Anna Karenina, Tom 2 - Lew Tołstoj - ebook

Anna Karenina, Tom 2 ebook

Lew Tołstoj

4,4

Opis

Anna Karenina – powieść psychologiczna wielkiego rosyjskiego pisarza

Lwa Tołstoja, należy do ścisłego kanonu literatury światowej. W genialny, a zarazem krytyczny sposób, powieść obrazuje środowisko elit carskiej Rosji drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Kanwą powieści, wokół której splatają się różne wątki, są dwa przeciwstawne modele miłości: z jednej strony ciche szczęście uczciwych małżonków Lewina i Kiti, z drugiej pełen przygód i upokorzeń grzeszny związek Anny Kareniny z Aleksym Wrońskim. Wykreowana przez Tołstoja postać Anny Kareniny – wcielenie w jednej osobie tęsknoty za miłością i bezkompromisowego dążenia do wolności, stała się jedną z wielkich postaci literackich, w której wielu dopatruje się proroczej wizji współczesnej kobiety.

Od ponad wieku Anna Karenina zachwyca czytelników i inspiruje artystów na całym świecie. Powieść stała się przedmiotem licznych adaptacji teatralnych, filmowych, baletowych, malarskich, a nawet komiksowych.

Lektura dla szkół średnich

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 706

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Część piąta

I

Księżna Szczerbacka była zdania, że nie sposób jest wyprawiać wesela przed postem, do którego pozostawało zaledwie pięć tygodni, ponieważ połowa wyprawy nie byłaby do tego czasu gotowa, lecz nie mogła również nie zgodzić się zLewinem, że po poście byłoby już zbyt późno, ponieważ stara, rodzona ciotka Szczerbackiego była śmiertelnie chora imogła umrzeć lada dzień, a wtedy wesele musiałoby się znowu odwlec zpowodu żałoby. Dlatego też księżna postanowiła podzielić wyprawę na dwie części, małą idużą, iprzystała, aby ślub odbył się przed nastaniem postu. Zdecydowała się więc przygotować małą część wyprawy zaraz, resztę zaś wysłać później, ibardzo się gniewała na Lewina, że on wżaden sposób nie mógł odpowiedzieć jej poważnie, czy zgadza się na to, czy też nie. Kombinacja ta dawała się tym łatwiej przeprowadzić, że państwo młodzi mieli pojechać zaraz po ślubie na wieś, gdzie rzeczy, stanowiące dużą wyprawę, nie będą im potrzebne.

Lewin był wciąż wtym samym stanie oszołomienia, wktórym zdawało mu się, że on ijego szczęście stanowią główny ijedyny cel dla całego świata, iże on sam nie ma potrzeby myśleć itroszczyć się ocokolwiek, ponieważ wszystko robią izrobią dla niego inni. Nie miał też żadnego celu przed sobą na przyszłość ani też nie czynił żadnych planów, pozostawiał to drugim, wiedząc, że wszystko będzie dobrze. Jego brat, Siergiej Iwanowicz, Stepan Arkadiewicz iksiężna wskazywali mu, co ma czynić, on zaś zgadzał się zupełnie na wszystko, co mu tylko proponowano. Brat pożyczył dla niego pieniędzy, księżna radziła wyjechać zMoskwy zaraz po ślubie, Stepan Arkadiewicz radził jechać za granicę. Lewin zgadzał się na wszystko. „Róbcie, co wam się tylko żywnie podoba, jeżeli wam to tylko sprawia przyjemność. Jestem szczęśliwy imoje szczęście nie może być ani większe, ani mniejsze, niezależnie od tego, co będziecie robić” – myślał. Gdy powiedział Kiti, że Stepan Arkadiewicz radzi wyjechać za granicę, zadziwił się bardzo, że narzeczona nie zgadza się na wyjazd iże ma pewne własne wymagania co do ich przyszłego życia. Kiti wiedziała, że Lewin ma na wsi zajęcie, któremu zzamiłowaniem się oddaje. Lewin zaś wiedział, że Kiti nie tylko nie zna się na tym zajęciu, lecz nawet nie pragnie się na nim znać. Nie przeszkadzało jej to jednak uważać je za nadzwyczaj ważne. Prócz tego wiedziała, że ich dom będzie na wsi, nie życzyła więc sobie jechać za granicę, gdzie nie będzie mieszkała, lecz tam, gdzie będzie miała po ślubie swój dom. Ten pogląd, wypowiedziany zupełnie stanowczo, zadziwił Lewina, ale ponieważ ta rzecz była dla niego zupełnie obojętna, poprosił natychmiast Stepana Arkadiewicza, tak jakby to było obowiązkiem tego ostatniego, aby pojechał na wieś iprzygotował tam wszystko, co tylko uzna za stosowne. Lewin ufał gustowi Stepana Arkadiewicza, któremu wistocie można było zaufać pod tym względem.

– Powiedz mi jednak – zagadnął pewnego razu Lewina Stepan Arkadiewicz po swym powrocie ze wsi, gdzie przygotował już wszystko na przyjęcie państwa młodych – czy masz świadectwo, że byłeś uspowiedzi?

– Nie, a co?

– Bo bez niego nie dadzą ci ślubu.

– Aj, aj, aj! – zawołał Lewin – Przecież ja, jak mi się zdaje, dziewięć lat już przeszło nie byłem uspowiedzi... Nawet przez myśl mi to nie przeszło...

– Dobry jesteś! – rzekł, śmiejąc się Stepan Arkadiewicz. – A mnie nazywasz nihilistą! Wkażdym razie tak nie może być... Musisz się wyspowiadać.

– Ale kiedy? Pozostały jeszcze tylko cztery dni...

Stepan Arkadiewicz zajął się itym iLewin zaczął przygotowywać się do spowiedzi. Dla niego, jako dla człowieka niewierzącego ijednocześnie szanującego przekonania innych, obecność iudział we wszystkich obrzędach kościelnych były nadzwyczaj ciężkim itrudnym zadaniem. Lewinowi, przy obecnym wewnętrznym nastroju, wjakim się znajdował, ta konieczność udawania nie tyle ciążyła, ile wydawała się nadto zupełnie niemożliwa. Wchwili, gdy czuje się tak potężnym, wpełni rozkwitu, jest się zmuszonym albo kłamać, albo popełniać świętokradztwo, a nie czuł się na siłach czynić ani jednego, ani drugiego. Dopytywał więc Stepana Arkadiewicza, czy nie można otrzymać świadectwa bez spowiadania się, Obłoński oświadczył jednak, że nie ma na to rady.

– Cóż ci to szkodzi? Dwa dni zaledwie? Będziesz miał do czynienia zbardzo miłym irozumnym staruszkiem... Tak ci wyrwie ten ząb, że nawet nie poczujesz.

Podczas pierwszej mszy Lewin próbował odświeżyć wsobie młodzieńcze wspomnienia gorącego religijnego nastroju, wjakim znajdował się, mając lat szesnaście lub siedemnaście. Przekonał się jednak natychmiast, że jest to rzecz niemożliwa. Próbował patrzeć na wszystko jak na formę niemającą żadnego głębszego znaczenia, jak na przykład składanie wizyt, lecz przekonał się, że itego nie można wżaden sposób uczynić. Stosunek Lewina do religii był tak niewyraźny, jak większości mu współczesnych. Nie mógł wierzyć, a jednocześnie nie był głęboko przekonany, że to wszystko jest nieprawdą. Dlatego też nie będąc wstanie ani wierzyć wsłuszność tego, co czynił, ani też patrzeć na to obojętnie, jak na zwykłą formalność, doznawał nieustannie podczas tych rekolekcji uczucia wstydu iskrępowania, ponieważ czyniąc to, czego dobrze nie rozumiał, był przekonany, iż słyszy wewnętrzny głos, mówiący mu, że on, Lewin, popełnia kłamstwo inieuczciwość.

Podczas nabożeństwa chwilami słuchał modlitw, starając się tłumaczyć je sobie wtaki sposób, aby dały się zastosować do jego poglądów, albo też, przekonując się, że nie może ich rozumieć imusi je krytykować, starał się ich nie słuchać. Zajmował się swoimi myślami, spostrzeżeniami iwspomnieniami, które podczas bezczynnego stania wcerkwi przychodziły mu nadzwyczaj prędko do głowy.

Był na całej mszy, na nieszporach iwieczornym nabożeństwie, a na drugi dzień wstał wcześniej niż zwykle, nie pił herbaty ioósmej rano poszedł do cerkwi się wyspowiadać.

Wcerkwi nie było nikogo oprócz jakiegoś biednego żołnierza, dwóch staruszek icerkiewnej służby.

Młody diakon wcienkiej komży, spod której uwydatniały się wyraźnie długie plecy, wyszedł na spotkanie Lewina ipodszedłszy natychmiast do stolika stojącego pod ścianą, zaczął czytać modlitwy. Wmiarę słuchania, przede wszystkim zaś podczas częstego iprędkiego powtarzania przez diakona tych samych słów: „Gospodi, pomiłuj nas”, które brzmiały zupełnie jak „pomiłos, pomiłos”, Lewin czuł, że jego władze umysłowe są niezdolne obecnie do żadnych wysiłków izupełnie uśpione, stał więc spokojnie za diakonem, przysłuchiwał się mu inie wnikając bynajmniej wjego słowa, myślał zupełnie oczymś innym. „Dziwnie dużo wyrazu ma jej ręka” – myślał, przypominając sobie, jak siedzieli wczoraj przy stole stojącym wrogu pokoju. Nie mieli oczym rozmawiać, jak zwykle prawie wostatnich czasach, iona, trzymając rękę na stole, otwierała izamykała ją, iprzyglądając się jej, roześmiała się wkońcu. Dalej przypomniał sobie, jak pocałował ją wrękę ijak później przypatrywał się liniom biegnącym po jej różowej dłoni. „Znowu pomiłos” – pomyślał Lewin, żegnając się, bijąc pokłony ipatrząc na sprężyste ruchy pleców, bijącego również pokłony diakona. „Wzięła później moją rękę iprzypatrywała się jej. «Ładną masz rękę» – rzekła”. ILewin popatrzył na swoją rękę ina krótką rękę diakona. „Tak, teraz już prędko się skończy – myślał. – Nie... zdaje mi się, że znowu od początku – pomyślał, przysłuchując się modlitwom. – Nie, stanowczo już się kończy – bije pokłony aż do samej ziemi... to zawsze tak przy końcu”. Diakon, chowając zręcznym ruchem daną mu przez Lewina trzyrublówkę, powiedział, że zapisze do książki istukając nowymi butami po kamiennej posadzce cerkwi, poszedł do ołtarza. Minutę później wyjrzał stamtąd iskinął palcem na Lewina. Wgłowie Lewina poczęły się snuć nowe myśli, stłumił je jednak wsobie czym prędzej. „Jakoś to będzie” – pomyślał ipodszedł do ambony, wszedł na schodki ispojrzawszy przed siebie, ujrzał księdza. Staruszek – kapłan zrzadką, mocno szpakowatą brodą, ze zmęczonymi, poczciwymi oczyma, stał koło anałoju1 iprzerzucał stronice brewiarza. Ukłoniwszy się Lewinowi, kapłan zaczął natychmiast czytać jednostajnym głosem modlitwy. Skończywszy czytać, zrobił głęboki pokłon aż do ziemi izwrócił się do Lewina.

– Chrystus, przyjmując pańską spowiedź, jest tutaj obecny, choć niewidzialny – przemówił, wskazując na krucyfiks. – Czy wierzy pan wto wszystko, czego naucza nas święta cerkiew apostolska? – mówił, odwracając oczy od twarzy Lewina ichowając ręce pod kapę.

– Wątpiłem iwątpię we wszystkim – odparł Lewin głosem nieprzyjemnym dla siebie samego iumilkł.

Kapłan poczekał kilka sekund, czy Lewin nie powie jeszcze czegoś, izmrużywszy oczy, zaczął mówić prędko, kładąc akcent na „o”:

– Powątpiewanie wrodzone jest ułomności ludzkiej, lecz powinniśmy się modlić, ażeby Pan umocnił nas wwierze. Jakie szczególne grzechy ciążą panu na sumieniu? – dodał natychmiast, jakby usiłując nie tracić czasu.

– Szczególnym moim grzechem jest powątpiewanie. Wątpię owszystkim iznajduję się wstanie zwątpienia.

– Powątpiewanie jest wrodzoną ułomnością ludzką – powtórzył kapłan. – Wco pan głównie wątpi?

– We wszystko... Chwilami nawet wistnienie Boga – mimo woli rzekł Lewin iprzeraził się tego, co powiedział. Zdawało się jednak, że jego słowa nie wywarły na księdzu żadnego wrażenia.

– Jakie mogą zachodzić wątpliwości co do istnienia Boga? – zzaledwie dającym się dostrzec uśmiechem zapytał ksiądz.

Lewin milczał.

– Jak pan może, patrząc na dzieła Stwórcy, wątpić oJego istnieniu? – mówił prędko ksiądz. – Kto upiększył firmament gwiazdami? Kto przyodział ziemię tak cudnie? Jakże Stwórca może nie istnieć? – zapytał, patrząc badawczo na Lewina.

Lewin czuł, że byłoby niestosownie zjego strony rozpoczynać zksiędzem filozoficzne dysputy, dlatego dał odpowiedź dotyczącą wprost zapytania.

– Nie wiem... – odparł.

– Nie wie pan? Jak więc może pan wątpić, że Bóg stworzył wszystko? – wesoło ize zdumieniem zapytał spowiednik.

– Nic nie wiem – odpowiedział Lewin, rumieniąc się ze wstydu iczując, że powiedział głupstwo iże nie trzeba było nic odpowiadać.

– Niech się pan modli do Boga... Nawet Ojcowie Święci ulegali chwilowym zwątpieniom ibłagali Boga, aby utwierdził ich wwierze. Diabeł jest silny, nie powinniśmy jednak mu ulegać. Módl się więc pan gorąco, módl się – powtórzył prędko.

Ksiądz przestał mówić izdawał się namyślać.

– Pan, oile słyszałem, ma zamiar żenić się zcórką mego parafianina imego penitenta, księcia Szczerbackiego? – dodał zuśmiechem. – Śliczna panienka.

– Tak – odparł Lewin, rumieniąc się za księdza. „Po co on pyta oto na spowiedzi?” – pomyślał.

Ijakby odpowiadając mu na uczynione przez niego wmyśli pytanie, spowiednik rzekł:

– Chce się pan żenić ibyć może, że Bóg obdarzy pana potomstwem, czyż nie tak? Jak pan będzie wstanie wychować swe dziateczki, gdy pan nie zwalczy wsobie pokus diabła popychającego pana do niewiary? – mówił złagodną wymówką. – Będzie pan kochał swe dziecię ijako dobry ojciec będzie mu pan życzył nie tylko bogactw, szczęścia, zaszczytów, lecz będzie pan również życzył sobie, aby dziecię to zostało zbawione iaby światło wiary rozpromieniało jego umysł. Tak czy nie? Co mu pan odpowie, gdy niewinna dziecina zapyta: „Ojcze, kto stworzył to wszystko, czym się zachwycam: ziemię, wodę, słońce, kwiaty, trawę?”. Czy pan mu powie: „Nie wiem?”. Nie może pan nie wiedzieć tego, co Bóg objawił nam wnieprzebranym swoim miłosierdziu! Dziecię na przykład spyta pana: „Co czeka mnie wżyciu pozagrobowym?”. Co mu pan powie, gdy pan sam nie będzie wiedział oniczym? Jak mu pan wyjaśni? Czyż pan pozostawi swe dziecię bez żadnego puklerza przeciw światu idiabłu?... A to będzie bardzo, bardzo źle... – dodał izamilkł, pochylając głowę na bok ispoglądając na Lewina dobrymi, pogodnymi oczyma.

Lewin nic nie odpowiadał, nie dlatego, że nie chciał wszczynać sporów zksiędzem, lecz dlatego, że nikt nie zadawał mu podobnych pytań, a gdy jego przyszłe dzieci będą go pytać orzeczy tego rodzaju, to jeszcze będzie miał wtedy dosyć czasu pomyśleć nad odpowiedzią.

– Wkracza pan wten okres życia – mówił dalej spowiednik – gdy trzeba obrać sobie drogę, po której zamierza się dążyć. Módl się pan do Boga, by On wniewyczerpanej swej dobroci dopomógł panu izmiłował się nad nim... – zakończył. – Niech Pan iBóg nasz, przez łaskę swą imiłosierdzie ku ludziom, tobie, synu mój...” – Izmówiwszy rozgrzeszającą modlitwę, kapłan udzielił Lewinowi błogosławieństwa.

Wróciwszy do domu, Lewin doznawał radosnego uczucia, że nie potrzebował kłamać. Oprócz tego pozostało mu mętne wspomnienie, że słowa tego dobrego imiłego staruszka nie były tak głupie, jak mu się zpoczątku zdawało, iże wtym wszystkim jest coś takiego, co należy sobie dokładnie wytłumaczyć.

„Ma się rozumieć, że nie teraz – pomyślał Lewin – lecz kiedy indziej, później”. Lewin teraz jeszcze bardziej niż przedtem czuł, że wduszy ma coś niewyraźnego iże wstosunku jego do religii jest coś takiego, co wyraźnie dostrzegał iczego nie lubił winnych, ico miał zawsze za złe swemu przyjacielowi Świażskiemu.

Spędzając ten wieczór razem znarzeczoną uDolly, Lewin był wdoskonałym humorze iobjaśniając Stepanowi Arkadiewiczowi swój stan podniecenia, wjakim się znajdował, zauważył, że jest mu tak wesoło, jak temu psu, którego uczono skakać przez obręcz iktóry zrozumiawszy wreszcie, oco chodzi, iprzeskoczywszy przez tę obręcz, skamle zradości imachając ogonem, skacze zzachwytu na stoły iokna.

1 Anałoj – pulpit, na którym w cerkwiach leży Ewangelia.