Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdzie trafiamy, gdy zasypiamy? Zastanów się dobrze, czy na pewno chcesz się tego dowiedzieć? Czy starczy ci odwagi, aby razem z Felixem, Netem i Niką rozwiązać zagadkę ogarniającej Warszawę epidemii senności, odkryć kim jest śledząca bohaterów postać w płaszczu i dokąd zmierza czarna karoca? Nie obawiaj się - senna rzeczywistość polskiego gimnazjum przyprawi cię nie tylko o dreszczyk strachu, ale też rozbawi. Kto kogo kocha, kto oszukuje i czym u diabła jest ta bekonia?
Bądź pewien - nie zaśniesz, dopóki nie skończysz czytać "Pałacu Snów".
Nominacja do Książki Roku 2007 Polskiej Sekcji IBBY!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 636
Dwóch monterów, w pomarańczowych kaskach, białych kombinezonach z mnóstwem kieszeni i z narzędziami poprzypinanymi do pasa, od dwudziestu minut tkwiło na maszcie antenowym, wznoszącym się nad penthouse’em państwa Bieleckich. Pani Bielecka obserwowała, jak montują do wysięgnika, prawie dwadzieścia metrów nad poziomem dachu, kolejne pudełko i antenę do telefonii komórkowej lub bezprzewodowego internetu. Cóż, była to jedna z niedogodności mieszkania na najwyższym piętrze apartamentowca. Na szczęście monterzy nie pojawiali się częściej niż raz na kilka miesięcy. Plusów było znacznie więcej, a jednym z nich – widok na wieżowce w centrum Warszawy.
Pani Bielecka była malarką. Malowała abstrakcje, które jej syn, Net, uważał za przypadkowo rozłożone na płaszczyźnie kolorowe plamy. Tym razem niespodziewanie naszła ją ochota na stworzenie czegoś zupełnie nie w jej stylu. Patrząc na błyszczące w słońcu elewacje biurowców, wyobrażała już sobie przyszły obraz. Był jeszcze słoneczny dzień, ale wiedziała, że spędzi tutaj dostatecznie dużo czasu, by powstał zarys nocnej panoramy Warszawy. Jej mąż twierdził, że w obecnym stanie nie powinna się przemęczać, ale ona z uśmiechem odpowiadała mu, że ciąża to nie choroba.
Sama była ciekawa, czy potrafi namalować coś, co nie jest zupełną abstrakcją. Zaraz, jak się powinno zaczynać taki obraz? Najpierw trzeba wyznaczyć wyraźną granicę między niebem a ziemią. Wzięła cienki pędzelek i namalowała na zagruntowanym płótnie poziomą kreskę.
— Bardzo chciałabym być na uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego — powiedziała mama, odruchowo poprawiając Felixowi jasną fryzurę. — Niestety za trzynaście i pół minuty w moim banku rozpoczyna się ważne spotkanie. Bądź grzeczny i słuchaj pani.
— Mamo… — westchnął Felix. — Mam już czternaście lat.
— Dobrze, wiem. — Pocałowała go w czoło. — Jesteś już dorosły. Ciągle się zapominam…
Stukając obcasami, podeszła do swojej czerwonej Alfy Romeo1, wsiadła i odjechała z piskiem opon. Felix znów westchnął i odwrócił się do szarego budynku szkoły imienia profesora Stefana Kuszmińskiego. Razem z innymi uczniami wspiął się po szerokich schodach do wielkich drzwi.
W hallu stała Olena, dziewczyna starsza od przyjaciół o rok. Z promiennym uśmiechem wręczała wszystkim wchodzącym kolorowe ulotki. Miała na sobie czarną spódniczkę i białą bluzkę, do tego starannie ufryzowane, mocno polakierowane, rude włosy. Wyglądała jak prawdziwa hostessa.
Felix nieufnie wziął ulotkę, odszedł kawałek i przyjrzał się jej. Widniało tam zdjęcie znajomej twarzy i podpis: „Twój przewodniczący”. Chwilę analizował zdjęcie, aż wreszcie z zaskoczeniem rozpoznał Marcela, chłopaka, z którym miał nieprzyjemne przejścia w poprzedniej klasie. Na tym zdjęciu wyglądał jakoś inaczej niż w rzeczywistości.
To by się nawet zgadzało… Olena była sympatią Marcela, choć nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego tak ładna dziewczyna zadaje się z kimś takim jak Marcel. Chłopak po raz kolejny powtarzał rok.
— Cześć! — rozległo się z tyłu, na ułamek sekundy przed klepnięciem w ramię.
Felix odwrócił się z uśmiechem. Uścisnął dłoń Neta, wysokiego chłopaka z ciemnoblond fryzurą, przypominającą stóg siana po wybuchu granatu.
— Cześć! — odpowiedział Felix. Przywitanie nie było zbyt wylewne jak na pierwszy dzień szkoły, ale Felix i Net prawie całe wakacje spędzili wspólnie.
— Na komputerze go trochę przerobili — ocenił Net, który trzymał taką samą ulotkę. — Czoło mu podwyższyli i usunęli ten przymulony uśmieszek. Też go w pierwszej chwili nie poznałem.
Felix odwrócił ulotkę. Przeczytał kilka mało wyrafinowanych zdań:
„Głosuj na mnie w wyborach samorządowych. Nie będziesz żałował. Jestem lepszy od innych”.
Korytarzem zbliżał się Wiktor, niski chłopak z ich klasy. Był prawdopodobnie najlepiej poinformowanym człowiekiem w całej szkole, choć źródła jego informacji pozostawały tajemnicą. Z wyrazem niesmaku na twarzy oglądał identyczną ulotkę.
— Cześć! — zawołał do niego Net. — Niezły ubaw, co? Marcel na przewodniczącego samorządu. To jakby goryl chciał prowadzić turniej szachowy.
— Za wcześnie zaczął. — Wiktor wzruszył ramionami. — Do wyborów jeszcze sporo czasu.
— Dlaczego on właściwie chce być w samorządzie? — zastanowił się Net. — Przecież jest kretynem.
— Agresywnym kretynem — uzupełnił Felix. — Taki przewodniczący to dla szkoły nic dobrego.
— Marcel jest kretynem — przyznał Wiktor. — I dla szkoły to nic dobrego. Ale dla niego samego wprost przeciwnie. Członka samorządu nie można na przykład wyrzucić za złe zachowanie. To się nazywa immunitet. Korzyści jest zresztą więcej. Przeczytajcie regulamin.
— Samorząd ma służyć szkole, a nie odwrotnie — zauważył Felix.
— Też znam tę bajkę… — podsumował ironicznie Net. — Ale spoko, przecież nikt nie zagłosuje na kretyna.
— Czołem chłopaki! — zawołał opalony na brąz Oskar, stając obok. Jego włosy, wypłowiałe od słońca, stały się jeszcze jaśniejsze od Felixowych. — Jak wakacje? Wyjechaliście chociaż raz z miasta?
Felix i Net spojrzeli na siebie. O tym, co się wydarzyło podczas tych wakacji, nie można było opowiedzieć tak po prostu. Gdyby nie to, że zobowiązali się do zachowania tajemnicy, ich pobyt nad morzem nadawałby się na temat niezłej książki sensacyjnej2. Oskar już otwierał usta, by opowiedzieć o swoich przygodach, które w jego mniemaniu były zapewne niesamowite. Uniemożliwił mu to dzwonek, przypominający wszystkim, że dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka pragnie uroczyście rozpocząć rok szkolny.
— Widzieliście Nikę? — zapytał Net. — Zwykle się nie spóźniała.
— Może jest już na górze — zastanowił się Felix.
Sala gimnastyczna, gdzie miała się odbyć uroczystość, znajdowała się na trzecim piętrze. Lokalizacja nietypowa, ale budynek szkoły był bardzo stary. Kiedyś zapewne inaczej wyobrażano sobie odpowiednie dla sali gimnastycznej miejsce.
Co roku wyglądało to tak samo: nauczyciele siedzieli za długim stołem przykrytym zielonym suknem, na środku stał mikrofon, do którego produkował się dyrektor, a uczniowie przysypiali na krzesłach, zajmujących resztę sali.
Dyrektor Stokrotka na tę specjalną okazję założył beżową lnianą marynarkę z kamizelką, nieszczęśliwie podkreślającą jego wydatny brzuszek, i seledynową koszulę. Do tego jasna mucha. Zaczekał, aż wszyscy usiądą, pogładził dłonią łysinkę, opuścił mikrofon, tradycyjnie ustawiony zbyt wysoko, i zaczął przemowę. Niestety, nikt z obecnych nie potrafił potem powtórzyć słów dyrektora, tradycją było bowiem również to, że uczniowie przestawali słuchać przemowy już po kilku zdaniach.
Pół godziny później ci, którzy nie zasnęli, oklaskami obudzili pozostałych, oznajmiając koniec uroczystości.
Klasa druga „a” wbiegła do swojej sali. Uczniowie zajęli miejsca sprzed wakacji. Miejsce Niki pozostało puste. Pani Jola Chaber, wychowawczyni, uśmiechała się promiennie, widząc znów swoich podopiecznych. Nawet jeżeli dla niektórych z nich pierwszy dzień roku szkolnego nie był szczególnie szczęśliwy, to przynajmniej wszyscy zgadzali się, że pani Jola jest najmilszą wychowawczynią w granicach poznanego wszechświata.
Obok jej biurka stało dwóch nieznajomych chłopaków. Dopiero po chwili, gdy zamieszanie ucichło, wszyscy ich zauważyli. Zapadła cisza, a pani Jola wstała.
— Poznajcie nowych kolegów — oznajmiła. — Przenieśli się do nas z innej szkoły. To Gerald i Gilbert.
Gerald, wysoki blondyn o błękitnych oczach, uśmiechnął się uprzejmie. Miał na sobie jeansy, modną bluzę i białe sportowe buty. Wszystkie elementy jego stroju wyglądały, jakby dopiero co zostały kupione w najdroższym sklepie sportowym. Gilbert, niski brunet o bystrym spojrzeniu, ukłonił się lekko, jakby miał zacząć jakiś występ. Jego strój sprawiał wrażenie nieco niestarannego. W ręku trzymał plecak typu kostka z napisem „Kult”.
— Za co was wyrzucili? — zapytał Lucjan, najwyższy chłopak w klasie.
— Nie wyrzucili ich — wyjaśniła wychowawczyni. — Zamknęli szkołę.
— Splajtowała — sprecyzował Gilbert.
— Mieliśmy tego nie mówić… — westchnął Gerald.
— To szkoła może splajtować? — zdziwił się Net. — Dżizas… Gaśmy zbędne żarówki.
Nowi, odprowadzani ciszą, przeszli przez salę i zasiedli w ostatniej ławce.
— Nie mogła splajtować jakaś szkoła z dziewczynami? — szepnął pod nosem Net.
— Przydzielali ich chyba alfabetycznie — odszepnął Felix.
— Nam przypadła litera „G”. Widocznie nie było żadnej Genowefy, Gryzeldy ani Gościsławy.
Lekcja z wychowawczynią miała mieć charakter organizacyjny, ale i tak przegadali cały czas, opowiadając o wakacjach. Felix i Net z przykrością milczeli, słuchając tylko opowieści innych. Dopiero gdy rozległ się dzwonek na przerwę, pani Jola przypomniała sobie, o czym miała rozmawiać z uczniami. Zdążyła tylko powiedzieć, że plan lekcji i zajęć dodatkowych jest wywieszony w gablotce na parterze. I na stronie szkoły.
— Co z tą Niką? — zapytał Net, gdy wyszli na korytarz.
— Ostatni raz widzieliśmy ją tydzień temu — przypomniał Felix. — Coś się mogło stać…
— Może powinniśmy do niej wpaść?
Felix zastanowił się. Sprawa nie była prosta, bo urwanie się z kilku lekcji pierwszego dnia szkoły zrobiłoby na nauczycielach fatalne wrażenie. Z drugiej strony, byli jedynymi przyjaciółmi Niki. Byli w ogóle jedynymi osobami, które mogły jej pomóc, gdyby coś się stało. Nika mieszkała sama w półtorapokojowym mieszkanku na warszawskiej Pradze. Jej rodzice nie żyli, a dziewczyna ukrywała to, by nie trafić do domu dziecka.
Rozległ się dzwonek na trzecią lekcję. Felix wyjął telefon i zadzwonił do Niki. Nie odbierała. Westchnął i zadecydował:
— Jedziemy. Urwiemy matmę i historię.
Zeszli na parter, ale nim doszli do portierni, drzwi otworzyły się i do środka weszła Nika we własnej osobie. Zauważyła chłopców i uśmiechnęła się do nich, choć uśmiech ten nie był tak promienny jak zawsze. Niby wyglądała jak zwykle: czarne martensy, czarna spódniczka z metalowym łańcuszkiem i jeansowa kurteczka, ale brakowało w tym wszystkim charakterystycznej dla dziewczyny energii. Rude włosy jakby mniej się kręciły, a podkrążone oczy mniej błyszczały.
— Dżizas! — przeraził się Net. — Wyglądasz, jakby cię przejechały schody ruchome!
— Dzięki za szczerość. — Dziewczyna próbowała się uśmiechnąć. — Widziałam się w lustrze.
— Nie mogłaś spać?
— Gorzej. Nie mogłam się obudzić. Śniły mi się jakieś koszmary… Nie wiem. Przespałam budzik.
— Uwielbiam koszmary. Znaczy… takie tam softowe koszmary. Te twoje to chyba były w wersji hard. Coś pamiętasz?
Nika zaprzeczyła.
— Luz. — Poklepał ją po ramieniu i ruszyli na górę. — Koszmary to nie seriale. Prędko się nie powtórzą. Już myśleliśmy, że będziemy w kostnicy identyfikować twoje zwłoki.
— To miło, że się martwiliście. — Nika uśmiechnęła się. — Macie nasz plan lekcji?
— Mam go od tygodnia. Ściągnąłem sobie ze szkolnego serwera.
— Eftep nie zabezpieczył sieci po tej aferze ze stopniami? — zdziwił się Felix.
Eftep był nauczycielem informatyki, a przy okazji zajmował się szkolnymi komputerami. Mimo że jego specjalnością były zabezpieczenia sieci komputerowych, wejście do szkolnej sieci nie stanowiło większego problemu – tym bardziej dla Neta, który znał się na tym doskonale.
— Może i zabezpieczył. — Net wzruszył ramionami. — Przez te jego nowe zabezpieczenia mógłby przepłynąć płetwal błękitny z rodziną i nikt by tego nie zauważył.
Nika parsknęła śmiechem. Towarzystwo przyjaciół szybko poprawiało jej nastrój.
Zatrzymali się przed drzwiami sali matematycznej. Słychać było wyraźnie Ekierkę, ich matematyczkę, która już się rozkręcała.
— No właśnie — szepnął Net. — Zawsze mam ten problem: kulturalnie zapukać, przerwać nauczycielowi i zacząć twórczo ściemniać, dlaczego się spóźniłem, czy przemknąć po cichu, kłaniając się do ziemi.
Wybrali rozwiązanie pośrednie. Otworzyli drzwi bez pukania i zaczęli przepraszać, przesuwając się do swoich miejsc. Ekierka miała dobry humor, machnęła więc tylko ręką.
— A, siadajcie, siadajcie…
Gerald obrzucił Nikę uważnym spojrzeniem. Net, widząc to, zmarszczył brwi.
Na długiej przerwie kolejka przed szkolnym sklepikiem jak zwykle ciągnęła się przez cały hall. Pojawiły się też trzy automaty: z batonami i słodyczami, drugi — z napojami, a trzeci z nowością sezonu – Oranżenadą w dwóch smakach.
— Pierwsza w tym roku szkolnym kolejka — westchnęła Celina. — Jakie to romantyczne.
Trzymała za rękę Klemensa. Oboje słynęli z miłości do słodyczy pod każdą postacią. Oficjalnie chodzili ze sobą, tworząc klasową parę.
Kolejka była tradycyjnym miejscem spotkań towarzyskich. Nawet jeśli ci, którzy stali na końcu, nie mieli szans na zakupy przed dzwonkiem, nikt się nie denerwował, bo było to tylko pretekstem do rozmów.
Felix, Net i Nika dotarli na parter, gdy prysła już nadzieja na kupienie czegokolwiek przed końcem przerwy. Aurelia, rozmawiająca właśnie z Lucjanem, uśmiechnęła się do Neta, błyskając bielutkimi ząbkami. Net pomachał do niej, potem spojrzał na nowe automaty i skrzywił się, przypominając sobie, w co podobny automat zamienił się w zeszłym roku szkolnym3. Trójka przyjaciół stanęła przed gablotą informacyjną, zwykle całkowicie ignorowaną przez uczniów. Napis na niepozornej kartce, przyczepionej w rogu gabloty, głosił: „Wybory samorządowe. Termin zgłaszania kandydatów – 15 września. Do rejestracji kandydata wymaganych jest dziesięć popierających go podpisów”.
— Kto był w poprzednim samorządzie? — zapytała Nika.
— Pojęcia nie mam. — Net wzruszył ramionami. — Tak szczerze, to średnio mnie to interesuje.
— Hej! — zawołał Gerald, zwracając się wyłącznie do Niki, jakby Felixa i Neta nie było obok. — Wziąłem dla ciebie. Wiem, że lubisz. — Podszedł i wręczył jej zimną puszkę coli light.
— Dzięki… — Nika uśmiechnęła się. Zastanawiała się, czy może przyjąć podarunek, ale Gerald już odszedł.
Net odprowadził go podejrzliwym spojrzeniem.
— Skąd niby wie, że lubisz? — zapytał, siląc się na obojętność. — Znacie się?
— Jest miły. — Nika obracała puszkę. Wreszcie ją otworzyła.
— Jak dla mnie, jest rzygogenny.
Do przyjaciół podszedł chłopak z trzeciej klasy, ubrany w elegancki garnitur i krawat. Wręczył im ulotkę i powiedział:
— Cześć, jestem Hubert Drzazga. Będziecie na mnie głosować?
— Facet! Nie znamy się — odparł rozdrażniony Net. — Jak mamy głosować na kogoś, kogo nie znamy?
— Właśnie po to dałem wam ulotkę — protekcjonalnym tonem wyjaśnił tamten. — Przeczytajcie uważnie, to mnie poznacie. — I nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku kolejnej grupki.
— Pan Drzazga ma podejście do wyborców jak ja do owsianki. — Net zgniótł ulotkę i wrzucił do kosza. — Wybory się jeszcze nie zaczęły, a ja już mam dosyć. Może ty byś kandydował?
— Zwariowałeś?! — zaprotestował Felix.
— Czemu nie? Nadajesz się. Odpowiedzialny jesteś, masz zawsze przy sobie chusteczki i tak dalej…
Felix pokręcił głową.
— Ja chcę wreszcie mieć trochę spokoju. Bez latalerzy, mięsożernych roślin, teleporterów i robotów modułowych. I bez wyborów do samorządu.
Następnego dnia Nika wyglądała jeszcze gorzej, choć tym razem przynajmniej dotarła do szkoły przed ósmą.
— Wymusiłaś pierwszeństwo na autobusie?! — przeraził się Net, widząc ją w hallu. — Kobieto, zrób coś ze sobą! Wyglądasz jak własne odbicie w witrynie sklepu mięsnego. Może pij ciepłe mleko przed snem?
— Podnosisz mnie na duchu… — zgryźliwie mruknęła Nika.
— Może powinnaś odwiedzić doktora Jamnika?
— Dzięki. — Nika uniosła ręce w obronnym geście. — Jeszcze będzie chciał wezwać moich rodziców. Sama jakoś sobie poradzę.
— A ja uważam, że wyglądasz pięknie — odezwał się Gerald, stojący kilka kroków dalej.
— Pięknie? — parsknął Net. — Mogłaby dostać rolę u George’a Romero4.
— Więc to znaczy, że zwykle wyglądasz jeszcze piękniej? — zapytał Gerald, unosząc brwi.
Nika uśmiechnęła się skromnie, a Net spojrzał na intruza szeroko otwartymi oczyma.
W tej chwili pojawiła się reszta klasy, co przerwało dalszą dyskusję. Dotarli do sali geograficznej i zaczęli rozpakowywać torby. Kilka zeszytów i książek Niki wysunęło jej się z rąk i spadło na podłogę. Dziewczyna kucnęła, żeby je podnieść.
— Wstań! — Gerald objął ją delikatnie i pociągnął w górę. Posłał jej powłóczyste spojrzenie. — Pozbieram to.
Nie zdążył, bo na zeszyty rzucił się Net.
— Ona nie jest paralityczką — warknął. — Nie trzeba jej pomagać… aż tak. — Położył zeszyty na ławce.
— Zawsze się tak zachowuje? — Gerald uśmiechnął się do Niki, zupełnie ignorując Neta.
Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, do sali sztywnym krokiem weszła pani Konstancja Konstantynopolska, geograficzka. Uczniowie rzucili się na swoje miejsca, jakby przez drzwi wpłynął lotniskowiec w pełnej gotowości bojowej.
— Dzień dobry! — powiedziała nauczycielka. — Mam nadzieję, że wakacje były udane, bo teraz powinniście już o nich zapomnieć. Nadszedł czas ciężkiej pracy. Do matury już tylko parę lat.
Usiadła za wysokim biurkiem, omiotła salę radarowym spojrzeniem i otworzyła dziennik. Była zasuszoną pięćdziesięciolatką i chyba wszyscy uczniowie jej się bali.
— To może na początek opowiecie mi, gdzie spędziliście te wakacje? Lambert, ty się najbardziej wiercisz. Jak tam wycieczka do Stanów Zjednoczonych? Jakie miasta zwiedziłeś?
Felix i Net powinni poczuć w tym momencie mściwą satysfakcję, ponieważ w zeszłym roku szkolnym Lambert wykręcił bardzo nieładny numer, zmieniając im oceny w dzienniku. Gdy sprawa wyszła na jaw, to jemu obniżono ocenę ze sprawowania, a jego ojciec odwołał za karę amerykańskie wakacje.
— Byłem u cioci… — Lambert wstał ze spuszczoną głową. — W Radomiu.
Net w ogóle nie słuchał dukania Lamberta na temat Radomia. Co chwila zerkał nienawistnie w stronę Geralda. Wreszcie nachylił się do Felixa i szepnął:
— Zrobił to tylko po to, żeby ją objąć!
— Pan Bielecki! — Geograficzka zmrużyła oczy. — Skoro jesteś taki rozmowny, to może teraz ty opowiesz o swoich wakacjach.
Netowi opadły ramiona. Wolno wstał.
— Byłem w Londynie.
— No i? Zacznij od początku. Jak się tam dostałeś? Samolotem? Pociągiem? Samochodem?
Net zawahał się.
— Właściwie, to nie wolno mi o tym mówić — oświadczył, już przeczuwając, co to oznacza.
Rzeczywiście, Felix, Net i Nika wobec samego ministra spraw specjalnych zobowiązali się do zachowania tajemnicy. Ale nawet gdyby mogli o tym opowiadać, niewiele by to zmieniło. Który nauczyciel uwierzyłby w teleportację do Londynu albo w podróż w czasie do roku 2060? Nie mogli nawet opowiedzieć o tym, że „normalniejszą” część wakacji spędzili w latarni morskiej Milo koło Łebosławowa. Fakt istnienia tuż obok podziemnej bazy wojskowej bowiem utajniono.
— Nie możesz? — Konstancja Konstantynopolska zmrużyła oczy. — A to dlaczego?
— Obiecałem.
Nauczycielka pokiwała głową.
— Zatem wybieraj. Dotrzymujesz obietnicy i pała, albo opowiadasz i dostajesz… na co zasłużysz.
— A jakaś trzecia możliwość? Może opowiem o poprzednich wakacjach? Może o feriach zimowych albo o tym, jak przyjechała do nas ciocia z Łomży…
Konstancja uniosła lekko brwi, które po chwili same opadły, jakby mięśniom czoła zabrakło siły na ich podtrzymywanie. Wpisała do dziennika coś, co mogło być tylko jedynką.
— Siadaj! — syknęła. — Następnym razem zapytam cię o to samo. Odechce ci się dowcipów.
Resztę lekcji zajęło przepytywanie pozostałych. Najszczęśliwszymi osobami były te, które zostały w mieście. Na szczęście nie starczyło czasu na relację Felixa ani Niki, bo skończyłoby się to tak samo jak w przypadku Neta.
Następną lekcją była fizyka z panem Antonim Czwartkiem. Atmosfera wyraźnie rozluźniła się, fizyk odróżniał bowiem dyscyplinę na lekcji od terroru.
— Nie będę was pytał o wakacje — zaczął — bo pewnie po poprzedniej lekcji żałujecie, że gdziekolwiek wyjechaliście. — Odpowiedziały mu śmiechy. — Wiem, bo druga „b” już zdała mi relację.
Po sprawdzeniu listy obecności pan Czwartek wziął w rękę swój rozkładany teleskopowo długopis i zaczął przechadzać się po klasie. Zwykle rozpoczynał lekcję opowiadaniem dowcipnej historyjki, powiązanej z tematem. Po dziesięciu minutach nauczyciel spojrzał na Nikę i zaczął mówić coraz wolniej. Wreszcie przerwał opowieść, nachylił się nad dziewczyną i zapytał:
— Po co ci okulary przeciwsłoneczne?
Nika zdjęła okulary, a nauczyciel drgnął.
— Wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia — stwierdził. — Co najmniej. Idź do lekarza, jeszcze przyjmuje.
— Nic mi nie jest — zaprzeczyła szybko Nika.
— Lekcje nie są tak ważne jak zdrowie. Uzupełnisz sobie potem od kogoś. Lepiej będzie, jak doktor Jamnik cię obejrzy.
Nika wstała i niechętnie wyszła z sali.
— Przychodzi baba do lekarza — odezwał się z ostatniej ławki Gilbert — a lekarz Jamnik.
Uczniowie zachichotali. To było pierwsze pełne zdanie wypowiedziane przez Gilberta w nowej szkole.
Gabinet lekarski pachniał tym, co kojarzy się z zastrzykami i innymi nieprzyjemnymi procedurami medycznymi. Wszystko, z wyjątkiem podłogi, było tu białe i malowane wielokrotnie – ktoś chyba wolał malować, niż myć.
Doktor Jamnik siedział za biurkiem (również białym) i próbował bezskutecznie rozpisać długopis, rysując nim coś, co wyglądało na wykres EKG. Był otyłym pięćdziesięciolatkiem. Czoło kończyło mu się na środku głowy, dalej były starannie ulizane, rzadkie, szpakowate włosy. Należał do typu ludzi, którzy nie biorą się do niczego poważniejszego niż zaparzenie kawy, jeśli tylko nie jest to absolutnie konieczne.
Gestem wskazał Nice krzesło. Usiadła wyprostowana i położyła dłonie na kolanach. Lekarz sięgnął do sterty po prawej stronie biurka i wyciągnął z jej środka teczkę z kartą pacjenta. Długo studiował ją, siorbiąc ze szklanki zimną herbatę. Wreszcie, nie podnosząc wzroku znad dokumentów, zapytał:
— Co ci dolega, drogie dziecko?
— Śnią mi się koszmary — odpowiedziała szybko. — Zasypiam normalnie, a rano budzę się, jakbym w ogóle nie spała. Nie pamiętam tych snów, ale wiem, że są straszne.
Lekarz pokiwał głową, poprzerzucał papiery i niechcący chyba, przelotnie zerknął na pacjentkę. Po chwili znów na nią spojrzał.
— Po co te okulary?
Nika zdjęła okulary, pokazując podkrążone oczy. Doktor drgnął.
— Pa… lisz coś, dziecko? — zapytał i szybko powrócił do przeglądania papierów.
Zaprzeczyła gwałtownie.
— Zapiszę ci parę lekarstw. — Doktor Jamnik bazgrolił coś w karcie, potem sięgnął po bloczek recept. — I dam ci tydzień zwolnienia z zajęć.
— Nie potrzebuję zwolnienia — zaprotestowała szybko Nika.
— Potrzebujesz odpoczynku. Tak, tego nie wolno bagatelizować. Wyśpisz się.
— Ale ja właśnie z tym spaniem mam problemy…
— Właśnie, właśnie… Tego nie wolno bagatelizować. — Znów pokiwał głową i zapisał coś w karcie.
Nika westchnęła, wstała i podziękowała. W drzwiach spojrzała na receptę, odwróciła się i powiedziała.
— Wypisał pan receptę na Erykę Surowiec. Ja nazywam się Nika Mickiewicz.
— Nie jesteś Eryka? — Jamnik spojrzał na kartę. — No cóż… Nie będę wypisywał jeszcze raz. To nie ma większego znaczenia. Aspirynę i witaminę C dostaniesz nawet bez recepty.
— Czy pan zawsze przepisuje aspirynę i witaminę C?
— Jest taka stara lekarska zasada, której jestem wierny od lat. — Doktor Jamnik wyprężył dumnie pierś i jeszcze raz zaszczycił pacjentkę spojrzeniem. — Po pierwsze: nie szkodzić.
Nika uniosła lekko brwi, pokiwała głową i wyszła prosto na czekającego pod gabinetem Geralda.
— Odwiozę cię do domu — zaproponował.
— Dziękuję, nie trzeba.
— Jesteś osłabiona. Możesz się przewrócić… Dobrze wtedy mieć przy sobie przyjaciela, który pomoże wstać.
Spojrzała na niego lekko zdziwiona.
— Nie zamierzam się przewracać.
— W życiu różnie bywa.
Nika uśmiechnęła się.
— Naprawdę dzięki. Nic mi nie jest.
— Dostałaś przecież tydzień zwolnienia.
Nika zatrzymała się.
— Podsłuchiwałeś?
— Nie… Ten lekarz tylko… bardzo głośno mówił.
Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie i ruszyła dalej, a Gerald za nią. Za rogiem korytarza wpadli na Felixa i Neta. Mina Neta świadczyła, że wszystko słyszał.
— Kibel jest tam! — Wskazał kciukiem za siebie. — Powiedziałeś Czwartkowi, że idziesz do kibla.
— No i co? — zapytał Gerald. — Chcę pomóc dziewczynie bezpiecznie dotrzeć do domu.
— Dzięki, trafię sama — wtrąciła Nika, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
— Jesteś tu nowy. — Net podniósł głos. — Nie możesz nikogo odwozić do domu.
— A czy ja mogę sama zadecydować? — odezwała się znów Nika i znów nikt nie zwrócił na nią uwagi.
— Nie będziesz mi mówił, kogo mogę odwozić, a kogo nie! — Teraz już Gerald z trudem powstrzymywał się, żeby nie krzyczeć.
— Jak chcesz ją odwieźć? Na wrotkach?!
Gerald zastanowił się, nie łapiąc dowcipu.
— Mam miesięczny.
— Kojarzysz reklamy typu „przed i po”? — zapytał Net. — Ty jesteś ten „przed”.
Gerald zmarszczył czoło, znów zastanawiając się nad tym, co usłyszał.
— A ty jesteś… — próbował coś naprędce wymyślić — za kiepski dla takiej dziewczyny.
Net sapnął ze złości.
— Rozwiążmy więc tę sprawę po męsku — oświadczył poważnie.
Felix i Nika spojrzeli na niego z zaskoczeniem.
— Niech tak będzie. — Gerald zmrużył oczy. — Gdzie i kiedy?
— Po lekcjach za szkołą.
— Będę czekał. — Zmierzył jeszcze Neta wrogim spojrzeniem i odszedł.
Net podał Nice jej torbę.
— Dzięki. — Dziewczyna była wyraźnie rozeźlona. Nie czekając na chłopaków, ruszyła w stronę schodów.
Felix odczekał chwilę, spojrzał na Neta i powiedział poważnym tonem:
— Przecież ty nie umiesz się bić.
— I nie zamierzam. — Net uśmiechnął się złośliwie i zatarł ręce. — On tam będzie sobie stał za szkołą, a ja odwiozę Nikę do domu. Też mam miesięczny. Wiem, że chce zostać na historii, ale potem wymknę się z nią ze szkoły.
— Sprytne, ale co zrobisz jutro?
— O tym będę myślał jutro. Ważne, że rozwiązałem dzisiejszy problem.
— Nie jestem pewny, czy to dobry plan.
Po historii Net czekał na Nikę w hallu i przygotowywał się mentalnie do urwania się z ostatniej lekcji. Wreszcie, gdy dziewczyna nie schodziła, wbiegł na drugie piętro. Nika rozmawiała z Felixem.
— Co ty tu jeszcze robisz? — Net udał zdziwienie. — Dostałaś to zwolnienie czy nie?
— Dostałam — Nika wzruszyła ramionami — ale od jutra.
— To zdeka bez sensu…
— Jeszcze bardziej bez sensu jest recepta.
— Niech zgadnę: aspiryna i witamina C?
— Jakbym była przeziębiona, toby się przydały. — Spojrzała na niego podejrzliwie. — Wolałbyś, żeby mnie już tu nie było, co?
— No wiesz… — Net skrzywił się lekko. — Wtedy ten wypierd dałby ci spokój.
— O to ci chodzi! — Nika aż fuknęła ze złości. — Nie obchodzi cię, że się źle czuję! Chcesz mnie tylko izolować od Geralda?
— Jesteś jakaś taka niemiła… w ogólnym zarysie…, a do niego się uśmiechałaś!
— Bo on nie powtarza przy każdej okazji, że nie trafiłam w drzwi wagonu metra, że zjadłam robaczywy majonez, że myłam głowę w pralce ani że…
— … że pomyliłaś schody ze zjeżdżalnią? — podsunął Net.
— Właśnie o tym mówię! — Nika obróciła się na pięcie i odeszła.
— Czy ja powiedziałem coś nie tak? — zdziwił się Net. — Jak przedtem chciałem, żeby poszła do lekarza, to nie chciała.
Felix podrapał się za uchem.
— Czy ja wiem… Może czasem powinieneś nieco przyhamować.
— Gerald jest notorycznie przyhamowany. Może nawet genetycznie. I co?
— Ma odpowiednie podejście psychologiczne do kobiet — mruknął Felix.
Net wydął usta i spojrzał w bok.
— Rzeczywiście, gdzieś czytałem, że dziewczyny nie oczekują rozwiązania problemu, tylko pocieszenia. To zupełnie bez sensu.
— Ale działa.
Po ostatniej lekcji Felix i Net wolnym krokiem doszli do hallu i zatrzymali się, czekając na przyjaciółkę. Wielu uczniów, zamiast wychodzić głównym wyjściem, kierowało się ku drzwiom na patio, które prowadziły do zarośniętego ogrodu na tyłach szkoły.
— Jak tam sprawy w Instytucie? — zapytał Net. — Co u twojego taty?
Instytut Badań Specjalnych jeszcze przed wakacjami rozpoczął prace nad wyjaśnieniem przeznaczenia pewnej tajnej maszynerii militarnej z okresu drugiej wojny światowej, zwanej Pierścieniem lub Wunrung5. Przez długi czas prace nie posuwały się do przodu. Część naukowców obwiniała o to tatę Felixa. Dopiero Felix, Net i Nika odkryli, trochę przypadkiem i w dosyć dramatycznych okolicznościach, do czego służy supertajna maszyneria. Prawdę mówiąc, to jej działanie niechcący wypróbowali na sobie.
— Gdy projekt miał kłopoty, próbowali zwalać winę na tatę. — Felix uśmiechnął się. — Niechcący więc jemu przypisuje się teraz cały sukces. Broni się przed tym, ale to niewiele pomaga.
— Chyba zacznę namawiać mojego do zmiany pracy — zastanowił się Net. — W tej swojej firmie już nie może wytrzymać. Ma maksymalnie wredną szefową.
— Wybadam sytuację — obiecał Felix. — Byłoby super, gdyby twój tata też pracował w Instytucie.
Nika zeszła wreszcie ze schodów i zbliżyła się do chłopców.
— Możemy iść — oznajmiła, ale zamiast skręcić w stronę wyjścia, zbiegła po kilku schodkach do otwartych drzwi na patio.
— Zaraz… — Net lekko się zaniepokoił. — A… gdzie ty właściwie idziesz?
— Idę za szkołę — oświadczyła, nie odwracając się. — Chcę zobaczyć, jak się o mnie bijecie.
Net zdrętwiał, spojrzał na Felixa, potem na Nikę, już idącą żwirową alejką, i znów na Felixa.
— Felix, zrób coś…
— Rzuciłeś Geraldowi wyzwanie.
— Aż tak jednoznacznie to zabrzmiało? Może… da się to obrócić w żart?
— To brzmiało całkowicie jednoznacznie. — Felix pokiwał smutno głową.
— Pominęliśmy etap wybierania broni! — Net rozpaczliwie szukał rozwiązania. — Wybrałbym miecze świetlne i sprawa rozmyłaby się z przyczyn technicznych…
Chrzęst żwiru pod butami Niki cichł w oddali. Net przełknął ślinę i zerknął na wyjście ze szkoły, jak pasażer tonącego okrętu na odpływającą w dal ostatnią szalupę. Potem spojrzał na drzwi patio.
— Chyba musimy tam iść — zadecydował cicho.
Felix poklepał go po ramieniu i razem wyszli na patio. Cztery skrzydła budynku zamieniały je w szarą studnię, odbijającą echem kroki. Net miał wrażenie, że budynek drwiąco wpatruje się w niego wszystkimi oknami. Z przeciwnej strony patio znajdował się krótki tunel, wycięty w parterowej kondygnacji między gabinetem doktora Jamnika a biblioteką. Jak wyjście na arenę. Tak musieli się czuć przed walką rzymscy gladiatorzy. Przynajmniej ci niezbyt zdolni. Właściwie, jak się lepiej zastanowić, to trafniejsze byłoby porównanie do chrześcijan, rzucanych lwom na pożarcie.
— Pomożesz mi? — zapytał cichutko Net, starając się iść jak najwolniej.
— Powstrzymam go, gdy będzie kopał leżącego.
— Chodziło mi bardziej o… wsparcie taktyczne.
— Sam chciałeś się bić — przypomniał Felix. — Nie będzie źle. Pamiętaj, że przeciwnik nie ocenia twojej siły, tylko twoje poczucie siły. Twoją pewność siebie.
— Ale ja mam bardzo zaniżone poczucie własnej siły, o pewności siebie nie wspominając.
— Spróbuj przynajmniej udawać. Zdolności aktorskie masz.
— Jeśli nawet, to jestem aktorem charakterystycznym. — Net zgarbił się i powłóczył już nogami. — Gram role wiecznych pechowców. Skąd mogłem wiedzieć, że to tak wyjdzie? Masz przynajmniej w swoim plecaku jakiś zestaw pierwszej pomocy?
— Oczywiście, że mam. Teraz wyprostuj się. Udawaj pewnego siebie, jakbyś już wygrał.
— Dobrze przynajmniej, że nie zejdzie się cała szkoła…
To, co zobaczyli po przejściu tunelem, sprawiło, że Net aż się zachwiał. Resztki jego pewności siebie uciekły z pola bitwy wraz ze zdolnościami aktorskimi. Gerald rozgrzewał się, truchtając w miejscu i wymachując rękoma, a wokół zachwaszczonego trawniczka stało kilkadziesiąt osób z różnych klas. Na rozważania, skąd się dowiedzieli o planowanej walce, nie było czasu.
— Dziewczyny mają lepiej — jęknął Net. — Ich nikt nie chce bić. — Oddał Felixowi okulary. Po zastanowieniu dał mu jeszcze telefon. — Już zacznij wystukiwać „112”…
Stanął na wprost podskakującego wciąż Geralda i uniósł pięści, jak to robią bokserzy w telewizji. Przynajmniej starał się je tak ułożyć.
Jedynym pocieszeniem było to, że niemal wszyscy kibicowali właśnie jemu.
— Net Bie-lecki! Net Bie-lecki! Net Bie-lecki! — krzyczały dziewczyny.
— Zanim zaczniecie — odezwała się Nika — chciałabym wiedzieć, dlaczego to robicie? — Chłopcy wyprostowali się i spojrzeli na nią. — Czy ja jestem ostatnią paczką chipsów w sklepiku szkolnym? I co potem? Mam pójść do kina z tym, który wygra? Nie chcę się kumplować z troglodytami! Nie odezwę się więcej do tego, który uderzy pierwszy.
Popatrzyła na nich, odwróciła się i oddaliła szybkim krokiem. Zawiedziona publiczność chwilę się rozglądała, a potem uczniowie wolno zaczęli się rozchodzić. Aurelia została dłużej, patrzyła smutno na Neta, ale wreszcie i ona odeszła. Został tylko Felix. Net i Gerald stali na środku trawnika i niechętnie mierzyli się wzrokiem, nie bardzo wiedząc, co teraz zrobić. Podnieśli wreszcie plecaki i ruszyli do wyjścia, zachowując pomiędzy sobą spory dystans.
Zza szkolnego ogrodzenia całej scenie przyglądała się postać w wymiętym płaszczu nieokreślonego koloru i czarnych okularach.
Ze względu na miłość autora do motoryzacji w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą. [wróć]
Nawet powstała taka książka. Nosi tytuł Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa. [wróć]
Historia ta została opisana w książce Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi. [wróć]
George A. Romero – amerykański reżyser horrorów. Jego najsłynniejszy film to Noc żywych trupów. [wróć]
Zostało to opisane w książce Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa. [wróć]
Przez kolejne dwa dni Nika nie przychodziła do szkoły. Net był ponury, z Geraldem omijali się szerokim łukiem. Wykorzystał to Lambert, próbując odnaleźć w Geraldzie kumpla.
— Przynajmniej — mruknął Net, gdy na przerwie stali z Felixem w kolejce do sklepiku — wszyscy myślą, że jestem odważny. Widziałeś, jak patrzyła na mnie Aurelia?
— Warto by pojechać i sprawdzić, jak sobie radzi — powiedział Felix. — Nika oczywiście.
— Po tym, jak się zachowała?! — Net zacisnął usta. — W życiu! Jeśli woli tego… tego… szampona.
— Już pierwszego dnia pytał mnie o Nikę — wtrąciła stojąca przed nimi Celina.
— Jak to pytał? — zdziwił się Net. — O co pytał?
— Co ona lubi i takie tam… Jakby był jakimś detektywem.
— Dlatego wiedział o tej coli light… — Net pokiwał głową. — No, ale trafił na podatny grunt…
— Chyba za łatwo rezygnujesz — uśmiechnęła się smutno Celina.
— O co ja się w ogóle szarpię? — Net prychnął pogardliwie.
— W końcu, czy mało jest fajnych dziewczyn w tej szkole? — Popatrzył po kolejce przed nimi. — Ładnych, na poziomie, takich, które nie mają w głowie przeciągu? Mało jest takich, które nie lecą tylko na kasę? Które potrafią się ubrać w lumpeksie i wyglądać super? Takich, na które można liczyć w każdej sytuacji? Takich, które nie narzekają na wszystko? — Zmarszczył brwi i chwilę się zastanawiał, wodząc wzrokiem po dziewczynach. — No, może rzeczywiście mało ich jest… Dobra, pojadę do niej dzisiaj. Ale sam. Choćby po to, żeby ostatecznie wyjaśnić sprawę!
Rozległ się dzwonek, co oznaczało, że reszta stojących w kolejce osób będzie musiała przyjść tu znów na następnej przerwie.
— Nie obrazisz się, że pojadę sam? — zapytał jeszcze Net. — To jednak specyficzna sytuacja.
— Jedź — odparł Felix. — I tak umówiłem się z ojcem na złomowisku.
— Na złomowisku?
— Zbieram części do nowego robota. Chcę, żeby był naprawdę duży. Wpadniesz, to zobaczysz.
— Może w sobotę? — zastanowił się Net. — Może wyciągnę Nikę na wieczór filmowy?
— Jednak myślisz pozytywnie. — Felix uśmiechnął się. — Wobec tego trzeba będzie się poświęcić i jakieś babskie nudy obejrzeć.
Net szedł starą uliczką z szynami tramwajowymi wpasowanymi w bruk i pajęczyną trakcji elektrycznej rozpiętą na murach. Zdawał sobie sprawę, że to nie najlepsza okolica na spacery. Czuł niepokój. Minął zaparkowany stary samochód marki Warszawa, pasujący nawet szarym kolorem do tej okolicy. Zatrzymał się w pewnej odległości od charakterystycznej narożnej kamienicy z okrągłym wykuszem zakończonym szpiczastym dachem. Zerknął w okna mieszkania na trzecim piętrze. Zastanawiał się, czy powinien przeprosić Nikę, czy raczej udawać obrażonego i samemu czekać na przeprosiny. Opuścił wzrok i chwilę bił się z myślami. Zdecydował wreszcie, że wejdzie i zobaczy, jak rozwinie się sytuacja. Gdy zrobił pierwszy krok, drzwi kamienicy Niki otworzyły się i wyszedł z nich… Gerald. Net wykonał szybki zwrot i czmychnął w ciemną bramę. Skarcił się za to w myślach. Miał prawo tutaj być! To Gerald był intruzem. Jednak nie mógł się zdobyć, by wyjść i stawić mu czoło. Schował się za krawędź nadgryzionych czasem drewnianych wrót i obserwował rywala, jak szybkim krokiem mija bramę. Zacisnął pięści. Poczuł złość przemieszaną z rozczarowaniem.
Chwilę stał, zastanawiając się, co teraz zrobić, gdy poczuł, że coś jest nie tak. Wciągnął nosem zapach, niepasujący do tego miejsca. Zapach przegrzanej izolacji i czegoś jeszcze. Zrozumiał, że ktoś tu jest. Zesztywniał i przełknął ślinę. Bał się odwrócić, bał się wykonać gwałtowny ruch, by nie sprowokować… Wreszcie wolno obejrzał się. Po drugiej stronie bramy, ukryty w głębokim cieniu, ktoś stał. Zaszeleścił materiał płaszcza i Net, niemal krzycząc, wyskoczył na ulicę. Szybkim krokiem, nie oglądając się, ruszył w stronę przystanku.
Pół godziny później był już na ulicy Serdecznej, w piwnicy domu Felixa. Felix, pochylony nad długim stołem roboczym, lutował kable. Wysłuchał opowieści przyjaciela, odłożył lutownicę i pokiwał głową.
— Przykra sprawa — westchnął.
— I teraz nie wiem, co robić — dodał smutno Net. — Jak przepisuje lekcje od niego, to nie będę się ośmieszał i przynosił moich zeszytów. Przecież wiesz, że robię masę błędów. Wszyscy się śmieją…
— Nikt się nie śmieje.
— Ten laluś ma charakter pisma jak Gutenberg. Ha! To przecież nie jest charakter pisma. Każda literka… no po prostu wylizana. Widziałeś przecież.
— To nic nie znaczy… Liczy się osobowość.
Net parsknął.
— On ma osobowość przynęty na ryby! Jak Nice może się podobać pacjent z ujemnym poczuciem humoru?
— Może wyciągasz zbyt pochopne wnioski?
— Pochopne?! Wzięła od niego lekcje! Nie czekała na mnie! Nie wiadomo, ile czasu tam siedział! Nie wiadomo, co razem… No w ogóle! Tyle wspólnie przeszliśmy i teraz ona tak po prostu… — Wepchnął ręce do kieszeni i zaczął krążyć po piwnicy. — Co ty właściwie robisz? — Dopiero teraz zwrócił uwagę na pracę Felixa.
Cała piwnica od lat była warsztatem. Kiedyś pracował w nim tata Felixa, teraz oddał swoje podziemne królestwo we władanie syna. Na długim stole, ustawionym pod małymi piwnicznymi okienkami, ciągnęły się wiązki przewodów, leżały silniki elektryczne. Wzdłuż pozostałych trzech ścian stały solidne regały, aż do sufitu zastawione pudłami i fragmentami niezidentyfikowanych mechanizmów. Część podłogi była zajęta przez różnej wielkości i kształtu przedmioty, które czasem wyglądały jak podzespoły promu kosmicznego, a czasem jak zawartość przewróconego pojemnika na śmieci.
— To sterowanie pneumatycznych drzwi z autobusu miejskiego. — Felix wskazał przewody elastyczne, wychodzące z grubej tulei. — To fragment klimatyzatora, tam leży wspomaganie układu kierowniczego od Forda, a to tutaj… Właściwie nie wiem, co to jest, ale pewnie się przyda.
— No dobrze, ale co ty z tego robisz?
— To będzie Golem. — Felix wskazał skomplikowane schematy, rozrysowane na kartkach, które poprzylepiał do ściany.
— Golem to chyba taki stwór ulepiony z gliny i ożywiony zaklęciem… czy coś w ten deser.
— To tylko nazwa. Mój Golem będzie robotem, posłusznym poleceniom konstruktora. Tata, jak był w moim wieku, próbował zrobić coś takiego.
— Widzieliśmy. To się nie mogło udać. — Net pokręcił głową. — Elektronika była wtedy w fazie larwalnej. Magnetofony szpulowe i te sprawy. Do czego ma służyć ten twój Golem?
— Do pomocy i ochrony. Ma być silny i wytrzymały. Ma być uniwersalny.
— Mówiłeś, że uniwersalny robot nie istnieje.
— Wiem… ale to moje marzenie od dawna. — Spojrzał na przyjaciela poważnie. — Napiszesz program do sterowania Golemem? Cały mechanizm będzie zbyt skomplikowany, żeby działał bez komputera.
— Dałeś się przekonać do spółki! — Net uśmiechnął się słabo. — To super, bo ten soft do mechanicznego psa to żadne wyzwanie… Tyle że w obecnej sytuacji… jakoś nie potrafię się cieszyć.
— Jeszcze zdążysz. Budowa potrwa trochę czasu.
— Więc umowa stoi. — Net uścisnął rękę przyjaciela i spoważniał. Przysiadł na stole. — Powiedz mi, stary, co ty byś zrobił na moim miejscu?
— Porozmawiałbym z nią.
— Nie będzie chciała…
— Tego się nie dowiesz, dopóki nie spróbujesz.
— Pojedźmy do niej jutro po szkole. Superpaczka nie może się rozlecieć przez jakiegoś… teletubisia!
— To się nie uda — stwierdził niespodziewanie Felix.
— Tak sądzisz? — spytał zaskoczony Net.
— Potrzeba będzie ponad trzydziestu silników elektrycznych. Będzie ważył ze dwie tony!
— Aaa… Ty o tym. Użyj lekkich silników.
— Wtedy będą za słabe. Zresztą i tak będzie tam cała masa styków i kabli. Pamiętasz, co się stało z robotami modułowymi Mortena?
— Zamokły. To nas wtedy uratowało.
— Golem nie będzie zamakał. — Felix zmrużył oczy. — I będzie znacznie silniejszy.
— Myślisz, że on mógłby kogoś niechcący nadepnąć? — zapytał niewinnym głosem Net. — Zupełnie niechcący nadepnąć, a potem, nadal niechcący, przejść po nim kilka razy? Ot, taki błąd programu…
— Muszę zdobyć pompę hydrauliczną. — Felix potarł brodę i oczami wyobraźni rysował już kolejne schematy. — Taką od koparki… Wtedy wystarczy jeden silnik do napędzania pompy, a olej pod ciśnieniem będzie poruszał wszystkimi częściami. W ten sposób nawet całą moc da się skierować do dowolnej części.
— Jednym palcem podniesie samochód? — pytał dalej Net. Felix przytaknął. — I będzie mógł, niechcący oczywiście, postawić go na kimś?
— Golem będzie przestrzegał trzech praw robotyki. Nie zrobi niczego przeciwko człowiekowi.
— Szkoda… — Net znów zaczął krążyć po piwnicy. Nagle zauważył stojące w kącie zasłane łóżko. — Ty nie przesadzasz z tą troską o Golema? On nawet nie ma jeszcze głowy.
— To moje łóżko. Śpię teraz tutaj.
— Bez kitu!
— Babcia Lusia ma problemy z chodzeniem po schodach — wyjaśnił Felix. — Plan jest taki, że tata odda jej swój gabinet na parterze i przeniesie się do mojego pokoju, a ja zamieszkam tu.
— Dobrze, że cię nie wkitrali do komórki pod schodami.
— Nie, to nie tak. Sam chciałem się tu przenieść. Musiałem co chwilę po coś biegać na górę, a i tak tutaj spędzam większość czasu.
— Reumatyzmu dostaniesz i każdy palec będzie ci się zginał w inną stronę. Specjalną klawiaturę do kompa będziesz musiał sobie zrobić.
— Tu jest sucho i ciepło. Nawet wentylację udoskonaliłem. Tyle że do łazienki muszę wchodzić na parter.
— Zrób sobie tutaj bezprzewodową.
Felix uśmiechnął się pod nosem. Net pokiwał głową i powrócił do krążenia po piwnicy.
— Skretyniłem trochę sprawę — powiedział poważnie. — Z tym pojedynkiem to był… impuls. Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem.
— Cywilizacja to ostatnie trzysta lat. — Felix wrócił do lutowania wiązek kabli. — Przedtem, przez trzysta tysięcy lat nasi przodkowie polowali, a nasze przodkinie (jeśli jest takie słowo) zbierały jagody. Mężczyźni rywalizowali o lepsze kobiety. Czasem trzeba się było o nie bić. Nasz mózg jest przystosowany do tamtych czasów. Mamy mózgi jaskiniowców. Stąd ten impuls.
— Ja tam bym wolał zbierać jagody — zastanowił się Net. — Dziewczyny mogłyby polować i się o mnie bić. Nie ma równouprawnienia na świecie…
Na długiej przerwie w gablotce dotyczącej wyborów pojawiła się lista kandydatów. Były tam tylko trzy nazwiska i dużo wolnego miejsca. Felix i Net dotarli na dół, gdy kolejka do sklepiku składała się z kilku osób. Nie mieli jednak ochoty na zakupy. Podeszli do gablotki i spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Felix rozejrzał się i spinaczem otworzył zamek. Net wsunął się pod szybę i starannie, żeby nie zrobić literówek, zabrał się do uzupełniania listy zmyślonymi nazwiskami. Jednak już po wpisaniu pierwszej pozycji odgłos damskich obcasów na schodach zmusił go do wycofania się. W dwóch susach obaj znaleźli się półtora metra dalej. Kiedy Probówka, nauczycielka chemii, przechodziła obok, stali już na końcu kolejki do sklepiku.
— To dziecinada — chwilę później ocenił Felix.
— Ale czuje się tę adrenalinkę — uśmiechnął się Net. — Muszę coś robić, żeby nie myśleć ciągle o tym samym.
— Pojedziemy do niej po szkole. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Rozległ się dzwonek, więc szybkim krokiem udali się na lekcję języka polskiego.
Lekcję prowadziła pani Jola Chaber, ich wychowawczyni. Dyscyplina podczas zajęć nieco szwankowała, a atmosferę można było określić jako dość swobodną. Mimo to w zeszłym roku wszyscy nauczyli się tego, czego powinni, i dostali nie najgorsze oceny końcowe. Tym razem jednak lekcja pani Joli miała być jedną z najsmutniejszych w historii. Obok biurka siedział nieznany mężczyzna. Był chudy, miał czarny garnitur, czarny neseser i oklapnięte uszy. I to było wszystko, co można było o nim powiedzieć bez dokładniejszego przyglądania się. Nie, było jeszcze coś – miał bardzo smutne spojrzenie. Właściwie wszystko w nim było smutne. Smutek parował z niego i rozpełzał się po klasie, aż siedzący najbliżej poczuli gęsią skórkę.
— Może splajtowała jakaś szkoła dla dorosłych? — zażartował bez przekonania Net.
— Poznajcie pana Szyszkiewicza — smutno zaczęła pani Jola. — Jest… Zresztą, może oddam panu głos… — Usiadła szybko.
Pan Szyszkiewicz wstał, poprawił purpurowy krawat i oznajmił smutnym głosem:
— Zgodnie z zapowiedzią dyrektora magistra inżyniera Juliusza Stokrotki, rozpoczynamy w waszej szkole pilotażowy program poprawności językowej.
Zapadła zupełna cisza. W smutnego pana wpatrywało się kilkanaście par oczu. Uczniowie usiłowali sobie przypomnieć, co mówił dyrektor Stokrotka podczas uroczystej inauguracji roku szkolnego, ale oczywiście nikomu się to nie udało. Niektórzy przypomnieli sobie jedynie, co im się wtedy śniło.
— Program nosi nazwę „Poprawność i Czystość” — kontynuował smutny facet. — Staramy się nie używać skrótu… Naród pokłada w nas ogromne nadzieje. Dlatego pragniemy zacząć od podstaw, czyli od młodzieży, szczególnie przecież narażonej na złe wzorce. — Uniósł dłonie i zetknął je końcami palców. — Jakże często słyszy się słowa, które nigdy nie powinny padać między Bugiem a Odrą. Jakże łatwo kaleczymy własny język, wpychając w niego obce słowa, jak ciernie. No bo co to znaczy… full wypas — skrzywił się z niesmakiem — albo sorry? To nic nie znaczy! To są kamienie wrzucone obcymi rękami przez nasze okno do naszego domu. Nie… Sami wrzucamy te kamienie, garściami je wrzucamy. Nawet „mysz komputerowa” jest kalką językową angielskiego słowa mouse. Jakże piękne polskie określenie „manipulator stołokulotoczny” przepadło w mrokach historii. A szkoda. Wielka szkoda…
Pani Jola chrząknęła znacząco, wybijając tym pana Szyszkiewicza z rytmu. Spojrzał na nią, zaskoczony, ale niezmiennie smutny.
— Muszę prowadzić lekcję. — Uśmiechnęła się przepraszająco.
— Ach tak… Są jakieś pytania?
Siedzący w ostatniej ławce Lucjan uniósł dłoń.
— Czy to jest prank? — zapytał.
Smutnemu panu uszy oklapły jeszcze bardziej. Zamiast odpowiedzieć, dodał:
— Bez wystarczającej motywacji program nie byłby wiele wart. Tak więc wasze punkty karne zostaną przeliczone na ocenę z języka polskiego i bezpośrednio wpłyną na ocenę semestralną. — Przez klasę przebiegł pomruk niezadowolenia, ale nikt nie odezwał się. — Każdy z was dostanie WON, czyli Wykrywacz Obcych Naleciałości. To takie małe urządzenie, które będzie sprawdzało, jak mówicie. Niestety, potrafi ono jedynie wychwytywać niepoprawne wyrazy, więc na tym etapie będziemy oceniać tylko to. Wielka szkoda… Oczywiście ci z was, którzy nie używają niepoprawnych wyrazów, nie zauważą nawet obecności naszego urządzenia. Tak więc, jeśli macie czyste sumienie, nie musicie się niczego obawiać.
Otworzył neseser i wyjął stamtąd płaskie pudełko z numerem ewidencyjnym zakończonym „2a”. Obszedł klasę, wręczając każdemu małą czarną tulejkę z krótką antenką i klipsem do przypięcia. Został mu w ręku jeden, przeznaczony dla Niki. Bez słowa wyjaśnienia położył go przed panią Jolą i smutno dodał:
— System zaczyna pracę za kwadrans, więc lepiej już róbcie rachunek sumienia. WON-y mają numery, nie wolno się zamieniać. Wyczuwają też, czy nie są odpięte ani zasłonięte. — Zamknął neseser dwoma donośnymi kliknięciami i ruszył w kierunku drzwi. — Życzę miłego dnia, droga polska młodzieży.
— Darz bór — powiedział Gilbert, gdy tamten wyszedł.
Zamknięcie drzwi nie uwolniło sali od smutnej atmosfery. Pani Jola powiodła po uczniach spojrzeniem prawie tak smutnym jak pan Szyszkiewicz. Rozłożyła ręce i powiedziała:
— Sorry, taki lajf.
Felix i Net od paru minut mokli w deszczu na opustoszałej praskiej ulicy. Ciężkie chmury zamieniły popołudnie w wieczór, bruk błyszczał w światłach nielicznych samochodów. Wilgoć wciskała się każdą szczeliną pod ubrania. Samochód marki Warszawa stał zaparkowany przy krawężniku w innym miejscu niż poprzednio.
— Wczoraj byłeś pełen dobrych rad i pomysłów — narzekał Net. — A teraz stoisz tak samo jak ja.
— Nie mam koncepcji. — Felix wzruszył ramionami. — To było proste, dopóki tu nie dotarliśmy.
W strugach deszczu tramwaj wyglądał jak ponury okręt, sunący przez kanał portowy. Światło reflektorów migotało w tysiącach kropel. Ludzie wewnątrz byli tylko zamazanymi cieniami. Do uszu chłopców dotarł dziwny dźwięk. Był to jakby rytmiczny, narastający z każdą chwilą stukot. Gdyby nie to, że znajdowali się w mieście, pomyśleliby, że to odgłos galopujących koni.
Tramwaj zbliżał się do miejsca, w którym stali. Wtedy nagle wyskoczyła zza niego wielka czarna karoca, zaprzęgnięta w trzy pary koni. Wyprzedziła tramwaj, ochlapując zaskoczonych chłopców wodą. Nie widzieli woźnicy, lecz jedynie powiewający jak czarna chorągiew cień jego peleryny. Blade latarenki po bokach siedziska zamigotały chwiejnymi płomykami. Pędzące konie błysnęły wyszczerzonymi zębami i białkami oczu. Strzelił bicz. Chłopcy poczuli ciepło, bijące od koni i charakterystyczny zapach rozgrzanych zwierząt.
Żeby uniknąć zderzenia, tramwaj przyhamował ostro, migając czerwonymi światłami. Karoca wydawała się potężna, była wyższa od tramwaju. Znikła w szarej kurtynie deszczu równie nagle, jak się pojawiła. Wolno cichł tętent kopyt. Pozostał tylko oddalający się szum tramwaju. Chwilę później ulica znów była pusta i zwyczajnie mokra.
Chłopcy spojrzeli na siebie.
— Ja bym tu dłużej nie stał — odezwał się Net. — Wchodzimy na spontan. Zobaczymy, co będzie.
Felix skinął głową. Szybko przeszli przez jezdnię i weszli do mrocznego wnętrza narożnej kamienicy. Ciemnymi schodami dotarli na trzecie piętro i zadzwonili do drzwi z niewyraźną tabliczką z napisem „Mickiewicz”. Dłuższą chwilę nic się nie działo, wreszcie z wnętrza rozległo się szuranie. Drzwi uchyliły się tak szeroko, jak pozwalał łańcuch. Pojawiła się zaspana twarz Niki, po czym drzwi zamknęły się i zaraz otworzyły na całą szerokość, ukazując dziewczynę w powyciąganym dresie i kapciach. Na głowie miała coś, co wyglądało jak jeden wielki kołtun.
— Wyglądasz, jakbyś… — Net ugryzł się w język i zapytał innym tonem — spałaś?
Nika przytaknęła i niemrawym gestem zaprosiła ich do środka. Wnętrze było małe i przytulne. Na środku większego pokoju stały stół i trzy krzesła. Były tu jeszcze duża stara szafa, kanapa i zapadnięty fotel. Rolę kuchni pełniły stara gazowa kuchenka, rząd szafek i zlewozmywak na ścianie z lewej strony. Z rogu pokoju, po trzech schodkach, wchodziło się do wykuszu, w którym znajdował się półpokój urządzony na miejsce do pracy. Był okrągły, a połowę jego obwodu zajmowało okno. W półpokoju zmieściło się małe biureczko, drewniane krzesło, wąska szafa i kilka wąziutkich regalików na książki. W całym mieszkaniu wykorzystany był każdy, najmniejszy fragment podłogi i ścian. Półeczki, szafeczki, obrazeczki i wieszaczki porozmieszczane były wszędzie.
— Napijecie się czegoś? — Nika ziewnęła, zasłaniając dłonią usta.
— Wprost przeciwnie — odparł Felix. — Mamy na sobie parę litrów wody.
— Może ty zapadasz w jakąś śpiączkę? — Net przetarł zaparowane okulary.
Nika pokręciła głową.
— Wypiłam nawet kawę — ziewnęła ponownie. — Ja już boję się zasypiać. Zmogło mnie dopiero niedawno, jak zaczął padać deszcz.
— No to sorki. — Net wzruszył ramionami. — Nie wiedzieliśmy.
— Nie, dobrze… Teraz przynajmniej nie śpię.
— Wykończysz się w ten sposób.
Nika podeszła do kredensu i wyciągnęła puszkę z kawą.
— Daj spokój! — Net podszedł i wyjął jej puszkę z dłoni. — Nie można pić tyle kawy, jak się ma czternaście lat. Wyłysiejesz albo coś…
Felix podał Nice torebkę z orzeszkami. Przesypała je do miseczki. Usiedli przy stole. Zapadła cisza, zakłócana odgłosami chrupania i szmerem deszczu. Przyjaciele patrzyli na siebie, zastanawiając się, co powiedzieć. Włączyła się lodówka i wypełniła pokój metalicznym buczeniem.
— Wczoraj chciałem przynieść ci lekcje… — mruknął Net. — Potem pomyślałem, że nie będziesz chciała ich wziąć.
— Dlaczego? — Nika szczerze się zdziwiła. — Potem będę miała masę do nadrobienia.
— Skoro wzięłaś od Geralda…
— Nie wzięłam!
— Był tu wczoraj.
— Nie wiem. — Nika pokręciła głową. — Jakiś facet dobijał się do drzwi i chciał ze mną rozmawiać. Potem może i dzwonił Gerald. Nie wiem, nie otwierałam nikomu. Czekałam, aż wy przyjdziecie…
— Byłem na dole — Net wzruszył ramionami — ale pomyślałem sobie, że skoro Gerald… że skoro go lubisz…
— Ja go wcale nie lubię! — zaprotestowała Nika. — Jest strasznie namolny. I taki… sztuczny.
— Gadałaś z nim ciągle!
— Bo ciągle mnie zagadywał.
— Chciał cię odwieźć do domu.
— Ale się nie zgodziłam. A ty nie wpadłeś na pomysł, żeby mnie odwieźć? Czułam się naprawdę kiepsko.
— Właściwie to… — Net zastanowił się. — No może i tak. Pomyślałem, że nie chcę, żeby to Gerald cię odwoził.
— To jest pewna różnica.
— Poza tym… Myślałem, że strzeliłaś focha.
— Przeszło mi po pięciu minutach. — Nika uśmiechnęła się przepraszająco. — Ja myślałam, że to ty się obraziłeś. O to, że ja się obraziłam najpierw. Byłam wściekła na siebie.
Felix westchnął i spojrzał w sufit.
— Mnie też przeszło… prawie po chwili — przyznał Net. Twarz mu się rozjaśniła, wyraźnie mu ulżyło. Przysunął się bliżej Niki.
— Tak w ogóle, to sorry za tego troglodytę. To w sumie miło, że byłeś gotów się o mnie bić… Chociaż to nie w twoim stylu. — Uśmiechnęła się, również przysuwając się delikatnie do Neta.
— No… Nie wiem po prostu, co we mnie wstąpiło… To przez to zbieranie jagód…
— Jakie zbieranie jagód? — Nika była zbita z tropu.
— Takie tam… skojarzenie. — Net wyglądał, jakby chciał ją pocałować.
Felix przejechał dłonią po twarzy, wstał i podszedł do okna. Net i Nika odsunęli się od siebie szybko. Szary deszcz uderzał o bruk, wzbijając wodną mgiełkę, zasłaniającą szyny tramwajowe i krawężniki.
— Spróbujmy na przyszłość się tak nie zachowywać — poprosiła Nika. — Lepiej rozmawiać, niż się obrażać.
— Za dużo razem przeszliśmy, żeby jakiś niedorobiony Ken pluł nam w twarz. — Net znów przysunął się do Niki.
— Zaczekajcie… — przerwał im Felix. — Powiedziałaś, że jakiś facet dobijał się do drzwi?
— Przecież nie wezwę policji. — Nika wzruszyła ramionami. — Zapytaliby od razu o mojego tatę.
— Powiedział, czego chce?
— Mówił, że chce porozmawiać.
— Porozmawiać… Akurat! — prychnął Net.
— Jak wyglądał? — nalegał Felix.
— Widziałam go tylko przez szczelinę w drzwiach. Na oko z sześćdziesiąt lat. Miał na maxa zdefasonowany płaszcz i czarne okularki w drucianej oprawie.
— Przypominał tamtego? — Felix wskazał na ulicę.
Net i Nika podeszli do okna. Mężczyzna w płaszczu chyba ich zobaczył, bo odwrócił się na pięcie i odszedł pospiesznie.
— To on… — przytaknęła Nika.
— Wczoraj wpadłem na niego w bramie — dodał ściszonym głosem Net.
Patrzyli, jak rozpływa się w deszczu. Chwilę później zapłonęły okrągłe reflektory Warszawy i samochód wolno się oddalił. Przejechał kolejny tramwaj. Gdyby nie trzęsące się szklanki w szafce, można by pomyśleć, że przepłynął.
— Może na jakiś czas przeniosłabyś się do mnie? — zapytał Net. — Znaczy… do pokoju bratosiostry. Czeka już prawie urządzony…
— Dzięki. — Nika uśmiechnęła się, ale pokręciła głową. — Naprawdę, nie mogłabym.
— Ten freak może być niebezpieczny.
Z jego WON-a dobiegło donośnie piiip…!
— Radzę sobie sama już od paru lat. Nie wygoni mnie stąd jakiś namolny typek.
— Wymyślimy coś innego — odezwał się Felix. — Mogę na przykład postawić na parapecie jednego dozoraka. Trzeba tylko wykombinować centralkę, która będzie przekazywała obraz.
— Jasne! — Net palnął się w czoło. — Że też wcześniej na to nie wpadłem! Mam kilka starych komputerów. Da się z nich złożyć jeden całkiem sprawny.
— To przecież musi sporo kosztować… — próbowała protestować Nika.
— Kilkuletni sprzęt sprzedaje się na wagę. — Net machnął ręką. — Zresztą nie będzie mi już potrzebny. Tata co chwilę coś wymienia u siebie, a stary hardware ląduje u mnie. On musi mieć wszystko najnowsze.
— No nie wiem…
— Jesteśmy przecież superpaczką! Jutro wszystko zainstalujemy. Dziś jeszcze śpij z siekierą pod poduszką.
Net zerknął na lodówkę. Otworzył ją. Kilka półek było zapełnionych. Uspokojony tym, że przyjaciółce nie grozi głód, wrócił na miejsce. Felix też usiadł.
— Stypendium szkolne — wyjaśniła Nika. — Udaje mi się nawet trochę odłożyć.
Coś brzęknęło w szafce nad zlewem. Drzwiczki otworzyły się i wyleciała stamtąd szklanka. Wolno płynęła przez pokój. Felix i Net równocześnie przełknęli ślinę i wsunęli się głębiej w krzesła.
— Nie przejmujcie się. — Nika obrzuciła szklankę znudzonym spojrzeniem. — Polata trochę i wróci na miejsce. Może jednak napijecie się czegoś?
— Herbaty, wyjątkowo — zgodził się Felix. — Trochę jednak… chłodno mi.
— Tak, chłodno… — przytaknął szybko Net. — To ja też poproszę herbatę. Byle nie w tej szklance. Te twoje zdolności są czasem nieco… straszne. A jak sny?
— Nic się nie zmieniło. — Nika nalała wody do czajnika i postawiła go na gazie.
— Może powinnaś pójść do lekarza? Do prawdziwego lekarza.
— Aż na tyle to tego stypendium nie starczy…
Szklanka obleciała pokój i wróciła do szafki. Net odetchnął i wyciągnął z plecaka zeszyty. Po zastanowieniu ten od języka polskiego schował z powrotem i wyciągnął rękę do Felixa.
— Trochę szybko pisaliśmy — wyjaśnił. — Mnie byś nie rozczytała.
— Co było na polskim? — zapytała Nika.
— O polskich bohaterach narodowych. Wyszło nam, że teraz imię bohatera to 404.
— Chyba 44?
— Nie. 404 – bohater nie istnieje1.
— Aha.
— Pamiętasz chociaż któryś ze snów? — Felix podał Nice swój zeszyt.
— Tylko ten dzisiejszy. Śniła mi się czarna karoca, pędząca przez Pragę.
Chłopcy znieruchomieli i spojrzeli na siebie.
— Czasem, jak mama puści za głośno radio — powiedział Felix — zaczyna mi się śnić to, o czym akurat mówią w wiadomościach.
— Byłam w tej karocy. Porwano mnie.
— Więc, dzwoniąc do drzwi, uwolniliśmy cię — odkrył Net, z dramatycznym wyrazem twarzy.
— Obudziliście mnie w dobrym momencie — przyznała.
— Wiem, że potem miało się stać coś nieprzyjemnego… Chyba już miałam podobny sen. Może nawet kilka razy.
— Przyśniła ci się karoca, bo prawdziwa karoca jechała ulicą — wyjaśnił Felix. — Usłyszałaś ją we śnie. To się zdarza. Ale nie sądzę, żeby karoce jeździły tędy co noc.
— Chyba że gdzieś tu jest „rent a karoca” — rzucił Net.
— Nie jestem pewna… — Nika pokręciła głową. — Wydaje mi się tylko, że ostatnio wszystkie te sny wyglądają podobnie.
Rozmowę przerwał gwizd czajnika. Dziewczyna zrobiła trzy herbaty i zabrała się do przepisywania lekcji. Felix i Net wykorzystali ten czas na odrobienie zadań domowych. Gdy skończyli, już naprawdę zbliżał się wieczór, a Nika zasypiała nad zeszytem. Była prawie siódma i za oknem zaczynało się ściemniać.
— W Instytucie Badań Nadzwyczajnych jest coś, co nazywają laboratorium snu — przypomniał sobie Felix. — Nie leczą tam ludzi, tylko prowadzą badania naukowe, ale… może to by coś wyjaśniło.
Nika spojrzała na niego z nadzieją i pokiwała głową.
— Chodźmy, póki jest w miarę jasno. — Net wstał. — Była karoca, więc może się pojawić cokolwiek, choćby moherowe kangury z Alfa Centauri.
— Spróbujmy się więcej nie kłócić o takie drobiazgi — poprosiła Nika, uśmiechając się słabo do Neta.
— Lepiej rozmawiać, niż się kłócić. — Felix znacząco popatrzył na przyjaciela. — Wpadniemy jutro i zainstalujemy wszystko. A o tym laboratorium pogadam z tatą jeszcze dziś. Zamknij drzwi na wszystkie zamki.
Net zatrzymał się w progu.
— Jakby co, wykręć „112” — powiedział do zasypiającej w pozycji pionowej Nice.
Chłopcy pożegnali się. Ciemnymi schodami wyszli na dwór. Deszcz zimnymi kroplami wcisnął im się za kołnierze. Żałowali, że nie wzięli z domu kurtek z kapturami. Net kichnął.
— Szczęście — powiedział Felix.
— Dziękuwa. — Net wytarł nos w chustkę i zamarł. — Czy słyszysz to co ja?
— Niestety tak. — Wzdłuż ulicy niosły się echem rytmiczne uderzenia podków. Zbliżały się, przyspieszając. — Teraz biegną kłusem.
— Co to znaczy?
— Koń ma cztery… biegi — wyjaśnił Felix. — Pierwszy to stęp, drugi – kłus. Potem jest galop i cwał. Inaczej stawiają nogi przy każdym biegu.
Tętent odbijał się od pozamykanych okien kamienic, od ciemnych witryn nieczynnych sklepów i obłażących z tynku murów.
— A jak się nazywa bieg wsteczny?
Felix nie zdążył odpowiedzieć. Zza rogu wypadła szóstka czarnych koni w zaprzęgu. Ślizgały się na mokrym bruku, a sama karoca weszła w zakręt z bocznym poślizgiem. Płaszcz, może peleryna woźnicy powiewała od pędu powietrza. Jego twarzy nie było widać. Pod kapturem był tylko cień.
— Ciekawe, czy znów jej się przyśni? — wyszeptał Net, przylepiony plecami do mokrej ściany. Karoca zniknęła w perspektywie ulicy.
— Ciekawe, czy NAM się przyśni — dodał Felix. — Co to w ogóle było? Jakiś karawan?
— Ekspresowe pogrzeby — przytaknął z wisielczym humorem Net. — Dojazd do klienta o każdej porze, zniżka podczas wieczornej ulewy. Straszenie sąsiadów gratis.
Tętent utonął wreszcie w szumie deszczu.
— Nieźle jej dopiekły te koszmary — odezwał się Net. — Zresztą, nie dziwię się. W takich warunkach… Widziałeś jej minę, jak usłyszała o laboratorium snu?
— Martwi mnie coś innego — odezwał się Felix. — Powiedziała, że karoca była czarna. Jeśli tylko słyszała ją przez sen, nie mogła znać koloru.
— Karoce zwykle są czarne. Były, znaczy się, bo to chyba ostatni żyjący okaz.
Felix bez przekonania pokiwał głową i wolno ruszyli w stronę przystanku.
Nika nie mogła wysiedzieć w domu i przyszła do szkoły, mimo że miała jeszcze kilka dni zwolnienia. W hallu od razu zobaczyła Felixa i Neta, wykonujących podejrzane czynności przy jednej z gablotek. Gdy zauważyli przyjaciółkę, z niewinnymi minami odskoczyli od gablotki.
— Elo, mała! — przywitał ją Net, a z jego WON-a dobiegło piiip…! — Jak zdrowie psychiczne?
— Nie uwierzysz, ale aspiryna i witamina C chyba trochę pomogły — powiedziała i zerknęła na gablotkę. Dyrekcja przeznaczyła ją na informacje o wyborach samorządowych. Na razie większą jej część zajmował plakat Marcela z hasłem „Twój przewodniczący”. Na dole ktoś dopisał grubym markerem: „Głosuj na człowieka, który ma chwytne stopy”.
— Udało ci się nie zrobić żadnego błędu. — Nika uśmiechnęła się.
— To dla niepoznaki. — Net rozejrzał się po hallu, wolno wypełniającym się uczniami. — Chodźmy stąd…
— Naprawdę wyglądasz lepiej. — Felix przyjrzał się jej, gdy szli w kierunku schodów.
— Zmuszam się do jedzenia owoców. Krem pod oczy też trochę pomógł.
— Zjadłaś krem pod oczy?! — wykrzyknął Net.
— Nie… rozsmarowałam go pod oczami.
— To nie jest rozwiązanie problemu — oświadczył Felix.
— Ale to lepsze niż ciemne okulary.
— A jak z tym zwyrolem w płaszczu? — zapytał Net. WON zawtórował piiip…!, oznajmiając, że nie zna słowa „zwyrol”.
— Nie widziałam go więcej. Może się was wystraszył.
— Starałem się groźnie wyglądać — przyznał Net z poważną miną.
Hall wypełniał się gwarem rozmów i pipczeń dziesiątek WON-ów. Zagłuszył je dopiero dzwonek.
Gdy dotarli do pracowni informatycznej, Gerald obrzucił chłopców nieprzyjaznym spojrzeniem, ale nie próbował zagadnąć Niki. Pan Eftep wszedł do sali chwilę po nich i przywitał się mruknięciem.
— Dziś sprawdzę, ile wam wyleciało z głów przez wakacje — oświadczył i usiadł za swoim biurkiem. Było nieco wyższe od ławek uczniów. Ławki ustawiono w wyspę, więc nauczyciel miał doskonały widok na to, co wszyscy robią.
— Czym różni się nowy system Windows od poprzedniego? — Eftep wodził palcem wzdłuż listy obecności, ale Net i tak był pewien, że padnie na niego. — Może Net Bielecki. Los tak chciał… — Nauczyciel wyszczerzył wielkie żółte zęby.
— Nowy system Windows (piiip…!) różni się od poprzedniego głównie tym, że wolniej działa — zaczął Net. — Przynajmniej na moim komputerze (piiip…!) Jak to?! — Odpiął od bluzy WON-a i przyjrzał mu się z bliska. — Nie ma w słowniku słowa komputer? (Piiip…!) No nie ma… A komp? (Piiip…!) } Też nie… Pecet? (Piiip…!) Laptop? (Piiip…!) Tablet? (Piiip…!)
— Możesz się tym teraz nie zajmować? — poprosił pan Eftep. — Jesteś na informatyce, a nie na muzyce.
— Ale brak komputera piiip w słowniku WON-a piiip obniży mi ocenę z polskiego. Mam mówić „mózg elektronowy”?
— Wczoraj na zajęciach z hiszpańskiego ludzie podostawali po kilkaset punktów karnych — wtrącił Wiktor. — Przez to ciągłe pipczenie piiip lekcja wyglądała jak koncert muzyki latynoskiej.
— Jakiego nacisku trzeba użyć — Eftep podniósł nieco głos — żeby poprawnie wcisnąć klawisz na klawiaturze komputerowej? Felix Polon.
— Zależy, jaki klawisz i na jakiej klawiaturze — odparł Felix. —Na przykład ten „Shift” (piiip…!) wciśnie się po ustawieniu na nim… — Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kilka baterii paluszków. — Po postawieniu na nim trzech baterii AA (piiip…!) To około pięćdziesięciu gramów. Klawisz „Enter” (piiip…!) też pięćdziesiąt gramów. Sprawdzić pozostałe?
Wszyscy przyzwyczaili się już, że Eftep nie był ani dobrym nauczycielem, ani wybitnym znawcą komputerów, toteż nie dziwili się podobnym pytaniom.
— Nieważne… — Nauczyciel wskazał Oskara. — Po co komputerowi system operacyjny?
— Żeby się mógł wykrzaczać — odparł tamten. Piiip…! — Nie ma słowa wykrzaczać?
Piiip…!
— Nie dlatego — rzucił niecierpliwie nauczyciel. — System operacyjny pośredniczy między programami a samym sprzętem. Dzięki temu, jak chcesz w edytorze tekstów zapisać plik na dysku, to edytor tekstu nie musi tego umieć. Wyręcza się systemem operacyjnym, bo ten wie, jak się obchodzić z dyskiem. Tak samo jest z drukarkami, internetem i całą resztą.
Wywód na temat systemu operacyjnego trwał około kwadransa. Gdy Eftep wreszcie skończył, powrócił do zadawania pytań losowo wybranym uczniom. Odpowiadali przy akompaniamencie pipczenia WON-ów. Na sam koniec, tuż przed dzwonkiem, padło wreszcie na Nikę. Ale ona nie mogła odpowiedzieć, bo najzwyczajniej w świecie spała, oparta policzkiem o klawiaturę. Ekran jej komputera zapełniał się bardzo długim wyrazem, powstającym w rytm jest oddechów: „iiiiiiiiiiiiioooooooooiiiiiiiiiiiiiiiiioooooooooooo…”.
Po szkole chłopcy przywieźli sprzęt do domu Niki. Net ustawił komputer pod biurkiem w półpokoju. Mały monitor, klawiatura i myszka zajęły prawie połowę biurka. Felix w tym czasie zainstalował dwie małe kamery. Pierwszą na oknie, by obserwowała ulicę, a szczególnie bramę po przeciwnej stronie. Potem, pomimo protestów Niki, wywiercił w drzwiach wejściowych dziurę i zainstalował w niej panoramiczny wizjer. Drugą kamerę umieścił w ten sposób, że wyglądała przez wizjer. Można ją było podnieść jak klapkę i wyjrzeć samemu. Na klatce schodowej panował mrok, ale kamera na szczęście działała na podczerwień, nie potrzebowała więc światła dziennego. Sama niepostrzeżenie oświetlała ewentualnego intruza diodą, emitującą fale podczerwone.
— System hula — oznajmił Net. Na ekranie komputera widać było dwa okienka z podglądem obrazu z kamer. — Łącze bezprzewodowe to prezent od Manfreda.
— Podziękuj mu, jak wrócisz do domu. — Widać było, że Nika jest przejęta całym zamieszaniem.
— Zaraz sama mu podziękujesz. To on będzie tu siedział i cię pilnował. Nie wyłączaj komputera, niech chodzi na okrągło. Wymieniłem wentylator na cichszy.
— Niepotrzebnie — odparła Nika. — Żaden wentylator nie przebije mojej lodówki.
Jakby w odpowiedzi na jej słowa, lodówka zaczęła buczeć. Felix przykucnął przy lodówce, odsunął ją od ściany i przyjrzał się jej plecom. Wyciągnął z kieszeni multitool i chwilę nim majstrował. Buczenie stopniowo przeszło w cichy pomruk.
— Co zrobiłeś? — zdziwiła się Nika.
— Dokręciłem jedną śrubkę — wyjaśnił Felix, wpychając lodówkę na miejsce. — Była poluzowana i wszystko rezonowało.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
404 – często spotykany błąd HTTP – strona nie istnieje. [wróć]