Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rok 1791. Znany wenecki lekarz, nieślubny syn niemieckiej śpiewaczki operowej Dorothei Nacht oraz hiszpańskiego arystokraty księcia de Valsombra, po śmierci schorowanej matki udaje się do odległej Kantabrii, by osobiście przekazać smutną wiadomość ojcu, a przy okazji upomnieć się o swe prawa. Przybywa na bal maskowy, wydany przez księcia z okazji jego siedemdziesiątych urodzin. W ogrodzie spotyka przypadkiem swego brata Césara, markiza de Viciosa i oficjalnie jedynego syna księcia. Odtrącony przez ojca, August Nacht poprzysięga zemstę jemu i całej jego rodzinie. Udaje się do starego lasu, w którym mieszka Iduna, kobieta obdarzona ogromną inteligencją oraz rzadkim darem telepatii. Niegdyś ocaliła życie jemu i jego matce, podobnie jak August pragnie zemścić się na księciu za doznaną niegdyś krzywdę. Od tego dnia rozpoczyna się odyseja Augusta po dziwnej i tajemniczej krainie lasów, potoków i duchów, w której wciąż żywe są tradycje i wierzenia celtyckie, po świecie, do którego sam przynależy, lecz którego się boi i do końca nie rozumie. August Nacht stanowi odważną próbę zaszczepienia na gruncie literatury polskiej gatunku powieści gotyckiej, który w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych niezmiennie cieszy się ogromną popularnością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Projekt okładki i stron tytułowych Anna Damasiewicz
Redaktor merytoryczny Joanna Proczka
Redaktor prowadzący Joanna Proczka
Redaktor techniczny Bożena Nowicka
Korekta Teresa Kępa
Copyright © by Joanna Pypłacz 2014 Copyright © by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2015
Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Zapraszamy na stronywww.bellona.pl, www.ksiegarnia.bellona.pl
Nasz adres: Bellona SA ul. Bema 87, 01-233 Warszawa Dział wysyłki: tel/ 22 457 03 02, 22 457 03 06, 22 457 03 78 Faks 22 652 27 [email protected]
ISBN 978-83-111-0007-7
Skład wersji elektronicznej
Daß das Leben des Menschen nur ein Traum sei, ist manchem schon so vorgekommen, und auch mit mir zieht dieses Gefühl immer herum.
Johann Wolfgang von Goethe,Die Leiden des jungen Werthers
Niejednemu już wydawało się, że życie człowieka jest tylko snem, i mnie również stale towarzyszy to uczucie.
Johann Wolfgang von Goethe,
Dwudziesty ósmy października 1791 roku był niesłychanie gorący jak na późną porę roku. Tego dnia książę Martín Castro y Herrero obchodził siedemdziesiąte urodziny. Jak zawsze, wyprawił z owej okazji uroczysty bal maskowy, na który zaprosił do swej rezydencji w Valsombrze co znaczniejszych mieszkańców Kantabrii i Asturii. Gdy zapadł zmrok, pod pałac zaczęły zjeżdżać się wspaniałe powozy i karoce. Drzwi sali balowej otwarto na oścież tak, że słodkie dźwięki muzyki przenikały się z intensywną wonią wciąż kwitnących na zewnątrz białych róż.
Oświetlone bladym światłem księżyca posągi greckich i rzymskich bóstw, które zdobiły ogród, sprawiały wrażenie, jakby krępujący je zły czar miał zaraz prysnąć, przywracając im utraconą swobodę ruchu. Starannie przystrzyżony żywopłot-labirynt, położony naprzeciwko pałacowego tarasu również zdawał się owładnięty urokiem wieczoru. Znajdująca się wewnątrz niego fontanna odbijała słabą poświatę, tak jakby między kroplami wody a księżycem istniało jakieś tajemne porozumienie.
Baśniowa atmosfera ogrodu kontrastowała z mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy przepychem, jaki zapanował na sali balowej. Przebrani w wymyślne stroje, wytworni goście wyglądali jak stado cudnych, rajskich ptaków. Najciekawszą kreacją poszczycić się mogła Carmen Jiménez y Castro, cioteczna siostrzenica księcia, natomiast najbardziej interesujący wśród panów był bez wątpienia syn solenizanta, César, markiz de Viciosa.
Surowa, niemal purytańska elegancja jego ubioru silnie kontrastowała z przepychem, jaki charakteryzował stroje gości, poprzebieranych za postaci mitologiczne, bohaterów utworów literackich, a nawet groźnych piratów oraz średniowiecznych monarchów. Jedyną odmianę w wyglądzie Césara stanowiły nieco inaczej, staranniej niż zwykle ułożone włosy oraz obecność maski. Czarno-biały strój doskonale harmonizował z piękną twarzą o szlachetnych, nieco drapieżnych rysach oraz ze wspaniałymi, czarnymi lokami, w wielu miejscach już przyprószonymi siwizną, które obficie spływały na kark, przewiązane czarną, jedwabną wstążką. W przeciwieństwie do swego syna, książę de Valsombra wyglądał jak uosobienie bogactwa i splendoru.
César bardzo rzadko pokazywał się publicznie. Do wyjątków należały uroczystości z okazji rocznicy urodzin ojca. Większość życia spędzał w oddalonej od Valsombry rezydencji, położonej w samym sercu starego lasu, oddając się lekturze dzieł filozofów oraz różnego rodzaju eksperymentom z dziedziny fizyki i chemii. Jego ekscentryczny, wyobcowany styl życia stanowił obiekt najprzeróżniejszych spekulacji i domysłów.
Zainteresowanie osobą Césara dodatkowo podsycało to, że do bardzo nielicznego grona jego przyjaciół należał słynny lord Harold Ravendale, zaocznie skazany w swej rodzinnej Anglii na karę śmierci w związku z podejrzeniem o powiązania z francuskim stronnictwem jakobinów. Języka hiszpańskiego nauczył się w nadzwyczajnym tempie, z czasem zaś zdołał nawet wyzbyć się silnego angielskiego akcentu, który teraz był ledwie zauważalny.
Pomimo bardzo przyjemnego usposobienia lord Ravendale nie cieszył się powszechną sympatią ze względu na swoje poglądy. Szeptano po kątach, że przynależy do loży masońskiej. Podobną opinią cieszył się zresztą sam César, przed potencjalnymi konsekwencjami owych oskarżeń chroniła go jednak silna pozycja ojca, jak również powiązania towarzyskie księcia z wpływowym kardynałem Mario Suárezem.
Ani Martín, ani jego potężny przyjaciel nie domyślali się nawet, że César był właśnie w trakcie pracy nad dziełem zatytułowanym Historia Inkwizycji na ziemiach północnych, o czym wiedział jedynie lord Ravendale, mogący się poszczycić autorstwem kilkunastu pamfletów polityczno-satyrycznych. Wydał te utwory w Paryżu u schyłku lat osiemdziesiątych osiemnastego wieku, pod pseudonimem i fałszywym adresem wydawniczym.
Zmyślono nawet nazwę drukarni, choć wielu podejrzewało, że pod nazwą Zrzeszeni drukarze francuscy w Szwajcarii kryje się pewien znany paryski wydawca. Lord Ravendale zamierzał przetłumaczyć Historię Inkwizycji na język angielski i złożyć w „szwajcarskiej” oficynie swego znajomego drukarza. Tego wieczoru on i César zajęci byli omawianiem warunków ewentualnej publikacji.
Rozmowa toczyła się po angielsku – język ten, nieznany nikomu z obecnych na sali gości, służył za tajny szyfr. Francuski był już mniej bezpieczny, zaś „dobrzy chrześcijanie” – bo tak określał swych tajnych zwiadowców Suárez – znajdowali się wszędzie, żarliwie nasłuchując, czy aby kardynał nie powinien zostać poinformowany o jakimś bezeceństwie, a złapany na gorącym uczynku bezbożnik – schwytany i wtrącony do więzienia.
Orkiestra właśnie grała menueta z Don Giovanniego, najnowszej opery Mozarta, która w krótkim czasie zyskała sobie ogromną popularność także w tej części Europy. Książę po raz pierwszy widział ją w roku 1788, gdy bawił z wizytą w Wiedniu u swej kuzynki Antonii[1]. Od tego czasu wytworny menuet stał się nieodłącznym elementem wszystkich bali maskowych, jakie urządzał w swej rezydencji.
– Mój drogi kuzynie, o czym tak panowie rozprawiają? – spytała Doña Carmen, biorąc pod ramię Césara.
– Nie możemy się nachwalić pani urody! – odrzekł niespodziewanie lord Ravendale, kłaniając się z przesadną grzecznością.
– Kłamczuch! – odparła, zalotnie zasłaniając usta koronkowym wachlarzem.
– Jakaś ty niesprawiedliwa, kuzynko – wtrącił César, wyraźnie rozbawiony zagraniem przyjaciela. – Lord Ravendale to najbardziej prawdomówny człowiek na świecie. Trudno też znaleźć osobę, którą łatwiej można owinąć sobie dookoła palca.
– Pani kuzyn ma rację. I nie ma też bardziej wyśmienitego tancerza! – powiedział Anglik, składając teatralny pokłon.
Dziewczyna roześmiała się.
– Menuet to jedyne, co umiem porządnie tańczyć – szepnął do Césara.
– Skoro żeś się tak pochwalił, czas udowodnić własną prawdomówność oraz niezrównane umiejętności taneczne. Chętnie popatrzę, jak sobie radzisz.
– Kuzynie, a cóż z tobą? Nie tańczysz? – zdziwiła się Doña Carmen.
– Nie jestem w nastroju.
– Ach, ta twoja wieczna melancholia! Niedługo zupełnie zdziwaczejesz!
César odpowiedział na ową niewinną złośliwość miłym uśmiechem i eleganckim skinieniem głowy, które zostały natychmiast odwzajemnione.
Gdy lord Ravendale i jego urocza partnerka wtopili się w roztańczone szeregi, César skierował się w stronę ogrodu. Nie interesował go ani taniec, ani wesołe towarzystwo. Jego myśli zmierzały nieuchronnie w stronę spowitej wieczną mgłą kniei, w której pozostawił niedokończony rozdział swej rozprawy o Inkwizycji oraz niedoczytaną do końca Monstrorum historia Ulisse Aldrovandiego.
Wolnym krokiem zszedł po schodach pałacowego tarasu do pogrążonego w półmroku ogrodu. Spacerując wśród marmurowych rzeźb i starannie przystrzyżonych krzewów, zastanawiał się, co by się stało, gdyby wreszcie zdobył się na odwagę i rzucił wyzwanie światu, z którego się wywodził, lecz wystarczająco dokładnie poznał jego odrażające sekrety, by odseparować się od nich w swej leśnej twierdzy, całkowicie opanowanej przez bluszcz i dzikie wino.
Jego myśli zaprzątał również jeszcze jeden obiekt, a mianowicie tajemnicza postać, którą od pewnego czasu widywał na polanie znajdującej się w pobliżu owej rezydencji. Była to młoda kobieta o bladej cerze i niedbale upiętych włosach ciemnokasztanowej barwy. Pojawiała się zawsze tuż przed świtem lub tuż po zmroku, lecz César nigdy nie znalazł dosyć odwagi, by do niej podejść. Zawsze obserwował ją z oddali, jak pogrążona w lekturze jakiejś książki samotnie przechadzała się po lesie.
Jedynie dzięki swej naturalnej odporności na wszelkiego rodzaju gusła i przesądy wiedział doskonale, że spacerująca wśród starych dębów nieznajoma nie była duchem ani zjawą, lecz istotą ludzką z krwi i kości. Znużony do cna powierzchowną kokieterią wysoko urodzonych dam oraz obłudą i pazernością rodzin swych kilku niedoszłych narzeczonych, postanowił trzymać się od nich jak najdalej.
Z zadumy wyrwał go szelest liści dobiegający zza postumentu, na którym stał jeden z posągów. César gwałtownie się odwrócił. Odruchowo chwycił rękojeść sztyletu, który zawsze przy sobie nosił. Przystanął nieruchomo, wyczekując. Minęło kilka długich sekund głębokiej ciszy. Wtem niespodziewanie zza stożkowato przyciętej korony jednego z krzewów wyłoniła się jakaś postać.
Był to wysoki mężczyzna, przyodziany w czarny płaszcz z peleryną i trójkątny kapelusz tej samej barwy. Twarz miał zasłoniętą białą maską w kształcie ptasiego dzioba, znaną w Wenecji pod nazwą il dottore della peste[2].
– Czego pan chce? – spytał César, robiąc krok do przodu.
Nieznajomy powoli uniósł obie ręce i zdjął maskę, odsłaniając oblicze o bardzo regularnych, posągowych rysach, zadziwiająco podobne do twarzy Césara. Jasnoniebieskie tęczówki sprawiały wrażenie przezroczystych, zaś spod kapelusza wystawało pasmo długich, niemal białych włosów.
Mężczyzna uśmiechnął się, pokazując garnitur lśniących zębów. Nie był to uśmiech przyjazny, lecz złowrogi, taki jakim być może germańscy wojownicy obdarzyli osaczonych Rzymian w Lesie Teutoburskim zanim ci rzucili się na miecze.
– Mam sprawę do księcia – oświadczył. Mówił z obcym akcentem.
– Proszę powiedzieć, jaka to sprawa, a chętnie pana do niego zaprowadzę – odparł uprzejmie César.
– Obawiam się, że nie jest to możliwe. Mam dla niego wiadomość wyjątkowej wagi, lecz na tyle poufną, że muszę ją przekazać in persona[3] – stwierdził, patrząc na swego rozmówcę z pogardliwą wyższością.
W tej samej chwili jego jasne oczy spoczęły na prawej dłoni Césara, która wciąż obejmowała rękojeść sztyletu. Nie to jednak przykuło uwagę cudzoziemca, lecz kunsztowny sygnet herbowy widniejący na serdecznym palcu.
– César Castro y de Abaroa! – powiedział cicho.
– We własnej osobie – potwierdził César beznamiętnym tonem.
– Po tylu latach...
– Nie rozumiem. Kimże pan jest dla mojego ojca? – spytał César.
Jego głos przybrał nieco agresywny odcień.
– Sein liebster Freund![4] – odparł z szyderczym uśmiechem nieznajomy, ponownie zakrywając twarz wenecką maską, po czym skierował się w stronę pałacu. Szedł dość szybko, tak jakby sprawa nie mogła czekać ani minuty dłużej.
César przez chwilę zastanawiał się, co ma począć. Obawiał się o życie ojca, gdyż doskonale wiedział, że cudzoziemiec bynajmniej nie jest jego przyjacielem. Z najwyższym zdumieniem zdał sobie sprawę, iż nieznajomy znakomicie orientuje się na terytorium książęcej rezydencji. Szeroko otworzył oczy ze zdziwienia, gdy ujrzał, jak intruz kieruje swe kroki do tylnej części budowli, otwartej na czas balu.
Nie czekając ani chwili, podążył za mężczyzną. Ten zdążył już zniknąć w wąskiej klatce schodowej dla służby, prowadzącej wprost na korytarz, wzdłuż którego ciągnęły się książęce apartamenty. César przystanął u szczytu stromych schodów, patrząc w osłupieniu, jak nieznajomy znika za drzwiami gabinetu. Po kręgosłupie przebiegł mu zimny dreszcz. „Skąd on wiedział, że ojciec poszedł do gabinetu? Musiał obserwować okna z zewnątrz i zauważyć go w środku” – pomyślał. „Zostanę tu na wszelki wypadek”.
Jakby wiedziony dziwną intuicją, Martín opuścił na chwilę salę balową i udał się do swego gabinetu. Nieznajomy, zauważywszy na posadzce nikłą poświatę, wszedł do środka bez pukania. Nieświadomie pozostawił niedomknięte drzwi, przez które dało się słyszeć urywki bardzo dziwnej konwersacji. Wynikało z niej, że książę i jego rozmówca dobrze się znają, a przynajmniej posiadają wspólnych znajomych.
„Czyżby ten człowiek rzeczywiście był przyjacielem mojego ojca?” – zastanawiał się César. – „Skoro tak, to dlaczego nigdy się nie poznaliśmy? Dlaczego nie został zaproszony na bal maskowy, tylko zjawił się tu bez zapowiedzi?”.
Nieznajomy powiedział coś po niemiecku, a następnie po hiszpańsku, jednak dość cicho, więc César niewiele zrozumiał. Domyślał się jedynie, że chodzi o jakąś trzecią osobę, którą obaj uczestnicy rozmowy bardzo dobrze znali.
– Kiedy to się stało? – spytał książę ledwie słyszalnym głosem.
Ton jego mowy świadczył o tym, że właśnie otrzymał wiadomość o czyjejś śmierci lub jakimś nieszczęśliwym wypadku.
César nie zrozumiał odpowiedzi, gdyż nieznajomy mówił głównie po niemiecku (który to język książę doskonale znał), wtrącając słowa włoskie i hiszpańskie. Ponadto mężczyźni rozmawiali tak cicho, że nawet przez uchylone drzwi trudno było usłyszeć choćby jedno całe zdanie. César uchwycił jedynie wyraz impostor[5]. W pewnym momencie intruz nagle ukląkł przed księciem, z płaczem obejmując go za kolana. Ten jednak cofnął się, gwałtownie odpychając od siebie natręta.
Niewiele rozumiejąc ze sceny, której był świadkiem, a także obawiając się o bezpieczeństwo ojca, César postanowił pozostać w ukryciu i zaczekać, aż nieznajomy opuści gabinet. Stało się to przed upływem jednej minuty. Mężczyzna wyszedł już zamaskowany, obrał jednak inną drogę powrotną niż ta, która przywiodła go do książęcych apartamentów. Orkiestra grała ponownie sławnego menueta z Don Giovanniego.
César ze zdumieniem patrzył, jak nieznajomy skręca w prawo i ostentacyjnie schodzi po marmurowych schodach do sali balowej. W swym czarnym stroju i przerażającej, białej masce wyglądał jak upiór z dna piekieł, który przyszedł wyegzekwować na żywych spłatę jakiejś niespłacalnej powinności, która wiązała ich z nim na całą wieczność. César domyślał się, że ten człowiek to jakiś demon z przeszłości, oraz że postanowił upomnieć się u księcia o swe prawa.
Na widok il dottore della peste, majestatycznie kroczącego po schodach, goście rozstąpili się na dwie strony sali, tworząc szpaler, którym instynktownie odgradzali się od niego. Jedna dama osunęła się na ręce swego towarzysza, dwie inne, bliskie omdlenia, wprawiły w ruch okazałe wachlarze. „On wygląda prawie jak duch komandora” – pomyślał lord Ravendale.
Po raz ostatni César widział podobnie ubranego człowieka w Italii, przed wieloma laty. Pamiętał nawet dzień, kiedy go ujrzał, gdyż było to krótko przed nagłą i tragiczną śmiercią matki. Martín, jego małżonka Teresa oraz trzyipółletni wówczas syn bawili wówczas w Wenecji, w pałacu pewnego naukowca, z pochodzenia pół Hiszpana, pół Włocha, z którym łączyła księcia wielka zażyłość sięgająca czasów wczesnej młodości. To w tym domu César po raz pierwszy zetknął się z cudownie ilustrowanymi dziełami Aldrovandiego.
Płynęli gondolą do Teatro San Giovanni Crisostomo na przedstawienie opery Albinoniego pod tytułem Il trionfo d’Amore, gdy w pewnym momencie César zauważył na lądzie ubraną na czarno postać w dziwacznej masce w kształcie ptasiego dzioba. Nim zdołał podzielić się tym spostrzeżeniem z rodzicami, dziwoląg zdążył już zniknąć w jednym z ciemnych, wąskich zaułków.
Żywe wspomnienie tej niezwykłej istoty o obliczu ptaka, znikającej w nieprzebytych odmętach mroku i wieczornej mgły, które odcisnęło się piętnem na jego nazbyt wybujałej, nieco neurotycznej wyobraźni, powróciło na widok zamaskowanego cudzoziemca. César przypomniał też sobie, że od czasu tamtej wizyty ojciec ani razu nie odwiedził swej ukochanej Wenecji.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 W roku 1788 miała miejsce wiedeńska premiera Don Giovanniego, druga po praskiej z 1787 roku (wszystkie przypisy pochodzą od autorki).
2 Wł. lekarz zarazy.
3 Łac. osobiście.
4 Niem. Jego najdroższym przyjacielem.
5Hiszp. oszust.