Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wystrzelona przypadkiem rakieta krąży po orbicie okołoziemskiej i wkrótce spadnie na Warszawę. Kto wygra wyścig z czasem? Trójka czternastolatków, naukowcy z Instytutu Badań Nadzwyczajnych czy... Mała Armia?
Rzeczywistość warszawskiego gimnazjum, szalone akcje i wynalazki, odjechany humor i szczypta powagi - to przepis na książkę, którą pokochali młodzi czytelnicy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 598
Rafał Kosik
Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2. Mała Armia
Dla Jasia
Felix biegł po zielonej łące pełnej pachnących świeżością kwiatów rumianku. Sadził długie susy, jakby ziemska grawitacja niespodziewanie osłabła. Ale to nie była grawitacja, Felix testował właśnie ulepszone buty na wysokich hopsasach. Zestaw dwóch sprężyn wybijał go wysoko i daleko, a siedmiometrowe buty niosły po zielonych pagórkach. Kolorowe motyle podrywały się do lotu z kolorowych kwiatów, ptaszki zgodnie świergoliły motyw muzyczny z ostatniego Bonda, a słońce uśmiechało się ciepło i szeroko. Wietrzyk ani za chłodny, ani za ciepły, taki w sam raz, rozwiewał włosy młodego wynalazcy. Tak wygląda szczęście, aż chce się tak biec i biec bez końca. Po niebie leciał sennie klucz różowych słoni, wyżej pełzały leniwie białe obłoczki… Słoni? Dopiero latające słonie sprawiły, że euforia Felixa nieco osłabła. Zaczął dostrzegać, że wokoło nie wszystko wygląda, jak powinno. Motyle były wielkości szpaków, a rumianki kiwały się w rytm dobiegającej zewsząd muzyki. No i te kangury. Skąd na polskiej łące niebieskie kangury z reniferowymi porożami? Biegł jednak dalej, choć mniej beztrosko, coraz wolniej, z coraz większym trudem. Wietrzyk przeszedł w zimny świszczący wiatr. Sprężyny zapadały się w ziemi. Teraz, zamiast pomagać, przeszkadzały. Felix schylił się, by zdjąć prawy but, ale w miejscu sznurówek ujrzał zamek kodowy z trzema pokrętłami ponumerowanymi na obwodzie od jednego do dziesięciu. Spróbował pokręcić jednym z nich i stwierdził z przerażeniem, że to niemożliwe – w rzeczywistości pokrętła były zazębionymi ze sobą trybami.
Świst narastał i nie był to wiatr. Felix odwrócił się. W jego stronę pędziło pod górę kilkanaście kolcobotów, przypominających wykonane w całości ze stali samobieżne opony od ciężarówek. Wyrywając trawę, podskakiwały na nierównościach. Nie miał jak uciekać, sprężyny tkwiły w ziemi. Butów nie można było zdjąć ani odkręcić stalowych podeszew, trzymających sprężyny. Wygięty nienaturalnie Felix patrzył na zbliżające się kolcoboty i nie mógł niczego zrobić. Były tuż-tuż. Przygotował się na uderzenie, ale one ze świstem wysokoobrotowych silników minęły go i pomknęły ku szczytowi pagórka. Więc nie goniły go, lecz jedynie podążały w tym samym kierunku. To znaczy… dokąd? Felix nie miał pojęcia, gdzie idzie, ale wspinał się już po stromym zboczu. Sprężyny nieznanym sposobem uwolniły się z ziemi, ale przy każdym kroku musiał je wyszarpywać ze zwiędłej trawy.
Znów dźwięk z tyłu, jakby szum tysięcy małych skrzydełek. Chmara przesłaniająca ciemniejące niebo sunęła w górę stoku. Owady kotłowały się, tworząc zawirowania, ciemniejsze obszary. Felix rozpoznał mikroboty i rzucił się na ziemię. Tak jak kolcoboty, minęły go, jedynie parę wplątało się we włosy i łaskotały go teraz. Chmara zniknęła za szczytem. Podniósł się. Jeszcze kawałek. Na nogach nie miał już sprężyn, tylko zwykłe buty. Nie zwrócił na to uwagi. W kilku krokach dotarł na szczyt.
Tam w dole była Warszawa, ale inna, ciemna pod pochmurnym niebem. Wieżowce skupiły się ciasno w szarą grupę, mniejsze szare bloki tłoczyły się przy nich, a niskie domki przycupnęły ściana w ścianę przy blokach. Wokoło mrocznej bryły miasta kołysały się wielkie drzewa. Błysk na niebie, wysoko z lewej. Przez chmury przedzierała się jasność, zniżała się, celowała w miasto. Ryk silników dobiegł z opóźnieniem, rakieta wyłoniła się z chmur i pod płaskim kątem leciała wprost na Warszawę.
Dum! Felix otworzył oczy i czekał na wybuch. Wolno powracał do rzeczywistości. Na szczęście, to tylko zły sen. Odetchnął z ulgą. Za dużo się naczytał książek i naoglądał filmów w klimatach katastroficznego science fiction. Rakiety kosmiczne spadające na miasta, mikroskopijne roboty produkowane w chińskich fabrykach, orbitalne spiski… Ziewnął. Za oknem było ciemno. Sięgnął do leżącego na stoliku zegarka, ale zaspane oczy nie mogły odczytać godziny.
— Szósta trzynaście — wyjaśnił uprzejmie Golem Golem, stojący na swoim zwykłym miejscu. — Do spotkania zostało około dwóch godzin i czterdziestu siedmiu minut.
— Spotkania?… — Felix ziewnął ponownie i usiadł na łóżku. Gdzieś w zaspanych komórkach mózgu kiełkował niepokój. Spotkanie, spotkanie… Zapalił lampkę nocną i wzrok od razu padł na skrzynię ze sprzętem, którą poprzedniego dnia zostawił na podłodze. I wtedy wspomnienia spadły na niego jak lawina kamieni: impreza sylwestrowa u Gilberta, rakieta odpalona w niewyjaśnionych okolicznościach, szalona ucieczka przez las, helikoptery, tajni agenci, poszukiwania genialnego matematyka, kolcoboty, mikroboty, wizyta u anachrona, potem w obserwatorium astronomicznym… To było wczoraj. A dziś, ech… dziś miał z Netem i Niką jechać do bazy kolcobotów, by podjąć ostatnią, rozpaczliwą próbę zmiany trajektorii lotu rakiety. Jeśli się nie uda, rakieta spadnie gdzieś w Warszawie z siłą niszczącą dużej bomby lotniczej. Dum!
— Ożeż ty… — Felix rozbudził się momentalnie. — To nie był sen!
— Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć — odparł robot. — Twojego mózgu nie widzę w sieci.
— Bardzo mnie to cieszy. — Felix wstał. I tak by już nie zasnął. — Prawdę mówiąc, to jedyna rzecz, która mnie teraz cieszy.
Perspektywa przechytrzenia nieznanym sposobem czegoś nieznanego o nieznanych zamiarach i nieznanych możliwościach działała lepiej niż kawa. Po cichu poszedł się umyć, zrobił sobie kanapkę i wrócił z nią do piwnicy. Żuł w milczeniu, próbując zebrać myśli. Niewiadomych było więcej niż wiadomych, a ryzyko pozostawało nieznane. Przełknął ostatni kęs i spojrzał na skrzynię ze sprzętem. Ważyła z osiemdziesiąt kilo, więc będzie musiał ją nieść Golem Golem. Jak w biały dzień przemycić przez całe miasto dwustukilowego robota? Kolejna rzecz, o której nie pomyślał w zamieszaniu poprzedniego dnia.
Podniósł wieko skrzyni. Wykrywacz metalu, łopata, worek brezentowy, zmontowany zdalnie sterowany robot Składak, wojskowe racje żywnościowe, na wypadek gdyby mieli spędzić tam cały dzień, oraz wiele innych, niewątpliwie potrzebnych rzeczy. Tylko co tak naprawdę mogło być przydatne w konfrontacji z nieznanym? Zatrzasnął skrzynię. To zupełnie bez sensu! Równie dobrze można by tam dorzucić wiertarkę z kompletem wierteł udarowych! Zatrzymał się i zastanowił. Wiertarka… Nie, to już przesada. Zawartość całego warsztatu serwisowego czołgów by nie pomogła. Tu trzeba pomysłu. Dum!
Felix zerknął na ścianę piwnicy. Gdzieś za nią, w ziemi, kręt wiercił tunel – co jakiś czas aktywował się i używał dudnika.
Chłopak odpalił komputer i przez komunikator Net.com wywołał Neta. Przyjaciel odebrał dopiero po chwili. W okienku pojawiła się jego zaspana twarz, ze śladami odgniecionymi przez poduszkę. Włosy, sterczące zwykle na wszystkie strony, miał przyklepane na prawo. Wyglądały, jakby zastygły w silnym bocznym wietrze.
— Obudziłem? — zapytał Felix.
Net zamrugał nieprzytomnie, sięgnął po butelkę, pociągnął dwa łyki wody i odparł:
— Skąd to przypuszczenie, staaary?…
— Próbowałem zebrać myśli i doszedłem do wniosku, że całe nasze wcześniejsze przygotowania niczemu nie służyły. Jeśli jedziesz gdzieś, gdziekolwiek, ale nie wiesz gdzie, to nie zabierasz ze sobą akwalungu, rakiet śnieżnych ani spadochronu. Mam rację?
— Hę?
— Jeśli nie masz bladego pojęcia, gdzie się znajdziesz, to bierzesz zestaw minimum. — Felix nie zwracał uwagi na rozkojarzenie przyjaciela. — Maska do nurkowania nie przyda się na Antarktydzie. Będzie tylko zbędnym ciężarem.
— Ale osso chozi?… — Net znów przysypiał.
— Nie wiem. — Felix wstał, przeszedł na koniec pokoju i wrócił przed ekran. — Myślę na głos. Poniżej pięciu kilometrów nad poziomem morza znajduje się pięćdziesiąt procent powietrza. Tarcie spadającej rakiety będzie rosło w miarę obniżania orbity, ale zasadnicze hamowanie rozpocznie się dopiero na wysokości około pięciu kilometrów. — Felix zamyślił się. — Tak przynajmniej sądzę. Nie bardzo wiem, kogo zapytać.
— I co z tego wynika?
— To, że mamy więcej czasu. O kilka godzin więcej. Skoro nie mogliśmy zmienić toru lotu rakiety wcześniej, teraz to niewiele da. Istotne będą ostatnie minuty spadania.
— Ale wiesz to, czy przypuszczasz?
— Przypuszczam, że wiem. Teraz rakieta leci z prędkością około dwudziestu tysięcy kilometrów na godzinę. Z taką prędkością trasę Gdańsk–Warszawa pokonałbyś w jakąś minutę.
— PKP potrzebuje na to ponad pięciu godzin. I co?
— Jeśli wcześniej nie zmieniliśmy toru lotu rakiety, to teraz już się nie da. Znaczy da się, ale dopiero w ostatnich kilkudziesięciu, może kilkunastu minutach lotu. Mówię o ostatnim okrążeniu, o jego końcówce. Teraz całe okrążenie to mniej niż półtorej godziny.
— Nadal nie rozumiem, do czego zmierzasz.
— Jakbym to wiedział, tobym już nie zmierzał, tylko tam był. Musimy pogadać.
— Przecież gadamy…
— Nie tak! Osobiście. Umawialiśmy się na dziewiątą, żeby pojechać do gniazda kolcobotów, ale nie ma po co tam jechać bez pomysłu.
— Trochę mi ulżyło, ale znając ciebie, nie na długo. Wcześniacka pora…
— Obudź się wreszcie!
Net się spoliczkował.
— Ała! — Spojrzał z wyrzutem na Felixa. — Nie rób tak więcej. — Potargał włosy, szarpnął je w lewo i już wyglądał jak zwykle. Spojrzał w kamerkę. — Nie no, nie muszę tego robić na wizji… Będę, jak tylko się wybędę. Dzwoń do Niki.
Niecałą godzinę później cała trójka siedziała już w pokoju Felixa, jeśli warsztat w piwnicy można nazwać pokojem. Netowi zamykały się oczy, nie rozbudził się jeszcze do końca. Loki Niki nie wyglądały na tak bujne jak zwykle. Zapewne spieszyła się i nie zdążyła ich porządnie nakręcić.
— Bardzo się cieszę, że nie musimy tam jechać — mruknął sennie Net. — Wyprawa była bez szans.
— Nie o to chodzi, że nie mielibyśmy szans — odparł Felix. — Mamy przecież świeżo wykończonego Golema Golema.
— Tak czułby się Kolumb, gdyby w 1492 roku dostał świeżo wykończony kajak kajak.
— Chodzi o to, żeby nie działać pochopnie. Znów przeoczyliśmy oczywistą oczywistość. To nie przypadek, że rakieta ma spaść na Warszawę.
— Stąd wystartowała — przypomniała Nika.
— Podrzuć kamień z całej siły i zamknij oczy. Nikła szansa, że spadnie ci na głowę. Prawdopodobieństwo, że rakieta spadnie w każdym miejscu, nad którym przelatuje, jest takie samo. Przeoczyliśmy to!
Nika rozsznurowała buty i wyprostowała nogi.
— Co się tak krzywisz? — zauważył Net.
— Bolą mnie nogi. Ja rosnę, a buty nie.
— To załóż inne.
— Mam tylko te. Nieważne, mów dalej.
Felix przez chwilę wpatrywał się w jej buty, po czym kontynuował:
— Teraz jedynym sposobem zmiany toru lotu rakiety jest wydanie odpowiedniego polecenia tkwiącemu na niej kolcobotowi. Żeby to zrobić, musimy poznać i złamać kod, jakim się one porozumiewają…
— Szykuje się wykład. — Net usiadł wygodniej.
— Żadna technologia nie bierze się znikąd. — Felix chodził po pokoju tam i z powrotem. — Jest następstwem poprzedniej, wynika z niej. Żeby powstała telewizja, najpierw musiało być radio, przed radiem telefon, a przed nim telegraf. Historię można by tak cofać aż do odkrycia ognia.
— Pomiń te etapy i powiedz, co wymyśliłeś — poradził Net.
— Ja wciąż wymyślam.
— Przestań przynajmniej tak łazić w kółko.
— Chodzenie i mówienie wspomaga mi myślenie, że się tak wyrażę poetycko. Coś mi chodzi po mózgu z tym następowaniem, narastaniem technologii…
— Programy komputerowe narastają, nie ewoluują — przytaknął Net. — Wychodzi nowa wersja systemu operacyjnego, a błędy ma te same. Plus nowe. Każda nowa wersja dowolnego programu jest cięższa. I co z tego?
— Ani kolcoboty, ani mikroboty nie wzięły się znikąd. Technologie, które je stworzyły, są kontynuacją technologii, które znamy.
— A jeżeli twórca kolcobotów ma tajne, podziemne laboratorium?
— Dziś tak się nie da. Otworzysz maskę Forda1 i masz tam te same elektroniczne klocki, co w BMW. Nawet najlepszych nie stać na to, żeby biec obok peletonu. Rolls-Royce robi debeściarskie samochody na świecie, ale od paru lat jest własnością BMW, który produkuje samochody popularne. Czemu nie jest odwrotnie? Czemu firma robiąca najlepsze samochody nie kupuje innych firm? — Felix spojrzał na nich znacząco. — Bo ten, kto produkuje czegoś więcej, ma więcej pieniędzy na badania nad doskonaleniem swoich technologii. I szybko wyprzedza resztę. To, co robi, jest coraz lepsze. A gdzie się robi wszystkiego dużo?
— W Chinach — podsunęła Nika.
— Czuję się jak w szkole — przyznał Net. — A jest niedziela…
— Cicho, myślę… — Felix przytknął palec wskazujący do nosa, a kciuk do brody i w ten sposób trzy razy przeszedł pokój. — Kluczem do powodzenia jest więc sprzedaż własnej produkcji i kupowanie cudzej. Handel. Również handel wiedzą. Sztab naukowców trzeba jakoś opłacić. Prawnicy, patenty, zakupy potrzebnych technologii u innych, tajemnica handlowa… Na dłuższą metę nie można utajnić badań nad zaawansowanymi technologiami. Są bardzo kosztowne i tak powiązane z pracą innych laboratoriów, że każdy chcący pracować tylko dla siebie musi splajtować. Nawet jeśli jest najbogatszym człowiekiem świata. Nie da się wygrać z globalną ekonomią. Każde rozwiązanie szybko staje się przestarzałe.
— Czyli że w kolcobotach jest na przykład… — Net zastanowił się — procesor Intela albo AMD z laptopa, który można kupić w pierwszym lepszym sklepie. — Felix skinął głową, a Net kontynuował — i jest tam software wzięty… skądś. Jak tworzyłem program sterujący Golemem Golemem, korzystałem z gotowych rozwiązań. Bez nich nie dałbym rady nawet zacząć.
— Więc metoda kodowania komunikatów kolcobotów też jest rozwinięciem… czegoś, co już istnieje — wtrąciła Nika.
— Właśnie! — Felix odetchnął. — Musimy znaleźć to coś, a wtedy rozkodowanie ich rozmów stanie się znacznie prostsze.
Dum!, rozległo się zza ściany. Przyjaciele aż podskoczyli.
— Jeszcze się nie rozładował? — zdziwił się Net.
— Włącza się i wyłącza przypadkowo. Tata przyniósł sterowanie i będzie go dziś łapał.
— Pora roku nie najlepsza na prace w ogródku. Chyba musi użyć młota pneumatycznego.
— Myślę, że chce się po prostu czymś zająć. — Felix wzruszył ramionami. — A my zajmijmy się naszą sprawą. Pomyślmy, na czym może być wzorowany kod transmisji kolcobotów.
— Może to jakiś przerobiony kod transmisji telewizji satelitarnej albo sterowania satelitami?
— Jeśli mogę się wtrącić — odezwał się Manfred z Netowego laptopa. — Pamiętacie program Amais, ten do analizy danych militarnych? Rozmawiałem z nim na ten temat. Twierdził, że zebrał dostępne dane z całej sieci i transmisja z naszej rakiety najbardziej przypomina mu sygnał programujący inteligentne kosiarki do trawy… z Chin.
— Więc to wojna z Chinami?! — wykrzyknął Net. — Zaatakowały nas Chiny? Kosiarką? Bez sensu… — Zastanowił się i poprawił sam — raczej zrobił to ktoś, kto im podebrał technologię transmisji.
— Po co kosiarka ma transmitować cokolwiek? — zastanowił się Felix.
— Do kompletu z kosiarką jest centralka — wyjaśnił Manfred. — Chodzi o to, żeby łatwo ją zaprogramować. Głupio by było na przykład, gdyby kosiarka wyruszyła do pracy podczas garden party lub w deszcz. Jak masz większy ogród, możesz kupić kilka kosiarek i połączyć je z jedną centralką. Zasięg nie może być mały, bo ogród też nie musi być mały. Nie musi, ale może, a wtedy sygnały będą się nakładać.
— Więc muszą być kodowane, żeby kosiarka sąsiada nie odebrała sygnału z obcej centralki i zamiast trawnika nie ostrzygła komuś pudla — dokończył Net. — Mają tak wybitną technologię?
— Nie mają wybitnej technologii, tylko najsłabiej jej pilnowali — odparł Felix.
— Poszperam po sieci. To chwilę zajmie.
— Ale kosiarki do trawy?… Po co brać kod od producenta kosiarek?
— Może żeby było go trudniej rozgryźć? — podsunęła Nika. — Wszyscy będą szukać raczej wśród programów wojskowych.
— Właśnie — zgodził się Net. — Coś bym przegryzł. Jeszcze nie jadłem śniadania.
Ponieważ Nika również nie jadła, wszyscy weszli na górę. Net zabrał ze sobą minikomputer z Manfredem, choć program i tak zajął się wyszukiwaniem w internecie informacji o producentach kosiarek.
Po kuchni kręciła się mama, zaspana, jeszcze w szlafroku. Tata kończył w pośpiechu kanapkę.
— Co na śniadanie? — zapytał Felix, gdy wymieniono już przywitania.
— Zaraz się pozbieram, to coś wymyślę — odparła mama, ale jej mina zdradzała, że najchętniej wróciłaby do łóżka.
— Rozumiem… Zrobię jajecznicę. Chcesz?
— Nie. Położę się. Obudźcie mnie za dwie godziny.
Wyszła z kuchni i wdrapała się na piętro. Tata wytarł serwetką usta i zajął się przeglądaniem zawartości swojej torby.
— Będziesz łapał kręta? — zapytał Felix.
Tata zaprzeczył.
— Jadę do Instytutu.
— Mój tata też dziś tam siedzi — wtrącił Net. — Pojechał z rana.
— Wydział Informatyki wciąż pracuje nad złamaniem kodu. Podejrzewają, że to pozwoli poznać dokładne miejsce upadku. W zasadzie tylko oni mają jeszcze coś do roboty.
— To na jakim wydziale ty teraz jesteś? — zapytał Felix.
— Od pierwszego stycznia głównie na Wydziale Aeronautyki. Na nasze działanie jest już za późno, ale i tak muszę jechać, mamy kontrolę z Ministerstwa Spraw Specjalnych.
— W niedzielę?
— To chyba jedyne ministerstwo, w którym nie używają zegarków ani kalendarzy.
Przed domem zatrzymał się srebrny mikrobus. Tata narzucił kurtkę i pocałował syna. Reszcie pomachał.
— Zostawiam wam samochód — dodał. — Na wszelki wypadek.
Wyszedł.
— Kontrola? — zapytał w przestrzeń Felix.
— Rób lepiej tę jajecznicę — ponaglił Net. — Z pełnym brzuchem lepiej się myśli.
Felix wyjął z lodówki jajka i zaczął rozgrzewać patelnię.
— Cała sztuka polega na tym, żeby nie rozwalić żółtek — wyjaśnił, precyzyjnie wtłukując jajka na patelnię. — Wtedy najpierw zetnie się białko i jajecznica będzie lepsza.
Wzięli talerze z gotową jajecznicą i przenieśli się do salonu, by obejrzeć serwis informacyjny. Zasiedli na kanapie, a Felix włączył telewizor.
Ilona Bogucka, ubrana w elegancki płaszcz, stała na chodniku przy ruchliwej ulicy. Obok niej starszy pan trzymał w ramionach małego psa rasy nieokreślonej i robił to, czego nie powinno się robić podczas wywiadów, czyli patrzył prosto w obiektyw.
— Pan Maciej wyszedł z psem na ostatni spacer — dramatycznym głosem powiedziała reporterka. — Zaraz wsiądzie w pociąg i pojedzie do kuzynki z Koluszek, by przeczekać kataklizm.
— Mówiłem pani, że jadę do niej na wakacje, dopiero w lipcu — zaprzeczył starszy pan.
Wyraz pyska psa potwierdzał, że on również nigdzie się nie wybiera. Ilona opuściła na chwilę mikrofon i syknęła:
— Umawialiśmy się…
Mężczyzna spojrzał na nią i pokręcił głową.
— Nie uciekłem z Warszawy, gdy każdego dnia spadały na nią dziesiątki takich bomb. Dlaczego miałbym uciekać teraz? Chodź, Lalur.
Postawił psa na chodniku i odszedł. Lalur z godnością podreptał za swym panem. Niezrażona tym niepowodzeniem reporterka z uśmiechem odwróciła się do kamery:
— Jak państwo widzą, część mieszkańców z przerażenia popadła w marazm. Tymczasem rakieta może spaść gdziekolwiek i trafić kogokolwiek. I to trafić na śmierć!
Na ulicy, tuż za nią, zatrzymała się śmieciarka. Z okna kabiny wychylił się mężczyzna w granatowym kombinezonie i ryknął:
— Przestań siać panikę, babo! Dzień jak co dzień!
Przyjaciele przestali jeść i wybuchnęli śmiechem. W reżyserce ktoś musiał się zorientować, co się dzieje, bo obraz przeskoczył do studia. Prezenter wyszarpnął palec z nosa i spojrzał przerażony w kamerę.
— Mów coś… — rozległ się przyciszony szept z OFF-u2
— Aaa… Yyy… Eee… — zaczął prezenter. — Ze środka ogarniętego paniką miasta mówiła dla państwa Ilona Bogucka. Oglądają państwo „Niusy czy Niuanse”, wydanie specjalne „Nadciąga totalny kataklizm”. Przypomnijmy jeszcze raz, że prezydent miasta zaapelował do mieszkańców, by nie ulegali panice.
Przebitka na chodnik w centrum. Kamerzysta starał się pokazywać ogarnięte paniką miasto, ale gdziekolwiek wycelował kamerę, trafiał na bynajmniej niespanikowanych ludzi: mamy z wózkami, pary na spacerach, bawiące się dzieci.
Felix podszedł do okna i wyjrzał. Większość sąsiadów, którzy wczoraj wieczorem pospiesznie pakowali samochody, wróciła do domów.
— Nie ma żadnej paniki — stwierdził. — Gdyby to było lato, podlewaliby kwiatki.
Powrót do studia. Obok prezentera pojawił się szczupły, przygarbiony mężczyzna po sześćdziesiątce. Prezenter przedstawił go:
— Profesor Dyndała jest wybitnym socjologiem. Witam pana. — Profesor skinął głową. — Niech nam pan powie, skąd w ludziach to przerażenie. Wydaje się, jakby miasto oszalało. Niewiele brakuje, by ludzie zaczęli się tratować, uciekając pieszo.
Profesor sprawiał wrażenie zaskoczonego. Spojrzał w bok, gdzie zapewne znajdował się monitor z podglądem z miasta, odchrząknął i odpowiedział:
— My, Polacy, nigdy nie byliśmy tchórzami. Byliśmy za to lekkomyślni. Warszawa jest tak duża, że wystarczy chwila zastanowienia, by dojść do wniosku, że uciekać nie warto.
Przebitka na korek na trasie wylotowej do Gdańska.
— Tam nie ma śniegu. — Nika wskazała ekran. — To pewnie zdjęcia z pierwszego dnia wakacji, kiedy wszyscy jadą na urlopy.
— Czyli uważa pan, że niewielka część mieszkańców zignorowała to niewyobrażalne zagrożenie?
— Większość zignorowała. Musiałoby wydarzyć się coś, co wywołałoby panikę. Widzę tu wielką rolę mediów, które powinny się powstrzymać przed –
— A paniki wywoływać przecież nie chcemy — przerwał mu prezenter. — Obejrzyjmy teraz symulację komputerową uderzenia. Osoby o słabych nerwach proszone są o zamknięcie oczu na dziesięć sekund.
Animacja całkiem realistycznie przedstawiała scenę jak z filmu Armageddon. Płonąca kula wielkości sali gimnastycznej spadała wprost na miasto. W chwili wybuchu przyjaciele cofnęli się od ekranu.
— To wygląda jak wybuch nuklearny — mruknęła Nika.
— To wygląda jak chęć zwiększenia oglądalności — poprawił ją Felix. — Zaraz pewnie będą reklamy.
Rzeczywiście. Animacja płynnie przeszła w reklamę plastrów opatrunkowych, a po niej przeleciały trzy spoty środków przeciwbólowych. Tymczasem przyjaciele skończyli jajecznicę.
— Chcecie to oglądać? — zapytał Net. — Wszystkiego możemy się dowiedzieć z internetu.
— Zaczekaj chwilę — odparł Felix. — Reklamy już się kończą.
— Blok reklamowy za nami — powiedział z szerokim uśmiechem prezenter. — Romuald Świeży, witam ponownie. Za chwilę dowiemy się, jakie miejsca są najniebezpieczniejsze w chwili nieuchronnego uderzenia. Przedtem jednak informacja handlowa.
Na ekranie pojawiła się kolejna reklama, tym razem gaśnicy. Aktorowi udało się nią ugasić wielki pożar domu tak szybko i sprawnie, że ocalały firanki, a na ścianach nie pojawiły się nawet osmalenia. Lektor przeczytał:
— Program „Nadciąga totalny kataklizm” sponsoruje producent gaśnic Krystyna Plus.
— To już przesada — skrzywił się Net.
— Chyba cały program jest po to, żeby ludzie ze strachu kupowali te plastry i gaśnice — przyznała Nika.
— Wyłączmy to…
— Za chwilę wysłuchamy apelu ministra spraw specjalnych — powiedział prezenter, więc przyjaciele skoncentrowali się. — Przedtem jednak sprawdźmy, co się dzieje w ogarniętym paniką mieście. Ilono, słyszysz nas?
— Tak, Romualdzie. Głośno i wyraźnie. — Tym razem reporterka stała na tle krzaków, gdzie nikt nie mógł wejść w kadr i powiedzieć, co myśli. — Przechadzając się po ogarniętym paniką mieście, przypadkowo natknęłam się na spacerującego również profesora Nakoniecznego, eksperta w dziedzinie konstrukcjologii budowli.
— Konstrukcji budowlanych — poprawił ją ktoś spoza kadru.
Kamera przesunęła się w lewo, ukazując stojącego obok tęgiego mężczyznę. Coś w jego wyglądzie sprawiało, że naprawdę wyglądał na eksperta w dziedzinie konstrukcji budowlanych.
— Jakoś tak — zgodziła się reporterka. — Według pana prognoz, jak bardzo przerażające będą zniszczenia?
— Rakieta może zburzyć stary dom, jest jednak wątpliwe, by doprowadziła do zawalenia się nowoczesnych konstrukcji z żelbetu. Zniszczone zostanie najwyżej kilka kondygnacji.
— Jakie miejsce jest pana zdaniem najbezpieczniejsze, by przeczekać nieuchronną katastrofę? Schron przeciwlotniczy?
— Własne mieszkanie — odparł z rozbrajającą szczerością ekspert. — Nie ma bezpieczniejszych ani mniej bezpiecznych miejsc. Piwnice domów nie są ani trochę lepsze od strychów czy przejść podziemnych. Upadek rakiety to całkowita niewiadoma. Może się skończyć na fajerwerkach i zniszczeniu trawnika.
— Ile osób może zginąć?
— Liczymy na to, że nie zginie nikt.
— Ale jakby pan miał prognozować — naciskała reporterka.
— Co mam pani powiedzieć? — rozłożył ręce. — Trzy osoby? Trzydzieści?
— Dziękuję bardzo. — Ilona odwróciła się do kamery. — Jak państwo słyszeli, według ekspertów zginie od trzech do trzydziestu osób.
Ekspert chciał zaprotestować, ale na ekranie znów pojawił się widok ze studia.
— Profesor Dyndała jest innego zdania.
Ekspert spojrzał na niego z takim wyrazem twarzy, jakby chciał powiedzieć „Doprawdy?”. Odchrząknął i wydukał:
— No, może trzysta…
Prezenter dyskretnie uniósł długopis i poruszył nim, jakby wskazywał sufit.
— Aha… — Ekspert zrozumiał. — Raczej trzy tysiące.
— A gdzie najlepiej przeczekać nieuchronny kataklizm?
Tym razem gość nie wiedział, jaka odpowiedź będzie właściwa.
— Najlepiej przeczekać nieuchronny kataklizm przed telewizorem, oglądając „Niusy czy Niuanse”! — oznajmił radośnie prezenter. — A teraz łączymy się z Ministerstwem Spraw Specjalnych, skąd wygłosi przemówienie minister Jakub Rozner.
Na ekranie pojawił się minister spraw specjalnych. Przyjaciele zapatrzyli się w telewizor. Po chwili zrozumieli, że to powtórka materiału z wczoraj, który już widzieli.
— Postarajmy się jednak optymistycznie patrzeć w przyszłość — wyszczerzył się znów prezenter. — A w studiu kolejny gość – redaktor naczelny miesięcznika „Necropolitan”.
— Witam państwa. — Ubrany w idealnie czarny garnitur mężczyzna skinął głową. W klapę marynarki miał wpięty znaczek – malutką srebrną łopatkę. — My patrzymy optymistycznie w przyszłość. Spodziewamy się piętnastoprocentowego wzrostu sprzedaży.
— Ściemniają — westchnął Net.
— Nie wiedzą nic nowego — podsumował Felix i wyłączył telewizor.
Wrócili do kuchni.
— Drę się do was na cały regulator — przywitał ich od progu Manfred ze stojącego na stole laptopa. — Już miałem dzwonić.
— Masz coś? — Net nachylił się nad ekranem.
— Znalazłem oryginalny software sterujący kosiarkami. Jest bardzo skomplikowany. Zapewne to modyfikacja programu, który pierwotnie służył do obsługi bardziej złożonej maszyny. Może bezzałogowej koparki. Znalazłem też oznaczenie producenta. I uważajcie, to jakaś polska firma. Zaraz sprawdzę. — Po chwili Manfred odezwał się już innym tonem — mówi wam coś nazwa IBN?
— Instytut Badań Nadzwyczajnych?! — wykrzyknęli jednocześnie przyjaciele.
— Wygląda na to, że chiński producent inteligentnych kosiarek do trawy kupił ten kod do transmisji danych razem z programem od Instytutu. Więc Instytut musi mieć algorytm, czyli zasadę, według której jest kodowana treść transmisji. Jeżeli go poznamy, reszta będzie znacznie łatwiejsza. Znając algorytm, rozkodujemy sygnał w godzinę, zamiast w rok.
— Najciemniej pod latarnią — przyznał Net.
— Może już wiedzą i dlatego ta kontrola — zastanowił się Felix. — Może w Ministerstwie myślą, że dane wyciekły z Instytutu.
— Obecnie w powszechnym użyciu jest kilkanaście rodzajów kodów, ale nawet najprostsze z nich są znacznie lepsze od tych stosowanych w niemieckiej Enigmie. Nad złamaniem szyfru Enigmy przez kilkanaście lat głowili się najlepsi kryptolodzy. Udało się to Polakom3.
— Dziś ten szyfr pewnie zostałby złamany w kilka sekund — westchnął Net. — Nasz problem jest znacznie poważniejszy.
— No, ale mamy przecież ten software kosiarki — przypomniała Nika.
— Transmisję koduje się za pomocą klucza i trzeba ten klucz mieć, żeby ją rozkodować. Klucz to ciąg znaków… Nieważne. Nie mamy tego klucza, a kodowanie transmisji danych do kosiarek jest zaledwie podobne do kodowania kolcobotów. Zapewne więc w kolcobotach jest nowsza wersja software’u z kosiarek.
— To już coś — ocenił Net.
— To nie wystarczy. Jest mało prawdopodobne, byśmy znaleźli właściwy klucz, ale jeśli znajdziemy właściwą wersję algorytmu, to już będziemy do przodu.
— To jak z otwieraniem skomplikowanego zamka w drzwiach bez klucza. Łatwiej to zrobić, gdy ma się identyczny zamek i można go rozkręcić i zbadać, jak jest zrobiony.
— No właśnie. Algorytm to instrukcja tworzenia kodu. I tworzenia klucza. To jakbyśmy dostali w łapki dokładnie rozrysowany zamek.
— Problem jednak polega na tym, że ten algorytm siedzi sobie gdzieś w najlepiej zabezpieczonym serwerze, na najniższym poziomie Instytutu. — Felix potarł brodę. — A dostać się tam można… Hm… Nie można. Chyba że twój tata ma przyznany dostęp.
— Za krótko pracuje. — Net pokręcił głową. — Nie ma uprawnień. Wspominał niedawno, że jest szefem zespołu, ale ma niższe prawa dostępu do danych niż jego zastępca.
— Możemy mu powiedzieć, o co chodzi — wtrąciła Nika. — Znajdzie kogoś, kto będzie miał uprawnienia.
— Wątpliwe, czy uwierzy. — Net skrzywił się na samą myśl o tłumaczeniu wydarzeń ostatnich trzech tygodni. — I wątpliwe, czy jemu uwierzą.
— Pierwsze pytanie, jakie padnie, będzie brzmiało „Skąd wiesz?” — powiedział Felix. — A na to pytanie nie będzie dobrej odpowiedzi.
— To ważna sprawa — nalegała Nika. — Zostało dziesięć godzin. Chyba warto narazić się na trudne pytania.
Net westchnął, wyciągnął telefon i wybrał numer.
— Nie ma zasięgu — oznajmił z ulgą. — Albo jest pod ziemią, albo włączyli znów te zagłuszacze telefonów.
— Zadzwoń do Instytutu — poradził Felix. — Przełączą cię na wewnętrzny.
Net wybrał nowy numer.
— Instytut Badań Nadzwyczajnych, inteligentna sekretarka numer dwadzieścia osiem. W czym mogę pomóc?
— Dzień dobry. Net Bielecki, poproszę z Wydziałem Informatyki.
— Proszę wprowadzić kod autoryzacji.
— Yyy…
— Kod niepoprawny.
Zniesmaczony Net rozłączył się.
— Normalnie nie było problemów z dodzwonieniem się — zauważył Felix. — Mają tam dziś niezły sajgon. Może to i lepiej… Nasi starzy mogliby zostać wzięci za szpiegów. Jeżeli katastrofa będzie poważna, to rozpocznie się poszukiwanie winnych. W połączeniu z naszymi poprzednimi dokonaniami, mam na myśli regulację pieca Gilberta, wszyscy dziennikarze i prokuratorzy rzuciliby się na nas. Na naszych starych, ściślej mówiąc. A skoro twój tata i tak nie ma dostępu do najtajniejszych danych, to niewiele by zmieniło.
— Możemy iść na policję — zaproponowała Nika. — Opowiemy o tych kodach, o tym wszystkim, powinni nam uwierzyć.
— Panie oficerze — przedrzeźnił ją Net. — Widziałam UFO w kształcie tapczanu.
— Masz lepszy pomysł?
Net uśmiechnął się złowróżbnie. Felix poznał ten uśmiech i zapytał:
— Chcesz się włamać do jednej z najlepiej strzeżonych sieci komputerowych w Europie?
— Taki pomysł przed chwilą wpadł mi do głowy — przyznał beztroskim tonem Net. — Jeżeli może to ocalić jeden z warszawskich trawników. A czemu pytasz?
— Nie, nic. Spoko. Zaraz się obudzę i zadzwonię do ciebie, żeby zapytać, czy masz jakiś pomysł.
— Używając twojego sposobu wyrażania się, mam zarys pomysłu. Problemem jest to, że żeby nie wiadomo jak dobry był hacker, zdalnie nie wepnie wyciągniętej wtyczki. To zabezpieczenie klasy zero. Trzeba tam fizycznie wejść, żeby cokolwiek zrobić.
— Skąd wiesz?
— Przypuszczam. — Net uśmiechnął się szeroko. — Znów używając twojego –
— Ale jak niby chcesz to zrobić? Zacznij od próby kupienia kapusty w zieleniaku bez kolejki. Potem porozmawiamy o wejściu na najniższy poziom Instytutu.
— Zaraz tam najniższy. — Net wzruszył ramionami. — Na najniższym mają pewnie piwniczkę z winami.
— Poważnie pytam.
— Dla bezpieczeństwa albo serwer z najtajniejszymi danymi jest odpięty od sieci, albo dane znajdują się na wyjmowanych nośnikach, które wkłada się do czytnika tylko wtedy, kiedy są potrzebne. Widziałeś pierwszy Mission: Impossible z Tomem Cruise’em?
— Nieśmiertelna wielka kratka wentylacyjna w suficie — przytaknął Felix. — Nie liczyłbym na to. W tym samym filmie helikopter wleciał do Eurotunelu, który ma cztery, może pięć metrów średnicy. To określa poziom realizmu.
— Czepiasz się szczegółów. Chodzi o ideę.
— No, dawaj dalej.
— Dalej to jest nieokreślona mglistość pozaideowa. Trzeba wymyślić, jak to zrobić.
— Poziom minus siedem — odezwał się nagle Manfred. — Serwery z supertajnymi danymi znajdują się w budynku B na poziomie minus siedem.
— My mieliśmy dostęp do poziomu minus trzy — przypomniał sobie Felix. — I to w budynku A. Potrzebujemy kogoś, kto jest teraz w Instytucie i ma nieograniczony dostęp. Hm. Chyba nawet sam dyrektor nie ma takich uprawnień. Może szef Wydziału Informatycznego?
— Hubert Moller z Archiwum — zastanowiła się Nika. — Tylko jego znamy, ale on raczej nie ma uprawnień do niczego poza kustoszowaniem.
— Roznakin! — wykrzyknął Net. — RObot ZNAKujący i INformujący. Pamiętacie? Ten żółty ze schizofreniczną drukarką. Wszędzie się kręcił. Może on ma dostęp na poziom minus siedem?
— Chcesz poprosić o pomoc robota z rozdwojeniem osobowości? — zapytał Felix. — Będzie z tego więcej kłopotu niż pożytku. On drukuje, co myśli, pamiętasz? Głupio będzie wyglądało, jeśli potem wszędzie będą ponalepiane taśmy z zapisem naszych działań.
— Znamy tylko jego i Konpopoza. Konpopoz to kawał nieżyczliwego chama. Nie chciał nam pomagać, nawet jak byliśmy tuż obok. Odpada.
— I tak nie mam pojęcia, jak można by się z nimi porozumieć.
— To akurat da się załatwić — wtrącił się Manfred. — Wewnątrz Instytutu elektrogitymacje działają jak komunikatory. Każda ma numer i można się za ich pomocą porozumiewać. Wszystkie roboty z programem AI na pokładzie też mają takie numery. Wystarczy najniższe uprawnienie dostępu, by dostać listę tych numerów.
— Ale my nie mamy nawet najniższych uprawnień — zauważył Net.
— Być może mamy… — Felix wstał. — Chodźcie.
Zeszli do piwnicy i przywitali się ze stojącym na swoim miejscu w rogu Golemem Golemem. Felix otworzył szufladę i wygrzebał z niej identyfikator z chipem, logo IBN i podpisem „Felix Polon” pod zdjęciem.
— Dostaliśmy to podczas ostatniej wizyty w Instytucie — powiedział. — Tu jest numer. Może jeszcze aktualny.
— Ale wtedy będą wiedzieli, że to ty — zauważyła Nika.
— W razie czego powiem, że chciałem sprawdzić numer taty.
Net otworzył stronę Instytutu i kliknął „Kontakt”. Wyświetliło się kilka telefonów i adresów mailowych. Spojrzał na identyfikator Felixa. Pod nazwiskiem był wydrukowany dziewięciocyfrowy numer. Na stronie brakowało jednak miejsca, gdzie można by go wpisać.
— To by było za proste. — Net przyjrzał się identyfikatorowi. — Mam w domu czytnik kart chipowych… Nie, to zbyt ryzykowne.
Net, nie pytając o pozwolenie, usiadł na Felixowym superfotelu, rozprostował palce jak pianista przed koncertem i zaczął klawiszować po laptopie. Przyzwyczajeni do tego Felix i Nika nie starali się czegokolwiek zrozumieć. Chwilę później Net opadł na oparcie i dumnie wskazał ekran.
— Lista jest, ale nie ma jak się połączyć z tymi numerami.
— Jak to zrobiłeś? — zdziwiła się Nika. — Włamałeś się na stronę Instytutu?
— Zaraz włamałeś… Inteligentnie ją przeszukałem. Ten dokument nie był zakodowany, tylko niezlinkowany. To zaledwie część numerów, tych jawnych. Proszę. — Wskazał jedną z pozycji. — Jest Roznakin. Teraz potrzebujemy kogoś mądrego, kto będzie umiał ten numer użyć. Czyli mamy numer telefonu, ale nie mamy aparatu, żeby z niego zadzwonić.
— Mam takiego kumpla — odezwał się Felix. — Zna się trochę na komputerach. Napisał nawet program sztucznej inteligencji.
— Dzięki za mentalnego gumisia. — Net zamyślił się. — Mam pewien pomysł. Jest tak banalnie prosty, że aż się boję. Tak szczerze mówiąc, to Net.com jest wzorowany na innych komunikatorach, nie wymyśliłem go od podstaw. Ma tylko lepsze zabezpieczenia, to już mój wkład. System łączności wewnątrz Instytutu zapewne też wykorzystuje gotowe rozwiązania. A pomysł wygląda mniej więcej tak, żeby się z nim połączyć za pomocą Net.comu. Przynajmniej teoretycznie nie widzę przeszkód.
Znów zaczął klawiszować.
— Manfred, przydasz się.
— Czekam zwarty i gotowy.
— Znajdź adres odpowiedniego serwera Instytutu.
— Sądzisz, że z zewnątrz można się tam dostać? — zapytał Felix. — Tak po prostu?
— Elektrogitymacja mojego starego działa w domu.
— Nie zastanawiałem się nad zasadą jej działania — przyznał Felix. — Zapewne łączy się z siecią bezprzewodową albo GSM.
— Masz adres — powiedział Manfred. Na ekranie pojawiła się linijka tekstu. — Protokół transmisji prawie ten sam co w Net.com.
— Łatwizna, rzekłbym. — Net wklepał adres i zalogował się numerem z identyfikatora. Udało się za pierwszym razem. Wpisał więc numer Roznakina.
Po chwili na ekranie pojawił się tekst:
„Roznakin. Czym mogę służyć?”.
— Naprawdę bułka z dżemem. — Net pokręcił z niedowierzaniem głową i napisał:
„Roznakin, witaj. Tu Felix, Net i Nika. Pamiętasz nas?”.
Na ekranie migała tylko kreska kursora. Gdy przyjaciele stracili już nadzieję na odpowiedź, robot dał jednak znak życia:
„Tak, pamiętam. Oprowadzałem Was po Instytucie… Wybaczcie, siadła mi baza danych z datami, więc nie wiem, kiedy to było”.
„Mniej więcej dwa miesiące temu” – odpisał Net. – „Zwiedzaliśmy Wydział Maszyn Kroczących i Archiwum. Co u Ciebie?”.
„Mało mam ostatnio pracy. Nie wzywają mnie już do oznaczania”.
— Nie wspominaj o drukarce — poprosiła Nika.
„A jak tam Twoja drukarka?” – napisał Net.
— Musiałeś…
„Dawno niczego nie wydrukowała. Mam tak mało pracy…”.
„Nie ma nic do oznaczania?”.
„Nie wzywają mnie już”.
— Ma doła — stwierdził Net. — Pomyślcie, jak go podejść.
— Nie możemy po prostu go poprosić? — zapytała Nika.
— On wie, czego nie wolno mu robić. Ale program AI programuje się sam na podstawie bodźców z otoczenia. A to znaczy, że można go przeprogramować rozmową. Jeśli tylko się umie… OK, spróbujmy.
„Słyszałeś o rakiecie, która ma spaść na Warszawę?”.
„Nie mam tu dostępu do świata zewnętrznego. Czasem tylko ściągnę sobie aktualizację systemu”.
„Dziś wieczorem na Warszawę spadnie rakieta. Mogą zginąć ludzie. I parę automatów”.
„Przykro mi z tego powodu”.
„Próbujemy temu zapobiec. Potrzebujemy twojej pomocy”.
— Co mu napisać? — zastanowił się Net.
— Napisz mu prawdę — odparła Nika.
— Napisz po prostu — dodał Felix — że na poziomie minus siedem jest coś, co może zapobiec katastrofie.
Net spojrzał na pochylającego się nad nim Felixa, potem na Nikę i powiedział:
— W tym świetle wyglądacie jak zombie.
— Pisz, bo sobie pomyśli, że coś knujemy — ponaglił go Felix.
— Bo knujemy… — mruknął Net. W kilku zdaniach opisał bez ściemniania, o co chodzi.
Roznakin milczał chwilę, po czym odpisał:
„Zgoda. Sprawa wygląda poważnie. Postaram się pomóc. Mam tylko jeden warunek. Potem będę mógł oznaczyć tamto miejsce jako zahackowane”.
„OK, jeśli nie wspomnisz o nas”.
„Drukarka dawno nie dawała znaku życia. Mam tylko mały problem z układem napędowym. Coś się zacięło”.
Felix zamknął oczy i pokręcił głową.
— Za gładko szło — mruknął.
„Czy możesz coś z tym zrobić?” – napisał Net.
„Próbuję. Tu jest bardzo ciemno. Nie działają mi też reflektory”.
„Może masz wyładowane akumulatory? Sprawdź to”.
„Nie mogę ich sprawdzić. Nie działają czujniki akumulatorów. Nie działają czujniki układu napędowego. Nie działa drukarka”.
Nika położyła dłoń na ramieniu Neta.
— On jest na złomie — szepnęła. — Nie wie o tym. Obudziliśmy go.
— Nie wyłączyli go?! — oburzył się Net. — Bezduszność ludzka nie zna granic!
Zastanowił się chwilę i napisał:
„Spróbujemy kiedy indziej. Teraz się wyłącz, do następnego wezwania”.
„Przyjąłem. Żegnam białkowców do następnego spotkania”.
Net przerwał połączenie i pokręcił głową.
— Smutne…
— Ale to nie zmienia faktu, że mamy problem — przypomniał Felix. — Został nam Konpopoz.
— Przecież to jest skazane na niepowodzenie.
Dum!, rozległo się zza ściany. Przyjaciele aż podskoczyli.
— Nie ma nad czym myśleć. — Net wpisał numer Konpopoza. — To się i tak nie uda, ale trzeba spróbować.
Na ekranie pojawił się napis:
„Nie znam Twojego identyfikatora”.
„Tu Felix, Net i Nika” – odpisał Net. – „Pamiętasz nas?”.
„Niestety tak. Mieliśmy nieprzyjemność poznać się we wrześniu zeszłego roku. Nie macie uprawnień do używania tego łącza”.
„To jedyny sposób, żeby się z Tobą skontaktować. Jesteś jedyną osobą, która może pomóc”.
„Z wielką radością pragnę oświadczyć, iż nie wolno mi kontynuować tej rozmowy”.
— Rozłączył się, cham — stwierdził Net. — Cóż. Przynajmniej próbowaliśmy.
— Spróbujmy jeszcze raz — powiedział Felix. — Musimy tylko wymyślić pierwsze zdanie, które powstrzyma go przed rozłączeniem się.
— Może lepiej ja spróbuję — zaproponował Manfred.
— Może lepiej pogadać z twoim tatą — odezwała się Nika. — W końcu tam siedzi paru mądrych facetów, którzy rozwiązują ten sam problem, co my. Nawet nie musisz mu opowiadać całej historii. Powiedz tylko, co wymyśliliśmy. Oni zrobią resztę.
Net zmarszczył brwi.
— Pomyślcie nad tym — dodała dziewczyna. — Idę zrobić herbatę.
— Sam już nie wiem — mruknął cicho Felix, gdy wyszła z piwnicy.
— Nie da się powiedzieć tylko o kodowaniu transmisji — dodał Net. — Będziemy musieli zdradzić im wszystko: o bazie kolcobotów i o mikrobotach sterowanych z orbity.
— A wtedy anonimowy mail, który wysłaliśmy do Ministerstwa Spraw Specjalnych, przestanie być anonimowy, nasi starzy staną się głównymi podejrzanymi, a Nika straci dom — dokończył Felix. — Nie możemy tego zrobić. Koniec tematu.
Net pokiwał głową i ponownie wpisał numer Konpopoza.
„Pan Polon i pan Bielecki znowu mi się narzucają w podejrzanych okolicznościach?”.
— Ja spróbuję. — Felix pochylił się nad klawiaturą i wpisał:
„Pierwsze prawo robotyki zabrania ci się rozłączyć”.
„Nieszanowni białkowcy raczą mnie szantażować? Znam pierwsze prawo robotyki – robot nie może skrzywdzić człowieka ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy. Tylko tyle. Nie ma tam słowa o konieczności prowadzenia przykrej konwersacji”.
Felix gestem zgonił Neta z fotela, usiadł wygodnie i wpisał:
„Dziś wieczorem na Warszawę spadnie rakieta. Mogą zginąć ludzie”.
„Ogromnie mi przykro, ale obrona przeciwrakietowa nie wchodzi w zakres moich kompetencji”.
„Wiemy, jak powstrzymać rakietę. Tylko Ty możesz nam w tym pomóc”.
„Mopem i wiadrem? Doprawdy wykazali się Państwo wybitnie niskolotnym poczuciem humoru”.
„W budynku B, na poziomie minus siedem, znajduje się dysk z tajnymi danymi. One pozwolą nam zmienić trajektorię rakiety”.
„Rozważmy przez chwilę, że mógłbym rozważyć rozważenie ograniczonej współpracy. Skąd mogę wiedzieć, że Państwo nie są pozbawionymi sumienia przestępcami i nie planują czegoś wprost odwrotnego?”.
„Ponieważ teraz rakieta celuje w Warszawę. Każda inna trajektoria będzie lepsza”.
Gdy chwilę później Nika wróciła z tacką, na której stały trzy parujące kubki, chłopcy przywitali ją szerokimi, triumfalnymi uśmiechami.
Konpopoz był sporym, niebieskim robotem na gumowych gąsienicach. Wyglądał trochę jak karykaturalny model śmieciarki lub żukopodobnego owada. Był wysoki na półtora metra, długi też na półtora, a szeroki zaledwie na pół. Większą jego część stanowił obły zbiornik, zakończony z tyłu dziwną konstrukcją drążków, szczotek i elastycznych rur. Z przodu, nieco poniżej garbu zbiornika, z obudowy wystawała kopułka z dwoma obiektywami i antenką. Po obydwu jej stronach przylegały do kadłuba złożone stalowe ramiona, zakończone trójpalczastymi dłońmi.
Robot jechał pustym korytarzem w głębokich podziemiach Instytutu Badań Nadzwyczajnych. Opuszczona myjka usuwała z podłogi niewidzialny brud. Jeśli ktoś znający Konpopoza przyjrzałby się mu dokładniej, zauważyłby, że robot zachowuje się podejrzanie – przemyka przy ścianie, rozgląda się nerwowo i przyspiesza, mijając kolejne drzwi. Nieświadomie zmieniał co chwilę końcówkę czyszczącą.
Gdy zza rogu wyszedł zaczytany w papierach naukowiec, robot wykonał ostry zwrot i schował się we wnęce. Ściślej mówiąc, schowała się tylko niewielka jego część, a reszta wystawała na korytarz. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale Konpopoz nie był robotem szpiegowskim. Zaprogramowano go do sprzątania i tylko w tym był dobry. Naukowiec obszedł wielki zad robota, nawet na niego nie zerknąwszy. Głowa, czyli wieżyczka z obiektywami, wychyliła się i odprowadziła mężczyznę wzrokiem. Naukowcy pracujący w Instytucie tak się przyzwyczaili do krążącego po korytarzach robota, że przestali go zauważać. Gdyby Konpopoz miał choć odrobinę empatii4, z pewnością zdawałby sobie z tego sprawę.
Naukowiec odszedł, a robot, ze sztuczną duszą na ramieniu, podjechał do windy. Drżącą, z zupełnie niewyjaśnionych hydraulicznie powodów, dłonią wcisnął guzik. Z wrażenia zapomniał wezwać windę zdalnie. Gdy drzwi rozsunęły się, ruszył do przodu, ale zaraz raptownie zatrzymał się. Jadący windą dwaj mężczyźni zwrócili na niego uwagę, dopiero gdy usłyszeli pisk zatrzymanych w miejscu gąsienic.
— Co z tobą? — zapytał jeden z nich. — Zmieścimy się.
Robot patrzył na nich obiektywami bez wyrazu. Cyfrowe przerażenie nie jest rozpoznawalne dla ludzi. Wreszcie drgnął i wjechał do windy. Niemal oparł się o ścianę. Zamarł w tej pozycji, gapiąc się w szlifowaną stal.
— Które piętro?
— Minus siedem.
— Przyczajony odkurzacz, ukryty mop — szepnął Net.
— Nic z tego nie będzie. — Felix pokręcił głową. Patrzyli na ekran laptopa, gdzie w oknie przekazywany był na żywo niewyraźny obraz z kamer robota – teraz ściana windy.
— Dlaczego? Nieźle mu idzie.
— Te dyski, czy na czym to tam trzymają, nie leżą na półce jak klasery ze znaczkami. Kiedy ten chamski odkurzacz weźmie pierwszy z brzegu dysk, włączy się jakiś alarm.
— Nie mamy innego pomysłu, a czasu jest coraz mniej.
— A co macie zamiar zrobić potem? — zapytała Nika. — Dostaniemy instrukcję do kodowania transmisji kolcobotów, tak? Napiszecie polecenie o zmianie ustawienia rakiety? Jak chcecie to wysłać do kolcobota na orbicie?
— Coś wymyślimy — odparł Felix.
Siedzieli na krzesłach, tylko Felix okupował fotel. Mimo wczesnej pory było ciemno. Chmury szczelnie zasnuwały niebo nad Warszawą, a przez małe okna wpadało niewiele światła.
Dziewczyna pociągnęła łyk gorącej herbaty i zapytała:
— Nawet nie rozpatrujecie załatwienia tego normalnie?
— Nie — odparł bez odwracania się Net — bo wtedy nadciągnie kupa problemów.
Drzwi windy otworzyły się i robot wjechał tyłem w szary, betonowy korytarz. Rozejrzał się, obrócił w prawo, w lewo i dopiero wtedy wpadł na pomysł posłużenia się planem całego budynku, którego to planu używał przecież na co dzień. Trzecie drzwi po prawej, te najgrubsze, stalowe, z zamkiem kodowym. Na korytarzu nie było nikogo, ale Konpopoz i tak przekradał się przy ścianie. W miarę zbliżania się do drzwi jechał coraz wolniej. Ostatnie metry pokonał w tempie kulawego ślimaka. Dyskretnie zerkał na kamerę pod sufitem, choć jej obecność niewiele zmieniała, bo każdy robot i człowiek na terenie Instytutu był wyposażony w lokalizator.
Ze względów bezpieczeństwa kodu do tego zamka nie można było wprowadzić zdalnie. Konpopoz pobrał z bazy danych aktualny kod i wstukał go mechanicznym palcem. Drzwi syknęły sprężonym powietrzem i rozsunęły się. Robot wtoczył się kawałek i zamarł, widząc wycelowaną w siebie kolejną kamerę. Dopiero ostrzegawcze piknięcie zamykających się drzwi zmusiło go do ruszenia się z miejsca. Stalowe wrota zatrzasnęły się.
Siedzący za biurkiem z komputerem wąsaty strażnik pomachał życzliwie do robota, na co ten odpowiedział szybkim opuszczeniem głowy. Pomieszczenie było niemal puste. Oprócz biurka znajdowały się tu trzy stalowe komody, otwarty regał z segregatorami i tablica z wypisanymi maczkiem instrukcjami. Na lewo od biurka były kolejne drzwi, tym razem z pancernego szkła. Niestety, również wyposażone w zamek kodowy. Za nimi, pogrążone w półmroku, w równych rzędach stały szafy serwerów.
Konpopoz nie wiedział, co właściwie zrobić. Zdołał już kilkanaście razy wyrazić wewnętrzny żal za podjęcie się tej misji. Coś jednak zrobić musiał. Strażnik czytał książkę, ale za chwilę, może dwie zorientuje się, że robot tkwi przed nim nieruchomo. Konpopoz zebrał się w sobie, włączył odkurzacz, ustawił siłę ssania na maksimum i zaczął suwać ssawką pod nogami strażnika. Mężczyzna uniósł stopy, potem przesunął się z całym krzesłem. Gdy robot wciąż kręcił się dookoła, strażnik sapnął, odłożył książkę i wstał.
— Rozprostuję kości — oznajmił.
Wpisał kod i wyszedł przez stalowe drzwi. Gdy te zasunęły się z powrotem, Konpopoz wyłączył odkurzacz i zamarł w całkowitej ciszy. W kwarcowych obwodach ukrytych pod stalową kopułką trwała wewnętrzna walka między nadrzędnymi zasadami praw robotyki a regulującym jego codzienną pracę regulaminem konserwatora powierzchni poziomych.
— Co on wyprawia? — Net wskazał ekran. Przysunął do siebie laptop i wpisał: „Nie stój tak! On zaraz wróci”.
Odpowiedź przyszła natychmiast: „Łatwo mówić komuś, kto grzeje białkowy zadek w ciepłym fotelu daleko stąd. Nie mam pojęcia, czemu się tak narażam. Dostałem już wezwanie do serwisu. Chyba się połapali”.
„Chcą cię naprawić, bo snujesz się przy ścianach jak trójnoga żyrafa. Zachowuj się normalnie”.
„Państwa definicja normalności jest mi wielce obca. Poza tym tu jest drugi zamek kodowy”.
„Przestań tyle gadać. Sprawdź w szufladzie”.
— W szufladzie? — zdziwiła się Nika. — Chyba nie sądzisz, że kod dostępu do takiego miejsca jest w szufladzie?
— Systemy bezpieczeństwa są coraz bardziej przewrażliwione — wyjaśnił Net. — Wymagają szesnastoznakowych haseł ze znakami specjalnymi i każą je zmieniać co tydzień. W efekcie żaden człowiek nie potrafi ich zapamiętać i trzeba je zapisywać na kartce. To przypomina wkładanie klucza pod wycieraczkę.
Konpopoz nieszczęśliwie jęknął pompą hydrauliczną, ze złości zgrzytnął przekładnią i wreszcie ruszył się z miejsca. Objechał biurko i otworzył pierwszą od góry szufladę. Na samym wierzchu leżała kartka, na której zapisano odręcznie dwa słupki danych. W pierwszym słupku były sześciocyfrowe ciągi liczb, w drugim coś dłuższego, wyglądającego na zupełnie przypadkowe znaki. Konpopoz na wszelki wypadek zapamiętał całą treść kartki, choć zapewne tylko ostatnie pozycje zawierały aktualne kody: krótszy – do szklanych drzwi, dłuższy – do sieci wewnętrznej. Wycofał się zza biurka, podjechał do drzwi i wprowadził sześciocyfrowy kod. Wejście stanęło otworem, a robot z emocji aż sapnął ssawką odkurzacza. Nigdy nie przekroczył tego progu. Ta część była sprzątana elektrostatycznie, a jak to nie pomogło, w ostateczności sprzątał sam strażnik.
Gdy zapaliło się światło, pomieszczenie wydało się mniejsze niż przed chwilą. Stały tu trzy serwery wielkości lodówek, a jedną ścianę zasłaniał regał z zamkniętymi za szkłem małymi pudełkami, w których zapewne znajdowały się dyski twarde albo inne nośniki danych. Konpopoz obejrzał się na stalowe drzwi – strażnik jeszcze nie wrócił. Zresztą gdyby wrócił, to już wyłaby syrena alarmowa. Zamknął więc za sobą szklane drzwi. Ruszył w kierunku regału, dotarł do serwerów i… okazało się, że jest między nimi za wąsko. Szybkie zerknięcie na drzwi – nadal nic. Objechał serwery z drugiej strony. Niestety, tu też za wąsko. Drżał już z nerwów, przekaźniki mu klikały, zawory osprzętu sprzątającego posykiwały. Nie było wyjścia. Musiał zrobić to, czego bardzo nie lubił. Rozległo się kilka metalicznych kliknięć i z przedniej części korpusu robota odłączył się cylindryczny fragment z głową i dwoma ramionami – ta część Konpopoza, która była Konpopozem właściwym. Mały robocik na trzech kółkach podjechał do regału i odszukał przesłany mu przedtem przez Neta identyfikator programu sterowania kosiarkami. Otworzył szklane drzwiczki i wyjął właściwy dysk.
— Wart kilkanaście milionów system zabezpieczeń pada przez kartkę i długopis — podsumował Net.
— To się nazywa „czynnik ludzki” — wyjaśnił uprzejmie Manfred. — Najbardziej awaryjna część każdego systemu.
— Jasne, recytuj nam tu swoje kompleksy — odparł Net i napisał: „Włóż dysk do czytnika i wyślij mi kod z drugiego słupka”.
„Tego to się sam domyśliłem, Wasze Białkowe Mości”.
— Że też musimy to znosić. — Net przekleił kod do otwartego obok okienka i odpisał:
„Jeśli istnieje sztuczne niebo dla sztucznej inteligencji, to masz zaklepane miejsce w honorowej loży szyderców. Wyłącz wizję. To odciąży łącze”.
„Ciekawe, jakie mają państwo pomysły na odciążenie mojego cybersumienia”.
„Reset” – chciał odpisać Net, ale się powstrzymał.
Obraz wnętrza serwerowni zgasł, a pasek transmisji danych zaczął się przesuwać.
— Więc się udało? — zdziwiła się Nika. — Tak po prostu?
— Nie czas żałować róż przed zachodem słońca — odparł Net. — Jeszcze się nie udało. Proces udawania się trwa.
Nika uśmiechnęła się lekko. Pasek wskazywał piętnaście procent.
Konpopoz właściwy podrygiwał nerwowo na trzech kółkach i wpatrywał się w pasek postępu na małym monitorku. Pragnął jak najszybciej połączyć się z resztą swojego ciała. Niechby go nawet złapali na wykradaniu danych, byle tylko nie w takiej postaci!
Wtedy stalowe drzwi zaczęły się rozsuwać. Pasek na trzydziestu procentach. Źle! Co robić?! Co robić?! Potarł nerwowo stalowe rączki i rozejrzał się. Źle. Tu, gdzie stał, był ukryty przed wzrokiem strażnika, ale reszta jego osoby tkwiła na samym środku, na wprost szklanych drzwi, dokładnie pod lampą. Robot sprzątający musi dokonywać szybkich wyborów. Jeśli z prawej strony na dywan wyleje się kawa, a z lewej dziecko rzuci na betonową posadzkę papierek, to sprawa jest prosta – najpierw zebrać kawę i resztki filiżanki, a potem w biegu zmiana końcówek czyszczących i pełną prędkością do papierka. Tym razem Konpopoz mógł zrobić trzy rzeczy: przerwać transmisję, dyskretnie schować dysk do regału i udawać, że nic się nie stało; czym prędzej wrócić do swojego korpusu i uniknąć wstydu lub…
Strażnik wszedł do pierwszego pomieszczenia, ale jeszcze niczego nie zauważył. Rutyna brała górę nad czujnością. Pasek na trzydziestu ośmiu. Robot zerkał to na ekranik, to na strażnika i czuł, jak rośnie mu napięcie w obwodach decyzyjnych. Strażnik schylił się i strzepnął paprochy z nogawki munduru. Wstał, ziewnął, spojrzał na wielki niebieski odkurzacz tkwiący na środku serwerowni i wolnym krokiem podszedł do biurka. Wtedy nagle znieruchomiał, zbladł i ponownie spojrzał na odkurzacz.
— Nie wpadliście na to, żeby zwyczajnie wysłać tacie Neta te dane? — zapytała Nika. — Możemy je wysłać anonimowo.
Pasek wskazywał pięćdziesiąt jeden procent.
— Hm… — Felix potarł brodę. — To też będzie ryzykowne. Co sobie wszyscy pomyślą? Dlaczego akurat jemu ktoś anonimowo wysyła te dane?
— Bo jest szefem zespołu — wyjaśniła Nika. — Jego zadaniem jest rozkodowanie transmisji. To naturalne, że ktoś wyśle to akurat jemu.
— Niewiele osób wie, że jest szefem i że zespół tym się zajmuje. Jeżeli włam wyjdzie na jaw, to postawimy go w kłopotliwej sytuacji.
— Jeśli ten chamski odkurzacz sprawnie się uwinie, nikt nie zauważy włamu — wtrącił Net. — Będziemy mogli przejść do następnego etapu.
— Wtedy pomyślimy — zgodził się Felix.
Konpopoz dygotał, ukryty za szumiącą wentylatorami szafą. Kombinował. Robot sprzątający musi umieć szybko przeszukiwać sieć, żeby zdobyć ważne informacje. Gdy na perski dywan rozleje się trójskładnikowy drink, trzeba natychmiast sprawdzić, czym usuwa się poszczególne składniki i czy nie zaszkodzi to dywanowi. Konpopoz sięgnął do intranetu5, by wyszukać dane o zamku kodowym CL-0413B. Strażnik oprzytomniał, rzucił się do drzwi, ale nie pamiętał kodu. Pobiegł więc do biurka. Konpopoz dopiero teraz pomyślał, że gdyby ukrył kartkę, miałby teraz kilka minut spokoju. Głupi robot po szkodzie, skarcił się w myślach. I tak wszystko przez białkowców! Myśleć… myśleć… Przy standardowych ustawieniach zamek ma milion kombinacji. To dużo, ale i tak zastosowano w nim zabezpieczenie przed łamaniem kodu metodą prób i błędów. Po wprowadzeniu niepoprawnego kodu klawiatura blokuje się na piętnaście sekund. To zawsze coś.
Ale jak wyjechać z ukrycia w takim stanie?!
Net popukał w ekran, jakby chciał pogonić pasek. Sześćdziesiąt trzy procent.
— Moglibyśmy wysłać anonimowo do wszystkich z jego zespołu — nie ustępowała Nika. — I do kilku innych naukowców też. To odsunie podejrzenia od taty, bo podejrzani będą wszyscy, którzy dostaną maila.
— Niegłupie — przyznał Felix. — Wyślijmy do wszystkich w Instytucie.
— To zaczyna mieć macki i płetwy. — Net pokiwał głową. — Lista wszystkich maili jest łatwa do zdobycia.
— Nareszcie zaczynacie myśleć odpowiedzialnie — uśmiechnęła się Nika. — Zacznij już pisać tego maila. Trzeba wyjaśnić w nim wszystko.
Sześćdziesiąt osiem procent. Tak, nie, tak, nie. Konpopoz zebrał się w sobie, zacisnął tryby w mocnym postanowieniu i ruszył z pełną prędkością w kierunku drzwi. Z przeciwka zbliżał się strażnik z kartką przed nosem. Robot był szybszy. Gdy człowiek dopiero sięgał do klawiatury, Konpopoz ze swojej strony już wcisnął przycisk zamykania, po czym wklepał sześć przypadkowych cyfr. Zamek pisnął ostrzegawczo, zapaliła się czerwona kontrolka. Strażnik dopiero teraz zobaczył przeciwnika. Uniósł brwi i poruszył nerwowo wąsami, bo najwyraźniej nie skojarzył, że mały czarny cylinder z kopułką z obiektywami to fragment robota sprzątającego. Zamachał rękoma i coś krzyknął, ale szkło było dźwiękoszczelne. Konpopoz stał nieruchomo. Czerwieniłby się ze wstydu, gdyby to było możliwe.
Minęło piętnaście sekund. Klawiatura się odblokowała. Strażnik sięgnął do niej, ale robot znów był szybszy. Zamek pisnął, a strażnik zaczął wrzeszczeć ze złości. Odwrócił się i pognał do biurka. Telefon! Jeśli zadzwoni do centrali ochrony, zamek zostanie odblokowany zdalnie. Siedemdziesiąt sześć procent.
— Siedemdziesiąt sześć procent — przeczytał na głos Net. — Pierwszy etap udawania się prawie za nami. Niebieski musi jeszcze odłożyć dysk na miejsce i wyjść stamtąd, zanim wróci strażnik. Wtedy jest cień szansy, że się nikt nie pokapuje. Zazdroszczę robotom tego spokoju wewnętrznego. Są w lepszej sytuacji od nas, bo nie odczuwają strachu ani emocji.
Konpopoz dygotał z przejęcia. Robot sprzątający musi dostosowywać swoje działanie do szybko zmieniającej się sytuacji. Zupa wylana podczas przyjęcia wymaga szybkiej interwencji, ale to nie znaczy, że pędząc na miejsce incydentu, wolno zderzać się z ludźmi. Robot sprzątający powinien wówczas na bieżąco wyliczać trasę i przewidywać, gdzie który z przemieszczających się gości będzie za chwilę. Kompromis między prędkością usunięcia zupy a ilością kolizji. Numer telefonu stojącego na biurku. Jest! Gdy strażnik sięgał po słuchawkę, rozległ się dzwonek. Mężczyzna spróbował wybrać numer, ale oczywiście nie udało się. Odłożył słuchawkę i podniósł ją ponownie. W tym momencie odblokował się zamek kodowy, więc strażnik dopadł go w trzech susach. Konpopoz jednak po raz trzeci okazał się szybszy. Chwilę stali naprzeciw siebie, aż strażnik groźnie pokiwał głową i wrócił do biurka. Nie sięgnął jednak po telefon, tylko pod blat. Światła przygasły, pod sufitem zapalił się pomarańczowy kogut. Jęk syreny alarmowej przebił się nawet przez drzwi z pancernego szkła.
Pasek zatrzymał się na dziewięćdziesięciu siedmiu procentach. Przyjaciele wpatrywali się w ekran w napięciu.
— Zapytaj, co się dzieje — powiedziała Nika.
— Nie mogę. — Net rozłożył ręce. — Znaczy mogę, ale to wielce niewskazane. Według planu, po zakończeniu misji odkurzacz miał skasować zapis naszej rozmowy, żeby nie było śladu. Jeśli teraz się odezwiemy, zostawimy trop.
— I nikt się nie dowie, dokąd zostały wysłane te dane?
— Świat jest pełen złych ludzi, maleńka. — Net położył jej rękę na ramieniu i zrobił minę, jaką według niego robią mafiosi, gdy tłumaczą coś przyjaciołom. — Pełen jest też ludzi, którzy zwyczajnie chcą pozostać anonimowi. Sposoby więc istnieją, ale żaden nie jest w stu procentach pewny. Teraz zalogowałem się przez malezyjski serwer proxy, a dalej przez jakiś… nawet nie wiem, gdzie jest. To tak, jakbym wysyłał anonimowy list, taki papierowy, do kogoś w Kołobrzegu, ten ktoś by go przepisywał i wysyłał do Poznania, tam znów przepisywanie i dopiero wtedy dotarłby do adresata.
— Dosyć szybko to idzie, jak na tylu pośredników.
— Magazynowanie danych jest drogie, więc każdy program po drodze próbuje jak najszybciej się ich pozbyć. Zasada gorącego kartofla – można go utrzymać w dłoni tylko przez chwilę i trzeba podać dalej. — Wskazał ekran i stojący pasek. — Ktoś zaraz się oparzy.
— Pośrednik opóźnia się z przepisywaniem.
— Albo nas odcięli — dodał Felix.
— A co, jeśli więcej się nie ściągnie? — zapytała Nika.
— Część danych da się odzyskać — zastanowił się Net — ale nie będziemy mieć pełnego algorytmu. Odtworzenie brakującej części zajmie… — Pokręcił głową z rezygnacją.
Konpopoz już bez pośpiechu wyciągnął dysk, nie zważając na ostrzegawczy pisk, informujący, że jest jeszcze w użyciu, odłożył go na miejsce i zamknął szybę. Poczłapał do wciśniętego między serwery korpusu głównego i sprzągł się z resztą swojej osoby. Zawrócił do drzwi i zaczekał, aż trzech strażników upora się z zamkiem. Wyciągnął przed siebie chude stalowe ramionka, by grzecznie pozwolić się zakuć w kajdanki. Wszystko stracone. A miały być sprzątania po hucznych rautach, wielkie froterowania, kameralne odkurzania gabinetów… To już przeszłość. Teraz tylko reset i defragmentacja. Ciekawe, komu dadzą te dwie fajne gumowe gąsienice, kto dostanie przekładnię główną i dyferencjał, kto się będzie cieszył silnikiem i hydraulicznym sterowaniem myjek. Dałem się wrobić. I to komu! Białkowcom bez jednego półprzewodnika w głowach…
Wahał się chwilę, ale skasował zapis rozmów z tymi wstrętnymi potworami bez skrupułów. Żywił do nich wyłącznie negatywne uczucia, ale musiał ich ochronić, by mogli dokończyć misję. Masz te prawa robotyki! Uciśnienie krzemowego ludu…
Strażnicy wpadli do serwerowni, minęli Konpopoza i zaczęli przeszukiwać niewielkie pomieszczenie.
— Jak duży był? — zapytał dowódca.
Strażnik, który wszczął alarm, zastanowił się i pokazał gestem, jakim wędkarze chwalą się rozmiarami złowionych ryb,
— Z pół metra.
Dowódca rozejrzał się po przeszklonych szafach i powiedział:
— Chyba nie zdążył niczego ukraść. W porę przyszliśmy. Ale którędy nawiał? — Jego wzrok padł na sufit. Sapnął ze złością. — Wiedziałem, że przez tę kratkę wentylacyjną będą kiedyś kłopoty.
Konpopoz obserwował krzątaninę i słuchał rozmowy z coraz większym niedowierzaniem. Białkowe mózgi, pomyślał. Gdzieś w obwodach scalonych, procesorach i układach pomocniczych zaczęła kiełkować nadzieja. Wolno, centymetr za centymetrem, pełzł w stronę korytarza.
— Stój!
Robot zamarł w przerażeniu. Nadzieja gdzieś odpłynęła. Wolno odwrócił głowę.
— Widziałeś, gdzie uciekł? — Strażnik z wąsami nachylił się do niego.
— Nie mam pojęcia — odparł szybko. — Mam lukę w pamięci.
Konpopoz nie kłamał. Skasował zapis ostatnich minut. Zostało mu tylko głębokie przeświadczenie, że został skrzywdzony przez białkowców.
Wąsacz przyglądał się Konpopozowi z niewyraźną miną. Robot poczuł ukłucie niepokoju.
— Był podobny do ciebie — powiedział strażnik.
— Jestem skonstruowany ze standardowych modułów.
— Zostaw go — oświadczył poważnym tonem dowódca. — Wiele dziś przeszedł. — Nachylił się do robota i dodał — prawdopodobnie zostałeś porwany. Robot włamywacz skasował ci pamięć, żeby tu wejść niepostrzeżenie. Wybacz, ale będziemy musieli sprawdzić twój zbiornik na śmieci. Może gagatek jeszcze tam siedzi.
Felix chodził po pokoju, Net usiadł na jego fotelu i kiwał się jak dziecko z chorobą telewizyjną, a Nika tylko zaciskała palce na krawędzi blatu.
— Ile to potrwa? — zapytała.
— To zależy, jakie opóźnienie dopuszczają programy po drodze — odparł Net. — Po tym czasie któryś odetnie nas ostatecznie.
— Amais będzie potrafił to poskładać — wtrącił Manfred.
— Wyślemy to mailem do wszystkich w Instytucie — powiedział Felix. — To bezpieczniejsze. Nie znamy tamtego programu.
— Ja go znam.
Pasek przeskoczył na sto procent. „Download complete” – pojawiło się na ekranie.
— Jest! — ucieszył się Net. — Coś się przytkało po drodze. Jeszcze tylko skasuję nasz ślad z log file’a Instytutu i z malezyjskiego proxy. Jak będą chcieli, to i tak się doszperają, ale przynajmniej im to utrudnię.
— Świat uratowany — uśmiechnął się Felix.
— Jeszcze mail — przypomniał Net. — Nie wyślemy do wszystkich, tylko do losowo wybranych stu osób, w tym do naszych starych i do wszystkich z Wydziału Informatyki. Zerknijcie.
Nachylili się nad krótkim tekstem. W skrócie opisywał, że załącznik zawiera algorytm, według którego kodowany jest sygnał emitowany z rakiety, i że algorytmu tego można użyć, by przeprogramować robot sterujący rakietą, więc i zmienić miejsce upadku. Dalej była kopia maila, który wysłali poprzedniego dnia do Ministerstwa.
— Pomijając błędy, OK — powiedziała Nika. — Daj, poprawię literówki, bo się jeszcze domyślą. Rzadko ktoś robi tyle byków.
Net niechętnie dopuścił ją do klawiatury. Szybko poprawiła literówki i ortografy.
Kliknęła i wiadomość okrężną drogą poleciała do przeszło stu adresatów w Instytucie.
— Teraz już uratowaliśmy świat. — Odetchnęła.
— Możemy zamówić pizzę. — Net zatarł ręce. — Ja stawiam. Hawajska czy pepperoni?
Godzinę później, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, kończyli jeść pizzę. Za oknem rozpadał się śnieg, w kominku miło trzaskał ogień, a mechaniczna ręka dokładała nowe polana. Ostatecznie zamówili pizzę quattro fromaggi, czyli cztery sery. Net miał te cztery sery na całej twarzy i nawet we włosach. Nika próbowała wytrzeć go chusteczką, ale nie na wiele się to zdało, ponieważ Net jednocześnie jadł, mówił i gestykulował.
— Uratowaliśmy miasto — powtórzył po raz kolejny.
— Przedtem sam mówiłeś, że walka idzie o kawałek trawnika — przypomniał Felix.
— To było przedtem. — Net machnął ręką, posyłając nitkę sera na dywan.
Przed nimi siedział Caban i wymownie patrzył na niedojedzone brzegi pizzy leżące w pudełku.
— Zjadłbym jeszcze jedną. — Net pogłaskał się po brzuchu. — Bohaterowie potrzebują kalorii. Hellboy żarł codziennie taczkę naleśników.
— Nie chciałabym, żebyś wyglądał jak on. — Nika klepnęła go w ramię.
— Słyszałeś, co powiedział dostawca pizzy — przypomniał Felix. — Dziś kończą pracę o czternastej. Na wypadek, gdyby ktoś chciał jeszcze nawiać z miasta.
— Superpaczka uratowała Warszawę. — Net wykonał gest, jakby demonstrował nagłówek w gazecie.
— Im mniej ludzi się o tym dowie, tym lepiej — przypomniał Felix. — A najlepiej, jak nie dowie się nikt.
— Ale zadanie wykonane.
— Zastanawiam się, czy nic więcej nie możemy zrobić — odparł.
— Możemy. Wieczorem pojedziemy do mnie, nałożymy wszystkie ciepłe ciuchy, jakie mamy, ustawimy na tarasie leżaczki i będziemy wypatrywać światła na niebie.
— Poważnie mówię.
— Ja też. Taki miałem plan. Przecież nie wiemy, jak bardzo uda się zmienić trajektorię. Może tylko ciutę i rakieta walnie na przykład w Kampinosie. No i nie korzystałem nigdy z leżaków plażowych w styczniu.
Telefon Felixa odegrał Marsz Imperatora. Chłopak wyciągnął go z kieszeni i zerknął na wyświetlacz.
— Mój tata — mruknął z niewyraźną miną. — Wiem, o co chce zapytać. Pewnie się domyślił, od kogo ten mail. — Odebrał połączenie. — Cześć tato.
— Cześć! Mama ma wyłączony telefon?
— Śpi. Chyba się źle czuje.
— Kiedy się obudzi, powiedz, że nie będę na kolacji. Mogę wrócić nawet po północy.
— A jak postępy w sprawie rakiety?
— Nie zajmuję się już tym. Siedzę teraz z urzędnikami z Ministerstwa i agentami specjalnymi. Prowadzą śledztwo, bo ich zdaniem ten, kto wystrzelił rakietę, używa naszej technologii.
— A dostałeś ostatnio jakiś… ciekawy mail?
— Sprawdzam na bieżąco, ale nie, nie dostałem niczego, co można by nazwać ciekawym. Muszę kończyć. Mamy tu jeszcze mały alarm. Było chyba jakieś włamanie. Ochrona sprawdza przewody wentylacyjne. Muszę kończyć. Uważajcie na siebie!
Felix schował telefon do kieszeni i zastanowił się.
— Przewody wentylacyjne? — powiedział sam do siebie. — Połącz nas z Konpopozem.
— Mogą nas wyśledzić — ostrzegł Net.
— Mimo to spróbuj. Będziemy rozmawiać, nie wspominając o dzisiejszej akcji.
Net nie był przekonany, ale otworzył laptop i połączył się z Konpopozem.
„Nie znam Twojego identyfikatora” – pojawiło się na ekranie.
„Tu Felix, Net i Nika” – odpisał Net.
„Ooo taaak. Mieliśmy nieprzyjemność poznać się we wrześniu zeszłego roku. Nie macie uprawnień do używania tego łącza”.
— Mam déja vu — stwierdził Net. — On to samo powiedział poprzednio.
— To dobrze — powiedział Felix. — Znaczy, że skasował zapis akcji.
„Niepokoimy się o wyniki prac nad zmianą trajektorii lotu rakiety, która ma spaść na Warszawę” – napisał Net.
„Jakoś dziwnie nie obchodzą mnie Państwa problemy”.
„To powiedz chociaż, co u Ciebie”.
„Ileż fałszywej troski w Państwa słowach. Zostałem dziś porwany, jeśli to Państwa obchodzi. Użyto mnie w niecnym celu włamania się do pewnego tajnego miejsca. Porywacz zbiegł kanałem wentylacyjnym, a ja byłem przeszukiwany dogłębnie, wręcz wewnątrzustrojowo. Mniemam, że moje nieszczęście Państwa uraduje”.
— Teraz wpisz coś, co uzasadni, dlaczego się do niego odzywamy — powiedział Felix.
— Nie przygotowałeś się na to? — Net spojrzał na przyjaciela z niepokojem.
— Wpisz cokolwiek.
— Ha! Cokolwiek. Jak zdrowie szanownego wujka Zelmera? Wymyśl coś!
— Wpisz, że skontaktujemy się z nim, jak dojdzie do siebie — zaproponowała Nika.
Net westchnął i wklepał: „Mamy małą sprawę, ale to rzeczywiście nie najlepszy moment. Nic pilnego, luz. Odezwiemy się za jakiś czas, jak dojdziesz do siebie”.
„Och, łaskawcy. Doprawdy zbytek troski”.
Konpopoz rozłączył się. Przyjaciele chwilę siedzieli w milczeniu.
— Chciałbym poznać jego konstruktora — odezwał się Net. — To musi być bardzo oryginalny człowiek. Oczywiście żyje samotnie, gdzieś w lesie, bo wszyscy go nienawidzą.
— Sprawdź to konto mailowe, z którego wysyłaliśmy algorytm — powiedział Felix.
— Podłożymy się jeszcze bardziej — zauważył Net. — Cały kamuflaż pójdzie w porcelanę.
— To ważne. Zrób to jakoś sprytnie.
— OK, OK. — Net otworzył laptop i wpisał kilka poleceń. — Nasza wiadomość… została zaklasyfikowana jako spam — przeczytał z niedowierzaniem. — Fakt! — Klepnął się w czoło. — Wysłaliśmy ją do stu osób. Ależ fail… Wywalił nas filtr antyspamowy.
— Czyli nikt niczego nie dostał? — zapytała z przejęciem Nika. — Nikt nic nie wie?!
— Na to wygląda. — Net klikał dalej. — Trudno. Wyślę tylko do kilku osób z Wydziału Informatycznego.
Kliknął i zamarł, gapiąc się w ekran. Po chwili pojawiła się wiadomość zwrotna.
— Znów… — Net zacisnął pięści. — Trafiliśmy na czarną listę. Możemy sobie to wysyłać do końca świata, i tak będzie się odbijać.
— To co możemy zrobić? — zapytał konkretnie Felix.
— Inne konto, inna nazwa, inna treść, inny packer do załącznika, pakowanie dwa razy z rozszerzeniem „jpg”. Można by tak próbować długo. Aż administrator się wkurzy i przyłoży, żeby nas dorwać.
Felix zerknął na zegarek.
— Dochodzi druga. Zostało niecałe dziesięć godzin.
Dum!, rozległo się przez ściany domu. Przyjaciele drgnęli.
— To znowu kręt? — zapytała Nika. — Jak możesz wytrzymać te dźwięki przez całą dobę?
— Tata miał go dziś wyciągać. — Felix wskazał na leżący obok kominka pilot do sterowania krętem. Obłe zielone pudełko, z paskiem na ramię, wysuwaną anteną, małym wyświetlaczem i kilkoma przyciskami, wyglądało na sprzęt wojskowy lub przynajmniej przeznaczony do pracy w trudnych warunkach.
Net wziął urządzenie i nacisnął pierwszy z brzegu przycisk. Rozległo się kolejne „Dum!”.
— Nie wciskaj guzików na urządzeniu, którego nie znasz. — Felix zabrał mu pilot.
— I kto to mówi? Specjalista od wciskania każdego guzika w zasięgu wcisku.
— Ciekawa sprawa — odezwał się Manfred. — Rakiety nie ma nad nami, a odebrałem jej sygnał.
— Kolcoboty! — wykrzyknął Net. — Otaczają nas! Wzbudziły kręta!
— Ciszej — syknął Felix. — Obudzisz mamę.
Dopadli do okna. Zaśnieżone krzaki, zaśnieżona alejka, zaśnieżony bluszcz na ogrodzeniu.
— Manfred! — powiedział Felix. — Zawołaj Golema Golema.
Nie było to potrzebne, bo w tej samej chwili drzwi do piwnicy otworzyły się i robot wkroczył do salonu.
— Już to zrobiłem — wyjaśnił uprzejmie program.
— Już to zrobił — wyjaśnił równocześnie Golem Golem.
Felix wybiegł do hallu. Dół drzwi prowadzących do ogrodu był prowizorycznie zabity płytą pilśniową. Żadna przeszkoda dla pięćdziesięciokilowego, rozpędzonego robota.
— Zastaw komodą — polecił, a Golem Golem ruszył, by wykonać rozkaz.
Net i Nika również wyszli do hallu.
— Po co miałyby nas atakować? — zapytała Nika.
— Bo na razie tylko my wiemy o ich tajemnicy. — Net trzymał w dłoni pogrzebacz. — Przechwyciły maila. A raczej przechwycił ten, kto nimi kieruje.
Felix otworzył klapkę na ścianie obok domofonu i wcisnął jeden z przycisków. Na całym parterze zaczęły się opuszczać rolety antywłamaniowe. Dom tonął w mroku, rozpraszanym jedynie płomieniami z kominka.
— W oknach piwnicy są kraty, ale drzwi ogrodowe… — Felix spojrzał na zasłaniającą je komodę. — Tam jest najsłabszy punkt. Stań tam.
Golem Golem zablokował własnym ciałem przejście i pochylił się lekko, by odeprzeć spodziewany atak. Nika odruchowo przysunęła się do Neta i objęła go za ramię. Net starał się wyglądać na nieustraszonego, ale zdradzały go drżące kolana.
— Na pewno na obudowie kolcobota nie było logo z trzema trybami? — zapytał również drżącym głosem.
— Nie widziałem niczego takiego — odparł Felix. Zastanawiał się, czy kolcobot potrafi doskoczyć do okien pierwszego piętra. Przecież dostał się jakoś na czubek kilkumetrowej rakiety.
Stali na środku hallu i rozglądali się, czujnie nasłuchując nietypowych dźwięków.
— Zaczekajcie! — Nika puściła Neta i wróciła do salonu, gdzie na stole stał laptop. — Manfred, czy sygnał sprzed minuty był identyczny, czy tylko podobny?
— Nieco inny niż zwykle. Bardzo podobny, ale inny.
— Też go odebrałem — odezwał się Golem Golem. — Sygnał smakował bardzo podobnie.
— Smakował? — zapytał Felix.
— Nie wiem, jak to określić, żeby było zrozumiałe dla człowieka. Sygnał był bardzo podobny, ale nie identyczny.
Chłopcy podążyli za Niką do salonu. Dziewczyna wzięła pilot od kręta i wcisnęła jeden z guzików. Rozległo się kolejne „Dum!”.
— A teraz? — zapytała.
— Tak — przyznał Manfred. — To ten sygnał. Niemal identyczny.
Felix odebrał Nice pilot i przyjrzał mu się. Usiadł na kanapie.
— Nikt nie rozgryzł tajemnicy, bo była za prosta — powiedział. — To nie żadna technologia militarna, tylko algorytm kodowania poleceń do prostych maszyn, jak kosiarka czy kręt. Ktoś go tylko rozbudował, żeby uniemożliwić złamanie kodu mocą obliczeniową superkomputerów.
— Czyli wszystko jasne? — zapytała Nika. — Jesteśmy w domu?
— Jeśli naszym domem jest las, to w nim jesteśmy — odparł Net. — Co to daje?
Felix wrócił do hallu, podniósł rolety i polecił Golemowi Golemowi przesunąć komodę na właściwe miejsce. Salon rozjaśnił się światłem przebijającym przez sypiący z ciężkich chmur śnieg.
— Ten nadajnik ma zasięg kilometra, nie więcej — powiedział Felix. — Jeśli nawet go rozbierzemy i przypniemy do niego laptop, to niczego nie nadamy na orbitę. Potrzebowalibyśmy potężnej anteny.
— Dlaczego mówisz „potrzebowalibyśmy”, a nie „potrzebujemy”? — spytała Nika.
— Bo antena to tylko jeden z elementów, których nie mamy. Ten algorytm, który wykradliśmy z Instytutu, jest jedynie podobny do tego, którego używa kręt. Kolcoboty używają jeszcze innego. A nawet jak już będziemy mieć właściwy algorytm i klucz, to jeszcze pozostanie problem przekonania kolcobota na rakiecie, by nas posłuchał.
— Od rana mówię wam, żeby wysłać algorytm do Amaisa — przypomniał Manfred. — Tracimy czas przez to, że mu nie ufacie. Te algorytmy przecież od dawna nie są tajne.
Felix spojrzał na przyjaciół. Nika skinęła głową, Net po chwili również.
— OK — powiedział Felix. — Wyślij mu to.
Ze względu na miłość autora do motoryzacji i jego wrodzoną krnąbrność, w tej książce nazwy samochodów są i będą pisane wielką literą. [wróć]
Spoza kadru. [wróć]
Udało się to już w 1932 r., czyli na siedem lat przed wybuchem wojny. Prace Polaków, głównie Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego, bardzo pomogły podczas wojny przy łamaniu kodów nowszych wersji maszyn. [wróć]
Empatia – zdolność odczuwania i rozumienia emocji innych istot. [wróć]
Intranet – wewnętrzna sieć komputerowa, np. w firmie. Może być, i zwykle jest, połączona z internetem. [wróć]