Windsorowie - Iwona Kienzler - ebook + książka

Windsorowie ebook

Kienzler Iwona

3,7

Opis

Celebryci, nudziarze, skandaliści… poznaj brytyjską rodzinę królewską!

Skąd się wzięli Windsorowie? Dla kogo Edward VIII zrezygnował z korony? Czy Harry i Meghan to idealna para, przykładni rodzice czy może jednak celebryckie show?

Losy brytyjskiej royal family z zapartym tchem śledzą co dzień miliony osób na całym świecie, a radości i smutki jej członków to stały temat medialnych doniesień. Dzieje Windsorów pełne są romansów i skandali, a niektórzy z nich stali się prawdziwymi celebrytami. Zwykłym ludziom może się wydawać, że zmarła królowa Elżbieta II, jej następca król Karol III i ich krewni są postaciami z baśni. Windsorowie to jednak także sporych rozmiarów przedsiębiorstwo, które przynosi niemałe dochody.

W drugim, rozszerzonym i uzupełnionym wydaniu swojej bestsellerowej książki Iwona Kienzler, znana pisarka i popularyzatorka historii, odkrywa tajemnice najsłynniejszego królewskiego rodu współczesnego świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (224 oceny)
59
83
52
25
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pwilamowska

Nie polecam

Książka jest pełna domysłów i powielanych plotek. Dodatkowo wypowiedź autorki o, cytuję, „ich dziwkach które mają być podobne do ich koni" jest wypowiedzią poniżej pasa.
20
AnnaKosiorowska

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa, polecam 😊
00
dinez

Dobrze spędzony czas

Sporo ciekawostek o rodzinie królewskie,j podanych w sposób daleki od tabloidowej, taniej sensacji. Widać, że autorka ma dużą wiedzę na temat Windsorów.
00
Eja_7373

Dobrze spędzony czas

Pokazuje rozne perspektywy. Nikt nie jest idealny. Dobra lektorka. Przyjemnie sie sluchalo. Nie biore tej lektury smiertelnie powaznie i nie wierze w 100% w kazde slowo.
00
Reniborek

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00

Popularność




WARSZAWA 2023

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2023

Konsultacja: Sylwia Łapka-Gołębiowska

Redakcja: Alicja Berman

Korekta: Marta Kozłowska

Skład: Igor Nowaczyk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Drzewo genealogiczne: Alicja Berman, Kaja Mikoszewska

Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji:

Wikimedia Commons; Eric Koch/Anefo/Dutch National Archives,

Aaron McCracken/Harrisons, Eva Rinaldi, Library and Archives Canada, Queensland State Archives/Wikimedia Commons (cc2.0); Flickr.com; ©liligraphie, ©M_Samu, ©ocusfocus, ©Chris Dorney, ©Mikhail Bravin, ©Lucian Milasa,

©stillfx/123rf.com

Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography

Producenci wydawniczy: Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydanie drugie uzupełnione i poprawione

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-67654-48-7 (EPUB); 978-83-67654-49-4 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Z Koburgów Windsorów uczyniono,

niemieckie korzenie utajniono,

by monarchii trwanie uratować

i na Wyspach skutecznie panować.

Książę Edward abdykować musiał,

gdy z Hitlerem ręka w rękę usiadł,

wojnę dynastia godnie przetrwała,

po Jerzym Elżbieta panowała.

Karol żonę Dianę pochował

dwójkę synów w rodzinie wychował.

Na tron Karola osadzono

Kamila – żona i królowa.

Problemów rodzina doświadczyła,

jednak wszystko wnet przezwyciężyła.

Przyjrzyjmy się skandalom w rodzinie,

zanim czas tej dynastii przeminie.

Wstęp

Angielski pisarz i myśliciel doby oświecenia, współcześnie uznawany za prekursora liberalizmu, Thomas Paine, powiedział niegdyś: „Monarchię lepiej trzymać za zasłoną, otoczyć ceremoniałem, krzątaniną i wzniosłą atmosferą powagi. Lecz gdyby przypadkiem pozwoliło się widzom zobaczyć, co dzieje się naprawdę za zasłoną, wszyscy wybuchną śmiechem”. Jak łatwo się domyślić z przytoczonych słów, Paine nie był zwolennikiem władzy królewskiej, opowiadając się raczej za republiką, zresztą przyczynił się do powstania Stanów Zjednoczonych. Temu wielkiemu entuzjaście zmian przyniesionych przez rewolucję francuską wydawało się zapewne, że wkrótce władza królewska zniknie z powierzchni ziemi, a koronowanych władców ludzie będą oglądać jedynie na obrazach w muzeum lub na kartach książek historycznych. Tymczasem w XXI wieku nadal istnieją państwa o ustroju monarchistycznym, a w niektórych obowiązuje monarchia absolutna – taką władzę posiadają chociażby papież, król Arabii Saudyjskiej czy sułtan Brunei – i chociaż rewolucje oraz wojny zmiotły ze sceny wielkie dynastie, niemal w co czwartym europejskim kraju panuje dziś rodzina królewska lub książęca. Na Starym Kontynencie próżno szukać jednak absolutyzmu, nasi poczciwi europejscy władcy nie rządzą, a jedynie panują, bowiem procesy historyczne skutecznie doprowadziły do symbiozy starego porządku z nowym i w efekcie do stanu, w którym król, książę, królowa czy księżna są jedynie żywym symbolem trwałości danego państwa, lecz praktycznie nie pełnią żadnej politycznej roli.

Na tle współczesnych monarchii zupełnym ewenementem jest korona brytyjska. Elżbieta II zasiadła na tronie w 1953 roku, pełniła funkcję zwierzchnika sił zbrojnych i stała na czele Kościoła anglikańskiego do swojej śmierci w 2022 roku, a jej miejsce zajął syn Karol III.

Windsorowie to jednak nie tylko rodzina królewska – to także sporych rozmiarów przedsiębiorstwo, przynoszące dochody, i to niemałe, a każdy z członków royal family wart jest dosłownie fortunę. Majątek zmarłej królowej wyceniany jest na pięćset milionów dolarów, ale według niektórych ekonomistów jego wartość może przekraczać nawet miliard, choć jego rzeczywista wartość utrzymywana jest przez Koronę w tajemnicy. Przeciętnemu zjadaczowi chleba monarcha i jego krewni wydawać się mogą dosłownie postaciami z baśni, zwłaszcza że na brytyjskim dworze, obok wszechobecnych asystentów czy sekretarzy, wciąż zatrudniani są ludzie pełniący funkcje o dość egzotycznych nazwach: królewski opiekun łabędzi, królewski dudziarz, którego zadaniem jest piętnastominutowa przygrywka każdego dnia tygodnia wykonywana pod oknem brytyjskiego władcy, nie brakuje też dam dworu i paziów. Nic dziwnego, że wielu z nas chce od czasu do czasu zajrzeć za ową kurtynę, o której przed wiekami mówił Paine, co jest dziś zresztą znacznie łatwiejsze niż kiedyś, i to bynajmniej nie po to, by śmiać się z tego, co tam zobaczy. Jeszcze w 1952 roku prasę obowiązywała zasada, że o rodzinie królewskiej należy pisać wyłącznie dobrze, a do 1969 roku wszystko, co dotyczyło prywatnego życia rodziny królowej, pozostawało poza zasięgiem kamer. Kiedy księżniczka Małgorzata, siostra Elżbiety II, brała ślub ze znanym fotografem i playboyem o biseksualnych skłonnościach, Antonym Armstrongiem-Jonesem, zainteresowanie mediów było minimalne, a prasa publikowała tylko oficjalne fotografie młodej pary, oczywiście za zgodą pałacu. Starannie wyreżyserowana przez męża księżniczki, któremu królowa nadała tytuł lorda Snowdon, ceremonia inwestytury Karola na księcia Walii, była w 1969 roku transmitowana przez telewizję i cieszyła się już naprawdę wielkim zainteresowaniem poddanych Elżbiety II.

Wydarzeniem, które wywołało pierwsze objawy trwającej do dzisiaj windsormanii, były obchody srebrnego jubileuszu królowej, lecz najważniejszym, przełomowym momentem był ślub następcy tronu ze zjawiskową Dianą Spencer. To właśnie księżna Walii stała się najjaśniejszą gwiazdą rodu Windsorów, pierwszą celebrytką z krwi i kości, a jej późniejsze perypetie i szczegóły jej nieudanego małżeństwa z Karolem śledził cały świat. Z czasem wielka medialna machina dopadła całą rodzinę królewską, która raz lepiej, raz gorzej radzi sobie z tym zainteresowaniem, aczkolwiek jej członkom, a przynajmniej większości z nich, trudno odmówić umiejętności kreowania własnego wizerunku w oczach opinii publicznej. Nawet królowa, mimo iż niewątpliwie była ostoją monarchii w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, nauczyła się postępować z mediami, czego przykład dała w 2012 roku, podczas olimpiady w Londynie, kiedy, za namową księcia Harry’ego, pozwoliła uwiecznić się w zabawnym filmie, w którym, razem z Danielem Craigem, wcielającym się w rolę agenta 007, skacze na spadochronie. Oczywiście Elżbieta nie ryzykowała własnym życiem i zdrowiem i sam skok wykonał za nią odpowiednio ucharakteryzowany kaskader, jednak ów zabawny film, uświetniający otwarcie igrzysk, stał się niekłamanym przebojem całej ceremonii, a poddani królowej uznali go za najciekawszy moment w całym życiu swojej ukochanej władczyni.

Bez przesady można stwierdzić, że za czasów panowania królowej Elżbiety II anachroniczna instytucja monarchii została skutecznie odkurzona i nabrała nowego blasku. Co więcej, brytyjska rodzina królewska stała się zjawiskiem medialnym, czymś w rodzaju bohaterów opery mydlanej z koroną w roli głównej, a perypetie jej członków są śledzone z zapartym tchem przez miliony ludzi na całym świecie. Podobnie jak dzieje się w przypadku telewizyjnych tasiemców, największe zainteresowanie budzą bohaterowie negatywni, przysłowiowe czarne owce, skutecznie psujący medialny wizerunek Windsorów. W końcu czymże byłaby Dynastia bez knowań i niecnych poczynań Alexis Carrington, brawurowo zagranej przez Joan Collins?

Przyjrzyjmy się zatem tym członkom rodu Windsorów, których zachowanie i sposób bycia nieraz przyprawiały speców od wizerunku, podobnie zresztą jak samą królową, o niemały ból głowy. Naszą opowieść zaczniemy od stryja Elżbiety II Edwarda VIII, przedkładającego miłość do rozwódki ponad koronę, a skończymy na jej niegrzecznym, ale za to ukochanym wnuku Harrym. Sporo miejsca poświęcimy też oczywiście jego matce, księżnej Dianie, uchodzącej w oczach wielu osób niemal za święta, a która, jak się przekonamy, też miała kilka ciemnych kart w swoim życiorysie i kilka niecnych sprawek na sumieniu.

Windsorowie, 1923

ROZDZIAŁ 1.
Wymyślona dynastia

Dynastia Windsorów jest niewątpliwie ewenementem w skali światowej, została bowiem ni mniej ni więcej, tylko najzwyczajniej w świecie... wymyślona, powołana do życia ze względów, które dziś określilibyśmy mianem PR-u. Pojawiła się na świecie niczym przysłowiowy królik z kapelusza 17 lipca 1917 roku. Właśnie tego dnia wszystkie brytyjskie gazety wydrukowały dekret obwieszczający, iż odtąd królewski ród zwać się będzie Domem i Rodem Windsorów, a w królestwie będą panować monarchowie z tej właśnie dynastii.

Nie oznacza to bynajmniej, że tego dnia lub nieco wcześniej poprzedni władca opuścił świat doczesny lub zmuszony został do abdykacji na skutek jakiejś rewolucji czy też mniej lub bardziej krwawego przewrotu, wprost przeciwnie. Król Jerzy V panujący w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii oraz brytyjskich dominiów zamorskich, posiadający również tytuł cesarza Indii, czuł się dobrze, był pełen życia i nie miał najmniejszego zamiaru oddawać berła, pomimo że na skutek zawieruchy dziejowej, która właśnie przetaczała się przez całą Europę, władzę stracił jego kuzyn, car Mikołaj II, a tron drugiego z jego kuzynów, cesarza Wilhelma II, już drżał w posadach, podobnie jak tron Habsburgów. Czas pokazał, że ten sprytny zabieg, na który król zdecydował się za namową jednego z dworzan, był strzałem w dziesiątkę.

Tak naprawdę król Jerzy V wywodził się z dynastii Sachsen-Coburg-Gotha, w niektórych opracowaniach nazywanej po prostu Koburgami. Jak sama nazwa wskazuje, była to dynastia o niemieckim rodowodzie. Zresztą Anglią już od 1714 roku, po bezpotomnej śmierci ostatniej królowej z dynastii Stuartów, Anny, rządzili władcy niemieccy. Na tronie Plantagenetów, Tudorów i Stuartów zasiadł wówczas Jerzy I Hanowerski. Nie znaczy to jednak, że nie było żadnego Stuarta, krewnego zmarłej Anny, któremu można by przekazać koronę, problem polegał na tym, iż Stuartowie byli katolikami, a papisty na tronie żaden szanujący się protestancki Anglik za nic by nie zdzierżył. W ten sposób królem został Jerzy, który spokrewniony był co prawda z królową Anną przez swoją matkę, Zofię Dorotę Wittelsbach, ale uważał się za Niemca. Ofiarowaną mu koronę oczywiście przyjął i 20 października 1714 roku został uroczyście koronowany w opactwie westminsterskim, lecz nigdy nie nauczył się mowy swoich poddanych. Z przedstawicielami rządu oraz dworzanami porozumiewał się wyłącznie po niemiecku, ewentualnie po francusku, natomiast jego syn, Jerzy II Hanowerski, co prawda mówił po angielsku, ale z tak silnym niemieckim akcentem, że stało się to obiektem niewybrednych żartów ze strony Anglików.

20 czerwca 1837 roku na tronie Zjednoczonego Królestwa zasiadła pierwsza od ponad stu dwudziestu lat kobieta, królowa Wiktoria Hanowerska, która, zanim poznała mowę Szekspira, mówiła w języku niemieckim. I nic w tym dziwnego, skoro była to ojczysta mowa zarówno jej matki, Wiktorii z Saksonii, rodowitej Niemki, jak i niemieckiej niani małej Wiktorii, a przecież były to dwie osoby, z którymi miała od urodzenia najczęstszy kontakt. Angielskiego zaczęto ją uczyć, dopiero gdy skończyła trzy lata, dlatego opanowała go płynnie. Kiedy już jednak była królową imperium, w zaciszu domowym, razem ze swoim mężem, Albertem, rozmawiała wyłącznie po niemiecku. Zresztą wśród biografów królowej i znawców historii Anglii, nierzadko można spotkać opinię, że to właśnie ta sławna monarchini „zniemczyła” dom panujący, gdyż jej małżonek, z którym doczekała się sporej gromadki dzieci, pochodził z dynastii Sachsen-Coburg-Gotha, bocznej gałęzi ernestyńskiej linii rodu Wettynów. Jest to jednak daleko posunięte uproszczenie, monarchini nie była w tej kwestii wyjątkiem, skoro przedstawiciele dynastii hanowerskiej od początku jej istnienia brali za swoje małżonki Niemki, za Niemców wydawali też swoje córki i nikt z ich angielskich poddanych nie miał im tego za złe. W wyniku małżeństwa królowej Wiktorii jej następcy nosili właśnie nazwisko Sachsen-Coburg-Gotha i takie też nazwisko powinna nosić królowa Elżbieta II, ewentualnie nazwisko Mountbatten, po swoim mężu, księciu Filipie, w którego żyłach płynie przecież błękitna krew. Nawiasem mówiąc, nazwisko królewskiego małżonka też powinno brzmieć zupełnie inaczej, ale o tym opowiemy w innym miejscu. Ani sama królowa Wiktoria, ani jej poddani nie widzieli nic złego w pochodzeniu monarchini, mającej niemieckich przodków, władczyni podkreślała nawet, że jej rodzina powinna pielęgnować niemieckie pochodzenie. Nikogo nie oburzał też fakt, że królowej zdarzało się zapominać i zwracać do swoich ministrów w języku Goethego, a jednego z premierów, lorda Palmerstona, nazywała nawet złośliwie Pilgersteinem.

Wszystko zmieniło się jednak wraz z wybuchem I wojny światowej, kiedy na tronie zasiadał wnuk Wiktorii, Jerzy Fryderyk Ernest Albert Sachsen-Coburg-Gotha, panujący jako Jerzy V. Paradoksalnie był on pierwszym królem od czasów Anny Stuart, który czuł się Anglikiem z krwi i kości, ba, przez całe życie zachowywał się zupełnie jak typowy przedstawiciel angielskiej klasy średniej, ceniący sobie rodzinne wartości, wykazując przy tym zamiłowanie do prostych wartości i swojskich cnót. W 1893 roku poślubił jednak Niemkę, księżniczkę von Teck, której na chrzcie nadano imiona Victoria Mary Augusta Louise Olga Pauline Claudine Agnes, a która używała swojego drugiego imienia Maria, natomiast jej mąż nazywał ją zdrobniale May. Król Jerzy z pewnością nie wdał się w swojego ojca, króla Edwarda VII, znanego bon vivanta, playboya i ikonę elegancji, był bowiem zakochany w swojej żonie, w jego życiu nigdy nie było innej kobiety, a salonowe rozrywki dosłownie go nudziły. Nie był też wulkanem intelektu, co negatywnie wpłynęło na poziom jego edukacji i zdobytej wiedzy, przy czym on sam nie uważał tego za wadę, wprost przeciwnie, szczycił się wręcz tym, że nigdy nie przeczytał żadnej książki. Uważał, że służba w marynarce, którą przeszedł w młodości, jest wystarczającą szkołą, a nabyte tam umiejętności są wystarczające, nie tylko dla przeciętnego człowieka, ale także dla osoby panującej. Niejednokrotnie wprawiał w konsternację zarówno dworzan, jak i współpracowników, mawiając: „Ludzi, którzy piszą książki, należałoby uciszyć!”[1]. Nie znosił podróżowania, zwłaszcza za granicę, ponieważ uważał, że we wszystkich krajach jest gorzej niż w jego ojczyźnie. Na szczęście, po ślubie, kiedy w jego życiu pojawiła się starannie wykształcona kobieta, zmienił swój stosunek do literatury, a małżonka nie tylko wymusiła na nim bywanie w teatrze czy operze, ale przede wszystkim umiejętnie wspierała go w czasie wszelkiego rodzaju uroczystości, bowiem ceremoniał, podobnie jak obowiązki królewskie, zwyczajnie go przerastał. Zdecydowanie wolał całymi dniami polować, przede wszystkim na głuszce, był też zapalonym filatelistą, a każdy nowy znaczek osobiście wklejał do albumu, oczywiście po wcześniejszym oblizaniu strony posmarowanej klejem. Weekendy wraz z żoną oraz sześciorgiem dzieci, którymi obdarzyła go Maria, najchętniej spędzał w York Cottage w Sandringham, w domu niewiele większym niż podmiejska willa.

Ani luki w edukacji, ani mierna inteligencja monarchy nikogo jednak nie raziły. Przeciwnie – w państwie, w którym przyszło panować Jerzemu V, takie cechy były u króla jak najbardziej pożądane – miał on panować, ale nie rządzić. Pamiętajmy, iż Wielka Brytania jest monarchią parlamentarną, gdzie realną władzę pełni właśnie parlament, a osoba monarchy jest nie tyle swoistym ozdobnikiem, ukłonem w stronę tradycji, ile symbolem jednoczącym naród, zaś królewskie obowiązki ograniczają się tak naprawdę do pełnienia funkcji reprezentacyjnych. Z definicji król ma więc jednoczyć naród, nie zaś antagonizować swoich poddanych, dlatego monarchowie nie tylko nie mogą brać udziału w życiu politycznym, niedozwolone jest wyrażanie przez nich, nawet poufnie, opinii w kwestiach istotnych dla państwa czy polityki rządu. Z tego powodu do kształcenia przyszłych monarchów nie przykładano nigdy zbytniej wagi, co więcej, sądzono, iż nadmiar wiedzy mógłby rozbudzić w nich większe ambicje i zachęcić do angażowania się w prace rządu czy też inspirować do wypowiadania się w kluczowych dla linii politycznej władz sprawach. Zgodnie z tradycją konstytucyjną król lub królowa muszą spotykać się co jakiś czas z ludźmi stojącymi na czele kolejnych rządów, mogą w ich obecności wyrazić własne zdanie, a nawet im doradzać, lecz spotkania te, podobnie jak treść prowadzonych podczas nich rozmów, okryte są tajemnicą.

Wprawdzie wykształcenie Jerzego V pozostawiało wiele do życzenia, trudno byłoby go też uznać za geniusza w koronie, ale, jak dowiodła historia, zmiana nazwy dynastii, z której się wywodził, była naprawdę genialnym posunięciem.

Wszystko zaczęło się 28 czerwca 1914 roku, kiedy w Sarajewie młody bośniacki Serb Gawriło Princip, należący do organizacji Młoda Bośnia, strzelił z browninga do następcy tronu monarchii austro-węgierskiej, arcyksięcia Ferdynanda, i jego żony, Zofii, raniąc oboje śmiertelnie. To tragiczne wydarzenie stało się przysłowiowym kamykiem, którego poruszenie wywołało prawdziwą lawinę. Wkrótce wybuchła Wielka Wojna, międzynarodowy konflikt, który kosztował życie 10 milionów ofiar, zmienił oblicze całej Europy i dosłownie zmiótł ze sceny politycznej trzy wielkie dynastie – Hohenzollernów, Habsburgów i Romanowów. W wyniku wspomnianego zamachu już w lipcu 1914 roku władze Austro-Węgier postawiły rządowi serbskiemu ultimatum, które dla tamtejszych władz okazało się niemożliwe do spełnienia, w związku z czym 28 lipca cesarstwo wypowiedziało wojnę Serbii. Braci Słowian poparł bezzwłocznie car Mikołaj II, stając tym samym przeciwko swojemu kuzynowi, cesarzowi Wilhelmowi II, który opowiedział się z kolei po stronie Austrii. Wielka Brytania przystąpiła do wojny 4 sierpnia 1914 roku w odpowiedzi na pogwałcenie przez Niemcy neutralności Belgii. „To straszliwa katastrofa, jednak nie ma w tym naszej winy – odnotował Jerzy V w swoim pamiętniku w dniu wypowiedzenia wojny. – Ogromny tłum zebrał się pod pałacem: wyszliśmy na balkon zarówno przed, jak i po obiedzie. Na wieść o wypowiedzeniu wojny podniecenie zgromadzonych wyraźnie wzrosło; wraz z May i Dawidem [tak nazywano w rodzinie następcę tronu, księcia Edwarda – przyp. I.K.] wyszliśmy na balkon wśród oszałamiających wiwatów”[2].

Poddani królewscy, zwłaszcza przedstawiciele młodego pokolenia, rzeczywiście byli rozentuzjazmowani perspektywą udziału w wojnie i uczestnictwa w prawdziwych walkach. Wielu młodych mężczyzn zgłaszało się ochotniczo do armii. Nikt nie spodziewał się ogromu nieszczęść, tak wielkiej ilości ofiar, ani tego, że konflikt potrwa do 1918 roku, sądzono, że wojna przyniesie wielkie zwycięstwo imperium brytyjskiego, zwłaszcza gdy do walki włączy się niezwyciężona Królewska Marynarka Wojenna, która miała roznieść w pył niemieckie okręty. Z kolei Brytyjski Korpus Ekspedycyjny miał pokonać Niemców we Francji, co zdaniem znawców i przeciętnych zjadaczy chleba było tylko formalnością. Zdecydowana większość młodych mężczyzn wyruszających na front spodziewała się wrócić do domu na święta Bożego Narodzenia, gdzie czekały na nich pieczona gęś oraz śliwkowy pudding, tradycyjne potrawy jadane w angielskich domach przy świątecznym stole. Nic dziwnego, skoro brytyjscy planiści oficjalnie głosili, iż konflikt zakończy się zaledwie po kilku tygodniach i sześciu bitwach. Co więcej, uznano, że nie ma potrzeby, aby wstępujących do armii ochotników wyposażać w kompletne uzbrojenie artyleryjskie, za co żołnierze angielscy mieli potem zapłacić straszliwą cenę. Przyszłość dowiodła, że wywołany strzałami w Sarajewie konflikt zbrojny nie był błyskawicznym pasmem zwycięstw brytyjskiej armii. Pierwszego wojennego Bożego Narodzenia żądni przygód i chwały młodzi żołnierze nie spędzili w gronie najbliższych przy zastawionych smakołykami stołach, lecz w towarzystwie wszechobecnych wszy i szczurów, od których roiło się w okopach na wojnie pozycyjnej, modląc się o przeżycie. O śmierć było wyjątkowo łatwo, co sprawiła zabójcza technologia, w postaci gazów bojowych, czołgów i samolotów. W samej bitwie nad Sommą w 1916 roku straciło życie aż czterystu dwudziestu brytyjskich żołnierzy, a na każdych trzech walczących na wszystkich frontach I wojny światowej przypadał jeden poległy, jeden ranny w walce i jeden zdrowy. Czy można się dziwić, iż ci, którzy pozostali w domach, opłakując poległych, do szpiku kości znienawidzili Niemców i ich cesarza – winowajców całego nieszczęścia? Te negatywne odczucia przybrały jeszcze na sile wraz z docierającymi do opinii publicznej informacjami prasowymi o zbrodniach dokonywanych przez niemieckie wojska na kontynencie wobec ludności cywilnej. Oficjalna propaganda wykreowała jednocześnie niemający wiele wspólnego z rzeczywistością wizerunek tępego Huna, jak wkrótce zaczęto nazywać Niemców, co jeszcze wzmogło wszechobecną nienawiść, która z czasem przeniosła się na wszystko, co miało jakikolwiek związek z Niemcami, bądź jedynie budziło takie skojarzenia. Zakazano sprzedaży precli, z programów szkolnych usunięto wszystkie utwory pióra niemieckich pisarzy i poetów, z Goethem i Schillerem na czele, zakazano grywać Mozarta i Beethovena, atakowano nawet sklepikarzy mających niemiecko brzmiące nazwiska, niemieckie guwernantki, wcześniej chętnie zatrudniane w bogatych angielskich domach, jak również właścicieli psów ras wywodzących się z Niemiec – rottweilerów, dobermanów, a nawet jamników. Podpalano domy, w których mieszkali posiadacze tych czworonogów, nierzadko zdarzało się, że kopano nieszczęsne jamniki spokojnie spacerujące ze swoimi właścicielami. Szczególnie intensywne działania prowadzili działacze spod znaku Ligi Antyniemieckiej, będący w istocie zwykłymi chuliganami, wszczynający rozróby z hasłami patriotycznymi na ustach. Sytuacji nie poprawiał fakt, że prawie nikt z prześladowanych nie ośmielił się protestować, aby nie pogarszać swojego położenia ewentualnymi oskarżeniami o kolaborację i zdradę, a o to akurat nie było trudno. W tych burzliwych czasach szpiegów widywano niemal pod każdym łóżkiem. Swoistą pamiątką po tych wydarzeniach jest słowo Willy – będące zdrobnieniem od imienia Wilhelm, noszonego przez najbardziej znienawidzonego nad Tamizą Niemca, cesarza Wilhelma II – które właśnie wówczas weszło do slangu jako określenie męskiego organu płciowego.

Ofiarą owej, w gruncie rzeczy zupełnie irracjonalnej nienawiści, padł również kuzyn króla Jerzego V, Louis Alexander Battenberg, pierwszy lord Admiralicji, który od czterdziestu lat, czyli od czternastego roku życia, pełnił służbę w brytyjskiej flocie. Pomimo „okropnego” niemieckiego nazwiska i jeszcze okropniejszego, bardzo silnego niemieckiego akcentu, z jakim mówił, Battenberg czuł się Brytyjczykiem. To właśnie dzięki niemu brytyjska flota została należycie wyposażona i przygotowana do nadchodzącej wojny. Jednak kiedy antyniemiecka histeria na dobre zawładnęła obywatelami Albionu, wszelkie jego zasługi zostały w oczach poddanych jego kuzyna zdyskredytowane, podobnie jak podważona została jego bezsporna lojalność wobec korony i zapomniany fakt, że jego żoną była córka wciąż szanowanej przez Brytyjczyków królowej Wiktorii. Liczyło się jedynie to, że lord admiralicji urodził się w Niemczech, tam miał swoje włości, mówił z okropnym pruskim akcentem, a w swojej angielskiej posiadłości zatrudniał wyłącznie niemiecką służbę. W efekcie został zmuszony nie tylko do dymisji, ale także do rezygnacji z książęcego tytułu.

Z czasem nienawiść do wszystkiego co niemieckie dosięgła także królewskiego dworu. Poddani Jerzego V uświadomili sobie, że ich łaskawie panujący król jest, tak samo jak mordujący ich współobywateli tępi żołnierze Wilhelma II, Niemcem. Świadczyły o tym jego nazwisko, pokrewieństwo z cesarzem, a także fakt, że poślubił niemiecką księżniczkę. Nie miało przy tym znaczenia, że monarcha był całym sercem po stronie swoich poddanych, zwłaszcza żołnierzy walczących na froncie, więcej, na wojnę wysłał dwóch swoich najstarszych synów, księcia Edwarda i księcia Alberta – pierwszy z nich służył na terenie Francji, drugi w marynarce wojennej. Sam Jerzy wizytował szpitale i wojskowe lazarety, niosąc pociechę cierpiącym, zjawiał się też od czasu do czasu na froncie, a nawet odniósł obrażenia, kiedy koń, którego dosiadał podczas jednej z takich frontowych wizytacji, spłoszony wystrzałem, zrzucił go z siodła – monarcha złamał miednicę. Pomimo że król był spokrewniony z cesarzem Wilhelmem II, w oficjalnej korespondencji zarzucił stosowany wcześniej wobec niego zwrot „drogi kuzynie” i gdzie tylko mógł, otwarcie manifestował swoją „brytyjskość”, ale na tym nie poprzestał. Za namową swej matki i pod naciskiem ówczesnego premiera usunął z królewskiej kaplicy św. Jerzego w Windsorze sztandary ośmiu kawalerów Orderu Podwiązki, którzy byli Niemcami, a których w przeszłości wyróżniono tym najwyższym brytyjskim odznaczeniem. Jakby tego mało, solidaryzując się z poddanymi, wprowadził w pałacu Buckingham iście drakońskie ograniczenia w wydatkach i racjonowanie żywności. Ze stołów zniknęły wykwintne potrawy i alkohole, a królewskie menu było bardzo ograniczone, podobnie jak wydatki na służbę i prowadzenie pałacu. Doszło nawet do tego, że dworzanie, którzy nieopatrznie spóźnili się na śniadanie, bądź z jakichś względów w nim nie uczestniczyli, musieli obejść się smakiem i czekać, aż zostanie podany bardzo skromny obiad. Gdy jeden z dworzan nieopatrznie poprosił o ugotowane na miękko jajko, wywołał u króla taki gniew, jakby poprosił co najmniej o pieczonego indyka lub słowicze języki w maderze, a monarcha zarzucił mu ni mniej ni więcej, tylko brak uczuć patriotycznych. W swoich zapędach Jerzy V szedł jednak chwilami stanowczo za daleko – swoją postawą przyczynił się do śmierci cara Mikołaja II, jego żony i dzieci z rąk bolszewików. W marcu 1917 roku, kiedy car, zmuszony przez rewolucjonistów, abdykował i poprosił kuzyna o pozwolenie na przyjazd do Wielkiej Brytanii, ten początkowo zgodził się bez namysłu, lecz ostatecznie zmienił zdanie. Jego doradcy uświadomili mu bowiem, iż niemieckie pochodzenie carskiej małżonki stało się zarzewiem wojny, co oczywiście miało niewiele wspólnego z prawdą. Jeden z nich oświadczył wręcz królowi: „Caryca jest Szwabką nie tylko z urodzenia, ale i z natury. Robiła, co mogła, by doprowadzić do porozumienia z Niemcami. Uważa się ją za zbrodniarkę lub za osobę ze zbrodniczymi skłonnościami, a eks-cara za zbrodniarza ze względu na jego słabość i uleganie jej namowom”[3]. Król cofnął więc swoją zgodę, informując jednocześnie kuzyna Nicky’ego, jak nazywał cara prywatnie, iż w chwili obecnej nie uważa za rozsądne, by on sam i jego rodzina schronili się na terenie Wielkiej Brytanii. Sugerował im wyjazd do Hiszpanii lub na południe Francji. Jego odmowa zmieniła stosunek bolszewików do pozbawionego tronu Mikołaja II. Wcześniej sądzono bowiem, iż samego cara, podobnie jak jego rodzinę, należy traktować z szacunkiem, by nie prowokować żadnych ruchów ze strony Europy, a zwłaszcza Wielkiej Brytanii. Jerzy V dał swoją decyzją do zrozumienia, iż los krewnego niewiele go obchodzi. W efekcie opuszczonego Mikołaja II wraz z rodziną uwięziono, a 17 lipca 1918 roku na rozkaz bolszewików, rozstrzelano.

Zabiegi króla Jerzego i poświęcenie własnego kuzyna wydawały się daremne, skoro w miarę rozwoju działań wojennych coraz więcej Brytyjczyków widziało w nim i jego małżonce jedynie przedstawicieli znienawidzonej nacji. Na ręce premiera trafiały niezliczone listy z pytaniem, w jaki sposób Wielka Brytania ma wygrać wojnę, jeśli łaskawie panujący król jest... Niemcem. Doszło nawet do tego, że jeden z parlamentarzystów nazwał monarchę „niemieckim rzeźnikiem”, podniosły się nawet się głosy, iż monarchia w ogóle jest przeżytkiem, jakimś zmurszałym reliktem dawno minionych czasów i należałoby ją zlikwidować. Do ataków na rodzinę królewską i całą instytucję monarchii dołączył znany i poważany pisarz, H.G. Wells, który nazywał dwór Jerzego V „obcym”, a dynastię „królewską kastą z Niemiec” i oficjalnie nawoływał do obalenia króla. Socjaliści natomiast przed organizowanym przez nich zjazdem Związków Zawodowych otwarcie głosili, że ów zjazd uczyni dla kraju to samo, co wcześniej rewolucja zrobiła dla Rosji. Na nieszczęsnego monarchę padł blady strach, tym bardziej że lord Esher wieszczył niekorzystny dla monarchii obrót wydarzeń: „Będziemy mogli mówić o szczęściu, jeśli unikniemy rewolucji, która pogrąży monarchię, Kościół i nasze wszystkie wiktoriańskie instytucje – twierdził arystokrata. – Nie spotkałem nikogo, kto wejrzawszy w głąb swojego umysłu, nie podzielałby tej opinii”[4].

W końcu, kierując się sugestiami doradców, król doszedł do wniosku, że głównym źródłem problemów jest jego niemieckie nazwisko: Sachsen-Coburg-Gotha, dlatego postanowił je zmienić. Chciał raz na zawsze odciąć się od swoich korzeni i zamknąć usta tym wszystkim, którzy oskarżali go o proniemieckie sympatie. Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Grono doradców długo głowiło się, jak powinna brzmieć nowa nazwa dynastii, na której czele stoi Jerzy V. Książę Connaught optował za Tudor-Stewart, inni opowiadali się za Plantagenetami, Yorkami lub Lancasterami, inni woleli, aby było to po prostu England... Wówczas do akcji wkroczył osobisty sekretarz króla, lord Stamfordham, rzucając uwagę, iż w przeszłości jeden z władców, Edward III, tytułował się Edwardem Windsorem. Pomysł wzbudził powszechny entuzjazm, bowiem zamek Windsor jest dla historii Anglii równie ważny jak dla Polski Wawel, lecz w przeciwieństwie do zamku w Krakowie Windsor nadal używany jest do celów rezydencjalnych, co czyni go najstarszą wciąż zamieszkałą rezydencją królewską na świecie. Historia tej szacownej budowli sięga czasów samego Wilhelma Zdobywcy, inicjatora jej powstania. Mimo iż angielscy władcy nie przepadali za ową rezydencją i chętniej spędzali czas w mniejszych i wygodniejszych rezydencjach w rodzaju Hampton Court, w kaplicy w Windsorze spoczywa kilku królów. W ten oto sposób, dzięki pomysłowości jednego z dworzan, pojawiła się dynastia Windsorów. Należało jedynie dopełnić wymogów formalnych.

16 lipca 1917 roku Rada Przyboczna, czyli oficjalny organ doradczy monarchy, opracowała stosowny dekret, który następnego dnia wydrukowały wszystkie brytyjskie gazety. Monarcha oświadczał w nim swoim poddanym: „[...] odtąd Dom Nasz i Ród zwać się będzie i winien być znany jako Dom i Ród Windsor; [...] Postanowiliśmy w imieniu Własnym oraz wszystkich naszych potomków i wszystkich pozostałych potomków Naszej Babki Królowej Wiktorii [...] zrezygnować ze wszystkich niemieckich Tytułów i Godności oraz zaprzestać ich stosowania”[5].

Na tym nie poprzestano – także krewni królewscy, noszący niemieckie nazwiska, zostali zobligowani do ich zmiany na angielskie odpowiedniki. I tak Louis Alexander, wspomniany wcześniej niegdysiejszy lord admiralicji, stał się Mountbattenem, a bracia królowej, Adolf, książę Teck, oraz Aleksander, książę Teck, otrzymali odpowiednio tytuły markiza Cambridge i hrabiego Althone’a.

Kiedy o wprowadzonych przez królewskiego kuzyna zmianach dowiedział się cesarz Wilhelm II, wybuchł śmiechem, a następnie oświadczył, iż wieczorem w teatrze zamiast Wesołych kumoszek z Windsoru obejrzy Wesołe kumoszki z Sachsen-Coburg-Gotha. Wkrótce jednak mina mu zrzedła i to bardzo, kiedy, podobnie jak wcześniej inny jego kuzyn, car Rosji, został zmuszony do abdykacji, przy czym, na szczęście, udało mu się ocalić życie. Podobny los czekał Habsburgów. Tymczasem Jerzy V, dzięki sprytnemu pomysłowi swojego doradcy, nie tylko zachował tron, ale jeszcze przekazał go swojemu następcy, więcej nawet – zapoczątkowana przez niego dynastia trwa w najlepsze, przetrwawszy niejedną burzę. Przewidział to zresztą Faruk I, ostatni król Egiptu, który twierdził, iż pod koniec XX stulecia większość monarchii przestanie istnieć. Dodawał przy tym: „Na świecie zostanie wtedy tylko pięciu królów. Kier, karo, pik, trefl i... król Anglii”[6].

Edward VIII i Wallis Simpson jako książę i księżna Windsoru, 1934

ROZDZIAŁ 2.
Edward i Wallis – miłość warta korony
Toksyczny ojciec

Współczesny psycholog, przyglądając się relacji łączącej króla Jerzego V z jego synami, orzekłby zapewne, że był on toksycznym ojcem, mimo iż swoich dzieci nie bił ani nie znęcał się nad nimi fizycznie. Zresztą nawet gdyby usłyszał taki zarzut, byłby niepomiernie zdumiony, bowiem niewątpliwie kochał wszystkie swoje dzieci. Poza tym, jak wspomniano w poprzednim rozdziale, cenił sobie wartości rodzinne i przez całe swoje życie starał się zachowywać tak, jak przystało na ojca rodziny i wiernego męża. Robił co mógł, by w niczym nie przypominać swojego rozpustnego ojca, Edwarda VII, który wiódł rozwiązłe życie, bywał w najkosztowniejszym paryskim burdelu, był bohaterem przynajmniej kilku skandali obyczajowych, a zapisana lista jego kochanek zajmowała co najmniej kilka, jeżeli nie kilkanaście, stron. Z całą pewnością żona Jerzego, królowa Mary, szczerze kochająca swojego małżonka, była znacznie szczęśliwsza w małżeństwie niż jej własna teściowa, księżna Aleksandra Duńska, która słynęła ze zjawiskowej urody. Niestety, dzieci monarchy, a zwłaszcza jego synowie, którym pozornie niczego nie brakowało, z pewnością źle się czuły we własnym domu i miały pełne prawo narzekać na relacje z matką i ojcem.

Jak wiadomo, toksyczna relacja na linii rodzic-dziecko nie dotyczy tylko przemocy fizycznej, alkoholizmu, molestowania czy szantażu emocjonalnego. Toksyczny rodzic może zaniedbywać dziecko, manipulować nim, warunkować swoją miłość, a także poniżać je publicznie. Tego wszystkiego doświadczyli w swoim życiu synowie króla Jerzego V. Jego jedynej córce, księżnej Marii, bardziej się pod tym względem poszczęściło, gdyż ojciec traktował ją zupełnie inaczej. Zdaje się, że była jedynym z sześciorga dzieci, które Jerzy naprawdę kochał, być może dlatego, że była nie tylko ładna, ale i wyróżniała się wyjątkową bystrością umysłu. Sam król, jak już niejednokrotnie wspomniano, nie był intelektualistą, lecz mądra, inteligentna córka, która zjawiła się na tym świecie nie bez jego udziału, była niewątpliwie jego dumą. Jego szorstkość w podejściu do synów, a zwłaszcza do najstarszego z całej gromadki jego dzieci Edwarda, zwanego w rodzinie Dawidem, który w przyszłości miał przecież odziedziczyć po nim tron, wynikała zapewne z przekonania, że na członkach dynastii od urodzenia ciąży obowiązek służenia Koronie. On sam służył imperium i swoim poddanym i nie widział powodów, dla których jego dzieci, a zwłaszcza książę Edward, miałyby być z tego obowiązku zwolnione. Pamiętał jednocześnie, jak skandalicznie zachowywał się jego własny ojciec, dlatego też bacznie obserwował swoich synów, surowo ich dyscyplinując nawet przy najlżejszych odstępstwach od etykiety, w tym za zupełnie błahe przewiny, które, właściwe przecież dzieciom i młodzieży, urastały w jego oczach niemal do rozmiarów przestępstwa. Królowa Maria w zasadzie też nie bardzo sprawdzała się w roli czułej i kochającej matki, zresztą bardzo szybko po urodzeniu oddawała swoje potomstwo w ręce nianiek, opiekunek, guwernantek i wychowawców. Jak wspominała doskonale orientująca się w sprawach rodziny królewskiej hrabina Airlie, zarówno sam monarcha, jak i jego żona „nie mieli żadnego zrozumienia dla potrzeb dziecka [...] i nie udało im się sprawić, by ich dzieci były szczęśliwe”[1].

Jerzy i Maria doczekali się sześciorga potomków: urodzonego w 1894 roku Edwarda Alberta Chrystiana Jerzego Andrzeja Patryka Dawida, Alberta Fryderyka Artura Jerzego, który przyszedł na świat rok później, urodzonej w 1897 roku Wiktorii Aleksandry Alicji Marii, Henryka Wilhelma Fryderyka Alberta, który pojawił się na świecie w 1900 roku, urodzonego dwa lata później Jerzego Edwarda Aleksandra Edmunda oraz najmłodszego, Jana Karola Franciszka, którego królowa Maria powiła w 1905 roku. Ponieważ zgodnie z tradycją wszystkie królewskie dzieci otrzymały na chrzcie po kilka imion, na co dzień używały jednego z nich. I tak, najstarszego księcia zwano w rodzinie Dawidem, jego o rok młodszy brat nazywany był Albertem lub po prostu Bertiem, jedyna córka królewskiej pary używała swojego ostatniego imienia Maria, trzeci w kolejności syn Jerzego i Marii używał swojego pierwszego imienia, Henryk, tak samo było w przypadku jego dwóch najmłodszych braci, Jerzego oraz Jana.

W wielodzietnych rodzinach nader często się zdarza, iż rodzice największą miłością i troską obdarzają swoje najmłodsze dziecko, a przynajmniej takie wrażenie mogą odnieść ich starsze dzieci. Tymczasem najmłodszy potomek Jerzego i Marii, książę Jan, był dzieckiem niekochanym i zaniedbywanym i to od najwcześniejszego dzieciństwa. Kto wie, może rację mają ci, którzy widzą przyczynę całego nieszczęścia w imieniu, nieopatrznie nadanym mu przez rodziców. Imię Jan uchodzi bowiem za nieszczęśliwe dla członków rodziny królewskiej – za sprawą pierwszego władcy, który je nosił. Chodzi oczywiście o doskonale znanego wielbicielom powieści historycznych i filmów kostiumowych Jana bez Ziemi, konkurenta równie znanego władcy, zresztą jego starszego brata, Ryszarda Lwie Serce. Romantyczna legenda otaczająca tego ostatniego sprawiła, że Jan, który był z nim skonfliktowany, zaczął być przedstawiany jako wybitnie negatywna postać, a jego imię stało się synonimem nikczemności i wszelakiej podłości, choć tak naprawdę trudno wymienić jakąkolwiek niegodziwość, której ten władca miałby się w swoim życiu dopuścić. Tak się jednak złożyło, iż wszyscy synowie władców w historii Anglii, którym nieopatrznie nadano właśnie to imię, stanowczo zbyt wcześnie opuszczali ten najszczęśliwszy ze światów. Mimo to, niepomni na ostrzeżenia i historyczne dowody, Jerzy i Maria właśnie takie imię wybrali dla swojego najmłodszego syna. Złe fatum dało o sobie znać, kiedy książę ukończył cztery lata i dostał pierwszego w swoim krótkim życiu ataku epilepsji. Zdarzało się, że budził się w nocy z krzykiem przypominającym ryk jakiegoś dzikiego zwierzęcia, co z kolei dawało powód, by sądzić, iż oprócz padaczki dolega mu jakaś inna choroba neurologiczna lub umysłowa. A to stanowczo przekraczało wytrzymałość jego rodziców i to bynajmniej nie dlatego, że widok cierpiącego malca rozdzierał ich serca – Jerzy i Maria najzwyczajniej wstydzili się dziecka, mogącego w każdym, nawet w najmniej odpowiednim momencie, na przykład w trakcie jakiejś uroczystości państwowej, upaść na podłogę i wić się w konwulsjach, tocząc pianę z ust lub, co gorsza, wydając z siebie nieludzkie wrzaski. Dlatego też odseparowano nieszczęsnego chłopca od rodziny, umieszczając w dyskretnym miejscu, z dala od oczu ciekawskich, w Wood Farm w Wolferton niedaleko królewskiej rezydencji w Sandringham. Matka odwiedzała syna niezmiernie rzadko, natomiast królowi nawet nie przyszło do głowy, by się tam pofatygować. Jedyną osobą z rodziny, na którą mógł liczyć cierpiący książę, była jego babka, królowa-wdowa Aleksandra, która jeździła do Wood Farm bardzo często i z prawdziwym oddaniem opiekowała się wnukiem, przywoziła zabawki i czytała bajki. Na co dzień chłopcem zajmowała się jednak zatrudniona przez jego rodziców pielęgniarka, Charlotte Bill, przez małego Jana zwana pieszczotliwie Lalą. To właśnie ona była przy nim, kiedy 18 stycznia 1919 roku odszedł na zawsze po ciężkim ataku epilepsji, przeżywszy zaledwie trzynaście lat. Pochowano go w Sandringham tuż obok jego stryja, zmarłego w niemowlęctwie księcia Aleksandra Jana, ostatniego dziecka królowej Aleksandry Duńskiej i Edwarda VII. „Teraz nasi chłopcy leżą obok siebie” – napisała babka po zgonie księcia Jana. Sędziwa dama wraz z jego odejściem straciła sens życia i była bodaj jedyną osobą, poza przywiązaną do niego Lalą, która rozpaczała po jego śmierci.

Pozostali synowie królewskiej pary, zwłaszcza dwaj najstarsi, Dawid i Bertie, mimo iż nie cierpieli na epilepsję i nie istniało ryzyko publicznej kompromitacji z ich strony, na miłość ojca i jego akceptację też raczej nie mogli liczyć. Ich wzajemnych relacji z pewnością nie ułatwiały dziwactwa, z których słynął król. Jerzy V miał istną obsesję na punkcie porządku, schludności i punktualności. Kiedy któraś z pracujących dla rodziny królewskiej pokojówek, kończąc odkurzanie biurka, przypadkowo ułożyła przedmioty w innym porządku niż stały wcześniej, monarcha wpadał w niekłamany szał. Nawet kilkuminutowe spóźnienie urastało w jego oczach niemal do rangi przestępstwa. Otrzymawszy, jak uważał, doskonałą szkołę życia w marynarce wojennej, kochający wojsko i wojskowe ceremoniały król stosował wobec swoich dwóch najstarszych synów iście wojskowy rygor. Można zaryzykować stwierdzenie, że zwracał się do nich nie jak ojciec do dzieci, lecz jak oficer do kadetów. Tyle że, w przeciwieństwie do prawdziwych kadetów, obaj książęta nie mieli nawet szansy na odpoczynek w wakacje. Jak się okazuje, rodzice Dawida i Bertiego nie wykazali się specjalną troską w kwestii wyboru opiekunek dla chłopców. Jedna z nich siłą zmuszała leworęcznego Alberta do pisania prawą ręką, niewykluczone zresztą, że czyniła tak na wyraźne polecenie swoich chlebodawców, którzy nie chcieli się kompromitować synem mańkutem. Skutki takich drastycznych praktyk były jednak opłakane – Bertie zaczął się jąkać, ale wada wymowy nie mąciła spokoju jego rodziców, można ją było znaczniej łatwiej ukryć przed poddanymi niż leworęczność. Albert nie był następcą tronu, więc ryzyko, że będzie się musiał wypowiadać publicznie było minimalne. W dzieciństwie i młodości młodszy z książąt podczas uroczystości publicznych miał absolutny zakaz otwierania ust, co okazało się na tyle skuteczne, że opinia publiczna nie miała pojęcia o wstydliwym sekrecie Bertiego. Kiedy jednak, zgodnie z wolą ojca, podobnie jak wcześniej jego brat, najpierw wyjechał do Royal Naval College w Osborne House, a potem do Royal Navy College w Dartmouth, stał się obiektem niewybrednych żartów i kpin swoich szkolnych kolegów, lekceważących jego monarsze pochodzenie. Być może Albert poradziłby sobie ze złośliwymi kolegami mimo wady wymowy, lecz był człowiekiem wycofanym, zakompleksionym i nieśmiałym, mającym, na domiar złego, skłonności do płaczu. Wykazywał też poważne problemy z nauką, pisaniem, być może miał dysortografię, bowiem jego prywatne zapiski dosłownie roją się od błędów. Uczył się raczej kiepsko, skoro szkołę ukończył z sześćdziesiątą trzecią lokatą na sześćdziesięciu siedmiu absolwentów. Krótko mówiąc, był wręcz idealnym kandydatem na szkolną fajtłapę i ofiarę losu, nad którą mogą znęcać się silniejsi. I tak było rzeczywiście, szkolni rozrabiacy nie tylko drwili z jego wady wymowy, ale także z lubością kłuli go igłami, uzasadniając to chęcią przekonania się, czy krew płynąca w żyłach ich szacownego kolegi ma naprawdę błękitny kolor.

Tymczasem jego starszy brat nie miał takich problemów. Nie jąkał się, uczył się dość dobrze – aczkolwiek jego piętą achillesową były matematyka i nauki przyrodnicze, poza tym, na co zwracali uwagę jego nauczyciele, miał też poważne problemy z koncentracją – i był lubiany przez kolegów. Największym problemem, z którym zmagał się od wczesnego dzieciństwa, była świadomość, iż w przyszłości będzie musiał zasiąść na tronie Zjednoczonego Królestwa, a to mu się wcale nie uśmiechało. Zwłaszcza że jego królewski ojciec uświadamiał mu to niemal każdego dnia. Codziennie z uwagą przyglądał się synowi, a jego niepokój budził fakt, iż Dawid, podobnie jak niegdyś król Edward VII, stara się podążać za modą i przywiązuje, zdaniem Jerzego, stanowczo zbyt wielką wagę do noszonych przez siebie ubrań. Kiedy więc najstarszy z książąt pojawił się pewnego dnia u boku króla odziany w, będące wówczas ostatnim krzykiem męskiej mody, spodnie z mankietem, Jerzy rzucił z gniewem: „Czy tutaj pada?”, sugerując tym samym, że jego najstarszy potomek podwinął nogawki z powodu deszczu. Miał zresztą zwyczaj wyszydzania wszelkich młodzieńczych słabości obu synów, drwienia z ich najmniejszych nawet potknięć i wymagał od nich niemożliwej do osiągnięcia doskonałości. Jak twierdziła przywoływana już wcześniej hrabina Airlie, Jerzy „kochał swoich synów, jednak w swoim postępowaniu wobec nich przerzucał się nieustannie z niezręcznej żartobliwości, która sprawia, że każde wrażliwe dziecko skręca się z zażenowania, do gwałtownej surowości graniczącej z okrucieństwem”[2].

Tymczasem zarówno Edward, jak i Albert byli dziećmi bardzo wrażliwymi. Starszy z nich wspominał później, że jego ojciec niezbyt dobrze odnosił się do matki, nazywając go wręcz grubianinem, ale to nie do końca prawda. Król miał poważne problemy z werbalizacją uczuć, ale swoją żonę szczerze kochał, o czym świadczą pisane do niej listy, przepełnione czułością i wyrazami miłości.

Co ciekawe, król słynął z łagodnego podejścia do służby i pracowników. Nawet jeżeli miał napady gniewu wywołane naruszeniem ustalonego wcześniej porządku, potrafił potem przeprosić za swoje zachowanie. W przypadku choroby pracowników, dbał by niczego im nie zabrakło, pamiętał o ich urodzinach, a na święta obdarowywał ich prezentami. Miał też poczucie humoru. Pewnego dnia jego siostra opowiadała mu, że kiedy telefonowała do pałacu, będąc pewna, że telefon odbierze osobiście sam król, odezwała się poufale: „Czy to ty stary ośle?”, a w odpowiedzi usłyszała od dyżurującego na centrali telefonisty: „Nie Wasza Wysokość. Jego Królewska Mość nie jest jeszcze na linii”[3]. Monarcha słuchając tej opowieści, dosłownie pokładał się ze śmiechu i nie czuł się ani trochę urażony.

Poza córką Jerzego, bodaj jedyną istotą, której dane było zaznać czułości ze strony monarchy, była papuga o wdzięcznym imieniu Charlotte, którą nabył podczas służby w marynarce i która towarzyszyła mu do końca życia. Być może król odziedziczył sentyment do papug po swojej matce, która także miała swoją ukochaną papużkę. Królowa, jeszcze jako księżna Walii, doczekała się nawet gatunku nazwanego na swoją cześć – australijskiej papugi zwanej księżniczką wspaniałą lub księżną Walii. Jerzy miał do swojej Charlotte wielki sentyment i praktycznie się z nią nie rozstawał, towarzyszyła mu więc nawet w podróżach. Papuga siadywała mu na ramieniu, kiedy przeglądał oficjalne dokumenty rządowe dostarczane mu tradycyjnie w specjalnych czerwonych pudłach, i od czasu do czasu krzyczała: „I co z tego!”. Kiedy dwaj najstarsi synowie króla nieopatrznie spóźnili się na spotkanie z ojcem czy wspólny posiłek, Charlotte krzyczała: „Jak zawsze spóźniooony!”. Nic dziwnego, że obaj chłopcy najchętniej ukręciliby jej łeb i wrzucili do kominka. Papugi nie lubiła też królowa Maria, bowiem ptaszysko towarzyszyło swojemu panu przy posiłkach, a zwłaszcza przy śniadaniach, kiedy podawano jajka. Co prawda, surowe jaja nie są dla tych ptaków wskazane, ale spożywane przez nie ugotowane na miękko lub twardo mają doskonały wpływ na ich upierzenie. Król pozwalał Charlotte chodzić swobodnie po stole i wyjadać pozostałym biesiadnikom smakołyki, przede wszystkim ugotowane jajka. Przy okazji, ku niekłamanej rozpaczy królowej, ozdabiała stół swoimi odchodami, a Jerzy przykrywał owe wstydliwe pozostałości talerzykiem do musztardy.

W lutym 1911 roku, kiedy dwaj najstarsi synowie monarchy przebywali w szkole w Dartmouth, ich życie skomplikowała panująca w internacie epidemia świnki. Jak wiadomo, jest to choroba wieku dziecięcego, która, przebyta w okresie wczesnego dzieciństwa, raczej nie wywołuje poważniejszych komplikacji, jednak sprawa wygląda gorzej, gdy zachorują na nią dorośli – grozi im wówczas zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, zapalenie trzustki, a w przypadku mężczyzn i dorastających chłopców – zapalenie jąder powodujące okresową lub trwałą bezpłodność. Jak wskazują statystyki dotyka to aż trzydzieści procent mężczyzn i chłopców przechodzących świnkę w okresie dojrzewania lub w wieku dojrzałym. I tak stało się zapewne w przypadku Dawida. Z zachowanych dokumentów wiemy, że choroba miała u niego bardzo ostry przebieg, a on sam przez ponad dwa tygodnie był w bardzo ciężkim stanie. Oglądając go na zdjęciach czy też nielicznych filmach z uroczystości nadania mu tytułu księcia Walii, która odbyła się 11 lipca 1911 roku, nie widzimy tam siedemnastoletniego młodzieńca, którym de facto był, lecz dziecko mające co najwyżej jedenaście lat. Najwyraźniej ostra świnka zahamowała w jego organizmie proces dojrzewania płciowego – i to na długo. Kiedy skończył dwadzieścia lat, wciąż wyglądał jak przerośnięte dziecko i nie miał zarostu, poza tym z dworu dochodziły niepokojące wieści, jakoby książę nie interesował się w ogóle kobietami. Jeżeli wierzyć jego późniejszemu adiutantowi, Frankowi Gliesowi, Edward nie miał w ogóle owłosienia w miejscach intymnych. Również psychiczny rozwój Edwarda pozostawiał wiele do życzenia, skoro już jako dorosły zachowywał się jak ośmioletni chłopiec i to w dodatku rozpieszczony. Kiedy w 1912 roku rozpoczął studia w Oxfordzie, szybko okazało się, że dużo bardziej niż książki czy przyswajanie wiedzy interesuje go życie towarzyskie i brylowanie w gronie studentów.

Mimo swojego dziecięcego wyglądu był bardzo ładny, a przynajmniej tak odbierali go Brytyjczycy, którzy cieszyli się, że w przyszłości będą mieć wyjątkowo przystojnego króla. Dawid z pewnością wyglądał znacznie lepiej niż młodszy, wychudzony, wręcz rachityczny i zamknięty w sobie Albert. Król Jerzy dostrzegał jednak opóźnienie rozwojowe swego najstarszego syna i bardzo go to martwiło. Chcąc zapewne jakoś pomóc mu zmężnieć, a przy okazji dowieść solidarności swojej rodziny z poddanymi, monarcha wysłał następcę tronu na wojnę. Początkowo miał jedynie odwiedzać szpitale, później jednak dołączył do żołnierzy walczących na froncie i zachowywał się z podziwu godną odwagą. Powtarzał też, że nie boi się śmierci, skoro ma jeszcze aż czterech braci... Tymczasem Albert, z którym świnka obeszła się nieco łagodniej, służył na okręcie HMS Collingwood, również dając przykład odwagi, pomimo dręczącej go choroby morskiej. W 1917 roku dolegliwości żołądkowe zmusiły go jednak do zejścia na ląd i rezygnacji ze służby w marynarce, którą zamienił na służbę w lotnictwie, wstępując do tworzonego właśnie RAF-u. Licencję pilota zdobył szybko, lecz nie zdążył zawalczyć na froncie.

Księciu Edwardowi służba wojskowa niewątpliwie wyszła na dobre – wydoroślał, zmężniał, mimo iż nadal nie przypominał Herkulesa, a przede wszystkim dojrzał psychicznie. I przestał w końcu być prawiczkiem, bowiem jego frontowi koledzy namówili go na seks z francuską prostytutką, co okazało się dla młodego księcia nader przyjemnym doznaniem. Ku swemu zaskoczeniu uznał, że kobiety i seks to najwspanialsze, co może w życiu spotkać mężczyznę. Stał się częstym bywalcem rozmaitych domów uciech, a po powrocie z frontu przeistoczył się w ulubieńca dam i prawdziwego celebrytę. Pierwszego w dziejach dynastii Windsorów.

Windsor celebryta

Z czasem, ku niekłamanemu żalowi króla Jerzego V, Dawid coraz gorzej czuł się na dworze, zwłaszcza w samym pałacu Buckingham i w towarzystwie swojego ojca, dlatego po zakończeniu służby wojskowej przeniósł się do pałacu St. James w Londynie. Nie oznacza to, że zaniedbywał swoje książęce obowiązki, chociaż i tak na myśl o wstąpieniu na tron przechodziły go ciarki, zwłaszcza gdy słuchał rad sekretarza swojego ojca, lorda Stamfordham, tego samego, który przed laty wymyślił nową nazwę dynastii. Kierując się jego zaleceniami, skutecznie kreował się na obrońcę ubogich i uciśnionych, nie tylko odwiedzając najuboższe dzielnice Londynu, ale także wizytując kopalnie, a przy okazji sprawdzając, w jakich warunkach żyją górnicy. I był w tym tak samo szczery i wiarygodny jak po wielu latach inna królewska celebrytka – księżna Diana. Podobnie jak ona miał zdumiewającą łatwość nawiązywania kontaktu z każdym, z kim dane mu było rozmawiać, a zwłaszcza z prostymi ludźmi, w tym także z pochodzącymi z nizin społecznych, i wszędzie, gdziekolwiek się pojawiał, wzbudzał sympatię i zainteresowanie, uchodził też, zresztą bardzo słusznie, za ikonę męskiej mody. Jego znakiem firmowym był kapelusz, obowiązkowo noszony na bakier, oraz specyficznie zawiązany krawat. To właśnie za sprawą Windsora panowie zaczęli prasować spodnie w kant, nosić tzw. buty korespondenta – białe z czarnym czubem, jak również garnitury z kraciastym wzorem. Z czasem został wręcz twarzą Imperium Brytyjskiego poza jego granicami, szybko też stał się nieodłącznym elementem życia towarzyskiego ówczesnego Londynu. Poza tym był bardzo wysportowany – codziennie pływał, grał w tenisa lub squasha i świetnie jeździł konno, co sprawiało, że poddani jego ojca byli z niego dumni, cieszyli się, że to właśnie on kiedyś zasiądzie na tronie. Być może gdyby znali inne, znacznie mroczniejsze oblicze księcia, nie byliby z tego faktu aż tak bardzo zadowoleni. Edward bowiem stanowczo za dużo palił, z czasem stał się miłośnikiem napojów wyskokowych i polubił je tak bardzo, że omal nie wpadł w nałóg, poza tym był uzależniony od seksu. Często odwiedzał domy publiczne, co wiązało się z ryzykiem choroby wenerycznej, dlatego też z czasem kobiety kupczące własnym ciałem wymienił na mężatki, uwodząc je dosłownie w ilościach hurtowych. Nie miał z tym większego problemu, bowiem nigdy nie narzekał na brak powodzenia u płci przeciwnej. Panie urzekała smutna, chłopięca twarz Dawida, jego szczupła sylwetka, a przede wszystkim – smutne oczy i niepewny uśmiech. Fakt, że obiekt ich westchnień był wyjątkowo szczupły i niezbyt wysoki, miał bowiem niespełna 1,70 m wzrostu, zupełnie im nie przeszkadzał. Wprost przeciwnie – jego uroda, daleka od kanonu męskiego piękna, sprawiała, iż widziały w nim zapewne wiecznego Piotrusia Pana, chłopca, który nie tyle nie chciał, ile nie mógł dorosnąć. Król Jerzy z przerażeniem odkrył, że spełnia się jego najgorszy koszmar, bowiem jego najstarszy syn niepokojąco upodabnia się do swojego dziadka, lubieżnego króla Edwarda VII. Świadczyło o tym całkiem spore grono dam, które raczył uszczęśliwiać w łożu.

Pierwszą kobietą z towarzystwa, która zagościła w jego sypialni, była lady Marion Coke, ciemnowłosa, smukła żona wicehrabiego, miłośniczka tańca. Drugą damą serca, a raczej należałoby powiedzieć, łoża bohatera naszej opowieści, była, tym razem niezamężna arystokratka, lady Sybil Cadogan, dużo brzydsza od swojej poprzedniczki, obdarzona szczupłą, wręcz chudą sylwetką, która nad zabawy na parkiecie tanecznym przedkładała igraszki w alkowie. Ponoć Dawid był w niej zakochany, tak przynajmniej twierdzili jego najbliżsi przyjaciele, co nie przeszkodziło mu zdradzać jej z innymi kobietami, w tym także z Marion. Ostatecznie zmęczona takim obrotem sprawy Sybil obdarzyła swoimi względami Edwarda Stanleya, zresztą kolegę szkolnego księcia, i wyszła za niego za mąż. Porzucony Dawid szybko znalazł pocieszenie w ramionach kolejnej mężatki, lecz tym razem sprawy zaszły bardzo daleko, gdyż książę zakochał się na poważnie. Ową kobietą, której udało się skraść serce następcy tronu, była Winifreda Dudley Ward, zwana przez bliskich Fredą, a przez księcia Fredie. Winifreda wywodziła się z zamożnego domu, była rówieśnicą Edwarda i nudziła się w nieudanym małżeństwie z członkiem parlamentu, starszym od niej o szesnaście lat Williamem Dudleyem Wardem. Prawdę mówiąc, kiedy los na jej drodze postawił księcia Walii, ten związek praktycznie umarł śmiercią naturalną, zaledwie pięć lat po ślubie oboje małżonkowie doszli do wniosku, że więcej ich dzieli niż łączy i obopólnie zgodzili się na nieformalną separację. Wciąż jednak mieszkali razem, głównie ze względu na dobro córek, Angeli i Penelope, których doczekali się w międzyczasie i które bardzo kochali.

Fredie trudno byłoby nazwać posągową pięknością, skoro mierzyła niewiele ponad 1,50 m wzrostu, ale była ładna, pełna uroku, elegancka i niebywale inteligentna, jak również lubiana przez wszystkich, począwszy od służby w domu jej męża, a na członkach londyńskiej socjety skończywszy. Wszystko wskazuje na to, że to Edward bardziej zaangażował się w związek z Fredą, a z pisanych do niej listów wynika, iż był wręcz uzależniony od jej psychicznego wsparcia. Rekompensował sobie zapewne w ten sposób doskwierający mu w dzieciństwie brak wsparcia ze strony własnej matki. Pani Ward nie miała dominującego charakteru, lecz wywierała na księcia bardzo dobry wpływ – nie tylko skutecznie zniechęciła go do palenia i nadużywania alkoholu, ale także doskonale radziła sobie z trapiącymi wówczas jej kochanka napadami depresji i namawiała go do wypełniania obowiązków, nawet jeżeli było to związane z rozstaniem na dłużej. Niestety, podjęte przez nią próby poszerzenia jego horyzontów intelektualnych spełzły na niczym. Ze zrozumiałych względów ani dwór, ani rodzina królewska nie chciały zaakceptować kochanki księcia, a jego rodzice robili co mogli, aby ich rozdzielić. Król Jerzy, wyrażający się o Fredzie wyłącznie per dziwka, w 1919 roku postanowił wysłać księcia Walii w podróż po świecie, wyłącznie po to, by wyrwać go ze szponów, tej, jego zdaniem, niemoralnej i zupełnie nieodpowiedniej dla Dawida kobiety. Czas pokazał, że nie był to dobry pomysł, ponieważ Edward po powrocie do kraju jeszcze bardziej umocnił się w uczuciu do pani Ward, pomimo że ona nie odwzajemniała mu się tym samym. Widząc, że ich relacje zdążają w niechcianym przez nią kierunku, kobieta, która nigdy nie zamierzała poślubić Dawida, robiła co mogła, by ich związek przybrał raczej platoniczny charakter.

Tymczasem król, nie mogąc doczekać się małżeństwa swoich dwóch najstarszych synów, postarał się, aby parlament złagodził wymogi stawiane kandydatkom na żony członków rodziny królewskiej, w tym również następcy tronu. Nie musiały już należeć do innych rodów królewskich, nie bardzo było z czego wybierać, przecież po wojnie niewiele państw zachowało władzę królewską, wystarczył szlachecki rodowód. Można powiedzieć, że monarchia szła z duchem czasu. Oczywiście Freda, nawet po złagodzeniu owych wymogów, nie wchodziła w rachubę jako potencjalna narzeczona księcia Walii. Ponieważ jednak Dawid był wciąż zakochany po uszy właśnie w tej kobiecie, nawet nie rozglądał się za inną kandydatką na przyszłą żonę.

W rezultacie w wyścigu do ołtarza wyprzedziło go młodsze rodzeństwo. Jako pierwsza na ślubnym kobiercu stanęła jego siostra, księżniczka Maria, która 28 lutego 1928 roku w opactwie westminsterskim poślubiła Henry’ego, wicehrabiego Lascelles, zamożnego dziedzica, hrabiego Harewood i weterana wojennego. Ona też jako pierwsza obdarzyła króla Jerzego i królową Marię wnukami, urodzonym w 1923 roku George’em oraz Geraldem, którego wydała na świat rok później. Następnym potomkiem Jerzego, który zawarł związek małżeński był jego drugi pod względem starszeństwa syn, Albert. W przeciwieństwie do następcy tronu, jego młodszy brat wciąż był człowiekiem nieśmiałym, zamkniętym w sobie, zakompleksionym i niezbyt dobrze radził sobie w nawiązywaniu znajomości z przedstawicielkami płci przeciwnej. Gdyby nie jego starszy brat, który umówił go na randkę z londyńską tancerką, Phyllis Monkman, zapewne długo jeszcze byłby prawiczkiem. Na szczęście panna Monkman stanęła na wysokości zadania, a zadowolony z takiego obrotu sprawy Bertie przez kilka kolejnych lat przesyłał jej na urodziny ogromny bukiet kwiatów.

Kobietę swojego życia i matkę swoich dzieci Albert spotkał zaledwie w tydzień po oficjalnej ceremonii nadania mu tytułu księcia Yorku, zgodnie z tradycją przysługującego młodszemu w kolejności synowi aktualnie panującego monarchy. Wspomniana ceremonia odbyła się 3 czerwca 1920 roku. 10 czerwca Bertie udał się razem z matką na przyjęcie do lady Farquhar, gdzie jego uwagę zwróciła niezbyt wysoka brunetka o alabastrowej skórze i urzekających błękitnych oczach, panna Elżbieta Bowes-Lyon. W jej żyłach płynęła domieszka błękitnej krwi, dziewczyna była nie tylko córką hrabiego, ale i potomkinią króla Szkocji Roberta i króla Anglii Henryka VII.

Przyszła żona Alberta twierdziła potem, że od dziecka wiedziała, iż jej przeznaczeniem jest zostać królową Anglii, tak bowiem przepowiedziała jej pewna Cyganka. Kiedy dorosła, była przekonana, że zostanie żoną starszego z braci Windsorów, zresztą naprawdę zadurzyła się w smukłym, blondwłosym księciu. Ku jej zdumieniu, Edward jednak ją ignorował. Zaskoczona dziewczyna, w głębi serca przekonana o trafności stawianej jej niegdyś wróżby, zachodziła w głowę, dlaczego nie zrobiła większego wrażenia na Dawidzie. Zastanawiała się nawet, czy spotkana w dzieciństwie Cyganka nie potrafiła wróżyć, a może po prostu ją oszukała. Zupełnie umknął jej uwadze fakt, iż młodszy brat Edwarda, książę Yorku, wodzi za nią zachwyconym wzrokiem, tym bardziej że swoim zwyczajem nawet się do niej nie odezwał, ze względu na kompleksy związane z wadą wymowy. Jego zauroczenie nie uszło za to uwadze królowej Marii. „Odkryłam, że bardzo mu zależy na lady Elżbiecie Bowes-Lyon – zwierzyła się jednej z dam dworu monarchini. – Cały czas mówi tylko o niej”[4]. Ale Elżbieta początkowo nie widziała w poczciwym, nieco safandułowatym jąkale, za jakiego w jej oczach uchodził książę Albert, kandydata na męża i ojca swoich dzieci, pomimo że z czasem królowa Maria uznała ją za jedyną kobietę, u boku której Bertie mógłby znaleźć szczęście, dlatego aż dwukrotnie odrzuciła jego oświadczyny. Książę Yorku po raz pierwszy dostał kosza w 1921 roku. Rok później ponowił próbę i znów spotkał się z odmową, ale nie ustawał w wysiłkach, by zdobyć serce i rękę swojej ukochanej. W końcu odniósł sukces. Elżbieta przekonała się do niego, gdyż, jak twierdzi jej biograf, ujęło ją miłe usposobienie Bertiego i jego wrodzona przyzwoitość. Przyjęła jego oświadczyny i 23 kwietnia 1923 roku para powiedziała sobie sakramentalne „tak”, ślubując sobie miłość i wierność przed ołtarzem w opactwie westminsterskim. Mało brakowało, a byłby to pierwszy królewski ślub w historii dynastii, który stałby się wydarzeniem medialnym, bowiem radio BBC wystąpiło z oficjalną prośbą o nagranie całej ceremonii, jednak pałac stanowczo odmówił.

26 kwietnia 1926 roku na świat przyszło pierwsze dziecko księcia Yorku i jego ukochanej żony, córeczka Elżbieta, zwana w rodzinie po prostu Lilibet, a cztery lata później, 21 sierpnia, księżna wydała na świat kolejną córkę, Małgorzatę. Niewykluczone, że obie dziewczynki były owocem sztucznego zapłodnienia, bowiem Albert miał podobno dość poważne problemy z poczęciem dziecka, będące wynikiem przebytej w młodości świnki, a ponieważ była to metoda nowa i obarczona pewnym ryzykiem, lekarze i rodzina z pewną obawą przyglądali się rozwojowi małych księżniczek. Na szczęście obie rosły zdrowo i odznaczały się bystrością umysłu.

Ku wielkiemu zaskoczeniu dworu, a zapewne także i królowej Marii, starsza z dziewczynek zupełnie zawojowała swojego dziadka, króla Jerzego, detronizując nawet jego ukochaną papugę. Elżbieta godzinami przesiadywała na kolanach monarchy, nazywając go „dziadkiem Anglią”, tarmosiła go za brodę, jeździła na nim jak na koniu, a on uszczęśliwiony chodził na czworakach po całym pałacu, na czym zresztą pewnego razu przyłapał go sam biskup Canterbury. Duchowny z zakłopotaniem przyglądał się starszemu panu i jego wnuczce, za nic mającej autorytet monarchy Windsorów, która z głośnym krzykiem ciągnęła Jerzego za brodę, chcąc w ten sposób przyspieszyć tempo, z jakim poruszał się jej „wierzchowiec”. Mało tego, król pozwalał jej nawet ganiać po korytarzach swoją ulubienicę Charlotte, która, ku niekłamanej radości swojego pana, uciekała przed Lilibet, drąc się wniebogłosy. Zachwycony dziadek, dostrzegając w Elżbiecie nie tylko urodę, ale i bystry umysł, jak również zalążki niebanalnej oraz, co ważniejsze, silnej osobowości, widział w niej materiał na przyszłą władczynię. Jego zdanie podzielał również pewien angielski polityk, Winston Churchill, który był pod wrażeniem maleńkiej księżniczki, kiedy ta jako zaledwie roczna dziewczynka machała do zgromadzonego pod balkonem jej rezydencji tłumu, naśladując swoich rodziców. „Ma charakterek – orzekł Winston. – Widać u niej siłę woli i skłonność do namysłu, zdumiewającą u tak małego dziecka”[5].

Sam monarcha nie ukrywał przed nikim, że jego zdaniem to właśnie ta ciemnowłosa dziewczynka, a nie jej ojciec, czy którykolwiek ze stryjów, na czele z Edwardem, powinna w przyszłości zasiąść na tronie. Kiedyś nawet powiedział: „Modlę się, by mój najstarszy syn nigdy się nie ożenił i nie miał dzieci, i aby nic nie stanęło na drodze do tronu Bertiego i Lilibet”[6]. Czas pokazał, że jego życzenie miało się ziścić, aczkolwiek opatrzność wybrała sobie dość pokrętną i ryzykowną do jego spełnienia drogę.

Jak już wspomniano, prawowity następca tronu, książę Edward, był dla starzejącego się króla jednym wielkim rozczarowaniem. Kłopoty sprawiał także najmłodszy z żyjących synów monarchy, książę Kentu, Jerzy – mężczyzna przystojny i inteligentny, ale o biseksualnych skłonnościach, lubujący się w przebierankach w damskie ciuszki. O tej starannie strzeżonej przez pałac tajemnicy atrakcyjnego księcia wiedzieli tylko nieliczni, w tym niektórzy londyńscy policjanci, którym niejednokrotnie dane było zatrzymać królewskiego syna paradującego ulicą w damskim przebraniu i w towarzystwie jednego ze swoich kochanków lub kochanek. Na domiar złego, Jerzy wpadł w nałóg narkotykowy. Na szczęście jego najstarszy brat, z którym zresztą był najbardziej zżyty z całego rodzeństwa, pomógł mu wyjść z tego zgubnego uzależnienia.

Znacznie bardziej niż wybryki Jerzego martwiło jednak króla zachowanie następcy tronu, który prowadził się nieodpowiednio, dobierał sobie nieodpowiednich przyjaciół, co i rusz łamał protokół. No i te jego kobiety... Dawid wciąż był związany z Fredą, ale sypiał także z wieloma innymi damami, w tym z kolejną mężatką, tym razem Amerykanką, lady Maud Cunard, żoną sir Bache’a Cunarda, którego ta zresztą notorycznie zdradzała, między innymi z dyrygentem sir Thomasem Beechamem. Blondwłosa Maud zmieniła swoje imię na Emerald (ang. szmaragd) i właśnie pod takim imieniem zaistniała w świecie londyńskiej socjety. Ponieważ książę pozostawał wciąż w stanie kawalerskim, prowadził wyjątkowo rozrywkowe życie i z uporem godnym lepszej sprawy powtarzał, że nie chce być królem, bo się do tego zwyczajnie nie nadaje, szybko stał się obiektem zainteresowania prasy. Ówcześni dziennikarze w niczym nie przypominali współczesnych nam bezkompromisowych łowców sensacji, dla których nie ma żadnych świętości, ale i tak krytyka członka rodu panującego, księcia Walii, musiała zbulwersować opinię publiczną, o rodzinie królewskiej nie wspominając. Dziennikarzy raziła nie tylko jego niechęć do założenia rodziny, ale także stanowczo zbyt bliska zażyłość łącząca go z Amerykanami i fascynacja nowojorskim stylem życia, co, zdaniem prasy, wywołało w nim anarchistyczne skłonności. Spodziewano się, że książę w końcu porzuci to towarzystwo i swoją amerykańską kochankę, by wzorem swojego młodszego brata poślubić jakąś brytyjską arystokratkę, lecz postulaty głoszone na łamach prasy trafiały w próżnię. Edward co prawda ostatecznie rozstał się z Emerald, ale wywołał kolejny skandal, tym razem swoim romansem z Beryl Markham, którą poznał w Afryce, podczas swojej kolejnej podróży w 1928 roku. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, iż towarzyszył mu wówczas jego brat, książę Henryk, z którym Dawid... podzielił się kochanką.

W 1929 roku, kiedy związek ze znienawidzoną przez króla Jerzego Fredą należał już do przeszłości, w życiu księcia Walii pojawiła się kolejna Amerykanka, dwudziestoczteroletnia Thelma Furness, córka amerykańskiego dyplomaty, tym razem rozwódka i matka rocznego synka. Frywolna Toodles, jak nazywał ją zakochany po uszy Edward, pielęgnowała w nim najgorsze cechy – spóźnialstwo, sybarytyzm i podporządkowanie innych własnej wygodzie, nic zatem dziwnego, że zarówno poddani jak i rodzina królewska nie byli zachwyceni jej osobą.