Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wydanie siódme poprawione. "Felix, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa" to pełna doskonałego humoru i trzymająca w napięciu sensacyjna powieść dla młodych czytelników. Bohaterowie, (ich wcześniejsze przygody opisuje książka Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialanych Ludzi), uczniowie pierwszej klasy warszawskiego gimnazjum, wpadają w wir niezwykłych zdarzeń. Spotykają wielką, mięsożerną roślinę, niechcący uruchamiają tajemniczą maszynę, od lat ukrytą głęboko pod ziemią, próbują zapobiec katastrofie lotniczej i odbywają podróż latającym żaglowcem. To tylko kilka z niesamowitych przygód, w jakich uczestniczą. Jednocześnie, by móc wrócić do domu, muszą rozwiązać pewną niezwykle skomplikowaną zagadkę. Nie jest to łatwe, bowiem są ścigani przez tajemnicze zjawy. W wyjściu cało z kolejnych opresji pomagają im wynalazki Felixa, niezwykła intuicja Niki oraz talent matematyczny Neta. Towarzyszy im Manfred, zaprzyjaźniony program sztucznej inteligencji.
Książka Roku 2005 Polskiej Sekcji IBBY!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 728
— Muszę lecieć — powiedziała smutno mama, poprawiając Felixowi blond fryzurę. — Mam ważne spotkanie i nie poradzą sobie beze mnie. Bądź grzeczny i słuchaj pani.
Pocałowała go jeszcze w czoło, wsiadła do swojej czerwonej Alfy Romeo1 i szybko odjechała. Zdaniem Felixa mama jeździła zdecydowanie za szybko. Pomyślał też, że pewnego dnia mama odwiezie go na zajęcia na uniwersytecie, pocałuje w czoło i powie jak zwykle „Bądź grzeczny i słuchaj pani”. Czy ona nie widzi, że on dorośleje?
Była połowa kwietnia. Minęły dwa tygodnie od zniszczenia Mortena i jego Gangu Niewidzialnych Ludzi. Odnalezienie trzynastej księgi profesora Kuszmińskiego zostało utajnione, a sama księga trafiła w ręce naukowców z Instytutu Badań Nadzwyczajnych, którzy zajęli się analizowaniem zawartych w niej wzorów i schematów stworzonych przez genialnego wynalazcę. Teraz trzeba wrócić do codzienności, a z tym Felix i jego przyjaciele mieli pewne trudności. Niełatwo zapomnieć dramatyczne wydarzenia, które rozegrały się na ostatnim piętrze wieżowca Silver Tower, można tylko starać się zachowywać i myśleć jak zwyczajni nastolatkowie.
Felix był szczupłym, jasnowłosym chłopcem o piwnych oczach. Miał na sobie spodnie z wieloma kieszeniami i bluzę na suwak. Odwrócił się w kierunku szarego gmaszyska szkoły. Było jeszcze dość wcześnie, do rozpoczęcia poniedziałkowych lekcji zostało ponad dwadzieścia minut. Chłopak westchnął i wspiął się po szerokich schodach do wielkich drzwi szkoły imienia profesora Stefana Kuszmińskiego. Wszedł do środka zapewne jako jeden z pierwszych i od razu trafił na ciekawą scenkę. Zatroskany dyrektor szkoły, magister inżynier Juliusz Stokrotka, stał pośrodku hallu, w bordowym garniturze opinającym jego pokaźny brzuszek. Garnitur uzupełniały kamizelka, błękitna koszula i czerwona muszka. Dyrektor zawsze był elegancki do przesady, choć elegancja w jego wydaniu spotykała się z różnymi reakcjami otoczenia. Przyglądał się, jak dwóch robotników demontuje z portierni konstrukcję złożoną z foteli, pudeł kartonowych, a nawet wewnętrznego skrzydła drzwi na patio.
Pan Sylwester, stróż nocny, miał w ostatnich miesiącach sporo problemów związanych z niecodziennymi wydarzeniami rozgrywającymi się w szkole. Najpierw były to duchy, potem wędrujące korytarzami mechaniczne fragmenty robotów. Dwa razy omal nie stracił pracy, bo nikt mu nie wierzył, że to nie przywidzenia. Wyglądało na to, że barykada jest jego dziełem, a to zapowiadało kolejne kłopoty. Co tym razem? Felix postanowił zapytać o to Wiktora, który był najlepiej poinformowanym człowiekiem w szkole.
W powietrzu unosił się zapach pasty do podłóg. Widocznie pani Pumpernikiel zapastowała w weekend wszystkie korytarze. Podłoga lśniła jak lustro, co oznaczało, że przez kilka dni trzeba będzie uważać, żeby nie wyrżnąć na drewnianym lodowisku.
W końcu korytarza stała znajoma postać – dziewczyna o rudych lokach. Nika, jak zwykle w swoich czarnych martensach, jeszcze bardziej błyszczących niż podłoga, pomachała do Felixa. Cały strój Niki, poza martensami, pochodził zapewne z lumpexu, ale dziewczyna nosiła swoje spódniczki i jeansowe kurteczki z takim wdziękiem, że nawet starsi chłopcy często się za nią oglądali.
— Cześć! — Uśmiechnęła się, gdy Felix do niej podszedł. Jej zielone oczy wesoło błyszczały. — Ja jadę z drugiego końca miasta, to mogę być za wcześnie, ale ty?
— Mama chciała mnie podwieźć — odparł. — Rzadko ma na to czas, więc sobie pomyślałem, że się ucieszy. Za to Net będzie sam jechał autobusem. Widziałaś barykadę?
— Nie zdziwię się — przytaknęła smutno Nika, gdy wchodzili na pierwsze piętro — jeżeli teraz pan Sylwester na dobre wyleci.
— Tym razem to już musiało mu się coś przywidzieć. — Uśmiechnął się Felix. — Myślę, że na długo wyczerpaliśmy limit dziwnych akcji.
W tym momencie usłyszeli wrzask i tupot damskich obcasów. Zatrzymali się w połowie korytarza.
— Albo i nie wyczerpaliśmy… — westchnęła Nika.
Zza zakrętu korytarza wypadła Ekierka, ich matematyczka, pochylona jak sprinter na łuku bieżni. Walcząc ze sporą nadwagą i łapiąc na wypastowanym parkiecie lekki poślizg, wyszła na prostą. Jakimś cudem nie wywróciła się, ale obcasy jej pantofli nie wytrzymały przeciążeń. Najpierw jeden, potem drugi, odpadły i wystrzeliły w powietrze. Nawet tego nie zauważyła, tylko z obłędem w oczach, wymachując rękoma i ciężko dysząc, przebiegła obok Felixa i Niki. Podmuch szarpnął ich włosami, dopiero gdy matematyczka dopadła schodów.
— Co znowu? — zapytał cicho Felix.
— Biedna kobieta — szepnęła Nika. — Pewnie Butlerowi znów uciekła tarantula.
Zdała sobie sprawę z sensu tych słów i zbladła – przecież sama bała się pająków. Profesor Butler, który uczył ich biologii, trzymał w swojej pracowni okazy mniej lub bardziej obrzydliwych roślin i zwierząt, a nawet organizmów, o których trudno było powiedzieć, czym w ogóle są. Na zajęciach dodatkowych z botaniki progresywnej byli świadkami eksperymentów z kilkoma naprawdę tajemniczymi gatunkami.
Ze strony, z której nadbiegła matematyczka, zaczęły dochodzić dziwne dźwięki. Przypominało to odgłos, jakby ktoś uderzał w podłogę na przemian kubkiem do herbaty i gumową wycieraczką. Stuk, plask, stuk, plask…
Po chwili dźwięki ucichły. Felix i Nika w napięciu wpatrywali się w zakręt korytarza. Zza rogu, na wysokości ludzkiej głowy, wychyliło się coś czerwonego, wyglądającego jak kielich wielkiego kwiatu. Patrzyli z zaciekawieniem, oczekując ujawnienia się autora dowcipu. Zaciekawienie przeszło w niepokój, gdy wyłoniła się reszta: gruba na kilka centymetrów, wygięta łodyga, ciężkie, mięsiste liście i nieproporcjonalnie maleńka doniczka, z której na wszystkie strony wyłaziły korzenie. Nic nie wskazywało na to, by ktoś popychał to dziwo.
Z parteru dał się słyszeć jeszcze jeden wrzask Ekierki i łomot, oznajmiający, że nie wyrobiła się na kolejnym zakręcie i wpadła na robotników demontujących barykadę. Kielich kwiatu obrócił się w stronę, z której dobiegł dźwięk. Rozległo się mruknięcie i dwa dolne liście poruszyły się. Dotknęły podłogi i… uniosły roślinę tak, że doniczka oderwała się od ziemi. Łodyga zgięła się mocniej, wypychając doniczkę do przodu. Gliniane naczynie stuknęło o podłogę.
— Nie ruszaj się! — syknął Felix i złapał Nikę za rękaw. — Ona pewnie reaguje na ruch.
Wstrzymując oddech, stali jak wmurowani, a roślina wykonała kilka kolejnych „kroków”. Stuk, plask, stuk, plask…
Za ich plecami, z toalety umieszczonej obok schodów, rozległ się odgłos spuszczanej wody. Roślina znieruchomiała, zaledwie kilka kroków od przyjaciół. Felix zobaczył kątem oka, jak ktoś opuszcza toaletę i schodzi po schodach. Roślina wyprężyła się i z niesamowitą prędkością rzuciła do przodu, odpychając się doniczką i liśćmi. Sadziła kilkumetrowe susy. Stuk, plask, stuk, plask, stuk, plask… Minęła o metr skamieniałych przyjaciół i pognała w kierunku schodów. Wyhamowała, szorując doniczką po podłodze, i odwróciła „głowę”. Nasłuchiwała szumu wody, napełniającej zbiornik spłuczki. Obróciła się w stronę, gdzie znikła potencjalna ofiara, potem znów „zerknęła” ku otwartym drzwiom i wreszcie podjęła decyzję. Weszła do toalety.
Felix drgnął i na palcach ruszył w kierunku schodów. Nika, trzymając go za tył bluzy, postępowała krok za nim.
— Zobaczy nas — szepnęła niemal bezgłośnie, ale nie zwolniła.
Felix nie skręcił jednak w stronę schodów, tylko wolno podszedł do drzwi toalety. Nika wychyliła się i zajrzała do środka.
— Bleee! — skrzywiła się. — Pije wodę z kibla!
„Głowa” rośliny gwałtownie wynurzyła się z wnętrza muszli klozetowej i odwróciła w ich kierunku. Z płatków kwiatu kapała woda. Zamarli, a roślina rzuciła się ku nim, otwierając paszczę pełną ostrych zębów. Stuk, plask, stuk, plask! Felix pchnął drzwi. Zatrzasnęły się z hukiem i w tej samej chwili coś rąbnęło w nie od środka.
— Pora się ewakuować — stwierdził cicho Felix.
Nika zamrugała i z zapałem przytaknęła. Coś znów łomotnęło o drzwi, aż posypał się tynk wokół futryny. Zaczęli cofać się do schodów.
— Jest chyba za głupia, żeby nacisnąć klamkę, co? — zapytała z nadzieją w głosie Nika.
Jakby w odpowiedzi na jej słowa, klamka drgnęła i zaczęła opadać. Felix rzucił się, by ją złapać, i pociągnął w górę. Zaparł się mocniej o podłogę, zacisnął zęby. Mimo to klamka powoli opadała. Nika oparła się plecami o drzwi.
— A jeszcze pięć minut temu myślałam, że teraz to już nic się nam nie przytrafi — jęknęła.
Klamka wreszcie opadła, a drzwi zaczęły się, milimetr po milimetrze, otwierać. Podeszwy przyjaciół wolno przesuwały się po wypastowanej podłodze.
— Przydałby się ktoś do pomocy — stęknął Felix, puszczając klamkę i skupiając się na pchaniu. Między drzwiami a framugą pojawiły się dwa liście, zaczęły podważać i poszerzać szczelinę.
Felix zerknął w stronę schodów. Dzieliło je od nich z pięć metrów.
— Na trzy biegniemy na dół — powiedział. — Mam nadzieję, że się zwali ze schodów. — Nika przytaknęła. — Więc uważaj… raz… dwa…
— Felix i Nika! Bez Neta?
Na dźwięk tego głosu liście nagle cofnęły się, a drzwi zatrzasnęły. W toalecie zapanował spokój. Profesor Butler, w swoim białym (niegdyś) fartuchu, kroczył wolno w ich stronę. Rzadkie, tłuste i siwe włosy zwisały mu smętnie z głowy.
— Uciekł mi pewien okaz. — Uśmiechnął się, jakby chodziło o rzadki gatunek kanarka. — Warto by go odszukać, zanim pojawi się tu więcej uczniów. Jeszcze się ktoś przestraszy… Nie widzieliście mojej rosiczki tygrysiej?
— Rosiczki tygrysiej?! — powtórzyli jednocześnie, wciąż opierając się plecami o drzwi.
— Nie pamiętacie? Drosera superiora. To taka mała, urocza roślinka polująca na muchy.
— Mała? — jęknęła Nika.
— Na muchy? — Felix przełknął ślinę.
— Chyba zdecydowała się sama zapolować. Że tak powiem, poetycko, wyszła spod klosza, he, he. — Profesor włożył palec do ucha i chwilę w nim dłubał. — Nie spodziewałem się, że to gatunek wędrowny.
— Nie wiem, czym ją pan karmił — powiedział wolno Felix — ale „małą” to już na pewno nie można jej nazwać.
— Przez cały weekend nic nie jadła — przyznał Butler, oglądając z bliska wyciągnięty z ucha palec. — Może być nieco hm… wygłodniała.
Przyjaciele spojrzeli na siebie, a potem mocniej wsparli drzwi.
— Chyba spędziła weekend bardzo pracowicie — kontynuował Felix. — Założę się, że w piwnicy nie ma już szczurów.
— A na strychu gołębi — dodała Nika.
— Pozostaje mieć nadzieję, że pan Sylwester jeszcze żyje.
— O czym wy mówicie? — zapytał profesor, mrużąc oczy. Z uwagą przyjrzał się przyjaciołom, przeniósł wzrok na drzwi, które blokowali, i wyraz prawdziwego zaniepokojenia pojawił się na jego twarzy.
— Ona tam jest? — zapytał.
Przytaknęli szybko.
— Ktoś ją widział?
— Ekierka — odparła Nika, ale szybko się poprawiła. — To znaczy pani Bąk.
— Czy bardzo urosła? — Rozejrzał się niespokojnie. — Pytam, rzecz jasna, o droserę, nie o eee… panią Bąk.
— Trochę… — Skrzywiła się Nika.
— Jak „trochę”? — Profesor nachylił się nad nią, niemal groźnie. — O pięć centymetrów? — Zaprzeczyła ruchem głowy. — O dziesięć? Może łatwiej będzie w procentach?
Nika zacięła się w obliczeniach i spojrzała na Felixa.
— Powiedziałbym, że… eee… o jakiś tysiąc procent. — Felix odsunął się od drzwi.
— Nie… To by znaczyło, że jest teraz dziesięć razy większa. Coś źle policzyłeś. — Nagle zbladł, choć wydawało się, że przy jego bladej cerze jest to niemożliwe. — O nieba, najadła się meganawozu…
Sięgnął do klamki, ale Nika pokręciła szybko głową i jeszcze mocniej przylepiła plecy do drzwi.
— Jest większa od nas — powiedziała.
— Mimo to chcę ją zobaczyć…
Dziewczyna rozpostarła ramiona, zabraniając wstępu.
— To krwiożercza bestia! Nie wypuszczę jej.
Z dołu dało się słyszeć zamieszanie, podniesione głosy. Profesor obejrzał się na schody i szybko zapytał:
— A jak przegryzie drewno?
Nika natychmiast odskoczyła od drzwi, a Butler otworzył je szybko i zniknął w środku. Przyjaciele cofnęli się, wbijając wzrok w wolno zamykające się drzwi. Chwilę panowała cisza.
— Wyłaź w tej chwili z kabiny! — rozległ się stanowczy głos profesora.
Skrzypnęły zawiasy. Stuk, plask, stuk, plask. Profesor z wrażenia głośno wciągnął powietrze, a potem głośno je wypuścił.
— I co ty sobie wyobrażasz? — zapytał z dziwnym, zważywszy okoliczności, spokojem. — Chcesz skończyć jako kompost? Wstydź się…
Przyjaciele, przełamując strach, zbliżyli się do drzwi, a Felix ostrożnie uchylił je. Rosiczka stała na środku toalety w kałuży wody zmieszanej z ziemią. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Zgarbiła się, liście jej oklapły, opuściła smutno głowę.
— Co ja mam z tobą zrobić? — Profesor pogłaskał ją po ojcowsku.
Roślina wzruszyła łodygami. Widać było, że szczerze żałuje.
— Dobrałaś się do meganawozu — bardziej stwierdził, niż zapytał profesor.
Przytaknęła, przekrzywiając lekko głowę, co miało zapewne znaczyć „Skoro stał na wierzchu…”.
— Co robicie?
Felix i Nika podskoczyli i niemal krzyknęli, czując czyjeś dłonie na swoich ramionach. Odwrócili się gwałtownie. Za nimi stał Net. Uśmiechał się, co znaczyło, że nie zajrzał jeszcze do toalety. Miał na sobie bordową bluzę z kapturem i zielone, za luźne spodnie. Jego ciemnoblond fryzura tradycyjnie wyglądała tak, jakby w drodze do szkoły zderzył się z tornadem.
— Dlaczego Sylwester się zabarykadował? — zapytał, poprawiając okulary. Nie rozumiał ich wystraszonych min. — Dlaczego nic nie mówicie?
Nika nogą przymknęła drzwi.
— Chodź, to sam zobaczysz — rozległ się z dołu głos matematyczki.
— Ekierka znów się czegoś speniała. — Net wskazał za siebie kciukiem. — No, co macie takie miny?!
Wepchnęli go tyłem do toalety i zamknęli drzwi. Rosiczka spojrzała na nich. Słowo „patrzeć” nie do końca do niej pasowało, bo nie miała oczu, jednak w jakiś sposób „widziała” otoczenie.
— Co wy robicie? — Net zaczynał się poważnie niepokoić. Za jego plecami roślina wyprostowała się nieco. Profesor czekał, zaciekawiony.
— Założymy się o dychę? — zaproponował Felix. — Dycha, że zaczniesz wrzeszczeć w ciągu następnej minuty.
— Co ty! — Net machnął ręką. — Morten pokonany, Gang Niewidzialnych Ludzi nie istnieje. Czego mogę się jeszcze bać po spotkaniu z transformującymi robotami modułowymi?
— Przyjmujesz?
— Jasne! — Net przyklepał zakład. — Dlaczego sądzisz, że miałbym wrzeszczeć?
— Pamiętasz taki stary angielski film Dzień tryfidów? — Felix włączył stoper w zegarku. — Była też książka.
— Pamiętam film… — Net zmarszczył brwi. — O takich wielkich roślinach ludożercach.
— A pamiętasz rosiczkę tygrysią? — zapytała Nika.
— No, taki malutki kwiatuszek pod kloszem. Łapał muchy na zajęciach u tego starego obrzydliwca.
Nika przygryzła wargę i spojrzała w sufit.
— Chyba nie chcesz zaliczyć zajęć z botaniki — mruknęła.
Net zastanowił się, zaczynał już coś podejrzewać. Odwrócił się i zobaczył Butlera, niezbyt przejętego dopiero co usłyszanym niepochlebnym określeniem własnej osoby, i już miał zacząć przepraszać, gdy zauważył stojącą obok nauczyciela rosiczkę. Otworzył szerzej oczy i wrzasnął nieco piskliwie. Felix wyłączył stoper i zasłonił mu usta ręką.
— Trzydzieści dwie sekundy — oznajmił. — Jesteś mi winien dyszkę. A teraz się zamknij, bo ściągniesz tu całą szkołę. Będziesz cicho?
Net przytaknął, więc Felix go puścił. Rosiczka nie wyglądała teraz aż tak groźnie, przygnieciona ciężarem krytyki swojego twórcy.
— To przez nią ta barykada… — wyszeptał Net, gapiąc się jak zahipnotyzowany na roślinę. — Sylwester ją widział i znów narobił zamieszania… Co ona zeżarła?
Za drzwiami dały się słyszeć kroki dwóch par nóg.
— Słyszałam krzyk… To monstrum kogoś zaatakowało!
— Cecylio… proszę cię…
Wszyscy zamarli, oczekując, aż kroki i rozmowa się oddalą.
— Panie profesorze, mamy dziesięć minut, żeby ją stąd jakoś zabrać. — Felix popatrzył na zegarek. — Potem ten kib… ta toaleta zamienia się w palarnię.
— Ekierka ze Stokrotką właśnie skręcili do sali biologicznej. — Nika podglądała przez szparę w niedomkniętych drzwiach. — To zaraz za rogiem. Nie możemy stąd wyjść.
Profesor westchnął i spojrzał na rosiczkę.
— Teraz zadam ci jedno bardzo ważne pytanie. — Nachylił się, a ona skuliła się tak, że była od niego niższa. — I żądam szczerej odpowiedzi. Czy zjadłaś pana Sylwestra?
Rosiczka gwałtownie zaprzeczyła, kręcąc głową i machając górnymi liśćmi. Profesor odetchnął. Net za to sprawiał wrażenie kogoś, kto podczas wakacji przypadkiem wmieszał się w wycieczkę pensjonariuszy domu dla umysłowo chorych.
— Panie profesorze — ponaglił Felix. — Musimy się stąd wynosić.
— Tak, to niezły pomysł… — przyznał Butler.
— Przecież nas ktoś zobaczy — zaprzeczyła Nika.
— Zawińmy ją w fartuch — zaproponował Felix.
Butler zdjął fartuch i założył na „grzbiet” rosiczki. Przyjrzał się, zmarszczył nos i poruszył kilka razy uszami, w wyniku czego okulary podjechały parę milimetrów wyżej.
— Wygląda jak ET w szlafroku — oceniła Nika. — Nic z tego.
Net wciąż gapił się na roślinę jak zahipnotyzowany.
— Sprawdź, która sala jest wolna na pierwszej lekcji — rzucił w jego stronę Felix.
Net ocknął się, sięgnął do plecaka i rozsunął suwak, ozdobiony brelokiem zrobionym z komputerowej karty pamięci. Wyciągnął laptop, otworzył go i zaczął stukać w klawisze.
— Sala sto trzynaście — oznajmił. — Korytarzem prosto, drugie drzwi na prawo.
— OK, przeczekamy tam, aż zaczną się lekcje.
Kroki na korytarzu znów zaczęły się zbliżać. W toalecie zapanowało nagłe zamieszanie. Felix i Nika rzucili się do pierwszej kabiny. Po chwili Felix cofnął się i pociągnął za kołnierz Neta. Profesor zdążył wbiec do drugiej kabiny. Rosiczka, wciąż ubrana w fartuch, rozglądała się, zdezorientowana. W tym momencie otworzyły się drzwi i weszło trzech rozbawionych trzecioklasistów. Włożyli do ust jointy, jeden z nich przypalił. Wypuścili pierwsze obłoczki dymu i zamarli – dopiero teraz zobaczyli postać w białym fartuchu stojącą na środku toalety. Zamiast głowy miała wielki czerwony kielich kwiatu.
Jointy wypadły z otwartych ust. Chłopcy spojrzeli na siebie.
— Przepraszamy — wydukali i kłaniając się nisko, wycofali za drzwi. Z korytarza dobiegły odgłosy szamotaniny.
— Mówiłem?! Mówiłem?! Halucynacje! Mózg nam wypali! Wyrzuć to! Wysyp wszystko do kosza…
Przyjaciele i Butler wyszli z kabin. Felix skrzywił się i przydeptał dymiące jeszcze skręty.
— Oj wypali, wypali… — mruknął pod nosem profesor. Zdjął z rosiczki fartuch i narzucił na siebie.
— Sprawdzę — powiedział Felix i wyjrzał na korytarz. — Droga wolna.
Wybiegli, rozglądając się na wszystkie strony. Stuk, plask, stuk, plask. Nagle zatrzymali się, na dole schodów pojawiły się bowiem dwie dziewczyny z drugiej klasy. Szczebiocząc coś, minęły rosiczkę i niczego nie zauważając, weszły na kolejny bieg schodów. Rosiczka odprowadziła je wzrokiem, oblizując się łakomie. Ruszyli dalej. Stuk, plask, stuk, plask. Schyleni, przemykali korytarzem jak oddział partyzancki. Do drzwi sali zostało jeszcze dziesięć metrów, gdy nagle jak spod ziemi wyrósł historyk, profesor Cedynia. Zmrużył oczy za swoimi grubymi szkłami i przyjrzał się rosiczce.
— Nie za wcześnie na choinkę? — zapytał nieprzytomnie Butlera. — Przecież dopiero co była Wielkanoc. Którego dzisiaj mamy?
Butler spojrzał, jakby miał ochotę udusić go wzrokiem.
— Dwudziestego trzeciego grudnia — powiedział grobowym głosem.
Cedynia zmarszczył brwi i przekrzywił głowę, licząc coś w myślach, a oddział partyzancki wyminął go i ruszył dalej. Stuk, plask, stuk, plask. Nika pierwsza dopadła drzwi sali 113 i szarpnęła klamkę.
— Zamknięte! — jęknęła.
— Wyglądało jak wielki tryfid. — Zza rogu korytarza rozległ się zdenerwowany głos Ekierki.
Felix gwałtownie przetrząsał swój plecak. Wyciągnął srebrne coś wielkości grubego długopisu – klucz uniwersalny. Wepchnął końcówkę do zamka i włączył. Mechanizm zabrzęczał i zachrobotał, poruszając różnego kształtu blaszkami. Szukał kombinacji odpowiedniej dla tego zamka.
— A chodziło jak głodny goryl. — Głos matematyczki był coraz wyraźniejszy. — Jakby się opierało na rękach, przerzucając nogi… znaczy doniczkę, do przodu.
— Nie możesz szybciej? — syknął Net.
Rosiczka zaczęła podskakiwać z napięcia, stukając doniczką o podłogę. Patrzyła to na klucz, to na zakręt korytarza.
— Rzuciło się na mnie, Juliuszu! — Musieli być zaledwie kilka kroków od zakrętu. — Czy ty mi wierzysz?
Zamek wreszcie ustąpił i wszyscy wpadli do sali. Felix zatrzasnął drzwi i zamknął zamek. Net odetchnął z ulgą i odwrócił się, spotykając się twarzą w twarz z rosiczką. Odskoczył jak oparzony.
— Ciii… — Nika przyłożyła palec do ust.
Słychać już było kroki dyrektora i matematyczki.
— Pytam, czy ty mi wierzysz, Juliuszu?
— No wiesz… zasadniczo…
— Patrz! Ślady ziemi! Jest tam…
Kroki zbliżyły się. Klamka wolno opadła i drzwi drgnęły. Rosiczka spojrzała w dół i uniosła korzenie, jakby to były palce u nóg w sandałach. Z doniczki wysypało się trochę ziemi. Była doskonale widoczna na czyściutkiej podłodze.
— Zamknięte — oświadczył Stokrotka. — Skoro to dla ciebie tak ważne, to pójdę po klucz.
— Zaczekaj! Za nic nie zostanę tu sama!
Blum, blum, blum…
— Komu burczy w brzuchu? — szepnął Net, rozglądając się. Spojrzał na roślinę i odsunął się o krok, odruchowo unosząc ręce w obronnym geście. — Jezu! Ona patrzy na mnie i się ślini!
— Ma tygrysi apetyt — wyjaśnił Butler. — Zjadła meganawóz i rośnie.
— To będzie jeszcze większa?!
— Nie możemy tu zostać — jęknęła Nika.
Rosiczka pokręciła głową.
— Na korytarzu jest już mnóstwo osób — zauważyła dziewczyna. — Biegnąca roślina nie wchodzi w grę.
— Klasyczny pat — westchnął Net, z niepokojem nasłuchując, jak rosiczka co chwila przełyka ślinę.
Felix klepnął się w czoło.
— Przecież to roślina doniczkowa. Możemy ją przenieść i nikt się nie zdziwi.
— Schowaj głowę w liście — polecił Butler. Rosiczka przytaknęła i posłusznie skuliła się, udając zieloną liściastą kulę.
Felix chwycił brzeg doniczki i spojrzał na Neta.
— Burczy jej w łodydze — stwierdził Net. — Mam podejść do głodnego ludojada?
— Nic ci nie zrobi — zapewniła go bez przekonania Nika.
— Te korzenie się ruszają… — Net skrzywił się, ale złapał doniczkę i podniósł ją razem z Felixem. Zacisnął usta, gdy rosiczka podparła się na ich ramionach górnymi liśćmi.
Nie wzbudzając szczególnego zainteresowania, donieśli rosiczkę do sali biologicznej i postawili ją na zapleczu pod oknem, gdzie od razu się wyprostowała.
Ściany na zapleczu, podobnie jak w całej sali, zastawione były regałami pełnymi klatek, oświetlonych halogenami terrariów, półek z tajemniczo wyglądającymi słoikami oraz szafami i szafkami zamkniętymi na klucz. W rogu stał nawet stary sejf z trzema szyfrowymi pokrętłami. W oknach zamontowano drewniane żaluzje, teraz do połowy zasunięte – jasne światło nie było tu mile widziane.
Butler ominął resztki potłuczonego klosza, którym była przedtem nakryta roślina, i podszedł do długiego blatu roboczego, zastawionego mikroskopami i różnego rodzaju sprzętem laboratoryjnym. Podniósł przewrócone, puste pudełko z resztkami niebieskiego proszku. Spojrzał groźnie na rosiczkę, ale ta zapatrzyła się akurat w sufit, udając, że nie zauważa tego, co trzyma profesor.
— To meganawóz — wyjaśnił, przenosząc wzrok na uczniów. — Dodaje się ledwie szczyptę do wody w konewce. Szczyptę! A ona zeżarła dzienną porcję dla hektara lasu!
— Po co komu taki nawóz? — zapytał Net.
— Dzięki meganawozowi miało się stać możliwe szybkie zalesianie wielkich obszarów ugorów. Wystarczyłyby nasionka drzew, meganawóz, woda i trochę składników organicznych. Po miesiącu na pustyni szumiałby las. Taka moja prywatna dłubanina…
— Oni tu wrócą — rzuciła nagle Nika. — Dyrektor i eee… pani Bąk. Nie znajdą nic w sali 113, więc przyjdą tutaj.
Butler wycelował palec w rosiczkę i polecił stanowczym tonem:
— Udawaj roślinę.
Rozległ się dzwonek.
— Co mamy pierwsze? — zapytał Net, po czym opuścił ramiona i zrezygnowany sam sobie odpowiedział. — Informatykę z panem Eftepem.
— A! Jesteś jednak. — Dyrektor stanął w progu.
Profesor Butler i trójka przyjaciół zastygli, nienaturalnie wyprostowani, z niewinnymi minami opierając się o blat roboczy, jak grupka dzieci przyłapana na podjadaniu w kuchni. Rosiczka również znieruchomiała, po raz pierwszy zasługując w pełni na miano rośliny.
— Musimy porozmawiać — powiedział dyrektor. Wszedł na zaplecze i stanął wprost pod rosiczką.
Blum, blum, blum-blum, bluuum…
— Co to było? — zapytał, odwracając się gwałtownie. Z pyska wyprężonej na baczność rosiczki wysączyła się strużka śliny i dotknęła rękawa nieskazitelnie czystej bordowej marynarki.
— Nie jadłem śniadania — skłamał Net.
— Nawet jakoś tak kiepsko wyglądasz… Drogie dzieci, chyba czas iść do klasy.
Przyjaciele posłusznie wyszli z zaplecza. Zatrzymali się jednak przy drzwiach sali, więc słyszeli każde słowo.
Dyrektor przechadzał się po pomieszczeniu, założywszy ręce z tyłu. Rosiczka szybkim ruchem liścia przerwała nitkę śliny, uczepionej jego rękawa, po czym znów znieruchomiała, bacznie obserwując gościa i próbując pokonać głód.
— Musimy porozmawiać o tym, co się tu dzieje… — zaczął Stokrotka. — W zeszłym miesiącu tarantula, teraz jakieś zielone monstrum… Co ty tu właściwie robisz, Zenonie?
— Nauczam — odpowiedział Butler. Ściągnął okulary i wytarł je rąbkiem fartucha. Nic a nic nie poprawiło to czystości szkieł.
— Nie realizujesz programu, a to ja będę się tłumaczył w kuratorium. — Dyrektor rozejrzał się po okazach zgromadzonych na zapleczu i przeszedł go dreszcz. — Rodzice kilku dziewczynek skarżyli się na różne obrzydlistwa i potworności, jakie tu trzymasz. Co będzie, jak coś z tych twoich… specjałów wyjdzie i zaatakuje jakiegoś ucznia?
— Wszystko jest doskonale zabezpieczone i nie stanowi zagrożenia.
Blum, blum, blum…
— A teraz to co to było?! — Dyrektor rozglądał się nerwowo po terrariach i słoikach z dziwactwami.
— Kaloryfer! — odparował szybko Butler. — Zapowietrzony.
— Aha… Za każdym razem, gdy tu wchodzę, odczuwam jakiś dziwny niepokój… Wracając do celu mojej wizyty, rozmawiałem z Sylwestrem. Wiesz, co powiedział? Że widział w nocy zielone coś, biegające po korytarzach i polujące na szczury w piwnicy. A, ehem… — odkaszlnął — wiesz, co widziała Cecylia? Też zielone coś, biegające po korytarzach.
— Psychoza indukowana — odparł śmiertelnie poważnie Butler. — Cecylia usłyszała to od Sylwestra i uwierzyła.
— Co więc widziała?
— Ucznia w zielonym swetrze. Wyobraźnia dopowiedziała resztę.
Stokrotka zamrugał i w zamyśleniu spojrzał na żaluzje. Podszedł do okna. Rosiczka walczyła z głodem, ale w końcu nie wytrzymała. Otworzyła paszczę, wielką jak u tygrysa, pełną ostrych zębów i nachyliła się, celując w łysinę dyrektora. Butler rzucił się, złapał ją za szyję, czyli za górny fragment łodygi, i przycisnął do ściany.
Stokrotka cofnął się, wystraszony.
— Przewróciłaby się — wyjaśnił szybko biolog. — Ma za małą doniczkę i nie jest stabilna. Lepiej ją przywiążę do rury.
Rosiczka posłała mu mordercze „spojrzenie”, ale Butler i tak przywiązał ją wstążką do rury centralnego ogrzewania.
— Tak lepiej — ocenił, otrzepując ręce. — Inaczej mógłbyś pomyśleć, że chciała się na ciebie rzucić. He, he — zaśmiał się.
Dyrektor zawtórował mu, ale jakoś tak bez przekonania. Poluzował muszkę, zerknął podejrzliwie na wyprężoną na baczność rosiczkę i powoli wycofał się z zaplecza.
— Tak więc — powiedział jeszcze, odzyskując pozory pewności siebie — pozbądź się węży, jadowitych pająków i temu podobnych rzeczy. Można je pokazywać uczniom na zdjęciach.
I z wyraźną ulgą wyszedł z sali biologicznej.
— Kaloryfer? — mruknął jeszcze. — Przecież sezon grzewczy się skończył…
Felix, Net i Nika cofnęli się, udając, że nagle zainteresował ich widok za oknem. Gdy dyrektor zniknął za rogiem, ruszyli w kierunku sali informatycznej.
— Stokrotka chce się pozbyć tych wszystkich obrzydlistw Butlera — stwierdziła smutno Nika.
— Jakoś nie bardzo się cieszysz — zauważył Felix.
— Bo mi go szkoda.
— Ale znikną pająki, węże, skorpiony i wszystko, czego się boisz.
— Jak są za szkłem, to mogę przeżyć. — Machnęła ręką. — Siadam pod oknem i nie widzę. A on by tego nie przeżył.
— Powinniśmy mu pomóc — zastanowił się Felix. — To w sumie przyzwoity facet. I wymyślił parę niezłych… gatunków.
— No, ta rosiczka na podwórku byłaby skuteczniejsza od rottweilera — przyznał Net.
Weszli do sali. Cała klasa już tam była. Pan Eftep zerknął na zegarek, z wyrzutem spojrzał na spóźnialskich i wskazał im miejsca przy ustawionych w wyspę stołach z komputerami. Pan Eftep był wysokim, chudym mężczyzną pełnym samouwielbienia. Pierwszy kwadrans niemal każdej lekcji przeznaczał na opowiadanie o własnych zaletach i sukcesach z czasów, gdy jeszcze nie uczył w szkole. Kiedyś pracował w kilku dużych firmach, gdzie zajmował się bezpieczeństwem danych. Nigdy nie wyjaśnił, dlaczego już tam nie pracuje. Na lekcjach informatyki najbardziej cierpiał Net, który znał się na komputerach lepiej niż niejeden doświadczony informatyk. Musiał to skrzętnie ukrywać, by nie wyszły na jaw niektóre z jego podejrzanych akcji.
— Coś się działo? — Felix zapytał szeptem siedzącego obok Lucjana, największego chłopaka z klasy.
— Nudy jak zwykle — odparł tamten rozleniwionym głosem. — W tej szkole nigdy nie dzieje się nic ciekawego.
Na przerwie pół szkoły zeszło na parter, do sklepiku. Z powodu braku automatu z batonami kolejka zrobiła się dwa razy dłuższa niż zwykle. Felix, Net i Nika dotarli na miejsce, gdy już nie było szansy kupienia czegokolwiek przed dzwonkiem. Na początku kolejki nieśmiało trzymali się za ręce Celina i Klemens. Klemens był najgrubszym chłopakiem z klasy. Z Celiną, również nienależącą do najchudszych, łączyła go skłonność do siebie nawzajem i do słodyczy pod każdą postacią.
— Spadamy stąd, spróbujemy na następnej przerwie — mruknął Net.
Weszli na pierwsze piętro. Koło męskiej toalety stał pan Czwartek i słuchał pani Pumpernikiel. Tłumaczyła mu coś, co chwila wskazując szmatą drzwi do toalety.
— Jak stado świń — dobiegło uszu przyjaciół. — Starczyła jedna lekcja i podłoga zeświniona!
— Chyba „zaświniona” — mruknął nauczyciel.
Czwartek uczył fizyki. Lekki brzuszek, okulary i siwe wąsy nadawały mu sympatyczny wygląd. Był lubiany przez uczniów za ciekawe lekcje i ponadprzeciętne poczucie humoru. Teraz jednak wyglądał na poważnie zdenerwowanego. Poruszał wąsami i przytakiwał. Wreszcie gestem ręki przerwał potok słów płynący z ust sprzątaczki i wszedł do toalety. Chwilę później wewnątrz błysnął kilka razy flesz aparatu w telefonie.
— To do niego niepodobne — stwierdził Felix. — Tak się przejął zaświnioną podłogą?
Czwartek wyszedł z toalety, przeglądając zdjęcia na ekranie telefonu. W drugiej ręce niósł małą torebkę foliową. Posłał przyjaciołom przelotne spojrzenie i zszedł na parter.
— Próbki ziemi do analizy? — zapytał Net. — Chyba Stokrotka jednak zarządził śledztwo.
— Pomożemy Butlerowi — powiedziała stanowczo Nika. — Załamie się, jak będzie musiał się pozbyć swoich skarbów.
Następną lekcją była fizyka właśnie z panem Czwartkiem. Spóźnił się dobrych pięć minut i wyglądał na zdenerwowanego, jednak gdy zaczął prowadzić lekcję, wyraźnie się rozluźnił. Wyjął z kieszeni swój srebrny długopis, który w razie potrzeby rozsuwał się teleskopowo jak antena, zamieniając się we wskaźnik.
Ławki w sali fizycznej były ustawione w podkowę, tak by wszyscy mogli dokładnie widzieć, co dzieje się na wielkim stole doświadczalnym, stojącym na środku sali.
Nauczyciel, ruchem prestidigitatora, ściągnął materiał okrywający podłużny przedmiot. Okazało się nim akwarium, ale o dość dziwnym kształcie. Długie na półtora metra, wysokie na jakieś trzydzieści centymetrów, a szerokie na zaledwie pięć. Nie było też w nim żadnych ryb, tylko woda, wypełniająca je do połowy wysokości.
— Dziś opowiem o falach elektromagnetycznych — zaczął nauczyciel. — Fale elektromagnetyczne towarzyszą nam na co dzień. Pamiętacie jeszcze, co to jest fala?
Włożył do akwarium długą deseczkę, tak by dotknęła dna, i delikatnie w nią puknął. Po powierzchni wody rozeszły się drobniutkie fale. Gdy woda się uspokoiła, pchnął deseczkę wolniej, ale i mocniej. Tym razem fale były łagodniejsze.
— Odległość między grzbietami nazywamy długością fali — powiedział fizyk, pokazując czubkiem wskaźnika akwarium. — Można też policzyć, jak często grzbiety fal następują po sobie – będziemy to nazywać częstotliwością. Fale mogą być oczywiście krótsze i dłuższe. Tak samo jest z falami elektromagnetycznymi, tyle że one rozchodzą się w przestrzeni wokół nas. Wypełniają teraz tę salę, a niektóre z nich przenikają nawet przez ściany i nasze ciała.
— Jak Matrix… — szepnął Oskar.
Rozległo się kilka chichotów z końca sali.
Fizyk nie miał jednak zamiaru nikogo uciszać ani besztać.
— Masz rację — powiedział. — To dobre skojarzenie. Zaraz do tego wrócimy.
— Nie widzimy ich? — zapytał ni z tego, ni z owego Klemens. Nie rozejrzał się po sali, w poszukiwaniu fal, ale niewiele brakowało.
— Niektóre z nich możemy zobaczyć, a właściwie… jedyne, co możemy zobaczyć, to właśnie fale elektromagnetyczne.
— Jak Matrix… — powtórzył Oskar.
— Światło, to nic innego jak fale elektromagnetyczne o pewnej częstotliwości — ciągnął fizyk. — Wszystko w tej sali i za oknem widzicie dzięki temu, że do waszych oczu docierają właśnie te fale.
— Skąd się biorą? — zapytał znów Klemens.
— Ze słońca albo z żarówki. Wysyłają je gorące obiekty. Odbijają się na przykład od… Oskara i docierają do naszych oczu. Dzięki temu widzimy, że Oskar siedzi właśnie tam. Widzimy nawet, że teraz dłubie w nosie.
W klasie rozległy się śmiechy, a Oskar schował ręce pod stół i wyprostował się nienaturalnie.
— Fale drgające nieco szybciej wydają się naszym oczom bardziej niebieskie, a te drgające wolniej, czyli o niższej częstotliwości, bardziej czerwone. Tak rozpoznajemy kolory. Ale, jak to trafnie zauważył kolega Oskar, z falami elektromagnetycznymi jest trochę jak z Matrixem. Możemy zobaczyć tylko to, co pozwolą nam zobaczyć. Nie widzimy na przykład wiatru ani szyby, bo fale przechodzą przez nie niemal bez przeszkód. Gorsza sprawa, że nie widzimy wszystkich zakresów fal. — Fizyk przechadzał się wzdłuż stołów, bawiąc się swoim długopisem-wskaźnikiem. — Jeśli fale mają wysoką częstotliwość, czyli ich grzbiety są bardzo blisko siebie, światło staje się fioletowe, a potem przechodzi w ultrafiolet. Ultrafioletu już nie możemy zobaczyć. Fale ultrafioletowe przydają się za to latem. Gdy leżycie na plaży, to właśnie one powodują, że się opalacie. Jeśli fale ściśniemy jeszcze bardziej, otrzymamy promieniowanie rentgenowskie, takie samo jak to, które służy do prześwietlania złamanej ręki.
— A w drugą stronę — zapytał znów Klemens, zwykle nieudzielający się na lekcjach. — Co ze światłem, które jest za bardzo czerwone?
— Takie fale, bardziej rozciągnięte niż czerwień, nazywamy podczerwienią — wyjaśnił fizyk. — Podczerwieni też nie widzimy, ale możemy ją poczuć…
Sięgnął do szafki pod stołem i wyciągnął stamtąd żelazko. Wetknął je do kontaktu i zaczekał, aż się nagrzeje. Następnie przeszedł wzdłuż stołów i kazał wszystkim wyciągnąć dłonie. Przejeżdżał żelazkiem w odległości pół metra od nich, tak by wszyscy poczuli ciepło.
— Ciepło bijące od rozgrzanego żelazka — powiedział — albo od słońca to właśnie podczerwień. Bardzo słabe fale podczerwone są stosowane w pilotach do telewizorów. Jeśli fale elektromagnetyczne rozciągniemy jeszcze bardziej, to otrzymamy mikrofale. Zjawisko bardzo przydatne w kuchenkach mikrofalowych i telefonach komórkowych. Dalej je rozciągając, otrzymamy fale radiowe.
— Zaraz! — Oskar poczuł w sobie ducha odkrywcy. — Fale radiowe i światło to to samo?
— Tak jest. — Fizyk pokiwał głową. — Odbiornik radiowy anteną wyłapuje z przestrzeni wokół siebie fale elektromagnetyczne o konkretnej częstotliwości. Szukając innej stacji radiowej, tak naprawdę zmuszacie odbiornik, by odbierał fale o nieco innej częstotliwości.
— I nie ma żadnych maszyn — zapytał Net — takich, żeby zobaczyć te… inne częstotliwości?
— Noktowizor umożliwia widzenie nocą dzięki podczerwieni. Wojsko bardzo lubi tę zabawkę, bo doskonale widać przeciwników. Innym urządzeniem jest radar, którego działanie chyba doskonale znacie. Są też radioteleskopy, które przeszukują przestrzeń kosmiczną w bardzo wielu zakresach fal. Może w ten sposób odkryjemy kiedyś inną cywilizację?
Lekcję, na której nikt się nie nudził, przerwał dopiero dzwonek. Pan Czwartek złożył swój teleskopowy długopis i oznajmił:
— Na następnych zajęciach omówimy zjawiska towarzyszące rozchodzeniu się fal.
Felix, Net i Nika, zachowując niezbędne środki ostrożności, by nikt ich nie zobaczył, weszli na strych. Zamknęli za sobą drzwi na klucz i wąskimi drewnianymi schodkami wdrapali się do swojej kwatery głównej. Kwatera główna była rodzajem tajemnej kryjówki, klubu dla wtajemniczonych, w którym mogli spędzać wolny czas i spokojnie rozmawiać. Urządzili ją na początku roku szkolnego w przytulnym pomieszczeniu, które wydawało się od dawna przez wszystkich zapomniane. Z dwóch stron spadzisty dach, w którym umieszczone były małe półokrągłe okienka, schodził niemal do podłogi. Z pozostałych dwóch stron pomieszczenie kończyło się ścianami oddzielającymi je od sali gimnastycznej i reszty strychu. Było tu sporo gratów, głównie podniszczonych mebli. Na dwóch wyższych ścianach ustawiono bardzo stare szafy i regał. Na środku stały trzy krzywe fotele i niski stolik, oparty z jednej strony na cegłach – te meble przyjaciele wtargali tu osobiście. Wystroju wnętrza dopełniał wielki, pęknięty globus, jakieś archaiczne przyrządy do fizyki, kilka wypchanych zwierząt i mnóstwo drobiazgów o nieznanym przeznaczeniu. Przez szczeliny między deskami ścianki działowej widać było długi zagracony strych.
Przyjaciele usiedli w fotelach.
— Od czasu kiedy ostatnio siedzieliśmy w tych fotelach, sporo się wydarzyło — westchnęła Nika.
Nie przychodzili tu od świąt wielkanocnych.
— Wydaje mi się, że coś znaleźli w trzynastej księdze profesora Kuszmińskiego — powiedział Felix. — Wczoraj, późnym wieczorem, zadzwonili do mojego taty z Ministerstwa Spraw Specjalnych. Spakował się w pół godziny i wyjechał nad morze.
— Po co nad morze? — zdziwiła się Nika. — Myślałam, że w księdze są obliczenia do tego napędu… antycośtam.
— Antygrawitacyjnego — podsunął Felix. — Zdaje się, że kilkunastu naukowców miało pracowite dwa tygodnie. Czytali księgę, próbując zrozumieć wzory i schematy. Wygląda na to, że wczoraj wieczorem wreszcie je rozpracowali. To musiało być coś ważnego, bo tata nie lubi jeździć nocą. W innej sytuacji zaczekałby do rana.
— Będziesz wiedział coś więcej? — Netowi zabłysły oczy. — Powiesz nam, prawda?
Felix pokręcił głową.
— Nigdy jeszcze nie udało mi się nic z niego wyciągnąć. Obsesyjnie dochowuje tajemnic.
— Ale o czymś mniej tajnym to chyba ci powie?
— Pomyślmy lepiej, jak pomóc Butlerowi — przypomniała Nika.
— To już nie jest starym obleśniakiem? — zapytał złośliwie Net.
— Może i jest, ale to niczego nie zmienia. Jemu się ciągle coś przydarza. Trochę mi go szkoda.
— Mam taką teorię — zaczął Felix. — Teoretycznie Możliwa Katastrofa, w skrócie TMK. Wystarczy popełnić kilka pozornie nieistotnych błędów, zapomnieć o jakimś drobiazgu albo odłożyć coś do zrobienia na później. Można też mieć dobre intencje, ale nie przemyśleć sprawy. Te wszystkie zaniedbania łączą siły przeciwko nam i prowadzą do czegoś… totalnie, maksymalnie katastrofalnego.
— Czasem stawiam szklankę z wodą na obudowie komputera — przyznał Net. — Jak się wywali, to będzie TMK.
— Coś w ten deseń.
— Albo jak się tankuje benzynę, paląc papierosa — podsunęła Nika. — Prawie na pewno nastąpi TMK.
— Właśnie — przytaknął Felix. — TMK to katastrofa, której można było uniknąć, gdyby wcześniej chwilę pomyśleć.
— Butlerowi zdarza się to dość często — przyznał Net. — Jest roztargniony.
— Nam też się to często przydarza — dodała Nika.
— Dobra — przerwał im Felix. — Podstawowe pytanie brzmi: czego potrzebujemy, żeby Stokrotka zmienił decyzję?
— No nie wiem, Ekierka jest uparta — skrzywił się Net. — Pamiętacie robota pełzacza, do którego wezwała ekipę od dezynsekcji?
— Są jeszcze rodzice tych dziewczyn — przypomniała Nika.
— Pomyślmy… — Net teatralnie złapał się za brodę i uniósł jedną brew. — Można podciągnąć pająki pod pluszaki. Samobieżne, interaktywne pluszaki. Szkoda, że nie mruczą, jak się je głaszcze… Wy lubicie takie rzeczy.
Nika wywróciła oczami.
— Dziewczyn raczej nie przekonamy, nawet jak się dowiemy które to — oświadczył Felix. — A może być też coś, o czym w ogóle nie wiemy. Zacznijmy od Stokrotki. Jak jego przekonać?
— Nie o to chodzi — zaprzeczyła Nika. — Trzeba przekonać rodziców tych dziewczyn i Ekierkę. Wtedy Stokrotce nie będzie się chciało szarpać z Butlerem.
— Czy my się nie zamieniamy w jakieś przedsiębiorstwo dobroczynne? — zapytał z rezygnacją Net.
— Potrzeba solidnego argumentu — zastanowił się Felix. — Czegoś, co przekona wszystkich… Na zarabianie pieniędzy będzie jeszcze czas. — Uśmiechnął się.
— Znam tę minę — Net również się uśmiechnął. — Genialny pomysł, kupa roboty i zero zysku.
— Materialista… — mruknęła Nika.
— Mam to po ojcu.
— Powiesz nam, co wymyśliłeś? — zapytała.
— Dowiecie się — odparł Felix. — Ale sam się tym zajmę. To sprawa osobista. Ktoś jest mi coś winien, tak przynajmniej myślę…
W tym momencie rozległ się dzwonek na trzecią lekcję.
Przed szkołę podjechała taksówka. Wysiadła z niej na oko trzydziestoletnia blondynka, z małym dyktafonem cyfrowym i papierowym notesem w ręku. Felix, czekający od kilku minut na schodach, podszedł do niej.
— Felix Polon — przedstawił się.
— Jagoda Jesionowska. — Uśmiechnęła się, wyciągając rękę na powitanie. — Pamiętam tę szkołę, ale ciebie nie pamiętam. A tak… ktoś się pod ciebie podszywał. Chodziło o tę aferę z duchami. Przykra sprawa…
— Dziękuję, że pani przyjechała. I to tak szybko.
— Nic się akurat nie dzieje. — Dziennikarka wzruszyła ramionami. — Żadnego tsunami, żadnej katastrofy, żadnej nowej komisji śledczej w Sejmie, terroryści też nic nie wysadzili. Bez kontentu nie ma klików, więc i kasy z reklam. Z braku sensacji reportaż o szkole jest niezły. Gdzie ten szurnięty profesor?
Felix zaprowadził ją na pierwsze piętro.
— Pierwsze drzwi po prawej stronie — powiedział, zatrzymując się przed zakrętem. — Tylko proszę nie zdradzić, że to ja do pani zadzwoniłem.
— OK. Zobaczymy, czy było warto…
Poprawiła obcisły żakiet i minispódniczkę. Ruszyła w kierunku drzwi, ale zanim do nich dotarła, profesor wyszedł z sali z pochyloną głową, najwyraźniej gdzieś się spiesząc. Nagle zobaczył reporterkę i zatrzymał się w miejscu.
— Pan profesor Butler? — zapytała, wyciągając do niego rękę. — Jagoda Jesionowska, Kronika Sensacyjna. Chciałam porozmawiać o pańskiej pracy z młodzieżą.
Profesor wolno podał jej rękę, jednocześnie prostując plecy i wciągając brzuch.
— Cała przyjemność jest wyłącznie moim udziałem — powiedział zupełnie zmienionym tonem i szarmancko cmoknął ją w dłoń. Wskazał drzwi do sali.
Gdy weszła, rozejrzał się po korytarzu, przygładził tłuste włosy, po czym wytarł dłoń o bok fartucha. Zapiął guzik pod szyją, uśmiechnął się i wszedł za nią. Felix widział to wszystko, wychylając się dyskretnie zza rogu. Nie spodziewał się po profesorze takiego zachowania.
— Jak pan wyhodował taką piękną paproć? — usłyszał jeszcze pytanie reporterki.
— Ooo… Droga pani, to nie było łatwe…
Felix uznał, że wszystko jest na jak najlepszej drodze i zostawił sprawę własnemu losowi.
Pani Konstancja Konstantynopolska rozpoczęła lekcję geografii od przedstawienia sytuacji politycznej w Wenezueli. Rozwijała właśnie wątek podziałów społecznych w Caracas, stolicy tego kraju, gdy drzwi do sali otworzyły się.
— Przepraszam, Konstancjo — powiedział dyrektor. Wszedł, trzymając w ręku kartkę. — To zajmie kilka chwil… Proszę teraz, żeby wszyscy wstali i pokazali mi swoje podeszwy.
— Chyba Pumpernikiel wściekła się o podłogę — szepnął Felix. — Sprawdzają, kto ją tak zaświnił.
— Co, może mamy chodzić w ciżemkach, jak nasi pradziadowie? — odszepnął Net.
Stokrotka szedł wzdłuż ławek. Każdy musiał zgiąć kolano i pokazać podeszwę. Dyrektor porównywał ją z wydrukiem, który miał na kartce.
Gdy podszedł do Aurelii, ta uniosła błyszczącą różową szpilkę ze złotymi klamerkami.
— Moja panno — dyrektor pokręcił głową — regulamin szkoły zabrania noszenia tak wysokich obcasów i… — przełknął ślinę — tak krótkich spódniczek. Jutro ubierz się normalnie.
— To ta szkoła ma jakiś regulamin? — szepnął ze szczerym zdziwieniem Net.
Aurelia, czarnowłosa piękność klasowa, uśmiechnęła się przepraszająco, szczerząc bielutkie ząbki. Nice, nie wiedzieć czemu, przypomniał się film Szczęki.
Gdy dyrektor doszedł do Niki i zobaczył jej podeszwę, zmarszczył brwi, przy Necie zmarszczył je jeszcze bardziej, a oglądając but Felixa, pufnął i schował kartkę.
— Felix, Net i Nika. Pójdziecie ze mną — polecił, a po chwili dodał — zabierzcie rzeczy.
Spojrzeli na siebie, zaskoczeni, ale spakowali się szybko i wyszli. Odprowadziło ich pełne zaskoczenia milczenie. Z drzwi sąsiedniej sali wyszedł pan Czwartek. W dłoni też trzymał kartkę.
— Nie szukaj dalej — westchnął Stokrotka.
Fizyk spojrzał, zdziwiony, na przyjaciół. Złożył swoją kartkę na czworo i wsunął ją do kieszeni.
— Jesteś pewien, Juliuszu? — zapytał.
— Wszystko się zaraz okaże — odparł dyrektor i dał znak ręką, by Felix, Net i Nika szli za nim.
Prowadził ich, zamaszyście machając rękoma. Był niższy od uczniów, ale ważył pewnie tyle, co cała trójka razem wzięta. Zeszli na parter i dotarli do sekretariatu. Pani Helenka, sekretarka dyrektora, posłała im niechętne spojrzenie znad buteleczek z kosmetykami. Dłonie trzymała w górze, z rozczapierzonymi palcami, a zapach wypełniający sekretariat świadczył, że przed chwilą skończyła malować paznokcie. Dyrektor skarcił ją krytycznym spojrzeniem i otworzył drzwi obite sztuczną skórą. Gestem nakazał uczniom wejść do gabinetu. Znali to wnętrze dobrze. Byli tu już kilka razy, ale na własne życzenie. Wystrój gabinetu trącił tanią elegancją – na tyle pozwalały skromne środki finansowe szkoły. Jedynie skórzana kanapa i dwa fotele były naprawdę porządne.
— Felix Polon, Net Bielecki i Nika Mickiewicz… — powiedział Stokrotka, wskazując im miejsca na kanapie. Sam usiadł w fotelu naprzeciwko. — Wasza trójka ma wybitny talent do wpadania w kłopoty. Tym razem jednak naprawdę przesadziliście.
Ton jego głosu wskazywał na wzburzenie, jakiego przyjaciele nie widzieli u dyrektora nigdy dotąd. Położył na niskim stole małą torebkę foliową. Znajdowały się w niej trzy zgniecione skręty.
— Wiesz, że regulamin szkoły zabrania palenia? — Popatrzył na Felixa.
— Nie palę papierosów — odparł zaskoczony chłopiec.
— To nawet nie są papierosy! Wolę nie myśleć, co to za świństwo.
— Ale my tego nie paliliśmy…
— Więc może powiesz mi, skąd wzięły się tam ślady waszych butów? — zapytał Stokrotka, rozkładając na blacie kilka zdjęć. Przedstawiały ubłoconą podłogę, odciski butów oraz trzy zadeptane skręty.
— Widać wyraźnie, że kręciliście się przez dłuższy czas na środku toalety. Co można robić na środku toalety za piętnaście ósma? Spójrz tutaj. — Dyrektor wskazał jedno ze zdjęć. — Widać wyraźnie, że przydeptałeś te skręty.
Felix zawahał się. Mógł powiedzieć o gigantycznej rosiczce, ale przecież wtedy wydałby Butlera. Nie chciał tego robić.
— Te pety tam leżały i się dymiły — odparł w końcu. — Zgasiłem je.
— Drogi chłopcze, nie znam osoby, która z własnej woli gasi cudze papierosy.
— Więc mam zostać ukarany dlatego, że jestem porządny? — oburzył się Felix. — Regulamin nie zabrania zadeptywania papierosów! Nawet nakazuje dbać o porządek na terenie szkoły!
— Pokaż, co masz w kieszeniach — zażądał dyrektor.
Felix niechętnie wysypał na biurko zawartość wszystkich kieszeni.
— Aha! — wykrzyknął triumfalnie Stokrotka, wyławiając ze sterty drobiazgów metalową zapalniczkę. — Po co ci zapalniczka, jeśli nie palisz?
— Trudno mi teraz powiedzieć, ale na pewno może się przydać…
— Nie widzę żadnego innego powodu posiadania zapalniczki przez ucznia naszej szkoły!
Zza drzwi łączących gabinet z sekretariatem rozległ się przytłumiony dzwonek telefonu.
— Są tam wyraźne odciski butów waszej trójki — ciągnął dyrektor — oraz większe buty na płaskiej podeszwie. To pewnie dealer. Jeśli powiecie, kim jest, może nie będę taki surowy.
Przyjaciele milczeli, a telefon wciąż dzwonił. Helenka nie miała go jak odebrać, bo świeżo pomalowane paznokcie wciąż były mokre. Stokrotka spojrzał na drzwi i zacisnął pięści.
— Ty zapewne palisz od dawna — zwrócił się do Neta, siedzącego w nienaturalnie wyprostowanej pozycji, jakby go piorun strzelił. — Jesteś strasznie wychudzony i włosy masz jakieś takie… dziwne.
Net nie mógł wykrztusić ani słowa. Chciał wzruszyć ramionami, ale wyszły z tego jakieś bezładne drgawki.
— No właśnie… — Dyrektor pokiwał głową.
— Przepraszam, ale nie zrobiliśmy niczego złego — odezwał się Felix. — Te zdjęcia dowodzą tylko, że byliśmy w tej toalecie. To nie jest zabronione.
— Taaak? Więc teraz ty, młoda damo — Stokrotka wycelował palcem w Nikę — wytłumacz mi, co robiłaś w męskiej toalecie.
Nikę zatkało. Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Też nie chciała zdradzić prawdziwego przebiegu zdarzeń, a niczego innego nie mogła wymyślić. Telefon przestał wreszcie dzwonić.
— Te zdjęcia dowodzą tylko, że były tam jej buty — wyrzucił z siebie Net, nagle odzyskawszy głos.
Nika zamknęła oczy, czując już, co zaraz nastąpi. Stokrotka poczerwieniał na twarzy i zerwał się z fotela.
— Dość tego! — wrzasnął, wygrażając palcem. Jego głos nabrał piskliwego brzmienia. — Jesteście zawieszeni w prawach ucznia! Jutro na długiej przerwie chcę was widzieć z rodzicami! A teraz wynocha z mojego gabinetu! I ze szkoły też!!! A wasze torby zostają do sprawdzenia!
Zerwali się z kanapy i wybiegli. Zatrzymali się dopiero na chodniku przed wejściem do szkoły.
— Strasznie się zbulwił. — Net schował do kieszeni trzęsące się dłonie. — Ale przecież nas nie wyrzuci! Nasi starzy płacą czesne.
Przyjaciele patrzyli na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć ani co zrobić.
— Chodźcie do Zbędnych Kalorii — zaproponował Felix. — Uspokoimy się trochę.
Przeszli przez ulicę, pchnęli drzwi, pełne małych kolorowych szybek, i znaleźli się w przytulnym wnętrzu kawiarni. Ciemne, drewniane boazerie, pastelowe tapety i małe lampki z abażurami nadawały wnętrzu wygląd angielskiego klubu. To było dobre miejsce na uspokojenie się. Pani Basia, właścicielka kawiarni, uśmiechnęła się do nich i od razu zaczęła przygotowywać czekoladę na gorąco.
— Aleś ty szlachetny. — Net pokręcił głową, gdy tylko usiedli przy swoim ulubionym stoliku, w najdalszym kącie. — Przecież Butlera nie wywalą. Mogłeś powiedzieć o wszystkim. Zabraliby mu tylko te obrzydlistewka.
— Jakoś tak… nie potrafiłem — odparł Felix. — Zresztą ty też mogłeś powiedzieć.
— Miałem jakieś zwarcie w mózgu i niczego nie mogłem wykrztusić.
— Za to potem, jak już wykrztusiłeś… — westchnęła Nika.
Net zapatrzył się w blat.
— Ale żeby Czwartek wyciął nam taki numer… — mruknął.
— To nie jego wina — zaprzeczyła Nika. — Zebrał tylko dowody.
— Żeby ta reporterka się o tym nie dowiedziała — mruknął Felix. — Wtedy dopiero będzie miała swoją sensację.
— Mnie bardziej interesuje — dodał Net — kiedy dostanę z powrotem mojego kompa.
Pani Basia podeszła z tacą i postawiła przed nimi filiżanki z pachnącą czekoladą.
— Miny coś nietęgie — zauważyła. — Kłopoty?
Przytaknęli. Pani Basia była niezwykle miła. Długie blond włosy sięgające jej niemal do pasa kontrastowały z czarnym swetrem i czarną spódnicą. Felixowi takie włosy od zawsze kojarzyły się z anielską dobrocią. Jak był mały, mama miała taką właśnie fryzurę. Potem ścięła włosy, została dyrektorem i już nigdy nie miała na nic czasu.
Pani Basia patrzyła na nich, oczekując, że coś powiedzą.
— I tak pani nie uwierzy — odezwała się w końcu Nika. — Wczoraj wieczorem sama bym w to nie uwierzyła.
— Tak czy inaczej, dajcie znać, gdybym mogła jakoś pomóc. — Uśmiechnęła się do nich i odeszła, by przyjąć zamówienie od nowego gościa.
Nagle na skraju stolika przysiadł czarny motyl. Powoli poruszał skrzydłami. Nika spojrzała na niego i wzdrygnęła się.
— To tylko motyl — powiedział Net — nie Darth Vader ani jeździec bez głowy.
— To pierwszy motyl, jakiego widzę tej wiosny — wyjaśniła. — Jaki jest kolor skrzydeł pierwszego motyla, takie będzie całe lato.
— Na pewno już widziałaś jakieś — pocieszył ją Felix. — Białego albo złotego…
Nika pokręciła głową.
— Motylinki Butlera się nie liczą.
— Trudno — powiedział Net. — Nic strasznego. Wymyślimy jakieś uzasadnienie naszej obecności w kiblu. Przyjdziemy z rodzicami. Mam nadzieję, że przynajmniej oni nam uwierzą…
I właśnie zrozumiał, co to oznacza. Zrozumiał to również Felix. Spojrzeli z przerażeniem na Nikę. Dziewczyna nie miała przecież rodziców, była sierotą. Z trudem ukrywała ten fakt właśnie po to, by móc chodzić do tej szkoły.
Usta jej drżały, była na skraju płaczu.
— Wyleją mnie i wsadzą do domu dziecka — szepnęła. — I tak długo się udawało…
Ze względu na miłość autora do motoryzacji i jego wrodzoną krnąbrność, w tej książce nazwy samochodów są i będą pisane wielką literą [wróć]
Mały robot, dzięki któremu Manfred, program sztucznej inteligencji, aktywnie uczestniczył w życiu rodzinnym, przywitał Neta w samym progu. Robot poruszał się na czterech niezależnie zawieszonych kołach. Na takim podwoziu opierał się srebrny korpus zwieńczony dwiema kamerami i mikrofonami. Była to raczej zabawka wielkości małego pieska, ale dawała Manfredowi pewną swobodę.
— Masz smutną minę. — Manfred spojrzał na chłopca dwoma obiektywami.
— Skąd wiesz?
— Nauczyłem się rozpoznawać ludzkie emocje na podstawie mimiki twarzy.
— To coś nowego.
— Łatwo nie było — przyznał Manfred, podążając za Netem do jego pokoju. — Obserwuję ludzi na przejściach dla pieszych.
Manfred był programem sztucznej inteligencji, czyli AI, stworzonym przez Neta i jego tatę. Zajmował się sterowaniem sygnalizacją świetlną w Warszawie. Jako program komputerowy mógł być w wielu miejscach naraz, z czego skrzętnie korzystał, często pomagając Netowi i jego przyjaciołom w wychodzeniu z różnych opresji. W końcu przełączanie świateł to dość monotonne zajęcie.
— Muszę przyznać, że nie jest to łatwe — ciągnął Manfred, teraz już z głośników jednego z komputerów stojących na biurku w pokoju Neta. — Ale już potrafię rozpoznać nastrój ludzi, których dobrze znam.
— Mieliśmy okropną rozmowę z dyrem — przyznał Net, po czym opowiedział całą historię. Nawet o rodzicach Niki, bo Manfred wiedział o wszystkim od dawna.
— Nie mam doświadczenia w takich sprawach — przyznał Manfred, gdy opowieść dobiegła końca. — Chyba nie mogę ci nic doradzić.
Net pokiwał głową i poszedł do salonu. Tata siedział na kanapie z cieńszym od szkolnego zeszytu laptopem na kolanach. Był wysokim szczupłym mężczyzną, o ciemnoblond włosach przypominających szopę na głowie Neta. Z niesamowitą prędkością wystukiwał coś na klawiaturze.
— Tato — powiedział Net. — Musimy pogadać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki