Bachantki - Eurypides - ebook

Bachantki ebook

Eurypides

0,0

Opis

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

tłum. Jan Kasprowicz
Epoka: Starożytność Rodzaj: Dramat Gatunek: Tragedia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 66

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Eurypides

Bachantki

tłum. Jan Kasprowicz

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-3204-6

Bachantki

Osoby:
DIONIZOS (Bachus, Bach)CHÓR BACHANTEKTEJREZJAS (Teirezjasz), wróżbitaKADMOS, założyciel TebPENTHEUS (Penthej), król tebańskiSŁUGAGONIEC IGONIEC IIAGAWE, córka Kadmosa, matka Pentheusa
Rzecz dzieje się w Tebach.

DIONIZOS

A zatem na tebańskie przybyłem zagony, 
Ja, Zeusa syn, Dionizos, ongi urodzony 
Z Semeli, latorośli Kadmowego domu, 
Co zległa, rozwiązana błyskawicą gromu.1
Na ziemskie kształty bożą zmieniwszy urodę, 
Mam oto źródła Dirki i Ismenu wodę, 
Grobowiec mej zabitej od pioruna matki 
I domu królewskiego dymiące ostatki: 
Niebieskie jeszcze ognie tlą się w tej ruinie, 
Od których, tak się stało, ma rodzica ginie, 
Ofiara zemsty Hery. Kadma chwalę sobie, 
Że kazał tak ogrodzić to miejsce przy grobie 
Swej córki. I me ręce również osłoniły 
Bogatym winogradem świętość tej mogiły. 
Rzuciwszy ziemię Lidów, gdzie złota bez końca, 
I Frygów, równie Persów, spalone od słońca, 
Baktryjskie dalej mury, szare Medów niwy 
Za sobą zostawiwszy; przebiegłszy szczęśliwy 
Arabii kraj i Azję całą u wybrzeży 
Mórz słonych, co basztami pięknych miast się jeży, 
Gdzie z tłumem barbarzyńców zmieszały się Greki, 
Obrządek mój, me pląsy w tej strefie dalekiej 
Zaprowadziwszy wszędzie, by miano w pamięci, 
Że jestem bóg, do tego według mojej chęci 
Przebyłem naprzód miasta, by tebańskie rzesze, 
Nim inny kraj helleński zaprawię w uciesze, 
Rozwydrzyć, ciała w skóry przyodziać jelenie, 
Dać w ręce tyrs, bluszczowy ten mój bełt! Nasienie 
Niedobre, siostry matki mojej, co się przecie 
Bynajmniej nie godziło, zaczęły po świecie 
Rozgłaszać, że Dionizos to nie syn Zeusowy, 
Że matka ma, Semele, z Kadmosa namowy 
Na bóstwo całą hańbę swojej winy złoży, 
Gdy człowiek ją śmiertelny, a nie władca boży, 
Zapłodni i że potem — tak ją piętnowały — 
Zeus matkę mą uśmiercił za ten wymysł cały. 
I dla mnie w tej obeldze dość było powodu, 
By zmysły im pomieszać i wypędzić z grodu, 
Więc dzisiaj siedzą w górach z obłąkaną duszą 
I w godła moich orgii przystrajać się muszą. 
I jaka tylko żyła w tych murach niewiasta, 
Musiała precz uciekać z Kadmowego miasta, 
Ażeby wszystkie razem, z królewskimi córy 
Złączywszy się, bez dachu, na złomiskach góry 
Samotnych, opoczystych, wśród zieleni jodły 
Swój żywot obłąkany dziś i zawsze wiodły. 
Bo niechaj grodu tego uczują mieszkańce, 
Z swą wolą czy wbrew woli, że dotąd o tańce 
Bachijskie i obrzędy nie nazbyt się wiele 
Troszczyli. Pragnę także i matkę, Semelę, 
Obronić, gdy się ludziom jako bóg ukażę, 
Którego to Zeusowi porodziła w darze. 
Król Kadmos rządy państwa przelał już w tym czasie 
Na syna drugiej córki, Pentheja, ten zasię 
Mą boskość lekceważy, w zalewkach nie sprzyja, 
W ofiarach i modlitwach. Zobaczy on, czyja 
Jest słuszność, kto mocniejszy! Żem bóg i że godnie 
Należy uczcić boga, chyba udowodnię 
I jemu, i mieszkańcom jego Teb!... Pod nieba 
Zaś inne, zarządziwszy tutaj, co potrzeba, 
Wybiorę się w te tropy, aby ludziom w ślepie 
Zaświecić swą boskością! Zacnie ja przetrzepię 
Tych jego Tebańczyków, gdyby wściec się chcieli 
I z gór moje bachantki pędzili. Jeżeli 
W tej jawię się posturze, jeżeli się z boga 
W człowieka przedzierzgnąłem, to na to, by sroga 
Spotkała ich nauka: Menady2 zgromadzę 
I huzia! hej! Zobaczą, kto ma tutaj władzę! 
Niewiasty! Posłuchajcie! Za moim rozkazem 
Od Tmolu, niw lidyjskich strażnicy, wy razem 
Przyszłyście tutaj ze mną, wy, moje podróże 
Z ziem cudzych wraz dzielące! Frygijskie — a nuże! — 
Brać bębny, wynalazek mój i matki Rhei! 
Otoczyć dom królewski z poszumem zawiei, 
Bić w błony, co tchu starczy, na słychy i dziwy 
Kadmosowego miasta! Ja teraz na niwy 
Kithajronowe skoczę, w jar, gdzie jest zebrany 
Korowód mych bachantek, i puszczę się w tany! 

CHÓR

Azji smug, 
Święty Tmol 
Opuściłam wśród swych dróg. 
By mnie słyszał szumny bóg3, 
By go uczcił okrzyk mój! 
W Bacha cześć 
Łatwo znieść 
Ten nieznojny, święty znój! 

*

Któż tam, hej! 
W gmachu tym? 
Któż mi w drodze stanął mej? 
Precz mi z oczu! Milczeć chciej, 
Kto tu żyw jest, kto tu zdrów! 
Bogu my 
Ślemy tchy 
Wrzących hymnów, wrzących słów! 

*

Szczęśliwy, zaiste, człek, 
Kto się do służby bożej 
Całą swą duszą przyłoży, 
Kto, życia swojego bieg 
Kierując w góry 
Na wtóry 
I tańce bachijskie, najradziej 
Im oddan, gładzi 
Swe grzechy! 
Szczęśliwy, kto się weseli 
Wraz z nami 
Pląsami 
W cześć wielkiej Macierzy Kybeli4. 
Kto, pełen szalonej uciechy, 
Tyrsos w swą ujmie dłoń, 
Bluszczem uwieńczy skroń 
I wielbi, i chwali 
Najdbalej 
Dionizową moc!... 
Hejże ku mnie 
Tłumnie, szumnie, 
Ty bachantek ciżbo mnoga, 
Coś szumnego tutaj boga, 
Którego sam spłodził bóg, 
Od górzystej Frygii dróg 
Do helleńskich wiodła smug!... 

*

Jakżeż ci on ujrzał świat? — 
Znosząc strasznych bólów siła, 
Rodzica go poroniła, 
Gdy Zeus z swym piorunem spadł. 
I przerażona 
Wraz skona 
Pod razem strasznego gromu. 
Lecz z zmarłej domu 
Położnej 
Kronida5 Zeus go zabierze 
I w biodrze, 
Przeszczodrze 
Obwiódłszy je złotem, by Herze 
Sprzed ócz6 go usunąć, ostrożny, 
Zamyka dziecię 
I, wiecie, 
Gdy Mojry porodu czas 
Wydzwoniły, 
Gromosiły7
Zrodził bóstwo, co na czole 
Pokazało rogi wole 
Oraz wieniec, splecion z żmij: 
Stąd, Menado, zbrojna w kij8, 
Z wężów sobie warkocz wij!... 

*

Tebański grodzie mój, 
Ojczyste gniazdo Semeli! 
Niech się, kto żyw jest, weseli! 
W bluszczu leśnego zwój 
Każdy swe czoło strój! 
Strójcie się, strójcie się w kwiaty, 
W powój, zielenią bogaty, 
W gałęzie dębu czy jodłę 
Na Bacha wesołą modłę! 
Skóry zarzućcie jelenie 
Na białe z wełny odzienie. 
Swawolne chwyciwszy pręty, 
Święćcie obyczaj święty, 
A wnet, za wami w ślad, 
Ruszy się cały świat, 
W tan się on puści, w tan, 
I ten nasz szumny pan 
Do gór powiedzie, do gór 
Swój rozpasany chór, 
Tam czeka już gawiedź radosna, 
Od płochy9 wygżona10 i krosna 
Przez Dionizosa-boga! 

*

Kuretów11 schronie, hej! 
Zeusa prześwięta kolebo, 
O Kreto, skąd się pod niebo 
Z leśnych unosił kniej 
Wrzask Korybantów12, rej 
Wiodących w bożej uciesze! 
Wszakże ci ongi ich rzesze, 
Strojne w szyszaku trzy kity, 
O, ten nasz skórą obity 
Krąg13 wynalazły i świetnie 
Frygijskie, łagodne fletnie, 
Dźwięk ich przesłodki, przemiły, 
Z jego rozhukiem spoiły! 
Do Rhei-macierzy rąk 
Bębenny dały krąg, 
Ażeby głośniej brzmiał 
Święty bachijski szał. 
Od niej Satyrów tłum 
Wziął go na huk i szum 
W to uroczyste trzechlecie, 
Którym się cieszy na świecie 
Władca nasz Dionizos. 

*

O, jakiż słodki, rozkoszny to żar, 
Gdy, górski rzuciwszy jar — 
Kiedy ze skalnej krawędzi 
W doliny nasz orszak boży 
Pędzi — 
Kiedy ta rzesza rozwiozła, 
Spragniona wrzącej krwi kozła — 
Gdy w niej żywego mięsa głód się sroży, 
Kiedy jej pachnie krew, 
Do Frygii14 czy Lidii gór 
W spłachciu z jelenich skór 
Rwie się! 
A przed nią po polu, po lesie 
Hu! ha! krzyk Bacha się niesie! 
I wraz po dolinie, wyżynie 
Mleko strugami płynie 
I wino płynie w bród, 
I płynie nektar-miód, 
I całą w okrąg błoń 
Syryjska napełnia woń! 
I Bachus żywiczne łuczywo 
Wyciągnie z swej trzciny co żywo 
I, potrząsając ogniami, 
Tumani swój orszak i mami, 
Do tańców-łamańców 
Rwie 
W lot! 
I głosy w niebiosy 
Śle — 
Swój zew, 
Swe wrzaski hukliwe 
Na niwę 
Rozlewa. 
I bujne swe włosy, 
Kędziorów splot, 
Na wiater rozpuszcza, na wiew! 
I leje się krzyków ulewa 
Po polu, 
Przez uroczyska 
Kniej: 
«Hej! cudna kraso Tmolu, 
Co szczerym złotem tryska, 
Bachantki moje, hej! 
O, wy bachantki me! 
Hu! 
Chodźcie tu! Chodźcie tu! 
By, co tylko starczy tchu, 
W Dionizosa cześć 
Hymn rozgłośny wznieść! 
Oszalała w swej ochocie 
Przy straszliwym bębnów grzmocie 
Oszalałe niech hejnały 
Pierś wyrzuca! Oszalały 
Chce ją słyszeć bóg! 
A frygijskiej, dzikiej burzy, 
Łagodząc jej huk, 
Niechaj słodki dźwięk zawtórzy — 
Niech świętego fletu święta 
Płynie nuta i do gór 
W ten swój wtór 
Mych bachantek wiedzie chór! 
I w te tropy, 
Wskroś przejęta, 
Wyrzucając chyże stopy, 
Jurna dziewka, jak źrebięta, 
Przy klaczy, swej matce, na łące 
Skaczące, 
Pędzi za swoim bogiem... 
Na scenę wchodzi

TEJREZJAS

Przy bramie kto? Wywołać Agenora plemię, 
Kadmosa, co sydońską porzuciwszy ziemię, 
Basztami gród ten zjeżył, obwarował Teby. 
Niech idzie kto i powie, że nie bez potrzeby 
Tejrezjasz chce z nim mówić. Wie, po co się jawię 
I w jakiej, stary z starszym, godziłem się sprawie: 
Wdziać na się skórę sarnią, tyrs pochwycić w dłonie 
I bluszczu latoroślą uwieńczyć swe skronie. 
Z domu wychodzi

KADMOS

Poznałem właśnie głos twój, usłyszałem, panie, 
Mądrego iście męża przemądre wezwanie 
I, gotów, idę z wszystkim, co potrzeba będzie, 
Ażeby według sił swych w świątecznym obrzędzie 
Wziąć udział i przyczynić się do pomnożenia 
Czci syna mojej córki, co jest dla plemienia 
Ludzkiego na świat posłan jako bóg. Więc powiedz, 
Gdzie tańczyć mam, na jaki zwrócić się manowiec 
I siwą wstrząsać głową. Starszemu ty stary