Camorra, mafia neapolitańska - Iwona Kienzler - ebook + audiobook + książka

Camorra, mafia neapolitańska ebook

Kienzler Iwona

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Leżący u stóp Wezuwiusza Neapol to nie tylko ojczyzna pizzy Margherita. Niestety słowa zachwyconego tym miastem Goethego: „Zobaczyć Neapol i umrzeć” nabierają współcześnie znaczenia dość dosłownego. A to dlatego, że stolica Kampanii słynie także z organizacji mafijnej – bezwzględnej i niebezpiecznej kamorry, niemającej nic wspólnego z romantycznym wizerunkiem propagowanym przez niektórych twórców filmowych.

Włoskie władze próbują pokonać ją od dawna, ale jak dotąd nieskutecznie. Nie dość, że nielegalna działalność kamorry przynosi jej członkom olbrzymie dochody, to jeszcze mafia ma poparcie wśród neapolitańczyków, dla których prawdziwym wrogiem jest państwo, czyli system podatkowy, niewydolna administracja i brak pomysłu na rozwiązanie lokalnych problemów. Kamorra jest jak woda – wlewa się w każdy zakątek działalności, czerpie korzyści z narkotyków, prostytucji, a nawet śmieci, krótko mówiąc ze wszystkiego, co może przynieść jakikolwiek dochód. Mafijne zyski są przesiąknięte krwią i zemstą, a choć spowija je zmowa milczenia – bo kamorra ma własny wewnętrzny kodeks i rządzi się swoimi prawami – nie ma żadnych wątpliwości, że tak naprawdę wszystkie jej działania opierają się na bezprawiu i zbrodni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 337

Oceny
4,2 (20 ocen)
11
4
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zosiatomczak48

Z braku laku…

To tylko historia nic ciekawrego
00
fryzuryn

Nie oderwiesz się od lektury

B.dobra
00

Popularność




Wstęp

Słynny nie­miecki poeta doby roman­ty­zmu, Johann Wol­fgang Goethe, zachwy­cony perłą połu­dnio­wych Włoch, jaką jest mia­sto u stóp Wezu­wiu­sza, ukuł znane powie­dze­nie: „Zoba­czyć Neapol i umrzeć”. Nie był odosob­niony w swo­ich zachwy­tach, bo wielu euro­pej­skich twór­ców podzie­lało jego odczu­cia i poszu­ki­wało natchnie­nia w cie­niu wąskich ulic i poma­rań­czo­wych gajów, roz­cią­ga­ją­cych się pod mia­stem. Wśród nich można wymie­nić także naszych rodzi­mych ludzi pióra: Juliu­sza Sło­wac­kiego i Hen­ryka Sien­kie­wi­cza, a z cza­sów bliż­szych współ­cze­sno­ści Gustawa Her­linga-Gru­dziń­skiego.

Neapol to rów­nież ojczy­zna pizzy, bo wła­śnie w tym mie­ście upie­czono ją po raz pierw­szy i była to, znana i popu­larna także dzi­siaj, pizza mar­ghe­rita. Swoją nazwę zawdzię­cza kró­lo­wej Mar­ghe­ri­cie, czyli Mał­go­rza­cie Sabaudz­kiej, żonie panu­ją­cego w latach 1878–1900 króla Hum­berta I, nota­bene pierw­szej kró­lo­wej zjed­no­czo­nych Włoch. Mał­żonka monar­chy odwie­dziła Neapol w 1889 roku, a przy oka­zji zja­dła wspo­mnianą pizzę, stwo­rzoną spe­cjal­nie z myślą o niej przez Raf­fa­elego Espo­sita z piz­ze­rii Brandi. Tra­dy­cyjne danie, które czę­sto gości na naszych taler­zach, powinno zawie­rać trzy kolory wło­skiej flagi: czer­wień pomi­do­rów, biel moz­za­relli oraz zie­leń świe­żej bazy­lii.

Pizza to nie­je­dyna kuli­narna duma tego pięk­nego mia­sta o nie­po­wta­rzal­nym kli­ma­cie: innymi spe­cjal­no­ściami neapo­li­tań­skiej kuchni jest spa­ghetti alla pesca­tora, czyli spa­ghetti z owo­cami morza i sosem ryb­nym, oraz zuppa di cozze – zupa z małży. Mia­sto – podob­nie jak cały region Kam­pa­nii, któ­rego jest sto­licą – sły­nie także z wyśmie­ni­tych win oraz limon­cello, czyli likieru cytry­no­wego. Słynny likier, pity zazwy­czaj po obfi­tym obie­dzie dla poprawy tra­wie­nia, do świata alko­holi wkro­czył sto­sun­kowo późno, bo dopiero w 1988 roku, kiedy Mas­simo Canale zare­je­stro­wał jego znak towa­rowy. Autor­stwo limon­cello przy­pi­suje się pra­babce Cana­lego, która na początku dwu­dzie­stego stu­le­cia pro­du­ko­wała je na wła­sne potrzeby z cytryn hodo­wa­nych w przy­do­mo­wym ogródku. Tak przy­naj­mniej twier­dzi rodzina Canale, cho­ciaż wśród znaw­ców tematu nie bra­kuje zwo­len­ni­ków teo­rii, że likier wyra­biali już śre­dnio­wieczni mnisi na połu­dniu Pół­wy­spu Ape­niń­skiego, a nawet że był znany tam­tej­szej lud­no­ści już w jede­na­stym wieku, kiedy to Kam­pa­nię nękały najazdy Sara­ce­nów.

Ale mia­sto skrywa inne, wyjąt­kowo mroczne obli­cze… Jest kolebką kamorry, groź­nej neapo­li­tań­skiej mafii, zapewne star­szej od dwóch pozo­sta­łych, czyli sycy­lij­skiej cosa nostry i kala­bryj­skiej ’ndran­ghety.

Zda­niem histo­ry­ków jej począt­ków należy szu­kać w mro­kach śre­dnio­wie­cza, acz­kol­wiek for­mal­nie ist­nieje od 1820 roku, kiedy w jed­nym z neapo­li­tań­skich kościo­łów powo­łano do życia Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie Zre­for­mo­wane. Pod tą z pozoru nie­winną nazwą kryła się groźna orga­ni­za­cja prze­stęp­cza, o struk­tu­rze przy­po­mi­na­ją­cej sektę reli­gijną, rzą­dzącą się okre­ślo­nymi regu­łami i pra­wami. Jej zasad­ni­czym źró­dłem dochodu było pobie­ra­nie hara­czy za rze­komą ochronę od wszyst­kich, któ­rzy pro­wa­dzili jaką­kol­wiek dzia­łal­ność zarob­kową w Neapolu, bo w prze­ci­wień­stwie do ope­ru­ją­cej głów­nie na wsiach cosa nostry kamorra jest mafią typowo miej­ską. W dodatku zro­śniętą nie­ro­ze­rwal­nie z mia­stem u stóp Wezu­wiu­sza. Bez wąt­pie­nia jej roz­wo­jowi w dzie­więt­na­stym stu­le­ciu sprzy­jał fakt, że ówcze­sne organy ści­ga­nia bar­dziej sku­piały się na tro­pie­niu wszel­kiej maści libe­ra­łów nawo­łu­ją­cych do oba­le­nia Bur­bo­nów wła­da­ją­cych Kró­le­stwem Obojga Sycy­lii niż tępie­niu prze­stęp­czo­ści, w tym rosną­cej w siłę kamorry. Prze­stęp­com sprzy­jała też jawna nie­chęć oka­zy­wana poli­cji przez lokalną spo­łecz­ność. Takie same uczu­cia budziły organy ści­ga­nia oraz admi­ni­stra­cja narzu­cone połu­dniu Włoch przez cen­tralne wła­dze już po zjed­no­cze­niu kraju, co umoc­niło jesz­cze pozy­cję neapo­li­tań­skiej mafii.

Prze­stęp­cza orga­ni­za­cja stała się czymś w rodzaju pań­stwa w pań­stwie: miała wewnętrzny nie­pi­sany kodeks, okre­śla­jący normy postę­po­wa­nia, a nawet wła­sny, dwu­in­stan­cyjny sąd. Wspo­mniany sąd zaj­mo­wał się nie tylko wewnętrz­nymi spra­wami orga­ni­za­cji, ale także roz­strzy­gał róż­nego rodzaju spory neapo­li­tań­czy­ków nie­bę­dą­cych człon­kami Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia Zre­for­mo­wa­nego. To wła­śnie tam szu­kano roz­wią­zań dla wszel­kiego rodzaju pro­ble­mów, z któ­rymi nie radził sobie albo któ­rymi nie chciał się zająć nie­wy­dolny wymiar spra­wie­dli­wo­ści ówcze­snych Włoch. Pań­stwo zresztą było bez­silne wobec pro­blemu prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej, która roz­kwi­tała na połu­dniu kraju, od Kam­pa­nii po Sycy­lię. Wszel­kie próby ukró­ce­nia dzia­łal­no­ści kamorry podej­mo­wane przez lokal­nych stró­żów prawa oka­zy­wały się nie­wy­star­cza­jące i były z góry ska­zane na nie­po­wo­dze­nie. Z kolei cen­tralne wła­dze, pomimo wielu próśb i żądań, nie udzie­lały żad­nego wspar­cia w walce z Pięk­nym Sto­wa­rzy­sze­niem Zre­for­mo­wa­nym. Nie bez zna­cze­nia w tym przy­padku było popar­cie udzie­lane orga­ni­za­cji przez lokal­nych poli­ty­ków, zwłasz­cza posłów do par­la­mentu. Sojusz z kamorrą prze­kła­dał się bowiem na liczbę gło­sów uzy­ska­nych w wybo­rach. Z cza­sem Sto­wa­rzy­sze­nie znacz­nie posze­rzyło zakres swo­jej prze­stęp­czej dzia­łal­no­ści, włą­cza­jąc do niej prze­myt i kra­dzieże. Wpraw­dzie poli­cja nie potra­fiła sobie pora­dzić z wyple­nie­niem kamorry z pej­zażu połu­dnia Włoch, ale cza­sem stró­żom prawa uda­wało się aresz­to­wać nie­któ­rych z jej pro­mi­nent­nych bos­sów. Wyrok ogra­ni­cze­nia wol­no­ści nie ozna­czał jed­nak zaprze­sta­nia ani nawet prze­rwy w prze­stęp­czym pro­ce­de­rze, ponie­waż zwierzch­nicy Sto­wa­rzy­sze­nia dosko­nale radzili sobie z zarzą­dza­niem orga­ni­za­cją zza krat, nato­miast pobyt w zakła­dzie kar­nym sta­no­wił świetną oka­zję do pozy­ska­nia nowych kadr.

W końcu jed­nak zna­lazł się ktoś, kto pora­dził sobie z neapo­li­tań­ską mafią – kapi­tan kara­bi­nie­rów Carlo Fab­broni. W 1911 roku, korzy­sta­jąc z nie do końca etycz­nych metod, udało mu się wsa­dzić do wię­zie­nia więk­szość przy­wód­ców kamorry, a tym samym roz­bić jej struk­tury. W efek­cie dopro­wa­dził do likwi­da­cji Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia Zre­for­mo­wa­nego, zaś jego samego prasa ochrzciła mia­nem pogromcy kamorry. I rze­czy­wi­ście, na sku­tek pod­ję­tych przez niego dzia­łań potężna mafia stała się cie­niem samej sie­bie i prze­stała liczyć się w świe­cie prze­stęp­czym, co nie zna­czy, że nie ist­niała. Była wów­czas luź­nym związ­kiem drob­nych prze­stęp­ców zaj­mu­ją­cych się głów­nie kra­dzieżą i prze­my­tem.

Po dru­giej woj­nie świa­to­wej – nie bez udziału Lucky’ego Luciano, ame­ry­kań­skiego gang­stera o sycy­lij­skich korze­niach – nastą­pił praw­dziwy rene­sans kamorry, która z cza­sem prze­isto­czyła się w groźny i nie­bez­pieczny syn­dy­kat zbrodni. Dziś jej wpływy się­gają daleko poza gra­nice samego Neapolu, a nawet Włoch. W prze­ci­wień­stwie do zhie­rar­chi­zo­wa­nej cosa nostry, która ma struk­turę pira­midy, mafia neapo­li­tań­ska obec­nie jest orga­ni­za­cją o struk­tu­rze pozio­mej, będącą luźną kon­fe­de­ra­cją kla­nów w róż­nym stop­niu ze sobą współ­pra­cu­ją­cych.

Wszystko, co dziś wiemy na temat kamorry, pocho­dzi głów­nie od pen­ti­tich, czyli skru­szo­nych, jak wło­skie prawo okre­śla człon­ków mafii, któ­rzy w zamian za ochronę i daro­wa­nie bądź znaczne zmniej­sze­nie wymiaru kary godzą się na współ­pracę z orga­nami spra­wie­dli­wo­ści. Dużo wnio­sła też wydana w 2006 roku książka Gomorra. Podróż po impe­rium kamorry pióra mło­dego, bo zale­d­wie dwu­dzie­sto­sied­mio­let­niego dzien­ni­ka­rza Roberta Saviana. Autor nie tylko ujaw­nił w niej zasady dzia­ła­nia neapo­li­tań­skiej mafii, opi­su­jąc przy oka­zji powią­za­nia kamorry z legalną gospo­darką i poli­tyką, ale podał rów­nież nazwi­ska naj­waż­niej­szych bos­sów, a także innych pomniej­szych człon­ków mafii oraz zakres ich dzia­ła­nia w Sys­te­mie, bo wła­śnie tak człon­ko­wie orga­ni­za­cji nazy­wają ją mię­dzy sobą. Dzien­ni­karz udo­wod­nił także, że kamorra to jedna z naj­bar­dziej zło­wro­gich i nie­bez­piecz­nych orga­ni­za­cji prze­stęp­czych współ­cze­snego świata, która przy­czy­niła się do śmierci więk­szej liczby ludzi niż inne mafie, na czele z sycy­lij­ską i rosyj­ską, prze­wyż­sza­jąc pod tym wzglę­dem wszyst­kie ugru­po­wa­nia ter­ro­ry­styczne razem wzięte, włącz­nie z hisz­pań­ską ETA, irlandzką IRA oraz osła­wio­nymi Czer­wo­nymi Bry­ga­dami. „Kamorra jest dzi­siaj formą ter­ro­ry­zmu: budzi strach, narzuca swoje prawa i robi wszystko, by stać się nie­od­łączną czę­ścią spo­łecz­no­ści Kam­pa­nii – zauważa Saviano. – Kamo­ry­ści narzu­cają prze­mocą, z bro­nią w ręku, reguły nie do przy­ję­cia. Codzien­no­ścią są hara­cze, wsku­tek któ­rych nasze tereny stra­ciły moż­li­wość auto­no­micz­nego roz­woju i są coraz bar­dziej zależne od pomocy finan­so­wej z zewnątrz; codzien­no­ścią są dwu­dzie­sto­pro­cen­towe łapówki przy inwe­sty­cjach budow­la­nych, które znie­chę­cają naj­bar­dziej upar­tych przed­się­bior­ców, nie­le­galne trans­ak­cje, han­del środ­kami odu­rza­ją­cymi, które wielu mło­dych ludzi spro­wa­dzają na mar­gi­nes spo­łeczny i czy­nią z nich siłę robo­czą na usłu­gach orga­ni­za­cji prze­stęp­czych, krwawe kon­flikty w łonie kamorry, które spa­dają na rodziny jak nisz­czące plagi, zły przy­kład dla naszej mło­dzieży, praw­dziwe szkoły prze­mocy i zbrodni”1.

Zro­zu­mie­nie, dla­czego Sys­tem sta­nowi dziś tak potężną i zbrod­ni­czą machinę, z któ­rej uni­ce­stwie­niem nie mogą upo­rać się wło­skie organy ści­ga­nia, jest nie­moż­liwe bez pozna­nia histo­rii kamorry, a także całego połu­dnia sło­necz­nej Ita­lii. Jak się prze­ko­namy, to wła­śnie regiony połu­dniowe ucier­piały naj­bar­dziej w pro­ce­sie zjed­no­cze­nia pań­stwa, bowiem ich roz­wój został gwał­tow­nie zasto­po­wany, a brak odpo­wied­niego finan­so­wa­nia uczy­nił je naj­bied­niej­szymi regio­nami współ­cze­snych Włoch. Swoje doło­żyła też nie­uf­ność miej­sco­wych do narzu­co­nej przez cen­tralne wła­dze admi­ni­stra­cji i pod­le­głej jej poli­cji, podob­nie jak nie­udol­ność tam­tej­szego wymiaru spra­wie­dli­wo­ści. Wszystko to sta­nowiło dosko­nałą pożywkę dla roz­woju prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej i umoc­niło ist­nie­jącą w Neapolu, zapewne już od cza­sów śre­dnio­wiecz­nych, kamorrę. Zresztą do dziś w oczach miesz­kań­ców mia­sta, głów­nie jego bied­niej­szych dziel­nic, to nie mafia jest uwa­żana za wroga, ale pań­stwo przy­mu­sza­jące do pła­ce­nia podat­ków i ofe­ru­jące nie­wiele w zamian swoim oby­wa­te­lom, zwłasz­cza tym naj­bied­niej­szym i wyklu­czo­nym. Kamorra w zamian za lojal­ność daje prze­cież pracę i trosz­czy się o pokrzyw­dzo­nych, a przy­naj­mniej stwa­rza takie pozory.

Zapra­szamy zatem Czy­tel­ni­ków w podróż do Neapolu, ale nie po to, by podzi­wiać jego zabytki czy roz­ko­szo­wać się sma­kiem tam­tej­szej wyśmie­ni­tej kuchni. Niniej­sza publi­ka­cja przed­sta­wia bowiem mroczne i prze­ra­ża­jące obli­cze mia­sta, orga­ni­za­cję, która wyro­sła z jego histo­rii i z któ­rym jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zana – kamorrę. Poznamy zatem jej dzieje, się­ga­jąc do tajem­ni­czych począt­ków, przed­sta­wiając dzia­łal­ność Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia Zre­for­mo­wa­nego, a także jej odro­dze­nie po dru­giej woj­nie świa­to­wej. Książka przed­stawi także mafijne biz­nesy – pobie­ra­nie hara­czy, han­del nar­ko­ty­kami, prze­mysł śmie­ciowy, fał­szo­wa­nie wyro­bów spo­żyw­czych i inne.

Wło­ska nazwa neapo­li­tań­skiej mafii brzmi camorra i w tej for­mie wystę­puje w więk­szo­ści ksią­żek i publi­ka­cji. Ze względu na to, że wło­ska nazwa jest roz­po­zna­walna na całym świe­cie, wła­śnie taka forma wid­nieje w tytule niniej­szej publi­ka­cji. Będziemy jed­nak uży­wać spo­lsz­czo­nej wer­sji słowa – „kamorra”. Nie tylko dla­tego, że wła­śnie taka spo­lsz­czona forma przy­jęła się w wielu rodzi­mych pozy­cjach książ­ko­wych i pra­so­wych, ale przede wszyst­kim ze względu na to, że pol­ska wer­sja odmie­nia się zgod­nie z zasa­dami naszej dekli­na­cji, jest więc łatwiej­sza w uży­ciu i będzie bar­dziej zro­zu­miała dla pol­skiego odbiorcy.

Rozdział 1. Piękne Stowarzyszenie Zreformowane, czyli historia kamorry

Z Hiszpanii do Włoch

Popu­larna nie­gdyś na Pół­wy­spie Ape­niń­skim legenda przed­sta­wia nader roman­tyczną wer­sję powsta­nia trzech orga­ni­za­cji mafij­nych, do dziś pano­szą­cych się we Wło­szech. Jej boha­te­rami są trzej hisz­pań­scy ryce­rze: Osso, Mastrosso i Car­ca­gnosso, któ­rzy w zemście za zgwał­ce­nie sio­stry jed­nego z nich zabili pew­nego ary­sto­kratę. Ści­gani przez prawo ucie­kli na wyspę Favi­gnana leżącą przy zachod­nim cyplu Sycy­lii, gdzie zało­żyli brac­two kie­ru­jące się okre­ślo­nymi zasa­dami, a przede wszyst­kim – kodek­sem hono­ro­wym. Przez ponad trzy­dzie­ści lat pra­co­wali nad dosko­na­le­niem reguł swo­jego sto­wa­rzy­sze­nia, a potem posta­no­wili ponieść je w świat, a kon­kret­nie – zaszcze­pić na wło­skiej ziemi. Trzech ryce­rzy opu­ściło zatem wyspę, która przez trzy dekady udzie­lała im schro­nie­nia i każdy z nich osiadł w innej czę­ści Włoch: Osso, któ­rego patro­nem był Święty Jerzy, udał się na Sycy­lię, Car­ca­gnosso, który obrał sobie za świę­tego patrona Michała Archa­nioła, popły­nął do Kala­brii, gdzie poło­żył pod­wa­liny pod ’ndran­ghetę, zaś Mastrosso, po tym jak zawie­rzył duszę Naj­święt­szej Panience, wyru­szył do Neapolu, gdzie zało­żył kamorrę. Jest to oczy­wi­ście tylko ludowa legenda, przy­da­jąca pew­nej nuty tajem­ni­czo­ści i odro­biny rycer­sko­ści zbrod­ni­czemu sto­wa­rzy­sze­niu, któ­rym bez wąt­pie­nia jest kamorra. A jed­nak, jak to bywa w przy­padku legend, jest w niej ziarno prawdy, gdyż współ­cze­śni bada­cze dopa­trują się źró­deł neapo­li­tań­skiej mafii w Hisz­pa­nii, skąd zgod­nie z przy­to­czoną histo­rią mieli pocho­dzić legen­darni ryce­rze.

Vit­to­rio Paliotti, autor Histo­rii kamorry, twier­dzi, że kamorra wywo­dzi się w pro­stej linii od funk­cjo­nu­ją­cego w śre­dnio­wiecz­nej Hisz­pa­nii sto­wa­rzy­sze­nia o cha­rak­te­rze rabun­ko­wym Con­fra­ter­nita della Guar­duna – Brac­two Guar­duna – zało­żo­nego w 1417 roku w Sewilli. Jego idee i zasady zostały prze­szcze­pione na grunt neapo­li­tań­ski wraz z nadej­ściem pano­wa­nia Hisz­pa­nii, które ofi­cjal­nie roz­po­częło się w 1504 roku, acz­kol­wiek woj­ska króla Ara­go­nii Alfonsa V opa­no­wały te zie­mie już w roku 1442. Rene­san­sowy pisarz i huma­ni­sta, Gio­vanni Pon­tano, w swoim dia­logu Anto­nius twier­dzi, jakoby wraz z Hisz­pa­nami do Neapolu wtar­gnęło samo zło. Zda­niem pisa­rza to wła­śnie oni nauczyli z natury poko­jowo nasta­wio­nych neapo­li­tań­czy­ków prze­kleństw, mści­wo­ści, kłó­tli­wo­ści, zaszcze­pia­jąc w nich przy oka­zji mnó­stwo zabo­bo­nów, a także skłon­ność do łącze­nia pogań­skich prak­tyk z reli­gią chrze­ści­jań­ską. Z kolei baro­kowy pisarz fran­cu­ski, Jean-Jacques Bouchard, w swoim dziele Jour­nal II: Voy­age dans le roy­aume de Naples. Voy­age dans la cam­pa­gne de Rome (Dzien­nik II: Podróż do Kró­le­stwa Neapolu. Podróż na rzym­ską wieś) twier­dzi, jakoby Hisz­pa­nie dodat­kowo przy­czy­nili się do roz­ple­nie­nia się w mie­ście u stóp Wezu­wiu­sza hazardu oraz homo­sek­su­ali­zmu. Krótko mówiąc, wszystko co w Neapolu złe, wywo­dzi się z Hisz­pa­nii. Współ­cze­śni histo­rycy wpraw­dzie pod­cho­dzą z rezerwą do usta­leń zawar­tych we wspo­mnia­nych dzie­łach, ale przy­znają, że Garduña – bo pod taką nazwą funk­cjo­nuje hisz­pań­skie brac­two prze­stęp­cze w histo­rio­gra­fii pol­skiej – w śre­dnio­wie­czu fak­tycz­nie prze­nik­nęła na połu­dniowe zie­mie Ita­lii.

Była to naprawdę potężna i groźna orga­ni­za­cja, łącząca w sobie cechy „poboż­nego brac­twa” i praw­dzi­wego syn­dy­katu zbrodni. Wielu bada­czy uważa ją nawet za pierw­szą mafię w dzie­jach świata. Począt­kowo dzia­łała pod szczyt­nymi hasłami obrony wiary i zaj­mo­wała się głów­nie walką z mar­ra­nami – jak w ówcze­snej Hisz­pa­nii nazy­wano żydów, któ­rzy, chcąc unik­nąć prze­śla­do­wań, decy­do­wali się na kon­wer­sję na chrze­ści­jań­stwo – z cza­sem prze­ista­cza­jąc się w zrze­sze­nie najem­nych ban­dy­tów. Człon­ków tego ugru­po­wa­nia potocz­nie zwano guapos, ci zaś, zależ­nie od „spe­cja­li­za­cji”, dzie­lili się na: pun­te­ado­res – szty­le­tow­ców, bądź flo­re­ado­res – napast­ni­ków, a także cober­te­ras – osła­nia­ją­cych, któ­rzy zapew­niali ochronę ban­dy­tom. Podobną rolę peł­nili chi­va­tos – „koziołki”, czyli nasto­letni chłopcy, będący nowi­cju­szami w ban­dyc­kim fachu, któ­rzy po kilku latach nie­na­gan­nej „pracy” mogli awan­so­wać na postu­lan­tes, czyli kan­dy­da­tów, by po kolej­nych dwóch latach zostać peł­no­praw­nymi guapos. Ważną rolę w tej prze­stęp­czej orga­ni­za­cji peł­nili fecel­les, czyli szpicle, na co dzień zwią­zani z hisz­pań­ską inkwi­zy­cją, od któ­rych czer­pano wie­dzę na temat osób, które warto byłoby napaść, jak rów­nież sire­nas – ponętne dziew­czyny wcią­ga­jące przy­szłe ofiary w pułapkę. Na czele orga­ni­za­cji stał przy­wódca zwany her­mano manor – star­szy brat – któ­remu pod­le­gali zwierzch­nicy poszcze­gól­nych pro­win­cji zwani capa­ta­zes.

Zwierzch­nicy pro­win­cji byli wybie­rani spo­śród guapos, pra­cu­ją­cych dla brac­twa przez sześć lat i mogą­cych się poszczy­cić odpo­wied­nimi zasłu­gami. Garduña utrzy­my­wała dobre rela­cje z przed­sta­wi­cie­lami wła­dzy róż­nego szcze­bla, w tym także z duchow­nymi będą­cymi człon­kami inkwi­zy­cji. Jej macki się­gały nawet dworu kró­lew­skiego, czego dowo­dzi kariera Rodriga Cal­de­róna, her­mano may­ora, który w latach 1618–1620 pia­sto­wał sta­no­wi­sko sekre­ta­rza Filipa II. Orga­ni­za­cja miała wła­sny sta­tut spi­sany w Toledo w 1420 roku, który kilka wie­ków póź­niej posłuży za wzór sta­tutu neapo­li­tań­skiej kamorry. Garduña jest w nim nazy­wana brac­twem lub wręcz zako­nem, któ­rego człon­kiem mógł zostać „każdy dżen­tel­men posia­da­jący dobre oko, dobre uszy, dobre nogi i koniec języka”2. Przed­mio­tem dzia­łal­no­ści brac­twa miały być kra­dzieże: „wyko­ny­wane wprawną ręką na rzecz zakonu (…) »przy­ciem­nie­nia«, czyli pchnię­cia nożem, »pochówki«, czyli mor­der­stwa, »podróże«, czyli napady rabun­kowe, i »kąpiele« lub »chrzty«, czyli uto­pie­nia”3. Wszystko wyko­ny­wane z ini­cja­tywy brac­twa bądź też na zle­ce­nie klienta. Ban­dyc­kie usługi pole­gały także na wyko­ny­wa­niu nacięć na twa­rzy tytu­łem ostrze­że­nia bądź kary za jakieś prze­wi­nie­nie – w szcze­gól­nych przy­pad­kach świeże rany nacie­rano łojem roz­pusz­czo­nym w occie, co spra­wiało, że prak­tycz­nie nie można ich było usu­nąć. Waż­nym aspek­tem dzia­łal­no­ści Garduñy było też pobie­ra­nie hara­czy od wszel­kiego rodzaju dzia­łal­no­ści. Ślad ist­nie­nia tego brac­twa znaj­dziemy także u Cervan­tesa, który w jed­nej ze swo­ich nowel Rin­co­nete y Cor­ta­dillo opi­sał sto­wa­rzy­sze­nie zło­czyń­ców z Sewilli, któ­rego reguły dzia­ła­nia były podobne do tych, jakimi będzie się kie­ro­wać neapo­li­tań­ska kamorra w dzie­więt­na­stym wieku.

O sile tego syn­dy­katu zbrodni niech świad­czy fakt, że udało się ją znisz­czyć dopiero po czte­ry­stu latach prze­stęp­czej dzia­łal­no­ści, w 1822 roku, kiedy komen­dant Manuel de Cuen­dias roz­gro­mił orga­ni­za­cję i aresz­to­wał jej ostat­niego przy­wódcę, Fran­cisa Cor­tina. Ucie­ka­jący przed karzącą ręką hisz­pań­skiego wymiaru spra­wie­dli­wo­ści człon­ko­wie Garduñy już w 1820 roku zna­leźli schro­nie­nie w połu­dnio­wych Wło­szech, głów­nie w Neapolu, gdzie sku­tecz­nie roz­pro­pa­go­wali pro­gram i zasady dzia­ła­nia orga­ni­za­cji. W zasa­dzie nale­ża­łoby powie­dzieć, że je ugrun­to­wali, bo już wcze­śniej dzia­łały tam róż­no­ra­kie prze­stęp­cze brac­twa i sto­wa­rzy­sze­nia, funk­cjo­nu­jące podob­nie do ich hisz­pań­skiego pier­wo­wzoru.

Więk­szość współ­cze­snych histo­ry­ków zaj­mu­ją­cych się pro­ble­ma­tyką prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej upa­truje począt­ków kamorry w Hisz­pa­nii, ale wło­ski histo­ryk Gigi Di Fiore, autor wyda­nej w 2005 roku książki La Camorra e le sue sto­rie (Kamorra i jej histo­ria), zauważa, iż: „nawet jeśli korzeni Kamorry należy szu­kać w Hisz­pa­nii, na Pół­wy­spie Ibe­ryj­skim nie ist­nieją porów­ny­walne orga­ni­za­cje”4. Zda­niem wielu bada­czy przy­czyn tego, że prze­stęp­czość zor­ga­ni­zo­wana roz­ple­niła się wła­śnie w Ita­lii, nie w Hisz­pa­nii, należy szu­kać w róż­ni­cach cha­rak­te­ry­zu­ją­cych pro­ces jed­no­cze­nia się obu tych państw.

Jak się oka­zuje, ter­min „kamorra” w odnie­sie­niu do orga­ni­za­cji dzia­ła­ją­cej w Neapolu w ter­minologii praw­ni­czej poja­wił się późno, bo dopiero w dru­giej poło­wie ubie­głego stu­le­cia, a kon­kret­nie w 1982 roku. Uchwa­lona 13 wrze­śnia tego roku ustawa 646 dopre­cy­zo­wała zbrod­nie zwią­zane z prze­stęp­czo­ścią zor­ga­ni­zo­waną. Zawarty w niej zapis gło­sił, że prze­wi­dziane w kodek­sie kary „odno­szą się rów­nież do kamorry i innych orga­ni­za­cji, jak­kol­wiek lokal­nie nie byłyby one nazwane”5. Co wię­cej, okre­śle­nia „kamorra” nie uży­wają nawet człon­ko­wie tego ugru­po­wa­nia. Jak uza­sad­nia Vit­to­rio Paliotti w swo­jej publi­ka­cji poświę­co­nej histo­rii mafii neapo­li­tań­skiej, w latach 1913–1975 sło­wem „kamorra” okre­ślano spe­cy­ficzną men­tal­ność czę­ści miesz­kań­ców połu­dnia Włoch, z cha­rak­te­ry­styczną dla niej goto­wo­ścią do nad­użyć, łapów­kar­stwa, sprze­nie­wie­rzeń i szan­ta­żów. Miano „camor­ri­sta” miało zde­cy­do­wa­nie nega­tywny, wręcz pogar­dliwy wydźwięk i okre­ślano nim każ­dego, „kto narzu­cał arbi­tralne roz­wią­za­nia albo doma­gał się nie­do­zwo­lo­nych pro­cen­tów. Tu należy wyja­śnić, że słowo »camorra« jest potocz­nym syno­ni­mem łapówki”6. Zatem kamo­ry­sta daw­niej ozna­czał łapów­ka­rza bądź osobę wymu­sza­jącą łapówkę i mógł nim być nawet par­kin­gowy doma­ga­jący się nie­uza­sad­nio­nej dopłaty do swo­ich usług.

Paliotti podaje także inną ety­mo­lo­gię słowa „kamorra”, wywo­dząc je od hisz­pań­skiego „camorra”, ozna­cza­ją­cego kłót­nię, które zostało prze­jęte przez język arab­ski i w zmie­nio­nej for­mie „kumar” było nazwą pew­nej gry w kości zaka­za­nej przez Koran. W tym zna­cze­niu słowo to wró­ciło do Hisz­pa­nii, skąd w okre­sie pano­wa­nia hisz­pań­skiego zawę­dro­wało do Neapolu. W 1735 roku wydano zarzą­dze­nie, w któ­rym mia­nem „camorra” okre­ślano domy gry, w któ­rych upra­wiano hazard. Inni bada­cze dzie­jów neapo­li­tań­skiej mafii, na czele z przy­wo­ła­nym wcze­śniej Gigim Di Fio­rem, wywo­dzą ety­mo­lo­gię nazwy od ter­minu „gamurri”, ozna­cza­ją­cego ban­dy­tów gra­su­ją­cych w śre­dnio­wie­czu na hisz­pań­skich obsza­rach gór­skich. Jak dowo­dzą usta­le­nia histo­ry­ków i arche­olo­gów, około 1300 roku bandy gamurri gra­so­wały także na połu­dniu Włoch. Z kolei Marie-Anne Matard-Bonucci w swo­jej Histo­rii mafii cytuje wypo­wiedź dzie­więt­na­sto­wiecz­nego szwaj­car­skiego pisa­rza, a zara­zem wiel­kiego miło­śnika Neapolu, Marca Mon­niera, który uwa­żał, iż słowo „kamorra” ozna­cza „zor­ga­ni­zo­wane wymu­sze­nie”, nato­miast o samej orga­ni­za­cji pisał: „jest to tajne sto­wa­rzy­sze­nie ludowe, któ­rego celem jest czy­nie­nie zła”7. Ist­nieje też hipo­teza gło­sząca, jakoby nazwa neapo­li­tań­skiej mafii pocho­dziła od hisz­pań­skiego ter­minu „cha­marra”, ozna­cza­ją­cego płaszcz noszony z reguły przez ban­dy­tów w osiem­na­sto­wiecz­nej Hisz­pa­nii.

Trudno dziś orzec, kiedy prze­stęp­cze ide­ały Garduñy prze­nik­nęły na neapo­li­tań­ski grunt, dopro­wa­dza­jąc do powsta­nia pier­wo­cin póź­niej­szej mafii. W 1647 roku powstała sekta zwana Società dei Mastri Fer­rari, czyli Sto­wa­rzy­sze­nie Mistrzów Kowal­stwa, która w zamian za ochronę nakła­dała tak zwane cła, będące naj­zwy­klej­szym hara­czem od impor­to­wa­nych i eks­por­to­wa­nych towa­rów. Inną tego typu orga­ni­za­cją była zało­żona sześć lat póź­niej Com­pa­gnia della Morte – Sto­wa­rzy­sze­nie Śmierci, która wyko­rzy­sty­wała szczytne hasła walki z hisz­pań­skim oku­pan­tem, ale w rze­czy­wi­sto­ści jej człon­ko­wie zaj­mo­wali się wyłącz­nie wymu­sza­niem pie­nię­dzy. Wpraw­dzie wielu póź­niej­szych bada­czy dało się uwieść legen­dzie i pro­pa­go­wało tezę, że w jej sze­re­gach poza zwy­kłymi rze­zi­miesz­kami znaj­do­wali się także lumi­na­rze kul­tury oraz arty­ści, na czele ze sław­nym wło­skim mala­rzem doby baroku, Salva­to­rem Rosą, ale współ­cze­śni histo­rycy zale­cają wło­żyć to mię­dzy bajki. Z bie­giem czasu, z bli­żej nie­zna­nych powo­dów, Com­pa­gnia della Morte zmie­niła nazwę na mniej zło­wrogą – Società degli Impac­ciati – Sto­wa­rzy­sze­nie Zakło­po­ta­nych, co nie ozna­czało jed­nak, że zmie­nił się pro­fil dzia­łal­no­ści. Pomimo roz­bież­no­ści nazw wszyst­kie tego typu brac­twa i sto­wa­rzy­sze­nia przez współ­cze­snych histo­ry­ków oraz bada­czy dzie­jów prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej okre­ślane są mia­nem kamorry, a ich człon­ko­wie nazy­wani są kamo­ry­stami. Bywało, że prze­stępcy w nich zrze­szeni, chcąc unik­nąć kon­flik­tów z wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści, przyj­mo­wali niż­sze świę­ce­nia kapłań­skie, co auto­ma­tycz­nie wyłą­czało ich spod jurys­dyk­cji cywil­nej. Ta prak­tyka była szcze­gól­nie popu­larna w osiem­na­stym stu­le­ciu, kiedy „opaci w pół­su­tan­nie”, jak ich nazy­wano, sze­rzyli „pokój przy uży­ciu prze­mocy”.

Cechą cha­rak­te­ry­styczną człon­ków kamorry było naśla­dow­nic­two ary­sto­kra­cji i to pod każ­dym wzglę­dem – prze­stępcy uwiel­biali afi­szo­wać się swoją zamoż­no­ścią, pięk­nymi stro­jami, a nawet naśla­do­wali zami­ło­wa­nie szlachty do poje­dyn­ków. Sta­czano je przed zachwy­coną, roz­en­tu­zja­zmo­waną gawie­dzią i nawet roz­po­rzą­dze­nie wydane w 1662 roku, prze­wi­du­jące karę śmierci za uczest­nic­two i orga­ni­zo­wa­nie poje­dyn­ków, nie dopro­wa­dziło do zanie­cha­nia tego pro­ce­deru, a jedy­nie do prze­nie­sie­nia walk w miej­sca odludne. Ist­niały dwa rodzaje takich bata­lii: zum­pate – kiedy poje­dy­nek toczyły dwie osoby, oraz dichia­ra­menti – gdy w wal­kach brało udział wię­cej osób.

Dono­si­ciel­stwo ozna­czało nie tylko pogardę ze strony kam­ra­tów, ale także dotkliwą karę prze­jętą wprost od hisz­pań­skich ban­dy­tów z Garduñy – nacię­cia na twa­rzy zwane sfre­gio. Głę­boka bli­zna na twa­rzy miała nie tylko być formą uka­ra­nia nie­lo­jal­no­ści, ale także widocz­nym ostrze­że­niem dla poten­cjal­nych zdraj­ców. Wła­dze wal­czyły zarówno z poje­dyn­kami, jak i z bar­ba­rzyń­skim zwy­cza­jem naci­na­nia twa­rzy, ale pomimo że oba pro­ce­dery karano śmier­cią, nie udało się ich wyple­nić. Co wię­cej, nader czę­sto zda­rzało się, że nacię­cia poja­wiały się na twa­rzach kobiet, part­ne­rek prze­stęp­ców podej­rze­wa­nych o zdradę. Bywało, że takie podej­rze­nia były zupeł­nie nie­uza­sad­nione, ale żadna z tak oso­bli­wie nazna­czo­nych dam nie wyda­wała się cier­pieć z powodu oszpe­ce­nia, jakim były bli­zny na twa­rzy. Wręcz prze­ciw­nie, każda nosiła je z nie­kła­maną dumą jako dowód miło­ści, a zara­zem męsko­ści jej uko­cha­nego.

Ostat­nie dzie­się­cio­le­cia osiem­na­stego i pierw­sze ćwierć­wie­cze dzie­więt­na­stego stu­le­cia to czas powsta­wa­nia roz­ma­itych taj­nych orga­ni­za­cji oraz sto­wa­rzy­szeń poli­tycz­nych, poja­wia­ją­cych się na fali buntu prze­ciwko abso­lu­ty­zmowi. To także okres roz­kwitu świę­cą­cego wów­czas triumfy wol­no­mu­lar­stwa oraz stu­denc­kich bractw, jak rów­nież wszel­kiego rodzaju towa­rzystw okul­ty­stycz­nych. Człon­ków tych ostat­nich inte­re­so­wały jed­nak nie tylko kon­takty z zaświa­tami. W mistyce, magicz­nych rytu­ałach i komu­ni­ko­wa­niu się z tajem­nymi bytami upa­try­wano drogi do zdo­by­cia wie­dzy i… wła­dzy nad świa­tem. Wło­chy nie były odporne na tego rodzaju prądy. Jesz­cze w cza­sach wojen napo­le­oń­skich została powo­łana orga­ni­za­cja kar­bo­na­riu­szy, zna­nych także jako węgla­rze, zakon węgla­rzy lub, znacz­nie rza­dziej, dobrzy kuzyni. Nazwa sto­wa­rzy­sze­nia nawią­zuje bez­po­śred­nio do śre­dnio­wiecz­nej gil­dii rze­mieśl­ni­czej, która powstała wyłącz­nie w celu obrony przed ban­dy­tami. Jej człon­ko­wie dążyli do zjed­no­cze­nia Włoch, które miały być pań­stwem demo­kra­tycz­nym, z wła­sną kon­sty­tu­cją, a w ich sze­re­gach nie bra­ko­wało naj­wy­bit­niej­szych przed­sta­wi­cieli poli­tycz­nego esta­bli­sh­mentu. Z cza­sem z sze­re­gów tej orga­ni­za­cji wyło­niła się kolejna – Cal­de­ari, któ­rej człon­kom obca była idea zjed­no­cze­nia kraju i któ­rzy popie­rali Fer­dy­nanda II, ówcze­snego władcę Neapolu i Sycy­lii. Doszczęt­nie zin­fil­tro­wani, a następ­nie sko­rum­po­wani przez wła­dze zmie­nili się w zacie­kłych anta­go­ni­stów kar­bo­na­riu­szy i nawet mło­dzi kan­dy­daci, wstę­pu­jąc w sze­regi związku, przy­się­gali „wieczną nie­na­wiść” wobec brac­twa węgla­rzy.

Na Pół­wy­spie Ape­niń­skim nie bra­ko­wało też grup o cha­rak­te­rze ban­dyc­kim, które, kul­ty­wu­jąc roz­ma­ite prze­sy­cone tajem­ni­czo­ścią rytu­ały, były uwa­żane za brac­twa i tajne sto­wa­rzy­sze­nia. Przy­kła­dem tego jest ugru­po­wa­nie Decini, stwo­rzone na prze­ło­mie 1816 i 1817 roku przez nie­ja­kiego Cira Annic­chia­rica, w ban­dyc­kim świe­cie funk­cjo­nu­ją­cego jako Papa Ciro. Annic­chia­rico był duchow­nym, ale naj­wi­docz­niej miał poważne pro­blemy z zacho­wa­niem celi­batu, skoro wplą­tał się w nie­bez­pieczny romans z narze­czoną syna boga­tego kupca. Kiedy narze­czony zastał parę in fla­granti, urzą­dził uwo­dzi­cie­lowi kar­czemną awan­turę, w trak­cie któ­rej wypo­mniał kapła­nowi, że swoim postęp­kiem wysta­wił na szwank honor dziew­czyny. Ciro nie miał zamiaru słu­chać tych wywo­dów, dla­tego chwy­cił za szty­let i zato­pił go w piersi rywala. Potem poprzy­siągł zemstę całej rodzi­nie, z któ­rej wywo­dził się narze­czony panny, i wkrótce wysłał na tam­ten świat aż trzy­na­stu jej człon­ków. Po doko­na­niu pomsty zebrał grupkę przy­ja­ciół i czmych­nął w nie­do­stępne góry, gdzie przy­łą­czali się do niego kolejni poszu­ki­wani prze­stępcy i zbrod­nia­rze. Wkrótce jego banda gra­su­jąca na Pół­wy­spie Salen­tyń­skim, jak nazywa się połu­dniowo-wschod­nie odga­łę­zie­nie Pół­wy­spu Ape­niń­skiego, roz­ro­sła się i liczyła około dwu­dzie­stu tysięcy ludzi. On sam ogło­sił się wcie­le­niem Jowi­sza Gro­mo­wład­nego, co ozna­czało osta­teczne zerwa­nie z Kościo­łem. Swoim tytu­łem długo się nie nacie­szył, bo na początku 1817 roku wpadł w ręce poli­cji i wraz ze stu sześć­dzie­się­cioma dwoma człon­kami swo­jej bandy zakoń­czył życie przed plu­to­nem egze­ku­cyj­nym. Część histo­ry­ków twier­dzi, że nie­do­bitki ugru­po­wa­nia Annic­chia­rica prze­do­stały się do Neapolu, zakła­da­jąc następ­nie kamorrę, orga­ni­za­cję opie­ra­jącą się po czę­ści na zasa­dach obo­wią­zu­ją­cych w Decini. Zde­cy­do­wana więk­szość bada­czy opo­wiada się jed­nak za hisz­pań­skimi korze­niami neapo­li­tań­skiej mafii.

W grud­niu 1820 roku w kościele Świę­tej Kata­rzyny, miesz­czą­cym się w neapo­li­tań­skiej dziel­nicy For­miello, gdzie znaj­do­wały się naj­zna­mie­nit­sze przy­bytki płat­nej miło­ści, spo­tkali się repre­zen­tanci kamorry z dwu­na­stu dziel­nic mia­sta, by uro­czy­ście zapo­cząt­ko­wać ist­nie­nie nowej prze­stęp­czej sekty, któ­rej nadali sta­tut i nowo­cze­sną struk­turę. W ten spo­sób powstało Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie Zre­for­mo­wane (Bella Società Rifor­mata), jak zwano orga­ni­za­cję mafijną, z któ­rej po latach wyło­niła się współ­cze­sna kamorra.

Oliwa dla Madonny

Dziś nie możemy usta­lić, kto wła­ści­wie wpadł na pomysł, by nadać kamo­rze nowo­cze­sne obli­cze i utwo­rzyć Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie Zre­for­mo­wane, ale tra­dy­cja ludowa wska­zuje na nie­ja­kiego Pasqu­alego Capu­ozza, kowala z dziel­nicy Porta Capu­ana. Ponoć to wła­śnie on był auto­rem pierw­szego, ist­nie­ją­cego jedy­nie w for­mie ust­nej, sta­tutu orga­ni­za­cji. Do cza­sów współ­cze­snych zacho­wał się jedy­nie pierw­szy para­graf doku­mentu: „Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie Zre­for­mo­wane ma za twórcę Boga, za doradcę Świę­tego Józefa, za Opie­kunkę Matkę Świętą Nie­po­ka­la­nie Poczętą”8.

Nie­wiele wiemy o samym auto­rze zacy­to­wa­nego frag­mentu, poza tym że był kowa­lem i kamo­ry­stą, zaś jego żona była aku­szerką, w dodatku zazdro­sną. I wła­śnie ta zazdrość, jak się oka­zało nie­uza­sad­niona, przy­czy­niła się do przed­wcze­snej śmierci praw­do­po­dob­nego twórcy Sto­wa­rzy­sze­nia. W 1824 roku jego mał­żonka przyj­mo­wała poród kobiety, któ­rej szes­na­sto­let­nia córka miała romans z pew­nym męż­czy­zną. Pani Capu­ozzo przy­pad­kiem ujrzała kochan­ków i, ku swemu zasko­cze­niu, w kochanku fry­wol­nej panny roz­po­znała swo­jego męża. Prze­ko­nana o nie­wier­no­ści part­nera zabiła go w nocy. Jak się oka­zało, mor­der­stwo było wyni­kiem tra­gicz­nej pomyłki, gdyż męż­czy­zna, któ­rego wzięła za swo­jego mał­żonka, był tylko do niego podobny, zaś nie­szczę­sny Pasqu­ale był wier­nym i odda­nym mężem.

Być może ten tra­giczny incy­dent spra­wił, że nazwi­sko neapo­li­tań­skiego kowala zacho­wało się dla potom­nych z tytu­łem capin­te­sty, bowiem tak wła­śnie nazy­wano przy­wód­ców całej orga­ni­za­cji. Nie­pi­saną tra­dy­cją Sto­wa­rzy­sze­nia był wymóg obie­ra­nia przy­wódcy z dziel­nicy Porta Capu­ana, ale z reguły toż­sa­mość capin­te­sty była okryta tajem­nicą i znana wyłącz­nie naj­bliż­szym współ­pra­cow­ni­kom, zaś kamo­ry­stów sto­ją­cych niżej w hie­rar­chii orga­ni­za­cji obo­wią­zy­wał cał­ko­wity zakaz docie­ka­nia, kim jest czło­wiek sto­jący na jej czele. I to pod groźbą kary śmierci. Z cza­sem ule­gło to zmia­nie i nazwi­sko capin­te­sty znał cały Neapol. Capu­ozzo zacho­wał się we wdzięcz­nej pamięci neapo­li­tań­czy­ków, a szcze­gól­nie neapo­li­ta­nek, jesz­cze z innego powodu: chcąc uczcić jego pamięć, kamo­ry­ści co roku wybie­rali losowo dwa­na­ście panien z naj­bied­niej­szych dziel­nic mia­sta i soli­dar­nie skła­dali się na ich posagi. Ten zwy­czaj, zwany „posa­giem od capin­te­sty”, był kul­ty­wo­wany przez neapo­li­tań­ską mafię aż do początku ubie­głego stu­le­cia, zaś wypła­cano go pan­nom w dniu ósmego grud­nia, w któ­rym Kościół kato­licki obcho­dzi święto Nie­po­ka­la­nego Poczę­cia.

Jeżeli jakie­kol­wiek brac­two czy też tajna orga­ni­za­cja miały wpływ na ukon­sty­tu­owa­nie się Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia Zre­for­mo­wa­nego, to – oczy­wi­ście poza hisz­pań­ską Garduñą – byli to kar­bo­na­riu­sze. Węgla­rze kul­ty­wo­wali bowiem wiele skom­pli­ko­wa­nych i tajem­ni­czych cere­mo­nii, prze­sy­co­nych nie­mal reli­gij­nymi rytu­ałami. Kan­dy­daci skła­dali na przy­kład przy­sięgę z zawią­za­nymi oczyma, jedną rękę trzy­ma­jąc na kru­cy­fik­sie, zaś drugą na obna­żo­nym szty­le­cie. Człon­ko­wie orga­ni­za­cji roz­po­zna­wali się nato­miast dzięki sta­ran­nie opra­co­wa­nemu sys­te­mowi zna­ków. Krzy­wo­przy­się­stwo i zdrada karane były śmier­cią. Człon­ko­wie Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia Zre­for­mo­wa­nego, wzo­ru­jąc się na sto­wa­rzy­sze­niu węgla­rzy, stwo­rzyli zatem wła­sne rytu­ały, które w zasa­dzie były wyłącz­nie oczy­wi­stym naśla­dow­nic­twem cere­mo­nii kar­bo­na­riu­szy. Nawia­sem mówiąc, współ­cze­śni bada­cze twier­dzą, że powo­łane do życia w 1820 roku Sto­wa­rzy­sze­nie było na początku raczej czymś na kształt sekty niż orga­ni­za­cji prze­stęp­czej.

Tak samo jak miało to miej­sce w przy­padku brac­twa węgla­rzy, Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie Zre­for­mo­wane podzie­liło się na dwa: Mniej­sze, czyli Società Miniore, oraz Więk­sze – Società Mag­giore. Do Sto­wa­rzy­sze­nia Mniej­szego przyj­mo­wano mło­dzież, a każdy kan­dy­dat musiał przejść dość okrutną cere­mo­nię ini­cja­cyjną, w trak­cie któ­rej starsi kamo­ry­ści, wszy­scy ze szty­le­tami w dło­niach, two­rzyli krąg wokół monety o wadze pię­ciu gra­mów. Jedno z miejsc w kręgu zaj­mo­wał kan­dy­dat, który, w prze­ci­wień­stwie do obec­nych na cere­mo­nii kamo­ry­stów, był bez­bronny. Na okre­ślony znak jego przy­szli kam­raci rzu­cali szty­le­tami w leżącą pośrodku monetę, nato­miast kan­dy­dat miał w tym samym cza­sie szyb­kim ruchem chwy­cić pie­niądz. Rezul­taty były do prze­wi­dze­nia: świeżo przy­jęty do Sto­wa­rzy­sze­nia mło­dzie­niec opusz­czał zebra­nie z przy­słu­gu­ją­cym mu odtąd tytu­łem gio­va­notto ono­rato (sza­now­nego mło­dego czło­wieka) oraz z ciężko oka­le­czoną ręką. Było to tak powszechne, że poli­cjanci aresz­tu­jący jakie­goś prze­stępcę uważ­nie oglą­dali jego prawą rękę i jeżeli wid­niały na niej bli­zny, wpi­sy­wali go do reje­stru prze­stęp­ców jako kamo­ry­stę. Jeżeli gio­va­notto ono­rato chciał awan­so­wać w sze­re­gach sto­wa­rzy­sze­nia, musiał doko­nać jakichś spek­ta­ku­lar­nych czy­nów, dzięki czemu zyski­wał kolejno tytuły pic­ciotto, a potem pic­ciotto di sgarro. Dopiero po uzy­ska­niu dru­giego z wymie­nio­nych mógł być przy­jęty do Sto­wa­rzy­sze­nia Więk­szego, co było rów­no­znaczne z uzy­ska­niem wła­ści­wego sta­tusu kamo­ry­sty, a wraz z nim prawa do udziału w zyskach. Zanim jed­nak do tego doszło, musiał wziąć udział w kolej­nej dość maka­brycz­nej i nie­bez­piecz­nej cere­mo­nii ini­cja­cyj­nej.

Uro­czy­stość odby­wała się wie­czo­rem, przy świe­tle świecy, zaś wszy­scy kan­dy­daci do niej dopusz­czeni zasia­dali przy stole, na któ­rym znaj­do­wały się: nała­do­wany pisto­let, szty­let oraz kie­lich z zatru­tym winem. Na pole­ce­nie prze­wod­ni­czą­cego zebra­nia zwa­nego capin­trito obecny wśród kamo­ry­stów cyru­lik, który nie­ko­niecz­nie był człon­kiem Sto­wa­rzy­sze­nia, otwie­rał kan­dy­da­towi wspo­mnia­nym szty­le­tem żyłę. Przy­szły kamo­ry­sta maczał dłoń we wła­snej krwi, a następ­nie wycią­gał ją w stronę obec­nych i przy­się­gał posłu­szeń­stwo przy­wódcy, a także uro­czy­ście obie­cy­wał, że ni­gdy nie zdra­dzi tajem­nic orga­ni­za­cji. Potem przy­kła­dał nała­do­wany pisto­let do pra­wej skroni, a kie­lich z zatru­tym winem do ust, co miało sym­bo­li­zo­wać goto­wość do samo­bój­stwa na roz­kaz któ­re­go­kol­wiek z obec­nych. Jak można się domy­ślić, nikt nie kazał kan­dy­da­towi strze­lić sobie w głowę ani wypi­jać tru­ci­zny – capin­trito zabie­rał mu z ręki pisto­let, by oddać strzał w powie­trze, a kie­lich roz­bi­jał o zie­mię. Następ­nie kan­dy­dat klę­kał, nato­miast pro­wa­dzący cere­mo­nię kładł rękę na jego gło­wie i, wrę­cza­jąc mu szty­let, pro­sił obec­nych, aby uznali kan­dy­data „za męż­czy­znę”. W odpo­wie­dzi wszy­scy obej­mo­wali klę­czą­cego i ogła­szali go swoim towa­rzy­szem, co było rów­no­znaczne z ofi­cjal­nym przy­ję­ciem go w poczet człon­ków Sto­wa­rzy­sze­nia.

Wszy­scy kamo­ry­ści, nie­za­leż­nie od miej­sca zaj­mo­wa­nego w hie­rar­chii prze­stęp­czej, musieli prze­strze­gać wielu obo­wią­zu­ją­cych w orga­ni­za­cji zaka­zów i naka­zów, uję­tych w for­mie sta­tutu zwa­nego frieno. Ów spis zasad i norm postę­po­wa­nia ist­niał wyłącz­nie w for­mie pisem­nej, zaś nowi człon­ko­wie kamorry uczyli się go na pamięć, słu­cha­jąc star­szych kam­ra­tów. Brak spi­sa­nych praw orga­ni­za­cji spra­wiał sporo pro­ble­mów, zda­rzało się bowiem, że osoba prze­ka­zu­jąca sta­tut świeżo przy­ję­temu człon­kowi naj­zwy­czaj­niej w świe­cie coś myliła, bo prze­cież ludzka pamięć bywa zawodna. Zda­rzało się więc, że kamo­ry­sta, który popeł­nił jakieś wykro­cze­nie, powo­ły­wał się potem na punkt sta­tutu, który w jego inter­pre­ta­cji brzmiał zupeł­nie ina­czej niż w ory­gi­nale. On jed­nak się upie­rał, że wła­śnie tak mu go prze­ka­zano i tak go zapa­mię­tał, w związku z czym nie popeł­nił żad­nego prze­stęp­stwa. Aby unik­nąć takich sytu­acji, w 1842 roku człon­ko­wie Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia Zre­for­mo­wa­nego posta­no­wili spo­rzą­dzić sta­tut w for­mie pisem­nej. Zada­nie to powie­rzono Fran­ce­scowi Scor­ti­cel­liemu, ówcze­snemu sekre­ta­rzowi orga­ni­za­cji, który 12 wrze­śnia 1842 roku odczy­tał spo­rzą­dzony przez sie­bie doku­ment na zebra­niu kamo­ry­stów w kościele Santa Cate­rina. Sta­tut miał dwa­dzie­ścia sześć punk­tów, które regu­lo­wały wszyst­kie sprawy doty­czące orga­ni­za­cji – jej cele, struk­turę, zasady, a także kwe­stie prawne, bo Sto­wa­rzy­sze­nie miało wła­sny, wewnętrzny wymiar spra­wie­dli­wo­ści:

„Sto­wa­rzy­sze­nie Pokory albo Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie Zre­for­mo­wane ma na celu zjed­no­cze­nie wszyst­kich towa­rzy­szy, któ­rzy mają serce, aby w szcze­gól­nych oko­licz­no­ściach mogli sobie poma­gać duchowo i mate­rial­nie.

Sto­wa­rzy­sze­nie dzieli się na Więk­sze i Mniej­sze: do pierw­szego należą towa­rzy­sze kamo­ry­ści, do dru­giego towa­rzy­sze pic­ciotti i gio­vani ono­rati.

Sto­wa­rzy­sze­nie ma swoją główną sie­dzibę w Neapolu, ale może mieć filie rów­nież w innych miej­sco­wo­ściach.

Wszy­scy towa­rzy­sze, z Neapolu i spoza Neapolu, ci, któ­rzy prze­by­wają na wyspach, pod klu­czem (w wię­zie­niu) i na wol­no­ści, muszą uzna­wać jed­nego przy­wódcę, który jest zwierzch­ni­kiem wszyst­kich i nazywa się capin­te­sta i który jest wybie­rany spo­śród naj­od­waż­niej­szych kamo­ry­stów.

Zgru­po­wa­nie więk­szej liczby towa­rzy­szy kamo­ry­stów sta­nowi paranza i prze­wod­ni­czy mu capin­trito lub caposocietà.

Grupa więk­szej liczby mło­dych pic­ciot­tich lub gio­vani ono­ra­tich nazywa się chiorma i pod­lega rów­nież wła­dzy capo­so­ciety towa­rzy­szy kamo­ry­stów.

Każda dziel­nica ma capo­so­cietę lub capin­tritę, który jest wybie­rany drogą gło­so­wa­nia spo­śród kamo­ry­stów z dziel­nicy i pełni tę funk­cję przez rok.

Jeśli w któ­rejś z paranzy znaj­dzie się ktoś umie­jący pisać, za zezwo­le­niem capin­te­sty i po zło­że­niu świę­tej przy­sięgi ma być mia­no­wany sekre­ta­rzem.

Jeśli w któ­rejś chior­mie znaj­dzie się ktoś umie­jący pisać, star­szy pic­ciotto z dziel­nicy ma go przed­sta­wić capin­tri­cie, któ­remu pod­lega, i po zło­że­niu świę­tej przy­sięgi ma być mia­no­wany sekre­ta­rzem towa­rzy­szy pic­ciot­tich; jeśliby się taki nie zna­lazł, wów­czas sekre­tarz paranzy będzie rów­nież peł­nił funk­cję sekre­tarza chiormy.

Człon­ko­wie ugru­po­wa­nia, poza Bogiem, świę­tymi i swymi prze­ło­żo­nymi, nie znają innej wła­dzy.

Kto­kol­wiek wyja­wia sprawy Sto­wa­rzy­sze­nia, zosta­nie surowo uka­rany przez Mamme.

Należy nieść pomoc zarówno star­szym towa­rzy­szom, jak i tym, któ­rzy znaj­dują się pod klu­czem.

Zarówno człon­ko­wie Sto­wa­rzy­sze­nia, jak i nie­na­le­żący do niego mają odno­sić się z sza­cun­kiem do matek, żon, córek oraz uko­cha­nych kamo­ry­stów pic­ciot­tich i gio­vani ono­ra­tich.

Jeśli na sku­tek nie­szczę­śli­wego wypadku jakiś zwierzch­nik znaj­dzie się na któ­rejś z wysp, pod­władni mają mu posłu­gi­wać.

Jeśli w wię­zie­niu znaj­dują się czte­rej kamo­ry­ści, mogą wybrać spo­śród sie­bie zwierzch­nika, który prze­sta­nie nim być, gdy tylko znaj­dzie się na wol­no­ści.

Aby uka­rać członka Sto­wa­rzy­sze­nia Więk­szego, należy pod­dać go osą­dowi Gran Mamma, człon­ków Sto­wa­rzy­sze­nia Mniej­szego ska­zuje Pic­cola Mamma. Na czele Gran Mamma zasiada capin­te­sta, na czele Pic­cola Mamma capin­trito lub caposocietà dziel­nicy.

Jeśli jakiś czło­nek chiormy obrazi członka paranzy, ten może szu­kać satys­fak­cji na wła­sną rękę. W sytu­acji odwrot­nej musi poin­for­mo­wać capin­te­stę. Dichia­ri­mento może się odbyć tylko za zgodą capin­trity, gdy cho­dzi o pic­ciot­tich lub gio­vani ono­ra­tich, i za zgodą capin­te­sty, gdy cho­dzi o kamo­ry­stę; star­szym nie wolno wal­czyć na szty­lety.

Kamo­ry­stą można zostać, odby­wa­jąc »nowi­cjat« albo dzięki doko­na­niu śmia­łego przed­się­wzię­cia.

Przy­wódcą kamorry nie może zostać ktoś, kto jest zamie­szany w kra­dzież, ani ric­chione [ter­mi­nem tym okre­ślano homo­sek­su­ali­stów – I.K.].

Capin­te­sta musi być wybrany spo­śród paranzy dziel­nicy Porta Capu­ana.

Wszel­kie kary nało­żone przez Mamma muszą zostać wyko­nane w ter­mi­nie usta­lo­nym przez zwierzch­nika i przez osobę wybraną w dro­dze loso­wa­nia.

Wszy­scy kamo­ry­ści i pic­ciotti zostają po kolei kamo­ry­stami (…).

Kamo­ry­ści, któ­rzy zostali wyde­le­go­wani do pobie­ra­nia hara­czu, muszą odda­wać go w cało­ści prze­ło­żo­nym. Z hara­czu jedna czwarta należy się capin­te­ście, resztę trzeba wpła­cić do wspól­nej kasy, aby potem podzie­lić ją sumien­nie mię­dzy towa­rzy­szy, cho­rych i tych, któ­rzy przez kaprys władz odby­wają karę.

Sto­jący na cza­tach przy podziale zysków mają być trak­to­wani na równi z innymi ze Sto­wa­rzy­sze­nia.

Jeżeli wyma­gają tego oko­licz­no­ści, do niniej­szego sta­tutu można dodać dal­sze para­grafy”

9

.

Jak widać, kamorra miała swoje dwu­in­stan­cyjne sądow­nic­two, które orze­kało nie tylko w spra­wach wewnętrz­nych orga­ni­za­cji, ale także roz­pa­try­wało sprawy osób postron­nych, które się o to zwró­ciły do orga­ni­za­cji. Sąd pierw­szej instan­cji zwano Mamma, nato­miast Gran Mamma peł­nił rolę sądu ape­la­cyj­nego i był typo­wym sądem przy­się­głych. Jak wynika z przy­to­czo­nego wyżej sta­tutu, funk­cjo­no­wał jesz­cze jeden sąd – Pic­cola Mamma, który roz­pa­try­wał sprawy człon­ków Sto­wa­rzy­sze­nia Mniej­szego. Każda z dwu­na­stu dziel­nic Neapolu dys­po­no­wała wła­snym try­bu­na­łem Mamma, zaś Gran Mamma obej­mo­wał całe mia­sto. Funk­cję prze­wod­ni­czą­cego Gran Mamma peł­nił capin­te­sta Neapolu, który był jed­no­cze­śnie tak zwa­nym mam­ma­san­tis­sima, czyli prze­wod­ni­czą­cym try­bu­nału. Sekre­tarz peł­nił jed­no­cze­śnie funk­cję pro­ku­ra­tora, nato­miast czte­rech, ewen­tu­al­nie pię­ciu człon­ków Sto­wa­rzy­sze­nia miało upraw­nie­nia odpo­wia­da­jące kom­pe­ten­cjom sędziów pomoc­ni­czych i adwo­ka­tów obrony w praw­dzi­wych try­bu­na­łach. Straż­ni­kami i woź­nymi byli nato­miast człon­ko­wie Sto­wa­rzy­sze­nia Mniej­szego. Gran Mamma począt­kowo pro­wa­dziła swoje posie­dze­nia w miesz­ka­niu jed­nego ze star­szych człon­ków Sto­wa­rzy­sze­nia, ale z cza­sem prze­nio­sła swoją sie­dzibę do Jaskini Cza­szek na cmen­ta­rzu Fon­ta­nelle. To ponure miej­sce znaj­duje się w samym cen­trum mia­sta w dziel­nicy Mater­dei, zaś nekro­po­lia została wykuta w skale z tufu wul­ka­nicz­nego. Zało­żono ją w począt­kach szes­na­stego stu­le­cia, kiedy na sku­tek prze­peł­nie­nia kościel­nych krypt oraz wpro­wa­dzo­nego wów­czas zakazu cho­wa­nia zmar­łych wewnątrz murów mia­sta, ludz­kie szczątki zaczęto prze­no­sić z ist­nie­ją­cych gro­bów poza mury, w tym także do opusz­czo­nego kamie­nio­łomu, który znamy dziś jako Cimi­tero delle Fon­ta­nelle. Cho­wano tam także miej­scową bie­dotę, ale naj­wię­cej szkie­le­tów, które obec­nie można tam oglą­dać, pocho­dzi z cza­sów dwóch epi­de­mii cho­lery, które nawie­dziły Neapol w 1656 i 1837 roku. Podobno pocho­wano tam aż czter­dzie­ści tysięcy ciał, ale współ­cze­śnie odwie­dza­jąc nekro­po­lię, można zoba­czyć jedy­nie ich część, reszta szcząt­ków spo­czywa bowiem pod pod­łogą cmen­ta­rza.

Posie­dze­nia Gran Mamma w takim miej­scu zapewne miały na celu przy­da­nie im powagi i atmos­fery grozy, ale należy zazna­czyć, że neapo­li­tań­czycy mieli dość oso­bliwy sto­su­nek do spo­czy­wa­ją­cych tam zmar­łych. Jak na poboż­nych kato­li­ków przy­stało, wie­rzyli w życie poza­gro­bowe, a ponie­waż więk­szość pocho­wa­nych w Fon­ta­nelle nie miała nagrob­ków, bo ciała grze­bano bez­i­mien­nie, reli­gijni miesz­kańcy mia­sta wpro­wa­dzili zaska­ku­jący oby­czaj adop­cji cza­szek. Nada­wali każ­dej z nich imię, myli i sta­ran­nie pole­ro­wali, po czym wkła­dali do spe­cjal­nych skrzy­nek, trak­tu­jąc szczątki, jakby nale­żały do człon­ków rodziny. Nie robiono tego jed­nak bez­in­te­re­sow­nie, ale liczono w zamian na opiekę z zaświa­tów, dla­tego obok zwy­cza­jo­wego różańca przy czaszce czę­sto kła­dziono przed­miot sym­bo­li­zu­jący to, o co pro­siła dana osoba. A ponie­waż neapo­li­tań­czycy wie­rzą, że dusze wła­ści­cieli cza­szek mogą dopo­móc we wszyst­kim, rów­nież w wygra­nej w grach loso­wych, nato­miast obo­wią­zek opie­ko­wa­nia się szcząt­kami prze­cho­dzi z poko­le­nia na poko­le­nie, do dziś można zoba­czyć leżące przy czasz­kach kupony Lotto lub lote­rii.

Sądy Sto­wa­rzy­sze­nia głów­nie zaj­mo­wały się spra­wami wewnętrz­nymi orga­ni­za­cji i nakła­dały na deli­kwen­tów, któ­rzy dopu­ścili się naru­szeń i prze­stępstw wobec niej, roz­ma­ite kary, a ich suro­wość zale­żała oczy­wi­ście od popeł­nio­nego czynu. Win­nego można było uka­rać zre­du­ko­wa­niem lub zawie­sze­niem udziału w zyskach, wyklu­czyć ze wspól­noty albo ska­zać na publiczne spo­licz­ko­wa­nie. Surow­sze kary obej­mo­wały nato­miast mię­dzy innymi: rzu­ce­nie w twarz ludz­kim kałem – co miało być wyra­zem głę­bo­kiej pogardy – nacię­cie twa­rzy kawał­kiem szkła lub zęba­tym ostrzem, a także karę śmierci. Można było ją wyko­nać na dwa spo­soby: kil­ka­krot­nie wbi­ja­jąc szty­let w pierś lub w brzuch. Wyko­na­nie wszel­kiego rodzaju wyro­ków pole­ga­ją­cych na naru­sze­niu nie­ty­kal­no­ści cie­le­snej, w tym rów­nież kary śmierci, powie­rzano wybie­ra­nym w loso­wa­niu gio­vani ono­ra­tim.

Obec­nie dys­po­nu­jemy skrom­nymi mate­ria­łami doku­men­tu­ją­cymi posie­dze­nia obu instan­cji sądu kamorry, więk­szość z nich pocho­dzi z archi­wów poli­cyj­nych, a pozy­skano je pod­czas nalo­tów orga­nów ści­ga­nia. W trak­cie jed­nej z takich poli­cyj­nych akcji w 1822 roku zare­kwi­ro­wano pro­to­koły z roz­prawy Gran Mamma oraz tablicę z napi­sem: „Sala Spra­wie­dli­wo­ści. Prawo jest jed­na­kowe dla wszyst­kich, ponie­waż Mamme sądzą nie pió­rem, jak to się dzieje w try­bu­na­łach kró­lew­skich, lecz ser­cem i umy­słem”10. Jak wcze­śniej wspo­mniano, mafijne sądy roz­strzy­gały też w spra­wach cywil­nych, roz­pa­tru­jąc te, któ­rymi ówcze­sny wymiar spra­wie­dli­wo­ści nie chciał albo nie mógł się zaj­mo­wać. Wyda­wały zatem wyroki w spra­wach doty­czą­cych kon­flik­tów mię­dzy sprze­daw­cami a ich klien­tami, per­trak­to­wali w spo­rach pomię­dzy wła­ści­cie­lami miesz­kań a ich najem­cami, jak rów­nież wyda­wali wyroki w kwe­stiach hono­ro­wych. To wła­śnie do try­bu­nału kamorry zwra­cały się rodziny kobiet uwie­dzio­nych przez bez­tro­skich kawa­le­rów, bo tylko Sto­wa­rzy­sze­nie mogło wydać wyrok przy­mu­sza­jący męż­czy­znę do ożenku. A wyro­ków Mamme nikt nie śmiał kwe­stio­no­wać, a tym bar­dziej igno­ro­wać.

Kamo­ry­ści w prze­ci­wień­stwie do człon­ków Garduñy nie kra­dli i wręcz brzy­dzili się tym pro­ce­de­rem, a zło­dzieje nie mieli wstępu w sze­regi orga­ni­za­cji. Zasad­ni­czym źró­dłem docho­dów Sto­wa­rzy­sze­nia były hara­cze zbie­rane nie­mal od wszyst­kich, cho­ciaż począt­kowo zmu­szano do ich pła­ce­nia wyłącz­nie osoby pro­wa­dzące wszelką dzia­łal­ność nie­le­galną, a tej w dzie­więt­na­sto­wiecz­nym Neapolu nie bra­ko­wało. Dość popłat­nym zaję­ciem trud­nili się tak zwani assi­stitti, któ­rzy twier­dzili, że dzięki kon­tak­tom z zaświa­tami znają zwy­cię­skie liczby naj­bliż­szych lote­rii i za odpo­wied­nią opłatą mogą się tą wie­dzą podzie­lić. Z kolei capi­gu­aglioni zaj­mo­wali się dostar­cza­niem żebra­kom cho­rych dzieci, któ­rych widok wywo­ły­wał litość u prze­chod­niów, dzięki czemu chęt­niej się­gali do kie­szeni, zaś teso­rieri sprze­da­wali przy­by­łym do Neapolu „mapy skar­bów”. Naiw­nych nie bra­ko­wało, a wszy­scy wymie­nieni, podob­nie jak pozo­stali oszu­ści, szu­le­rzy czy wła­ści­ciele nie­le­gal­nych salo­nów gier, musieli dzie­lić się zyskami ze Sto­wa­rzy­sze­niem. Pobie­ra­jący hara­cze co nie­dziela spo­ty­kali się w uliczce Don­na­ro­mita nie­opo­dal uni­wer­sy­tetu i tam dzie­lili się zebra­nymi pie­niędzmi. Sytu­acja zaczęła się kom­pli­ko­wać, kiedy w sze­regi orga­ni­za­cji zaczęło wstę­po­wać coraz wię­cej osób zwa­bio­nych moż­li­wo­ścią sto­sun­kowo łatwego zysku, pod­czas gdy pie­nię­dzy było tyle samo. Pro­ble­mowi z cza­sem zara­dzono – zaczęto pobie­rać hara­cze dosłow­nie od wszyst­kich i od wszyst­kiego. Musieli je pła­cić skle­pi­ka­rze, mle­cza­rze, obwoźni sprze­dawcy, tra­ga­rze, prze­woź­nicy i doroż­ka­rze, wydawcy i sprze­dawcy gazet oraz wszy­scy pro­wa­dzący jaki­kol­wiek biz­nes. Opłaty były pobie­rane z tytułu ochrony przed zło­dzie­jami i oszu­stami, a wszy­scy uisz­czali je bez szem­ra­nia, uzna­jąc potrzebę tego typu płat­nej pro­tek­cji.

Oso­bliwe zwy­czaje panu­jące w mie­ście u stóp Wezu­wiu­sza nie uszły uwagi przy­jezd­nych. „Około roku 1860 cudzo­zie­miec świeżo przy­były do Neapolu, led­wie dotknął stopą lądu, ze zdzi­wie­niem dostrze­gał mocno zbu­do­wa­nego męż­czy­znę, który pod­cho­dził do prze­woź­nika, by otrzy­mać od niego jeden czy dwa sous – pisał Marc Mon­nier. – Gdyby przy­szło mu do głowy zapy­tać, kim jest ów »poborca«, lepiej ubrany od innych pro­stych ludzi, czę­sto obwie­szony pier­ścion­kami i klej­no­tami, przy­bie­ra­jący pozy gospo­da­rza (…) usły­szałby w odpo­wie­dzi: »To kamo­ry­sta«. Cudzo­zie­miec przy­by­wa­jący do obe­rży, poprze­dzany przez tra­ga­rza nio­są­cego jego bagaże, odkry­wał na ogół dru­giego poborcę, rów­nie tajem­ni­czego i mil­kli­wego, który otrzy­my­wał parę sous od tra­ga­rza. (…) Gdyby cudzo­zie­miec, zauwa­żyw­szy tę nową trans­ak­cję, upie­rał się pytać, kim jest ten nowy poborca, usły­szałby znowu: »To kamo­ry­sta«. Podróż­nik opusz­cza obe­rżę i wsiada do fia­kra. Led­wie dotknie stop­nia dorożki, trzeci osob­nik poja­wia się przy stan­gre­cie, a ów z usza­no­wa­niem kła­dzie mu na dłoń monetę. »To też jest kamo­ry­sta?« – pyta podróż­nik, coraz bar­dziej zdu­miony, że wciąż spo­tyka na swo­jej dro­dze posta­cie, które otrzy­mują pie­nią­dze, mimo że nie oddają żad­nych usług. A stan­gret odpo­wiada melan­cho­lij­nie: »Tak, to kamo­ry­sta«”11.

Z hara­czu nie był zwol­niony nawet Kościół, bo od 1888 roku kamorra pobie­rała opłatę… od mszy za dusze zmar­łych. Grupa kamo­ry­stów każ­dego wie­czora odby­wała obchód neapo­li­tań­skich kościo­łów i od każ­dego z pro­bosz­czów pobie­rała haracz w wyso­ko­ści rów­nej dzie­się­ciu pro­cent od opłaty wier­nych w cha­rak­te­rze ofiary za mszę. Począt­kowo ten nowy oby­czaj wzbu­dzał wiel­kie obu­rze­nie, ale z cza­sem wszy­scy do niego przy­wy­kli i haracz pła­cono bez pro­ble­mów i ocią­ga­nia się.

Kamo­ry­ści ope­ro­wali zarówno w naj­bied­niej­szych dziel­ni­cach mia­sta, jak rów­nież w stre­fach wymiany usług, dzięki czemu można było ich spo­tkać u bram miej­skich, w por­cie i w pla­ców­kach cel­nych. Dzia­łali bez żad­nego skrę­po­wa­nia, w obec­no­ści urzęd­ni­ków pań­stwo­wych i miej­skich, któ­rzy trak­to­wali ich nie­mal jak kole­gów po fachu. Normą było, że każdy, kto wwo­ził towary do mia­sta, naj­pierw pła­cił opłaty należne pań­stwu i mia­stu, a następ­nie wrę­czał haracz czło­wie­kowi kamorry. Co cie­kawe, Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie pro­wa­dziło też legalną dzia­łal­ność – lote­rię o nazwie gioco pic­colo, czyli mała gra, będącą w pew­nym sen­sie kon­ku­ren­cją dla lote­rii pań­stwo­wej. Neapo­li­tań­czycy mogli przez cały tydzień obsta­wiać numery w lote­rii pań­stwo­wej, ale zda­rzało się, że odkła­dali to na sobotę, kiedy kolek­tury przyj­mo­wały wyłącz­nie stawki powy­żej pew­nej okre­ślo­nej kwoty. Jeżeli nie udało się jej zebrać, pozo­sta­wało jesz­cze jedno wyj­ście – kupić los gioco pic­colo. Kamorra uzna­wała numery wylo­so­wane w lote­rii pań­stwo­wej i uczci­wie, a co naj­waż­niej­sze, ter­mi­nowo wypła­cała zwy­cięz­com nagrody.

Ponie­waż kamorra pręż­nie dzia­łała w wię­zie­niach, daw­niej sądzono, iż naro­dziła się w któ­rymś z dzie­więt­na­sto­wiecz­nych zakła­dów kar­nych, ale ten pogląd został już dawno odrzu­cony. Fak­tem nato­miast jest, że kamo­ry­ści radzili sobie w wię­zie­niu bar­dzo dobrze i trzy­mali w sza­chu pozo­sta­łych osa­dzo­nych. Zresztą Piękne Sto­wa­rzy­sze­nie Zre­for­mo­wane dbało o swo­ich, któ­rzy tra­fili do wię­zie­nia, a pozo­sta­jący na wol­no­ści człon­ko­wie orga­ni­za­cji, roz­ma­wia­jąc o osa­dzo­nych kam­ra­tach, mówili, że są „pod klu­czem”. Orga­ni­za­cja ota­czała uwię­zio­nych rów­nie wielką tro­ską, jak tych, któ­rzy na­dal cie­szyli się wol­no­ścią – przy­naj­mniej raz na tydzień docie­rały do nich należne udziały z hara­czu. Wszyst­kich prze­by­wa­ją­cych w zakła­dzie obo­wią­zy­wał regu­la­min, zgod­nie z któ­rym jeżeli w danej celi prze­by­wało co naj­mniej czte­rech człon­ków Sto­wa­rzy­sze­nia, nale­żało wybrać spo­śród nich capin­trito. Jego wła­dza co prawda koń­czyła się wraz z odby­ciem kary i wyj­ściem na wol­ność, ale w wię­zie­niu cie­szył się posłu­chem pod­wład­nych i licz­nymi przy­wi­le­jami, na przy­kład ni­gdy nie ście­lił swo­jego łóżka, a jego toa­letą, włącz­nie z myciem i gole­niem, zaj­mo­wali się współ­więź­nio­wie sto­jący niżej w hie­rar­chii orga­ni­za­cji. Poza capin­trito wybie­rano rów­nież sekre­ta­rza oraz pic­ciotto di gior­nata, który de facto szpie­go­wał innych więź­niów, dono­sząc prze­ło­żo­nym o jakich­kol­wiek kon­tak­tach osa­dzo­nych z urzęd­ni­kami sądo­wymi, co było nie­mile widziane przez człon­ków Sto­wa­rzy­sze­nia. On też zmu­szał współwięź­niów, by swoje rze­czy sta­wiali w grach hazar­do­wych orga­ni­zo­wa­nych na tere­nie wię­zie­nia. Ponie­waż wspo­mniane gry rzadko bywały uczciwe, wspo­mniane fanty prze­cho­dziły na wła­sność capin­trito, który albo je zatrzy­my­wał, albo dzie­lił pomię­dzy pod­wład­nych.

Każdy nowy wię­zień nie­malże od razu po prze­kro­cze­niu murów wię­zie­nia był badany przez prze­by­wa­ją­cych tam kamo­ry­stów pod kątem ewen­tu­al­nej przy­na­leż­no­ści do orga­ni­za­cji. Zaraz po potwier­dze­niu człon­ko­stwa i spraw­dze­niu jego miej­sca w prze­stęp­czej hie­rar­chii capin­trito wzy­wał przy­by­sza do sie­bie, by poin­for­mo­wać go o miej­scach ukry­cia broni – głów­nie skra­dzio­nych lub prze­my­co­nych na teren wię­zie­nia noży – oraz o licz­bie poten­cjal­nych „kur do osku­ba­nia”, jak nazy­wano więź­niów, od któ­rych ścią­gano hara­cze. Jeżeli nowo przy­były nie był człon­kiem orga­ni­za­cji, z miej­sca zmu­szano go do zapła­ce­nia hara­czu, czyli wpłaty na zakup oliwy dla Madonny, któ­rej wize­ru­nek wid­niał w każ­dej celi, podob­nie jak na rogach neapo­li­tań­skich ulic. Zgod­nie z wie­lo­wie­kową tra­dy­cją w kaganku umiesz­czo­nym przed Matką Boską przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę powi­nien się palić ogień. Opłata za oliwę do kaganka miała wpraw­dzie zna­cze­nie sym­bo­liczne, ale nowo przy­były, wpła­ca­jąc żądaną kwotę, jed­no­cze­śnie zga­dzał się na uisz­cza­nie kolej­nych. Olio della Madonna sta­no­wiło począ­tek całego ciągu regu­lar­nych wymu­szeń, które wię­zień musiał zno­sić pod groźbą prze­mocy – pła­cił za picie, jedze­nie czy pale­nie. Haracz musieli pła­cić nawet księża, któ­rych w neapo­li­tań­skich wię­zie­niach nie bra­ko­wało, a w dodatku zde­cy­do­wana więk­szość z nich odsia­dy­wała wyroki za… gwałty. W zakła­dach kar­nych czę­sto docho­dziło także do zum­paty, ale zanim dwóch będą­cych pod klu­czem kamo­ry­stów sta­nęło naprze­ciwko sie­bie, musiał się odbyć sąd pod prze­wod­nic­twem capin­trita. Dopiero po uzy­ska­niu jego zgody mogło dojść do poje­dynku, który z reguły odby­wał się w nocy przy mdłym świe­tle kaganka, przed obra­zem Madonny, w obec­no­ści innych więź­niów, któ­rzy z zapa­łem kibi­co­wali jed­nemu z rywali. Wła­dze wię­zienne nie dawały przy­zwo­le­nia na takie prak­tyki, gor­li­wie zresztą zwal­cza­jąc kamorrę, ale trzeba przy­znać, że z wyjąt­kowo mar­nym skut­kiem, gdyż każda próba ogra­ni­cze­nia wpły­wów orga­ni­za­cji koń­czyła się bun­tem. Pró­bo­wano także izo­lo­wać kamo­ry­stów od innych więź­niów, co z reguły się nie uda­wało, głów­nie ze względu na nie­moż­ność usta­le­nia ich przy­na­leż­no­ści do Sto­wa­rzy­sze­nia.

Czas poka­zał, że pobyt w wię­zie­niu jedy­nie wzmac­niał orga­ni­za­cję – zakład karny oka­zał się wręcz wyma­rzo­nym miej­scem do rekru­ta­cji nowych człon­ków, któ­rzy po wyj­ściu na wol­ność bez­zwłocz­nie zasi­lali sze­regi Sto­wa­rzy­sze­nia, zaś przy­wódcy kamorry prze­by­wa­jący „pod klu­czem” dosko­nale radzili sobie z dowo­dze­niem orga­ni­za­cją. Zresztą tak jest do dzi­siaj. Jak zauważa Marie-Anne Matard-Bonucci w swo­jej Histo­rii mafii: „Do cza­sów współ­cze­snych zda­rzało się rzadko, by uwię­zie­nie jed­nego z przy­wód­ców kamorry nie­uchron­nie osła­biało repre­zen­to­wany prze­zeń klan, a wojny pro­wa­dzone w obrę­bie kamorry bar­dzo długo miały więk­szy wpływ na redy­stry­bu­cję kart wła­dzy kamo­ry­stycz­nej niż repre­sje ze strony pań­stwa. Uwię­zie­nie wymu­sza mia­no­wi­cie nie tyle wyco­fa­nie się z »inte­re­sów«, ile przej­ście do nowej formy zarzą­dza­nia nimi, którą umoż­li­wiają liczne kanały wła­dzy, łączące kamo­ry­stę ze świa­tem zewnętrz­nym: krewni, przy­ja­ciele, współ­więź­nio­wie wypusz­czani na wol­ność lub straż­nicy, któ­rych życz­li­wość zapew­nił udział w plo­nach z »oliwy Madonny«”12.

Przy­wo­łany wyżej Marc Mon­nier nie bez przy­czyny zwró­cił uwagę na bogate stroje kamo­ry­stów, bowiem od począt­ków ist­nie­nia neapo­li­tań­skiej mafii jej człon­ko­wie, zapa­trzeni jak w obraz w miej­scową ary­sto­kra­cję, sta­rali się epa­to­wać bogac­twem. Stąd też ich zami­ło­wa­nie do dro­gich ubrań i biżu­te­rii. Zresztą tak jest do dzi­siaj, bo kamo­ry­ści w prze­ci­wień­stwie do mafio­sów z cosa nostry chęt­nie afi­szują się swoim sta­nem posia­da­nia: ubie­rają się w naj­lep­szych domach mody, budują oka­załe, luk­su­sowe wille i posia­dają dro­gie samo­chody. W począt­kach ist­nie­nia orga­ni­za­cji mogli to robić wyłącz­nie za pomocą wyszu­ka­nych stro­jów i rzu­ca­ją­cej się w oczy biżu­te­rii. Od sycy­lij­skiej mafii kamorrę odróż­niało jesz­cze jedno: w prze­ci­wień­stwie do cosa nostry, ope­ru­ją­cej w począt­kach swo­jej dzia­łal­no­ści na obsza­rach wiej­skich, mafia neapo­li­tań­ska dzia­łała na tere­nie mia­sta – była więc typową mafią miej­ską. Nawia­sem mówiąc, jedyną w ówcze­snych Wło­szech.

W służbie „wujka Józka”, czyli kamorra w dobie zjednoczenia Włoch

W począt­kach ist­nie­nia kamorry jej człon­ko­wie trzy­mali się raczej z dala od poli­tyki. Według autora Histo­rii kamorry nale­żący do Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia „sprawy zwią­zane z rzą­dze­niem uwa­żali za roz­rywkę mania­ków, w któ­rej – w naj­lep­szym wypadku – ryzy­ko­wało się utratą majątku”13. Zda­niem znawcy pro­ble­ma­tyki współ­cze­snej mafii neapo­li­tań­skiej, Roberta Saviana, w zasa­dzie jest tak do dziś. Jak zauważa w swo­jej gło­śnej publi­ka­cji Gomorra: „Stra­te­gia kamorry w Kam­pa­nii zakłada, że do inte­re­sów nie mie­sza się poli­ty­ków na eks­po­no­wa­nych sta­no­wi­skach, któ­rymi inte­re­sują się media. Nie zmu­sza się ich do bier­nego współ­udziału czy mil­czą­cego przy­zwo­le­nia. Za to na pro­win­cji, w małych miej­sco­wo­ściach, gdzie klany potrze­bują wspar­cia zbroj­nego, osłony dla ukry­wa­ją­cych się człon­ków kamorry, kamu­flażu dla co ryzy­kow­niej­szych ope­ra­cji finan­so­wych, związki mię­dzy poli­ty­kami a rodzi­nami mafij­nymi są bliż­sze. Klany docie­rają do orga­nów wła­dzy przez swoje impe­rium gospo­dar­cze. I to wystar­czy, żeby pano­wać nad wszyst­kim”14. Był jed­nak czas w dzie­jach Włoch, kiedy neapo­li­tań­ska mafia wyraź­nie zazna­czyła swoje ist­nie­nie, wal­nie przy­czy­nia­jąc się do zjed­no­cze­nia kraju.

Kiedy w grud­niu 1820 roku przed­sta­wi­ciele kamorry zebrani w neapo­li­tań­skim kościele Świę­tej Kata­rzyny pro­kla­mo­wali powo­ła­nie do życia Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia Zre­for­mo­wa­nego, Wło­chy jako pań­stwo nie ist­niały. Od cza­sów kon­gresu wie­deń­skiego, który zade­cy­do­wał o kształ­cie Europy po upadku Napo­le­ona, Pół­wy­sep Ape­niń­ski był podzie­lony pomię­dzy papie­skie Pań­stwo Kościelne, Kró­le­stwo Sar­dy­nii i Pie­montu, któ­rym wła­dał wów­czas Wik­tor Ema­nuel I, oraz Kró­le­stwo Obojga Sycy­lii znaj­du­jące się pod pano­wa­niem Bur­bo­nów, nato­miast pół­nocne regiony, czyli Toska­nia, Lom­bar­dia i Wene­cja, sta­no­wiły pro­tek­to­rat Austrii. Cesarz Fran­cu­zów i jego żoł­nie­rze zdą­żyli jed­nak zaszcze­pić w ser­cach miesz­kań­ców Pół­wy­spu Ape­niń­skiego ziarno wol­no­ści i dąże­nia do samo­sta­no­wie­nia, a także idee zjed­no­cze­niowe. Wbrew pozo­rom nie było to łatwe zada­nie, gdyż ówcze­snych Wło­chów wię­cej dzie­liło, niż łączyło – róż­niły ich oby­czaje, sys­tem spo­łeczny, a nawet język. Jak się oka­zuje, języ­kiem, któ­rym mówi się w sło­necz­nej Ita­lii obec­nie, posłu­gi­wało się wtedy zale­d­wie dwa pro­cent lud­no­ści, głów­nie w Toska­nii. Reszta poro­zu­mie­wała się lokal­nymi dia­lek­tami, zupeł­nie nie­zro­zu­mia­łymi dla kogoś z zewnątrz – żaden miesz­ka­niec Pie­montu nie mógłby się poro­zu­mieć z neapo­li­tań­czy­kiem i vice versa. A jed­nak idee zjed­no­cze­niowe były coraz sil­niej­sze. W 1830 roku powstała orga­ni­za­cja Młode Wło­chy (La Gio­vine Ita­lia), zało­żona i kie­ro­wana przez Giu­sep­pego Maz­zi­niego, któ­rego marze­niem było zjed­no­cze­nie pań­stwa jako libe­ral­nej repu­bliki.

Tym­cza­sem człon­ko­wie Pięk­nego Sto­wa­rzy­sze­nia, przy­naj­mniej w począt­ko­wym okre­sie jego ist­nie­nia, sprzy­jali Bur­bo­nom panu­ją­cym w Kró­le­stwie Obojga Sycy­lii, do któ­rego nale­żał Neapol. Poza tym król Fer­dy­nand II, który zasiadł na tro­nie w 1830 roku, cie­szył się nie­kła­ma­nym popar­ciem pod­da­nych, czemu trudno się dzi­wić, skoro od początku pre­zen­to­wał wyjąt­kowo libe­ralne i postę­powe poglądy. Bez­zwłocz­nie po obję­ciu pano­wa­nia wydał edykt, w któ­rym obie­cał prze­pro­wa­dze­nie głę­bo­kich reform i nie­mal od razu wcie­lił to posta­no­wie­nie w życie, obni­ża­jąc podatki i wydatki pań­stwowe, co nie prze­szko­dziło mu w budo­wie pierw­szej na Pół­wy­spie Ape­niń­skim linii kole­jo­wej. Wpraw­dzie, przy­naj­mniej z punktu widze­nia współ­cze­snego czło­wieka, nie było to impo­nu­jące osią­gnię­cie, bo otwarta w 1839 roku linia kole­jowa – łącząca neapo­li­tań­ską sta­cję Via dei Fossi z pała­cem kró­lew­skim Por­tici u stóp Wezu­wiu­sza – mie­rzyła zale­d­wie sie­dem i pół kilo­me­tra, ale monar­cha i jego pod­dani byli z tego przed­się­wzię­cia nie­by­wale dumni. Dumą napa­wały też inne zdo­by­cze tech­niki, znaj­du­jące się w posia­da­niu jego kró­le­stwa: łącz­ność tele­gra­ficzna mię­dzy Neapo­lem a Palermo oraz pierw­szy na Pół­wy­spie Ape­niń­skim sta­tek parowy, wcho­dzący w skład jego flo­tylli. Wyda­wało się zatem, że robi wszystko, aby tak jak to obie­cał w pierw­szych dniach po obję­ciu pano­wa­nia, rzą­dzić kró­le­stwem w spo­sób, który zapewni pod­da­nym szczę­ście i dobro­byt. Dys­po­no­wał do tego odpo­wied­nim zaple­czem finan­so­wym, bo neapo­li­tań­scy Bur­bo­no­wie zgro­ma­dzili ogromne sumy pie­nię­dzy, głów­nie srebr­nych i zło­tych monet, ponie­waż w Kró­le­stwie Obojga Sycy­lii nie uży­wano bank­no­tów. Co wię­cej, to wła­śnie w Neapolu funk­cjo­no­wała giełda, sta­no­wiąca jedno z waż­niej­szych miejsc dla sek­tora rol­ni­czego nie­mal całej Europy, a od cza­sów napo­le­oń­skich oko­lice mia­sta stały się naj­więk­szym zagłę­biem prze­my­słu tek­styl­nego w ówcze­snych Wło­szech. Za jego roz­wój odpo­wia­dali emi­granci ze Szwaj­ca­rii, któ­rzy ze względu na nało­żoną przez Napo­le­ona blo­kadę kon­ty­nen­talną i zwią­zane z nią pro­blemy z dostę­pem do surowca prze­nie­śli się w oko­lice Neapolu, gdzie mogli korzy­stać z lokal­nej wełny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

R. Saviano, Gomorra. Podróż po impe­rium kamorry, tłum. A. Paw­łow­ska-Zampito, Kato­wice 2017, s. 246. [wróć]

Za: V. Paliotti, Histo­ria kamorry – boha­te­ro­wie, zwy­czaje i wyda­rze­nia z dzie­jów sekty, która od czte­rech wie­ków nakła­dała haracz na neapo­li­tań­czy­ków, capin­te­sta, guappi, mam­ma­san­tis­sima i gio­va­notti ono­rati, ich czyny, zbrod­nie i miło­ści od XVI wieku do dzi­siaj, tłum. M. Widłak-Avo­lio, Kra­ków 1998, s. 22. [wróć]

Za: tamże, s. 23. [wróć]

Za: A. Farano, Histo­ria Kamorry: od Hisz­pa­nów po Gomorrę [na:] cafe­ba­bel.com [online], https://cafe­ba­bel.com/pl/article/histo­ria-kamorry-od-hisz­pa­now-po-gomorre-5ae006f3f723b35a145e1527/ [wróć]

Za: V. Paliotti, Histo­ria…, dz. cyt., s. 25. [wróć]

Tamże, s. 15. [wróć]

Za: M.A. Matard-Bonucci, Histo­ria mafii, tłum. W. Dłu­ski, War­szawa 2001, s. 235. [wróć]

Za: V. Paliotti, Histo­ria…, dz. cyt., s. 35. [wróć]

Za: tamże, s. 67–68. [wróć]

Za: tamże, s. 60. [wróć]

Za: M.A. Matard-Bonucci, Histo­ria…, dz. cyt., s. 239. [wróć]

Tamże, s. 238. [wróć]

V. Paliotti, Histo­ria…, dz. cyt., s. 73. [wróć]

R. Saviano, Gomorra…, dz. cyt., s. 55. [wróć]