Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Arcydzieło rosyjskiego mistrza
Imponujące dzieło Tołstoja to książka, do której ciągle się wraca. Ta wielowątkowa rosyjska epopeja narodowa opowiada losy obywateli Cesarstwa Rosyjskiego w czasach wojen napoleońskich. Wierne tło historyczne oraz wciągająca fabuła obejmująca bohaterów z różnych klas społecznych sprawiają, że czytelnicy z zapartym tchem śledzą wojenne zawieruchy, wystawne przyjęcia i polityczne decyzje.
Wojna i pokój to powieść, którą trzeba znać – jest nie tylko historycznym arcydziełem, ale też inspiracją dla wielu współczesnych pisarzy. Wychwalali ją Fiodor Dostojewski i Gustave Flaubert, a Ernest Hemingway od Tołstoja uczył się pisać o wojnie. Jako nieprzemijający klasyk doczekała się też wielu, również oscarowych, ekranizacji, a najnowszą jest widowiskowy miniserial BBC z 2016 roku.
„Znam w życiu tylko dwa prawdziwe nieszczęścia: wyrzuty sumienia i chorobę. Szczęście to tylko nieobecność dwóch nieszczęść”.
(z tomu II)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1212
Eh bien, mon prince, Gênes et Lucques ne sont plus que des apanages, des dobra, de la famille Buonaparte. Non, je vous préviens, que si vous ne me dites pas, que nous avons la guerre, si vous vous permettez encore de pallier toutes les infamies, toutes les atrocités de cet Antichrist (ma parole, j’y crois) — je ne vous connais plus, vous n’êtes plus mon ami, vous n’êtes plus mój wierny niewolnik, comme vous dites. No, witam księcia, witam. Je vois que je vous fais peur1, proszę siąść i opowiadać.
Mówiła tak w lipcu 1805 r. znana powszechnie Anna Pawłowna Scherer, dama dworu i zaufana cesarzowej Marii Fiodorowny, witając znacznego dygnitarza księcia Wasilija, który pierwszy przybył na jej wieczór. Anna Pawłowna kaszlała od kilku dni, miała grypę, jak powiadała (grypa była wówczas nowym słowem, rzadko używanym). W bilecikach wysłanych rano przez lokaja w czerwieni było napisane do wszystkich bez różnicy:
„Si vous n’avez rien de mieux à faire, M. le comte (lub mon prince), et si la perspective de passer la soirée chez une pauvre malade ne vous effraine pas trop, je serai charmée de vous voir chez moi entre 7 et 10 heures. Annette Scherer”2.
— Dieu, quelle virulente sortie!3 — odpowiedział bynajmniej nie zmieszany takim powitaniem książę, wchodzący w dworskim haftowanym mundurze, w pończochach, trzewikach, przy gwiazdach, i rozjaśnił płaskie oblicze.
Mówił tą wytworną francuszczyzną, którą nie tylko mówili, ale i myśleli nasi dziadowie, z ową spokojną protekcjonalną intonacją, właściwą dygnitarzowi, który życie strawił w wielkim świecie i przy dworze cesarskim. Podszedł do Anny Pawłowny, pocałował ją w rękę, podstawiając jej swą błyszczącą, perfumowaną łysinę, i rozsiadł się wygodnie na kanapce.
— Avant tout dites-moi, comment vous allez, chère amie?4 Proszę mnie uspokoić — rzekł, nie zmieniając głosu, tonem, w którym poprzez uprzejmość i współczucie przeświecała obojętność, a nawet kpina.
— Jakże można być zdrową… gdy się cierpi moralnie? Czyż istota czuła może być spokojna w naszych czasach? — rzekła Anna Pawłowna. — Mam nadzieję, że spędzisz u mnie, książę, cały wieczór?
— A bal u posła angielskiego? Mamy dziś środę. Muszę się tam pokazać — rzekł książę. — Córka przyjedzie po mnie i zawiezie tam.
— Myślałam, że dzisiejszy bal został odwołany. Je vous avoue que toutes ces fêtes et tous ces feux d’artifice commencent à devenir insipides5.
— Gdyby wiedziano, że pani sobie tego życzy, odwołano by bal — rzekł książę, z nawyku, niby nakręcony zegar, mówiąc rzeczy, w które sam nie chciał, aby wierzono.
— Ne me tourmentez pas. Eh bien qu’a-t-on décidé par rapport à la dépêche de Novosilzoff? Vous savez tout6.
— Jak by tu rzec — rzekł książę chłodnym, znudzonym tonem. — Qu’a-t-on décidé? On a décidé que Buonaparte a brûlé ses vaisseaux et je crois que nous sommes en train de brûler les nôtres7.
Książę Wasilij mówił zawsze leniwie, niby aktor wygłaszający rolę ze starej sztuki. Anna Pawłowna Scherer, przeciwnie, mimo swej czterdziestki była pełna żywości i porywów.
Być entuzjastką stało się jej pozycją społeczną i niekiedy, nawet wcale tego nie chcąc, robiła z siebie entuzjastkę, aby nie zawieść oczekiwań ludzi, którzy ją znali. Powściągliwy uśmiech, igrający stale na twarzy Anny Pawłowny, mimo iż nie pasował do jej zużytych rysów, wyrażał, jak to bywa u rozpieszczonych dzieci, stałą świadomość własnej miłej wady, z której nie chcemy, nie możemy i nie uważamy za stosowne poprawić się.
Wśród rozmowy o wypadkach politycznych Anna Pawłowna wpadła w zapał.
— Ach, proszę mi nie mówić o Austrii! Ja nic nie rozumiem, być może, lecz Austria nigdy nie chciała i nie chce wojny. Zdradza nas. Rosja jedynie powinna być zbawczynią Europy. Nasz dobroczynny monarcha zna swą wysoką misję i pozostanie jej wierny. To jedno, w co wierzę. Naszemu dobrotliwemu, cudownemu monarsze przypadnie największa rola w świecie, a on jest tak cnotliwy i dobry, że Bóg go nie opuści, i on spełni misję zdławienia hydry rewolucji, która teraz jest jeszcze okropniejsza w postaci tego mordercy i łotra. My jedynie winniśmy okupić krew Sprawiedliwego. Pytam, na kim mamy polegać? Anglia ze swym kupieckim duchem nie pojmie i nie może pojąć całej wzniosłości duszy cesarza Aleksandra. Odmówiła opuszczenia Malty. Chciałaby poznać, szuka ukrytego sensu naszych działań. Cóż powiedzieli Nowosilcowowi? Nic. Oni nie zrozumieli, oni nie mogą zrozumieć poświęcenia naszego cesarza, który niczego nie chce dla siebie i chce tylko szczęścia świata. I cóż oni obiecali? Nic. A i tego nie spełnią, co obiecali! Prusy już obwieściły, że Bonaparte jest niezwyciężony i że cała Europa nic nie zdziała przeciw niemu… I ja nie wierzę ani jednemu słowu Hardenberga czy Haugwitza. Cettefameuse neutralité prussienne, ce n’est qu’un piège8. Wierzę w Boga jedynego i w wielkie przeznaczenie naszego umiłowanego cesarza. On zbawi Europę!… — zatrzymała się nagle z uśmiechem drwiny nad własnym uniesieniem.
— Myślę — rzekł książę z uśmiechem — iż gdyby posłano panią zamiast naszego kochanego Wintzingerode, zdobyłabyś szturmem zgodę króla pruskiego. Pani jest tak wymowna! Czy dostanę herbaty?
— Zaraz. À propos — dodała, uspokajając się — mam dziś u siebie dwóch interesujących ludzi: le vicomte de Mortemart, il est allié aux Montmorency par les Rohans9, jedna z najlepszych rodzin Francji. On należy do tych porządnych prawdziwych emigrantów. A poza tym l’abbé10 Morio. Zna książę ten głęboki umysł. Został przyjęty przez cesarza, wie książę?
— A! Będę się bardzo cieszył — rzekł książę. — Proszę powiedzieć — dodał w sposób osobliwie niedbały, jak gdyby dopiero co przypominając sobie, a przecie to, o co pytał, stanowiło główny cel jego odwiedzin — czy to prawda, że l’impératrice-mère pragnie nominacji barona Funke na pierwszego sekretarza do Wiednia? C’est un pauvre sire, ce baron, à ce qu’il paraît11. — Książę Wasilij pragnął umieścić syna na tym stanowisku, które poprzez cesarzową Marię Fiodorownę starano się powierzyć baronowi.
Anna Pawłowna niemal przymknęła oczy na znak, że ani ona, ani ktokolwiek inny nie może sądzić o tym, czego cesarzowa sobie życzy lub co się jej podoba.
— Monsieur le baron de Funke aété recommandé à l’impératrice-mère par sa soeur — rzekła tylko smętnym, oschłym tonem. W chwili gdy wspomniała o cesarzowej, twarz Anny Pawłowny nagle przejawiła głęboki, szczery wyraz oddania i czci połączonej ze smutkiem, co się u niej zdarzało zawsze, gdy w rozmowie wspomniała swą wysoką protektorkę. Powiedziała, że jej cesarska mość raczyła okazać baronowi Funke beaucoup d’estime12, i znowu wzrok jej powlókł się smutkiem.
Książę zamilkł obojętnie. Anna Pawłowna w właściwy sobie sposób, ze zręcznością nabytą przy dworze i z kobiecym bystrym taktem, pragnęła zarazem i dotknąć księcia za to, że ośmielił się wspomnieć w ten sposób o osobie, która cieszyła się protekcją cesarzowej, i pocieszyć księcia.
— Mais à propos de votre famille — rzekła — książę wie, że jego córka, od czasu gdy udziela się w towarzystwie, fait lesdélices de tout le monde? On la trouvebelle, comme le jour13.
Książę skłonił się na znak szacunku i wdzięczności.
— Myślę często — ciągnęła Anna Pawłowna po chwili milczenia, przysuwając się do księcia mile uśmiechnięta, jakby wykazując przez to, że dyskusje na tematy polityczne i światowe zostały ukończone i teraz zaczyna się rozmowa od serca — często myślę, jak szczęście w życiu bywa niesprawiedliwie rozdzielone. Za co los dał księciu dwoje tak wspaniałych dzieci (wyjąwszy Anatola, młodszego syna, nie lubię go — wtrąciła bezapelacyjnie, uniósłszy brwi) — tak zachwycających dzieci? A książę, doprawdy, ceni je mniej niż inni i dlatego nie jest ich wart.
I Anna Pawłowna uśmiechnęła się swym entuzjastycznym uśmiechem.
— Que voulez-vous? Lavater aurait dit que je n’ai pas la bosse de la paternité14 — powiedział książę.
— Proszę nie żartować. Chciałam poważnie z księciem pomówić. Wie książę, jestem niezadowolona z pańskiego młodszego syna. Niech to pozostanie między nami (twarz jej przybrała smutny wyraz): mówiono o nim u jej cesarskiej mości, współczując księciu…
Książę nie odpowiadał, lecz ona w milczeniu, patrząc na niego znacząco, czekała na odpowiedź. Książę Wasilij skrzywił się.
— Cóż mam począć? — rzekł wreszcie. — Pani wiesz, zrobiłem dla ich wychowania wszystko, co może zrobić ojciec. I obaj wyrośli na des imbéciles15. Hipolit to przynajmniej głupiec spokojny, Anatol zaś niepohamowany. To cała różnica — rzekł, uśmiechając się w sposób bardziej ożywiony i nienaturalny niż zwykle, przy czym szczególnie ostro uwydatniało się w zmarszczkach, które powstały koło jego ust, coś niespodzianie brutalnego i nieprzyjemnego.
— I po co tacy ludzie jak pan mają dzieci. Gdyby książę nie był ojcem, nic bym mu nie mogła zarzucić — rzekła Anna Pawłowna, wznosząc oczy w zamyśleniu.
— Je suis votre wierny niewolnik et à vous seule je puis l’avouer. Moje dzieci — ce sont les entraves de mon existence. To mój krzyż. Tak to sobie tłumaczę. Que voulez-vous?…16 — zamilkł, wyrażając gestem poddanie się okrutnemu losowi.
Anna Pawłowna zamyśliła się.
— Czy książę nigdy nie pomyślał o tym, aby ożenić swego marnotrawnego syna Anatola? Powiadają — rzekła — iż stare panny ont la manie de mariage. Ja jeszcze nie czuję u siebie tej słabostki, ale mam pewną petite personne, która jest bardzo nieszczęśliwa z ojcem uneparente à nous, une princesse17 Bołkońska.
Książę Wasilij nie odpowiedział, choć z szybkością orientacji i zapamiętywania, właściwą ludziom światowym, dał poznać ruchem głowy, że przyjmuje te dane do wiadomości.
— Czy pani wie, że Anatol kosztuje mnie czterdzieści tysięcy rocznie — rzekł, nie mogąc, widać, powstrzymać smutnego biegu własnych myśli. Umilkł. — Co będzie za pięć lat, jeśli tak dalej pójdzie? Voilà l’avantage d’être père18 Czy ta pani księżniczka jest bogata?
— Ojciec jest bardzo bogaty i skąpy. Mieszka na wsi. Wie książę, to ten słynny książę Bołkoński, dymisjonowany jeszcze za nieboszczyka cesarza i przezwany „królem pruskim”. To człowiek bardzo rozumny, ale zdziwaczały i ciężki w pożyciu. Lapauvre petite est malheureuse, comme les pierres19. Ma brata, to ten, co niedawno ożenił się z Lizą Meinen — adiutant Kutuzowa. Będzie dziś u mnie.
— Écoutez chère Annette — rzekł książę, ujmując nagle swą rozmówczynię za rękę i przyginając ją nie wiadomo czemu ku dołowi. — Arrangez-moi cette affaire et je suis votre najwierniejszym rabem à tout jamais (rapem przez p, comme mon starosta m’écrit des doniesienia)20. Jest z dobrej rodziny i bogata. To wszystko, czego mi trzeba.
Swobodnymi i poufale wdzięcznymi ruchami, które go cechowały, ujął dłoń damy dworu, ucałował, a ucałowawszy, pomachał ręką frejliny, rozwalając się w fotelu i patrząc w bok.
— Attendez — rzekła Anna Pawłowna z namysłem. — Dziś jeszcze powiem Lizie (lafemme du jeune Bołkoński). I może to się ułoży. Ce seradans votre famille, que je ferai mon apprentissage de vieille fille21.
Salon Anny Pawłowny zaczął się po trochu zapełniać. Przybyła noblesa petersburska, ludzie najrozmaitszego wieku i charakteru, lecz zrównani przez towarzystwo, w którym żyli; przyjechała córka księcia Wasilija, piękna Hélène, która wstąpiła po ojca, by razem z nim pojechać na bal do posła. Była w balowej sukni, z cyfrą dworską. Przyjechała również młoda, malutka księżna Bołkońska, znana jako la femme la plus séduisante de Pétersbourg22. Ubiegłej zimy wyszła za mąż i obecnie nie pokazywała się w wielkim świecie z powodu brzemienności, ale na mniejszych przyjęciach jeszcze bywała. Przyjechał książę Hipolit, syn księcia Wasilija. Przywiózł ze sobą Mortemarta, którego przedstawił; przyjechał również ksiądz Morio oraz wiele innych osób.
— Pan jeszcze nie widział — albo — pan jeszcze nie zna ma tante — mówiła Anna Pawłowna do przybywających gości i z wielką powagą prowadziła ich do malutkiej staruszki z wysoką koafiurą, która wypłynęła z sąsiedniego pokoju, jak tylko goście zaczęli się zjeżdżać. Anna Pawłowna wymieniała ich nazwiska, powoli przenosząc wzrok z gościa na ma tante23, a potem odchodziła.
Wszyscy goście dopełniali obrzędu witania się z nikomu nieznaną, nieinteresującą i nikomu niepotrzebną ciocią. Anna Pawłowna ze smutnym, uroczystym współczuciem przyglądała się tym powitaniom i milcząco je pochwalała. Ma tante jednymi i tymi samymi zwrotami rozmawiała z każdym o jego zdrowiu, o swoim zdrowiu i o zdrowiu jej cesarskiej mości, które teraz, dzięki Bogu, jakoś się poprawiło. Wszyscy, którzy do niej podchodzili, przez grzeczność nie okazując pośpiechu, z uczuciem ulgi po spełnieniu ciężkiego obowiązku opuszczali staruszkę, aby przez cały wieczór już ani razu nie zbliżyć się do niej.
Młoda księżna Bołkońska przybyła z robótką w aksamitnym woreczku haftowanym złotem. Jej ładniutka górna warga z lekko czerniejącymi wąsikami odsłaniała zęby, ale tym wdzięczniej się podnosiła i jeszcze wdzięczniej niekiedy wydłużała się i opadała na dolną. Jak to bywa u wszystkich skończenie powabnych kobiet, wada urody — przykrótka warga i półuchylone usta — wydawała się osobliwym, właściwym jej wdziękiem. Każdy patrzył wesoło na tę przyszłą matkę, śliczną, pełną zdrowia i rześkości, tak lekko znoszącą swój stan. Starcom i znudzonym, ponurym młodym ludziom, kiedy z nią przebyli czas pewien i porozmawiali, wydawało się, że sami stają się podobni do niej. Kto tylko z nią rozmawiał i przy każdym słowie widział jej jasny uśmieszek i lśniące, białe odsłaniające się wciąż zęby, myślał, że i on teraz jest szczególnie miły. A tak myślał każdy.
Mała księżna, z ridicule w ręku, kołysząc się, drobnymi szybkimi kroczkami okrążyła stół i szybkim ruchem poprawiwszy suknię, usiadła na kanapie, w pobliżu srebrnego samowara, jakby wszystko, cokolwiek robiła, było partie de plaisir24 dla niej i dla wszystkich, którzy ją, otaczali.
— J’ai apporté mon ouvrage25 — rzekła, otwierając swój ridicule i zwracając się do wszystkich.
— Proszę, Annette, ne me jouez pas un mauvais tour — zwróciła się do gospodyni. — Vous m’avez écrit, que c’était une toute petite soirée; voyez comme je suis attifée26.
I rozłożyła ręce, by pokazać swą szarą wytworną suknię, z koronkami, nieco niżej piersi przepasaną szeroką wstęgą.
— Soyez tranquille, Lise, vous serez toujours la plus jolie27 — odpowiedziała Anna Pawłowna.
— Vous savez, mon mari m’abandonne — ciągnęła tym samym tonem Liza, zwracając się do generała. — Il va’se faire tuer. Dites-moi, pourquoi cette vilaine guerre28 — rzekła do księcia Wasilija i nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do córki księcia Wasilija, pięknej Hélène.
— Quelle délicieuse personne que cette petite princesse!29 — rzekł cicho książę Wasilij do Anny Pawłowny.
Wkrótce po małej księżnie wszedł tęgi, masywny młody człowiek z krótko ostrzyżoną głową, w okularach, w jasnych pantalonach wedle ówczesnej mody, w wysokim żabocie i brązowym fraku. Ów tęgi młody człowiek był nieprawym synem znamienitego magnata z czasów cesarzowej Katarzyny, hrabiego Bezuchowa, który teraz dogorywał w Moskwie. Dopiero co powrócił z zagranicy, gdzie się kształcił, jeszcze nie pełnił żadnej służby i pierwszy raz znalazł się w towarzystwie. Anna Pawłowna powitała go ukłonem przeznaczonym dla ludzi najniższej hierarchii w jej salonie. Przecie, mimo tego najgorszego gatunku powitania, na widok wchodzącego Pierre’a twarz Anny Pawłowny wyraziła niepokój i strach, podobny do tego, który się ujawnia na widok czegoś nad miarę wielkiego i niewłaściwego w danym miejscu. Jednak, choć Pierre istotnie był nieco większy niż inni mężczyźni w pokoju, ów strach mógł dotyczyć jedynie rozumnego, a zarazem nieśmiałego, uważnego, a pełnego naturalności spojrzenia, jakie wyróżniało go spośród wszystkich w tym salonie.
— C’est bien aimable à vous, monsieur Pierre, d’être venu voirune pauvre malade30— rzekła do niego Anna Pawłowna, zamieniając wystraszone spojrzenie z ciocią, do której go prowadziła. Pierre wymamrotał coś niezrozumiałego i wciąż szukał czegoś wzrokiem. Uśmiechnął się radośnie i wesoło kłaniając się małej księżnie jak bliskiej znajomej i podszedł do cioci. Strach Anny Pawłowny był nie bez podstaw, gdyż Pierre, nie dosłuchawszy, co ciocia mówiła o zdrowiu jej cesarskiej mości, oddalił się. Przestraszona Anna Pawłowna zatrzymała go słowami:
— Nie zna pan księdza Morio? To bardzo interesujący człowiek… — powiedziała.
— Tak, słyszałem o jego projekcie wieczystego pokoju, to bardzo ciekawe, ale bodaj czy możliwe…
— Tak pan sądzi?… — odrzekła Anna Pawłowna, byleby coś powiedzieć i móc znowu wrócić do swych obowiązków pani domu. Ale Pierre popełnił nietakt odwrotny. Przedtem opuścił rozmówczynię, nie wysłuchawszy jej słów, teraz zaś zatrzymał swą rozmową interlokutorkę, która powinna była od niego odejść. Pochyliwszy głowę i rozstawiwszy długie nogi, zaczął dowodzić Annie Pawłownie, dlaczego sądzi, że projekt l’abbé jest chimerą.
— Porozmawiamy później — oświadczyła Anna Pawłowna z uśmiechem.
I pozbywszy się młodego człowieka, nie znającego życia, powróciła do swych zajęć pani domu, nadal się przysłuchując i dając baczenie, gotowa ruszyć z sukursem tam, gdzie rozmowa słabła. Niby właściciel przędzalni, gdy porozsadza ludzi na ich stanowiska robocze, przechadza się po zakładzie, a zauważywszy, że któreś wrzeciono stanęło lub wydaje dźwięk niezwykły, skrzypiący lub nazbyt hałaśliwy, zmierza szybko, by zatrzymać wrzeciono albo mu nadać właściwy bieg — Anna Pawłowna, przechadzając się po swym salonie, zbliżała się do kółka, które milkło lub rozprawiało zbyt wiele, i jednym słowem lub przesunięciem nadawała prawidłowy, właściwy tok maszynie do mówienia. Przecie wśród tych zabiegów ciągle widać było jej obawę z powodu Pierre’a. Spoglądała na niego z troską, gdy zbliżał się, by posłuchać, co mówiono w kółku Mortemarta, a potem odszedł do drugiego kółka, gdzie mówił l’abbé. Dla Pierre’a wychowanego za granicą, ów wieczór u Anny Pawłowny był pierwszym, jaki widział w Rosji. Wiedział, że tutaj zebrała się wszystka inteligencja petersburska, więc oczy mu się rozbiegały jak dziecku w sklepie z zabawkami. Obawiał się wciąż, by nie stracić mądrych rozmów, które mógłby usłyszeć. Patrząc na pewne siebie i dystyngowane twarze zebranych, spodziewał się wciąż czegoś osobliwie mądrego. Wreszcie podszedł do Morio. Rozmowa wydała mu się interesująca, zatrzymał się więc, czekając na okazję, gdy będzie mógł wypowiedzieć swoje myśli, co tak bardzo lubią młodzi ludzie.
Wieczór u Anny Pawłowny został wprawiony w ruch. Wrzeciona furkotały — równomiernie i bez przerwy — w różnych stronach. Prócz ma tante, przy której siedziała tylko pewna starsza dama z wypłakaną chudą twarzą, nieco obca w tym świetnym towarzystwie, towarzystwo rozdzieliło się na trzy kółka. Centrum jednego z nich, bardziej męskiego, stanowił l’abbé, drugiego — młodego — piękna księżniczka Hélène, córka księcia Wasilija, oraz ładniutka, rumiana, zbyt pełna, jak na swój młody wiek, mała księżna Bołkońska; trzecia — Mortemart i Anna Pawłowna.
Wicehrabia był to młody człowiek o miłym wyglądzie, miękkich rysach i ujmujących manierach; w sposób widoczny uważał się za znakomitość, lecz jako człowiek dobrze wychowany, skromnie zezwalał, by towarzystwo, w którym przebywa, cieszyło się nim. Anna Pawłowna w sposób oczywisty raczyła nim swoich gości. Jak dobry maîtred’hôtel podaje, niby coś nadzwyczaj wspaniałego, kawałek wołowiny, której by się nie chciało jeść, widząc ją w brudnej kuchni, Anna Pawłowna owego wieczoru podawała swym gościom — jako nadnaturalny wykwint — najpierw wicehrabiego, potem l’abbé. W kółku Mortemarta od razu zaczęto mówić o zamordowaniu księcia d’Enghien. Vicomte31 oświadczył, że książę d’Enghien zginął przez swą wspaniałomyślność i że Bonaparte miał specjalne powody do zawziętości.
— Ah! voyons. Contez-nous cela, vicomte — rzekła Anna Pawłowna, czując z radością, że to zdanie pobrzmiewa jakby czymś à la Louis XV— contez-nous cela, vicomte32.
Wicehrabia skłonił się na znak posłuszeństwa i uśmiechnął się uprzejmie. Anna Pawłowna utworzyła krąg wokół wicehrabiego, zapraszając wszystkich, by posłuchali jego opowiadania.
— Levicomte a été personnellement connu de monseigneur — szepnęła Anna Pawłowna do jednego z gości. — Levicomte est un parfait conteur — rzekła do drugiego. — Comme on voit l’homme de la bonne compagnie33— poinformowała trzeciego; i wicehrabia został podany towarzystwu wytwornie i w jak najlepszym dla siebie świetle — niczym rostbef na gorącym półmisku, posypany zieleniną.
Wicehrabia już chciał rozpocząć swe opowiadanie i uśmiechnął się subtelnie.
— Proszę tutaj, chère Hélène34— rzekła Anna Pawłowna do pięknej księżniczki, która siedziała opodal, stanowiąc centrum drugiego kółka.
Księżniczka Hélène uśmiechała się; wstała z tym samym niezmiennym uśmiechem skończenie pięknej kobiety, z jakim weszła do salonu. Szeleszcząc lekko swą białą balową toaletą, przybraną bluszczem i mchem, olśniewając białością ramion, połyskiem włosów i brylantów, szła wśród rozstępujących się mężczyzn prosto przed siebie, nie patrząc na nikogo, lecz uśmiechając się do wszystkich, jak gdyby dając łaskawie każdemu prawo, by się napawał pięknością jej talii, pełnych ramion, bardzo odsłoniętych wedle ówczesnej mody piersi i pleców, i jakby wnosząc ze sobą blask balu, zbliżyła się do Anny Pawłowny. Hélène była tak ładna, że nie tylko nie dostrzegało się w niej ani cienia kokieterii, lecz przeciwnie, widać było jak gdyby zażenowanie swą zdumiewającą, zbyt gwałtownie i zwycięsko działającą urodą. Jak gdyby pragnęła, lecz nie mogła zmniejszyć wpływu swej urody.
— Quelle belle personne!35 — mówił każdy, kto ją zobaczył.
Wicehrabia, jakby zaskoczony czymś nadzwyczajnym, wzruszył ramionami i spuścił oczy w chwili, kiedy Hélène siadała przed nim, opromieniając również i jego tym samym niezmiennym uśmiechem.
— Madame, je crains pour mes moyens devant un pareil auditoire36— rzekł z uśmiechem, pochylając głowę.
Księżniczka oparła na stoliku swą obnażoną pełną rękę i nie uważała za stosowne cokolwiek odpowiedzieć. Czekała z uśmiechem. Przez cały czas opowiadania siedziała wyprostowana, spoglądając z rzadka to na swą pełną piękną rękę, spoczywającą lekko na stoliku, to na jeszcze piękniejszą pierś, na której poprawiała brylantowy naszyjnik; poprawiała też kilka razy fałdy swej sukni, a gdy opowiadanie wywierało wrażenie, oglądała się na Annę Pawłownę i natychmiast przybierała taki sam wyraz twarzy, jaki miała frejlina, a potem znów się uspokajała w promiennym uśmiechu. Śladem Hélène również i mała księżniczka wstała od stołu, na którym zastawiono herbatę.
— Attendez-moi, je vais prendre mon ouvrage — oświadczyła. — Voyons, à quoi pensez-vous? — zwróciła się do księcia Hipolita. — Apportez-moi mon ridicule37.
Księżna, rozmawiając z uśmiechem ze wszystkimi naraz, przerwała nagle, a usiadłszy, żywo poprawiała suknię.
— Teraz mi dobrze — powtarzała i zabrała się do robótki, prosząc, aby zaczynać.
Książę Hipolit przyniósł jej ridicule, cofnął się za nią i przysunąwszy sobie blisko fotel, usiadł przy niej.
Le charmant Hippolyte38 zdumiewał nadzwyczajnym podobieństwem do pięknej siostry i jeszcze bardziej tym, że — mimo tego podobieństwa — był uderzająco brzydki. Rysy twarzy miał takie same jak siostra, lecz u niej wszystko rozświetlał uśmiech pełen radości życia, zadowolenia z siebie, młody, niezmienny, i nadzwyczajne, posągowe piękno ciała; u brata przeciwnie, ta sama twarz omglona idiotyzmem wyrażała niezmiennie pewną siebie opryskliwość; ciało zaś miał wątłe i słabe. Oczy, nos, usta — wszystko ściągało się jak gdyby w jeden niewyraźny grymas znudzenia, ręce zaś i nogi przybierały zawsze nienaturalną pozycję.
— Ce n’est pas une histoire de revenants?39 — powiedział, usiadłszy blisko księżny, spiesznie przykładając do oczu lorgnon, jakby bez tego instrumentu nie mógł zacząć rozmowy.
— Maisnon, mon cher40 — odparł zdumiony narrator, wzruszając ramionami.
— C’est que je déteste les histoires de revenants41 — oświadczył książę Hipolit takim tonem, iż widać było, że wyrzekłszy te słowa, dopiero potem zrozumiał, co one znaczą.
Mówił z taką pewnością siebie, że nikt nie mógł zrozumieć, czy to, co powiedział, jest bardzo mądre czy też bardzo głupie. Książę Hipolit był w ciemnozielonym fraku, w pantalonach koloru cuisse de nymphe effrayée42— jak sam mówił — oraz w pończochach i trzewikach.
Wicehrabia nader przyjemnie opowiedział obiegającą podówczas anegdotę o tym, jakoby książę d’Enghien jeździł sekretnie do Paryża, by widywać się z m-lle George, i że tam spotkał się z Bonapartem, który również cieszył się łaskami słynnej aktorki. Napoleon, spotkawszy się tam z księciem, przypadkowo wpadł w jedno z omdleń, którym często podlegał, i znalazł się w mocy księcia, czego książę nie wykorzystał, Bonaparte jednak w przyszłości odpłacił księciu śmiercią za tę jego wspaniałomyślność.
Opowiadanie było bardzo przyjemne i zajmujące, szczególnie w tym miejscu, gdy rywale nagle poznają się nawzajem; zdaje się, że damy były poruszone.
— Charmant — rzekła Anna Pawłowna, spoglądając pytająco na małą księżnę.
— Charmant — szepnęła malutka księżna, wtykając igiełkę w robótkę, jakby na znak, że ciekawy wątek i powab opowiadania przeszkadza jej pracować.
Wicehrabia ocenił tę milczącą pochwałę i, uśmiechnąwszy się z wdzięcznością, jął opowiadać dalej; lecz wówczas Anna Pawłowna, ciągle spoglądając na strasznego dla siebie młodego człowieka, spostrzegła, że ten jakoś nazbyt zapalczywie i głośno rozmawia z l’abbé, więc pośpieszyła z pomocą na ten niebezpieczny punkt. Istotnie, Pierre’owi udało się nawiązać z księdzem rozmowę o równowadze politycznej; ksiądz zaś, widać zainteresowany naiwnym zapałem młodego człowieka, rozwijał przed nim swą ulubioną ideę. Obaj słuchali i mówili z nadmiernym ożywieniem i naturalnością, i to właśnie nie podobało się Annie Pawłownie.
— Jedyny sposób to równowaga europejska i droit: des gens43— mówił ksiądz. — Wystarczy, by jedno tak potężne państwo jak Rosja, osławione jako barbarzyńskie, stanęło bezinteresownie na czele przymierza mającego na celu równowagę europejską — i ona zbawi świat.
— Jak pan odnajdzie taką równowagę? — zaczął już Pierre, lecz w tejże chwili zbliżyła się Anna Pawłowna i spojrzawszy surowo na Pierre’a, zapytała Włocha, jak znosi tutejszy klimat. Twarz Włocha zmieniła się nagle i przybrała obrażająco obłudny i ckliwy wyraz, który widać ksiądz przybierał z nawyku w rozmowach z kobietami.
— Jestem tak oczarowany powabami umysłu i wykształceniem towarzystwa, zwłaszcza kobiecego, do którego miałem szczęście być przyjętym, że jeszcze nie zdążyłem pomyśleć o klimacie — odrzekł.
Anna Pawłowna już nie wypuściła księdza i Pierre’a. Aby ułatwić sobie obserwację, przyłączyła ich do ogólnego kółka.
Tymczasem do salonu weszła nowa osobistość. Nową osobistością był młody książę Andrzej Bołkoński, mąż małej księżny. Książę Bołkoński był młodym człowiekiem niewielkiego wzrostu, wcale urodziwym, o wyrazistych suchych rysach twarzy. Wszystko w jego postaci, poczynając od zmęczonego i znudzonego spojrzenia aż do powolnego, miarowego kroku, stanowiło ostre przeciwieństwo do jego malutkiej ruchliwej żony. Widocznie wszyscy w salonie byli mu nie tylko znani, ale i sprzykrzyli mu się tak, iż nudziło go zarówno patrzenie na nich, jak i słuchanie ich. Ze wszystkich zaś twarzy, które mu się znudziły, najbardziej chyba uprzykrzyła mu się twarz jego ładniutkiej żony. Odwrócił się od niej z grymasem, który oszpecił jego piękną twarz. Pocałował w rękę Annę Pawłownę i mrużąc oczy, przyjrzał się całemu towarzystwu.
— Vous vous entrôlez pour la guerre, mon prince?44 — spytała Anna Pawłowna.
— Legénéral Koutouzoff — powiedział Bołkoński, akcentując jak Francuz ostatnią sylabę zoff — a bien voulu de moi pour aide-de-camp…45
— Et Lise, votre femme?46
— Pojedzie na wieś.
— Czy to nie grzech pozbawiać nas towarzystwa czarującej małżonki księcia?
— André — powiedziała do niego żona tym samym kokieteryjnym tonem, jakim się zwracała do obcych — co za historię opowiedział nam wicehrabia o m-lle George i Bonapartem!
Książę Andrzej zmrużył oczy i odwrócił się, Pierre, który od chwili, gdy książę Andrzej wszedł do salonu, nie spuszczał z niego rozradowanych, przyjaznych oczu, podszedł do niego i ujął za rękę. Książę Andrzej, nie oglądając się, skrzywił twarz w grymasie, wyrażającym gniew na tego, kto dotyka jego ręki, lecz zobaczywszy uśmiechniętą twarz Pierre’a, sam uśmiechnął się niespodziewanie dobrym i miłym uśmiechem.
— A, tak!… Więc i ty przebywasz w wielkim świecie! — rzekł do Pierre’a.
— Wiedziałem, że książę będzie — odpowiedział Pierre. — Przyjadę do was na kolację — dodał cicho, by nie przeszkadzać wicehrabiemu, który ciągnął dalej swe opowiadanie. — Można?
— Nie, nie można — odrzekł książę Andrzej, śmiejąc się i jednocześnie uściskiem ręki dając Pierre’owi do poznania, że nie trzeba o to pytać. Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz właśnie książę Wasilij i jego córka wstali; mężczyźni również podnieśli się, by ustąpić im z drogi.
— Proszę mi wybaczyć, drogi wicehrabio — rzekł książę Wasilij do Francuza, poufale pociągając go za rękaw ku krzesłu i dając tym do zrozumienia, aby nie wstawał. — Ten niefortunny bal u posła pozbawia mnie przyjemności, a panu przeszkadza. Z przykrością opuszczam pani zachwycający wieczór — oświadczył Annie Pawłownie.
Córka jego, księżniczka Hélène, przeszła między krzesłami, przytrzymując z lekka fałdy sukni; uśmiech na jej ślicznej twarzy jaśniał jeszcze promienniej. Kiedy przechodziła obok niego, Pierre patrzył na tę piękność zachwyconymi, omal przerażonymi oczyma.
— Bardzo ładna — rzekł książę Andrzej.
— Bardzo — rzekł Pierre.
Przechodząc obok, książę ujął Pierre’a za rękę i zwrócił się do Anny Pawłowny.
— Proszę mi okrzesać tego niedźwiedzia — rzekł. — Przebywa u mnie już miesiąc, a po raz pierwszy widzę go w świecie. Niczego bardziej nie trzeba młodemu człowiekowi niż towarzystwa rozumnych kobiet.
Anna Pawłowna uśmiechnęła się i przyrzekła zająć się Pierre’em, który, jak wiedziała, był ze strony ojca krewnym księcia Wasilija. Niemłoda pani, która przedtem siedziała z ma tante, wstała pośpiesznie i dogoniła księcia w przedpokoju. Z twarzy jej zniknęło poprzednie sztuczne zaciekawienie. Jej dobra, stroskana twarz wyrażała tylko niepokój i obawę…
— Cóż mi książę powie o moim Borysie? — powiedziała doganiając księcia w przedpokoju. (Imię Borys wymawiała z osobliwym akcentem na o). — Nie mogę pozostawać dłużej w Petersburgu. Proszę mi powiedzieć, jaką wiadomość mam zawieźć memu biednemu chłopcu.
Choć książę Wasilij słuchał niechętnie i niemal niegrzecznie, a nawet okazywał zniecierpliwienie, starsza dama uśmiechała się doń poufale i wzruszająco, a żeby nie odszedł, wzięła go za rękę.
— Cóż to szkodzi księciu rzec słówko monarsze, a Borys od razu zostanie przeniesiony do gwardii — prosiła.
— Proszę mi wierzyć, księżno, że zrobię wszystko, co będę mógł — odpowiedział książę Wasilij — ale trudno mi prosić monarchę; radziłbym udać się do Rumiancewa za pośrednictwem księcia Golicyna; tak byłoby rozsądniej.
Niemłoda pani nazywała się księżna Drubecka — jedno z najlepszych nazwisk Rosji — lecz była biedna, dawno przestała bywać w wielkim świecie i straciła dawne stosunki. Przyjechała teraz, by dla swego jedynaka wyjednać przyjęcie do gwardii. Po to tylko, by się zobaczyć z księciem Wasilijem, wprosiła się i przybyła na wieczór do Anny Pawłowny, i po to tylko słuchała opowiadania wicehrabiego. Przestraszyły ją słowa księcia Wasilija; jej piękna ongi twarz wyraziła zawziętość, ale trwało to tylko chwilę. Znowu się uśmiechnęła i silniej przytrzymała księcia Wasilija za rękę.
— Proszę posłuchać — rzekła. — Nigdy księcia o nic nie prosiłam, nigdy nie będę prosić, nigdy nie przypominałam księciu o przyjaźni mego ojca dla niego. Teraz jednak zaklinam księcia na Boga, proszę to zrobić dla mojego syna, a będę uważać księcia za dobroczyńcę — dodała pośpiesznie. — Nie, proszę się nie gniewać, lecz przyobiecać mi. Prosiłam Golicyna, odmówił. Soyez le bon enfant que vous avez été47 — mówiła, starając się uśmiechać, ale w oczach miała łzy.
— Papo, spóźnimy się — rzekła czekająca przy drzwiach księżniczka Hélène, zwracając swą ładną głowę na posągowych ramionach.
Lecz wpływy w wielkim świecie to kapitał, którego należy strzec, by nie stopniał. Książę Wasilij wiedział o tym i raz zrozumiawszy, że gdyby zaczął wstawiać się za wszystkimi, którzy go proszą, wkrótce nie mógłby prosić o nic dla siebie, rzadko używał swego wpływu. Co się tyczy księżny Drubeckiej, to jednak poczuł po jej nowym wezwaniu coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Przypominała mu prawdę: swe pierwsze kroki na służbie państwowej zawdzięczał jej ojcu. Poza tym widział ze sposobu jej zachowania, że to jedna z tych kobiet, szczególnie matek, które wbiwszy sobie coś do głowy, nie odczepią się dopóty, dopóki nie spełni się ich żądania, w przeciwnym zaś razie gotowe są narzucać się co dzień, co chwila, a nawet robić sceny. Ten ostatni wzgląd zachwiał nim.
— Chère Anna Michajłowna — rzekł z właściwą sobie familiarnością i znudzeniem w głosie. — Zrobić to, o co mnie pani prosisz, jest dla mnie prawie niemożliwe; jednak by dowieść, jak panią lubię i jak czczę pamięć nieboszczyka jej ojca, zrobię rzecz niemożliwą: syn księżny zostanie przeniesiony do gwardii — oto moja ręka. Jest pani zadowolona?
— Kochany książę, jesteś mym dobrodziejem! Właśnie tego spodziewałam się po księciu; wiedziałam, jak jesteś dobry.
Książę chciał odejść.
— Proszę poczekać, jeszcze słówko. Une fois passé aux gardes…48 — zacięła się. Książę jest dobrze z Michałem Iłarionowiczem Kutuzowem, proszę zarekomendować mu Borysa na adiutanta. Wtedy byłabym spokojna i wtedy bym już…
Książę Wasilij uśmiechnął się.
— Tego nie obiecuję. Księżna nie wie, jak Kutuzow jest oblegany od czasu, kiedy mianowano go naczelnym wodzem. Sam mi opowiadał, że chyba wszystkie moskiewskie panie zmówiły się, by mu oddać na adiutantów swych synów.
— Nie, kochany dobroczyńco, proszę mi przyobiecać, inaczej pana nie puszczę.
— Papo — powtórzyła tym samym tonem piękna panna — spóźnimy się.
— No, au revoir49, żegnam. Widzi księżna?
— Więc jutro książę zamelduje miłościwemu panu?
— Z całą pewnością, a co do Kutuzowa, to nie obiecuję.
— Nie, Basile, proszę mi obiecać, proszę obiecać — zawołała za nim Anna Michajłowna z uśmiechem młodej kokietki; kiedyś był jej prawdopodobnie właściwy, lecz teraz tak nie pasował do jej wymizerowanej twarzy.
Najwidoczniej księżna zapomniała o swych latach i z nawyku puszczała w ruch wszystkie dawne niewieście sposoby. Jednak gdy tylko książę wyszedł, twarz jej na nowo przybrała ów chłodny wyraz sztuczności, który miała przedtem. Wróciła do kółka, gdzie wicehrabia ciągnął dalej opowiadanie, i na nowo przybrała wygląd zasłuchanej, czekając na porę odjazdu, ponieważ załatwiła już swoją sprawę.
— A jak państwo znajdujecie tę ostatnią komedię du sacre de Milan — rzekła Anna Pawłowna. — Et la nouvelle comédie des peuples de Gênes et de Lucques, qui viennent présenter leurs voeux à M. Buonaparte. M. Buonaparte assis sur un trône et exauçant les voeux des nations! Adorable! Non, mais c’est à en devenir folle! On dirait, que le monde entier a perdu la tête50.
Książę Andrzej uśmiechnął się, patrząc prosto w oczy Anny Pawłowny.
— „Dieu me la donne, gare à qui la touche” — rzekł (słowa Bonapartego wypowiedziane przy wkładaniu korony). — On dit qu’il a été très beau en prononçant ces paroles — dodał i jeszcze raz powtórzył te słowa po włosku: „Dio mi la dona, guai a chi la tocca”51.
— J’espère enfin — ciągnęła Anna Pawłowna — que ça a été la goutte d’eau qui fera déborder le verre. Les souverains ne peuvent plus supporter cet homme, qui menace tout52.
— Les souverains? Je ne parle pas de la Russie — rzekł wicehrabia uprzejmie a beznadziejnie. — Lessouverains, madame! Qu’ont-ils fait pour Louis XVII, pour la reine, pour Madame Elisabeth? Rien — ciągnął, ożywiając się. — Et croyez-moi, ils subissent la punition pour leur trahison de la cause des Bourbons. Les souverains? Ils envoient des ambassadeurs complimenter l’usurpateur53.
I westchnąwszy pogardliwie, znowu zmienił pozycję. Książę Hipolit, który długo patrzył przez lorgnon na wicehrabiego, nagle przy tych słowach odwrócił się całym ciałem do małej księżny i poprosiwszy ją o igiełkę, jął pokazywać jej, rysując na stole igiełką, herb książąt Condé. Objaśniał jej ten herb z tak znaczącą miną, jakby księżna go o to prosiła.
— Bâton de gueules, engrêlé de gueules d’azur — maison Condé54— mówił.
Księżna słuchała z uśmiechem.
— Jeśli Bonaparte jeszcze rok przetrwa na tronie Francji — ciągnął wicehrabia rozpoczętą rozmowę, z miną człowieka, który innych nie słucha, lecz w sprawie, którą zna lepiej niż wszyscy, śledzi tylko bieg swych myśli — to sprawy zajdą zbyt daleko. Intrygą, gwałtem, wygnaniem, egzekucjami towarzystwo francuskie — mam na myśli wyższe sfery — zostanie unicestwione na zawsze, a wtedy…
Wzruszył ramionami i rozłożył ręce. Pierre już chciał coś powiedzieć (rozmowa interesowała go), lecz pilnująca go Anna Pawłowna przerwała mu.
— Cesarz Aleksander — odezwała się z melancholią, która stale towarzyszyła jej słowom, gdy mówiła o rodzinie cesarskiej — oznajmił, że samym Francuzom pozostawi wybór formy rządu. I myślę, że bez wątpienia cały naród, uwolniwszy się od uzurpatora, rzuci się w ramiona prawowitego króla — oświadczyła Anna Pawłowna, starając się być uprzejmą dla emigranta-rojalisty.
— To wątpliwe — oświadczył książę Andrzej. Monsieur le vicomte utrzymuje zupełnie słusznie, że sprawy posunęły się już za daleko. Myślę, że trudno będzie powrócić do przeszłości.
— O ile słyszałem — Pierre, czerwieniejąc, znowu się wmieszał do rozmowy — cała prawie szlachta przeszła już na stronę Bonapartego.
— Tak powiadają bonapartyści — rzekł wicehrabia, nie patrząc na Pierre’a. — Teraz trudno poznać opinię publiczną we Francji.
— Bounaparte l’a dit55 — rzekł z uśmieszkiem książę Andrzej. Widać było, że wicehrabia mu się nie podoba, a choć nie patrzył na niego, przeciw niemu kierował swe słowa.
— „Je leur ai montré le chemin de la gloire — dodał po krótkim milczeniu, znowu powtarzając słowa Napoleona. — Ils n’en ont pas voulu; je leur ai ouvert mes antichambres, ils se sont précipités eu foule…” Je ne sais pas à quel point il a eu le droit de le dire56.
— Aucun — zaoponował wicehrabia. — Po zabójstwie księcia najwięksi zapaleńcy przestali w nim widzieć bohatera. Si même ça a été un héros pour certains gens — oświadczył wicehrabia, zwracając się do Anny Pawłowny — depuis l’assassinat du duc il y a un martyr de plus dans le ciel, un héros de moins sur la terre57.
Anna Pawłowna oraz inni nie zdążyli jeszcze ocenić uśmiechem tych słów wicehrabiego, a już Pierre znowu wdarł się do rozmowy. A choć Anna Pawłowna przeczuwała, że powie coś niewłaściwego, nie mogła go powstrzymać.
— Egzekucja księcia d’Enghien — rzekł Pierre — była koniecznością państwową; i ja właśnie w tym, że Napoleon nie uląkł się wziąć na siebie odpowiedzialności za ten postępek, widzę wielkość jego duszy.
— Dieu! mon Dieu!58— wyrzekła Anna Pawłowna strasznym szeptem.
— Comment, monsieur Pierre, vous trouvez que l’assassinat est grandeur d’âme?59— rzekła mała księżna, uśmiechając się i przysuwając do siebie robótkę.
— Ach! Och! — odezwały się różne głosy.
— Capital!60— rzekł po angielsku książę Hipolit i jął uderzać się dłonią po kolanie. Wicehrabia tylko wzruszył ramionami.
Pierre spojrzał tryumfalnie sponad okularów na słuchaczy.
— Dlatego tak mówię — ciągnął desperacko — że Burbonowie uciekli przed rewolucją i pozostawili naród na łup anarchii; jeden Napoleon potrafił zrozumieć rewolucję i ujarzmił ją, toteż dla dobra powszechnego nie mógł się zawahać przed poświęceniem życia jednego człowieka.
— Nie zechciałby pan przejść do tamtego stołu? — rzekła Anna Pawłowna, lecz Pierre, nie odpowiadając, ciągnął dalej.
— Nie — mówił, zapalając się coraz bardziej — Napoleon jest wielki, ponieważ stanął ponad rewolucją; zdławił jej nadużycia, a zachował wszystko, co dobre — równość obywateli, wolność słowa i druku — i tylko dlatego osiągnął władzę.
— Tak, gdyby objąwszy władzę, nie używał jej dla mordów, ale oddał ją prawowitemu królowi — powiedział wicehrabia — wówczas i ja bym go nazwał człowiekiem wielkim.
— Nie mógłby tego zrobić. Lud dał mu władzę tylko po to, by go uwolnił od Burbonów, i dlatego że widział w nim człowieka wielkiego. Rewolucja była wielką sprawą — ciągnął monsieur Pierre, dając tym wyzywająco wtrąconym zdaniem wyraz swej wielkiej młodości i pragnieniu, by jak najrychlej wszystko wypowiedzieć.
— Rewolucja i królobójstwo — to wielkie dzieła?… Ale… czy nie zechciałby pan przejść do tamtego stołu? — powtórzyła Anna Pawłowna.
— Contrat social61— rzekł wicehrabia, uśmiechając się łagodnie.
— Ja nie mówię o królobójstwie. Ja mówię o ideach.
— Tak, idee grabieży, zabójstw i królobójstwa — znów przerwał ironiczny głos.
— To były krańcowości, rozumie się, i nie one mają znaczenie; całe znaczenie polega na prawach człowieka, emancypacji od przesądów i równości obywateli. A te wszystkie idee Napoleon utrzymał w całej mocy.
— Wolność i równość — rzekł lekceważąco wicehrabia, jak gdyby wreszcie zdecydował udowodnić poważnie temu młodzieńcowi całą niedorzeczność jego wywodów — to są tylko szumne słowa, które już dawno zostały skompromitowane. Któż nie kocha wolności i równości? Już Zbawiciel nasz głosił wolność i równość. Czyż po rewolucji ludzie stali się szczęśliwsi? Przeciwnie. Myśmy chcieli wolności, a Bonaparte ją zniszczył.
Książę Andrzej spoglądał z uśmiechem to na Pierre’a, to na wicehrabiego, to na panią domu. W pierwszej chwili wybryk Pierre’a przeraził Annę Pawłownę — pomimo całego jej obycia; lecz kiedy zobaczyła, że wicehrabia nie traci zimnej krwi z powodu bluźnierstw wygłaszanych przez Pierre’a, i gdy się przekonała, że tych słów już nie można zatrzeć, zebrała siły i przyłączając się do wicehrabiego, wpadła na mówcę.
— Mais, mon cher monsieur Pierre62— rzekła Anna Pawłowna — jakże można nazywać wielkim człowieka, który mógł skazać księcia, nawet po prostu człowieka, bez sądu i bez winy?
— Zapytałbym — odezwał się wicehrabia — jak monsieur tłumaczy 18 Brumaire’a? Czyż to nie oszustwo? C’est un escamotage, qui ne ressemble nullement à la manière d’agir d’un grand homme63.
— A jeńcy w Afryce, których pozabijał? — wtrąciła mała księżna. — To straszne! — I wzruszyła ramionami.
— C’est un roturier, vous aurez beau dire64— powiedział książę Hipolit.
Monsieur Pierre nie wiedział, komu odpowiedzieć: spojrzał po wszystkich i uśmiechnął się. Uśmiech jego nie był podobny do uśmiechu innych ludzi, u których przechodzi on w nie-uśmiech. Przeciwnie, kiedy Pierre się uśmiechał, to nagle, w jednym mgnieniu, znikała twarz poważna, a nawet nieco posępna, a zjawiała się inna — dziecięca, dobra, nawet głupkowata i jakby prosząca o przebaczenie.
Wicehrabia, który go widział po raz pierwszy, od razu pojął, że ten jakobin nie jest taki straszny jak jego słowa. Wszyscy umilkli.
— Czy państwo chcą, by odpowiadał wszystkim naraz? — rzekł książę Andrzej. — Poza tym w postępowaniu męża stanu trzeba odróżniać postępowanie osoby prywatnej od postępowania wodza czy władcy. Tak mi się zdaje.
— Ma się rozumieć — podchwycił Pierre, ucieszony z pomocy.
— Trzeba przyznać — ciągnął książę Andrzej — że Napoleon jako człowiek jest wielki na moście d’Arcole, w szpitalu w Jaffie, gdzie zadżumionym podaje rękę, ale… ale przecież są inne postępki, które trudno usprawiedliwić.
Książę Andrzej pragnął widać złagodzić niezręczność słów Pierre’a; wstał, zabierając się do odejścia, i dał znak żonie.
Nagle podniósł się książę Hipolit, gestykulując i prosząc gości, aby się zatrzymali i usiedli, zaczął mówić:
— Ah! aujourd’hui on m’a raconté une anecdote moscovite, charmante: il faut que je vous en régale. Vous m’excusez, vicomte, il faut que je raconte en russe. Autrement on ne sentira pas le sel de l’histoire65.
I książę Hipolit zaczął mówić po rosyjsku z takim akcentem, jak mówią Francuzi, którzy z rok przebyli w Rosji. Wszyscy się zatrzymali: z takim ożywieniem i z takim naciskiem książę Hipolit żądał uwagi dla swej anegdoty.
— W Moscou jest jedna pani, une dame. I ona jest bardzo skąpa. Musiała mieć dwa valets de pied za kareta… I bardzo duży wzrostem. To było w jej gust. I ona miała une femme de chambre66, jeszcze większy wzrostem. Ona powiedziała…
Tutaj książę Hipolit zamyślił się, kombinując widać z trudem.
— Ona powiedziała… tak, ona powiedziała: „Dziewczyna (à la femme de chambre), wdziewaj livrée i pojedziem ze mną, za kareta, faire des visites67.
Tu książę Hipolit parsknął i zaśmiał się znacznie wcześniej niż jego słuchacze, co wywołało niekorzystne dla narratora wrażenie. Jednak wiele osób, a wśród nich starsza dama oraz Anna Pawłowna, uśmiechnęło się.
— Ona pojechała. Nagle się zrobiła mocna wiatr. Dziewczyna zgubiła kapelusz i długi włosy rozsypali się…
Tu już nie mógł się dłużej powstrzymać i jął śmiać się urywanie i przez śmiech wyrzekł:
— I cały świat się dowiedział…
Na tym anegdota się skończyła. A choć nie można było pojąć, dlaczego książę ją opowiada i dlaczego trzeba było koniecznie opowiadać po rosyjsku, Anna Pawłowna oraz inni ocenili światową uprzejmość księcia Hipolita, który tak przyjemnie zakończył nieprzyjemne i nieuprzejme wystąpienie monsieur Pierre’a. Po anegdocie rozmowa się rozpadła na drobne, mało znaczące uwagi o przyszłym i o minionym balu, o spektaklu, o tym, kto gdzie się z kim spotka.
Podziękowawszy Annie Pawłownie za jej charmante soirée68, goście zaczęli się rozchodzić.
Pierre był niezgrabny. Tęgi i wzrostu wyższego niż przeciętny, barczysty, z ogromnymi czerwonymi rękami, nie potrafił — jak to się mówi — wejść do salonu, a tym bardziej wyjść, to znaczy powiedzieć przed wyjściem coś osobliwie przyjemnego. Poza tym był roztargniony. Wstając, zamiast swego kapelusza chwycił stosowany kapelusz z generalskim pióropuszem i dopóty go trzymał, skubiąc kitę, dopóki generał nie poprosił o zwrot. Lecz całe to roztargnienie oraz nieumiejętność wejścia do salonu i prowadzenia rozmowy były okupione wyrazem dobroduszności, prostoty i skromności. Anna Pawłowna zwróciła się do niego i, z chrześcijańską dobrocią dając do zrozumienia, że wybacza mu jego wybryk, skinęła głową i rzekła:
— Mam nadzieję, że pana jeszcze tu zobaczę, lecz mam również nadzieję, że zmienisz swe opinie, drogi monsieur Pierre.
Kiedy mu to oświadczyła, on nic nie odpowiedział, tylko się skłonił i jeszcze raz okazał wszystkim swój uśmiech, który nic nie mówił, chyba jedno: „Opinie opiniami, a przecie widzicie, jaki ze mnie dobry, wspaniały chłopiec”. I wszyscy, również i Anna Pawłowna, mimowolnie to odczuli.
Książę Andrzej wszedł do przedpokoju i podstawiając ramiona lokajowi, wkładającemu mu płaszcz, obojętnie przysłuchiwał się paplaninie swej żony z księciem Hipolitem, który również wszedł do przedpokoju. Książę Hipolit stał obok ładniutkiej brzemiennej księżny i uparcie przyglądał się jej przez lorgnon.
— Proszę już iść, Anette, przeziębi się pani — mówiła mała księżna, żegnając się z Anną Pawłowną. — C’est arrêté69— dodała cicho.
Anna Pawłowna już zdążyła pomówić z Lizą o zamierzonych swatach między Anatolem a szwagierką małej księżnej.
— Liczę na panią, droga przyjaciółko — rzekła Anna Pawłowna również cicho — że napisze pani do niej i opowie mi, comment le père envisagera la chose. Au revoir70. — I wyszła z przedpokoju.
Książę Hipolit zbliżył się do małej księżny i pochyliwszy ku niej blisko swą twarz, jął coś mówić półszeptem.
Dwaj lokaje — jeden księżny, drugi księcia Hipolita — czekając, aż skończą rozmowę, stali z szalem i paltotem i przysłuchiwali się niezrozumiałej dla nich francuszczyźnie, ale z takimi minami, jak gdyby rozumieli, o czym się mówi, lecz nie chcieli tego okazać. Księżna, jak zawsze, mówiła z uśmiechem i słuchała, śmiejąc się.
— Bardzo się cieszę, że nie pojechałem do posła — mówił książę Hipolit. — Nudy… Piękny wieczór, prawda, piękny?
— Powiadają, że bal będzie bardzo ładny — odpowiadała księżna, unosząc wargę z wąsikami. — Będą tam wszystkie ładne kobiety z towarzystwa.
— Nie wszystkie, bo pani tam nie będzie; nie wszystkie — powiedział książę Hipolit, śmiejąc się radośnie, a wyrwawszy szal lokajowi, że aż go popchnął, zaczął okrywać księżnę. Czy to przez niezręczność, czy też umyślnie (nikt by nie mógł tego rozpoznać), długo nie opuszczał rąk, chociaż szal był już narzucony. Zdawał się jak gdyby obejmować młodą kobietę.
Ona, wciąż uśmiechnięta, z wdziękiem usunęła się, odwróciła i spojrzała na męża. Książę Andrzej oczy miał przymknięte: wydawał się zmęczony i senny.
— Jesteś gotowa? — zapytał żonę, omijając ją wzrokiem.
Książę Hipolit pospiesznie wdział swój paltot, który mu wedle nowej mody opadał poniżej pięt, i plącząc się w nim, wybiegł na ganek za księżną, którą lokaj podsadzał do karety.
— Princesse, au revoir!71— wołał, a język mu się plątał, zarówno jak nogi.
Księżna, zbierając suknię, sadowiła się w ciemnościach karety; jej mąż poprawiał szablę, książę Hipolit pod pretekstem pomagania przeszkadzał wszystkim.
— Przepraszam, łaskawco — sucho, niecierpliwie zwrócił się po rosyjsku książę Andrzej do księcia Hipolita, który przeszkadzał mu przejść.
— Czekam na ciebie, Pierre — rzekł i głos jego zabrzmiał tkliwie i delikatnie.
Stangret ruszył i koła karety zagrzmiały. Książę Hipolit śmiał się urywanie, stojąc na ganku i czekając na wicehrabiego, którego obiecał odwieźć do domu.
— Eh bien, mon cher, votre petite princesse est très bien, très bien — oświadczył wicehrabia, wsiadłszy do karety z Hipolitem. — Mais très bien. — Pocałował sobie koniuszki palców. — Et tout-à-fait Française72.
Hipolit prychnął i zaśmiał się.
— Etsavez-vous que vous êtes terrible avec votre petit air innocent — ciągnął wicehrabia. — Je plains le pauvre mari, ce petit officier, qui se donne des airs de prince régnant73.
Hipolit prychnął jeszcze raz i rzekł poprzez śmiech:
— Et vous disiez que les dames russes ne valaient pas les dames françaises. Il faut savoir s’y prendre74.
Pierre przyjechał wcześniej, jako domownik wszedł do gabinetu księcia Andrzeja, zaraz wedle zwyczaju położył się na kanapie i wziąwszy z półki pierwszą z brzegu książkę (były to Pamiętniki Cezara), wsparty na łokciu, zaczął ją czytać od środka.
— Coś ty narobił m-lle Scherer? Całkiem się teraz rozchoruje — rzekł książę Andrzej, wchodząc do gabinetu i zacierając małe białe dłonie.
Pierre okręcił się całym ciałem, aż zaskrzypiała kanapa, zwrócił do księcia Andrzeja ożywioną twarz, uśmiechnął się i machnął ręką.
— Tak, ten abbé jest bardzo interesujący, ale pojmuje sprawę nie tak, jak trzeba… Według mnie, wieczysty pokój jest możliwy, ale nie potrafię tego wypowiedzieć… Tylko że nie przez równowagę polityczną…
Książę Andrzej, widać, nie interesował się tymi abstrakcyjnymi rozmowami.
— Mon cher75, nie można wszędzie i wszystkim mówić tego, co tylko myślisz. No cóż, zdecydowałeś się wreszcie na coś? Czym zostaniesz — kawalergardem czy dyplomatą? — zapytał książę Andrzej po chwili milczenia.
Pierre usiadł na kanapie, podwinąwszy nogi.
— Proszę sobie wyobrazić, że ciągle jeszcze nie wiem. Nie podoba mi się ani to, ani tamto.
— Ale trzeba się przecie na coś zdecydować. Ojciec twój czeka. Pierre, mając lat dziesięć, został wysłany za granicę z guwernerem-księdzem, przebywał tam do dwudziestego roku życia. Kiedy powrócił do Moskwy, ojciec zwolnił l’abbé i rzekł do młodego człowieka: „Teraz jedź do Petersburga, rozejrzyj się i wybieraj. Zgadzam się na wszystko. Masz tu list do księcia Wasilija, a tu pieniądze. Pisz o wszystkim, we wszystkim ci pomogę”. Pierre już od trzech miesięcy wybierał karierę i nic nie robił. Właśnie o tym wyborze mówił z nim książę Andrzej. Pierre tarł czoło.
— On chyba musi być masonem — rzekł, mając na myśli l’abbé, którego widział na przyjęciu.
— To wszystko banialuki — przerwał mu znowu książę Andrzej. — Pomówmy lepiej o rzeczy. Byłeś w gwardii konnej?…
— Nie, nie byłem, ale przyszło mi coś do głowy, co chciałem księciu powiedzieć. Teraz jest wojna przeciw Napoleonowi. Gdyby to była wojna o wolność — zrozumiałbym, pierwszy bym wstąpił do wojska; ale pomagać Anglii i Austrii przeciw największemu człowiekowi świata — to niedobrze…
Książę Andrzej tylko wzruszył ramionami, słuchając dziecinnych słów Pierre’a. Dał do poznania, że na takie głupstwa nie można odpowiadać, istotnie, na to naiwne pytanie trudno było odpowiedzieć inaczej, niż odpowiedział książę Andrzej.
— Gdyby wszyscy wojowali tylko zgodnie z przekonaniami, toby wojen nie było — rzekł.
— I to byłoby pięknie — odpowiedział Pierre.
Książę Andrzej uśmiechnął się.
— Bardzo możliwe, że byłoby pięknie, ale tak nigdy nie będzie…
— No, a dlaczego książę idzie na wojnę? — zapytał Pierre.
— Dlaczego? Nie wiem. Tak trzeba. Poza tym idę… — przerwał. — Idę dlatego, że to życie, które tutaj prowadzę, to życie nie dla mnie!
W sąsiednim pokoju zaszeleściła suknia kobieca. Książę Andrzej, jakby się ocknąwszy, otrząsnął się, a twarz jego przybrała ten sam wyraz, jaki miała w salonie Anny Pawłowny. Pierre spuścił nogi z kanapy. Weszła księżna. Była już w innej sukni, domowej, ale równie eleganckiej i świeżej. Książę Andrzej wstał i grzecznie przysunął jej fotel.
— Myślę często, dlaczego — zaczęła księżna jak zawsze po francusku, pospiesznie i skrzętnie sadowiąc się w fotelu — dlaczego Anette nie wyszła za mąż? Jacyście wy wszyscy głupi, messieurs76, żeście się z nią nie ożenili. Wybaczcie mi, ale całkiem nie rozumiecie się na kobietach. Ale z pana dysputant, monsieur Pierre.
— Z małżonkiem pani też ciągle dysputuję: nie rozumiem, dlaczego chce iść na wojnę — powiedział Pierre, bez żadnego skrępowania (tak zwykłego u młodego mężczyzny względem młodej kobiety) zwracając się do księżny.
Księżna wzdrygnęła się. Widocznie słowa Pierre’a przejęły ją do głębi.
— Ach, ja mówię to samo! — rzekła. — Nie rozumiem, stanowczo nie rozumiem, czemu mężczyźni nie mogą żyć bez wojny? Dlaczego my, kobiety, niczego nie chcemy, dlaczego nic nam nie potrzeba! No, bądźże pan sędzią. Ciągle mu powtarzam: tutaj jest adiutantem wujaszka, nader świetna pozycja. Wszyscy go znają, cenią. Niedawno słyszałam u Apraksinów, jak pewna dama pytała: „C’est çale fameux prince André?” Ma parole d’honneur!77— zaśmiała się. Wszędzie jest tak przyjmowany. Bardzo łatwo mógłby zostać fligiel-adiutantem. Wie pan, monarcha nader łaskawie z nim rozmawiał. Mówiłyśmy z Annette, że to bardzo łatwo można by urządzić. Jak pan myślisz?
Pierre spojrzał na księcia Andrzeja, a zauważywszy, że rozmowa nie podoba się przyjacielowi, nic nie odpowiedział.
— Kiedy książę jedzie? — zapytał.
— Ah! ne me parlez pas de ce départ, ne m’en parlez pas. Je ne veux pas en entendre parler — zaczęła mówić księżna tym samym kapryśnie-filuternym tonem, jakim rozmawiała w salonie z Hipolitem, ale który wyraźnie mało pasował do domowego kółka, gdzie Pierre był jakby członkiem rodziny. — Dzisiaj, kiedy pomyślałam, że trzeba zerwać te wszystkie cenne stosunki… A zresztą, ty wiesz, André? — znacząco mrugnęła na męża. — J’ai peur, j’ai peur!78 — wyszeptała, a plecy jej drgnęły.
Mąż patrzył na nią z takim wyrazem, jakby się zdziwił, zauważywszy, że oprócz niego i Pierre’a jeszcze ktoś znajduje się w pokoju, jednak z chłodną grzecznością zwrócił się pytająco do żony:
— Czegóż się boisz, Lizo? Nie mogę zrozumieć — oświadczył.
— Otóż to, wszyscy mężczyźni są egoistami. Wszyscy, wszyscy są egoistami! Dla swoich kaprysów, Bóg wie czemu, rzuca mnie, zamyka samą na wsi.
— Z ojcem i siostrą, nie zapominaj — rzekł spokojnie książę Andrzej.
— Wszystko jedno: samą bez mych przyjaciół… I chce, żebym się nie bała.
Ton jej był już zrzędzący, maleńka warga uniosła się, nadając jej twarzy nie radosny, ale zwierzęcy, wiewiórczy wyraz. Umilkła, jakby uważając za niestosowne mówić wobec Pierre’a o ciąży, gdyż w tym właśnie tkwiła istota sprawy.
— A przecież nie zrozumiałem, de quoi vous avez peur79— powiedział wolno książę Andrzej, nie spuszczając oczu z żony.
Księżna poczerwieniała i rozpaczliwie zatrzepotała rękami.
— Non, André, je dis que vous avez tellement, tellement changé…80
— Twój lekarz każe ci wcześniej kłaść się spać — oświadczył książę Andrzej. — Położyłabyś się.
Księżna nic nie odpowiedziała, ale nagle jej krótka warga z wąsikami zadrgała; książę Andrzej wstał i wzruszywszy ramionami, przeszedł się po pokoju.
Pierre, zdumiony, patrzył naiwnie przez okulary to na niego, to na księżnę i poruszył się, jakby również chciał wstać, ale się rozmyślił.
— Co mnie to obchodzi, że jest tutaj monsieur Pierre — rzekła nagle mała księżna i jej ładniutka twarz rozpłynęła się nagle w płaczliwym grymasie. — André, już dawno ci chciałam powiedzieć: dlaczegoś się tak zmienił dla mnie? Co ci zrobiłam? Odjeżdżasz do wojska, nie żal ci mnie. Za co?
— Lise! — powiedział tylko Andrzej, lecz w tym słowie była i prośba, i pogróżka, a co najważniejsze — pewność, że żona sama pożałuje tych słów; ale ona ciągnęła spiesznie:
— Traktujesz mnie jak chorą albo jak dziecko. Ja wszystko widzę. Czyś taki był pół roku temu?
— Lise, proszę cię, przestań — powiedział książę jeszcze dobitniej.
Pierre, którego ta rozmowa coraz bardziej poruszała, wstał i zbliżył się do księżny. Widać nie mógł znieść widoku łez i sam gotów był się rozpłakać.
— Księżno, proszę się uspokoić. Wszystko to się pani wydaje, upewniam panią, że sam doświadczyłem… dlaczego… dlatego że… Przepraszam, obcy tu jest zbędny… Nie, proszę się uspokoić… Żegnam…
Książę Andrzej przytrzymał go za rękę.
— Nie, Pierre, poczekaj. Księżna jest tak dobra, że nie zechce mnie pozbawić przyjemności spędzenia wieczoru z tobą.
— Tak, on myśli tylko o sobie — rzekła księżna, nie wstrzymując łez gniewu.
— Lise — rzekł oschle książę Andrzej tonem podniesionym do tego stopnia, który wskazuje, że cierpliwość została wyczerpana.
Gniewny, wiewiórczy wyraz pięknej twarzyczki księżny zmienił się nagle w pociągający i wzbudzający współczucie wyraz lęku; spod rzęs spojrzała na męża swymi ślicznymi oczkami, a na jej twarzy ukazał się ów wyraz bojaźliwej skruchy, jaki miewa pies, szybko, ale słabo merdający spuszczonym ogonem.
— Mon Dieu, mon Dieu!81— rzekła księżna i zebrawszy ręką fałdy sukni, podeszła do męża i pocałowała go w czoło.
— Bonsoir, Lise82 — powiedział książę, wstając i uprzejmie, niby obcą, całując ją w rękę.
Przyjaciele milczeli. Ani jeden, ani drugi nie zaczynał rozmowy. Pierre spoglądał na księcia Andrzeja, książę Andrzej pocierał czoło swą drobną ręką.
— Chodźmy na kolację — rzekł z westchnieniem i wstając, skierował się ku drzwiom.
Weszli do wytwornej jadalni, świeżo i bogato urządzonej. Wszystko, od serwet do srebra, porcelany i kryształów, miało na sobie owo osobliwe piętno nowości, jakie bywa w gospodarstwie młodego małżeństwa. W połowie kolacji książę Andrzej wsparł się na łokciach i, jak człowiek, któremu już dawno coś leży na sercu i który nagle postanowił wywnętrzyć się, zaczął mówić z wyrazem nerwowego rozdrażnienia, jakiego Pierre jeszcze nie widział u swego przyjaciela.
— Nigdy, nigdy nie żeń się, mój drogi; radzę ci, nie żeń się dopóty, dopóki sobie nie powiesz, żeś zrobił wszystko, coś mógł, i dopóty aż nie przestaniesz kochać kobiety, którąś wybrał, dopóki jej nie przejrzysz; inaczej — popełnisz błąd okrutny i nie do naprawienia. Żeń się, kiedy już będziesz stary, niezdatny do niczego… Inaczej wszystko, co jest w tobie dobrego i wzniosłego, przepadnie. Wszystko rozproszy się w drobiazgach. Tak, tak, tak! Nie patrz na mnie z takim zdziwieniem. Jeśli spodziewasz się czegoś po sobie w przyszłości, to na każdym kroku będziesz czuł, że wszystko dla ciebie się skończyło, wszystko jest zamknięte z wyjątkiem salonu, gdzie może znajdziesz się na jednej stopie z nadwornym lokajem oraz idiotą… Co tam!
Machnął ręką energicznie.
Pierre zdjął okulary, wskutek czego twarz jego zmieniła się i w jeszcze większym stopniu wyrażała dobroć, i zdziwiony patrzył na przyjaciela.
— Moja żona — ciągnął dalej książę Andrzej — to wspaniała kobieta. To jedna z tych rzadkich kobiet, z którymi można być spokojnym o swój honor; lecz Boże drogi, cóż dałbym teraz za to, żeby nie być żonatym! Mówię to tobie jedynemu i pierwszemu, ponieważ cię kocham.
Mówiąc to, książę Andrzej był jeszcze mniej niż przedtem podobny do tego Bołkońskiego, który, rozparty w fotelu u Anny Pawłowny, mrużąc oczy, cedził przez zęby francuskie zdania. Jego pociągła twarz wciąż drgała nerwowym ożywieniem każdego mięśnia, oczy, w których przedtem ogień życia wydawał się zgaszony, teraz jaśniały promiennym, jasnym blaskiem. Widać było, że im bardziej zdawał się zazwyczaj apatyczny, tym energiczniejszy bywał w chwilach rozdrażnienia.
— Nie rozumiesz, dlaczego to mówię — ciągnął. — Przecież to cała historia życia. Ty powiadasz, Bonaparte i jego kariera — rzekł, choć Pierre nie mówił wcale o Bonapartem. — Ty powiadasz, Bonaparte; ale kiedy Bonaparte pracował, kiedy krok za krokiem zmierzał do swego celu, był wolny, nie miał nic prócz swego celu i — osiągnął go. Lecz zwiąż się z kobietą, a stracisz wszelką swobodę — niczym skuty więzień. I wszystkie twoje nadzieje, siły, wszystko już tylko ciąży i udręcza cię żalem. Salony, plotki, bale, próżność, nicość — oto zaczarowane koło, z którego nie mogę się wydostać. Teraz idę na wojnę, wojnę największą ze wszystkich, które były, i nic nie umiem, do niczego się nie nadaję. Je suis très aimable et très caustique — ciągnął dalej książę Andrzej — i u Anny Pawłowny chętnie mnie słuchają. I to głupie towarzystwo, bez którego moja żona nie potrafi żyć, i te kobiety… Gdybyś mógł wiedzieć, jakie są toutes les femmes distinguées83, i w ogóle kobiety! Ojciec mój ma rację. Egoizm, próżność, tępota, nicość pod każdym względem — oto kobiety, kiedy się ukazują takimi, jakimi są naprawdę. Kiedy patrzysz na nie w towarzystwie, wydaje się, że to jest coś, a to nic, nic, nic! Tak, moje serce, nie żeń się, nie żeń — zakończył książę Andrzej.
— Śmieszy mnie — rzekł Pierre — że książę siebie, siebie uważa za niezdatnego, a swoje życie — za życie zmarnowane. Przecie masz wszystko przed sobą, wszystko. A tymczasem…
Nie powiedział, co tymczasem, lecz jego ton wskazywał, jak wysoko ocenia swego przyjaciela i jak wiele się po nim spodziewa w przyszłości.
„Jak on może tak mówić?” — myślał Pierre. Pierre uważał księcia za wzór wszystkich doskonałości dlatego właśnie, iż książę Andrzej w najwyższym stopniu skupiał w sobie te wszystkie cechy, których brakowało Pierre’owi, a które można by najlepiej wyrazić pojęciem — siła woli. Pierre zawsze podziwiał umiejętność, z jaką książę Andrzej spokojnie traktował różnego rodzaju ludzi, jego niezwykłą pamięć, oczytanie (książę wszystko czytał, wszystko wiedział, o wszystkim miał pojęcie), a przede wszystkim jego zdolność do pracy i uczenia się. Jeśli Pierre’a często uderzał w Andrzeju brak zdolności do marzycielskiego filozofowania (do czego Pierre był szczególnie skłonny), to nie widział w tym słabości, ale siłę.
W najlepszych nawet przyjacielskich, niewymuszonych stosunkach pochlebstwo czy pochwała są niezbędne, jak smar niezbędny jest dla kół, aby się toczyły.
— Je suis un homme fini84 — oświadczył książę Andrzej. — Po co mówić o mnie? Mówmy raczej o tobie — rzekł po chwili milczenia i uśmiechnął się do swych myśli, które go pocieszyły.
Uśmiech ten momentalnie odbił się na twarzy Pierre’a.
— A cóż o mnie mówić? — powiedział Pierre, rozciągając usta w beztroskim, wesołym uśmiechu. — Cóżem to ja takiego? Je suis unbâtard! — i spurpurowiał nagle. Widać było, że zrobił wielki wysiłek, by to powiedzieć. — Sansnom, sans fortune…85 Cóż, doprawdy… — Ale nie powiedział, co doprawdy. —Na razie jestem wolny i jest mi dobrze. Tylko żadną miarą nie wiem, do czego się zabrać. Chciałem poważnie naradzić się z księciem.
Książę Andrzej patrzył na niego dobrymi oczyma. Lecz w jego spojrzeniu przyjaznym i tkliwym widniała przecie świadomość własnej wyższości.
— Jesteś mi drogi dlatego zwłaszcza, że w tym naszym świecie ty jeden jesteś żywym człowiekiem. Dobrze ci. Wybieraj, co chcesz, wszystko jedno. Wszędzie będziesz na swoim miejscu, pamiętaj tylko: przestań bywać u tych Kuraginów i prowadzić takie życie. To do ciebie nie pasuje: wszystkie owe hulanki, całe to huzarstwo i to wszystko…
— Que voulez-vous, mon cher— rzekł Pierre, wzruszając ramionami — les femmes, mon cher, les femmes!86
— Nie rozumiem — odrzekł Andrzej. — Les femmes comme il faut to co innego; ale les femmes Kuragina, les femmes et le vin87— tego nie rozumiem!
Pierre mieszkał u księcia Wasilija Kuragina i brał udział w hulaszczym życiu jego syna Anatola, tego właśnie, którego zamierzano dla poprawy ożenić z siostrą księcia Andrzeja.
— Wiesz co, książę — oświadczył Pierre, jakby mu nieoczekiwanie przyszła do głowy szczęśliwa myśl — serio, już dawno o tym myślałem. Prowadząc takie życie, na nic się nie mogę zdecydować, nad niczym się zastanowić. Głowa boli, pieniędzy brak. Zapraszał mnie dzisiaj, nie pojadę.
— Daj mi słowo honoru, że przestaniesz tam bywać!
— Słowo honoru!
Dochodziła już druga w nocy, kiedy Pierre wyszedł od swego przyjaciela. Była czerwcowa noc petersburska, noc bez ciemności. Pierre wsiadł do wynajętego powozu z zamiarem udania się do domu; lecz im był bliżej, tym bardziej czuł, że nie potrafi zasnąć tej nocy, przypominającej chyba wieczór albo ranek. Wzrok sięgał daleko w puste ulice. W drodze Pierre przypomniał sobie, że tego wieczora u Anatola miało się zebrać zwykłe towarzystwo graczy; po czym zwykle następowała pijatyka, kończąca się jedną z ulubionych rozrywek Pierre’a.
„Dobrze by pojechać do Kuragina” — pomyślał. Lecz natychmiast przypomniał sobie słowo honoru dane księciu Andrzejowi, że nie będzie bywał u Kuragina.
Lecz natychmiast, co zawsze bywa z tymi, których nazywamy ludźmi bez charakteru, tak namiętnie zapragnął jeszcze raz zaznać tego dobrze mu znanego hulaszczego życia, że postanowił jechać. I zaraz przyszła mu do głowy myśl, że dane słowo nic nie znaczy, gdyż zanim dał słowo księciu Andrzejowi, dał je także księciu Anatolowi, że będzie u niego, wreszcie pomyślał, że te wszystkie słowa honoru to rzecz umowna, niemająca żadnego określonego znaczenia, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że być może jutro umrze albo stanie się z nim coś tak niezwykłego, że wszystko honorowe i niehonorowe przestanie istnieć. Tego rodzaju rozważania, niweczące jego decyzje i projekty, często nachodziły Pierre’a. Pojechał do Kuragina.
Zajechawszy przed ganek dużego domu przy koszarach gwardii konnej, w którym mieszkał Anatol, wszedł na oświetlony ganek, na schody, potem w otwarte drzwi. W przedpokoju nie było nikogo; poniewierały się puste butelki, płaszcze, kalosze; pachniało winem, dobiegała oddalona rozmowa i krzyki.
Gra i kolacja już się skończyły, ale goście jeszcze się nie rozjeżdżali. Pierre zrzucił płaszcz i wszedł do pierwszego pokoju, gdzie stały resztki kolacji, a jeden z lokajów, sądząc, że nikt go nie widzi, dopijał ukradkiem ze szklanek. Z trzeciego pokoju słychać było harmider, śmiechy, krzyki znajomych głosów i ryk niedźwiedzia. Ośmiu młodych ludzi skupiło się z przejęciem koło otwartego okna. Trzech szamotało się z młodym niedźwiedziem, którego jeden z nich ciągnął na łańcuchu, strasząc nim drugiego.
— Stawiam sto na Stevensa! — krzyczał jeden.
— Uważaj, nie podtrzymuj! — krzyczał drugi.
— Ja na Dołochowa! — krzyczał trzeci. — Kuragin, przecinaj!
— No, zostawcie Miszkę, tu chodzi o zakład!
— Duszkiem, inaczej przegrana! — krzyczał czwarty.
— Jakub! Dawaj butelkę, Jakub! — wołał sam gospodarz, wysoki, piękny mężczyzna, stojący w środku ciżby, tylko w cienkiej koszuli, rozpiętej na piersiach. Poczekajcie, panowie! Oto i Pietrusza, drogi przyjaciel — zwrócił się do Pierre’a.
Głos inny, człowieka niewielkiego wzrostu, z jasnoniebieskimi oczyma, szczególnie zdumiewający trzeźwym brzmieniem wśród tych wszystkich pijackich głosów, zawołał od okna: — Chodź tutaj, przetnij zakład! — Był to Dołochow, oficer Siemionowskiego pułku, zawołany gracz i pojedynkowicz, mieszkający razem z Anatolem. Pierre uśmiechał się, wesoło spoglądając dokoła.
— Nic nie rozumiem. O co chodzi? — zapytał.
— Czekajcie, on nie jest pijany. Daj butelkę — powiedział Anatol i podszedł do Pierre’a, wziąwszy ze stołu szklankę.
— Przede wszystkim — pij.
Pierre zaczął pić szklankę za szklanką i patrząc na pijanych gości, którzy znowu stłoczyli się przy oknie, przysłuchiwał się ich rozmowie. Anatol nalewał mu wino i opowiadał, że Dołochow założył się z obecnym tutaj marynarzem Stevensem, Anglikiem, że on, Dołochow, wypije butelkę rumu, siedząc na oknie drugiego piętra, z nogami spuszczonymi na zewnątrz.
— No, wypijże do dna! — rzekł Anatol, podając Pierre’owi ostatnią szklankę. — Bo nie puszczę!
— Nie, nie chcę — odrzekł Pierre i odsunąwszy Anatola, podszedł do okna.
Dołochow trzymał Anglika za rękę i jasno, dobitnie wymieniał warunki zakładu, zwracając się przeważnie do Anatola i do Pierre’a.
Dołochow był średniego wzrostu, kędzierzawy, z jasnymi niebieskimi oczyma. Miał dwadzieścia pięć lat. Nie nosił wąsów, podobnie jak wszyscy oficerowie piechoty, toteż usta, najbardziej uderzający rys jego twarzy, były całe widoczne. Linia tych ust była nadzwyczaj delikatnie wygięta. Środek górnej wargi ostrym klinem energicznie opadał na silną wargę dolną, a w kątach ust formowało się ustawicznie coś w rodzaju dwóch uśmiechów, po jednym z każdej strony; wszystko to razem, szczególnie w połączeniu z twardym, czelnym a rozumnym spojrzeniem, sprawiało takie wrażenie, że twarzy tej niepodobna było nie zauważyć. Dołochow nie był człowiekiem majętnym, nie miał żadnych stosunków, a choć Anatol tracił dziesiątki tysięcy, Dołochow mieszkając z nim, potrafił przyjąć taką postawę, że zarówno Anatol, jak i wszyscy znajomi bardziej szanowali Dołochowa niż Anatola. Dołochow grał we wszystkie gry i prawie zawsze wygrywał. Choćby najwięcej wypił, nigdy nie tracił jasności umysłu. W owych czasach zarówno Kuragin, jak i Dołochow byli znakomitościami w petersburskim świecie wisusów i hulaków:
Przyniesiono butelkę rumu; dwaj lokaje z widocznym pośpiechem, wystraszeni radami i krzykami otaczających ich panów, wyłamywali ramę, która nie pozwalała usiąść na zewnętrznym spadzistym parapecie.
Anatol ze zwycięską miną podszedł do okna. Miał ochotę coś połamać. Odepchnął lokajów i szarpnął za ramę, ale rama się nie poddawała. Wybił szybę.
— Nuże, siłaczu — zwrócił się do Pierre’a.
Pierre ujął za poprzeczkę, szarpnął dębową ramę, łamiąc ją i wyrywając z trzaskiem.
— Wywalcie wszystko, bo jeszcze pomyślą, że się trzymam — rzekł Dołochow.
— Anglik przechwala się… co?… Dobrze?… — mówił Anatol.
— Dobrze — oświadczył Pierre, patrząc na Dołochowa, który wziął butelkę rumu do ręki i zbliżył się do okna, przez które widać było jaśniejące niebo i odblask zorzy porannej, zlewającej się z zorzą wieczorną.
Dołochow z butelką rumu w ręku wskoczył na okno.
— Słuchać! — krzyknął, stojąc na parapecie i zwracając się w stronę pokoju. Wszyscy umilkli.
— Idę o zakład (mówił po francusku, żeby go Anglik zrozumiał, ale mówił tym językiem nie bardzo dobrze). — Zakładam się o pięćdziesiąt imperiałów — a może pan chce o sto? — dodał, zwracając się do Anglika.
— Nie, pięćdziesiąt — odrzekł Anglik.
— Dobrze, o pięćdziesiąt imperiałów, że wypiję całą butelkę rumu, nie odejmując jej od ust, wypiję siedząc za oknem na tym miejscu (nachylił się i pokazał pochyły występ ściany za oknem) i nie trzymając się niczego… Tak?…
— Bardzo dobrze — rzekł Anglik.
Anatol zwrócił się do Anglika, ujął go za guzik fraka i patrząc na niego z góry (Anglik był niskiego wzrostu), zaczął po angielsku powtarzać mu warunki zakładu.