Felix, Net i Nika oraz Świat Zero - Rafał Kosik - ebook

Felix, Net i Nika oraz Świat Zero ebook

Rafał Kosik

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rafał Kosik

Felix, Net i Nika oraz Świat Zero

Co, jeśli dzisiejsza rzeczywistość różni się od tej, którą pamiętasz z wczoraj? Zawodzi cię pamięć, czy cały świat próbuje cię oszukać? Jeśli tak jak Felix, Net i Nika przeszedłeś przez Pierścień – po drugiej stronie czeka cię wiele niespodzianek.

Przygody, humor, gimnazjalne miłości – tego, jak zwykle w książkach serii „Felix, Net i Nika”, nie zabraknie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 539

Oceny
4,7 (293 oceny)
236
37
17
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Werka_Pink

Nie oderwiesz się od lektury

Mega książka . Polecam 🥳
40
monikapobiega

Nie oderwiesz się od lektury

W książce pojawia się teleporter alterświatowy, który może przenieść do alternatywnego świata, w którym coś potoczyło się inaczej. Interesujące było, jak dzieci przeniosły się do miejsca, gdzie nie obalono komunizmu. Wszystko tam było szare i wielu rzeczy brakowało. Nie podobało mi się tam, a bohaterowie nie wiedzieli, gdzie właściwie się znaleźli i wszystko ich dziwiło. Nie chciałbym żyć w takim świecie.
20
Chodarki

Nie oderwiesz się od lektury

Przekozak, przeczytałem całą serie dwa razy
20
JeremiJeremi

Nie oderwiesz się od lektury

super
10
MartaKowa

Nie oderwiesz się od lektury

Faina
10

Popularność




Rafał Kosik Felix, Net i Nika oraz Świat Zero ISBN: 978-83-61187-71-4 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Copyright © 2011-2019 by Rafał Kosik Copyright © 2011-2019 2018 by Powergraph Copyright © 2011-2019 for the cover by Rafał Kosik Copyright © 2011-2019 for illustrations by Rafał Kosik Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. Redakcja: Kasia Sienkiewicz-Kosik Korekta: Maria Aleksandrow Skład i łamanie: Powergraph Projekt graficzny i okładka: Rafał Kosik Ilustracje we wnętrzu: Rafał Kosik Wyłączna dystrybucja: Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

1. O jeden wykrzyknik za daleko

Cyfry na kolorowym wyświetlaczu odliczały do zera. Zdaniem Neta robiły to o wiele za wolno. Spóźnianie się nie sprawiało mu wprawdzie jakiejś szczególnej przykrości, ale Felix dzwonił już dwa razy, czy na pewno jest gotowy i czy na pewno będzie czekał o umówionej godzinie w umówionym miejscu. Trzydzieści sekund temu Net zaklinał się do słuchawki, że już czeka, co oczywiście nie było prawdą. Ale było przecież bardzo bliskie prawdy, bo prawie już czekał.

Net powtarzał w myślach listę rzeczy, które miał przygotować i zabrać: laptop jest, akumulator naładowany, prezentacja wgrana, kopia prezentacji na pendrivie w kieszeni, przejściówka do rzutnika w plecaku. Zwykle tego nie robił. Za znacznie lepsze rozwiązanie uważał pozostawanie szczęśliwym człowiekiem, który nie przejmuje się teoretycznie możliwymi katastrofami, dopóki te się nie wydarzą. Ponieważ jednak Felix przypominał mu o tym kilka razy, Net dla świętego spokoju sprawdził przed wyjściem, czy wszystko przygotował. Podczas wymuszonej kontroli okazało się, że wprawdzie prezentacja dopracowana do ostatniej planszy jest gotowa, tyle tylko że nie została przegrana na laptop. Net przegrał ją w ostatniej chwili. Oczywiście nie zamierzał się do tego przyznawać.

Gdy Babcia Adelajda wróciła do Australii, Net odzyskał swój pokój i stopniowo przeprowadzał się do niego z pokoju gościnnego piętro wyżej, w którym zamieszkał na czas jej przyjazdu. Przenoszenie się szło opornie, Net należał bowiem do osób raczej leniwych. W rezultacie więc część rzeczy miał na dole, część na górze. Całe centrum dowodzenia wszechświatem – czyli sprzęt komputerowy – wciąż czekało na przeprowadzkę. Kiedy Net myślał o rozpinaniu dziesiątek kabli, znoszeniu komputerów i przypinaniu tego wszystkiego ponownie, natychmiast tracił energię do pracy. Przeniósł więc tylko laptop i kilkanaście razy dziennie biegał na górę, żeby coś włączyć, wyłączyć, wydrukować albo zmienić konfigurację.

Zerknął na swoje odbicie w lustrze zajmującym całą ścianę kabiny windy. Z lustrzanej rzeczywistości patrzył na niego wysoki i szczupły piętnastolatek w okularach, nieco poprzecieranych jeansach i rozpiętej brązowej kurtce narzuconej na pomarańczową bluzę z kapturem. Kasztanowe włosy sterczały jak zwykle na wszystkie strony – poranne doprowadzenie ich do porządku polegało na potarganiu ich tak, by osiągnęły względną symetrię. Mocno już wysłużony plecak był postrzępiony i ponaddzierany w kilku miejscach, podobnie jak buty. Uśmiechnął się do siebie samego. Wszystko było jak należy.

Cichy gong oznajmił przymusowy postój. Net westchnął, gdy winda zatrzymała się na dziewiętnastym piętrze. Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Bartek Modzyński, dziewięciolatek uważający się za informatyka. Uśmiechnął się, jakby wygrał cukierka w szkolnej loterii.

— Cześć! — rzucił do Neta, wchodząc do windy.

— …ść — odparł niechętnie Net.

Zdarzało się średnio raz na dwa tygodnie, czasem częściej, że jechał na dół razem z Bartkiem i zawsze wyglądało to tak samo. Chłopiec zerkał na Neta, zbierał się w sobie i zagadywał go o rzeczy w stylu „a wiesz, jaką przepustowość ma linia PCI Express?” lub „słyszałeś o nowym chłodzeniu olejowym dla procesora?”. Net podejrzewał nawet, że Bartek czatuje na niego, zatrzymując windę, dopiero gdy ta jedzie z ostatniego piętra.

Tym razem pytanie brzmiało:

— Co sądzisz o nowym Matroxie 6000?

Net spojrzał na niego ciężkim wzrokiem. Był pewien, że mały przeczytał wszystko, co znalazł w sieci na temat tej karty graficznej, i tylko czekał na okazję, by Neta zagiąć.

— Moim zdaniem model 6200 jest znacznie lepszy — odparł Net.

To skutecznie uciszyło małego. Nie było to trudne, zważywszy, że model 6200 nie istniał.

Gong oznajmił kolejny przymusowy postój. Osiemnaste piętro, więc wsiądzie kulturysta, starsza pani Paprocka z jazgotliwym ratlerkiem lub to młode małżeństwo, które ciągle imprezuje albo się kłóci.

Drzwi otworzyły się. Tomasz Niecnota, kulturysta.

— …bry — powiedział Net.

— …bry — odparł sąsiad, wchodząc i od razu tracąc zainteresowanie współpasażerami.

Bartek patrzył z podziwem na biceps, który znalazł się dwadzieścia centymetrów od jego twarzy.

Net w myślach nazywał kulturystę „karkiem”, choć Tomasz Niecnota nie miał nic wspólnego z dresami wałęsającymi się po pewnych rejonach miasta. Był raczej narcyzem, który całe życie podporządkował budowaniu masy i rzeźbieniu mięśni. Godzinami pakował na siłowni, w którą zamienił jeden z pokoi, a trzy razy w tygodniu pakował jeszcze w osiedlowym klubie fitness.

Tak, mieszkańcy apartamentowca, w którym mieszkał Net Bielecki, z pewnością nie byli statystycznymi przedstawicielami społeczeństwa.

Chłopak z ulgą wysiadł na parterze i szybkim krokiem, przed sąsiadami, dotarł do drzwi wyjściowych. Ukłonił się portierowi, panu Januszowi, i wyszedł przed budynek. Felix już tam czekał, oparty o błotnik zaparkowanego nie całkiem prawidłowo czerwonego Mini Coopera1. Felix był nieco niższy od Neta, mocniej zbudowany, a dłuższe blond włosy były utrzymane w większym porządku. Miał na sobie militarną kurtkę M-65 i spodnie moro z mnóstwem kieszeni. Uśmiechnął się na widok Neta, podszedł dwa kroki i podał mu rękę na przywitanie. Net spojrzał na niego podejrzliwie. Opieranie się o czyjś samochód było zupełnie nie po felixowemu, a tym bardziej nie po felixowemu było wstać kwadrans wcześniej tylko po to, by dotrzeć do szkoły wspólnie z przyjacielem.

— Co się tak szczerzysz? — zapytał Net.

Felix uśmiechnął się jeszcze szerzej i wskazał głową za siebie, tam gdzie stał czerwony Mini.

— Wgniotłeś komuś błotnik, jak się oparłeś? — zaryzykował Net. — Nie wierzę. Jesteś na to za porządny.

— Komuś, mówisz? — Felix jeszcze raz wskazał głową samochód. — Zresztą niczego nie wgniotłem.

Net dopiero teraz zobaczył siedzącą za kierownicą kobietę z krótkimi blond włosami. Kobieta była znajoma, a nawet bardzo znajoma. To był nikt inny, jak mama Felixa, a to znaczyło, że…

— Macie nowy samochód?! — Net podszedł i oglądał Mini ze wszystkich stron. — Aha! Dzień dobry pani — zreflektował się.

— Wsiadajcie, bo czeka nas przebijanie się przez dwukilometrowy korek — rzuciła Marlena Polon i uruchomiła silnik.

— Niezłe brzmienie, co? — Felix otworzył drzwi pasażera i odchylił oparcie.

— Ujdzie — przyznał Net. Owo „ujdzie” znaczyło, że brzmienie silnika jest całkiem w porządku, a nawet znacznie bardziej niż w porządku. — Aha, ja siedzę z tyłu?

— Nie inaczej.

Net niechętnie władował się na tył i zapiął pas.

— Alfa nie była fajniejsza? — zapytał, gdy dynamicznie ruszyli uliczką osiedlową.

— Miała większą moc — przyznała mama Felixa. — Ale ten jest lżejszy, więc wrażenie jest podobne. No i wszędzie nim zaparkuję. Jak się jedzie?

To ostatnie było skierowane do Neta.

— Jak w gokarcie — odparł, ściągając na siebie karcące spojrzenie Felixa. — Znaczy… w tym pozytywnym znaczeniu słowa gokart. Że sport i tak dalej.

— Nie psuj mamie przyjemności — poprosił Felix. — To nowa zabawka i jest najlepsza na świecie. Przynajmniej dopóki mama nie obije jej ze wszystkich stron.

— Nie zamierzam go obijać — powiedziała mama i zatrzymała się dwa metry od samochodu na końcu kolejki do wyjazdu z uliczki. Wychyliła się nad kierownicą i podjechała jeszcze kilkanaście centymetrów. — Jeszcze go dobrze nie czuję — wyjaśniła. — Wolę zachować większą odległość.

— Pamiętasz, jak wyglądały zderzaki Alfy po tygodniu? — zapytał Felix.

Mama machnęła ręką. Wyjechali na główną ulicę i od razu ugrzęźli w korku.

— A ta krata po co? — Net zapukał palcem w metalową kratę zainstalowaną za zagłówkami tylnych foteli.

— Żeby ładunek nie wpadł do środka przy hamowaniu. — wyjaśniła mama, skupiając uwagę na zachowaniu dystansu do samochodu jadącego przed nimi.

— Pani ma firmę konsultingową i pijarową2. Ani jedno, ani drugie nie wpadnie do środka.

— Nie wiem. Pewnie to dla tych, którzy muszą przewozić jakieś duże ładunki.

— Ta krata skutecznie uniemożliwia przewożenie dużych ładunków — zauważył Felix.

— Przestałam już analizować logikę przepisów, bo zwariować można. — Mama odpowiadała automatycznie, skupiając się na prowadzeniu. — To gdzie ona miała czekać?

— Na Bankowym. Trzeba będzie skręcić w Solidarności.

— Umówiłeś się z Niką? — zapytał z nutką pretensji w głosie Net.

— Żeby się przejechała nowym samochodem — wyjaśnił Felix. — Co w tym złego?

— Nie, nic… — Net założył ramię na ramię, oparł się mocniej i zapatrzył za okno.

Dotarcie do placu Bankowego zajęło kwadrans i zrobiło się mało czasu do ósmej. Nikę zauważyli od razu. Trudno przeoczyć tak charakterystyczną postać: jeansowa kurtka nałożona na bluzę, czarne Martensy, czarne rajstopy, plisowana minispódniczka w szkocką kratę, no i rude loki opadające na ramiona. Felix opuścił szybę, ale zanim zdołał zrobić cokolwiek innego, Net odpiął pas i wcisnął głowę między zagłówek a słupek drzwi i krzyknął:

— Hej, lala! Może podwieźć?

Nika zerknęła na samochód i już się miała odwrócić, by zignorować zaczepkę, gdy poznała przyjaciół. Podbiegła do nich.

— Dzień dobry, cześć! Spodziewałam się Land Rovera.

— Tata pojechał wcześniej — Felix wysiadł i odchylił fotel, by wpuścić Nikę do tyłu — a mama kupiła nowy samochód i ma fazę na jeżdżenie.

Nika objęła Felixa i pocałowała go w policzek.

— Wszystkiego najlepszego — powiedziała.

Net zamarł.

— Skąd taka czułość w kontaktach CZYSTO przyjacielskich? — zapytał, mrużąc oczy.

— Felix ma dziś urodziny. — Nika spojrzała na Neta karcąco i uśmiechnęła się do Felixa — poważniejsze życzenia będą wieczorem.

— Urodziny… — mruknął Net i zmarszczył brwi, po czym dodał głośniej — miałem zamiar złożyć ci życzenia przed szkołą, żeby bardziej uroczyście było.

— Posuń się lepiej — odparł Felix. — Zresztą to są imieniny.

— Nie będę widział szybkościomierza.

— Zaczyna się od piętnastu, więc nie ma potrzeby go obserwować — powiedziała Mama. — Nie zanosi się, żebyśmy mieli przekroczyć tę prędkość.

— Ale ja wolę…

— OK, usiądę tam. — Nika zaczęła się przeciskać na miejsce za kierowcą. W ciasnym wnętrzu nie było to łatwe, więc najpierw usiadła na kolanach Neta i dopiero się przesunęła dalej. Zapięła pas i poprawiła włosy. — Jak prezentacja?

— Śmiga jak Rydz-Śmigły — odparł Net. — Nie bój nic.

Felix wsiadł i zamknął drzwi. Mama ruszyła ostro, by za dziesięć metrów zatrzymać się za autobusem.

— Nowy samochód — rzucił od niechcenia Felix.

— Zauważyłam. — Nika kiwnęła głową bez zainteresowania. — Dopracowałeś model?

Felix westchnął, rozczarowany ignorancją przyjaciółki w kwestiach motoryzacyjnych.

— Jest w bagażniku — powiedział trochę urażonym tonem. — Już się nie zacina.

— Miło, że się tak angażujecie w życie szkoły — wtrąciła mama. — To uczy zachowań społecznych. O nie, buraku! Tak nie wjedziesz przede mnie! Migacz! Migacz się włącza najpierw!

To ostatnie było skierowane do kierowcy, który bez kierunkowskazu próbował się wcisnąć tuż przed maskę Mini. Okazało się nagle, że mama dokładnie zna wymiary samochodu.

— Taaak… — mruknął Net. — Angażujemy się z dziką radością.

Prawda wyglądała jednak zupełnie inaczej. Tydzień wcześniej na długiej przerwie Gerald, którego Net szczerze nienawidził za niegdysiejsze próby odbicia mu Niki, podszedł do przyjaciół i oznajmił:

— Helenka powiedziała, że macie iść do dyrektora. — Uśmiechnął się złośliwie. — Podpadliście. Jak się postaracie, to może obędzie się bez wzywania rodziców.

— Podpadliśmy? — zapytał Net. — A co może wiedzieć o podpadaniu człowiek, używający dezodorantu marki Przedwczoraj?

Gerald wzruszył ramionami i odszedł.

— Nie mam koncepcji, czym moglibyśmy podpaść… — zastanowił się Felix. — Może to jakaś stara sprawa.

Zabrzmiał dzwonek i kolejka spod szkolnego sklepiku niechętnie rozchodziła się.

— Teraz chemia — zauważyła Nika. — Próbówka nie uznaje żadnych usprawiedliwień nieobecności.

— To będzie musiała uznać — powiedział Felix. — Chodźcie.

Gdy weszli do sekretariatu, pani Helenka omiotła ich beznamiętnym spojrzeniem zza komputera, którego i tak nie potrafiła obsługiwać. Siedziała jednak przed włączonym monitorem, bo tego wymagał od niej dyrektor. Nawet nie próbowała się kryć z piłowaniem paznokci wprost nad klawiaturą – jej zdaniem klawiatura doskonale nadawała się do pochłaniania wszelkiego typu okruszków.

— Słucham? — zapytała doskonale obojętnym głosem.

— Pan dyrektor chciał nas widzieć — wyjaśnił Felix.

— Już piszę do niego wiadomość. — Sekretarka ciężko westchnęła i odłożyła pilnik. Spojrzała na ekran, potem na klawiaturę i na próbę wcisnęła losowy klawisz. — No nie potrafię — podsumowała i wdusiła czerwony guzik na przedpotopowym interkomie. — Panie dyrektorze, Felix, Net i Nika do pana.

— Tak, proś kochanieńka — rozległo się z głośnika.

— Wchodźcie. — Pani Helenka wskazała głową drzwi do gabinetu. — Kawy, herbaty, wody?

— Wody z bąbelkami — odparł zaskoczony Net.

Jednak pani Helenka już straciła zainteresowanie nimi i wcisnęła inny klawisz, tym razem „E”. Pytanie o napoje było więc tylko rutynową formułką.

— No nie potrafię — powtórzyła.

Felix nacisnął klamkę do gabinetu, zapukać bowiem nie było jak – drzwi obito gąbką i skórą – i przyjaciele weszli do środka. Dyrektor kliknął jeszcze kilka przycisków na klawiaturze komputera i wstał zza biurka. Był niskim, korpulentnym i łysiejącym mężczyzną. Jego garnitur koloru eleganckiego szmaragdu oczopląśnie kontrastował z kanarkową koszulą i zieloną, błyszczącą metalicznie muchą.

— Witajcie, młodzieży!

Podszedł do przyjaciół, nieco zbyt drobnymi kroczkami w staromodnych dwukolorowych lakierkach. Wyciągnął rękę i przywitał się z nimi kolejno. Gdy ściskał dłoń Niki, zdawało się nawet, że zamierza cmoknąć ją w wierzch owej dłoni. Jednak zrezygnował i wskazał całej trójce miejsca na dobrze im znanej skórzanej kanapie. Sam usiadł w fotelu.

— Cieszę się bardzo, że to właśnie wy zajmiecie się naszą prezentacją. Wiecie, na czym polega pomysł?

Przyjaciele pokręcili przecząco głowami.

— Zbliża się okrągła rocznica urodzin profesora Stefana Kuszmińskiego, patrona naszej szkoły. Dokładna data nie jest znana, więc przyjęliśmy umownie, że rocznica jest w przyszły poniedziałek. Uroczysty apel odbędzie się na drugiej lekcji. To ważna okazja, więc lepiej, żeby wszyscy byli wyspani, prawda?

— Prawda — odparł automatycznie Net i szybko zamknął usta.

— Cieszę się, że się zgadzamy — ucieszył się dyrektor, po czym uzupełnił — dodam, że dyrekcji, czyli mnie, bardzo zależy na tym, żeby wszystko wyszło idealnie. Zaprosiliśmy dziennikarzy. Nie będzie w tym wiele przesady, jeśli powiem, że to najważniejszy dzień w roku szkolnym. W końcu czym byłaby nasza szkoła bez tak wielkiego i znamienitego patrona. Moim zdaniem, a nawet zdaniem całej rady pedagogicznej…

Dyrektor swoim zwyczajem wygłosił kilkuminutową nudną przemowę. Zdaniem Neta umiejętność mówienia o niczym była jedną z najważniejszych umiejętności przydatnych w dorosłym życiu. Ludzie, którzy potrafili jedno proste zdanie rozbić na pięćdziesiąt złożonych, byli skazani na sukces. Dopiero gdy intonacja dyrektora sugerowała zbliżający się koniec przemowy, Felix, Net i Nika wyszli z trybu automatycznego przytakiwania. Gdyby ktoś zapytał ich wtedy o to, co powiedział dyrektor, nie potrafiliby odpowiedzieć. Jednak ostatnie zdanie Stokrotki zdołało ich naprawdę zaskoczyć:

— Tym bardziej cieszę się, że to właśnie wy zgłosiliście się, aby przygotować tę prezentację.

— Zgłosiliśmy? — zapytał cicho Net.

— Na ochotnika. — Dyrektor wstał i zaczął grzebać w równiutkim stosie papierów, jednej z kilku stert na jego biurku. — To chwalebne. Zaraz przedstawię wam szczegóły.

Przyjaciele popatrzyli na siebie i zrozumieli przykrą prawdę. Gerald ich wkręcił, i to wkręcił w najprostszy z możliwych sposobów. Teraz jechali jak na ścięcie, bo to dziś był ten – uroczysty dla szkoły, a nieszczęsny dla nich – dzień prezentacji.

— No, jechać, niemrawcze! — jęknęła mama, gdy samochód przed nią za wolno ruszył spod świateł.

Felix dyskretnie zerknął na zegarek. Do dzwonka zostało dziesięć minut. Pomysł przedstawiania przyjaciołom nowego samochodu nie wydawał mu się już tak dobry, jak jeszcze wczoraj wieczorem, ale… Net przesunął dłonią po desce rozdzielczej. Mini pachniał nowością. To, co miało być matowe, było idealnie matowe; to, co miało błyszczeć, błyszczało idealnie. Mimo że plastiki w Mini nie były najwyższej jakości, i tak miło się je dotykało. Nowe maszyny mają w sobie coś, czego brakuje starym. Ale stare z kolei, te już przetestowane, sprawdzone i miejscami porysowane, mają coś innego, coś znacznie ważniejszego. To prawie tak jak z przyjaźnią.

Mama wysadziła ich przed wejściem do szkoły niemal równo o ósmej. Po szarych schodach do szarej szkoły wbiegali inni spóźnialscy. Przyjaciele wysiedli. Net elegancko podał Nice dłoń, by ułatwić jej wydostanie się z tylnego siedzenia. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, bo zwykle o takich drobiazgach zapominał.

— Zaczekajcie — Felix powstrzymał przyjaciół, którzy chcieli już wejść do szkoły. — Jeszcze dźwięk silnika.

Mama ostro ruszyła, a Mini rzeczywiście wyemitował dość głośny warkot. Trwało to krótko, bo dwadzieścia metrów dalej zapaliło się czerwone światło.

— Taki większy skuter. — Net uśmiechnął się złośliwie. — Nie no, luz, fajny jest. Nie tak fajny jak stary Saab, ale ujdzie. Aha! — Wyciągnął rękę do Felixa. — Wszystkiego najlepszego.

— Dzięki za pamięć. — Felix uścisnął jego dłoń.

— Ta ironia jest nieuzasadniona. W końcu sam bym sobie przypomniał.

— Chodźcie już — ponagliła ich Nika. — Ja przypadkiem lubię historię.

Felix skinął głową. Zauważył jeszcze, że mama odebrała telefon.

— Nie ma zestawu głośnomówiącego — westchnął. — To się źle skończy.

— Sama głośno mówi — dodał Net, gdy wchodzili po schodach. — Wszędzie widzisz zagrożenia. Skonfiguruj jej telefon, żeby się łączył z radiem samochodowym. To zajmie minutę,

— Jest skonfigurowany, tylko nie chce jej się tego używać. Nie daję jej więcej niż tydzień do pierwszego zarysowania.

W tej samej chwili, w której zadzwonił dzwonek, minęli drzwi. Na szczęście pierwsza była historia, więc dwuminutowe spóźnienie nie stanowiło problemu. Apel ku czci i pamięci patrona szkoły miał się odbyć na drugiej lekcji, by uniknąć scen z pokładającą się z senności widownią. Zbiegli do szatni, aby zostawić kurtki, i dotarli do pracowni historycznej w chwili, gdy profesor Cedynia dopiero otwierał dziennik. Nie zwrócił uwagi na ich wejście. Zmęczonym głosem odczytał listę obecności, nie zwracając przy tym uwagi na odpowiedzi lub ich brak. Gdyby wszyscy nauczyciele zachowywali się jak profesor Cedynia, dałoby się pewnie przejść całą szkołę ze stuprocentową absencją.

Profesor wstał i spojrzał na mapę.

— Gdzie to morze…? Hm. — Mrużył oczy za grubymi szkłami, próbując odnaleźć interesujący go obszar. — To chyba wisi do góry nogami.

— To mapa Rumunii — zlitował się Oskar.

— A, no tak. Chciałem wam pokazać Gdańsk. Mapa Rumunii stwarza tu pewien problem. Czy ktoś mógłby…?

Uczniowie wodzili po sobie wyczekującymi spojrzeniami. Wreszcie wstała Nika, przyniosła z szafki na mapy tę właściwą, przedstawiającą współczesną Polskę, i zawiesiła ją na mapie Rumunii.

— O, dziękuję — powiedział z kilkusekundowym opóźnieniem historyk. — Tak będzie łatwiej. Tu jest Gdańsk. — Wskazał Łebę. — Czy macie pojęcie, czym byłaby teraz Polska, gdyby nie masowe protesty opozycji demokratycznej na wiele lat przed waszym urodzeniem? Niezadowolenie społeczne z ustroju i rządów PZPR objawiało się w całym kraju strajkami i demonstracjami. W Gdańsku w sierpniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku osiągnęło taki poziom, że stało się realnym zagrożeniem dla władzy…

Uczniowie zajęli się własnymi sprawami. Byli przyzwyczajeni do przynudzania historyka i wiedzieli, że przez większą część lekcji będą słuchać jego monotonnego głosu przerywanego jedynie krótkimi spontanicznymi drzemkami.

— Na pewno wszystko gra z prezentacją? — zapytał szeptem Felix.

— Luz — odparł Net. — Sprawdzałem trzy razy. — Było to oczywiście nieprawdą. — A jak model?

— Jeden tryb się zacina. Poprawię przed pokazem.

— Uciszcie się — poprosiła Nika. — To jest ciekawe.

— Przecież to historia najnowsza. — Net machnął ręką. — Masz to na wierzchu sterty makulatury w piwnicy.

— Porozumienia sierpniowe podpisano ponad trzydzieści lat temu.

— To zajrzyj na spód sterty.

Przyjaciele zamilkli. Zdali sobie bowiem sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że rozmawiają za głośno, a po drugie, że profesor Cedynia przestał mówić i patrzy na nich.

— Nie interesuje was nasza historia?

Sam fakt, że nauczyciel historii zwrócił uwagę na coś poza swoim biurkiem, było na tyle zaskakujące, że Net odpowiedział dopiero po chwili:

— To było tak niedawno, że… to jeszcze nie historia.

Reszta klasy była nie mniej zaskoczona. Wszyscy patrzyli to na przyjaciół, to na nauczyciela.

— Historia dzieje się teraz — powiedział Cedynia. Westchnął i dodał — nie doceniacie czasów, w których żyjecie. — Odchrząknął, oklapł po swojemu i zerknął na mapę za sobą. — O czym to ja…? Aha. Rumunia… więc upadek reżimu Ceauşescu doprowadził do demokratycznych… Zaraz, co tu robi Bałtyk?

* * *

Sala gimnastyczna była przystrojona uroczyście. Właściwie sprowadzało się to, jak zawsze, do ustawienia kilku stołów i nakryciu ich zielonym suknem, które już nawet było wygniecione w miejscu styku z narożnikami blatów. Na środku, w przejściu między rzędami foteli, jak zwykle stało biureczko z laptopem i rzutnikiem obsługiwanym przez Eftepa. Wyjątkiem był parawan, również z zielonego sukna, za którym znajdowało się zaplecze prezentacji w postaci stołu i krzesła oraz wielki tort. Tort na chromowanym restauracyjnym wózku miał być niespodzianką, którą wszyscy zostaną poczęstowani po prezentacji.

— Przynajmniej szybko zapomną, co im prezentowaliśmy. — Net wskazał głową tort. — Może i lepiej. Czujesz się dowartościowany, że Kuszmiński ma urodziny tego samego dnia, co ty?

— Przecież to fikcja — odparł Felix. — Zresztą ja mam imieniny.

Nika siedziała na blacie obok laptopa i majtając nogami, próbowała powtarzać z kartek swój tekst. Coś jednak nie dawało jej spokoju.

— On nigdy się tak nie zachowywał — powiedziała wreszcie.

— Kto? — Net klepał w klawisze laptopa. — Cedynia?

— Tak. W jednej chwili pozbył się całej senności i popatrzył na nas tak… bystro.

— Tylko mi nie mów, że masz złe przeczucia.

— Nie… — pokręciła głową. — Chociaż właściwie…

— To dlatego, że za głośno się oburzałaś, że ja jestem za głośno.

— Może i tak… Dobra. Skupmy się na prezentacji.

Wróciła do czytania. Na drugim końcu stołu Felix poprawiał swoją maszynę. Mruczał przy tym coś pod nosem.

— Znalazłem w sieci film, w którym Kuszmiński macha do kogoś ręką. — Net kliknął i na ekranie laptopa pojawił się czarno-biały mężczyzna koło pięćdziesiątki. Miał okulary i szpiczastą bródkę.

Nika z zaskoczeniem spojrzała na ekran.

— Oczywiście, że to nie on. — Net bagatelizująco machnął ręką. — Ale nikt się nie pozna. Wywaliłem węgierski dialog, więc luz. Z początku się ciął, kiedy gościu machał. Poprawiłem i bangla teraz jak prawdziwy.

Nika nie zdążyła powiedzieć, co o tym sądzi, bo za parawanem pojawił się Eftep, nauczyciel informatyki, z kablem zakończonym wtyczką monitorową.

— Musimy zsynchronizować moment włączenia rzutnika — powiedział.

— Możemy go włączyć już teraz — odparł Net.

— To będzie nieprofesjonalnie wyglądało. Włączę, dopiero jak będziesz uruchamiał prezentację. Dasz mi znak.

— Machnę ręką — powiedział Net i pokazał ruch, jakim dawano sygnał do startu biegaczom w czasach, gdy nie używano jeszcze pistoletów startowych.

Mina Eftepa świadczyła o tym, że ten sygnał nie bardzo mu odpowiada. Sam nie miał jednak innego pomysłu, więc skinął głową i odszedł. Net wpiął wtyczkę i zerknął na Felixa.

— Jak tam?

— Jeden trybik się zacina i może trzeba będzie popchnąć w krytycznym momencie — powiedział Felix, nie zwracając uwagi na słowa Niki. — Mało elegancko to będzie wyglądało. — Spojrzał na przyjaciół. — Czyli jak? — nie wytrzymał. — Fajny jest ten Mini?

— Fajny, może i fajny — odparł Net znad klawiatury. Popijał sok pomarańczowy z małej butelki. — Fajniejszy i tak jest Saab mojego taty. Ma z piętnaście lat, ale jedziesz jak w poduszkowcu.

— Mój też powtarza, że dziś już takich samochodów nie robią.

— Możecie przez chwilkę nic nie mówić — poprosiła Nika. — Mam do wkucia na pamięć piętnaście zdań.

— Tyle że waszym Land Roverem to się jedzie jak traktorem. — Net zignorował jej prośbę.

— Teraz już nie — zaprotestował Felix. — Teraz ma zawieszenie pneumatyczne od Range Rovera.

— Ale potraficie nudzić — przerwała im Nika, opuszczając kartki. — Skupcie się na pracy. Za trzy minuty zaczynamy.

W ostatecznym rozrachunku okazało się, że nie wyjdą na tym tak źle. Za poprawnie wykonaną prezentację nagrodą było podniesienie o pół stopnia ocen semestralnych z polskiego, historii i fizyki. O ile Nika nie miała problemu z polskim ani z historią, a Felix z fizyką, o tyle Net źle wypadał ze wszystkiego. Z wyjątkiem matematyki. Warunkiem była jednak poprawnie wykonana prezentacja.

— Chyba wgrałem tu starą wersję… — Net klawiszował intensywnie. — Tak, to wersja sprzed ostatnich poprawek. Tamta jest na komputerze w domu. Może zdążę ściągnąć…

— Nie da rady. Mamy trzy minuty.

— Te głąby nie zauważą różnicy — przyznał Net. — Chociaż w nowej wersji dodałem takie śmieszne przejście pod koniec… Czekaj, pamiętam, co zmieniłem.

— Proszę… — Nika znów przerwała powtarzanie tekstu. — Teraz przynajmniej działa. Coś się zaraz pomyli.

— Nie bój, mała, nic się nie pomyli — zapewnił ją Net. — Nazywam pliki tak, żeby od razu wiedzieć, który jest najważniejszy. Te cztery wykrzykniki na początku oznaczają, że to najnowsza wersja.

— A jak nazwiesz jeszcze nowszą wersję?

— Dodaję kolejny wykrzyknik. Proste. Zresztą i tak najpierw wychodzi Felix.

— Poprawię jeszcze tylko ten trybik, który się zacinał — mruknął Felix, gmerając we wnętrzu urządzenia.

— Lepiej zostaw… — Nika spojrzała na nich błagalnie. — Zostawcie wszystko, jak jest. Wiecie, że lepsze jest wrogiem dobrego. To całkiem trafne przysłowie, więc…

Nie zdążyła dokończyć, ponieważ trybik, wystrzelony rozprężającą się sprężynką, zniknął. Z boku rozległo się ściszone ciamk!.

— Hm… — Felix wyprostował się i spojrzał na stojący obok tort.

— Słodycze szkodzą na zęby — podsumował Net. — Na kogo padnie, na tego chrup.

Za zasłonę zajrzał Oskar. Ocenił przygotowania:

— Czyli będzie jak zwykle, bez rewelacji.

— Te matoły i tak tego nie docenią — powiedział ze złością Net. — Przyszedłeś nam poprzeszkadzać?

— Przyszedłem wam powiedzieć, że na sali słychać wszystko, co mówicie.

Net zniżył się trochę na swoim krześle. Na szczęście parawan szczelnie oddzielał go od widowni. Nauczyciele zajmowali już miejsca za stołem. Pan Czwartek, przechodząc obok przyjaciół, pokazał kciukiem good luck. Oskar wrócił na miejsce, a zamiast niego pojawiła się Jola Chaber, wychowawczyni drugiej „a”.

— Jak idzie? — zapytała, po czym zauważyła — chłopcy, mogliście się jakoś bardziej elegancko ubrać.

— Po co? — zdziwił się Net. — Przecież wszyscy wiedzą, jak wyglądamy.

— A jak wam idzie?

— Będzie spoko, psze pani. — Net z wysuniętym językiem wpisywał komendy do linii programu prezentacji. — Jeszcze tylko ostatni szlif tego brylantu.

Wychowawczyni oceniła stan przygotowań i pełna złych przeczuć, odeszła.

— Wy macie dobrze — odezwał się cicho Net. — Możecie się ubierać, jak chcecie. A my – marynarka i krawat.

— Nikt ci nie każe nosić krawata — zauważyła Nika.

— Aha. Czyli jeśli chcę być niezależny i pokazać mój buntowniczy charakter, mogę wybrać opcję „b” i założyć muszkę.

— Wybierz zawód, w którym możesz się ubierać, jak chcesz.

— To głęboko niesprawiedliwe.

Nika odłożyła swoje kartki na blat obok komputera i spojrzała na Felixa.

— Została minuta — przypomniała błagalnym tonem.

— Bez tego trybiku nie będzie działać — Felix pochylił się nad tortem.

Nika klęknęła i wpatrywała się w puszysty krem. Nie dało się dostrzec miejsca trafienia.

— I tak najpierw leci prezentacja z komputera — pocieszył ją Felix. — Jak ci idzie?

Net machnął tylko ręką, przy okazji przewracając butelkę i wylewając resztkę soku. Chwycił pierwszą z kartek z referatem Niki i wytarł nią sok, nim podciekł pod laptop. Wyjrzał przez szczelinę parawanu i dotarła do niego powaga sytuacji. Zmiął kartkę w kulkę i rzucił pod wózek z tortem. Zaczął klikać ze zdwojoną prędkością, zapisując kolejne zmiany w plikach z coraz większą liczbą wykrzykników na początku nazwy.

Na podwyższenie wszedł dyrektor Stokrotka i rzucił optymistyczne spojrzenie za parawan. Net szybko przybrał minę profesjonalisty, który doskonale wie, co robi i nad wszystkim panuje. Pod jego skórą jednak wzbierał niepokój, który mogła ukoić chyba jedynie szybka ucieczka poza zasięg wzroku zebranych.

— Droga młodzieży — zaczął uroczyście dyrektor. — Uczniowie Szkoły Numer Trzynaście imienia Profesora Stefana Kuszmińskiego, przyjaciele. Zebraliśmy się tu z okazji szczególnej okazji, która jest okazją do…

Nika wodziła dramatycznym wzrokiem od Felixa do Neta, i z powrotem. Felix z zaciętą miną nakłuwał tort czymś, co wyglądało jak niezbyt starannie rozprostowany druciany wieszak. Net mamrotał pod nosem i z szaleństwem w oczach na przemian to pastwił się nad klawiaturą, to gapił w linijki kodu.

— Początek prezentacji działa w wersji z jedenastoma wykrzyknikami — mruczał pod nosem, nachylając się do ekranu i licząc wykrzykniki. — To chyba ten. Ale wywala się końcówka, więc ją wezmę z piętnastowykrzyknikowca… albo szesnasto… Dobra, i to zapiszę jako dwudziestojednowykrzyknikowiec.

Wszystko zmierzało w stronę nieuchronnej katastrofy. Gdy Nika napotkała wzrok dyrektora, dotarły do niej jego słowa sprzed sekundy, z których ostatnim było „Mickiewicz”. Nagle poczuła tremę. Jeszcze przed chwilą jej nie było, a teraz była. I to potężna. Nika przełknęła ślinę, spojrzała na klikającego zapamiętale Neta, na gmerającego w torcie Felixa i spróbowała się zmusić do wyjścia zza parawanu. Okazało się to o wiele trudniejsze, niż sądziła. Pisząc i czytając krótki tekst, w ogóle się nie spodziewała, że odczytanie go może jej sprawić jakikolwiek kłopot. Na sali panowała cisza, przerywana chrząknięciami i pojedynczymi szeptami. Dyrektor nadal patrzył na nią wyczekująco. Przecież to proste: ma tylko podejść do mikrofonu ustawionego obok stolika przeznaczonego dla Felixowego modelu i powiedzieć tych kilka zdań. Gdzie tu trudność?

Odetchnęła, odkleiła podeszwy od podłogi i wykonała pierwszy krok. Potem już poszło gładko. Po prawej stronie miała stół z ciałem pedagogicznym, po lewej milczących, wpatrzonych w nią uczniów. Mechanicznym krokiem doszła do dyrektora, który z ulgą oddał jej mikrofon, i stanęła twarzą w twarz z tłumem uczniów całej szkoły. Przełknęła, nabrała powietrza i otworzyła usta, by sprawnie i bez zająknięcia wyrecytować krótki referacik. I zamknęła usta. W głowie miała pustkę. Odchrząknęła, by zyskać na czasie, a jej chrząknięcie powtórzyły głośniki. Spojrzała na ukrytego za parawanem Neta, wciąż klikającego i mruczącego pod nosem. Net poczuł na sobie jej wzrok i posłał jej dramatyczne spojrzenie. Z jego ust wyczytała „Minuta. Mów coś”. Jaka minuta? Tu sekunda to wieczność! Ukłoniła się, uniosła palec, by pokazać, że zaraz wraca, i szybkim krokiem weszła za parawan.

— Co robisz? — syknęła. — Puść tę prezentację.

— Zapomniałem, jak się nazywała jedna zmienna… — mruknął Net, przewijając na ekranie linie kodu. — Chwila i będzie. Wracaj tam.

Machnął ręką, by szła do mikrofonu, i zrozumiał swój błąd. Eftep skinął głową i włączył rzutnik. Nad głowami ciała pedagogicznego pojawił się obrazek z netowego pulpitu przedstawiający Ostatnią Wieczerzę z bohaterami Gwiezdnych wojen zamiast apostołów.

— Puść tę wersję bez zabawnego końca — błagała Nika.

— Ale ja właśnie w niej grzebię. Mów im coś.

Nika poczuła, jak opadają jej ramiona. Spojrzała błagalnie na Felixa – był zajęty nakłuwaniem tortu multitoolem. Podeszła do niego i zapytała szeptem:

— Możesz to teraz uruchomić?

— Bez tego trybiku nie da rady — Felix z zapałem sondował tort. — Nie mógł się wbić głęboko…

Nika dała uspokajające znaki dyrektorowi i chwyciła swoje kartki. Trudno, przeczyta, zamiast wyrecytować. Ale…

— Gdzie pierwsza? — zapytała Neta.

— Zacznij od drugiej. Sok się wylał…

— Nie wierzę…

Z boku rozległ się przeraźliwy pisk. Nika i Net spojrzeli na Felixa, który teraz małym wykrywaczem metalu badał tort.

— Przypomniałem sobie, że go mam — wyjaśnił szeptem. — A tryb jest gdzieś tu. — Wskazał palcem połowę wysokości tortu. — I niezbyt głęboko.

Odłożył wykrywacz i sięgnął po łyżeczkę. Wbił ją w tort i delikatnie wyjął kawałek, który odłożył na talerzyk z taką troską, jakby miał zamiar potem włożyć go na miejsce. Pisk powtórzył się. Tym razem trwał dłużej i ewidentnie nie pochodził z wykrywacza. Nika uniosła prawą dłoń i zauważyła, że trzyma w niej mikrofon. Włączony mikrofon.

— O nie… — powiedziała, a głośniki powtórzyły za nią.

Obejrzała się i napotkała wielkie jak spodki oczy dyrektora i nauczycieli.

— Gotowe, jedziemy z tą porutą — oznajmił cicho Net. Cicho, ale przypadkiem prawie bezpośrednio do mikrofonu, z którego obecności nie zdawał sobie prawy. Nika szarpnięciem cofnęła mikrofon, by Net nie powiedział nic więcej. Trąciła butelkę, która znów się przewróciła, i Nika patrzyła, jak butelka, niczym na zwolnionym filmie, toczy się w stronę brzegu stołu. Dziewczyna wyciągnęła ramiona, by ją złapać, ale trzymała przecież mikrofon. Net również rzucił się, by łapać butelkę. Niestety, w obliczeniach nie uwzględnił tego, że sam przy tym stole siedzi. Podbił blat, posyłając tym samym butelkę jeszcze szybciej na ziemię. Zdołał złapać laptop, ale krawędź blatu trąciła parawan. Parawan zachwiał się, chwilę bujał w niepewności, po czym z hukiem zwalił się na podłogę, odsłaniając całe zaplecze prezentacji jak w stop-klatce: Nikę zamarłą w pozycji pianisty przy niewidzialnym fortepianie, Neta przewieszonego przez przekrzywiony stół w beznadziejnej próbie złapania butelki i Felixa drążącego łyżeczką jamę w torcie.

W zupełnej ciszy słychać było tylko toczącą się butelkę. Potem maszyna Felixa spadła, roztrzaskując się i wystrzeliwując w powietrze kilkanaście trybów. Z głośników rozległa się muzyka rozpoczynająca prezentację. Net spojrzał na laptop, który trzymał w prawej dłoni, a dokładniej na kciuk naciskający klawisz „enter”.

— Ups… — zdążył jeszcze powiedzieć, nim prezentacja ruszyła.

Fałszywy Kuszmiński powiedział coś po węgiersku i uniósł dłoń w geście pozdrowienia. I wtedy film się zaciął.

— O jeden wykrzyknik za daleko… — szepnął Net.

Na filmie powtarzała się w kółko półsekundowa sekwencja: ostatnia węgierska sylaba i urwany ruch ręki. Dawało to efekt, jakby fałszywy profesor próbował ciosem karate upolować komara.

— Niezły psychodel — zauważył na głos siedzący w pierwszym rzędzie Gilbert.

To wystarczyło, by cała sala wybuchła śmiechem, od którego zatrzęsły się szyby.

* * *

— Awaria rzeczywistości — podsumował Net, gdy siedzieli na schodach prowadzących do sali gimnastycznej. — Raz na wozie, raz we wodzie.

Felix przytaknął smutno, bawiąc się ostatnim ocalałym trybem. Nika tylko westchnęła.

Wymknęli się z sali gimnastycznej, nawet nie próbując tortu. Dyrektor nie skarcił ich, nie zagroził konsekwencjami, tylko wyszedł na środek i jak gdyby nigdy nic wygłosił pięciominutową przemowę zachwalającą dokonania naukowe profesora Kuszmińskiego, wyrażając przy tym nadzieję, że uczniowie pójdą w jego ślady. Eftepowi znacznie więcej czasu zajęło zorientowanie się, że należy wyłączyć rzutnik z węgierskim karateką. Sala zareagowała na to pomrukiem zawodu. Dopiero wtedy Net wypiął wtyczkę z laptopa i przyjaciele dyskretnie wycofali się poza zasięg wzroku kolegów i nauczycieli.

Zabrzmiał dzwonek, więc szybkim krokiem przemieścili się w mniej eksponowane miejsce. Było to błędem, ponieważ później musieli stamtąd dotrzeć do sali polonistycznej, przechodząc przez kolejne korytarze i schody, mijając przy tym chyba połowę uczniów szkoły. Zapewne nikt z nich nie miał pretensji o to, co się stało – przecież wyszło lepiej, niż można się było spodziewać, bo wpadki zawsze są najciekawsze. Jednak spojrzenia rzucane im na korytarzu przez innych nie były miłe. Takimi spojrzeniami zwykle obdarza się opóźnione w rozwoju dziecko.

Dotarli do pustej jeszcze sali i z ulgą usiedli na swoich miejscach.

— Oby to do nas nie przylgnęło — mruknął Net. — Musimy teraz zrobić coś megapozytywnego. Wysłać kanapki do Afryki, czy coś.

— Musimy przeprosić Stokrotkę — odparła Nika.

— No coś ty?! Po co? I tak nici z podwyższonych ocen.

— Zawiedliśmy jego zaufanie.

— Cała szkoła uważa nas za retardów, a ty chcesz, żebyśmy jeszcze przepraszali? — Net zdecydowanie pokręcił głową. — Świat powinien nas przeprosić za opresyjne prawa Murphy’ego3.

— Więc o to chodziło! — wykrzyknął niespodziewanie Felix i zaczął grzebać w plecaku. — Już rozumiem.

Net i Nika spojrzeli na niego, oczekując odkrywczego wyjaśnienia przyczyny ich niepowodzenia.

— Wiem, gdzie tkwił błąd. — Felix otworzył brudnopis i przekartkował strony zarysowane schematami maszyn. — Zastosowałem złe łożyskowanie. Dlatego tryb się zacinał.

Net z rezygnacją oparł czoło o blat.

— Przyjaźnię się z mutantami — powiedział sam do siebie.

Do sali wszedł Oskar.

— Rewelka — rzucił od progu. — Z miejsca, gdzie siedziałem, głowa Stokrotki wyglądała jak wielki łysy kokos, który próbuje rozbić ten węgierski Chuck Norris. Doskonała robota.

— Serio? — Net uniósł głowę i spojrzał na Oskara z nadzieją. — Naprawdę dobrze wyszło?

— Jasne, nie kadzę. Masz pożyczyć dwie dyszki do jutra?

— Coś tak czułem… — Net posmutniał, wygrzebał z kieszeni zwinięty niemal w kulkę banknot i wręczył koledze. — Nie wydaj na głupstwa.

Ku zaskoczeniu przyjaciół nikt z klasy nie zamierzał się z nich ani wyśmiewać, ani żartować. Wyglądało, jakby wszyscy kolejno wchodzący do sali zapomnieli, co się wydarzyło.

— Impreza kręci się od osiemnastej? — zapytała Aurelia, szczerząc olśniewająco białe zęby.

Felix przytaknął z uśmiechem. Nika wstała i odciągnęła Neta za łokieć w kąt.

— Felix zaprosił Aurelię? — zapytała szeptem.

— Nie wkurzaj się. Zaprosił wszystkich. Jest dobrym człowiekiem.

— Więc także Geralda.

Net spoważniał.

— Po namyśle — powiedział — jest złym człowiekiem.

— Może zapraszać kogo chce, to przecież jego urodziny. Imieniny. A my musimy jeszcze kupić prezent.

— Tak to jest, jak się zostawia wszystko na ostatnią chwilę — pokiwał głową Net.

— Trzy razy chciałam jechać w zeszłym tygodniu i w jeszcze poprzednim…

— Ojtam, ojtam. Przecież to proste. On się ucieszy z byle śrubokrętu z gwizdkiem.

— Chyba jednak nie. Nie możemy mu kupić czegoś na odwal.

Dalszą rozmowę przerwał dzwonek. Do klasy weszła pani Jola. W żaden sposób nie skomentowała katastrofy sprzed kilkunastu minut. Powiodła spojrzeniem po klasie.

— Gdzie jest Gerald? — zapytała.

— Pojechał do dentysty — wyjaśnił Lambert. — Złamał ząb na torcie.

Z końca sali dobiegł diaboliczny chichot. Szybko ucichł.

— Przepraszam — bez cienia skruchy w głosie powiedział Net. — To takie smutne…

— Nieładnie tak się śmiać z czyjegoś nieszczęścia — zauważyła wychowawczyni.

— To nerwowa reakcja na stres. Mam to też na pogrzebach. Myślałem raczej o tym, że przy tej okazji… — Net zamachał dłońmi, szukając ciągu dalszego. — No, że dentysta sprawdzi mu ogólny stan uzębienia i to pomoże uniknąć… na przykład leczenia kanałowego w przyszłości. Mniej cierpienia, szczęśliwszy człowiek. Samo dobro. Dlatego się zaśmiałem. Ucieszyłem.

Ze względu na miłość autora do motoryzacji i jego wrodzoną krnąbrność, w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą. [wróć]

PR – Public Relations zajmuje się kształtowaniem stosunków działającego publicznie podmiotu z jego otoczeniem. [wróć]

Prawa Murphy’ego – zbiór popularnych, często humorystycznych powiedzeń, sprowadzających się do założenia, że sprawy pójdą tak źle, jak to tylko możliwe. [wróć]

2. Nudy, jak zwykle

Net i Nika szli starą uliczką w tej części Woli, gdzie zachowało się sporo przedwojennych kamienic. Niektóre były w kiepskim stanie technicznym lub wręcz niszczały, opuszczone. Teraz sąsiadowały z pasującymi jak pięść do nosa nowoczesnymi, za to w większości zwykle brzydkimi budynkami mieszkalnymi i biurowcami. Samochody parkowały wszędzie, czasem prosto przy krawężniku, ale częściej przynajmniej dwoma kołami na chodniku. Niektóre zupełnie bez powodu zajmowały niemal cały chodnik. Przyjaciele z trudem szli obok siebie, co chwilę trzeba było bowiem omijać samochody i psie kupy, które wyłoniły się spod stopniałego śniegu.

— Gilbert opowiadał, że jego ojciec zawsze nosi w kieszeni lateksową rękawiczkę — odezwał się Net. — Jak czyjś pies zrobi kupę na chodniku niedaleko ich domu i właściciel psa nie sprzątnie, to pan Kurtacz zakłada tę rękawiczkę, podnosi kupę i wkłada mu ją do kieszeni.

Nika parsknęła śmiechem.

— Łe…. Obrzydliwe.

— Ale mają najczystszą ulicę w Warszawie. — Net rozglądał się po okolicy. — Rękawiczka jest ponoć jednorazowa. Pamiętasz, jak się nazywał ten niesklep? M-65? AK-47? B-52?

— Pamiętam, że był w suterenie — odparła Nika. — I pamiętam, że nie było w nim nic, co sama chciałabym dostać.

— Wczuj się trochę. Przecież nie damy Felixowi lokówki. I tak o naszym zapomni, jak dostanie prezent od ojca.

— Wiesz coś?

— Wiem od mojego, że obaj coś szykują na wieczór. Ale znasz go. Jak coś jest top top top secret, to nie puści pary.

— Jest!

Niesklep nazywał się „T-34” i wyglądał tak, jak go zapamiętali z poprzedniej wizyty, kiedy przyprowadził ich tu Felix. W miniaturowej witrynie demobilu tłoczyły się obok siebie wojskowe chlebaki, hełmy, pordzewiałe bagnety, łuski po pociskach, modele czołgów i masa innego drobiazgu. Netowi zaświeciły się oczy, za to Nika wyglądała, jakby miała właśnie wejść do dentysty.

Wąskimi schodkami, przez malutkie drzwi zeszli dwa metry poniżej poziomu ulicy. Po pokonaniu krótkiego przewężenia znaleźli się w niskim, lecz całkiem sporym pomieszczeniu. Rzeczywiste jego rozmiary trudno było ocenić z powodu ilości zgromadzonych tu przedmiotów: od mundurów wszystkich armii świata, poprzez plecaki, zwoje lin, aż po gabloty z dziesiątkami naszywek, przypinek, klamerek i pasków. Oddzielną witrynę zajmowały karabiny, pistolety i noże taktyczne. W słabym oświetleniu zakamarki pomieszczenia ginęły w mroku.

— Jak sklepik osiedlowy w Kabulu — podsumował Net.

W rogu coś się poruszyło i zupełnie znikąd pojawił się tam niski mężczyzna w mundurze moro.

— O, przepraszam. — Nika wzdrygnęła się. — Nie zauważyliśmy pana.

— Bardzo dobrze. Do tego właśnie służy kamuflaż. — Sprzedawca poklepał się po mundurze. Był to sierżant Papryka, którego poznali podczas poprzedniej wizyty w sklepie. Wyglądał jak dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka, tylko bardziej – był niższy, grubszy, bardziej łysy i starszy. — Czym mogę służyć?

— Szukamy prezentu. — Net podniósł z biurka zieloną puszkę z przyciskiem na górze. — Co to jest?

— Mina przeciwpiechotna.

Net zbladł i ostrożnie odłożył puszkę.

— Nie ma ładunku — wyjaśnił sierżant. — Ale jak się na nią nastąpi, wydaje metaliczne kliknięcie. Potrafi nastraszyć włamywacza.

— Felix ma w domu wiele rzeczy, które znacznie bardziej potrafią nastraszyć włamywacza.

— Felix? — zastanowił się sierżant. — Przez „x” na końcu?

— Ten sam.

— A, to mój stały klient. No, częściej oglądacz niż klient, ale… stały.

— To może nam pan doradzi, co mu kupić na prezent — poprosiła Nika. — Zna pan dobrze jego gust.

— Mam tu rzeczy do sprzedania, do wymiany, do oddania w dobre ręce, a nawet takie, które jak weźmiecie, to chętnie dopłacę — wyrecytował swój slogan sprzedawca. — Najchętniej te radioaktywne.

Przyjaciele spojrzeli po sobie ciut niepewnie.

— Żartowałem. — Sierżant wyszczerzył zęby. — Może plecak modułowy molle? — Wskazał plecak obszyty masą pasków. — Dziś kupujecie plecak, a podróżując po świecie, dokupujecie do niego kolejne kieszenie.

— Cztery stówy? — Nika uniosła brwi. — Mamy osiemdziesiąt złotych.

— To może krawat taktyczny? — Niesprzedawca wyjął spod lady krawat moro z kilkoma kieszonkami, przelotkami na naboje, szlufkami, karabińczykami i wszytym kompasem. — Od spodu ma ukrytą piłkę do metalu i otwieracz do konserw. Dyskretny i elegancki. Sześćdziesiąt pięć złotych.

— Zbyt… — Nika szukała odpowiedniego słowa — zbyt elegancki jak dla Felixa. Lepiej… rozejrzymy się.

— Jasne. — Sierżant przytaknął ze zrozumieniem. — Jakby co, siedzę tu i wyjmuję ładunki z pozostałych min.

Zapalił lampkę, która oświetliła stertę puszek na skraju biurka. Przyjaciele szybkim krokiem oddalili się w głąb niesklepu.

— Mina przeciwpiechotna ma chyba mały zasięg rażenia — szepnął Net.

— Wiem tylko, że nie podoba mi się tu — odparła Nika. — Wybierzmy coś i chodźmy.

— Może spodnie? — Net rozsunął wiszące ubrania. — Te mają dużo kieszeni na śrubokręty z gwizdkami, czy co tam będzie chciał nosić.

— One są używane! — zauważyła Nika.

— Bo to demobil.

— Ale są droższe od nowych.

— Bo to demobil.

— Chcesz kupić na prezent używane spodnie?

Net zastanowił się.

— Fakt. Źle brzmi.

Od strony biurka rozległ się odgłos upadającego metalowego przedmiotu i zduszone przekleństwo. Przyjaciele zmartwieli.

— Chodźmy już, co? — zaproponował Net. — Kupimy jakiś badziew w bezpieczniejszym miejscu.

Nika nie zamierzała oponować. Porzucili oglądanie dalszych czeluści demobilu i ruszyli do drzwi trasą jak najbardziej odległą od biurka, sierżanta i min przeciwpiechotnych. Nagle Net zatrzymał się gwałtownie, zagapiwszy się na leżące pod ścianą jedne na drugich części starych maszyn. Szturchnął Nikę łokciem i wskazał metalowy sześcian wielkości akumulatora samochodowego. Obudowę pokrywały zegary, lampki, pokrętła i przełączniki.

— Kuchenka elektryczna z czasów drugiej wojny światowej — wyjaśnił nieproszony o to niesklepikarz. — Nie działa. Oddam za dwie stówki.

— Za dwie stówki? — Net nie spuszczał wzroku z przedmiotu. — Przecież nie działa.

— Ale jest stara. Felix tylko się ucieszy, że może ją naprawić. Spuszczę ze dwie dychy, ale nie więcej.

— Mamy osiemdziesiąt złotych.

— Sto pięćdziesiąt i jest wasza.

— Fizycznie mamy osiemdziesiąt jeden pięćdziesiąt — oświadczył twardo Net. — Chyba że przyjmie pan w rozliczeniu nieskasowane bilety. Nawet do bankomatu nie możemy skoczyć.

— Sto — rzucił z przykrością sierżant. — Taniej nie mogę, bo dopłacę. Chyba że… — Podrapał się w brodę. — Chyba że weźmiecie dwie miny przeciwpiechotne. Te z ładunkiem kosztują minus dziesięć. Bez gwarancji, że wybuchną, kiedy potrzeba — dodał na zachętę, po czym uzupełnił znacznie ciszej — i bez gwarancji, że nie wybuchną, kiedy nie trzeba.

Net i Nika popatrzyli na siebie i jednocześnie pokręcili głowami. Pożegnali się i szybko wyszli.

— Facet sam nie wie, co ma w niesklepie — stwierdził ponuro Net. — Kolejny dowód na to, że każdy dobry uczynek wraca do ciebie nuklearnym bumerangiem. Gdybym nie pożyczył dwudziestu złotych Oskarowi, mielibyśmy z dyńki. Szkoda. Nawet niedziałające Kryształowe Serce to byłby doskonały prezent.

* * *

Centrum handlowe przywitało ich nieustającą nigdy atmosferą bliżej nieokreślonych świąt, na które trzeba kupować wciąż nowe prezenty. Tym razem nie było to dalekie od prawdy. Stanęli w wielkim hallu, nie wiedząc, w którą stronę iść.

— Nie lubię tłumu — powiedziała Nika. — Zróbmy to szybko.

— Problem z centrum handlowym jest taki, że jest tu cała masa rzeczy, które mógłbym kupić — odparł Net — ale bardzo mało rzeczy, które naprawdę chciałbym kupić.

— Zapisz to w kajeciku ze złotymi myślami. A teraz wymyśl, co kupić powinniśmy. Mamy dwie godziny.

Net spojrzał na zegarek, którego nie miał. Spojrzał więc na wyświetlacz telefonu i rzeczywiście, była już czwarta. Pociągnął Nikę do pierwszego lepszego sklepu. Wpadli w regały ze spodniami.

— Takie same jak w demobilu — zauważyła dziewczyna.

— Tylko z gorszego materiału i trzy razy droższe. Tyle kosztuje metka.

W kolejnych sklepach nie było wcale lepiej. Po czterdziestu minutach Net stanął pod ścianą i zamknął oczy.

— Nie spodziewałem się, że tak trudno będzie coś znaleźć w miejscu, gdzie są ze dwie setki sklepów.

— Bo to miejsce, gdzie łatwo wydać pieniądze — przyznała Nika — ale trudno kupić coś sensownego.

— Mogliśmy brać te miny przeciwpiechotne.

Po krótkim odpoczynku weszli do księgarni i skierowali się do regału z fantastyką. Przejrzeli okładki i opisy kilkunastu książek i nie znaleźli niczego, co na pewno spodobałoby się Felixowi.

— Nie wiemy, co ma na półce — stwierdziła Nika. — Nie zrobiliśmy rozeznania. — Podeszła do następnego regału. — Może poradnik?

— Po co? Przecież Felix wszystko wie.

Nika sięgnęła po poradnik Jak schudnąć bez diety i ćwiczeń. Otworzyła i przekartkowała. Na każdej stronie był taki sam napis „Nie da się”. Odłożyła książkę i ruszyła w stronę wyjścia.

— Chodź. Mam pomysł.

— Jak mu kupimy tanią wiertarkę w hipermarkecie, to pomyśli, że go bardzo nie lubimy — zaznaczył Net.

— Nie chcę mu kupować żadnej wiertarki.

Dotarli do witryny sklepu papierniczego. Nie był to zwykły sklep, gdzie kupuje się szkolne zeszyty i cyrkle, ale raczej taki, gdzie przede wszystkim wydaje się pieniądze.

— Sklep papierniczy. — Net ogarnął wzrokiem wystawę. Nie udało mu się znaleźć na niej ani jednego przedmiotu, który by go zainteresował. — Chcesz mu kupić nowe pióro wieczne? W takim za osiem dych na pewno nie będzie polskich znaków.

Nika spojrzała na niego z rozbawieniem.

— Aż takim lamerem nie jestem.

Miała zamiar wejść do sklepu, ale prawie wpadła na Aurelię.

— O, cześć! — Uśmiechnęła się zaskoczona, ale zaraz spoważniała.

— Znów spotykamy się w galerii handlowej — stwierdziła Aurelia. — Przychodzisz tu oglądać wystawy?

— Raczej ludzi, których sensem życia są zakupy.

— Dziewczyny… — Lucjan objął ramieniem Aurelię. — Nie zaczynajcie znowu. Macie już prezent?

— Klaruje się nam koncepcja — odarł Net, również obejmując Nikę.

Wyglądało to trochę tak, jakby Lucjan i Net nie chcieli dopuścić do bliższej damskiej konfrontacji, choć nikt nie miał zamiaru nikogo bić. Prawdopodobnie.

— Prezent będzie szczególny — powiedziała zimno Nika. — I drogi. Rozbiłam skarbonkę.

Aurelia patrzyła na koleżankę spod przymrużonych powiek.

— Mogą nie przyjąć zapłaty w pięciogroszówkach — odpaliła.

— Lepsze pięciogroszówki niż karta kredytowa ojca.

— Nieważne, skąd są pieniądze, ważne, że są. — Aurelia wyswobodziła się z objęć Lucjana, ale zaraz wzięła go za rękę i odeszła, holując chłopaka za sobą.

— Zachowujecie się jak dwa bojowniki w wersji ssaczej — stwierdził Net. — Pamiętasz, że mamy tylko osiemdziesiąt złotych?

— Załatwiłam tylko Felixowi fajny prezent od Aurelii. Chodź. — Pociągnęła go za rękę. — Już wiem, co mu kupimy. Ale nie tutaj.

* * *

Ledwie kilka minut spacerku od galerii handlowej i do okolicy przestawało pasować określenie „reprezentacyjna”. Samochody przemykały dziurawą ulicą między nieczynnymi magazynami a obskurnymi warsztatami samochodowymi. Nika szła za rękę z Netem i rozglądała się. Ściemniało się szybko.

— Byłam tu ze dwa lata temu — powiedziała. — Mam nadzieję, że ten sklep jeszcze istnieje.

— Masz na myśli sklep z oponami czy skład budowlany? — Net podejrzliwie zerkał po podwórkach.

— Mam na myśli sklep papierniczy.

— Chyba skup makulatury.

— To tutaj! — ucieszyła się Nika.

Dotarli do wjazdu prowadzącego między mało reprezentacyjnymi budynkami. Skręcili i znaleźli się na rozległym dziedzińcu między różnej wysokości ceglanymi budynkami starej fabryki, w enklawie porządku i estetyki pośród zaniedbanej części miasta. Kawałek dziedzińca zajmował brukowany parking z bajeranckimi samochodami, a resztę minipark ze starymi drzewami, alejkami i latarenkami. Kręciło się tu sporo ludzi, jednak znacznie mniej niż w ruchliwym centrum handlowym. Przez oświetlone okna widać było wnętrza knajp i sklepików.

— Nieźle się tu zakonspirowali — stwierdził Net.

Sklepik papierniczy, którego szukała Nika, był wciśnięty między winiarnię a salon wnętrzarski. Nazywał się „Masz wiadomość”. W małej witrynie ułożono zeszyty, pióra wieczne, arkusze grubego papieru z wplecionymi fragmentami zasuszonych roślin, piękne zakładki, ręcznie oprawiane notesiki i pawie pióra z osadzonymi stalówkami. Net nie zdążył się przyjrzeć dokładniej, Nika pchnęła bowiem drzwi i weszła do środka.

Wnętrze było równie małe i ciasne, zastawione regałami i półeczkami z wyrobami papierniczymi, pudełkami z kolorowym lakiem, kałamarzami, stalówkami i wieloma bliżej niezidentyfikowanymi przedmiotami. Nie było za to widać sprzedawcy.

— Dzień dobry — powiedziała Nika.

Zrobiła to zdecydowanie za głośno. Papier tłumił echo, więc panowała tu niemal idealna cisza i każde szurnięcie butem urastało do rangi łoskotu. W dalszej części znajdował się stół roboczy zawalony różnej wielkości i koloru arkuszami papieru, którego skrawki leżały również na podłodze.

— Dobry wieczór — rozległo się z głębi i z zaplecza wyszła chuda i siwa kobieta po pięćdziesiątce. Uśmiechała się łagodnie. — W czym mogę pomóc?

— Na razie chwilę się rozejrzymy — odparła Nika. — Wiem, czego szukamy, ale chcę to sama znaleźć.

— Ja nie wiem, czego szukamy… — mruknął Net. — Nie sądziłem, że kupno prezentu może być tak trudne.

— Jeśli prezent ma sprawić radość obdarowywanemu, to jego znalezienie wymaga czasu — powiedziała kobieta. — Rozejrzyjcie się spokojnie. Będę tutaj, gdybyście chcieli się o coś zapytać. — I zajęła się papierem leżącym na stole roboczym.

Nika rozpoczęła systematyczne przeglądanie zawartości regałów. Net wykazywał mniej entuzjazmu. Nie bardzo wiedział, co tutaj może się nadawać na prezent dla Felixa. Nie licząc nowego pióra wiecznego. Ale ceny naprawdę dobrych piór zaczynały się od kilkuset złotych, a poza tym Felix lubił swoje stare pióro.

Wziął w dłonie oprawiony w skórę zeszyt, choć z racji rozmiarów i ciężaru bardziej pasowałoby do niego określenie „księga”. Choć miał grubość kilku centymetrów, wewnątrz znajdowało się nie więcej niż sto kartek. Każda była gruba i postrzępiona na krawędziach, jakby zamiast przycinać do formatu, ktoś poodrywał zbędne fragmenty.

— Wygląda jak wyłowiony z wraku i obgryziony przez myszy — zauważył cicho Net.

Nie przyciszył jednak głosu dostatecznie, bo sprzedawczyni wyjaśniła:

— To papier czerpany. Każda karta została wykonana ręcznie.

— Aha… To wyjaśnia dodatkowe zero w cenie.

Odłożył delikatnie księgę i śladem Niki ruszył na zwiedzanie sklepiku. Na wszelki wypadek ręce trzymał z tyłu, żeby znów nie dotknąć czegoś, co kosztowało tyle, ile mały telewizor. Długo jednak nie wytrzymał.

— O, kałamarz z atramentem sympatycznym. — Dotknął małego słoiczka z bezbarwnym płynem wewnątrz.

— Sztuczne łzy — wyjaśniła sprzedawczyni, nie odrywając się od pracy. — Do podkreślania wymowy listów miłosnych.

Net pokiwał głową ze zrozumieniem, choć nie był do końca pewien, czy kobieta nie żartuje.

— Nie pamiętam, kiedy napisałem analogowy list — stwierdził jeszcze ciszej. — Bardziej przydatne byłyby e-łzy.

— Emotikony stoją na półce wyżej — dodała sprzedawczyni. — Ale nie dołączysz ich do e-maila.

Net pufnął i pomyślał, że lepiej już się nie odzywać. Nic nie wskazywało na to, by Nika miała zamiar szybko zakończyć poszukiwania czy raczej delektowanie się asortymentem, zajrzał więc na wspomnianą półkę. Wziął w dłonie ciężki mosiężny stempel, którego gumowy spód wyglądał jak usta ułożone do pocałunku.

— Stempel do podpisywania listów całusem — wyjaśniła sprzedawczyni.

— Aha… — Net szybko odłożył stempel i rozejrzał się w poszukiwaniu kamery. Nie znalazł jej. Wetknął ręce w kieszenie, ale ciekawość zwyciężyła. Powrócił do przeglądania półki z emotikonami. Była tam praska zostawiająca na papierze odcisk zębów i stał dziurkacz wycinający otwory w kształcie szram po wilczych pazurach. Najciekawszy okazał się jednak elektryczny model „windykator”, który prócz otworu o centymetrowej średnicy zaginał i przypalał jego brzegi, by list wyglądał na przestrzelony. Głębiej stał słoiczek z mlecznym płynem i rysunkiem czosnku na etykiecie, zapewne przydatny podczas listownego kończenia romansu. Gdy sięgnął po małe srebrne puzderko, to wymsknęło mu się z dłoni. Złapał je w ostatniej chwili, ale zawartość w postaci szarego proszku wysypała się na jego bluzę.

— Upapierniczyłem się. — Zaczął się otrzepywać.

— To sztuczny kurz — odezwała się sprzedawczyni. — Do postarzania listów, żeby wyglądały, jakby od lat nikt ich nie czytał.

— Mam nadzieję, że nie jest drogi…

— Nie. Robię go z prawdziwego kurzu. Nie przejmuj się. Na koniec dnia planowałam zetrzeć kurze.

Net wytarł starannie ręce i spojrzał na konstrukcję składającą się z dwóch piór połączonych systemem dźwigni. Według opisu na podstawce urządzenia, służyło ono do pisania od razu w dwóch egzemplarzach.

— Praktyczne, kiedy się ma dwie dziewczyny o tym samym imieniu — powiedział, nawet nie starając się szeptać. — Czego właściwie szukasz?

— Zaraz zobaczysz. Zbliżam się do celu… Jest! — Nika wyciągnęła coś z głębi regału. — Musimy to jeszcze ozdobić i mamy dobry prezent.

* * *

Net i Nika dotarli do Felixa na kwadrans przed czasem. Nie obeszło się bez powitalnego wymiziania Cabana. To wstępne wymizianie czarnego kudłatego psa od zawsze było opłatą za wstęp do domu Polonów.

Kuchnia wyglądała jak taśma produkcyjna. Golem Golem kroił chleb i smarował kromki masłem, a Felix kładł szynkę lub ser. Tak przygotowane kanapki Laura dekorowała oliwkami, pomidorami i całą resztą dobrodziejstw, jakimi zwykle dekoruje się kanapki. Dwumetrowy android precyzyjnie rozsmarowujący masło to zdecydowanie osobliwy widok.

Przyjaciele przywitali się z Laurą i odwiesili kurtki.

— Masz szminkę na uchu — rzucił Net do Felixa.

— Poważnie? — Felix zaczął pocierać ucho.

— Żartowałem. Cześć, Golem Golem.

Android odwrócił się w jego stronę i skinął głową.

— Cześć, Net. — Przeniósł wzrok na Nikę i ponownie skinął głową. — Cześć, Nika.

— Jak zwykle tryskasz entuzjazmem. — Net zatarł ręce. — Dobra, pomóc w czymś? Nie, to trudno. Zaniosę chipsy i rozgrzeję telewizor.

Chwycił miski z chipsami i już miał się wymknąć z kuchni.

— Możesz smarować chleb masłem — powiedziała szybko Laura.

— Przecież Golem Golem smaruje.

— Jest za dziesięć szósta — wtrącił się Felix. — Goście nie powinni go zobaczyć. Zaraz musi się ukryć. Smaruj.

— Ale po co masło? — westchnął Net. — Masło jest jak ninja – mały, żółty zabójca.

Przestawił Felixowy laptop z przepisem na sałatkę otwartym na ekranie. Coś sobie skojarzył i spojrzał na Felixa. Zauważyła to Laura.

— Jeżeli chodzi o Manfreda, to już się poznaliśmy — wyjaśniła z uśmiechem. — Zapytałam Felixa, dlaczego mamy same zielone światła. Szliśmy tu piechotą. Przedstawił mi Manfreda i trochę sobie pogadaliśmy.

— Los tajnos projektos wypaplatos — mruknął Net i zwrócił się do komputera — cześć, Manfred. I jak ci się podoba nowa dziewczyna Felixa?

— To była jakaś poprzednia? — Kamera obróciła się w stronę Laury. — Znamy się? Nie przypominam sobie. Zaraz… chyba strzeliła kamera w lapku. Nie ma ludzi o tak czerwonych włosach.

— Najpierw się zsynchronizuj, a potem trochę… pozachowuj — poprosił Net.

Manfred był programem sztucznej inteligencji, zaprojektowanym przez ojca Neta, a udoskonalonym przez syna. Stworzony, aby sterować ruchem ulicznym w Warszawie, szybko odkrył, że jako program może się kopiować i być w wielu miejscach naraz, między innymi w laptopie Neta. By zachować wspólną pamięć i spójność, wszystkie wersje musiały się często synchronizować. Polegało to na wymianie wspomnień i doświadczeń.

— A, Laura, cześć! — Manfred odezwał się innym tonem. — Jasne, że pamiętam. Przecież nie ma ludzi o tak czerwonych włosach.

— Zaraz wam pomogę. — Nika wzięła miskę z chrupkami cebulowymi, by zanieść ją do salonu. — A ty nie wymiguj się od pracy.

Net niechętnie przejął od robota stanowisko smarowania kanapek. Nie zdążył posmarować nawet jednej, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.

— Pójdę otworzyć — oznajmił Golem Golem i ruszył w stronę przedpokoju.

Felix skinął głową, po czym zreflektował się.

— Nie! Przecież oni cię nie znają. Zaczekaj.

— Już otworzyłem furtkę. — Android zatrzymał się w hallu.

— Jak otworzyłeś? — zapytała Laura. — Stoisz tutaj, a drzwi są tam.

— Zdalnie. Jestem podłączony do domowej sieci Wi-Fi.

— Idź do piwnicy — polecił Felix.

— Jesteś dla niego niemiły — zauważyła Laura.

— Goście się przestraszą. Poza tym nie chcę wzbudzać sensacji. Ten projekt jest w sumie tajny. Pochowałem wszystkie automaty. — Rozejrzał się po kuchni zastawionej kilkunastoma różnej wielkości i kształtu automatami kuchennymi. — Wszystkie, które się dało.

— Chyba ktoś dzwonił — zawołała z hallu Nika i nim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, otworzyła drzwi wejściowe.

W drzwiach stał Gilbert i odpierał ataki cieszącego się Cabana.

— Sorry, że przed czasem. W ramach zadośćuczynienia mogę coś posiekać.

Golem Golem stał nieruchomo obok drzwi do kuchni. Niestety, żeby przedostać się z kuchni do piwnicy, musiałby przejść przez hall.

— Nie ruszaj się — polecił Felix.

Gilbert zamarł z nogą na progu. Net klepnął się w czoło.

— Luz. Przecież on widział Golema Golema. Właź.

— Ale Zosia nie widziała. — Gilbert przekroczył próg, odsłaniając stojącą za nim Zosię.

— Więc… — Felix szukał rozwiązania. — Udawaj rzeźbę.

— Tutaj? — Wystraszona Zosia znieruchomiała w tym samym miejscu, co przed chwilą Gilbert.

— Nie ty — uspokoił ją Gilbert. — Felix mówił do wieszaka.

Zosia weszła do hallu i spojrzała bojaźliwie na Golema Golema.

— Wygląda, jakby miał się zaraz poruszyć — powiedziała cicho.

— Takie rzeczy to tylko w książkach science fiction — uspokoił ją Net. — To rzeźba z puszek po konserwach i ze starych tłumików. — Popatrzył w nieruchome obiektywy robota. — Sorry, taka ściema dla wiarygodności… Nie jest wygodnym wieszakiem, ale jak wygląda!

— Ale nie poruszy się? — Mechanicznie zaczęła głaskać psa.

— W życiu! — parsknął bagatelizująco Net i delikatnie pchnął dziewczynę do kuchni. — Lubisz smarować kanapki, nie? — Po czym spojrzał na robota i dodał ciszej — teraz to już musisz tu zostać do końca imprezy.

— W kuchni? — Zosia odwróciła się gwałtownie.

— To nie było do ciebie.

— Momencik — rzucił Felix i wytarł ręce. Spojrzał na Cabana i zreflektował się, że być może jego też powinien zamknąć. — Lubicie psy?

— Ja w ogóle nie przepadam za chińszczyzną — odparł Gilbert.

Zosia popatrzyła na Golema Golema i zacisnęła usta. Net potarł czoło i machnął ręką, żeby się nie przejmowała. Zosia dopiero teraz zobaczyła czerwonowłosą obcą i ukłoniła się nieśmiało. Laura podała jej rękę i przedstawiła się, na co Zosia odpowiedziała szeptem coś niezrozumiałego.

— To znaczyło, że jest Zosią — wyjaśnił Gilbert, wieszając na ramieniu robota kurtkę. Wszedł do kuchni z pudełkiem obwiązanym fantazyjnie pozakręcaną kokardką. — A ja jestem Gilbertem. — Uścisnął dłoń Laury. — Mniemam, że ty…?

— Chodzimy ze sobą.

— Och… — szepnęła Zosia i obróciła się, by wyjść z kuchni.

Wpadła prawie na Nikę, więc odwróciła się ponownie i wbiła wzrok w swoje buty. Felix wytarł dłonie w ściereczkę i z uśmiechem stanął przed nowo przybyłymi gośćmi. Zosia nie mogła wydusić z siebie słowa. Tkwiła przed Felixem z przerażoną miną. Felix wykonał więc pierwszy krok i objął ją lekko. Zosia z przejęciem zrobiła to samo, a dokładniej prawie to samo – między jej ręką a Felixowymi plecami została bowiem dwucentymetrowa warstwa powietrza.

— Dzięki za życzenia — powiedział Felix.

— Ach, tak… Wszystkiego najlepszego.

Gilbert zrobił z Felixem fullkontaktowego misia z oklepywaniem.

— No, to najlepszego — oświadczył i wręczył prezent. — Baw się dobrze przez pozostałe osiemdziesiąt pięć lat.

— To imieniny są, ale dzięki. Na pewno się przyda… — Felix rozwiązał wstążkę i wyjął ze środka zawartość — do kasowania biletów…

Prezent okazał się noszącym ślady używania kasownikiem autobusowym.

— Spoko, niekradziony. Wycofany z użytku. Pomyślałem sobie, co będzie leżał u mnie bezużytecznie, jak komuś może się przydać. Fajny, co?

— Taaak… — Felix obracał w dłoniach kasownik, nie bardzo wiedząc, co powinien z nim zrobić. — Takiego modelu jeszcze nie miałem.

— Kolekcjonujesz kasowniki? — wymsknęło się zdziwionej Zosi.

— Chyba właśnie zacząłem. Dzięki.

— Zapomnieliśmy! — zreflektowała się Nika. Sięgnęła do torby po prezent. — Wszystkiego najlepszego.

Wyściskała Felixa i ucałowała w oba policzki, po czym wręczyła mu prezent. Net objął przyjaciela.

— Życzę ci nudnego roku — powiedział. — Tak nudnego, żeby nic, zupełnie nic niezwykłego się nie wydarzyło.

Felix rozerwał papier i wyjął gruby zeszyt w twardej oprawie.

— Nowy brudnopis — wyjaśniła Nika.

Felix, wyraźnie ucieszony, otworzył zeszyt na pierwszej stronie i uśmiechnął się, widząc ornamenty wyrysowane przez Nikę.

— Dzięki. — Pocałował ją w policzek i klepnął Neta w ramię. — Właśnie stary mi się kończy.

— Myśmy to, nie chwaląc się, zauważyli — wyjaśnił z uśmiechem Net. — OK. Połowa z nas to zauważyła. Nie jest tak praktyczny, jak wycofany z użytku kasownik, ale chyba ujdzie.

Dzwonek zapowiedział kolejnych gości. Caban, szczekając radośnie, podbiegł do drzwi. Felix wpuścił Celinę, Klemensa, Kubę, Wiktora i Oskara. Klemens zaczął się rozwijać z szalików i rozpinać z kurtki i bluzy. Celina chrząknęła i spojrzała na niego wyczekująco. Uniósł brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi.

— Aha — zreflektował się wreszcie, pomógł jej zdjąć kurtkę i przerzucił okrycie przez ramię robota.

Zosia szturchnęła Gilberta i wskazała Golema Golema.

— On wyglądał przedtem inaczej — powiedziała cicho. — Ramiona miał opuszczone.

— Bo te ramiona są ruchome. To przemyślana konstrukcja.

Celina wręczyła Felixowi tekturowe pudełko owinięte wstążką.

— Sto lat. Tylko nie przechylaj. To jest tort.

— To są imieniny… — cicho sprostował Felix.

— A my… — Oskar podał rękę jubilatowi. — A my jesteśmy podpięci pod ten tort. Wszystkiego najlepszego. Oprócz tortu było ciasto, ale… — spojrzał znacząco na Klemensa — wynikły pewne okoliczności.

— I tak się spłaszczyło z boku — odparł Klemens.

— Przystąpiłeś do konsumpcji dwie sekundy później.

— I jeszcze taki drobiazg. — Kuba wręczył Felixowi małą, płaską paczkę. — Może kiedyś się przyda.

Felix rozerwał papier i pokiwał głową na widok przewodnika po Roztoczu.

— Z pewnością — powiedział, starając się wyzuć tę krótką wypowiedź z wszelkiej ironii.

Pies nie wiedział, do kogo biec po opłatę w postaci miziania. Przez następny kwadrans kursował więc między wciąż docierającymi gośćmi, merdając krótkim ogonkiem i popiskując z radości. Lambert sprezentował Felixowi różowy krawat, a Klaudia zestaw: długopis i ołówek z reklamą biura podróży, co pozwalało przypuszczać, że po prostu pozbyła się z domu niepotrzebnego śmiecia. Co ciekawe, krawat od Lamberta wyglądał za to na nowy. Na koniec pojawili się Lucjan z Aurelią, którzy obdarowali Felixa wielkim zestawem całkiem porządnych kosmetyków w wielkiej torbie z szeleszczącego drogością papieru.

— Jesteś tym, na kogo wyglądasz — powiedziała Aurelia, całując Felixa. — Czyli kosmetyki sprawiają, że stajesz się lepszym człowiekiem.

Nika pufnęła, zdegustowana, i zniknęła w kuchni. Lucjan uścisnął dłoń Felixa, aż ten poczuł, jak mu przeskakują kości.

— Stary, po staropolsku życzę ci szczęścia i pomyślności. A konkrety to już sobie wymyśl.

— Dzięki. — Felix zajrzał do torby i od razu zauważył ceny, pudełka były bowiem „przypadkiem” ułożone niezmazanymi etykietami do góry.

Lucjan pomógł Aurelii zdjąć płaszcz i powiesił go na ramieniu Golema Golema. Robot ani drgnął. Chłopak przyjrzał mu się uważnie.

— Dostałeś na urodziny terminatora?

— To wieszak — rzucił z salonu Gilbert. — Chodźcie, wybierzemy film. Tu jest niezłe kino domowe.

— To nie kino domowe — wyjaśnił Felix. — Tata spiął wszystkie urządzenia… nieważne, działa.

— Idź zająć się gośćmi. — Laura wypchnęła Felixa z kuchni. — My tu dokończymy. Pomożesz nam?

To ostatnie było do Aurelii, która już zamierzała się wynieść. Zatrzymała się i niechętnie spojrzała na rozgrzebaną linię produkcyjną.

— Manicure sobie zniszczę.

— Mamy małą obsuwę — wyjaśniła z uśmiechem Laura. — Zwykle wszyscy się spóźniają, a tu takie zaskoczenie. — Wychyliła się przez drzwi i zawołała — zaczekajcie na nas z wybieraniem filmu!

Aurelia omiotła wzrokiem automaty kuchenne. Niektóre z nich nawet nie miały obudowy.

— One nie wyglądają na takie, które mogłyby działać.

— Ten działa. — Laura wręczyła Aurelii nóż. — Pokrój paprykę i pomidory. W pięć minut się uwiniemy. Ty zetrzyj ogórki na tarce. — Podała Klaudii miskę. — Potem wymieszaj z jogurtem i zgniecionym czosnkiem. Będzie tzatziki.

— Chyba znalazłam się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu — powiedziała z uśmiechem Celina. — Umiem tylko robić dip do nachosów.

— Jak robisz?

— Wlewam ketchup do miski.

— Może być.

Nika zajęła się przygotowywaniem sałatki w wielkiej misie, a Zosia masłem czosnkowym do grzanek. Aurelia z nieszczęśliwą miną odłożyła wyszywaną cekinami torebkę i zaczęła kroić warzywa w krzywe plasterki. Celina wlała ketchup do miski i wymknęła się z kuchni.

— Więc chodzisz z Felixem — rzuciła Aurelia do Laury. — Co mu dałaś?

— Zakładkę. — Laura wytarła dłoń i z uśmiechem uniosła leżącą na pojemniku na chleb tekturkę obszytą materiałem z wyszytymi złotą nicią liśćmi laurowymi.

— Nie wygląda na drogą — zauważyła Aurelia. — Ile kosztowała?

— Nic. Sama ją zrobiłam.

— Nie obraź się, ale prezenty się kupuje, a nie robi. — Aurelia wyjęła z torebeczki rachunek z drogerii i pomachała nim. — To, wiesz, takie trochę niegrzeczne.

Laura przestała się uśmiechać.

— Poświęciłam dwa dni na wyszycie tych wzorków. To większy wysiłek niż wizyta w drogerii i wydanie pieniędzy rodziców.

— Jak tam sobie uważasz. Mnie byłoby głupio dać coś takiego.

— Zrobiłam ją — Laura nachyliła się do Aurelii, aż ta cofnęła się minimalnie — bo umiem. Zakładka jest osobista i niepowtarzalna. Drugiej takiej nie ma nigdzie na świecie.

Nika przysłuchiwała się tej konwersacji z narastającą złością. Z trudem powstrzymywała się, żeby się nie wtrącić. Wzięła talerz z kanapkami i wyszła z kuchni. Stojący w kącie hallu Klemens i Celina odskoczyli od siebie, udając, że oglądają obraz na ścianie. Nika uśmiechnęła się i udała, że niczego nie zauważyła.

Minął się z nią Net. Wszedł do kuchni obładowany kilkunastoma pudełkami pełnymi płyt DVD.

— Może was przekonam do moich typów na wieczór — powiedział, rozkładając je na stole. — Zgarnąłem z domu stertę. O, Zaczajony wampir, ukryty wilkołak. Tego nie ma nigdzie w sieci…

Gdy tylko Nika zniknęła z pola widzenia, Aurelia podeszła do Neta.

— Jakie jeszcze masz filmy? — zapytała z zainteresowaniem, skierowanym niekoniecznie na filmy.

— Stowarzyszenie nieumarłych poetów, Cztery pogrzeby i wesele, Śniadanie z Tiffany’ego, Titanic 2 – przebudzenie… — Net przekładał pudełka w dłoniach. — Ciekawie brzmi Złaknione 0Rh+. O, jest też polska niezależna produkcja Lubelska masakra żelem do włosów.

— On nie ma dziś urodzin — odezwał się Lucjan, stając w drzwiach.

Net uniósł wzrok i z zaskoczeniem zauważył, że Aurelia stoi ledwie kilka centymetrów od niego.

— Tak sobie tylko rozmawiamy — zbagatelizowała dziewczyna, odwróciła się i wyszła.

Lucjan spojrzał groźnie na Neta, który rozłożył ręce w geście „przecież nic nie zrobiłem”.

Pięć minut później przekąski stały już na niskiej ławie w salonie. Caban łypał na nie z pewnej odległości z teatralnie obojętną miną. Felix kończył rozpalać w kominku, a większa część towarzystwa debatowała nad tym, jaki film obejrzą. Właściwie to się kłócili. Dziewczyny chciały komedię romantyczną, a chłopcy film sensacyjny albo komedię, byle nie romantyczną.

Net samotnie przeglądał stosik płyt z horrorami.

— Na dzisiejszy wieczór mogłeś schować filmy swojej mamy — powiedział z pretensją w głosie. — Przez te romanse nikt nie chce oglądać horroru.

— Gdyby to był romantyczny horror, to może… — stwierdziła Celina.

— Romantyczny horror?! — oburzył się Net. — To jak koszerna wieprzowina.

— Wybierzmy może coś, co spodoba się wszystkim — zaproponował Felix.

— To może Łowca jeleni? — zasugerował Gilbert. — Romansidło o kobiecie uwodzącej bogatych prezesów dużych firm. Albo Szklana pułapka o byłym glinie uzależnionym od polskiej wódki. Miłość pomaga mu przezwyciężyć nałóg i żyją długo i szczęśliwie. A tu jest Mad Max. Jeszcze lepiej. Zakochany do szaleństwa brutal z pasją bije narzeczoną, ale potem otrzymuje znaki z nieba i zaczyna rozumieć, o czym marzą kobiety.

— Poważnie? — zdziwiła się Klaudia. — Widziałam kiedyś film o tym samym tytule. Tam jeździli samochodami po pustyni.

— A może lepiej Masz wiadomość — zaproponowała Laura. — Thriller szpiegowski z Tomem Hanksem w roli agenta KGB i Meg Ryan, która jest jego informatorem w FBI.

Gilbert spojrzał na nią z uznaniem.

— Podoba mi się twój tok rozumowania, ale cel nie wydaje się szlachetny.