Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ocalona przez Schindlera
„To jest mój dalszy ciąg Listy Schindlera. To, co zaczął Spielberg, ja kontynuuję. Żeby historia nigdy się już nie powtórzyła” – Niusia Horowitz-Karakulska.
Wstrząsająca i niezwykła historia jednej z ostatnich żyjących osób uratowanych przez Oskara Schindlera, Niusi Horowitz-Karakulskiej, bohaterki Listy Schindlera Stevena Spielberga. W filmie w jej postać wcieliła się Anna Mucha.
– No i oni tak wszyscy szli, a gestapowcy zabijali te dzieci z kinderheimu. One strasznie krzyczały. Jeden z chłopców prowadzonych przez matkę, wiesz, Manci, chyba nawet podobny do twojego Olka, zatkał sobie ręką ucho. Ta kobieta podeszła do pierwszego z Niemców i zaczęła mu wyrywać karabin. Nie chciał jej dać, ale gdy zobaczył to inny bandyta, wręczył jej swój. Wycelowała najpierw do najmłodszego dziecka. Potem do tego drugiego. Starsi chłopcy prosili, żeby przestała, ale nic to nie dało. Zastrzeliła wszystkie swoje dzieci. Nawet gestapowcy zgłupieli. W końcu jeden zaczął się głośno śmiać, a reszta za nim. Odebrali kobiecie karabin i któryś strzelił do niej jak do kaczki. – Rachela złapała powietrze, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie opuściły ją siły.
fragment książki
Osobiste wspomnienia Niusi Horowitz-Karakulskiej, spisane przez Magdę Huzarską-Szumiec, przeplatają się w książce z literackim ujęciem losów bohaterki. Magda Huzarska-Szumiec zabiera nas w najmroczniejsze momenty II wojny światowej, ukazując przeżycia Niusi jako dziecka w krakowskim getcie i dwóch obozach koncentracyjnych. Historia Niusi nie pozbawia nas jednak nadziei, jest też opowieścią o cudownym ocaleniu i powrocie do normalnego życia.
„Niusia z Listy Schindlera. Historia ocalenia” to nie tylko świadectwo przeszłości. To również inspirująca opowieść o życiu, które triumfuje nad śmiercią, i o sile ducha, która pozwala przetrwać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 392
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pawłowi i Filipowi
M. H.-S.
Tadeuszowi i Madzi
N. H.-K.
Książka przedstawia prawdziwe losy Niusi Horowitz-Karakulskiej
ten pociąg
nie odjedzie
z mojej pamięci
TADEUSZ RÓŻEWICZ, NOŻYK PROFESORA
Rozdział pierwszy
28 października 1961 roku
Zbliżający się do przystanku przy placu Wolności tramwaj gwałtownie zahamował. Metaliczny zgrzyt kół nałożył się na pisk opon żuka, który zajechał mu drogę. W zamieszaniu, jakie zapanowało w wagonie, nikt nie zauważył, że jedna z pasażerek wypadła na jezdnię. Dostrzegł to tylko kierowca dostawczaka, który wyskoczył z szoferki i klnąc soczyście, pobiegł w stronę leżącej kobiety.
Niusia nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, co się stało. W pierwszej chwili jej wszystkie myśli skupiły się wokół tępego bólu, który przeszywał głowę. By o nim zapomnieć, spojrzała na kłębiące się na niebie jesienne chmury zwiastujące ulewę.
– Żeby tylko nie padało – westchnęła, przymykając oczy, gdyż zalała ją kolejna fala bólu.
Z dochodzących do niej pojedynczych głosów wywnioskowała, że wokół gromadził się tłum ciekawskich. Ludzie wysiadali z tramwaju, zastanawiając się, czy leżąca na ziemi kobieta nie jest przypadkiem pijana. Ale nie sprawiała wrażenia kogoś, kto w środku dnia sięgałby po alkohol. Ubrana w porządne, wełniane jasnoliliowe palto, ze starannie ułożonymi włosami i nienagannym makijażem wyglądała raczej na żonę adwokata, doktora albo inżyniera.
– Niech ktoś zadzwoni po karetkę. – Kobieta w chustce spojrzała w kierunku budki telefonicznej.
Rozsądna uwaga, ale nic poza tym. Zarówno ona, jak i pozostali pasażerowie pechowego tramwaju nie ruszyli się z miejsca. Tylko kierowca żuka, pochylony nad leżącą, niezdarnie szukał na jej ręce pulsu.
– Na tym odcinku jest jakaś wada konstrukcyjna torów – zaczął filozofować starszy mężczyzna z aktówką, a jego spojrzenie przeniosło się na motorniczego, który przypatrywał się całej scenie, nie bardzo wiedząc, czy ma wzywać pogotowie, czy pilnować pojazdu. Jego dylemat rozstrzygnął chłopak w granatowej studenckiej czapce z niebieskim otokiem, który jako jedyny sensownie zareagował i pobiegł w stronę telefonu. – Ktoś powinien się tym zająć! Trzeba zmienić tory albo wprowadzić zakaz hamowania. Przecież w tych tramwajach nie ma nawet drzwi.
Niusia nie miała siły tego słuchać, a tym bardziej włączyć się do dyskusji. Trochę się ożywiła, gdy udało się jej wyłowić z tłumu twarz córki, o której kompletnie zapomniała. Przerażona Madzia ściskała mocno rękę niani, patrząc na matkę oczami wielkimi jak spodki. Niusi wystarczył moment, by przekonać się, że małej nic nie jest i na razie nie musi się o nią martwić. Przymknęła ponownie powieki, starając się już nie analizować, w jakim położeniu się znalazła. Przestały nawet dochodzić do niej głosy zdenerwowanych bardziej niż ona pasażerów. Z letargu wyrwał ją dopiero sygnał wyłaniającej się zza rogu karetki. Za moment zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę w białym fartuchu.
– Proszę się rozejść! – krzyknął, kucając przy Niusi, która na szczęście patrzyła na niego dość przytomnie. – Co tu się stało? – zapytał, delikatnie obmacując jej głowę i szukając śladów krwi.
– Wypadła z tramwaju – udzieliła odpowiedzi najbliżej stojąca kobieta.
– Jak się pani czuje? Boli coś panią?
– Głowa – wyszeptała Niusia.
– Proszę się nie ruszać, bierzemy panią na pogotowie. Musimy sprawdzić, czy nie ma pani wstrząśnienia mózgu.
– A bierzcież ją szybciej, bo kobita wilka złapie! Zimno dziś jak cholera – dodała babina, która dopiero teraz przecisnęła się przez tłum gapiów, żałując, że pewnie coś ciekawego ją ominęło.
Ludzie zaczęli się rozstępować, gdy sanitariusz razem z kierowcą ambulansu szli z noszami. Niusia próbowała się podnieść, ale ją powstrzymali, fachowo kładąc na coś, co przypominało brezentowe wojskowe łóżko. Niepotrzebnie napinali mięśnie, bo akurat ta pacjentka ważyła niewiele. Na dobrą sprawę była lekka jak piórko, o czym przekonali się, maszerując do karetki. Rzeczywiście Niusia, choć zbliżała się do trzydziestki i parę lat temu urodziła Madzię, była wciąż szczupła i wyglądała na o wiele młodszą, niż świadczył o tym rok urodzenia widniejący w dowodzie osobistym. Leżąc na noszach, przypominała małą, nieco zdezorientowaną tym, co się dzieje, dziewczynkę.
Ludzie rozchodzili się, gdy karetka na sygnale pognała w stronę ulicy Siemiradzkiego, gdzie znajdował się budynek pogotowia. Choć trzęsło, Niusia w ambulansie odetchnęła z ulgą. Wreszcie nie otaczał jej tłum, który zazwyczaj wywoływał w niej ataki paniki. Dlatego jak mogła unikała wszelkich zgromadzeń. Nie udawało jej się tylko wymigać od pochodów pierwszomajowych. Musiała na nich bywać jak wszyscy, maszerując równym krokiem przed trybunami, na których zasiadali przedstawiciele władzy. Partyjni urzędnicy nie rozumieli, co to znaczy prawdziwy tłok, kiedy ludzkie ciała napierają na siebie tak, że aż pod skórą trzeszczą kości. Nie mieli pojęcia, jak to jest, kiedy usiłuje się jak śnięta ryba złapać jeszcze jeden haust powietrza, którego zaraz może zabraknąć. Szczególnie gdy jest się dzieckiem sięgającym jedynie do piersi dorosłych, stłoczonych w bydlęcym wagonie.
Karetka podskoczyła na wyboistym bruku, wyrywając pacjentkę ze świata wspomnień, do których nie chciała za żadne skarby wracać. Przejazd nie trwał dłużej niż kilka minut. Lekarz, który pojawił się po chwili w izbie przyjęć, starannie obejrzał głowę kobiety i zapytał, czy nie ma nudności. Dopiero wówczas pozwolił jej usiąść.
– Zaraz, zaraz, przecież to pani Niusia – stwierdził wezwany na konsultację drugi medyk, witając ją szerokim uśmiechem. – Co słychać u Tadeusza?
– Ma się świetnie. Dzisiaj są jego urodziny – odpowiedziała, jakby to miało w tej chwili jakieś znaczenie.
W tym momencie zorientowała się, że nie ma przy sobie siatki, do której schowała ulubiony koniak męża, przywieziony przez znajomego z Armenii. Nie chciała, żeby Tadeusz odkrył prezent wcześniej, więc trzymała go w pracy. Nawet koleżanka, z którą przyjmowała klientki w gabinecie kosmetycznym przy ulicy Szewskiej, śmiała się, że na pewno Niusia dostała łapówkę od jednej z żon prywaciarzy, które przyjeżdżały do niej z daleka, twierdząc, że nikt inny nie potrafi tak świetnie położyć henny i wydepilować brwi.
No trudno – pomyślała. Albo ktoś w tym zamieszaniu połakomił się na trudny do zdobycia alkohol, albo może niania zorientowała się, że siatka wypadła jej z ręki, i zabrała ją ze sobą. Pewnie razem z Madzią są już w domu i opowiadają Tadeuszowi, co się stało. Choć nie, mąż powinien być jeszcze w przychodni. Mówił, że dziś ma bardzo dużo pacjentów. Zobaczą się wieczorem, i to późno, bo ona przecież jeszcze dzisiaj powinna być w Grand Hotelu i przygotować modelki do wyjścia na wybieg.
– Przepraszam, muszę już iść. Muszę wracać do pracy – oświadczyła, podnosząc się z leżanki.
Nie mogła tak sobie tu leżeć, kiedy za dwie godziny rozpoczynał się pokaz kolekcji Mody Polskiej. Obiecała szefowej, że zrobi modelkom makijaże. Specjalnie nawet kupiła na tę okazję nową kredkę, którą zamierzała mocno podkreślić im oczy. A poza tym cieszyła się, że zobaczy modne w tym sezonie ciuchy. Tego wieczoru miano zaprezentować minispódniczki i garsonki szyte na wzór projektów Coco Chanel. Liczyła, że może uda się jej zdobyć choć jedną bezpośrednio od producenta, bo w sklepie Mody Polskiej będą one dostępne tylko dla wybranych.
– Nie ma mowy, nigdzie pani nie pójdzie. Najpierw zrobimy prześwietlenie czaszki i dowiemy się, czy to nie jest coś poważnego – powstrzymał ją lekarz.
A kolega jej męża potwierdzająco kiwnął głową i łagodnie się uśmiechając, dodał:
– Zadzwonię do Tadeusza i powiem, że jest pani u nas. Jak będzie wszystko w porządku, zabierze panią do domu. A o pracy proszę na parę dni zapomnieć i odpoczywać. Siostra Jadzia zajmie się panią najlepiej. Wpadnę później, tylko zobaczę, co z innymi pacjentami. Głowa do góry – dodał, stojąc już przy drzwiach. – Co ja mówię – zawahał się, zdając sobie w tym momencie sprawę, że palnął głupotę. – No więc, pani Niusiu, leżymy, odpoczywamy, a głową nie ruszamy! Zgoda?
Zanim Niusia zdążyła zaprotestować, już go nie było. Białe ściany pomieszczenia przedzielała na pół połyskująca jasnoniebieska lamperia. Niusia wpatrywała się w nią bezmyślnie, zastanawiając się, jak sobie bez niej poradzą w pracy. Kiedy przyjdzie Tadeusz, będzie musiała go poprosić, żeby zawiadomił szefową. W końcu ktoś musi ją zastąpić.
Nie ma innego wyjścia – westchnęła, spoglądając na szary koc, którym ją okryto. Padało na niego zimne światło neonowej lampy, wydającej drażniący dźwięk, jakby za chwilę miała się przepalić.
Nieprzyjazny odgłos nie zdążył jej zirytować, bo w drzwiach pojawiła się siostra Jadzia. Młoda dziewczyna podeszła do Niusi, pchając inwalidzki wózek i zapraszając na przejażdżkę.
– Przepraszam, że tak nieładnie pachnę, ale koleżanka się potknęła i wylała na mnie cały płyn do dezynfekcji. Nie zdążyłam się przebrać, bo już czekają na panią w rentgenie – tłumaczyła się na wszelki wypadek pacjentce, która musiała być czyjąś protegowaną, gdyż w innym razie techniczka nie przygotowałaby tak szybko klisz do prześwietlenia.
Niusia spojrzała na siostrę okiem kosmetyczki, stwierdzając, że przydałby się jej zabieg oczyszczający cerę. Nawet chciała zaproponować wizytę w swoim gabinecie, gdy dziewczyna pochyliła się nad nią, by poprawić oparcie wózka, i jeszcze raz przeprosiła za nieprzyjemny zapach.
– Niech pani przestanie, nic mi tu nie śmierdzi – odparła Niusia, gdy już jechały długim, zdawałoby się niemającym końca korytarzem, a pielęgniarka ciągle paplała o rozlanym płynie.
– Ma pani rację, teraz to bardziej śmierdzi przypalonym mlekiem – dodała, poprawiając biały fartuch. – W pokoju socjalnym ciągle coś gotują. A jak im wykipi mleko, to nikt nie wpadnie na to, by zmyć kuchenkę.
Te ostatnie słowa dały Niusi do myślenia.
– To dziwne, ale ja naprawdę nic nie czuję, choć zwykle mam bardzo wyostrzony węch – zaczęła się zastanawiać, przypominając sobie, że zawsze, kiedy pochyla się nad klientką, bez problemu jest w stanie powiedzieć, jakich perfum kobieta używa.
Odróżnienie „Być może...” od „Pani Walewskiej” nigdy nie stanowiło dla niej problemu. Ba, czasem po zapachu, jakim były przesiąknięte ubrania niektórych pań, potrafiła bezbłędnie zgadnąć, co gotowały poprzedniego dnia na obiad.
– Kompletnie nic nie czuję – powtórzyła Niusia.
Pielęgniarka spojrzała teraz na nią znacznie uważniej, starając się delikatnie przepchnąć wózek przez drzwi rentgena. W sali kobieta w ochronnym fartuchu przygotowywała już aparat do prześwietlenia. Trwało to dosyć długo, bo nie mogła poradzić sobie z przykręceniem jakiejś śruby. Niusia leżała na łóżku, cierpliwie czekając, aż techniczka wyjdzie i zostawi ją sam na sam z promieniami Roentgena.
Gdy badanie się skończyło, Niusia ponownie usiadła na wózku, wypatrując pielęgniarki. Przez uchylone drzwi zobaczyła jednak nie siostrę, a lekarza, obok którego szedł jej mąż. Dostrzegłszy ją, Tadeusz ruszył biegiem. Im był bliżej, tym większe przerażenie widziała w jego oczach.
– No nie denerwuj się, nic mi nie jest – uspokoiła go, choć jego zatroskana twarz nie wskazywała na to, by uwierzył jej na słowo.
– Zaraz zobaczymy zdjęcia i będziemy mieli jasność – usłyszeli lekarza wchodzącego do sąsiadującego z rentgenem gabinetu.
Tadeusz odprowadził go wzrokiem. I przyklęknął, pytając żonę, czy nic ją nie boli.
– Już coraz mniej. Ale coś innego mnie zastanawia. Chyba straciłam węch.
Niusia usiłowała powąchać nadgarstki, na które zawsze nakładała ulubione perfumy. Nic jednak nie poczuła, co w innej sytuacji mogłaby złożyć na karb tego, że do swojego zapachu jest przyzwyczajona.
– Daj mi coś do powąchania – zażądała, a Tadeusz zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co miałoby charakterystyczną woń.
Pierwszą rzeczą, na którą trafił, była paczka klubowych. Na ich widok Niusia się ożywiła.
– O tak, wiedziałam, że właśnie tego mi brakowało. Daj mi jednego! – zawołała i tak gwałtownie zaczęła wstawać z wózka, że aż zakręciło się jej w głowie.
– Nie ma mowy. – Tadeusz cofnął rękę i niemal siłą posadził żonę z powrotem. – Tu nie wolno palić. Masz, powąchaj, czy czujesz tytoń. – Podsunął jej pod nos papierosa.
– Nie, nie czuję – wyznała, odwracając głowę w stronę drzwi, w których pojawił się lekarz.
– Mam dobre wieści – oznajmił. – Nic złego na zdjęciu nie widać. Chodźcie, pogadamy jeszcze chwilę u mnie. Tadeusz, tak dawno cię nie widziałem, a twoja żona mówi, że masz dzisiaj urodziny. Może napijemy się po koniaczku? Pani Niusiu, proszę mi wybaczyć, ale w tej sytuacji pani zaproponuję jedynie herbatę. – Uśmiechnął się przepraszająco, dodając, że pacjentka może iść samodzielnie.
Na białym metalowym stoliku, stojącym w gabinecie pod oknem, pojawiły się szklanki, a lekarz ochoczo zabrał się za napełnianie ich napoleonem z napoczętej już jakiś czas temu butelki.
– Coś mnie martwi ten brak węchu u Niusi – odezwał się Tadeusz.
– O cholera! – zaklął lekarz. – A czuje pani smak?
– Skąd mam wiedzieć, przecież nic nie jadłam.
Mężczyzna odwrócił się do przeszklonej szafki, z której wyciągnął dużą tabletkę.
– Proszę to possać i powiedzieć, jak smakuje.
Niusia niepewnie włożyła pigułkę do ust, starając się cokolwiek poczuć. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Nie była w stanie określić, czy tabletka jest kwaśna, czy gorzka. Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Trzeba będzie to sprawdzić u neurologa – zadecydował Tadeusz, przejmując inicjatywę.
– Masz rację. Mogło dojść do przerwania ciągłości nitek nerwowych – orzekł medyk, sięgając po butelkę i nalewając złocisty alkohol do dwóch szklanek. – Takiego urazu rentgen nie wykaże. Jeżeli do niego doszło, to jest to raczej nieodwracalne – powiedział, patrząc z troską na Niusię.
Ona jednak nie wyglądała na kogoś, na kim taka wiadomość byłaby w stanie wywrzeć przykre wrażenie. I to nie tylko dlatego, że za dużo rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie. Ani też dlatego, że myślała o tym, iż powinna wrócić do pracy. Prawda leżała zupełnie gdzie indziej.
– To w sumie dobrze – twardo oświadczyła, sprawiając, że na twarzach mężczyzn zagościło coś więcej niż zaskoczenie. – Teraz będę mogła wreszcie wypalać kurzajki.
Nie bardzo wiedząc, co zrobić z tą dziwną deklaracją, lekarz ponownie sięgnął po szklankę z majaczącą jeszcze na dnie resztką koniaku.
– Nie rozumiem. – Spojrzał na Niusię z uwagą, oczekując jakiegoś wyjaśnienia.
– Wie pan, jak śmierdzi palona skóra? To jest zapach nie do zniesienia. Pamiętasz, Tadeusz, jak niemal zemdlałam, kiedy na kursie kosmetycznym jeden doktor pokazywał nam wypalanie kurzajki? Nigdy tego nie zapomnę. On miał gabinet na Karmelickiej, w kamienicy niedaleko Rynku. Byłyśmy tam całą grupą. Dziewczyny przepychały się, by zobaczyć, jak on to robi, a ja, gdy tylko poczułam swąd, musiałam wyjść na korytarz. Usiadłam na schodach, żeby z nich nie spaść.
Chociaż słowa Niusi nie pomogły lekarzowi zrozumieć jej zachowania, teraz całkowicie jego uwagę pochłonęła dyskusja z Tadeuszem, który sypał jak z rękawa łacińskimi określeniami, chcąc pomóc koledze w postawieniu diagnozy. Nie zwracali już na nią uwagi, gdy wpatrywała się w pierwsze uderzające o parapet krople deszczu. W myślach przenosiła się zupełnie gdzie indziej, daleko od budynku pogotowia i chwiejących się na wietrze drzew, z których opadały żółto-czerwone liście. Znowu stała w tłumie walczących o łyk powietrza kobiet, stłoczonych w brudnym, śmierdzącym odchodami i potem wagonie.
Jak tam było potwornie duszno... Tak bardzo czekałam na czarodziejkę z bajki, o której opowiadała mi mama. Chciałam, żeby pomachała różdżką, a ja dzięki temu mogłabym przecisnąć się przez szczelinę między deskami – przypomniała sobie w tym momencie, a kolejne obrazy z przeszłości już stawały jej przed oczami.
Było ciemno, kiedy pociąg towarowy podjechał na rampę obozu Auschwitz-Birkenau. Niusia kurczowo trzymała matkę za rękę, gdy otworzono drzwi i ktoś zaczął krzyczeć, każąc im natychmiast wysiadać. Podniesionym głosom wtórowało ujadanie psów. Zwierzęta skakały jak opętane, wyrywając się trzymającym je mężczyznom w mundurach SS. Niusia pewnie by się ich bardziej przestraszyła, gdyby nie mdłości, które dopadły ją wraz z wdzierającym się do wagonu powietrzem. Przesycone było ono zapachem palonych ciał, tym samym, który później miała poczuć na lekcji usuwania kurzajek.