Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Felix, Net i Nika, warszawscy gimnazjaliści, podczas szkolnej zabawy halloweenowej dostają tajemnicze zadanie od Ponurego Żniwiarza. Co wyniknie z gry, w którą wciągnie przyjaciół? W kim zakocha się samotny dotąd Felix i co ukrywają podziemia Warszawy? Czy nieśmiertelność to dar, czy przekleństwo?
Akcja, humor i ważne pytania. Czwarta część polskiej, bestsellerowej serii dla nastolatków nie zawiedzie Was!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 673
Rafał Kosik
Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nieśmiertelności
Dla Jasia
Lśniący metalicznie robot ciężkim krokiem wspinał się po schodach prowadzących do szkoły. Było już ciemno, a chyba nie najlepiej widział w ciemnościach, bo srebrną dłonią chwilę macał drzwi, nim odnalazł klamkę. Z trudem wkroczył do hallu. Stróż nocny, pan Sylwester, spojrzał na niego znudzonym wzrokiem i powrócił do oglądania telewizji – widział tego wieczoru tyle niezwykłych postaci, że kanciasty robot nie był w stanie go zdziwić.
Stojący obok drzwi Spiderman podał robotowi złożoną na pół kartkę, a Robin Hood odhaczył pozycję na trzymanej w dłoni liście. Robot rozpoczął powolną wspinaczkę po schodach. Wyprzedził go astronauta w białym kombinezonie, a Terminator w skórzanej kurtce i okularach przeciwsłonecznych zarzucił sobie na ramię shot guna.
Robot dotarł wreszcie na trzecie piętro, skąd roznosiła się po całym budynku głośna muzyka. Nikogo nie zdziwił widok wchodzącego do sali gimnastycznej człekokształtnego robota. Przed chwilą, na schodach, wydawał się jak z innej bajki, tutaj jednak stracił całą swoją niezwykłość i nikt nie zwrócił na niego uwagi. Sala pełna była podskakujących do rytmu Smoków Wawelskich, szturmowców Imperium Galaktycznego, Batmanów, Supermanów, Harrych Potterów, goblinów, śpiących królewien, złych macoch, wampirzyc i czarownic. Jedynie Pszczółka Maja smętnie siedziała w kącie.
Felix rozejrzał się. Z wnętrza głowy robota, przez małe otwory w tekturze, niewiele mógł dostrzec. Nie potrafił rozpoznać nikogo znajomego. Sytuację pogarszał fakt, że wszyscy byli poprzebierani, a za oświetlenie służyły stroboskopy i kolorowe, migające reflektory. Na zmianę kostiumu było oczywiście za późno.
Ktoś go potrącił. Felix obejrzał się i zobaczył tylko plecy… czegoś zielonego. Zachwiał się i nadepnął na ogon dinozaura, który w odpowiedzi groźnie warknął.
— Sorki — rzucił Felix i oddalił się prędko.
Na podwyższeniu, za barykadą z głośników i wzmacniaczy, DJ rytmicznie kiwał głową. Jedną ręką poprawiał ustawienia na konsoli, drugą przerzucał winylowe płyty w aluminiowym kufrze. Zza niego co kilka sekund wydobywał się dym. Spływał na podłogę i snuł się między nogami tańczących.
Felix znów kogoś nadepnął. Z tyłu rozległ się dziewczęcy pisk. Chłopak odwrócił się gwałtownie i tekturowym ramieniem strącił z głowy małej stewardesy błękitną czapeczkę.
— Sorki — powiedział przepraszającym tonem. — Naprawdę sorki.
Drobna blondynka o twarzy lalki patrzyła na niego z wściekłością. Nachylił się po jej czapkę, niestety ona zrobiła to w tym samym momencie. Zderzyli się głowami. To znaczy głowa stewardesy uderzyła w tekturowe pudło udające głowę robota. Wyprostowali się oboje, a Felix zdjął pudło i wyjaśnił:
— Bardzo ogranicza widoczność.
Schylił się, a dziewczyna ponownie zrobiła to samo. Puknęli się głowami.
— Robisz to celowo? — zapytała ze złością.
Masując czoło, ostrożnie przykucnęła i, nie spuszczając Felixa z oczu, po omacku odszukała czapeczkę. Ktoś go trącił i, żeby złapać równowagę, chłopak przestawił nogę. Blondynka znów pisnęła, a Felix poczuł, że stoi na jej dłoni. Cofnął się szybko i rzucił:
— Niesamowicie mi przykro!
— Nie zbliżaj się więcej do mnie! — pogroziła mu palcem, energicznie się odwróciła i odeszła.
Felix wdział głowę robota i po raz kolejny pomyślał, że nie znosi balów przebierańców. Dopóki nie rozpozna kogoś znajomego, może tylko chodzić i obijać się o wszystkich. A nieprędko kogoś rozpozna przez te małe otworki.
W jego polu widzenia pojawili się Oskar i Wiktor. Nie byli zamaskowani, udawali braci syjamskich. Mieli wielkie spodnie z trzema nogawkami – ta środkowa była szersza i mieściła po jednej nodze obydwu „braci” – oraz sweter z dwoma rękawami i dwoma otworami na głowy. Poruszali się z trudem, utykając na środkową nogę, ale wyglądali na całkiem zadowolonych.
Zamienili parę słów z duchem „zrobionym” z prześcieradła, zauważyli Felixa i pokuśtykali w jego stronę.
— Cześć, Felix. Myślisz, że mamy szansę na wygraną? — zapytał Oskar. — Będziesz na nas głosował?
— Nie spełniacie wymogów formalnych — odparł Felix. — Mają być król i królowa balu.
— E tam… Żyjemy w wolnym kraju.
— A tak w ogóle… skąd wiecie, że to ja?
— A kto inny mógł się przebrać za robota? — odpowiedzieli razem, spojrzeli na siebie, parsknęli śmiechem i odeszli lobbować1 dalej.
Felix rozejrzał się i zaczął się zastanawiać, za kogo mogli się przebrać Net i Nika. Głupio by było mijać się przez cały wieczór.
Parapety zdobiły szczerzące się groźnie dynie. Świeciły na pomarańczowo. Halloween, noc duchów. Rok temu, dokładnie w Halloween, Felix, Net i Nika mieli bliskie spotkanie trzeciego stopnia z prawdziwym duchem. W tym roku liczyli na dobrą zabawę. I na nic więcej.
Felix zauważył Aurelię. Klasowa piękność była ubrana w strój… królowej balu. Ciągnąca się po ziemi biała suknia błyskała dżetami.
— Samospełniająca się przepowiednia — mruknął pod nosem i odprowadził ją wzrokiem.
Zdołał rozpoznać jeszcze Klemensa, przebranego za Supermana. Bluza była za duża i logo „S” znajdowało się na samym środku okazałego brzuszka. Felix dopchał się do rogu sali, zdjął głowę robota i multitoolem wyciął większe otwory na oczy. Gdy wrócił w podskakujący tłum, poczuł pukanie w ramię, a raczej w wierzch kartonowego pudła udającego korpus robota. Odwrócił się, natrafiając spojrzeniem na zakapturzoną postać z kosą w dłoni.
— Uważaj! — Felix spojrzał na całkiem realnie wyglądające ostrze. — Możesz tym kogoś ciachnąć.
— Niewykluczone — odparła postać i pchnęła lekko kosę, tak że jej szpic przebił tekturę głowy robota.
Felix, zezując, zerknął na podłużną szczelinę, przez którą przeświecały kolorowe reflektory, potem na cień pod postrzępionym kapturem. Nie mógł dojrzeć twarzy.
— Marcel? — zapytał ostrożnie.
— Jestem Ponurym Żniwiarzem — odparł chropowatym głosem zakapturzony.
Felixowi przeszedł po plecach dreszcz. Zamrugał nerwowo, zastanawiając się, co powinien powiedzieć.
Żniwiarz stał chwilę nieruchomo, po czym wyciągnął przed siebie coś płaskiego i czarnego.
— To dla ciebie — wychrypiał.
Felix wziął wymiętą czarną kopertę. Obejrzał ją ze wszystkich stron i zamierzał właśnie otworzyć, gdy został potrącony przez rudowłosą mumię.
— Hej! — zawołała mumia.
Jeśli Felix miał jakieś wątpliwości co to tego, kto przebrał się za mumię, to wystarczyło, że spojrzał w dół, a wątpliwości ulotniły się. Była to z pewnością jedyna mumia na świecie, która nosiła martensy.
— W tym stroju nie zostaniesz królową balu — trzeźwo zauważył Felix.
— Nie zależy mi — Nika wzruszyła ramionami, wciąż podrygując do rytmu.
Felix przypomniał sobie o Ponurym Żniwiarzu, ale tamten już rozpłynął się w tłumie.
— Widziałaś Neta? — zapytał.
— No, przecież tu jestem — oznajmił Net.
Felix odwrócił głowę. Za nimi stał wodnik Szuwarek w masce do nurkowania, płetwach i zielonym kombinezonie przeciwchemicznym.
— Cześć — uśmiechnął się pod pudłem Felix. — Już myślałem, że to ja mam najgłupsze przebranie.
— Zmartwię cię — pokiwał głową Net. — Masz najgłupsze przebranie.
— Nie cierpię balów przebierańców…
— Nie znasz się. Ciekawych rzeczy można się naoglądać. — Net zerknął na bandaże Niki i uśmiechnął się. — Strój może i nie wyjściowy, ale za to jaki obcisły!
Muzyka nieco przycichła i z głośników dobiegł głos dyrektora magistra inżyniera Juliusza Stokrotki:
— Przypominamy, że do wyboru króla i królowej balu została tylko godzina! Jeszcze można zgłaszać kandydatów!
Muzyka wróciła do poprzedniej głośności, a dyrektor, przebrany za… hrabiego Draculę, zszedł z podium DJ-a i porwał do tańca Ekierkę, nauczycielkę matematyki, przebraną za rusałkę. Przy jej tuszy efekt był nieco inny od zamierzonego. Zresztą Dracula z wielkim brzuchem też wyglądał dość osobliwie.
— Wampir tłuszczowy — podsumował Net.
— Przed chwilą spotkałem dziwnego gościa — Felix wciąż ściskał w dłoni czarną kopertę. — Powiedział, że jest Ponurym Żniwiarzem.
— A dlaczego ponurym? — rzucił beztrosko Net. — Kombajn mu się zepsuł?
— Chyba nie chodziło o takiego żniwiarza…
— Wiem przecież, ale bawimy się i udajemy, że się nie boimy.
— A czego mielibyśmy się bać? — ze sztucznym luzem zapytał Felix. — On był tylko przebrany.
— No… tak ogólnie. Jest Halloween. Dzień, kiedy wypada się bać i straszyć innych.
— Wystarczy o tej porze zajrzeć do pracowni Butlera — zauważyła Nika. — To byłoby znacznie straszniejsze niż wszystko, co wymyślimy.
— Mam taki pomysł — Net uniósł palec. — Nie zaglądajmy do pracowni Butlera. A ten list lepiej… wyrzucić. Inaczej znów się w coś władujemy.
Patrzyli w milczeniu na kopertę w dłoni Felixa. Wokoło tańczyły bajkowe postacie.
— Albo władujemy się, jak nie przeczytamy — przypuścił Felix.
— Może to dodatkowa karta do głosowania na króla i królową balu — podsunęła bez przekonania Nika.
— Nie rób sobie nadziei — Net nagle spoważniał. — To są kłopoty. Ja to czuję.
Felix musiał kręcić głową, bo naraz w polu widzenia mieściła mu się tylko jedna osoba.
— Otwieram — oświadczył.
Wodnik Szuwarek skrzywił się, a wyrazu twarzy mumii nie można było poznać zza bandaży. Wewnątrz koperty była złożona na czworo czarna kartka. Bez napisów.
— Hm… — mruknął Felix. Uniósł list pod światło. — Coś tu jest, jakby się błyszczało… Wyjdźmy na korytarz.
Ruszył, obijając się o Pokemona, Freddiego Krugera, topielicę i Frankensteina. Mumia i wodnik podążyli za nim. Zostawili za sobą grzmiącą muzykę i stanęli pod ścianą korytarza, po kolana w rozrzedzonym dymie, wśród paru innych, chcących chwilę spokojnie porozmawiać kreatur.
Felix ustawiał kartkę pod różnymi kątami, aż ujrzał błyszczące, jakby napisane lakierem bezbarwnym, litery.
— „Oczekujcie więcej” — przeczytał.
— I wręczył ci to Ponury Żniwiarz? — upewnił się Net. — Pan Śmierć? Taki z kosą?
— Tak wyglądał.
— Niezły tekst, zważywszy na osobę posłańca — Net nachylił się nad kartką. — Oczekujcie więcej… I pewnie jeszcze napisany krwią?
— Szczerze mówiąc, wolę nie sprawdzać — mruknął Felix.
Złożył kartkę, wsunął do koperty i z trudem wepchnął do kieszeni spodni pod tekturową obudowę nogi robota.
— Eee… wyrzućmy to — nieudolnie próbował bagatelizować Net. — To pewnie reklama supermarketu: Oczekujcie więcej! 100 g salcesonu świętokrzyskiego gratis. Nie warto sobie zawracać tym głowy.
— Nie powinniśmy tego lekceważyć — oświadczyła Nika. — Myślę, że otrzymamy następną wiadomość.
— Przecież to bez sensu — rozpaczliwie ciągnął Net. — To tak, jakby listonosz przychodził do ciebie i mówił, że jutro przyniesie list, bo dziś ktoś go dopiero pisze.
— To ma sens — zaprzeczyła Nika. — To gwarancja, że właściwą wiadomość potraktujemy poważnie.
— Co ty powiesz?! — Net przechylił głowę. — Nie odbieram żadnych listów! Będę robił pospieszny transfer ze skrzynki do zsypu. Niczego nie zamierzam traktować poważnie.
— Już traktujesz to poważnie.
Net spojrzał na nią przeciągle i powiedział:
— Rozwijasz się.
— W sensie? — zapytała Nika.
— W sensie bandażowym. Lewa noga ci się rozwija.
— Aha… — Nika schyliła się i zaczęła owijać bandaż wokół łydki. Net przyglądał się jej uważnie, wreszcie zapytał:
— Co masz pod tymi bandażami?
— Niewiele…
— To jak tu przyjechałaś? — zaniepokoił się lekko. — I jak masz zamiar wrócić?
— Mam w szatni płaszcz po tacie — skończyła mocować materiał i wyprostowała się. — Sięga mi prawie do kostek. A bandaż z głowy odwinę.
— No cóż… — Net przyjrzał się jej krytycznie. — Zapewne wyglądasz w tym płaszczu jak kloszard nowicjusz. Może weźmiemy taxę? Pytanie o kasę pojawi się na końcu. A ostatni wysiada Felix…
Nika zachichotała pod nosem.
— Tata przyjedzie po nas o dziewiątej — odparł Felix.
— Jak miło.
— Jest jedno wyjście ze szkoły — wrócił do tematu Felix. — Ponury Żniwiarz musiał tamtędy wyjść, albo gdzieś się schował.
— Spytajmy Sylwestra — zgodziła się Nika. — Albo tych dwóch, co rozdają karty do głosowania.
— To wyjaśni, że ci się przywidziało — dodał Net — i zakończy temat. Bo nie zamierzam przeszukiwać szkoły.
Niezdarny robot, płetwiasty wodnik i rozwijająca się mumia zeszli na parter, ale nie znaleźli ani Spidermana, ani Robin Hooda. Oparli się o blat recepcji. Robot chrząknął. Pan Sylwester niechętnie odwrócił wzrok od telewizora. Byłby chyba szczęśliwszy, gdyby całe zamieszanie z balem już się skończyło.
— Przepraszam, czy widział pan zakapturzoną postać w postrzępionej szacie? — zapytał robot. — Miała w ręku kosę.
Stróż nocny powiódł po nich zmęczonym spojrzeniem.
— Nie powinniście się dziś bawić — oznajmił.
— Przecież dziś jest Halloween — zauważył wodnik.
— A jutro jest Wszystkich Świętych — Sylwester wycelował w niego palcem. — I to jest prawdziwe święto, nie te amerykańskie wymysły2.
— Wszystkie polskie święta są smutne i nudne — Szuwarek wzruszył zielonymi ramionami. — Zresztą to dopiero jutro.
— Róbcie jak chcecie, ale to się źle skończy.
— A ta postać z kosą? — nalegał robot. — Czy wychodziła przez ostatnich parę minut?
— Nie pamiętam nikogo takiego — pan Sylwester odwrócił się do telewizora, tym samym dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
Przyjaciele wiedzieli, że niczego więcej nie wskórają. Zerknęli jeszcze w stronę sklepiku, otwartego o tej porze z powodu imprezy, ale sprzedawca, pan Robert, nie darzył ich szczególną sympatią. Woleli nawet nie pytać. Wolno odeszli w kierunku schodów.
— Więc nie wyszedł — ocenił Net. — Zakładając oczywiście, że nie nawąchałeś się farby z tego robota i Ponury Żniwiarz nie wymyślił ci się sam.
— Podczas prezentacji kandydatów na króla i królową balu na sali gimnastycznej będzie włączone światło — stwierdził robot. — Odnajdziemy Ponurego Żniwiarza i zapytamy, o co chodzi — zerknął na zegarek. — To za pięćdziesiąt minut.
— Chodźmy poskakać — zaproponował wodnik. — W tych płetwach mam zajeniezłe wybicie.
— A ja w tej tekturze… lepiej nie mówić. Jak zawracam, to przewracam wszystkich wokoło.
— To też jakiś efekt… Ale, szczerze mówiąc, myślę, że przebrałeś się tak właśnie po to, żeby nie musieć tańczyć.
Z wnętrza tekturowej głowy dobiegło tylko niewyraźne mruknięcie.
W milczeniu wspinali się po schodach. Wodnik człapał niezdarnie w płetwach, trzymając się poręczy.
— Spróbuj tyłem — zaproponował robot.
Net odwrócił się i faktycznie szło mu się lepiej.
— Mózg w służbie człowieka… — mruknął.
Dotarli na trzecie piętro. Kilka osób ze śmiechem przebiegło obok i zniknęło za drzwiami najbliższej sali. Po chwili dobiegły stamtąd ściszone chichoty. Wodnik tęsknie zerknął na mumię, ale nic nie powiedział. Robot za to patrzył w głąb korytarza.
— Czy tam coś nie błyska? — zapytał.
— Pożar? — wodnik spojrzał we wskazanym kierunku. — Aż dreszcz człowieka przechodzi. Uwielbiam atmosferę Halloween.
— To raczej zwarcie elektryczne. Ale… może spowodować pożar.
Przyjrzeli się dokładniej dalszej części korytarza. Coś faktycznie nieregularnie błyskało zza rogu, oświetlając płożący się przy ziemi sztuczny dym.
— Może komuś o tym powiemy? — W głosie wodnika dawało się wyczuć nadzieję.
— A jak to tylko zepsuta świetlówka?
— Wtedy… wyjdziemy na idiotów — przyznał wodnik.
— Więc zerknijmy, zanim wezwiemy straż pożarną, policję i wojsko.
— Nie wiem, czy ja nie wolę wyjść na idiotę — przyznał się wodnik zza maski do nurkowania.
— Dlaczego tak lubisz horrory, skoro potem się boisz? — zapytała mumia.
— Lubię horrory… ale tak bezpiecznie. Przed telewizorem, z chipsami do zagryzania. I wami albo chociaż Manfredem, który w dramatycznych momentach podtrzyma mnie na duchu. To jak szczepionka. Horrory są tak straszne, że potem przez kontrast codzienne życie wydaje mi się znacznie przyjemniejsze.
Przeszli korytarz i zatrzymali się przed zakrętem. W wyfroterowanej posadzce odbijało się nierównomierne, fioletowoniebieskie światło i podświetlało sztuczny dym, tworzący przy podłodze fantastyczne kształty. Trójka kreatur kontemplowała to zjawisko dłuższą chwilę.
— Czasem jednak… — wodnik przełknął ślinę. — Czasem szczepionka okazuje się za słaba.
Pierwszy w kierunku migotania ruszył robot.
— Mało ci tej koperty? — zapytał podniesionym głosem wodnik, ale poczłapał za nim. — Pewnie to świetlówka odchodzi właśnie do krainy wiecznych łowów. Kurde, chodźmy stąd. Przepali się w Halloween i będzie nas potem straszyć.
Cała trójka doszła do winkla, wprawiając w powolny ruch resztki sztucznego dymu. Patrzyli chwilę na pulsujący blask, wydobywający się spod drzwi jednej z sal, po czym robot orzekł:
— To nie świetlówka.
— Proszę, choć raz się mnie posłuchajcie! — błagał wodnik. — Mało mieliśmy kłopotów przez ostatni rok?
— Ale przynajmniej nie było nudno — zauważył robot.
— No wiesz… Może ja się wolę nudzić?
— Nie wolisz — robot zdecydowanym, tekturowym krokiem zbliżył się do drzwi.
— Co to za sala? — zapytał postępujący za nim wodnik.
— Tam są drzwi do 308, a następne to 309 — zauważyła mumia. — Tu nie ma numeru…
— To drzwi 308 i pół — wyszeptał złowróżbnie wodnik. — Przechodziliśmy koło nich niemal codziennie i nie zwróciliśmy na nie uwagi. Błagam was! Wracajmy na bal!
— Dokładnie rok temu nad salą 309 ukazał się nam duch profesora Kuszmińskiego — przypomniał robot. — Chyba to miejsce sprzyja zjawiskom paranormalnym.
— Musisz teraz o tym wspominać? — głos wodnika drżał. — Może ktoś tam ogląda telewizję… z wyłączonym dźwiękiem?
— Co właściwie jest za tymi drzwiami? — zastanowił się robot. — Komórka techniczna?
Podszedł bliżej i wyciągnął rękę.
— Nie dotykaj klamki… — głosem skazanego na porażkę poprosił wodnik.
— To ponad moje siły — robot położył już na niej dłoń.
— Chociaż nie naciskaj…
— To silniejsze ode mnie… — robot zaczął naciskać klamkę.
— Może faktycznie lepiej nie — nagle zdecydowała mumia. Robot cofnął rękę. Poświata pod drzwiami zamigotała i przygasła, jakby zawiedziona jego rezygnacją.
Wodnik przełknął ślinę.
— Interaktywny blask — szepnął.
— Cofnąłeś rękę i przygasło — przyznała mumia. — Chodźmy na bal.
Teraz blask ledwie pełzał pod krawędzią drzwi.
— Zajrzymy tu później — zgodził się robot.
Wolno wycofali się z korytarza i dotarli do sali gimnastycznej.
— Dlaczego, jak ona cię prosi, to ulegasz, a jak ja, to nie? — urażonym głosem zapytał wodnik.
— Eee… Może chodzi o to, że poprosiliście mnie oboje?
— No nie wiem… Jakoś ci nie wierzę.
Wkroczyli w świat migających kolorów i wibrujących dźwięków. DJ ze zsuniętymi na tył głowy słuchawkami dawał z siebie wszystko. Miksował właśnie Annę Jantar z Prodigy, przyprawiając to soundtrackiem z „Gwiezdnych wojen”. Klaudia, przebrana za postać z Mangi, tańcząc w rytm tej mieszanki w długiej wyciętej sukni, wyglądała naprawdę nieźle. Chyba tak jak Aurelia szykowała się do tytułu królowej balu, bo założyła na głowę błyszczący diadem. Dziś, wyjątkowo, klasowe piękności omijały się sporym łukiem. Obok kręciła się Olena w stroju egipskiej księżniczki: wysoko wiązanych sandałach, białej spódniczce ze złotym paskiem i białym bezrękawniku. Miała mocno obrysowane czarną kredką oczy.
— Też czujecie, że trochę nam przebrania nie wyszły? — zapytał cicho wodnik, przestępując z płetwy na płetwę. — A mogłem się przebrać za Jamesa Bonda…
— Masz czternaście lat — przypomniał robot. — W stroju Bonda wyglądałbyś jak grzeczny wnuczek na urodzinach babci.
— To nie sprawa wieku, ale wewnętrznej siły — zaprzeczył wodnik. — Tę siłę zasymulowałbym groźną miną.
— Ja wcale nie mam zamiaru zostawać królem balu — odparł robot. — W ogóle nie lubię takich imprez.
— Co tak stoicie? — zawołał zza ich pleców ktoś przebrany za yeti.
— Rozgrzewamy się psychicznie — odparł Felix. — Widziałeś faceta w czarnym kapturze i z kosą w dłoni?
— Niestety, nie — yeti pokręcił głową. — A co u was?
— Jakoś tak… — Net zastanowił się chwilę — po staremu. A u ciebie?
— Też… po staremu. Na kogo będziecie głosować?
Przyjaciele spojrzeli na siebie.
— Jakoś się nie zastanawialiśmy — przyznał Net.
— Ja na tę, która będzie miała najkrótszą spódniczkę. OK. Lecę. Zarka!
Yeti machnął ręką na pożegnanie i ulotnił się, po drodze podskakując do rytmu.
— Ciekawe, kto to był… — Szuwarek uniósł maskę.
— Pojęcia nie mam — odparł Felix. — Dlatego nie cierpię balów przebierańców…
Rozglądał się, próbując wypatrzyć czarny kaptur, ale było tu za dużo ciągle przemieszczających się dziwacznych postaci. Zobaczył za to Spidermana, który rozdawał karty do głosowania. Podszedł do niego, po drodze obijając się o Indianina, Królewnę Śnieżkę i Pinokia, któremu niechcący skrzywił papierowy nos.
— Pamiętasz wchodzącego do szkoły faceta przebranego za śmierć? — zapytał Spidermana. — Czarny kaptur i kosa. To musiało ci się rzucić w oczy.
— Stary!… — odparł Spiderman. — Nie pamiętam. Nawet ciebie nie pamiętam. Obejrzałem z bliska tyle dziwadeł, że teraz będę się bał normalnych ludzi.
— Uwaga! Uwaga! — rozległo się z głośników. Wampir Stokrotka uniósł ręce i zamachał, żeby wszyscy zwrócili na niego uwagę. Stał na podwyższeniu obok barykady DJ-a. Po chwili oświetlił go jasny reflektor. DJ niechętnie przystopował z muzyką. Nie mógł się jednak powstrzymać od rytmicznego kiwania.
— Drogie potwory! — krzyczał do mikrofonu wampir. — Prezentacja kandydatów do tytułu króla i królowej balu!
DJ zaczął delikatnie pogłaśniać muzykę. Dopiero surowe spojrzenie wampira sprawiło, że znów ściszył. Założył jednak słuchawki i zaczął kołysać się jeszcze energiczniej, skutecznie odwracając uwagę od Stokrotki.
— Para z numerem jeden! — oznajmił dyrektor. — Aurelia i Lucjan z drugiej „a”!
Net jęknął, bo na scenę wszedł Lucjan, w ciemnych okularach i eleganckim garniturze a la James Bond. Prowadził pod rękę Aurelię, która płynęła w sięgającej ziemi, błyskającej tysiącami dżetów sukni. Rozległy się pełne aprobaty gwizdy i głośne oklaski.
— Para numer dwa! Olena i Marcel z trzeciej „b”.
Egipską księżniczkę i chicagowskiego gangstera z cygarem w ustach również przywitały oklaski.
— Wygląda na to, że druga „a” zdominowała wybory. Oto Gilbert i Zosia.
Przyjaciele z zaskoczeniem patrzyli na wchodzącą na podwyższenie myszkę z futrzanym ogonem, prowadzoną przez… Właściwie nie sposób było powiedzieć, za kogo przebrał się Gilbert. Miał na sobie T-shirt z napisem: „Ludzie się skończyły. Jedz dżem”, za dużą welwetową marynarkę i spodnie w szkocką kratę.
— Prosimy o brawa dla tej pary!
Odpowiedziało mu kilka niemrawych klaśnięć. Myszka schyliła głowę i czym prędzej, ciągnąc za sobą partnera, umknęła poza zasięg świateł reflektorów.
— Bez szans — mruknął pod nosem Net. — Myszka przebrana za myszkę.
— Proszę państwa! Sensacja! — krzyczał dyrektor. — Para numer cztery również jest z klasy drugiej „a”! Oto Klaudia i Gerald!
— Mamy po prostu najładniejsze dziewczyny! — ryknął Net, ale szybko wyhamował pod czujnym spojrzeniem Niki.
Tym razem brawa były zdecydowanie głośniejsze, zapewne dzięki wycięciom w sukni Klaudii. Gerald był przebrany za białego kowboja.
Wampir dostrzegł wreszcie podskakującego obok DJ-a. Patrzył na niego groźnie kilka sekund, nim tamten się zreflektował i stanął nieruchomo.
Przyjaciele, korzystając z tego, że tłum przestał tańczyć, próbowali wypatrzeć czarny kaptur i kosę. Stanęli na dolnych szczebelkach drabinek gimnastycznych i lustrowali salę. Ani śladu Ponurego Żniwiarza.
— A może ci się przywidziało? — zasugerował Net.
Felix bez słowa wskazał dziurę po kosie w głowie robota.
— Nie widzę nawet tego yeti — zauważyła Nika. — To na nic.
— Ostatnia szansa na zgłaszanie kandydatów! — krzyczał do mikrofonu Stokrotka. — Karta do głosowania ma pięć pozycji. Jedna jest nadal wolna!
Przyjaciele nie zwracali uwagi na te rozpaczliwe wezwania. Gorączkowo rozglądali się po sali.
— Tam jest ktoś w kapturze! — Nika triumfalnie wskazała na ciemną postać pod podwyższeniem.
— Gdzie? Tam? — Net podniósł rękę w tym kierunku. — To Robin Hood, kobieto. W zielonym kapturze.
— Mamy ostatnią parę! — ryknął uradowany Stokrotka.
Reflektor zaświecił przyjaciołom w oczy. Net i Nika zdali sobie sprawę, że cała sala patrzy na nich, a oni mają uniesione dłonie.
— Zapraszamy piątą parę do nas! — krzyczał Stokrotka. — To chyba znów druga „a”?
— O bosz… — jęknął Net.
Ponaglani reflektorem wodnik i mumia zsunęli się z drabinek i powlekli do podwyższenia. Dyrektor pomógł im wejść na górę. Rozległy się niezbyt intensywne oklaski. Stokrotka przyjrzał im się dokładnie.
— Jak mniemam… — wampir nachylił się i ściszył głos — Nika i Net? — po czym głośniej zawołał do mikrofonu. — Nika i Net! Zapamiętajcie ich pod numerem pięć! Wypełnione karty będziecie mogli wrzucać do urny pod sceną za jakieś pół godziny. A teraz powracamy — zgromił spojrzeniem DJ-a — do tych potępieńczych dźwięków.
Reflektor zgasł, ryknęła muzyka i cała sala znów zamieniła się w drgający kolorowy chaos. Para numer pięć smętnie zeszła na parkiet, między tańczące znów kreatury.
— Ja cię kręcę — westchnął Net. — To jak wpaść pod samochód podczas mycia zębów. To się nie zdarza normalnym ludziom.
Nika odwinęła z twarzy bandaż. Chwilę zastanawiała się, co z nim zrobić, po czym okręciła go sobie wokół pasa.
— Spoko, i tak nie wygramy — poklepała Neta uspokajająco.
— No nie wiem… pamiętasz, jak było z Felixem i wyborami do samorządu? Im mniej chciał, tym wyższe miał notowania.
Zrezygnowani dotarli do przyjaciela. Net podejrzewał, że chłopak uśmiecha się wewnątrz głowy robota, ale nie miał jak sprawdzić. Zamiast tego powiedział:
— Stephen King napisał taką książkę „Carrie”. Szkolne mięśniaki podmieniają karty do głosowania. Królem i królową balu zostaje para największych jełopów.
— Myślisz o nas? — Nika spojrzała na niego krzywo.
— Nie — Net machnął ręką. — Tam chodziło o to, że dziewczyna miała zdolności telekinetyczne.
Felix i Nika spojrzeli na niego uważnie. Net dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział.
— I co było dalej? — zapytała ostrożnie Nika.
— Eee… Właściwie to wszyscy zginęli.
— Oczekujcie więcej… — mruknął Felix.
Wyciągnął z kieszeni list i przyjrzał mu się ponownie. Nagle papier bezgłośnie zamienił się w pył i opadł czarnym obłoczkiem na ziemię.
— Stary, co ty zrobiłeś? — Net przełknął ślinę.
— Nic…
Patrzyli pod nogi, ale było tam za ciemno, żeby dostrzec jakiekolwiek resztki.
— No, to mamy kolejny powód, żeby już stąd iść — oświadczył Net.
— Chcesz jechać w płetwach autobusem? — zapytał Felix. — Tata przyjeżdża za dwie godziny.
Net posępnie zapatrzył się na swoje stopy, po czym zakomunikował:
— Za rok w Halloween biorę zwolnienie lekarskie. To miała być zwykła zabawa, a jestem pewien, że twój logiczny umysł już próbuje połączyć Ponurego Żniwiarza, rozsypujący się list i przepalającą się świetlówkę?
— Zgadłeś. Te trzy rzeczy łączy… przemijanie.
— Zjawiska paranienormalne… Gdyby list dał ci miś koala, też byś dorobił do tego teorię. Zoologiczną.
— To migające coś nie wyglądało na świetlówkę…
— Nieważne — wodnik pokręcił głową w masce do nurkowania. — Nie zamierzam badać tego czegoś. Nie ruszam się z tej sali aż do dziewiątej.
Obok rozległ się krzyk. Przyjaciele odwrócili głowy i ujrzeli Olenę, stojącą na oderwanym kawałku sukni Aurelii.
— Ups, niechcący — uśmiechnęła się Olena, ale wyraz jej twarzy mówił coś wręcz przeciwnego. — Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
Aurelia przyglądała się zniszczonej sukience. Wreszcie zacisnęła pięści i uniosła wzrok, ale egipska księżniczka już się ulotniła.
Dziewczyna schyliła się, jakby chciała przytknąć oberwany materiał, sprawa wyglądała jednak beznadziejnie. Kilkuwarstwowa suknia była rozpruta powyżej kolana. Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce.
— Może uda się coś zrobić — Felix zdjął tekturową głowę.
Aurelia spojrzała na niego i w ułamku sekundy jej wykrzywiona grymasem złości twarz rozpromieniła się w uwodzicielskim uśmiechu.
— Naprawdę? — zatrzepotała rzęsami. — Potrafisz? Masz przy sobie to pióro do szycia?
— Pióra nie mam — przyznał Felix — ale mogę ci skrócić sukienkę do miejsca, gdzie się kończy rozprucie powłoki…
— Powłoki? — uniosła brwi. — Chcesz ciachnąć mi pół sukienki? — Mina dziewczyny nieco zrzedła. — Nie możesz wziąć taxy i wyskoczyć do domu po pióro?
— Wyskoczyć… Hm… Niechętnie. Zresztą nie wróciłbym przed głosowaniem.
Aurelia biła się z myślami.
— Dobra! — zadecydowała desperacko. — Ciachaj!
Felix sprawnym ruchem wyciągnął z etui przy pasku multitoola i otworzył końcówkę z nożyczkami. Przykucnął i, z trudem pokonując krępujący mu ruchy opór tektury, zaczął ciąć wszystkie warstwy materiału tuż nad kolanami. Aurelia obracała się powoli.
— I jest królowa w mini — ocenił Net, gdy niepotrzebne kawałki materiału opadły na ziemię. — Twoje szanse wzrosły.
Nika zerknęła na niego uważnie. Obok stanęła ubrana w spodnie w kancik, elegancka w swoim mniemaniu Eryka Surowiec, przegrana kandydatka w wyborach samorządowych. Pokiwała smutno głową i powiedziała:
— Kobietę powinno się cenić nie za wygląd, tylko za jej wnętrze, prostaki.
— Jakoś mnie nie interesuje twoja trzustka — odpalił Net.
Eryka wyglądała, jakby chciała go uderzyć, ale zacisnęła usta i odeszła.
— Dzięki! — Aurelia pocałowała Felixa i odbiegła.
— Pogiąłeś sobie obudowę — zauważyła Nika.
Korpus robota był wgięty w kilku miejscach, a obudowa nóg miejscami zamieniła się w harmonijkę. Felix przyglądał się chwilę zniszczeniom, po czym wzruszył ramionami i zaczął wypychać wgniecione miejsca odciętym z sukni materiałem.
— Nie cierpię balów przebierańców — powtórzył po raz setny. — Chyba to zdejmę.
— Wtedy dopiero wyglądałbyś jak przebrany — zauważył Net.
— Ale łatwiej skracałoby ci się sukienki kandydatek — dodała z przekąsem Nika.
— Przecież my nie chcemy wygrać — przypomniał Net. — Nie chcemy też, żeby wygrali Marcel i Olena, więc pomaganie Aurelii jest rozsądne.
— To niby logiczne…
— Moja głowa! — krzyknął nagle Felix.
Przyjaciele spojrzeli na niego z zaskoczeniem, nim zrozumieli, o co chodzi. Tekturowe pudło, kopnięte przez kogoś, wpadło w tłum i teraz, popychane kolejnymi kopnięciami, wędrowało w stronę sceny.
Bezgłowy robot wszedł między tańczących i, siejąc zamieszanie, próbował wypatrzeć srebrny przedmiot. Kilka razy głowa mignęła mu między kolorowymi postaciami. Gdy wreszcie ją zlokalizował, Godzilla ogonem posłała ją pod ścianę. Felix mruknął coś pod nosem i ruszył w tym kierunku. Zanim tam dotarł, błękitny marshmallow piętą wystrzelił głowę w przeciwną stronę.
Robot parł, taranując tańczących, i przestał już nawet powtarzać „przepraszam”. Na szczęście muzyka zmieniła się na wolniejszą i uciekająca głowa straciła tempo. Felix obszedł pół sali, aż dopadł ją niemal w tym samym miejscu, z którego rozpoczął pościg. Jednak, gdy miał ją podnieść, potknął się o poluzowaną obudowę nogi, stracił równowagę i upadł, rozpłaszczając głowę i przód tekturowego korpusu.
Podniósł się z trudem i znów zaczął prostować tekturę. Spore pęknięcie z przodu głowy robota nawet poprawiło widoczność, ale przebranie było w opłakanym stanie. Felix miał dość.
Rozejrzał się po uspokojonej muzyką sali. Mumia tańczyła sennie, przytulona do wodnika, wkładając sporo wysiłku w to, żeby mu nie deptać po płetwach. Felix westchnął po raz kolejny i zerknął na zegarek. Tata miał przyjechać za dwie godziny bez kwadransa. Poczuł się głupio, stojąc tutaj samotnie. Wyszedł więc z sali, spłaszczoną głowę niósł pod pachą. Sztuczny dym płożył się przy podłodze i leniwymi smugami spływał po schodach. Rozmawiało tam parę osób, wśród których Felix zauważył stewardesę w niebieskim kostiumie, z niebieską czapeczką. Spojrzała na niego i już zastanawiał się, czy nie wrócić jednak na salę, kiedy dziewczyna uśmiechnęła się. Zachęcony podszedł.
— Wiesz… — zaczął. — Nie będę mówił „sorki”, bo pewnie chwilę później stanie się coś złego — dziewczyna uniosła pytająco brwi. — Może postawić ci soczek… czy coś?
— Jabłkowy z chęcią — zgodziła się. Na jej twarzy nie było nawet śladu po poprzedniej złości.
— To ja zaraz… — wskazał na schody, zawahał się, po czym zbiegł do sklepiku.
Gdy wrócił, dziewczyna czekała w tym samym miejscu.
— Och, dzięki — powiedziała, gdy podał jej sok. — To naprawdę miło z twojej strony. Właściwie się nie znamy, chociaż widziałam cię kilka razy. Kandydowałeś w wyborach. Jesteś z drugiej „a”?
— Tak — zaciął się i nie wiedział, co dalej powiedzieć. — A ty do której klasy chodzisz?
— Do drugiej „b”. Przyszłam po wakacjach, bo moja stara szkoła splajtowała.
— A tak… coś słyszałem.
Z sali dochodziły teraz szybsze rytmy Juno Reactora.
— Obiecałam ten kawałek Antkowi — oznajmiła nagle, wciskając Felixowi niedokończony soczek. — Uciekam. Jeszcze się spotkamy.
Podbiegła do sali.
Chciał pomachać ręką, ale w połowie gestu zrozumiał, że wyglądałoby to dosyć głupio. Chwilę pokręcił się od niechcenia, po czym spojrzał w kierunku sali 308 i pół. Zerknął przez drzwi do sali gimnastycznej, gdzie tańczyły przytulone pary, a potem znów w ciemny korytarz, który nie wyglądał zachęcająco. Felix, już żałując, wolno ruszył w ciemność, brodząc po kolana w falującym dymie. Nie zwrócił uwagi na to, że dymu jest jakby więcej niż powinno.
Obejrzał się przez ramię. Oświetlone wejście do sali gimnastycznej wydało mu się dziwnie odległe, a dochodzące stamtąd dźwięki przytłumione. Zdał sobie sprawę, że powinien słyszeć muzykę, a tymczasem dookoła panowała niemal kompletna cisza. Czuł też, że w ogóle nie powinien iść dalej. A jednak szedł. Nogi same prowadziły go w kierunku zakrętu korytarza. Nie był w stanie przeciwstawić się sile, która ciągnęła go w stronę drzwi 308 i pół. I nawet nie chciał się jej przeciwstawiać. Miał wrażenie, że ogląda film, nagrany kamerami robota, za którego jest przebrany. Minął zakręt i mechanicznym krokiem dotarł do drzwi. Wzbity ruchem powietrza dym zdawał się ożywać: unosił się za plecami Felixa i obejmował go mglistymi mackami. Jedna z nich wolno dotknęła karku chłopaka. Wzdrygnął się, czując zimno. Położył dłoń na klamce. Również była zimna. Blask za drzwiami stawał się coraz jaśniejszy, teraz przebijał się przez wszystkie szczeliny. Przez chwilę Felixowi wydało się, że światło przebija nawet przez włókna drewna. Nie miał siły walczyć z tym, co kazało mu nacisnąć klamkę. Otworzył drzwi.
W absolutnej ciszy, która go otoczyła, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w źródło fioletowego światła. Nie mógł zamknąć oczu ani odwrócić wzroku. Nagle przez pochłaniającą go ciszę przedarł się krzyk i wyrwał go z otępienia.
Felix zamrugał oczami i potrząsnął głową. Zamknął drzwi i cofnął się pod ścianę. Blask pod drzwiami zniknął. Chłopak chwilę jeszcze stał, oddychając ciężko, wreszcie odwrócił się i szybkim krokiem dotarł do sali gimnastycznej.
Muzyka ucichła, ale wciąż trwało zamieszanie.
— Co się stało? — zapytał stojącego obok ogórka.
— Ktoś podpalił jej włosy — wyjaśnił ogórek.
— Komu?
— Klaudii.
Robot dopchał się do centrum zamieszania.
Klaudia była wystraszona, ale wyglądało na to, że nic się jej nie stało. Fryzurę za to miała zrujnowaną, wciąż lekko dymiącą i śmierdzącą spalenizną.
— Kto to zrobił?! — zapytał głośno stojący obok Stokrotka. Wodził wzrokiem po kreaturach. Nikt nie odpowiedział.
— Jak wyglądam?… — zapytała ostrożnie Klaudia, zerkając na Geralda.
— Z przodu bez zmian…
— O tył pytam.
— Z tyłu, od szyi w dół, też bez zmian.
— Mów, jak wyglądam! — wrzasnęła przez łzy dziewczyna.
— Kto to zrobił?! — pytał po raz kolejny Stokrotka i po raz kolejny odpowiedziało mu milczenie.
Felix zerknął na Nikę, wyciągnął spod obudowy robota resztki sukienki Aurelii i podał jej bez słowa. Nika podeszła do Klaudii.
— Naprawię to, jeśli chcesz.
— Jasne… — Klaudia spojrzała na nią zdziwiona, ale odwróciła się tyłem.
Nika ułożyła jej blond loki, tak by zasłoniły wypalone miejsce, i upięła misterną kokardę.
— Teraz wyglądasz jeszcze lepiej — Gerald pokiwał głową. — Tak, teraz jest super.
Klaudia spojrzała na niego ze złością.
— Też nie widziałeś, kto to zrobił? — zapytała.
— Zaczekaj! — Felix nachylił się nad jej włosami i wyjął mały zwęglony przedmiot. — Zapałka…
Uniósł ją do góry.
— Kto ma zapałki?! — krzyknął Stokrotka. — Przyznać się natychmiast!
Nikt oczywiście nie zareagował.
Felix wypatrzył w tłumie Olenę. Stała w przeciwnym rogu sali i przyglądała się całej scenie.
— Potem… — zaczął Stokrotka. — Potem… przeprowadzę śledztwo.
Dał znak DJ-owi i znów ryknęła muzyka, i znów zaczęły błyskać kolorowe światła. Tłum jakby zapomniał o całym zajściu i zaczął tańczyć.
— Czy są jeszcze jakieś sensowne kandydatki? — zapytał Felix, a widząc spojrzenie Niki, szybko się poprawił. — Miałem na myśli takie, które mają sensowne szanse na wygraną.
Nika pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, żeby się dalej nie pogrążał.
— Myślisz, że atak się powtórzy? — odpowiedział pytaniem Net. — Gdy Klaudii zapaliły się włosy, Olena stała daleko od niej.
— Też pomyślałeś, że to ona?
— Ma motyw…
— Ale to jeszcze nie dowód — podkreśliła Nika.
— Nie ma innych sensownych kandydatek — zauważył z samobójczą szczerością Net. — Jeżeli atak się powtórzy, to zagrożone będą te same kandydatki.
— Nie cierpię balów przebierańców — mruknął Felix, przyglądając się zapałce.
— Nie wiem jak ty, ale my idziemy tańczyć — oznajmił Net.
Pociągnął Nikę i zniknęli w szalejącym tłumie.
Felix westchnął po raz milionowy tego wieczoru. Nałożył pogiętą głowę, oparł się tekturowymi plecami o drabinki i zapatrzył w tańczące dziwadła.
Nagle w kadrze wyznaczanym przez otwór pudełka pojawiła się dosyć ładna, opalona twarz nieznajomej dziewczyny. Miała proste ciemne włosy sięgające karku i czarne, mądre oczy. Ubrana była w coś białego, co skojarzyło się Felixowi z rzymską tuniką. Mimo że uśmiechała się, jej spojrzenie było smutne.
— Co tak stoisz? — wyciągnęła rękę. — Jestem Paula. Zatańczysz?
— Felix — odruchowo uścisnął jej dłoń. — W tym stroju nie mogę.
— Da się z tym coś zrobić — dziewczyna sięgnęła obiema rękami do otworu pod szyją robota i rozerwała tekturowy korpus na dwie części. — Uwolniłam cię. Teraz możesz tańczyć.
Zaskoczony Felix spojrzał po sobie.
— Teraz jesteś przebrany za cyborga — uśmiechnęła się. — Półczłowieka, półrobota. No… głowę też zrobimy ludzką. — Zdjęła pogięte tekturowe pudełko i odrzuciła pod ścianę. — Tak jest znacznie lepiej.
— Skąd wiesz, kto to jest cyborg? — zapytał Felix. — Interesujesz się cybernetyką?
— Nie gadajmy, tańczmy! — pociągnęła go za rękę.
Miała miękki, ale zdecydowany chwyt. Felix pozwolił się zabrać na parkiet, nawet niespecjalnie się zastanawiając, co robi. Chwilę później, ku swojemu zaskoczeniu, stwierdził, że potrafi tańczyć. Podskakiwał do rytmu na wprost ciemnowłosej dziewczyny i czuł się dziwnie szczęśliwy.
Po kilku minutach muzyka przeszła w spokojniejsze rytmy. Felix i Paula spojrzeli na siebie, po czym, wzorem innych par, objęli się i zaczęli wolno obracać.
— Interesujesz się cybernetyką? — Felix powtórzył pytanie sprzed paru minut.
— To takie dziwne? — uniosła brwi.
— Dziewczyny zwykle nie zajmują się takimi sprawami.
— Więc jestem odchyłką statystyczną — zaśmiała się. — Ty zresztą też. Nad czym teraz pracujesz?
— Nad Golemem. Będzie miał dwa metry wzrostu, dwie nogi, dwie ręce i komputer pokładowy ze starego peceta.
— Mam przykre doświadczenia z dużymi robotami… cyborgami właściwie — posmutniała.
— Przykre? Co się stało?
— Nie… nie chcę o tym mówić — wzruszyła ramionami i spojrzała na Felixa weselszym wzrokiem. — Opowiedz mi o swoim Golemie.
Felix, nie wiedząc nawet kiedy, zdradził niemal wszystkie rozwiązania konstrukcyjne, o których nie miał zamiaru nikomu mówić.
— Wtedy okazało się — opowiadał w najlepsze — że silniki elektryczne są za słabe, bo robot waży prawie dwieście kilogramów. Postanowiłem więc, że będzie miał napęd hydrauliczny. Poszperałem na złomowisku i znalazłem pompę od starej koparki. Niestety, piszczy na wyższych obrotach.
— Sprawdziłeś zimmeringi na wejściu mocy?
— Od tego zacząłem, ale to raczej coś z łożyskiem. Sam już nie wiem…
— O, nie! — krzyknęła nagle tańcząca obok Aurelia. — O, nie!
Dziewczyna bezradnie wpatrywała się w przód swojej sukienki. Dolna jej część pokryta była granatowymi plamami, jakby ktoś wychlapał na nią atrament z pióra wiecznego.
Felix odsunął się od partnerki i rozejrzał się, ale sprawca nie zamierzał się ujawniać. Chłopak zauważył tylko, że Olena tańczy z Marcelem dobre dziesięć metrów dalej, nie zerkając nawet w stronę zrozpaczonej Aurelii.
— Wiem, że to ona — wycedziła Aurelia, patrząc na parę trzecioklasistów.
— Jest dosyć daleko — zauważył Felix. — Kiedy to się stało?
— Nie mam pojęcia! Teraz zauważyłam.
— Musimy skrócić ją jeszcze bardziej — Lucjan patrzył na sukienkę. — Inaczej nici z wygranej.
Aurelia westchnęła, po czym spojrzała na Felixa.
— Tnij! — poleciła.
Felix przyklęknął i multitoolem skrócił sukienkę do połowy ud.
— No, tak nawet lepiej wygląda — ocenił ze znawstwem Lucjan.
Aurelia pokiwała głową.
— Lepiej, żeby Stokrotka tego nie zobaczył… zbyt wcześnie — mruknęła. — Jeszcze mnie skreśli z listy kandydatek.
— Mnie też skróć sukienkę — zażądała Klaudia, pojawiając się obok. — Ma być tak krótka, jak jej.
Obie dziewczyny popatrzyły na siebie, mrużąc oczy.
— Twoja nie jest uszkodzona — zauważył Felix.
— Nieważne. Tnij.
— Na pewno?
— Mówię przecież!
Felix westchnął i przyciął sukienkę na wysokości pół uda. Odcięte fragmenty materiału opadły na podłogę i wyglądały teraz jak rozlane płynne złoto.
Wyprostował się i zerknął w stronę głównej podejrzanej.
Olena tańczyła, ale cały czas dyskretnie obserwowała rozwój wypadków. Aurelia i Klaudia zerknęły na nią, teraz już w wyraźnie lepszych humorach.
— Dobra nasza — orzekła Aurelia. — Jej spódniczka jest dłuższa. A teraz zastanówmy się, co zrobimy.
Felix nachylił się i chwilę szeptał jej do ucha. Na ustach dziewczyny pojawił się złośliwy uśmieszek.
— Dzięki — rozpromieniła się i zwróciła do Klaudii. — Przejdziemy się do sklepiku?
— Po co? — Klaudia spojrzała na nią podejrzliwie.
— Po sok pomidorowy.
— Zaraz chyba będzie ciekawie… — Felix zebrał z podłogi złoty materiał i wepchnął do pogiętej obudowy nóg robota.
— Ty tańczyłeś! — krzyknął Net, przedzierając się przez kołyszący się tłum. Ciągnął za sobą rozwijającą się znów mumię.
— Sam siebie nie poznaję — przyznał Felix. — To dosyć wyczerpujące. Poznajcie… — obejrzał się przez ramię, ale Pauli już nie było.
— Kogo? — Net patrzył na niego zza zaparowanego szkiełka maski do nurkowania. — Z kim tańczyłeś?
— Właściwie to nie wiem… — mruknął Felix. — Dziś chyba jest wieczór znikających gości.
— Może przynudzałeś i zwiała? — Net odciągnął gumową opaskę i przesunął maskę na czoło. Na twarzy pozostał mu czerwony owalny odcisk.
— Nie sądzę… Raczej poświęciłem jej zbyt mało uwagi. Czuję się jak wielobranżowa firma usługowa, w której nie ma czasu na życie osobiste…
Nika zaczęła poprawiać odwijające się bandaże.
— A może je jednak odwiniesz bardziej? — zaproponował Net. — Wzrosną szanse na wygraną.
Nika posłała mu ciężkie spojrzenie, po czym zapytała Felixa:
— Byłeś jeszcze raz przy tych drzwiach?
— Skąd wiesz? — spojrzał na nią zaskoczony.
— No, nie… — skrzywił się Net. — Już prawie udało mi się zapomnieć…
— Nie wiem, co tam jest — powiedziała wolno Nika — ale nie powinniśmy ich otwierać.
— Nie powinniśmy?… — Felix spojrzał na nią z niepokojem. Pamiętał, że zbliżał się do drzwi 308 i pół, ale nie mógł sobie przypomnieć, co było później.
— To nie jest sprawa do rozwiązania — ciągnęła Nika. — To miejsce… w jakiś sposób prowokuje takie zjawiska, ale one pojawiają się tylko raz w roku. W noc Halloween.
— A ty niby skąd wiesz? — zapytał Net.
— Kobieca intuicja.
— Jaaasne… Wystarczy zaczekać do jutra i będzie po sprawie?
— Tak mi się wydaje.
— Super! — ucieszył się Net. — Więc nic nie róbmy.
Wróciły Aurelia z Klaudią. Aurelia dyskretnie trzymała w dłoni mały kartonik z sokiem pomidorowym. Od niechcenia wbiła w niego słomkę i wygięła ją pod kątem prostym. Spojrzała na Felixa i mrugnęła porozumiewawczo. Położyła kartonik na podłodze, tak by wylot słomki był skierowany do góry.
— Już mam wyrzuty sumienia… — westchnął pod nosem Felix.
— To twój pomysł? — zdziwiła się Nika.
— Niestety, tak — pokiwał głową.
Aurelia weszła między tańczących, popychając pudełko czubkiem buta. Wreszcie szybkim ruchem nogi posłała je w kierunku tańczącej z Marcelem Oleny.
— Czy mnie się zdaje, czy?… — zaczął Net, ale nie dokończył, bo czerwony strumień wystrzelił do góry, pokrywając cały przód stroju i część fryzury Oleny błyszczącą czerwoną mazią.
Para znieruchomiała. Marcel chwilę patrzył na czerwoną Olenę, potem zerknął w dół, na zgnieciony kartonik po soku, na którym stał. Przejechał palcem po bezrękawniku partnerki i oblizał go. Olena bez słowa ruszyła do wyjścia. Marcel dopiero teraz zauważył, że przód jego białej koszuli również jest czerwony. Rozejrzał się groźnym wzrokiem dookoła, ale nie miał szans na odnalezienie winowajcy. Podążył więc za dziewczyną.
Aurelia uśmiechnęła się mściwie, po czym przybiła piątkę Klaudii i posłała uroczy uśmiech Felixowi.
— Czy to aby nie przesada? — zapytała cicho Nika.
— To wredna, podstępna baba — przypomniał Net. — Wrobiła nas w palenie tych mózgotrzepów przed wakacjami, pamiętasz?
— Tak, ale…
— Mówię ci, ten sok pomidorowy to sprawiedliwość dziejowa.
Po niespełna pięciu minutach w drzwiach pojawiła się Olena. Wyglądała fatalnie: większą część spódniczki i bezrękawnika miała czerwoną, w dodatku mokrą i powyciąganą. Na jej stroju widać było, z góry skazane na niepowodzenie, próby zmycia soku. Nie sprawiała jednak wrażenia zdołowanej. Wprost przeciwnie: spojrzeniem rzucała błyskawice i wypatrywała kogoś wśród tańczących. W dłoni trzymała zakupioną w sklepiku kanapkę, ale nie trzymała jej, jak trzyma się kanapkę. Trzymała ją jak broń. Wreszcie zlokalizowała tańczącą na środku sali Aurelię. Z zaciśniętymi zębami ruszyła w jej stronę, dzierżąc kanapkę jak rewolwer. Aurelia zobaczyła ją, gdy było już za późno. Olena zasymulowała jeszcze potknięcie i, niby łapiąc równowagę, wysmarowała kanapką przednią część białej, błyszczącej dżetami sukni Aurelii.
— Och! — przyłożyła dłoń od ust. — Najmocniej przepraszam! Potknęłam się!
Aurelia zaniemówiła z wrażenia, a Olena dyskretnie oddaliła się. Klaudia, obserwująca całe zajście z pewnej odległości, zaczęła się śmiać.
— Czego się cieszysz!? — krzyknęła z furią Aurelia.
Podeszła i zerwała jej z głowy upiętą niedawno przez Nikę kokardę.
— Co robisz?! — Klaudia złapała się za głowę. Jej fryzura straciła właśnie resztki jakiegokolwiek stylu.
— To moje! — wyjaśniła Aurelia. — Nie pozwolę, żebyś wygrała moim kosztem.
— Oddawaj! — krzyknęła Klaudia i rzuciła się na Aurelię.
Złapały się za włosy i zaczęły przepychać. Kilka najbliższych osób patrzyło na to z zaskoczeniem, ale w ogólnym zamieszaniu, walka nie rzucała się w oczy.
Przyjaciele obserwowali zajście spod drabinek. Nika westchnęła i ruszyła, by rozdzielić dziewczyny, ale Net ją powstrzymał.
— To się nazywa impreza! — zatarł z uznaniem ręce. — Walki w soku pomidorowym i smarowanie się kanapkami. Ciekawe, co będzie dalej?
Aurelia sprawnym kopnięciem złamała obcas rywalki, a ta w odwecie oderwała fragment rękawa sukni tamtej. Szarpanina stawała się coraz bardziej zaciekła i pewnie trwałaby dłużej, ale raptem muzyka ucichła i rozbłysły światła. Na scenie pojawił się wampir tłuszczowy i wbił wzrok w znajdującego się w stanie transu DJ-a.
Net nachylił się do przyjaciół i konspiracyjnie oznajmił:
— Ten wampir dorabia sobie w klinice kosmetycznej przy odsysaniu tłuszczu.
Felix i Nika parsknęli śmiechem.
— Albo nocami napada w parkach puszyste kobiety — ciągnął Net — i przemocą je odchudza.
Siła woli wampira tłuszczowego wreszcie zrobiła swoje. DJ drgnął, wyprężył się i ściszył muzykę.
— Szanowne kreatury! — krzyknął wampir do mikrofonu. — Ostatnia prezentacja par kandydujących do tytułu króla i królowej balu. Zapraszamy wszystkie pary do nas.
Tańczący znieruchomieli, przykro zaskoczeni nagłym ściszeniem muzyki. Zdyszane Aurelia i Klaudia straciły zainteresowanie sobą nawzajem i w rozpaczliwym pośpiechu zaczęły się doprowadzać do porządku.
— O, nie! — jęknął Net. — Znów mamy tam wejść?
— Chodź! — Nika chwyciła go za rękę. — To tylko formalność. I tak nie wygramy.
Niechętnie weszli na scenę i stanęli obok czerwonych od soku pomidorowego Marcela i Oleny. Po chwili dołączyli Aurelia z Lucjanem i Klaudia z Geraldem. Dyrektor z kwaśną miną zlustrował wzrokiem krótkie spódniczki dwóch kandydatek. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na ewidentne niedostatki ich wyglądu. Marcel i Olena byli czerwoni i mokrzy. Aurelia z cierpiętniczą miną i zmierzwionymi włosami próbowała zakryć tłustą plamę na sukience i przytrzymać odpadający rękaw. Najgorzej wyglądała Klaudia, chwiejąca się, w bucie bez obcasa i z fryzurą jak z filmu „Narzeczona Frankensteina”. Przy nich mumia i wodnik nie wypadali wcale tak źle.
Dyrektor czekał jeszcze na ostatnią parę, ale Zosia uczepiła się drabinki w najciemniejszym zakątku sali i kręciła głową, ilekroć Gilbert próbował ją przekonać, by jednak wyszła na scenę. Wreszcie zrezygnował, spojrzał na dyrektora i rozłożył ręce.
— Czyli… — wampir zawahał się na chwilę. — Czyli skreślamy parę numer trzy. Macie więc trudny wybór, czy wybrać piękną egipską księżniczkę i gangstera — Stokrotka ponownie zawahał się, widząc stan ich strojów — czy pracowicie zapakowaną mumię i wodnika. A może Królewnę, hm… Śnieżkę i Jamesa Bonda? Czy też… złotą… Klaudię i białego cowboya. Ciężki wybór…
W miarę prezentacji kolejnych par kreatury na dole przyglądały się im z niedowierzaniem, wyciągały karty do głosowania i próbowały ścierać lub zmazywać wcześniejsze wybory.
Stokrotka przyjrzał się jeszcze raz kandydatom, po czym zerknął podejrzliwie na Marcela.
— Czy to cygaro wcześniej też było wypalone do połowy? — zapytał nagle, odsuwając mikrofon.
Marcel otworzył szerzej oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Zezem przeniósł wzrok na cygaro, potem na dyrektora.
— Opalał je nad kuchenką — wyjaśniła szybko Olena. — Przy włączonym wyciągu.
Wampir nie wyglądał na przekonanego. Gdy wreszcie odwrócił się do sali, Marcel wypuścił nosem kłąb niebieskiego dymu.
— Naprawdę… ciężki wybór… — bez entuzjazmu zawołał do mikrofonu wampir. — Pozostało pół godziny. Proszę wszystkich o oddanie głosu.
Pan Eftep wyciągnął zza sceny i postawił przed DJ-em urnę w postaci tekturowego pudła z podłużnym otworem. Stanął przy niej z poważną miną wartownika sprzed Grobu Nieznanego Żołnierza i zamiarem pilnowania poprawności przebiegu głosowania.
DJ puścił wolną muzykę, pary przeszły w zwarcia. Co parę sekund ktoś podchodził do urny i pod czujnym okiem Eftepa wrzucał pomazaną i wymiętą kartę. Zapaliły się wycelowane w obracającą się lustrzaną kulę reflektory. Ciemna sala pokryła się wędrującymi cętkami świetlnych zajączków.
Felixowi wydało się, że zobaczył ciemne włosy i białą tunikę. Odwrócił się w tamtą stronę i, starając się nie spuszczać z niej wzroku, zaczął się przepychać między wolno kręcącymi się parami. W kolorowym, pulsującym chaosie ktoś go potrącił i Paula zniknęła mu z oczu. Próbował szukać w zapamiętanym kierunku, ale już jej nie było.
Zerknął w stronę wyjścia i momentalnie stracił zainteresowanie dziewczyną. Ujrzał tam… postać w czarnym kapturze, trzymającą w dłoni kosę i podpierającą się nią przy każdym kroku jak długą laską. Nie patrząc już na nic, ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Słyszał za sobą niemiłe uwagi potrącanych kreatur, wreszcie źle wymierzył i zderzył się z impetem z jakimś rycerzem. Obaj wyłożyli się na podłogę.
— Felix Polon? — zapytał Ernest z trzeciej „b”, podnosząc z ziemi przyłbicę. — Co ty wyrabiasz?
— Sorki najmocniejsze. Pilna sprawa.
Felix poderwał się i dopadł drzwi. Na korytarzu stała Lara Croft, Janosik i Shrek. Osła nie było. Zaskoczeni spojrzeli na Felixa.
— Wychodził ktoś teraz? — zapytał. Pokręcili głowami. — Facet w kapturze z kosą w dłoni?
Znów pokręcili głowami.
Felix zauważył kątem oka, że wypływający z sali dym nie jest rozdarty czyjąś niedawną ucieczką. Spojrzał jeszcze w głąb ciemnego korytarza i zrezygnowany wrócił do sali.
— Powiesz nam, kogo goniłeś? — Net dopadł go po kilku sekundach. — Staranowałeś parę osób.
— Trudno — Felix machnął ręką. — Widziałem go.
— Ponurego Żniwiarza? — zapytał Net.
— W warunkach celowo generowanych złudzeń optycznych nigdy nie ma całkowitej pewności, co się zobaczyło. Ale prawie na pewno to był on.
— Celowo generowanych… — powtórzył Net. — Masz na myśli tę kulę, odblaski i stroboskopy?
— Tak.
— A jak mówisz na latarkę? Ręczny miotacz fotonów?
— Widziałem Ponurego Żniwiarza — oświadczył z przekonaniem Felix.
— Czytałeś ostrzeżenie na opakowaniu farby, zanim pomalowałeś sobie nią kostium?
— Przestań — poprosił Felix. — Widziałem go. Wychodził z sali, a ci, co stali na zewnątrz, go nie zobaczyli.
— Czyli wątek z farbą –
— Nie. Czyli że sprawę trzeba potraktować poważnie!
— Ja bym najchętniej nie traktował jej wcale.
Z sali wyszła stewardesa w niebieskim kostiumie. Felix uśmiechnął się do niej, na co odpowiedziała groźnym zmarszczeniem brwi.
— Jeśli szukasz kogoś do podeptania, to ze mną nie da rady — oznajmiła i przeszła obok z dumnie uniesioną głową.
Felix odprowadził ją zdziwionym spojrzeniem i pomyślał, że kobieca natura zmienną jest. Następne kilkanaście minut spędził, snując się między postaciami i sprawdzając okolice sali gimnastycznej. Do innych otwartych sal, z których dochodziły podejrzane chichoty, nie zaglądał. Beznadziejne poszukiwania przerwał mu dopiero wampir tłuszczowy:
— Nadszedł czas wyborów króla i królowej balu Halloween. Zapraszam wszystkie pięć… cztery pary do mnie.
Przez ostatnie pół godziny wygląd kandydatek, mimo ich usilnych starań, nie uległ zmianie na lepsze. Aurelia, Klaudia i Olena wyszły na scenę w ponurych nastrojach u boku swoich równie ponurych partnerów. Net i Nika stali na końcu. Teraz, wobec skali zniszczeń u konkurentów, ich kostiumy nie wydawały się już takie beznadziejne.
Stokrotka, Ekierka i Eftep otworzyli urnę i szybko posegregowali karty, a pan Czwartek sprawdził i wypisał wyniki na kartce.
Dyrektor wziął listę, uniósł do ust mikrofon i powiedział:
— Umpf…
Opuścił mikrofon i przyjrzał się dokładniej kartce. Potem spojrzał na Czwartka, który wzruszył ramionami. Stokrotka wziął głęboki wdech i odczytał wyniki:
— Frekwencja była nie za wysoka — westchnął. — Uznaliśmy więc za ważne również pokreślone karty. — Pierwsze miejsce z liczbą czterdziestu pięciu głosów… Net i Nika z drugiej „a”!
Rozległy się niezbyt entuzjastyczne oklaski. Przyjaciele spojrzeli na siebie z zaskoczeniem.
— Dżisas, jak u Kinga… Wszyscy zginiemy… — jęknął Net.
— Drugie miejsce… też druga „a”… — dyrektor westchnął ponownie. — Gilbert i Zosia piętnaście głosów. — Powiódł wzrokiem po sali, ale nie udało mu się wypatrzyć wymienionych. — Wycofali się… Trzecie miejsce ex aequo pozostali. Po dwa głosy… — Zrobił przerwę, w której powinny zabrzmieć brawa, ale panowała cisza. Zawołał więc. — Brawa dla wszystkich par!
Rozległy się niemrawe oklaski, a właściwie pojedyncze klaśnięcia. Dyrektor pogratulował wszystkim, a pani Helenka, szkolna sekretarka, wręczyła dziewczynom kwiaty. Stokrotka włożył na głowę Neta i Niki zrobione z tektury i folii aluminiowej korony i wykonał rytualne uściski dłoni. Pary ukłoniły się i zaczęły schodzić ze sceny. Rozległo się kilka spontanicznych klaśnięć, ale nie przerodziły się w burzę.
— A dla was — wampir gestem zatrzymał zwycięską parę — mamy w nagrodę honorowe miejsce na resztę balu.
Eftep i Czwartek wystawili na środek sceny dwa krzesła. Net i Nika niechętnie na nich zasiedli.
— Czyli w nagrodę się nie bawimy… — mruknął pod nosem Net.
Stokrotka nachylił się do Czwartka i szepnął mu na ucho kilka słów. Zrobił to nieco za głośno, więc królewska para usłyszała:
— Zdjęcie do kroniki szkolnej chyba sobie darujemy…
Net i Nika spojrzeli na siebie zrezygnowani.
— Aha! Jeszcze jedno! — Stokrotka odwrócił się do sali. — Póki mnie słuchacie, przypominam przewodniczącym klas, że do wtorku sekretariat przyjmuje zgłoszenia do konkursu międzyklasowego.
DJ pogłośnił muzykę, tym razem wybierając spokojniejsze rytmy.
— Obiecajmy sobie, proszę — powiedział Net — że zrobimy wszystko, żeby nie zgłosić się do kolejnego konkursu.
Nika skwapliwie przytaknęła.
Olena z Marcelem wściekli wyszli z sali, Klaudia i Gerald zaczęli się kłócić i wzajemnie zwalać na siebie winę za niepowodzenie. Tylko Lucjan, ignorując wszystko dookoła, zaciągnął Aurelię na środek sali, by z nią zatańczyć. Gilberta i Zosi nie było nigdzie widać.
— Co w nie dziś wstąpiło? — zapytał Net. — Nie to, żebym próbował zrozumieć babską psychikę, ale to już była przesada. Łatwiej wnikam w cykl rozwojowy pantofelka.
Siedzieli sztywno na tronach, jak przystało na króla i królową, i smętnie obserwowali bawiących się. Tekturowy cyborg krążył wśród tańczących, daremnie poszukując faceta w kapturze i ciemnowłosej dziewczyny.
Lobbowanie – nie do końca oficjalne przekonywanie innych do swoich racji. [wróć]
Ściślej mówiąc, Halloween to święto, które powstało w Irlandii. Dopiero stamtąd zostało przeniesione do USA i dalej. [wróć]
Chłodny wiatr przeganiał żółte, pomarańczowe i czerwone liście wzdłuż cmentarnych alejek. Bezlistne drzewa niechętnie poruszały rozczapierzonymi gałęziami. Było wilgotno i nieprzyjemnie, a nisko sunące sine chmury wyglądały, jakby miały zaraz zwalić się na głowy krzątających się przy grobach ludzi. Niedobitki promieni słonecznych z trudem docierały do powierzchni ziemi. Groby poprzykrywane były różnokolorowymi chryzantemami, zielonymi wianuszkami i wiązankami. Płomyki tysięcy większych i mniejszych zniczy mrugały na wietrze. Nawet na tych zapomnianych i opuszczonych grobach migotały pojedyncze lampki, zapalone życzliwą ręką przechodniów.
Nika, opatulona w za duży czarny płaszcz, siedziała na niskiej ławeczce przed skromnym kamiennym nagrobkiem. Krzyż nieco się przekrzywił, a z tabliczki z napisem „Paweł Mickiewicz” zaczynała odłazić farba. Na granitowej płycie leżała biała róża, bliżej palił się mały znicz z glinianą obudową. Wiatr bezskutecznie usiłował zdmuchnąć płomień.
Nika postawiła kołnierz płaszcza i przygarbiła się. Nie zwracała uwagi na krzątających się przy pobliskich grobach ludzi. Siedziała niemal nieruchomo, wpatrując się w walczący z wiatrem płomień. Pochylał się, niemal znikał w podmuchach, ale za każdym razem odradzał się i wstawał.
Na dźwięk znajomych kroków dziewczyna odwróciła głowę. Net zdjął kaptur bluzy, schylił się i pocałował ją na powitanie w policzek.
— Po co ci ten płaszcz? — zapytał, siadając. — Wyglądasz, jakbyś tu pracowała.
— Jak zwykle uroczy — uśmiechnęła się lekko. — Doskonale potrafisz wczuć się w nastrój.
— OK, OK. Już nic nie mówię.
— Będzie Felix?
— Za trochę. Ma dziadka, trzy ciocie i czterech wujków, rozrzuconych… że tak powiem, po całym cmentarzu.
Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, obserwując chwiejący się na wietrze płomyk.
— Po raz pierwszy nie siedzę tu sama — odezwała się cicho Nika.
Net nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, więc tylko kiwnął głową. Nika wzdrygnęła się lekko.
— Czy będzie bardzo niegrzeczne… — Net zawiesił na chwilę głos — jak zapytam o grób twojej mamy?
Nika wolno pokręciła głową.
— Nie mam pojęcia, gdzie on jest. Wiem o jej śmierci tyle samo co ty.
Położyła mu głowę na ramieniu. Net nie wiedział, co powiedzieć, po prostu ją objął.
— Jestem sama… — szepnęła. — Całkiem sama…
— Cześć! — Felix usiadł z drugiej strony Niki, tak by ją osłonić od wiatru. — Nie jesteś sama. Masz nas.
— Wiem — wyprostowała się i zerknęła na przyjaciela. — Jestem sama w innym sensie.
— Myślę, że twój tata nie chciałby, żebyś tu siedziała taka smutna — odezwał się Felix.
— Cyganie na grobach swoich bliskich piją wódkę — wtrącił Net.
— W naszym wypadku chyba odpada — Nika uśmiechnęła się delikatnie i wstała. — Chodźmy. Wrócimy, jak się ściemni. Lubię wtedy patrzeć na te wszystkie światełka. Atmosfera cmentarza w wieczór Wszystkich Świętych jest niesamowita.
Felix wyciągnął z kieszeni notes i zapisał numer z najbliższego słupka.
— Co robisz? — zainteresował się Net.
— Zapisuję… adres — wyjaśnił Felix. — To zdecydowanie ułatwia. Mam trochę cioć i wujków na różnych cmentarzach. Bez tego bym nie trafił.
— Nigdy nie wpadłbym na to, żeby zapisywać adresy umarłych.
— Jak ktoś umiera, zmieniam mu adres w notesie… na ten cmentarny.
— Jesteś niesamowity — przyznała Nika. — Mam nadzieję, że żywi o tym nie wiedzą?
— Wiem, jak to wygląda, ale to naprawdę bardzo praktyczne.
Samotny, uzbrojony w miotłę dozorca w odległym końcu alejki toczył nierówną walkę z przyrodą. Ledwie oczyścił z liści kawałek asfaltu, wiatr nawiewał je ponownie. Wydawało się, że mu to nie przeszkadza – po prostu dalej wykonywał swoją pracę.
Kolejny, ostry podmuch zmierzwił włosy trójki przyjaciół.
— Ale hebel! — wzdrygnął się Net. — Faktycznie, chodźmy!
Gdy odeszli, wiatr zdmuchnął wreszcie płomień znicza. Tego już nie zauważyli.
Kwadrans później siedzieli w przytulnym wnętrzu pizzerii. Zapach wydobywający się z opalanego drewnem pieca oddalał wszystkie problemy. Nika patrzyła w świeczkę, aż zaczęły jej łzawić oczy. Wtedy opuściła powieki. Gdy drzwi otworzyły się, pchnięte przez kolejnego gościa, płomień położył się i niemal zgasł. Szybko osłoniła go dłońmi.
— To tylko świeczka — uspokoił ją Net. — Wyluzuj.
— Dziś nie powinny gasnąć żadne płomienie.
— Mam zapalniczkę — mruknął Felix. — Właściwie to mam przy sobie nawet trzy zapalniczki… Na wszelki wypadek.
— Zapalony ponownie płomień to coś zupełnie innego.
— Świeczka zombie? — wzdrygnął się Net. — Nie mów w ten sposób, bo zaczynam się bać.
— Ale to prawda…
— Dżiss… nie! Po prostu zamówmy pizzę. Bez żadnych metafizycznych podtekstów.
Przejrzeli leżące na stole menu.
— W trosce o nasz budżet — zastanowił się Felix — proponuję hawajską.
Przytaknęli skwapliwie.
— Dlaczego wszyscy odwiedzają groby właśnie tego dnia? — zapytał Net. — Wszędzie są megakorki, mimo wysiłków Manfreda. Moi starzy pojechali pod Warszawę na jakiś mały cmentarz, na grób prapociotków. Odmówiłem uczestnictwa, bo wiem, że będą tam jechać półtorej godziny.
— Powód jest pewnie ten sam — odparł Felix — dla którego wszyscy idą do kina właśnie wtedy, kiedy jest wyświetlany film.
— Myślisz, że zmarłych obchodzi, kiedy ktoś przyjdzie na ich grób?
— To święto jest potrzebne żywym — zauważyła Nika. — Żeby wiedzieli, że jak odejdą, ktoś będzie o nich pamiętał.
— Stephen King miał znajomego — odezwał się Net. — Ten znajomy hobbystycznie czytywał nekrologi i wykreślał zmarłych z książki telefonicznej. Ten twój notes z cmentarnymi adresami…
— To nie jest notes z cmentarnymi adresami, tylko ogólnie z adresami.
Do stolika podszedł kelner. Wyglądał na nieszczęśliwego, że musi pracować w święto.
— Poprosimy hawajską — rzucił Net. — Zwykłą, bez wkładu duchowego.
— I trzy oranż… — Felix zająknął się. — Trzy cole.
— Dwie cole — poprawiła go Nika — i sok pomarańczowy.
Za oknami zaczynało się ściemniać. Przez zabytkową, otwartą na oścież bramę cmentarza przelewał się tłum ludzi.
— Znacie jakiś sposób, żeby papier nagle zamienił się w popiół? — zapytała niespodziewanie Nika.
— Może był światłoczuły — zastanowił się Felix. — Pod wpływem światła zaszła reakcja przyspieszająca starzenie. Jakieś utlenianie…
— Plis… — Net złożył ręce jak do modlitwy. — Zapomnijmy o tym. Nie mamy już o czym rozmawiać?
— Podchodziłeś do tych drzwi? — naciskała Nika, nie zwracając uwagi na Neta.
Felix zmarszczył brwi.
— Chyba nie — powiedział po namyśle. — Na pewno szedłem korytarzem… Dużo się wczoraj działo i nie pamiętam dokładnie. Czy to ważne?
— Ważne — Nika przyglądała mu się badawczo.
— Kobieto! — prychnął Net. — Halloween był wczoraj. Jak mnie nie nastraszyłaś wczoraj, to szansa przepadła. Dziś już nie wolno.
— Nie straszę cię. Mam przeczucie, że wczoraj nie wszystko było tak, jak powinno.
— Jasne! W świecie Felixa nie ma przycisków, których nie wolno wciskać, maszyn, których nie wolno uruchamiać, ani drzwi, których lepiej nie otwierać. Ale to jeszcze nie znaczy, że je otworzył.
— Nie pamiętam, żebym je otwierał — odezwał się Felix. — Szedłem w ich kierunku, a potem… usłyszałem krzyk Klaudii i wróciłem.
— To już ciekawszy temat — ucieszył się Net. — Jak Olena podpaliła włosy Klaudii? Miotaczem płomieni?
— Olena była wtedy kawałek dalej — Nika niechętnie zmieniła temat. — Pięć, może dziesięć metrów od Klaudii.
— To proste. Pokażę wam później. Tu wywołalibyśmy pożar.
Net spojrzał na niego podejrzliwie, ale nie dociekał szczegółów.
— Aha! — przypomniał sobie Felix. — Sobotni wieczór filmowy musimy zorganizować w niedzielę. W sobotę muszę jechać z babcią na badania.
— A starzy? — zapytał Net.
— Pracują… Teraz już obydwoje dużo pracują. Czasem nawet w weekendy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki