Apartament grzechu. Tom 1 - Karolina Wilchowska - ebook

Apartament grzechu. Tom 1 ebook

Wilchowska Karolina

4,3

Opis

WZNOWIENIE BESTSELLEROWEJ SERII!

 

Amy to młoda przedsiębiorcza kobieta, która lubi dobrą zabawę i ostry seks. Niestety, życie nie szczędzi jej kopniaków: najpierw narzeczony porzuca ją przed ołtarzem, potem wpada w ręce psychopaty i choć udaje się jej uniknąć śmierci, trauma pozostaje. A kiedy wreszcie znajduje wymarzonego partnera, Nathana, i wydaje się jej, że wyszła na prostą, znowu los usiłuje z niej zakpić.  

 

Czy Amy i Nathanowi uda się przeżyć starcie z seryjnym mordercą? Czy odnajdą szczęście i spokój w luksusowym apartamencie pełnym grzechu?

 

OSTRZEŻENIE

Książka zawiera sceny przemocy, treści kontrowersyjne i wulgaryzmy. Czytasz ją na własną odpowiedzialność. Przeznaczona jest tylko dla osób dorosłych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (32 oceny)
20
5
5
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Juskaa07

Całkiem niezła

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron dosłownie nie mogłam się oderwać. To co się działo w tej książce to był dosłownie szok. Thriller a nawet horror. Później akcja zwolniła i zamieniła się niestety w tani erotyk, który moim zdaniem wyszedł bardzo słabo. Końcówka książki to znowu mrożący krew w żyłach thriller. Gdyby wyciąć ten środek który kompletnie się nie udał byłaby z tego całkiem fajna książka. A tak to sama nie wiem co ja w końcu czytałam. Ah i koniecznie muszę dodać to że niektóre dialogi były koszmarne. Rozmowy między bohaterami były chwilami żenujące. Mam nadzieję że drugi tom będzie lepszy.
20
Justka1808

Nie polecam

Początek bardzo obiecujący niestety pozniej coś zawiodło... Nie wiem co to za gatunek ale na pewno nie romans erotyczny
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia Polecam
00
halyna_and_books

Nie oderwiesz się od lektury

Już od pierwszych stron książki wiele się dzieje. Amy zostaje porzucona przez narzeczonego tuż przed ślubem. Jakby mało miała pecha do mężczyzn to w dniu ślubu jej siostry osoba towarzysząca również zawodzi i się nie zjawia. Myślicie że to wszystko? O nie. Po ślubie Amy zostaje porwana przez psychopatę taksówkarza. Mężczyzna ma nie po kolei w głowie, ma cel aby uwolnić świat z pięknych kobiet, które tylko kuszą. Aż ciarki przechodzą po plecach. Dostajemy thriller pomieszany z horrorem.  W tym momencie zaczyna się walka dziewczyny o przetrwanie co nie jest łatwe. Na szczęście Amy jest twardą babką i się nie poddaje, walcząc o wolność za wszelką cenę. Po scenach wywołujących dreszcze Amy ucieka i odtąd jest trochę spokojniej.  Dziewczyna przeżyła traumę i ciężko to przechodzi. Na szczęście ma u boku Nathana, który jest także policjantem i chce ją chronić za wszelką cenę. Tylko czy mu się uda skoro gdzieś czai się psychopata, którego nie można namierzyć? Od książki ciężko było mi się o...
00
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie🌹
00

Popularność




Copyright © by Karolina Wilchowska, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by Adobe Firefly

Zdjęcie na drugiej stronie: Obraz Wim De graaf z Pixabay

Projekt okładki: Adam Buzek

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Wydanie II – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-513-7

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Epilog

Rozdział 1

Wszystko było jak w bajce. Biała suknia, kareta z konnym zaprzęgiem, przyszły mąż niczym książę i ja, jedna z pięciu druhen mojej siostry. Z westchnieniem czekałam na nią wraz z resztą zniecierpliwionych gości. Każda z nas ubrana w suknię o tym samym kroju, jednak w innych kolorach. Dziękowałam Bogu, że Julie nie kazała mi zakładać tej rażąco różowej. Moja była jasnobłękitna, prosta, z błyszczącym stanikiem wyszywanym kamieniami Swarovskiego oraz spódnicą z białą podszewką okrytą zwiewnym tiulem. Na mocno wyciętym dekolcie zawiesiłam srebrny łańcuszek z kryształowym krzyżem. Ślub odbywał się na plaży w prywatnej posiadłości jej narzeczonego, Davida. Tego majątku dorobił się jako prezes jednej z największych firm transportowych. Cóż, wszystko zależy od tego, co wysyła w świat.

Ukradkiem spoglądałam na telefon, który w małej, błyszczącej torebce leżał na krześle obok mojej mamy. Matka ponaglała mnie, abym stanęła pod pergolą z białych i kremowych róż. Na podeście przy rzeźbionym ołtarzu czekał pastor. Nieco pulchny, w białej szacie ze złotą stułą wyglądał na nieco zniecierpliwionego. Becky, moja ciemnoskóra koleżanka, również druhna, tyle że w sukience w kolorze cytryny, stuknęła mnie w ramię. Zerknęłam w jej stronę. Nudziła się jak reszta zebranych gości. Państwo młodzi obowiązkowo spóźniali się, powodując chwilowe zamieszanie wśród czekających.

Zebrali się już prawie wszyscy. Tak, prawie to adekwatne w tamtym momencie słowo. Na zaproszeniu, które otrzymałam, było napisane z osobą towarzyszącą. Wiedziałam, kogo miała na myśli moja siostra, wręczając mi je kilka tygodni wcześniej. Oczywiście zrobiłam jej tę przyjemność i zaprosiłam Nathana, mojego przyjaciela, z którym Julie wiązała tak wielkie nadzieje w stosunku do mnie. Obawiałam się, że mimo wszystko i tak nic z tego nie będzie. Obiecał się zjawić, wyrwać z przeklętej pracy na ten cholerny ślub, ale po raz kolejny jego słowo okazało się nic nie warte. Mama wzięła moją torebkę, kręcąc nerwowo głową. Jej jasne jak słońce, tlenione włosy poruszyły się energicznie. Ścięte na boba do ramion zasłaniały nieco piegowatą, opaloną twarz. Duże, podkreślone eyelinerem oraz sztucznymi rzęsami niebieskie oczy skosiły mnie lodowatym spojrzeniem. Pewnie zmarszczyłaby czoło, gdyby nie botoks wstrzyknięty tam tuż przed ślubem; tam i w policzki. Ubrana w suknię z rozcięciem, która odsłaniała jej zgrabne, wymodelowane na siłowni nogi, chciała, abym skupiła się na zadaniu. Moja torebka niemal zniknęła w długich, szczupłych dłoniach o palcach zakończonych mocno różowymi pazurami spiłowanymi w szpic. Przytaknęłam, miała rację. Czekanie na Nathana było bez sensu. Jakby miał być, już by tu się zjawił.

Wróciłam do szeregu druhen i stanęłam przy samym pastorze. Rozejrzałam się po raz kolejny. Na plaży zgromadziły się tłumy. Z przodu na białych krzesełkach siedziała rodzina, dalej stali mniej ważni a dla mnie zupełnie obcy ludzie. Pomiędzy rzędami leżał długi, czerwony dywan, pod którym sprytnie ukryto ścieżkę z desek. Moja siostra zapewne znowu założy parę tych dwunastocentymetrowych szpilek, które wtopiłyby się w piach po pierwszym kroku. Wiatr jak na złość ucichł, a to sprawiało, że zaczynałam się okropnie pocić w tym upale. Tak samo jak reszta druhen. Zaczynały narzekać na spóźnialstwo panny młodej. Coś tam chichotały, że nic się nie zmienia oprócz jej nazwiska. Pokręciłam głową, gdy w końcu pojawiła się biała kareta zaprzężona w dwa konie. Drzwi otworzyły się i wysiadł najpierw pan, niekoniecznie młody. David był już grubo po czterdziestce. Miał za sobą dwa małżeństwa i troje dzieci, ale przecież mojej siostrze to nie przeszkadzało. Na ciemnych włosach widać było pierwsze oznaki siwizny, tak samo zresztą jak na kręconej brodzie. Ubrany w szary surdut oraz spodnie z wysokim stanem, opierał się na eleganckiej lasce z czerwonym rubinem w rączce. Butonierka, w którą wpięto bukiecik z kremowych róż, pięknie współgrała z koszulą w tym samym kolorze. Podał dłoń pannie młodej, która wyłoniła się z powozu. Typowa księżniczka, rudowłosa jak ja, olśniewała urodą i szykiem. Suknia, którą miała na sobie, warta była grube tysiące. Cała biała, co raczej nie odzwierciedlało stanu jej niewinności, miała gorset bez ramiączek wyszywany kryształami. Spódnica stworzona została z kilkunastu warstw błyszczącego tiulu i ozdobiona maleńkimi różyczkami. Włosy spięte w kok z dużym, świecącym diademem oraz welonem nie były niczym zaskakującym, ale pasowały do całości kreacji. Słodka buzia z delikatnym makijażem przyciągała męskie spojrzenia. Czerwona szminka podkreślała biel zębów, które moja siostra szczerzyła do wszystkich. Machała wymanikiurowaną dłonią z pierścionkiem zaręczynowym z ogromnym brylantem. Tego dnia była naprawdę piękna.

Ceremonia na szczęście nie trwała długo.

Przysięgi, obrączki i mieliśmy świeżo upieczonych państwa Miles. Moja siostra ze swoim śnieżnobiałym uśmiechem kazała ustawić się w półkole wszystkim niezamężnym kobietom. Próbowałam uciec gdzieś w tył, aby – nie daj Bóg – nie rzuciła w moją stronę bukietu z kremowych różyczek. Osobiście go układałam, dodając złotą wstążkę i ozdabiając wiszącą girlandą z liści i diamencików. Uważałam, że to była jedna z najpiękniejszych wiązanek, jakie udało mi się stworzyć w życiu. Oczywiście leciał w moją stronę. W ostatnim momencie lekko popchnęłam tam Becky, a sama odskoczyłam. Miałam złe doświadczenia dotyczące ślubu i nie miałam zamiaru kiedykolwiek wychodzić za mąż. Może mi się to zmieni za kolejnych dziesięć lat. Za to zaskoczenie było niesamowite, gdy trafił w ręce Becky.

Zaśmiałam się, widząc jej wściekłe spojrzenie. Ona chyba nawet bardziej niż ja uważała małżeństwo za zbędne. Wolała się bawić, a nie wiązać z kimś na całe życie.

– Ty miałaś to złapać – mruknęła. – Popchnęłaś mnie!

– Nie, nie, nie. Skoro go masz, to znaczy, że należy się tobie.

– Zobaczysz, odegram się – dodała, ale już ze śmiechem.

Na tradycyjny obiad weselny nie musieliśmy wędrować daleko. Z racji tego, że ślub odbywał się na terenie wielkiej, nadmorskiej posiadłości Davida, bufet oraz stoliki ustawiono pod namiotami na plaży. Na środku oczywiście nie mogło zabraknąć parkietu do tańca, a przygrywał nam zespół jazzowy. Miałam stolik z mamą, ojczymem oraz krzesło wciąż czekające na mojego nieobecnego partnera. Uporczywie dzwoniłam na jego komórkę, bo zaczynałam się martwić. Sprawił mi przykrość, nie zjawiając się w tak uroczystym dla Julie dniu.

– Nie ma co się złościć. Na pewno zatrzymało go coś ważnego – mówiła mama, widząc moje rozczarowanie, gdy odkładałam telefon na stolik.

– Tak, to co zwykle, praca – burknęłam.

Musiałam jednak zacząć się uśmiechać. To był tak ważny dzień w życiu mojej siostry. Bawiła się, tańczyła na tych swoich kryształowych szpilkach i wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Po prostu była szczęśliwa. Mój zły humor nie mógł jej tego popsuć. Po kolejnym kieliszku wina zaczynałam nabierać coraz większej ochoty na taniec.

– A gdzie Nathan? – spytała Julie, podchodząc do mnie.

– Coś go zatrzymało w pracy.

– Oj, rozczarował mnie.

– Daj spokój. To facet, od nich nie można oczekiwać wiele.

– Liczyłam na niego.

– Ja też. Trudno, bawmy się i zapomnijmy.

– Dokładnie! – wtrąciła mama.

Julie ponownie do tańca porwał David. Różnica między nimi to ponad dwadzieścia lat. Tak samo jak u mojej mamy i jej drugiego męża, Rogera. Z tym że ona wciąż wyglądała jak modelka, a on nieuchronnie się starzał. Siedział cichutko przy tym samym kieliszku szampana, intensywnie o czymś myśląc. Już całkiem wyłysiał na czubku głowy, podczas gdy po bokach jego siwe loki sterczały jak u szalonego naukowca. To nie była miłość a zobowiązanie. Roger miał pieniądze i lata temu szalał za moją mamą, która pracowała u niego w firmie jako sekretarka. Brzmi klasycznie, nieprawdaż? Była już po rozwodzie z naszym ojcem, ja miałam ledwo pięć, a Julie sześć lat. Roger od razu pokochał nas jak własne córki. Nie miał dzieci, nigdy się ich nie doczekał, chociaż starał się o nie z moją mamą. Ale miał nas, co pomogło chociaż częściowo zaleczyć pustkę w sercu. A teraz, gdy był tuż przed siedemdziesiątką, na emeryturze, zaczynał coraz bardziej przypominać staruszka. Władzę w jego firmie zajmującej się tworzeniem oprogramowania na urządzenia z androidem przejęła mama. Mój ojczym nie był jednak w ciemię bity. Podpisali intercyzę, dzięki której zatrzymał przy sobie moją mamę na zawsze. Jej to nie przeszkadzało. Patrząc na to, jak wygląda zmęczony życiem i chorobami serca Roger, gdy jego szare oczy tak smutno i tęsknie spoglądają za młodością, myślałam o Julie. Ona skończy tak samo ze swoim świeżo upieczonym mężem. No a ja? Lepiej nie mówić. Po nieudanym narzeczeństwie, gdy zostałam haniebnie zostawiona przed ołtarzem ponad rok temu, postanowiłam nie angażować się w związki. Bycie singielką miało swoje plusy. Mieszkałam sama w dużym apartamencie, hodowałam piękne kwiaty, które zajmowały każdy kąt domu. Czasem, za namową Julie, umawiałam się na niezobowiązujące spotkania, ale nigdy nie przerodziło się to w nic poważnego. Miałam pecha w miłości, co potwierdzała nieobecność Nathana. Każdy facet mnie olewał, również on. Cóż, takie życie.

Napiłam się wina, coś zjadłam, wciąż niecierpliwie spoglądając na telefon. Druhny szalały na parkiecie, co chwilę zapraszając mnie do siebie. Wreszcie musiałam ustąpić, zrobić to dla siostry oraz Becky, która wciąż wypominała mi ślubny bukiet. Tańczyłam, jak umiałam, w tych przeklętych, białych szpilkach, które morderczo mnie obcierały. Klęłam na nie niczym szewc. Pierwszy raz w życiu kupiłam tak niewygodne buty w moim sprawdzonym butiku. Jak nic będę zmuszona oddać je do sklepu.

Usiadłam, bo znowu wznoszono kolejny toast. Tym razem to Roger postanowił powiedzieć kilka słów, choć było widać, że naprawdę był słaby. Podkreślał, że cieszy się z bycia naszym ojcem, nawet jeżeli nie biologicznym. Miło było tego słuchać, chociaż trochę przeszkadzało mi, że Julie tak aktorsko się wzruszyła. Tuliła się szczęśliwa do swojego męża. Potem były oczywiście zdjęcia rodzinne, na których stałam sama. Julie ciągle dopytywała o Nathana. Nie mogłam jej okłamywać w kółko, więc w końcu jej powiedziałam, że nie wiem. Taka była prawda. Posmutniała, wiedziałam, na co liczyła, ale ja tego nie czułam. Albo nie umiałam sobie poradzić ze świadomością, że jakiś mężczyzna mógłby dla mnie cokolwiek znaczyć. Prawdopodobnie przyczynę stanowił fakt, że Nathan był kiedyś najlepszym przyjacielem Colina, mojego niedoszłego męża. To skutecznie blokowało rozwój jakiekolwiek uczucia. Zresztą, tak było lepiej.

Musiałam się przejść, bo odrętwiałam od siedzenia przy stole na okrągłych niezbyt wygodnych krzesełkach. Minęłam tłum gości, a wchodząc na piasek, zdjęłam denerwujące szpilki. Zaczynało lekko zmierzchać. Było już grubo po ósmej, mieliśmy naprawdę przyjemną końcówkę lata. Podeszłam do falującej wody, by pomoczyć stopy. Nieprzyjemne pieczenie na obdartych nogach nie chciało ustąpić. Zaklęłam pod nosem i próbowałam się wycofać na suchą plażę, ale tu wcale nie było lepiej. Jak sierota nadepnęłam na tiul od spódnicy i upadłam na tyłek. Pełna frustracji zaczęłam walić rękoma wokół siebie. Trzymane w dłoni buty zadziałały niczym dziecinne łopatki i obsypałam się ciepłym piaskiem. Jak to mówiła mama, kiedy byłam dzieckiem: „Bozia pokarała”. Westchnęłam i trochę się uspokoiłam. Na myśl, że zostałam wystawiona przez przyjaciela, zrobiło mi się przykro. Znaliśmy się trochę czasu, mieliśmy wielu wspólnych znajomych, choćby Colina, mojego niedoszłego męża. O tym lepiej nie wspominać. Nathana poznałam mniej więcej dwa lata wcześniej, gdy znalazłam na ulicy portfel. Niby nic wielkiego, zwyczajny, beżowy z jakiejś sieciówki. Zajrzałam, by sprawdzić, do kogo należy, aby go zwrócić. Wyjęłam dowód dziewczyny, która była właścicielką. Nie pochodziła z naszego miasta, więc musiałam pójść na najbliższy posterunek. Nathan pracował tam w wydziale zabójstw. Wpadłam na niego, gdy wychodził na ważne spotkanie. W pierwszej chwili rozbawiła go ta sytuacja, bo nie zajmował się rzeczami zaginionymi, ale pokazał, gdzie mam się udać. Później spotkałam go ponownie w Voo-Doo Club, barze z dyskoteką, okazał się kolegą Colina. Miał zostać świadkiem na naszym ślubie, który planowaliśmy na wiosnę, ale to już zupełnie inna historia.

Nie mogłam uwierzyć, gdy w torebce rozdzwonił się mój telefon. Pospiesznie wstałam, otrzepując się z piachu. Widząc połączenie od Nathana, myślałam, że śnię. Jęknęłam z ulgą, wrzeszcząc do siebie słowo „nareszcie”.

Odebrałam.

– Dzwoniłaś, coś się stało?

– Stało? Gdzie ty, do cholery, jesteś?

– W domu. Dopiero wróciłem z posterunku. Co się tak wściekasz? – pytał.

– Ja chyba śnię! – wrzasnęłam. – Jest sobota, dwudziesty czwarty sierpnia, zapomniałeś?

– O czym? – Wciąż nie bardzo rozumiał.

– Wesele Julie, coś ci to mówi?

– Cholera! Zapomniałem! Wybacz! – zawołał.

– Wiesz co, nie mnie przepraszaj, tylko ją. Jest jej przykro, liczyła, że się zjawisz, a ty nie dałeś nawet znać, że cię w ogóle nie będzie.

– Nie, to nie tak. Naprawdę mam urwanie głowy.

– Wytłumaczysz się jej – przerwałam mu. Zaklął pod nosem. – Teraz to sobie możesz przeklinać. Na początku myślałam, że się spóźnisz, to jakoś cię broniłam, ale skoro w ogóle zapomniałeś, to będziesz musiał odkręcić to sam.

– Amy, nie miej mi tego za złe. Ok, nawaliłem, ale…

– Na razie.

Rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do torebki. Szczerze? Tak naprawdę to mnie było przykro, że Nathan się nie zjawił. Gdy on mnie potrzebował, zawsze zjawiałam się obok. Tym razem jednak to ja miałam prośbę, niewielkie zobowiązanie, z którego się nie wywiązał. Tak więc potwierdziła się teoria o moim pechu do mężczyzn.

Patrzyłam na falujący ocean. Potrzebowałam ochłonąć, nieco otrzeźwieć, bo zamierzałam jeszcze trochę zaszaleć. Byłam singielką, więc miałam do tego prawo. Nie trzymał mnie mąż ani dzieci, żadne zwierzątka, a jedynym dużym zobowiązaniem była kwiaciarnia, którą prowadziłam jako współwłaścicielka z Becky. Nie była jednak zwyczajna: dla nas nie było zamówień niemożliwych do realizacji. Kwiaty zamawiali ci, których było stać, głównie celebryci. Połączyłam przyjemne z pożytecznym, bo od zawsze chciałam babrać się w ziemi, sadzić cebulki, z których później wyrastały nowe rośliny. Każdy ma swoje pasje.

Wróciłam do zabawy po około pół godziny. Promile nieco ustąpiły, więc można pić dalej. Przysiadłam na chwilę obok zmęczonego Rogera i jego pięknej żony.

– Dowiedziałaś się, co z Nathanem? – spytała mama.

– A jak myślisz? Zapomniał.

– Julie będzie niezadowolona, bo obiecał jej taniec.

– Więc lepiej jej tego nie mówmy – stwierdziłam i wstałam. – To może ja sobie strzelę jakieś dobre winko, bo i tak wracam dziś taksówką.

– Będziesz znowu pić? – dziwiła się mama.

– No co? Nie będę cały wieczór siedziała przy jednym kieliszku szampana jak Roger.

Ojczym tylko się zaśmiał. Wiem, że miałby ochotę zaszaleć, ale dochodził do siebie po zawale. Sama jego obecność na ślubie Julie była czymś wyjątkowym. Lekarze nie pozwolili mu ruszać się z łóżka, kazali odpoczywać. Jednak kto opuściłby najważniejszy dzień w życiu córki? Nawet jeżeli tylko przybranej. Wolał iść, bo kto wie, kiedy powtórzy się okazja na wesele w najbliższym czasie?

Dla mnie zabawa dopiero się zaczęła. Szwedzki stół był pełen jedzenia oraz alkoholi, pod którymi uginał się blat. Nalałam sobie wina, wypiłam jednym haustem pierwszy kieliszek. Posmakowało mi, więc zabrałam całą butelkę i wróciłam do stolika. Po kolejnym kieliszku rozluźniłam się wystarczająco, aby znowu zatańczyć. Wpadłam w tłum pijanych imprezowiczów i szalałam na całego. Było prawie jak na spotkaniach singli w Voo-Doo Club, gdzie chodziłam po rozstaniu z Colinem. Co mnie ograniczało? Nic! Miałam dwadzieścia pięć lat, żyłam na własny rachunek. Mogłam robić, co chcę i popełniać tyle błędów, ile się dało.

Około pierwszej wiele osób odpadło. Impreza się kończyła. My też nie chcieliśmy siedzieć tak bez sensu, oglądając zapitych, żegnających się gości. Młodzi małżonkowie odprowadzali każdego na parking. Dziękowali za przybycie, zapraszali na poprawiny następnego dnia. Chcieli uroczyście pożegnać się, zanim wylecą w podróż poślubną na Hawaje.

– Chodź, zamówię ci taksówkę – stwierdziła mama.

Nie protestowałam. Dreptałam boso przed dużą, białą willą, która z zewnątrz nie różniła się specjalnie od innych postawionych w okolicy. Mama, trzymając za ramię Rogera, szła tuż obok. Wprawdzie nie piła i mogłaby mnie odwieźć, ale jej mąż był już zbyt zmęczony na dodatkowe kilometry. Mnie wystarczyła taksówka.

– Nie wściekaj się na Nathana…

– Mamo, nie zaczynaj znowu – warknęłam.

Nie drążyła tematu. Wsiadłam na tylne siedzenie samochodu, rzuciłam buty obok, podałam adres i ruszyliśmy. Taksówkarz coś zagadywał, chyba pytał o imprezę. Nie bardzo mogłam mu odpowiedzieć, bo nawiew powietrza jakby usypiał. Kołysałam się na tylnym siedzeniu, a moje powieki stawały się coraz cięższe. To bardzo nieodpowiedzialne zasypiać w taksówce, nawet jeżeli nie miałam ze sobą żadnych kosztowności. W tych czasach nie można nikomu ufać.

Raptownie się przebudziłam. Uczucie kołysania minęło, więc sądziłam, że dotarłam pod mój apartamentowiec. Jednak zamiast świateł latarni dojrzałam jedynie nikłe światełko na podsufitce. Wszędzie poza autem panowała kompletna ciemność. Ktoś dotykał moich ud, próbując zdjąć mi majtki.

– Co pan wyprawia?! – zawołałam przerażona, odsuwając się gwałtownie.

– Tak szybko się obudziłaś? Poczekaj, będzie fajnie. Po co się szarpiesz?

Ponownie złapał moją nogę, by przyciągnąć mnie do siebie. Przez moją głowę przetoczyły się straszne myśli. Potwornie się bałam, nie chciałam, aby mnie skrzywdził albo co gorsza zabił. Usiłowałam się wyswobodzić z jego łap, wrzeszczałam i biłam go torebką, z której w końcu na wycieraczkę wypadł mój telefon. Uderzałam go najmocniej jak potrafiłam, ale nic sobie z tego nie robił. Złapał mnie za szyję i przygwoździł mocno do skórzanego siedzenia. Na jego młodej, około trzydziestokilkuletniej twarzy ujrzałam obłęd. Wręcz się ślinił, nachylając nade mną. W zielonych oczach za okrągłymi okularami czaiło się pożądanie. Wyglądało na to, że przemoc podniecała go do granic. Ocierał się o moje nogi, jakby już kopulował, wydając przy tym jęki zadowolenia.

Szarpałam go za włosy, drapałam po twarzy, ale on był jak w transie. Przyduszał mnie i odpuszczał na zmianę, wciąż napierając mocniej na moje nogi. Wtedy rozdzwonił się mój telefon. Udało mi się go sięgnąć pod siedzeniem, bo pochłonięty gwałceniem mojej nogi napastnik prawie szczytował. Przeciągnęłam palcem po ekranie, by odebrać.

– Zostaw to! – wrzasnął, wyrywając mi telefon.

– Pomocy! – zdążyłam zawołać, nim wyrzucił komórkę.

Wykorzystałam moment jego nieuwagi, gdy się nieco wyprostował. Z rozpiętego rozporka wystawał mu nabrzmiały członek, który lada chwila mógł eksplodować. Kopnęłam go w brzuch i wypchnęłam z auta. Upadł na ziemię, a ja zerwałam się z siedzenia. Wyszłam z samochodu i próbowałam się rozejrzeć po okolicy, znaleźć drogę ucieczki od potwora, który właśnie na czworakach grzebał się z liści. Złapał mnie za nogę i szarpnął, przez co upadłam na ziemię. Całym ciężarem zwalił się na moje plecy i sapał do ucha. Przygwożdżona błagałam o litość, co tylko mocniej go podniecało. Dookoła panowała totalna ciemność i trudno było się zorientować, gdzie jesteśmy. We florydzkich lasach można zabłądzić, utonąć w bagnie, ale uważałam, że wszystko będzie lepsze niż gwałt i śmierć z ręki obłąkanego psychopaty. Krzyczałam, wołałam o pomoc, gdy chciał dokończyć to, co zaczął. Bez trudu odwrócił mnie twarzą do siebie. Był bardzo potężnie zbudowany.

– Nikt nas tu nie znajdzie. Jesteśmy w samym sercu lasu, jest noc. Kogo błagasz o pomoc? Co najwyżej aligatory mogą cię teraz ocalić – mówił mi wprost do ucha.

– Jesteś obłąkany! Którą z kolei tak mamisz? Gwałcisz i zabijasz?

– Oj, dużo was było i jeszcze wiele was będzie. No już, pokaż, jak się potrafisz bawić.

Kręciłam się, zaciskałam nogi, aby tylko nie czuć jego podnieconego członka. To było obrzydliwe, gdy wciskał się między moje uda, jęcząc, jakby miał zaraz dojść. Był ode mnie większy oraz o wiele silniejszy. Musiałam coś wymyślić, jeżeli miałam wyjść z tego cało. Najważniejsze to przestać panikować.

W stalowym chwycie unieruchomił mi ręce, a ciałem przyciskał do ziemi. Gdy zbliżył się do mojej szyi, obleśnie ją liżąc, dostrzegłam swoją szansę. Jego ucho co chwilę stykało się z moimi ustami. Uznałam to za jedyną możliwość. Szarpnęłam się nieco do góry i złapałam małżowinę zębami. Ścisnęłam ją z całej siły, czując, jak pęka pod naporem moich szczęk. Zawył i łapiąc się za odgryzione ucho, runął do tyłu. Nie miałam żadnego planu, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od tego potwora. Zerwałam się na nogi, ale zachwiałam się i wpadłam na niego. Mimowolnie próbowałam się czegoś przytrzymać, żeby ponownie nie upaść i wtedy zerwałam z jego koszuli identyfikator ze zdjęciem i numerem licencji. Zaczęłam uciekać, gdzie nogi poniosą, byle tylko dalej od tego szaleńca.

– Zdechniesz tam! Pochłonie cię las, zwierzęta zjedzą twoje przeklęte ciało! Głupia dziwka! – wrzeszczał za mną.

Nieważne co mówił, ja wiedziałam, że muszę uciekać. Byłam zdeterminowana, bo chciałam żyć i ukarać tę bestię. Kolejne gałęzie raniły moje ciało. Potknęłam się i zaczęłam toczyć w dół jakiegoś zbocza. Trwało to ledwie chwilę i zaraz poczułam coś mokrego. To woda, jakieś bagno, w którym na szczęście nie utknęłam. Wyczułam za sobą drewnianą kłodę, która częściowo była zanurzona w tym bajorze. Usiadłam na niej, opierając o inne drzewo. W tej pozycji zamierzałam dotrwać do wschodu słońca i wtedy zorientować się, gdzie jestem.

Rozdział 2

Usłyszałam szelest i dojrzałam światło latarki tuż za moimi plecami. Schowana za szerokim drzewem byłam prawie niewidoczna, musiałam tylko uważać, żeby się zbyt gwałtownie nie poruszyć. Zatkałam usta dłońmi, aby przytłumić oddech lub odruchowo nie wydać z siebie jakiegoś dźwięku. Psychol nie odpuszczał. Chciał dokończyć swoje dzieło, bo z pewnością bał się konsekwencji. Jeżeli przeżyję tę okropną noc, a potem dotrę jakimś cudem na policję, zniszczę go. Byłam zdeterminowana, aby przetrwać za wszelką cenę. Skuliłam się jeszcze bardziej, nogi docisnęłam maksymalnie do klatki piersiowej. Tylko cudem mógł zauważyć moje drobne ciało. Minął mnie w odległości dosłownie dwóch metrów. Zaklął pod nosem, uderzając ręką o drzewo. Najwidoczniej widział, dokąd uciekłam i gdzie spadłam, skoro tak skrupulatnie przeczesywał to miejsce.

– Mam nadzieję, że ta szmata utonęła – warknął pod nosem.

Coś plusnęło w wodzie kilka metrów po mojej lewej. Od razu zwrócił, zapewne sądząc, że to ja. Ruszył w tamtym kierunku i zatrzymał się na brzegu bagna, oświetlając je, na szczęście już z daleka ode mnie. Rozglądał się, chciał mieć pewność co do mojej śmierci. Strzelił kilkukrotnie w wodę, widocznie dojrzał jakiś cień albo może przepływającego aligatora. Echo wystrzałów przerwało na moment głuchą ciszę. Jeszcze mocniej zacisnęłam usta. Najchętniej zerwałabym się do biegu, by uciec stąd jak najszybciej, ale byłoby to chyba najgłupsze posunięcie w historii. Musiałam poczekać aż sam odejdzie i tak wkrótce się stało. Światło latarki zaczynało znikać pośród drzew, a śledziłam wzrokiem kierunek, bo zrozumiałam, że to może mnie doprowadzić do drogi. Znajdowała się tuż za mną, kilkanaście metrów w górę zbocza, z którego się stoczyłam. Aż dziwne, że tak szybko odpuścił. Wolałam się nad tym nie głowić, tylko spokojnie poczekać aż odjedzie. Do świtu niedaleko. Skoro odszedł, to znaczy odpuścił, a ja, przynajmniej teoretycznie, byłam bezpieczna. Nie miałam ani torebki, ani telefonu. Jednak zyskałam coś ważnego, służbową legitymację ze zdjęciem, co pomoże go zidentyfikować. Ściskałam ją kurczowo. Dookoła panowała cisza oraz głęboka ciemność. Nie było księżyca, a gwiazdy nie dawały wystarczająco dużo światła, by cokolwiek dostrzec. Najważniejsze, że żyłam, nawet jeżeli mocno poobijana i z prawdopodobnie złamaną lewą ręką. Teraz, kiedy trochę odpuściła adrenalina, bolała mnie coraz bardziej. Dopiero wtedy popłynęły pierwsze palące zmarznięte policzki łzy. Płakałam, jęcząc niczym ranne zwierzę, kuląc się w podartej sukience pod drzewem. Woda moczyła mi nagie pośladki, bo ten zbok zerwał mi majtki, a moskity i inne owady rzuciły się na mnie, jakby w życiu niczego lepszego nie jadły. Każdy odsłonięty kawałek skóry, każda najdrobniejsza nawet ranka przyciągała całe roje.

– Tylko kilka godzin, jeszcze tylko trochę i będzie jasno.

Chociaż próbowałam sobie to usilnie wmówić, to wcale nie robiło mi się raźniej. Bo co, jeżeli zrobi się jasno, a ja i tak nie znajdę drogi powrotnej? Nie byłam pewna, gdzie jestem, dokąd mam iść, nawet jeżeli wydawało mi się, że potrafię zlokalizować drogę. Ktoś na pewno będzie mnie szukał, ale jak ma określić moje położenie? Mokradła i lasy na Florydzie są na każdym zakręcie tego stanu. Miną dni, zanim ktoś mnie tu odnajdzie. Nie chciałam umierać w takim miejscu, na dodatek sama. Tylko że lepsze to, niż zostać okrutnie zgwałcona, a następnie zabita przez napalonego taksówkarza. Już nigdy nie pojadę sama taksówką! Obiecuję to sobie.

Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Szok opadł wraz z poziomem alkoholu we krwi. Byłam wykończona, brudna i zmarznięta. Śniłam o moim mieszkanku, miejscu, gdzie czułam się bezpiecznie. Zaraz po przekroczeniu progu apartamentu wchodziło się do dużego salonu połączonego z jasną kuchnią. Uwielbiałam tę przestrzeń, a widok z przeszklonego tarasu prosto na część miasta był po prostu bajeczny. Po prawej ukryte za wolnostojącą ścianą znajdowało się przejście do sypialni. Tuż obok łazienka z wielką wanną, w której mogłam się cudownie relaksować. Rozmarzyłam się w tym śnie nad ciepłą kąpielą. Ale najbardziej tęskniłam za przytulnym salonem z wyjściem na szeroki taras. To tam spędzałam wolne chwile, pielęgnując kwiaty i niewielkie palmy w donicach, pośród których mogłam spokojnie przeczytać książkę lub zająć się fakturami. Na wygodnej huśtawce z wikliny przytwierdzonej do sufitu mogłam się bujać, siedząc jedynie w bieliźnie.

Obudziłam się z uśmiechem na twarzy i otworzyłam oczy. Było jasno. Nogi moczyły się w wodzie, ale na szczęście ja sama do niej nie wpadłam. Rozejrzałam się zdezorientowana, próbując ustalić, co się stało? Wkrótce wydarzenia poprzedniego wieczora dotarły do mnie z całą mocą. Musiałam wziąć kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. Słońce stało jeszcze nisko, jednak było już na tyle jasno, że mogłam spokojnie wrócić na ścieżkę. Wstałam i weszłam na suchą ściółkę, a w bose stopy od razu wbiły mi się drobne gałązki. Zaklęłam, bo zabolało, ale musiałam iść dalej. W żołądku miałam kocioł, jakby ktoś zamieszał mi w nim mikserem. Wypity wcześniej alkohol plus nerwy dały o sobie znać, po kolejnym kroku po prostu zwymiotowałam. Nie powiem, że przyniosło mi to ulgę. Miałam zawroty w głowie z powodu odwodnienia. Pragnienie wzmogło się niemiłosiernie, niemal zginało mnie w pół. Doszłam jednak do drogi, podtrzymując złamaną albo stłuczoną rękę, bo ból był koszmarny. Do tego doszły jeszcze pokaleczone stopy. Modliłam się, aby ktoś tu przyjechał, odnalazł mnie i zabrał do domu. Gdy stanęłam na raczej nieuczęszczanym szlaku, rozejrzałam się nerwowo. Przyszłam z prawej strony, a ponieważ w nocy obserwowałam światła samochodu, nabrałam pewności, że taksówkarz tędy nie wracał. Na wąskiej drodze pośród drzew panowała totalna cisza. Kuśtykałam przed siebie kilkanaście metrów, aż wreszcie dotarłam do miejsca, gdzie prawdopodobnie chciał mnie zgwałcić. Znalazłam torebkę oraz roztrzaskany o drzewo telefon. Zauważyłam ślady kół, więc postanowiłam iść za nimi. Widziałam je wyraźnie, bo teren był podmokły, a na dodatek nikt się tutaj nie zapuszczał. Po kolejnych kilkunastu minutach dotarłam do rozstaju. Były tu trzy oddzielne drogi i na żadnej z nich nie dojrzałam śladów. Tu ziemia była sucha, liście raczej równo wyjeżdżone. Znowu nie wiedziałam, co zrobić. Usiadłam pod drzewem, dysząc ciężko jak stary parowóz. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, w ustach czułam suchość, a w głowie kotłowało mi się z wysiłku. Popatrzyłam w niebo. Miałam wrażenie, że drzewa nade mną wirują. To zupełnie tak jakbym zakręciła się szybko, a następnie usiadła i patrzyła w górę. Na pewno robiliście tak nieraz. Chciałam odruchowo przełknąć ślinę, jednak w ustach nie miałam żadnej wilgoci. Osunęłam się na ziemię. Nie dałam rady już wstać. W duchu liczyłam, że ktoś mnie znajdzie, zanim znowu zapadnie zmrok. Wirowanie nie ustępowało. Gdybym miała czym, na pewno bym znowu zwymiotowała. Leżałam na ścieżce, patrząc na poruszające się pod wpływem niewielkiego wiatru liście. Oczy znowu zaczynały same się zamykać. Tym razem nie zasypiałam, a traciłam przytomność. Chwilę potem wszystko się urwało. Przynajmniej przestałam czuć ból ręki, zmęczenie, a nawet kocioł w głowie.

– Znalazła się moja zguba. – Usłyszałam znajomy głos.

Otworzyłam oczy, raptownie przytomniejąc. Przede mną klęczał ten psychopatyczny taksówkarz. Na uchu dostrzegłam duże ugryzienie oraz zaschniętą krew. Szyderczo się uśmiechał, a zza okularków spoglądały diaboliczne, jasne oczy. Wyciągnął broń w moją stronę, każąc mi wstać. Pokręciłam głową. Nie miałam sił i wiedziałam, jak się to skończy. Chciałam płakać, błagać, aby mnie zostawił w spokoju, ale szarpnął mnie za ramię, zmuszając do wstania.

– Widzę, że tym razem przegiąłem z tym gazem usypiającym, ale powinno ci wkrótce minąć. Przejdziemy się, porozmawiamy, poznamy się lepiej.

Gaz! Czyli to dlatego tak słabo się czułam. Sam alkohol czy kac nie zadziałałby w ten sposób. Wciąż trzymając mnie za ramię, prowadził ponownie ścieżką, którą uciekałam w nocy. Moje bose nogi plątały się pośród tiulowych strzępków spódnicy. Potykałam się, przez co mój oprawca robił się coraz bardziej nerwowy. Szarpał mną, gdy upadałam, popychał, pospieszając.

– Czekałem na ciebie całą noc. Wiedziałem, że gdzieś się tu ukryłaś. Chyba nie myślałaś, że ci odpuszczę, Amy.

– Skąd wiesz, jak mam na imię?

– Z telefonu. Ktoś wystawił cię do wiatru i urżnęłaś się jak świnia? No, opowiedz mi, chętnie poznam cię lepiej.

– Wesele znajomych, ktoś miał przyjść, ale się nie zjawił – kłamałam.

– No to warto by go ukarać – stwierdził, skręcając na nieco wydeptaną ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. – Rozwaliłem twój przeklęty telefon. W zaświatach i tak nie będzie ci potrzebny.

– Dlaczego to robisz? Po co? Sprawia ci przyjemność gwałcenie i zabijanie kobiet?

– Nie wszystkim tak robię. Niektórym odpuszczam, gdy grzecznie trzeźwe wracają do domu, do swoich mężczyzn lub rodzin. Takie imprezowe dziwki jak ty powinny jednak być tępione, bo kusicie swoim ciałem, i zdradzacie swoich mężczyzn.

– Jakaś cię skrzywdziła i teraz mścisz się na innych?

– Ta, która to zrobiła, już dawno skończyła jako wspaniały gulasz.

– Gulasz? – zdziwiłam się.

– Tak, żeby suki się nie odradzały, ktoś musi zajmować się ich ciałami. Nie chcę skażać matki ziemi waszymi zepsutymi zwłokami, więc poświęcam się i zjadam to, co się da.

– Jesteś nienormalny! – wrzasnęłam.

Uderzył mnie w twarz tak mocno, że upadłam na ściółkę. Poczułam krew, ale jednoczenie otrzeźwiałam do końca. Chyba tego mi było trzeba.

Popatrzyłam w jego stronę, gdy celował do mnie z broni. Trzęsła mu się ręka. Wyglądał na zagubionego, a jednocześnie urażonego tym, że nazwałam go nienormalnym. Chciałam coś powiedzieć, ale milczałam. Przetarłam usta, a następnie klęcząc, rozłożyłam ręce w geście poddania. Wolałam, żeby zabił mnie teraz, niż miał zgwałcić, zanim umrę. Pokręcił głową, zaczął drapać się po niej bronią, wciąż analizując to, co powiedziałam.

– Nie zabiję cię, bo to żadna przyjemność. Wstawaj! – stwierdził, a ja pokręciłam głową.

Strzelił obok mnie, a ja zakryłam uszy z przerażenia. Złapał mnie za ramię, zmuszając do wstania. Zaczął prowadzić dalej ścieżką, marudząc coś o zmianie planów. Co chwilę uderzał mnie w plecy, nakazując pośpiech. Po kilku minutach ujrzałam niewielki, drewniany domek, który wyglądał, jakby się miał za chwilę rozpaść i poczułam okropny zapach. Coś jak zgniłe mięso pozostawione w gorącym, zamkniętym pomieszczeniu. Nasilał się z każdym krokiem, aż łzy napływały do oczu. Musiałam zasłonić nos, jeżeli nie chciałam się udusić. Fetor stawał się coraz wyraźniejszy, bardziej gryzący, wręcz przenikał przez skórę. Kaszlałam, próbując zapanować nad odruchem wymiotnym. Taksówkarz nawet nie zareagował, nadal zmuszał mnie, bym szła przed siebie. Minęliśmy ruderę. Tuż za nią znajdowało się lekkie wzniesienie, a nieco dalej wąwóz pełen rozkładających się ciał. Protestowałam, krzyczałam, błagając, aby nie kazał mi tam zaglądać. Śmiał się, widząc, jak desperacko zapieram się nogami o ziemię. Wprowadził mnie na szczyt. W dole pomiędzy drzewami zobaczyłam mnóstwo zwłok. Gdzieniegdzie leżały nagie kości, niektóre pozbawione skóry, oczu, czy poszatkowane na mniejsze i większe fragmenty. Były jak bufet dla lisów oraz innych padlinożerców z tej okolicy. Na końcu tej morderczej doliny widać było porozwlekane, porozrywane fragmenty ciał, które z pewnością jadły zwierzęta. Miliony much brzęczały nad tym trupim bagnem, tworząc akompaniament. Smród walił niesamowicie i tylko jeden Bóg wie, dlaczego jeszcze nikt nie odkrył tego miejsca zbrodni. Wciąż zasłaniałam usta i nos, aby zaczerpnąć chociaż odrobinę powietrza. Za każdym razem, gdy odwracałam głowę, taksówkarz, grożąc mi bronią, ponownie zmuszał mnie do patrzenia w tamtą stronę. Istna rzeźnia, bufet z trupów niewinnych kobiet.

– Ty też tak skończysz, jak jedna z tych dziwek, które narąbane wracały z imprezy. Ale nie teraz. Najpierw kogoś ci przedstawię.

Pchnął mnie z powrotem w stronę domku. Cała drżałam, nie mogąc usunąć spod powiek widoku ciał w dolinie. Każdemu czegoś brakowało, zupełnie jakby faktycznie zjadał jakieś fragmenty, a resztę wyrzucał niczym odpady. Zastanawiałam się, co zrobi ze mną? Która część mojego ciała trafi do jego obleśnych ust. Szok odebrał mi mowę, gdy przekroczyliśmy próg domku. Była to jednokomorowa konstrukcja z dziurawym dachem i prowizorycznym oknem. Naprzeciw drzwi ujrzałam jednak kuchenkę z butlą gazową oraz stolik z dwoma krzesłami. Obok stał bujany fotel, na którym ktoś albo w tym przypadku coś siedziało. Mężczyzna rzucił mnie na ziemię tuż przy wystającym z ziemi pręcie. Był wbetonowany, wysoki na około półtora metra. Obwiązał mi za plecami ręce taśmą, przyczepiając do niego. Niezwykle pomysłowe jak na szaleńca, słupek do krępowania ofiar. Stał ustawiony obok kuchenki, na której widziałam wielki, metalowy garnek. Tak musiał pastwić się nad każdą kolejną kobietą, zanim ją zabił. Osłabiał je psychicznie, pokazując miejsce, gdzie zostaną przyrządzone i zjedzone. Ja też miałam tak skończyć.

– Amanda, spójrz, mamy gościa – powiedział, nachylając się nad bujanym fotelem.

Odkręcił go w moją stronę, odsłaniając brązowy kocyk z frędzlami. Siedziała tam seks-zabawka, lalka ubrana w damskie ciuchy. Rudowłosa jak ja, z prawie ludzkim spojrzeniem, wyglądała jakby mnie obserwowała. W zielonej sukience, czarnych szpilkach, miała nawet pomalowane na czerwono paznokcie. Mężczyzna pochylił się nad nią, zupełnie jakby słuchał, co mówiła. Obłąkany!

– Amanda mówi, że masz piękny kolor włosów – stwierdził, przesypując między palcami moje loki.

– Dziękuję, ona również – burknęłam.

– Widzisz, wiedziałem, że się polubicie. Muszę coś załatwić, ale wkrótce do was wrócę i zabawimy się w trójkę – powiedział. – Co? Co szepczesz, kochanie? – dodał, nachylając się nad lalką. – Ale tak teraz? Przy gościu? No dobrze, skoro nalegasz.

Nie rozumiałam, o czym on pieprzy do tej lalki. Miał nierówno pod sufitem, skoro nadał jej imię, ubrał, a nawet rozmawiał z nią. Dopiero gdy przełożył lalkę na krzesło, zdjął jej majtki i rozchylił nogi, ukazując sztuczną pochwę, zrozumiałam, co ma zamiar zrobić. Odwróciłam wzrok w momencie, gdy rozpinał rozporek spodni. Słyszałam, jak z jękiem wchodzi w nią, a ona, jak to robotyczna seks-zabawka, zaczyna wydawać takie same „rozkoszne” dźwięki. Tak bardzo żałowałam, że moje dłonie były ciasno związane, bo nie mogłam zasłonić uszu. Trochę to trwało zanim psychopata wydał z siebie dziki okrzyk „o, tak”. Doszedł, odsunął się od lalki, po której spływało jego nasienie. Miałam ochotę zwymiotować na ten widok. To był koszmar, o którym nie da się zapomnieć przez kolejne lata. Mężczyzna ubrał swoją „ukochaną”, po czym odstawił ją na fotel. Podszedł do mnie z rumieńcami na twarzy, uklęknął.

– Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzało, jak uszczęśliwiam moją Amandę?

– Nie, skąd – odparłam.

Ledwo powstrzymywałam konwulsje.

Jakby sam zapach z zewnątrz nie wystarczał, to dobijał mnie ten obleśny widok, odgłosy jęków i mlasków posuwanej przez niego lalki. Chyba wolałam mieć to za sobą. Zaczynałam żałować, że nie zabił mnie, zanim tu przyszłam. Oszczędziłabym sobie tych wszystkich okropnych widoków, a przede wszystkim urazu psychicznego. Ja rozumiem, wszystko jest dla ludzi, ale to było nieludzkie.

Mężczyzna wyszedł, uprzedzając, że wróci do nas za kilka godzin.

Nie wiedziałam, co robić. Szamotałam się w nadziei, że taśma puści, ale podobno na srebrną nie ma mocnych. Gładka konstrukcja pręta nie pozwalała na przecięcie jej, nawet jeżeli będę próbować przesuwać ją w górę i dół. Nie poddawałam się jednak. Wciąż szarpałam co sił, wrzeszcząc, wołając o pomoc. Byłam gdzieś w środku jakiegoś lasu. Za domkiem rozkładały się niedojedzone przez psychopatę szczątki kobiet, a moim towarzyszem była seks-zabawka o imieniu Amanda. Gorzej nie mogłam sobie tego wyobrazić.

– I co? Podoba ci się takie życie?

Zagadałam do lalki jak niespełna rozumu. Gorzej, gdy się odezwie, odpowie mi i się zaprzyjaźnimy. Pokręciłam głową, bo to było jak horror i to – jak sądziłam – bez happy endu. Musiałam działać, zrobić coś, aby się uwolnić. Rozglądałam się po chatce, szukając jakiegokolwiek przedmiotu, aby móc rozciąć taśmę. Psychopatyczny taksówkarz musiał być naprawdę ostrożny, skoro nie znalazłam niczego. Zostawiał tu swoje ofiary na kilka godzin bez jedzenia oraz wody, pozbawiając do reszty poczucia bezpieczeństwa. Ja też, nawet jeżeli na co dzień byłam silną kobietą, traciłam grunt pod nogami. Brakowało mi pomysłów i wiary w to, że wyjdę z tego cało. Byłam przerażona, odwodniona, a na dodatek poobijana i obolała. Marzyłam, aby ten koszmar się skończył. Pierwszy raz widząc brak jakiegokolwiek wyjścia, chciałam już tylko umrzeć. Brzmiało to irracjonalnie, ale co mogłabym zrobić w tym momencie? Nie wolno bluźnić, myśleć o pragnieniu śmierci, wiem, ale ta sytuacja sama to wymuszała. Oparłam głowę na ostrym pręcie i zapłakałam. Łez było niewiele, bo odwodnienie nie pozwalało ich wytworzyć. Żal i poczucie bólu oraz bezsilności w tej sytuacji sprawiały, że zaczynałam usypiać. Ja tak to odreagowywałam, snem.

Przebudził mnie dźwięk trzaskania drzwiami. Byłam bardzo osłabiona, ale podniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą taksówkarza. Przebrany, w czystej białej koszuli oraz zielonych spodniach, podszedł z zakupami do stołu. Rzucił je obok wyrwanej mi wcześniej legitymacji taksówkarskiej.

Pocałował swoją Amandę, po czym wyjął z torby małą butelkę wody. Aż się oblizałam na jej widok. Otworzył i podszedł do mnie. Podsunął mi ją do ust i pozwolił się napić, pochłonąć do dna, śmiejąc się przy tym okrutnie. Dzięki Bogu była czysta i nie dodał do niej niczego.

– Musisz być w formie na nasz wielki finał.

– Jaki finał? – dopytywałam, gdy wrócił do stołu z pustą butelką.

– No wiesz, romantyczny wieczór, przyjemny seks, a potem pozbawię cię życia i uwolnię świat od ciebie. Mam zamiar zrobić z ciebie zupę. Jesteś taka koścista, więc chyba tylko na to się nadasz, Amy.

– Nie rób mi tego. Jeszcze można to odkręcić. Wypuść mnie, a ja zapomnę, że tu byłam, nie wydam ciebie ani twojej Amandy.

– Jej w to nie mieszaj, jasne?! – wrzasnął wściekle, odwracając się w moją stronę. – Ona zgrzeszyła, to fakt, ale po tym, jak ją zabiłem, wróciła w tej cudownej postaci. Teraz możemy się sobą cieszyć, zabawiać do woli i kompletnie nie przeszkadza jej to, co robię. Ona szanuje moje poświęcenie, to jak karzę wszystkie szmaty tego globu. Ciebie też to spotka, nie wywiniesz się.

Pokręciłam głową. Taksówkarz skończył rozpakowywać zakupy, zaczął spokojnie obierać warzywa, które następnie wrzucił do wielkiego sagana. Zalał to wodą z bańki, którą przyniósł zapewne z samochodu zaparkowanego niedaleko. Dużą, metalową zapalniczką podpalił palnik pod garnkiem. Potem rzucił ją na stół i wyciągnął scyzoryk. Odwrócił się w moją stronę, oblizując usta. Struchlałam i zacisnęłam nerwowo nogi. Nachylił się nade mną, po czym przeciął krępującą moje ręce taśmę. Od razu poczułam pulsującą, napływającą krew, która aż zawrzała, rozrywając odrętwiałe komórki. Masowałam dłonie, chcąc jak najszybciej przywrócić w nich właściwe krążenie.

– Musimy zacząć działać, jak mam zdążyć z kolacją dla mojej Amandy – stwierdził.

Cofnęłam się, aż do samej ściany. Mężczyzna pogłaskał mnie po policzku i nachylił się nade mną. Złapał moje włosy, raptownie wstając i zmuszając mnie do tego samego. Wymamrotał coś, że nie możemy zrobić tego na oczach jego ukochanej. Zaczął ciągnąć mnie na zewnątrz, a ja krzyczałam. Fala smrodu uderzyła jeszcze mocniej, bo o ile w prowizorycznym domku można było złapać oddech, tak na zewnątrz ani trochę. Było parno, duszno, wilgotno, przez co zapach zwłok za urwiskiem wydawał się silniejszy. Otworzyłam usta, bo szarpnął mną odruch wymiotny. Nic nie poleciało, mimo że skurcze żołądka nasilały się z każdym krokiem. Taksówkarz rzucił mnie na brzuch, po czym usiadł mi okrakiem na plecach. Związał mi ręce taśmą. Nie mogłam drgnąć, bo jego ciężkie ciało przyszpilało mnie skutecznie do podłoża. Złapał mnie za włosy, okręcając głowę w bok i nie pozwalając podeprzeć się rękoma pod ciałem. Drugą wolną dłonią zaczął rozpinać pasek oraz rozporek. Leżąc ze związanymi rękami, nie miałam szans na jakikolwiek ratunek. Płakałam, błagając, aby zabił mnie, ale nie gwałcił. Zaśmiał się tylko okrutnie, nachylając nade mną. Jego demoniczny rechot długo będzie obijał się echem w moim umyśle. Wsunął nogę między moje kolana, rozchylając je. Jego członek otarł się o moje nogi, stercząc w gotowości. Złapał go wolną ręką i pocierał nim o moje pośladki, to o udo, jakby napawał się władzą nade mną. Zaczął wydawać te nieprzyjemne odgłosy podniecenia. Próbowałam zaciskać kolana, ale to i tak było bezskuteczne.

– Rozluźnij się, a każde z nas będzie miało z tego przyjemność.

– Po moim trupie.

– To już wkrótce – dodał i puścił moje włosy.

Wsadził mi obie ręce między nogi, próbując je rozchylić. Okropnie zabolało, ale najwyraźniej o to mu chodziło. To był jego błąd. Nie wiem dlaczego, ale odruchowo wsunęłam związane ręce pod siebie i odwróciłam się na bok. Kopnęłam go z całych sił piętą w głowę. Z wrzaskiem runął do wąwozu pełnego ciał, z którego nie będzie mu tak łatwo wyjść. Mój instynkt mnie ocalił! Niewiele myśląc, wstałam ze związanymi rękoma i pobiegłam do chatki. To było nierozsądne, ale musiałam z niej zabrać legitymację taksówkarza. Chwyciłam ją ze stołu i ruszyłam do drzwi. Wyszłam z chatki i zobaczyłam taksówkarza, który wspiął się wyjątkowo szybko i wystawał barkami ponad krawędź skarpy. Zaczęłam uciekać ścieżką, gdy rozległ się huk wystrzału. Poczułam piekący ból w lewej łopatce i upadłam na ściółkę. Zamroczyło mnie na kilka sekund. Kiedy przymknęłam na chwilę oczy, przez moją głowę przetoczyły się obrazy z przeszłości: rodzinny dom, mama, tata, śmiech Julie na jej weselu podczas zabawy, pierwsze spotkanie z Nathanem, jego ciemne oczy spoglądające w moje. Obiecałam sobie, że jak to przeżyję, umówię się z nim, aby zrobić przyjemność mojej siostrze.

Otworzyłam oczy, czując odrętwienie na plecach. Gdy próbowałam się podnieść, po związanych rękach przeleciał prąd. Ponownie upadłam, tym razem płacząc. Tak bardzo chciałam znaleźć w sobie chociaż odrobinę siły, aby uciec jak najdalej od tego zwyrodnialca. Zacisnęłam dłonie w pięści i ponownie spróbowałam wstać. Na liście kapała krew od rany postrzałowej, kula przeszyła moje ramię na wylot. Szlochałam i drżałam, klęcząc na ścieżce. Odwróciłam się jednak i nie zauważyłam taksówkarza. Widocznie, gdy strzelił w moje plecy, musiał wpaść ponownie do wąwozu. Uznałam to za znak, ostatnią szansę na przetrwanie. Najpierw szłam na czworaka, jęcząc z bólu, ale pokonywałam drogę w żółwim tempie. Musiałam wstać na nogi, zacząć biec, nawet jeżeli uda mi się uciec tylko kilka metrów, zanim się wykrwawię. Wszystko będzie lepsze niż gwałt i śmierć z ręki zwyrodnialca. Oparłam ręce o drzewo, próbując dźwignąć się na nogi. Jednak byłam okropnie słaba, ponownie osunęłam się na kolana i odwróciłam w stronę urwiska, bo usłyszałam szelest poruszających się liści. Zwyrodnialec po raz kolejny wychodził z przeklętego wąwozu. Przełknęłam ślinę i zmusiłam się, by stanąć na nogi. Odepchnęłam się od pnia i zaczęłam biec. Chyba widok wychodzącego spod ziemi taksówkarza, który wyglądał niczym zombie, obudził we mnie instynkt przetrwania.

Nie miałam planu, ale chciałam znaleźć się jak najdalej od tego psychopaty, od miejsca, które pozostanie na zawsze moim koszmarem. Chatka z lalką oraz wąwóz pełen trupów zapadły mi w pamięć. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć na własne oczy. Może i byłam wolna, ale na pewno nie bezpieczna. Dysząc ciężko po kilku minutach biegu boso pośród drzew, upadłam na ziemię. Wyczerpał się limit sił na ten dzień. Powiedziałam sobie dość, zdając się na zrządzenie losu. Zasypiałam, wiedząc, że jeżeli taksówkarz mnie znajdzie, to wkrótce będę zimnym trupem. Spojrzałam na legitymację, którą wciąż ściskałam w ręku. Ktokolwiek mnie znajdzie, będzie miał dowód na to, kto wyrządził mi tak okrutną krzywdę.

– Jason Steward – przeczytałam.

Tak nazywał się mój oprawca, o ile to jego prawdziwe imię i nazwisko. Przestałam sobie tym zawracać głowę. Zamknęłam oczy i zasnęłam. Nie chciałam już dłużej walczyć, bo po co. Mogłam umrzeć, zostać rozszarpana przez zwierzęta albo nawet zjedzona przez Jasona Stewarda. Było mi to obojętne, bo najważniejsze, że mnie nie zgwałcił w tak okrutny sposób, jak miał zamiar. Szkoda tylko tych wszystkich innych kobiet, które skrzywdził, i tych, które z pewnością padną jeszcze jego ofiarą.

Coś mokrego i sapiącego dotknęło mojego policzka, przerywając moją drzemkę. Półprzytomna otworzyłam jedno, potem drugie oko i ujrzałam czarny pysk jakiegoś psa. Piszczał, ujadał, kręcąc się w kółko przy mnie. Na grzbiecie dojrzałam granatowy kubraczek z napisem Police. Ratunek! Chciał zdecydowanie pokazać, że coś znalazł. Szczekał najgłośniej, jak się da, ale każdy wydany przez niego dźwięk wydawał się jakby rozmyty. Zanim ponownie odpłynęłam, zobaczyłam jakąś ciemnoskórą postać w mundurze podbiegającą do zwierzaka. Ja jednak przestałam już reagować na jakiekolwiek bodźce z zewnątrz.

Rozdział 3

Dopiero gdy otworzyłam oczy i ujrzałam białe światło, nieco się zdenerwowałam. Umarłam?! Nie mogłam drgnąć, moje ciało było odrętwiałe, zimne niczym u trupa. Ręce odmawiały posłuszeństwa, a na dodatek piszczało mi w uszach. Przełknęłam ślinę, czując na twarzy coś dziwnego. Miałam maseczkę z tlenem. Gdy lekko odwróciłam głowę w lewą stronę wyraźniej dojrzałam rurki, kroplówkę i wenflon wbity w białą skórę. Poruszałam palcami, które wystawały spod szarego gipsu, jednak chyba nie miałam w nich czucia. Tak samo było z drugą dłonią. Przytomniałam, orientując się, gdzie jestem – w szpitalu. Sala była biała, dobrze oświetlona. Po lewej miałam drzwi wejściowe oraz inne, zapewne do łazienki. Po prawej znajdowało się okno, za którym ostro świeciło słońce. Na ścianie naprzeciwko dojrzałam białą komodę oraz kilka moich prywatnych rzeczy. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego tu jestem ani jak się znalazłam? Ostatnie, co pamiętałam, to jak wsiadałam do taksówki po weselu mojej siostry Julie.

– Dzień dobry, nareszcie się pani przebudziła – stwierdziła pielęgniarka, wchodząc do sali.

– Dzień… – wymamrotałam, nie dokańczając. Byłam naprawdę zmęczona.

– Spokojnie, za kilka dni będzie lepiej.

Przytaknęłam niepewnie, patrząc, co robi. Azjatka w białym fartuchu odpięła końcówkę kroplówki i podłączyła nową. Zmierzyła mi temperaturę, obejrzała opatrunek na lewym ramieniu, mówiąc, że świetnie się goi, po czym wyszła. Zaczęłam usypiać pośród jasnych ścian, wciąż nie pamiętając, co się stało. Może i lepiej. Mogłam spokojnie przejść rekonwalescencję po postrzale. Najgorsze dopiero przede mną.

Przez kolejne cztery noce miałam koszmary, przez które coraz bardziej przypominałam sobie ostatnie wydarzenia. Wciąż miałam przed oczami chwilę, gdy wchodzę do chatki, w której na bujanym fotelu siedzi lalka. Wyglądała jak żywa, w sukni i szpilkach sprawiała wrażenie uśmiechniętej, tak samo obłąkanej jak Jason Steward, który mnie porwał. Uczucie, gdy dotykał mojego ciała, nie chciało mijać. Kręciłam się przez sen, próbując siłą zrzucić to z siebie. Gorączkowałam, przez co nasilały się objawy lękowe, a koszmary stawały się wyraźniejsze, straszniejsze. Płakałam co noc, bardzo pragnęłam się pozbyć obrazów rozerwanych ciał, zapachu rozkładu, przez który wymiotowałam, mimo iż z tym walczyłam. Lekarz mówił, że to normalna reakcja organizmu na ostatnie wydarzenia i za jakiś czas powinny ustąpić. Zachwiano moje poczucie wartości oraz bezpieczeństwa. Bez dobrego psychiatry z pewnością się nie obejdzie.

Gdy nabrałam nieco sił, lekarz pozwolił na przesłuchanie. Przez ten cały czas nie miałam kontaktu z nikim z zewnątrz. Nie wiedziałam, kogo do mnie przyślą, czy będę miała odwagę rozmawiać z kimkolwiek. Siedziałam na łóżku, oglądając swoje wciąż odrętwiałe ręce. Nie miałam maseczki z tlenem, ale nadal podawano mi kroplówkę na wzmocnienie. Mogłam normalnie jeść, tylko że każdy mój posiłek zwykle lądował poza żołądkiem po wymiotach spowodowanymi stresem.

Rozległo się pukanie do drzwi. Od razu zwróciłam się w tamtą stronę, zapraszając przybysza. Z ulgą zobaczyłam Nathana, jak zwykle w swoim niepokornym image’u. Na jego męskiej, nieco zarośniętej twarzy ujrzałam zmartwienie. Jego czarne jak noc oczy wpatrywały się we mnie. Włosy koloru ciemny blond, ostrzyżone na krótko po bokach, z nieco dłuższą górą, dodawały mu uroku. Podszedł, skrzypiąc obuwiem sportowym po linoleum. W granatowej koszulce oraz czarnych jeansach wyglądał interesująco. Bez słowa usiadł na krześle przy łóżku. Miał szelki z kaburą, w której schował broń, a do paska doczepioną odznakę. W dużych dłoniach ściskał teczkę oraz telefon. Odłożył to na stolik, nadal milcząc. Wyciągnęłam do niego lewą rękę w gipsie. Miałam pęknięcie kości promieniowej, ale za trzy-cztery tygodnie powinno być już dobrze. Złapał ją jakby z ulgą.

– Jesteś tu służbowo? – zapytałam.

– Tylko teoretycznie – odparł, powstrzymując ściskający w gardle żal.

– Jakim cudem mnie znaleźliście?

– Odebrałaś mój telefon, to wystarczyło.

– Tak, w taksówce ktoś dzwonił, ale nie widziałam kto. Chciałam kogoś zaalarmować, że znalazłam się w niebezpieczeństwie.

– Od razu zacząłem działać. Namierzenie ostatniego połączenia nie było trudne, gorzej z przeszukiwaniem lasu. Psy znalazły strzępki twojej sukienki nad jakimś bagnem i pomyślałem o najgorszym – przerwał, ściskając moją dłoń mocniej. – Ale wtedy ktoś krzyknął, że mają kolejne ślady na drodze, potem na jakiejś ścieżce. Rozdzieliliśmy się, bo psy wariowały, zupełnie jakbyś biegała po lesie jak wariatka.

– Bo tak było. Nie miałam pojęcia ani co się dzieje, ani nawet gdzie byłam.

– Ten wariat wywiózł cię do lasu na mokradła Everglades. Gdyby nie ten telefon, nikt by cię tam nie szukał, bo to rozległe tereny pełne bagien i wąwozów.

– Widzisz, musisz dzwonić do mnie częściej – odpowiedziałam, próbując się nawet zaśmiać.

– Wolałbym z tobą zamieszkać, aby mieć pewność, że jesteś bezpieczna.

– Zapamiętam.

Zapadła chwilowa cisza. Tak bardzo cieszyłam się, że widzę Nathana, aż miałam ochotę go objąć. Na tę myśl rozpłakałam się. Zasłoniłam twarz rękoma, chcąc ukryć wstyd. Usiadł przy mnie na łóżku, uspokajając, powtarzając, że już wszystko minęło. Głaskał moje włosy, chcąc chociaż odrobinę mnie pocieszyć. Wiedział, jakie to trudne po takich przeżyciach. Gdy mnie przytulił, cały stres zaczął odpuszczać. Mimo że wciąż płakałam, poczułam się lepiej. Trwało to naprawdę długo, ale po tylu dniach tłumienia w sobie emocji, gdzieś w końcu musiały znaleźć ujście.

– Przepraszam.

– Za co?

– Miałeś mnie przesłuchać, a ja nie mogę wydukać słowa.

– Do wszystkiego dojdziemy.

– Nie – stwierdziłam, przecierając twarz z łez. – Chcę mieć to już z głowy.

– Jesteś pewna?

– Tak. Im szybciej powiem, tym poczuję się lepiej. Tylko nie chcę, żebyś myślał o mnie coś złego.

– Amy, to on zrobił ci krzywdę. Ty nic nie zawiniłaś. Jeżeli wolisz, mogę poprosić jakąś policjantkę, aby cię przesłuchała.

– Nie, chcę ciebie. Nikomu innemu tego nie powiem, nigdy.

– Ale jeśli pozwolisz, nagram to?