Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rafał Kosik
Felix, Net i Nika oraz Trzecia Kuzynka
Felix, Net i Nika jadą na zimowisko do pensjonatu Trzy Kuzynki, położonego w lesie, w górach na odludziu, a prowadzonego przez bardzo dziwne starsze panie. Stare meble i przedziwne obrazy tworzą niezwykłą atmosferę, a naprawdę strasznie zaczyna się robić, kiedy nocą ktoś chodzi po domu, pozostawiając przerażonym gimnazjalistom dziwne niespodzianki. Przyjaciele powoli odkrywają tajemnicę tego niezwykłego miejsca.
W książce, jak we wszystkich tomach serii „Felix, Net i Nika”, nie zabraknie humoru, przygód z dreszczykiem i nastoletnich perturbacji damsko-męskich. Zapowiada się STRASZNIE smakowity pierwszy polski horror dla młodego czytelnika!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 580
Rafał Kosik
Felix, Net i Nika oraz Trzecia Kuzynka
Dla Jasia
W oddali cichł świst eksperymentalnego hybrydowego silnika Land Rovera1. Felix, Net i Nika odprowadzili wzrokiem czarny kształt, aż zgubił się między samochodami. Tata Felixa nie mógł dłużej czekać.
Net zatarł ręce. Z radości, nie z zimna.
— Czujmy się spuszczeni ze smyczy. — Wyszczerzył się do przyjaciół. — A kaganiec oświaty sami zrzucimy.
Uśmiechnęli się w odpowiedzi. Cała trójka liczyła na spokojny odpoczynek na zimowisku w Sudetach. Nie, żeby miał być nudny, wystarczy, żeby był bezstresowy.
Na niedokładnie odśnieżonym parkingu przestępowało z nogi na nogę kilkadziesiąt osób: nastolatków i ich rodziców. Autokar, który tych pierwszych miał zawieźć do pensjonatu Trzy Kuzynki, powinien tu być od dziesięciu minut. Grupka dorosłych kłębiła się wokół roztrzęsionej blondynki z clipboardem. Kobieta próbowała zgromadzić wszystkie numery kontaktowe do rodziców i niezbędne podpisy.
— Na pewno zaraz przyjedzie — uspokajała wszystkich, choć to ona była najbardziej zdenerwowana.
Co chwilę kolejni rodzice żegnali się ze swoimi pociechami, przepraszali, że nie mogą dłużej czekać, i odjeżdżali. Panował mały chaos, ale większość podopiecznych wyglądała na zadowolonych. Felix, Net i Nika rozglądali się, ciekawi, z kim spędzą dwa tygodnie. Najbliżej nich stała z założonymi rękoma dziewczyna w nieco za dużych okularach w czarnych oprawkach. Brązowe włosy spięła w dwa kucyki. Obok chichotały pochylone do siebie blondynki, obie z długimi lokami, wystającymi spod wełnianych czapek. Nie zauważały świata wokół siebie. Na torbie ustawionej w pryzmie śniegu siedział pulchny chłopak i grał na PSP2. Dla niego też świat nie istniał. Nieco na uboczu trzymało się dwóch wyrostków ubranych w dresy i sportowe kurtki. Rzucali wokoło spojrzeniami spode łba.
— Może uda się spokojnie odpocząć — ocenił Felix. — Wygląda na standardowy przekrój społeczeństwa. A przynajmniej tej jego części, która jeździ na zimowiska.
— Z wyjątkiem tych dwóch olimpijczyków i jednego wampira. — Net wskazał głową dziewczynę z prostymi czarnymi włosami i w czarnym płaszczu. — Nie pomylcie się w szatni.
Nika zerknęła we wskazanym kierunku. Jej płaszcz rzeczywiście był podobny, podobne były również buty. Dziewczyna w czerni wodziła wokół niechętnym wzrokiem i sprawiała wrażenie obrażonej na cały świat.
— Wampiry są chudsze — odparła Nika, poprawiła stojący kołnierz i wypuściła rude loki na wierzch. Słoneczne lutowe przedpołudnie było chłodne i wilgotne, w powietrzu czuło się nadchodzącą odwilż. Odbijające się od śniegu promienie zmuszały do mrużenia oczu. — Mogłaby być już wiosna.
— Tak to nie ma, pstryk i kwiatki. — Net wypluł gumę wprost do kratki kanalizacyjnej. — Trzeba przejść przez etap błota.
— Jutro będzie już na plusie — powiedział Felix.
— Nie mów, że sprawdziłeś prognozę.
— Sprawdziłem. Dzięki temu wiem to, o czym niektórzy dowiedzą się dopiero jutro. — Felix wskazał kilka par nart i snowboardy oparte o ławkę.
— Będą szczęśliwi o dzień dłużej niż ty. Chociaż… — Net zerknął na długi płaszcz Niki – jej kurtka zimowa zniszczyła się kilka dni wcześniej podczas przedzierania się przez krzaki. — Trochę szkoda, że nie zobaczę tego płaszcza w akcji na stoku.
Opiekunka z rozwianym włosem i rozwianymi kartkami w clipboardzie po raz kolejny obchodziła grupę i sprawdzała, czy wypełniła wszystkie rubryki w drukach.
— Mam namiary do waszych rodziców? — zapytała przyjaciół.
— Tak — szybko zapewniła ją Nika.
— Pytała pani już dwa razy — dodał Net.
— Wybaczcie, to przez te nerwy. — Spojrzała na zegarek. — Dwanaście minut. A jak coś się stało?
— To chyba lepiej, jeżeli się rozwalił, zanim do niego wsiedliśmy.
Opiekunka spojrzała na niego z przerażeniem. Nim zdążyła coś odpowiedzieć, jej uwagę odwróciły okrzyki radości. Na parking wtaczał się nie najnowszy i koszmarnie brudny mały autokar. Kiedyś chyba był biały.
— Od początku wyrabiasz sobie opinię — szepnęła Nika.
— To dla ciebie, mała — uśmiechnął się Net. — Wolisz, żeby zaczęła analizować podpis twojej mamy?
Podpis za mamę Niki złożył właśnie Net, wykorzystując zamieszanie, jakie robiła wokół siebie opiekunka. Rodzice Niki nie mogli tu przyjechać z tej prostej przyczyny, że oboje nie żyli od wielu lat. Dziewczyna musiała przyznać Netowi rację. Odetchnęła z ulgą, gdy opiekunka zajęła się ustawianiem wszystkich w jednym miejscu, żeby nie zostali przejechani. To tylko zwiększyło zamieszanie, okazało się bowiem, że autobus zamierzał zaparkować właśnie tam.
Za przednią szybą świeciła biało setka diod, ułożonych w napis „Janusz”. Gdy autokar zatrzymał się z sykiem i jękiem, litera „J” przewróciła się, pozostawiając samo „anusz”.
— A nuż dojedziemy w jednym kawałku — mruknął Net.
Silnik zaklekotał, zakaszlał i zgasł. Drzwi otworzyły się, sycząc sprężonym powietrzem i piszcząc popychaczami. Kierowca, otyły mężczyzna z czupryną kręconych czarnych włosów i równie czarnymi wąsami, poprawił literę i zszedł na śnieg.
— Przepraszam za spóźnienie — oznajmił radośnie. — Hamulce strzeliły.
Zapadła cisza, w której pan Janusz, bo tak się zapewne nazywał kierowca, przeciągnął się i zrobił kilka przysiadów, napinając przy tym skórzaną kamizelkę do granic wytrzymałości. Zauważył wlepione w siebie kilkadziesiąt par wytrzeszczonych oczu.
— Nie, wszystko w porządku. — Machnął ręką. — Wszystko już działa. Samo się jakoś naprawiło.
Opiekunka wymieniła spojrzenia ze znudzonym czterdziestolatkiem, zapewne drugim opiekunem. Wzruszył ramionami. Kobieta zacisnęła zęby, wzięła go pod ramię i odciągnęła na bok, przypadkiem w stronę, gdzie stali Felix, Net i Nika. Przyjaciele słyszeli więc rozmowę.
— Nie powinniśmy się na to zgadzać — syknęła kobieta, jednocześnie posyłając uspokajający uśmiech w kierunku skupionej przy autokarze grupki rodziców. — To trup.
— Nie znajdziemy teraz innego autokaru. — Mężczyzna nie wyglądał na przejętego sytuacją. — Dziś całe województwo jedzie na ferie.
— Więc co? Coś musimy zrobić!
— Możemy wolno jechać. Albo… zadzwoń po policję, niech zrobią testy.
— Świetna myśl. — Wyszarpnęła z torebki telefon, wybrała numer i chwilę tłumaczyła komuś po drugiej stronie, o co chodzi. Przytaknęła i zasłoniła mikrofon dłonią. — Mówią, że chętnie pomogą — ucieszyła się. — Mówią, że od tego są. Tak, tak słucham… — Zatkała drugie ucho palcem i nachyliła się, jakby to mogło pomóc. — Tak, nadal tu jestem. — Spojrzała na kolegę i znów zasłoniła mikrofon. — Mówią, że zaraz zerkną w grafik i się umówią na… jedenastą trzydzieści… Tak, świetnie! Jedenasta trzydzieści… — Spoważniała, opuściła telefon, rozłączyła się i wolno dokończyła — dwudziestego trzeciego marca…
— Jest luty — zauważył mężczyzna. Na twarzy koleżanki zaczynała się pojawiać panika, więc szybko dokończył — sami go sprawdźmy. To przecież nie może być nic skomplikowanego. Przejdę się i obkopię opony.
— Sprężmy się — powiedział Felix, gdy tamci odeszli. — Zajmą nam miejsca.
— Fakt! — zreflektował się Net. Zarzucił plecak na ramię, w drugą rękę wziął torbę Niki. — My upychamy bagaże, ty leć zająć ostatni rząd. Mów: „Przepraszam, jestem kobietą”.
Nika prychnęła, ale poszła do przednich drzwi, gdzie już kłębił się spory tłumek. Głównie byli to rodzice oczekujący wyjaśnień w sprawie stanu technicznego pojazdu.
— Powiedziałem „hamulce”? — Kierowca uniósł brwi. — Chodziło mi o eee… światła hamulcowe. Żaróweczka, trzy złote…
Nika przemknęła do środka, a chłopcy włożyli do bagażnika jej poprzecieraną torbę podróżną, nowoczesny plecak Neta i wojskowy worek Felixa. Gotka w czarnym płaszczu wrzuciła czarną skórzaną torbę nabijaną ćwiekami, blondynki nierozłączki dwie różowe walizeczki na kółkach, a Olimpijczycy wspólną ortalionową torbę typu akwizytor ręczników.
— Przepraszam, ja służbowo. — Net przepchnął się przez dyskutujący tłumek. Felix podążył za nim.
Gdy tylko wsiedli do autokaru, z przykrością stwierdzili, że plan się nie powiódł. Ostatni rząd był zajęty przez dwóch chłopaków i dziewczynę w jeansach.
— Byli tu już — wyjaśniła Nika. — Negocjacje się nie powiodły.
Chłopcy przyjrzeli się intruzom. Dziewczyna miała krótkie, kręcone włosy w kolorze kasztanowym i duże czarne oczy, którymi patrzyła na przyjaciół z miną „o co w ogóle chodzi?”. Chłopaki rozmawiały ze sobą, nie zaszczycając otoczenia uwagą.
— Bardzo wam zależy na tych miejscach? — zapytał uprzejmie Felix.
Chłopcy przerwali rozmowę.
— Jest nas troje — wyjaśnił niższy. — Tylko tu są trzy miejsca obok siebie.
— Nas też jest troje — powiedział Net. — Szykowaliśmy się na te miejsca od… od dawna.
— Superpaczka musi siedzieć razem — dodał wyższy.
— No właśnie. I dlatego… — Net poczerwieniał na twarzy, zrozumiał bowiem, o co chodzi. — Co?! To prawnie zastrzeżona nazwa!
Nika pociągnęła go za łokieć.
— Daj spokój — szepnęła. — Lepiej siadajmy, żebyśmy w ogóle byli obok siebie.
— OK. Nie będziemy się trućkać o fotele.
Niejasności w sprawie hamulców zostały wyjaśnione, a może tylko zaciemnione. Tak czy inaczej, wszyscy pakowali się już do środka. Felix i Net rzucili jeszcze niechętne spojrzenia konkurencyjnej trójce i zajęli miejsca kilka rzędów bliżej przodu.
Opiekunka, wyraźnie uspokojona, stanęła na środku autokaru z mikrofonem w dłoni.
— Witam wszystkich w imieniu biura podróży Czarny Kot. Nazywam się Olga Sosnowska, a to jest wychowawca grupy chłopców – pan Krzysztof Pasikonik. Czy wszyscy feriowicze są już na pokładzie? — powiodła wzrokiem po wpatrzonych w nią twarzach, po czym klepnęła się w czoło, przeszła wzdłuż siedzeń i policzyła podopiecznych. — Jednej osoby brakuje — przeraziła się i sprawdziła jeszcze raz listę. — Albo ktoś się wpisał nie na swoim dziecku!
Pan Krzysztof dopiero teraz wstał i wykazał zainteresowanie.
— Przyznać się, kogo brakuje! — polecił.
Niestety, nikt się nie przyznał, że go nie ma.
— Może jego? — odezwała się dziewczyna z ufarbowanymi na czerwono włosami. Kciukiem wskazała za okno.
Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Pomiędzy stopniałą do kilku osób grupą rodziców machających na pożegnanie siedział na swojej torbie pulchny chłopak. Z zaciętą miną grał na PSP.
— Panie Januszu… — Olga spojrzała znacząco na kierowcę. Drzwi otworzyły się z sykiem i piskiem. — Tymon?
Chłopak uniósł wzrok i powrócił do gry. Po chwili ponownie spojrzał na autokar, zerwał się, wepchnął konsolę do kieszeni i biegiem rzucił się w stronę otwartych drzwi. W połowie drogi przypomniał sobie o torbie, wywrócił się w śnieg, wstał i pobiegł z powrotem. Znów się wywrócił, złapał torbę i pognał do autokaru. Próbował wbiec z torbą po schodach, ale trafił na brzuch pana Janusza. Odbił się i wywrócił po raz trzeci. Wszyscy siedzący w autokarze obserwowali to w milczeniu, z nosami przyklejonymi do coraz bardziej zaparowanych szyb.
— Torba do bagażnika. — Kierowca wysiadł i otworzył klapę. — Kiedyś rozwoziłem ziemniaki. Były bardziej rozgarnięte.
Tymon wrzucił torbę i ze spuszczoną głową powlókł się na wolne miejsce. Od razu powrócił do gry, zapominając o całym świecie.
Wreszcie ruszyli.
Z Warszawy wyjechali po prawie godzinnym przedzieraniu się przez korek. Na udającej autostradę dwupasmówce autokar rozpędził się, czego efektem były przykre wibracje całej karoserii.
— Ma rozwalone łożyska — stwierdził Felix, nie kierując tego do nikogo konkretnego.
Rozległ się oddech Dartha Vadera. Net wyjął telefon i spojrzał na wyświetlacz.
— SMS od Oskara — wyjaśnił. — Też już wyruszyli. Pisze, że autokar wypas, że film wypas, na ekranie wypas. I że ośrodek na pewno też będzie wypas, z telewizorem wypas, w pokoju wypas. Że mu się chciało to wklepywać… Chyba że ma Symbiana i copy, paste.3
— Czy on nie miał jechać na zimowisko harcerskie? — zastanowił się Felix. — Tam w pokojach raczej nie ma telewizorów. Nie ma nawet pokoi, bo się mieszka w namiotach. Chociaż teraz jest zima…
— No to widocznie jest to ośrodek dla generalicji harcerskiej. Zaraz… — Net pociągnął nosem. — Coś się fajczy.
— Coś się fajczy! — krzyknął ktoś z przodu.
Pani Olga wstała i pociągnęła nosem.
— No, fajczy się. Jak wygląda plan ewakuacji? — zapytała pana Janusza.
— Zatrzymuję się, a wszyscy wysiadają.
— Więc niech się pan zatrzyma — powiedziała, po czym dodała głośniej — wykonamy teraz próbną ewakuację, która polega na eee… wyjściu na zewnątrz drzwiami. Nie ma powodu do paniki.
Autokar z piskiem zużytych tarcz wyhamował na poboczu, coś jęknęło, stęknęło i drzwi otworzyły się przy akompaniamencie znajomych dźwięków. Ewakuacja poszła sprawnie, bo nikt nie okazywał paniki. Zresztą nic się nie paliło. Poszłaby jeszcze sprawniej, gdyby tylne drzwi nie były zamknięte na głucho. Wszyscy wyszli bez bagaży, z wyjątkiem Olimpijczyków, z których każdy niósł wypchaną plastikową torbę. Pan Janusz poprawił literę „J”, która znów upadła, i obszedł autokar, by sprawdzić silnik. Na chwilę dym stał się mocniej wyczuwalny, ale zaraz wiatr go rozwiał.
Niezgrana, a nawet niezaznajomiona ze sobą grupka nastolatków stała bez entuzjazmu na śniegu. Urozmaicenie w postaci pożaru środka lokomocji nie było chyba niczyim marzeniem. Tym bardziej że wszyscy powoli zaczynali się robić głodni.
Pani Olga kilka razy wsiadała i wysiadała, tylko po to, by się przekonać, że nic się nie pali. Wreszcie przypomniała sobie o czymś, co mogło wymagać jakiegokolwiek działania. Spojrzała na dwóch Olimpijczyków.
— Ewakuację należy przeprowadzać bez bagażu — powiedziała z pretensją. Zerknęła na pana Krzysztofa, oczekując jego poparcia.
— Twój bagaż to czyjeś życie — przytaknął bez przekonania. — Jak się nazywacie?
— Marek — powiedział niższy.
— Marcin — dodał wyższy. — A torby są puste.
Na dowód unieśli reklamówki przed siebie. Rzeczywiście były puste. Pani Olga przyjrzała się im badawczo.
— Zdawało mi się, że…
— To może być pożar, który jest podsycany podmuchem powietrza przy wyższych prędkościach — ocenił ciemnowłosy chłopak z mądrą, a nawet przemądrzałą miną. — Jak stoimy, to gaśnie.
— Wszystko w porządku. — Kierowca zamknął klapę silnika. — Nic się nie dymi.
— No ale coś się dymiło…
Pan Janusz powiódł wzrokiem po zaśnieżonej równinie.
— Pewnie łąki wypalają — orzekł. — Jedziemy.
Nie czekając na nic, wrócił na swoje miejsce. Pan Krzysztof spojrzał wymownie na panią Olgę i również wsiadł. Reszta poszła w ich ślady. Dopiero teraz okazało się, że Tymon przegapił całą ewakuację. Opiekunka już otwierała usta, żeby mu coś powiedzieć, ale właśnie zachrobotał rozrusznik i silnik wystrzelił dwukrotnie. Dała więc spokój i wróciła na miejsce. Wszyscy kończyli się już usadawiać. Tylko gotka minęła swoje miejsce i podeszła do Felixa.
— Wolne? — zapytała, wskazując fotel przy oknie.
— Jasne. — Felix wysunął nogi na bok, by mogła przejść.
Owionął go zapach ciężkich perfum. Miny, jaką zrobił Net, nie powstydziłby się Groucho Marx4. Felix spojrzał na niego groźnie, więc Net udał, że jego uwagę przykuł nagle arcyciekawy fragment krajobrazu za oknem. Felix zerknął kątem oka na nową sąsiadkę, na ile było to możliwe bez wzbudzania podejrzenia, że zerka na nią kątem oka. Czarna plisowana spódniczka, czarne rajstopy, czarne buty New Rock z masą okuć i klamerek, czarne paznokcie, za to skóra biała jak u albinosa. No i mnóstwo srebrnej biżuterii, w której każde zagłębienie również było czarne.
— Dlaczego…? — zapytał.
— Tu jest spokojniej. — Spojrzała na niego tak, jakby chciała dodać „i się odwal”.
Felix zamilkł. Zauważył tylko, że dziewczyna czyta miesięcznik „Necropolitan”, a dokładniej mówiąc artykuł o balsamowaniu zwłok. Zerknął w drugą stronę – Net zatopił nos w laptopie, Nika w jakiejś książce. Poszedł za jej przykładem, wyciągając z torby Accelerando Charlesa Strossa. Nie przeczytał nawet trzech zdań, gdy przerwał mu Net.
— Co mu odpisać? Oskarowi, znaczy. Przecież nie możemy się przyznać, jakim rzęchem jedziemy.
— Napisz, że jedziemy rzęchem wypas — poradził Felix. — Ucieszy się.
Net pokiwał głową i odpisał. Potem powrócił do laptopa i stracił zainteresowanie otoczeniem. Dziewczyna obok Felixa skończyła czytać i z czarnego plecaczka wyciągnęła pióro wieczne i czarny brulion z czerwonym napisem „Regina Zowiak. Pajęcznik”. Dzięki temu Felix poznał jej imię, ale niestety i zainteresowania. Sądząc po wymiętoszonych okładkach, zeszyt był często używany. Regina otworzyła go mniej więcej w jednej trzeciej, na stronie, gdzie znajdował się niedokończony rysunek pająka i kilka linijek tekstu. Zastanowiła się chwilę, stukając skuwką pióra o zęby, i przystąpiła do pokrywania kartki zawijasowatymi literami. One też wydały się Felixowi trochę pajęcze.
Uznał, że zezowanie na powstającą twórczość jest niekulturalne, powrócił więc do lektury.
— Nie mają strony internetowej — odezwał się Net. — Niedobrze. Oby chociaż zasięg czegokolwiek był.
— Gdzie? — Felix oderwał się od książki. — Mówisz o naszym pensjonacie?
— Trzy Kuzynki — przytaknął Net. — Nie mają strony ani nawet wizytówki w żadnym serwisie. Jest tylko krótki opis na stronie naszego biura podróży. Nie uważacie, że to nieco podejrzane?
— Sprzedadzą nas na narządy — rzuciła od niechcenia Regina, nawet nie podnosząc głowy znad zeszytu. — Kolacja będzie miała dziwny smak, a potem obudzimy się związani w piwnicy.
Net wytrzeszczył na nią oczy.
— Właśnie coś takiego miałem już na końcu mózgu. W połowie języka.
Siedząca przy oknie Nika wychyliła się zza Neta i powiedziała poważnie:
— Czy możemy sobie obiecać, że nie władujemy się żadne kłopoty? Że zignorujemy latające talerze i udamy, że maszyny kroczące wielkości domu to zwykły sprzęt budowlany, a jeśli spotkamy w lesie gadające skrzaty, to napiszemy tylko anonimowy list do „National Geographic”?
— Dziwny smak kolacji też zignorujemy? — Net uniósł brwi.
Spojrzenie Niki z odległości pięciu centymetrów wystarczyło mu za odpowiedź.
— Nika ma rację — przyznał Felix. — Wyrobiliśmy normę dobrych uczynków za pluton harcerzy. Mam taką koncepcję, że będę wypoczywał.
Net rozłożył ręce.
— Jak pamiętacie, ja nigdy się nie pchałem w kłopoty.
— Więc stoi? — upewniła się Nika. — Nie ładujemy się w kłopoty?
— Stoi — przytaknęli Felix i Net.
Cała trójka była niewyspana po przygodach poprzedniego wieczoru5, więc monotonna droga wkrótce ich uśpiła. Felixowi wydawało się, że kierowca puszcza kierownicę i przechodzi na prawą stronę autokaru, by poprawić nieszczęsną literę „J”. Ale równie dobrze mógł to być sen.
Obudziło ich zamieszanie spowodowane ponownym pojawieniem się niepokojącego zapachu spalenizny. Pani Olga studiowała mapę. Miała jednak problemy z ustaleniem, gdzie jest góra, gdzie dół, a przede wszystkim gdzie się teraz znajdują.
— No i nie mam pojęcia, gdzie to jest. — Odwróciła mapę, przy okazji rozrywając ją na pół. Znieruchomiała, uniosła głowę i pociągnęła nosem. — Znowu coś się fajczy.
Siedzący obok pan Krzysztof nie przejmował się jej problemami. Ze znudzeniem czytał książkę.
— Zaczekajmy z ewakuacją — rzucił od niechcenia. — To jeszcze tylko trzy kilometry.
— Skąd pan wie? — zdziwiła się pani Olga.
— Bar miał być trzy kilometry za Pyszałkowicami, a właśnie mijamy Pyszałkowice.
Ponieważ opiekunowie rozmawiali dość głośno, przez autokar przeszło westchnienie zadowolenia.
— Zaraz będzie żarełko — ziewnął Net. — Śniło mi się coś bardzo śmiesznego. Nie pamiętam co, ale śmieszne było.
— Mnie się śniły zielone drzwi — stwierdziła Nika. — Raczej mały koszmar.
— Co jest strasznego w śnie o zielonych drzwiach?
— Nie pamiętam. Zaraz, jak się rozbudzę, zapomnę i te zielone drzwi. Ale sen był straszny.
Autokar zwolnił i zjechał na parking przed knajpę stylizowaną na przysadzisty staropolski dwór. Ściany z grubych bali i kryty strzechą dach obiecywały przyzwoite jedzenie. Ilość samochodów na parkingu świadczyła o tym, że karmią tu naprawdę nieźle. Drewniany szyld nad wejściem głosił „Karczma Zagłoba”.
— Niepotrzebnie się obawiałem, że spróbują na nas oszczędzać. — Zadowolony Net poklepał się po brzuchu. — Napiszę do Oskara, że knajpa wypas.
Autokar kołysał się na żwirowym podjeździe, a feriowicze z burczącymi brzuchami zachłannie wpatrywali się w karczmę. Patrzyli na nią zachłannie również wtedy, gdy autokar ją minął i zatrzymał się przed stojącym sto metrów dalej budyneczkiem, obłożonym białym sidingiem z plastikowymi oknami i plastikowymi drzwiami. Plastikowa tablica nad wejściem głosiła „Bar Ziutek”.
Silnik wystrzelił z tłumika, zawarczał innym tonem i zgasł. Feriowicze bez entuzjazmu zwlekli się z foteli i zaczęli wychodzić na parking. Tym razem Tymon wyłączył PSP i wysiadł razem z innymi. W wirtualnym świecie gry jedzenie też było wirtualne, ale głód pozostawał rzeczywisty. Marek i Marcin wyszli, ściskając w dłoniach wypchane po brzegi reklamówki, zniknęli gdzieś za autokarem i po chwili wrócili z pustymi torbami. Zauważyła to chyba tylko Nika. Feriowicze posłali tęskne spojrzenie w stronę karczmy Zagłoba i minęli drzwi baru. Uderzył ich swąd przepalonego oleju, a wrażenie obskurności jeszcze wzrosło. Pomieszczenie było mniejsze od szkolnej sali, oddzielone ladą od kuchni, po której kręciło się kilku zaspanych kucharzy. Białe, plastikowe krzesła stały czwórkami przy białych plastikowych stołach na jasnym, nijakim linoleum, które cmokało przy każdym oderwaniu podeszwy.
Przyjaciele stanęli przed wywieszonym na tablicy menu. Nazwy potraw ułożone były z plastikowych literek przymocowanych na wcisk. Co którejś brakowało. Dania były najprostsze z możliwych, za to ceny wyjątkowo przystępne.
— Wyżywienie jest w cenie wycieczki — przypomniał sobie Felix.
Ponieważ feriowicze nie znali się jeszcze, każdy starał się usiąść osobno. Po chwili prawie przy każdym stoliku siedziały jedna lub dwie osoby. Net pociągnął Felixa za łokieć i rzutem na taśmę zajął ostatni wolny stolik. Blat był niewiele mniej lepki niż podłoga. Nika zdjęła płaszcz, usiadła jako ostatnia i nachyliła się do przyjaciół.
— Widzieliście torby tych dresów? — zapytała szeptem.
— Te wypchane? — upewnił się Net.
— Teraz są puste. Poprzednio, jak je wynosili podczas ewakuacji, też były pełne, a gdy wsiadaliśmy, puste.
— Wyhamuj nieco. — Net spojrzał na nią poważnie. — Czy nie mówiłaś sama, żeby nie ładować się w kłopoty?
Nika wydęła usta.
— Jestem po prostu ciekawa.
— Nasze kłopoty zwykle zaczynały się właśnie od ciekawości.
Dziewczyna z czerwonymi włosami, ta, która zauważyła Tymona grającego w PSP na parkingu, skończyła studiować menu. Rozejrzała się po sali i z szerokim uśmiechem dosiadła się do przyjaciół.
— Wolne? Normalnie bym się tu nie ładowała, bo widzę, że jesteście razem — wyjaśniła bezpośrednio. — No, ale gdzie indziej nie ma miejsc.
Miała na sobie bojówki i ortalionową kurtkę lotniczą. Z bliska jej włosy wydawały się jeszcze czerwieńsze, jakby zrobiono je z plastiku.
— Spoko — odparł Net.
Nika zerknęła na sąsiedni stolik, przy którym siedzieli Olimpijczycy. Dwa miejsca były wolne.
— Nie, nie. — Dziewczyna zauważyła to spojrzenie. — Nie te klimaty. Laura.
Przyjaciele również się przedstawili. Felix dostrzegł idącą w ich stronę kelnerkę.
— Wiecie, co zamawiacie? — zapytał.
— Jakieś mięsko mielone — odparł Net. — Z sosem i kopytkami. Nie chce mi się przeżuwać.
— Schabowy — powiedziała Nika. — Wolę wiedzieć, co jem.
— Ja wezmę… — zaczął Felix, ale zamilkł. Kelnerka nie przyszła, by przyjąć od nich zamówienie. Postawiła przed nimi po talerzu frytek z kapką musztardy i odeszła bez słowa.
Cała czwórka wpatrywała się w talerze.
— Aha, czyli to tak. — Net pokiwał głową. — Dlatego wyżywienie było w cenie wycieczki.
— Frytki? — oburzyła się dziewczyna w okularach i z kucykami, która musiała usiąść przy stoliku Olimpijczyków i nie była z tego powodu szczęśliwa. — To bezwartościowe zapychacze żołądka.
— Menu było dostępne na stronie — wyjaśniła nieco zdezorientowana pani Olga. Sama chyba również spodziewała się prawdziwego posiłku.
Marcin chwilę szeptał kelnerce do ucha. Ta skinęła głową i zniknęła w czeluściach kuchni przy akompaniamencie ciężkiego oddechu Vadera. Net wyjął z kieszeni komórkę i spojrzał na wyświetlacz.
— To od Oskara…
— Niech zgadnę — powiedziała Nika. — Pisze, że zatrzymali się w knajpie wypas i jedzenie jest wypas?
— Mniej więcej tak. Odpiszę, że… A, niech się cieszy – napiszę, że knajpa fatalna.
Frytki nie były wybitne, ale przynajmniej zjadliwe. Gdy już zjedli połowę porcji, z kuchni wyłoniła się kelnerka z dwoma talerzami parującego mięsa w nieznośnie smakowicie pachnącym sosie. Przeszła przez salę odprowadzana ciężkimi spojrzeniami i postawiła talerze przed Olimpijczykami. Ci, jakby nigdy nic, zaczęli jeść. Dziewczyna z kucykami ostentacyjnie wstała i podeszła do stołu opiekunów.
— Przepraszam, ale czy nie wydaje się panu — zwróciła się do pana Krzysztofa — że to lekka przesada? Ja jem zeschłe frytki, a tymczasem…
Zamilkła, kelnerka pojawiła się bowiem ponownie z jeszcze jednym talerzem i postawiła go przed panem Krzysztofem.
— Jak ktoś płaci z własnej kieszeni, to chyba jest OK. — Opiekun wzruszył ramionami i chwycił sztućce.
Dziewczyna pufnęła i tupnęła nogą. Nie wyszło to jednak zbyt efektownie, bo tupnięciu towarzyszyło mlaśnięcie brudnej podłogi. Zacisnęła więc pięści, wróciła na swoje miejsce i ze złością powróciła do frytek. Reszta feriowiczów zastanawiała się nad możliwością nadszarpnięcia własnego budżetu na normalne jedzenie.
— To chyba właśnie w Pyszałkowicach była ta farma, o której mówili w telewizji — powiedziała dość głośno Laura. — Zabawny zbieg okoliczności.
Kilka osób spojrzało na nią. Dziewczyna tylko machnęła widelcem, że nic ważnego, i jadła dalej.
— O czym ty mówisz? — zainteresował się Net.
— O chorobie świńskich krów — odparła od niechcenia. — Ale luz. Frytki są bezpieczne. Dlatego nam je dali.
Marek i Marcin spojrzeli na talerze, potem na siebie.
— Ale w Polsce nie stwierdzono przypadków tej choroby — zauważyła Nika. — Co to w ogóle za –
— Oficjalnie nie — przytaknęła Laura. — Bo zanim przyjechał weterynarz, zbadać te ześwinione padnięte krowy, całe mięso gdzieś zniknęło. Sprzedali je pewnie do okolicznych barów.
Olimpijczycy odsunęli napoczęte porcje i szybkim krokiem zgodnie ruszyli w stronę toalety. Pan Krzysztof uśmiechnął się tylko i jadł dalej. Reszta grupy bez dalszych narzekań konsumowała frytki.
— Ketchup byłby lepszy — mruknął tylko Net, zbierając z talerza resztkę musztardy.
— To musztarda saperska — wyjaśniła Laura. — Jak najbardziej na miejscu w tych okolicach.
— Chyba sarepska?
— To literówka. W którejś z okolicznych wiosek mieszkało dwóch braci. Jeden był saperem, drugi dyslektykiem. Pierwszy wymyślił tę musztardę, ale niestety to ten drugi zapisał recepturę. Zawsze zazdrościł bratu, też chciał być saperem, ale nie mógł, bo saper myli się tylko raz. Jak co chwilę walisz błędy, to się nie nadajesz.
Przyjaciele patrzyli na nią w milczeniu.
— Jakoś nie bardzo ci wierzę — odezwał się Net.
Laura wzruszyła ramionami i jadła dalej.
Tymon pochłaniał frytki, nie puszczając ani na chwilę kierownicy wirtualnego samochodu. Dwie śmieszki jadłyby cokolwiek, byle tylko nikt im nie przeszkadzał w trajkotaniu. Regina gryzła frytki, jakby to były kości, dziewczyna z kucykami jadła z obrzydzeniem, a konkurencyjna superpaczka robiła to samo, co przyjaciele, czyli głównie badawczo przyglądała się pozostałym.
— Mam pewien pomysł — wyszeptał konspiracyjnie Net. — Jak się zakręcimy, to zajmiemy ostatni rząd przed nimi.
— To nie jest dobry pomysł. — Felix pokręcił głową. — Potem zaczniemy ze sobą rywalizować o wszystko. Lepiej skupmy się na zajęciu dobrego pokoju w pensjonacie.
— Dobrze mówi! — zgodził się Net. — Dać mu frytkę.
— Oj! — Nika złapała się za szczękę.
Przyjaciele przestali jeść i przyglądali się jej badawczo. Chwilę gmerała przy policzku językiem, potem włożyła do ust dwa place i wydobyła małą białą grudkę.
— Co to jest? — przestraszył się Net. — Kamień?
— Plomba.
— To masz małego demotywatora na początek ferii. Na razie zalep gumą.
Skończyli jeść. Nie podano im nic do picia, więc z przykrością wrócili do autokaru. Monotonny dźwięk silnika sprawił, że wkrótce chyba wszyscy, z wyjątkiem oczywiście kierowcy, smacznie spali.
Nikę obudziło bujanie i stukot kół na wyboistej nawierzchni. Ziewnęła i rozprostowała zdrętwiałe nogi. Net chrapał w dziwnej pozycji, zwieszony przez podłokietnik, z głową na środku przejścia. Dziewczyna wciągnęła przyjaciela na siedzenie.
— Eszże fila… — mruknął przez sen.
Jechali teraz znacznie wolniej węższą szosą przez las. W świetle reflektorów widać było, że droga pokryta jest wyślizganym śniegiem. Na kolejnym wyboju Net, niemal spadając na ziemię, zsunął się do poprzedniej pozycji.
— Co?! Gdzie?! — Zerwał się, budząc Felixa i jeszcze kilka osób.
— Pora wstawać. — Felix przetarł oczy. — Spóźnisz się do szkoły.
Net rozejrzał się i dotarło do niego, gdzie jest.
— Bardzo śmieszne… — Usiadł i ziewnął. — Jak prześpię się w dzień, to mi się wszystko rozregulowuje i potem budzę się w środku nocy.
Droga stała się kręta. Co chwilę wspinała się na wzniesienia, by zaraz znowu sprowadzić autokar w dół. Według wskazań GPS-a do celu zostało pięćdziesiąt kilometrów. Góry przed nimi nie były wysokie, małe wzniesienia porastał gęsty las.
Ciekawe, jak zniosą to hamulce, zastanawiał się Felix. Było już za ciemno, by czytać. Zapalać latarki nie chciał – obok z głową opartą o zasłonkę drzemała Regina. Zauważył, że w rozluźnionej dłoni nad otwartym zeszytem trzyma odkręcone pióro wieczne. Ostrożnie sięgnął po skuwkę, by ją zakręcić.
— Co robisz? — warknęła dziewczyna. Patrzyła na niego zmrużonymi oczyma.
— Chciałem tylko zakręcić pióro — odparł zaskoczony. — Żeby nie zaschło. Myślałem, że śpisz.
Chwilę przyglądała mu się nieprzyjaźnie.
— My nigdy nie śpimy — wycedziła. Schowała pióro i pajęcznik do plecaka, po czym oparła się o zasłonkę i przymknęła oczy.
Z przodu pani Olga dyskutowała zawzięcie, choć na szczęście szeptem, z panem Krzysztofem. Pochylali się nad podartą mapą i próbowali ustalić, gdzie są. Wyręczył ich kierowca, który zauważył zardzewiały drogowskaz. Skręcili z wąskiej drogi w jeszcze węższą i jeszcze bardziej wyboistą, ukrytą pod miękkim śniegiem. Ślad bieżnika świadczył, że ktoś tędy jednak jeździł. Droga wyglądała na odśnieżoną jakiś czas temu, ale ostatnie opady wygładziły pryzmy po obu stronach. Pozostawało mieć nadzieję, że nic nie nadjedzie z przeciwka – było tak wąsko, że autokar się ledwo mieścił. Ośnieżone gałęzie szurały po dachu, a koła podskakiwały na niewidocznych korzeniach. Za kolejnym zakrętem droga schodziła stromo do ukrytej między drzewami dolinki. Autokar zatrzymał się.
— Nie podjadę tędy z powrotem — ostrzegł pan Janusz.
— Ale według mapy to dobra droga. — Pani Olga wstała i zaczęła rozkładać przed kierowcą kwadratowe skrawki.
— Dla kogo dobra, dla tego dobra. Nie wrócę potem.
— Chce pan teraz jechać dwa kilometry na wstecznym? — zapytał pan Krzysztof.
— Lepiej dwa niż pięć. — Kierowca wrzucił wsteczny i wcisnął gaz. Koła zabuksowały, a pojazd ani drgnął. Pan Janusz chwilę bębnił palcami w kierownicę, po czym wrzucił jedynkę i wolno ruszył w dół.
Droga wiła się między czarnymi drzewami. Koła co chwilę gubiły przyczepność, a telefony zasięg. Była już noc, a brak miejskiej łuny, do jakiej wszyscy przywykli w mieście, sprawiał, że mimo śniegu ciemność za oknami wydawała się jeszcze czarniejsza.
— Chyba widziałem kangura — mruknął Net. — Czy to już Białoruś?
— Białoruś to trochę nie w tę stronę — odparł Felix.
— Przynajmniej będzie spokojnie — zauważyła Nika. — Odpoczniemy.
— Internetu nie będzie — stwierdził z rezygnacją Net. — Bez internetu to nie jest wypoczynek.
— Mają tam zbiornik na internet — wyjaśniła Laura, opierając się o zagłówki foteli Neta i Niki.
— Że what? — Net spojrzał na nią podejrzliwie.
— Tak jak z wodą. Na strychu pewnie jest duży zbiornik. Jak trzaśnie pompa wody, to wodę czerpie się ze zbiornika. Internet tak samo. Raz na jakiś czas ściągają trochę internetu na wielki dysk i wystarcza im na tydzień.
— Że what? — powtórzył zdezorientowany Net.
Dopiero chichot Felixa dał Netowi do myślenia. Chłopak zmarszczył brwi i powiedział:
— No przecież wiem, że mnie wkręcasz. Takie coś nie może istnieć.
— Tam spotkasz więcej rzeczy, o jakich myślałeś, że nie mogą istnieć — powiedziała złowieszczym tonem Regina.
Felix i Net poczuli gęsią skórkę. Za to Nika wychyliła się i odparła:
— Przestań nas straszyć, bo nastraszymy ciebie.
— Próbujcie. — Regina uśmiechnęła się lekko i odwróciła do swojej szyby.
Minęli kilka zakrętów, pagórków i wjechali na polankę. Było tak ciemno, że jedyne, co dało się zauważyć, to brak drzew. Pan Janusz zatrzymał autokar, otworzył drzwi i wyłączył silnik. Zapadła cisza, przerywana tylko trzeszczeniem stygnącego silnika. Wszyscy, którzy nie spali, wyjrzeli przez okna. Nikt nie kwapił się do wysiadania.
— Jak na mój gust, to tu — oświadczył kierowca. Wstał, postawił literę „J”, która znów przewróciła się na wertepach, i wyszedł na śnieg. Wykonał kilka przysiadów i wymachów.
Felix zapalił latarkę i poświecił na śnieg obok autokaru.
— Nie ma śladów butów — stwierdził.
Feriowicze zaczęli wysiadać. Dopiero stąd zobaczyli stojący dwadzieścia metrów dalej, u podnóża sporego pagórka, trzykondygnacyjny budynek ze spadzistym dachem. Nocą wielu szczegółów nie dało się dostrzec, poza jednym, bardzo istotnym – w żadnym z okien nie paliło się światło. Nikt nie miał ochoty podejść bliżej. Najbezpieczniej było w bezpośredniej bliskości autokaru. Pani Olga sprawdzała papiery w swoim clipboardzie, ale chyba tylko po to, by zyskać na czasie. Zerkała co chwilę to na dokumenty, to na porwaną mapę.
— Chyba zabłądziliśmy — stwierdziła w końcu.
Felix wyjął z kieszeni GPS i spojrzał na ekran.
— GPS pokazuje, że to gdzieś tu — mruknął. — Sygnał jest przez te góry słaby, ale to na pewno w pobliżu.
— Cicho, bo będzie na nas — uciszył go Net.
— Wygląda, jakby od lat nikt tam nie mieszkał — oceniła Nika.
— Wygląda, jakby wszyscy umarli — poprawiła ją Regina.
Nika chciała coś odpowiedzieć, ale co innego zwróciło jej uwagę.
— Znowu mają pełne torby. — Dyskretnie wskazała chłopaków wchodzących za autokar.
— Jednak nie daje ci to spokoju. — Felix chciał pójść za nimi i sprawdzić, co zrobią, ale Nika zatrzymała go.
— Lepiej nie. Trzymajmy się umowy. Może dowiemy się przy okazji.
— Możemy wymyślić, co tam jest.
— Przecież nie kradną gąbki z foteli — zauważył Net. — Więc co? Powietrze?
— Dym. — Felix potarł brodę. — W autokarze nie wolno palić, więc wydmuchują dym do torby. Ale całego nie da się wdmuchnąć, więc trochę zostaje. Stąd ta ewakuacja.
— Sądzisz? — Net spojrzał na Marka i Marcina wychodzących zza autokaru z pustymi torbami. Zaśmierdziało.
— Zagadka rozwiązana. — Felix uśmiechnął się. — I nie władowaliśmy się w żadne kłopoty.
— Ja tu widzę całkiem spory kłopot. — Net wskazał głową budynek.
Pani Olga chodziła tam i z powrotem między uczestnikami i chaotycznie przeglądała papiery. Pan Krzysztof wreszcie wyszedł, zaczerpnął świeżego powietrza.
— Zadzwoń do nich — poradził. — Powiedzą, jak stąd trafić do pensjonatu.
Pani Olga wyjęła telefon i zaczęła nerwowo stukać w klawiaturę.
W tej chwili od strony domu dobiegł ich stłumiony krzyk.
— Za wcześnie powiedziałeś, że nie władowaliśmy się w żadne kłopoty. — Net już cofał się krok za krokiem w stronę drzwi. Nie on jeden. Gdy krzyk powtórzył się, był znacznie głośniejszy. Ktoś pierwszy wbiegł do autokaru. Wtedy już wszyscy zgodnie rzucili się do środka.
— Niech pan odpala! — wrzasnęła pani Olga.
Pan Janusz ze zdenerwowania nie mógł trafić kluczykiem do stacyjki.
— Niech pan rusza!
Silnik, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, nie chciał zapalić. Pan Janusz zamknął drzwi i wstał ze swojego miejsca. Lewą ręką męczył rozrusznik, prawą poprawiał literę „J”.
— Będę ją trzymać! — Pani Olga rzuciła się na pomoc. Klęknęła na podłodze, chwyciła literę i postawiła ją prosto.
Nikt już nie spał. Nika wisiała na Necie, Regina dziwnie blisko przysunęła się do Felixa. Reszta feriowiczów kuliła się na fotelach bądź, przeciwnie, stała przyczajona w przejściu. Dwie Śmieszki piszczały i ładowały się na kolana Olimpijczyków. Regina z fascynacją wpatrywała się w czarne okna.
Silnik wreszcie zapalił. Kierowca wcisnął gaz do końca i autokar, zarzucając i sypiąc śniegiem spod kół, ruszył z miejsca.
— To nie ta droga! — krzyknęła, uczepiona litery „J”, pani Olga.
— Tamtą przecież nie podjadę. — Pan Janusz próbował opanować pojazd i wcelować w drogę po przeciwnej stronie podwórka.
— Więc na wprost! Byle dalej stąd!
Wjechali między drzewa. Pojazdem rzucało na wertepach. Wszyscy przytrzymywali się czego popadło.
— Wolniej, bo wylądujemy na drzewie — powiedział spokojnie pan Krzysztof. — Nikt nas nie goni.
Pan Janusz zdjął nogę z gazu i ostrożniej brał kolejne zakręty. Teraz już nikt nie miał pojęcia, gdzie jadą. Po pokonaniu kolejnego wzniesienia zjechali do małej dolinki. O podwozie zaszurał śnieg i autokar łagodnie wyhamował, choć silnik pracował na wysokich obrotach.
— Wtopiliśmy — powiedział kierowca. Zapadło pełne napięcia milczenie.
— Ale jak to, wtopiliśmy? — zapytała pani Olga, wciąż klęcząc przy literze „J”.
— Ani w przód, ani w tył. — Pan Janusz rozłożył ręce.
— Co z pana za kierowca!
— Autokaru wycieczkowego, a nie ratraka.
— Dobrze, że w ogóle tu dojechaliśmy. — Opiekunka wstała. — Ten rzęch prawie się rozleciał po drodze.
— Spokojnie — przerwał jej pan Krzysztof. — Przyjrzyjmy się sytuacji.
Wysiadł i obszedł autokar z latarką.
— Wszyscy wysiadają i pchają — polecił, gdy skończył oględziny.
— Kobiety też? — zapytała z oburzeniem dziewczyna z kucykami.
— Dziewczyny też.
— Miały być ferie, a nie rajd terenowy! Uświnię się…
Wszyscy niechętnie wysiedli, wpadając w śnieg po kolana, po czym stanęli przed maską autokaru. W lecie przebiegała tędy droga, jednak teraz dolinkę przykrywała gruba warstwa śniegu. Nawet samochód terenowy miałby problemy. Jedyne ślady, które prowadziły dalej, należały do skutera śnieżnego.
— Moim zdaniem, bez szans — ocenił Felix. Przyłożył się jednak z innymi i naparł na karoserię.
— Pulsacyjnie! — krzyczał pan Krzysztof. — Równo z silnikiem. Rozbujamy go.
Kierowca dodawał gazu, wszyscy pchali, a koła jałowo obracały się w śniegu. Pojazd ani drgnął, jakby tkwił w zastygniętym betonie.
— Trzeba powkładać gałęzie pod koła — poradził chłopak, którego Felix od razu zapamiętał jako przemądrzalca. — I wykopać śnieg spod spodu. Tak wykopują samochody profesjonaliści.
Pan Janusz wyłączył silnik i wysiadł. Przyjrzał się opartemu o śnieg podwoziu i powiedział:
— Trzeba sprowadzić traktor. I to duży.
— Czy ktoś wie, gdzie jesteśmy? — zapytała pani Olga.
— W lesie — odparł pan Janusz. — Dosłownie i w przenośni.
Felix odszedł na bok, włączył GPS i chwilę wpatrywał się w ekran.
— Nie wychylajmy się — syknął mu do ucha Net. — Wiem, co kombinujesz. Chcesz rozwiązać problem.
— Tu na mapie jest biała plama — stwierdził Felix. — A właściwie zielona, bo wszędzie jest las. Ale… oznaczyłem punkt, gdzie jest pensjonat. Czyli ten wymarły dom.
— Mówiłem ci, jak coś pójdzie nie tak, na przykład jak nas tam zamordują, to wszyscy będą mieć do nas pretensję. Tak jest zawsze. Winny musi być.
— Nie możemy tu nocować — szepnęła Nika. — Nawet opuszczony dom jest lepszy niż środek lasu.
— Ale nie bądźmy tymi, którzy wpadną na ten pomysł — poprosił Net. — Pamiętasz umowę? Stoimy sobie z boku, udajemy niemoty i czekamy, co inni wymyślą.
Konkurencyjna paczka również stała z dala od grupy i szeptała. Tymon nie marnował czasu i grał w PSP. Pani Olga chodziła tam i z powrotem z telefonem nad głową.
— Nie ma zasięgu — powtarzała. — No nie ma zasięgu!
— Trzeba wejść na pagórek — nie powstrzymał się Felix.
— Racja! — Ruszyła w noc, ale od razu się odwróciła. — Wy idziecie ze mną. — Wskazała Marka i Marcina.
Niechętnie ruszyli za opiekunką, wciąż trzymając w dłoniach puste reklamówki.
— Moim zdaniem to niedopuszczalne — odezwała się dziewczyna z kucykami. Próbowała tupnąć nóżką, ale znów jej nie wyszło – but wbił się w śnieg.
— Taka karma — stwierdziła Nika.
— Wszystkie podręczniki survivalu radzą, żeby się nie oddalać od pojazdu — wyrecytował przemądrzalec.
— To zostań — odparł Felix, któremu tamten zaczynał już działać na nerwy. — Nikt nas nie będzie szukał. To my musimy znaleźć pensjonat. Jest pół kilometra stąd.
— Te same podręczniki radzą, żeby się nie rozdzielać.
— No to będziesz miał dylemat — wtrącił Net. — Ewentualnie możesz wybrać kompromis i przeczekać noc w połowie drogi między autokarem a pensjonatem, gdzie będą wszyscy.
— Czyli gdzieś na tamtym pagórku. — Felix wskazał najbliższe wzniesienie.
— Dodzwoniłam się — oznajmiła radośnie pani Olga, zbiegając z górki. — Wystrzelą rakietnicę. Rozglądajcie się.
Nad lasem rozbłysło białe światło. Rakietnica została wystrzelona na tyle blisko, że słychać było huk, a po chwili jego echo.
— Blisko. — Net narzucił plecak, ale właśnie przypomniał sobie o czymś. — Bagaże…
Powoli docierało to do wszystkich. Dziewczyna z kucykami rzuciła torbę w śnieg i zaplotła ramiona, obrażona na cały świat. Dwie Śmieszki już się nie śmiały, przypomniały sobie bowiem, że spakowały się w eleganckie walizki na małych kółkach, zupełnie niedostosowane do tych warunków. Pan Janusz odgarnął śnieg i otworzył luk bagażowy. Wszyscy niechętnie zaczęli wyciągać torby, walizki i plecaki. A im kto miał troskliwszą mamę, tym gorzej teraz na tym wychodził. Narty i snowboardy zostały. Jedynie konkurencyjna paczka wyjęła pokrowiec z nartami.
— Wszyscy gotowi? — zapytał pan Krzysztof.
— Nie mogą tu po nas przyjść? — zapytała dziewczyna z kucykami.
— Skoro wszyscy gotowi, to idziemy. Nie zostawać w tyle.
Przyjaciele tym razem postanowili posłuchać rady i ruszyli przodem. Felix spojrzał na kompas przypięty do paska plecaka.
— Nie chcę was martwić, ale rakietnicę wystrzelono właśnie z tego kierunku, gdzie jest ten opuszczony dom. Nawet jeżeli nie jest to nasz pensjonat, musi być tuż obok.
— Strach będzie wieczorem wyjść na dwór — stwierdziła Nika.
— To niczego nie dowodzi. — Net machnął ręką. — W tym samym kierunku jest też Pałac Kultury.
Zauważyli, że idą sami. Pan Krzysztof, obciążony jedynie niewielkim plecakiem, zniknął z przodu. Reszta guzdrała się, próbując odwlec męczący i niewątpliwie nieprzyjemny marsz. Dziewczyna z kucykami wlokła oburącz wielką walizę, którą trudno byłoby ciągnąć nawet po zwykłym trawniku. Rozejrzała się i jej wzrok padł na Tymona.
— Gdybyś był gentlemanem — oświadczyła wyniośle — wziąłbyś moją walizkę.
Chłopak spojrzał na nią i zamrugał niepewnie. Najwyraźniej czuł się nieco zagubiony w ciemnym lesie, bez konsoli w dłoniach.
— A powinienem…?
— Powinieneś. — Wetknęła mu w dłoń uchwyt walizki.
— Nie znamy się nawet.
— Tekla. Zobacz, tak jest lepiej, bo będziesz trzymał równowagę.
Rzeczywiście, jego torba nie miała paska na ramię, więc niósł ją w drugim ręku.
— O, to i nasze weź — rzuciła jedna ze Śmieszek.
— Chyba w zęby — warknęła Tekla. — Nie widzicie, ile już musi dźwigać? Zero zrozumienia…
Śmieszki chwilę szeptały między sobą, po czym zatrzymały wzrok na Marku i Marcinie, którzy wspólnie nieśli między sobą wielką torbę. Podeszły, zagadały i jakoś tak w naturalny sposób rączki ich walizek znalazły się w wolnych dłoniach chłopaków, a one same szczebiotały coś do nich, idąc obok. Olimpijczycy nie wyglądali na przejętych ani jednym, ani drugim i zwyczajnie pociągnęli torby za sobą, jakby to były sanki.
Gdy już wszyscy dobrnęli w głębokim śniegu na szczyt wzniesienia, zrozumieli, że nawet wycieczka kulturystów nie wepchnęłaby autokaru pod górę.
— Musimy tak gnać? — wysapał Tymon.
— To naturalne — wyjaśnił Felix. — Nikt nie chce iść ostatni.
— To ja poproszę o krótką przerwę.
— No co ty? — zdziwiła się Tekla. — Przeszliśmy niecałe sto metrów.
— Rany, już nie mogę…
— Zróbmy przerwę — postanowiła pani Olga. — Nerwy mi odpoczną.
Zatrzymali się. Tymon usiadł na swojej torbie. Widzieli już przebijające zza drzew światło. Ich cel był całkiem blisko.
— Ciii… — Tekla przyłożyła palec do ust. — Słyszycie?
Ktoś albo coś ciężko oddychało. Feriowicze zbili się w ciasną grupkę i rzucali wokoło niespokojne spojrzenia. Teraz przypomnieli sobie, że w pobliżu nadal jest opuszczony dom.
— To gdzieś z góry — ocenił Tymon.
— Nie, stamtąd… — Jedna ze Śmieszek wskazała między drzewa.
— Niedźwiedzie tak nie oddychają — powiedziała Laura.
— Niedźwiedzie… — prychnęła pogardliwie Regina. — Chciałabyś, żeby to był niedźwiedź.
W ciemnym lesie nie dało się niczego dostrzec. Chmury zasłaniały światło księżyca. Oddech ucichł jak urwany. Wszyscy jakoś zapomnieli o zmęczeniu i ruszyli szybkim krokiem, prawie biegiem, w stronę światła.
— Idzie tutaj! — pisnął Net i wskazał przed siebie dramatycznym gestem.
Potężna brunatna postać kroczyła drogą wprost na nich. Wszyscy zatrzymali się raptownie. Nika ścisnęła dłoń Neta, a co bardziej rozsądni feriowicze zaczęli w przyspieszonym tempie rozważać dostępne opcje. Uciec? Dokąd? Potwór przecież oddzielał ich od wybawienia. Wracać do autokaru? Tam znajdą się w pułapce. W las? Jeszcze gorzej, bo to zapewne naturalne środowisko tego monstera.
— Ojoj… — wyrwało się Netowi. Nie mógł się poruszyć.
Tymczasem stwór zbliżał się do skamieniałej gromadki, wbijając potężne włochate stopy w śnieg, z siłą, od jakiej trzęsła się ziemia. Już widać było świecące w mroku ślepia. Nikt nie odważył się skierować w tamtą stronę latarki lub, co bardziej prawdopodobne, nikt nie wpadł na ten pomysł. Ci, którzy stali najbliżej, zaczęli się tylko krok za krokiem cofać. Niestety, napotkali siedzącego Tymona i bagaże, które sami przed chwilą postawili. Tekla i Śmieszki się wywróciły, Felix, Net i Nika odsunęli się wolno w stronę pobliskich krzaków, a stojąca na końcu druga superpaczka niby mogła się swobodnie cofać, ale obawiała się rozdzielenia z grupą. Pani Olga stała jak zaczarowana, z przerażeniem wpatrując się w nadchodzącego stwora.
— Co… co się tak guzdrzecie? — wydyszał zasapany potwór głosem pana Krzysztofa.
Dopiero teraz wszyscy, którzy mieli latarki, skierowali je na opiekuna. Wyglądał zupełnie normalnie w swojej brązowej skórzanej kurtce i zimowych butach.
— Nie świecić! — Zasłonił się dłonią. — Co z wami? Piknik tu urządzacie?
— Ja pierdykam takie wczasy… — szepnął Net. — To było mocne.
— Ile potrafi zdziałać wyobraźnia — przyznała Nika. — Chodźmy.
Wszyscy, narzekając, zebrali się do dalszej drogi. Tymonowi nie chciało się już nieść walizki i torby, więc czerwony z wysiłku po prostu ciągnął je za sobą, posapując. Tekla szła przodem, więc tego nie widziała. Bez dalszych przygód dotarli na polankę przed pensjonatem.
— Ja pierdykam… — powtórzył ze zgrozą Net.
Stali przed tym samym domem, przed którym zatrzymali się pół godziny wcześniej. Jedyną różnicą była zapalona przed wejściem latarnia i słabe światła na parterze. Felix z satysfakcją wyłączył GPS. Teraz wszyscy mogli dostrzec więcej szczegółów budynku. Parter był murowany, a pierwsze i drugie piętro wykonano z drewnianych bali. Dom musiał być wielokrotnie przebudowywany, bo różnej wielkości okna umieszczono w przedziwnych miejscach, a mała wieżyczka wyrastająca z dachu wyglądała jak doklejona z trochę innej bajki. Dom wrastał w zbocze, więc wysoki od frontu parter z tyłu ginął w pochyłości – tam piętro stawało się parterem. Była jeszcze piwnica na wysokiej podmurówce, teraz częściowo ukryta pod śniegiem. Nad drzwiami wisiał drewniany szyld z ledwo widocznym napisem „Pensjonat Trzy Kuzynki”. W tym oświetleniu trudno było dostrzec coś więcej.
— Więc czemu przedtem było ciemno? — zapytał Net. — Dni im się posoliły?
Pan Krzysztof pierwszy dotarł do drzwi. Były stare, wykonane z grubych desek, zawieszone na solidnych kutych zawiasach. Nacisnął dzwonek. Po chwili szczęknął zamek i drzwi wolno się uchyliły. Feriowicze z bezpiecznej odległości obserwowali poszerzającą się szczelinę. Chyba nikt by się nie zdziwił, gdyby wyłoniła się zza nich głowa włochatego potwora. Głowa ukazała się, owszem, nawet zupełnie normalna, tyle że na wysokości klamki. Należała do starszej kobiety.
— Wycieczka? — zapytała piskliwym głosem.
— Tak — odpowiedziała radośnie pani Olga. — Biuro podróży Czarny Kot przybywa.
— Wejdą. — Otworzyła drzwi na całą szerokość. — Zawoła panią Leokadię.
Odwróciła się i odeszła w głąb domu. Miała nie więcej niż metr dwadzieścia wzrostu, a do tego była dość pulchna.
— Przez chwilę myślałem, że tu będą schody w dół — szepnął Net, przekraczając próg.
— Ciii… — syknęła Nika. — Jeszcze usłyszy.
— Usłyszała — rzuciła przez ramię kobieta, zupełnie tym nieprzejęta. Zniknęła w korytarzyku.
— Pięknie zaczynasz — mruknęła Nika.
— No co, wymsknęło mi się.
Przez niewielki przedsionek przeszli do cieplejszego i jaśniejszego wnętrza. Sala zajmująca większą część parteru miała grube, kamienne ściany i pełniła chyba jednocześnie funkcję jadalni i pokoju dziennego. Na wprost wejścia znajdował się monumentalny kominek. Niestety, teraz wygaszony, choć wciąż biło od niego ciepło. Po dwóch jego stronach widać było krótkie korytarzyki prowadzące do pozamykanych drzwi. Za kominkiem zakręcały schody. Pod ścianami stały drewniane ławy i stoły, a na środku podłogi, przed kominkiem rozłożono wielką skórę niedźwiedzia z wypchanym łbem skierowanym do paleniska. Obok stał wypchany rudy kot z oczami ze szklanych zielonych kulek. Na ścianach wisiało mnóstwo niewielkich obrazów i kilka ozdób, wśród których największe wrażenie robiły wypchane głowy zwierząt. Strop wykonano z grubych drewnianych belek i desek. Żarówki w kinkietach przygasały w nieregularnych odstępach czasu, jakby ktoś bawił się ściemniaczem.
— Nie ma telewizora! — zauważył ze zgrozą Net.
Feriowicze rzucali bagaże wprost na ziemię i rozpinali ubrania. Śmieszki odebrały swoje walizki od Marka i Marcina i natychmiast zapomniały o istnieniu chłopaków. Teraz wreszcie wszyscy mogli spokojnie odetchnąć i zapomnieć o szybkim marszu przez las. Ktoś dyszał głośniej od innych. Po chwili stało się jasne, że…
— Znów ten dźwięk — stęknął Net.
Śmieszki przypomniały sobie o Olimpijczykach i szybko przysunęły się do nich. Grupa zbiła się ciasno na środku hallu.
— To coś przyszło za nami — oznajmiła grobowym głosem Regina.
— Jest pod podłogą! — krzyknęła Tekla. — Słyszę go z dołu!
Feriowicze rozpierzchli się pod ściany. Tylko Net został na środku. Klepnął się w czoło i wyjął z kieszeni telefon.
— To SMS — odetchnął z ulgą.
Reszta grupy zaszemrała z niezadowoleniem.
— Zmień na coś innego — poprosiła Nika. — Straszysz ludzi.
— Zmieniłem właśnie na to. Sama ostatnio chciałaś, żebym zmienił.
— Bo miałeś serię z karabinu.
— Zastanowię się. — Spojrzał na wyświetlacz. — To od Oskara. Hm… Ani razu nie użył słowa „wypas”.
— Wreszcie zrozumiał, czym jest obóz harcerski — zauważył Felix.
— „To wygląda jak obóz dla uchodźców. Mam łóżko w pokoju tysiącosobowym”. Jest też drugi. „Właśnie zgasili nam światło”.
Szmer rozmów ucichł, do sali wkroczyła bowiem wysoka i szczupła pięćdziesięciolatka. Miała na sobie elegancką, staromodną suknię sięgającą niemal ziemi i futrzaną kamizelkę. Czarne, mocno siwiejące włosy upięła w kok. Zaplotła dłonie i oznajmiła:
— Nazywam się Leokadia, a ten pensjonat to Trzy Kuzynki.
Net miał na końcu języka pytanie o dwie pozostałe, ale wspomnienie wpadki sprzed chwili powstrzymało go przed jego zadaniem. Tuż obok przykucnął mały blondyn z nieco dłuższymi włosami i majstrował przy swoim plecaku, niezbyt zainteresowany słowami gospodyni.
— Moja kuzynka Leontyna pojawi się jutro na śniadaniu. Panią Honoratę spotkaliście przed chwilą. Zajmuje się u nas porządkiem. Jutro zapewne poznacie pana Tobiasza, który reperuje cieknące rury i dba o sprawy, które nie są interesujące. — Powiodła wzrokiem po zdezorientowanej grupie. — Ale są konieczne. Oczekiwaliśmy was dwie godziny temu.
— Duży ruch… i trochę zabłądziliśmy — wyjaśniła pani Olga, po czym dodała z wyrzutem — gdyby przed drzwiami paliło się światło, byłoby znacznie łatwiej tu trafić.
— Akurat mieliśmy awarię zasilania — odparła Leokadia. — Gałęzie łamią się pod ciężarem śniegu i przerywają kable. Uruchomiliśmy już generator. Prąd będzie jeszcze przez godzinę i kwadrans.
— A potem? — zapytał szybko Net.
— A potem nie będzie prądu. Rozlokujcie się w pokojach. Za dwadzieścia minut podamy kolację. W tym domu obowiązują pewne zasady, których kulturalnym ludziom nie trzeba wyjaśniać. Najważniejszą z nich jest obowiązek pozostawienia swojego pokoju w takim stanie, w jakim się go zastało.
Odwróciła się i wyszła bez słowa więcej. Przyjaciele popatrzyli na siebie.
— Czy tak będzie codziennie? — zapytał Net. — Lulu o wpół do dziesiątej?
— Może chodzi o generator — zastanowił się Felix. — Oszczędzają paliwo. Na szczęście wziąłem zapasowe akumulatory do latarki. Dobra, ruszmy się, bo… — Felix zrobił pierwszy krok i runął jak długi. — Co jest…? — Spojrzał na swoje nogi. Sznurówki prawego i lewego buta były związane razem. Rozsupłał je i wstał. Rozejrzał się po feriowiczach. Nie rozpoznałby sprawcy, gdyby nie to, że Filip, jako jedyny, gapił się w sufit i pogwizdywał.
Felix nie zdążył zareagować, bo Nika szturchnęła przyjaciół i wskazała w bok. Konkurencyjna paczka już wspinała się po schodach, a większa część grupy właśnie szła w ich ślady.
— Zajmą nam najlepszy pokój — mruknął Net i szybkim krokiem ruszył za nimi.
Felix i Nika zrobili to samo, choć nie mieli pojęcia, gdzie jest ten najlepszy pokój.
— Spróbujmy na poddaszu — szepnęła Nika.
— Będzie zimno — powiedział przyciszonym głosem Net. — I się nałazimy.
— Ale będzie spokój — odparł Felix. — Opiekunowie wezmą pewnie pierwsze piętro, więc na strych nie będą często zaglądać.
— Więc na poddasze — podsumowała Nika.
Na pierwszym piętrze było pięcioro drzwi, z czego jedne do łazienki. Kultura została na chwilę zawieszona i krótki korytarzyk zamienił się w przedsionek chaosu. Przyjaciele ominęli przepychających się i w kilku susach wpadli na drugie piętro. Tu też były cztery pokoje. Pierwszy zajął już Tymon, drugi Laura, a trzeci Regina. Czwarty, największy, był wolny, ale przyjaciele już postanowili.
— Czysto! — zawołał Net. — Idziemy na gotowe!
Ponieważ schody były wąskie, a przed nimi nikogo, bez pośpiechu wspięli się po trzeszczących stopniach. Chaos pozostał niżej, na górze czekały na nich drzwi do spokojnego wypoczynku.
— To poddasze wygląda na strych — zauważył Felix.
— Na nieużywany strych — sprecyzował Net. Nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte.
Spojrzeli na siebie z przerażeniem i zbiegli na drugie piętro. Do ostatniego pokoju wchodziła właśnie konkurencyjna paczka.
— Rozegraliśmy to jak ostatnie lapety — jęknął Net.
Niżej nie mieli po co schodzić, tam było jeszcze gorzej. Na szczycie schodów pojawił się pan Krzysztof.
— Chłopcy oddzielnie od dziewczyn — powiedział tylko i zszedł.
— Segregator — dobiegło przyciszone z pokoju konkurencyjnej paczki.
Net odetchnął i wyszeptał konspiracyjnie:
— Bierzemy ten z prawej.
— Zajął go już Tymon — zauważył Felix.
— Nie bój nic. — Net uniósł palec. — Tym razem ja mam plan.
Wziął torbę Niki, pociągnął dziewczynę za rękę i wszedł z nią do pokoju.
— Słyszałeś, co powiedział szef? — Położył torbę na podłodze przy wolnym łóżku. — Chłopaki oddzielnie od dziewczyn.
— Poważnie? — Tymon uniósł wzrok znad konsoli.
— Śmiertelnie poważnie.
Z konsoli dobiegły dźwięk wybuchu i smutna muzyczka.
— No i zginąłem. — Tymon skrzywił się. — Cały level do powtórki.
— Jak tu posiedzisz jeszcze chwilę, to szef za karę zabierze ci PSP.
Poskutkowało. Tymon chwycił torbę, plecak i wypadł z pokoju z prędkością, o jaką trudno go było podejrzewać. Nika rozejrzała się. Dwa stare drewniane łóżka pod ścianami, wielka, rzeźbiona szafa, stolik pod ciemnym oknem i jedno krzesło.
— Dzięki, ale i tak mi kogoś dorzucą — powiedziała.
— Nie dziękuj, bo to… — Net rozłożył ramiona i wydął policzki.
Nika uniosła brwi.
— Aha. — Pokiwała głową. — Rozumiem.
Wzięła torbę i wyszła z pokoju. Net napotkał spojrzenie Felixa.
— Nie było czasu na wyjaśnienia… — powiedział niepewnie. — To była szybka akcja… Wiem! Przeproszę ją.
Wyszedł na korytarz w chwili, gdy Nika dochodziła do schodów.
— Weź, daj spokój, laska! — zawołał.
Spojrzała na niego, ale nie zdążyła odpowiedzieć. Po schodach wbiegła akurat pani Olga. Zakręciła się, rzucając rozbiegane spojrzenia na kolejne pokoje.
— Rozlokowani? — zapytała. — Nie, nie. Nie możecie być razem. — Machnęła na konkurencyjną paczkę. — Ty się przeniesiesz tam, albo nie. Albo tak. Albo nie, czekaj, bo jest jeszcze… A ty tam sama? — Odwróciła się do Laury. — To tak, już wiem. Nie, zaraz… Nic nie wiem. Tak się nie da.
Po kilku kolejnych przenosinach w pokoju trzyosobowym wylądowały Nika, Laura i Regina. Kinga, bo tak się nazywała dziewczyna z konkurencyjnej paczki, przeniosła się do Tekli. Jej dwóch kolegów, Patryk i Adrian, znalazło się w pokoju drzwi w drzwi z Felixem i Netem.
Net z rozmachem rzucił na łóżko plecak, który odbił się i wpadł między wezgłowie a ścianę. Net sięgał już po niego, ale zrezygnował i machnął ręką. Felix kulturalnie postawił swój worek na dywaniku i czubkiem buta przesunął pod łóżko zdechłego pająka leżącego na środku podłogi.
— Tylko zapamiętaj, gdzie dokładnie leżał — ostrzegł Net. — Bo wiesz, mamy zostawić ten pokój w takim stanie, w jakim go zastaliśmy.
Wszyscy jakoś się ulokowali i zeszli na kolację. Zgodnie z przewidywaniami Felixa, dwa pokoje na pierwszym piętrze zajęli opiekunowie. Pana Janusza trzeba było dokooptować do pana Krzysztofa. Żaden z nich nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu.
Net tak wymanewrował, żeby przy długim stole usiąść koło Niki. Zamyślony Felix zajął miejsce obok.
— Chyba się nie obraziłaś na poważnie?
— No wiesz — spojrzała na niego z wyrzutem. — Miłe to nie było.
— Sorry. I tak nie mogłaś być z nami. Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
— Coś wymyślę. — Nika uśmiechnęła się lekko.
Zza drzwi kuchennych wyszła Honorata z kilkoma talerzami. Miała silniejsze dłonie, niż mogłoby się wydawać. Po chwili przed każdym wylądował talerz z grubą pajdą chleba z pasztetem i kubas nie za gorącej herbaty.
— Pasztet z uczestników poprzedniego turnusu. — Net spróbował pierwszy kęs i pokiwał głową ze znawstwem. — Wyborna ludzina. Żadnych domieszek ze środkami usypiającymi. Albo się wycwanili, albo piwniczka już pełna.
Siedząca niedaleko Regina spojrzała na niego ciężko i wbiła zęby w chleb. Feriowicze dopiero teraz zaczynali naprawdę nawiązywać znajomości. W jadalni zrobiło się głośno. Śmieszki zmieniły strategię i usiadły po obu stronach Olimpijczyków, którzy powoli zaczęli wykazywać zainteresowanie gadatliwymi dziewczynami.
Nika nachyliła się do Neta i powiedziała:
— Wyglądają, jakby coś knuli. — Przeniosła wzrok na konkurencyjną paczkę.
— My też tak pewnie wyglądamy — zauważył Felix — jak się tak nachylamy do siebie i szepczemy.
— No, ale my to my — odparł Net. — My to inna sprawa.
Kolacja nie była wykwintna, ale też nikt nie został głodny. Honorata zebrała wszystkie talerze na raz, co przy jej posturze było niezłym osiągnięciem. Pan Krzysztof spojrzał na zegarek i wstał.
— Jutro pobudka o wpół do ósmej, więc lepiej szykujcie się do snu. — Już szedł w stronę schodów.
Przez salę przeszedł pomruk niezadowolenia.
— Przecież są ferie… — zauważył Net.
— Nie traćcie czasu na narzekania. — Dziwnym sposobem w jego dłoni pojawiła się kosmetyczka. — Są tylko dwie łazienki, więc szykuje się niezła kolejka.
Na sali zapanowało zamieszanie, głównie wśród dziewczyn.
— To nie zabrzmiało jak zachęta do wieczornej troski o higienę — stwierdził Net.
Dziewczyny tak długo okupowały obie łazienki, że konieczne było przesunięcie wyłączenia światła o pół godziny. Gdy zapadła ciemność, wszyscy leżeli już w swoich łóżkach. Dopiero teraz zniknął szum generatora i przez nieszczelne okna, prócz chłodu, do pokoi docierał tylko szmer pobliskiego strumienia.
— Jak tu cicho. I w dodatku ciemno. Nie zasnę tak na zawołanie — zrzędził Net.
Chwilę później już chrapał. Felix próbował czytać przy latarce czołowej, jednak po kilku linijkach poddał się, zgasił światło i poszedł w ślady przyjaciela.
Za to w pokoju za ścianą Nika naprawdę nie mogła zasnąć. Odczuwała bliżej nieokreślony niepokój związany z tym miejscem. Próbowała odgadnąć, co jest nie tak. Laura spała od kwadransa, a Regina siedziała po turecku, nakryta kołdrą na głowę i w świetle małej latarki zapisywała coś w pajęczniku. Z wnętrza jej groty dochodziły ciche odgłosy skrobania piórem po papierze, a na przeciwległej ścianie tańczyły cienie. Regina irytowała co prawda swoim stylem bycia, ale teraz Nika cieszyła się, że nie leży w całkowitej ciemności i ciszy. Wtedy wyobraźnia zaczęłaby dorabiać fantastyczne wytłumaczenia dla każdego skrzypnięcia drewnianego stropu. Nika nie była strachliwa, od kilku lat mieszkała sama w małym, półtorapokojowym mieszkanku wypełnionym starymi meblami i wspomnieniami lepszych czasów. Jeśli już miała złe przeczucia, to zwykle niestety okazywały się uzasadnione. A teraz właśnie je miała. Chciała wierzyć, że to tylko efekt stresu związanego z podróżą, ze zgubieniem drogi w lesie i awarią zasilania w pensjonacie. A może i z tym, że jeszcze wczoraj nie była pewna, czy w ogóle pojedzie na ferie. Im dłużej myślała, tym bardziej była niespokojna. Właściwie to w całym tym zamieszaniu nikt nie zauważył, że nie wyjaśniło się, kto krzyczał. No i jeszcze ta pokręcona gotka…
Regina skończyła pisać. Nakryła swój stolik nocny czarnym obrusem i zapaliła na nim tea light6 w małej czerwonej latarence.
— Nie boisz się pożaru? — zapytała Nika.
— Pożar nie jest najgorszą rzeczą, jaka może się nam tu przydarzyć — odparła gotka. — Ten płomień zabezpieczy nas przed czymś o wiele straszniejszym.
To towarzystwo mi nie pomaga, pomyślała Nika.
Laura, która jednak nie spała, uniosła się na łokciu i chwilę przyglądała latarence.
— Będziesz odprawiać czarną mszę? — zapytała.
— Nie jestem satanistką.
— Masz naszyjnik z pentagramem.
— Ale odwróconym wierzchołkiem ku górze. To ochrona przed złymi mocami.
— Aha, czyli wszystko jasne. Ale tak na wszelki wypadek, nie składaj tu ofiar z gołębi, bo same musimy ten pokój potem posprzątać.
Odwróciła się plecami i nie odezwała więcej. Nika leżała, wpatrując się w ledwo widoczny w poświacie lampki strop.
— Jakimi złymi mocami? — nie wytrzymała.
Regina nie spała.
— Też to czujesz?
Nika chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
— Chyba tak… Ale nie wiem, co to jest.
— Cierpliwości. Wkrótce się przekonamy.
Ze względu na miłość autora do motoryzacji i jego wrodzoną krnąbrność, w tej książce nazwy samochodów są i będą pisane wielką literą. [wróć]
PSP (ang. PlayStation Portable) – przenośna konsola do gier firmy Sony. [wróć]
Copy, paste (ang.) – kopiuj, wklej. [wróć]
Groucho Marx (1890–1977) – najsłynniejszy z braci Marx, amerykański aktor komediowy. [wróć]
Możecie o tym przeczytać w książce Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek (cz. I i II). [wróć]
Tea light (ang.) – świeczka wykorzystywana jako źródło ciepła w urządzeniach mających podgrzewać potrawy, m.in. do podgrzewania herbaty. Często używana również jako zwykła świeczka [wróć]
Felix i Net dopiero po chwili załapali, że obudziło ich pukanie do drzwi.
— Prosz!… — zawołał Net, otwierając jedno oko.
Zza zamkniętych drzwi dobiegł ich głos pana Krzysztofa:
— Pobudka!
Net otworzył drugie oko i spojrzał na zegarek.
— Do szkoły wstajemy wcześniej, ale jakoś tak się czuję…
— Dużo tlenu i niższe ciśnienie. — Felix usiadł na łóżku. — Trochę zimno…
Net wysunął spod kołdry jedną stopę. Schował ją czym prędzej.
— Trochę?
Sięgnął do stojącego obok łóżka plecaka po ubranie. Chwilę nagrzewał je pod kołdrą, potem nałożył, wciąż nie wychodząc z łóżka. Wreszcie policzył do trzech i wyskoczył na podłogę.
— Dobra metoda — ocenił i wyszedł z pokoju.
W drodze do łazienki spadł ze stopnia oddzielającego ich część korytarza. Złapał równowagę i pomyślał, że cały ten dom powstawał bez projektu. Wszędzie było pełno stopni, uskoków, załomów ścian, czyli wszystkich tych rzeczy, które pojawiają się zwykle, kiedy ktoś kichnie podczas zapisywania wymiaru i zamiast „metr trzydzieści” nabazgrze „metr zybzdzieści”. No i potem trzeba robić stopień.
Przed łazienką ustawiła się już kolejka złożona z przestępujących z nogi na nogę Laury, Reginy i Tekli. Net, szarpiąc brązowe włosy sterczące teraz na wszystkie strony, układał fryzurę, a raczej doprowadzał ją do stanu względnej symetrii.
— Mogliby nas budzić etapami — zauważył. — No i chyba nie znają przysłowia, że kto rano wstaje, temu się nie udaje.
Do kolejki dołączyli Patryk, a po chwili i Adrian z konkurencyjnej paczki. Wszyscy wsłuchiwali się w odgłosy zza drzwi.
— Ktoś chyba myje głowę — oburzał się Net.
Na piętro weszła pani Olga.
— Najpierw dziewczynki — zarządziła.
— To niezgodne z konstytucją — zaprotestował Net.
— Są dwie łazienki. — Nika wyszła z pokoju potargana i w powyciąganych dresach. — Możemy się podzielić.
— To ja chcę górną — zaznaczyła Tekla.
— Ale przez większą część wieczoru będziemy siedzieć na dole — ziewnęła Laura. Na głowie miała jadowicie czerwony stóg siana.
— Więc chcę dolną.
— Zdecydujcie się wreszcie — ponaglał Net. — Mnie tam wszystko jedno, byle… bylebym miał górną.
— Więc może… — Opiekunka myślała intensywnie. — Może… Rzucimy monetą.
Net szybko wyjął z kieszeni dwuzłotówkę.
— Akurat przypadkiem mam monetę. — Podał ją opiekunce.
— No dobra… — Podrzuciła monetę tak mocno, że ta odbiła się od sufitu, podskoczyła kilka razy na podłodze i zaczęła kręcić bączka. Wszyscy patrzyli na to z niecierpliwością, nawet nie zauważając, że właśnie zwolniła się łazienka – wyszedł z niej pan Krzysztof z mokrymi jeszcze włosami. Wreszcie moneta znieruchomiała. Pani Olga uklękła i zawyrokowała – orzeł, czyli męski.
Kolejka się przegrupowała, bo jej część popędziła piętro niżej.
— Nie ustaliliśmy wcześniej, co oznacza orzeł — przypomniała sobie Tekla, zatrzymując się w połowie schodów.
— Nie bądź rewizjonistką. — Net rozwiązał za nią problem, wchodząc do łazienki.
Kamienny kominek po całej nocy był wciąż ciepły w dotyku. Ułożone na palenisku drewno czekało na podpalenie, które to podpalenie najwyraźniej jednak nie miało nastąpić podczas śniadania. Teraz jadalnia, jasno oświetlona wpadającymi przez małe okna promieniami słońca, wydawała się najzupełniej normalną jadalnią, najzupełniej normalnego pensjonatu, z najzupełniej normalną, choć nieco niską wzrostem obsługą. Wczorajsze strachy wydawały się śmieszne.
Podczas gdy Honorata roznosiła talerze pełne kanapek z szynką i kubki z kawą, pani Olga przedstawiała plan dnia:
— Dziś mamy w planach wycieczkę po okolicy. Wszyscy się rozruszamy i pozbędziemy z płuc resztek miejskiego smogu. Znaczy, aklimatyzacja. Jutro jedziemy na narty do… Aha! Nie jedziemy na narty, bo wtopiliśmy autokar. Tak się to nazywa fachowo? — Spojrzała znacząco na pana Janusza.
— Tak się to nazywa niefachowo — przytaknął uprzejmie.
— Bo fachowo to się w ogóle nie wtapia autokaru — odparła z przekąsem.
— Niefachowe jest ponaglanie kierowcy i wymuszanie krzykiem, żeby jechał w las.
— Sam pan wjechał w ten las.
— Ja kręcę kółkiem, biuro podróży Czarny Kot mówi, gdzie mam jechać. Biuro chciało w las, to pojechałem w las.
— A skąd ja mam niby wiedzieć, że autokar może się zakopać w śniegu?
— To powszechnie dostępna wiedza.
W drzwiach na zaplecze pojawiła się pani Leokadia. Tego dnia zamiast sukni miała na sobie długą plisowaną szarą spódnicę i zieloną koszulę. Niezmienna była tylko kamizelka z kożucha.