki, żeby dorobić, przyjmują w domu piratów. Kobieta wychyla się przez drzwi, że niby świat ogląda, a w mroku sieni za nią pirat swoje robi. – Zaśmiała się. – Ale to zwykła plotka. Chociaż kto wie? Może jest w niej jakieś ziarnko prawdy. Nie jest tajemnicą, że Hel, choć głównie Stary, to siedlisko rozpusty i pijaństwa. Jak każde portowe miasto, rzecz jasna.
Dopiero teraz do Giny dotarło, jak wiele miała szczęścia, że Markus się nią zajął i przyprowadził ją do domu wdowy Geczety.
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Gabriela Niemiec, Beata Wójcik
Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie wykorzystane na I stronie okładki: © creux1/Adobe Stock
Skład i łamanie: Klaudia Małaszewska
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-707 Warszawa, ul. Floriańska 14 m 3
www.wydawnictwomieta.pl
ISBN 978-83-67690-02-7