Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Rafał Kosik
Felix, Net i Nika oraz Trzecia Kuzynka
Felix, Net i Nika jadą na zimowisko do pensjonatu Trzy Kuzynki, położonego w lesie, w górach na odludziu, a prowadzonego przez bardzo dziwne starsze panie. Stare meble i przedziwne obrazy tworzą niezwykłą atmosferę, a naprawdę strasznie zaczyna się robić, kiedy nocą ktoś chodzi po domu, pozostawiając przerażonym gimnazjalistom dziwne niespodzianki. Przyjaciele powoli odkrywają tajemnicę tego niezwykłego miejsca.
W książce, jak we wszystkich tomach serii „Felix, Net i Nika”, nie zabraknie humoru, przygód z dreszczykiem i nastoletnich perturbacji damsko-męskich. Zapowiada się STRASZNIE smakowity pierwszy polski horror dla młodego czytelnika!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 580
Dla Jasia
W oddali cichł świst eksperymentalnego hybrydowego silnika Land Rovera.1 Felix, Net i Nika odprowadzili wzrokiem czarny kształt, aż zgubił się między samochodami. Tata Felixa nie mógł dłużej czekać.
Net zatarł ręce. Z radości, nie z zimna.
— Czujmy się spuszczeni ze smyczy. — Wyszczerzył się do przyjaciół. — A kaganiec oświaty sami zrzucimy.
Uśmiechnęli się w odpowiedzi. Cała trójka liczyła na spokojny odpoczynek na zimowisku w Sudetach. Nie, żeby miał być nudny, wystarczy, żeby był bezstresowy.
Na niedokładnie odśnieżonym parkingu przestępowało z nogi na nogę kilkadziesiąt osób: nastolatków i ich rodziców. Autokar, który tych pierwszych miał zawieźć do pensjonatu Trzy Kuzynki, powinien tu być od dziesięciu minut. Grupka dorosłych kłębiła się wokół roztrzęsionej blondynki z clipboardem. Kobieta próbowała zgromadzić wszystkie numery kontaktowe do rodziców i niezbędne podpisy.
— Na pewno zaraz przyjedzie — uspokajała wszystkich, choć to ona była najbardziej zdenerwowana.
Co chwilę kolejni rodzice żegnali się ze swoimi pociechami, przepraszali, że nie mogą dłużej czekać, i odjeżdżali. Panował mały chaos, ale większość podopiecznych wyglądała na zadowolonych. Felix, Net i Nika rozglądali się, ciekawi, z kim spędzą dwa tygodnie. Najbliżej nich stała z założonymi rękoma dziewczyna w nieco za dużych okularach w czarnych oprawkach. Brązowe włosy spięła w dwa kucyki. Obok chichotały pochylone do siebie blondynki, obie z długimi lokami, wystającymi spod wełnianych czapek. Nie zauważały świata wokół siebie. Na torbie ustawionej w pryzmie śniegu siedział pulchny chłopak i grał na konsoli. Dla niego też świat nie istniał. Nieco na uboczu trzymało się dwóch wyrostków ubranych w dresy i sportowe kurtki. Rzucali wokoło spojrzeniami spode łba.
— Może uda się spokojnie odpocząć — ocenił Felix. — Wygląda na standardowy przekrój społeczeństwa. A przynajmniej tej jego części, która jeździ na zimowiska.
— Z wyjątkiem tych dwóch olimpijczyków i jednej wampirzycy. — Net wskazał głową dziewczynę z prostymi czarnymi włosami i w czarnym płaszczu. — Nie pomylcie się w szatni.
Nika zerknęła we wskazanym kierunku. Jej płaszcz rzeczywiście był podobny, podobne były również buty. Dziewczyna w czerni wodziła wokół niechętnym wzrokiem i sprawiała wrażenie obrażonej na cały świat.
— Wampiry są chudsze — odparła Nika, poprawiła stojący kołnierz i wypuściła rude loki na wierzch. Słoneczne lutowe przedpołudnie było chłodne i wilgotne, w powietrzu czuło się nadchodzącą odwilż. Odbijające się od śniegu promienie zmuszały do mrużenia oczu. — Mogłaby być już wiosna.
— Tak to nie ma, pstryk i kwiatki. — Net wypluł gumę wprost do kratki kanalizacyjnej. — Trzeba przejść przez etap błota.
— Jutro będzie już na plusie — powiedział Felix.
— Nie mów, że sprawdziłeś prognozę.
— Sprawdziłem. Dzięki temu wiem to, o czym niektórzy dowiedzą się dopiero jutro. — Felix wskazał kilka par nart i snowboardy oparte o ławkę.
— Będą szczęśliwi o dzień dłużej niż ty. Chociaż… — Net zerknął na długi płaszcz Niki – jej kurtka zimowa zniszczyła się kilka dni wcześniej podczas przedzierania się przez krzaki. — Trochę szkoda, że nie zobaczę tego płaszcza w akcji na stoku.
Opiekunka z rozwianym włosem i rozwianymi kartkami w clipboardzie po raz kolejny obchodziła grupę i sprawdzała, czy wypełniła wszystkie rubryki w drukach.
— Mam namiary do waszych rodziców? — zapytała przyjaciół.
— Tak — szybko zapewniła ją Nika.
— Pytała pani już dwa razy — dodał Net.
— Wybaczcie, to przez te nerwy. — Spojrzała na zegarek. — Dwanaście minut. A jak coś się stało?
— To chyba lepiej, jeżeli się rozwalił, zanim do niego wsiedliśmy.
Opiekunka spojrzała na niego z przerażeniem. Nim zdążyła coś odpowiedzieć, jej uwagę odwróciły okrzyki radości. Na parking wtaczał się nie najnowszy i koszmarnie brudny mały autokar. Kiedyś chyba był biały.
— Od początku wyrabiasz sobie opinię — szepnęła Nika.
— To dla ciebie, mała — uśmiechnął się Net. — Wolisz, żeby zaczęła analizować podpis twojej mamy?
Podpis za mamę Niki złożył właśnie Net, wykorzystując zamieszanie, jakie robiła wokół siebie opiekunka. Rodzice Niki nie mogli tu przyjechać z tej prostej przyczyny, że oboje nie żyli od wielu lat. Dziewczyna musiała przyznać Netowi rację. Odetchnęła z ulgą, gdy opiekunka zajęła się ustawianiem wszystkich w jednym miejscu, żeby nie zostali przejechani. To tylko zwiększyło zamieszanie, okazało się bowiem, że autobus zamierzał zaparkować właśnie tam.
Za przednią szybą świeciła biało setka diod, ułożonych w napis „Janusz”. Gdy autokar zatrzymał się z sykiem i jękiem, litera „J” przewróciła się, pozostawiając samo „anusz”.
— A nuż dojedziemy w jednym kawałku — mruknął Net.
Silnik zaklekotał, zakaszlał i zgasł. Drzwi otworzyły się, sycząc sprężonym powietrzem i piszcząc popychaczami. Kierowca, otyły mężczyzna z czupryną kręconych czarnych włosów i równie czarnymi wąsami, poprawił literę i zszedł na śnieg.
— Przepraszam za spóźnienie — oznajmił radośnie. — Hamulce strzeliły.
Zapadła cisza, w której pan Janusz, bo tak się zapewne nazywał kierowca, przeciągnął się i zrobił kilka przysiadów, napinając przy tym skórzaną kamizelkę do granic wytrzymałości. Zauważył wlepione w siebie kilkadziesiąt par wytrzeszczonych oczu.
— Nie, wszystko w porządku. — Machnął ręką. — Wszystko już działa. Samo się jakoś naprawiło.
Opiekunka wymieniła spojrzenia ze znudzonym czterdziestolatkiem, zapewne drugim opiekunem. Wzruszył ramionami. Kobieta zacisnęła zęby, wzięła go pod ramię i odciągnęła na bok, przypadkiem w stronę, gdzie stali Felix, Net i Nika. Przyjaciele słyszeli więc rozmowę.
— Nie powinniśmy się na to zgadzać — syknęła kobieta, jednocześnie posyłając uspokajający uśmiech w kierunku skupionej przy autokarze grupki rodziców. — To trup.
— Nie znajdziemy teraz innego autokaru. — Mężczyzna nie wyglądał na przejętego sytuacją. — Dziś całe województwo jedzie na ferie.
— Więc co? Coś musimy zrobić!
— Możemy wolno jechać. Albo… zadzwoń po policję, niech zrobią testy.
— Świetna myśl. — Wyszarpnęła z torebki telefon, wybrała numer i chwilę tłumaczyła komuś po drugiej stronie, o co chodzi. Przytaknęła i zasłoniła mikrofon dłonią. — Mówią, że chętnie pomogą — ucieszyła się. — Mówią, że od tego są. Tak, tak słucham… — Zatkała drugie ucho palcem i nachyliła się, jakby to mogło pomóc. — Tak, nadal tu jestem. — Spojrzała na kolegę i znów zasłoniła mikrofon. — Mówią, że zaraz zerkną w grafik i się umówią na… jedenastą trzydzieści… Tak, świetnie! Jedenasta trzydzieści… — Spoważniała, opuściła telefon, rozłączyła się i wolno dokończyła — dwudziestego trzeciego marca…
— Jest luty — zauważył mężczyzna. Na twarzy koleżanki zaczynała się pojawiać panika, więc szybko dokończył — sami go sprawdźmy. To przecież nie może być nic skomplikowanego. Przejdę się i obkopię opony.
— Sprężmy się — powiedział Felix, gdy tamci odeszli. — Zajmą nam miejsca.
— No tak! — zreflektował się Net. Zarzucił plecak na ramię, w drugą rękę wziął torbę Niki. — My upychamy bagaże, ty leć zająć ostatni rząd. Mów: „Przepraszam, jestem kobietą”.
Nika prychnęła, ale poszła do przednich drzwi, gdzie już kłębił się spory tłumek. Głównie byli to rodzice oczekujący wyjaśnień w sprawie stanu technicznego pojazdu.
— Powiedziałem „hamulce”? — Kierowca uniósł brwi. — Chodziło mi o eee… światła hamulcowe. Żaróweczka, trzy złote…
Nika przemknęła do środka, a chłopcy włożyli do bagażnika jej poprzecieraną torbę podróżną, nowoczesny plecak Neta i wojskowy worek Felixa. Gotka w czarnym płaszczu wrzuciła czarną skórzaną torbę nabijaną ćwiekami, blondynki nierozłączki dwie różowe walizeczki na kółkach, a Olimpijczycy wspólną ortalionową torbę typu akwizytor ręczników.
— Przepraszam, ja służbowo. — Net przepchnął się przez dyskutujący tłumek. Felix podążył za nim.
Gdy tylko wsiedli do autokaru, z przykrością stwierdzili, że plan się nie powiódł. Ostatni rząd był zajęty przez dwóch chłopaków i dziewczynę w jeansach.
— Byli tu już — wyjaśniła Nika. — Negocjacje się nie powiodły.
Chłopcy przyjrzeli się intruzom. Dziewczyna miała krótkie, kręcone włosy w kolorze kasztanowym i duże czarne oczy, którymi patrzyła na przyjaciół z miną „o co w ogóle chodzi?”. Chłopaki rozmawiały ze sobą, nie zaszczycając otoczenia uwagą.
— Bardzo wam zależy na tych miejscach? — zapytał uprzejmie Felix.
Chłopcy przerwali rozmowę.
— Jest nas troje — wyjaśnił niższy. — Tylko tu są trzy miejsca obok siebie.
— Nas też jest troje — powiedział Net. — Szykowaliśmy się na te miejsca od… od dawna.
— Superpaczka musi siedzieć razem — dodał wyższy.
— No właśnie. I dlatego… — Net poczerwieniał na twarzy, zrozumiał bowiem, o co chodzi. — Co?! To prawnie zastrzeżona nazwa!
Nika pociągnęła go za łokieć.
