Niusia z Listy Schindlera.Historia ocalenia - Huzarska-Szumiec Magda - ebook + audiobook

Niusia z Listy Schindlera.Historia ocalenia ebook i audiobook

Huzarska-Szumiec Magda

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ocalona przez Schindlera

 

To jest mój dalszy ciąg Listy Schindlera. To, co zaczął Spielberg, ja kontynuuję. Żeby historia nigdy się już nie powtórzyła” – Niusia Horowitz-Karakulska.

 

Wstrząsająca i niezwykła historia jednej z ostatnich żyjących osób uratowanych przez Oskara Schindlera, Niusi Horowitz-Karakulskiej, bohaterki Listy Schindlera Stevena Spielberga. W filmie w jej postać wcieliła się Anna Mucha.

 

– No i oni tak wszyscy szli, a gestapowcy zabijali te dzieci z kinderheimu. One strasznie krzyczały. Jeden z chłopców prowadzonych przez matkę, wiesz, Manci, chyba nawet podobny do twojego Olka, zatkał sobie ręką ucho. Ta kobieta podeszła do pierwszego z Niemców i zaczęła mu wyrywać karabin. Nie chciał jej dać, ale gdy zobaczył to inny bandyta, wręczył jej swój. Wycelowała najpierw do najmłodszego dziecka. Potem do tego drugiego. Starsi chłopcy prosili, żeby przestała, ale nic to nie dało. Zastrzeliła wszystkie swoje dzieci. Nawet gestapowcy zgłupieli. W końcu jeden zaczął się głośno śmiać, a reszta za nim. Odebrali kobiecie karabin i któryś strzelił do niej jak do kaczki. – Rachela złapała powietrze, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie opuściły ją siły.

fragment książki

 

Osobiste wspomnienia Niusi Horowitz-Karakulskiej, spisane przez Magdę Huzarską-Szumiec, przeplatają się w książce z literackim ujęciem losów bohaterki. Magda Huzarska-Szumiec zabiera nas w najmroczniejsze momenty II wojny światowej, ukazując przeżycia Niusi jako dziecka w krakowskim getcie i dwóch obozach koncentracyjnych. Historia Niusi nie pozbawia nas jednak nadziei, jest też opowieścią o cudownym ocaleniu i powrocie do normalnego życia.

 

„Niusia z Listy Schindlera. Historia ocalenia” to nie tylko świadectwo przeszłości. To również inspirująca opowieść o życiu, które triumfuje nad śmiercią, i o sile ducha, która pozwala przetrwać.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 392

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 16 min

Lektor: Anna Matusiak-Rześniowiecka
Oceny
4,8 (231 ocen)
188
33
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edyta19701970

Nie oderwiesz się od lektury

Ze swojego dzieciństwa Niusia pamięta zapach pieczonej chałki. Ma przed oczami swoich bliskich, słyszy, jak wuj gra na trąbce. W rękach tuli ukochaną lalkę. Niusia pamięta też ujadanie wściekłych psów, nieludzkie krzyki mordowanych i scenę, gdy po jej lalkę sięga niemiecki żołnierz. Jej świat wypełniają zapachy, obrazy i odczucia, których żadne dziecko nigdy nie powinno było doświadczyć. Ale najważniejsze dla Niusi wspomnienia z tego czasu mają słodki zapach perfum Oskara Schindlera, który uratował ją z tego piekła. W niej, tak jak w każdej z ocalonych przez siebie osób, wciąż widział człowieka. I sam nim pozostał.
10
Malgorzataklimek1978

Nie oderwiesz się od lektury

Takie książki trzeba czytać by nigdy się historia taka nie zdarzyła. piękna opowieść o zabranym dzieciństwie .
10
ZabaWberecie

Dobrze spędzony czas

nie zorientowałam się nawet ze juz to czytałam i ściągnęłam ponownie bo wygląda interesująco.
00
Dorotadea24

Nie oderwiesz się od lektury

zawsze trudno ocenia się książki o tej tematyce, ale pod kątem literackim to jedna z lepszych jakie czytałam
00
Felunia1981

Całkiem niezła

Polecam przeczytać .
00

Popularność




Paw­łowi i Fi­li­powi

M. H.-S.

Ta­de­uszowi i Ma­dzi

N. H.-K.

.

Książka przed­sta­wia praw­dziwe losy Niusi Ho­ro­witz-Ka­ra­kul­skiej

ten po­ciąg

nie od­je­dzie

z mo­jej pa­mięci

TADE­USZ RÓŻE­WICZ, NOŻYK PRO­FE­SORA

Roz­dział pierw­szy

28 paź­dzier­nika 1961 roku

Zbli­ża­jący się do przy­stanku przy placu Wol­no­ści tram­waj gwał­tow­nie za­ha­mo­wał. Me­ta­liczny zgrzyt kół na­ło­żył się na pisk opon żuka, który za­je­chał mu drogę. W za­mie­sza­niu, ja­kie za­pa­no­wało w wa­go­nie, nikt nie za­uwa­żył, że jedna z pa­sa­że­rek wy­pa­dła na jezd­nię. Do­strzegł to tylko kie­rowca do­staw­czaka, który wy­sko­czył z szo­ferki i klnąc so­czy­ście, po­biegł w stronę le­żą­cej ko­biety.

Niu­sia nie zda­wała so­bie jesz­cze sprawy z tego, co się stało. W pierw­szej chwili jej wszyst­kie my­śli sku­piły się wo­kół tę­pego bólu, który prze­szy­wał głowę. By o nim za­po­mnieć, spoj­rzała na kłę­biące się na nie­bie je­sienne chmury zwia­stu­jące ulewę.

– Żeby tylko nie pa­dało – wes­tchnęła, przy­my­ka­jąc oczy, gdyż za­lała ją ko­lejna fala bólu.

Z do­cho­dzą­cych do niej po­je­dyn­czych gło­sów wy­wnio­sko­wała, że wo­kół gro­ma­dził się tłum cie­kaw­skich. Lu­dzie wy­sia­dali z tram­waju, za­sta­na­wia­jąc się, czy le­żąca na ziemi ko­bieta nie jest przy­pad­kiem pi­jana. Ale nie spra­wiała wra­że­nia ko­goś, kto w środku dnia się­gałby po al­ko­hol. Ubrana w po­rządne, weł­niane ja­sno­li­liowe palto, ze sta­ran­nie uło­żo­nymi wło­sami i nie­na­gan­nym ma­ki­ja­żem wy­glą­dała ra­czej na żonę ad­wo­kata, dok­tora albo in­ży­niera.

– Niech ktoś za­dzwoni po ka­retkę. – Ko­bieta w chu­stce spoj­rzała w kie­runku budki te­le­fo­nicz­nej.

Roz­sądna uwaga, ale nic poza tym. Za­równo ona, jak i po­zo­stali pa­sa­że­ro­wie pe­cho­wego tram­waju nie ru­szyli się z miej­sca. Tylko kie­rowca żuka, po­chy­lony nad le­żącą, nie­zdar­nie szu­kał na jej ręce pulsu.

– Na tym od­cinku jest ja­kaś wada kon­struk­cyjna to­rów – za­czął fi­lo­zo­fo­wać star­szy męż­czy­zna z ak­tówką, a jego spoj­rze­nie prze­nio­sło się na mo­tor­ni­czego, który przy­pa­try­wał się ca­łej sce­nie, nie bar­dzo wie­dząc, czy ma wzy­wać po­go­to­wie, czy pil­no­wać po­jazdu. Jego dy­le­mat roz­strzy­gnął chło­pak w gra­na­to­wej stu­denc­kiej czapce z nie­bie­skim oto­kiem, który jako je­dyny sen­sow­nie za­re­ago­wał i po­biegł w stronę te­le­fonu. – Ktoś po­wi­nien się tym za­jąć! Trzeba zmie­nić tory albo wpro­wa­dzić za­kaz ha­mo­wa­nia. Prze­cież w tych tram­wa­jach nie ma na­wet drzwi.

Niu­sia nie miała siły tego słu­chać, a tym bar­dziej włą­czyć się do dys­ku­sji. Tro­chę się oży­wiła, gdy udało się jej wy­ło­wić z tłumu twarz córki, o któ­rej kom­plet­nie za­po­mniała. Prze­ra­żona Ma­dzia ści­skała mocno rękę niani, pa­trząc na matkę oczami wiel­kimi jak spodki. Niusi wy­star­czył mo­ment, by prze­ko­nać się, że ma­łej nic nie jest i na ra­zie nie musi się o nią mar­twić. Przy­mknęła po­now­nie po­wieki, sta­ra­jąc się już nie ana­li­zo­wać, w ja­kim po­ło­że­niu się zna­la­zła. Prze­stały na­wet do­cho­dzić do niej głosy zde­ner­wo­wa­nych bar­dziej niż ona pa­sa­że­rów. Z le­targu wy­rwał ją do­piero sy­gnał wy­ła­nia­ją­cej się zza rogu ka­retki. Za mo­ment zo­ba­czyła po­chy­la­ją­cego się nad nią męż­czy­znę w bia­łym far­tu­chu.

– Pro­szę się ro­zejść! – krzyk­nął, ku­ca­jąc przy Niusi, która na szczę­ście pa­trzyła na niego dość przy­tom­nie. – Co tu się stało? – za­py­tał, de­li­kat­nie ob­ma­cu­jąc jej głowę i szu­ka­jąc śla­dów krwi.

– Wy­pa­dła z tram­waju – udzie­liła od­po­wie­dzi naj­bli­żej sto­jąca ko­bieta.

– Jak się pani czuje? Boli coś pa­nią?

– Głowa – wy­szep­tała Niu­sia.

– Pro­szę się nie ru­szać, bie­rzemy pa­nią na po­go­to­wie. Mu­simy spraw­dzić, czy nie ma pani wstrzą­śnie­nia mó­zgu.

– A bierz­cież ją szyb­ciej, bo ko­bita wilka zła­pie! Zimno dziś jak cho­lera – do­dała ba­bina, która do­piero te­raz prze­ci­snęła się przez tłum ga­piów, ża­łu­jąc, że pew­nie coś cie­ka­wego ją omi­nęło.

Lu­dzie za­częli się roz­stę­po­wać, gdy sa­ni­ta­riusz ra­zem z kie­rowcą am­bu­lansu szli z no­szami. Niu­sia pró­bo­wała się pod­nieść, ale ją po­wstrzy­mali, fa­chowo kła­dąc na coś, co przy­po­mi­nało bre­zen­towe woj­skowe łóżko. Nie­po­trzeb­nie na­pi­nali mię­śnie, bo aku­rat ta pa­cjentka wa­żyła nie­wiele. Na do­brą sprawę była lekka jak piórko, o czym prze­ko­nali się, ma­sze­ru­jąc do ka­retki. Rze­czy­wi­ście Niu­sia, choć zbli­żała się do trzy­dziestki i parę lat temu uro­dziła Ma­dzię, była wciąż szczu­pła i wy­glą­dała na o wiele młod­szą, niż świad­czył o tym rok uro­dze­nia wid­nie­jący w do­wo­dzie oso­bi­stym. Le­żąc na no­szach, przy­po­mi­nała małą, nieco zdez­o­rien­to­waną tym, co się dzieje, dziew­czynkę.

Lu­dzie roz­cho­dzili się, gdy ka­retka na sy­gnale po­gnała w stronę ulicy Sie­mi­radz­kiego, gdzie znaj­do­wał się bu­dy­nek po­go­to­wia. Choć trzę­sło, Niu­sia w am­bu­lan­sie ode­tchnęła z ulgą. Wresz­cie nie ota­czał jej tłum, który za­zwy­czaj wy­wo­ły­wał w niej ataki pa­niki. Dla­tego jak mo­gła uni­kała wszel­kich zgro­ma­dzeń. Nie uda­wało jej się tylko wy­mi­gać od po­cho­dów pierw­szo­ma­jo­wych. Mu­siała na nich by­wać jak wszy­scy, ma­sze­ru­jąc rów­nym kro­kiem przed try­bu­nami, na któ­rych za­sia­dali przed­sta­wi­ciele wła­dzy. Par­tyjni urzęd­nicy nie ro­zu­mieli, co to zna­czy praw­dziwy tłok, kiedy ludz­kie ciała na­pie­rają na sie­bie tak, że aż pod skórą trzesz­czą ko­ści. Nie mieli po­ję­cia, jak to jest, kiedy usi­łuje się jak śnięta ryba zła­pać jesz­cze je­den haust po­wie­trza, któ­rego za­raz może za­brak­nąć. Szcze­gól­nie gdy jest się dziec­kiem się­ga­ją­cym je­dy­nie do piersi do­ro­słych, stło­czo­nych w by­dlę­cym wa­go­nie.

Ka­retka pod­sko­czyła na wy­bo­istym bruku, wy­ry­wa­jąc pa­cjentkę ze świata wspo­mnień, do któ­rych nie chciała za żadne skarby wra­cać. Prze­jazd nie trwał dłu­żej niż kilka mi­nut. Le­karz, który po­ja­wił się po chwili w izbie przy­jęć, sta­ran­nie obej­rzał głowę ko­biety i za­py­tał, czy nie ma nud­no­ści. Do­piero wów­czas po­zwo­lił jej usiąść.

– Za­raz, za­raz, prze­cież to pani Niu­sia – stwier­dził we­zwany na kon­sul­ta­cję drugi me­dyk, wi­ta­jąc ją sze­ro­kim uśmie­chem. – Co sły­chać u Ta­de­usza?

– Ma się świet­nie. Dzi­siaj są jego uro­dziny – od­po­wie­działa, jakby to miało w tej chwili ja­kieś zna­cze­nie.

W tym mo­men­cie zo­rien­to­wała się, że nie ma przy so­bie siatki, do któ­rej scho­wała ulu­biony ko­niak męża, przy­wie­ziony przez zna­jo­mego z Ar­me­nii. Nie chciała, żeby Ta­de­usz od­krył pre­zent wcze­śniej, więc trzy­mała go w pracy. Na­wet ko­le­żanka, z którą przyj­mo­wała klientki w ga­bi­ne­cie ko­sme­tycz­nym przy ulicy Szew­skiej, śmiała się, że na pewno Niu­sia do­stała ła­pówkę od jed­nej z żon pry­wa­cia­rzy, które przy­jeż­dżały do niej z da­leka, twier­dząc, że nikt inny nie po­trafi tak świet­nie po­ło­żyć henny i wy­de­pi­lo­wać brwi.

No trudno – po­my­ślała. Albo ktoś w tym za­mie­sza­niu po­ła­ko­mił się na trudny do zdo­by­cia al­ko­hol, albo może nia­nia zo­rien­to­wała się, że siatka wy­pa­dła jej z ręki, i za­brała ją ze sobą. Pew­nie ra­zem z Ma­dzią są już w domu i opo­wia­dają Ta­de­uszowi, co się stało. Choć nie, mąż po­wi­nien być jesz­cze w przy­chodni. Mó­wił, że dziś ma bar­dzo dużo pa­cjen­tów. Zo­ba­czą się wie­czo­rem, i to późno, bo ona prze­cież jesz­cze dzi­siaj po­winna być w Grand Ho­telu i przy­go­to­wać mo­delki do wyj­ścia na wy­bieg.

– Prze­pra­szam, mu­szę już iść. Mu­szę wra­cać do pracy – oświad­czyła, pod­no­sząc się z le­żanki.

Nie mo­gła tak so­bie tu le­żeć, kiedy za dwie go­dziny roz­po­czy­nał się po­kaz ko­lek­cji Mody Pol­skiej. Obie­cała sze­fo­wej, że zrobi mo­del­kom ma­ki­jaże. Spe­cjal­nie na­wet ku­piła na tę oka­zję nową kredkę, którą za­mie­rzała mocno pod­kre­ślić im oczy. A poza tym cie­szyła się, że zo­ba­czy modne w tym se­zo­nie ciu­chy. Tego wie­czoru miano za­pre­zen­to­wać mi­ni­spód­niczki i gar­sonki szyte na wzór pro­jek­tów Coco Cha­nel. Li­czyła, że może uda się jej zdo­być choć jedną bez­po­śred­nio od pro­du­centa, bo w skle­pie Mody Pol­skiej będą one do­stępne tylko dla wy­bra­nych.

– Nie ma mowy, ni­g­dzie pani nie pój­dzie. Naj­pierw zro­bimy prze­świe­tle­nie czaszki i do­wiemy się, czy to nie jest coś po­waż­nego – po­wstrzy­mał ją le­karz.

A ko­lega jej męża po­twier­dza­jąco kiw­nął głową i ła­god­nie się uśmie­cha­jąc, do­dał:

– Za­dzwo­nię do Ta­de­usza i po­wiem, że jest pani u nas. Jak bę­dzie wszystko w po­rządku, za­bie­rze pa­nią do domu. A o pracy pro­szę na parę dni za­po­mnieć i od­po­czy­wać. Sio­stra Ja­dzia zaj­mie się pa­nią naj­le­piej. Wpadnę póź­niej, tylko zo­ba­czę, co z in­nymi pa­cjen­tami. Głowa do góry – do­dał, sto­jąc już przy drzwiach. – Co ja mó­wię – za­wa­hał się, zda­jąc so­bie w tym mo­men­cie sprawę, że pal­nął głu­potę. – No więc, pani Niu­siu, le­żymy, od­po­czy­wamy, a głową nie ru­szamy! Zgoda?

Za­nim Niu­sia zdą­żyła za­pro­te­sto­wać, już go nie było. Białe ściany po­miesz­cze­nia prze­dzie­lała na pół po­ły­sku­jąca ja­sno­nie­bie­ska lam­pe­ria. Niu­sia wpa­try­wała się w nią bez­myśl­nie, za­sta­na­wia­jąc się, jak so­bie bez niej po­ra­dzą w pracy. Kiedy przyj­dzie Ta­de­usz, bę­dzie mu­siała go po­pro­sić, żeby za­wia­do­mił sze­fową. W końcu ktoś musi ją za­stą­pić.

Nie ma in­nego wyj­ścia – wes­tchnęła, spo­glą­da­jąc na szary koc, któ­rym ją okryto. Pa­dało na niego zimne świa­tło neo­no­wej lampy, wy­da­ją­cej draż­niący dźwięk, jakby za chwilę miała się prze­pa­lić.

Nie­przy­ja­zny od­głos nie zdą­żył jej zi­ry­to­wać, bo w drzwiach po­ja­wiła się sio­stra Ja­dzia. Młoda dziew­czyna po­de­szła do Niusi, pcha­jąc in­wa­lidzki wó­zek i za­pra­sza­jąc na prze­jażdżkę.

– Prze­pra­szam, że tak nie­ład­nie pachnę, ale ko­le­żanka się po­tknęła i wy­lała na mnie cały płyn do de­zyn­fek­cji. Nie zdą­ży­łam się prze­brać, bo już cze­kają na pa­nią w rent­ge­nie – tłu­ma­czyła się na wszelki wy­pa­dek pa­cjentce, która mu­siała być czy­jąś pro­te­go­waną, gdyż w in­nym ra­zie tech­niczka nie przy­go­to­wa­łaby tak szybko klisz do prze­świe­tle­nia.

Niu­sia spoj­rzała na sio­strę okiem ko­sme­tyczki, stwier­dza­jąc, że przy­dałby się jej za­bieg oczysz­cza­jący cerę. Na­wet chciała za­pro­po­no­wać wi­zytę w swoim ga­bi­ne­cie, gdy dziew­czyna po­chy­liła się nad nią, by po­pra­wić opar­cie wózka, i jesz­cze raz prze­pro­siła za nie­przy­jemny za­pach.

– Niech pani prze­sta­nie, nic mi tu nie śmier­dzi – od­parła Niu­sia, gdy już je­chały dłu­gim, zda­wa­łoby się nie­ma­ją­cym końca ko­ry­ta­rzem, a pie­lę­gniarka cią­gle pa­plała o roz­la­nym pły­nie.

– Ma pani ra­cję, te­raz to bar­dziej śmier­dzi przy­pa­lo­nym mle­kiem – do­dała, po­pra­wia­jąc biały far­tuch. – W po­koju so­cjal­nym cią­gle coś go­tują. A jak im wy­kipi mleko, to nikt nie wpad­nie na to, by zmyć ku­chenkę.

Te ostat­nie słowa dały Niusi do my­śle­nia.

– To dziwne, ale ja na­prawdę nic nie czuję, choć zwy­kle mam bar­dzo wy­ostrzony węch – za­częła się za­sta­na­wiać, przy­po­mi­na­jąc so­bie, że za­wsze, kiedy po­chyla się nad klientką, bez pro­blemu jest w sta­nie po­wie­dzieć, ja­kich per­fum ko­bieta używa.

Od­róż­nie­nie „Być może...” od „Pani Wa­lew­skiej” ni­gdy nie sta­no­wiło dla niej pro­blemu. Ba, cza­sem po za­pa­chu, ja­kim były prze­siąk­nięte ubra­nia nie­któ­rych pań, po­tra­fiła bez­błęd­nie zgad­nąć, co go­to­wały po­przed­niego dnia na obiad.

– Kom­plet­nie nic nie czuję – po­wtó­rzyła Niu­sia.

Pie­lę­gniarka spoj­rzała te­raz na nią znacz­nie uważ­niej, sta­ra­jąc się de­li­kat­nie prze­pchnąć wó­zek przez drzwi rent­gena. W sali ko­bieta w ochron­nym far­tu­chu przy­go­to­wy­wała już apa­rat do prze­świe­tle­nia. Trwało to do­syć długo, bo nie mo­gła po­ra­dzić so­bie z przy­krę­ce­niem ja­kiejś śruby. Niu­sia le­żała na łóżku, cier­pli­wie cze­ka­jąc, aż tech­niczka wyj­dzie i zo­stawi ją sam na sam z pro­mie­niami Roe­ntgena.

Gdy ba­da­nie się skoń­czyło, Niu­sia po­now­nie usia­dła na wózku, wy­pa­tru­jąc pie­lę­gniarki. Przez uchy­lone drzwi zo­ba­czyła jed­nak nie sio­strę, a le­ka­rza, obok któ­rego szedł jej mąż. Do­strze­gł­szy ją, Ta­de­usz ru­szył bie­giem. Im był bli­żej, tym więk­sze prze­ra­że­nie wi­działa w jego oczach.

– No nie de­ner­wuj się, nic mi nie jest – uspo­ko­iła go, choć jego za­tro­skana twarz nie wska­zy­wała na to, by uwie­rzył jej na słowo.

– Za­raz zo­ba­czymy zdję­cia i bę­dziemy mieli ja­sność – usły­szeli le­ka­rza wcho­dzą­cego do są­sia­du­ją­cego z rent­ge­nem ga­bi­netu.

Ta­de­usz od­pro­wa­dził go wzro­kiem. I przy­klęk­nął, py­ta­jąc żonę, czy nic ją nie boli.

– Już co­raz mniej. Ale coś in­nego mnie za­sta­na­wia. Chyba stra­ci­łam węch.

Niu­sia usi­ło­wała po­wą­chać nad­garstki, na które za­wsze na­kła­dała ulu­bione per­fumy. Nic jed­nak nie po­czuła, co w in­nej sy­tu­acji mo­głaby zło­żyć na karb tego, że do swo­jego za­pa­chu jest przy­zwy­cza­jona.

– Daj mi coś do po­wą­cha­nia – za­żą­dała, a Ta­de­usz za­czął prze­trzą­sać kie­sze­nie w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co mia­łoby cha­rak­te­ry­styczną woń.

Pierw­szą rze­czą, na którą tra­fił, była paczka klu­bo­wych. Na ich wi­dok Niu­sia się oży­wiła.

– O tak, wie­dzia­łam, że wła­śnie tego mi bra­ko­wało. Daj mi jed­nego! – za­wo­łała i tak gwał­tow­nie za­częła wsta­wać z wózka, że aż za­krę­ciło się jej w gło­wie.

– Nie ma mowy. – Ta­de­usz cof­nął rękę i nie­mal siłą po­sa­dził żonę z po­wro­tem. – Tu nie wolno pa­lić. Masz, po­wą­chaj, czy czu­jesz ty­toń. – Pod­su­nął jej pod nos pa­pie­rosa.

– Nie, nie czuję – wy­znała, od­wra­ca­jąc głowę w stronę drzwi, w któ­rych po­ja­wił się le­karz.

– Mam do­bre wie­ści – oznaj­mił. – Nic złego na zdję­ciu nie wi­dać. Chodź­cie, po­ga­damy jesz­cze chwilę u mnie. Ta­de­usz, tak dawno cię nie wi­dzia­łem, a twoja żona mówi, że masz dzi­siaj uro­dziny. Może na­pi­jemy się po ko­niaczku? Pani Niu­siu, pro­szę mi wy­ba­czyć, ale w tej sy­tu­acji pani za­pro­po­nuję je­dy­nie her­batę. – Uśmiech­nął się prze­pra­sza­jąco, do­da­jąc, że pa­cjentka może iść sa­mo­dziel­nie.

Na bia­łym me­ta­lo­wym sto­liku, sto­ją­cym w ga­bi­ne­cie pod oknem, po­ja­wiły się szklanki, a le­karz ocho­czo za­brał się za na­peł­nia­nie ich na­po­le­onem z na­po­czę­tej już ja­kiś czas temu bu­telki.

– Coś mnie mar­twi ten brak wę­chu u Niusi – ode­zwał się Ta­de­usz.

– O cho­lera! – za­klął le­karz. – A czuje pani smak?

– Skąd mam wie­dzieć, prze­cież nic nie ja­dłam.

Męż­czy­zna od­wró­cił się do prze­szklo­nej szafki, z któ­rej wy­cią­gnął dużą ta­bletkę.

– Pro­szę to po­ssać i po­wie­dzieć, jak sma­kuje.

Niu­sia nie­pew­nie wło­żyła pi­gułkę do ust, sta­ra­jąc się co­kol­wiek po­czuć. Ale nic ta­kiego się nie wy­da­rzyło. Nie była w sta­nie okre­ślić, czy ta­bletka jest kwa­śna, czy gorzka. Męż­czyźni wy­mie­nili po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia.

– Trzeba bę­dzie to spraw­dzić u neu­ro­loga – za­de­cy­do­wał Ta­de­usz, przej­mu­jąc ini­cja­tywę.

– Masz ra­cję. Mo­gło dojść do prze­rwa­nia cią­gło­ści ni­tek ner­wo­wych – orzekł me­dyk, się­ga­jąc po bu­telkę i na­le­wa­jąc zło­ci­sty al­ko­hol do dwóch szkla­nek. – Ta­kiego urazu rent­gen nie wy­każe. Je­żeli do niego do­szło, to jest to ra­czej nie­od­wra­calne – po­wie­dział, pa­trząc z tro­ską na Niu­się.

Ona jed­nak nie wy­glą­dała na ko­goś, na kim taka wia­do­mość by­łaby w sta­nie wy­wrzeć przy­kre wra­że­nie. I to nie tylko dla­tego, że za dużo rze­czy wy­da­rzyło się w tak krót­kim cza­sie. Ani też dla­tego, że my­ślała o tym, iż po­winna wró­cić do pracy. Prawda le­żała zu­peł­nie gdzie in­dziej.

– To w su­mie do­brze – twardo oświad­czyła, spra­wia­jąc, że na twa­rzach męż­czyzn za­go­ściło coś wię­cej niż za­sko­cze­nie. – Te­raz będę mo­gła wresz­cie wy­pa­lać ku­rzajki.

Nie bar­dzo wie­dząc, co zro­bić z tą dziwną de­kla­ra­cją, le­karz po­now­nie się­gnął po szklankę z ma­ja­czącą jesz­cze na dnie resztką ko­niaku.

– Nie ro­zu­miem. – Spoj­rzał na Niu­się z uwagą, ocze­ku­jąc ja­kie­goś wy­ja­śnie­nia.

– Wie pan, jak śmier­dzi pa­lona skóra? To jest za­pach nie do znie­sie­nia. Pa­mię­tasz, Ta­de­usz, jak nie­mal ze­mdla­łam, kiedy na kur­sie ko­sme­tycz­nym je­den dok­tor po­ka­zy­wał nam wy­pa­la­nie ku­rzajki? Ni­gdy tego nie za­po­mnę. On miał ga­bi­net na Kar­me­lic­kiej, w ka­mie­nicy nie­da­leko Rynku. By­ły­śmy tam całą grupą. Dziew­czyny prze­py­chały się, by zo­ba­czyć, jak on to robi, a ja, gdy tylko po­czu­łam swąd, mu­sia­łam wyjść na ko­ry­tarz. Usia­dłam na scho­dach, żeby z nich nie spaść.

Cho­ciaż słowa Niusi nie po­mo­gły le­ka­rzowi zro­zu­mieć jej za­cho­wa­nia, te­raz cał­ko­wi­cie jego uwagę po­chło­nęła dys­ku­sja z Ta­de­uszem, który sy­pał jak z rę­kawa ła­ciń­skimi okre­śle­niami, chcąc po­móc ko­le­dze w po­sta­wie­niu dia­gnozy. Nie zwra­cali już na nią uwagi, gdy wpa­try­wała się w pierw­sze ude­rza­jące o pa­ra­pet kro­ple desz­czu. W my­ślach prze­no­siła się zu­peł­nie gdzie in­dziej, da­leko od bu­dynku po­go­to­wia i chwie­ją­cych się na wie­trze drzew, z któ­rych opa­dały żółto-czer­wone li­ście. Znowu stała w tłu­mie wal­czą­cych o łyk po­wie­trza ko­biet, stło­czo­nych w brud­nym, śmier­dzą­cym od­cho­dami i po­tem wa­go­nie.

Jak tam było po­twor­nie duszno... Tak bar­dzo cze­ka­łam na cza­ro­dziejkę z bajki, o któ­rej opo­wia­dała mi mama. Chcia­łam, żeby po­ma­chała różdżką, a ja dzięki temu mo­gła­bym prze­ci­snąć się przez szcze­linę mię­dzy de­skami – przy­po­mniała so­bie w tym mo­men­cie, a ko­lejne ob­razy z prze­szło­ści już sta­wały jej przed oczami.

Było ciemno, kiedy po­ciąg to­wa­rowy pod­je­chał na rampę obozu Au­schwitz-Bir­ke­nau. Niu­sia kur­czowo trzy­mała matkę za rękę, gdy otwo­rzono drzwi i ktoś za­czął krzy­czeć, ka­żąc im na­tych­miast wy­sia­dać. Pod­nie­sio­nym gło­som wtó­ro­wało uja­da­nie psów. Zwie­rzęta ska­kały jak opę­tane, wy­ry­wa­jąc się trzy­ma­ją­cym je męż­czy­znom w mun­du­rach SS. Niu­sia pew­nie by się ich bar­dziej prze­stra­szyła, gdyby nie mdło­ści, które do­pa­dły ją wraz z wdzie­ra­ją­cym się do wa­gonu po­wie­trzem. Prze­sy­cone było ono za­pa­chem pa­lo­nych ciał, tym sa­mym, który póź­niej miała po­czuć na lek­cji usu­wa­nia ku­rza­jek.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Zdję­cie na okładcez ar­chi­wum au­torki
Zdję­ciaz ar­chi­wum Niusi Ho­ro­witz-Ka­ra­kul­skieji pro­fe­sora Alek­san­dra Skot­nic­kiego
Re­dak­torka pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaAnna Rud­nicka
Ko­rektaTe­resa Zie­liń­skaAlek­san­dra Ku­bis
Co­py­ri­ght © by Mag­da­lena Hu­zar­ska-Szu­miec, Bro­ni­sława Ka­ra­kul­ska, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-011-6
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.