Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Wydanie siódme poprawione. Pierwszy tom bestsellerowej serii. Fantastyczna i przezabawna powieść o polskich trzynastolatkach z pewnego warszawskiego gimnazjum, nie tylko dla trzynastolatków!
Przeczytajcie o przyjaźni, zwariowanych wynalazkach, sztucznej inteligencji, skarbach, duchach, robotach, latającym talerzu i... nastoletnich uczuciach.
Relacje bohaterów z rówieśnikami, nauczycielami i rodzicami, polskie realia oraz żywy język sprawią, że książka ta stanie się ulubioną lekturą - nie będziecie się mogli oderwać!
Książka Roku 2005 Polskiej Sekcji IBBY!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 510
Warszawa 2013
COPYRIGHT© 2004-2013 by Rafał KosikCOPYRIGHT© 2004-2013 by Powergraph COPYRIGHT© 2004-2013 for the cover illustration by Rafał Kosik
WYDANIE I
ISBN 978-83-61187-58-5
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
REDAKCJA Katarzyna Sienkiewicz-KosikKOREKTA Irena Grzebalska, Maria AleksandrowILUSTRACJE ORAZ GRAFIKA NA OKŁADCE Rafał Kosik SKŁAD Powergraph
WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR
Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. s.k.a. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 tel./faks: 22 721 30 00www.olesiejuk.pl, e-mail: [email protected]
WYDAWCA Powergraph sp. z o.o. Cegłowska 16/2, 01-803 Warszawa tel./faks: 22 834 18 25www.powergraph.pl, sklep.powergraph.pl, e-mail: [email protected]
Przez szklane drzwi banku wyszedł ostatni klient. Znudzony strażnik zamknął je na klucz, leniwie podciągnął obwieszony bronią pas i sprawdził, czy wszystkie komputery zostały wyłączone oraz czy nikt niepowołany nie pozostał w budynku. Potem poczłapał w stronę korytarza prowadzącego na zaplecze. Codziennie właśnie o tej porze otwierano skarbiec i chowano do niego wszystkie pieniądze ze wszystkich kas.
— Dzień dobry, pani Lucynko — pozdrowił sprzątaczkę, która dopiero teraz zaczynała pracę, i zniknął za drzwiami w drugim końcu korytarza.
— Dzień dobry, panie Stefanie — odpowiedziała pani Lucynka z charakterystycznym dla siebie opóźnieniem.
Była już starszą kobietą i wszystko robiła z opóźnieniem. Pracowała w banku od trzydziestu lat. Jakieś trzy, może cztery lata temu przestała nadążać odpowiadać „Dzień dobry”. Ciągle też myliła imiona – pan Stefan tak naprawdę nazywał się zupełnie inaczej.
Otworzyła drzwi niewielkiego schowka, przecisnęła się między ogromnym odkurzaczem a froterką do podłogi i wyciągnęła wózek z kubłami i mopami. Pani Lucynka nie miała już najlepszej pamięci. Przeszła połowę długości korytarza, zatrzymała się i palnęła otwartą dłonią w czoło, aż klasnęło. Narzekając na swoje roztargnienie, zawróciła po butelkę płynu do mycia podłóg. Codziennie zapominała o płynie i codziennie po niego wracała. Zwykle musiała wracać po różne rzeczy dwu- albo i trzykrotnie, za każdym razem akcentując moment olśnienia klaśnięciem. Wieczorem zastanawiała się, dlaczego boli ją czoło.
Otworzyła schowek i wytrzeszczyła oczy. W ciasnym pomieszczeniu stało trzech rosłych mężczyzn w niebieskoszarych kombinezonach. Wyszli na korytarz i otoczyli osłupiałą sprzątaczkę. Pierwszy rozwinął szeroką taśmę klejącą i przykleił jej koniec do rękawa pani Lucynki. Przekazał rolkę drugiemu, drugi – trzeciemu, a trzeci – znów pierwszemu. W kilka sekund trzy pary rąk, współdziałając jak ramiona jakiegoś wielkiego pająka, okleiły kobietę tak, że nie mogła się poruszyć.
— Przepraszam, chyba pomyliłam drzwi — powiedziała dopiero teraz pani Lucynka.
Pierwszy mężczyzna uniósł rolkę na wysokość twarzy kobiety, drugi odwinął kawałek taśmy, a trzeci odciął nożykiem. Używając trzech par rąk, zakleili pani Lucynce usta, przyklepali taśmę z dwóch stron, żeby się lepiej trzymała, i wyjęli z kieszeni fartucha sprzątaczki kartę magnetyczną, która otwierała wszystkie drzwi w banku. Wreszcie wstawili nieszczęsną kobietę do schowka i zamknęli drzwi na klucz. Poprawili kombinezony i równym krokiem pomaszerowali w stronę końca korytarza, skąd właśnie rozległ się szczęk otwieranych drzwi skarbca.
Przed wejściem do banku zatrzymała się z piskiem opon biała furgonetka. Wysiadło z niej kolejnych trzech mężczyzn w niebieskoszarych kombinezonach.
1. Pierwszy dzień w szkole
— Muszę lecieć — powiedziała smutno mama, poprawiając Felixowi klapy marynarki. — Mam w firmie mały kryzys i nie poradzą sobie beze mnie. Bądź grzeczny i słuchaj pani.
Pocałowała go w czoło, wsiadła do swojej czerwonej Alfy Romeo[1] i odjechała z piskiem opon. Zdaniem Felixa mama jeździła zdecydowanie za szybko.
Felix Polon był szczupłym jasnowłosym trzynastolatkiem o piwnych oczach. Wyglądał całkiem przeciętnie. Może z wyjątkiem ubrania – dziś z okazji rozpoczęcia roku szkolnego miał na sobie elegancki ciemny garnitur i białą koszulę.
Samochód mamy zniknął za zakrętem. Felix odwrócił się i spojrzał na swoją nową szkołę. Budynek wydał mu się zbyt duży. Podstawówka, do której chodził przez sześć lat, mieściła się w parterowym dworku otoczonym ogrodem z piaskownicami, zjeżdżalniami i drewnianymi domkami do zabaw. Przypominała przedszkole. Ta szkoła wyglądała zupełnie inaczej. Szary czterokondygnacyjny budynek miał chyba ze sto lat. Sprawiał ponure wrażenie i wyglądał trochę jak zamek. Przy odrobinie wyobraźni niewielkie podwyższenia dachu w każdym rogu budynku można było uznać za baszty. Wiatr poruszał gałęziami dwóch topoli rosnących po obu stronach wejścia. Gimnazjum imienia profesora Stefana Kuszmińskiego – miejsce, gdzie będzie przychodził prawie codziennie przez następne trzy lata.
Wzruszył ramionami i wszedł po szerokich schodach prowadzących do olbrzymich drzwi. Klamka znajdowała się na wysokości jego czoła. Otworzył skrzypiące skrzydło i niepewnie wszedł do środka. Mimo że do rozpoczęcia uroczystości zostało jeszcze ponad dwadzieścia minut, w hallu było już kilkanaścioro uczniów. Niemal wszyscy z rodzicami. Tata Felixa nie mógł z nim przyjść. Był wynalazcą i właśnie na dziś zaplanowano pokaz jednej z jego maszyn przed ważnym ministrem. Mama znalazła tylko tyle czasu, by podwieźć Felixa pod szkołę. Babcia Lusia z chęcią by z nim przyjechała autobusem, ale Felix grzecznie odmówił. Tylko tego brakowało, żeby pierwszego dnia w nowej szkole wszyscy zobaczyli go z babcią.
Rozejrzał się wokoło. Wszystko było tu duże. Pod wysokim sufitem wisiał wielki ozdobny żyrandol, teraz zgaszony. Na wprost wejścia, za portiernią, znajdowały się przeszklone drzwi prowadzące na patio zarośnięte starymi, karłowatymi drzewami. Na prawo i lewo prowadziły szerokie korytarze. Felix podszedł do pożółkłego ze starości planu, który wisiał na ścianie, by w razie pożaru każdy wiedział, którędy uciekać. Budynek widziany z lotu ptaka miał kształt kwadratu, pośrodku którego usytuowano patio. Pierwsze i drugie piętro można było obejść dookoła korytarzem. Trzeciego obejść się nie dawało, bo całą szerokość frontowego skrzydła zajmowała sala gimnastyczna wraz z szatniami. Parter, z kolei, przecinało przejście łączące patio z ogrodem.
Na najwyższej kondygnacji rozpościerał się prawdopodobnie strych, którego nie umieszczono na planie. Felix, zanim wszedł do budynku, dostrzegł małe półokrągłe okienka w dachu. Strych więc musiał tam być.
Felix poczuł na sobie czyjś wzrok. Po drugiej stronie hallu stała drobna rudowłosa dziewczyna w jeansowej kurtce. Niesforne miedziane loki wyłaziły na wszystkie strony spod gumki próbującej okiełznać jej fryzurę. Gdy Felix na nią spojrzał, umknęła zielonookim spojrzeniem, udając, że wcale na niego nie patrzyła. Przyszło mu do głowy, że śmiesznie wyglądają jej chude nóżki w ciężkich martensach. Kobieta z charakterem, podsumował w duchu.
Uczniów przybywało i robiło się już ciasno. Ktoś dał sygnał, żeby iść na górę, bo tam, w sali gimnastycznej, ma się odbyć powitanie pierwszaków. Tłum ruszył więc schodami na trzecie piętro.
— Proszę państwa! — Kiedy w sali gimnastycznej rozległ się donośny głos, nie było jeszcze widać, do kogo należy. — Proszę państwa! Nazywam się magister inżynier Juliusz Stokrotka i jestem dyrektorem tej szkoły. Miło mi przywitać naszych nowych uczniów wraz z rodzicami. Proponuję, aby rodzice przeszli na prawo i usiedli na przygotowanych tam krzesłach. Dzieci zapraszam na ławki po stronie lewej.
Po chwili zapanował jaki taki porządek. Felix, razem z innymi uczniami, usiadł po lewej stronie. Właścicielem donośnego głosu okazał się niski pulchny mężczyzna w za ciasnym granatowym garniturze, ze starannie zawiązaną pod szyją muszką w radosnym zielonym kolorze. Na jego głowie lśniła elegancka łysinka.
Dyrektor szkoły magister inżynier Juliusz Stokrotka, trzeba to zapamiętać, pomyślał Felix.
— Teraz lepiej — powiedział dyrektor. — Nie weźmiemy już żadnego rodzica za ucznia.
Kilka cichych chichotów z tyłu było jedyną reakcją na dowcip. Dyrektor monotonnym głosem zaczął opowiadać o historii szkoły, o osiągnięciach pedagogicznych, o regulaminie, ale Felix szybko stracił zainteresowanie jego słowami. Wiedział oczywiście, czym różni się gimnazjum od szkoły podstawowej. Miały być tak samo lekcje, przerwy i dzwonki, ale tutaj obowiązywała sroższa dyscyplina i czekała go cięższa nauka. Trzeba się będzie przyzwyczaić. Na osłodę pozostawało kieszonkowe, które dziś rano dostał po raz pierwszy.
Cała uroczystość, razem z wnoszeniem i prezentowaniem sztandaru szkoły, trwała około dwudziestu minut. Potem tłum wstał i wolno wylał się na schody. Gdzieś w połowie korytarza na pierwszym piętrze Felix zorientował się, że właściwie to nie wie, gdzie idzie. Rodzice, rozmawiając, schodzili, by wrócić do swoich spraw, a grupki uczniów, prowadzone przez nauczycieli, rozchodziły się do klas.
Nie minęły dwie minuty i Felix stwierdził, że został sam. No tak, gimnazjum oznacza też samodzielność i zaradność. Trzeba było słuchać, pomyślał.
— Te, Milky! — usłyszał za plecami.
Odwrócił się i ujrzał dwóch starszych od siebie chłopaków. Musieli chodzić do drugiej lub trzeciej klasy.
— Masz kaskę? — zapytał wyższy, chudy, z jasnorudymi włosami i wystającymi, krzywymi zębami.
— To moje kieszonkowe — odparł niepewnie Felix, dotykając kieszeni. Chwilę później zrozumiał, że właśnie popełnił błąd.
Drugi z chłopaków był niższy, ale za to dość gruby. Miał czarne kręcone włosy i za duże spodnie, których krok zwisał gdzieś na wysokości kolan. Uśmiechnął się i z szybkością, o jaką trudno go było podejrzewać, wyrwał z ręki Felixa banknot.
— Dzięki — powiedział i odwrócił się, wpychając pieniądze do kieszeni. Obaj odeszli, jakby nic się nie stało.
— Hej! — zawołał Felix i zrobił krok w ich stronę. — To moje…
Tamci zawrócili i podeszli do Felixa, prawie na niego wpadając. Byli wyżsi co najmniej o głowę. Felix pomyślał o Cabanie. Caban był wielkim, czarnym, kudłatym psem, który teraz zapewne smacznie spał w jego pokoju. Gdyby tu był, nie pozwoliłby na takie traktowanie swojego pana.
— Coś mówiłeś? — zapytał rudy.
— Zostawcie go — powiedział chłopak w szarej bluzie, stając obok Felixa.
Spojrzeli na intruza, splunęli w jego stronę i odeszli z ociąganiem. Niższy, walcząc z nadwagą, bujał się przy każdym kroku.
— Dzięki — powiedział Felix, wyciągając rękę. — Jestem Felix… z „X” na końcu.
— Ernest — przedstawił się tamten i uścisnął Felixowi dłoń — z „T” na końcu. Lepiej na nich uważaj. Rodzą się tacy niedorobieni, a potem i tak muszą iść do jakiejś szkoły. Padło na naszą budę, ale wszędzie takich znajdziesz. Ten wyższy, rudy, to Marcel, a grubas nazywa się Ruben.
— Zabrali mi dziesięć złotych.
— Możesz iść do swojej wychowawczyni — zaproponował Ernest.
— Nie chcę skarżyć.
— No to dyszka odpłynęła w siną dal.
Poklepał go po ramieniu, uśmiechnął się współczująco i odwrócił, by odejść.
— Zaczekaj! — zawołał Felix. — Dlaczego on nazwał mnie „Milky”?
— To taki dowcip, że niby masz jeszcze mleczne zęby.
Witajcie w szkole, pomyślał Felix. Wrócił na parter do hallu, wciąż próbując znaleźć informacje o swojej klasie. Ale był tam tylko wysoki i chudy jak tyczka chłopak w luźnych bojówkach, z łańcuszkiem zwisającym przy pasku i w wytartej brązowej bluzie z kapturem. Jego ciemnoblond fryzura wyglądała, jakby czesał się, odpalając we włosach petardę.
— O, przepraszam — powiedział Felix. — Szukam mojej klasy.
— Lista jest w gablocie — odparł tamten, patrząc na Felixa błękitnymi oczami zza okularów. — Chodź, pokażę ci.
W gablocie, wśród setki innych wywieszek, rzeczywiście przypięta była lista klas i uczniów.
— Pierwsza „a” — przeczytał Felix.
— To tak jak ja! — Ucieszył się chudzielec. — No to jesteśmy kolegami. Nazywam się Net Bielecki.
— Felix Polon. Felix z „X” na końcu.
Podali sobie ręce.
— Starzy dali ci tego iksa?
— Sam sobie dałem. Tak jest fajniej.
— Masz rację. Ja całego „Neta” sam sobie dałem. Nienawidzę mojego prawdziwego imienia.
— Dlaczego nie jesteś na lekcji?
— Szukałem zasięgu. Transfer się rwie i zeszło mi parę minut.
— Co?…
Net otworzył swój plecak i wyciągnął czarny minikomputer wielkości średniej książki, stary telefon komórkowy i kilka kabli.
— Często sprawdzam maila, prognozę pogody i takie tam.
— Nie boisz się, że ci ukradną? — zapytał Felix.
— To stary grat. Niezintegrowany system. Noszę go właśnie dlatego, żeby nie było szkoda, jak zginie. Wszystko zahasłowane, ulega autodestrukcji w przypadku nieautoryzowanego…
Felix uniósł dłonie w obronnym geście i powiedział:
— Wytłumaczysz mi kiedy indziej. Gdzie jest nasza sala? Na liście nie ma numeru.
— Rzeczywiście — przyznał Net. — Nauczycielki po przemówieniu dyra zebrały uczniów i zaprowadziły do sal. Szedłem na końcu, próbując złapać pole… Masz rację, potem ci wytłumaczę. No i, jak uniosłem wzrok znad ekranu, stałem sam na pustym korytarzu.
— Teraz trzeba znaleźć tę naszą salę — przypomniał Felix.
— Da się zrobić. — Net otworzył minikomputer. — Nie pytaj, skąd znam hasło do wewnętrznej sieci — zastrzegł, unosząc palec i zaczął w niesamowitym tempie uderzać w malutkie klawisze.
— Jest! Sala 115. Pierwsze piętro.
Schował cały sprzęt z powrotem do plecaka i ruszył w stronę schodów. Oniemiały Felix dogonił go po kilku krokach. Weszli na piętro i od razu zobaczyli dwóch „znajomych” Felixa szarpiących się z rudą dziewczyną w martensach.
— Spotkałem ich już dziś — rzucił niepewnie Net.
— Ja też — dodał Felix i przyspieszył kroku, chcąc im wytłumaczyć, co myśli o szarpaniu dziewczyn, jednak Net pociągnął go za plecak.
— Daj spokój — szepnął ze strachem w oczach. — Ich jest dwóch, a my sami… Mózgiem ich załatwmy. Przestawię zegar komputera szkoły na ósmą czterdzieści pięć.
Przyklęknęli za rogiem. Net wyciągnął swój „niezintegrowany” minikomputer i zaczął klepać w klawisze.
— I nikt się nie zorientuje?
— Tu nie ma żadnych zabezpieczeń — odparł beztrosko Net. — Tutejszy informatyk to musi być ameba, a ja nie zostawiam za sobą śladów.
— Ale… po co? I co z nią?
Rozległ się dzwonek. Podzwonił chwilę i ucichł, gdy Net wcisnął „Enter”. Felix wytrzeszczył oczy.
— Włączyłeś szkolny dzwonek tym? — Wskazał na minikomputer i plątaninę kabli.
— Włączył się sam. — Net wzruszył ramionami, robiąc niewinną minę. — Ja tylko przestawiłem na chwilę czas.
— Nie znam się za dobrze na komputerach.
Wyjrzeli zza rogu. Drzwi kilku klas otworzyły się i na korytarz wysypało się kilkunastu uczniów i kilkoro nauczycieli. Marcel i Ruben pospiesznie oddalali się od zamieszania. Dziewczyna zbierała książki do poprzecieranej torby. Felix i Net podeszli do niej. Korytarz szybko pustoszał.
Rudowłosa poprawiła sfatygowaną kurtkę jeansową i plisowaną spódnicę.
— Wszystko OK? — zapytał Felix.
— OK. Dzięki, że włączyliście dzwonek. — Odgarnęła z czoła niesforne loki. Miała duże, zielone oczy, lekko zadarty nos i nieco piegów. Obiektywnie oceniając, była naprawdę ładna.
— Drobiazg — uśmiechnął się Net, ale chwilę potem zmarszczył brwi. Felix zresztą zrobił to samo.
— Skąd wiesz? — zapytali jednocześnie.
— Kobieca intuicja — wyjaśniła, uśmiechając się tajemniczo.
Chłopcy wymienili zdziwione spojrzenia.
— Czego od ciebie chcieli? — zapytał Felix.
— Zabrać mi drugie śniadanie, ale nie dałam. I tak go nie mam.
— Mnie próbowali zabrać telefon — powiedział Net — ale chyba doszli do wniosku, że jest zbyt cenny i będzie zadyma.
— A mnie ZABRALI dziesięć złotych — dodał Felix.
— Miło było poznać — powiedział Net — ale,sorry, musimy iść na pierwszą lekcję.
— Z której jesteście klasy? — zapytała dziewczyna, zapinając torbę.
— Pierwsza „a” — powiedział Felix. — A ty?
— Ja też. — Uśmiechnęła się szeroko. — Nika Mickiewicz.
Chłopcy również się przedstawili i cała trójka pobiegła korytarzem. Znaleźli odpowiednie drzwi, zapukali i weszli do sali. Ledwie przekroczyli próg, zamarli. Wpatrywało się w nich kilkanaście par oczu i nauczycielka stojąca przy tablicy.
— Czy to nasi spóźnialscy? — zapytała. — Felix, Net i Nika?
Przytaknęli niepewnie. Wychowawczyni była młoda, miała długie jasne włosy. Patrzyła na nich przyjaźnie, może nawet z lekkim rozbawieniem.
— Siadajcie. Są miejsca… niestety już tylko w ostatnich ławkach — powiedziała. — Będę was uczyć języka polskiego. Nazywam się Jolanta Chaber, ale możecie do mnie mówić „pani Jolu”. — Zaczekała, aż usiądą, i zapytała — dlaczego przyszliście dopiero teraz?
— Trochę się… eee… zgubiliśmy — wyjaśnił Felix.
— Ale sprawdziliśmy w internecie numer sali i trafiliśmy — dodał szybko Net.
— Sprawdzaliście w internecie numer sali? — unosząc brwi, zapytała z niedowierzaniem pani Jola. — A wystarczyło zapytać portiera albo sekretarkę.
Uczniowie zaczęli chichotać, a Felix poczuł, jak robi się czerwony. Kątem oka zauważył, że Net ma ten sam problem.
— Numer sali powinien być w gablocie — mruknął pod nosem Net. — Rany! Co to?
To ostatnie było skierowane do Felixa, który wyjął z kieszeni czarne pióro wieczne, odkręcił skuwkę i zaczął notować.
— Notuję — Felix wzruszył ramionami.
— Ale… piórem wiecznym? To na maxa niepraktyczne.
— Wcale nie ma być praktyczne.
Przez resztę lekcji pani Jola tłumaczyła zasady obowiązujące w szkole i wypisywała na tablicy plan zajęć oraz listę potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy do kupienia. Przynajmniej wychowawczyni wydawała się w porządku.
Gdy zabrzmiał prawdziwy dzwonek, wszyscy pobiegli do drzwi, jakby ogłoszono ewakuację.
— Farciarze — rzucił jakiś chłopak, przechodząc obok ostatnich ławek. — Macie najlepsze miejsca. Pierwsze, co zrobiła, to przesadziła wszystkich do przodu.
— To wy przyszliście bez rodziców? — zapytał inny. — Celowo się spóźniliście, żeby usiąść na końcu.
Pokręcili z dezaprobatą głowami i wyszli.
— Mieliśmy chyba złe wejście — zauważyła Nika, gdy zostali sami w klasie.
— Nie da się ukryć — przyznał Felix.
Net machnął ręką.
— Przynajmniej wychowawczyni niezła. W sensie estetycznym.
We trójkę wyszli na korytarz i od razu zobaczyli oddalających się Marcela i Rubena. Po przeciwnej stronie płakała jakaś grubawa dziewczyna. Nika podeszła zapytać, co się stało. Wysłuchała, pocieszyła tamtą i wróciła.
— Zabrali jej nowy długopis — oznajmiła. — To Celina od nas z klasy.
— Trzeba będzie naprawdę na nich uważać — pokiwał głową Net — i omijać z daleka.
— Są złodziejami! — oburzył się Felix. — Złodziei trzeba tępić, a nie omijać.
— Ale jak? — zapytał Net. — Są silniejsi. Olać i obchodzić łukiem.
— Typowa taktyka zastraszania — pokiwała głową Nika. — Wstawisz się za kimś, to rzucą się na ciebie. Może powinniśmy działać wspólnie?
— Dobrze ci mówić — westchnął Net. — Jesteś dziewczyną i tobie nie wtłuką.
— Ich jest tylko dwóch! — upierała się Nika. — Liczą właśnie na to, że jak zastraszą każdego z osobna, to nikt się już nie wychyli.
— I dlatego powinniśmy działać razem — oświadczył Felix — ale nie tak. Musimy znaleźć sposób, żeby dać im nauczkę! Żeby wszyscy zobaczyli, jacy oni są głupi. Inaczej przez resztę szkoły nie dadzą nam żyć. Zastanówmy się, w czym jesteśmy lepsi?
— Patrząc na nich… — zastanowiła się Nika — to we wszystkim.
— Z wyjątkiem bezpośredniego starcia — dodał Net.
* * *
Wieczorem tata Felixa był w fatalnym nastroju. Pokaz jego wynalazku przed ministrem spraw specjalnych nie wypadł najlepiej. Urządzenie do sklejania przestępców miało ułatwiać pracę policji. Przyklejało buty uciekającego do ziemi, mogło też przykleić do jezdni opony samochodu. Zadziałało doskonale, ale po pokazie nie udało się go wyłączyć i zrobiło się zamieszanie, w wyniku którego minister przykleił się do swojej żony i dwóch doradców.
— Wszyscy się na mnie poobrażali — żałośnie westchnął tata, siedząc nad podgrzaną w mikrofalówce zupą. — Muszę się pospieszyć, bo ostatnio Gang Niewidzialnych Ludzi okradł w naszym mieście kilka banków.
— Nie martw się, tato — spróbował pocieszyć go Felix. — I tak jesteś najlepszy.
Tata westchnął ciężko, grzebiąc łyżką w talerzu. Był mężczyzną, który nie emanował energią. Jego wewnętrzna siła objawiała się w jego wynalazkach, w genialnych pomysłach i uporze, z jakim parł do celu. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zupełnie normalnego, zmęczonego wyczerpującym dniem czterdziestolatka. Był średniego wzrostu, miał lekko zaznaczony brzuszek, odrobinę przerzedzone włosy. Dziś wydawał się jeszcze bardziej pozbawiony energii niż zwykle.
Mama nie wróciła jeszcze z pracy. Była dyrektorem marketingu w bardzo dużym banku i nie pracowała praktycznie tylko wtedy, kiedy spała. Choć i to nie było pewne. Na domiar złego poprzedniego dnia Gang Niewidzialnych Ludzi napadł właśnie na jej bank i ukradł ze skarbca całą masę pieniędzy. To znaczyło, że dziś mama wróci jeszcze później.
— Nie wiesz, jak to jest skleić ministra i jego żonę — westchnął tata. — Ale wymyśliłem już bezpieczniejsze rozwiązanie. — Ożywił się. — Wycieraczka w wejściu do banku chwytająca złodziei za buty, gdy już uciekają z workami pełnymi pieniędzy. To nawet lepsze od sklejacza, bo nie jest potrzebny żaden pościg. Ale teraz nikt nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Może nawet odsuną mnie od innego, ważniejszego, międzynarodowego projektu. Z nim też nie idzie mi najlepiej. Brakuje zasadniczego elementu, bez którego cały ten projekt może się załamać. Tego bym chyba nie zniósł… A jak tam w nowej szkole?
— W porządku — powiedział Felix, nie chcąc dokładać tacie zmartwień. Obiecał sobie, że o zabraniu kieszonkowego opowie przy najbliższej okazji. Spojrzał na Cabana. Pies położył mu łeb na nodze i łypał spod kudłów wielkim brązowym okiem, jakby chciał wyczuć, skąd u jego pana ten niepokój.
* * *
Następnego dnia rano Felix, ubrany już po „cywilnemu” w niebieskie jeansy i sweter, podszedł do czekających na niego przed szatnią Neta i Niki. Zaspany Net był chyba jeszcze bardziej potargany niż wczoraj, a Nika znów miała na nogach martensy.
— Cześć — zaczął konspiracyjnie Felix. — Słuchajcie. Mam coś, co powinno ich oduczyć kradzieży.
— Kanapkę z mydłem zamiast masła? — zapytał Net. — To ich z pewnością powstrzyma!
— Mój tata skonstruował kiedyś zabezpieczenie przed złodziejami kieszonkowymi — powiedział Felix i wyciągnął coś z kieszeni. Nachylili się – Felix trzymał w dłoni małe czarne pudełko i monetę pięciozłotową.
— W kieszeni będę miał ukryty ten nadajnik — wyjaśnił, chowając pudełko. — Gdy oddali się od monety na więcej niż pięć metrów, włączy się alarm.
Podał monetę Netowi i gestem pokazał, by przeszedł na drugą stronę korytarza.
—Złodziej! Złodziej!— zaskrzeczała moneta, a Net czym prędzej wrócił do nadajnika.
— Po drodze moneta zaczęła krzyczeć w autobusie szkolnym — powiedział Felix. — Przejeżdżaliśmy chyba pod linią wysokiego napięcia i były zakłócenia. Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym naprawdę coś ukradł.
— Myślę, że mamy to, o co chodzi. — Net uśmiechnął się mściwie.
* * *
— Masz dla nas kaskę? — zapytał na przerwie po czwartej lekcji Marcel, stając przed Felixem z szeroko rozstawionymi nogami i groźną miną. Felix udał, że jest zaskoczony tym spotkaniem, choć tak naprawdę celowo niemal wpadł na niego. Wyciągnął z kieszeni pięciozłotówkę i z udawanym wahaniem podał chłopakowi. Tamten wyszczerzył żółtawe zęby i odszedł z monetą w stronę szkolnego sklepiku.
—Złodziej! Złodziej!— rozległo się na cały korytarz. —Zostałam skradziona!
Felix, Net i Nika wymienili triumfalne spojrzenia. Marcel schował głowę między ramionami i rozejrzał się, nie wiedząc, co zrobić z wrzeszczącą monetą.
— Ale jazda! — krzyknął jakiś chłopak, zaglądając mu przez ramię. — Skąd to masz?
Zanim Marcel zdążył cokolwiek powiedzieć, zrobiło się zbiegowisko. Nikt nie próbował odbierać złodziejowi monety. Wszyscy byli zachwyceni.
Zrezygnowany Felix wycofał się do miejsca, gdzie czekali przyjaciele.
— Czy oni nie słyszą, co ona krzyczy? — zdenerwowała się Nika.
— Jak jesteś niskim nominałem, to nikt nie traktuje cię poważnie — stwierdził ponuro Net.
Moneta powtarzała swoją kwestię coraz ciszej, aż zaczęła chrypieć. Zacharczała ostatni raz i umilkła. Marcel spojrzał na Felixa i podszedł do niego.
— Masz zapasowe baterie? — zapytał.
Felix z rezygnacją pokręcił głową. Marcel przyjrzał się monecie z głupkowatym wyrazem twarzy i odszedł. Gdy zniknął za załomem korytarza, zbiegowisko zaczęło się rozpraszać.
— Rodzice musieli go wychowywać bezstresowo — mruknął ponuro Felix.
Nika wychyliła się za róg.
— Kupili sobie w sklepiku dwa pączki — oznajmiła.
— Za fałszywą monetę? — zdziwił się Net.
— Nie jest fałszywa — oburzył się Felix. — To prawdziwa moneta, tylko z wkładką.
— No to jesteś biedniejszy o kolejne pięć peelenów.
— Porażka na całej linii — podsumowała Nika. — Trzeba wymyślić coś lepszego.
— Wpadnijcie do mnie po lekcjach — zaproponował Felix. — Coś pokombinujemy.
Usiadł na podłodze, pokręcił z rezygnacją głową i ukrył twarz w dłoniach. Pomyślał, że chciałby, żeby byli tu teraz mama, tata i Caban. A potem wstał i poszedł wykupić ze sklepiku swoją monetę z wkładką.
* * *
Ostatnią lekcją drugiego dnia szkoły była informatyka. Uczniowie siedzieli przed komputerami przy stołach zestawionych w wielką wyspę. Niki w ogóle nie interesowała lekcja. Z wypiekami na twarzy czytała pod ławkąAngielskiego pacjenta– pasjonującą książkę o wielkiej romantycznej i nieszczęśliwej miłości. Net znał przedmiot lepiej od nauczyciela. Jedynie Felix starał się wykonywać ćwiczenia, które demonstrował na wielkim ekranie pan Eftep. Nauczyciel był wysoki i chudy, miał wystające zęby i krótko przycięte czarne włosy na małej głowie. Czerwony polar zupełnie nie pasował do czarnych jeansów i butów „trumniaków”.
Felix zdążył już poznać większość nowych kolegów. Najwyższy z całej klasy był Lucjan i na razie to on wiódł prym. Ciemnowłosy Wiktor był znacznie niższy, niemal cały czas się uśmiechał i sprawiał wrażenie zawsze chętnego do pomocy. Za to drobny blondyn, Oskar, wyglądał na wiecznie niezadowolonego. Z tego, co zauważył Felix, Oskar musiał mieć wszystko najlepsze. Najlepsze buty, zegarek, tornister, długopis. Ta ambicja nie dotyczyła jednak samej jego osoby, więc nie wykazywał większego zainteresowania lekcjami. Ciemnowłosy, niski i krępy Horacy dotychczas nie wypowiedział chyba ani jednego słowa. Na końcu siedział Klemens, który był tak gruby, że pod szyją robił mu się dodatkowy podbródek. Zawsze miał pod ręką batonik lub paczkę chipsów i nieustannie coś żuł albo chrupał. Był jeszcze drobny Kuba, który maniakalnie interesował się sportem. Z dziewczyn najlepiej prezentowała się Aurelia. Wysoka, o długich kruczoczarnych włosach, skręconych w drobne loczki. Zapewne musiała wkładać w tę fryzurę dużo pracy. Miała nieprawdopodobnie białe zęby. Klaudia, długowłosa blondynka, trzymała się zawsze blisko Aurelii i starała się ją we wszystkim naśladować. Były jeszcze Celina – niska, pucułowata, ale za to sympatyczniejsza od tamtych dwóch razem wziętych – i przygarbiona, drobna Zosia, siedząca na końcu cichutko jak myszka. Również urodą przypominała myszkę.
— Widziałem, jak Ruben zabrał jakiemuś chłopakowi piłkę i gdzieś z nią poszedł — odezwał się cicho Net. Stukał w klawiaturę, pozorując, że coś robi. — Gdzieś ją schował, bo potem jej już nie miał.
— Mogliśmy o tym wcześniej pomyśleć — powiedział Felix. — Muszą mieć w szkole jakąś kryjówkę.
— Dlatego nie można im nic udowodnić — zauważyła Nika, odrywając się na chwilę od lektury.
— Ale będzie można, jak znajdziemy tę kryjówkę — szepnął Net. — Od tego trzeba zacząć!
— Pan Bielecki jest chyba czymś bardzo zajęty — wycedził Eftep, patrząc na Neta. — O czym ja przed chwilą mówiłem?
— O sposobie zapisywania informacji na płycie DVD — odparł bez zająknięcia Net, wstając.
— No więc jaki to jest sposób?
Net uśmiechnął się i już otwierał usta, by odpowiedzieć, i to ze wszystkimi szczegółami, ale poczuł kopnięcie w kostkę.
— Udawaj kretyna — syknął Felix.
Net zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, i odpowiedział niepewnie:
— Magnetyczny?
— Źle, panie Bielecki — zatriumfował informatyk. — Optyczny. Zdecydowanie optyczny. Musisz zrozumieć, że komputery to nasza przyszłość. Jeśli nie nauczysz się z nimi pracować, to niczego w życiu nie osiągniesz. Siadaj.
Kręcąc głową i cmokając, wrócił z zatroskaną miną do swojego wykładu. Felix zauważył, że siedzący na wprost nich Lambert gra na ukrytej za monitorem konsoli, ale jednocześnie przytakuje Eftepowi w odpowiednich momentach. To się dopiero nazywa podzielna uwaga.
— Dlaczego mam udawać kretyna? — wyszeptał Net, poprawiając okulary na nosie.
— Żeby nikt cię nie podejrzewał, jak coś zmalujesz — odparł Felix. — Ten facet prawdopodobnie zajmuje się szkolnymi komputerami.
— O! To by wyjaśniało, dlaczego tak łatwo obejść zabezpieczenia.
— Net i Felix — pan Eftep znów podniósł głos. — Ostatnie ostrzeżenie.
Spuścili głowy i zajęli się ćwiczeniami.
* * *
Nika była na miejscu pierwsza i teraz, siedząc na schodach, czytała książkę. Obok leżał poobijany rower, który zapewne wiele już przeszedł. Przednia opona była pomarańczowa, tylna czarna i niemal łysa. Nika nawet na wyprawę rowerową założyła martensy, choć zrezygnowała ze spódniczki na rzecz powycieranych spodni w nieokreślonym kolorze. Włosy spięła z tyłu starą srebrną spinką z zielonym oczkiem.
Felix i Net przyjechali niemal jednocześnie, kilka minut po czasie. Net miał na nosie jaskrawożółte okulary.
— Oglądałem w telewizji program o UFO nad Tatrami — usprawiedliwił się Felix. — A potem trochę pobłądziłem. Wysokie budynki zakłócają mi sygnał z satelity.
Net uśmiechnął się, jakby usłyszał dowcip, i powiedział:
— Ja musiałem wrócić po kask. Jak będę jeździł bez, to mam szlaban na rower.
— Ty też powinnaś mieć kask — dodał Felix, patrząc na Nikę.
— Zepsułby mi fryzurę — odparła, wzruszając ramionami. Spojrzała na rower Felixa i uniosła brwi.
Net powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem. Rzeczywiście, coś się tu nie zgadzało. Felix siedział na stojącym w miejscu rowerze, ale nie podpierał się nogą! Nie mógł już dłużej udawać, że nie widzi ich zdziwionych spojrzeń.
— Mój wynalazek — powiedział z dumą i popukał w niewielkie półokrągłe pudełko pod siodełkiem. — Czujnik przechyłu, silnik elektryczny i koło zamachowe – żyrostat. Akumulator ładuje się podczas hamowania.
— Sam to zrobiłeś? — zapytał z niedowierzaniem Net. — Jakiego procesora użyłeś?
— Już mówiłem, nie znam się na komputerach. To prosty układ elektryczny. Początkowo używałem wysuwanych automatycznie kółek, ale… głupio to wyglądało. Tak jest znacznie lepiej. Gdy rower zaczyna się minimalnie przechylać, wykrywa to czujnik i uruchamia silnik z kołem zamachowym. To tak, jakbyś stał na linie i machał rękami, żeby złapać równowagę.
— Bez komputera? — Net ukucnął obok i przyjrzał się bliżej wynalazkowi.
— Warto było? — zapytała Nika z niedowierzaniem. — Tyle roboty, żeby się nie podpierać nogą?
— Zależy, jak na to patrzeć — odparł Felix. — Ty wkładasz dużo pracy we fryzurę.
— Włosy same mi się tak kręcą! — zaprotestowała oburzona Nika.
I Net, i Nika musieli sami się przekonać, że urządzenie naprawdę działa. Net obejrzał dokładnie cały rower i zwrócił uwagę na małe coś przypięte do kierownicy, obok zestawu przełączników. Wyglądało jak bardzo stary telefon komórkowy. Wyświetlacz i kilka przycisków.
— To ty poważnie mówiłeś z tym satelitą — zdziwił się Net. — To GPS[2]!
— Wprowadziłem do niego trasę z domu do szkoły — wyjaśnił Felix — i dzięki temu się nie gubię.
Net był pod wrażeniem, ale nic więcej już nie powiedział. Wsiedli na rowery i ruszyli, starając się omijać ruchliwsze ulice.
Podróż zajęła im prawie godzinę. Dom Felixa stał przy ulicy Serdecznej, na przedmieściach, w okolicy, gdzie jest tyle przestrzeni, że budynki nie muszą stykać się bocznymi ścianami. Stary, piętrowy, miał spadzisty dach – dziwnie błękitny i błyszczący oraz małą, obrośniętą dzikim winem werandę od frontu. Do budynku przylegał spory garaż, a z tyłu znajdował się nieduży, zarośnięty drzewami i krzakami ogród. Za tylnym ogrodzeniem, ledwie prześwitującym między gałęziami, zaczynał się las.
Felix nacisnął dzwonek przy furtce. Z domu rozległo się donośne szczekanie.
Na sąsiedniej posesji ubrany w dres facet z brzuszkiem mył gąbką błyszczący Polonez. Felix ukłonił mu się.
— To pan Sobolak — wyjaśnił cicho. — Kupił nowy samochód i teraz codziennie go myje.
Czekali jeszcze chwilę, ale najwyraźniej nikogo nie było w domu. Felix otworzył furtkę kluczem. Weszli na wyłożoną kamieniami alejkę i zostawili rowery na trawniku.
— Co to za dachówka? — Net zadarł głowę. — Wygląda jak szkło.
— Baterie słoneczne — wyjaśnił Felix. — W naszym klimacie nie są zbyt wydajne, ale i tak się opłaciło.
Kiedy znaleźli się na werandzie, Felix nacisnął przycisk przy drzwiach. Obok przesunęła się metalowa płytka, odsłaniając podświetlaną klawiaturę. Felix, udając, że nie zwraca uwagi na zaskoczone spojrzenia, wpisał kod i zamek otworzył się sam.
Znaleźli się w wysokim hallu z lustrem w ozdobnych ramach i kilkoma rzeźbionymi krzesłami.
— Usiądźcie, wypuszczę psa — powiedział Felix.
— Czy to aby konieczne? — zaniepokoił się Net, ale szybko usiadł, bo Felix już sięgał do klamki na drzwiach, za którymi niecierpliwił się pies.
— Nazywa się Caban — zaanonsował Felix i wpuścił do pokoju wielką czarną i kudłatą bestię. — To czarny terier rosyjski.
Pies szczeknął raz, ale tak, że zatrzęsły się szyby. Nieufnie podszedł do Niki i Neta. Obwąchał ich, po czym pomerdał króciutkim ogonkiem.
— Pierwszy etap za nami — oznajmił Felix. — Możecie wstać, ale bez gwałtownych ruchów.
— Ja sobie tu trochę posiedzę — pisnął dziwnie Net.
— On coś w ogóle widzi przez te kudły? — zapytała Nika. Nachyliła się nad psem i podrapała go za uchem. Caban sam nadstawiał łeb, podając do pieszczoty najwłaściwsze miejsca.
— Chodźcie do kuchni — powiedział Felix. — Tylko… nie przestraszcie się.
— Ja już się boję. — Net wstał ostrożnie, cały czas obserwując psa. — Nie jestem pewien, czy on jest do mnie odwrócony gryzącą stroną.
Pies ponownie zamachał ogonem. Dzięki temu przynajmniej było widać, gdzie ma tył.
— Jeszcze nigdy nikogo nie ugryzł.
— Więc nie prowokujmy zmian — odparł Net, ale czujnie ruszył za Felixem i Niką.
Kuchnia wyglądała niezwykle. Przypominała magazyn na wpół rozebranych urządzeń. Goście usiedli przy stole, a Felix włączył zaparzacz herbaty. Urządzenie miało wielkość przenośnego telewizora i wyglądało jak coś, z czego zdjęto część obudowy i wymontowano połowę części. Z wnętrza dochodziły dźwięki przesuwających się i obracających mechanizmów. Ze szczeliny w dolnej części urządzenia wysunęła się metalowa łapka trzymająca spodeczek. Postawiła go na blacie przed urządzeniem. Druga, podobna, sięgnęła po filiżankę i wsunęła ją pod otwór dyszy. Rozległ się szum wrzącej wody i po chwili parujący aromatyczny płyn wypełnił filiżankę. Łapka postawiła ją na spodeczku i przesunęła w bok. Zaparzacz zrobił to samo z kolejnymi dwiema filiżankami.
Felix przeniósł naczynia na stół i postawił przed gośćmi. Nika pierwsza, dystyngowanym gestem, uniosła filiżankę do ust i ostrożnie upiła łyk.
— Bardzo dobra — przyznała. — Ale czy zwykły czajnik nie byłby prostszy w użyciu?
— Najbardziej wyczesana kuchnia, jaką widziałem — ocenił Net, rozglądając się. — Jak to wszystko działa bez komputerów?
Felix postawił na stole miskę z chipsami i usiadł.
— Mój tata jest wynalazcą — wyjaśnił. — To, co tu widzicie, to urządzenia, które pewnie nigdy nie wejdą do seryjnej produkcji. Konstruuje je dla własnej przyjemności. Wszystko mechaniczno-elektryczne. Bez komputerów.
Goście chrupali chipsy, popijali herbatą i oglądając wynalazki, próbowali domyślić się ich przeznaczenia.
— Koszty naszej operacji wzrosły znacząco — odezwał się w końcu Felix. — I cierpi na tym mój budżet.
— Dobra — przyznał Net. — Zrobimy zrzutkę. Już liczę…
Wyjął minikomputer, ale Felix go powstrzymał.
— Chodzi mi o to, że musimy nie tylko wymyślić sposób ich ukarania, ale i odzyskać pieniądze.
— Twoje pieniądze już wydali — zauważyła Nika. — Możemy im odebrać tylko pieniądze, które zabrali komuś innemu.
— A czy to ma znaczenie, do kogo należała jakaś moneta wcześniej? — zapytał Net, wpychając w usta kolejny chips.
— To ma znaczenie — odparła dziewczyna — bo to nie będą pieniądze Felixa.
— Pieniądze rzecz umowna — upierał się Net, wypluwając niechcący kilka okruszków na stół. — Liczy się suma.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Caban poderwał się, zaczął merdać krótkim ogonem i popiskiwać jak szczeniak.
— Babcia — wyjaśnił Felix, obserwując zachowanie psa. — Babcia Lusia. Zejdźmy jej z oczu, bo zaraz zacznie nas karmić…
— Nie lubisz swojej babci? — zdziwiła się Nika.
— Bardzo lubię — zaprotestował Felix — ale jest nadopiekuńcza i myśli, że wciąż mam sześć lat.
Zerknął na monitor wiszący na ścianie i przyciskiem otworzył furtkę. Caban, szczekając radośnie, pobiegł wielkimi susami do hallu.
— Poznaj moich przyjaciół, babciu — powiedział Felix, gdy starsza pani weszła do domu. — Nika i Net.
Ukłonili się i przywitali. Babcia Lusia wyglądała tak, jak powinna wyglądać wzorcowa babcia. Pełne dobroci spojrzenie, siwiuteńkie włosy upięte w kok i mocno zaokrąglona sylwetka. Ciągnęła za sobą osobliwej konstrukcji dwukołowy wózek, w którego trzech kontenerach znajdowały się torby z zakupami.
— To my pójdziemy do piwnicy — oznajmił Felix, dając przyjaciołom dyskretne ponaglające znaki.
— Zaczekajcie, skarbeńki — powiedziała babcia. — Może coś zjecie? Mam w lodówce pyszniutkie gołąbki. A może wolicie zupkę pomidorową? Jest też kapuśniaczek i kurczak. Ziemniaczki zaraz upiekę…
— Naprawdę dziękujemy. Już jedliśmy.
— Pewnie chipsy — westchnęła babcia, wieszając płaszcz.
Pomogli jej wnieść torby do kuchni i po cichu ulotnili się. Caban spał już przy ścianie, nie zwracając na nic uwagi. Udowodnił tym samym, że uznał Neta i Nikę za przyjaciół domu. Wyglądał teraz jak wielki czarny kłąb kudłów zmiecionych na kupkę w salonie fryzjerskim.
— Kiedyś mieliśmy sąsiadów, których pies nazywał się Wyziew — powiedział cicho Net. — Tak mu jechało z pyska, że zeza można było dostać. Już ze dwa razy miał walizki wystawione przed drzwi, ale szkoda im się robiło.
— Caban dostaje Tic Taki — odparł Felix, już na schodach do piwnicy. — A tata czasem myje mu zęby. Źle się do tego zabieramy. Mówię o Marcelu i Rubenie. Zobaczmy najpierw, co mamy do dyspozycji.
Sprowadził ich do sporego warsztatu, mieszczącego się w piwnicy.
— Łał! — krzyknął z podziwem Net. Wyprzedził Nikę i stanął na środku, nie wiedząc, od czego zacząć zwiedzanie.
— Wygląda, jakby rozbiła się tu ciężarówka wioząca złom — z konsternacją stwierdziła Nika.
— Nie czujesz klimatu, kobieto… — Net lekceważąco machnął ręką.
Pod kilkoma małymi okienkami stał długi stół z najróżniejszymi narzędziami. Wzdłuż pozostałych ścian zamontowano solidne regały, aż do sufitu zastawione pudłami i fragmentami najróżniejszych mechanizmów. Były tu modele samolotów, małe roboty, telewizor, głowa manekina, niezidentyfikowane wiązki przewodów, silniki i tryby. Co ciekawe, większość przedmiotów wyglądała jak skrzyżowanie urządzeń kuchennych ze zraszaczami do trawników czy też z częściami samochodowymi. Urządzenia sprawiały wrażenie, że są niedokończone lub uszkodzone. W kącie oparta o ścianę stała zakurzona mechaniczna ręka, a obok niej coś, co mogło być modelem wojskowej amfibii. W cieniu, obok schodów, które prowadziły zapewne wprost do garażu, przykryty szmatą stał człekokształtny robot wielkości dorosłego mężczyzny.
Nika zerknęła na jedną z półek, pisnęła cicho i cofnęła się.
— Tam jest pająk gigant — szepnęła.
— To robot kroczący — wyjaśnił Felix i zdjął z półki czarny mechanizm wielkości discmana z ośmioma metalowymi odnóżami. — Przydatny, kiedy coś wpadnie pod kanapę.
Teraz widać było, że to mechanizm, ale dziewczyna i tak nie chciała nawet na niego spojrzeć. Obok „pająka” stał mały pojazd gąsienicowy z długą anteną, kulka z wystającymi antenkami, coś co wyglądało jak mechaniczny wąż i para półokrągłych, karbowanych klocków wielkości dłoni.
— Hopsasy — wyjaśnił Felix — czyli obcasy na sprężynach.
— Tu są też myszy — pisnęła Nika.
Felix zbliżył się do leżących w ciemności nieruchomych białych myszek i oświetlił je latarką. Natychmiast zaczęły popiskiwać i krążyć po półce. Gdy dojeżdżały do krawędzi albo do ściany – zawracały.
— Co jest w tym czarnym pudełku? — zapytała Nika, odsuwając się od myszy.
— Negatywka. To takie coś jak pozytywka, ale gra heavy metal. Prezent dla niegrzecznych dzieci.
— A to?
— Mechaniczny pies. Moje dzieło, prawie go skończyłem.
— Twój tata nie ma nic przeciwko temu, że wchodzisz do jego pracowni? — zapytała Nika.
— Nie ma, jeśli nic nie ruszam — odparł Felix i wywalił zawartość dużego kartonu wprost na podłogę. — Ale prawdziwą pracownię ma w Instytucie. Tutaj wyżywa się po pracy.
— Musi być maniakiem — zauważyła Nika.
— Jest — przyznał Felix. — Wystarczy, że siedzi w jednym miejscu dłużej niż pięć minut, i już zaczyna coś konstruować z tego, co ma pod ręką. Kiedyś musiał spędzić noc na lotnisku pod Paryżem i przerobił dwa rzędy krzesełek na huśtawkę i zjeżdżalnię dla dzieci. Hm… Zresztą, jak się lepiej zastanowić, mógł tę historię zmyślić. Jest trochę zakręcony, czasem nie wiadomo, co jest prawdą, a co żartem.
Zdjął z regału tekturowe pudełko i wyciągnął z niego mały helikopter, który razem ze śmigłem mieścił się na dłoni.
— To mikrohelikopter — wyjaśnił. — Zdalnie sterowany szpieg. Z przodu ma kamerę mniejszą od paznokcia. Możemy nim śledzić ruchy wroga. Gdy pomalujemy go na biało, nie będzie się rzucał w oczy na tle sufitu.
Sięgnął po kolejne pudełko i wyciągnął z niego długopis z przewodem zakończonym słuchawką jak od walkmana.
— Mikrofon kierunkowy — wyjaśnił, biorąc następne pudełko.
— Czy twój tata zaopatruje agentów Jej Królewskiej Mości? — zapytał Net, z każdą chwilą coraz bardziej zafascynowany.
— Nie wszystko nadaje się dla Jamesa Bonda — uśmiechnął się Felix. — To tutaj — wyjął szary podłużny przedmiot z gumowym wałkiem na końcu — to przyrząd do wyciągania „X” przed nawias. Tata zrobił go kiedyś, żeby zdenerwować kilku profesorów, którzy krytykowali jego pracę. Oczywiście nie działa.
Wyciągał i pokazywał kolejne wynalazki. Kieszonkowe solarium, klimatyzacja do butów, latarka na baterie słoneczne, aparat do gaszenia zapałek, mikromyśliwiec do zwalczania komarów, samojezdna golarka, i tak dalej.
Net przyglądał się gadżetom z szeroko otwartymi oczami.
— Aparat do gaszenia zapałek? — zdziwił się. — Przecież to idiotyczne.
— Być może — przyznał Felix. — Tata często traktuje swoje wynalazki jako ćwiczenie. Najpierw wymyśla czynność, jaka jest do zrobienia, a potem konstruuje urządzenie, które wykonuje ją lepiej.
— Ale gaszenie zapałek?…
— Jeśli gasisz zapałkę, machając nią, może ci się wyślizgnąć, i pożar gotowy.
Net pokręcił głową.
— A latarka na baterie słoneczne? — nie dawał za wygraną. — Po co komu latarka, która może świecić, tylko gdy jest słońce?
— To nie tak. Ona się tylko ładuje na słońcu. Potem może świecić w ciemności.
— Dajcie spokój — przerwała im Nika, znacznie mniej zainteresowana gadżetami. — Zastanówmy się, co może się nam przydać.
— Po pierwsze, potrzebujemy centrum dowodzenia — stwierdził Felix. — Proponuję strych. Stamtąd najlepiej będzie działało zdalne sterowanie.
— Masz już jakiś plan? — zapytał Net.
Felix sięgnął po notes z odrywanymi kartkami, wyciągnął z kieszeni pióro, odkręcił skuwkę i zaczął notować.
— Pierwszy etap operacji to przygotowanie naszej kwatery. Punkt drugi to zlokalizowanie kwatery wroga. Trzeci – odbicie zakładników… to jest… odzyskanie skradzionych przedmiotów. Czwarty – danie wrogowi nauczki. Ten punkt wymaga osobnego przemyślenia.
— To już coś — zgodził się Net. — Od czego zaczniemy?
— Od początku — trzeźwo zauważyła Nika, której zabawa zaczynała się podobać. — W poniedziałek po lekcjach zrealizujemy punkt pierwszy, a potem pomyślimy co dalej.
* * *
Wieczorem Felix z tatą siedzieli w salonie i oglądali w telewizji program informacyjny. Automatyczny odkurzacz myszkował pod fotelami, szumiąc cicho.
— Jak wiesz, Gang Niewidzialnych Ludzi obrabował bank, w którym pracuje mama — odezwał się tata, starając się nie okazywać radości. — Jedynym świadkiem jest jakaś sprzątaczka, ale ma taką sklerozę, że cudem pamięta własne imię. Powiedziała, że bandyci weszli przez schowek na szczotki, a to przecież niemożliwe. Szefa gangu szuka cała nasza policja, a nawet Interpol. Facet nazywa się Morten i jest niezwykle niebezpieczny. Niewesoło.
— To dlaczego się cieszysz? — zapytał Felix.
— Wreszcie, po dwóch dniach, zadzwonili do mnie z Ministerstwa Spraw Specjalnych. Potrzebują mojej pomocy. Pod warunkiem że przeproszę ministra i jego żonę. O tych dwóch doradcach nie wspomnieli.
— I przeprosisz?
— Już przeprosiłem. Oficjalnie i kilka razy nieoficjalnie.
— A jak zamierzasz ich złapać?
— To nie jest proste. — Tata podrapał się za uchem. — Ciągle nad tym myślę. Działają na terenie całego miasta. Pojawiają się w banku dosłownie znikąd, przed otwarciem, po zamknięciu lub w czasie przerwy na lunch i nie starają się nawet wyłączyć alarmu. Nim przyjedzie policja, uciekają furgonetką. Furgonetka nagle, w samym środku policyjnej obławy, skręca w boczną uliczkę i… znika. W dodatku nikt nie potrafi podać ich dokładnych rysopisów. I tak za każdym razem. Dlatego nazwano ich Niewidzialnymi Ludźmi.
— Jak mogą tak po prostu pojawiać się albo znikać? — zdziwił się Felix.
Tata wzruszył ramionami, ale wciąż się lekko uśmiechał.
— Gdyby policja to wiedziała, nie potrzebowaliby mojej pomocy.
* * *
Poniedziałkowe lekcje ciągnęły się niemiłosiernie. Na szczęście najpierw był raczej przyjemny angielski. Pani od angielskiego, Christina, zamiast kazać im wkuwać gramatykę, próbowała namówić wszystkich do zwykłej rozmowy. Była chyba najlepszą nauczycielką angielskiego, jaką kiedykolwiek mieli. Niemal nie znała polskiego albo udawała, że nie zna. Więc najprostsze pytanie było jednocześnie ćwiczeniem. Miła i bardzo cierpliwa, miała nie więcej niż dwadzieścia lat i długie, błyszczące czarne włosy. Jak szybko się zorientowali, jej pasją było uczenie najbardziej klasycznego, brytyjskiego akcentu i starannej wymowy.
Większość uczniów nie wybrała jeszcze dodatkowego języka obcego. Mógł to być niemiecki, francuski, włoski lub hiszpański.
— Założę się, że hiszpańskie dzieci nie muszą się uczyć polskiego — narzekał Net na przerwie, gdy stali przed tablicą ogłoszeń. —Nie wiem, co wybrać. Mógłbym się uczyć eskimoskiego. Pewnie jest bardzo prosty.
— No i jeszcze zajęcia dodatkowe — przypomniała Nika. — Wybierzmy coś, na co będziemy mogli chodzić razem. Myślałam o historii…
— Widziałaś historyka? Zaśniemy — skrzywił się Felix. — Spójrzcie na listę, nic tam nie ma. Kurs kroju i szycia, coś, co się nazywa „Zostań mistrzem origami”, nauka gotowania „Pomóż mamie”, kurs tańców ludowych. Na szachy chyba się nie zapiszemy, zajęcia ze śpiewu też odpadają. Może fizyka?
— Ja nie wytrzymam — szybko zaznaczyła Nika.
— Może matma? — zaproponował Net. — Mam w głowie cały program matematyki w gimnazjum, aż do końca.
— Po co ci zajęcia dodatkowe z matmy, jeśli jesteś z niej dobry? — zdziwiła się Nika.
— Żeby się nie przemęczać. A co innego zostaje? Z informatyki by mnie wyrzucili za ataki śmiechu. Jest jeszcze trochę czasu na zastanowienie.
Obok stał zrozpaczony Kuba. Chyba miał problemy decyzyjne, a wybranie właściwych zajęć kompletnie go przerosło.
* * *
Dobrnęli do ostatniej lekcji – geografia zapowiadała się interesująco. Niestety, w połowie pani Konstancja Konstantynopolska zaczęła wywoływać uczniów do tablicy, by wskazywali na mapie miasta, których nazwy podawała. Celina, wywołana jako trzecia, z trudem wygramoliła się zza swojego stołu, obciągając na okrągłym brzuszku kusy różowy sweterek. Zawadziła szpiczastym bucikiem o podest przed tablicą i runęła jak długa wprost przed stopy nauczycielki.
— Wygodniej ci będzie odpowiadać na stojąco — poradziła pani Konstancja, której nie drgnął ani jeden mięsień twarzy. Przez salę przebiegły stłumione chichoty.
— Ale rwie się do odpowiedzi — skomentowała cicho Aurelia. — Każdym kilogramem swojego ciała.
— O jeden batonik za daleko — dramatycznie oznajmił Net.
Nika spiorunowała go wzrokiem. Celina wstała i przygnębiona musiała wskazać aż trzy miasta.
Pod koniec lekcji nauczycielka zapowiedziała, że za tydzień będzie test i muszą znać na pamięć nazwy stolic, języki urzędowe i liczby mieszkańców wszystkich państw Ameryki Południowej. W klasie zapanowała ponura atmosfera. Tylko Felix i Net nie stracili humoru. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, uśmiechając się tajemniczo.
— Dyktafon cyfrowy i bezprzewodowe słuchawki — powiedział Felix po dzwonku, jakby to wszystko wyjaśniało.
Nika podejrzewała, co chcą zrobić.
— Zamierzacie ściągać? — zapytała z niedowierzaniem.
— Czemu nie? — Net był zdziwiony. — W jakim celu mam znać liczbę mieszkańców Chile albo Ekwadoru? Wiem, gdzie to sprawdzić w ciągu kilkunastu sekund.
— Może chodzi o ćwiczenie pamięci?
— Znam na to sto lepszych sposobów. Mam w głowie adresy i konfiguracje wszystkich ważniejszych wyszukiwarek internetowych, serwerów pocztowych, pamiętam kody dostępu… Jeżeli chodzi o zajęcia dodatkowe, geografia odpada.
— Jeśli nie będziesz się uczył, zostaniesz kretynem — podsumowała Nika.
* * *
Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, trójka przyjaciół po kryjomu przedostała się na wąskie schody prowadzące na strych. Niestety, drzwi były zamknięte na solidny zamek.
— No to kapota — oznajmił z pewną ulgą Net. — Odwołujemy akcję, a tamtych dwóch omijamy łukiem.
— Niekoniecznie — powiedział powoli Felix, grzebiąc w plecaku. Wyciągnął metalowy przedmiot przypominający bardzo grube pióro wieczne. Zdjął skuwkę i zatknął ją z drugiej strony.
— Chcesz napisać podanie do Stokrotki o udostępnienie nam strychu na tajną siedzibę? — zapytał Net.
— To klucz uniwersalny — odpowiedział Felix i nacisnął przycisk z boku przedmiotu. Z wąskiej przedniej części, z cichym szczęknięciem wysunęło się w różnych kierunkach kilkanaście blaszek. Felix uśmiechnął się, schował blaszki, włożył klucz do zamka i naciskając kilkakrotnie przycisk, kręcił kluczem, aż usłyszeli przesuwające się zapadki. Wyjął urządzenie i przyjrzał się układowi blaszek.
— Zapamiętał wzór zamka — wyjaśnił. — Wieczorem dorobię dla nas zwykłe klucze.
Nika i Net spojrzeli na niego z podziwem. Net nacisnął klamkę i drzwi, z przykrym skrzypieniem, otworzyły się, ukazując ciemność. Na korytarzach było za głośno, by ktoś to usłyszał – starsze klasy miały jeszcze lekcje. Felix wszedł pierwszy i bez powodzenia próbował wymacać włącznik światła. Stwierdził jednak, że wzrok szybko przyzwyczaił się do półmroku, a gdy przeszedł kilka kroków, zrobiło się jaśniej. Światło wpadało przez okrągłe okna w dachu, które dotychczas oglądali tylko z zewnątrz.
Z tyłu trzasnęły drzwi i rozległo się karcące psyknięcie Niki. Net wymamrotał jakieś przeprosiny i oboje ostrożnie podeszli do Felixa. Przed nimi ciągnął się zastawiony starymi gratami zakurzony strych. Poczuli gęsią skórkę i przysunęli się bliżej siebie.
— Klucząc między tymi rupieciami, można pewnie przejść nad całą szkołą — powiedział Net z przejęciem, ale szybko zaznaczył — nie, żebym miał chęć…
— Z wyjątkiem sali gimnastycznej — odparł Felix i wskazał pionową ścianę zaraz za rogiem. — Jest wyższa od reszty pomieszczeń na trzecim piętrze.
Przeszli obok ustawionych bezładnie szaf, minęli kilka bardzo starych ławek szkolnych, takich przedwojennych, z unoszonym blatem i otworem na kałamarz. Za nimi piętrzyły się tekturowe pudła. Na pokrytej kurzem podłodze widać było tylko pojedyncze ślady ginące gdzieś w kącie. Zawrócili. Niedaleko drzwi znaleźli za pudłami wąskie drewniane schodki prowadzące na rodzaj półpiętra, którego podłoga znajdowała się dwa metry ponad podłogą strychu. Było to na oko najciekawsze miejsce, więc niewiele myśląc, weszli tam. Pomieszczenie okazało się jedną z czterech narożnych nadbudówek widocznych z ulicy. Z dwóch stron spadzisty dach dochodził niemal do podłogi, gdzie wstawiono dwa półokrągłe okienka z kilkoma zmatowionymi brudem i starością szybkami. Z trzeciej strony dach nadbudówki przylegał do sali gimnastycznej, a z czwartej – kończył się pionową, drewnianą ścianą oddzielającą ją od reszty strychu. Podłogę i więźbę dachową wykonano z drewna. Przez szpary pomiędzy deskami jednej ze ścian widać było długi zagracony strych. Nadbudówka, pełna starych mebli, miała pięć na pięć metrów. Przy dwóch wyższych ścianach ustawiono przeszklone szafy, których zawartość sugerowała, że nie używano ich od kilkudziesięciu lat. Wokół dostrzegli wielki pęknięty globus, jakieś archaiczne przyrządy do fizyki, w tym stylowo wyglądającą maszynę elektrostatyczną, i… szkielet ludzki na stojaku. Były też wypchane zwierzęta, nadjedzone przez mole: duża sowa, orzeł przedni i lis. Wszystko pokrywała bardzo gruba warstwa kurzu. Zapewne nikt tu nie wchodził od dziesięcioleci.
— Będzie niezłe — stwierdził Felix. — Możemy się umówić, że to jest wieża.
— Wystaje nad dach najwyżej pół metra — ocenił Net.
— Ale wieża dobrze brzmi — zadecydowała Nika. — Tylko szkielet musicie stąd zabrać.
— No co ty, szkielet jest najlepszy — zaprotestował Net, ale spojrzenie Niki powstrzymało go przed dalszymi zachwytami.
Postanowili na razie nie zapuszczać się w dalsze części strychu.
— Ciarki mnie przechodzą na samą myśl, że mamy tu wrócić — mruknęła Nika, obchodząc szkielet dużym łukiem. Kostki w jego dłoniach zaklekotały w rytm kroków dziewczyny.
— Po zastanowieniu… może rzeczywiście wybierzmy jakieś przytulniejsze miejsce — zaproponował Net, przełykając ślinę.
— Wszędzie tak będzie — powiedział Felix, zdejmując plecak.
Wciągnęli po schodach kilka sparciałych materacy gimnastycznych, dziurawych koców i niski stolik w całkiem niezłym stanie, jeśli nie zwracać uwagi na brak jednej nogi. Podparli go paroma cegłami. Obok jednego z okien zauważyli gniazdko elektryczne. Jeśli działało, mieli rozwiązany problem zasilania i oświetlenia. Na koniec Nika zmusiła Felixa do wyniesienia szkieletu gdzieś w niewidoczne miejsce.
— Pierwszy punkt planu wykonany — oznajmiła, wycierając stolik z kurzu. — Mam nadzieję, że nie ma tu pająków.
Net uśmiechnął się złośliwie, rzucając porozumiewawcze spojrzenie w stronę Felixa.
— Wygląda w miarę bezpiecznie — stwierdził Felix, rozglądając się. — Trzeba teraz jakoś przetransportować sprzęt. Wszystko nie zmieści mi się do szkolnego plecaka. Pamiętajcie o podstawowych zasadach konspiracji. Nikt nie może widzieć, jak wchodzimy na te schody.
* * *
Następnego dnia po lekcjach spotkali się w domu Felixa. Dopiero teraz przyjaciele mieli okazję obejrzeć jego pokój. Przypominał odrobinę warsztat – na długim blacie, oprócz przedmiotów zwykle znajdujących się na biurku gimnazjalisty, przykręcone było imadło, leżały wiertarka, lutownica, szlifierka, a pod spodem stało kilka kuferków z narzędziami. Mimo to pokój był sympatyczny i przytulny, a bałagan nie przekraczał norm przyjętych dla statystycznego nastolatka.
— Wejdziemy do szkoły od tyłu — powiedział Felix. — Tylne wejście prowadzi przez szatnię, a stróż nocny pewnie siedzi w portierni i ogląda mecz.
— No, fakt. Słyszałem, że pan Sylwester jest kibicem — przypomniał sobie Net. — Ale i tak może nas zobaczyć przy schodach na piętro.
— No to czeka nas chwila emocji. Sprawdziłem w programie telewizyjnym. Mecz zaczyna się o siódmej. Mamy mnóstwo czasu. Najpoważniejszy problem to kamery nad drzwiami. Obserwują chodnik prowadzący do wejścia.
— Zauważyłem je — powiedział Net, nie kryjąc dumy. — Napisałem jakiś czas temu krótki programik. Powinien sobie z nimi poradzić.
— Wirusy też piszesz? — zapytał Felix.
— Napisać wirusa potrafi byle głupek. Nie zajmuję się takimi rzeczami. Mój program na jakiś czas zapętli obraz z kamery. W nocy nikt tego nie zauważy, a potem, nawet jak się dopatrzą, nic nam to nie zaszkodzi.
Wyjął swój minikomputer i połączył go kablem z gniazdkiem telefonicznym.
— Czy to nie jest aby włamanie? — zaniepokoiła się Nika. — Możemy pójść do więzienia.
— Jesteśmy nieletni — zbagatelizował Net, z wysuniętym językiem wstukując do komputera szeregi liczb. — Zresztą, nic nie kradniemy. Wręcz przeciwnie, wnosimy nowe rzeczy.
— To mi może zrujnować karierę — jęknęła z rezygnacją Nika.
Felix dał przyjaciołom dorobione klucze. Spakowali sprzęt do plecaków i zeszli do hallu.
— Za godzinę zaczyna się mecz — stwierdził Felix, zerkając na zegarek. — Nie musimy się spieszyć.
— Nigdzie nie pójdziecie, serdeńka, dopóki nie zjecie zupy — oznajmiła kategorycznie babcia Lusia, zagradzając im drogę i wskazując stół w jadalni, na którym stały trzy talerze pełne parującego rosołu z babcinym makaronem. — To już pora mocno poobiednia. Musicie jeść, żeby mieć siłę na naukę.
Trudno było odmówić, tym bardziej że widząc zupę, w której pływały kawałki kurczaczka i marchewki, a wszystko pachniało oszałamiająco, naprawdę poczuli głód.
— Pierwsza zasada — powiedział cicho Felix, gdy usiedli do stołu — jak ktoś skończy, to niesie talerz i wstawia do zlewu.
— Żeby babcia nie musiała nosić? — zapytała Nika.
— Nie. Jak tego nie zrobisz, to będziesz dostawać dolewki zupy, aż eksplodujesz.
Kwadrans później zjedli jeszcze budyń i ciasteczka, wszystko popili domowej roboty kompotem z wiśni, po czym wreszcie wyszli przed dom, gdzie leżały rowery.
— Teraz to już musimy się spieszyć — odetchnął głęboko Felix, klepiąc się po brzuchu.
* * *
Tylna furtka w szkolnym ogrodzeniu była zamknięta, ale wystarczyło ją lekko unieść, by skobel zamka wyskoczył z otworu w pogiętej framudze. Zamknęli za sobą furtkę, ukryli rowery w krzakach i ostrożnie ruszyli w stronę drzwi. W świetle zachodzącego słońca stare drzewa wyciągały szponiaste gałęzie, jakby chciały ich porwać w zalegające pod nimi gęste cienie. Szkolny ogród był zapuszczony i przypominał dżunglę. Jego skrajem, wzdłuż muru wiodła wąska ścieżka. Prowadziła do schodków, schodzących do tylnych drzwi, a używanych chyba tylko przez robotników wykonujących okresowe remonty.
— Jesteś pewien, że twój program działa? — zapytał Felix, zerkając na kamerę nad drzwiami. Na szczęście lampa przymocowana do muru nie zapaliła się jeszcze.
— Nie mogę tego sprawdzić — szepnął Net. — Ma nam dać dwie godziny, a potem sam się skasuje.
Felix wyjął klucz uniwersalny i po chwili drzwi stanęły otworem. W długim korytarzu prowadzącym do szatni było niemal całkiem ciemno. Mroczne odnogi korytarzy wyglądały teraz jak wyloty smoczych jam. Zbici w ciasną gromadkę, dotarli niemal po omacku do schodów.
W hallu paliło się kilka lamp. Zza lady portierni dochodził podekscytowany głos komentatora sportowego. Telewizor rzucał na ściany niebieskie odblaski. Widać było też czubek głowy Sylwestra, kiwającej się w rytm akcji na boisku.
Przyjaciele wahali się. Nie mieli obaw, że stróż ich usłyszy. Nie usłyszałby nawet odrzutowca lądującego przed szkołą. Mógł jednak przypadkiem wstać i odwrócić się. W końcu podjęli decyzję i przemknęli na wyższy ciąg schodów. Dotarli na strych. Felix wyjął z plecaka małą puszkę sprayu i psiknął kolejno na zawiasy. Net włożył do zamka swój klucz. Pasował i gładko się przekręcił. Drzwi otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia.
Gdy Felix z Netem rozstawili sprzęt i testowali małe monitorki i urządzenia do zdalnego sterowania, za oknem zrobiło się już ciemno. Wszystko ukryli w otwieranej szafce, by w razie niespodziewanej wizyty zamknąć tylko drzwiczki.
Felix z duszą na ramieniu wyszedł jeszcze, by zamocować mikrokamerę nad oknem schodowym, na wprost drzwi na strych.
— Teraz tylko musimy podsunąć im coś, co zabiorą do swojej kryjówki — powiedziała Nika. — To nie może być moneta, bo ją wydadzą. W ogóle to musi być coś dużego, ale niezbyt cennego.
— Dlaczego niezbyt cennego? — zapytał Net, poprawiając okulary.
— Bo empetrójki ci nie ukradną — wyjaśniła. — Wiedzą, że poszedłbyś do dyrektora. Co innego piłka albo breloczek.
— Mogę poświęcić latarkę — powiedział po namyśle Felix. — Świeci kilkoma kolorami, ma opcję migania. To musi im się spodobać.
Nika trąciła go ramieniem i wskazała na monitor. Najpierw Felix nie zorientował się, o co chodzi. I dopiero po chwili dostrzegł łysinę Sylwestra wyłaniającą się z dołu ekranu. Dziewczyna z przerażeniem ścisnęła rękę Felixa. Net też już to zobaczył, skulił się i wcisnął w kąt. Monitor pokazywał teraz plecy woźnego wkładającego klucz w zamek drzwi od strychu. To był on, nie sposób było się pomylić. Nosił te śmieszne spodnie, jakie czasem noszą starsi panowie, z paskiem z niewyjaśnionych przyczyn umieszczonym niemal pod pachami. Teraz wyraźnie usłyszeli chrobot zamka. Felix rzucił się, by zamknąć szafkę, i ich centrum dowodzenia utonęło w ciemności.
— Przerwa meczu — szepnął.
Przytulili się do siebie w najgłębszym kącie swojej kryjówki. Gdzieś zapaliło się światło. Kroki zbliżyły się i zatrzymały. Net sam zasłonił sobie ręką usta, by nie wydać żadnego głosu. Ze wszystkich sił próbował nie kichnąć, bo łaskotały go w nos rude loki Niki. Brzęknęło szkło i rozległo się zadowolone pomrukiwanie. Kroki oddaliły się, zgasło światło i trzasnęły drzwi. Felix otworzył szafkę i wszyscy zobaczyli na monitorze woźnego schodzącego po schodach. W ręku trzymał… butelkę wina.
Net kichnął, aż wszyscy podskoczyli.
— Nasz strych nie jest tylko nasz — stwierdził. — To jego ślady widzieliśmy za pierwszym razem.
— On pije w pracy — oburzyła się Nika.
— Też byś piła, gdybyś musiała siedzieć całą noc w takim wielkim budynku — powiedział Net. — Zresztą gość ma przechlapane życie.
— Czemu?
— Pomyśl tylko. Imieniny trzydziestego pierwszego grudnia. Dwie imprezy naraz. Myślisz, że ktoś przyniesie prezent na zabawę sylwestrową? To musiało zostawić ślad na psychice… Do tego pracuje w nocy, a śpi w dzień, kiedy wszyscy hałasują… ale to nawet lepiej — zastanowił się z chytrą miną. — Gdyby nas przydybał, to i tak nikomu nic nie powie, bo będzie się bał, że my wygadamy o winie.
Nika z niesmakiem pokręciła głową.
— A może on pije, bo tu… straszy? — dodał cichutko Net, wciskając się w kąt. — Och, po co ja to powiedziałem…
Nika uczepiła się tym razem rękawa Neta. Siedzieli, wsłuchując się w ciszę.
— Wynośmy się stąd, zanim rodzice zaczną nas szukać — powiedział Felix, otrząsając się z ponurego nastroju.
— Nie możemy zaczekać tu już do rana? — zaproponował Net, wyobrażając sobie drogę przez ciemny strych, piwnice i na koniec przez ogród. I sam sobie odpowiedział — nie, nie, wolę to chyba mieć już za sobą…
Powrót nie wydawał się trudny, jeśli nie liczyć strachu przed nieznanym.
— Czuję na plecach obecność tego szkieletu — szepnęła Nika, gdy wstali.
— Przecież go wyniosłem — zdziwił się Felix.
— I teraz czai się gdzieś za rogiem…
— Mogę go przynieść.
— Nie, nie! Już wolę, jak się tak czai…
Zamknęli za sobą drzwi i jak najciszej zeszli na parter. Pan Sylwester siedział w głębokim fotelu, znad lady znów wystawał mu tylko czubek głowy. Powrót całkiem już ciemnymi podziemiami był jeszcze mniej przyjemny. Drżące światło latarki bojaźliwie zaglądało w mroczne zakątki. Nagle, jakieś oczy błysnęły w głębi korytarza. Nika krzyknęła i wskoczyła Netowi na ręce. Ten ledwie utrzymał równowagę. Echo krzyku powróciło odbite od końca korytarza.
— To tylko szczur — wycedził przez zęby Net, z wysiłkiem starając się jej nie upuścić. — Boi się nas bardziej niż my jego.
— Biegiem! — szepnął Felix.
Z góry doszedł ich odgłos szybkich kroków. Dobiegli, najciszej jak mogli, do połowy korytarza, ale kroki pana Sylwestra dudniły już na schodach. Rzucili się więc w bok, w wąską wnękę. Zgasili latarkę, przytulili się do siebie i oparli o jakieś drzwi.
— Szczury… — wysyczał z niesmakiem stróż. Omiótł latarką dalszą część korytarza, najwyraźniej nie mając ochoty sprawdzać, co tam jeszcze może się kryć.
Czekali, wstrzymując oddech, ale dochodziły ich jedynie stłumione odgłosy meczu. Ostrożnie wyjrzeli na główny korytarz.
— Spróbuj więcej tego nie robić — Net powoli powiedział do Niki i dodał ciszej — nie powinno się brać dziewczyn na taką akcję.
Nika wzruszyła ramionami i obrażona ruszyła w stronę drzwi. Zaraz przypomniała sobie jednak, że się trochę boi, zawróciła i stanęła między chłopakami.
— Idziecie? — zapytała.
Chwilę później zamknęli za sobą drzwi wejściowe i odetchnęli wieczornym powietrzem. W świetle księżyca nawet wykrzywione wiekiem konary drzew zdziczałego ogrodu wyglądały mniej strasznie niż oczy szczura w korytarzu. W górze migał światłami pozycyjnymi pasażerski odrzutowiec. Jego szum przebił się przez odgłosy miasta i dotarł aż do ziemi. To przywróciło ich do rzeczywistości. Wyprowadzili rowery za furtkę.
— Jutro na długiej przerwie zaczynamy — zdecydował jeszcze Felix i rozjechali się do domów.
* * *
Pierwsza lekcja biologii w nowej szkole zrobiła na wszystkich wrażenie. Sala była lekko przyciemniona drewnianymi żaluzjami w oknach. Kilka lamp podświetlało przeszklone regały i gablotki pełne okazów egzotycznych roślin i zwierząt. Zwierzęta w znakomitej większości były wypchane, ale i tak wyglądały groźnie.
Net zatrzymał się przed wielką szybą, ścianą płaskiego szklanego zbiornika wstawionego pionowo w regał, i uniósł brwi. Jego wnętrze wyglądało, jakby ktoś nasypał tam ściółki leśnej: patyczków, zbrązowiałych kolek i pokruszonych liści. Wewnątrz tej sterty śmieci coś się poruszało w niezliczonych korytarzykach.
— Łał… — szepnął Net sam do siebie. — W tym śmietniku zalęgły się mrówki faraona.
— To terrarium — wyjaśnił zza jego pleców Wiktor. — Wewnątrz jest mrowisko. To białe na dole to jaja.
— Powaga? — zdziwił się Net. — Akwarium bez wody pełne mrówek. Zawołaj jakąś dziewczynę… ale będzie wrzask.
Dziewczyny i tak miały nietęgie miny, bo prócz terrarium z mrówkami były i takie z pająkami i wężami. A w kilku akwariach nie wszystkie stworzenia były złotymi rybkami.
Odwrócili się na dźwięk otwierających się drzwi od zaplecza.
— Dżizas… — jęknęła Klaudia.
Profesor Butler był chudy i niepozorny, miał ponad czterdzieści lat. Jego poplamiony fartuch jakiś czas temu pewnie musiał być biały. Siwe włosy były nieco za długie i nieco za rzadkie. Szczerze mówiąc, były również nieco za tłuste. Zwisały z głowy, jakby właśnie wszedł tu z deszczu. Okulary w przezroczystych oprawkach musiały być szczytem lansu przed trzydziestu laty.
— Witam — powiedział profesor, otwierając dziennik. Pod paznokciami nauczyciela można było dostrzec żałobne obwódki. — Siadajcie.
Uczniowie w milczeniu zajęli miejsca, a Nika szepnęła na ucho Felixowi:
— Jeśli o mnie chodzi, to zajęcia dodatkowe z botaniki z tym obleśniakiem nie wchodzą w grę.
— No — zgodził się Net. — Pewnie obsmarkuje uczniów za nieodrobienie pracy domowej.
Profesor Butler na pierwszej lekcji nie zrobił sekcji żaby ani nie pokazał żadnych obrzydliwości ze swoich tajnych zbiorów, których pełne było, jeśli wierzyć plotkom, jego zaplecze. Przeprowadził w zasadzie normalne zajęcia, a jednak było w nim, i ogólnie w sali do biologii, coś, co zaraz po dzwonku kazało wszystkim pospiesznie spakować się i wyjść na korytarz.
— On nas jeszcze zaskoczy — zawyrokował Felix.
— Chyba wypuszczając tarantulę podczas klasówki — podsunął Net.
* * *
Przed długą przerwą znów siedzieli w swojej kwaterze głównej na strychu.
— Kto ma iść na wabia? — zapytała Nika, obracając w rękach latarkę.
Spojrzenia chłopców wystarczyły jej za odpowiedź.
— Ładnie — powiedziała. — Kobietę samą puszczacie?
— Nie masz się z nimi bić, tylko położyć latarkę na ich drodze — wyjaśnił Net.
— Sprawdziliśmy ich plan lekcji — powiedział Felix. — Przed długą przerwą mają zajęcia w sali tuż za zakrętem korytarza. Niemal na pewno pójdą w kierunku sklepiku. Postawisz migającą na pomarańczowo latarkę na parapecie i odejdziesz.
— Jak znam życie, pierwsi wypadną z klasy — dodał Net. — Włączę dzwonek, gdy tylko miniesz róg.
— OK — zgodziła się Nika, ale po chwili zmarszczyła brwi i zapytała — zaraz, zaraz… Skąd będziecie wiedzieli, że minęłam róg?
Felix uśmiechnął się tajemniczo.
— Umieściłem dodatkową kamerę za okienkiem hydrantu — powiedział, pstrykając przyciskiem przy jednym z monitorów, który wyświetlił obraz korytarza na pierwszym piętrze.
— Dobrze — zgodziła się Nika — ale jesteście mi winni lody. Za poświęcenie.
Wyszła, ściskając w ręku latarkę. Net połączył się z komputerem szkoły i przygotował do przestawienia zegara.
— Najcięższe są baterie — powiedział Felix. — Starczają na dwadzieścia minut lotu.
— Więc musimy się streszczać — stwierdził Net. — Gdzie jest mikrohelikopter?
— Na wierzchu gabloty w hallu.
— Jest… — Net wskazał monitor.
Zobaczyli Nikę, jak idzie korytarzem, stawia latarkę na parapecie i włącza migacz. Pomachała do kamery i odeszła. Gdy minęła róg, Net nacisnął „Enter” i rozległ się dzwonek. Nim ucichł, drzwi klas zaczęły się otwierać.
— Są! — krzyknął Net i wskazał dwie sylwetki zbliżające się szybkim krokiem. Zgodnie z przewidywaniami, Marcel i Ruben jako pierwsi dotarli do migającej latarki. Marcel chwilę się jej przyglądał i wyszczerzył w uśmiechu wystające zęby. Wziął latarkę z parapetu, mówiąc coś do innych uczniów. Nie było wiadomo co, bo kamera nie miała mikrofonu. Potem chłopak ruszył w kierunku schodów.
— OK, uruchamiam helikopter — powiedział Felix.
Sięgnął po zdalne sterowanie i włączył monitor. Zamarł z ręką w połowie następnego ruchu. Obraz z kamery mikrohelikoptera był osobliwy. Przedstawiał jakiś pognieciony papier, kawałek materiału w kwiatki i przesuwający się sufit. W dolnej części kadru widać było jasny trójkąt z dwiema czarnymi dziurami.
— Houston, mamy problem — powiedział zdziwiony Felix, patrząc na leżące przed nim zdalne sterowanie. — Jeszcze nie wystartowałem.
— To jest… — Net zmrużył oczy. — To jest… fartuch pani Pumpernikiel, naszej sprzątaczki, a to z dziurami to chyba jej nos. Widziany od dołu… Jezu! Ona ma włosy w nosie!
— Helikopter jest w jej kieszeni! — powiedział z niedowierzaniem Felix. — Musiała ścierać kurz z gabloty i go znalazła. Akurat dziś…
Wyłączył monitor, westchnął i zrezygnowany oparł się o regał.
— Nic nam nie wychodzi — jęknął.
Zaczekali na Nikę, żeby zdać jej relację, ale gdy kilka minut później wróciła, nie dała im dojść do słowa.
— Czułam, że coś nawali i po prostu poszłam za nimi — oznajmiła. — Znalazłam ich kryjówkę. I uważajcie: to są te drzwi, przy których schowaliśmy się wczoraj w nocy.
Chłopcy spojrzeli na siebie.
— Co więcej — kontynuowała — zostawili je niedomknięte, więc zajrzałam do środka. To jakiś zapomniany składzik. Bawili się tą latarką, a potem odstawili ją na podłogę. Mają tam mnóstwo różnych rzeczy. Nie zdążyłam przyjrzeć się dokładniej.
Net popatrzył na Nikę z większym szacunkiem niż przed chwilą.
— No to dwa pierwsze punkty planu zrealizowaliśmy — ocenił Felix. — Pomyślmy, jak niepostrzeżenie wszystko stamtąd wynieść. Musi być tego cała góra.
— A w jaki sposób oddamy wszystko właścicielom? — zapytał Net. — Wystawimy w sklepiku czy jak?
— Może w ogóle nic stamtąd nie wynośmy — zaproponowała Nika. — Zróbmy zdjęcia tych przedmiotów i wywieśmy je w szkolnej gablocie, wraz z mapką dojścia do kryjówki. Marcel i Ruben raczej nie interesują się zawartością gablot.
— Hm… Może zabieranie dziewczyny na akcję nie było aż tak złym pomysłem — z szacuneczkiem rzucił Net, a Nika uśmiechnęła się i spuściła wzrok.
Felix patrzył to na nią, to na niego, ale nic nie powiedział.
Net wyjął minikomputer i wklepał na klawiaturze: „Jeżeli chcesz odzyskać swoją własność, przyjdź pod wskazane drzwi dziś na długiej przerwie”.
— Co myślicie? — zapytał.
— Doskonale — pochwaliła Nika i tym razem to Net uśmiechnął się skromnie. — Ale jak zrobimy zdjęcia? Jakoś nie mam ochoty znów tu przychodzić po zmroku…
— Możemy tylko na bieżąco obserwować obraz z kamer — powiedział Felix. — Nie przewidziałem możliwości zapisu.
— Mam pomysł — powiedział Net. Wyciągnął jakiś kabel i podał go Felixowi. — Wetknij to w gniazdo obok monitora.
Felix zrobił to, nie całkiem rozumiejąc, o co chodzi, a Net wetknął drugi koniec do minikomputera i zaczął w nieprawdopodobnym tempie uderzać w klawisze. Po chwili na ekranie komputera pojawił się obraz identyczny z tym z Felixowego monitora.
— Teraz możemy wszystko nagrać — wyjaśnił Net. — Wybrane klatki wydrukuję w domu.
— Pamiętajcie, że straciliśmy helikopter — przypomniała Nika.
— Użyjemy pełzacza — zakomunikował Felix i wyciągnął z dna plecaka coś, co wyglądało jak kawałek podwójnego łańcucha rowerowego z kilkunastoma malutkimi kółkami. — Jeśli tam nie ma progu, to jest szansa, że się przeciśnie pod spodem.
— O! — zainteresował się Net. — Nie pokazywałeś tego wcześniej. Jak to działa?
— Zaraz zobaczycie.
Felix wyciągnął z plecaka mieszczące się na dłoni pudełeczko z dwoma joystickami i anteną. Położony na materacu pełzacz ożył, posłuszny poleceniom zdalnego sterowania. Zjechał, czy raczej spłynął jak stonoga z materaca i bez problemu wpełzł na następny.
— Obrzydlistwo — wzdrygnęła się Nika.