Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nesko w dniu swoich urodzin traci całą rodzinę. Znajdując pośród zgliszczy spalonej wioski martwą matkę i ojca, czuje, że jego świat się zawalił. W tej dramatycznej dla niego sytuacji z pomocą przychodzą mu wysokie elfy, przygarniając chłopca. Nesko, żyjąc wśród elfów poznaje ich zwyczaje i staje się jednym z nich. Powoli dochodzą pogłoski o zbliżającej się wojnie. Coraz więcej osób mówi o powrocie Veliretha – czarnoksiężnika z południa, który werbuje legiony strasznych kreatur, aby zniszczyć dobre rasy. Nesko w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa godzi się na przyjęcie karkołomnej misji…
„Arion – ścieżka wybrańca” to powieść o przyjaźni, miłości, poświęceniu i wielkiemu wyzwaniu na ziemiach spowitego wojną kontynentu Ev Xalqlar. Czy ścieżka przeznaczenia powiedzie wybrańca ku zwycięstwu, czy też dokona się groźba dawnej przepowiedni?
Jakub Strzałkowiec, urodzony w 1994 roku w Łukowie. Rozpoczyna studia na Wydziale Latynoamerykańskim Uniwersytetu Warszawskiego. Amator wędkarstwa i rysunku. Interesuje się fantastyką – jego idolami są m.in. Tolkien, Rowling czy Martin.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 362
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ścieżka Wybrańca
Redakcja: Magdalena Śmiechewicz
Korekta: Alicja Maszkowska
Okładka i mapy: Krystian Żelazo
© Jakub Strzakłowiec i Novae Res s.c. 2014
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-7942-011-7
novae res – wydawnictwo innowacyjne
al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com
Nesko siedział na moście i, rzewnie płacząc, patrzył na oddalone o kilkaset metrów lasy. Nie chciał oglądać się za siebie, na to, co wydawało mu się złym snem. Nie mógł pojąć tego, co przed chwilą zrujnowało mu życie. Wspominał, że jeszcze rano uśmiechnięta matka obudziła go pocałunkiem w policzek i słowami:
– Synku, nie wiem, czy pamiętasz, ale dziś są twoje urodziny.
Na tę wiadomość mały chłopiec szybko zerwał się z sosnowego łóżka, zrzucając przykrycie z jeleniej skóry. Włożył swój wełniany sweter i krótkie, lekko podarte spodenki i mocno wyściskał kobietę. Był bardzo szczęśliwy. Enei, patrząc z uśmiechem na radość syna, powiedziała:
– Idź do salonu, tam czeka na ciebie niespodzianka.
– Jaka niespodzianka, mamo? Czy to mały piesek? A może jakieś większe zwierzę, które tatuś przywiózł z wyprawy i ukrył przede mną? – dopytywał się chłopiec, ściskając fartuch matki.
– Obawiam się, że to nie jest żadne zwierzątko, drogi Nesko, ale głowa do góry, prezent na pewno ci się spodoba. No, dalej, leć już – odpowiedziała Enei, poganiając syna.
Ośmiolatek boso, z wielkim uśmiechem na twarzy pobiegł do salonu. Był to przestronny pokój z kominkiem, skórami na ścianach, parą okien i dużym dywanem wykonanym z futra niedźwiedzia. Na ścianach wisiały trofea i broń, które zdobył ojciec chłopca, Chinon. Pośrodku stał potężny dębowy stół z lnianym obrusem, zastawiony teraz różnymi pysznościami. Obok stołu stali ojciec chłopca i młodsza siostra Nesko, Mia. Na widok syna Chinon radośnie wykrzyknął:
– No, chłop jak dąb, przecież masz już całe osiem lat!
Wszyscy złożyli mu życzenia i z uśmiechami na twarzach zasiedli do śniadania. Ojciec powiedział, że gdy Nesko skończy jeść, otrzyma prezent. Na te słowa chłopiec szybko zabrał się do pałaszowania pyszności znajdujących się na stole. Na deser Enei przygotowała wyborny kompot z suszonych owoców zerwanych latem z drzew rosnących za domem. Kiedy Nesko najadł się już do syta i wypił kompot, zeskoczył z wysokiej bukowej ławki, podszedł do ojca i szepnął mu na ucho:
– Tatusiu, co takiego chciałeś mi dać?
Chinon odpowiedział z uśmiechem:
– Ach, widać, że to mój synek. Jest tak samo niecierpliwy jak ja w jego wieku!
Mężczyzna wytarł usta i ręce dużą chustą i wstał od stołu. Spojrzał na chłopca i kiwnięciem palca wskazał mu, by poszedł za nim. Z salonu wyszli do małej, starej komórki. Nesko był bardzo zaciekawiony. Myślał, co można tam znaleźć, wszędzie leżało mnóstwo staroci pokrytych kurzem, a brudne ściany były spowite grubą warstwą pajęczyn. Chłopiec zapalił świecę, aby oświetlić trochę to ponure pomieszczenie, w którym nie było okien. Ojciec schylił się i zajrzał pod starą, spróchniałą szafę. Nesko, bardzo zniecierpliwiony, stał przy wejściu, trzymając woskową świecę w ręku. Był tak przejęty tym, co lada chwila zobaczy, że nie zwracał uwagi na to, że wosk z palącej się świecy kapie mu na nadgarstek. Zaciekawiona Mia podeszła do brata, by także zobaczyć ten wyczekiwany prezent. Dzieci wyobrażały sobie, co to może być, a ich zamyślenie przerwał okrzyk Chinona:
– Znalazłem!
Mała Mia aż się wzdrygnęła, trochę wystraszona. Chinon wstał z zakurzonej podłogi i podniósł średniej wielkości drewnianą skrzynkę z metalowymi klamrami. Dzieci wydały z siebie odgłosy podziwu.
– Tatusiu, co jest w tym kuferku? I czy jest tam także coś dla mnie? – dopytywała się dziewczynka.
Chinon wiedział, że w skrzynce nie ma nic dla Mii, co bardzo ją zasmuci, bo była nadzwyczaj wrażliwą dziewczynką. Popatrzył chwilę na córkę i odpowiedział:
– Niestety, córeczko, dziś są tylko urodziny Nesko. Twoje będą za trzy miesiące i wtedy ty także dostaniesz prezent.
– To nic tatusiu, poczekam, na pewno i ja dostanę coś wspaniałego. A teraz otwórz skrzyneczkę, Nesko – odpowiedziała dziewczynka, spuszczając wzrok na podłogę.
W głębi jej małego serduszka obudził się smutek i zachciało jej się płakać. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Zacisnęła zęby, poprawiła sukienkę i stanęła dumnie przed ojcem, pełna powagi. Chinon, zdziwiony reakcją córki, zabrał się do otwierania skrzyni. Podszedł do półki, na której leżał pęk kluczy. Szybko odnalazł się ten odpowiedni. Mężczyzna włożył go do dziurki, przekręcił, i oczom dzieci ukazał się przedmiot owinięty w czarny materiał. Chinon wyjął zawiniątko, a z niego wspaniały żelazny miecz z drewnianą rękojeścią i pozłacanymi metalowymi elementami. Na mieczu znajdowały się dwa imiona: Arthas i Chinon. Ojczulek wręczył go Nesko, mówiąc:
– To wspaniały miecz wykuty przez Twojego dziada Arthasa. Od niego wędruje z ojca na syna. Służył mi wiernie, niech tobie także dobrze się przysłuży.
Nesko z podziwem wziął do ręki ostrze i dokładnie je obejrzał. Chinon patrzył przez chwilę na zahipnotyzowanego widokiem broni syna i dodał:
– Jest na nim także dużo miejsca na twoje imię. Biegnij do kowala Xodeta, by wyrył je na mieczu.
– Dziękuję ci, tatku, bardzo, bardzo. Nie spodziewałem się, że wręczysz mi najprawdziwszy miecz! – wykrzyknął Nesko i rzucił się ojcu na szyję.
– Uznałem, że jesteś już na tyle duży, że dasz radę go utrzymać. A im wcześniej zaczniesz się z nim oswajać, tym prędzej nauczysz się nim biegle władać. Teraz leć do kowala, bo później może go nie być w domu. I pamiętaj, trzymaj miecz przez cały czas w pochwie, żeby się przypadkiem nie zranić.
Chłopiec schował ostrze, tak jak przykazał mu ojciec, i wybiegł z domu, zapominając o zamknięciu ciężkich drewnianych drzwi. Kiedy znalazł się na dworze, przystanął na chwilę i popatrzył na Bukową Dolinę, małą wioskę, w której mieszkał. Pośrodku znajdował się duży plac wyłożony brukiem, na którym rósł bardzo stary buk. Od niego wzięła się nazwa osady. Od placu biegły trzy uliczki, a dookoła niego stały domy, sklepy i inne drewniane budynki. Jednym z nich była pracownia Xodeta. Nesko westchnął głęboko, spojrzał na rękojeść miecza i pobiegł do znajomego kowala. Był to starszy, wysoki i bardzo miły człowiek, dobry znajomy ojca Nesko. Chłopiec podbiegł do drzwi kuźni i mocno zapukał. Rozejrzał się jeszcze dookoła i spojrzał na wielkie drzewo, z którego opadały już żółte liście. Dawała o sobie znać późna jesień. Wiatr także się wzmagał. Po chwili drzwi się otworzyły i ze starej chaty wyszedł spocony Xodet. Ocierając krople potu z czoła, rozejrzał się, kto gości w jego pracowni. Gdy zobaczył małego Nesko, popatrzył na niego z uśmiechem i rzekł:
– Ach, to ty, młodzieńcze. Cóż mogę dla Ciebie zrobić?
Nesko wyjął miecz z pochwy i odpowiedział:
– Dostałem ten miecz od taty na urodziny. Na mieczu są imiona mojego ojca i dziadka i chciałbym, by wykuł pan na nim także moje imię. Czy mogę liczyć na pomoc? Oczywiście zapłacę.
– Skoro dziś są twoje urodziny, z przyjemnością wykuję na tym wspaniałym mieczu twoje imię. Zrobię to za darmo i od ręki, a także dodam ci coś jeszcze, jako urodzinowy prezent od przyjaciela rodziny – odparł kowal z uśmiecham i zaprosił Nesko do środka.
Nie był to duży budynek, miał dwa pokoje i pracownię. Mężczyzna wskazał malcowi stary skórzany fotel stojący przy ścianie. Chłopiec dał miecz Xedotowi i usiadł wygodnie na fotelu. Z uwagą oglądał pomieszczenie, w którym się znajdowali. Było w nim bardzo gorąco, ponieważ naprzeciwko znajdował się ogromny hutniczy piec. Na ścianach wisiały rozmaite narzędzia do obróbki żelaznych przedmiotów. Xodet zdjął jeden z nich i w skórzanych rękawicach zaczął ogrzewać miecz w ogniu, by stał się miękki. Nesko obserwował czynności kowala z uwagą. Kiedy ten uznał, że ten miecz jest odpowiednio rozgrzany, wziął przedmiot przypominający dłuto i zaczął ryć imię chłopca. Czas przy tej czynności bardzo dłużył się ośmiolatkowi, a że wstał wcześnie rano, i było tam bardzo ciepło, usnął na fotelu. Xodet pracował dalej. Gdy skończył, włożył miecz do kamiennego naczynia wypełnionego zimną wodą, po czym wybrał jedną z par butów własnej roboty i obudził chłopca. Nesko z początku nie wiedział, gdzie się znajduje. Gdy wstał z fotela, podszedł do niego uśmiechnięty Xodet. Chłopiec zobaczył w rękach kowala bardzo ładne brązowe buty wykonane ze skóry. Uradowany podszedł do mężczyzny i wyciągnął po nie ręce, wiedząc, że są dla niego. Xodet jednak nie dał mu ich od razu.
– Najpierw muszę złożyć ci najszczersze urodzinowe życzenia – powiedział.
Po wypowiedzeniu krótkiej formułki wręczył chłopcu ostudzony już miecz i buty, które pasowały jak ulał na jego małe i zmarznięte stopy. Malec był bardzo szczęśliwy i podekscytowany. Z uśmiechem podziękował za buty oraz napis i pożegnał znajomego. Sąsiad zatrzymał go jeszcze przy drzwiach i nakazał pozdrowić rodziców. Nesko obiecał to uczynić, po czym otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Buty od starca były bardzo solidne. W środku obszyto je owczą skórą, więc okazały się naprawdę wygodne i ciepłe. Były dowodem na to, że stary Xodet nigdy nie robił czegokolwiek niedbale.
Nesko wyszedł na centralny plac Bukowej Doliny i schował miecz za koszulę, by nie wzbudzał zaciekawienia wśród znajomych przechodniów. Spojrzał raz jeszcze na drzewo, na którym nie było już prawie liści, i ruszył w stronę domu, który stał na wzgórzu. Chłopiec nie musiał się wcale natrudzić, by wejść na wzniesienie, ponieważ w wiosce do każdego zabudowania prowadziły ścieżki ułożone z szarych i niebieskich kamieni wydobytych z pobliskiej rzeki Yamzin. Tutejsi ludzie byli bardzo mili. Nie dochodziło tu nigdy do większych sporów, a sąsiedzkie kłótnie kończyły się najczęściej śmiechem i uściskami na zgodę. W drodze do domu Nesko spotkał pana Hugona i jego żonę Tyldę. Przywitał ich i poszedł dalej, bo bardzo się śpieszył. Chciał jak najszybciej pokazać rodzicom i siostrze miecz i buty. Ruszył biegiem w stronę domu, przed którym zobaczył matkę zamiatającą podwórze. Zawołał w jej stronę, a Enei, słysząc wołanie syna, oparła miotłę o ścianę i podeszła, by go wyściskać. Nesko nie zgodził się jednak na uściski, argumentując to swoim wiekiem. Kobieta z uśmiechem pokręciła głową i razem z synem weszła do domu.
W środku Chinon tłumaczył coś małej Mii, która w końcu obraziła się za to, że nie dostała żadnego prezentu. Nesko podbiegł do ojca, by pokazać mu swoje zdobycze. Na ten widok dziewczynka zaczęła rzewnie płakać i wybiegła z kuchni do swojego pokoju. Chinon nie zdążył jej zatrzymać. Westchnął tylko i zaczął oglądać miecz i nowe buty. Enei usiadła obok nich, by także móc rzucić na nie okiem. Po chwili Chinon wstał od stołu, kazał zanieść chłopcu przedmioty do pokoju, a sam poszedł do małej Mii. Nesko jako dobry brat nie mógł stać bezczynnie. Chociaż to on miał urodziny, postanowił wybrać się do Lasu Arabelt i poszukać w nim czegoś, co mogłoby się spodobać dziewczynce. Bez dłuższego namysłu poszedł do pokoju, ukrył miecz pod łóżkiem, włożył nowe buty i wyszedł z domu. Przed wyjściem powiedział jeszcze Enei, by nic nie mówiła Mii, chciał jej sprawić niespodziankę. Mama obiecała dotrzymać tajemnicy, po czym wyszła na podwórze, by dokończyć zamiatanie.
Las Arabelt znajdował się około siedmiuset metrów od domu. Chłopiec mógł dojść do niego prostą i bezpieczną drogą, która dalej wiodła do sąsiedniej wsi na Kamiennym Wzgórzu. W pewnym momencie droga się rozgałęziała, a jedna ścieżka prowadziła w miejsce nieznane chłopcu, do którego ojciec zabronił mu się zapuszczać. Były to grzęzawiska zwane Bagnami Zapomnienia. Ludzie we wsi opowiadali, że ci, którzy szli w tamte strony, bardzo rzadko stamtąd wracali. Zamieszkiwały je straszliwe stworzenia – wiwerny, które czyhały pod wodą na zagubionych wędrowców, łatwy posiłek. Opowieści o bestiach z bagien przerażały Nesko i skutecznie odwodziły go od odwiedzenia tego miejsca.
Popołudnie było dość ciepłe, zimne północne wiatry nie dały tego dnia o sobie znać. Spacer do lasu był więc bardzo przyjemny. Po drodze Nesko zastanawiał się nad tym, co ciekawego uda mu się znaleźć dla siostry. Zamyślony dotarł do drogowskazu. Zatrzymał się i zaczął czytać znajdujące się na nim napisy: „Północ – Kamienne Wzgórze, południe – Bukowa Dolina, zachód – Arabelt” oraz jeden, który przeraził chłopca: „Zapomniane Bagna”. Z trwogą spojrzał na ścieżkę prowadzącą w nieznane, straszne miejsce i w tym czasie przypomniał sobie wszystkie opowieści. Nagle przeszył go chłód, chłopiec poczuł strach, jakby zaraz miało wydarzyć się coś nieprzyjemnego. Gwałtownie przysiadł na trawie i trzymając się za głowę, próbował zrozumieć, co się z nim dzieje. Ukazywały mu się jakieś niezrozumiałe wizje i przebłyski, nie wiedział, co kłębiło się w jego głowie, ale coś podpowiadało mu, że to nic dobrego. Raz jeszcze przetarł oczy i spojrzał na drogowskaz. W tej chwili wróciła mu całkowita świadomość. Wstał z trawy i rozejrzał się dookoła. Nic się nie zmieniło, tylko wiatr się nasilił, unosząc lekko z traktu opadłe liście. Malec się wystraszył, postanowił szybko wracać do domu. Nie zapomniał jednak, po co tu przyszedł, o prezencie dla Mii. Obok drogowskazu zauważył piękną białą różyczkę. Stwierdził, że spodoba się także siostrze, więc zerwał ją delikatnie, by nie pokłuć się kolcami, i pobiegł do domu. Gdy tylko znalazł się na prostej dróżce prowadzącej do Bukowej Doliny, stanął jednak jak wryty. Jego oczom ukazał się wielki kłąb czarnego dymu, unoszący się nad rodzinną wioską.
Zaczął iść, potem biec, wmawiając sobie, że to na pewno jakieś duże ognisko albo dym unoszący się z pracowni pana Xodeta. „Oby to nie było to... Żeby to nie było nic związanego z tym czymś w mojej głowie” – powtarzał sobie w duchu. Niestety, wizja Nesko o nadchodzącym zagrożeniu i niebezpieczeństwie się potwierdziła. Choć miał wrażenie, że trwała ona tylko kilka sekund, w rzeczywistości spędził przed drogowskazem kilkanaście minut. W swoim umyśle widział to całe zło, ale obrazy uleciały, gdy tylko wróciła mu świadomość. Kiedy dobiegł do wioski, zadrżał na jej widok. Spełniły się jego najgorsze obawy. Wokół leżeli martwi ludzie, ciała spuchnięte od ran. Domy płonęły jasnym ogniem. Trzaskające iskry unosiły się ze starego buku, którego soki pod wpływem temperatury wydawały przeraźliwe zawodzenie. Ogień był wszędzie. Przeszklone łzami oczy chłopca zauważyły stos spalonych ciał ułożonych pod drzewem, którego gałęzie powoli dogasały. Okropny swąd palonego mięsa i gęsty dym ogarnął Nesko, który w obronie przed ich duszącą siłą zatykał usta i nos rękawem koszuli. W pierwszym momencie uznał to za zły sen, coś, czego nie ma. Zaczął płakać, zamknął oczy i klęknął na ziemi. Wtedy przypomniał sobie o domu. Szybko otarł twarz, wstał i ze szlochem ruszył w jego stronę. Unoszące się obłoki dymu i woń spalenizny bardzo drażniły oczy i płuca chłopca, ale w tej chwili nie zwracał na to uwagi. Rozglądając się po zniszczonych domach i patrząc na martwych mieszkańców, szukał czegoś, co przetrwało, kogoś, kto przeżył. Zdawał sobie sprawę, że stało się coś strasznego. Wyglądało to tak, jakby jakaś ognista bestia przeszła przez Bukową Dolinę, paląc i mordując wszystko, co napotkała we wsi. W pewnej chwili chłopiec rozpoznał ciało martwego Xodeta, przygniecionego jego wielkim młotem. Z klatki piersiowej wystawała mu włócznia, miał przebite płuca i pogruchotane żebra. Dalej zastał Hugona i Tyldę leżących obok ich mieszkania. Oboje mieli spętane z tyłu dłonie i poderżnięte gardła. Sądząc po obrażeniach na ich twarzach, byli bici, zanim ich zamordowano.
W drodze do domu chłopiec widział ciała kolejnych sąsiadów, ale nie zatrzymywał się, szedł dalej, bo ciągle miał nadzieję, że jego rodzice wraz z siostrą zdążyli uciec. Wierzył, że ich to nie mogło spotkać. Wbiegł na wzgórze. Gdy zobaczył dym nad swoim domem, załamał się. Zrozumiał, co się tu wydarzyło. Na podwórzu leżało kilku zabitych zakapturzonych mężczyzn. Ubrani na czarno, mieli opaski na oczach oraz chusty na twarzach. Byli to bandyci z szajki Czarnych Sierpów, wyjątkowo okrutnej i bezczelnej bandy. Chowali się w lasach i jaskiniach i wychodzili tylko po to, by mordować, palić i rabować. Nie znali litości, zabijali nawet kobiety i dzieci. Nesko wciąż nie dopuszczał jednak do siebie myśli, że jego rodzina mogła zginąć z ich rąk. Gdy przechodził obok martwych bandytów, zobaczył wśród nich ciało Chinona. Na ten widok upadł na ziemię. Zaczął płakać i krzyczeć, szarpiąc ramię ojca w nadziei, że ten otworzy oczy. Mężczyzna nie miał żadnych śladów miecza ani uderzenia. Widocznie bandyci, nie dając sobie rady z doświadczonym wojownikiem, dobyli łuków i go zastrzelili. W szyi Chinona Nesko znalazł również kłutą ranę, po nożu, którym go dobito. Wielki wojownik zginął z rąk tchórzy, ale zginął godnie, w obronie tych, których kochał. Chłopiec nie czuł nic prócz wypełniającego go bólu. Zanosząc się łzami spływającymi po brudnych od pyłu policzkach, wszedł do domu. Dach był już prawie całkiem spalony, a ściany jedynie się tliły. Wszystko było poprzewracane i zniszczone. Enei leżała na podłodze przy łóżku. Nie miała najmniejszej rany, wyglądała zupełnie tak, jakby spała. Jednak jej klatka piersiowa nie unosiła się od oddechu, jej dłonie, usta ani powieki nawet nie zadrgały. Była blada, odznaczała się tylko jej sina szyja. Uduszono ją.
Na ten widok Nesko przestał cokolwiek odczuwać, nawet ból, przestał myśleć. To, co zobaczył, nie mogło dotrzeć do jego ośmioletniego serca. Chciał uciec jak najdalej stąd, uciec w zapomnienie. Nigdzie nie mógł znaleźć siostry, pomyślał, że dołączyła do mieszkańców pod płonącym drzewem. Wybiegł więc ze spalonego domu i patrząc na ponure niebo, pobiegł w stronę rzeki Yamzin. Wymazana sadzą koszulka była mokra od łez, które strumieniami leciały mu z oczu. Kiedy dobiegł do mostu, postanowił na nim usiąść i o niczym już nie myśleć. Odwrócił się plecami do wioski, nie patrząc na to, czego nikt nigdy nie chciałby zobaczyć. Był zrozpaczony oraz wściekły na samego siebie, że poszedł do tego lasu. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że nie był z rodzicami, że już nigdy nie będzie. Spojrzał na las, przeklęty las. Włożył ręce w kieszenie i w jednej z nich poczuł coś miękkiego. To był kwiat róży zerwany dla Mii. Ze złością zaczął gnieść płatki i ciskać je w rwący strumień rzeki. Zamknął oczy i wsłuchał się w otoczenie. Słyszał powiewy wiatru, szum wody, śpiew ptaków nad głową oraz czyjeś kroki. Otworzył oczy i zerwał się z mostu. Przyszło mu do głowy, że to pewnie bandyci. Chłopiec chciał odwrócić się do nich i rzec – „No dalej, zabijcie i mnie, nie mam już niczego, co mnie trzyma na tym świecie”.
Powstrzymał się jednak, gdyż nie stał za nim żaden bandyta, ale kobieta w lśniącej szacie, ze spiczastymi uszami. Wpatrywała się w jego zapłakane oczy, a po chwili odezwała się przyjaznym głosem:
– Witaj, Nesko z Bukowej Doliny. To, że żyjesz, nie jest przypadkiem, więc nie przeklinaj losu za to, że pokierował cię w tamtej chwili z dala od wioski. Jesteś na tym świecie potrzebny, dlatego jakiś twój duch stróż podpowiedział ci, byś nie został wtedy w domu, lecz uciekał.
Na widok pięknej pani chłopiec jednocześnie zdziwił się i przestraszył. Zapytał półgłosem:
– Kim jesteś i skąd wiesz, kim ja jestem?
Pani uśmiechnęła się i odpowiedziała:
– Nie lękaj się, młody Nesko. Jestem Miridiam ze Srebrnych Gór wysokich elfów. Jestem kapłanką w naszym sanktuarium i widziałam to, co i ty ujrzałeś przed drogowskazem.
Nesko z początku nie pojął słów elfiej kapłanki, ale poczuł bijące od niej ciepło. Miridiam wzięła go za rękę i powiedziała, by wraz z jej towarzyszami pochował rodzinę i mieszkańców Doliny. Wytłumaczyła mu wszystko to, czego nie mógł pojąć. Uświadomiła mu także, że wizja, którą widział, jest darem, który poprowadzi go w dalszym życiu.
Po rozmowie z elfką Nesko nieco ochłonął i uspokoił się. Nie wiedzieć czemu, jej słowa niosły mu ukojenie w bólu. Czekało go jednak bardzo trudne zadanie, pogrzebanie sąsiadów i rodziny. Elfy, które przybyły wraz z kapłanką, wykopały już groby i przygotowały tablice, na których miały być umieszczone imiona pogrzebanych. Kazali chłopcu pożegnać się ze wszystkimi i wypisać na tablicach imiona tych, których będzie w stanie rozpoznać. Było to dla niego wyjątkowo trudne. Widok zmasakrowanych i spalonych zwłok niejednokrotnie przyprawiał go o mdłości. W pewnej chwili Miridiam zaproponowała mu, żeby jednak tego nie robił, ale chłopiec dokończył to, co zaczął. Odczuwał to jako obowiązek wobec ludzi, z którymi żył na co dzień. Choć był jeszcze bardzo młody, był też bardzo mądry, i pod każdym imieniem dopisał coś od siebie. W tym czasie elfy wkładały ciała na nosze i wykonywały obrzędy pochówku znane im z kultur ludzkich. Ciała martwych bandytów zebrały i spaliły na stosie za wioską.
Kapłanka postanowiła zaopiekować się chłopcem i zabrać go do Elevander. Nesko się nie sprzeciwiał. Tak naprawdę Miridiam była dla niego jedynym ratunkiem. Kiedy przygotowali się do wymarszu do krainy elfów, chłopiec przypomniał sobie o mieczu od ojca. Poprosił jednego z elfów, by poszedł z nim i pomógł mu go odszukać. Okazało się, że miejsce, w którym był ukryty miecz, zostało przywalone kamienną ścianą. Elfowi jednak udało się sprytnie ją odrzucić i wydostać zawiniątko. Pod wpływem uderzenia gruzów o podłogę, na której leżała broń, ostrze przełamało się na dwie części. Nesko złapał się za głowę.
– Teraz straciłem ostatnią pamiątkę po ojcu. To był mój urodzinowy prezent – powiedział.
Elfowi zrobiło się przykro.
– Nie martw się, zabierzemy obie części, nasi kowale na pewno przekują go na nowo. I poza tym jestem Kael.
Na twarzy Nesko wreszcie pojawił się uśmiech. On również się przedstawił, zawinął miecz w chustę i w ślad za Kaelem dołączył do reszty elfów, wyruszających do Elevander, miasta w Srebrnych Górach.
Elevander było przepięknym miastem, w którym żyła szlachetna rasa wysokich elfów. Przez wieki kolejni władcy dobudowywali do niego nowe fragmenty, i tak wzniesiono wspaniałą metropolię i zarazem stolicę. Budowle zostały wykonane z trwałego kruszywa łamanego, jakim był bazalt barwy szarej lub czarnej, marmuru i z najpiękniejszych, najtrwalszych odmian drzew z całej okolicy. Najważniejsze obiekty w mieście były dodatkowo pozłacane i posrebrzane. W okna wstawiono szyby z czystego diamentu, lśniącego w słońcu. Wybudowano wiele bibliotek, bogatych w zwoje dawnych pokoleń elfów, zbrojownie, teatry i mnóstwo pięknych domów. Pośrodku znajdował się plac wyłożony kostką marmurową, wokół którego rozciągały się alejki otoczone drzewami, krzewami, kwiatami i złotymi posążkami. Prowadziły one do poszczególnych budynków, a także do wyjścia przez wielką żelazną bramę, w końcu do pałacu króla elfów Armina. Miasto było otoczone murem tylko od strony bramy, ponieważ dookoła rozciągały się potężne góry zwane Srebrnymi. Elfy nazwały je tak ze względu na bogate złoża srebra, znajdujące się u ich podnóża. Tam też była świątynia bogini Zenorii, do której zmierzała Miridiam wraz z Nesko, Kaelem i innymi elfami.
Po pochowaniu martwych mieszkańców Bukowej Doliny, odnalezieniu miecza i przygotowaniu się do wyprawy Miridiam uklęknęła jeszcze na krótką chwilę i pomodliła się do bogini o pomyślność wędrówki. Czekała ich długa, niebezpieczna i wyczerpująca droga przez łąki, bagno i step. Nesko zdziwił się, że elfy nie przyjechały tutaj na koniach. Spytał o to Kaela.
– Wysokie elfy od wieków szanowały zwierzęta i traktowały je raczej jako dzikich przyjaciół niż tragarzy lub niewolników. Gdybyśmy zabrali tu jakiegoś konia, to na pewno nikt by na niego nie usiadł i nic na niego nie położył – tłumaczył Kael.
Chłopiec wychowany wśród ludzi hodujących zwierzęta uznał to za dziwactwo, ale uszanował tradycję elfów i nie wdawał się w dalszą dyskusję na ten temat. Przed samym wyjściem ucałował pewnie po raz ostatni rodzinną ziemię i ruszył w ślad za nową rodziną. Gdy wyruszali, na dworze było już ciemno. Kilku elfów rozpaliło pochodnie, by oświetlać drogę. Szli przez polanę nieopodal Lasu Arabelt. Ciemny las wydawał się przerażający dla chłopca, który starał się iść jak najbliżej Kaela i Miridiam. Po drodze słychać było odgłosy leśnych zwierząt, więc żeby dodać Nesko otuchy, mały elf opowiadał mu różne historie oraz wyjaśniał tradycje i zwyczaje, których przestrzegano w Elevander. Kael opowiedział chłopcu także o tym, że on również stracił rodzinę i jest wychowankiem świątyni. Jego rodziców rozszarpały dzikie zwierzęta w lesie, w którym szukali ziół. Za to wyznanie Miridiam skarciła Kaela, Nesko bowiem z powrotem nabrał wyrzutów sumienia oraz smutku po ogromnej stracie. Kapłance udało się jednak uspokoić chłopca, a nawet rozbawić go śmiesznymi opowieściami. Dzięki długim rozmowom nocna wędrówka nie dłużyła się mu wcale. Elfka pokazywała mu układy gwiazd tworzące różne symbole, wskazała mu też dwa księżyce: Novaro i Sendai. W wierzeniach elfów było to dwoje niespełnionych kochanków, którym świat zabronił miłości. Po drodze spotkali także przyjazne dla wszystkich leśne chochliki ganiające się nocą na lekkim wietrze. Noc była chłodna i spokojna, niebo gwieździste, a zwierzęta nieco bardziej pobudzone i ruchliwe niż za dnia. Co kilka minut można było zobaczyć spacerujące przy świetle księżyca jelenie u boku łani, lisy czy dziki buszujące w poszukiwaniu żołędzi. Nesko był ciekawy wielu spraw związanych z elfami i dalszą drogą. Miridiam uważnie słuchała chłopca i starała się wyczerpująco odpowiedzieć na wszystkie nurtujące go pytania.
Tym sposobem zbliżyli się do skraju lasu, który musieli obejść. Kiedy tam dotarli, zaczęło świtać. Kapłanka rozkazała rozpalić ognisko oraz przygotować coś do jedzenia i picia. Wszyscy członkowie wyprawy musieli być pełni sił i energii, ponieważ czekał ich teraz krótki, ale najtrudniejszy i najniebezpieczniejszy odcinek w drodze do stolicy. Mieli do przebycia parę kilometrów skalnych wzniesień lub kilkaset metrów Zapomnianych Bagien. Miridiam, chcąc zaoszczędzić czasu i wysiłku, wybrała bagna. Prowadziła przez nie raczej prosta i stabilna droga, lecz dookoła rosły dziko rośliny pokryte lepką substancją, rozciągały się cuchnące mokradła i, co najgorsze, kryły się tam krwiożercze wiwerny. Częstym widokiem na bagnach były szkielety zbłąkanych zwierząt oraz wędrowców. Gdy Miridiam uznała, że czas wyruszyć w dalszą drogę, nakazała na wszelki wypadek trzymać broń w gotowości. Poleciła także zapalić nowe pochodnie, bo mimo jasnego poranka na bagnach trudno jest przebić się promieniom światła przez gęste konary drzew. Tam zawsze panuje półmrok. Dla otuchy powiedziała wszystkim, by się nie bali, bo strach często jest najgorszym wrogiem, poza którym z pewnością nie napotkają niczego wartego uwagi. Mieli przejść obok moczarów szybko i po cichu, nie rozglądając się dookoła. To miało zagwarantować im bezpieczeństwo. Po odprawie wszyscy członkowie ustawili się jeden za drugim i zaczęli powoli iść. Nesko czuł, że z każdym kolejnym krokiem krew w stopach mu się burzy, mimo to zachowywał spokój. Zdawało mu się, że słyszy bicie własnego serca. Starał się nie rozglądać, tylko patrzył pod nogi, by się nie przewrócić lub nie wpaść w jakąś dziurę. Nagle za ostatnim z elfów w pochodzie coś głośno zaskrzeczało. Nesko aż pisnął ze strachu, ale Miridiam uciszyła go, mówiąc, że to tylko ptak moczarowy. Ruszyli dalej. Powoli zbliżali się do połowy drogi. Kilka razy ktoś się poślizgnął, a nawet przewrócił. Nikomu jednak nic się nie stało, niektórzy wybrudzili sobie tylko piękne elfickie szaty. Do czasu kiedy stanęli przed powalonym drzewem, dookoła którego rozciągały się moczary.
– Teraz przyjdzie nam przejść po pniu na drugą stronę, bo nie widzę żadnej innej drogi – stwierdził Kael, zrezygnowany tym widokiem, i opuścił głowę.
Nesko, zdejmując z włosów małą żabkę, która skoczyła na niego z drzewa, odrzekł:
– Na szczęście nie spotkaliśmy tu żadnych bestii, tylko jakieś żaby i ptaszyska.
Wszyscy ruszyli, by przejść bezpiecznie po naturalnym pomoście. Drzewo, a raczej sam pień i kilka konarów, było pokryte śluzem i mchem, co utrudniało utrzymanie równowagi. Wszyscy przechodzili pojedynczo, by w razie poślizgu jedna osoba nie strąciła drugiej do zgniłozielonego bagniska. Kilku elfów wraz z kapłanką znalazło się już po drugiej stronie. Teraz przyszła kolej na Nesko. Chłopiec chwiejnym krokiem przesuwał się powoli o kilka centymetrów. Nagle zaczepił się o pnącze i bezwładnie runął do cuchnącej wody. Kael instynktownie ruszył mu na ratunek. Nesko zdążył złapać się jedną ręką najbliższej gałęzi. Elf szybko podbiegł po pniu do chłopca i nie zważając na fakt, że sam może zaraz się pośliznąć, chwycił Nesko za rękę i wyciągnął. Chłopiec był po szyję oblepiony gęstym osadem i krztusił się jeszcze brudną wodą, pod którą coś się poruszyło. Jego upadek do wody i głośny plusk obudziły to, co w niej mieszkało. Kiedy Kael wraz z Nesko schodzili z pnia na ziemię, coś przeraźliwie zaryczało i woda bagienna zaczęła się unosić. Miridiam starała się zachować spokój, ale krzyknęła do chłopców, by szybko zbiegali z pnia. Po chwili oczom wszystkich ukazała się bestia wielkości młodej żyrafy, przypominająca krzyżówkę jaszczura z nietoperzem. Była to wiwerna, chude, wysokie i okropnie cuchnące stworzenie o brązowo-zielonej skórze, pokrytej z rzadka małymi czarnymi łuskami. Miała zalepione błotem szerokie zgniłozielone skrzydła i powieki. Gdy otrząsnęła z nich maź, od razu zwróciła swoje czarne ślepia na jednego z elfów. Miridiam krzyknęła:
– Spokojnie, przygotujcie się, do broni! A wy, chłopcy, ukryjcie się gdzieś.
Elfy od razu złapały za swoje dwuręczne miecze i długie cisowe łuki. Stanęły po obu stronach pnia i czekały, aż bestia się zbliży. W tym czasie Nesko i Kael pobiegli za wielkie drzewo i tam się ukryli. Bestia była bardzo wściekła i wygłodzona. Wyszczerzyła szpilkowate zęby i ogromne czarne pazury. Powoli kroczyła ku elfom. Jeden z wojowników napiął z całej siły łuk i wystrzelił dwie strzały prosto w łeb potwora. Przecinając dźwięcznie powietrze, uderzyły w niego z dużym impetem, lecz niewiele to dało. Groty ledwie przebiły łuski, których na łbie było wyjątkowo dużo. Rozwścieczona wiwerna rzuciła się na wojowników. Wyskoczyła z wody na pień, dzielący obie grupki, i zaczęła atakować. Machała w ich stronę pazurami, ale sprytni wojownicy unikali śmiertelnych uderzeń i sami także zadawali ciosy. Strzelcy odsunęli się o parę metrów i kilkakrotnie potraktowali bestię srebrnymi strzałami. W końcu udało jej się wytrącić jednemu z elfów miecz z ręki, który z dużą siłą wbił się w drzewo rosnące obok. Bezradny elf chciał uciec, lecz na próżno. Bestia przebiła mu kark pazurami i gdy tylko pokonany osunął się na ziemię, ruszyła na następnych. Korzystając z tego, że wiwerna odwróciła się plecami, jeden z elfów rzucił się na potwora i przeszył go srebrnym ostrzem na wylot. Wiwerna zalała się ciemnozieloną, prawie czarną krwią i zaryczała głośno, machając łapami. Elfy szybko zauważyły, że potwór jest w stanie agonii, wybierały więc miejsca niepokryte łuską i w ten sposób go dobiły. W końcu wiwerna zatoczyła się na niezgrabnych łapach i z sykiem osunęła się w lustro wody, ochlapując nią najbliżej stojące elfy.
Wojownicy i kapłanka odetchnęli z ulgą. Kilku z nich wzięło na swoje barki martwego towarzysza, i ruszyli dalej. Także Nesko i Kael wyszli zza drzewa. Gdy patrzyli na śmierć wiwerny i jednego z elfów, odczuli smutek mieszający się z ulgą. Nesko czuł się winny, gdyż to on obudził potwora. Miridiam porozmawiała chwilę z chłopcami i udało jej się ich uspokoić, po czym ruszyli w dalszą drogę.
Po wyjściu z bagien zrobiło się już całkiem widno. Teraz czekał ich już tylko step. Przystanęli na kilkanaście minut, by odsapnąć po tej przygodzie, a Miridiam odprawiła modły nad poległym. Nesko usiadł nieopodal i zaczął rozmyślać nad tym, co będzie dalej. Elfy pozdejmowały grubsze szaty, gdyż na stepie, na którym nie rosło nic oprócz małych krzewów, mimo pochmurnej jesieni było bardzo gorąco. Kael z nudów wyrzeźbił z suchego kawałka drewna mały talizman, powiesił go na uplecionym z pnącza sznureczku i wręczył koledze. Nesko uśmiechnął się i powiedział:
– Chyba mogę potraktować to jako prezent urodzinowy, może przyniesie mi szczęście, którego tak mi teraz brakuje.
Po odpoczynku Miridiam postanowiła pochować martwego towarzysza i ruszać dalej. W drodze przez step można było już zobaczyć w oddali wspaniałe i mieniące się w słońcu Srebrne Góry. Nesko, patrząc na nie, miał mieszane uczucia. Z jednej strony był szczęśliwy, że znalazł nowy dom, z drugiej czuł się smutny i poirytowany. Czy już na zawsze miał zamieszkać w mieście, do którego zbliżał się właśnie z każdym krokiem?
Nesko patrzył na bezchmurne niebo i napawał się promieniami słońca, które rozbłyskiwało nad głowami. Na stepie było bardzo gorąco, i tylko słaby, chłodny wietrzyk orzeźwiał twarze podróżników. Na niebie latały piękne i okazałe orły stepowe, wypatrujące na ziemi jakiejś zdobyczy. W pewnej chwili Miridiam zobaczyła trzech elfów biegnących z Elevander naprzeciw podróżnikom. Wszyscy, nie zważając na rażące promienie słońca, instynktownie spojrzeli w ich stronę. Gdy wysłannicy króla do nich dotarli, kapłanka przywitała się i przedstawiła im Nesko. Elfy powitały chłopca i zawiadomiły go o zaproszeniu od króla Armina na obiad w pałacu. Chłopiec bardzo się ucieszył z tego zaszczytu i zapewnił, że skorzysta z zaproszenia. Następnie elfy dołączyły do reszty i wspólnie ruszyli w stronę miasta.
Po drodze wysłannicy wypytywali Miridiam i chłopców o tematy związane z wyprawą oraz opowiedzieli nowinki ze stolicy. Po niecałym kwadransie stanęli już pod bramą miasta. Była wielka, otaczał ją niedługi mur przytwierdzony do gór. Na żelaznych ścianach bramy widniały symbole i napisy w dawnym języku elfów, którego Nesko nie znał. Miridiam pożegnała się z resztą kompanii i zaprosiła Nesko i Kaela do jej domu obok świątyni. Powiedziała malcom, że od dziś będą dzielić pokój Kaela, bo jest w nim jeszcze jedno łóżko i szafa. Ścieżka do kaplicy nie wiodła przez miasto, lecz wzdłuż gór, więc Nesko nie miał jeszcze okazji wejść za bramę. Do kaplicy było blisko, po kilkudziesięciu krokach jego oczom ukazała się piękna świątynia. Była to duża budowla o dachu w postaci kopuły i okrągłej podstawie. Nie miała ścian, a dach utrzymywał się na czterech kolumnach z jasnego kamienia. Każda z nich była na całej długości zdobiona wzorami pnących się winorośli. Wchodziło się do niej po pięknych marmurowych schodach z drewnianymi poręczami. Krokwie podtrzymujące srebrną kopułę były zakończone wyrzeźbionymi i pomalowanymi na biało twarzami, podobiznami Zenorii. W środku znajdował się posąg bogini, który otaczały cztery płomienie tańczące na wysokich żelaznych paleniskach. Na podłodze wykonanej ze srebra, dookoła posągu, przy ogniskach klęczały cztery kapłanki, cały czas śpiewając sakralne pieśni w języku elfów. Nesko spytał Miridiam, po co kapłanki to robią, a ona pomyślała przez chwilę, po czym odpowiedziała:
– Jak widzisz, w świątyni wszystkiego jest po dwie pary, są cztery kolumny, cztery ogniska i cztery kapłanki. Zenoria, kiedy jeszcze żyła, była wielką kapłanką elfów. Niestety, pewnego feralnego dnia na jej świątynię napadł zły czarnoksiężnik i zabrał ze świątyni upragniony magiczny przedmiot. Zenoria chciała go powstrzymać, złapała za różdżkę i wycelowała w niego promieniem energii. Mag był jednak zbyt potężny i odbił pocisk w bezradną kapłankę. Elfka, padając na posadzkę, wypuściła z ręki różdżkę. Zdenerwowany czarnoksiężnik na miejscu dawnej świątyni wyczarował ogromną przepaść i wrzucił w nią omdlałą kapłankę. Płomienie wewnątrz przepaści zamiast ją zabić, dodawały jej sił. Tak przeżyła cztery lata, aż do wypalenia się ognia. Na miejscu przepaści, po jej zasypaniu, elfy postawiły nową świątynię, a za jej patronkę obrali Zenorię – boginię ognia. Od tej pory każda kapłanka musi spędzić cztery lata swojego życia na pilnowaniu ogniska w świątyni. Po wypełnieniu służby dostaje dom, przychylność i pomoc Zenorii oraz staje się arcykapłanką.
– A czy ty też jesteś już arcykapłanką?
– Tak, mój drogi, niedługo zobaczysz, jaki piękny dom otrzymałam za swoją posługę.
– Ale jako arcykapłanka nie masz już obowiązków tak jak zwykłe kapłanki?
– To nie jest tak, że służbę kapłanki pełni się tylko przez te cztery lata. Duchowieństwo to sfera, która pozostaje w nas do końca życia. Przeżywam je, służąc naszej bogini cały czas, modląc się do niej, odprawiając świątki, składając ofiary i przekazując jej miłość innym. Te cztery lata spędzane w świątyni dają nam tylko natchnienie na resztę życia, to coś w rodzaju sprawdzianu, czy dana osoba jest gotowa. A teraz chodźmy dalej, bo do domu zostało już parę kroków.
Nesko nie zadawał więcej pytań, przyglądał się jeszcze chwilę kapłankom i świątyni, po czym wraz z Kaelem ruszyli za Miridiam w stronę domu. Stał on kilkadziesiąt metrów za kaplicą, pośród pięknych wierzb i brzóz. Był duży. Ściany wykonane z różnego rodzaju kamieni i zlepieńców pomalowano jasnozieloną farbą. Dach o rubinowej barwie mienił się dumnie w promieniach słońca, a z kamiennego komina, stojącego pośrodku, wydobywał się jasnoszary dym. Nesko już z kilkunastu metrów mógł podziwiać wygląd frontowej ściany. W centralnej części były drzwi wykonane z jasnego drzewa, ze srebrną klamką, srebrną kołatką w kształcie liścia oraz piękną drewnianą futryną. Nad drzwiami widniało małe okrągłe okienko. Po bokach były także dwa większe okrągłe okna o diamentowych szybach. Dom otaczały ogrody, bogate w krzewy ozdobne. Nesko był podekscytowany, lecz Miridiam nie dała mu długo cieszyć się widokiem nowego domu z zewnątrz i zaprosiła go do środka. Po przestąpieniu progu chłopiec poczuł piękny zapach róż wypełniający wszystkie pomieszczenia. W środku było chłodniej niż na zewnątrz. Miridiam zdjęła wierzchnią szatę i powiesiła ją na drewnianym wieszaku pokrytym diamentowymi ozdobami. Kael również zdjął plecak i położył go pod ścianą. Nesko przez chwilę stał jak wryty, przyglądając się wspaniałemu dywanowi uplecionemu z morskich roślin, ozdobom na ścianach oraz całemu korytarzowi. Kael spojrzał na niego i powiedział:
– No, czuj się teraz jak u siebie. Chodź, pokażę Ci nasz pokój.
Nesko spojrzał na kolegę i na jego twarzy pojawił się duży uśmiech. Wziął swój worek i poszedł w krok za nim przez korytarz.
Gdy weszli do pokoju, Kael położył się na swoim łóżku i wskazał Nesko jego posłanie i szafkę. Pomieszczenie było nieduże, ale wystarczające dla dwóch osób. Pośrodku był okrągły stół, obok niego dwa drewniane krzesła. Na śnieżnobiałym lnianym obrusie stał niebieski wazonik z kwiatami. Po prawej stronie ustawiono łóżko i szafkę Kaela, a po lewej Nesko. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak, jakby było już od dawna przygotowane dla gościa. Nad głowami chłopców kołysał się posrebrzany żyrandol, na którym paliło się kilka woskowych świec. Promienie słońca wpadały przez szyby do środka. Nesko wyjrzał przez okno. W pierwszej chwili słońce lekko go oślepiło, i widział tylko ciemne smugi mieszające się z jasnymi promieniami. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do światła, zobaczył sad Miridiam. Był on szeroki, lecz krótki. Na drzewach nie było już liści, gdzieniegdzie tylko na gałęziach siedziały pięknie śpiewające słowiki i inne ptaszki, których świergot było słychać nawet w domu. Chłopiec postanowił położyć się na łóżku i odpocząć. Zdjął swoje skórzane buty i postawił je pod łóżkiem. Kael leżał bez słowa, patrząc w biały sufit. Nesko miał do niego wiele pytań, ale postanowił zostawić je na później. Przekręcił się na bok, zamknął oczy i powoli zasnął.
Kael, widząc Nesko śpiącego, wyjął z plecaka jego złamany miecz, po cichu zszedł z łóżka i położył go na szafce Nesko. Następnie na palcach podszedł do swojego posłania, ułożył się na nim i także pozwolił sobie na odpoczynek.
Miridiam zdziwiła głucha cisza w pokoju chłopców i postanowiła do nich zajrzeć. Na widok głośno oddychających śpiochów z uśmiechem zamknęła drzwi i wyszła napić się zielonej herbaty. Po niespełna godzinie wróciła jednak do pokoju podopiecznych. Zbliżał się wieczór i kolacja u króla.
– Armin ceni punktualność, więc lepiej się nie spóźnijmy – powiedziała łagodnym głosem, budząc Kaela i Nesko.
Nesko zeskoczył z łóżka i sięgnął ręką po buty. Kapłanka go powstrzymała i kazała mu zajrzeć do szafy oraz do dolnej szuflady. Zdziwiony chłopak podszedł do dębowej szafy i ją otworzył. Wisiały w niej wspaniałe koszule, swetry oraz płaszcze, wszystko w jego rozmiarze. W szufladzie znalazł trzy pary butów, które nadzwyczaj mu się spodobały. Miridiam kazała mu włożyć nowe rzeczy. Po chwili Nesko wyglądał prawie jak Kael, gdyż mieli bardzo podobne stroje. Kapłanka obejrzała obu i gdy stwierdziła, że są gotowi, wyruszyli do pałacu.
Na dworze było ciemno, ale po wejściu do miasta drogę oświetlił im rząd lamp oliwnych oraz wielkich świec i pochodni. Nesko oglądał się ciekawym wzrokiem na to, co go otaczało. Wszystko było tak piękne, chłopiec chciał się dokładnie przyjrzeć szczegółom, ale nie było na to czasu. Przed wejściem na szerokie schody z marmuru prowadzące do pałacu Miridiam zatrzymała się, odwróciła do chłopców i rzekła:
– Kael już wie, ale Tobie muszę powiedzieć. Będziemy u króla, więc zachowuj się grzecznie. Uważaj także na słowa, by nie urazić króla, ale staraj się odpowiadać na jego pytania, choć często bywają dziwaczne. I możesz mi zaufać, to bardzo przyjazny elf z poczuciem humoru, więc nie masz się w sumie czym martwić. Przywitajcie się z nim i pozdrówcie go. No, to wchodzimy.
Nesko powtórzył w myślach słowa kapłanki, poprawił kołnierz koszuli i ruszył do środka. Dwaj strażnicy stojący przy drzwiach przywitali nadchodzącą Miridiam z chłopcami i otworzyli wrota do pałacu. Zbroje strażników były wykonane z utwardzonego srebra. Na głowach mieli piękne hełmy, zasłaniające całą głowę prócz oczu, ust i brody. Chłopcu nadzwyczaj spodobały się ostre zakończenia chroniące policzki i to, co osłaniało nos. Twarze wojowników prezentowały się w tym bardzo ciekawie. Na plecach mieli szare peleryny, na torsie wycięty płonący miecz, a w dłoniach miecze o krzywych ostrzach i rękojeściach, a także fikuśne tarcze.
Komnata, do której weszli, małemu Nesko wydała się ogromna. Pośrodku stał długi stół nakryty białym obrusem, a na nim w wielu naczyniach poustawiano różne dania oraz napoje. Chłopcy stosowali się do rad Miridiam. Król, mimo obaw malca, okazał się bardzo przyjaznym i miłym elfem. Był wysoki i chudy. Gęste siwawe włosy, zza których było widać długie spiczaste uszy, opadały mu na ramiona. Miał duże brązowe oczy oraz mały i zakrzywiony nos. Był ubrany w złoto-czerwone szaty sięgające ziemi. Na jego głowie widniała srebrna korona z wielkim rubinem pośrodku. Po tym, jak wszyscy zasiedli przy stole, król zaprosił ich do jedzenia. Chłopcy i kapłanka byli bardzo głodni po podróży, zabrali się więc do pałaszowania pyszności. Na widok kilku rodzajów sztućców przy swoim talerzu Nesko zawstydził się i zmieszał, gdyż nie wiedział, do czego służą. Król zauważył jego rozterki. Zaśmiał się, podszedł do chłopca i życzliwie wytłumaczył mu sposób użycia każdego z nich. Nesko grzecznie podziękował i wybrał jedną z kilku potraw, wiedząc, że nie ma się już czego bać.
Po kolacji król kazał zabrać wszystko ze stołu. Usiadł wygodnie na ławie, po czym zaprosił Miridiam i chłopców do wspólnej rozmowy. Kręcąc swoim długim wąsikiem, zaczął wypytywać Nesko o wszystko, co go spotkało. Był to trudny temat dla chłopca, ale mimo to dzielnie wszystko opowiedział. Po długiej i przejmującej rozmowie król pożegnał się z gośćmi, życzył im dobrej nocy i odprowadził do drzwi. Miridiam uśmiechnęła się do najedzonych do syta chłopców i poszła wraz z nimi do domu. Na miejscu chłopcy skierowali się prosto do swojego pokoju, zdjęli ubrania i położyli się do łóżek. Miridiam zgasiła im świece i udała do siebie. Mimo ciszy i spokoju Nesko nie mógł jednak usnąć do późnej nocy.
Noc minęła spokojnie. Nesko obudził się wczesnym rankiem. Nad głową zobaczył biały sufit pokoju. Przetarł oczy, ziewnął i leniwie usiadł na łóżku. W pokoju było już całkiem widno. Kael jeszcze spał, głośno chrapiąc, co rozbawiło Nesko. Na dworze zerwał się silny wiatr. Chłopiec przeciągnął się raz jeszcze i wstał z posłania. Z zaciekawieniem podszedł do okna. Kiedy wyjrzał, bardzo się zdziwił, gdyż cały sad dookoła był pokryty puszystą warstwą śniegu. Uświadomił sobie, że nadeszła zima.
– A jeszcze wczoraj na stepie było tak gorąco, cóż za przedziwny klimat – mruknął do siebie.
Włożył koszulkę, spodenki oraz wełniane buty i poszedł szukać Miridiam. Elfka przed kwadransem wróciła ze spaceru. Podłożyła do kominka kilka szczapek sosnowego drewna i usiadła na fotelu. Nesko podszedł do drzwi salonu i niepewnie zapukał.
– Proszę, wejdź i usiądź. Muszę z tobą poro-zmawiać.
Nesko usiadł na wygodnym fotelu, który wskazała mu elfka. Płomyki ognia wesoło tańczyły na płonących kawałkach drewna. W pokoju zrobiło się bardzo ciepło i przyjemnie. Miridiam podała chłopcu herbatę. Po chwili zastanowienia zapytała:
– Wiesz, co będziesz dziś robił?
Gdy Nesko zaprzeczył, dokończyła:
– Muszę cię przedstawić reszcie elfów. Ponieważ teraz to twój nowy dom, wypadałoby poznać sąsiadów! To jednak nie wszystko. Wraz z kilkoma starszymi z miasta mamy ci coś do powiedzenia. To ważne, ale teraz nie zdradzę więcej szczegółów.
– Czy to dotyczy także Kaela?
– W pewnym sensie tak. Ale o tym porozmawiamy wszyscy później. Jesteś tu po raz pierwszy, w mieście byłeś tylko przez chwilę, więc jeśli będziesz miał ochotę, to dziś możesz je dokładnie obejrzeć.
Nesko zamyślił się i nabrał w usta łyk gorącej herbaty, przez co oparzył podniebienie i język, nie dał jednak tego po sobie poznać. Nie zmieniając mimiki twarzy, odstawił herbatę i odpowiedział z uśmiechem:
– Więc czeka mnie ciekawy dzień. A czy będę mógł zwiedzić z Kaelem całe miasto?
Miridiam odwzajemniła uśmiech.
– Oczywiście, pod warunkiem, że ten śpioch się dziś obudzi. Zjecie śniadanie i będziecie mogli spacerować po mieście do południa.