Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dla polskiej armii początek lat dziewięćdziesiątych był bardzo trudny, a środków brakowało dosłownie na wszystko. Jednak gdy przyszła prośba o pomoc, wojsko się nie zawahało. W bałkańską misję ruszył największy od czasów II wojny światowej Polski Kontyngent Wojskowy. Na miejscu czekało żołnierzy ważne zadanie – przywrócenie spokoju i normalnego życia po krwawej wojnie domowej.
Pierwszy kontyngent wysłano do Chorwacji. Krótko potem powołano kolejny dla Bośni i Hercegowiny. Wreszcie pod koniec lat dziewięćdziesiątych utworzono siły pokojowe dla Kosowa. Misje w dwóch ostatnich krajach wciąż trwają. Na początku głównym zadaniem żołnierzy stacjonujących na Bałkanach było rozminowywanie. W efekcie szaleństwa wojny domowej miny były wszędzie: na szkolnych placach zabaw, nadrzecznych plażach, leśnych dróżkach i cmentarzach. Dzień w dzień, metr po metrze, w górach i dolinach polscy saperzy przeczesywali ziemię. Niektórzy podczas tej ofiarnej służby stracili życie.
Dzisiejszy kontyngent składa się między innymi ze służb rozpoznania i wywiadu. Każdego dnia ruszają w teren po cenne informacje. Odbywają setki rozmów, weryfikują pogłoski, oceniają zagrożenia. A tych wciąż nie brakuje na Bałkanach, zwłaszcza w czasach rozkwitu nacjonalizmu i fundamentalizmu religijnego.
To właśnie misje w krajach byłej Jugosławii otworzyły naszą armię na świat i choć nadal trwają, bez wątpienia można stwierdzić, że żołnierze podołali swoim obowiązkom. Książka pułkownika Grzegorza Kaliciaka to rzetelny raport z polskich misji na Bałkanach, o których rzadko pamiętamy, choć każdego dnia zapisują się w historii polskiego wojska.
„„Raport z polskich misji” jest lekturą niezwykłą. O Bałkanach opowiadają nie politycy, politolodzy czy inni mądrale, którzy choć nigdy nie byli w Slunju, Sarajewie, w wiosce Kamenica, mieście Maglaj, w Prisztinie czy Kosowskiej Mitrowicy, to wiedzą najlepiej, co tam się wydarzyło i jak dziś wygląda miejscowe życie. A ono wcale nie wyglądało i nie wygląda tak, jak by chcieli. Opowiadają o tym żołnierze, uczestnicy misji pokojowych na Bałkanach, którzy na miejscu spędzili wiele miesięcy, na własnej skórze doświadczyli powojennej rzeczywistości, patrzyli, obserwowali, wyciągali wnioski. Dalecy od polityki i politykowania, bo nie taka była ich rola, nie mogli jednak polityki nie dostrzegać. Ich relacje różnią się od tego, co można przeczytać w oficjalnych komentarzach. Że wszyscy Serbowie to nacjonaliści, że Chorwaci nie popełniali zbrodni, że w Bośni nie ma radykalnych islamistów, a wojna w Kosowie wybuchła z powodów religijnych. Polscy żołnierze byli na miejscu, ciężko pracowali, czasem także ginęli, bo wprawdzie nie było już wojny, ale pozostały po niej tysiące min, które trzeba było wyszukiwać gołymi rękami i rozbrajać. Czy Polska umiała się zatroszczyć o ich bezpieczeństwo i bezpieczeństwo ich rodzin? Jaka była nasza armia? Wyjeżdżając na misje nie mieli pojęcia co ich spotka. Szybko się uczyli, dorastali do roli. To jedna warstwa książki. Druga, równie ważna, to bałkańskie realia. Dzięki Grzegorzowi Kaliciakowi słuchamy obiektywnych relacji żołnierzy nieuwikłanych w polityczne spory. Warto je poznać.” Jagienka Wilczak, „Polityka”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 187
Seria LINIE FRONTU
Grzegorz Kaliciak Karbala. Raport z obrony City Hall
Michael Golembesky, John R. Bruning Marines. Bohaterowie operacji specjalnych
Grzegorz Kaliciak Afganistan. Odpowiedzieć ogniem
Dan Raviv, Yossi Melman Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela (wyd. 2)
Karol K. Soyka, Krzysztof Kotowski Cel za horyzontem. Opowieść snajpera GROM-u (wyd. 2)
Karol K. Soyka, Krzysztof Kotowski Krew snajperów. Opowieść żołnierza GROM-u
Andrzej Brzeziecki Czerniawski. Polak, który oszukał Hitlera
Witold Repetowicz Allah Akbar. Wojna i pokój w Iraku
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Piotr Bukowski
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by Dino Fracchia / Alamy Stock Photo
Copyright © by Grzegorz Kaliciak, 2019
Copyright © for the maps by d2d.pl
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Karol Francuzik
Korekta d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Ewa Ostafin / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-877-8
Jesteśmy reprezentacją narodu polskiego, jesteśmy Małą Polską, która idzie drogą honoru, drogą naszej tradycji, drogą szczęścia dla naszej Polski.
generał Władysław Anders
Liczne publikacje o służbie polskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie przywołały wspomnienia weteranów innych zagranicznych misji. Od zakończenia II wojny światowej nasi żołnierze uczestniczyli w dziesiątkach interwencji organizowanych przez ONZ, NATO, Unię Europejską. Od misji na Półwyspie Koreańskim w 1953 roku po rozpoczętą w 2014 roku służbę w Republice Środkowoafrykańskiej. Wielu członków wcześniejszych kontyngentów wojskowych odnosi wrażenie, że zapomniano o ich wysiłku. Niektórzy mają żal o to, że państwo polskie poprzez ustawodawstwo o zabezpieczeniu społecznym żołnierzy i ich rodzin podzieliło prawnie weteranów na dwie nierówno traktowane grupy: tych, którzy służyli przed 1998 rokiem, i tych z misji późniejszych.
Ta książka ma na celu przypomnienie żołnierzy, którzy na początku lat dziewięćdziesiątych wyjechali na Bałkany i tam, w przygnębiających warunkach wojny domowej, działali na rzecz przywrócenia pokoju.
Misje polskie w byłej Jugosławii, które rozpoczęły się na początku 1992 roku wysłaniem batalionu w ramach sił ONZ-etu, były przedsięwzięciami pokojowymi. Nie oznacza to jednak, że żołnierze udali się na spokojne, turystyczne wyprawy. O trudnościach, które napotkało wojsko, niech świadczy choćby to, że w dwóch pierwszych turach misji na Bałkanach żołnierze byli dziesiątkami odsyłani do domu przed zakończeniem obliczanej na sześć miesięcy służby. Problemy Polskiego Kontyngentu Wojskowego (PKW) wynikały z charakteru zadania. To nie była pierwsza zagraniczna misja polskiej armii po 1989 roku, ale pierwsza operacyjna i o tak szerokiej skali obowiązków. Wcześniejsze wyjazdy miały charakter obserwacyjny lub logistyczny. W Jugosławii nasi żołnierze wystawiali i obsadzali posterunki, patrolowali rejony swoich działań, rozminowywali kraj, współdziałali z miejscowymi cywilami, władzami, armią i policją.
W tej książce oddajemy głos tym, którzy pracują w cieniu. Ich służba nie jest postrzegana jako spektakularna, ale przekłada się bezpośrednio na bezpieczeństwo żołnierzy i cywilów.
O swoich zadaniach i ich przebiegu opowiedzą najpierw saperzy. Wartość cierpliwej i mozolnej pracy saperów na Bałkanach jest nieoceniona. Szaleństwo wojny spowodowało zaminowanie – głównie minami przeciwpiechotnymi – ogromnych obszarów byłej Jugosławii. Przydatność min przeciwpiechotnych w sensie taktycznym jest wątpliwa, ma niewielki wpływ na prowadzenie szerszych operacji defensywnych czy ofensywnych. Tego rodzaju broń uderza przede wszystkim w cywilów, często w dzieci. Jak podaje Bosnia and Herzegovina Mine Action Center, do dziś, po kilkunastu latach rozminowywania kraju, leży w ziemi około osiemdziesięciu tysięcy min. Dzięki poświęceniu saperów udało się obniżyć liczbę wypadków z kilkuset do kilku rocznie.
Relację z misji zdadzą też żołnierze służb zajmujących się monitorowaniem sytuacji w obszarze działania polskich kontyngentów wojskowych oraz zbieraniem i analizą informacji. Niektórzy z nich pracują w mundurach, jawnie reprezentując siły EUFOR-u (European Union Force in Bosnia and Herzegovina) wśród miejscowej ludności i władz, inni działają mniej formalnie. Pozyskiwanie informacji, sprawdzanie ich wiarygodności, analiza danych to nie tylko wypełnianie zadań z zakresu bieżącego zarządzania sytuacją na miejscu. Od wiedzy o tym, co się dzieje i co może się wydarzyć na Bałkanach – w miejscu, w którym ścierają się interesy mocarstw i odmienne koncepcje cywilizacyjne – może zależeć spokojne życie mieszkańców całej Europy.
Za szczególnie ważny uważamy los weteranów i ich rodzin, dlatego oddajemy też głos wdowie po oficerze, który zginął w Chorwacji. Mamy nadzieję, że jej historia uwrażliwi armię i państwo na wypadki śmiertelne i los pozostawionych w kraju bliskich. Chcemy też uczulić samych żołnierzy, by przed podjęciem służby w niebezpiecznym rejonie przemyśleli i uporządkowali sprawy życiowe.
Pokażemy także, jak z perspektywy dowódcy kontyngentu wygląda obecna sytuacja w armii Bośni i Hercegowiny i w samym państwie.
Początek lat dziewięćdziesiątych XX wieku nie był dla armii polskiej czasem łatwym. Były to ostatnie lata obowiązkowej służby wojskowej. A służba zasadnicza kojarzyła się bardzo źle. Historie o fali powodowały, że wielu młodych chłopaków robiło wszystko, by uniknąć bardzo długiego, bo osiemnastomiesięcznego pobytu w jednostce. Metody zarządzania i kierowania ludźmi bywały mało skuteczne. Zdarzało się, że dyscyplina wśród rekrutów była utrzymywana tylko strachem. Wyposażenie budynków wojskowych i ich stan, a szczególnie poziom sanitarny, były – delikatnie mówiąc – nieciekawe. O jakości żołnierskiego jedzenia krążyły legendy. W ciężkich czasach transformacji ustrojowej w Polsce rosło spożycie alkoholu. Ten problem nie ominął również armii. Państwo – po zapaści gospodarczej lat osiemdziesiątych – stanęło nad krawędzią bankructwa i miało mnóstwo pilniejszych wydatków niż wojsko. W armii brakowało pieniędzy i sprzętu. Poprzez obowiązkowy i powszechny pobór utrzymywano wysoki stan osobowy armii (około trzystu tysięcy żołnierzy), ale zakres ćwiczeń ograniczano, bo nie było czym strzelać ani czego wlewać do baków pojazdów wojskowych, samolotów, śmigłowców. Stary sprzęt często był niesprawny, a nowy – nie najwyższej jakości. Przy przetargach kierowano się przede wszystkim ceną i podejmowano nietrafione decyzje zakupowe. Podstawowy wówczas samochód wojskowy marki Honker wyposażono w silnik auta rodzinnego. Miał moc siedemdziesięciu pięciu koni mechanicznych – takie same silniki montowano w polonezach. W wielu przypadkach rezerwiści, pomimo osiemnastu miesięcy pobytu w wojsku, byli kiepsko przeszkoleni. Przygotowanie mentalne niejednego żołnierza służby zasadniczej do działania w poważniejszych warunkach także pozostawiało wiele do życzenia. Znajomość języka angielskiego w armii była znikoma. W takim stanie było Wojsko Polskie, gdy zaczęło wysyłać żołnierzy do Jugosławii.
Na miejscu zastali przede wszystkim pustkę i właściwie grobową ciszę. Spalone i opuszczone domy, wyludnione wioski i przygaszone życie w miasteczkach. I tylko od czasu do czasu słychać było odgłos wybuchu, wymiany ognia, a potem widok tabunów wynędzniałych ludzi, starców i dzieci przechodzących przez wymarłe okolice. Złowroga atmosfera wpływała na psychikę młodych, niedoświadczonych żołnierzy. Nie wytrzymywali. Armia nie zatrudniała psychologów i często jedyną pomoc ofiarowywał doktor z Finlandii – wódka. Należy zaznaczyć, że trudności nie dotykały jedynie polskich żołnierzy. Międzynarodowa interwencja w byłej Jugosławii była dla wielu armii europejskich pierwszą od wielu dekad dużą operacją w warunkach wojennych i powojennych. Sytuacja na Bałkanach wymagała szybkich działań i po prostu nie było czasu, by przygotować młodych ludzi na to, co zastaną.
Posępny nastrój, jaki panował w Chorwacji, był wynikiem wojny domowej. To szczególny typ wojny, bo bardziej niż inne konflikty jest sprawą osobistą. Obie strony się znały, były sobie bliskie. A przeniesienie spraw polityki na stosunki prywatne powoduje, że ludzie są mniej skłonni do wycofania się, do kompromisu. I często walka toczy się do tragicznego końca. Można przez całe życie uważać sąsiadów za takich samych ludzi jak my, mówiących tym samym językiem, żyjących takimi samymi sprawami. Ludzi, z którymi się pracuje, bawi, zakłada rodzinę, których dzieci wspólnie chodzą do szkoły. I nagle ktoś wskazuje ich jako śmiertelnych wrogów. Każe wybierać: sąsiedzi albo naród, my albo oni. Czasem dylemat jest następujący: rodzina albo naród. W wojnie domowej, gdy ktoś dokona wyboru, nabiera przekonania, że współistnienie na dotychczasowych zasadach jest niemożliwe. Bo gdy raz potraktuje się sąsiada nie jako sąsiada, lecz element etnicznie obcy, to trudno wrócić do dawnego życia. Walka wydaje się łatwiejszym i rozsądniejszym wyjściem niż porozumienie. W wojnie domowej nie wystarczy wygrać starcie, a potem usiąść do rozmów. Bo zawziętość obu stron jest tak wielka, że z sąsiadem nie da się już usiąść i porozmawiać. Politycy łatwo rozgrzewają emocje do stanu, w którym masy są przekonane, że musi nastąpić całkowite oczyszczenie terenu i życia społecznego z obcych elementów – tak, aby owych innych nie było widać.
Czołg T-55 i jugosłowiańska zastawa. Bośnia, 25.08.1992
Źródło: Krzysztof Miller / Agencja Gazeta
W Jugosławii kilka narodów żyło dość zgodnie przez wiele dekad. Serbowie, Chorwaci, Czarnogórcy i Bośniacy mówią tym samym językiem. Przez czas współistnienia w jednym państwie odwiedzali się, poznawali, przeprowadzali, zakładali mieszane rodziny. I choć nastroje nacjonalistyczne tliły się pod powierzchnią, to przez twarde rządy marszałka Tity i dobrą sytuację gospodarczą nie dochodziły do głosu. Mieszkańcy Jugosławii, gdy porównywali się z krajami Europy Wschodniej, uważali się za szczęściarzy. Mogli dość swobodnie podróżować na Zachód, mieli łatwiejszy dostęp do światowej kultury, ich kraj był odwiedzany przez turystów z całej Europy. Więcej zarabiali, a ich stopa życiowa stała na wyższym poziomie.
Do tego dochodziła duma z samodzielnego wyzwolenia kraju spod okupacji hitlerowskiej. Najpotężniejszy w Europie podziemny ruch zbrojny – komunistyczna partyzantka pod wodzą Tity – pokonał Niemców bez pomocy radzieckiej i zachodnich aliantów. Dzięki temu Jugosławia mogła sobie pozwolić na samodzielną politykę zagraniczną w powojennym świecie. Spory z czasu wojny, okresu nie tylko walki z okupantem, ale i krwawej wojny domowej, zostały dość szybko wygaszone, przynajmniej w życiu oficjalnym. Zorganizowano doraźne procesy kolaborantów, których schwytano w kraju, doszło także do samosądów, a nawet masowych mordów (na przykład tak zwana sprawa Bleiburga i późniejsza „droga krzyżowa”). Przy okazji pozbywano się także członków przedwojennych partii, którzy z kolaboracją nie mieli nic wspólnego. Wstydliwe i tragiczne wydarzenia, takie jak czystki etniczne dokonywane przez chorwackich ustaszy czy serbskich czetników, i sama kolaboracja z okupantem po pospiesznym rozliczeniu zostały zepchnięte na margines przez nachalną komunistyczną propagandę, wszechobecny kult marszałka Tity i jego politykę „braterstwa i jedności” (bratstvo i jedinstvo).
Dyktator zmarł w 1980 roku. Tito pełnił jednocześnie dwie najważniejsze funkcje w państwie: był przewodniczącym partii, czyli Związku Komunistów Jugosławii, i prezydentem Jugosławii. Po jego śmierci rozpoczęła się walka o władzę. Na czele partii i państwa następowały częste zmiany. Brak lidera na miarę Tity osłabił władzę centralną, natomiast ośmielił do działania polityków spoza wąskiego grona komunistycznych działaczy i ożywił ruchy decentralizacyjne, demokratyczne i nacjonalistyczne. Rząd centralny nie radził sobie z problemami gospodarczymi, ludność poszczególnych republik z coraz większą niechęcią odnosiła się do władz w Belgradzie. Niezadowolenie z pozycji swojej grupy etnicznej w federacji najgłośniej manifestowali studenci albańscy w Kosowie. Pierwsze demonstracje odbyły się wiosną 1981 roku, niecały rok po śmierci Tity. Gniew studentów był skierowany przeciwko tamtejszej mniejszości serbskiej. Do tłumienia protestów wysłano wojsko. Funkcję liderów ruchów niepodległościowych pełnili Franjo Tudjman w Chorwacji i Alija Izetbegović w Bośni. Ich działalność była wyrazem poglądów antykomunistycznych i niepodległościowych, ale nie demokratycznych. W światopoglądzie obu ważne miejsce zajmowała także religia: katolicyzm u Tudjmana i islam u Izetbegovicia. Tendencje niepodległościowe nasiliły się także w Słowenii i Macedonii. Jedynie Serbowie i Czarnogórcy pragnęli utrzymania Jugosławii. O ile w kosowskiej Prisztinie już w latach osiemdziesiątych zdarzały się incydenty przemocy wobec Serbów, o tyle ruchy niepodległościowe w pozostałych republikach nie były skierowane przeciwko Serbom jako narodowi, lecz centralnej władzy Belgradu i wszechwładzy partii komunistycznej. Ale belgradzcy aparatczycy komunistyczni umiejętnie posłużyli się antyserbskimi wystąpieniami.
W latach osiemdziesiątych wszystkie kraje bloku socjalistycznego przeżywały ogromne kłopoty gospodarcze i stawało się oczywiste, że uzdrowienie ich ekonomii może się odbyć tylko poprzez całkowitą zmianę systemu. Także politycznego. To oznaczało odsunięcie od władzy komunistów. Slobodan Milošević, przewodniczący Ligi Komunistów Serbskich i wieloletni działacz Związku Komunistów Jugosławii, był sprytnym politycznym graczem i lepiej przewidywał bieg wydarzeń niż pełniący analogiczne funkcje w krajach demokracji ludowej. Wykorzystał antyserbskie hasła, by obwołać się obrońcą Serbii i Jugosławii. Zgromadził wokół siebie tysiące zwolenników i umocnił swoją pozycję u szczytu władzy. Sprytnie przeistoczył się z komunisty w nacjonalistę i idee leninowsko-marksistowskie zastąpił narodowymi.
Kiedy w państwach Europy Wschodniej padały komunistyczne reżimy, Milošević był już bezpieczny. Mógł ze spokojem obserwować, jak w sąsiedniej Rumunii Nicolae Ceaușescu został rozstrzelany po procesie, który trwał godzinę. Bez strachu przyjął wiadomość, że Erich Honecker uciekł do Moskwy. Serbski przywódca i jego partia komunistyczna byli już wymyśleni na nowo. Gdy w innych krajach dawna opozycja próbowała rozliczyć komunistyczne tyranie albo podejmowała trud przekształcenia gospodarki centralnie planowanej w rynkową, Milošević podrzucił opinii publicznej inny temat – ochronę serbskiej mniejszości w sąsiednich republikach poprzez ratowanie Jugosławii jako państwa. A gdy to nie wyszło, rozwinął plan budowy Wielkiej Serbii.
Gdy w latach 1989–1990 rozpadał się blok państw komunistycznych, mieszkańcy Jugosławii dostrzegali słabość swojej gospodarki, ale i tak oceniali jej stan jako znacznie lepszy niż ten, który panował u wschodnich i północnych sąsiadów. Widzieli swój kraj jako pierwszego wschodnioeuropejskiego członka Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Te marzenia trwały kilka miesięcy, po których nastąpił czas wojen, czystek, mordów, przymusowej emigracji, rozkwitu mafii, korupcji, wzrostu nienawiści i biedy. Z tego ubóstwa wiele części dawnej Jugosławii nie podniosło się do dzisiaj.
Okres wojenny poprzedzony był rozmowami o przyszłości federacji jugosłowiańskiej i incydentami, które zaogniały stosunki między narodami żyjącymi w państwie. O ile zarządy krajowych partii komunistycznych skłaniały się ku utworzeniu luźniejszego związku, o tyle siły demokratyczne i nacjonalistyczne w Chorwacji, Słowenii, Macedonii oraz Bośni i Hercegowinie parły do pełnej niepodległości. Milošević – prezydent Serbii i członek kolegialnych władz Jugosławii – centralizował władzę poprzez marginalizację Czarnogóry, Kosowa i Wojwodiny. Pragnął utrzymania federacji, umacniał swoją pozycję wśród Serbów zamieszkujących Chorwację, Bośnię i Hercegowinę oraz Kosowo, ale nie miał wpływu na to, co działo się w stolicach republik. A tam regionalne media podchwyciły nacjonalistyczną retorykę z Belgradu i tak jak w stolicy nakręcały narodową histerię. Polityka zdominowała wiele płaszczyzn życia społecznego, także rozrywkę. Jeszcze kilka lat wcześniej mieszkańcy Jugosławii cieszyli się ze świetnych wyników jugosłowiańskich sportowców, uznając ich za reprezentantów całego kraju, jednak od początku lat dziewięćdziesiątych zaczęto dokładnie wyliczać, który naród ma największy udział w zwycięstwach reprezentacji piłkarzy czy koszykarzy. Hasła nacjonalistyczne były coraz głośniejsze na stadionach i zupełnie zepchnęły sport na dalszy plan.
Najsłynniejszym wybuchem etnicznej nienawiści przed wojną był mecz Dinamo Zagrzeb – Crvena Zvezda Belgrad w maju 1990 roku. Spotkanie odbyło się kilka dni po pierwszych wolnych wyborach w Chorwacji, w których zwyciężyła partia Franja Tudjmana, zdeklarowanego przeciwnika Miloševicia. Na ulicach Zagrzebia i na samym stadionie doszło do gigantycznej bijatyki, w której wzięło udział kilka tysięcy ludzi. Starli się kibice chorwaccy z grupą kibiców serbskich, dowodzoną przez Željka „Arkana” Ražnatovicia, późniejszego lidera paramilitarnych oddziałów Serbskiej Gwardii Ochotniczej i bossa mafijnego podziemia Belgradu. Upolityczniono religię. Serbskie media widziały w niemieckim kanclerzu i polskim papieżu spiskowców przeciwko jedności Jugosławii – Izetbegović głosił potrzebę włączenia islamu bezpośrednio do prawa państwowego. Chorwackie media zrobiły ze Zvonimira Bobana bohatera narodowego po tym, jak podczas wspomnianych stadionowych zamieszek piłkarz ten kopnął policjanta, bo jego zdaniem funkcjonariusz maltretował kibica Dinama Zagrzeb. Polityka wkroczyła też do świata nauki i kultury. Rywalizowano publikacjami na temat tego, który naród zamieszkiwał dany obszar jako pierwszy, która z wersji języka jest najczystsza, która religia jest najprawdziwsza. Zamiecione pod dywan przez Titę zbrodnie ustaszów i czetników wypłynęły w mediach ponownie. Gazety, stacje telewizyjne i radiowe wyliczały, kto i w jakiej liczbie zabijał sąsiadów podczas II wojny światowej – konkurowano o pozycję większej ofiary. Politycy zaczęli straszyć powtórką z lat czterdziestych. Atmosfera z dnia na dzień stawała się coraz gorętsza.
Pierwsze wolne wybory w 1990 roku w Chorwacji i Słowenii pokazały wyraźnie, że obie republiki obrały kurs na niepodległość. Deklaracje niepodległości ogłoszono w tych krajach w czerwcu 1991 roku.
Gdy Słowenia odłączyła się od Belgradu, dowództwo Ludowej Armii Jugosławii postanowiło użyć siły wobec zbuntowanej republiki. Decyzja zapadła wśród wojskowych, najprawdopodobniej bez konsultacji z politykami, i opierała się na nowo opracowanej strategii obrony narodowej, która miała znaleźć zastosowanie także w polityce wewnętrznej. Zmieniono dotychczasową doktrynę wojskową autorstwa Tity, która opierała się na niezależnych krajowych jednostkach obrony terytorialnej, na scentralizowany system, w którym oddziały republik miały podlegać bezpośrednio dowództwu w Belgradzie. Gdy władze Słowenii nie zgodziły się na podporządkowanie lokalnych formacji centrali, armia jugosłowiańska ruszyła na maleńki kraj. Rozpoczęła się tak zwana wojna dziesięciodniowa, zakończona triumfem oddziałów Słoweńskiej Obrony Terytorialnej. Żołnierze armii jugosłowiańskiej walczyli bez przekonania, bez poparcia politycznego, nie widząc żadnego sensu w strzelaniu do Słoweńców.
To wydarzenie przyniosło nie tylko potwierdzenie słoweńskiej niepodległości, spowodowało też rozpad armii jugosłowiańskiej. Obsady słoweńska i chorwacka opuściły swoje stanowiska. Konflikt w Słowenii wygasł szybko. W wyniku działań wojennych sześćdziesiąt trzy osoby zostały zabite. W miarę łagodny przebieg walk wynikał z tego, że Słowenia była krajem jednolitym etnicznie i propaganda agresorów nie mogła użyć haseł o obronie mniejszości narodowych – nie miały tam zastosowania. Inaczej przedstawiała się sprawa z konfliktami, które dopiero miały wybuchnąć i w wyniku których na miejscu zameldowali się żołnierze wojska polskiego.
Wygrana Franja Tudjmana w Chorwacji i jego nacjonalistyczna retoryka zaniepokoiły serbskich mieszkańców republiki. Tudjman deklarował, że jego celem jest utworzenie niepodległego państwa w kształcie odpowiadającym granicom z czasów federacji. Oznaczało to, że wielu chorwackich Serbów, szczególnie we wschodnich regionach kraju, znalazłoby się po chorwackiej stronie granicy z Serbią. Lokalni politycy z zamieszkiwanej przez Serbów Krajiny zaczęli nawoływać do bojkotu władz w Zagrzebiu i zignorowania referendum niepodległościowego. Nie powstrzymało to Tudjmana. Zagrzeb przyjął własną konstytucję, zmienił flagę i godło, zorganizował referendum, w którym przytłaczająca większość mieszkańców opowiedziała się za niepodległością. Wiosną 1991 roku chorwaccy Serbowie odpowiedzieli zaostrzeniem sprzeciwu i powołali do życia Autonomiczny Okręg Krajiny, a pod koniec roku utworzyli niepodległą Republikę Serbskiej Krajiny.
W Belgradzie Milošević umiejętnie podsycał nastroje nacjonalistyczne, straszył chorwackim faszyzmem i podjął się obowiązku wzięcia w obronę każdego Serba, gdziekolwiek by mieszkał. Tymi metodami przeszedł do realizacji planu budowy Wielkiej Serbii. By wcielić go w życie, potrzebował jedynie pretekstu. Ogłoszenie niepodległości przez Chorwację w czerwcu 1991 roku świetnie się do tego nadawało. Cierpliwie przeczekał konflikt w Słowenii i odejście z Ludowej Armii Jugosławii słoweńskich i chorwackich wojskowych, a także krótki okres przejściowy narzucony w porozumieniach międzynarodowych, w którym to czasie Chorwacja, by nie eskalować napięcia, miała pozostać w ramach państwa jugosłowiańskiego. Incydenty z użyciem przemocy wybuchały lokalnie od początku roku. Latem 1991 roku Jugosłowiańska Armia Ludowa weszła na terytorium Chorwacji. Rozpoczęła się chorwacka wojna niepodległościowa.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected], [email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2019
Wydanie I