Stolik z widokiem na Kreml - Paweł Reszka - ebook + audiobook + książka

Stolik z widokiem na Kreml ebook i audiobook

Paweł Reszka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

W MOSKWIE NIE SŁYCHAĆ PŁACZU

Ta książka nie jest reportażem, chociaż wszystko, co w niej opisałem, zdarzyło się naprawdę. Dzieje się przy kawiarnianym stoliku w Moskwie i na wojnach, które Rosja toczy przez ostatnie lata. Opisywałem je jako dziennikarz. Oglądałem z bliska. Na wojnach giną ludzie, a równie często ginie przyjaźń Stolik z widokiem na Kreml to też historia grupy przyjaciół, którzy przestali nimi być. Ktoś z nich zapytał, dlaczego właściwie piszę książkę o Rosji. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Może po prostu chciałem się pożegnać.

PAWEŁ RESZKA

 

Paweł Reszka – dziennikarz, korespondent wojenny (m.in. w Gruzji i Ukrainie), autor bestselerowych książek. Współpracował z „Rzeczpospolitą” jako korespondent w Moskwie, był szefem działu śledczego w „Dzienniku”. Pisał dla „Tygodnika Powszechnego” 
i „Newsweeka Polska”. Od 2019 r. jest dziennikarzem tygodnika „Polityka”. Jego najgłośniejsze książki to m.in. Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy, Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy, Czarni. Dwukrotny laureat prestiżowej Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego (2010 i 2022 r.). Otrzymał również Nagrodę Specjalną Radia ZET „Dziennikarz Dekady” (2019 r.). Był wielokrotnie wyróżniany i nagradzany w konkursie Grand Press.

 

 

Siedzieliśmy z M. przed telewizorem. Herbata. Fotele.
W wiadomościach ktoś mówi, że zaczęły się rozmowy Rosja – Japonia. I że może ich wynikiem będzie podpisanie traktatu pokojowego.

– Może oddacie im jedną z Wysp Kurylskich i podpiszecie pokój?

– Jak to „oddacie wyspę”?
– Jakąś pustą wyspę, bezludną w zamian za pokój.
M. popatrzyła na mnie jak na wariata. Oświadczyła, że na pewno w ziemię wyspy, którą chcę podarować Japończykom, wsiąkała krew jej przodków.

– Nawet nie wiesz, gdzie to jest!
– Gówno! Żadnej wyspy nie oddamy.

U M. czułość do mnie przestawała obowiązywać, gdy tylko rozmowa zaczynała schodzić w rejon geopolityki.

 

 

Pomyślałem, że to, co się stało, unieważnia całą przeszłość. Dla mnie Rosja popełniła samobójstwo. Myślę, że teraz 
i ona jest szczelnie zamknięta w jakimś czarnym worku. Gdyby nie była martwa, musiałaby przynajmniej zapłakać. Myślę o Rosji i nie widzę ani stołu, ani naszej ulicy, tylko czarny worek. Nic więcej.

fragment książki

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 51 min

Lektor: Dariusz Odija
Oceny
4,5 (219 ocen)
140
49
30
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mrfranki

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawy i tragiczny obraz Rosji oraz Rosjan. Smutne, ale prawdziwe. Brawo dla autora, który pozwala czytelnikowi lepiej zrozumieć Rosję o ile to w ogóle jest możliwe.
10
theMon

Dobrze spędzony czas

Poglądy korespondenta wojennego na przekroju dekad pracy. Warto znać jak najwięcej punktów widzenia do wyrabiania sobie własnej opinii i dla wiedzy samej w sobie.
10
spyeye

Nie oderwiesz się od lektury

Smutno prawdziwa
00
Robert69S

Nie oderwiesz się od lektury

Tak się pisze o wojnie. Szacunek!
00
Alex39

Nie oderwiesz się od lektury

RESZKA jak zwykle, świetny!
00

Popularność




M. mil­czała. Nie było sły­chać na­wet od­de­chu.

– Halo, je­steś jesz­cze?

– Tak.

Znów ci­sza. Jak oło­wiana kur­tyna po ostat­nim ak­cie nie­zbyt uda­nego przed­sta­wie­nia. Ra­chi­tyczne brawa. Wi­dzo­wie pod­no­szą się z miejsc. To już ko­niec! Wszy­scy do do­mów!

ROZ­DZIAŁ I 

M. 

M. za­dzwo­niła jako je­dyna z se­tek mo­ich ro­syj­skich zna­jo­mych, z dzie­sią­tek przy­ja­ciół.

– To wszystko prawda? – za­py­tała.

– Tak.

Roz­mowa się nie kle­iła. M. zwy­czaj­nie za­dzwo­niła nie w porę. Buty zo­stały na sło­miance. W miesz­ka­niu uno­sił się nie­do­bry za­pach przy­wle­czony z Bu­czy. Nie­trudno na­stą­pić tam na ciało. Na uli­cach, chod­ni­kach, w przy­droż­nych ro­wach. Mar­twi. Wszę­dzie.

Taki za­pach trudno znieść. I nie można się go po­zbyć. Wy­star­czy po­czuć raz. Po­tem, za każ­dym ko­lej­nym ra­zem, przez głowę prze­wija się ten sam film. Są w nim ma­sowe groby. Po­chówki tym­cza­sowe. Kost­nice za­peł­nione po dach. Ciała dziw­nie wy­gięte od mrozu. Wzdęte od słońca. Szar­pane przez psy. Albo le­żące ci­cho na po­bo­czu – utru­dzeni wę­drowcy. I wi­sie­lec. Cie­niutka, pra­wie nie­wi­doczna linka za­dzierz­gnięta na szyi. Czarny gar­ni­tur. Nogi pra­wie do­ty­kały ziemi. Przy­gar­biony. Wy­glą­dał gro­te­skowo, jakby giął się w ukło­nie, pro­sząc prze­chod­nia na wła­sny po­grzeb.

Kiedy M. za­dzwo­niła, wszy­scy oni ma­sze­ro­wali mi wła­śnie przez głowę. Od tych naj­star­szych do tych naj­now­szych, dzi­siej­szych.

***

Szli zwar­tymi od­dzia­łami, chro­no­lo­gicz­nie i geo­gra­ficz­nie we­dług wo­jen, na któ­rych zo­stali za­bici. W ostat­niej gru­pie, tej z dziś, na czele dwóch nie­szczę­śni­ków za­bi­tych przy wjeź­dzie od strony Ir­pie­nia. Zgi­nęli na opusz­czo­nym ru­skim po­ste­runku, blok­po­ście. Młod­szy miał roz­trza­skaną czaszkę. Po­wy­krę­cane ręce. Le­żał w krza­kach. Wy­glą­dało, że przed śmier­cią zo­stał prze­słu­chany. Star­szy zwy­czajny. Siwy, w czar­nym pal­cie. Prze­cięty se­rią obok swo­jego chiń­skiego mo­to­ro­weru. Cie­kawe, czym na­ra­ził się ro­syj­skiemu woj­sku. Nie chciał, sa­mo­bójca, za­trzy­mać się do kon­troli? Upił się? Nie za­dzia­łały ha­mulce? Może żoł­nie­rze zwy­czaj­nie się nu­dzili w zimny wcze­sno­wio­senny po­ra­nek? Dla hecy chcieli się prze­wieźć na mo­torku? Ale się nie prze­wieźli. Kula prze­biła zbior­nik. Mo­to­rek upadł na bok. Zo­sta­wia­jąc tę­czową smugę pa­liwa, su­nął jesz­cze kil­ka­na­ście me­trów sa­mot­nie po as­fal­cie. Po­tem za­stygł jak jego wła­ści­ciel.

Za si­wym oby­wa­te­lem w czar­nym pal­cie pcha­ją­cym mo­to­rek z prze­dziu­ra­wio­nym ba­kiem szły pen­sjo­na­riuszki domu star­ców przy ulicy Mi­cha­łow­skiego 59 b. Pół­na­gie. Tylko w pam­per­sach i zu­peł­nie sine od zimna. Dom opieki przy Mi­cha­łow­skiego miał do­brą opi­nię. Po­byt od­płatny. Per­so­nel fa­chowy. Po­koje jedno- i dwu­oso­bowe. Duży ogród. W holu ko­mi­nek i wielki ze­gar z wa­ha­dłem. Wy­strój przy­po­mi­nał starą an­giel­ską re­zy­den­cję.

Pu­sto. Pa­cjenci już wy­wie­zieni. Obok ze­gara kar­teczka dla ro­dziny, że „ciało pen­sjo­na­riuszki ta­kiej a ta­kiej leży w sali nu­mer 4”.

Ro­sja­nie za­jęli Bu­czę 27 lu­tego. Nie go­dzili się na ewa­ku­ację star­ców. I w domu opieki, miesz­czą­cym się w oka­za­łej kil­ku­pię­tro­wej willi, źle się działo. Koń­czył się opał. Bra­ko­wało je­dze­nia i le­karstw. Prze­rze­dzał się per­so­nel. Dla zmę­czo­nych ży­ciem, cho­rych na de­men­cję pa­cjen­tów wojna, która na­gle ogar­nęła mia­steczko, była abs­trak­cyjna. Trudna do po­ję­cia. No bo jak to moż­liwe, żeby za­ata­ko­wała ich Ro­sja? Przez de­kady byli oby­wa­te­lami ZSRR. Wy­cho­wa­nymi w kul­cie bra­ter­stwa mię­dzy jego na­ro­dami. Od naj­młod­szych lat uczyli się o be­stial­stwach nie­miec­kich na­zi­stów, któ­rym kres po­ło­żyła ar­mia ra­dziecka. Co roku 9 maja świę­to­wali Dzień Zwy­cię­stwa.

W po­dob­nym domu na cher­sońsz­czyź­nie sta­rusz­ko­wie od­ma­wiali scho­dze­nia do schronu, gdy roz­po­czy­nał się na­lot.

– Jak? Ro­sja­nie rzu­cają na nas bomby? – mó­wili pie­lę­gniar­kom, pu­ka­jąc się w czoło. – Prze­cież to bez sensu!

Za nic nie chcieli do piw­nicy. Kur­czowo trzy­mali się fo­teli. Nie mieli za­miaru wy­cho­dzić z łó­żek. Per­so­nel nie mógł so­bie z nimi po­ra­dzić. W końcu ktoś wpadł na po­mysł. Ogło­szono, że na oj­czy­znę znów na­pa­dli Niemcy. Wtedy wszystko uło­żyło się w lo­giczną ca­łość. Se­nio­rzy stali się karni, ze­szli do piw­nicy bez szem­ra­nia.

***

Bu­czań­ski dom opieki stał w za­po­mnia­nej bocz­nej uliczce. Starcy przy­kryci ko­cami, koł­drami. Dni jesz­cze krót­kie, zi­mowe. Wojna skła­dała się z dźwię­ków. Ka­no­nada od Ir­pie­nia. Strze­la­nina i działka prze­ciw­lot­ni­cze z lot­ni­ska w Go­sto­melu. Gą­sie­nice czoł­gów po są­siedzku. Wy­ła­my­wane drzwi. Strzały. Sko­wyt gwał­co­nych. Po­po­łu­dniami willa po­grą­żała się w ciem­no­ści. Pen­sjo­na­riu­sze drżeli z zimna i sa­mot­nego stra­chu. Ran­kiem, gdy ro­biło się ja­sno, per­so­nel szedł na ob­chód. Z po­ko­jów wy­no­szono zwłoki. Ukła­dano je na ze­wnątrz, przy ba­se­nie. Owi­nięte w kapy. Pew­nie te, na któ­rych je wy­no­szono. Dla jed­nej sta­ruszki nie wy­star­czyło i tego. Nikt nie za­mknął jej oczu. Le­żała na ga­zo­nie. Sczer­niała. Za­po­mniana.

***

Grupa z Bu­czy była na­prawdę duża. Za pen­sjo­na­riusz­kami domu opieki szli roz­strze­lani z ulicy Sa­do­wej, Ja­rem­czuka, Ja­błon­skiej. Nie­któ­rzy mar­twi mieli zwią­zane ręce. Inni – jak Oleh z Wok­zal­nej – osma­loną skroń, bo za­bi­jano ich z bli­ska, przy­ło­żyw­szy lufę do głowy. Na końcu drep­tali ci za­ko­pani w zbio­ro­wej mo­gile za cer­kwią Świę­tego An­drzeja Pier­wo­zwan­nowo. Głowy przy­sy­pane pia­skiem, wielu za­wi­nię­tych w czarne worki, z któ­rych wy­stają ręce i nogi. Idą dzie­siąt­kami – pierw­sza, druga, trze­cia i na­stępne.

***

Tym­cza­sem za oknem ki­jow­skiego miesz­ka­nia po­ciem­niało. Mia­sto bez­ludne. Ucie­kło przed ru­skimi czoł­gami. Ulice prze­cięte ba­ry­kadą jak no­żem. Za­mi­no­wane ar­te­rie na­je­żone za­po­rami prze­ciw­pan­cer­nymi. Kto mógł, chwy­tał za broń. Na po­czątku roz­da­wali ją z cię­ża­ró­wek.

– Jak? A pod­je­chała cię­ża­rówka, lu­dzie usta­wili się w ko­lejce i so­bie brali – mó­wił Igor, na­uczy­ciel aka­de­micki.

Na uli­cach Ki­jowa w ciągu doby w ręce chęt­nych tra­fiło 29 700 ka­łasz­ni­ko­wów.

Ar­ty­ści, rze­mieśl­nicy, bu­dow­lańcy, mu­zycy, dzien­ni­ka­rze. Z wy­fa­so­wa­nym rynsz­tun­kiem szli na wy­zna­czone po­zy­cje. Więk­szość nie umiała wal­czyć. Z po­ste­runku słali do zna­jo­mych po­że­gnalne SMS-y: „Je­śli Ru­scy pójdą po na­szej ulicy, to naj­pew­niej zginę jesz­cze tej nocy. Trzy­maj­cie się i do­bra­noc”.

Ki­jów – za­bie­gany, we­soły, non­sza­lancki – po­grą­żył się w po­sęp­nym sza­leń­stwie. Stał się po­dejrz­liwy i na­pięty. Bał się szturmu, zdrady, prze­ni­ka­ją­cych po­dobno dy­wer­san­tów.

Nocą, po go­dzi­nie po­li­cyj­nej sły­chać było strzały. Kto? Do kogo? Słusz­nie czy przez po­myłkę? Nie wia­domo. Cza­sem tylko na na­brzeż­nej alei nad Dnie­prem po­ra­nek prze­śli­zgi­wał się po le­żą­cym na ziemi mar­twym czło­wieku. Roz­rzu­cone, sztywne ra­miona. Oszro­nione włosy. „Dla­czego ja?”

***

– Sły­szysz?

– Aha. Co to?

– Sy­reny. Alarm prze­ciw­lot­ni­czy. Wasi bom­bar­dują.

– Nie po­wi­nie­neś zejść do piw­nicy?

Piw­nice po­tworne. Klau­stro­fo­biczne. Wszy­scy się ich bali. W „mo­jej” klatce nikt już nie miesz­kał. Lu­dzie nie lu­bili tej oko­licy. Kwar­tał są­sia­do­wał z sie­dzibą główną Służby Bez­pie­czeń­stwa Ukra­iny, która sta­no­wiła po­ten­cjalny cel. Są­siad z ka­mie­nicy z na­prze­ciwka miał do bom­bar­do­wań po­dej­ście fi­lo­zo­ficzne.

– Je­śli bomba spad­nie na dom, to wszyst­kie dzie­sięć pię­ter zwali się panu na głowę. Ktoś bę­dzie pana szu­kał? Wąt­pię. Znaj­dzie? Nie są­dzę. Ot, udusi się pan. Umrze z głodu. Więc chyba le­piej już tak. Na po­wierzchni – mó­wił i do­da­wał za­wsze na po­że­gna­nie: – Zresztą i tak wszystko chuj!

Miesz­czuch i fa­ta­li­sta. Jego skłon­ność do po­nu­rac­twa do­brze wpi­sy­wała się w na­strój mia­sta. Ale miał ra­cję. Na­prawdę „le­piej już tak” niż w piw­nicy cuch­ną­cej ple­śnią.

***

Nocne na­loty były spek­ta­klem. Niebo roz­bły­ski­wało nie­zdro­wymi bar­wami. Przez uchy­lone okno z chło­dem wdzie­rały się dźwięki sy­ren z róż­nych dziel­nic mia­sta. Po­ję­ki­wały. Za­wo­dziły. Roz­ma­wiały ze sobą. Sy­rena z Pa­dołu – przed wojną ele­ganc­kiego, peł­nego ar­ty­stów – pła­kała z bez­siły i tę­sk­noty. Za knaj­pami za­mknię­tymi na głu­cho. Śla­dem czer­wo­nej szminki na kie­liszku. Nie­roz­sąd­nym upi­ja­niem się do bia­łego rana. Nie­zo­bo­wią­zu­ją­cymi mi­łost­kami. Apasz­kami z je­dwa­biu. Słod­kim ży­ciem, które prze­pa­dło z dnia na dzień. Tak na­gle, że nikt na Pa­dole nie dałby głowy, że wszystko nie było tylko pięk­nym snem.

Sy­reny pe­ry­fe­rii, sy­pial­nia­nych blo­ko­wisk, brzmiały ina­czej. Przy­zwy­cza­jone do biegu, po­ran­nego ści­sku w me­trze. Pracy od gwizdka do gwizdka. Wjeż­dża­nia z za­ku­pami na dzie­siąte pię­tro, za­sy­pia­nia przy włą­czo­nym te­le­wi­zo­rze. Wie­działy, że za chwilę mogą się zna­leźć na pierw­szej li­nii frontu. Cze­kały na czołgi. Go­to­wały się do walki. W ich wy­ciu brzmiała nie tę­sk­nota, tylko złość.

***

Prze­sta­łem mó­wić. Pu­ści­łem wodę z prysz­nica. Chcia­łem zmyć z sie­bie Bu­czę.

– Za­mknę­łam oczy i zo­ba­czy­łam wojnę – po­wie­działa M.

***

Sie­działa w ka­wiarni z ko­mórką przy uchu. Tam wszystko było jak za­wsze, prze­ra­ża­jąco zwy­czajne. Sto­lik przy ścia­nie vis-à-vis okna. Za oknem auta. Lu­dzie na bul­wa­rze. Ele­ganc­kie ubra­nia. Per­fumy. Kel­ner Szura miękko niby kot z tacą mię­dzy sto­li­kami. Pod wie­czór za­my­kały się sa­lony z luk­su­so­wymi li­mu­zy­nami. Otwie­rały te­atry. Lu­dzie ro­bili za­kupy, spa­ce­ro­wali, cho­dzili do kina. W su­mie nic no­wego. Mia­sto za­wsze naj­bar­dziej in­te­re­so­wało się sobą.

He­lena Buł­ha­kowa w pa­mięt­niku pod datą 1 wrze­śnia 1939 roku za­pi­sała: „Dziś otwar­cie se­zonu w Te­atrze Wiel­kim. Mi­sza po­szedł tam na go­dzinkę. Przy­szedł do nas Bo­rys”. 17 wrze­śnia, kiedy ZSRR przy­łą­czył się do wojny po stro­nie Hi­tlera, nie na­pi­sała ani li­nijki.

Przy­ja­ciółka M., znana dzien­ni­karka, opu­bli­ko­wała wczo­raj na­prawdę do­brą re­cen­zję te­atralną. Ciotka z Chi­mek za­dzwo­niła po­dzie­lić się do­brą no­winą: „Ko­cha­nie, przy­szła wio­sna”.

Wio­sna! Też jak co roku. Na uli­cach przy­było tylko trój­ko­lo­ro­wych flag – go­to­wych do świę­to­wa­nia zwy­cię­stwa. I brzyd­kich pla­ka­tów z li­terą Z, sym­bo­lem in­wa­zji na Ukra­inę. M. sta­rała się ich nie za­uwa­żać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt gra­ficzny okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Re­dak­torka pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaKry­styna Pod­haj­ska
Ko­rektaTe­resa Zie­liń­ska Do­mi­nik Lesz­czyń­ski
Co­py­ri­ght © by Pa­weł Reszka, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-008-6
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.