— Daj spokój — szepnęła. — Lepiej siadajmy, żebyśmy w ogóle byli obok siebie.
— OK. Nie będziemy się trućkać o fotele.
Niejasności w sprawie hamulców zostały wyjaśnione, a może tylko zaciemnione. Tak czy inaczej, wszyscy pakowali się już do środka. Felix i Net rzucili jeszcze niechętne spojrzenia konkurencyjnej trójce i zajęli miejsca kilka rzędów bliżej przodu.
Opiekunka, wyraźnie uspokojona, stanęła na środku autokaru z mikrofonem w dłoni.
— Witam wszystkich w imieniu biura podróży Czarny Kot. Nazywam się Olga Sosnowska, a to jest wychowawca grupy chłopców – pan Krzysztof Pasikonik. Czy wszyscy feriowicze są już na pokładzie? — powiodła wzrokiem po wpatrzonych w nią twarzach, po czym klepnęła się w czoło, przeszła wzdłuż siedzeń i policzyła podopiecznych. — Jednej osoby brakuje — przeraziła się i sprawdziła jeszcze raz listę. — Albo ktoś się wpisał nie na swoim dziecku!
Pan Krzysztof dopiero teraz wstał i wykazał zainteresowanie.
— Przyznać się, kogo brakuje! — polecił.
Niestety, nikt się nie przyznał, że go nie ma.
— Może jego? — odezwała się dziewczyna z ufarbowanymi na czerwono włosami. Kciukiem wskazała za okno.
Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Pomiędzy stopniałą do kilku osób grupą rodziców machających na pożegnanie siedział na swojej torbie pulchny chłopak. Z zaciętą miną grał na konsoli.
— Panie Januszu… — Olga spojrzała znacząco na kierowcę. Drzwi otworzyły się z sykiem i piskiem. — Tymon?
Chłopak uniósł wzrok i powrócił do gry. Po chwili ponownie spojrzał na autokar, zerwał się, wepchnął konsolę do kieszeni i biegiem rzucił się w stronę otwartych drzwi. W połowie drogi przypomniał sobie o torbie, wywrócił się w śnieg, wstał i pobiegł z powrotem. Znów się wywrócił, złapał torbę i pognał do autokaru. Próbował wbiec z torbą po schodach, ale trafił na brzuch pana Janusza. Odbił się i wywrócił po raz trzeci. Wszyscy siedzący w autokarze obserwowali to w milczeniu, z nosami przyklejonymi do coraz bardziej zaparowanych szyb.
— Torba do bagażnika. — Kierowca wysiadł i otworzył klapę. — Kiedyś rozwoziłem ziemniaki. Były bardziej rozgarnięte.
Tymon wrzucił torbę i ze spuszczoną głową powlókł się na wolne miejsce. Od razu powrócił do gry, zapominając o całym świecie.
Wreszcie ruszyli.
Z Warszawy wyjechali po prawie godzinnym przedzieraniu się przez korek. Na udającej autostradę dwupasmówce autokar rozpędził się, czego efektem były przykre wibracje całej karoserii.
— Ma rozwalone łożyska — stwierdził Felix, nie kierując tego do nikogo konkretnego.
Rozległ się oddech Dartha Vadera. Net wyjął telefon i spojrzał na wyświetlacz.
— Wiadomość od Oskara — wyjaśnił. — Też już wyruszyli. Pisze, że autokar wypas, że film wypas, na ekranie wypas. I że ośrodek na pewno też będzie wypas, z telewizorem wypas, w pokoju wypas. Że mu się chciało to wklepywać… Chyba że zrobił copy, paste.
— Czy on nie miał jechać na zimowisko harcerskie? — zastanowił się Felix. — Tam w pokojach raczej nie ma telewizorów. Nie ma nawet pokoi, bo się mieszka w namiotach. Chociaż teraz jest zima…
— No to widocznie jest to ośrodek dla generalicji harcerskiej. Zaraz… — Net pociągnął nosem. — Coś się fajczy.
— Coś się fajczy! — krzyknął ktoś z przodu.
Pani Olga wstała i pociągnęła nosem.
— No, fajczy się. Jak wygląda plan ewakuacji? — zapytała pana Janusza.
— Zatrzymuję się, a wszyscy wysiadają.
— Więc niech się pan zatrzyma — powiedziała, po czym dodała głośniej — wykonamy teraz próbną ewakuację, która polega na eee… wyjściu na zewnątrz drzwiami. Nie ma powodu do paniki.
Autokar z piskiem zużytych tarcz wyhamował na poboczu, coś jęknęło, stęknęło i drzwi otworzyły się przy akompaniamencie znajomych dźwięków. Ewakuacja poszła sprawnie, bo nikt nie okazywał paniki. Zresztą nic się nie paliło. Poszłaby jeszcze sprawniej, gdyby tylne drzwi nie były zamknięte na głucho. Wszyscy wyszli bez bagaży, z wyjątkiem Olimpijczyków, z których każdy niósł wypchaną plastikową torbę. Pan Janusz poprawił literę „J”, która znów upadła, i obszedł autokar, by sprawdzić silnik. Na chwilę dym stał się mocniej wyczuwalny, ale zaraz wiatr go rozwiał.
Niezgrana, a nawet niezaznajomiona ze sobą grupka nastolatków stała bez entuzjazmu na śniegu. Urozmaicenie w postaci pożaru środka lokomocji nie było chyba niczyim marzeniem. Tym bardziej że wszyscy powoli zaczynali się robić głodni.
Pani Olga kilka razy wsiadała i wysiadała, tylko po to, by się przekonać, że nic się nie pali. Wreszcie przypomniała sobie o czymś, co mogło wymagać jakiegokolwiek działania. Spojrzała na dwóch Olimpijczyków.
— Ewakuację należy przeprowadzać bez bagażu — powiedziała z pretensją. Zerknęła na pana Krzysztofa, oczekując jego poparcia.
— Twój bagaż to czyjeś życie — przytaknął bez przekonania. — Jak się nazywacie?
— Marek — powiedział niższy.
— Marcin — dodał wyższy. — A torby są puste.
Na dowód unieśli reklamówki przed siebie. Rzeczywiście były puste. Pani Olga przyjrzała się im badawczo.
— Zdawało mi się, że…
— To może być pożar, który jest podsycany podmuchem powietrza przy wyższych prędkościach — ocenił ciemnowłosy chłopak z mądrą, a nawet przemądrzałą miną. — Jak stoimy, to gaśnie.
— Wszystko w porządku. — Kierowca zamknął klapę silnika. — Nic się nie dymi.
— No ale coś się dymiło…
Pan Janusz powiódł wzrokiem po zaśnieżonej równinie.
— Pewnie łąki wypalają — orzekł. — Jedziemy.
Nie czekając na nic, wrócił na swoje miejsce. Pan Krzysztof spojrzał wymownie na panią Olgę i również wsiadł. Reszta poszła w ich ślady. Dopiero teraz okazało się, że Tymon przegapił całą ewakuację. Opiekunka już otwierała usta, żeby mu coś powiedzieć, ale właśnie zachrobotał rozrusznik i silnik wystrzelił dwukrotnie. Dała więc spokój i wróciła na miejsce. Wszyscy kończyli się już usadawiać. Tylko gotka minęła swoje miejsce i podeszła do Felixa.
— Wolne? — zapytała, wskazując fotel przy oknie.
— Jasne. — Felix wysunął nogi na bok, by mogła przejść.
Owionął go zapach ciężkich perfum. Miny, jaką zrobił Net, nie powstydziłby się Groucho Marx.2 Felix spojrzał na niego groźnie, więc Net udał, że jego uwagę przykuł nagle arcyciekawy fragment krajobrazu za oknem. Felix zerknął kątem oka na nową sąsiadkę, na ile było to możliwe bez wzbudzania podejrzenia, że zerka na nią kątem oka. Czarna plisowana spódniczka, czarne rajstopy, czarne buty New Rock z masą okuć i klamerek, czarne paznokcie, za to skóra biała jak u albinosa. No i mnóstwo srebrnej biżuterii, w której każde zagłębienie również było czarne.
— Dlaczego…? — zapytał.
— Tu jest spokojniej. — Spojrzała na niego tak, jakby chciała dodać „i się odwal”.
Felix zamilkł. Zauważył tylko, że dziewczyna czyta miesięcznik „Necropolitan”, a dokładniej mówiąc artykuł o balsamowaniu zwłok. Zerknął w drugą stronę – Net zatopił nos w laptopie, Nika w jakiejś książce. Poszedł za jej przykładem, wyciągając z torby Accelerando Charlesa Strossa. Nie przeczytał nawet trzech zdań, gdy przerwał mu Net.
— Co mu odpisać? Oskarowi, znaczy. Przecież nie możemy się przyznać, jakim rzęchem jedziemy.
— Napisz, że jedziemy rzęchem wypas — poradził Felix. — Ucieszy się.
Net pokiwał głową i odpisał. Potem powrócił do laptopa i stracił zainteresowanie otoczeniem. Dziewczyna obok Felixa skończyła czytać i z czarnego plecaczka wyciągnęła pióro wieczne i czarny brulion z czerwonym napisem „Regina Zowiak. Pajęcznik”. Dzięki temu Felix poznał jej imię, ale niestety i zainteresowania. Sądząc po wymiętoszonych okładkach, zeszyt był często używany. Regina otworzyła go mniej więcej w jednej trzeciej, na stronie, gdzie znajdował się niedokończony rysunek pająka i kilka linijek tekstu. Zastanowiła się chwilę, stukając skuwką pióra o zęby, i przystąpiła do pokrywania kartki zawijasowatymi literami. One też wydały się Felixowi trochę pajęcze.
Uznał, że zezowanie na powstającą twórczość jest niekulturalne, powrócił więc do lektury.
— Nie mają strony internetowej — odezwał się Net. — Niedobrze. Oby chociaż zasięg czegokolwiek był.
— Gdzie? — Felix oderwał się od książki. — Mówisz o naszym pensjonacie?
— Trzy Kuzynki — przytaknął Net. — Nie mają strony ani nawet wizytówki w żadnym serwisie. Jest tylko krótki opis na stronie naszego biura podróży. Nie uważacie, że to nieco podejrzane?
— Sprzedadzą nas na narządy — rzuciła od niechcenia Regina, nawet nie podnosząc głowy znad zeszytu. — Kolacja będzie miała dziwny smak, a potem obudzimy się związani w piwnicy.
Net wytrzeszczył na nią oczy.
— Właśnie coś takiego miałem już na końcu mózgu. W połowie języka.
Siedząca przy oknie Nika wychyliła się zza Neta i powiedziała poważnie:
— Czy możemy sobie obiecać, że nie władujemy się żadne kłopoty? Że zignorujemy latające talerze i udamy, że maszyny kroczące wielkości domu to zwykły sprzęt budowlany, a jeśli spotkamy w lesie gadające skrzaty, to napiszemy tylko anonimowy list do „National Geographic”?
— Dziwny smak kolacji też zignorujemy? — Net uniósł brwi.
Spojrzenie Niki z odległości pięciu centymetrów wystarczyło mu za odpowiedź.
— Nika ma rację — przyznał Felix. — Wyrobiliśmy normę dobrych uczynków za pluton harcerzy. Mam taką koncepcję, że będę wypoczywał.
Net rozłożył ręce.
— Jak pamiętacie, ja nigdy się nie pchałem w kłopoty.
— Więc stoi? — upewniła się Nika. — Nie ładujemy się w kłopoty?
— Stoi — przytaknęli Felix i Net.
Cała trójka była niewyspana po przygodach poprzedniego wieczoru,3 więc monotonna droga wkrótce ich uśpiła. Felixowi wydawało się, że kierowca puszcza kierownicę i przechodzi na prawą stronę autokaru, by poprawić nieszczęsną literę „J”. Ale równie dobrze mógł to być sen.
Obudziło ich zamieszanie spowodowane ponownym pojawieniem się niepokojącego zapachu spalenizny. Pani Olga studiowała mapę. Miała jednak problemy z ustaleniem, gdzie jest góra, gdzie dół, a przede wszystkim gdzie się teraz znajdują.
— No i nie mam pojęcia, gdzie to jest. — Odwróciła mapę, przy okazji rozrywając ją na pół. Znieruchomiała, uniosła głowę i pociągnęła nosem. — Znowu coś się fajczy.
Siedzący obok pan Krzysztof nie przejmował się jej problemami. Ze znudzeniem czytał książkę.
— Zaczekajmy z ewakuacją — rzucił od niechcenia. — To jeszcze tylko trzy kilometry.
— Skąd pan wie? — zdziwiła się pani Olga.
— Bar miał być trzy kilometry za Pyszałkowicami, a właśnie mijamy Pyszałkowice.
Ponieważ opiekunowie rozmawiali dość głośno, przez autokar przeszło westchnienie zadowolenia.
— Zaraz będzie żarełko — ziewnął Net. — Śniło mi się coś bardzo śmiesznego. Nie pamiętam co, ale śmieszne było.
— Mnie się śniły zielone drzwi — stwierdziła Nika. — Raczej mały koszmar.
— Co jest strasznego w śnie o zielonych drzwiach?
— Nie pamiętam. Zaraz, jak się rozbudzę, zapomnę i te zielone drzwi. Ale sen był straszny.
Autokar zwolnił i zjechał na parking przed knajpę stylizowaną na przysadzisty staropolski dwór. Ściany z grubych bali i kryty strzechą dach obiecywały przyzwoite jedzenie. Liczba samochodów na parkingu świadczyła o tym, że karmią tu naprawdę nieźle. Drewniany szyld nad wejściem głosił „Karczma Zagłoba”.
— Niepotrzebnie się obawiałem, że spróbują na nas oszczędzać. — Zadowolony Net poklepał się po brzuchu. — Napiszę do Oskara, że knajpa wypas.
Autokar kołysał się na żwirowym podjeździe, a feriowicze z burczącymi brzuchami zachłannie wpatrywali się w karczmę. Patrzyli na nią zachłannie również wtedy, gdy autokar ją minął i zatrzymał się przed stojącym sto metrów dalej budyneczkiem, obłożonym białym sidingiem z plastikowymi oknami i plastikowymi drzwiami. Plastikowa tablica nad wejściem głosiła „Bar Ziutek”.
Silnik wystrzelił z tłumika, zawarczał innym tonem i zgasł. Feriowicze bez entuzjazmu zwlekli się z foteli i zaczęli wychodzić na parking. Tym razem Tymon wyłączył konsolę i wysiadł razem z innymi. W wirtualnym świecie gry jedzenie też było wirtualne, ale głód pozostawał rzeczywisty. Marek i Marcin wyszli, ściskając w dłoniach wypchane po brzegi reklamówki, zniknęli gdzieś za autokarem i po chwili wrócili z pustymi torbami. Zauważyła to chyba tylko Nika. Feriowicze posłali tęskne spojrzenie w stronę karczmy Zagłoba i minęli drzwi baru. Uderzył ich swąd przepalonego oleju, a wrażenie obskurności jeszcze wzrosło. Pomieszczenie było mniejsze od szkolnej sali, oddzielone ladą od kuchni, po której kręciło się kilku zaspanych kucharzy. Białe, plastikowe krzesła stały czwórkami przy białych plastikowych stołach na jasnym, nijakim linoleum, które cmokało przy każdym oderwaniu podeszwy.
Przyjaciele stanęli przed wywieszonym na tablicy menu. Nazwy potraw ułożono z plastikowych literek przymocowanych na wcisk. Co którejś brakowało. Dania były najprostsze z możliwych, za to ceny wyjątkowo przystępne.
— Wyżywienie jest w cenie wycieczki — przypomniał sobie Felix.
Ponieważ feriowicze nie znali się jeszcze, każdy starał się usiąść osobno. Po chwili prawie przy każdym stoliku siedziały jedna lub dwie osoby. Net pociągnął Felixa za łokieć i rzutem na taśmę zajął ostatni wolny stolik. Blat był niewiele mniej lepki niż podłoga. Nika zdjęła płaszcz, usiadła jako ostatnia i nachyliła się do przyjaciół.
— Widzieliście torby tych dresów? — zapytała szeptem.
— Te wypchane? — upewnił się Net.
— Teraz są puste. Poprzednio, jak je wynosili podczas ewakuacji, też były pełne, a gdy wsiadaliśmy – puste.
— Wyhamuj nieco. — Net spojrzał na nią poważnie. — Czy nie mówiłaś sama, żeby nie ładować się w kłopoty?
Nika wydęła usta.
— Jestem po prostu ciekawa.
— Nasze kłopoty zwykle zaczynały się właśnie od ciekawości.
Dziewczyna z czerwonymi włosami, ta, która zauważyła Tymona grającego na konsoli na parkingu, skończyła studiować menu. Rozejrzała się po sali i z szerokim uśmiechem dosiadła się do przyjaciół.
— Wolne? Normalnie bym się tu nie ładowała, bo widzę, że jesteście razem — wyjaśniła bezpośrednio. — No, ale gdzie indziej nie ma miejsc.
Miała na sobie bojówki i ortalionową kurtkę lotniczą. Z bliska jej włosy wydawały się jeszcze czerwieńsze, jakby zrobiono je z plastiku.
— Spoko — odparł Net.
Nika zerknęła na sąsiedni stolik, przy którym siedzieli Olimpijczycy. Dwa miejsca były wolne.
— Nie, nie. — Dziewczyna zauważyła to spojrzenie. — Nie te klimaty. Laura.
Przyjaciele również się przedstawili. Felix dostrzegł idącą w ich stronę kelnerkę.
— Wiecie, co zamawiacie? — zapytał.
— Jakieś mięsko mielone — odparł Net. — Z sosem i kopytkami. Nie chce mi się przeżuwać.
— Schabowy — powiedziała Nika. — Wolę wiedzieć, co jem.
— Ja wezmę… — zaczął Felix, ale zamilkł. Kelnerka nie przyszła, by przyjąć od nich zamówienie. Postawiła przed nimi po talerzu frytek z kapką musztardy i odeszła bez słowa.
Cała czwórka wpatrywała się w talerze.
— Aha, czyli to tak. — Net pokiwał głową. — Dlatego wyżywienie było w cenie wycieczki.
— Frytki? — oburzyła się dziewczyna w okularach i z kucykami, która musiała usiąść przy stoliku Olimpijczyków i nie była z tego powodu szczęśliwa. — To bezwartościowe zapychacze żołądka.
— Menu było dostępne na stronie — wyjaśniła nieco zdezorientowana pani Olga. Sama chyba również spodziewała się prawdziwego posiłku.
Marcin chwilę szeptał kelnerce do ucha. Ta skinęła głową i zniknęła w czeluściach kuchni przy akompaniamencie ciężkiego oddechu Vadera. Net wyjął z kieszeni komórkę i spojrzał na wyświetlacz.
— To od Oskara…
— Niech zgadnę — powiedziała Nika. — Pisze, że zatrzymali się w knajpie wypas i jedzenie jest wypas?
— Mniej więcej tak. Odpiszę, że… A, niech się cieszy – napiszę, że knajpa fatalna.
Frytki nie były wybitne, ale przynajmniej zjadliwe. Gdy już zjedli połowę porcji, z kuchni wyłoniła się kelnerka z dwoma talerzami parującego mięsa w nieznośnie smakowicie pachnącym sosie. Przeszła przez salę odprowadzana ciężkimi spojrzeniami i postawiła talerze przed Olimpijczykami. Ci, jakby nigdy nic, zaczęli jeść. Dziewczyna z kucykami ostentacyjnie wstała i podeszła do stołu opiekunów.
— Przepraszam, ale czy nie wydaje się panu — zwróciła się do pana Krzysztofa — że to lekka przesada? Ja jem zeschłe frytki, a tymczasem…
Zamilkła, kelnerka pojawiła się bowiem ponownie z jeszcze jednym talerzem i postawiła go przed panem Krzysztofem.
— Jak ktoś płaci z własnej kieszeni, to chyba jest OK. — Opiekun wzruszył ramionami i chwycił sztućce.
Dziewczyna pufnęła i tupnęła nogą. Nie wyszło to jednak zbyt efektownie, bo tupnięciu towarzyszyło mlaśnięcie brudnej podłogi. Zacisnęła więc pięści, wróciła na swoje miejsce i ze złością powróciła do frytek. Reszta feriowiczów zastanawiała się nad możliwością nadszarpnięcia własnego budżetu na normalne jedzenie.
— To chyba właśnie w Pyszałkowicach była ta farma, o której mówili w telewizji — powiedziała dość głośno Laura. — Zabawny zbieg okoliczności.
Kilka osób spojrzało na nią. Dziewczyna tylko machnęła widelcem, że nic ważnego, i jadła dalej.
— O czym ty mówisz? — zainteresował się Net.
— O chorobie świńskich krów — odparła od niechcenia. — Ale luz. Frytki są bezpieczne. Dlatego nam je dali.
Marek i Marcin spojrzeli na talerze, potem na siebie.
— Ale w Polsce nie stwierdzono przypadków tej choroby — zauważyła Nika. — Co to w ogóle za –
— Oficjalnie nie — przytaknęła Laura. — Bo zanim przyjechał weterynarz, zbadać te ześwinione padnięte krowy, całe mięso gdzieś zniknęło. Sprzedali je pewnie do okolicznych barów.
Olimpijczycy odsunęli napoczęte porcje i szybkim krokiem zgodnie ruszyli w stronę toalety. Pan Krzysztof uśmiechnął się tylko i jadł dalej. Reszta grupy bez dalszych narzekań konsumowała frytki.
— Ketchup byłby lepszy — mruknął tylko Net, zbierając z talerza resztkę musztardy.
— To musztarda saperska — wyjaśniła Laura. — Jak najbardziej na miejscu w tych okolicach.
— Chyba sarepska?
— To literówka. W którejś z okolicznych wiosek mieszkało dwóch braci. Jeden był saperem, drugi dyslektykiem. Pierwszy wymyślił tę musztardę, ale niestety to ten drugi zapisał recepturę. Zawsze zazdrościł bratu, też chciał być saperem, ale nie mógł, bo saper myli się tylko raz. Jak co chwilę walisz błędy, to się nie nadajesz.
Przyjaciele patrzyli na nią w milczeniu.
— Jakoś nie bardzo ci wierzę — odezwał się Net.
Laura wzruszyła ramionami i jadła dalej.
Tymon pochłaniał frytki, nie puszczając ani na chwilę kierownicy wirtualnego samochodu. Dwie śmieszki jadłyby cokolwiek, byle tylko nikt im nie przeszkadzał w trajkotaniu. Regina gryzła frytki, jakby to były kości, dziewczyna z kucykami jadła z obrzydzeniem, a konkurencyjna superpaczka robiła to samo, co przyjaciele, czyli głównie badawczo przyglądała się pozostałym.
— Mam pewien pomysł — wyszeptał konspiracyjnie Net. — Jak się zakręcimy, to zajmiemy ostatni rząd przed nimi.
— To nie jest dobry pomysł. — Felix pokręcił głową. — Potem zaczniemy ze sobą rywalizować o wszystko. Lepiej skupmy się na zajęciu dobrego pokoju w pensjonacie.
— Dobrze mówi! — zgodził się Net. — Dać mu frytkę.
— Oj! — Nika złapała się za szczękę.
Przyjaciele przestali jeść i przyglądali się jej badawczo. Chwilę gmerała przy policzku językiem, potem włożyła do ust dwa place i wydobyła małą białą grudkę.
— Co to jest? — przestraszył się Net. — Kamień?
— Plomba.
— To masz małego demotywatora na początek ferii. Na razie zalep gumą.
Skończyli jeść. Nie podano im nic do picia, więc z przykrością wrócili do autokaru. Monotonny dźwięk silnika sprawił, że wkrótce chyba wszyscy, z wyjątkiem oczywiście kierowcy, smacznie spali.
Nikę obudziło bujanie i stukot kół na wyboistej nawierzchni. Ziewnęła i rozprostowała zdrętwiałe nogi. Net chrapał w dziwnej pozycji, zwieszony przez podłokietnik, z głową na środku przejścia. Dziewczyna wciągnęła przyjaciela na siedzenie.
— Eszże fila… — mruknął przez sen.
Jechali teraz znacznie wolniej węższą szosą przez las. W świetle reflektorów widać było, że droga pokryta jest wyślizganym śniegiem. Na kolejnym wyboju Net, niemal spadając na ziemię, zsunął się do poprzedniej pozycji.
— Co?! Gdzie?! — Zerwał się, budząc Felixa i jeszcze kilka osób.
— Pora wstawać. — Felix przetarł oczy. — Spóźnisz się do szkoły.
Net rozejrzał się i dotarło do niego, gdzie jest.
— Bardzo śmieszne… — Usiadł i ziewnął. — Jak prześpię się w dzień, to mi się wszystko rozregulowuje i potem budzę się w środku nocy.
Droga stała się kręta. Co chwilę wspinała się na wzniesienia, by zaraz znowu sprowadzić autokar w dół. Gdy do celu zostało pięćdziesiąt kilometrów, nawigacja odmówiła posłuszeństwa. Było to dziwne, bo góry przed nimi nie były wysokie. Małe wzniesienia porastał gęsty las.
Ciekawe, jak zniosą to hamulce, zastanawiał się Felix. Było już za ciemno, by czytać. Zapalać latarki nie chciał – obok z głową opartą o zasłonkę drzemała Regina. Zauważył, że w rozluźnionej dłoni nad otwartym zeszytem trzyma odkręcone pióro wieczne. Ostrożnie sięgnął po skuwkę, by ją zakręcić.
— Co robisz? — warknęła dziewczyna. Patrzyła na niego zmrużonymi oczyma.
— Chciałem tylko zakręcić pióro — odparł zaskoczony. — Żeby nie zaschło. Myślałem, że śpisz.
Chwilę przyglądała mu się nieprzyjaźnie.
— My nigdy nie śpimy — wycedziła. Schowała pióro i pajęcznik do plecaka, po czym oparła się o zasłonkę i przymknęła oczy.
Z przodu pani Olga dyskutowała zawzięcie, choć na szczęście szeptem, z panem Krzysztofem. Nawigacja nie działała, więc pochylali się nad podartą mapą i próbowali ustalić, gdzie są. Wyręczył ich kierowca, który zauważył zardzewiały drogowskaz. Skręcili z wąskiej drogi w jeszcze węższą i jeszcze bardziej wyboistą, ukrytą pod miękkim śniegiem. Ślad bieżnika świadczył, że ktoś tędy jednak jeździł. Droga wyglądała na odśnieżoną jakiś czas temu, ale ostatnie opady wygładziły pryzmy po obu stronach. Pozostawało mieć nadzieję, że nic nie nadjedzie z przeciwka – było tak wąsko, że autokar się ledwo mieścił. Ośnieżone gałęzie szurały po dachu, a koła podskakiwały na niewidocznych korzeniach. Za kolejnym zakrętem droga schodziła stromo do ukrytej między drzewami dolinki. Autokar zatrzymał się.
— Nie podjadę tędy z powrotem — ostrzegł pan Janusz.
— Ale według mapy to dobra droga. — Pani Olga wstała i zaczęła rozkładać przed kierowcą kwadratowe skrawki.
— Dla kogo dobra, dla tego dobra. Nie wrócę potem.
— Chce pan teraz jechać dwa kilometry na wstecznym? — zapytał pan Krzysztof.
— Lepiej dwa niż pięć. — Kierowca wrzucił wsteczny i wcisnął gaz. Koła zabuksowały, a pojazd ani drgnął. Pan Janusz chwilę bębnił palcami w kierownicę, po czym wrzucił jedynkę i wolno ruszył w dół.
Droga wiła się między czarnymi drzewami. Koła co chwila gubiły przyczepność, a telefony zasięg. Była już noc, a brak miejskiej łuny, do jakiej wszyscy przywykli w mieście, sprawiał, że mimo śniegu ciemność za oknami wydawała się jeszcze czarniejsza.
— Chyba widziałem kangura — mruknął Net. — Czy to już Białoruś?
— Białoruś to trochę nie w tę stronę — odparł Felix.
— Przynajmniej będzie spokojnie — zauważyła Nika. — Odpoczniemy.
— Internetu nie będzie — stwierdził z rezygnacją Net. — Bez internetu to nie jest wypoczynek.
— Mają tam zbiornik na internet — wyjaśniła Laura, opierając się o zagłówki foteli Neta i Niki.
— Że what? — Net spojrzał na nią podejrzliwie.
— Tak jak z wodą. Na strychu pewnie jest duży zbiornik. Jak trzaśnie pompa wody, to wodę czerpie się ze zbiornika. Internet tak samo. Raz na jakiś czas ściągają trochę internetu na wielki dysk i wystarcza im na tydzień.
— Co ty gadasz? — zapytał zdezorientowany Net.
Dopiero chichot Felixa dał Netowi do myślenia. Chłopak zmarszczył brwi i powiedział:
— No przecież wiem, że mnie wkręcasz. Takie coś nie może istnieć.
— Tam spotkasz więcej rzeczy, o jakich myślałeś, że nie mogą istnieć — powiedziała złowieszczym tonem Regina.
Felix i Net poczuli gęsią skórkę. Za to Nika wychyliła się i odparła:
— Przestań nas straszyć, bo nastraszymy ciebie.
— Próbujcie. — Regina uśmiechnęła się lekko i odwróciła do swojej szyby.
Minęli kilka zakrętów, pagórków i wjechali na polankę. Było tak ciemno, że jedyne, co dało się zauważyć, to brak drzew. Pan Janusz zatrzymał autokar, otworzył drzwi i wyłączył silnik. Zapadła cisza, przerywana tylko trzeszczeniem stygnącego silnika. Wszyscy, którzy nie spali, wyjrzeli przez okna. Nikt nie kwapił się do wysiadania.
— Jak na mój gust, to tu — oświadczył kierowca. Wstał, postawił literę „J”, która znów przewróciła się na wertepach, i wyszedł na śnieg. Wykonał kilka przysiadów i wymachów.
Felix zapalił latarkę i poświecił na śnieg obok autokaru.
— Nie ma śladów butów — stwierdził.
Feriowicze zaczęli wysiadać. Dopiero stąd zobaczyli stojący dwadzieścia metrów dalej, u podnóża sporego pagórka, trzykondygnacyjny budynek ze spadzistym dachem. Nocą wielu szczegółów nie dało się dostrzec, poza jednym, bardzo istotnym – w żadnym z okien nie paliło się światło. Nikt nie miał ochoty podejść bliżej. Najbezpieczniej było w bezpośredniej bliskości autokaru. Pani Olga sprawdzała papiery w swoim clipboardzie, ale chyba tylko po to, by zyskać na czasie. Zerkała co chwila to na dokumenty, to na porwaną mapę.
— Chyba zabłądziliśmy — stwierdziła w końcu.
Felix wyjął z kieszeni pancerny odbiornik GPS i spojrzał na ekran.
— To gdzieś tu — mruknął. — Sygnał jest przez te góry słaby, ale to na pewno w pobliżu.
— Cicho, bo będzie na nas — uciszył go Net.
— Wygląda, jakby od lat nikt tam nie mieszkał — oceniła Nika.
— Wygląda, jakby wszyscy umarli — poprawiła ją Regina.
Nika chciała coś odpowiedzieć, ale co innego zwróciło jej uwagę.
— Znowu mają pełne torby. — Dyskretnie wskazała chłopaków wchodzących za autokar.
— Jednak nie daje ci to spokoju. — Felix chciał pójść za nimi i sprawdzić, co zrobią, ale Nika zatrzymała go.
— Lepiej nie. Trzymajmy się umowy. Może dowiemy się przy okazji.
— Możemy wymyślić, co tam jest.
— Przecież nie kradną gąbki z foteli — zauważył Net. — Więc co? Powietrze?
— Dym. — Felix potarł brodę. — W autokarze nie wolno palić, więc wydmuchują dym do torby. Ale całego nie da się wdmuchnąć, więc trochę zostaje. Stąd ta ewakuacja.
— Sądzisz? — Net spojrzał na Marka i Marcina wychodzących zza autokaru z pustymi torbami. Zaśmierdziało.
— Zagadka rozwiązana. — Felix uśmiechnął się. — I nie władowaliśmy się w żadne kłopoty.
— Ja tu widzę całkiem spory kłopot. — Net wskazał głową budynek.
Pani Olga chodziła tam i z powrotem między uczestnikami i chaotycznie przeglądała papiery. Pan Krzysztof wreszcie wyszedł, zaczerpnął świeżego powietrza.
— Zadzwoń do nich — poradził. — Powiedzą, jak stąd trafić do pensjonatu.
Pani Olga wyjęła telefon i zaczęła nerwowo stukać w klawiaturę.
W tej chwili od strony domu dobiegł ich stłumiony krzyk.
— Za wcześnie powiedziałeś, że nie władowaliśmy się w żadne kłopoty. — Net już cofał się krok za krokiem w stronę drzwi. Nie on jeden. Gdy krzyk powtórzył się, był znacznie głośniejszy. Ktoś pierwszy wbiegł do autokaru. Wtedy już wszyscy zgodnie rzucili się do środka.
— Niech pan odpala! — wrzasnęła pani Olga.
Pan Janusz ze zdenerwowania nie mógł trafić kluczykiem do stacyjki.
— Niech pan rusza!
Silnik, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, nie chciał zapalić. Pan Janusz zamknął drzwi i wstał ze swojego miejsca. Lewą ręką męczył rozrusznik, prawą poprawiał literę „J”.
— Będę ją trzymać! — Pani Olga rzuciła się na pomoc. Klęknęła na podłodze, chwyciła literę i postawiła ją prosto.
Nikt już nie spał. Nika wisiała na Necie, Regina dziwnie blisko przysunęła się do Felixa. Reszta feriowiczów kuliła się na fotelach bądź, przeciwnie, stała przyczajona w przejściu. Dwie Śmieszki piszczały i ładowały się na kolana Olimpijczyków. Regina z fascynacją wpatrywała się w czarne okna.
Silnik wreszcie zapalił. Kierowca wcisnął gaz do końca i autokar, zarzucając i sypiąc śniegiem spod kół, ruszył z miejsca.
— To nie ta droga! — krzyknęła, uczepiona litery „J”, pani Olga.
— Tamtą przecież nie podjadę. — Pan Janusz próbował opanować pojazd i wcelować w drogę po przeciwnej stronie podwórka.
— Więc na wprost! Byle dalej stąd!
Wjechali między drzewa. Pojazdem rzucało na wertepach. Wszyscy przytrzymywali się czego popadło.
— Wolniej, bo wylądujemy na drzewie — powiedział spokojnie pan Krzysztof. — Nikt nas nie goni.
Pan Janusz zdjął nogę z gazu i ostrożniej brał kolejne zakręty. Teraz już nikt nie miał pojęcia, gdzie jadą. Po pokonaniu kolejnego wzniesienia zjechali do małej dolinki. O podwozie zaszurał śnieg i autokar łagodnie wyhamował, choć silnik pracował na wysokich obrotach.
Ze względu na miłość autora do motoryzacji i jego wrodzoną krnąbrność, w tej książce nazwy samochodów są i będą pisane wielką literą. [wróć]
Groucho Marx (1890–1977) – najsłynniejszy z braci Marx, amerykański aktor komediowy. [wróć]
Możecie o tym przeczytać w książce Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek (cz. I i II). [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki