Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2 - Rafał Kosik - ebook

Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2 ebook

Rafał Kosik

4,8
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wystrzelona przypadkiem rakieta krąży po orbicie okołoziemskiej i wkrótce spadnie na Warszawę. Kto wygra wyścig z czasem? Trójka czternastolatków, naukowcy z Instytutu Badań Nadzwyczajnych czy... Mała Armia?

Rzeczywistość warszawskiego gimnazjum, szalone akcje i wynalazki, odjechany humor i szczypta powagi - to przepis na książkę, którą pokochali młodzi czytelnicy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 598

Oceny
4,8 (348 ocen)
288
44
13
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lemoniade

Całkiem niezła

Gdyby nie to, że bohaterowie rozwiązali problem który ciągnął się przez dwie ponad 500-stronnicowe książki za pomocą rzucenia śnieżki, to byłoby 5/5.
Naddia

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze super :)
00
tymek111

Nie oderwiesz się od lektury

super książka
00
perlowsj

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa
00
JeremiJeremi

Nie oderwiesz się od lektury

super!
00

Popularność




Rafał Kosik Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2. Mała Armia ISBN: 978-83-61187-37-0 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Copyright © 2009-2024 by Rafał Kosik Copyright © 2009-2024 by Powergraph Copyright © 2009-2024 for the cover and illustrations by Rafał Kosik Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. PROJEKT GRAFICZNY: Rafał Kosik REDAKTOR PROWADZĄCY: Kasia Sienkiewicz-Kosik REDAKCJA: Kasia Sienkiewicz-Kosik KOREKTA: Maria AleksandrowWyłączna dystrybucja: Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

1. Przyczajony odkurzacz, ukryty mop

Felix biegł po zie­lo­nej łące peł­nej pach­ną­cych świe­żo­ścią kwia­tów rumianku. Sadził dłu­gie susy, jakby ziem­ska gra­wi­ta­cja nie­spo­dzie­wa­nie osła­bła. Ale to nie była gra­wi­ta­cja, Felix testo­wał wła­śnie ulep­szone buty na wyso­kich hop­sa­sach. Zestaw dwóch sprę­żyn wybi­jał go wysoko i daleko, a sied­mio­me­trowe buty nio­sły po zie­lo­nych pagór­kach. Kolo­rowe motyle pod­ry­wały się do lotu z kolo­ro­wych kwia­tów, ptaszki zgod­nie świer­go­liły motyw muzyczny z ostat­niego Bonda, a słońce uśmie­chało się cie­pło i sze­roko. Wie­trzyk ani za chłodny, ani za cie­pły, taki w sam raz, roz­wie­wał włosy mło­dego wyna­lazcy. Tak wygląda szczę­ście, aż chce się tak biec i biec bez końca. Po nie­bie leciał sen­nie klucz różo­wych słoni, wyżej peł­zały leni­wie białe obłoczki… Słoni? Dopiero lata­jące sło­nie spra­wiły, że eufo­ria Felixa nieco osła­bła. Zaczął dostrze­gać, że wokoło nie wszystko wygląda, jak powinno. Motyle były wiel­ko­ści szpa­ków, a rumianki kiwały się w rytm dobie­ga­ją­cej zewsząd muzyki. No i te kan­gury. Skąd na pol­skiej łące nie­bieskie kan­gury z reni­fe­ro­wymi poro­żami? Biegł jed­nak dalej, choć mniej bez­tro­sko, coraz wol­niej, z coraz więk­szym tru­dem. Wie­trzyk prze­szedł w zimny świsz­czący wiatr. Sprę­żyny zapa­dały się w ziemi. Teraz, zamiast poma­gać, prze­szka­dzały. Felix schy­lił się, by zdjąć prawy but, ale w miej­scu sznu­ró­wek ujrzał zamek kodowy z trzema pokrę­tłami ponu­me­ro­wa­nymi na obwo­dzie od jed­nego do dzie­się­ciu. Spró­bo­wał pokrę­cić jed­nym z nich i stwier­dził z prze­ra­że­niem, że to nie­moż­liwe – w rze­czy­wi­sto­ści pokrę­tła były zazę­bio­nymi ze sobą try­bami.

Świst nara­stał i nie był to wiatr. Felix odwró­cił się. W jego stronę pędziło pod górę kil­ka­na­ście kol­co­bo­tów, przy­po­mi­na­ją­cych wyko­nane w cało­ści ze stali samo­bieżne opony od cię­ża­ró­wek. Wyry­wa­jąc trawę, pod­ska­ki­wały na nie­rów­no­ściach. Nie miał jak ucie­kać, sprę­żyny tkwiły w ziemi. Butów nie można było zdjąć ani odkrę­cić sta­lo­wych pode­szew, trzy­ma­ją­cych sprę­żyny. Wygięty nie­na­tu­ral­nie Felix patrzył na zbli­ża­jące się kol­co­boty i nie mógł niczego zro­bić. Były tuż-tuż. Przy­go­to­wał się na ude­rze­nie, ale one ze świ­stem wyso­ko­obro­to­wych sil­ni­ków minęły go i pomknęły ku szczy­towi pagórka. Więc nie goniły go, lecz jedy­nie podą­żały w tym samym kie­runku. To zna­czy… dokąd? Felix nie miał poję­cia, gdzie idzie, ale wspi­nał się już po stro­mym zbo­czu. Sprę­żyny nie­zna­nym spo­so­bem uwol­niły się z ziemi, ale przy każ­dym kroku musiał je wyszar­py­wać ze zwię­dłej trawy.

Znów dźwięk z tyłu, jakby szum tysięcy małych skrzy­de­łek. Chmara prze­sła­nia­jąca ciem­nie­jące niebo sunęła w górę stoku. Owady kotło­wały się, two­rząc zawi­ro­wa­nia, ciem­niej­sze obszary. Felix roz­po­znał mikro­boty i rzu­cił się na zie­mię. Tak jak kol­co­boty, minęły go, jedy­nie parę wplą­tało się we włosy i łasko­tały go teraz. Chmara znik­nęła za szczy­tem. Pod­niósł się. Jesz­cze kawa­łek. Na nogach nie miał już sprę­żyn, tylko zwy­kłe buty. Nie zwró­cił na to uwagi. W kilku kro­kach dotarł na szczyt.

Tam w dole była War­szawa, ale inna, ciemna pod pochmur­nym nie­bem. Wie­żowce sku­piły się cia­sno w szarą grupę, mniej­sze szare bloki tło­czyły się przy nich, a niskie domki przy­cup­nęły ściana w ścianę przy blo­kach. Wokoło mrocz­nej bryły mia­sta koły­sały się wiel­kie drzewa. Błysk na nie­bie, wysoko z lewej. Przez chmury prze­dzie­rała się jasność, zni­żała się, celo­wała w mia­sto. Ryk sil­ni­ków dobiegł z opóź­nie­niem, rakieta wyło­niła się z chmur i pod pła­skim kątem leciała wprost na War­szawę.

Dum! Felix otwo­rzył oczy i cze­kał na wybuch. Wolno powra­cał do rze­czy­wi­sto­ści. Na szczę­ście, to tylko zły sen. Ode­tchnął z ulgą. Za dużo się naczy­tał ksią­żek i naoglą­dał fil­mów w kli­ma­tach kata­stro­ficz­nego science fic­tion. Rakiety kosmiczne spa­da­jące na mia­sta, mikro­sko­pijne roboty pro­du­ko­wane w chiń­skich fabry­kach, orbi­talne spi­ski… Ziew­nął. Za oknem było ciemno. Się­gnął do leżą­cego na sto­liku zegarka, ale zaspane oczy nie mogły odczy­tać godziny.

— Szó­sta trzy­na­ście — wyja­śnił uprzej­mie Golem Golem, sto­jący na swoim zwy­kłym miej­scu. — Do spo­tka­nia zostało około dwóch godzin i czter­dzie­stu sied­miu minut.

— Spo­tka­nia…? — Felix ziew­nął ponow­nie i usiadł na łóżku. Gdzieś w zaspa­nych komór­kach mózgu kieł­ko­wał nie­po­kój. Spo­tka­nie, spo­tka­nie… Zapa­lił lampkę nocną i wzrok od razu padł na skrzy­nię ze sprzę­tem, którą poprzed­niego dnia zosta­wił na pod­ło­dze. I wtedy wspo­mnie­nia spa­dły na niego jak lawina kamieni: impreza syl­we­strowa u Gil­berta, rakieta odpa­lona w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach, sza­lona ucieczka przez las, heli­kop­tery, tajni agenci, poszu­ki­wa­nia genial­nego mate­ma­tyka, kol­co­boty, mikro­boty, wizyta u ana­chrona, potem w obser­wa­to­rium astro­no­micz­nym… To było wczo­raj. A dziś, ech… dziś miał z Netem i Niką jechać do bazy kol­co­bo­tów, by pod­jąć ostat­nią, roz­pacz­liwą próbę zmiany tra­jek­to­rii lotu rakiety. Jeśli się nie uda, rakieta spad­nie gdzieś w War­sza­wie z siłą nisz­czącą dużej bomby lot­ni­czej. Dum!

— O żeż ty… — Felix roz­bu­dził się momen­tal­nie. — To nie był sen!

— Nie mogę ani potwier­dzić, ani zaprze­czyć — odparł robot. — Two­jego mózgu nie widzę w sieci.

— Bar­dzo mnie to cie­szy. — Felix wstał. I tak by już nie zasnął. — Prawdę mówiąc, to jedyna rzecz, która mnie teraz cie­szy.

Per­spek­tywa prze­chy­trze­nia nie­zna­nym spo­so­bem cze­goś nie­zna­nego o nie­zna­nych zamia­rach i nie­zna­nych moż­li­wo­ściach dzia­łała lepiej niż kawa. Po cichu poszedł się umyć, zro­bił sobie kanapkę i wró­cił z nią do piw­nicy. Żuł w mil­cze­niu, pró­bu­jąc zebrać myśli. Nie­wia­do­mych było wię­cej niż wia­do­mych, a ryzyko pozo­sta­wało nie­znane. Prze­łknął ostatni kęs i spoj­rzał na skrzy­nię ze sprzę­tem. Ważyła z osiem­dzie­siąt kilo, więc będzie musiał ją nieść Golem Golem. Jak w biały dzień prze­my­cić przez całe mia­sto dwu­stu­ki­lo­wego robota? Kolejna rzecz, o któ­rej nie pomy­ślał w zamie­sza­niu poprzed­niego dnia.

Pod­niósł wieko skrzyni. Wykry­wacz metalu, łopata, worek bre­zen­towy, zmon­to­wany zdal­nie ste­ro­wany robot Skła­dak, woj­skowe racje żyw­no­ściowe, na wypa­dek gdyby mieli spę­dzić tam cały dzień, oraz wiele innych, nie­wąt­pli­wie potrzeb­nych rze­czy. Tylko co tak naprawdę mogło być przy­datne w kon­fron­ta­cji z nie­zna­nym? Zatrza­snął skrzy­nię. To zupeł­nie bez sensu! Rów­nie dobrze można by tam dorzu­cić wier­tarkę z kom­ple­tem wier­teł uda­ro­wych! Zatrzy­mał się i zasta­no­wił. Wier­tarka… Nie, to już prze­sada. Zawar­tość całego warsz­tatu ser­wi­so­wego czoł­gów by nie pomo­gła. Tu trzeba pomy­słu. Dum!

Felix zer­k­nął na ścianę piw­nicy. Gdzieś za nią, w ziemi, kręt wier­cił tunel – co jakiś czas akty­wo­wał się i uży­wał dud­nika.

Chło­pak odpa­lił kom­pu­ter i przez komu­ni­ka­tor Net.com wywo­łał Neta. Przy­ja­ciel ode­brał dopiero po chwili. W okienku poja­wiła się jego zaspana twarz, ze śla­dami odgnie­cio­nymi przez poduszkę. Włosy, ster­czące zwy­kle na wszyst­kie strony, miał przy­kle­pane na prawo. Wyglą­dały, jakby zasty­gły w sil­nym bocz­nym wie­trze.

— Obu­dzi­łem? — zapy­tał Felix.

Net zamru­gał nie­przy­tom­nie, się­gnął po butelkę, pocią­gnął dwa łyki wody i odparł:

— Skąd to przy­pusz­cze­nie, sta­aary…?

— Pró­bo­wa­łem zebrać myśli i dosze­dłem do wnio­sku, że całe nasze wcze­śniej­sze przy­go­to­wa­nia niczemu nie słu­żyły. Jeśli jedziesz gdzieś, gdzie­kol­wiek, ale nie wiesz gdzie, to nie zabie­rasz ze sobą akwa­lungu, rakiet śnież­nych ani spa­do­chronu. Mam rację?

— Hę?

— Jeśli nie masz bla­dego poję­cia, gdzie się znaj­dziesz, to bie­rzesz zestaw mini­mum. — Felix nie zwra­cał uwagi na roz­ko­ja­rze­nie przy­ja­ciela. — Maska do nur­ko­wa­nia nie przyda się na Antark­ty­dzie. Będzie tylko zbęd­nym cię­ża­rem.

— Ale osso chozi…? — Net znów przy­sy­piał.

— Nie wiem. — Felix wstał, prze­szedł na koniec pokoju i wró­cił przed ekran. — Myślę na głos. Poni­żej pię­ciu kilo­me­trów nad pozio­mem morza znaj­duje się pięć­dzie­siąt pro­cent powie­trza. Tar­cie spa­da­ją­cej rakiety będzie rosło w miarę obni­ża­nia orbity, ale zasad­ni­cze hamo­wa­nie roz­pocz­nie się dopiero na wyso­ko­ści około pię­ciu kilo­me­trów. — Felix zamy­ślił się. — Tak przy­naj­mniej sądzę. Nie bar­dzo wiem, kogo zapy­tać.

— I co z tego wynika?

— To, że mamy wię­cej czasu. O kilka godzin wię­cej. Skoro nie mogli­śmy zmie­nić toru lotu rakiety wcze­śniej, teraz to nie­wiele da. Istotne będą ostat­nie minuty spa­da­nia.

— Ale wiesz to, czy przy­pusz­czasz?

— Przy­pusz­czam, że wiem. Teraz rakieta leci z pręd­ko­ścią około dwu­dzie­stu tysięcy kilo­me­trów na godzinę. Z taką pręd­ko­ścią trasę Gdańsk–War­szawa poko­nał­byś w jakąś minutę.

— Pociąg potrze­buje na to kilku godzin. I co?

— Jeśli wcze­śniej nie zmie­ni­li­śmy toru lotu rakiety, to teraz już się nie da. Zna­czy da się, ale dopiero w ostat­nich kil­ku­dzie­się­ciu, może kil­ku­na­stu minu­tach lotu. Mówię o ostat­nim okrą­że­niu, o jego koń­cówce. Teraz całe okrą­że­nie to mniej niż pół­to­rej godziny.

— Na­dal nie rozu­miem, do czego zmie­rzasz.

— Jak­bym to wie­dział, tobym już nie zmie­rzał, tylko tam był. Musimy poga­dać.

— Prze­cież gadamy…

— Nie tak! Oso­bi­ście. Uma­wia­li­śmy się na dzie­wiątą, żeby poje­chać do gniazda kol­co­bo­tów, ale nie ma po co tam jechać bez pomy­słu.

— Tro­chę mi ulżyło, ale zna­jąc cie­bie, nie na długo. Wcze­śniacka pora…

— Obudź się wresz­cie!

Net się spo­licz­ko­wał.

— Ała! — Spoj­rzał z wyrzu­tem na Felixa. — Nie rób tak wię­cej. — Potar­gał włosy, szarp­nął je w lewo i już wyglą­dał jak zwy­kle. Spoj­rzał w kamerkę. — Nie no, nie muszę tego robić na wizji… Będę, jak tylko się wybędę. Dzwoń do Niki.

* * *

Nie­całą godzinę póź­niej cała trójka sie­działa już w pokoju Felixa, jeśli warsz­tat w piw­nicy można nazwać poko­jem. Netowi zamy­kały się oczy, nie roz­bu­dził się jesz­cze do końca. Loki Niki nie wyglą­dały na tak bujne jak zwy­kle. Zapewne spie­szyła się i nie zdą­żyła ich porząd­nie nakrę­cić.

— Bar­dzo się cie­szę, że nie musimy tam jechać — mruk­nął sen­nie Net. — Wyprawa była bez szans.

— Nie o to cho­dzi, że nie mie­li­by­śmy szans — odparł Felix. — Mamy prze­cież świeżo wykoń­czo­nego Golema Golema.

— Tak czułby się Kolumb, gdyby w 1492 roku dostał świeżo wykoń­czony kajak kajak.

— Cho­dzi o to, żeby nie dzia­łać pochop­nie. Znów prze­oczy­li­śmy oczy­wi­stą oczy­wi­stość. To nie przy­pa­dek, że rakieta ma spaść na War­szawę.

— Stąd wystar­to­wała — przy­po­mniała Nika.

— Pod­rzuć kamień z całej siły i zamknij oczy. Nikła szansa, że spad­nie ci na głowę. Praw­do­po­do­bień­stwo, że rakieta spad­nie w każ­dym miej­scu, nad któ­rym prze­la­tuje, jest takie samo. Prze­oczy­li­śmy to!

Nika roz­sz­nu­ro­wała buty i wypro­sto­wała nogi.

— Co się tak krzy­wisz? — zauwa­żył Net.

— Bolą mnie nogi. Ja rosnę, a buty nie.

— To załóż inne.

— Mam tylko te. Nie­ważne, mów dalej.

Felix przez chwilę wpa­try­wał się w jej buty, po czym kon­ty­nu­ował:

— Teraz jedy­nym spo­so­bem zmiany toru lotu rakiety jest wyda­nie odpo­wied­niego pole­ce­nia tkwią­cemu na niej kol­co­bo­towi. Żeby to zro­bić, musimy poznać i zła­mać kod, jakim się one poro­zu­mie­wają…

— Szy­kuje się wykład. — Net usiadł wygod­niej.

— Żadna tech­no­lo­gia nie bie­rze się zni­kąd. — Felix cho­dził po pokoju tam i z powro­tem. — Jest następ­stwem poprzed­niej, wynika z niej. Żeby powstała tele­wi­zja, naj­pierw musiało być radio, przed radiem tele­fon, a przed nim tele­graf. Histo­rię można by tak cofać aż do odkry­cia ognia.

— Pomiń te etapy i powiedz, co wymy­śli­łeś — pora­dził Net.

— Ja wciąż wymy­ślam.

— Prze­stań przy­naj­mniej tak łazić w kółko.

— Cho­dze­nie i mówie­nie wspo­maga mi myśle­nie, że się tak wyrażę poetycko. Coś mi cho­dzi po mózgu z tym nastę­po­wa­niem, nara­sta­niem tech­no­lo­gii…

— Pro­gramy kom­pu­te­rowe nara­stają, nie ewo­lu­ują — przy­tak­nął Net. — Wycho­dzi nowa wer­sja sys­temu ope­ra­cyj­nego, a błędy ma te same. Plus nowe. Każda nowa wer­sja dowol­nego pro­gramu jest cięż­sza. I co z tego?

— Ani kol­co­boty, ani mikro­boty nie wzięły się zni­kąd. Tech­no­lo­gie, które je stwo­rzyły, są kon­ty­nu­acją tech­no­lo­gii, które znamy.

— A jeżeli twórca kol­co­bo­tów ma tajne, pod­ziemne labo­ra­to­rium?

— Dziś tak się nie da. Otwo­rzysz maskę Forda1 i masz tam te same elek­tro­niczne klocki, co w BMW. Nawet naj­lep­szych nie stać na to, żeby biec obok pele­tonu. Rolls-Royce robi debe­ściar­skie samo­chody na świe­cie, ale od paru lat jest wła­sno­ścią BMW, który pro­du­kuje samo­chody popu­larne. Czemu nie jest odwrot­nie? Czemu firma robiąca naj­lep­sze samo­chody nie kupuje innych firm? — Felix spoj­rzał na nich zna­cząco. — Bo ten, kto pro­du­kuje cze­goś wię­cej, ma wię­cej pie­nię­dzy na bada­nia nad dosko­na­le­niem swo­ich tech­no­lo­gii. I szybko wyprze­dza resztę. To, co robi, jest coraz lep­sze. A gdzie się robi wszyst­kiego dużo?

— W Chi­nach — pod­su­nęła Nika.

— Czuję się jak w szkole — przy­znał Net. — A jest nie­dziela…

— Cicho, myślę… — Felix przy­tknął palec wska­zu­jący do nosa, a kciuk do brody i w ten spo­sób trzy razy prze­szedł pokój. — Klu­czem do powo­dze­nia jest więc sprze­daż wła­snej pro­duk­cji i kupo­wa­nie cudzej. Han­del. Rów­nież han­del wie­dzą. Sztab naukow­ców trzeba jakoś opła­cić. Praw­nicy, patenty, zakupy potrzeb­nych tech­no­lo­gii u innych, tajem­nica han­dlowa… Na dłuż­szą metę nie można utaj­nić badań nad zaawan­so­wa­nymi tech­no­lo­giami. Są bar­dzo kosz­towne i tak powią­zane z pracą innych labo­ra­to­riów, że każdy chcący pra­co­wać tylko dla sie­bie musi splaj­to­wać. Nawet jeśli jest naj­bo­gat­szym czło­wie­kiem świata. Nie da się wygrać z glo­balną eko­no­mią. Każde roz­wią­za­nie szybko staje się prze­sta­rzałe.

— Czyli że w kol­co­bo­tach jest na przy­kład… — Net zasta­no­wił się — pro­ce­sor Intela albo AMD z lap­topa, który można kupić w pierw­szym lep­szym skle­pie. — Felix ski­nął głową, a Net kon­ty­nu­ował — i jest tam software wzięty… skądś. Jak two­rzy­łem pro­gram ste­ru­jący Gole­mem Gole­mem, korzy­sta­łem z goto­wych roz­wią­zań. Bez nich nie dał­bym rady nawet zacząć.

— Więc metoda kodo­wa­nia komu­ni­ka­tów kol­co­bo­tów też jest roz­wi­nię­ciem… cze­goś, co już ist­nieje — wtrą­ciła Nika.

— Wła­śnie! — Felix ode­tchnął. — Musimy zna­leźć to coś, a wtedy roz­ko­do­wa­nie ich roz­mów sta­nie się znacz­nie prost­sze.

Dum!, roz­le­gło się zza ściany. Przy­ja­ciele aż pod­sko­czyli.

— Jesz­cze się nie roz­ła­do­wał? — zdzi­wił się Net.

— Włą­cza się i wyłą­cza przy­pad­kowo. Tata przy­niósł ste­ro­wa­nie i będzie go dziś łapał.

— Pora roku nie naj­lep­sza na prace w ogródku. Chyba musi użyć młota pneu­ma­tycz­nego.

— Myślę, że chce się po pro­stu czymś zająć. — Felix wzru­szył ramio­nami. — A my zaj­mijmy się naszą sprawą. Pomyślmy, na czym może być wzo­ro­wany kod trans­mi­sji kol­co­bo­tów.

— Może to jakiś prze­ro­biony kod trans­mi­sji tele­wi­zji sate­li­tar­nej albo ste­ro­wa­nia sate­li­tami?

— Jeśli mogę się wtrą­cić — ode­zwał się Man­fred z Neto­wego lap­topa. — Pamię­ta­cie pro­gram Amais, ten do ana­lizy danych mili­tar­nych? Roz­ma­wia­łem z nim na ten temat. Twier­dził, że zebrał dostępne dane z całej sieci i trans­mi­sja z naszej rakiety naj­bar­dziej przy­po­mina mu sygnał pro­gramujący inte­li­gentne kosiarki do trawy… z Chin.

— Więc to wojna z Chi­nami?! — wykrzyk­nął Net. — Zaata­ko­wały nas Chiny? Kosiarką? Bez sensu… — Zasta­no­wił się i popra­wił sam — raczej zro­bił to ktoś, kto im pode­brał tech­no­lo­gię trans­mi­sji.

— Po co kosiarka ma trans­mi­to­wać cokol­wiek? — zasta­no­wił się Felix.

— Do kom­pletu z kosiarką jest cen­tralka — wyja­śnił Man­fred. — Cho­dzi o to, żeby łatwo ją zapro­gra­mo­wać. Głu­pio by było na przy­kład, gdyby kosiarka wyru­szyła do pracy pod­czas gar­den party lub w deszcz. Jak masz więk­szy ogród, możesz kupić kilka kosia­rek i połą­czyć je z jedną cen­tralką. Zasięg nie może być mały, bo ogród też nie musi być mały. Nie musi, ale może, a wtedy sygnały będą się nakła­dać.

— Więc muszą być kodo­wane, żeby kosiarka sąsiada nie ode­brała sygnału z obcej cen­tralki i zamiast traw­nika nie ostrzy­gła komuś pudla — dokoń­czył Net. — Mają tak wybitną tech­no­lo­gię?

— Nie mają wybit­nej tech­no­lo­gii, tylko naj­sła­biej jej pil­no­wali — odparł Felix.

— Poszpe­ram po sieci. To chwilę zaj­mie.

— Ale kosiarki do trawy…? Po co brać kod od pro­du­centa kosia­rek?

— Może żeby było go trud­niej roz­gryźć? — pod­su­nęła Nika. — Wszy­scy będą szu­kać raczej wśród pro­gra­mów woj­sko­wych.

— Wła­śnie — zgo­dził się Net. — Coś bym prze­gryzł. Jesz­cze nie jadłem śnia­da­nia.

Ponie­waż Nika rów­nież nie jadła, wszy­scy weszli na górę. Net zabrał ze sobą kom­pu­ter z Man­fre­dem, choć pro­gram i tak zajął się wyszu­ki­wa­niem w inter­ne­cie infor­ma­cji o pro­du­cen­tach kosia­rek.

Po kuchni krę­ciła się mama, zaspana, jesz­cze w szla­froku. Tata koń­czył w pośpie­chu kanapkę.

— Co na śnia­da­nie? — zapy­tał Felix, gdy wymie­niono już przy­wi­ta­nia.

— Zaraz się pozbie­ram, to coś wymy­ślę — odparła mama, ale jej mina zdra­dzała, że naj­chęt­niej wró­ci­łaby do łóżka.

— Rozu­miem… Zro­bię jajecz­nicę. Chcesz?

— Nie. Położę się. Obudź­cie mnie za dwie godziny.

Wyszła z kuchni i wdra­pała się na pię­tro. Tata wytarł ser­wetką usta i zajął się prze­glą­da­niem zawar­to­ści swo­jej torby.

— Będziesz łapał kręta? — zapy­tał Felix.

Tata zaprze­czył.

— Jadę do Insty­tutu.

— Mój tata też dziś tam sie­dzi — wtrą­cił Net. — Poje­chał z rana.

— Wydział Infor­ma­tyki wciąż pra­cuje nad zła­ma­niem kodu. Podej­rze­wają, że to pozwoli poznać dokładne miej­sce upadku. W zasa­dzie tylko oni mają jesz­cze coś do roboty.

— To na jakim wydziale ty teraz jesteś? — zapy­tał Felix.

— Od pierw­szego stycz­nia głów­nie na Wydziale Aero­nau­tyki. Na nasze dzia­ła­nie jest już za późno, ale i tak muszę jechać, mamy kon­trolę z Mini­ster­stwa Spraw Spe­cjal­nych.

— W nie­dzielę?

— To chyba jedyne mini­ster­stwo, w któ­rym nie uży­wają zegar­ków ani kalen­da­rzy.

Przed domem zatrzy­mał się srebrny mikro­bus. Tata narzu­cił kurtkę i poca­ło­wał syna. Resz­cie poma­chał.

— Zosta­wiam wam samo­chód — dodał. — Na wszelki wypa­dek.

Wyszedł.

— Kon­trola? — zapy­tał w prze­strzeń Felix.

— Rób lepiej tę jajecz­nicę — pona­glił Net. — Z peł­nym brzu­chem lepiej się myśli.

Felix wyjął z lodówki jajka i zaczął roz­grze­wać patel­nię.

— Cała sztuka polega na tym, żeby nie roz­wa­lić żół­tek — wyja­śnił, pre­cy­zyj­nie wtłu­ku­jąc jajka na patel­nię. — Wtedy naj­pierw zetnie się białko i jajecz­nica będzie lep­sza. Na koniec dobrze dodać jesz­cze tro­chę śmie­tany.

Wzięli tale­rze z gotową jajecz­nicą i prze­nie­śli się do salonu, by obej­rzeć ser­wis infor­ma­cyjny. Zasie­dli na kana­pie, a Felix włą­czył tele­wi­zor.

Ilona Bogucka, ubrana w ele­gancki płaszcz, stała na chod­niku przy ruchli­wej ulicy. Obok niej star­szy pan trzy­mał w ramio­nach małego psa rasy nie­okre­ślo­nej i robił to, czego nie powinno się robić pod­czas wywia­dów, czyli patrzył pro­sto w obiek­tyw.

— Pan Maciej wyszedł z psem na ostatni spa­cer — dra­ma­tycz­nym gło­sem powie­działa repor­terka. — Zaraz wsią­dzie w pociąg i poje­dzie do kuzynki z Kolu­szek, by prze­cze­kać kata­klizm.

— Mówi­łem pani, że jadę do niej na waka­cje, dopiero w lipcu — zaprze­czył star­szy pan.

Wyraz pyska psa potwier­dzał, że on rów­nież ni­gdzie się nie wybiera. Ilona opu­ściła na chwilę mikro­fon i syk­nęła:

— Uma­wia­li­śmy się…

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią i pokrę­cił głową.

— Nie ucie­kłem z War­szawy, gdy każ­dego dnia spa­dały na nią dzie­siątki takich bomb. Dla­czego miał­bym ucie­kać teraz? Chodź, Lalur.

Posta­wił psa na chod­niku i odszedł. Lalur z god­no­ścią podrep­tał za swym panem. Nie­zra­żona tym nie­po­wo­dze­niem repor­terka z uśmie­chem odwró­ciła się do kamery:

— Jak pań­stwo widzą, część miesz­kań­ców z prze­ra­że­nia popa­dła w marazm. Tym­cza­sem rakieta może spaść gdzie­kol­wiek i tra­fić kogo­kol­wiek. I to tra­fić na śmierć!

Na ulicy, tuż za nią, zatrzy­mała się śmie­ciarka. Z okna kabiny wychy­lił się męż­czy­zna w gra­na­to­wym kom­bi­ne­zo­nie i ryk­nął:

— Prze­stań siać panikę, babo! Dzień jak co dzień!

Przy­ja­ciele prze­stali jeść i wybuch­nęli śmie­chem. W reży­serce ktoś musiał się zorien­to­wać, co się dzieje, bo obraz prze­sko­czył do stu­dia. Pre­zen­ter wyszarp­nął palec z nosa i spoj­rzał prze­ra­żony w kamerę.

— Mów coś… — roz­legł się przy­ci­szony szept z OFF-u.2

— Aaa… Yyy… Eee… — zaczął pre­zen­ter. — Ze środka ogar­nię­tego paniką mia­sta mówiła dla pań­stwa Ilona Bogucka. Oglą­dają pań­stwo „Niusy czy Niu­anse”, wyda­nie spe­cjalne „Nad­ciąga totalny kata­klizm”. Przy­po­mnijmy jesz­cze raz, że pre­zy­dent mia­sta zaape­lo­wał do miesz­kań­ców, by nie ule­gali panice.

Prze­bitka na chod­nik w cen­trum. Kame­rzy­sta sta­rał się poka­zy­wać ogar­nięte paniką mia­sto, ale gdzie­kol­wiek wyce­lo­wał kamerę, tra­fiał na by­naj­mniej nie­spa­ni­ko­wa­nych ludzi: mamy z wóz­kami, pary na spa­ce­rach, bawiące się dzieci.

Felix pod­szedł do okna i wyj­rzał. Więk­szość sąsia­dów, któ­rzy wczo­raj wie­czo­rem pospiesz­nie pako­wali samo­chody, wró­ciła do domów.

— Nie ma żad­nej paniki — stwier­dził. — Gdyby to było lato, pod­le­wa­liby kwiatki.

Powrót do stu­dia. Obok pre­zen­tera poja­wił się szczu­pły, przy­gar­biony męż­czy­zna po sześć­dzie­siątce. Pre­zen­ter przed­sta­wił go:

— Pro­fe­sor Dyn­dała jest wybit­nym socjo­lo­giem. Witam pana. — Pro­fe­sor ski­nął głową. — Niech nam pan powie, skąd w ludziach to prze­ra­że­nie. Wydaje się, jakby mia­sto osza­lało. Nie­wiele bra­kuje, by ludzie zaczęli się tra­to­wać, ucie­ka­jąc pie­szo.

Pro­fe­sor spra­wiał wra­że­nie zasko­czo­nego. Spoj­rzał w bok, gdzie zapewne znaj­do­wał się moni­tor z pod­glą­dem z mia­sta, odchrząk­nął i odpo­wie­dział:

— My, Polacy, ni­gdy nie byli­śmy tchó­rzami. Byli­śmy za to lek­ko­myślni. War­szawa jest tak duża, że wystar­czy chwila zasta­no­wie­nia, by dojść do wnio­sku, że ucie­kać nie warto.

Prze­bitka na korek na tra­sie wylo­to­wej do Gdań­ska.

— Tam nie ma śniegu. — Nika wska­zała ekran. — To pew­nie zdję­cia z pierw­szego dnia waka­cji, kiedy wszy­scy jadą na urlopy.

— Czyli uważa pan, że nie­wielka część miesz­kań­ców zigno­ro­wała to nie­wy­obra­żalne zagro­że­nie?

— Więk­szość zigno­ro­wała. Musia­łoby wyda­rzyć się coś, co wywo­ła­łoby panikę. Widzę tu wielką rolę mediów, które powinny się powstrzy­mać przed –

— A paniki wywo­ły­wać prze­cież nie chcemy — prze­rwał mu pre­zen­ter. — Obej­rzyjmy teraz symu­la­cję kom­pu­te­rową ude­rze­nia. Osoby o sła­bych ner­wach pro­szone są o zamknię­cie oczu na dzie­sięć sekund.

Ani­ma­cja cał­kiem reali­stycz­nie przed­sta­wiała scenę jak z filmu Arma­ged­don. Pło­nąca kula wiel­ko­ści sali gim­na­stycz­nej spa­dała wprost na mia­sto. W chwili wybu­chu przy­ja­ciele cof­nęli się od ekranu.

— To wygląda jak wybuch nukle­arny — mruk­nęła Nika.

— To wygląda jak chęć zwięk­sze­nia oglą­dal­no­ści — popra­wił ją Felix. — Zaraz pew­nie będą reklamy.

Rze­czy­wi­ście. Ani­ma­cja płyn­nie prze­szła w reklamę pla­strów opa­trun­ko­wych, a po niej prze­le­ciały trzy spoty środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych. Tym­cza­sem przy­ja­ciele skoń­czyli jajecz­nicę.

— Chce­cie to oglą­dać? — zapy­tał Net. — Wszyst­kiego możemy się dowie­dzieć z inter­netu.

— Zacze­kaj chwilę — odparł Felix. — Reklamy już się koń­czą.

— Blok rekla­mowy za nami — powie­dział z sze­ro­kim uśmie­chem pre­zen­ter. — Romu­ald Świeży, witam ponow­nie. Za chwilę dowiemy się, jakie miej­sca są naj­nie­bez­piecz­niej­sze w chwili nie­uchron­nego ude­rze­nia. Przed­tem jed­nak infor­ma­cja han­dlowa.

Na ekra­nie poja­wiła się kolejna reklama, tym razem gaśnicy. Akto­rowi udało się nią uga­sić wielki pożar domu tak szybko i spraw­nie, że oca­lały firanki, a na ścia­nach nie poja­wiły się nawet osma­le­nia. Lek­tor prze­czy­tał:

— Pro­gram „Nad­ciąga totalny kata­klizm” spon­so­ruje pro­du­cent gaśnic Kry­styna Plus.

— To już prze­sada — skrzy­wił się Net.

— Chyba cały pro­gram jest po to, żeby ludzie ze stra­chu kupo­wali te pla­stry i gaśnice — przy­znała Nika.

— Wyłączmy to…

— Za chwilę wysłu­chamy apelu mini­stra spraw spe­cjal­nych — powie­dział pre­zen­ter, więc przy­ja­ciele skon­cen­tro­wali się. — Przed­tem jed­nak sprawdźmy, co się dzieje w ogar­nię­tym paniką mie­ście. Ilono, sły­szysz nas?

— Tak, Romu­al­dzie. Gło­śno i wyraź­nie. — Tym razem repor­terka stała na tle krza­ków, gdzie nikt nie mógł wejść w kadr i powie­dzieć, co myśli. — Prze­cha­dza­jąc się po ogar­nię­tym paniką mie­ście, przy­pad­kowo natknę­łam się na spa­ce­ru­ją­cego rów­nież pro­fe­sora Nako­niecz­nego, eks­perta w dzie­dzi­nie kon­struk­cjo­lo­gii budowli.

— Kon­struk­cji budow­la­nych — popra­wił ją ktoś spoza kadru.

Kamera prze­su­nęła się w lewo, uka­zu­jąc sto­ją­cego obok tęgiego męż­czy­znę. Coś w jego wyglą­dzie spra­wiało, że naprawdę wyglą­dał na eks­perta w dzie­dzi­nie kon­struk­cji budow­la­nych.

— Jakoś tak — zgo­dziła się repor­terka. — Według pana pro­gnoz, jak bar­dzo prze­ra­ża­jące będą znisz­cze­nia?

— Rakieta może zbu­rzyć stary dom, jest jed­nak wąt­pliwe, by dopro­wa­dziła do zawa­le­nia się nowo­cze­snych kon­struk­cji z żel­betu. Znisz­czone zosta­nie naj­wy­żej kilka kon­dy­gna­cji.

— Jakie miej­sce jest pana zda­niem naj­bez­piecz­niej­sze, by prze­cze­kać nie­uchronną kata­strofę? Schron prze­ciw­lot­ni­czy?

— Wła­sne miesz­ka­nie — odparł z roz­bra­ja­jącą szcze­ro­ścią eks­pert. — Nie ma bez­piecz­niej­szych ani mniej bez­piecz­nych miejsc. Piw­nice domów nie są ani tro­chę lep­sze od stry­chów czy przejść pod­ziem­nych. Upa­dek rakiety to cał­ko­wita nie­wia­doma. Może się skoń­czyć na fajer­wer­kach i znisz­cze­niu traw­nika.

— Ile osób może zgi­nąć?

— Liczymy na to, że nie zgi­nie nikt.

— Ale jakby pan miał pro­gno­zo­wać — naci­skała repor­terka.

— Co mam pani powie­dzieć? — roz­ło­żył ręce. — Trzy osoby? Trzy­dzie­ści?

— Dzię­kuję bar­dzo. — Ilona odwró­ciła się do kamery. — Jak pań­stwo sły­szeli, według eks­per­tów zgi­nie od trzech do trzy­dzie­stu osób.

Eks­pert chciał zapro­te­sto­wać, ale na ekra­nie znów poja­wił się widok ze stu­dia.

— Pro­fe­sor Dyn­dała jest innego zda­nia.

Eks­pert spoj­rzał na niego z takim wyra­zem twa­rzy, jakby chciał powie­dzieć „Doprawdy?”. Odchrząk­nął i wydu­kał:

— No, może trzy­sta…

Pre­zen­ter dys­kret­nie uniósł dłu­go­pis i poru­szył nim, jakby wska­zy­wał sufit.

— Aha… — Eks­pert zro­zu­miał. — Raczej trzy tysiące.

— A gdzie naj­le­piej prze­cze­kać nie­uchronny kata­klizm?

Tym razem gość nie wie­dział, jaka odpo­wiedź będzie wła­ściwa.

— Naj­le­piej prze­cze­kać nie­uchronny kata­klizm przed tele­wi­zo­rem, oglą­da­jąc „Niusy czy Niu­anse”! — oznaj­mił rado­śnie pre­zen­ter. — A teraz łączymy się z Mini­ster­stwem Spraw Spe­cjal­nych, skąd wygłosi prze­mó­wie­nie mini­ster Jakub Roz­ner.

Na ekra­nie poja­wił się mini­ster spraw spe­cjal­nych. Przy­ja­ciele zapa­trzyli się w tele­wi­zor. Po chwili zro­zu­mieli, że to powtórka mate­riału z wczo­raj, który już widzieli.

— Posta­rajmy się jed­nak opty­mi­stycz­nie patrzeć w przy­szłość — wyszcze­rzył się znów pre­zen­ter. — A w stu­diu kolejny gość – redak­tor naczelny mie­sięcz­nika „Necro­po­li­tan”.

— Witam pań­stwa. — Ubrany w ide­al­nie czarny gar­ni­tur męż­czy­zna ski­nął głową. W klapę mary­narki miał wpięty zna­czek – malutką srebrną łopatkę. — My patrzymy opty­mi­stycz­nie w przy­szłość. Spo­dzie­wamy się pięt­na­sto­pro­cen­to­wego wzro­stu sprze­daży.

— Ściem­niają — wes­tchnął Net.

— Nie wie­dzą nic nowego — pod­su­mo­wał Felix i wyłą­czył tele­wi­zor.

Wró­cili do kuchni.

— Drę się do was na cały regu­la­tor — przy­wi­tał ich od progu Man­fred ze sto­ją­cego na stole lap­topa. — Już mia­łem dzwo­nić.

— Masz coś? — Net nachy­lił się nad ekra­nem.

— Zna­la­złem ory­gi­nalny software ste­ru­jący kosiar­kami. Jest bar­dzo skom­pli­ko­wany. Zapewne to mody­fi­ka­cja pro­gramu, który pier­wot­nie słu­żył do obsługi bar­dziej zło­żo­nej maszyny. Może bez­za­ło­go­wej koparki. Zna­la­złem też ozna­cze­nie pro­du­centa. I uwa­żaj­cie, to jakaś pol­ska firma. Zaraz spraw­dzę. — Po chwili Man­fred ode­zwał się już innym tonem — mówi wam coś nazwa IBN?

— Insty­tut Badań Nad­zwy­czaj­nych?! — wykrzyk­nęli jed­no­cze­śnie przy­ja­ciele.

— Wygląda na to, że chiń­ski pro­du­cent inte­li­gent­nych kosia­rek do trawy kupił ten kod do trans­mi­sji danych razem z pro­gra­mem od Insty­tutu. Więc Insty­tut musi mieć algo­rytm, czyli zasadę, według któ­rej jest kodo­wana treść trans­mi­sji. Jeżeli go poznamy, reszta będzie znacz­nie łatwiej­sza. Zna­jąc algo­rytm, roz­ko­du­jemy sygnał w godzinę, zamiast w rok.

— Naj­ciem­niej pod latar­nią — przy­znał Net.

— Może już wie­dzą i dla­tego ta kon­trola — zasta­no­wił się Felix. — Może w Mini­ster­stwie myślą, że dane wycie­kły z Insty­tutu.

— *Obec­nie w powszech­nym uży­ciu jest kil­ka­na­ście rodza­jów kodów, ale nawet naj­prost­sze z nich są znacz­nie lep­sze od tych sto­so­wa­nych w nie­miec­kiej Enig­mie. Nad zła­ma­niem szy­fru Enigmy przez kil­ka­na­ście lat gło­wili się naj­lepsi kryp­to­lo­dzy. Udało się to Pola­kom.3

— Dziś ten szyfr pew­nie zostałby zła­many w kilka sekund — wes­tchnął Net. — Nasz pro­blem jest znacz­nie poważ­niej­szy.

— No, ale mamy prze­cież ten software kosiarki — przy­po­mniała Nika.

— Trans­mi­sję koduje się za pomocą klu­cza i trzeba ten klucz mieć, żeby ją roz­ko­do­wać. Klucz to ciąg zna­ków… Nie­ważne. Nie mamy tego klu­cza, a kodo­wa­nie trans­mi­sji danych do kosia­rek jest zale­d­wie podobne do kodo­wa­nia kol­co­bo­tów. Zapewne więc w kol­co­bo­tach jest now­sza wer­sja software’u z kosia­rek.

— To już coś — oce­nił Net.

— To nie wystar­czy. Jest mało praw­do­po­dobne, byśmy zna­leźli wła­ściwy klucz, ale jeśli znaj­dziemy wła­ściwą wer­sję algo­rytmu, to już będziemy do przodu.

— To jak z otwie­ra­niem skom­pli­ko­wa­nego zamka w drzwiach bez klu­cza. Łatwiej to zro­bić, gdy ma się iden­tyczny zamek i można go roz­krę­cić i zba­dać, jak jest zro­biony.

— No wła­śnie. Algo­rytm to instruk­cja two­rze­nia kodu. I two­rze­nia klu­cza. To jak­by­śmy dostali w łapki dokład­nie roz­ry­so­wany zamek.

— Pro­blem jed­nak polega na tym, że ten algo­rytm sie­dzi sobie gdzieś w naj­le­piej zabez­pie­czo­nym ser­we­rze, na naj­niż­szym pozio­mie Insty­tutu. — Felix potarł brodę. — A dostać się tam można… Hm… Nie można. Chyba że twój tata ma przy­znany dostęp.

— Za krótko pra­cuje. — Net pokrę­cił głową. — Nie ma upraw­nień. Wspo­mi­nał nie­dawno, że jest sze­fem zespołu, ale ma niż­sze prawa dostępu do danych niż jego zastępca.

— Możemy mu powie­dzieć, o co cho­dzi — wtrą­ciła Nika. — Znaj­dzie kogoś, kto będzie miał upraw­nie­nia.

— Wąt­pliwe, czy uwie­rzy. — Net skrzy­wił się na samą myśl o tłu­ma­cze­niu wyda­rzeń ostat­nich trzech tygo­dni. — I wąt­pliwe, czy jemu uwie­rzą.

— Pierw­sze pyta­nie, jakie pad­nie, będzie brzmiało „Skąd wiesz?” — powie­dział Felix. — A na to pyta­nie nie będzie dobrej odpo­wie­dzi.

— To ważna sprawa — nale­gała Nika. — Zostało dzie­sięć godzin. Chyba warto nara­zić się na trudne pyta­nia.

Net wes­tchnął, wycią­gnął tele­fon i wybrał numer.

— Nie ma zasięgu — oznaj­mił z ulgą. — Albo jest pod zie­mią, albo włą­czyli znów te zagłu­sza­cze tele­fo­nów.

— Zadzwoń do Insty­tutu — pora­dził Felix. — Prze­łą­czą cię na wewnętrzny.

Net wybrał nowy numer.

— Insty­tut Badań Nad­zwy­czaj­nych, inte­li­gentna sekre­tarka numer dwa­dzie­ścia osiem. W czym mogę pomóc?

— Dzień dobry. Net Bie­lecki, popro­szę z Wydzia­łem Infor­ma­tyki.

— Pro­szę wpro­wa­dzić kod auto­ry­za­cji.

— Yyy…

— Kod nie­po­prawny.

Znie­sma­czony Net roz­łą­czył się.

— Nor­mal­nie nie było pro­ble­mów z dodzwo­nie­niem się — zauwa­żył Felix. — Mają tam dziś nie­zły saj­gon. Może to i lepiej… Nasi sta­rzy mogliby zostać wzięci za szpie­gów. Jeżeli kata­strofa będzie poważna, to roz­pocz­nie się poszu­ki­wa­nie win­nych. W połą­cze­niu z naszymi poprzed­nimi doko­na­niami, mam na myśli regu­la­cję pieca Gil­berta, wszy­scy dzien­ni­ka­rze i pro­ku­ra­to­rzy rzu­ci­liby się na nas. Na naszych sta­rych, ści­ślej mówiąc. A skoro twój tata i tak nie ma dostępu do naj­taj­niej­szych danych, to nie­wiele by zmie­niło.

— Możemy iść na poli­cję — zapro­po­no­wała Nika. — Opo­wiemy o tych kodach, o tym wszyst­kim, powinni nam uwie­rzyć.

— Panie ofi­ce­rze — prze­drzeź­nił ją Net. — Widzia­łam UFO w kształ­cie tap­czanu.

— Masz lep­szy pomysł?

Net uśmiech­nął się zło­wróżb­nie. Felix poznał ten uśmiech i zapy­tał:

— Chcesz się wła­mać do jed­nej z naj­le­piej strze­żo­nych sieci kom­pu­te­ro­wych w Euro­pie?

— Taki pomysł przed chwilą wpadł mi do głowy — przy­znał bez­tro­skim tonem Net. — Jeżeli może to oca­lić jeden z war­szaw­skich traw­ni­ków. A czemu pytasz?

— Nie, nic. Spoko. Zaraz się obu­dzę i zadzwo­nię do cie­bie, żeby zapy­tać, czy masz jakiś pomysł.

— Uży­wa­jąc two­jego spo­sobu wyra­ża­nia się, mam zarys pomy­słu. Pro­ble­mem jest to, że żeby nie wia­domo jak dobry był hac­ker, zdal­nie nie wepnie wycią­gnię­tej wtyczki. To zabez­pie­cze­nie klasy zero. Trzeba tam fizycz­nie wejść, żeby cokol­wiek zro­bić.

— Skąd wiesz?

— Przy­pusz­czam. — Net uśmiech­nął się sze­roko. — Znów uży­wa­jąc two­jego –

— Ale jak niby chcesz to zro­bić? Zacznij od próby kupie­nia kapu­sty w zie­le­niaku bez kolejki. Potem poroz­ma­wiamy o wej­ściu na naj­niż­szy poziom Insty­tutu.

— Zaraz tam naj­niż­szy. — Net wzru­szył ramio­nami. — Na naj­niż­szym mają pew­nie piw­niczkę z winami.

— Poważ­nie pytam.

— Dla bez­pie­czeń­stwa albo ser­wer z naj­taj­niej­szymi danymi jest odpięty od sieci, albo dane znaj­dują się na wyj­mo­wa­nych nośni­kach, które wkłada się do czyt­nika tylko wtedy, kiedy są potrzebne. Widzia­łeś pierw­szy Mis­sion: Impos­si­ble z Tomem Cru­ise’em?

— Nie­śmier­telna wielka kratka wen­ty­la­cyjna w sufi­cie — przy­tak­nął Felix. — Nie liczył­bym na to. W tym samym fil­mie heli­kop­ter wle­ciał do Euro­tu­nelu, który ma cztery, może pięć metrów śred­nicy. To okre­śla poziom reali­zmu.

— Cze­piasz się szcze­gó­łów. Cho­dzi o ideę.

— No, dawaj dalej.

— Dalej to jest nie­okre­ślona mgli­stość poza­ide­owa. Trzeba wymy­ślić, jak to zro­bić.

— Poziom minus sie­dem — ode­zwał się nagle Man­fred. — Ser­wery z super­taj­nymi danymi znaj­dują się w budynku B na pozio­mie minus sie­dem.

— My mie­li­śmy dostęp do poziomu minus trzy — przy­po­mniał sobie Felix. — I to w budynku A. Potrze­bu­jemy kogoś, kto jest teraz w Insty­tu­cie i ma nie­ogra­ni­czony dostęp. Hm. Chyba nawet sam dyrek­tor nie ma takich upraw­nień. Może szef Wydziału Infor­ma­tycz­nego?

— Hubert Mol­ler z Archo­wum — zasta­no­wiła się Nika. — Tylko jego znamy, ale on raczej nie ma upraw­nień do niczego poza kusto­szo­wa­niem.

— Roz­na­kin! — wykrzyk­nął Net. — RObot ZNA­Ku­jący i INfor­mu­jący. Pamię­ta­cie? Ten żółty ze schi­zo­fre­niczną dru­karką. Wszę­dzie się krę­cił. Może on ma dostęp na poziom minus sie­dem?

— Chcesz popro­sić o pomoc robota z roz­dwo­je­niem oso­bo­wo­ści? — zapy­tał Felix. — Będzie z tego wię­cej kło­potu niż pożytku. On dru­kuje, co myśli, pamię­tasz? Głu­pio będzie wyglą­dało, jeśli potem wszę­dzie będą pona­le­piane taśmy z zapi­sem naszych dzia­łań.

— Znamy tylko jego i Kon­po­poza. Kon­po­poz to kawał nie­życz­li­wego chama. Nie chciał nam poma­gać, nawet jak byli­śmy tuż obok. Odpada.

— I tak nie mam poję­cia, jak można by się z nimi poro­zu­mieć.

— To aku­rat da się zała­twić — wtrą­cił się Man­fred. — Wewnątrz Insty­tutu elek­tro­gi­ty­ma­cje dzia­łają jak komu­ni­ka­tory. Każda ma numer i można się za ich pomocą poro­zu­mie­wać. Wszyst­kie roboty z pro­gra­mem AI na pokła­dzie też mają takie numery. Wystar­czy naj­niż­sze upraw­nie­nie dostępu, by dostać listę tych nume­rów.

— Ale my nie mamy nawet naj­niż­szych upraw­nień — zauwa­żył Net.

— Być może mamy… — Felix wstał. — Chodź­cie.

Zeszli do piw­nicy i przy­wi­tali się ze sto­ją­cym na swoim miej­scu w rogu Gole­mem Gole­mem. Felix otwo­rzył szu­fladę i wygrze­bał z niej iden­ty­fi­ka­tor z chi­pem, logo IBN i pod­pi­sem „Felix Polon” pod zdję­ciem.

— Dosta­li­śmy to pod­czas ostat­niej wizyty w Insty­tu­cie — powie­dział. — Tu jest numer. Może jesz­cze aktu­alny.

— Ale wtedy będą wie­dzieli, że to ty — zauwa­żyła Nika.

— W razie czego powiem, że chcia­łem spraw­dzić numer taty.

Net otwo­rzył stronę Insty­tutu i klik­nął „Kon­takt”. Wyświe­tliło się kilka tele­fo­nów i adre­sów mailo­wych. Spoj­rzał na iden­ty­fi­ka­tor Felixa. Pod nazwi­skiem był wydru­ko­wany dzie­wię­cio­cy­frowy numer. Na stro­nie bra­ko­wało jed­nak miej­sca, gdzie można by go wpi­sać.

— To by było za pro­ste. — Net przyj­rzał się iden­ty­fi­ka­to­rowi. — Mam w domu czyt­nik kart chi­po­wych… Nie, to zbyt ryzy­kowne.

Net, nie pyta­jąc o pozwo­le­nie, usiadł na Feli­xo­wym super­fo­telu, roz­pro­sto­wał palce jak pia­ni­sta przed kon­cer­tem i zaczął kla­wi­szo­wać po lap­to­pie. Przy­zwy­cza­jeni do tego Felix i Nika nie sta­rali się cze­go­kol­wiek zro­zu­mieć. Chwilę póź­niej Net opadł na opar­cie i dum­nie wska­zał ekran.

— Lista jest, ale nie ma jak się połą­czyć z tymi nume­rami.

— Jak to zro­bi­łeś? — zdzi­wiła się Nika. — Wła­ma­łeś się na stronę Insty­tutu?

— Zaraz wła­ma­łeś… Inte­li­gent­nie ją prze­szu­ka­łem. Ten doku­ment nie był zako­do­wany, tylko nie­zlin­ko­wany. To zale­d­wie część nume­rów, tych jaw­nych. Pro­szę. — Wska­zał jedną z pozy­cji. — Jest Roz­na­kin. Teraz potrze­bu­jemy kogoś mądrego, kto będzie umiał ten numer użyć. Czyli mamy numer tele­fonu, ale nie mamy apa­ratu, żeby z niego zadzwo­nić.

— Mam takiego kum­pla — ode­zwał się Felix. — Zna się tro­chę na kom­pu­te­rach. Napi­sał nawet pro­gram sztucz­nej inte­li­gen­cji.

— Dzięki za men­tal­nego gumi­sia. — Net zamy­ślił się. — Mam pewien pomysł. Jest tak banal­nie pro­sty, że aż się boję. Tak szcze­rze mówiąc, to Net.com jest wzo­ro­wany na innych komu­ni­ka­to­rach, nie wymy­śli­łem go od pod­staw. Ma tylko lep­sze zabez­pie­cze­nia, to już mój wkład. Sys­tem łącz­no­ści wewnątrz Insty­tutu zapewne też wyko­rzy­stuje gotowe roz­wią­za­nia. A pomysł wygląda mniej wię­cej tak, żeby się z nim połą­czyć za pomocą Net.comu. Przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie nie widzę prze­szkód.

Znów zaczął kla­wi­szo­wać.

— Man­fred, przy­dasz się.

— Cze­kam zwarty i gotowy.

— Znajdź adres odpo­wied­niego ser­wera Insty­tutu.

— Sądzisz, że z zewnątrz można się tam dostać? — zapy­tał Felix. — Tak po pro­stu?

— Elek­tro­gi­ty­ma­cja mojego sta­rego działa w domu.

— Nie zasta­na­wia­łem się nad zasadą jej dzia­ła­nia — przy­znał Felix. — Zapewne łączy się z sie­cią bez­prze­wo­dową albo GSM.

— Masz adres — powie­dział Man­fred. Na ekra­nie poja­wiła się linijka tek­stu. — Pro­to­kół trans­mi­sji pra­wie ten sam co w Net.com.

— Łatwi­zna, rzekł­bym. — Net wkle­pał adres i zalo­go­wał się nume­rem z iden­ty­fi­ka­tora. Udało się za pierw­szym razem. Wpi­sał więc numer Roz­na­kina.

Po chwili na ekra­nie poja­wił się tekst:

„Roz­na­kin. Czym mogę słu­żyć?”.

— Naprawdę bułka z dże­mem. — Net pokrę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową i napi­sał:

„Roz­na­kin, witaj. Tu Felix, Net i Nika. Pamię­tasz nas?”.

Na ekra­nie migała tylko kre­ska kur­sora. Gdy przy­ja­ciele stra­cili już nadzieję na odpo­wiedź, robot dał jed­nak znak życia:

„Tak, pamię­tam. Opro­wa­dza­łem Was po Insty­tu­cie… Wybacz­cie, sia­dła mi baza danych z datami, więc nie wiem, kiedy to było”.

„Mniej wię­cej dwa mie­siące temu” – odpi­sał Net. – „Zwie­dza­li­śmy Wydział Maszyn Kro­czą­cych i Archo­wum. Co u Cie­bie?”.

„Mało mam ostat­nio pracy. Nie wzy­wają mnie już do ozna­cza­nia”.

— Nie wspo­mi­naj o dru­karce — popro­siła Nika.

„A jak tam Twoja dru­karka?” – napi­sał Net.

— Musia­łeś…

„Dawno niczego nie wydru­ko­wała. Mam tak mało pracy…”.

„Nie ma nic do ozna­cza­nia?”.

„Nie wzy­wają mnie już”.

— Ma doła — stwier­dził Net. — Pomy­śl­cie, jak go podejść.

— Nie możemy po pro­stu go popro­sić? — zapy­tała Nika.

— On wie, czego nie wolno mu robić. Ale pro­gram AI pro­gramuje się sam na pod­sta­wie bodź­ców z oto­cze­nia. A to zna­czy, że można go przepro­gramować roz­mową. Jeśli tylko się umie… OK, spró­bujmy.

„Sły­sza­łeś o rakie­cie, która ma spaść na War­szawę?”.

„Nie mam tu dostępu do świata zewnętrz­nego. Cza­sem tylko ścią­gnę sobie aktu­ali­za­cję sys­temu”.

„Dziś wie­czo­rem na War­szawę spad­nie rakieta. Mogą zgi­nąć ludzie. I parę auto­ma­tów”.

„Przy­kro mi z tego powodu”.

„Pró­bu­jemy temu zapo­biec. Potrze­bu­jemy two­jej pomocy”.

— Co mu napi­sać? — zasta­no­wił się Net.

— Napisz mu prawdę — odparła Nika.

— Napisz po pro­stu — dodał Felix — że na pozio­mie minus sie­dem jest coś, co może zapo­biec kata­stro­fie.

Ze względu na miłość autora do moto­ry­za­cji i jego wro­dzoną krnąbr­ność, w tej książce nazwy samo­cho­dów są i będą pisane wielką literą. [wróć]

Spoza kadru. [wróć]

Udało się to już w 1932 r., czyli na sie­dem lat przed wybu­chem wojny. Prace Pola­ków, głów­nie Mariana Rejew­skiego, Jerzego Różyc­kiego i Hen­ryka Zygal­skiego, bar­dzo pomo­gły pod­czas wojny przy łama­niu kodów now­szych wer­sji maszyn. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki