Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
29 osób interesuje się tą książką
Rachela, córka rynkowego potentata prowadzącego firmę IT, wskutek intrygi, jaką zaplanował jej przyrodni brat Benjamin, trafia na ranczo rodziny Barrosa. Z dnia na dzień traci luksusowe i beztroskie życie, a majątek, do którego ma zyskać dostęp, staje się jej przekleństwem.
Javier Barrosa przez nieostrożność brata zostaje wmieszany w aferę mafijną. Chcąc ratować rodzinę z opresji, przystaje na propozycję Abrahama Singha, ojca Racheli. Wraz ze swoim synem Sergio zabiera dziewczynę na ranczo do Santa Rosa, gdzie będzie musiał stoczyć bój o miłość i bezpieczeństwo najbliższych.
Sergio Barrosa-Santos po traumie, jaką przeżył, widząc śmierć siostry, a następnie samobójstwo matki, dorasta szybciej niż jego rówieśnicy. Rachelę zna od urodzenia, lecz dopiero nieoczekiwane spotkanie po latach powoduje, że zaczyna czuć do niej coś więcej niż jedynie chęć niesienia pomocy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by KAROLINA WILCHOWSKACopyright © by Moje WydawnictwoAll rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna ŁakutaKorekta: Agnieszka LiszowskaSkład i łamanie tekstu: K&K DesignerProjekt graficzny książki: K&K DesignerFotografia na okładce: freepik.com
ISBN Papier: 978-83-68147-33-9ISBN Ebook: 978-83-68147-34-6ISBN Audio: 978-83-68147-35-3
Moje Wydawnictwo
Mogłemjedynieobserwować,przyglądać się wątłemu ciału, które w tym momencie opuszczał duch. Każdy kolejny nacisk ratownika na jej klatkę piersiową powodował upływ kolejnych litrów krwi. Zbladła nienaturalnie, usta miała sine, a pod powiekami ukryła ciepłe spojrzenie. Z pewnością nie było w nich już tego płomienia, życia, które straciła, a wszystko z mojej winy.
Gdy ratownik uniósł rękę w poddańczym geście, wiedziałem, że za chwilę usłyszę najokrutniejsze zdanie na świecie.
– Nie żyje.
Nie żyje, nie żyje, nie żyje. – Te dwa słowa odbijały się echem w moim umyśle, powodując palpitacje serca.
Obróciłem się na brzuch, podniosłem głowę, lecz przez pierwszy moment skrywałem twarz za zakrwawioną dłonią. Parsknąłem płaczliwie i w końcu wyciągnąłem rękę w stronę drobnych paluszków zakończonych manicure’em. Chwyciłem je, lekko pogłaskałem, modląc się o to, aby zacisnęły się na moich. Bezskutecznie. Ani drgnęły, mimo iż ściskałem je coraz mocniej i mocniej, chcąc na siłę tchnąć w nie życie. Nic to jednak nie dało, zero reakcji, ponieważ właśnie straciłem ją na zawsze. Odeszła.
Sierpniowesłoneczkozaglądałonieśmiało w progi mojej sypialni, racząc swoją pogodną aurą miętowe ściany i zapowiadając kolejny ciepły dzień. Lato minęło prędko, po raz kolejny pozostawiając po sobie już tylko ostatki upałów. Wkrótce, pośród nocnej ciszy, wedrze się jesień, pomaluje liście w ogrodzie na czerwień i złoto, obsypie nimi równo ścięty trawnik. Fontanna w nimfą przestanie lać z dzbana wodę, lilie przekwitną, pozostawiając w oczku wodnym obok altany jedynie przekwitłe, pożółkłe płaty. Wtedy też skończą się spacery po moście nad jego taflą, rechot żab zaniknie i cały malowniczy krajobraz będzie czekał na kolejną wiosnę po corocznej, zapewne ostrej zimie.
Usłyszałam pukanie, więc przeniosłam wzrok na białe drzwi. Zaprosiłam półtonem gościa, wciąż jednak nie wstając z atłasowej pościeli w kolorze pudrowego różu. Owinięta kołdrą patrzyłam na przekraczającą próg Romę. Skinęła głową na powitanie i jak zawsze uśmiechnęła się do mnie miło. Pokojówka miała kręcone, czarne jak węgiel włosy, tak samo ciemne oczy oraz cudowną, karmelową cerę. Imigrantka z Ameryki Południowej pracowała w domu mojego ojca od kilku lat i była na każde moje zawołanie. W różowej sukience i z białym fartuszkiem pasowała do reszty służebnic tego domu.
– Dzień dobry, przygotować kąpiel?
– Nie, wezmę szybki prysznic.
– Pani ojciec prosił o punktualność przy śniadaniu. Zamierza coś ogłosić i chce, aby każdy był przy tej chwili.
– Jak zawsze będzie mnie straszył zamążpójściem. Żadna nowość. Jak pogoda na zewnątrz?
– Jak na stan Nowy Jork przyjemnie ciepła. Przygotować sukienkę czy…
– Tę różową z tiulem, której tak nie cierpi mój tata.
– Tę, którą nazywa ladacznicą? – Roześmiała się, na co odpowiedziałam tym samym i potwierdziłam.
Ukryłam blond włosy pod czepkiem, a następnie odkręciłam wodę w kabinie prysznicowej i czułam, jak z każdą sekundą rozbudzam się coraz bardziej. Przestępując z przeszklonej kabiny na podgrzewaną podłogę, byłam już pobudzona i otulona zapachem kwiatowego żelu. Przetarłam opalone w letnich promieniach ciało puszystym ręcznikiem, a z szuflady pod umywalką wyjęłam komplet różowej bielizny. Stanik z push-upem miał dodać objętości niewielkim piersiom, a koronkowe figi kształtu wymodelowanej pupie. Przed półokrągłym lustrem obsadzonym lampkami nałożyłam lekki makijaż; nieco pudru i róż, a złoty cień miał podkreślić zieleń moich oczu. Uwielbiałam to, jaka byłam – młoda i wolna, bez zobowiązań.
Opuściłam pokój już w przygotowanej wcześniej sukience, a włosy pozostawiłam związane w warkocz. Idąc holem, mijałam kolejne pary drzwi podobnych do tych od mojej sypialni. Zeszłam na dół półokrągłymi schodami zaścielonymi czerwonym dywanem, trzymając się złotej poręczy. Stukot moich sandałów na słupku przerwał toczącą się na tarasie dyskusję. To tam tego poranka mieliśmy spożywać śniadanie; ja, rodzice, brat i jego żona Inez.
Męskie tony ucichły, gdy po minięciu salonu i wejścia do jadalni znalazłam się w progu tarasu. Tata, jak zawsze poważny, nie uśmiechnął się ani na moment, jedynie patrzył na mnie surowo. Szczupła, pomarszczona twarz naznaczona została bliznami po oparzeniach. Mężczyzna miał odstający niczym dziób nos oraz zarysowany podbródek, przez co odnosiło się wrażenie, że jest w złym humorze. Krzaczaste brwi były już tego samego koloru co gładko zaczesane do tyłu siwe włosy.
Wystawił do mnie dłoń, a ja jako ukochana córeczka tatusia wtuliłam się w jego śnieżnobiałą koszulę.
– Dzień dobry, mój aniołeczku. Jak się spało?
– Dobrze, dziękuję. A co tu robi Benji?
– Mnie też miło cię widzieć, siostrzyczko. I przestań nazywać mnie Benji. – Poirytował się i zaczerwienił na dźwięk znienawidzonego skrótu imienia.
Benjamin był ode mnie starszy równo o dziesięć lat. Obchodziliśmy urodziny tego samego dnia, lecz różniliśmy się kompletnie. On wydawał się kopią ojca, miał tak samo szczupłe ciało, chłodne spojrzenie wyłupiastych, niebieskich oczu i włosy zaczesane do tyłu, choć jego nadal były kruczoczarne. Nosił oficjalne stroje, najczęściej ciemnobrązowy garnitur i skórzane buty, a do tego pachniał drogą wodą kolońską.
Nie spodobało mi się, gdy z nikłym, nieco złośliwym uśmiechem spojrzał w moją stronę. Wciąż wisiałam na ramieniu taty i tuliłam się w niego jak mała rozpieszczona dziewczynka, chociaż z początkiem tego lata skończyłam osiemnaście lat.
– Nerwowy. Inez znowu w ciąży? – zadrwiłam.
Uśmieszek zgasł z twarzy brata. Byłam niemal pewna, że chłopak ogłosi zaraz kolejną, tym razem czwartą ciążę swojej żony. Mieli już dwóch synów i córkę, a wszystkie kompletnie niezaplanowane. Najstarszy z gromadki – Benji Junior – urodził się zaraz po osiemnastce Benjamina, kolejne natomiast rodziły się średnio co trzy lata.
Gdy za plecami brata pojawiła się tęższa, farbowana blondynka z promiennym uśmiechem, rozchmurzył się nieco. Uczepiła się jego ramienia jak ja mojego taty.
– Już wie? – zapytała tajemniczo.
– Jesteś w ciąży, prawda? – wypaliłam bez sensu, na co zareagowała nerwowym dotknięciem brzucha.
Zaprzeczyła pewnym ruchem głowy, jakby poczuła się urażona, że wytykam jej figurę. A przecież nie zrobiłam tego umyślnie, tylko jak zwykle mówiłam to, co ślina przyniosła mi na język. Tata się roześmiał, jakby na siłę próbował rozładować napięcie, co chwilę potem podłapali mój brat oraz jego żona.
– Nie, nie, mój aniołeczku. Siadajcie, Bella zajmie się dziećmi, a my będziemy mogli w spokoju przedyskutować sprawy.
Tata wspomniał o mojej mamie, która z pewnością z uśmiechem na twarzy bawiła wnuki. Uwielbiała dzieci, wydawała się stworzona do ich posiadania, chociaż sama nie była biologiczną matką. Benjiego urodziła surogatka, a ja zostałam adoptowana, dlatego nie doszukiwałam się podobieństwa do reszty rodziny. Nigdy nie zdradzili mi, kim byli moi prawdziwi rodzice. Uznali, że skoro wychowałam się przy nich, nie warto tego roztrząsać.
Stół ustawiony w patio jak zawsze uginał się od jedzenia, jakbyśmy mieli to wszystko przejeść na raz. Roma w towarzystwie starszej siostry Eriki usługiwały nam, dolewały kawy, herbaty, podawała pieczywo. Tata zagonił je do domu, lecz zanim zniknęły, kazał im jeszcze zawołać Jacka, naszego wieloletniego szefa ochrony.
Łatwo się domyślić, że moja rodzina nie należała do tych uczciwych, ciężko pracujących ludzi. Ojciec zasłynął jako jeden z najokrutniejszych sadystów wschodniego wybrzeża, jego ludzie na zlecenie likwidowali innych, a dodatkowym zajęciem był przemyt i sprzedaż nielegalnej broni. Przyjaźnił się z najwykwintniejszą śmietanką towarzyską kraju, wielkimi ludźmi biznesu, a sam prowadził świetnie prosperującą korporację zajmującą się IT. Wiadomo, że była tylko przykrywką dla ciemnych interesów, o których co prawda wiedziałam, lecz nigdy nie zostałam w nie zaangażowana. Broń w tym kraju miał każdy, można było ją kupić bez zezwolenia w każdym profesjonalnym sklepie. Ta nielegalna wydawała się jednak rarytasem; mocniejsza, lepsza, skuteczniejsza, no i o wiele tańsza. To ona przynosiła największe korzyści mojej rodzinie.
Rozmowa przy stole była luźna, coś o pogodzie, o planach na kolejne wakacje lub zwyczajnie o niczym. Dopiero pojawienie się Jacka ożywiło nieco atmosferę. Mężczyzna około pięćdziesiątki przywitał się, patrząc na mnie wymownie. Nie cierpiałam tego typa; zboczony sadysta od dawna obserwował mnie jak potencjalną ofiarę. Zasłynął w ciemnym świecie jako Krwiożerca i tak też nazywają go jego podwładni. Podobno latami torturował i krzywdził młode prostytutki, utaczał z nich krew, ale ostatecznie pozwalał im przeżyć, choć borykały się z traumą. Były sprzedawane do burdeli, a większość skończyła ze sobą, nie mogąc pogodzić się z piekłem, jakie im sprawił.
To jednak odległa przeszłość, bo Jack od prawie dwudziestu lat obstawiał tyły mojego ojca, zapewne już tylko prywatnie zabawiając się w tak potworny sposób z biednymi kobietami. Często odnosiłam wrażenie, że patrząc na mnie tymi piwnymi oczami, ledwo powstrzymywał się od oblizywania warg, skubania siwego wąsa i splątanej w warkocz brody oraz rzucania w moim kierunku niewybrednych komentarzy. W jego wyobraźni zapewne jawiłam się jako kolejna ofiara.
Moje ciało przeszył lodowaty dreszcz, struchlałam niczym wystraszone cielę i skuliłam głowę między ramiona. Nikt z obecnych nie widział tego, co ja lub zwyczajnie udawali.
Tata skinął palcem, a Jack jak na rozkaz się schylił i słuchał uważnie, co szef mu szepcze do przekłutego kolczykami ucha. Potakiwał, a w międzyczasie spoglądał w moją stronę i szczerzył wampirze kły. Wtedy już wiedziałam, że rozmowa jest o mnie.
– Wszystko będzie gotowe za pół godziny – zapewnił, po czym ruszył do wyjścia.
Ojciec napił się kawy, odłożył pustą filiżankę na spodek i skierował wzrok na mnie.
– Rachela – odezwał się z powagą, która zmusiła mnie do wyprostowania się i uważności.
Napięta do maksimum możliwości wpatrywałam się w jego twarz. Słyszałam szepty Benjiego i Inez, gdy mamrotali coś, że to już za chwilę. Byli podejrzanie podnieceni, jakby cieszyli się z nadchodzącej nowiny.
– Tak, tatusiu?
– Aniołeczku mój, wiem, że to może być dla ciebie zaskakujące, ale w sumie jesteś już dorosłą kobietą i powinnaś w końcu podjąć dojrzałą decyzję.
– Przecież wiesz, że dla ciebie zawsze będę małą dziewczynką. – Próbowałam odłożyć w czasie tę krępującą rozmowę.
– Oczywiście, to nigdy nie ulegnie zmianie, lecz przyszedł czas, abyś w końcu wyszła za mąż.
– Tato, przerabiamy to w każdą sobotę przy śniadaniu.
– Przerabialiśmy, to lepsze słowo. Wczoraj, po długich negocjacjach, udało mi się w końcu wybrać dla ciebie kandydata idealnego.
– Kogo?! – oburzyłam się i położyłam dłonie na białym obrusie.
– Salvatore to świetny kandydat. Młody, aspirujący na bardzo dobrego przywódcę klanu, do tego zamożny i przystojny, a z tego, co wiem, przepadasz za latynoską urodą.
Wykrzywiłam twarz w grymasie zaskoczenia. Nie umiałam wydusić z siebie słowa, gdy ojciec tak bezczelnie i bez mojej wiedzy sprzedał mnie jakiemuś młodemu handlarzowi narkotyków. Miałam ochotę wstać, rzucić to śniadanie w cholerę i uciec na koniec świata.
– Ale ja miałam sama znaleźć sobie partnera. – Tylko tyle wymamrotałam w kompletnym szoku.
– Kochanie moje, rozumiem twoje zaskoczenie, ale nie oszukujmy się, uczysz się w domu, nie uczęszczasz do zwyczajnej szkoły, nie znasz nikogo poza moimi kontrahentami. A takie związki są cenne, jeżeli chodzi o nasze interesy.
– Sprzedałeś mnie dla dobra swoich interesów? – spytałam pełna żalu, czując palące łzy na policzkach, które rozmazywały mój poranny makijaż.
– Nie sprzedałem, złożyłem tylko świetną ofertę kilku znanym osobistościom, a Salvatore Santos dał najlepszą cenę.
– Czyli sprzedałeś!
Wylałam z siebie cały gniew, uderzając dłonią o blat. Filiżanki na spodkach podskoczyły, brzęcząc wraz z pozostałą zastawą. Ręka zapiekła mnie niemiłosiernie, lecz nie bolała tak jak urażona duma. Przecież byłam aniołeczkiem swojego tatusia, słodkim cukiereczkiem, najdroższym kochaniem, a on właśnie mnie sprzedał, jakby już więcej mnie nie potrzebował. Rozpłakałam się jak wprawiona aktorka i skryłam twarz w dłoniach. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mi to zrobił. Po co?
– Aniołku, uspokój się – poprosił, po czym podszedł do mnie prędko i natychmiast przytulił, jakby to miało ukoić moje krwawiące serce.
– Ja nie chcę, nie znam go, na pewno będzie mnie bił i krzyczał.
– Skarbie, nie oddałbym cię żadnemu katowi. Salvatore ma zaledwie trzydzieści lat, to młody i oddany mężczyzna, a rodzina jest dla niego najważniejsza.
– Nie chcę, proszę, pozwól mi samej wybrać swojego partnera.
– Przestań, zobaczysz, będziesz zachwycona. Jeszcze mi podziękujesz, że wybrałem właśnie jego.
– Nie znam go.
– Poznasz dziś na uroczystej kolacji w hotelu Astoria.
– Jedziemy do Nowego Jorku?
Byłam zaskoczona, bo w okolicach Waszyngtonu nie brakowało tak samo wyrafinowanych miejsc. Zaprzątanie sobie głowy prawie czterogodzinną wycieczką, aby poznać osobę, której oddał mnie tata, uznałam za głupotę. Równie dobrze mógł przywieźć go tutaj, do naszej posiadłości w Georgetown, nad słynne nabrzeże rzeki Potomak. Zarówno nasz dom, jak i okolica opływały luksusem, więc ten cały Salvatore nie powinien bać się o to, że nie zostanie należycie przyjęty. Ja nie wyobrażałam sobie, abym miała kiedykolwiek się stąd wyprowadzić, szczególnie do obcego mi mężczyzny. Jeżeli mnie chciał, sam powinien się pofatygować. Poza tym nie potrzebowałam partnera; miałam rodzinę, choć jej najwidoczniej zaczynał przeszkadzać mój status singielki.
– Tak, wszystko na dzisiejszy wieczór zaplanowane jest właśnie tam. Pojedziesz z mamą i Jackiem do spa, rozluźnisz się, przygotujesz i stamtąd odbiorę cię ja.
– Nie chcę, nie dam rady, tato. Pozwól mi znaleźć kogoś sama.
– Słoneczko, posłuchaj.
– Będziesz jej warunki stawiał? – wtrącił Benji, przypominając o swojej obecności. – Jest dorosła, więc nadszedł czas, żeby poszła na swoje.
– Synu, zaprosiłem cię tu, abyś mógł być przy oficjalnej zapowiedzi zaręczyn siostry, a nie po to, abyś próbował mnie umoralniać – burknął, uciszając chłopaka. Następnie potarł dłońmi moje ramiona i skrzyżował ze mną surowe spojrzenie. Wiedziałam, że za tą poważną miną kryła się troska. – Aniołku, zrobimy tak. Pojedziemy na kolację, poznasz Salvatore, ocenisz, co ci się w nim podoba, a co nie. Dam ci tydzień na ewentualną dyskusję na temat wad i zalet…
– Mam tydzień na znalezienie kogoś innego? To fizycznie niemożliwe.
– Nie, aniołku, tego nie powiedziałem. Chcę dać ci tydzień na ochłonięcie, a ślub z Salvatore jest nieunikniony.
– Dlaczego nie dasz mi szansy?
– Jak ty to sobie wyobrażasz? W tydzień nie znajdziesz sobie męża. – Roześmiał się, widząc moja desperację. – Ale dobrze, jeżeli to sprawi, że się rozchmurzysz, niech ci będzie.
Nie wiedziałam, co chciałam tym ugrać. Odwlec w czasie coś, co i tak było nieuniknione? Tydzień na znalezienie męża brzmiał jak kuriozalny żart, który miał mnie dowartościować. Nie znałam zbyt wielu mężczyzn, a takich zainteresowanych mną to już w ogóle. Większość to starzy, żonaci kontrahenci mojego ojca lub wdowcy po sześćdziesiątce. Nigdy na serio nie interesowałam się ich synami, bo nie wierzyłam, że zostanę postawiona pod ścianą w tak młodym wieku. Żałowałam, że unikałam ich towarzystwa na balach czy innych imprezach, bo teraz potrzebowałam ich jak jeszcze nigdy.
Dzieńwcześniej
Kolejny poranek przywitał mnie kacem. Usiadłem na hotelowym łóżku, próbowałem zrozumieć, co dzieje się dookoła i jaki mamy dzień. Rozejrzałem się orientacyjnie, a następnie uderzyłem bosą stopą o nieskończoną butelkę alkoholu. Odepchnąłem ją z wściekłością, robiąc tym potworny raban. Szkło się stłukło, a bursztynowa zawartość poplamiła drewniany parkiet. Nie przejąłem się sprzątaniem tego bałaganu, od tego miałem służbę pracującą w moim imperium. Jeden z wielu pokoi tego hotelu od tygodni był moim domem, czterema ścianami, w których przeżywałem wewnętrzną traumę. Żal rozrywał moje złamane serce, tak jak kac, choć do niego starałem się nie dopuszczać.
Piskliwy dźwięk komórki po raz kolejny doprowadzał mnie do drżenia. Miałem okrutną migrenę, a każdy hałas podsycał ten dyskomfort. Złapałem urządzenie i odebrałem, nawet nie sprawdzając, kto dzwonił.
– Barrosa, słucham.
– Javier, powiedz, że w końcu jesteś trzeźwy. – Głos mojego młodszego brata mamroczącego po hiszpańsku wydawał się odległy, jakbym rozmawiał z nim przez sen.
– Jeszcze chwila i nie będę, co chcesz?
– Stary Singh wydaje córkę za mąż.
– A co mnie to obchodzi? Nawet nie wiedziałem, że ją ma.
– Nie kojarzysz maleńkiej Racheli? Miałeś dla niej takie fajne przezwisko.
– A no tak, ropucha, już pamiętam. Zawsze się nadymała jak żaba, kiedy strzelała focha. Nabierała powietrza w usta i udawała, że nie oddycha. Zresztą to dzieciak jeszcze.
– Ten dzieciak ma już osiemnaście lat i jest do wzięcia. Abraham Singh chce wydać ją za Salvatore Santosa.
– Za tego złamasa? Zwariował? Przecież to kat, zarżnie ją pierwszego dnia, jak dwie poprzednie narzeczone.
– Nikt mu tego nie udowodnił, więc stary Singh dał się nabrać na urok i drogi prezent w ramach zaręczyn.
– Czyli?
– Kolia Elżbiety, kojarzysz przedmiot?
– Coś słyszałem… błyskotka z białych diamentów.
– Warta półtora miliona dolarów. Podobno waży sporo i nie nadaje się do długiego noszenia.
– Juan, dzwonisz porozmawiać o biżuterii? Nie wiedziałem, że mając żonę i dzieci, znajdujesz jeszcze czas na plotkowanie o diamentach.
– Chciałem cię poinformować, że również zostałeś zaproszony na tę przednią zabawę do hotelu Astoria. Może ponegocjujesz rękę młodej Singh? Rachela to dobra partia.
– Nie jestem pedofilem. Jest młodsza o ponad dwadzieścia lat, a ja niedawno pochowałem żonę.
– To było półtora roku temu, Javier.
– Już półtora? Kiedy to zleciało?
Dotarło do mnie, że moje życie dotychczas kręciło się wokół picia i zawożenia nastoletniego syna pod opiekę rodziny. Rzuciłem się w wir pracy i pomieszkiwałem w hotelu, aby tylko zapomnieć o ukochanej, której śmierci mimo upływu czasu nie umiałem przeboleć. Przez to, że nie byłem w stanie uchronić jej przed samozniszczeniem, przed depresją pustoszącą jej ciało, obiecałem sobie, że w moim sercu już na zawsze pozostanie wyrwa. Wiedziałem, że jej depresja i samobójstwo to moja wina. Nie uchroniłem ukochanej, nie udało mi się pomóc jej przeboleć straty naszej córeczki.
– Kiedy ta zabawa?
– W sobotę, punkt ósma. Zdążysz jeszcze wyleczyć kaca, odwiedzić Sergia w domu i zachlać pałę na miejscu.
– Miał być u ciotki na Florydzie.
– Był, ale przyjechał wczoraj do Nowego Jorku. Przypominam ci, że lada moment zaczyna się rok szkolny, a twój syn rozpoczyna naukę.
– Powiedz mu, że będę po południu.
– Javier, jest po dwunastej.
– Serio? To będę…
– Zjaw się w domu do wieczora.
– Będę, obiecuję.
Półtora roku. Osiemnaście miesięcy odcięcia, braku ukochanej osoby u boku i codziennego picia, aby zapomnieć o traumie związanej z jej śmiercią. Zleciało zbyt prędko, a jednocześnie to nadal za mało czasu, abym poczuł przyjemność bycia z inną kobietą, która nie była zwyczajną dziwką. A z usług tych korzystałem częściej niż kiedykolwiek.
Hotelowe lustro było świadkiem mojego podłego wyglądu. W odbiciu dwumetrowej tafli ustawionej pod wnękową szafą dojrzałem umęczoną, zarośniętą twarz. Nie goliłem się od tygodni, czym doprowadziłem się do stanu kloszarda, a nie wysoko usytuowanego magnata hotelarstwa. Podrapałem się po długich, prostych włosach. Zwykle nosiłem je związane w kucyk, teraz jednak opadały mi skołtunione na ramiona. Na skroniach pojawiły się pierwsze siwe prześwity, przez co westchnąłem jak zrezygnowany nastolatek. Spojrzałem na leżącą w szarej pościeli wymiętą koszulę oraz równie nieświeże garniturowe spodnie. Wchodząc po pracy do pokoju, pamiętałem, że miałem jeszcze marynarkę oraz krawat. Nie zaprzątałem sobie tym głowy. Najważniejsze, że miałem portfel oraz klucz do maserati, reszta to tylko dodatki.
Do domu na nadbrzeżu Nowego Jorku, a dokładnie w dzielnicy Hudson Yard, dotarłem dopiero trzy godziny później. Chociaż z mojego hotelu było tam zaledwie pół godziny drogi, wciąż nie mogłem zebrać się w sobie, aby wrócić. Wysoka brama uchyliła się wraz z chwilą, w której podjechałem. Ochrona doskonale znała mój wóz, mimo iż dom był własnością mojego brata i jego rodziny. Mieszkaliśmy tam kątem z Sergiem po śmierci Eleonory, odkąd przeprowadziliśmy się z Orlando. Ja byłem tu raczej gościem, którego wyczekiwano. Podjechałem wybrukowaną ścieżką na podjazd i zaparkowałem obok zielonej terenówki. Jej widok uznałem za zły znak. Znałem to auto tak jak jego pustą, zadufaną w sobie właścicielkę. Jej przybycie w tej konkretnej chwili z pewnością nie było przypadkowe.
– Jeszcze mi tej harpii tu zabrakło – burknąłem zniesmaczony, mając na myśli Silvię, matkę chrzestną Sergia.
Siostra mojej zmarłej żony od dawna próbowała zająć jej miejsce, na co reagowałem kompletnym sprzeciwem. Syn ją uwielbiał, czemu się wcale nie dziwiłem. Przecież to kobieta łudząco przypominająca moją ukochaną Eleonorę; latynoska cera oprószona słodkimi piegami, kasztanowe włosy, lekko zaostrzony nos, duże, jasne oczy. Różniła je jednak moralność. Eleonora to słodka dusza, która zawsze liczyła się ze zdaniem innych. Silvia zaś miała za nic swoją reputację i prędko dorobiła się miana uwodzicielki. Niezamężna, bezdzietna, nawet jeżeli kochała mojego syna, jakby był jej własnym, nie zasłużyła, aby zajmować miejsce mojej miłości.
Pospiesznym krokiem przekroczyłem próg domu i stanąłem tuż za dwuskrzydłowymi drzwiami z witryną. W holu już panował gwar, dzieciaki Juana ganiały się jak te wstrętne, farbowane pudle. Nie cierpiałem psów. Do końca życia będę miał uraz za tego pieprzonego kundla, który pięć lat temu wgryzł się w szyję mojej sześcioletniej córki jak w masło i pozbawił ją życia.
Stałem tak dobrą minutę, aż w końcu jeden z dzieciaków zawołał ,,Wujek!”, oznajmiając moje przybycie. Wtedy też z wrót antycznego salonu wyłonił się mój bliźniaczo podobny brat oraz Silvia. Obydwoje trzymali w dłoniach filiżanki z kawą, rozbawieni moim wyglądem.
– Widzę, że Javier w dalszym ciągu prowadzi tryb imprezowicza – syknęła kobieta niczym jadowity wąż, aż żałowałem, że nie przytrzasnęła sobie języka perłowymi zębami.
– Jak widać, niewiele mi do ciebie brakuje.
– Dobra, zanim zaczniecie się kłócić. Sergio jest u siebie, chciał się z tobą w końcu zobaczyć.
– Dawno mnie nie przeklinał, więc z pewnością zdążył już zebrać arsenał wyzwisk.
– Wykąp się, przebierz, idź do niego i pogadajcie spokojnie.
Nie oponowałem i nie chciałem też roztrząsać przy bracie, co było źródłem mojego konfliktu z Silvią. To, że nigdy nie wdałem się z nią w romans, dowodziło tylko o sile moich uczuć do Eleonory. Co prawda stało się to też jednym z powodów konfliktu z synem, ale on musiał dojrzeć i zrozumieć, że nie byłem gotowy na związek.
Wstąpiłem na drugie piętro domu i kroczyłem dalej w głąb holu. Cały budynek przypominał pałacyk pełen przepychu, złotych świeczników czy drogich waz. Juan wraz z żoną Mirandą mieli nad wyraz wyrafinowany gust i lubili się w prawdziwych starociach. Mnie osobiście przytłaczały te wszystkie kryształy, obrazy w grubych, mocarnych ramach czy ciężkie zasłony w strzelistych oknach. Mój pokój, ten na samym końcu korytarza, również niestety nie odbiegał stylem od reszty domu. Miałem tam mały stolik kawowy na zakręconych nóżkach, ogromne łoże z baldachimem, dębową klepkę na podłodze, a nawet złote wzory na drewnianych półkach. Całość tej przytłaczającej starożytności dopełniała ogromna szafa z wyrzeźbionym na drzwiczkach wzorem. To z niej wyciągnąłem świeżą koszulę i włożyłem ją na myte w hotelu ciało. Spodnie oraz obuwie również uległo zmianie. W niedużej, ale własnej łazience związałem włosy w niski kucyk, a nierówną brodę przeczesałem grzebieniem. Nie zdołałem jednak nic zrobić z podkrążonymi oczami. Kac w dalszym ciągu władał moim umysłem, nawołując o kolejną szklankę tequili. Odmówiłem, musiałem chociaż na chwilę oprzytomnieć i dowiedzieć się, co dalej z nauką syna.
Sergia nie było w jego pokoju. Drzwi pozostawił uchylone, a wszechobecny bałagan wskazywał, że na co dzień przebywał tam nastolatek w fazie buntu. Znalazłem go na leżaku na tarasie, czytającego jakiś znany wszystkim horror. Nie oderwał wzroku od strony. Leżał jedynie w szortach w hawajskie wzorki i ignorował moje przybycie.
– Jestem.
– Wiem, słyszałem, że zdążyłeś obrazić ciocię Silvię i pójść do siebie.
– Nie obraziłem, Juan mnie powstrzymał. Może się ze mną przywitasz?
– Po co?
Sergio niespiesznie uniósł wzrok znad książki. Miał tak samo ciemne, głębokie spojrzenie jak moje, kasztanowy puch na głowie i gładką, ciemniejszą cerę. Między nami od dawna coś się psuło. Syn czuł się źle po śmierci siostry, potem matki, a ja, pogrążając się w żalu, kompletnie zapomniałem, że cierpi tak samo jak ja. Dorósł szybciej niż niejeden jego rówieśnik. Wychował się w świecie bólu, który z pewnością ukształtuje go na przyszłość.
– Wódka jest w barku w salonie, a wujek Juan mówi, że najlepsze dziwki to te pracujące dwie dzielnice dalej, w jakimś Red Moon.
– Sergio, uspokój się, co to za teksty?
– Zwyczajna rozmowa zbuntowanego syna z nieodpowiedzialnym ojcem. Jak już sobie to wyjaśniliśmy, to daj mi czytać. Kończy mi się lato i chcę z niego skorzystać tak jak ty, żyjąc z dnia na dzień, nie myśląc o innych.
– Bezczelny szczeniak.
Miałem ochotę przełożyć go przez kolano i sprzedać mu kilka porządnych razów na dupę, ale obawiam się, że już na to za późno. Zniszczyłem swoje dziecko, bo oddaliłem się od niego w czasie, w którym potrzebował mnie najbardziej. Teraz mogłem mieć pretensje tylko do siebie.
Długo nie wytrzymałem. Po alkohol sięgnąłem w drodze powrotnej z tarasu. Gdy wyciągnąłem butelkę z barku w salonie, Juan o nic nie pytał, nie skomentował mojego zachowania, jedynie pokręcił zrezygnowany głową. Po chwili zamknąłem się w jego gabinecie, aby po raz kolejny pobyć sam.
Mahoniowe ściany dodawały pomieszczeniu tajemniczości, a ciężkie dębowe biurko poważnego charakteru. Siedząc na twardym, tapicerowanym fotelu i obserwując tę przestrzeń, można było odnieść wrażenie, że przebywa się w prawdziwym gangsterskim biurze. Brakowało tylko zapachu cygara, którego osobiście nie cierpiałem.
Nie dane mi było nacieszyć się zapachem drewna czy duchotą spowodowaną natłokiem zakurzonych książek, bo ktoś zapukał w drzwi.
– Czego?
W progu zjawił się Juan. Miał nietęgą minę, jakby właśnie po raz kolejny dowiedział się o czyjejś śmierci.
Ulizał swoje włosy podobnie jak ja, ale prezentował się lepiej, bo przynajmniej ogolił się na gładko. Byłem od niego starszy o zaledwie trzy lata, ale odnosiłem wrażenie, że brat wyglądał o wiele młodziej.
Prędko zamknął za sobą drzwi, po czym podszedł do biurka i położył na nim dyktafon. Nie rozsiadł się jednak na drugim fotelu. Stał nade mną wyczekująco.
– Musisz tego posłuchać, Javier. Dosłownie pięć minut temu dostarczył mi to informator.
– Co to?
– Zmowa, bracie. Mówiłem ci już, że w sobotę Rachela ma wyjść za Salvatore, pamiętasz? – upewnił się, a ja skinąłem głową. – No i w tej kwestii nic się nie zmieniło, ale tego samego dnia Benjamin Singh ma zamiar zabić ojca i przejąć jego interesy, a w tym też układ z rodziną Santos.
Zaintrygowany przebiegiem zdarzeń aż uniosłem się z fotela. To było coś, petarda, na którą czekałem od lat. Prawdziwa perła w koronie. Nie cierpiałem rodziny Santos z kilku powodów, chociaż miałem od nich najcudowniejszy dar na świecie – Eleonorę. Odciąłem ją od mafijnego świata i uczciwie dorobiłem się na biznesie hotelarskim. Tego się trzymałem od lat. Zrobiłem to dla niej i dla rodziny, którą stworzyliśmy. Zależało mi na naszej bezpiecznej przyszłości z dala od mordów czy nielegalnych interesów. Słysząc jednak o zdradzie syna mojego znajomego, nie mogłem nie zareagować. Ta akcja wymagała mojego działania.
Mamabyłanadwyraz uprzejma tego dnia. Nie mówiła o moim ewentualnym ślubie, którego osobiście nie miałam zamiaru brać, tylko prowadziła ze mną luźny dialog między masażem a manicure’em. Kochana kobieta o złotym sercu, oczach błękitnych niczym niebo, adoptowała mnie w dniu dziesiątych urodzin Benjamina. Podobno ani na chwilę nie zawahała się w tej decyzji. Wzięła mnie pod swoje skrzydła niczym anioł. A teraz jak zawsze promieniała, opowiadając o krótkoterminowych planach.
Siedziałyśmy u kosmetyczki odziane jedynie w bawełniane szlafroki i relaksowałyśmy się przed wieczornym balem. Na myśl o ślubie z obcym mi mężczyzną miałam ochotę uciekać i byłam niemal pewna, że zrobię to, nim nastąpi ten konkretny dzień. Nie chciałam dać się zaobrączkować w jakimś chorym, rodzinnym rytuale. Wolałam zostać przeklęta i zhańbiona, niż stać się żoną z rozsądku. Za młoda byłam na takie sprawy.
– Mamo, a ty znasz tego Salvatore?
– Tyle o ile. – Pokiwała nieco głową. – To syn Vincente Santosa, teścia Barrosa. Pamiętasz Javiera Barrosa? Pochował żonę ponad rok temu.
– To ten, który nazywał mnie ropuchą?
– Tak. – Roześmiała się na wspomnienie tego przezwiska. – Ale wracając do Salvatore, to jego ojca znam doskonale, bo byliśmy kiedyś parą, ale jego samego nie, choć może kojarzę go z jakiegoś bankietu dobroczynnego, jednak nie jestem pewna. Wiesz, to duże rodziny, całe pokolenia, tradycje. Nie sposób spamiętać.
– Mam złe przeczucia co do niego. Boję się, że okaże się jakimś potworem, że mnie skrzywdzi.
– Jesteś aniołkiem tatusia. Wierz mi, nie oddałby cię w niesprawdzone ręce, jakkolwiek brzydko to brzmi. Wiesz przecież, że robi to dla dobra swojego i naszej rodziny. Chce zapewnić ci jak najlepszy start w przyszłość.
– To brzmi jak tania operetka albo, co gorsza, jedna z fantastycznych scen „Startreka”. Nie chcę zostawać żoną jakiegoś starucha.
– Salvatore ma dopiero trzydzieści lat.
– To o dwanaście więcej niż ja!
– Mnie i twojego ojca również dzieli wiele lat, a dokładnie dziewięć, a mimo to kochamy się i mamy dwoje cudownych dzieci. Czego chcieć więcej?
– Wolności wyboru, mamo. To, że dorastałam w takiej, a nie innej rodzinie, nie powinno oznaczać, że o mojej przyszłości będzie decydował tata. Latami powtarzam, że jest moim autorytetem sama wiesz, że kocham was najmocniej na świecie, ale ślub z obcym mężczyzną? To nawet Benji miał wybór, spotykając się z Inez.
– Brata w to nie mieszaj. Wierz mi, gdyby nie wpadka, z pewnością nigdy nie byliby małżeństwem.
– Może, ale on w przeciwieństwie do mnie chociaż raz mógł się zakochać. Wy odbieracie mi tę możliwość.
– A skąd wiesz, czy Salvatore nie stanie się tym jedynym?
– Wierzysz w to? Bo ja nie. Jedyny mężczyzna, jaki mi się podobał, to…
– Kto? – ciągnęła zaintrygowana, chcąc na siłę wyciągnąć informację, gdy zauważyła, że się zawahałam.
– Javier. Pamiętam, jak marzyłam jako mała dziewczynka, aby mieć tak przystojnego męża jak on. Dopiero kilka lat temu uświadomiłam sobie, że jest starszy o jakieś dwadzieścia lat i ma syna prawie w moim wieku. To dopiero wstyd.
– Powiem ci, że Vincente Santos nie jest brzydki, więc może i ten Salvatore okaże się równie urokliwy. Poza tym lubisz Latynosów.
– Ale tylko takich, z którymi mogę się umówić z nieprzymuszonej woli.
– A ilu ich było? – drwiła z mojej sytuacji.
– Zero, ale to nie znaczy, że nie było szans, aby pojawił się chociaż jeden.
– Właśnie się pojawił.
– Mamo, nie żartuj sobie, to poważna sprawa.
– To zupełnie normalna sytuacja, w której jedynie ty nie widzisz pozytywnych stron.
Nie wiedziałam, co miała na myśli, mówiąc o pozytywach. Z czego tu się cieszyć? Z tego, że stałam się właśnie marionetką w rękach ojca, który – jak się potem okazało – przehandlował mnie za wartą kilka milionów błyskotkę? Nie spodziewałam się, że stanę się przedmiotem, kartą przetargową wnoszącą same korzyści na rzecz sprzedającego. Zawsze uważałam tatę za osobę, której zależy na moim szczęściu. Jak widać, ten jeden raz postawił na dobro swoich interesów.
Więcej nie poruszałam tego tematu z mamą, choć miałam wiele pytań. Dziwiło mnie w tym wszystkim kilka podstawowych spraw, chociażby ubiór. Gdy w końcu zjawiłyśmy się w przygotowanym dla nas pokoju hotelowym, aby przyszykować się do uroczystego balu i ogłosić fuzję rodzin, byłam mocno zaskoczona. Podziwiałam strojność sukni i zastanawiałam się, czy ten ślub nie odbędzie się właśnie dzisiaj. Ubrania od zawsze szyto mi na miarę, lecz aby przygotować coś takiego, potrzeba kilku tygodni. Rozkloszowana spódnica w kolorze szampana, wyszywany kamieniami gorset, do tego koronkowe rękawki i tiara…
Wkładając to wszystko, miałam wrażenie, że przygotowałam się właśnie na swoje wesele.
– To na pewno potrzebne? Wyglądam jak panna młoda.
– Jak narzeczona, nie myl pojęć, córciu. Salvatore musi widzieć, że dostaje towar z najwyższej półki, a nie obdartusa w tej landrynkowej sukience.
– Towar? Wy mnie sprzedajecie?
– To taka przenośnia.
– Dość, nie wytrzymam tego dłużej! – W końcu pękłam.
Mama również wystroiła się jak nigdy. Miała na sobie granatową, błyszczącą kreację o fasonie rybki z rozcięciem na prawym udzie. Długie, poszerzane rękawki pospinane zostały złotymi klamrami na jej ramionach, łokciach i przedramionach. Kreacja tak jak i diamenty, którymi się obwiesiła, podkreśliły blask oczu kobiety.
Wszystko to nadal wydawało mi się podejrzane. Rodzice zbyt łatwo pogodzili się z zaręczynami. Obawiałam się najgorszego.
– Mamo, powiedz prawdę. Wy mnie wydajecie za mąż, prawda? – burknęłam z irytacją.
– To tak nie działa, kochanie, dobrze wiesz. – Speszyła się wyraźnie, próbując unikać mojego wzroku.
– Boże, powiedz mi, że to nieprawda… Mamo! Wydajecie mnie za mąż! Dziś, za godzinę!
– Nie miałam na to wpływu, Rachelo.
– Co?! – krzyknęłam tak głośno, że prawdopodobnie słyszał mnie każdy gość hotelu, mimo iż ściany były wygłuszone. – Nie! Ja się nie zgadzam! Nie ma takiej opcji!
Próbowałam biegiem ruszyć w stronę drzwi, lecz w tak ciężkiej kreacji i na szpilkach nie uszłam za daleko. Mama zatrzymała mnie, zanim nabrałam rozpędu, i popchnęła na kanapę.
– Uspokój się! To wszystko dla twojego dobra!
– Czy ty się słyszysz?! Mam wyjść za jakiegoś obcego mężczyznę, o którym dowiedziałam się dziś rano, a ty próbujesz mi wmówić, że to dla mojego dobra?
– Córeczko, to trudny czas dla naszej rodziny. Tata ma już swoje lata i mnóstwo wrogów. Martwi się, że nie dożyje chwili, kiedy mógłby poprowadzić cię do ołtarza.
– To jakieś chore brednie! – Nie dawałam za wygraną.
– Wiem, że jesteś zła, ale jeszcze nam za to podziękujesz, zobaczysz. Ojciec nie wydałby cię za kogoś, komu by nie ufał.
– Nawet jeżeli, to nie miał prawa informować mnie o zaręczynach rano, a o ślubie już wcale! Co wy sobie myślicie, że wyjdę tam i powiem „tak” komuś, kogo nawet nie znam?! Najwyraźniej nic o mnie nie wiecie!
Szarpnęłam za tiarę zdobiącą moją głowę i rzuciłam ją na podłogę. Nie miałam zamiaru grać w grę rodziców, tylko uciec przy pierwszej nadarzającej się okazji. Wpadłam w szał. rozpuściłam włosy i miotałam się, gdy mama próbowała chwycić moje ręce. Odepchnęłam ją, a następnie zebrałam w sobie siłę i mimo ciężkiej sukni wybiegłam z salonu hotelowego apartamentu.
Ruszyłam do windy, do której akurat wchodziła pokojówka ze sprzętem sprzątającym. Biegłam w jej kierunku i wołałam, aby zaczekała. Wpadłam do środka w ostatnim momencie, a po chwili drzwi się zamknęły. Upadłam wprost na wózek i przewróciłam butelki z płynem. Ich zapach rozlał się po pomieszczeniu, natychmiast wywołując u mnie duszności. Nie byłam w stanie zjechać na dół, więc gdy winda zatrzymała się zaledwie piętro niżej, wypadłam z niej prosto na czerwony dywan w luksusowym holu.
Nie czekałam, aż zostanę złapana, na oślep pędziłam przed siebie i uderzałam o drzwi w poszukiwaniu pomocy. Jedne z nich się uchyliły, więc z impetem wpadłam do pomieszczenia i upadłam na kolana. Rozejrzałam się orientacyjnie, próbując dostrzec w czyim pokoju się znalazłam. Dostrzegłam jedną nierozpakowaną czarną walizkę, o którą zapierał się postawny mężczyzna. W pierwszej chwili nie rozpoznałam go i w kompletnej dezorientacji klęczałam pod jego nogami.
– O, ropucha. A co ty tu robisz?
– Pan Barrosa? Wygląda pan… inaczej.
Miałam dodać, że się postarzał, lecz się powstrzymałam. Jego ciemne oczy straciły blask, równo przystrzyżona broda posiwiała tak jak proste włosy na skroniach. Przestałam się na niego gapić i postanowiłam wstać z kolan, co nie było takie proste w tej rozłożystej sukni. Mężczyzna, widząc, że sobie nie radzę, chwycił mój nadgarstek i pomógł mi wstać. Uśmiechnęłam się na widok swojego młodzieńczego obiektu westchnień. Ostatnim razem, gdy go spotkałam, był pogrążony w rozpaczy. W strugach deszczu żegnał żonę i krzyczał tak, że zagłuszał nawet miotające tamtego dnia pioruny.
– Dowiem się, dlaczego dobijasz się do moich drzwi?
– Uciekam.
– Mam rozumieć, że sprzed ołtarza? – Roześmiał się.
– Pan też wiedział o tej pułapce?
– O czym? – Wydawał się zaskoczony.
– Rodzice wydają mnie dziś za Santosa, ale bez mojej zgody. Proszę, niech mi pan pomoże stąd uciec. Na pewno jest jakaś droga, którą mogę wydostać się z hotelu. Ma pan ich kilka, na pewno zna jakieś skróty szybami wentylacyjnymi czy jakoś tak.
To rozbawiło go chyba bardziej niż sama moja próba ucieczki. Przetarł twarz, a ja nie do końca rozumiałam jego zachowanie. Byłam niemal pewna, że za moment złapie mnie za ramię i wyprowadzi na hol, a następnie odda w ręce rodziców.
Nagle wyciągnął z kieszeni spodni komórkę, więc siłą próbowałam mu ją wyrwać.
– Nie, błagam! Proszę mnie nie wydawać!
– Uspokój się, ropucho. Dzwonię po twojego ojca.
– Nie!
Ruszyłam po raz kolejny do drzwi, tym razem licząc na łut szczęścia. Nie odeszłam jednak zbyt daleko, bo Javier bez problemu chwycił mnie w pasie, poderwał z podłogi i niósł przez salon prosto do sypialni. Przerzucił mnie przez jej próg, po czym zamknął drzwi na klucz.
– Proszę, niech pan nie dzwoni po tatę! Odejdę, zniknę, tylko proszę mnie stąd wypuścić!
Z całych sił uderzałam z pięści w drewniane skrzydło, niemal wyłamując sobie palce. Nic to jednak nie dało, bo oprócz bólu i kolejnej frustracji nie osiągnęłam żadnego efektu. Odwróciłam się i przyjrzałam przytulnemu pomieszczeniu. Było nowoczesne i ciepłe, a największe wrażenie robiło duże łóżko przy przeszklonej ścianie.
Ruszyłam przed siebie, minęłam garderobę i wyszłam na taras. Liczyłam, że może uda mi się zejść na dół po balkonach, ale wyjrzenie za barierkę utwierdziło mnie, że nie mam na to szans. Upadek z tego piętra zostawiłby po mnie jedynie mokrą plamę. Zaklęłam, po czym cofnęłam się z powrotem do sypialni i ściągnęłam niewygodne szpilki.
Pozostało mi czekać na to, co nieuniknione – na spotkanie z tatą.
„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”
Tysiące ebooków i audiobooków
Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.
Napisali o nas: