Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Afganistan nie może zaznać spokoju: wojny brytyjsko-afgańskie w XIX i XX wieku, krwawa interwencja radziecka lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, wreszcie trwające do dziś starcia z wojskami Paktu Północnoatlantyckiego.
Po 11 września 2001 roku, gdy świat wypowiedział wojnę terroryzmowi, interwencja wojsk NATO na Bliskim Wschodzie była tylko kwestią czasu. Podpułkownik Grzegorz Kaliciak trafił do Afganistanu na półroczną misję stabilizacyjną dziesięć lat po atakach na WTC jako dowódca 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej. Przez pół roku musiał mierzyć się z nieustającymi atakami islamskich terrorystów, nieufnością ludności cywilnej, ale również z biurokracją. To ostatnie niejednokrotnie opóźniało podejmowanie istotnych decyzji.
Książka "Afganistan" to nie tylko rzetelna relacja z misji w regionie objętym permanentnym konfliktem, ale również obraz sytuacji panującej w polskiej armii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 181
Grzegorz Kaliciak
Afganistan
Odpowiedzieć ogniem
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by Szczepan Głuszczak
Fotografie wewnątrz tomu pochodzą z archiwum żołnierzy PKW Afganistan
Copyright © by Grzegorz Kaliciak, 2016
Copyright © for the maps by d2d.pl
Opieka redakcyjna Konrad Nowacki
Redakcja Tomasz Zając
Korekta Agnieszka Frysztak / d2d.pl, Małgorzata Poździk / d2d.pl
Redakcja techniczna i skład Robert Oleś / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-314-8
Dla Jarka, Pawła, Szymona i Rafała
Jak wrócę do domu, ludzie będą mnie pytać: „Dlaczego to robisz? Wojna cię kręci?”. Nie powiem ani słowa. Dlaczego? Bo oni nie zrozumieją, nie zrozumieją, dlaczego to robimy, nie zrozumieją, że tu chodzi o kolegę. Tylko to się liczy…
Cytat z filmuHelikopter w ogniu
W czasach nowożytnych Afganistan skutecznie opierał się największym mocarstwom globu: Wielkiej Brytanii i Związkowi Radzieckiemu. Europejskie imperia, powodowane kolonizatorską mentalnością, planowały zajęcie terenów Pasztunów, Tadżyków i Hazarów jedynie po to, by uprzedzić ewentualnych konkurentów do tych ziem. Kolonizatorska mentalność nie znosiła białych plam na mapach, rozszerzała strefy wpływów na wszelki wypadek i za wszelką cenę. Dopiero potem pytała, w jakim celu. Pytania te za późno postawiono sobie w Londynie i Moskwie – ich imperialna świetność upadła między innymi z powodu nieustępliwości afgańskich ludów.
Demokratyczne społeczeństwa Zachodu inaczej dziś rozumieją wielkość państwa. Już nie liczba zajętych kilometrów kwadratowych czy możliwość wpływu na politykę dalekich krajów wywołują dumę narodową. Istotniejszą kwestią jest sprawna służba zdrowia, zadbane miejsce zamieszkania, dobra szkoła dla dzieci. Najważniejsze jest dostatnie i spokojne życie w wolnym społeczeństwie. Dla obrony tych wartości największy w dziejach sojusz militarny państw Zachodu postanowił wojować w rejonie, na którym wcześniej zęby połamały sobie najpotężniejsze armie świata.
Pierwsza grupa polskich żołnierzy rozpoczęła służbę w ramach Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie 16 marca 2002 roku. Tysiące polskich żołnierzy doświadczyło trudów wojny na Bliskim Wschodzie. Czterdziestu trzech poniosło śmierć.
Wiele wskazuje na to, że stoimy przed perspektywą kolejnej dużej wojny w regionie. Nasi sojusznicy prowadzą operacje lotnicze przeciwko Państwu Islamskiemu w Syrii i Iraku. Wiemy, że to może nie wystarczyć, że bez udziału wojsk lądowych zniszczenie ISIS może się okazać niemożliwe. Najlepszym rozwiązaniem tego kryzysu byłoby rozprawienie się z religijnym szaleństwem przez same państwa regionu – Arabię Saudyjską, Syrię, Irak, Turcję – czy przez Kurdów. Ale przypuszczalnie przyjdzie chwila, gdy nasi przyjaciele z Waszyngtonu i Paryża poproszą nas o pomoc w operacji lądowej. Na tę prośbę będą musieli odpowiedzieć politycy, wojskowi, a także opinia publiczna. Odpowiedź będzie musiał sobie przemyśleć każdy polski żołnierz i jego rodzina. Czy polska armia jest gotowa do takiego przedsięwzięcia? I czy w ogóle jest sens ponownego angażowania się w konflikt tysiące kilometrów od naszego kraju?
Niniejsza książka to fragmenty historii udziału polskich żołnierzy w próbie ustanawiania porządku w Afganistanie. 17 Wielkopolska Brygada Zmechanizowana z Międzyrzecza została wysłana do Azji Środkowej, by walczyć z religijnym fanatyzmem i pomagać budować państwo afgańskie od nowa. Sytuacja, jaką tam zastała, na wielu płaszczyznach jest podobna do tej, która może zaistnieć na pograniczu syryjsko-irackim. ISIS nie wystawi całej swojej armii przeciwko lądowej ofensywie. Podzieli bojowników na małe grupy partyzanckie, a ich zadaniem będzie nękanie wojsk, które wejdą na okupowane obecnie przez rebeliantów tereny. Doświadczenia wyniesione z Afganistanu pomagają w lepszym rozumieniu konfliktu prowadzonego pod religijnym sztandarem i powinny zostać wzięte pod uwagę przy podejmowaniu tej najważniejszej decyzji: angażować polską armię w wojnę z Państwem Islamskim czy nie. Dlatego należy spojrzeć na to, jak armia radziła sobie w konflikcie z talibami i czy jej wysiłek oraz śmierć polskich żołnierzy dały pożądany rezultat.
Grzegorz Kaliciak na patrolu w górach. Pojazd typu MRAP
By obraz z 2011 roku był pełniejszy, swoimi przeżyciami podzielili się doświadczeni na afgańskim froncie żołnierze i medyk. Fragmenty opowieści z bazy Giro to relacja jej dowódcy – majora, a wtedy kapitana, Pawła Szczyszka. Jego historia przybliża nie tylko ważne dla naszej 17 Brygady wydarzenia, ale i daje lepszy pogląd na to, jak armia polska radziła sobie na afgańskich bezdrożach.
*
11 września 2001 roku Stany Zjednoczone – państwo członkowskie NATO – zostały zaatakowane. Atak skierowano głównie przeciwko bezbronnej ludności cywilnej znajdującej się w wieżach World Trade Center, a także przeciwko Departamentowi Obrony USA. Sygnatariusze Traktatu północnoatlantyckiego, w tym Polska, uznali, że zaistniały warunki artykułu 5 paktu, i agresję potraktowano tak, jakby była wymierzona we wszystkich członków sojuszu. Dziewiętnaście państw solidarnie postanowiło odpowiedzieć, używając sił zbrojnych.
Za agresora Sojusz uznał terrorystów Al-Kaidy z Osamą bin Ladenem na czele, wspieranych przez ówczesny rząd w Kabulu i operujących głównie na terenie Afganistanu.
Aby dobrze zrozumieć, co kierowało państwami NATO, gdy wysyłały swoje siły przeciwko rządowi w Afganistanie, należy cofnąć się jeszcze o kilka lat.
Afganistan pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych był pogrążony w chaosie. Po wyjściu z kraju Armii Radzieckiej dotychczasowi sprzymierzeńcy – partyzanckie ugrupowania mudżahedinów – zaczęły toczyć walkę o władzę. Ruch afgańskich mudżahedinów podkreślał wagę religii jako jednego z ważniejszych powodów wojny z bezbożnym, komunistycznym najeźdźcą. Wiara nie stała się jednak głównym motywem, jej wykładnia była daleka od współczesnego dżihadyzmu – najważniejszym powodem podjęcia walki była obrona kraju przed wrogiem zewnętrznym. Gdy zniknął element łączący – wrogość wobec radzieckiego okupanta – na pierwszy polityczny plan wysunęły się różnice etniczne, wyznaniowe i klanowe partyzanckich oddziałów. Kiedy na to nałożyły się jeszcze ambicje legendarnych liderów wojny z ZSRR, jak Ahmad Szah Masud, Abdurraszid Dostum czy Burhanuddin Rabbani, kraj pogrążył się w kilkuletniej wojnie domowej, a kruche rządy centralne spętała obezwładniająca korupcja.
Wojna domowa pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych przyniosła podobne, a może nawet większe zniszczenia niż radziecka agresja. W wymiarze społecznym była na pewno dużo bardziej bolesna: po dwóch stronach barykady znaleźli się ci, którzy tworzyli jedno państwo i jeszcze niedawno stawali ramię w ramię do walki z wrogiem zewnętrznym. Wojna domowa nie uznaje kompromisów, bo jest wojną osobistą – nie przeciwko państwu, ale przeciwko ludziom, których znamy. Wojna domowa łatwiej podpowiada rozwiązania ostateczne – nie można się cofnąć przed niczym, bo przecież walczy się z kimś, kogo się zna. Jeśli zrobiło się pierwszy krok, który zniszczył dobrosąsiedzki układ, to drugi będzie jeszcze bardziej bestialski, bo po tym pierwszym, gdy skończy się wojna, nie da się żyć w jednym kraju z sąsiadem. Sąsiada trzeba się pozbyć raz na zawsze. Ta krwawa logika rządzi prawami wojen domowych. Dlatego Afganistan powtórzył los Jugosławii – różnice klanowe, etniczne, religijne stały się tak istotne, że doprowadziły do czystek, ludobójstwa, masowej ucieczki tysięcy ludzi głównie do Pakistanu i Iranu, palenia szkół i meczetów. W wyniku walk o przejęcie stolicy ponad połowa Kabulu została zrównana z ziemią. Nad krajem nie panowała żadna władza centralna, natomiast watażkowie w regionach robili, co chcieli. Taka sytuacja była nie do zniesienia dla większości mieszkańców. Zmęczeni i przestraszeni oczekiwali już tylko jednego – spokoju.
Wtedy pojawili się talibowie.
Talibowie rekrutowali się z uczniów szkół religijnych – medres, w wielu wypadkach finansowanych przez ortodoksyjne grupy sunnickie z Pakistanu czy krajów Zatoki Perskiej. W tak słabo rozwiniętym państwie jak Afganistan szkoły religijne dla ludzi były oczywistym wyborem z prostego powodu – w ich okolicy brakowało szkół państwowych. Poziom nauczania w medresach był niski i głównym, a czasem jedynym zajęciem stawało się studiowanie Koranu. Interpretacja Koranu dokonywana przez afgańskich talibów poszła jednak w kierunku dotychczas w świecie islamskim niespotykanym.
W kraju ogarniętym chaosem, w którym każdy walczył z każdym i każda ze stron zdążyła już zniechęcić do siebie pozostałą część społeczeństwa, pojawiła się nowa siła mówiąca o odrodzeniu w duchu islamu. Ludzie rozczarowani rzeczywistością spoglądali życzliwym okiem na nowe ugrupowanie, nieuwikłane dotychczas w politykę, wydające się nieskorumpowane. Talibowie włączyli się do walki o władzę. Swoją potęgę zbudowali najpierw na południowym wschodzie kraju, wzdłuż granicy afgańsko-pakistańskiej, w Kandaharze. Wywodzili się przede wszystkim z ludności pasztuńskiej. Charyzmatyczny przywódca mułła Mohammed Omar przyciągał rzesze młodych mężczyzn wierzących, że jest on najwłaściwszą osobą do sprawowania władzy w kraju. Celem talibów stało się zdobycie kontroli nad całym państwem. Skorumpowany rząd centralny nie był w stanie przeciwstawić się ich sile.
Władzę w Kabulu talibowie przejęli we wrześniu 1996 roku. Proklamowali wtedy Islamski Emirat Afganistanu, w którym pierwszą osobą został mułła Omar. Talibowie kontrolowali prawie całe terytorium Afganistanu. Ich rządom opierał się tylko północny skrawek państwa rządzony przez Ahmada Szaha Masuda. To region zamieszkany przez Uzbeków i Tadżyków – grupy niechętnie nastawione wobec Pasztunów.
Triumfalny pochód talibów po władzę był szybki i zakończony zdecydowanym zwycięstwem. Należy jednak pamiętać o tym, czego ludność Afganistanu doświadczyła wcześniej: czystek, wysiedleń, niekończącej się wojny domowej. Nie można się więc dziwić, że nowa siła szybko zyskała poparcie społeczeństwa. Nadzieja na spokojne życie była ogromna. Ład przywrócono, ale w bardzo krótkim czasie jeden terror został zastąpiony przez inny.
Islamski Emirat Afganistanu został uznany jako oficjalna władza tylko przez trzy kraje: Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabię Saudyjską i Pakistan. Talibowie mieli dobre kontakty w Pakistanie – ich matecznik to rejon wzdłuż pakistańskiej granicy. Pasztunowie traktowali i traktują granicę dość swobodnie i poruszają się po obu jej stronach nienękani przez straż graniczną. Dlatego kluczowa w tej sytuacji była postawa Pakistanu i jego służb wywiadowczych ISI. Islamabad wspierał lub tolerował talibów z kilku powodów. Z pewnością wśród Pakistańczyków byli zwolennicy talibów i ich metod rządzenia, a tym samym krwawej rozprawy z Zachodem. Ale czy ich stronnictwo miało decydujący wpływ na politykę państwa? Raczej nie. Islamabad po cichu wspierał afgańskich talibów nie z powodów religijnych, lecz z chęci zachowania jakiegokolwiek wpływu na to, co dzieje się u jego północnego sąsiada. Może także tą drogą dawał światu do zrozumienia, jak ważnym graczem w tym rejonie jest on sam: traktował talibów jako straszak, pokazywał, że trzyma ich na smyczy, ale ta smycz może się zerwać, jeśli polityka Zachodu wobec Pakistanu nabierze nieodpowiedniego dla Islamabadu kierunku. Niezależnie od motywów Pakistanu – jedynego państwa muzułmańskiego, które dysponuje bronią atomową – jego rola była, jest i będzie kluczowa dla walki z islamskim terroryzmem. Fakt posiadania broni jądrowej czyni jednak politykę Pakistanu ryzykowną – pobłażliwość wobec religijnych szaleńców może skończyć się przejęciem przez ekstremistów władzy nad przyciskiem odpalającym rakiety przenoszące ładunki atomowe.
Uczniowie szkół koranicznych po zdobyciu władzy nad Kabulem wprowadzili w Afganistanie nowe porządki – szariat w wersji radykalnej, oparty na dosłownym rozumieniu Koranu. Wiążąc dogmatyczne podejście do wiary z pasztuńskim kodeksem honorowym – pasztunwali – talibowie szybko powiększali liczbę swoich zwolenników. Tak zinstytucjonalizowanej wersji walki religijnej wcześniej świat nie widział. Terroryzm bliskowschodni, który dotychczas był kojarzony z Palestyńczykami, miał świecki charakter. Palestyńczycy dokonywali aktów przemocy nie w imię islamu, walki z niewiernymi, lecz w ramach walki o niepodległość ojczyzny. Z kolei pierwszy współczesny islamski kraj rządzony przez duchownych – Iran – to przy Afganistanie talibów, a nawet w porównaniu z dzisiejszą Arabią Saudyjską, ostoja swobód.
Probierzem liberalizmu w krajach islamskich są prawa kobiet. Kobiety w Iranie obowiązuje nakaz chodzenia po ulicach w chustach i korzystania z wydzielonych (od męskich) miejsc w komunikacji publicznej, ale poza domem poruszają się same lub w towarzystwie koleżanek, prowadzą samochody, mają prawo wnosić o rozwód. Rzeczy nie do pomyślenia w kraju talibów. Wedle ich interpretacji Koranu kobiety powinny zniknąć z życia publicznego. Zabroniono im przebywać poza domem bez obecności mężczyzny z najbliższej rodziny, nie mogły pracować, usunięto studentki z uniwersytetów, a dziewczynkom nie pozwolono chodzić do szkół. Nakazano nosić chusty zakrywające całe twarze. Mężczyźni mieli odtąd zapuszczać brody. Młodzieży zakazano noszenia dżinsów i innych elementów odzieży, które odbiegały od tradycji zdefiniowanej przez talibów. Nałożono kary za oglądanie telewizji i słuchanie muzyki, zabroniono uprawiania wielu dyscyplin sportu. Dzieciom zakazano wielu zabaw, w tym tradycyjnej afgańskiej rozrywki – puszczania latawców. Szaleństwo talibów narastało wraz z utrwalaniem ich rządów. W marcu 2001 roku wysadzili starożytne potężne posągi Buddy w Bamjanie – miały one rzekomo obrażać Allaha, bo islam zabrania przedstawiania wizerunków ludzkich w sztuce. Przez kraj przetoczyła się fala publicznych egzekucji – na placach i stadionach urządzano pokazowe kamienowania, obcinanie rąk, chłosty. Zwiększono produkcję opium, widząc w tym świetny zarobek, ale też możliwość ogłupiania i niewolenia obywateli państw zachodnich.
Afganistan stał się ośrodkiem szkoleniowym dla organizacji terrorystycznych, w tym dla Al-Kaidy. Już od końca lat dziewięćdziesiątych USA i Organizacja Narodów Zjednoczonych wzywały rząd w Kabulu, by zaprzestał współpracy z terrorystami i wydał międzynarodowej społeczności Osamę bin Ladena. Talibowie ignorowali te żądania.
Ostateczne rezolucje pod adresem Afganistanu zostały sformułowane zaraz po 11 września 2001 roku. I tym razem je odrzucono. Niespełna miesiąc później zaczęła się akcja militarna przeciwko rządowi w Kabulu. Operacja w Afganistanie była operacją popartą przez wszystkie kraje NATO – to odróżnia ją od inwazji na Irak Saddama Husajna, w której udział wzięły trzy kraje NATO: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Polska, a wielu innych członków Sojuszu ją potępiło.
Lotnictwo USA i Wielkiej Brytanii przystąpiło do bombardowania pozycji talibów. W porozumieniu z zachodnią koalicją od północy na Kabul ruszył Sojusz Północny – oddziały mudżahedinów, Tadżyków i Uzbeków, służące wiele lat pod przywództwem Ahmada Szaha Masuda. Masud i jego wojownicy zasłynęli męstwem w walkach z Armią Radziecką. Bohaterska obrona doliny Pandższiru dała początek legendzie romantycznego bojownika o wolność Afganistanu. Masud – nazywany Lwem Pandższiru – jawił się jako jedyny zdolny do wprowadzenia kraju w nowoczesność, bez religijnego fanatyzmu. Był uwielbiany przez zachodnich dziennikarzy za idealizm i przedkładanie interesu państwa ponad własny. O sobie nie chciał z nimi mówić, ale uwodził rozmowami o Afganistanie. Zdarzały się przypadki wstępowania Europejczyków do jego oddziałów – tak potrafił urzec swoją wiarą w walkę o słuszny cel. Niestety Masud, choć jako jedyny regionalny lider skutecznie opierał się talibom, wyzwolenia stolicy nie doczekał. Nie doczekał też początku ofensywy. Zmarł 14 września 2001 roku na skutek ran po eksplozji bomby zamontowanej w kamerze podających się za dziennikarzy terrorystów z Al-Kaidy. Zamach na Lwa Pandższiru (9 września) stanowił preludium do wydarzenia, które dwa dni później zmieniło współczesny świat. Wiadomość o stanie zdrowia Masuda nie była potwierdzona, więc 10 września zachodnie media informowały o nim zdawkowo lub wcale. O wszystkim wiedziały amerykańskie służby wywiadowcze. John P. O’Neill, ekspert od terroryzmu pracujący wiele lat w FBI, na wieść o zamachu na Masuda miał stwierdzić, że to wstęp talibów do czegoś większego. Następnego dnia zginął w jednej z wież World Trade Center.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected],[email protected]
[email protected],[email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa,
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected],[email protected]
[email protected],[email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected],[email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52,
Wołowiec 2016
Wydanie I