Asystentka złoczyńcy - Hannah Nicole Maehrer - ebook + audiobook

Asystentka złoczyńcy ebook

Hannah Nicole Maehrer

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

24 osoby interesują się tą książką

Opis

ASYSTENT POSZUKIWANY: Znany, wysokiej rangi złoczyńca poszukuje lojalnego, rozważnego asystenta. Nieokreślone obowiązki biurowe, pomoc w kreowaniu przypadkowego chaosu, terroru i innych mrocznych rzeczy. Dyskrecja obowiązkowa. Doskonałe benefity.

Evie Sage ma na utrzymaniu całą rodzinę, stałe zatrudnienie jest więc w jej sytuacji wręcz niezbędne. Nic więc dziwnego, że przyjmuje ofertę pracy od najniebezpieczniejszego złoczyńcy w całym królestwie Rennedawn… tym bardziej że szef – mimo wybuchowego temperamentu – jest wyjątkowo seksownym facetem.

Mija czas, a Evie przyzwyczaja się do zwisających z sufitu odciętych głów, zwłok na biurku i wdeptywania w zabłąkane gałki oczne w najmniej spodziewanych miejscach. Sielanka nie trwa jednak długo – dziewczyna zaczyna podejrzewać, że wielkiemu złoczyńcy grozi jeszcze większe niebezpieczeństwo. Asystentka Złego postanawia dowiedzieć się, kto sabotuje jego działania, i odpłacić sprawcy pięknym za nadobne. Jest gotowa zrobić naprawdę wszystko, by rozwiązać zagadkę… nawet jeśli będzie to wymagało od niej pewnych poświęceń…

Bo przecież żadna praca nie hańbi, prawda?

Hannah Nicole Maehrer czy też @hannahnicolemae, bo pod takim pseudonimem zna ją cały anglojęzyczny BookTok, to amerykańska pisarka i influencerka całym sercem uwielbiająca złoczyńców. Wychowała się we wschodniej części Pensylwanii, oglądając filmy Disneya i wymyślając coraz to nowe światy ledwie mieszczące się w czterech ścianach jej domu. Kiedy nie nagrywa nowych viralowych tiktoków, spędza czas na tworzeniu kolejnych historii w rytmie piosenek Taylor Swift. Zwykle można ją spotkać z głową w chmurach i długopisem w ręku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 415

Oceny
4,5 (966 ocen)
603
248
78
28
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
breeAnna
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

WOW jakie to było świetne, cudowna książka pełna humoru. Fantasy gdzie cały czas coś się dzieje, akcja goni akcję. zero nudy. jest zagadka do rozwiązania a w tle gdzieś czai się nutka romansu. to jest to co lubię najbardziej i z niecierpliwością czekam na następną część. obym długo nie musiała czekać. Polecam
Oliwiapolis18

Nie oderwiesz się od lektury

JESTEM ZAKOCHANA, to jest tak zabawne, komfortowe i miejscami absurdalne ze po prostu nie da się tego nie kochać
170
Kaugi

Nie oderwiesz się od lektury

Trochę romansidło, ale fajne
60
L2read

Nie oderwiesz się od lektury

Bajka Disneya połączona z elementem korpo - o dziwo to zagrało. Niecodzienna pozycja, ale polecam. Pozytywna, nieco zwariowana, ale cudownie zabawna historia.
50

Popularność




Tytuł oryginału

ASSISTANT TO THE VILLAIN

Copyright © 2023 by Hannah Nicole Maehrer

Translation copyright © 2024

This edition is published by arrangement

with Entangled Publishing,

LLC c/o Alliance Rights Agency

All rights reserved

Projekt okładki:

Studio Kreacji na podstawie projektu

Elizabeth Turner Stokes

Mapa

Toni Kerr

Redaktor prowadząca

Jadwiga Mik

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Wiktoria Garczewska

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8352-711-6

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mamo, Tato,

To dla Was.

W podziękowaniu za dzieciństwo i wiele godzin,

które poświęciliście na opowiadanie mi bajek.

A także za kolejne lata, które spędziliście,

wysłuchując moich.

Wasze opowieści na zawsze pozostaną

moimi ulubionymi.

I dla was wszystkich:

Tak wyobrażam sobie pracę

pozbawionej kompasu moralnego

osobistej asystentki złoczyńcy.

PROLOG

Pewnego razu, za górami, za lasami…

Evie spotkała Złego w całkiem zwyczajne popołudnie po kolejnej porażce na targach pracy w miasteczku. Kolejnego dnia bez zajęcia i dochodu. Kolejnego dnia, w którym sprawiła zawód choremu ojcu i młodszej siostrze. Dlatego też była pogrążona w niewesołych myślach, gdy wędrowała w kierunku szpaleru drzew okalających Orzesznikowy Las niczym wysoki płot, przez który weszła do środka.

Niegdyś gęsto zaludniony las dziś nie zachęcał do spacerów, zwłaszcza samotnych, nikogo obdarzonego zdrowym rozsądkiem. Chyba że ten ktoś nazywał się Evangelina Sage. Wtedy ciemny las mógł się jawić jako wybawienie od powrotu do domu i wyznania bliskim, że wreszcie znalaz­łaś pracę… z której od razu zrezygnowałaś.

Evie z westchnieniem wyciągnęła rękę, by musnąć palcami chropowatą korę mijanych drzew. Las był naprawdę piękny.

Królestwo Rennedawn to jedna z najskromniejszych pod względem obszaru zaczarowanych krain. Unikanie Orzesznikowego Lasu, który zajmował znaczną część całego terytorium, stanowiło więc nie lada wyzwanie. Niemniej jednak mieszkańcy omijali go dość konsekwentnie.

Trzymali się od niego z daleka prawie od dekady, od kiedy zawładnęła nim mroczna postać znana jako Zły. Krążyły plotki, że złoczyńca czyha na leśnych obrzeżach, skąd porywa ludzi, których następnie poddaje torturom. Evie niewiele wiedziała o tym potworze, ale żywiła przekonanie graniczące z pewnością, że ma on lepsze rzeczy do roboty niż chowanie się za drzewami jak leśny skrzat. Zresztą ich także nie widywała – zamieszkiwały tereny wysunięte dalej na północ.

– Zły – prychnęła drwiąco Evie, zagłębiając się w las i wkładając ręce do dużych kieszeni prostej brązowej sukienki. – Może nie miałby morderczych instynktów, gdyby nie ten absurdalny przydomek.

O ile oczywiście imię nie zostało mu nadane przy narodzinach, i wtedy to Evie pochwaliłaby jego matkę za niesamowitą zdolność przewidywania.

Dziewczyna potknęła się o wystający korzeń i wyjęła ręce z kieszeni, by złapać się gałęzi najbliższego drzewa, a potem ruszyła dalej, tam, skąd dobiegał szum strumienia.

Po drodze przypominała sobie wszystko, co wiedziała na temat tego człowieka. Skąpe informacje, które posiadała, pochodziły z listów gończych opatrzonych nieudolnie naszkicowanymi portretami pamięciowymi. Zawsze przedstawiano go na nich jako starszego mężczyznę z siwą brodą poprzecinaną dużymi szramami, pamiątkami po broniących się ofiarach, o ostrych nierównych zębiskach, którymi pewnie mógłby wygryźć człowiekowi serce, chociaż niewykluczone, że pilnie potrzebował dentysty.

Przez królestwo przetoczyło się tyle plotek na temat największego wroga Rennedawn, że Evie nie wiedziała, w co wierzyć. Podobno przed laty spalił doszczętnie jedną z wiosek rybackich na zachodzie. Na królestwo spadła wtedy klęska głodu po utracie ważnego ośrodka połowu ryb, którego odbudowanie trwało miesiącami. Takich mrożących krew w żyłach historii było mnóstwo. Wyglądało na to, że Zły specjalizował się ponadto w kradzieżach, dokonywał licznych włamań do szlacheckich posiadłości, terroryzował mieszkańców i zabierał im rodowe kosztowności.

Zbliżając się powoli do strumienia – szerszego niż przypuszczała – podziwiała piękno otoczenia. Słońce przeświecało przez szpary między drzewami, nadając rosnącym wokół kwiatom nierealny blask. Na krótką chwilę niemal zapomniała o swoim trudnym położeniu, chłonąc zapierający dech w piersiach widok. Ale potem wszystko wróciło.

Ojciec do tej pory nie wiedział, że w zeszłym miesiącu straciła pracę w kuźni. Była taka pewna, że znajdzie nową, zanim rodzina zwróci uwagę na skromniejsze posiłki albo chłód panujący w ich niedużej chatce, gdy zabraknie drewna na opał. Dziś musiała im wreszcie powiedzieć. Kończyły się skromne zapasy jedzenia.

Z ciężkim westchnieniem przyklęknęła na brzegu strumienia, jej kolana zapadły się w gąbczasty mech. Zanurzyła dłonie w przejrzystej błękitnej tafli, po czym zwilżyła twarz i szyję chłodną wodą w nadziei, że to uspokoi jej skołatane serce.

Tym razem wpadła w prawdziwe tarapaty. I to nie z powodu jakiegoś mitycznego złoczyńcy.

Sama napytała sobie biedy.

Najgorzej, że dostała dobrą posadę, praktycznie podaną na tacy. Tego ranka na targach zaproponowano jej jedyną nową ofertę dla pokojówki w szlacheckim dworze nieopodal miasteczka. Nie była idealna z powodu odległości od domu rodzinnego, ale przyjęłaby ją z radością. Gdyby nie stojąca obok kobieta z taką żarliwą nadzieją w uśmiechniętych oczach, że Evie poczuła ucisk w sercu, który pogłębił się jeszcze na widok trójki małych dzieci czekających za plecami matki.

Dziewczyna wręczyła jej certyfikat zatrudnienia i patrzyła, jak twarz nieznajomej się rozpromienia. Młoda matka uściskała Evie i ucałowała ją w oba policzki.

Postąpiłam właściwie. Więc dlaczego czuję się tak, jakby coś mi miażdżyło klatkę piersiową?

Znów westchnęła, ochlapując twarz kolejną porcją czerwonej wody, i pomyślała, że przecież będą kolejne targi pracy. Być może pojedzie na te w sąsiednim mia…

Moment… Jak to: czerwonej?

Wstrzymała oddech ze strachu, cofając się w stronę drzew. Wpatrywała się szeroko otwartymi z przerażenia oczami w mętniejącą wodę, która przed chwilą była niebieska.

Krew.

Przymknęła oczy, próbując się opanować. Policzyła do dziesięciu, wstała, potykając się o długą sukienkę, i powoli podeszła do wody. Krew wyraźnie spływała z góry strumienia.

Zrobiła krok w tamtą stronę stopą obutą w skórzany trzewik. Po chwili odważyła się na kolejny krok. Była kompletnie nieprzygotowana na widok, który mógł się ukazać jej oczom.

Z każdym kolejnym krokiem potok coraz bardziej przypominał rzekę krwi, czerwień pochłaniała błękit wody. Pewnie jakieś zwierzę zostało ranne. Bardzo duże zwierzę, sądząc po ilości krwi. Sytuacja zdecydowanie nie wymagała osobistego zaangażowania Evie.

Jednak ona, sama w pociemniałym nagle lesie… podążała wzdłuż krwawej rzeki.

Potrząsnęła głową i przystanęła, czując pod podeszwami miażdżoną roślinność. Postanowiła zawrócić. Zaczęła się odwracać, gdy ujrzała pokrytą czarnym futrem bestię skuloną pod wielkim drzewem i częściowo ukrytą w wysokiej przybrzeżnej trawie.

Istota, czymkolwiek była, jeszcze żyła – o czym świadczyły wydawane przez nią pomruki i tłumione jęki bólu. Evie przykucnęła i podwinęła spódnicę, żeby wydobyć niewielkie ostrze ukryte nad kostką, które nosiła ze sobą na wszelki wypadek.

Skróci męki biednego stworzenia. Ten gest miłosierdzia nie kosztuje przecież wiele. Jednak im bliżej podchodziła, tym mniej przypominało zwierzę. Wyglądało prawie jak…

Spod czarnego futra wychynęła ludzka ręka. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że to, co wzięła za czarną sierść, było w istocie ciemną peleryną. Dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku i przyciągnęła ją do siebie.

– Auć! – Uderzyła o ziemię, padając na leśną ściółkę, podczas gdy czyjeś ramię oplotło ją w pasie. Leżała na boku, dotykając plecami czyjegoś ciepłego i twardego ciała, dopóki nie odezwał się w niej instynkt przetrwania. Krzyknęła i próbowała się wyrwać, ale ramię zacisnęło się mocniej na jej talii, dłoń zakryła usta.

– Zamknij się, ty mały łobuzie, bo oboje przez ciebie zginiemy – szepnął jej ktoś prosto do ucha niskim głosem, aż przeszły ją ciarki.

Wtedy dostrzegła inną złowrogą postać, a właściwie kilka. Mężczyźni w srebrnych zbrojach. Z połyskującą bronią.

Próbowała odepchnąć rękę, ale mężczyzna oplótł ją drugim ramieniem, jednocześnie unieruchamiając kostki ciężką nogą.

– Puf me. – Nóż wypadł jej podczas upadku, szukała go teraz po omacku w trawie wolną ręką.

– Uspokój się – rozkazał.

Jasne. Nic łatwiejszego, kiedy jesteś przygwożdżona do ziemi przez obcego mężczyznę, na którego polują ci uzbrojeni napastnicy. Ale sama się o to prosiła, czyż nie? Przyszła tu dosłownie po śladach krwi. Czego się spodziewała?

– Jeffem idiofką. – Westchnęła przeciągle.

Nieznajomy zdjął rękę z jej ust.

– Co tam mamroczesz? – usłyszała jego szept tuż przy swoim uchu.

– To dla mnie takie typowe – odszepnęła.

– Często przewracają cię na ziemię obce typy? – zapytał z żywym zainteresowaniem.

– Może nie w sensie dosłownym. Ale gdybym komuś opowiedziała, w jaki sposób się tu znalazłam, nikt nie uznałby tego za rzecz niezwykłą. – Szturchnęła go łokciem w żebro.

Porywacz jęknął i zaklął pod nosem.

– Och, przepraszam. Boli? – Szturchnęła go jeszcze raz.

– Dość! – syknął, wskazując opaloną ręką grupę ludzi przeczesujących las po drugiej stronie strumienia. – Ich nie obchodzi, że jesteś niewinną osobą, która przypadkiem wpadła w łapy demona. Zabiją cię bez chwili wahania i to z uśmiechem na ustach.

– Demona? – Evie zachichotała cicho, próbując przewrócić się na drugi bok i zobaczyć na własne oczy tego pyszałka, ale przytrzymał ją mocniej, uniemożliwiając jakikolwiek manewr.

– Chyba wiesz, kim jestem? – zapytał bez cienia zarozumiałości w głosie. Swoboda, z jaką wyraził to przekonanie, sprawiła, że poczuła nieprzyjemne łaskotanie w żołądku.

Różnie ją w życiu nazywano. Niefrasobliwa, nieodpowiedzialna, nieroztropna, dziwnym zrządzeniem losu właśnie miała dodać do tej listy ostatnie „nie”.

Nieżywa.

Nie miała już żadnych wątpliwości, choć nie wiedziała, skąd bierze się to przekonanie.

Zły, Książę Ciemności, Pan Koszmarów oplótł ją ramionami. Co gorsza, nawet w połowie nie bała się tak, jak powinna. Właściwie nie czuła żadnego strachu, do tego stopnia, że…

O matko. Czy ja się śmieję?

Tak było. Nie mogła powstrzymać śmiechu, i to bynajmniej nie bezgłośnego. Odrobinę głośniej i gwardziści namierzyliby ich w kilka sekund. On też o tym pomyślał, bo znowu zakrył jej usta.

– Przeczołgamy się za tamto drzewo. – Wskazał wielki dąb. – A potem pobiegniemy.

– My? – zapytała, ale już popchnął ją w stronę drzewa.

Nie było czasu na pertraktacje, więc posłusznie przeczołgała się za pień dębu i rozejrzała w poszukiwaniu Złego.

Zniknął.

– Gdzież on, do kroćset…

– Tu.

Evie obróciła się gwałtownie, zdumiona.

– Jak ty się tam… – Słowa uwięzły jej w gardle, gdy go zobaczyła.

Taka reakcja była usprawiedliwiona.

Listy gończe w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlały rzeczywistości – to pierwsze, o czym pomyślała Evie. Mężczyzna, na którego patrzyła, nie przypominał szpakowatego jegomościa z brodą i bliznami. Gęste ciemne włosy nie nosiły śladu siwizny. Miał wydatne kości policzkowe, dwudniowy zarost i mocno zarysowaną szczękę. Nie mógł być od niej starszy o więcej niż sześć lub siedem lat. Dałaby mu dwadzieścia osiem. Może dwadzieścia dziewięć. Jednak musiała się mylić. Z pewnością istniało jakieś niepisane prawo, że posłańcy piekieł nie mogą mieć mniej niż pięćdziesiąt lat, albo nawet sześćdziesiąt.

Absolutnie nie powinni być młodzi! I – co gorsza – piękni.

Ale on właśnie taki był: piękny. Miał opaloną gładką skórę, jak gdyby w czasie wolnym od prześladowania ludzi wylegiwał się w trawie, leniwie popijając herbatę z filiżanki, odchylając mały palec i czytając wiersze.

Ta wizja przyprawiła ją o napad histerycznego śmiechu, na co Zły uniósł jedną ze swoich idealnie ukształtowanych szerokich brwi umiejscowionych nad najciemniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widziała. Oczami, które wpatrywały się w nią z wyraźną konsternacją. Jak gdyby nie dotarło do niego w pełni, że ma przed sobą drugą żywą istotę ludzką, a samo jej istnienie stanowiło zagadkę.

– Naprawdę nie powinieneś tak wyglądać – oznajmiła zaskoczona tym, jak bardzo ujmujący wydał jej się jego zagubiony wyraz twarzy.

To przecież morderca! Sumienie stawiało opór, natomiast cała reszta jestestwa Evie, ta, która nie współpracowała z jej nader bystrym intelektem, uznała za nieistotne wszystko oprócz jego zjawiskowej urody.

Zrobiła krok w jego stronę, próbując odnaleźć w sobie lęk, który z pewnością gdzieś się tlił. Lada chwila ją sparaliżuje, dając impuls do panicznej ucieczki. Tymczasem miała go na wyciągnięcie ręki i jeszcze nic nie poczuła.

Hm. Nie bała się więc, aczkolwiek odczuwała lekkie zaniepokojenie – to znak, że nie straciła rozsądku. Przynajmniej do momentu, gdy niepokój ustąpił miejsca żenującej pokusie powąchania go.

– Czy coś w mojej twarzy… odstręcza cię? A może fakt, że krwawię z trzech różnych ran dzięki uprzejmości ludzi z twojego miasteczka? – zapytał cicho i na pozór spokojnie, ale Evie dostrzegła tłumioną wściekłość w jego ciemnych oczach.

Czyżby poczuł się przez nią oceniany?

– E, no tak… Z tą krwią to nie za bardzo… Ale mnie chodziło o to, że wyglądasz jak wyciosany z marmuru, a moim zdaniem źli ludzie zasadniczo powinni straszyć wyglądem.

Wściekłość zgasła, jakby jej tam nigdy nie było. Zamrugał tylko i nic nie powiedział.

– Nie możesz zabijać i ładnie wyglądać. To miesza ludziom w głowach. – Evie podeszła do Złego, zdejmując wełniany szal, który jej młodsza siostra Lisa podarowała jej na ostatnie urodziny. Uniosła go do góry jak białą flagę. – Do zatamowania krwi, Wasza Złowroga Wysokość.

Przyjął szalik, zacisnął na nim pięść, po czym zawiązał sobie ciasno w pasie, żeby zatamować krwawienie.

– Mówisz, że jestem ładny? – zapytał z grymasem głębokiego niesmaku.

Evie zrozumiała, że wolałby straszyć wyglądem.

– Po prostu stwierdzam fakt. Zobacz, jakie masz symetryczne kości policzkowe – rzekła, podchodząc bliżej i kładąc mu dłonie na policzkach.

– Dotykasz mojej twarzy – stwierdził beznamiętnie.

– Tak…

– Jesteś pewna, że to była dobra decyzja? – Zmarszczył czarną brew.

On jest zawodowym zabójcą, tak? Może mnie teraz zamorduje, jeśli ładnie poproszę.

– Chciałam podkreślić swoje słowa. – Wzruszyła ramionami i opuściła ręce.

Potrząsnął głową i popatrzył na nią w lekkim osłupieniu.

– Jesteś uosobieniem chaosu.

– Mógłbyś mi to napisać w liście referencyjnym? Znalaz­łabym pracę w tydzień, a rozpaczliwie jej potrzebuję.

Zanim zdążył odpowiedzieć, z pobliskich krzaków dobiegł cichy szelest, który przyprawił ją o gęsią skórkę.

Spojrzała w kierunku źródła hałasu, niepewnie przysuwając się do Złego, który złapał ją za ramiona ruchem szybkim jak błyskawica i przyciągnął do siebie.

– Co…

Usłyszała świst strzały i poczuła ból. Strzała drasnęła ją w ramię. Evie przywarła mocniej do umięśnionego torsu Złego.

– Zabolało – stwierdziła rzeczowo, jakby mówiła o drzazdze w palcu.

Zostali namierzeni.

– To tylko draśnięcie – powiedział spokojnie. – Wiem, że boli, ale musimy uciekać. – Obrócił ją szybkim delikatnym ruchem, a potem rzucili się biegiem w przeciwnym kierunku. Zły nieco utykał z powodu wcześniejszych ran.

– Przytrzymaj się mnie – rzucił z grymasem bólu do Evie biegnącej tuż za nim między drzewami.

– Po co? – syknęła w odpowiedzi, kiedy przyciągnął ją do siebie. – Biegniesz tak samo wolno jak ja!

Iskra rozbawienia rozjaśniła jego twarz jak spadająca gwiazda, przez moment płomienna i piękna, po chwili nieobecna.

– Zwalniam, żebyś mogła dotrzymać mi kroku.

Evie dopiero wtedy w pełni zrozumiała swoje położenie. W alarmująco krótkim czasie z bezrobotnej córki rzeźnika stała się pomocnicą największego wroga królestwa.

Dobry Boże, rzeczywiście jestem uosobieniem chaosu, pomyślała. Chyba nie minęło nawet pół godziny?

Pojawiła się pewna bardzo delikatna kwestia, której Evie prawdopodobnie nie powinna poruszać. Jednak było już na to za późno – myśl wyleciała w postaci słów, zanim zdążyła ją odepchnąć na bok.

– Dlaczego na mnie czekasz? Zostawienie mnie na pastwę losu byłoby dla ciebie lepsze. Zyskałbyś trochę czasu na ucieczkę, kiedy by mnie dopadli.

Brawo, Evangelina, pomyślała. Wytłumacz mu, dlaczego powinien cię zostawić, a potem wytłumacz tym ludziom, dlaczego uciekałaś razem ze Złym. Podpisz na siebie wyrok śmierci. Bardzo mądrze!

Popatrzył jej w oczy, jednocześnie uchylając się przed strzałą. Evie poczuła ukłucie zazdrości. Nie potrafiłaby się tak uchylić przed spadającym drzewem, nawet gdyby miała je centralnie przed nosem.

– Takie bezwzględne rozumowanie, panno…? – zapytał zmęczonym głosem.

Nie był dobrym biegaczem, co odnotowała ze złośliwą satysfakcją.

Chciał natomiast wiedzieć, jak się nazywa.

– Evangelina Sage… albo po prostu Evie. – O ile jego głos zdradzał lekkie zmęczenie, o tyle jej brzmiał znacznie gorzej. Bieganie nigdy nie należało do jej ulubionych zajęć, a szybkie bieganie uważała za rodzaj tortury.

– Uhm – mruknął tylko, co wprawiło ją w niejakie zakłopotanie, gdyż nie zdradzało, czy zamierza skorzystać z jej potwornie dobrej rady i porzucić ją na pastwę losu.

Niewykluczone, że ktoś z miasteczka mógłby ją rozpoznać, niemniej prawdopodobieństwo pozostawienia jej przy życiu przez bojowo nastawionych mężczyzn było niewielkie. Tym bardziej że biegła u boku osoby, na którą polowali i która w każdej chwili mogła rzucić ją na pożarcie wilkom.

Ponieważ jednak cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko Evie, nie musiała czekać na atak Złego. Potknęła się o wystający korzeń, podstępnie ukryty pod ściółką, i runęła bez wdzięku na ziemię.

Liczne męskie głosy rozbrzmiewały coraz bliżej. Byli zgubieni.

A raczej ona była. Zły najprawdopodobniej umknie w stronę zachodzącego słońca z jej szalikiem. Patrzyła na niego: na tył jego głowy i zwinnie poruszające się ciało. Jakby świat został stworzony, by mu sprzyjać.

Niedorzecznie idealna głowa obróciła się najpierw tam, gdzie była przed chwilą Evie. Po chwili zauważył ją bezradnie leżącą na ziemi. Z bolącym barkiem, piekącym bólem pleców i biodrem, na którym po drugim zderzeniu z ziemią tego dnia formował się ogromny siniak.

Pogoń cały czas się przybliżała, w głosach gwardzistów dało się słyszeć wściekłość. Evie próbowała wstać, żeby przynajmniej poszukać jakiejś kryjówki. Ale zobaczyła nad sobą znajomą dłoń, którą ujęła pomimo szoku utrudniającego podejmowanie decyzji.

– Często się przewracasz. – Zły zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, jakby dokonywał odkrycia naukowego. – Ruszaj się, Sage, uciekamy.

– Za pierwszym razem to ty mnie przewróciłeś – zaprotestowała, nie zważając nawet na fakt, że zwrócił się do niej po nazwisku. – Wsparła się na ramieniu, które jej podsunął, i ruszyli przed siebie tak szybko, jak to było możliwe w ich sytuacji.

– Upadłaś, ledwo cię dotknąłem.

– Czyli według ciebie to moja wina, że straciłam równowagę, kiedy szarpnąłeś mnie za nadgarstek?

Nie zaszczycił jej odpowiedzią, chwycił tylko mocniej, gdy uciekali przez las niczym para rzezimieszków. Wreszcie niekończący się leśny krajobraz zaczął mrocznieć. Nie tylko z powodu zachodzącego słońca, ale także innego koloru drzew. Wysokie pokrzywione pnie i gałęzie wieńczyły pogięte liście koloru bujnego mchu. W zgęstniałym powietrzu rozlegało się przenikliwe, złowieszcze pokrzykiwanie nieznanych ptaków.

– Dokąd idziemy? – zapytała z wahaniem.

Odrobina światła, która dotychczas rozjaśniała niebo, zgasła w ciągu sekundy i spowiły ich niechciane ciemności. Cóż, przynajmniej ona ich nie chciała. Zły rozejrzał się wokół. Po raz pierwszy, odkąd się poznali, dostrzegła w jego oczach złowrogie błyski.

Noc i ciemność należały do niego. Czuł się tutaj u siebie.

Natomiast Evie… nadal nie czuła strachu.

Cóż za przedziwna sprawa.

– Tam, gdzie będziemy bezpieczni. Do mojego domu i miejsca pracy.

Spróbowała wyrwać mu rękę i odwrócić się na pięcie.

– Bezpieczni w miejscu, które miejscowi nazywają Strasznym Dworem? Nie, dziękuję. Już wolę spotkanie z agresywnymi brutalami.

Przytrzymał ją w stalowym uścisku.

– Gdybym chciał cię zabić, już byś nie żyła.

Uniosła brew. Posuwali się znacznie wolniej niż wcześ­niej, a głosy za nimi cichły.

Zgubili ich. Przynajmniej na razie. Ulga sprawiła, że Evie nie zdołała zapanować nad ciekawością.

– Dlaczego oni cię w ogóle ścigali? – zapytała, spoglądając na zawiniątko, które trzymał. – Ukradłeś coś? Broń? Pieniądze? Czyjeś pierworodne dziecko?

Zły przystanął, zawiniątko się poruszyło. Evie krzyknęła. Zanim zdążyła zaprotestować, wyciągnął z woreczka nadzwyczaj dużą żabę w kolorze intensywnej zieleni, niemal zlewającej się z oczami w złotawych obwódkach. Siedziała mu spokojnie na dłoni i patrzyła na Evie, która również się w nią wpatrywała.

– Czy to żaba w koronie? – zapytała dziewczyna po kilku chwilach.

Zły puścił pytanie mimo uszu i uniósł żabę nieco wyżej.

– Nie przeczę, że złodziejstwo nie jest mi obce. Niemniej tym razem to mnie próbowano obrabować.

Kawałki układanki zbyt dziwnej nawet dla Evie zaczynały wskakiwać na swoje miejsca.

– Chcieli ci ukraść… żabę… która nosi koronę?

Odwrócił się i podjął przerwaną wędrówkę, a ona podążyła za nim w milczeniu.

– To nie jest zwykła żaba – tłumaczył. – On potrafi… porozumiewać się z ludźmi, jakby był jednym z nich. – Żaba zakumkała soczyście, demonstrując swoje zdolności komunikacyjne, ale Zły nie zwrócił na nią uwagi. – I jest pod moją opieką – dodał ostrzegawczo. – Magiczne zwierzęta osiągają wysokie ceny na aukcjach. Napastnicy uznali za stosowne sprawdzić, ile ich będzie kosztowało okradzenie mnie podczas spaceru.

Evie sapnęła z przerażeniem.

– A koronę ma, ponieważ…?

Przystanął i podsunął żabę Evie, jakby odpowiedź była oczywista.

– Ma na imię Kingsley.

Zamrugała z niedowierzaniem.

– Żartujesz?

– Wyglądam, jakbym żartował?

Dobre pytanie. Miała nadzieję, że nie będzie nawet próbował żartować – szok mógłby ją zabić.

Delikatnie wpuścił żabę z powrotem do zawiniątka, po czym zwrócił się do Evie.

– Już niedaleko.

Ruszyła za nim, ale tym razem nie zamierzała milczeć.

– Skąd mam wiedzieć, że nie trzymasz mnie przy życiu tylko po to, żeby później mieć większą zabawę przy mordowaniu?

– Ciekawe, jaką zabawę masz na myśli? – Jego twarz była nieprzenikniona, ale wiedziała, że znowu go zaskoczyła.

– No nie wiem! Zgaduję, że trzeba czerpać jakąś przyjemność z czegoś, co robi się tak często. – Przytrzymała się go, przechodząc nad powalonym drzewem.

Poczuła, jak mięśnie naprężają mu się pod jej dotykiem, co nie było dla niej niemiłe, ale jego twarz pozostawała bez wyrazu.

– Masz rację. Istnieje kilka przyjemnych sposobów. – Odsunął się, kiedy bezpiecznie przeszła nad pniem, a Evie opuściła rękę, która zawisła w powietrzu. – Jednak nie widzę potrzeby zastosowania żadnego z nich wobec ciebie. Sama zabijesz się o własne nogi.

– Po raz ostatni powtarzam: nie jestem łamagą. Przewróciłam się tylko jeden raz. Za pierwszym razem to była twoja wina. – Wyprzedziła go, krzyżując ramiona. – Mam swoje wady, Wasza Złowrogość, ale podatność na…

Łup!

Evie odchyliła głowę. Auć.

Zamrugała oczami w wieczornych ciemnościach, nie rozumiejąc, co się stało.

Usłyszała za plecami ciężkie westchnienie. Zły ominął ją, żeby położyć rękę na niewidzialnym napastniku. W miejscu, którego dotknął, rozbłysło niebieskie światło. Rozsunęła się niewidzialna zasłona, ukazując kamienny mur i czarną żeliwną bramę. A za nimi kamienne wieże.

Jego zamek spowijała magia – która uderzyła ją w głowę.

Brama stanęła otworem. Zły gestem zaprosił Evie do środka. Weszła z niemą rezygnacją w paszczę smoka. Cóż innego mogła zrobić na tym etapie? Wyeliminowała wszelkie inne możliwości w chwili, kiedy zgodziła się mu pomóc i przyjęła w zamian jego pomoc. Równie dobrze mogła to doprowadzić do krwawego gorzkiego końca.

Straszny Dwór był o wiele za duży, żeby nazywać go dworem. Pomieściłby z powodzeniem wszystkich mieszkańców miasteczka, i to niejednego. W niektórych miejscach nieco podupadał, ale emanował swoistym urokiem. Zbudowany z szarobrunatnych kamieni porośniętych mchem i winoroślą przedstawiał nieco chaotyczny, ale zapraszający i tajemniczy widok.

A nawet do pewnego stopnia kojący.

Wyminęli popękane omszałe fontanny. Evie z ciekawością rozglądała się po ogrodzie, który wyglądał na zaskakująco zadbany. Stłumiła chichot, gdy ujrzała grządkę narcyzów.

Najbardziej przerażała ją sama ogromna przestrzeń, która zdawała się powiększać w miarę zbliżania – w takim samym tempie, jak złe przeczucia Evie.

Krótko mówiąc, posiadłość była ogromna: niezmierzona przestrzeń, żeby umrzeć.

Z wysiłkiem przełknęła ślinę, spoglądając na wrota z ciemnego drewna, i odwróciła się z niemym pytaniem w oczach.

– Wystarczy je lekko pchnąć, żeby się otworzyły – powiedział z charakterystyczną dla siebie deprymującą rzeczowością. Albo miał ukryte pokłady humoru, albo uważał resztę świata za pozbawioną podstawowych kompetencji.

– Wiem, jak działają drzwi – odpowiedziała ze zniecierp­liwieniem.

Zmrużył oczy z powątpiewaniem.

– To dlaczego wciąż są zamknięte?

Aha, czyli reszta świata nie zna się na niczym, Wasza Złowrogość.

– Już otwieram, proszę pana! – zawołał zgrzytliwy głos z okna.

Wystraszona Evie pisnęła i wpadła na Złego.

– Nie zwlekaj, Marvinie. Panna Sage zdaje się mieć jakiś atak.

– Jak długo tam był? – Odsunęła się od jego twardej klatki piersiowej, nieco zaalarmowana świeżym zapachem. Wszak powinien wydzielać odór śmierci, a nie roztaczać aromat cynamonu, whisky i goździków.

– Zawsze tam jest. To jeden z moich strażników. – Ciężkie drzwi otworzyły się jak na komendę ze złowrogim skrzypnięciem.

Evie weszła do środka za gospodarzem do skąpo oświet­lonego holu.

– Dobrze, więc jestem w twojej kryjówce, Wasza Złowrogość. Po co mnie tu przyprowadziłeś?

Przewrócił czarnymi oczami i pomaszerował przez olbrzymie pomieszczenie ku wysokim kamiennym schodom wiodącym licho wie gdzie.

– Jeśli masz dla mnie pracować, Sage, musisz przestać mnie tak nazywać.

Stawiał długie kroki, Evie musiała podbiec, by za nim nadążyć i rozpocząć wspinaczkę na górę.

– Pracować dla ciebie?

Cóż za niedorzeczny pomysł.

– Nie mogę. Jesteś… Jesteś niegodziwy – dodała.

Przystanął na półpiętrze, wsparty o witrażowe okno.

– Owszem. – Nawet nie próbował zaprzeczać. Nachylił się nad nią. Wiedziała, że chce ją w ten sposób onieśmielić. – Ale mówiłaś, że potrzebujesz pracy.

Powiedziała mu o tym? Ach tak, rzeczywiście – kiedy dostała słowotoku. Przywykła do tego, że ludzie puszczają jej wywody mimo uszu, a nie traktują jako podania o pracę.

– Potrzebuję – przyznała ze znużeniem. – Ale dlaczego miałbyś oferować mi zatrudnienie? W którym momencie odniosłeś wrażenie, że posiadam jakiekolwiek kwalifikacje przydatne w twoim fachu?

– Masz bezwzględny sposób patrzenia na świat, który sobie cenię. Poza tym pomogłaś mi pomimo wszystkiego, co słyszałaś na mój temat. – Zerknął na zakrwawiony szalik przepasany w talii.

– Twoje rany! – Zachwiała się, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Zupełnie zapomniałam. Bardzo cię boli?

Skrzywił się, ale nie odwiązał szalika.

– Szybko się zagoją. A co z twoimi obrażeniami?

Będzie miała paskudny siniak na biodrze. Jeśli chodzi o strzałę, która omal nie zdarła jej skóry z grzbietu, tylko ją drasnęła. Otarcie nieco szczypało, ale najgorsze minęło.

– Przeżyję. – Wzruszyła ramionami, pomijając milczeniem dodatkowe zranienie na lewym ramieniu. Pamiątkę po byłym pracodawcy.

Ciągle bolała jak diabli.

Skinął głową i wyciągnął do niej rękę.

– Co ty na to, Sage?

Zawahała się, wiedząc, że ryzykuje życie, ale nie potrafiła skłamać.

– Czy wciąż chciałbyś, żebym dla ciebie pracowała… w jakimkolwiek charakterze… gdybym ci powiedziała, że mój ojciec służył kiedyś w gwardii królewskiej?

Nie okazał żadnych emocji, wyglądał raczej na znudzonego.

– Czy nadal w niej służy?

– Nie, nie! To było jeszcze przed moim narodzeniem. Chciał zarobić pieniądze i otworzyć sklep mięsny. Przeszedł na emeryturę, kiedy poznał moją mamę. – Kolejne słowa były bolesne, więc wypowiedziała je szybko. – Jest zbyt chory, żeby pracować, i nie obchodzi go nic poza rodziną.

Zły wzruszył ramionami.

– W takim razie nie widzę problemu.

Cóż, ona wciąż widziała ich wiele.

– Na czym miałyby polegać moje obowiązki? – zapytała, spoglądając na jego wyciągniętą dłoń jak na linę ratunkową i wyrok śmierci jednocześnie. – Nie mam zamiaru krzywdzić ludzi ani pomagać ci w ich krzywdzeniu. Nie będę też jedną z twoich… pań do towarzystwa.

Opuścił rękę, unosząc do góry kąciki ust w czymś na kształt… uśmiechu?

– Nie jesteś w moim typie.

Evie spłonęła rumieńcem, a odrzucenie zabolało bez porównania dotkliwiej niż rana od noża na ramieniu. Co nie miało najmniejszego sensu, zważywszy na fakt, że bynajmniej nie pragnęła zainteresowania tego człowieka. Posiadała jednak jakąś godność, na litość boską.

Raz jeszcze wyciągnął ku niej rękę, piękna twarz wyglądała niczym wykuta z kamienia, bez śladu jakichkolwiek emocji, poza odrobiną ciepła w oczach.

– Będę szczery. Nie chcę cię do niczego przymuszać, ale… teraz już wiesz, gdzie szukać Strasznego Dworu, jak raczyłaś nazwać mój dom. Wiesz też, że nie jestem odporny na ostrze noża. A najgorszym twoim przewinieniem jest to, że widziałaś moją twarz.

Wpatrywał się w lok na jej czole. Po przeprawie przez las musiała wyglądać jak wrak człowieka.

– Stanowisz problem, ale nie zamierzam pozwolić Tatianie na przeczesanie twojego umysłu w celu zatarcia wspomnień z dzisiejszego dnia. Nie mam na to czasu. Krwawię na ulubioną koszulę. Ty potrzebujesz pracy, a ja jestem gotów dać ci dobrą posadę z jeszcze lepszym wynagrodzeniem. – Westchnął, widząc, że pozostała niewzruszona, i dodał: – I mogę cię zapewnić, że nigdy nie skrzywdziłem żadnej niewinnej istoty.

– Ale co z moim miasteczkiem? – wyjąkała, zanim zdążyła pomyśleć. – Co będzie, jeżeli pomogę ci skrzywdzić kogoś, kogo znam?

– To by było niezręczne – stwierdził bez cienia empatii.

Zmrużyła oczy, aż wreszcie skapitulował pod jej spojrzeniem.

– Oszczędzę mieszkańców miasteczka, powściągnę swe mordercze instynkty wobec nich – zapewnił na pozór miłym tonem.

Nabrała przekonania, że za jego słowami kryje się coś więcej, czego ona nie umie odgadnąć. Sama nie wierzyła, że poważnie bierze pod uwagę tę propozycję, ale perspektywa zapewnienia godnego bytu rodzinie przyprawiła ją o szybsze bicie serca. Niewiele myśląc, pozwoliła mu uścisnąć swoją dłoń.

Spodziewała się, że ma chłodne ręce, ale jego dotyk był ciepły i odurzający.

– Zgoda, przyjmuję ofertę. Jakich nieprawości mam się dopuszczać na twoje polecenie, Wasza Złowrogość?

Przytrzymał jej rękę i spojrzenie, na pełnych wargach zagościł uśmieszek.

– Gratuluję, Sage. Właśnie zostałaś moją asystentką. – Puścił ją i podjął wspinaczkę po schodach. Odwrócił się po przejściu trzech stopni. – A jeśli już musisz się do mnie jakoś zwracać, to wystarczy proszę pana.

Rozdział 1

Evie

Pięć miesięcy później…

Zsufitu znowu zwisało kilka obciętych głów.

Evie westchnęła i zamknąwszy za sobą ciężkie pałacowe wrota, pomachała Marvinowi na powitanie, po czym przeszła przez główny hol, postukując niskimi obcasami o kamienną posadzkę w rytmie rozkołatanego serca.

Zły był nie w humorze.

Jedna obcięta głowa stanowiła normalny widok, do którego Evie, o zgrozo, przywykła od czasu, gdy zaczęła tu pracować. Tym razem w korytarzu dyndały trzy męskie głowy z ustami otwartymi w niemym krzyku, świadczącym o tym, że rozstali się z tym światem w przerażeniu. A po bliższym przyjrzeniu…

Fuj! Jeden nie miał gałki ocznej.

Evie spojrzała pod nogi, zanim zrobiła kolejny krok, modląc się w duchu, aby nie rozdeptać wyłupionego oka, jak to zrobiła kilka tygodni wcześniej, kiedy weszła do izby tortur z wiadomością dla pracodawcy. Wykazała się wtedy opanowaniem godnym najwyższego podziwu, wydając z siebie jedynie cichy pisk, ale nie była pewna, czy dziś byłoby ją stać na podobny wyczyn. Mogła znieść pojedynczy palec od ręki lub stopy, natomiast gałki oczne pękały pod naciskiem buta i musiała postawić jakieś granice.

Pociągnęła nosem.

Mam do tego prawo, pomyślała.

Aczkolwiek nie w tym tkwił prawdziwy problem. Okropieństwa, które widywała na co dzień, nie budziły w niej tak silnych reakcji, jak powinny. Potrzeba normalności stopniowo się kurczyła, odkąd podjęła tę pracę, i nie miała nic przeciwko temu. Tak zwana normalność jest dla ludzi, którzy nie potrafią sięgać wyobraźnią poza granice niemożliwego – powtarzała jej mama w dzieciństwie. Z jakiegoś powodu Evie wzięła to sobie do serca.

Tak czy inaczej nie miała wyboru. Ostatecznie piastowała stanowisko asystentki Złego. Zaśmiała się cicho z powodu niedorzeczności swego zawodowego tytułu, wyobrażając sobie ogłoszenie gazetowe w dziale PRACA.

Wymagane kwalifikacje:

dobra organizacja pracy, gotowość do zostawania po godzinach do późnej nocy i czerpania przyjemności z pisania długich pism urzędowych.

Kandydat musi akceptować, a nawet wspierać, kradzieże, tortury, morderstwa oraz powstrzymać się od wrzasku, gdy znajdzie na swoim biurku zwłoki.

Trzeba przyznać, że to ostatnie zdarzyło się jeden jedyny raz, odkąd ją zatrudnił. Zjawiła się w pracy jak zwykle punktualnie i natychmiast po wejściu do biura na planie open space zauważyła na swoim biurku ciało przysadzistego mężczyzny z ranami ciętymi i brakującymi fragmentami tkanki.

Stan nieboszczyka nie pozostawiał wątpliwości, że był on torturowany, zanim wyzionął ducha. Z jakiegoś powodu szef postanowił porzucić umarlaka na uporządkowanym, lśniącym i białym blacie Evie. W jego wielkim gabinecie, umiejscowionym tuż obok, panował wieczny bałagan. Nigdy nie zapomni wyrazu jego twarzy, gdy weszła, obrzuciła wzrokiem krwawą scenę, a następnie przeniosła spojrzenie na chlebodawcę, który stał w drzwiach do swojego biura. Czekał tam ze skrzyżowanymi ramionami i uważnie ją obserwował.

Aha, pomyślała, sprawdza mnie.

Nie sprawiał wrażenia, jakby spodziewał się, że obleje test, co stanowiło niejakie pocieszenie.

Stanowczo zbyt dobrze znała to powątpiewające spojrzenie, którym regularnie obrzucali ją ludzie z miasteczka. Na jego widok miała ochotę dopuszczać się aktów przemocy.

Toteż ze spokojem przeanalizowała wszystkie możliwe reakcje, które pozwolą jej zachować pracę, i ostatecznie postawiła na naturalność.

Na tyle, na ile mogła być sobą w obliczu zmasakrowanych ludzkich szczątków.

Popatrzyła na przełożonego, który przytrzymał jej wzrok, co przyprawiło ją o ucisk w klatce piersiowej. Zdawało jej się, że wręcz by sobie życzył, aby oblała ten test, a to przecież nie miało najmniejszego sensu.

Może cierpi na niestrawność po tych porannych torturach, pocieszyła się w myślach.

– Dzień dobry. Czy ten pan musi tu leżeć? Czy mam go przenieść w bardziej odpowiednie miejsce? – zapytała z przyjaznym uśmiechem.

Bez słowa uniósł brew, popchnął drzwi i podszedł do ciała na biurku.

Stłumiła westchnienie, gdy mięśnie jego ud zarysowały się wyraźniej pod skórzanymi spodniami w chwili, kiedy się pochylił – ponieważ zarzucił sobie nieboszczyka na plecy jak worek kartofli, a nie dlatego, że miał bardzo ładne uda. Wyprostował się i podszedł z makabrycznym ładunkiem do najbliższego okna, przez które go wyrzucił, przez cały czas nie spuszczając z oka Evie.

Powstrzymała nerwowy okrzyk, zdeterminowana, aby zatrzymać pracę, która mimo wszystko była jak do tej pory o niebo lepsza od poprzedniej.

Zaczerpnęła wielki haust powietrza, wytrzymując wzrok Złego oraz ignorując swoje nowo odkryte zainteresowanie jego skórzanym przyodziewkiem i tym, co kryje się pod nim.

– Pomysłowy sposób utylizacji, szefie. Przynieść panu szklankę naparu Edwina?

Kuchenny ogr codziennie przygotowywał gęsty brązowy napój z magicznych ziaren oraz świeże słodkie wypieki. Nigdy wcześniej nie słyszała o tym napitku, który tak dobrze wpływał na efektywność pracy, nawet pośród trupów, i przywracał dobry humor.

Kąciki ust Złego nieznacznie uniosły się do góry, a w jego oczach zatańczyły wesołe ogniki. Nie był to uśmiech w pełnym znaczeniu tego słowa, ale Evie mocniej zabiło serce.

– Tak, Sage. Wiesz, jaki lubię.

Od tamtego czasu nie znajdowała na biurku martwych ludzi, co nie znaczy, że ostatnie miesiące nie obfitowały w wyzwania. Zły często przebywał poza domem, prawdopodobnie prześladując mieszkańców pobliskiego miasteczka. Evie nie drążyła tematu. Obiecał nie krzywdzić nikogo z jej okolicy – tak przynajmniej zinterpretowała tamto niechętne chrząknięcie w odpowiedzi na postawione przez nią ultimatum. Niemniej coś podpowiadało dziewczynie, że nawet zwłoki na biurku byłyby przyjemniejsze niż jego dzisiejszy nastrój.

Ślady obfitej dekapitacji mogły oznaczać tylko jedno: jeden z jego planów spalił na panewce po raz trzeci w ciągu dwóch miesięcy.

Westchnęła, podchodząc do niekończących się spiralnych schodów. Wpatrywała się w nie przez chwilę, zachodząc w głowę, jak to możliwe, że magiczny zamek potrafił przesuwać przedmioty i utrzymywać optymalną temperaturę wewnątrz murów, a te okropne schody pozostawały… cóż, okropne. Pokręciła głową. Postanowiła dodać tę kwestię do skrzynki z pomysłami.

Muszę pamiętać, żeby podsunąć mu pomysł skrzynki z pomysłami, pomyślała.

Rozpoczęła wspinaczkę, omijając drzwi na pierwszym piętrze, które prowadziły do osobistych komnat szefa.

Bóg raczy wiedzieć, co wyprawia w prywatnej części tej przepastnej i zdecydowanie ponurej kamiennej twierdzy.

Nie myśl o jego prywatnym życiu, Evie.

Nie dotykaj jego włosów, Evie.

Nie podniecaj się torturami, Evie.

Nie mów Edwinowi, że jego napar jest za mocny, Evie.

Zasapała się już na drugim piętrze, przytrzymała oświet­lonej płomieniami świec barierki i pokonała zakręt, wchodząc na kolejne. Zaczynały ją boleć mięśnie łydek schowane pod grubą niebieską spódnicą sięgającą do kostek.

Stanęła jak wryta, usłyszawszy odbijający się echem od murów krzyk, który dochodził z podziemnej izby tortur. Zamrugała, potrząsnęła głową, po czym podjęła wspinaczkę.

Pomimo licznych bezdyskusyjnie złych uczynków, jakich notorycznie się dopuszczał, szef kierował się w życiu dziwnym i niezrozumiałym kodem moralnym, którego przestrzegał z żelazną konsekwencją. Pierwszy punkt brzmiał (ku wielkiej uldze Evie): nigdy nie krzywdzić niewinnych. Zło, które czynił, było umotywowane chęcią zemsty. Ponadto podobała jej się zasada przykładania tej samej miary do kobiet, co do mężczyzn. Nie gwarantowało jej to dobrego traktowania, jako że nie darzył szczególną estymą ludzi w ogóle, ale przynajmniej biurowy regulamin przewyższał przejrzystością zasady, którymi rządził się zewnętrzny świat.

Zanim podjęła pracę dla Władcy Ciemności, spędzała długie godziny w kuźni, asystując Ottonowi Warsenowi. Porządkowała narzędzia, podawała mu te, których akurat potrzebował, aby nie musiał się odrywać od ciężkiej harówki przy piecu. Posada nie należała do najgorszych, pensja wystarczała, aby odciążyć podupadłego na zdrowiu ojca. Poza tym wracała do domu wystarczająco wcześnie, żeby przygotować kolację dla niego i młodszej siostry.

Przynajmniej przez jakiś czas jakoś sobie radzili.

Evie dotknęła poszarpanej blizny na ramieniu pod lnianą koszulą. Gdyby rana została zadana zwykłym ostrzem, zagoiłaby się bez śladu. Tymczasem biały sztylet został objęty jakąś klątwą, która została pod skórą. Klątwą tak dotkliwą, że ilekroć poczuła choćby najmniejsze ukłucie bólu gdziekolwiek w ciele, blizna zaczynała gorzeć. Było to o tyle uciążliwe, że różne przedmioty stawały jej na drodze z zatrważającą częstotliwością.

Jeżeli istniał choćby cień szansy, by się o coś potknąć, potknięcie było nieuniknione.

Mimo że sapała ze zmęczenia, zachichotała, docierając do celu: w zamku, który pomieściłby populację całego miasteczka, wybrał do pracy ostatnie piętro.

Jesteś zaprawdę zły do szpiku kości, pomyślała, podążając na spotkanie z człowiekiem, który odmienił bieg jej życia.

Chociaż określenie „człowiek” nie oddawało w pełni charakteru szefa. Pod wieloma względami przewyższał zwykłych śmiertelników, ale odkąd stała się odpowiedzialna za spełnianie wszystkich jego rozkazów, zyskał w jej oczach więcej ludzkich cech. Zasłona tajemniczości, która zdawała się go spowijać na samym początku, opadła, a Evie zobaczyła go wyraźniej.

Wciąż musiała się jeszcze wiele dowiedzieć.

Na przykład o pokładach ciemności drzemiących w jego duszy, o których świadczyły trzy obcięte ludzkie głowy dyndające z Bogu ducha winnego sufitu.

Pokonała ostatni stopień i otarła pot z czoła. Cały poranny wysiłek, żeby ładnie wyglądać, poszedł na marne. Nie potrzebowała lustra, by wiedzieć, że ma czerwoną twarz i rozczochrane włosy. Idąc korytarzem, czuła pot cieknący po udach.

Zatęskniła za luźnymi spodniami.

Szef jasno powiedział, że nie obchodzi go, w jakim stroju przychodzi ona do pracy. Po raz pierwszy w swoim zawodowym życiu Evie mogła nosić coś innego niż sukienki w burych kolorach. Obawiała się jednak, że skandalizujący ubiór taki jak spodnie ściągnie na nią zbyt wiele uwagi.

Kobiety mają nogi? Trzeba to ogłosić!

Nie, już i tak wzbudziła sporo podejrzeń w swoim małym miasteczku tajemniczą pracą nie wiadomo gdzie, do której codziennie chodziła. Lepiej się nie wychylać, bo jeszcze znajdzie się ktoś gotów przeprowadzić śledztwo w tej sprawie.

Na pytania o pracę odpowiadała, że dostała posadę pokojówki w sąsiedniej wsi.

Tylko trochę mijała się z prawdą. Ciągle sprzątała jakiś bałagan po Złym – nawet jeśli była to głównie krew.

Pociągnęła za jeden z pozłacanych kinkietów na końcu korytarza, najbliżej witrażowego okna, po czym odsunęła się nieco, gdy kamienna ściana się rozsunęła, odsłaniając ukrytą salę balową, która służyła im jako przestrzeń do pracy. Szybko weszła do dużego pomieszczenia, a ściana za jej plecami się zamknęła. Wzięła głęboki oddech, wciągając znajomy kojący zapach atramentu i pergaminu, który zawsze wywoływał uśmiech na jej twarzy.

– Dzień dobry, Evangelino – usłyszała i już miała zmarnowany poranek.

Rebeka Erring, wraz ze swoim zespołem pracowników administracyjnych, zajmowała miejsce po lewej stronie. Wszyscy przerwali pracę, by spojrzeć na Evie. Rebeka wbiła w nią uporczywe spojrzenie zza wielkich okrągłych okularów.

– Dzień dobry, Becky – odpowiedziała Evie.

Kobieta wygładziła przód o dwa rozmiary za dużej sukni z wysokim kołnierzem.

– To się jeszcze okaże, czy dobry – mruknęła, a sześć par oczu przeniosło się z powrotem na pergamin, gdy ich właściciele zrozumieli, że dziś nie będzie rozlewu krwi.

Szczerze powiedziawszy, Becky była całkiem ładna i tylko dwa lata starsza od Evie, ale w jej własnym mniemaniu te parę lat urosło do całej dekady, sądząc po tym, jak bardzo się wywyższała.

Miała nieskazitelnie piękną jasnobrązową skórę i uderzająco urodziwe rysy twarzy, której nie szpecił nawet złośliwy uśmieszek na zaciśniętych ustach. Owal twarzy i kości policzkowe przyciągały wzrok swoją doskonałością. Gdyby wygląd odzwierciedlał osobowość, Evie uznałaby Becky za najlepszą osobę, jaką kiedykolwiek poznała.

Niestety, była paskudna.

Evie uśmiechnęła się i odgarnęła z czoła kosmyk włosów.

– Ciężko pracujesz od rana?

Starsza z kobiet odpowiedziała uśmiechem ociekającym fałszywą słodyczą.

– Przyszłam dziś pierwsza, więc wzięłam się do roboty.

W języku Becky znaczyło to: byłam tu przed tobą, więc jestem od ciebie lepsza, patrz na moje powalające osiągnięcia.

Evie wbiła wzrok w przestrzeń przed sobą, żeby nie wywrócić oczami, po czym zaczęła lawirować wśród krzątających się pracowicie ludzi. Szef wymagał od pracowników wydajności. Każdy tutaj próbował udowodnić, że jest niezastąpiony.

Przestrzeń biurowa była ogromna i otwarta, usiana biurkami i stolikami. Witrażowe okna ze scenami tortur i występków, rozmieszczone w równych odstępach na beżowych kamiennych ścianach, wpuszczały do środka ciepłe światło. Pokryty pajęczynami żyrandol połyskiwał w jego promieniach. Evie pomyślała o obciętych głowach, które wciąż zwisały z krokwi na dole. Żywiła gorącą nadzieję, że wrzask dobiegający z izby tortur nie zwiastował powiększenia kolekcji o czwarty eksponat.

Parę razy schodziła do lochów, ale nigdy nie została tam na tyle długo, by dobrze się przyjrzeć komnacie horrorów. Kilkoro stażystów to uczyniło i teraz z przejęciem opowiadali o tym na przerwach.

– Wonieje rozkładającym się ciałem i strachem – powiedziała jedna z dziewczyn.

Evie zainteresowała się natychmiast, jaką woń wydaje strach, ale została zignorowana.

Zawsze miała problemy ze zjednywaniem sobie przyjaciół.

Może dlatego, że odkąd zaginęła jej mama, gdy Evie była jeszcze dzieckiem, nabrała wprawy w ignorowaniu złych rzeczy tak, by nie bolały.

Przez chwilę myślała, że w pracy dla Złego nabierze jakiejś głębi. Że ludzie zobaczą w niej kobietę bywałą w świecie i wyrafinowaną. Jednak mimo okoliczności sprzyjających zmianie osobowości na mroczniejszą Evie pozostała taka sama, jaka była zawsze – tryskająca optymizmem – co w biurze Złego uchodziło za wielką wadę. Nie chciała zostać czarnym charakterem, ale kiedy człowiek przez całe życie wypatruje słońca, w końcu zaczyna tęsknić za deszczem.

W skrytości ducha zastanawiała się, jakby to było już nigdy się nie uśmiechnąć, być postrachem całej okolicy, jak jej szef. Jednakże Evie Sage nie miała żadnych zadatków na czarny charakter, każdy, kto ją znał, parsknąłby śmiechem na samą myśl.

Oczywiście wszyscy postrzegali ją jako tę samą osobę – w sumie nic dziwnego, skoro z uśmiechem znosiła swój los bez słowa skargi. Okłamywała ojca i Lisę tak samo, jak wszystkich innych, nie mówiąc im, dokąd chodzi codziennie rano. Dla ich własnego dobra. Ojciec wystarczająco obwiniał się o bycie ciężarem dla córek, odkąd zapadł na mistyczną chorobę, która uczyniła go niezdolnym do pracy. Zaraza nękała królestwo od dziesięciu lat.

Atakowała znienacka przypadkowe ofiary. Niektórzy szczęściarze szybko umierali. Inni męczyli się latami, gdy stopniowo okradała ich z sił niczym najgorszy złodziej.

Uzdrowiciel zapewnił Evie i Lisę, że ich tata nie umrze w najbliższej przyszłości, za długo już chorował. Natomiast osłabienie uniemożliwiało mu wykonywanie dotychczasowego zawodu.

Na szczęście Evie dorastała jako córka rzeźnika i widok krwi i trupów nie był jej obcy, a teraz pracowała w pokrewnym zawodzie. Chociaż ciała martwych zwierząt to jednak co innego niż ludzkie zwłoki.

Usiadła za biurkiem i zaczęła wykonywać swoje codzienne obowiązki związane z prowadzeniem ksiąg rachunkowych, przypominając sobie, że przynajmniej dzisiaj na jej biurku nie leżą czyjeś szczątki. Po godzinie usłyszała, jak coś uderza o ścianę za jej plecami. Podskoczyła na krześle, po czym upadła na podłogę z żenującym hukiem. Upadając, zamachała rozpaczliwie rękami i strąciła całą dokumentację: dwie godziny segregowania faktur poszły na marne. Kartki fruwały w powietrzu jak płatki śniegu.

Godna pożałowania amatorszczyzna, Evie.

Przecież wiedziała, że powinna się liczyć z takimi sytuacjami, a jej biurko stoi tak blisko gabinetu szefa.

Obserwowała ostatnią białą kartkę, która wylądowała na jej piersiach, nie zadając sobie trudu, żeby wstać i wszystko pozbierać. Ktoś lub coś z całą pewnością zderzyło się ze ścianą… Kolejne łupnięcie, a po nim dwa kolejne, bardziej przytłumione, i odgłos tłuczonego szkła.

I już po ramce, którą wymieniłam w zeszłym tygodniu, skwitowała w myślach.

W końcu poczuła się niedorzecznie, leżąc tak na podłodze, podźwignęła się więc na kolana i zaczęła zbierać dokumenty.

– Auć – mruknęła, rozmasowując tylną część ciała.

Równie dobrze mogłaby krzyknąć. Czarne drzwi gabinetu szefa gwałtownie się otwarły, wprawiając ściany w wibracje. Wszyscy zamarli. Evie podniosła wzrok znad papierów, które trzymała w ręku. Najpierw zobaczyła czarny lśniący but, a potem ogarnęła resztę postaci. Ciemne spodnie, które powinny być luźne, a zamiast tego opinały umięśnione uda przytwierdzone do imponującego torsu.

Odwróciła spojrzenie od dekoltu czarnej koszuli z bufiastymi rękawami eksponującego silną klatkę piersiową. Wyglądał atrakcyjnie nawet rozchełstany i w nieładzie.

Kiedy wreszcie popatrzyła na jego twarz, musiała stłumić westchnienie, aby nikt nigdy go nie usłyszał. Ale jak miała je powstrzymać? Mocno zarysowana żuchwa mogła z powodzeniem służyć jako broń, wystarczająco skuteczna, by wprawić ją w drżenie.

Nie pozwól, żeby szef wprawiał cię w drżenie, Evie.

Do tej pory sądziła, że najtrudniejsze jest patrzenie mu w oczy. Ich czarna głębia wciągała człowieka do środka, omotywała jego duszę pajęczą siecią. Zdawały się komunikować rozkaz odwrotu, którego Evie nie słuchała, ponieważ bardzo jej się podobały.

I usta.

Najbardziej ekspresyjna część jego twarzy. Każde ich nieznaczne poruszenie obfitowało w znaczenia, które zaczęła sobie katalogować. Na przykład teraz je zaciskał. Wpatrywał się w nią z góry, lekko przechylając głowę. Żołądek Evie wykonał salto, kiedy zadała sobie pytanie, co też może o niej myśleć. Wyglądała niedorzecznie, jak żaba.

Czy jest zdezorientowany? Zakłopotany? Gotów mnie zabić za to, że jestem niezdarą?

Ugiął powoli kolana i pochylił się na wysokość jej oczu.

Pozbawiona fundamentalnego wstydu, który powinna poczuć, Evie uśmiechnęła się promiennie do mężczyzny, który budził postrach w całym królestwie.

– Dzień dobry panu. – Z gabinetu szefa dobiegł stłumiony jęk. Uniosła brwi i przechyliła głowę, żeby spojrzeć w tamtym kierunku ponad jego głową. – Pracowity poranek, co?

Szef odpowiedział podobnym uniesieniem brwi.

– Dosyć – rzucił, po czym pokręcił głową, jak gdyby zadziwiony własną odpowiedzią, i pozbierał resztę papierów, które następnie położył na jej biurku.

Evie wstała z grymasem bólu, a wcielenie zła obserwowało ją z zainteresowaniem. Kąciki ust opadły mu w dół. Czyżby był… zły? Oczywiście, że tak. Wszak oderwała go od pracy, upadając na zadek.

Próbowała się podźwignąć, przytrzymując się jedną ręką krawędzi biurka, ale szef ujął ją obiema rękami w talii i postawił na nogi, zanim zdążyła zaprotestować. Zresztą nie miała najmniejszego zamiaru protestować, ponieważ dotyk dużych męskich dłoni był… bardzo przyjemny.

Opuścił ręce od razu, gdy stanęła o własnych siłach, i zacisnął pięści. Poczuła falę gorąca na twarzy i nie wiedziała, co zrobić z oczami, by przypadkiem nie napotkać jego spojrzenia. Obawiała się wyczytać z niego drwinę lub coś gorszego. Ostatecznie skupiła wzrok na głębokim dekolcie czarnej koszuli.

Z jakiegoś powodu poczuła nadmiar śliny zbierającej się w ustach.

Evangelino Celio Sage, jeżeli zaczniesz się teraz ślinić, dostaniesz dożywotni zakaz czytania frywolnych powieści.

Otumaniona widokiem torsu pracodawcy nie zwróciła uwagi na to, jak się jej przyglądał. Inaczej niż mężczyźni, dla których wcześniej pracowała, bardziej sondująco. Jakby szukał nieścisłości.

– Dlaczego się przewróciłaś, Sage? – zapytał z miękkim wytwornym akcentem, który nadawał jego głosowi jeszcze bardziej urzekające brzmienie.

– Krzesło mnie zaatakowało – odparła beznamiętnie. – A zadek zaznajomił się z podłogą.

Kąciki jego ust zadrżały, unosząc się w górę. Evie poczuła się, jakby znalazła żyłę złota. Odwróciła się, żeby odłożyć na biurko resztę papierów, i poczuła kolejne ostre szarpnięcie bólu. Skrzywiła się.

Cień uśmiechu na twarzy Złego natychmiast zgasł, a Evie zaczęła przeklinać własne niedołęstwo.

– Czy potrzebujesz porady uzdrowicielskiej? – zapytał, opierając się jedną ręką o biurko w sposób podkreślający muskularne przedramię.

Hmm… nagle kompletnie zaschło jej w ustach.

– Nie, szefie. Nie chcę zawracać Tatianie głowy swoją bitwą z krzesłem. – Dała znak, żeby się zbliżył. Nieznacznie przechylił głowę, nadstawiając ucha, a Evie stłumiła zaskoczenie, że tak łatwo jej poszło. – Lepiej, żeby to zostało między nami. Inne krzesła mogą wziąć przykład i wszcząć bunt.

Nagle szef zrobił coś takiego, co sprawiło, że dusza Evie prawie opuściła ziemską powłokę – parsknął śmiechem. A raczej dostał ataku kaszlu, który próbował stłumić ręką. Bez wątpienia zasłaniał uśmiech otwartą dłonią i toczył z nim walkę.

– To nawet nie było takie śmieszne – mruknęła pod nosem, maskując zaskoczenie.

Czujne spojrzenia pozostałych pracowników sprowadziły ich oboje na ziemię. Tłum rozpierzchł się przezornie, zanim Zły zdążył spiorunować go wzrokiem.

Oczywiście z wyjątkiem Becky, która miała ich cały czas na oku z drugiego końca sali.

– Idź do uzdrowicielki, Sage. Mamy przed sobą pracowity tydzień i nie chcę, żebyś mi tu padła trupem.

– Nikt jeszcze nie umarł z powodu siniaka na tyłku, ­szefie.

Popatrzył na nią surowo i zacisnął usta. Evie zrozumiała, że posunęła się za daleko.

Uczyniła mały krok do tyłu.

– Oczywiście nie chciałabym być pierwsza, więc… już do niej idę.

Ominęła go szerokim łukiem, przechodząc obok otwartych drzwi do gabinetu. Zerknęła do środka, gdzie leżał jakiś kościsty mężczyzna przygnieciony cegłą, która wypadła ze ściany. Niewątpliwie po tym, jak w nią z impetem uderzył.

Kingsley jak zwykle od kilku miesięcy siedział na krawędzi biurka szefa. Popatrzył na nią beznamiętnie szeroko otwartymi żabimi oczami, zanim sięgnął płetwą po jedną z miniaturowych tabliczek, których używał do komunikowania się z otoczeniem. AUĆ, przeczytała napisane czerwoną kredą literki.

Evie całkiem polubiła obecność tej małej istoty. Zazwyczaj siedział spokojnie na swoim miejscu, obserwując wszystko i doradzając po cichu za pomocą tabliczek do pisania, które dostał od szefa. Zawsze w swojej małej złotej koronie na oślizgłej główce.

– Żebyś wiedział, że auć – szepnęła w stronę żabiego króla, zanim przeniosła uwagę z powrotem na leżącego człowieka.

Usiłowała wykrzesać z siebie współczucie dla cierpiącego, ale widziała już tylu ludzi wchodzących do tego pokoju i opuszczających go, że usiłowała zachować współczucie dla tych, którzy naprawdę na nie zasługiwali.

Przebiegły człowieczek, w którym rozpoznała osobnika rzucającego w zeszłym tygodniu kamieniami w kaczki w jej miasteczku, nie kwalifikował się do tej grupy. Na ustach dziewczyny zaigrał uśmiech, gdy pomyślała, że szef prawdopodobnie nie stłukł go na kwaśne jabłko w obronie honoru kaczek. Aczkolwiek w sumie właśnie to uczynił.

Z jakiegoś powodu uznała, że to słodkie.

Przybrała poważny wyraz twarzy i wyszła na korytarz wiodący do komnat uzdrowicielki. Z powodu siniaka. Na pupie.

Już miała załamać ręce nad tym pechowym porankiem, kiedy przypomniała sobie klęczącego przed nią szefa, podającego jej rozrzucone papiery, odsłonięty fragment jego torsu, jego śmiech.

Być może ten poranek mimo wszystko nie był całkowitą porażką.

Oczywiście nie wiadomo, jak zareaguje, gdy wróci do pracy i będzie go musiała poinformować o nieścisłościach, które dziś znalazła w księgach. Nie znała jeszcze Złego na wylot, ale wiedziała, że nienawidził bałaganu w rachunkach prawie tak samo, jak ona plączących się pod nogami gałek ocznych.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI