Porachunki - Iwona Kienzler - ebook + audiobook + książka

Porachunki ebook i audiobook

Kienzler Iwona

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Córki znanego szwedzkiego polityka wybierają się na wakacje do Alanyi na Riwierze Tureckiej. Studentkom towarzyszy chłopak jednej z nich, a na miejscu do trójki przyjaciół dołącza sympatyczny mężczyzna, z którym szybko nawiązują nić porozumienia.

 

Beztroskie dni spędzone pod tureckim słońcem nie trwają jednak długo. Starsza z sióstr i jej chłopak giną w niewyjaśnionych okolicznościach, a nowo poznany mężczyzna znika bez śladu. Śledztwo utyka w martwym punkcie i wydaje się, że zagadka śmierci córki Jana Wetterberga i jej chłopaka pozostanie nierozwiązana.

 

Gdy jednak po kilku latach młodsza z sióstr spotyka na Gotlandii owego młodzieńca z tureckiego hotelu, odżywają wspomnienia. Wetterberg tym razem nie zamierza czekać na reakcję policji. Bierze sprawy w swoje ręce, a miejscowi śledczy, Klaudia Jassem i jej przełożony Erik Lindberg, wkrótce będą musieli rozwiązać zagadkę już nie podwójnego, ale poczwórnego morderstwa…

 

„Porachunki” to rewelacyjny kryminał Iwony Kienzler, popularnej autorki, która przez kilka lat mieszkała na pięknej Gotlandii. To doświadczenie pozwoliło jej doskonale oddać klimat wyspy, która – choć znana jako wyspa milionerów – skrywa mroczne tajemnice.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 489

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 47 min

Lektor: Anna Krypczyk
Oceny
3,8 (76 ocen)
26
24
15
8
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EvaMargaretBrown

Z braku laku…

Książkę czyta lub słucha się dość gładko, fajne opisy, fabuła bez zaskoczenia, wręcz nijaka w dobie tak wielu pozycji z tego gatunku. Moja ocena książki: średnio mierna.
00
AlicjaKubiszyn

Nie polecam

Autorkę znam z wielu interesujących książek. Bardzo dobrych. Być może ten kryminał jest równie dobry, ale koszmarna lektorka (sposób czytania, intonacji jak z kółka teatralnego przekonanych o sobie „aktorek”) pokonała mnie. Może kiedyś sięgnę po e-booka.
00
Majka888

Nie polecam

paskudny głos lektorki
00

Popularność




Tytuł oryginału: Uppgőrelser på Gotland

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2024

© Copyright by Iwona Kienzler, 2024

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Ewa Popielarz

Korekta: Patryk Białczak

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcia na okładce: © Sakorn Singsuwan/123 rf.com,

© allertaler/pixabay.com

Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2024

ISBN: 978-83-67915-61-8 (EPUB); 978-83-67915-62-5 (MOBI)

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

May God betray them who betrayed him

PROLOG

Miasto nocą wyglądało jak wymarłe. Paliły się jedynie nieliczne w tym miejscu latarnie, neony sklepów i kilka wystaw, których światła odbijały się w kałużach. Panowała kompletna cisza. Rozświetlona restauracja i zaparkowane przy niej samochody pozwalały przypuszczać, że wewnątrz tętni życie nocne, chociaż na zewnątrz nie przedostawał się żaden hałas. A przecież głośna muzyka w środku musiała dosłownie rozsadzać bębenki, tak jak we wszystkich tego rodzaju przybytkach.

Po chwili z restauracji wytoczyła się ze śmiechem grupa młodych ludzi, wpadając wprost na zaparkowany przy krawężniku stary terenowy samochód.

– Hej, człowieku, nie śpij! Jeszcze wcześnie. – Jedna z pijanych dziewczyn uderzyła ręką w brudny dach wozu, ale gdy napotkała zimny wzrok stalowoszarych oczu siedzącego za kierownicą młodego człowieka, natychmiast cofnęła dłoń. Pospiesznie wybełkotała „przepraszam” i całe rozbawione towarzystwo zniknęło za rogiem.

Młoda kobieta w pierwszej chwili miała ochotę obejrzeć się za siebie i spojrzeć raz jeszcze na kierowcę zaparkowanego pojazdu, ale wspomnienie spojrzenia, jakim obrzucił ją samą i jej towarzyszy, skutecznie ją od tego odwiodło. Nikt nigdy wcześniej tak na nią nie patrzył i już sama myśl o spotkaniu się z właścicielem owych szarych, zimnych oczu przyprawiła ją o dreszcz na plecach. Kiedy jednak zniknęli za zakrętem, zapomniała o całym zajściu.

*

Siedział tak już prawie czterdzieści minut. W końcu ruszył. Ulica była długa i prosta, jednak rozkopana droga i pozostawiony przez robotników ciężki sprzęt uniemożliwiały szybką jazdę, szczególnie że tym razem nie miał do dyspozycji dobrego, sportowego samochodu o niskim zawieszeniu. Zawsze żądał, aby zleceniodawca zapewnił mu możliwość korzystania z wysokiej klasy pojazdu, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że luksusowe auto mogło zwracać uwagę. Cóż, ryzyko zawodowe, ale ryzyko było nieodłącznym elementem jego pracy. Tym razem jednak pojazd musiał być odpowiednio ciężki.

Pogoda nie była najlepsza, cały wieczór mżyło i co chwilę musiał włączać wycieraczki, żeby cokolwiek widzieć. Od czasu do czasu zraszał szyby, chociaż nie znosił zapachu płynu do mycia. Ponieważ boczne okno miał do połowy opuszczone, na policzku czuł maleńkie krople deszczu. Robiło się coraz zimniej, ale na szczęście tej nocy miasto jeszcze nie doświadczyło zapowiadanego przez meteorologów mrozu. Był dopiero listopad.

Niepokój, jaki odczuwał, utrzymywał go w stanie najwyższej koncentracji. Był jak zawsze dobrze przygotowany, miał wszystko zaplanowane z największą precyzją, i to pomimo tego, że zleceniodawca nie dał mu tym razem wiele czasu. Ale dla niego nie był to problem, był przecież zawodowcem, nie mogło mu się nie udać. Z rozmyślania wyrwał go widok dwóch niewyraźnych świateł pojazdu jadącego wylotówką od strony Kristinebergu. Najwyższy czas, dochodziła już północ.

*

Chociaż ulica była zupełnie pusta, roboty drogowe zmuszały do ostrożnej jazdy nawet w nocy. Ciemna mazda jechała prawym pasem z przepisową prędkością, zwalniając przed każdym skrzyżowaniem. Kierowca prowadził, jak na Szweda przystało, przestrzegając przepisów. Poza tym doskonale zdawał sobie sprawę, że ktoś z jego pozycją nie może pozwolić sobie na popełnienie nawet najdrobniejszego wykroczenia – jego stanowisko mu na to nie pozwalało, aczkolwiek chronił go immunitet. Zresztą zawsze jeździł ostrożnie, z przyzwyczajenia. Poza tym miał poczucie wewnętrznej przyzwoitości, wpojone mu jeszcze w dzieciństwie przez bogobojnych, protestanckich rodziców, wiedział też, że człowiekowi na świeczniku najzwyczajniej po prostu nie wypada zachowywać się w naganny sposób. Dopiero prasa miałaby używanie, gdyby ktoś kiedyś przyłapał go na przekraczaniu dozwolonej prędkości czy wymuszaniu pierwszeństwa. Coś takiego ostatecznie przekreśliłoby jego karierę, a przecież wciąż miał plany, tak wiele chciał dokonać...

„Strasznie ślisko” – pomyślał. „Będę musiał wspomnieć o tym w poniedziałek na zebraniu w magistracie. Służby powinny interesować się stanem nawierzchni przez całą dobę, nie tylko w ciągu dnia. Szkoda, że nie wzięliśmy taksówki”.

W radiu cicho grała muzyka – Ricky Martin wypłakiwał się po stracie ukochanej, tak przynajmniej twierdził prezenter zapowiadający jego piosenkę. Mężczyzna prowadzący samochód co prawda nie znał hiszpańskiego, ale przemknęła mu myśl, że być może chodzi nie o dziewczynę, ale o chłopaka, wszak plotka głosiła, że przystojny Latynos gustuje w przedstawicielach tej samej płci. Uśmiechnął się pod nosem i odwróciwszy głowę, rzucił okiem na drzemiącą na tylnym fotelu kobietę. Jego żona spała spokojnie, z głową opartą o zagłówek fotela, a jej starannie ułożone przed wyjściem jasne włosy były teraz w lekkim nieładzie. Właściwie to nic dziwnego, że ją zmogło, przecież zawsze chodziła wcześnie spać. Lubiła obudzić się przed nim, przygotować mu kawę z rana i zacząć się już krzątać po mieszkaniu.

Tymczasem było naprawdę późno. Spotkanie ze starymi znajomymi bardzo się przeciągnęło. Dobrze się rozmawiało, dużo się śmiali, mieli podobne poczucie humoru. Z Ingrid i Johanem znali się niemal od zawsze, a przynajmniej tak o sobie mówili. W rzeczywistości poznał ich w liceum, kiedy żadne znaki na niebie i ziemi nie wróżyły jeszcze, że tych dwoje w przyszłości zostanie parą. Tymczasem pobrali się już na studiach i byli bodaj najzgodniejszym ze znanych mu małżeństw, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Zawsze twierdził, że aż nazbyt dobrze się dogadują. W jego stadle nie zawsze było tak różowo, a kłótnie z żoną przypominały gwałtowne letnie burze. Na szczęście podobnie szybko mijały. Oboje z żoną lubili odwiedzać Johana i Ingrid, zwłaszcza kiedy pan domu serwował krewetki w białym winie, jego popisowe danie. Ale nie tylko zdolności kulinarne przyjaciela sprawiały, że lubił wpadać do ich domu z wizytą. Było to jedno z nielicznych miejsc, gdzie zapominał, jak odpowiedzialne stanowisko zajmuje, i mógł się odprężyć, nie będąc pod obstrzałem czujnych spojrzeń, o żądnych krwi dziennikarzach nie wspominając.

Kiedy wpadali do Ingrid i jej małżonka, z reguły kończyło się na burzliwej, trwającej nawet kilka godzin dyskusji, tak się bowiem składało, że on i Johan co prawda się przyjaźnili, ale na wiele kwestii mieli drastycznie odmienne spojrzenie, począwszy od polityki, na kinie skończywszy. Tak było i tym razem. Obaj toczyli zażartą dysputę, przy czym gospodarz jak zwykle dał się ponieść emocjom – mówił podniesionym głosem, niemal krzycząc i gwałtownie gestykulując, w czym zresztą przypominał raczej gorącego Włocha niż stereotypowego chłodnego Szweda. On sam był zazwyczaj opanowany i nigdy nie dał się wyprowadzić z równowagi, ale taki pozorny stoicki spokój udało mu się wypracować dopiero po kilku latach kariery politycznej. Ten rażący kontrast pomiędzy interlokutorami sprawiał, że ich żony miały z nich niezły ubaw, dlatego – chociaż także lubiły ze sobą rozmawiać – z przyjemnością przysłuchiwały się dyskusjom swoich partnerów, od czasu do czasu wymieniając między sobą uwagi przyciszonym głosem lub spoglądając na siebie znacząco.

Tego wieczoru panie rozsiadły się wygodnie na kanapie, dzierżąc w dłoniach kieliszki z winem, i oglądały oratorskie popisy swoich małżonków, czasem cichutko chichocząc. Kto wie, ile czasu spędziliby u Johana i Ingrid, gdyby odruchowo nie spojrzał na zabytkowy, odziedziczony po dziadkach pani domu zegar wiszący w centralnym punkcie salonu. Dopiero wówczas zorientował się, jak jest późno, a przecież musieli jeszcze odebrać dzieci od sąsiadki. Ich córki, zostawione pod opieką zaprzyjaźnionej nastolatki, pewnie już spały. Mając małe dzieci, trzeba być nieustannie czujnym. Dlaczego ciągle o wszystko się martwi i nie potrafi się zrelaksować nawet na świetnej imprezie? Jego żona jest bardziej wyluzowana, wie, że dzieci mają opiekę i pewnie już w najlepsze śpią.

Pomyślał, że w gruncie rzeczy to dobrze, że współpracownicy nie wiedzą, jakim sztywniakiem jest prywatnie. Ta samokontrola nawet dla niego samego stawała się czasami nie do wytrzymania. Spokojnie mógł wypić kilka drinków więcej i oddać kluczyki żonie; jego koledzy często wracali do domu mocno pijani. Ale on był przekonany, że jemu nie wypada. Musiał świecić przykładem, chodzący ideał. Jego matka, gdyby oczywiście żyła, zapewne byłaby z niego dumna, ale żona uważała, że przesadza.

Samochód zbliżał się do kolejnych nieczynnych świateł. Wszystko przez tę przebudowę starego skrzyżowania. Dziwne, że nie ma żadnych innych pojazdów na tej drodze. Może inni nie umieją jeździć bez działającej sygnalizacji świetlnej? Wszyscy, którzy wyszli w sobotę wieczorem z domu, pewnie jeszcze gdzieś się bawią, tylko nie on...

Z zamyślenia wyrwało go nagle silne uderzenie i potworny huk. Samochód przekoziołkował i uderzył w stojący nieopodal walec drogowy. Ułamek sekundy wystarczył, żeby całe jego uporządkowane i nudne życie stało się nieistotne. To wszystko nieważne. Chciał krzyknąć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nie czuł bólu, tylko ciepłą ciecz zalewającą mu oczy i usta. Odruchowo wyciągnął prawą rękę, żeby sprawdzić, co z żoną, ale napotkał pustkę. Nie mógł się ruszyć. Napięte pasy bezpieczeństwa przytrzymywały go mocno.

Kiedy próbował ruszyć lewą ręką, poczuł tak przejmujący ból, że z jego gardła wyrwał się krzyk, który bardziej przypominał wycie niż ludzki głos. Po chwili kątem oka zauważył, że od strony szosy zbliża się do nich jakiś człowiek. Kiedy odwrócił głowę, niewyraźnie dostrzegł jego twarz zasłoniętą przez kaptur ciemnej kurtki. Pomimo panującej ciemności, ledwie rozświetlonej przez stojącą nieco dalej latarnię, mężczyzna wydał mu się stosunkowo młody. Był pewien, że nieznajomy zaraz otworzy drzwi, by wyciągnąć jego i jego żonę z samochodu, ale człowiek ten tylko zajrzał do środka – najpierw przez przednią, potem przez tylną szybę, jakby chciał sprawdzić, co się stało kierowcy i pasażerom. Wrzasnął coś wściekle w obcym języku, co brzmiało jak paskudne przekleństwo, a potem szybko pobiegł w nieznanym kierunku. Pomyślał, że nieznajomy udał się po pomoc. Znów próbował prawą ręką sięgnąć do siedzącej z tyłu żony, ale i tym razem trafił w pustkę. A potem zapadł się w nicość...

*

Ocknął się w szpitalu. Bóg jeden wie, jak długo tam leżał i przez jaki czas był nieprzytomny. Szybko się zorientował, że oddycha samodzielnie, obie nogi oraz lewą rękę ma w gipsie i jest podłączony do mnóstwa czujników. Jakieś urządzenie pikało tuż nad jego uchem, ze stojaka umieszczonego po jego lewej stronie powoli kapał płyn, który potem płynął cienką rurką podłączoną gdzieś do jego ciała. Spokojnie rozglądał się po sali, szukając kogoś z personelu. Zamiast tego dojrzał siedzącą na krześle na lewo od łóżka Martę, swoją teściową. Uśmiechnął się na widok znajomej twarzy, a przynajmniej starał się uśmiechnąć. Po jej minie wywnioskował, że chyba mu to nie wyszło. Marta siedziała wyprostowana, ubrana w elegancką czarną sukienkę, a włosy, które zwykle splatała w luźny warkocz lub spinała w koński ogon, wyjątkowo miała starannie upięte w kok. Ze zdziwieniem zauważył, że chyba przybyło jej siwych włosów. Światło sączące się z lamp na suficie sprawiało, że wśród jej naturalnie jasnych, gęstych pasm widać było wyraźnie białe nitki. Dostrzegł też, że była zdenerwowana, co jakiś czas zaciskała palce na brzegu czarnej, eleganckiej torebki, którą trzymała na kolanach. Właściwie to był jedyny ruch, jaki wykonywała: siedziała sztywno, wpatrzona w niego, nawet nie założyła nogi na nogę.

– Cześć, Marto! – powiedział zachrypniętym głosem. – Dobrze cię widzieć. Zdaje się, że mieliśmy z Lottą wypadek i nieźle nas pokiereszowało.

Kobieta nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła. Wciąż siedziała bez ruchu, jakby ktoś zamienił ją w słup soli.

– Kiepsko to wygląda – kontynuował. – Byłaś już u Lotty? Co z nią? Jak się czuje?

Marta wciąż milczała, ale kiedy spojrzał w jej oczy, ujrzał w nich coś, co go zmroziło. I wówczas dotarło do niego, że Lotty już nie ma.

– Nieee! – wrzasnął tak głośno, jak tylko pozwalało mu gardło, a stojące obok urządzenie zaczęło pikać jak szalone. – Nie! To nieprawda! Nieprawda!

Otworzyły się drzwi i do pokoju wpadły dwie pielęgniarki. Jedna podbiegła do niego, a druga z wyrzutem spojrzała na Martę.

– Przecież lekarz wyraźnie prosił, żeby nic mu jeszcze nie mówić!

– Nic mu nie powiedziałam! – odparła sucho teściowa.

Druga z pielęgniarek łagodnie dotknęła jego czoła.

– No już, już, wszystko będzie dobrze – powiedziała, a następnie wbiła strzykawkę w wystający z przegubu jego ręki wenflon i nacisnęła tłok.

Po krótkiej chwili błogosławiona nicość objęła go swoimi mackami.

1.

Upał na międzynarodowym lotnisku w Antalyi, bramie do Riwiery Tureckiej, pomimo pochmurnego dnia był nie do zniesienia. Samolot czarterowy linii SunExpress, który przywiózł z Visby szwedzkich turystów spragnionych słońca i przygód, wylądował z lekkim opóźnieniem. Pasażerowie w pośpiechu przeciskali się z bagażami do wyjścia, żeby jak najszybciej znaleźć się w strefie opanowanej przez przedstawicieli biur podróży, rezydentów, kierowców autokarów turystycznych i prywatnych taksówkarzy. Rodzice nawoływali dzieci, maluchy płakały, a nastolatki przeklinały, że nie działa wi-fi. Wszyscy rozpoczynali właśnie swoje urlopy i wakacje pod słonecznym niebem kurortu na południu Turcji.

– Gdzie podział się Anton? – Starsza siostra Sary, Emma, ściągała z taśmy bagażowej ciężką torbę podróżną i nie mogła zrozumieć, dlaczego jej chłopaka nigdy nie ma w pobliżu, kiedy go najbardziej potrzebuje.

– Chyba poszedł do toalety – odpowiedziała Sara. Zmęczonym wzrokiem rozejrzała się wokół i dojrzała drzwi prowadzące do łazienek. Chętnie przebrałaby się w coś lżejszego, zamieniła długie dżinsy na jakieś szorty, ale wszystkie ubrania zostały w jej plecaku, który jeszcze nie nadjechał. – Ja też muszę iść. Poradzisz sobie sama?

– Jasne. Zero z was pożytku. – Emma już zaczynała się złościć, gdy zobaczyła podbiegającego do nich Antona, udającego objuczonego bagażami tragarza i strojącego głupie miny.

– Czekamy na ciebie, młoda, tylko się pospiesz – zawołał wesoło w kierunku siostry swojej dziewczyny.

Ta pomachała mu bez słów, blado się uśmiechając, i czym prędzej skręciła w stronę toalet. Nie było jej do śmiechu, nie miała też nastroju na plażowanie ani na zwiedzanie w słońcu. Najchętniej skorzystałaby z jakiegoś podręcznego transportera, jakim dysponują chociażby bohaterowie Star Treka, i wróciła do domu, by położyć się do łóżka i nie wychodzić z niego przez kilka najbliższych dni. Wszystko przez to, że Sara, młodsza z dwóch pięknych córek znanego socjaldemokraty, Jana Wetterberga, od rana czuła się fatalnie, a kilkugodzinny lot i turbulencje jeszcze nasiliły jej problemy żołądkowe. Od kilku dni wymiotowała kawą, której nie mogła sobie rano odmówić, chociaż o śniadaniu nie chciała słyszeć. Sama swoją niedyspozycję tłumaczyła rozpaczą po wyjeździe ukochanego, a jej krewni zdawali się doskonale ją rozumieć i szczerze jej współczuli. Wiadomo, co stres robi z organizmem zakochanego człowieka. Wakacje w Turcji, na które namówili Sarę Emma i Anton, miały pomóc jej uporać się z tęsknotą i odzyskać równowagę psychiczną, co zdaniem jej ojca z pewnością przyczyniłoby się do poprawy stanu jej zdrowia. Na razie jednak jedyne, o czym marzyła, to ochłodzić twarz zimną wodą i zmyć z siebie podróżny kurz.

Emma, dwudziestodwuletnia, blondwłosa, długonoga piękność o lekko oliwkowej cerze, zawsze starała się roztaczać opiekę nad dwa lata młodszą siostrą. Obie studiowały archeologię na Uniwersytecie w Visby. Urodzone w Sztokholmie, po śmierci matki wychowywane przez nadopiekuńczego ojca, kiedy tylko stało się to możliwe, wyrwały się, jedna po drugiej, spod jego skrzydeł. Wetterberg, bardzo zaangażowany w wiele społecznych projektów, a tym samym posiadający niezliczonych wrogów, cieszył się, że córki mieszkają z dala od stolicy. „Polityka jest brudna i dzieci nie powinny być narażane na styczność z nią” – powtarzał przy każdej okazji wszystkim, którzy się dziwili, że dziewczyny nie mieszkają z ojcem.

O ile Emma twardo stąpała po ziemi i umiała radzić sobie z każdą przeciwnością losu, o tyle dwudziestoletnia Sara była wrażliwą romantyczką bujającą w obłokach. Trochę wykorzystywała matkującą jej Emmę, ale jednej i drugiej sprawiało to przyjemność. Fizjonomia młodszej z sióstr była dowodem na to, że pozory mylą. Dawało to zresztą Sarze niemałą satysfakcję. Wyglądała i zachowywała się tak, że nikt nie mógł odgadnąć, co naprawdę dzieje się w jej wnętrzu. Jej częściowo różowe, niesymetrycznie przycięte włosy i kolczyki w różnych miejscach twarzy odstraszały potencjalnych intruzów czy podrywaczy usiłujących ją nagabywać. Tak samo jak fabrycznie zniszczona skórzana kurtka, z niezliczonymi zamkami, zatrzaskami i ćwiekami, sugerująca, że osoba, która ją nosi, jest prawdziwą twardzielką. Na niechęć ewentualnych podrywaczy liczyła też w Turcji, bo wcale nie miała ochoty ani zawierać nowych znajomości, ani nawet rozmawiać z kimkolwiek obcym. Z relacji przyjaciółek, które miały już okazję wypoczywać na Riwierze Tureckiej, doskonale wiedziała, że tamtejsi chłopcy podryw mają we krwi i zaczepiają wszystkie dziewczyny niebędące muzułmankami, przede wszystkim turystki, zwłaszcza te blondwłose i niebieskookie. Liczyła jednak na to, że jej różowe włosy i kolczyki będą wystarczającym straszakiem. Kiedy jednak patrzyła w lustro, zdawała sobie sprawę, że nawet gdyby ogoliła swoją głowę na łyso, i tak mogłaby się podobać. Miała niewątpliwe szczęście odziedziczyć regularne, klasyczne rysy po rodzinie ojca, podobnie jak wyraziste kości policzkowe, tak bardzo pożądane we współczesnym modelingu, o czym poinformował ją znajomy fotograf z branży modowej, oferując przy okazji zdjęcia próbne. Sara zbyła to wymownym milczeniem. Dziewczyna wiedziała, że gdyby tylko wyraziła chęć, owinęłaby sobie wokół palca niejednego chłopaka. Sama ta świadomość sprawiała jej niekłamaną przyjemność, podobnie jak widok oglądających się za nią mężczyzn. Ale dla niej liczył się tylko Rodriguez.

Przemywając twarz w umywalce w lotniskowej toalecie, z niepokojem przyjrzała się swojemu odbiciu i zauważyła, że jest dziwnie blada i ma podkrążone oczy. Najwyraźniej potrzebny był jej wypoczynek i południowe słońce. Z uśmiechem pomyślała o chwili, kiedy otworzy walizkę, by wyjąć z niej nowiuteńki kostium bikini, kupiony przed samym wyjazdem. Jaskrawy błękit z żółtymi dodatkami będzie ładnie kontrastował z jej opaloną skórą. Nie zdążyła jeszcze złapać słońca w tym roku, ale zawsze wystarczały jej dwa – trzy dni, żeby wszyscy na plaży oglądali się za jej szczupłą, opaloną sylwetką. Zachwycone spojrzenia co prawda nie wynagrodzą jej nieobecności Rodrigueza, ale z pewnością poprawią jej humor. Kto wie, może nawet sobie trochę poflirtuje, co będzie stanowić jakąś rekompensatę za codzienny widok Emmy i Antona tulących się do siebie i obdarzających się pocałunkami. Przed wyjściem Sara spojrzała po raz ostatni w lustro i niecierpliwe przeczesała palcami swoje różowe włosy, próbując nadać im pożądany wygląd. Wiedziała, że powinna się spieszyć – w holu czekała na nią nie tylko jej siostra ze swoim chłopakiem, ale również reszta turystów, którzy przylecieli razem z nimi.

*

Wypad do Turcji stanowił wyjątkowe wydarzenie w życiu sióstr Wetterberg, które zazwyczaj spędzały wakacje na Gotlandii, w miejscowości Roma, gdzie mieszkała ich ukochana babcia Marta. Znały każdy kamień na plaży w Snäckgärdsbaden i miały nieodparte wrażenie, iż każdy z tych kamieni także je zna. Tam wystarczyło założyć na siebie cokolwiek, żeby dobrze się bawić, chociażby bawełniany top i szorty. Ale na wyjazd zagraniczny i plaże pełne ekskluzywnych turystów musiały nabyć jakieś szczególne ciuchy. Kryzys finansowy, który powoli docierał też do Szwecji, nie mógł mieć wpływu na ich wakacyjny wygląd. Wyprawa była niezaplanowana. Emmie i Antonowi udało się przypadkowo znaleźć bardzo atrakcyjną ofertę last minute: dziesięć dni w niedrogim hotelu w Alanyi nad samym morzem. Ciągłe westchnienia Sary i jej ponury nastrój nie pozostawiły im wyboru – musieli zabrać małolatę ze sobą.

– Tu jesteś. – Do łazienki, w której Sara wciąż przyglądała się swojemu odbiciu, wpadła Emma. – Myślałam, że się zgubiłaś. Czekamy już tylko na ciebie. Właściwie to chcieliśmy cię zostawić na lotnisku.

– Zrobilibyście to? Mogłabym przecież nie trafić sama do hotelu.

– Wiesz, że żartuję, ale jak będziesz marudzić minutę dłużej, to kto wie. Chodź, jest bardzo przystojny.

– Kto?

– No, rezydent. – Emma zaczęła się śmiać. – Muszę cię trochę rozruszać, bo nam się tu zasmucisz na śmierć. Rodriguez wraca za niecałe dwa miesiące, uszy do góry! Lepiej ci trochę?

– Tak, już okej. Możemy jechać.

Dziewczyna kłamała: wcale nie było lepiej, wciąż czuła dziwny ucisk w żołądku, a kiedy wyszła na zewnątrz, zrobiło się jeszcze gorzej. Sara ledwie łapała oddech i odniosła wrażenie, że zaraz nabawi się porażenia słonecznego. Na szczęście rezydent stał niedaleko drzwi wyjściowych prowadzących prosto na parking. Dziewczyna z przyjemnością zauważyła, że jej starsza siostra miała rzeczywiście rację – mężczyzna, którego zadaniem było opiekować się nimi w trakcie pobytu na Riwierze, był rzeczywiście bardzo przystojny. Wysoki, muskularny, ubrany w białe dżinsy i firmową koszulkę z logo zatrudniającego go biura podróży, niewątpliwie przykuwał uwagę, zwłaszcza turystek, z których część bezczelnie się do niego mizdrzyła. Miał starannie przystrzyżone jasne włosy, które dzięki mocnej opaleniźnie wydawały się niemal białe, a okulary w modnych oprawkach nadawały mu intrygujący wygląd intelektualisty. Sara zastanawiała się, czy te jasne włosy nie są przypadkiem dziełem fryzjera, wszak znani jej blondyni mieli skórę bardzo jasną i wrażliwą na słońce, dlatego z reguły na wakacjach nie wychodzili z domu, nie nałożywszy uprzednio na wszystkie odsłonięte miejsca grubej warstwy kremu z najmocniejszym filtrem UV. A tymczasem ich rezydent był opalony niemal tak mocno jak południowiec z jakiejś reklamy. Gdy Emma zauważyła, że siostra przygląda się z uwagą mężczyźnie, cichcem do niej podeszła i dała jej kuksańca w bok, porozumiewawczo mrugając. Ale rezydent nie zwracał uwagi ani na Sarę, ani na inne turystki, nawet te, które przyglądały mu się rozanielonym wzrokiem. Jak przystało na człowieka poważnie traktującego swoją pracę, wzrok miał utkwiony w dokumentach i odznaczał po kolei nazwiska osób, które miały autokarami dotrzeć do poszczególnych hoteli. Prosił wszystkich, żeby swoje walizki ładowali zgodnie ze wskazówkami kierowcy czekającego przy otwartym bagażniku, co miało ułatwić ich wypakowanie pod hotelem.

Wszyscy przyjezdni zauważyli z zadowoleniem, że chmury, które ich przywitały na płycie lotniska, zniknęły za majaczącymi w oddali górami. Zrobiło się naprawdę gorąco. Sara jeszcze w holu założyła swoje nowe okulary przeciwsłoneczne o bardzo ciemnych szkłach, kupione specjalnie z myślą o wakacyjnych wojażach, ale i tak musiała zmrużyć oczy po wyjściu na zewnątrz. Wszystko tonęło w oślepiającym blasku popołudniowego słońca. „Oczy muszą się przyzwyczaić” – pomyślała. „Nic nie widzę”. Nic więc dziwnego, że wpadła na jakiegoś nieznajomego, najprawdopodobniej tubylca.

– Ojej, przepraszam. Nie zauważyłam pana. Wszystko przez to mocne tureckie słońce.

Odruchowo odezwała się po angielsku, ale wydawało się, że ten ktoś zrozumiał.

– Nic się nie stało, to chyba moja wina.

Szczupły chłopak o wyglądzie zabiedzonego studenta wydawał się zakłopotany. Wcześniej rozglądał się wokoło, jakby na kogoś czekał. Najwyraźniej nie spodziewał się, że dziewczyna wyjdzie akurat tymi drzwiami, przy których stał.

Siostry, poganiając tym razem Antona ciągnącego ciężką torbę, żartując i przekomarzając się ze sobą, podążały za resztą turystów w stronę parkingu dla autobusów, otoczonego nowocześnie zaprojektowanym, trochę na europejską modłę, ogrodzeniem z mnóstwem śródziemnomorskich roślin, drzew i krzewów. Zaaferowana dziewczyna nie zwracała uwagi na młodego mężczyznę, którego wcześniej przez nieuwagę potrąciła, a tymczasem on wciąż stał przy drzwiach, ale teraz uważnie patrzył za oddalającą się trójkę, żeby po chwili udać się w kierunku postoju taksówek.

2.

Jan dowiedział się o wakacyjnych planach córek przez telefon, prawie przed samym ich wylotem do Turcji, co niezbyt mu się podobało. Nie lubił załatwiania poważnych spraw na ostatnią chwilę, a za taką właśnie sprawę uważał wyjazd na drugi koniec Europy, tym bardziej że dla niego kraj, do którego miały zamiar udać się dziewczęta, to już nawet nie był poczciwy Stary Kontynent, tylko najprawdziwsza Azja.

Jak każdy ojciec martwił się o nie od momentu ich narodzin. Ponieważ studiowały w innej części Szwecji, z niecierpliwością oczekiwał co roku końca czerwca, kiedy to dziewczynki przyjeżdżały do domu, do Romy, i rodzina mogła nareszcie pobyć trochę razem. W czasie roku szkolnego nieczęsto do nich wpadał. Przyjeżdżał obowiązkowo do Visby na tydzień polityków, ale wtedy trwały już w najlepsze wakacje i dziewcząt nie było w stolicy Gotlandii.

Jego córki, kiedy tylko zdały ostatnie egzaminy, rzucały w kąt książki, pakowały walizki i jechały do ukochanej babci, do Romy. Tam mieścił się ich rodzinny dom – taki, do którego się wraca z najdalszego końca świata. Tam urodziła się i wychowała Lotta, ich matka, a one zawsze mogły liczyć na pyszne bułeczki cynamonowe babci Marty, pieczone specjalnie na ich przyjazd. To właśnie tam przez dwa letnie miesiące czuły się jak w cudownej wielopokoleniowej rodzinie. Rodzice Jana od dawna nie żyli, a ponieważ nie miał on rodzeństwa, siłą rzeczy po śmierci Lotty jego rodziną stała się matka jego zmarłej żony i oczywiście córki.

Uwielbiał swoją teściową, surową i nieokazującą uczuć kobietę, silną, opanowaną i mimo upływu lat oraz niełatwych życiowych doświadczeń – wciąż piękną. Marta Forslund mieszkała na Gotlandii od siedmiu dekad, czyli od urodzenia. Wszyscy okoliczni mieszkańcy znali i szanowali tę kościstej budowy, wysoką starszą panią, wyglądającą na znacznie młodszą, niż wskazywałaby na to jej metryka, a jej wypielęgnowany ogród z niewielkim sadem wzbudzał podziw całego miasteczka. A przecież Roma była cudownym miejscem, pełnym magii, oferującym znacznie ciekawsze atrakcje niż ogródek pewnej niemłodej już damy. Rzesze turystów z całego kraju ściągają tu, aby zwiedzać ruiny klasztoru cystersów, gdzie co roku wystawia się sztuki Szekspira. Chociaż nie ma na to żadnych historycznych dowodów, zarówno mieszkańcy, jak i przybysze święcie wierzą, że sam autor Hamleta gościł tu ze swoimi spektaklami. Na pamiątkę jego wizyty co roku organizowane są spotkania szekspirowskie, a wieczorami w klimatycznie podświetlonych ruinach odbywają się przedstawienia – z reguły dramatów i komedii mistrza, na które zjeżdżają ludzie z całej Szwecji, i to nie tylko ci, którzy kochają teatr. Magiczne inscenizacje teatralne w ruinach w Romie stanowią prawdziwą ucztę dla oczu i ducha, co niechętnie przyznają nawet zaprzysięgli fani rocka i filmów akcji.

Marta była lubiana zarówno przez dorosłych mieszkańców Romy, jak i przez miejscową dzieciarnię, pomimo że na jej twarzy ostatnimi czasy nieczęsto gościł uśmiech. Postawę swojej teściowej Jan określał mianem „niewłaściwie rozumianego dostojeństwa”. Ze zdumieniem zauważył, iż choć spotykani na ulicy sąsiedzi zawsze serdecznie ją pozdrawiali i próbowali nawiązać rozmowę, ona nie odwzajemniała okazywanego jej zainteresowania. Aczkolwiek nigdy nie zachowywała się niegrzecznie czy nieuprzejmie; taktownie dawała tylko do zrozumienia, że należy zachować wobec niej dystans. Swoim wnuczkom, a przy okazji także zięciowi, jak mantrę powtarzała, że każdy powinien żyć własnym życiem i nie interesować się cudzym. A ponieważ ona sama nigdy nie wypytywała sąsiadów o to, co robią ich dzieci, wujkowie czy kuzynki, nie czuła się też w obowiązku opowiadać o swoich krewnych. Poza okresem, kiedy gościła rodzinę, Marta wiodła raczej żywot samotnika, a jedynym jej stałym towarzyszem był pies. Mawiała, że tylko pies zawsze cieszy się na widok człowieka, nie złości się i nie ma humorów, a nawet jeżeli się o coś na człowieka obrazi, łatwo go przekupić dobrocią i smakołykiem.

Jan wiedział, że jego teściowa nie była zadowolona z faktu, iż jej ukochane wnuczki część lata spędzą w Turcji, ale kiedy dzień przed wyjazdem wpadli we trójkę z Antonem tylko po to, żeby się przepakować i przespać kilka godzin przed odlotem na Riwierę Turecką, z uśmiechem życzyła im udanych wakacji. Chociaż już zaplanowała jakieś sprawy do pozałatwiania dla Emmy i prace w warzywniku dla Sary. Czuła się samotna, pomimo że zięć starał się odwiedzać ją jak najczęściej, latem nawet w każdy weekend. Niestety nie zawsze mu się to udawało, wszak praca polityka nie kończy się w piątek po południu. Marta co prawda cieszyła się z jego wizyt i z okazywanej jej sympatii, ale mówiła, że dom bez dzieci jest martwy i kiedyś nikt nawet nie zauważy, jak ona umrze. Śmiał się z tego jej gderania, ale doskonale wiedział, że ma trochę racji. Nigdy nie wiadomo, co komu pisane, a czasem może być już za późno na okazanie sobie miłości i przyjaźni. Pocieszał się jednak, że to dopiero 30 czerwca, całe wakacje przed nimi i na pewno będzie czas, żeby razem miło spędzić kilka tygodni.

Niewesołe rozmyślania o wyjeździe Emmy i Sary sprawiły, że Janowi przypomniały się wakacje spędzane w Romie, gdy dziewczynki chodziły jeszcze do szkoły podstawowej. Już na kilka dni przed planowaną podróżą zaczynały pakować wielkie walizki, by później znowu je wypakować i dorzucać ważne dla nich rzeczy. I tak było niemal do ostatniej chwili przed momentem, kiedy ojciec wzywał taksówkę, która miała zawieźć ich do portu, na prom. Regułą było, że przy tej okazji kłóciły się o sukienki i T-shirty, zwłaszcza kiedy Sara podrosła i dogoniła swoją starszą siostrę. Pamiętał, że Emma zawsze w końcu ustępowała jego młodszej córce. Zastanawiał się później, o co dziewczęta robiły tyle hałasu, skoro u babci i tak całe wakacje obie biegały w jednych szortach i tej samej koszulce. Jan zdawał sobie sprawę z upływającego czasu oraz z tego, że jego dzieci są już dorosłe i wkrótce będą mieć własne rodziny, ale wciąż pamiętał je jako dwa małe łobuziaki, których uczył jazdy na rowerze i którym opatrywał zdarte kolana i łokcie. Jedno z jego najgorszych wspomnień, oczywiście oprócz śmierci rodziców i tragicznego wypadku, w którym straciła życie jego żona, dotyczyło dnia, w którym Sara najadła się niedojrzałych jabłek i całą noc wymiotowała. Omal nie dostał wtedy zawału serca, gdyż temperatura podskoczyła jej do czterdziestu stopni, dziewczynka była sinoblada i cały czas płakała, a jedynym miejscem, w którym mogła leżeć, była podłoga w łazience. Chciał ją zawieźć do szpitala w Visby, ale zaczęła krzyczeć, że chce ją uśpić, a ona przecież „nadaje się do wyleczenia”. Potem dowiedział się, że parę miesięcy wcześniej opłakiwała razem z koleżanką pieska, który zachorował na raka i którego trzeba było uśpić. Ponieważ rodzice przyjaciółki Sary nie wtajemniczyli jej w tajniki medyczne, dziewczynka twierdziła, że psy i ludzie idą do szpitala tylko po to, by je tam uśpiono. A córka Jana w to uwierzyła...

Następnego lata z kolei musiał pocieszać Emmę, która zadurzyła się w koledze z klasy. Tamten z właściwym dla tego wieku i płci brakiem zainteresowania płcią przeciwną wcale jej nie zauważał. Pasjonowały go wyłącznie sportowe motocykle i ścigający się na nich szwedzcy oraz zagraniczni zawodnicy. Całe szczęście córka dała sobie wytłumaczyć, że kolega najwyraźniej nie jest jej wart, i szybko o nim zapomniała.

Tak, kiedyś był swoim dzieciom potrzebny. A teraz włóczą się gdzieś, daleko od domu... Jego dwie piękne kobiety.

Kiedy one zdążyły dorosnąć? I jak można spakować się w trzydzieści minut?

3.

Następnego poranka Emma obudziła się w doskonałym nastroju, wypoczęta i głodna. Zajmowali w trójkę dwupokojowy apartament, Sara mogła więc spać oddzielnie, a jednak pod nadzorem siostry. Jak zawsze Emma po cichu weszła do jej pokoju, żeby sprawdzić, czy siostrzyczka jeszcze śpi. Rzut oka w stronę łóżka, na którym leżała jej młodsza siostra, wystarczył jej, żeby uznać, iż kłopoty zdrowotne Sary minęły, więc można było wstawać i wyruszyć na plażę lub zwiedzanie. Antona jak zwykle ciężko było namówić, by w ogóle wyszedł spod pościeli. Kiedy miał wolne, ubóstwiał wylegiwać się do południa. Był raczej typem sowy niż skowronka, ale jego dziewczyna także preferowała nocne życie i późno wstawała. Wyjątkiem były wakacje, kiedy Emma odkrywała w sobie nieprzebrane pokłady energii i co prawda kładła się późno, ale wstawała wyjątkowo wcześnie, z reguły przed ósmą, kiedy Anton przewracał się właśnie na drugi bok.

– Jesteście podłe. Wykorzystywać jedynego mężczyznę, jaki wam pozostał. Wszystko mnie boli. Jestem tak skonany, że choćbym chciał, nie mam siły nawet wejść pod prysznic. – Anton leżał na hotelowym łóżku i robił jedną ze swoich min, które zawsze rozbawiały Emmę.

– Bardzo śmieszne. Nie wmówisz mi, że kilkugodzinna podróż samolotem i przesunięcie zegarka o godzinę tak cię zmęczyły. Kiedy to stałeś się bezsilnym i marudnym starcem, jeżeli wolno spytać? Ale jak chcesz. Tylko w takim razie przygotuj się na samotne spędzanie dnia. Może odwiedzi cię jakaś tajemnicza hurysa, a my w tym czasie damy się porwać przystojnym tubylcom.

– Na strzępy.

Uwielbiali rozmawiać ze sobą w ten sposób. Znali się od trzech lat, a od dwóch razem mieszkali. Anton Kjell był o rok starszym od Emmy, wysokim i zdaniem Sary trochę zbyt chudym szatynem. Miał długie do ramion włosy, związane z powodu upału i podróży w kitkę, chociaż na co dzień nie przeszkadzało mu, gdy były rozpuszczone. Studiował kulturoznawstwo, ale dorabiał sobie, pracując jako mechanik samochodowy w stacji obsługi. I przeciwnie do większości humanistów – radził sobie w tym fachu bardzo dobrze. Często po pracy wpadał do baru niedaleko kampusu, w którym na początku studiów zamieszkała Emma. Tak się poznali, siedząc przy piwie i rozmawiając prawie trzy godziny o niczym. Od razu się zaprzyjaźnili i starali codziennie spotykać, a z czasem przyjaźń zmieniła się w coś poważniejszego, i to na tyle, że oboje po niecałym roku znajomości doszli do wniosku, że najprościej będzie zamieszkać razem. Anton zwolnił swoją niedużą kawalerkę i wspólnie wynajęli dwupokojowe mieszkanie w pobliżu uniwersytetu. Po dwóch latach do siostry dołączyła Sara, która zamieszkała w kampusie akademickim. Znowu były więc blisko siebie. Oczywiście ich babcia Marta nie mogła zrozumieć, dlaczego nadal nie mieszkają u niej w Romie. Mogłyby przecież dojeżdżać, to tylko trochę ponad pół godziny drogi. Ale wtedy ominęłoby je studenckie życie Visby – starały się tłumaczyć. Do tego babcia raczej nie zaakceptowałaby partnerów swoich wnuczek pod jednym dachem...

Ku radości Emmy dwoje najbliższych jej ludzi zapałało do siebie sympatią. Anton zawsze z radością witał Sarę w ich skromnych progach. Koleżanki nawet drażniły się z Emmą, że jej młodsza siostra z czasem odbije jej chłopaka, ale dziewczyna była o to spokojna. Ani Sara, ani Anton nie patrzyli na siebie w ten sposób, traktowali się raczej jak rodzeństwo. Chłopak Emmy żartował nawet, że Sara jest jego zaginioną młodszą siostrą, co irytowało bardzo jego prawdziwego młodszego brata, Elliota. Być może był nawet trochę o to zazdrosny.

*

Zajmowany przez Emmę, jej siostrę i chłopaka pokój hotelowy na drugim piętrze wybudowanego w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, niewysokiego budynku był duży, ale bez luksusów. Dla nich najważniejsze było, że nie był drogi. Emmie i jej chłopakowi trafiło się ogromne małżeńskie łoże, rodem z sułtańskiego haremu. Balkon z trzema krzesełkami i eleganckim stolikiem wychodził na ulicę, za którą była już tylko ciągnąca się w nieskończoność plaża i bajkowe morze.

Dziewczyny nieprzypadkowo wybrały Alanyę na miejsce swojego letniego wyjazdu – dla studentek archeologii był to wymarzony cel podróży. Miejscowość ta jest położona na terenie Riwiery Tureckiej, która w kręgach archeologów i historyków jest znana jako Pamfilia. Ludzie mieszkali tu od czasów prehistorycznych, a w starożytności był to obszar, o który wojny toczyły powstające i upadające imperia. To tutaj przed wiekami istniały ludne miasta, ważne porty handlowe, a na okolicznych wodach nie brakowało piratów napadających na statki handlowe, płynące do bezpiecznej przystani. Tu wreszcie krzyżowały się najważniejsze szlaki handlowe wiodące z Azji Centralnej i Dalekiego Wschodu. Nic więc dziwnego, że Alanya, od strony lądu otoczona górami Taurus, z wielokilometrowymi plażami i zachwycającymi zabytkami, wśród których prym wiodły ruiny zamku górującego nad miastem, stanowiła smakowity kąsek nie tylko dla spragnionych wypoczynku turystów, ale także dla badaczy przeszłości.

Młode adeptki archeologii na początek postanowiły zwiedzić wspomniany zamek, a raczej jego pozostałości. Patrząc na współczesną Alanyę, nie chce się wierzyć, że jeszcze w połowie XX wieku była to tylko skromna wioska rybacka, która w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat rozrosła się i przepoczwarzyła w jedną z najpiękniejszych miejscowości turystycznych Riwiery, zyskując w pełni zasłużone miano najważniejszego tureckiego kurortu. Turyści przyjeżdżali tu częściej dla pięknych plaż i nocnych klubów niż dla zabytków, co akurat cieszyło Emmę i Sarę, bo mogło oznaczać mniej chętnych do oglądania zamku czy muzeum. Chociaż na całonocny clubbing też chciały znaleźć czas któregoś wieczoru. W planie miały w końcu najlepsze wakacje ever.

*

Sara podeszła do okna.

– Chcecie się przejść na plażę przed śniadaniem? – zapytała, z zadumą spoglądając na rozciągające się z hotelowego okna widoki. – Zobaczcie, jaki piękny dzień...

Gdy się rozpłakała, Emma czym prędzej podeszła do siostry i troskliwie objęła ją ramieniem.

– Siostra, co jest? Nie dajesz rady jak Anton? Wy chyba rzeczywiście macie wspólne geny. Beze mnie byście zginęli. Szybko jemy i wychodzimy, zanim na zewnątrz zrobi się zbyt gorąco na wycieczki. Po południu pójdziemy się wykąpać i wtedy możemy zostać na plaży aż do samego wieczora. Co wy na to? Zaczynamy prawdziwe, zasłużone wakacje! Wszystkie egzaminy zdane celująco, więc chyba coś nam się od życia należy, nie?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, gdyż szlochająca Sara zdążyła już pobiec do łazienki.

– Mam nadzieję, że to, co ona ma, nie jest zaraźliwe. – Anton wreszcie wstał i próbował nawet pozbierać swoje porozrzucane wieczorem rzeczy.

– Poczytaj sobie o empatii! Jak możesz tak mówić? Dobrze wiesz, jak się męczy i tęskni za Rodriguezem.

– Dzwoniła do niego?

– Raczej nie, ale ze względu na różnicę czasu to chyba byłby zły pomysł. Nawet nie wiem, która jest teraz godzina w Kolumbii. Będzie z jakieś siedem albo osiem godzin do tyłu – stwierdziła Emma, z niepokojem spoglądając na drzwi łazienki, za którymi zniknęła jej zapłakana siostrzyczka. Nie powinna słyszeć, że za jej plecami Emma rozmawia z Antonem o jej chłopaku, roztrząsając zawiłości uczuciowego życia Sary.

*

Rodriguez Ardila Guzman był ostatnią i największą miłością Sary. Poznali się zaraz na początku roku akademickiego na zajęciach z historii starożytnej. Rodriguez, Kolumbijczyk z Bogoty, studiował historię sztuki w ramach stypendium dla zdolnej młodzieży z biednych rodzin. Inni studenci naigrawali się z niego, że na pewno jest synem jakiegoś bosa narkotykowego i tylko z tego powodu stać go na pobyt i naukę w Szwecji. Chłopak musiał wyjaśniać, że ojciec był kierownikiem w fabryce mebli, a matka zajmuje się domem i dwiema młodszymi siostrami. Rodriguez był bardzo sympatyczny i nie złościł się o te przycinki. Zresztą na początku miał kłopoty ze zrozumieniem szwedzkiego.

Emma nie dziwiła się, że to właśnie on skradł serce jej młodszej siostrzyczki, która dotąd była bardzo wybredna w doborze męskiego towarzystwa. Chłopak był chodzącym ucieleśnieniem ideału męskiej urody w wersji latynoskiej: czarnowłosy, śniady, wysoki i – dzięki częstym wizytom na siłowni – umięśniony. Poza tym miał wyjątkowo zgrabny tyłeczek, którego mogłaby mu pozazdrościć niejedna przedstawicielka płci pięknej. Jednym słowem – podobał się Szwedkom. Jednocześnie ku uldze Emmy, niemającej zbyt wysokiego mniemania o Latynosach, w niczym nie przypominał typowego macho. Najwyraźniej była to zasługa jego matki i tego, że wychowywał się w prawdziwym babińcu. Był skromnym, porządnym chłopakiem, jakiego Emma chciałaby mieć za szwagra, a jej ojciec za zięcia. Zdaniem starszej z sióstr Rodriguez miał tylko jedną wadę – nie umiał tańczyć. Dla Emmy była to bardzo nieprzyjemna niespodzianka, od dziecka sądziła bowiem, że wszyscy Latynosi są urodzonymi tancerzami, a tymczasem partner Sary ruszał się na parkiecie wyjątkowo niezdarnie. Pół biedy, jeżeli tańczył sam, wtedy swoimi nieskoordynowanymi ruchami budził jedynie uśmiechy politowania. Ale nie daj Boże, żeby poprosił jakąś dziewczynę do tańca – podeptane stopy były najprzyjemniejszym doświadczeniem, na jakie mogła liczyć. Kochająca od dziecka taniec Emma bardzo boleśnie przekonała się o tym, kiedy pewnego wieczora wyciągnęła opierającego się Rodrigueza na parkiet – do stolika wróciła z siniakiem na policzku, niezdarny tancerz uderzył ją bowiem, usiłując wykonać jakiś skomplikowany obrót. Odtąd przestała narzekać na umiejętności taneczne Antona, który w porównaniu do chłopaka jej siostry zasługiwał na tytuł króla parkietu. Ale dla Sary, znacznie mniej entuzjastycznie nastawionej do tańca, nie miało to żadnego znaczenia, więc Emma w końcu także uznała to za nieistotne. Przecież Kolumbijczyk, z którym się spotykała jej siostrzyczka, był taki ładny! Często dokuczała Sarze, mówiąc, że jak ta wyjdzie za Rodrigueza, będą mieć wyjątkowo piękne dzieci, na co niemyśląca jeszcze o zakładaniu rodziny dziewczyna reagowała najczęściej oburzeniem. Bez wątpienia jednak zakochała się w Rodriguezie jak nigdy wcześniej. Po dwóch miesiącach zamieszkali razem i aż do teraz wszystko układało się fantastycznie.

Niestety przyznane przez rząd Kolumbii stypendium skończyło się i chłopak musiał wrócić do kraju. Złożył wymagane dokumenty o równorzędne, tym razem szwedzkie stypendium i zaraz po wakacjach planował kontynuację nauki. Nawet gdyby go jednak nie otrzymał, wiedział, że finansowo sobie poradzi, przecież bez problemu mógłby znaleźć dodatkową pracę w pubie, poza tym istniała też możliwość udzielania korepetycji z hiszpańskiego. Na pierwszym roku nie za bardzo miał czas na dodatkowe zajęcia, jako że mnóstwo czasu pochłaniała mu nauka szwedzkiego. Ponadto kolumbijskie Ministerstwo Oświaty, finansując zagraniczne studia, stawiało warunek terminowego zaliczania wszystkich egzaminów z dobrymi ocenami, co wcale nie było takie proste, zwłaszcza gdy ma się u swego boku tak cudowną dziewczynę, z którą spędza się każdą wolną chwilę. Drugi rok studiów pod każdym względem zapowiadał się dużo spokojniej.

*

Anton, Emma i jej młodsza siostra zaraz po śniadaniu wyruszyli całą trójką na spacer po mieście. Chcieli rozejrzeć się po okolicy, zanim tureckie słońce zaleje ulice, skutecznie uniemożliwiając wszelkie spacery. Po wyjściu z hotelu zorientowali się, że na spokojny, pełen relaksu spacer nie mają co liczyć – było jeszcze daleko do południa, ale temperatura już sięgała prawie trzydziestu stopni, a na niebie nie pojawiła się ani jedna chmura. Palmy i inne drzewa, którymi obsadzone były ulice, nie dawały zbyt dużo cienia. Po krótkiej chwili cała trójka zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby iść w ślady brudnych, bezpańskich psów, które nauczone doświadczeniem znajdowały ochłodę w cieniu tych nielicznych drzew, których rozłożyste gałęzie przynajmniej częściowo chroniły przed słońcem.

Sklepikarze zachwalali swoje wątpliwe gatunkowo towary rozłożone na straganach przed sklepami, a czasem bezpośrednio na ziemi. Drobny, może dziesięcioletni chłopiec częstował aromatyczną herbatą w małych szklaneczkach ustawionych na śmiesznej, zawieszonej na łańcuchu metalowej tacy. Kilka towarów przyciągnęło ich uwagę, ale gdy tylko chcieli przyjrzeć się z bliska jakiejś rzeczy, od razu podbiegał do nich sprzedawca i nachalnie namawiał do kupna. Sarze spodobała się bransoletka z niebiesko-biało-czarnymi szklanymi kulkami, poprzedzielanymi srebrem, ale nie zdążyła nawet się odezwać, gdy usłużny sprzedawca założył jej biżuterię na rękę.

– Americans? English?

– Nie, ale mówimy po angielsku. – Emma czujnie przyglądała się Turkowi.

– To amulet, Oko Proroka. Niedrogo. Będzie chronił przed złym spojrzeniem. Weź. Dla ciebie.

Sara spojrzała pytająco na siostrę.

– Ładna, prawda?

– Bierz. Rzeczywiście niebrzydka. Jakieś pamiątki i tak musimy kupić.

– Ile kosztuje? – zapytała sprzedawcę.

– Targuj się – podpowiedział półgłosem Anton.

– Po co? Nie może być bardzo droga. Zresztą to nie wypada.

– Czytałem w przewodniku, że tak właśnie trzeba. Inaczej facet poczuje się urażony, że nie wykazujesz wystarczającego zainteresowania towarem. Musisz pokazać, że ci zależy.

I rzeczywiście, gdy Sara usłyszała cenę i powiedziała, że to za drogo, ale może dać mniej, na twarzy sprzedawcy pojawił się uśmiech, po czym zgodził się na podaną przez dziewczynę kwotę. Pewnie przedmiot i tak był wart znacznie mniej.

– Wkurzający są ci Turcy – stwierdził Anton. – Nie musiał łapać Sary za rękę.

– Ach, o to ci chodzi! Zazdrościsz, że nie złapał ciebie. – Emma już się śmiała z udającego święte oburzenie Antona. – Teraz za to Sara jest bezpieczna, więc całą swoją uwagę możesz poświęcić mnie.

Wystarczył krótki spacer po ulicach miasta, by mieli po dziurki w nosie natrętnych tureckich handlarzy – każda próba zatrzymania się przy jakimkolwiek stoisku natychmiast ściągała do nich właściciela, który koniecznie chciał im coś sprzedać, oczywiście w bardzo dobrej cenie jako pierwszym klientom. Chłopak Emmy o mało nie kupił w ten sposób ogromnego dywanu, testując porady z bedekera i dla żartu targując się z właścicielem sklepu, co ten potraktował całkiem poważnie. Po paru minutach cena osiągnęła nieprzyzwoite minimum i trzeba było podstępem wycofać się z transakcji.

W końcu ich zmęczenie ciągłym nagabywaniem i zainteresowaniem, jakie wzbudzali, sięgnęło zenitu. Nie spodziewali się, że obecność zagranicznych turystów w znanym kurorcie może wywołać aż taką sensację. Chociaż gdy przyglądali się innym spacerującym, widzieli, że z nimi jest podobnie. Turcy tak samo zaczepiali wszystkich pozostałych i wciskali im do rąk przedmioty, na które tamci zwracali uwagę. Na szczęście dla całej trójki Emma zauważyła po drugiej stronie uliczki niedużą knajpkę, która robiła wrażenie cichej i przytulnej, przynajmniej na pierwszy rzut oka. W samą porę, bo wszystkim upał dawał się już bardzo we znaki. Z radością i ulgą skierowali się w stronę baru.

Po przekroczeniu progu lokalu wiedzieli już, że wewnątrz jest chłodno. Niewątpliwie działała klimatyzacja, ale grube firanki w oknach też robiły swoje, zatrzymując promienie słoneczne. Usiedli przy jednym z sześciu małych stolików, zastanawiając się, czego by się napić. Wydawało się, że są jedynymi klientami.

– Skosztowałabym jakiegoś soku – westchnęła Sara. – O, jest lodówka z lodami – zauważyła.

– Piwo. Inaczej będziecie mnie musiały nieść z powrotem do hotelu – oznajmił Anton.

– Ale wiesz, że tutaj piwo jest dużo mocniejsze niż w Szwecji? Żeby się potem nie okazało, że po jednym heinekenie też będziemy musiały cię nieść – śmiała się Emma.

– Okej, niech będzie sok pomarańczowy. Ale świeżo wyciskany. I też chcę lody.

– Zapytaj pana, czy mają też prysznic.

*

– Przepraszam, słyszę, że rozmawialiście z kelnerem po angielsku – usłyszeli nagle.

Od sąsiedniego stolika odwrócił się jakiś mężczyzna. Nie pamiętali, czy był tam już wtedy, gdy weszli, czy zajął miejsce dopiero teraz. Był na pewno kilka lat starszy od nich, może po trzydziestce. Miał szare oczy i gęstą jasną czuprynę, co wskazywało, że raczej nie jest tubylcem, chociaż wśród Turków też zdarzają się blondyni. Śnieżnobiałe zęby i kilkudniowy zarost na opalonych policzkach sprawiały, że wyglądał bardzo atrakcyjnie, przypominał nawet nieco gwiazdora filmowego z okładki kolorowego czasopisma. Uśmiechał się do nich z sympatią.

– Nie wiecie przypadkiem, czy można tu bezpiecznie zjeść?

– Wstąpiliśmy tylko czegoś się napić. Jemy w hotelu, w którym mieszkamy. Nie wydaje się jednak, żeby mogło tu być niebezpiecznie. Jest czysto, więc nie powinieneś się niczym zatruć.

– Byłem już kiedyś w Alanyi, ale tej restauracji nie znam. Dopiero dzisiaj przyjechałem.

– My wczoraj. Czy ja ciebie wczoraj nie spotkałam na lotnisku? – zapytała Sara z wahaniem w głosie.

– Raczej nie, przyjechałem dzisiaj.

– Był tam bardzo podobny do ciebie chłopak... Albo mi się zdawało.

– Studiujemy archeologię, mamy tutaj dużo do zwiedzania – wtrąciła Emma. – Szkoda, że tak szybko robi się potwornie gorąco. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich temperatur.

– Ja też nie. Kto jest? – Chłopak szczerze się roześmiał. – Skąd jesteście? Nie umiem rozpoznać akcentu.

– Ze Szwecji, a ty?

– Trochę tam mieszkałem, ale w tej chwili już nie. Jestem Johnny.

– Jak Johnnie Walker?

– Ty to powiedziałaś – uśmiechnął się, puszczając oko do Sary. – Rodzice mieli poczucie humoru, ale to prawda, że dużo wędruję.

Teraz wszyscy już się śmiali, a początkowe zmęczenie upałem ustąpiło po kilku sokach, wodach, lodach i kanapkach ze smaczną pastą rybną. Znali się dopiero od trzydziestu minut, ale postronnemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że są zgraną paczką starych przyjaciół. Nowy znajomy opowiadał Szwedom, że uwielbia prowadzić włoskie samochody sportowe i że kiedyś, gdy będzie bogaty, na pewno kupi sobie ferrari albo lamborghini. Oni odwzajemniali się historiami z uniwersytetu i anegdotami o nauczycielach.

– Jeżeli studiujecie archeologię, to koniecznie musicie zwiedzić pobliski zamek. W obrębie jego murów znajduje się też meczet i słynna Czerwona Wieża. Moglibyśmy się wybrać tam razem jutro, zaraz po śniadaniu, bo dzisiaj już trochę późno. I to piekące słońce... Oczywiście jeśli nie macie innych planów.

– Pewnie. Z przyjemnością.

Nawet Sara odzyskała dobry humor i z zainteresowaniem przyglądała się nowemu znajomemu. Co chwilę przeciągał ręką po niesfornych włosach, jakby próbował za wszelką cenę ułożyć je w zupełnie inny sposób, i szeroko się uśmiechał. Kątem oka zaobserwowała, że obrzuca ją taksującym spojrzeniem, pewnie oceniając jej sylwetkę. To, że tak otwarcie się na nią gapił, sprawiło jej przyjemność, którą na chwilę popsuło wspomnienie Rodrigueza. Zaraz potem dopadły ją wyrzuty sumienia. Poczuła się winna, że tak dobrze się bawi, podczas gdy jej ukochany gdzieś tam daleko w Bogocie strasznie za nią tęskni. Schowana za ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi mogła udawać, że uważnie przysłuchuje się rozmowie, i uciec myślami do ostatnich dni w Visby przed wyjazdem jej chłopaka. Tak się złożyło, że wtedy też spotkali się w małej knajpce, podobnej do tej, w której teraz miło spędzali czas w towarzystwie nowo poznanego mężczyzny. Tylko że wtedy trzymali się z Rodriguezem za ręce i nie zważając na innych gości, namiętnie się całowali. Chciałaby, żeby był tu koło niej zamiast nowego znajomego. Ile jeszcze będzie musiała czekać, żeby ta cudowna chwila się powtórzyła?

Do tej pory wydawało jej się, że z godziny na godzinę tęskni coraz mocniej. Ale nagle uświadomiła sobie, że w słońcu południa Turcji, do tego w towarzystwie przystojniaka jednak trochę mniej myśli o ukochanym.

Ugasiwszy pragnienie i nieco się posiliwszy, cała czwórka uznała, że ma jeszcze dość siły, by powłóczyć się po zatłoczonych uliczkach. Mimo narastającego upału był to przyjemny spacer, do czego niewątpliwie przyczyniła się obecność nowego znajomego, który sypał żartami jak z rękawa. Zdawało się, że Johnny także czuje się dobrze w towarzystwie całej trójki, odprowadził nawet Szwedów aż do hotelu. Sara odniosła wrażenie, że to ona jest magnesem, który trzyma przy nich młodego mężczyznę. Przeszło jej nawet przez myśl, że może miałaby ochotę na wakacyjny, niezobowiązujący romans, ale po chwili odpędziła ten pomysł jak natrętną muchę. Jej siostra i Anton zaproponowali Johnny’emu popołudniowy wspólny wypad na plażę, ale okazało się, że ich nowy znajomy ma w planach nurkowanie. Zamierzał skakać do morza ze skałek za miastem. Poważnie zaniepokojeni zapytali go o ryzyko związane z tym sportem, ale w odpowiedzi usłyszeli, że skoki do wody są bardzo popularne nie tylko wśród miejscowych, ale także wśród co odważniejszych przyjezdnych. W miejscu, które on wybrał, zawsze jest dużo ludzi. Na pewno nic mu się nie stanie, tym bardziej że nie jest debiutantem – uprawia ten sport od wielu lat, uwielbia to robić i pływa jak ryba. Mogą więc być spokojni o to, że stawi się wieczorem w jednym z lokali w porcie, gdzie wszyscy umówili się na drinka.

*

Sara uznała, że Johnny był nie tylko przystojny, ale też dobrze ubrany, kulturalny i dowcipny. Było w nim coś intrygującego, nieuchwytnego, czego dziewczyna nie potrafiła nazwać, ale właśnie to coś ją przyciągało. Być może chodziło o inteligencję i ponadprzeciętną wiedzę – ich nowy znajomy imponował całej trójce opowieściami o miejscowych zwyczajach i okolicznych atrakcjach turystycznych, a przy tym sprawiał wrażenie bardzo skromnego, może wręcz nieśmiałego. Miły, szczery i w przeciwieństwie do napotykanych Turków – zupełnie nienachalny. Ktoś taki idealnie pasował na kompana wakacyjnych przygód. Ciekawe, skąd pochodził. Zapytali go o to, ale nie doczekali się odpowiedzi, co niespecjalnie ich zdziwiło. W końcu nie każdy lubi o sobie opowiadać. Grunt, że dobrze mówił po angielsku.

4.

Wetterberg miał ciężki dzień. Wiele godzin spędził w Riksdagu, a na koniec jeszcze brał udział w obradach komisji, której przewodzili szwedzcy socjaldemokraci. Był zmęczony i wściekły. Myślami był przy swoich dziewczynach, które spędzały, jak przypuszczał, cudowne wakacje w Turcji, ale nie przyszło im do tej pory do głowy, żeby do niego zatelefonować. Na domiar złego jak zwykle pokłócił się z Thomasem Johanssonem. Jego największy polityczny wróg, również parlamentarzysta, ale z opozycyjnej partii Szwedzkich Demokratów, po raz kolejny wygłosił na sali plenarnej mowę o nacjonalistycznym zabarwieniu. Nigdy w niczym się nie zgadzali, ale teraz Jan naprawdę miał ochotę udusić go gołymi rękami. Poprzednim razem takie spięcie między nimi wywołała płomienna przemowa Johanssona dotycząca ustawy o zagranicznych adopcjach. Płynące z mównicy słowa poruszyły serca posłów, co doprowadziło do przegłosowania ustawy przez opozycję. Tymczasem Wetterberg uważał argumentację zastosowaną przez swojego oponenta za zwykły szantaż emocjonalny. Johansson opowiadał o dzieciach imigrantów, które urodzone z lekkimi wadami, jak cztery palce u ręki albo zajęcza warga, są narażone na śmierć. Rodzice bowiem, zgodnie z tradycjami krajów, z których pochodzą, traktują je jako niepełnowartościowe i porzucają.

– Na przykład dzieci z zespołem Downa urodzone w sudańskiej albo somalijskiej rodzinie są z góry skazane na utratę życia – mówił. – Naszym obowiązkiem jako ludzi cywilizowanych jest uratowanie ich poprzez adopcję i stworzenie im szansy na stanie się pełnowartościowymi członkami społeczeństwa. Szwecja jest jednak zbyt małym krajem, aby wszystkie niechciane dzieci, te lżej upośledzone i te z poważnymi wadami genetycznymi, mogły zostać adoptowane tu, na miejscu. Dlatego zagraniczne adopcje są tak ważne.

Zacytował nawet wiadomość z lokalnej gazety na Gotlandii, co oznaczało, że miniony weekend spędził na wyspie milionerów:

– „Czworo z dziesięciorga rodziców na Gotlandii nie płaci na swoje dzieci alimentów – zgodnie z danymi ze Szwedzkiej Agencji Ubezpieczeń Społecznych”. Tak samo jest na kontynencie, tutaj też wielu rodziców nie płaci alimentów na swoje dzieci. Dlatego najlepszym rozwiązaniem są zagraniczne adopcje. Dla dobra dzieci.

Tymczasem Jan widział to zupełnie inaczej: wolałby, żeby udało się stworzyć wystarczająco dużo rodzinnych domów dziecka, tak aby wszystkie dzieci, które przyszły na świat na terytorium Szwecji, mogły w niej pozostać. Tylko tutaj, w kraju dzieci miałyby zagwarantowane wszystkie należne im prawa, a przestrzeganie ich przez szkoły, szpitale i organizacje pozarządowe byłoby kontrolowane przez wyznaczone do tego instytucje. Po wyjeździe adoptowanego dziecka do Niemiec, Holandii czy Francji tak naprawdę nikt nie wie, co dalej się z nim dzieje, a biologiczni rodzice bezpowrotnie tracą możliwość ewentualnego późniejszego kontaktu. Nie chciał nawet myśleć, co jeszcze mogło spotkać niepełnosprawne dzieci w rodzinach adopcyjnych, w których teoretycznie powinny znaleźć ciepło i miłość, ale w których czasem zamiast tego czeka je tylko cierpienie.

Sam uwielbiał swoje córki i był pewien, że kochałby je tak samo, gdyby którejś brakowało palca u dłoni albo nawet całej ręki.

Poszedł do kuchni i wyjął z lodówki piwo. Stare mieszkanie w Södermalm, do którego przeprowadzili się wszyscy po śmierci Lotty, było dla niego zdecydowanie za duże. Dopóki mieszkały tu dziewczynki, nie odczuwał nadmiaru przestrzeni, ale kiedy wyprowadziły się do Romy, oświadczając, że wolą mieszkać z babcią na Gotlandii, poczuł, że czas znaleźć mniejsze lokum. Mimo to przez lata jednak odwlekał tę decyzję w nadziei, że przynajmniej jedna z córek do niego wróci, chociaż na okres studiów. One wolały jednak Gotlandię. Z czasem uznał, że takie rozwiązanie jest wygodne również dla niego – samotnego mężczyznę mogły przecież odwiedzać kobiety, choć to akurat zdarzało się niezmiernie rzadko.

Poza tym po wyprowadzce dziewcząt łatwiej je było trzymać z dala od polityki, co było dla niego niezmiernie istotne, i to nie tylko dlatego, że dzięki temu mógł je trzymać z dala od wścibskich reporterów, ale przede wszystkim ze względu na ich bezpieczeństwo. Po śmierci Olofa Palmego czy Anny Lindh żaden polityk ani jego najbliżsi nie mogli już czuć się w Szwecji bezpiecznie.

Czas był jednak najwyższy, by zaakceptować fakt, że jego córki weszły w dorosłość i stały się niezależne. A skoro nie było szans na to, że zamieszkają razem z nim, zaczął poważnie myśleć o nowym, mniejszym lokum, odpowiedniejszym dla samotnego faceta. Nie było sensu trzymać w Sztokholmie tak dużego mieszkania, którego w dodatku nie lubił.

Opadł wyczerpany na sofę i rozglądał się właśnie za pilotem od telewizora, gdy zadzwonił leżący na stoliku obok telefon.

– Tato, nareszcie się dodzwoniłam! – usłyszał wesoły głos starszej córki. – Nie chciałam cię łapać na komórkę, bo wiem, że ją wyłączasz w pracy.

– Emma! Wspaniale, że dzwonisz. Niedawno wróciłem do domu. Co u was? Jak pogoda? Dobrze się bawicie? Jak hotel? Daleko do plaży? Oglądaliście już jakieś zabytki? – Tak się ucieszył, że Emma o nim nie zapomniała, że chciał od razu wypytać ją o wszystko. Sam nigdy nie był w Alanyi i mógł sobie tylko wyobrażać, jak cudownie wygląda ta wakacyjna miejscowość.

– Hotel i pogoda w porządku. Jest świetnie. Właśnie wróciliśmy z wieczornego spaceru do portu. Jest tu wielu fajnych ludzi, z którymi można porozmawiać. Jutro, zaraz po śniadaniu wybieramy się na zamek. Musimy wcześnie wstać, żeby wrócić przed południem, bo potem szybko robi się za gorąco na zwiedzanie.

– Słabo cię słyszę. Czy mogłabyś mówić głośniej?

– Nie. Już i tak siedzę na balkonie, ale muszę mówić cicho, żeby nie obudzić Sary. Zmęczył ją upał i popołudniowa kąpiel w morzu, nawet nie miała ochoty wyjść z nami wieczorem na drinka. My też już się kładziemy, bo jutro kolejny dzień pełen wrażeń. Musimy wcześnie wstać. Umówiliśmy się z takim jednym miłym chłopakiem na wspólne zwiedzanie. Mówi trochę po turecku i dużo szybciej dogaduje się z wszystkimi niż my.

– Zrobiłaś już jakieś zdjęcia?

– Ach, gapa ze mnie, ale nie zdążyłam. Wiesz, okazało się, że baterie w aparacie są rozładowane i muszę kupić nowe. Jutro na pewno mi się uda.

– Zrób coś chociaż telefonem i mi przyślij.

– Dobrze, ale nie działają mi tu MMS-y.

– Kocham cię, wiesz o tym, prawda? I bardzo się cieszę, że wesoło spędzacie czas. Uściskaj ode mnie Sarę i Antona. I wyśpij się dobrze. Tęsknię za wami.

– Też cię ściskamy i tęsknimy! Pa, tato. Do usłyszenia. Wysyłam ci tysiąc buziaków. Nie pracuj za ciężko.

Ponury nastrój od razu gdzieś uleciał po rozmowie z córką. „Wspaniale jest mieć dzieci, szczególnie gdy są już dorosłe i samodzielne” – pomyślał. Jaka zaradna i odpowiedzialna ta jego mała, zupełnie jak jej matka. Że też Sara nie jest do niej podobna. No, ale dwadzieścia lat to jeszcze nie jest wiek, kiedy należy od człowieka oczekiwać powagi i stateczności. Ziewnął, ale nie czuł jeszcze zmęczenia. Wstał i otworzył szeroko okno. Na zewnątrz właśnie zapadał zmierzch, a w okolicznych domach zapalały się kolejne światła.

*

Emma skończyła rozmawiać przez telefon, ale nie ruszała się z balkonu. Anton usiadł obok, objął ją ramieniem i wtulił głowę w jej pachnące morską wodą i wiatrem włosy.

– Szczęściarze z nas – powiedział. – Udany dzień, a teraz taki piękny widok. Jakie spokojne to morze... Mógłbym zamieszkać tu na stałe. Może uciekniemy od naszego szwedzkiego życia i ukryjemy się gdzieś tutaj?

– Ja będę uczyła tureckie dzieci angielskiego, a ty znajdziesz pracę w warsztacie i będziesz naprawiał zakurzone tureckie ciężarówki.

– W ogóle nie jesteś romantyczna.

– Nie mogłabym tu zostać. Ojciec za mną tęskni.

– To może zamiast tego pójdziemy już do łóżka?

– Koniecznie. – Uśmiechnęła się szelmowsko i dodała: – Fajny ten Johnny, nie? Wysportowany, przystojny, inteligentny i taki oczytany... Ciekawe, czy też chciałby tu zostać.

Anton zmroził ją wzrokiem i zaraz oboje zaczęli się śmiać.

5.

Sara obudziła się pierwsza.

Bała się ruszyć, żeby znowu nie zrobiło się jej niedobrze. Powoli sięgnęła ręką pod poduszkę, żeby sprawdzić na komórce, która godzina. Dochodziła piąta trzydzieści.

Dobrze, że położyła się wczoraj wcześniej. Śródziemnomorski klimat ją wykańczał. To nie do wiary, że nie miała siły iść wieczorem do portu. Ciekawe, czy Emma i Anton widzieli się z Johnnym. On też narzekał na upał, więc mógł wymigać się od wieczornego wyjścia na drinka. Swoją drogą, fajny z niego facet – taki skromny, miły i kulturalny. Pomyślała, że bardzo różni się od wszystkich jej zwariowanych kolegów, w tym nawet od Rodrigueza. Ale ona też przecież była postrzelona, na uczelni słynęła z szalonych pomysłów. Skoki na bungee, lot balonem czy szaleństwa na gokartach – wszystkiego musiała spróbować. Zresztą wystarczył rzut oka na jej kolorowe włosy i liczne kolczyki, żeby nabrać przekonania, że ma się do czynienia z nietuzinkową osobą, z którą nikt nie powinien się nudzić. Rodriguez mówił, że zakochał się właśnie w jej południowym temperamencie. I w kolorowych włosach, które teraz różowe, a wcześniej granatowe wyróżniały ją zawsze spośród tłumu studentek.

Leżąc cicho w łóżku, Sara zastanawiała się, czy wyjazd do Alanyi w środku lata to był dobry pomysł. Inaczej wyglądają słońce i plaża na kolorowych obrazkach, gdy patrzy się na zachmurzone niebo na Gotlandii, a zupełnie inaczej, gdy od rana żar się leje z nieba i wiesz, że za godzinę będzie jeszcze goręcej. Czy biura podróży nie powinny na każdej stronie swoich folderów umieszczać wielkich ostrzeżeń: „UWAGA – MORDERCZE UPAŁY”? Ale Emmie i Antonowi to nie przeszkadzało, więc może to z nią jednak jest coś nie tak.

Dotknęła nowej bransoletki kupionej wczoraj na straganie z pamiątkami. Szklane kuleczki delikatnie dzwoniły, kiedy potrząsała ręką. „Oko Proroka, śmieszna nazwa” – pomyślała. Będzie jej strzegło. Oko Rodrigueza... Tak długo, jak będzie go kochać, pozostanie bezpieczna. Była tego pewna. Czuła, że ktoś nad nią czuwa. Chociaż co właściwie mogłoby się jej przytrafić w tym słonecznym kurorcie pełnym ludzi?

*

Spojrzała na siostrę, wchodząc na paluszkach do ich pokoju. Spali jeszcze z Antonem mocno w siebie wtuleni. Zajmowali w ten sposób raptem niewielki fragment wielkiego łoża. Po co im w takim razie tyle miejsca? Mogliby się z nią zamienić... Zaczynało ją to wszystko złościć, choć sama nie wiedziała dlaczego. Jeszcze piętnaście minut temu miała świetny nastrój. Oczywiście, że cieszyła się ich szczęściem, ale w duchu okropnie im zazdrościła, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie może do nikogo mieć pretensji o swój samotny wyjazd. Tak się po prostu pechowo złożyło, że Rodriguez nie mógł jechać z nimi, ale cudownie byłoby tu być z ukochanym chłopakiem... Wstawaliby wcześnie rano i biegli na plażę. Potem, trzymając się za ręce, schodziliby do restauracji na śniadanie i częstowali się wszystkimi smakołykami wystawionymi na długim stole.

Poczuła, że jest głodna. Wyglądało na to, że jej żołądek nareszcie się uspokoił i zaczął normalnie pracować.

Cichutko wyszła na balkon. Jej oczom ukazał się widok rodem z pocztówek: spokojna tafla wody i bezchmurne niebo. Na razie powietrze było rześkie, co poprawiło jej humor. Może nie będzie dzisiaj tak źle z temperaturą... Zdjęła z krzesełka swój nowy błękitny kostium kąpielowy. Szczęśliwie zdążył wyschnąć przez noc. Dobrze w nim wczoraj wyglądała. Leżał idealnie, podkreślając jej figurę modelki.

Wróciła do pokoju i zaczęła się ubierać. Wtedy zauważyła dużą kartkę leżącą na stole.

Jeżeli obudzisz się pierwsza:

jutro rano zamek

wychodzimy o 8.00

bądź gotowa

E+A

Miała dwie godziny, żeby się ogarnąć. Zaraz zejdzie na dół. Restauracja może być jeszcze zamknięta, ale koło recepcji widziała automaty z kawą i herbatą, a w rogu chłodziarkę z batonikami i napojami gazowanymi. Weźmie cokolwiek i pójdzie na plażę, póki prawie nikogo tam nie ma, a śniadanie zje później.

*

Wychodząc z hotelu, zaopatrzona w batonika wątpliwej świeżości i kubek kawy oraz butelkę wody, którą od razu schowała do torby, uśmiechnęła się szeroko do starszej recepcjonistki.

– Dzień dobry!

– Dzień dobry. Wcześnie pani wstała. Na plażę?

– Tak, ale tylko na chwilę. Potem idziemy zwiedzać zamek. Studiujemy z siostrą archeologię.

– W takim razie nie mogły panie lepiej trafić z wyborem miejscowości. Zamek to niejedyny nasz obiekt wart odwiedzin. Ale za cztery godziny będzie już ponad trzydzieści stopni, więc proszę rozpocząć wyprawę jak najwcześniej.

– Proszę nie psuć mi humoru. Wszystko jest tu takie piękne, tylko ta temperatura...

– Da pani radę. Proszę tylko nie zapomnieć o kremie z mocnym filtrem i butelce z wodą, a nic złego się pani nie stanie. Zresztą widzę, że dobre moce już nad panią czuwają. – Kobieta spojrzała na nadgarstek Sary. – Proszę mi wierzyć, to naprawdę działa.

– Wiem, jestem tego pewna! To będzie najwspanialszy dzień moich wakacji!

– Nie, proszę pani. To będzie jeden z wielu najwspanialszych dni pani wakacji!

6.

Mężczyzna stał przy oknie i przyglądał się ekipie sprzątającej ulice. Poza pracownikami starannie zamiatającymi chodniki i jezdnie nikogo innego nie było w zasięgu wzroku. Zielona, brudna śmieciarka poruszała się bardzo powoli, a ubrani w kombinezony ludzie, śmiejąc się i krzycząc coś do siebie, szli obok niej, co chwilę zatrzymując się przy koszach na śmieci. Wyciągali metalowe wkłady i wyrzucali ich zawartość do bębna na ciężarówce. „Żeby można tak było zrobić z własnym życiem” – pomyślał. Wywalić je gdzieś i zacząć wszystko od początku. Wykasować popełnione błędy, wyrządzone nam i przez nas krzywdy...

Pracownicy służby oczyszczania miasta robili dużo hałasu, jakby specjalnie chcieli wszystkich obudzić przed szóstą rano. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego to musi wyglądać w ten sposób – bez względu na kraj i miejsce. Najwidoczniej pod każdą szerokością geograficzną obowiązuje zasada: ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś inny.

W ilu hotelach już się zatrzymywał przez te wszystkie lata? Nigdy dwa razy w tym samym w ciągu roku. Mogło ich być kilkaset, nie dałby rady zliczyć. Tylko parę z nich było godnych zapamiętania. Tylko kilka miast, w których na krótko się pojawiał, utkwiło mu w pamięci. Wszędzie te same obojętne, sztuczne uśmiechy recepcjonistek i pokojówek. Nie widział sensu we wdawaniu się z nimi w dłuższe rozmowy, co po części wynikało też z charakteru jego pracy. Dla obsługi hotelowej wolał pozostać niezauważalnym Panem Nikt, osobą, której odruchowo podaje się klucz do hotelowego pokoju lub udziela niezbędnych informacji. Aby mieć do czynienia z jak najmniejszą liczbą członków personelu, w hotelach w zasadzie tylko nocował, a jadał na mieście, gdzie wybierał mało uczęszczane knajpki lub wręcz przeciwnie – lokale, w których łatwo było zniknąć w tłumie bezimiennych konsumentów. Na drzwiach zajmowanego przez niego pokoju bez przerwy wisiała kartka z napisem „Do not disturb”. Zresztą ani przyjaciele, ani znajomi nie byli mu nigdy do niczego potrzebni, najlepiej się czuł we własnym towarzystwie. I rzeczywiście: był sam, chociaż zawsze miał obok siebie jakichś ludzi.

Jak przystało na profesjonalistę, za jakiego się uważał, starał się skupić na zadaniu do wykonania. Nazajutrz czekało go kolejne i należałoby się do niego odpowiednio przygotować. Usiadł zatem przy niskim okrągłym stoliku i włączył komputer. Wpisał hasło i ekran rozświetlił się uśmiechem bardzo młodej, długowłosej brunetki o pięknych brązowych oczach. Natela. Ileż by dał, żeby mogła siedzieć tu teraz obok niego... Jak by wyglądała? Czy miałaby krótkie włosy? A może latem upinałaby je wysoko i zakładała kapelusz z szerokim, pofalowanym rondem? No cóż, gdyby żyła – jego by zapewne tu nie było. Byłby innym człowiekiem. Może wziętym inżynierem lub konstruktorem po politechnice, szanowanym prawnikiem albo znanym sportowcem? A może pływałby na statkach albo pracował w jakiejś międzynarodowej korporacji? Zadziwiające jest, że w zasadzie wszystko w życiu zależy od przypadku. Losem człowieka rządzą sytuacje, których z reguły nie da się do końca przewidzieć.

Z tych ponurych egzystencjalnych rozmyślań wyrwały go wibracje komórki leżącej obok laptopa. „Mogę już włączyć dzwonek” – przypomniał sobie. Spojrzał na numer, który pokazał się na wyświetlaczu, i to wystarczyło, by refleksyjny nastrój diabli wzięli. Będzie miał kiedyś kłopoty przez tego idiotę.

– Tak, słucham?

– Nie obudziłem?

– Słucham.

– Jak sprawy?

– Za wcześnie pan dzwoni.

– Ale wszystko w porządku?

– W jak najlepszym. Wszystko gotowe. Nie powinien pan do mnie dzwonić pod ten numer. Sam się skontaktuję, tak jak się umawialiśmy.

– Proszę mnie nie pouczać. I nie zapominać, kto tu jest szefem.

– To pan chyba o czymś zapomniał.

– Dobrze, już dobrze. Nie chciałem podawać w wątpliwość pańskiego profesjonalizmu i niezależności, że tak powiem. Tylko żeby...

– Wiem. Czy coś jeszcze?

– Nie. Życzę udanego dnia.

– Proszę czekać na wiadomość i nie zapomnieć o swojej części umowy.

– Jak tylko dostanę od pana fakturę, że tak powiem.

Rozmówca zaczął się głośno śmiać.

– Rozliczę ją w kosztach reprezentacji albo jako artykuły biurowe.

– Proszę czekać na wiadomość i nie dzwonić więcej. Odezwę się zaraz po przyjeździe do Aten.

Rozłączył się z ulgą. Nie lubił tego człowieka, ale wiedział, że musi odbierać wszystkie jego telefony i z nim rozmawiać, a przy tym nie dać się wyprowadzić z równowagi. Doskonale znał ten typ człowieka: oślizgły hipokryta, z uśmiechem wbijający ci nóż pod żebra. Nie dosłownie oczywiście, choć kto wie... Gdyby sytuacja go przymusiła... Nienawidził takich ludzi, ale nie zawsze można sobie wybrać miłego zleceniodawcę. Niestety.

Wolał współpracować z kobietami. Były mniej nerwowe i miały do niego więcej zaufania, zostawiając mu wolną rękę przy wyborze miejsc i metod działania. Większość mężczyzn z kolei zawsze lepiej wiedziała, co i jak powinien zrobić, chociaż pewnie nigdy w życiu nie mieli do czynienia z niczym, co nawet w przybliżeniu przypominało jego branżę.

Gdyby żyła Natela albo gdyby nie jego wypadek w tej starej fabryce, nie musiałby teraz zajmować się takimi głupimi zleceniami. Miałby kochającą żonę, może dzieci. Tak, na pewno miałby dzieci. Natela miała kilkoro rodzeństwa i sama też chciała mieć co najmniej trójkę maluchów – jak dorośnie.

Zamknął oczy i odchylił się na krześle. Mógł być szczęśliwym człowiekiem i czynić wyłącznie dobro, a przynajmniej starać się, żeby tak było. Tymczasem na razie musi uszczęśliwić kogoś innego. A przy okazji unieszczęśliwić inną osobę.

Jeszcze raz przejrzał dokumenty w laptopie oraz zapisane na dysku zdjęcia i spojrzał za okno. Dobrze, że latem słońce wstaje wcześnie. Inaczej musiałby niektóre prace wykonać wieczorem i całą noc denerwować się, czy nikt nie zniweczył jego starań.

Spojrzał na zegarek. Od momentu, gdy wrócił do hotelu, minęło niecałe czterdzieści minut – najwyższy czas się przygotować. Podszedł do szafy. Z półki zdjął niedużą, czarną, elegancką walizkę i zaczął się pakować. Kiedy pozbierał już wszystkie swoje rzeczy, rozejrzał się ostatni raz po pokoju. Żelazną zasadą, której nigdy nie złamał, było pozostawianie po sobie idealnego porządku: łóżko zasłane, wszystkie krzesła przysunięte do stołu, wanna lub kabina prysznicowa czysta, a w koszu ani jednego skrawka papieru czy innych śmieci. Personel sprzątający musiał go uważać za wzorowego gościa.

Z walizką w ręku zdjął z wieszaka wywieszkę „Please make up my room”, która miała zasłonić tę z napisem „Do not disturb”, i otworzywszy drzwi, zawiesił kartonik na klamce od zewnętrznej strony. Sprawdził, czy ma w kieszeni klucz od pokoju. Wrzuci go do pudełka przy recepcji, żeby nikt nie miał wątpliwości, że wymeldował się z hotelu.

*

Była punktualnie siódma trzydzieści, gdy na hotelowym parkingu wsiadał do wypożyczonego białego renault. Dotarła do niego porażająca prawda: teraz musiał wykonać to paskudne zlecenie. Nie było już odwrotu. Co zrobić, taki fach...

7.

Emma, Anton i Sara szli prawie pustą o tej porze uliczką. Szaro-biały kot siedział przy krawężniku i z mozołem wylizywał sobie łapę, a właściciele sklepów dopiero zaczynali wystawiać towar na ulicę. Odgłos podciąganych rolet antywłamaniowych i metaliczny dźwięk rozkładanych stołów niosły się echem pomiędzy ścisłą zabudową starej części miasta. Na jezdni, pewnie po przejeździe polewaczki, było trochę niewielkich kałuż, w których odbijało się poranne słońce. Powietrze było jeszcze w miarę chłodne.

Emma głośno się śmiała i próbowała wskoczyć Antonowi na barana. Sara szła za nimi, wystawiając buzię do słońca.

Siostra odwróciła się do niej na chwilę.

– Przyspiesz trochę. Johnny już pewnie na nas czeka.

– Nie stoi przecież na ulicy. To chyba tam, za rogiem?

– Nie. To jakaś inna knajpa. Musimy skręcić w następną w prawo. Nie pamiętasz?

– Chyba nie byłam wczoraj wystarczająco przytomna.

– A teraz jak z twoją przytomnością?

– Wszystko dobrze, ale czuję, że pot spływa mi po plecach. Nie wiem, jak dam radę łazić cały dzień, jeśli temperatura wzrośnie.

– Zaraz usiądziemy i napijemy się czegoś zimnego... – zawahała się. – Do czorta! Chyba nie zabraliśmy butelek z wodą.

– Nie widziałam ich w pokoju, gdy wychodziliśmy. Specjalnie sprawdzałam, czy wszystko mamy ze sobą.

– Bo Anton postawił je na podłodze w łazience. Tam było najchłodniej.

– Dlaczego nie w lodówce?

– Mamy lodówkę w pokoju?

– Pod telewizorem.

– Nie zauważyliśmy.

– Trudno, kupimy coś do picia po drodze. Krzyczcie, jak ktoś zobaczy kiosk albo otwarty sklep z elektroniką. Musimy kupić baterie do aparatu.

– Trzeba uwiecznić dla potomnych twoją czerwoną sukienkę na tle ruin zamku!