Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Nie ma dnia, by na portalach społecznościowych nie pojawiał się dramatyczny apel rodzin proszących o pomoc w odnalezieniu zaginionych bliskich. Jedni wychodzą z domu bez słowa i znikają. Drudzy nie wracają z wakacji. Inni od lat pracują za granicą i tam ślad po nich się urywa.
Co się stało z Beatą Radke – najdłużej poszukiwanym dzieckiem w Polsce, które zaginęło w 1975 roku w Poznaniu w drodze na lekcję religii? Dlaczego nigdy nie rozwiązano najgłośniejszej sprawy z czasów PRL-u – zaginięcia braci Palasik, ani sprawy rodziny Bogdańskich, którzy zniknęli w kwietniu 2003 roku? Dlaczego do tej pory nie udało się odnaleźć Barbary Chrzczonowicz, łódzkiej dziennikarki, która zniknęła niedługo po swoim ślubie? Czy Kasia Mateja, wykradziona ze szpitala w wieku siedmiu miesięcy, żyje za granicą i jest szczęśliwa?
Każda z przestawionych w tej książce opowieści jest inna. Ale łączy je jedno: tragedia i cierpienie rodziny. Oto dramatyczne historie osób, których – mimo poszukiwań policji, komunikatów w mediach, rozwieszonych tysięcy plakatów – nigdy nie udało się odnaleźć.
Relacje rodzin ludzi, którzy zniknęli bez śladu, zostały uzupełnione głosami ekspertów: przedstawicieli fundacji ITAKA oraz fundacji Janusza Szostaka, specjalisty z policyjnego Archiwum X, Michała Fajbusiewicza z telewizyjnego „Magazynu kryminalnego 997” oraz… słynnego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Opowiadają oni o tym, jak wygląda sytuacja rodzin osób zaginionych oraz jak starają się im pomagać.
Anna Gronczewska – dziennikarka „Dziennika Łódzkiego”, zajmuje się sprawami społecznymi i tajemniczymi historiami, nie tylko związanymi z dziejami Łodzi. Pisze też o zaginięciach.
Bez fikcji – seria literatury faktu Wydawnictwa RM.
Poruszające reportaże, wywiady z wyjątkowymi ludźmi, wciągające relacje z autentycznych wydarzeń – to wszystko znajdziesz w nowej serii naszego wydawnictwa.
Ludzie i ich losy są w centrum tych opowieści. To historie, których nie da się zapomnieć. Autorzy wchodzą w świat opisywanych ludzi, przedstawiają ich przeżycia. Eksperci rzucają nowe światło na głośne tematy i pokazują nieznane zagadnienia.
Książki z serii Bez fikcji to pozycje dla każdego, kto chce wiedzieć więcej i lepiej rozumieć otaczający świat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 219
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nie ma dnia, by na portalach społecznościowych nie pojawiał się dramatyczny apel rodzin proszących o pomoc w odnalezieniu zaginionych bliskich. Jedni wychodzą z domu bez słowa i znikają. Inni od lat żyją i pracują za granicą i tam ślad po nich się urywa. Według statystyk policji tylko w 2022 roku zaginęło w Polsce 12 881 osób, z tego ponad dwa tysiące to dzieci. Bywały jednak lata, gdy liczba zaginionych sięgała 20 tysięcy (na przykład w 2014 czy 2015 roku). Można by powiedzieć, że co roku przepada bez wieści małe miasteczko. Jednak nie oznacza to, że nie wiemy, co stało się z kilkunastoma tysiącami ludzi. W przypadku zaginionych dorosłych poznajemy los 90 procent z nich. Niestety nie zawsze taka historia ma szczęśliwe zakończenie. Okazuje się często, że zaginiony nie żyje – stał się ofiarą przestępstwa, wypadku, popełnił samobójstwo… Dziewięćdziesiąt pięć procent zaginionych dzieci się odnajduje. Jednak pięć procent przepada bez wieści. Dzieci zwykle uciekają z domu. Zazwyczaj taki uciekinier zostaje znaleziony lub sam wraca po kilku dniach. Zdarzają się też porwania rodzicielskie. Matka i ojciec nie mogą się porozumieć w sprawie opieki, a w końcu jedno z nich decyduje się na drastyczny krok i zabiera dziecko. W przypadku zaginięć dzieci bardzo pomaga Child Alert. To system natychmiastowego rozpowszechniania wizerunku zaginionego dziecka za pośrednictwem dostępnych mediów. Dzięki temu udaje się odnaleźć wielu zaginionych młodych ludzi.
Zdaniem psychologów dla rodzin zaginięcie bliskiego jest gorsze niż jego śmierć. Godzinami wypatrują przez okno i czekają na dzwonek do drzwi. Liczą na to, że ich bliski wróci do domu. Choć wszystko wskazuje na to, że córka, syn, mąż nie żyją, oni wciąż mają nadzieję… Nie śpią, zastanawiają się, czy mogli zapobiec tragedii. Marzą o poznaniu prawdy.
Często, jak w przypadku zaginięcia dziesięcioletniego Mateusza Żukowskiego, to wydarzenie niszczy całą rodzinę. Jego rodzice, a zwłaszcza ojciec, poświęcili wszystko, by odnaleźć syna. Rodzina się zadłużyła, straciła dom i w końcu się rozpadła. Ojciec chłopca ciężko zachorował...
Każda z przedstawionych w tej książce historii jest inna. Ale łączy je jedno: dramat i cierpienie rodziny. Kazimiera Zaręba z Bełchatowa marzyła o tym, by pojechać do Wilna. Zbliżała się do osiemdziesiątki, gdy udało jej się to marzenie spełnić. Pojechała na pielgrzymkę do Ostrej Bramy i tam przepadła jak kamień w wodę. Co się stało się z kobietą? Jedenastoletnia Ania Janowska wyszła z domu do apteki. Już nigdy nie wróciła. Łódzka dziennikarka Barbara Chrzczonowicz miała być zakochana, szczęśliwa. Wyszła za mąż i zniknęła... Inna dziennikarka Aleksandra Walczak była na nartach w Szczyrku. Zniknęła, gdy wracała z urlopu. Beata Radke jest najdłużej poszukiwanym dzieckiem w Polsce. Zaginęła w 1975 roku w Poznaniu w drodze na lekcję religii. Kasia Mateja miała siedem miesięcy, gdy wykradziono ją ze szpitala.
Wielu rodziców wierzy, że ich dziecko żyje. Łudzą się, że zostało porwane, wywiezione za granicę. Mają nadzieję, że córka czy syn żyją pod zmienionym nazwiskiem, ale są szczęśliwi. Mama Tomka Cichowicza, który zniknął, gdy miał cztery lata, zobaczyła zdjęcie amerykańskiego żołnierza. Serce podpowiedziało jej, że to Tomek. Był bardzo do niego podobny.
Po 10 latach od zaginięcia można złożyć wniosek do sądu o uznanie zaginionego za zmarłego. Wiele rodzin nie decyduje się na taki krok. Niektórzy tłumaczą, że nie robią tego, bo nie można pochować nikogo za życia. Jednak są tacy, którzy występują z takim wnioskiem do sądu. Często decydują o tym sprawy rodzinne, na przykład spadkowe. Część krewnych zaginionych uważa, że takie postanowienie sądu zakończy sprawę. Niestety najczęściej tak nie jest.
W ostatnich latach najwięcej zaginięć notuje się wśród mężczyzn. Nie radzą sobie ze stresem, ciągłym wyścigiem szczurów, problemami w pracy, domu. Trzaskają drzwiami i wychodzą. Jedni chcą zacząć nowe życie, inni decydują się na bardziej dramatyczny krok – żegnają się z nim…
W ostatnim czasie powstały filmy i seriale opowiadające historie ludzi, którzy zaginęli, a po latach na przykład odzyskali pamięć i wrócili do bliskich. Jednak w prawdziwym życiu takich historii w zasadzie nie ma. Bywa, że zaginiony odzywa się i informuje, że nie chce mieć żadnego kontaktu z rodziną. To dla niej kolejny cios, choć z drugiej strony bliscy przynajmniej wiedzą, że syn lub córka żyją.
Są też rodziny, które za wszelką cenę pragną się dowiedzieć, co stało się z zaginionym dzieckiem, matką, mężem. Nawet jeśli jest to najgorsza prawda. Mają dość życia w ciągłej niepewności. „Gdybyśmy mogli zapalić świeczkę na grobie, to odnaleźlibyśmy spokój” – tłumaczą.
Niestety niewielu z nich jest to dane, choć nadzieja umiera ostatnia.
Część pierwsza
Zaginiona: Beata Radke
Data zaginięcia: 14 kwietnia 1975 roku
Miejsce zaginięcia: Poznań
Wiek w dniu zaginięcia: 10 lat
Rysopis w dniu zaginięcia: 130 cm wzrostu, oczy małe, piwne, nos prosty, twarz owalna, cera śniada; krótkie, falowane włosy ciemnoblond, z grzywką. Ubrana była w brązowy płaszcz z jasnobrązowym futerkiem na kołnierzu i rękawach, granatową bluzkę z golfem, spodnie w czarno-białą kratkę. Miała przy sobie torbę na zakupy, a na głowie niebieski beret z pomponem.
Beata Radke jest najdłużej poszukiwanym dzieckiem w Polsce. Dziewczynka wyszła na lekcję religii i do dziś nie wiadomo, co się z nią stało.
Jest 14 kwietnia 1975 roku. Beata Radke niedługo skończy 10 lat. Z rodzicami i siostrą mieszka w bloku przy ul. Płomiennej w Poznaniu, na znanym osiedlu Grunwald. Tego poranka wstała wcześnie i około godziny 8.30 wyszła z domu. Pierwszy raz sama poszła na religię. Zwykle odprowadzała ją mama Irena, ale tego dnia zachorowała jej starsza córka i kobieta udała się z nią do lekarza. Ojciec dziewczynek, Henryk Radke, był w pracy.
– Beatko, pójdziesz sama, nic się nie stanie – powiedziała jej mama i pogłaskała ją po głowie.
Dziewczynka nie oponowała, ubrała się i wyszła z domu. Nie miała daleko. Punkt katechetyczny mieścił się przy miejscowej parafii, przy ul. Pięknej. Beata musiała pokonać około 800 metrów i dobrze znała drogę. Religii wówczas nie było jeszcze w szkole.
Beatka miała na sobie brunatny płaszcz, niebieski beret oraz spodnie w biało-czarną kratę. Tego dnia szła do szkoły na drugą zmianę. Po religii powinna wrócić do domu przed godziną 10.00. Jednak się nie pojawiła.
Kiedy Irena Radke wróciła ze starszą córką od lekarza, zdziwiła się, że dziewczynki nie ma. Pomyślała, że może wyszła już do szkoły. Ale tam też nie dotarła, tak samo jak na lekcję religii. Rodzina zaczęła szukać dziewczynki na własną rękę. Odwiedzali bliskich, pytali znajomych, sąsiadów. Kiedy ojciec Beaty wrócił z pracy, zawiadomił o zaginięciu córki milicję. Organy ścigania nie bardzo przejęły się zgłoszeniem. Poszukiwania rozpoczęto dopiero następnego dnia.
Wykluczono ucieczkę z domu, bo dziewczynka była rozsądna i grzeczna. Nigdy nie sprawiała kłopotów. Wówczas milicjanci zrozumieli, że sprawa jest poważna. Beaty Radke szukał cały Poznań. Pomagały nawet jednostki osławionego ZOMO, które przeczesywały parki i lasy. Jak wspominają starsi mieszkańcy osiedla Grunwald, w ich okolicy roiło się od milicjantów umundurowanych i po cywilnemu. Obserwowali podwórka i klatki schodowe. Liczyli na to, że ktoś odwiezie Beatkę.
Pojechano też do Baranowa, gdzie rodzice Beaty mieli działkę.
– Przed zaginięciem Beaty ojciec zawiózł tam jej ukochanego psa – mówił po latach jeden z milicjantów. – Był u nich w zimie, wiosną wrócił na działkę. Myśleliśmy, że pojechała go tam zobaczyć. Wiemy, że za nim tęskniła. Jednak w Baranowie Beatki nie było.
Pojawiła się hipoteza: Beata, jadąc na działkę, mogła mieć wypadek.
– Przy trasie prowadzącej na działkę budowano drogę – tłumaczono. – Dziewczynka mogła wpaść pod samochód, a potem ktoś ukrył zwłoki.
Zaczęto szukać jej ciała także z helikoptera. Natrafiono tylko na dwa groby niemieckich żołnierzy z czasów wojny.
Przesłuchano dokładnie rówieśniczkę Beaty, która razem z nią chodziła na religię. Powiedziała, że w dniu zaginięcia, rano widziała ją rozmawiającą z dwoma mężczyznami. Jeździli błękitną warszawą.
– Nie potrafię powiedzieć, czy wsiadła do auta czy ją wciągnęli – twierdziła dziewczynka.
Jej zeznania wydawały się wiarygodne. Dokładnie opisała, w co była ubrana Beata.
Pojawił się też inny świadek. Zeznał, że Beatka wsiadała do czarnej wołgi.
W tamtych czasach krążyły miejskie legendy o czarnej wołdze, która budziła powszechny postrach wśród dzieci. Mieli nią jeździć Niemcy z RFN-u. By wzbudzić zaufanie, byli przebrani za zakonnice lub księży. Zatrzymywali się przy idących ulicą dzieciach i wciągali je do samochodu. W większości opowieści szyby tego samochodu przysłonięte były firankami. Porwanym dzieciom rzekomo pobierano całą krew, a zwłoki porzucano na śmietniku. Krew była przeznaczona dla niemieckich bogaczy. Przewożono ją przez granicę w oponach, które miały biały kolor.
Świadek zapisał nawet numer rejestracyjny wołgi, do której miała wsiąść Beatka. Jej właścicielem był mieszkaniec Pucka, karany wcześniej za przestępstwa na tle seksualnym. Jego nazwisko niewiele różniło się od nazwiska Beaty. Mężczyzna został zatrzymany, ale szybko go zwolniono, ponieważ miał mocne alibi.
Z czasem milicja zaczęła wiązać sprawę Beaty z zaginięciem kilku innych dziewczynek. Do wszystkich zdarzeń doszło w okolicach poznańskiego Lasu Dębińskiego. To miejsce od osiedla Grunwald dzieli około pięciu kilometrów. Jednak sprawca przytoczonych zdarzeń wywoził dziewczynki do lasu, molestował, ale nie zabijał. Podwoził je na najbliższy przystanek autobusowy i tam zostawiał.
W sprawie zatrzymano Daniela G. notowanego za podglądanie dzieci. Podczas przesłuchania przyznał się do zamordowania Beaty. Jednak w trakcie wizji lokalnej nie potrafił wskazać miejsca zbrodni ani ukrycia zwłok. Potem wycofał zeznania. Nie wiadomo, dlaczego przypisywał sobie zabójstwo.
Wyjaśnił, że informacje o zaginięciu Beaty znalazł w gazetach.
Milicjanci wrócili do punktu wyjścia.
Henryk Radke mówił po latach, że w pewnym momencie to on stał się głównym podejrzanym.
– Nawet nie chodziło o milicję – wspominał. – Ale o znajomych, sąsiadów. Patrzyli na mnie podejrzliwie. Rozpowiadali, że to ja stoję za zniknięciem Beatki.
Milicja rozważała jednak inne tropy. Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakładał wykorzystanie seksualne, a potem morderstwo. Ciało mogło zostać ukryte na placu budowy. Akurat wznoszono wiadukt Franowo będący częścią trasy katowickiej. Śledczy przypuszczali, że ciało dziewczynki zostało zabetonowane. Miały pojawić się zdjęcia ukazujące zarys pokrytych betonem zwłok. Milicja wystąpiła o częściową rozbiórkę mostu, ale nie dostała na to zgody. Potem zaczęto zastanawiać się, czy sprawca nie ukrył zwłok na wysypisku śmieci w poznańskim Marcelinie. Przeszukano je tak jak pobliskie tereny. Nic nie znaleziono.
Pojawiła się też wersja o porwaniu dziewczynki i wywiezieniu jej za granicę.
Zaginięcie Beaty było dla rodziny Radków tragedią, z której nie mogli się otrząsnąć. Mama dziewczynki już nie żyje, tak jak starsza siostra, z którą 14 kwietnia 1975 roku poszła do lekarza.
– Irena do końca wierzyła, że Beata żyje i kiedyś wróci do domu – mówią znajomi pani Radke.
Jeszcze w 2022 roku żył 88-letni wtedy Henryk Radke. To on w 2011 roku wystąpił do sądu o uznanie Beatki za zmarłą. Sąd wydał takie postanowienie w 2012 roku.
– Byłem u jasnowidzów, między innymi u Jackowskiego z Człuchowa – opowiadał dziennikarzom Radia Zet. – Jeden z nich powiedział, że jak przechodziła przy piaskownicy, to ją ktoś zabrał. Ale nie chcę w to wierzyć, przecież tu cały czas są dzieci, ludzie z okien wszystko widzą i słyszą. Mówił, że wziął córkę do siebie domu i ją zgwałcił, potem gdzieś ukrył zwłoki. Inny powiedział, że Beata żyje, jest daleko wywieziona i że się odezwie, ale bardzo, bardzo późno.
Henryk Radke miał swoje przemyślenia dotyczące losów córki.
– Ona była mądrą, rozgarniętą, inteligentną dziewczynką. (…) To jest dla mnie nieprawdopodobne, aby zrobił to obcy człowiek. Ona była za ostrożna.
Kilka lat temu w sercach ojca i rodziny Beaty Radke znów pojawiła się nadzieja. W Holandii znaleziono kobietę. Mogła mieć tyle lat, ile dziś miałaby poznanianka. Nie wiedziała, jak się nazywa i skąd pochodzi. Pobrano od niej DNA. Badania wykluczyły, by była Beatą Radke…
Zaginieni: Krzysztof, Bożena, Danuta, Małgorzata, Jakub Bogdańscy
Data zaginięcia: kwiecień 2003 roku
Miejsce zaginięcia: Łódź
Pięcioosobowa rodzina z Łodzi nagle zapadła się pod ziemię. Od 2003 roku nie ma z nią żadnego kontaktu. Nie wysłali kartki, listu, nie zadzwonili – nie było od nich żadnej wiadomości. Policjanci mówią, że takiego zaginięcia nie odnotowano w Polsce od czasów zakończenia drugiej wojny światowej.
Ostatni raz widziano Krzysztofa Bogdańskiego, jego żonę Bożenę, matkę Danutę i dwójkę jego dzieci: Małgosię i Jakuba w kwietniu 2003 roku. Od tamtego czasu nie ma z nimi żadnego kontaktu. Wtedy Bożena ostatni raz rozmawiała ze swoją siostrą Danutą. Przez telefon powiedziała, że ma kłopoty, ale nie chciała zdradzać szczegółów. Miała opowiedzieć o wszystkim, kiedy się spotkają.
Danuta pojechała do siostry, do Starowej Góry (będącej dziś częścią Łodzi), ale jej nie zastała. Kilka dni później przyjechał także Tadeusz, ojciec Danuty i Bożeny. Tu spotkał zięcia, który wytłumaczył mu, że Bożena wyjechała do Wrocławia. Bogdańscy chcieli założyć biuro turystyczne, a we Wrocławiu organizowano kurs przygotowujący do jego prowadzenia. Bożena chciała wziąć w nim udział. Zabrała ze sobą dzieci: szesnastoletnią Małgosię i dwunastoletniego Kubę. Mieli przy okazji zwiedzić Wrocław i okolice.
Potem Krzysztof Bogdański rozmawiał jeszcze przez telefon ze szwagierką. Zdradził, że z Wrocławia pojadą do Niemiec, do wspólnej przyjaciółki, i razem spędzą święta wielkanocne. Danuta się uspokoiła, nie przypuszczała, że wtedy ostatni raz miała kontakt z Krzysztofem.
Jeszcze tydzień po wyjeździe Bożeny i dzieci Krzysztofa widziano w Starowej Górze. Jedna z sąsiadek opowiadała, że rozmawiała z nim w Wielki Piątek. Nie zauważyła w jego zachowaniu niczego dziwnego. Jej też powiedział, że Bożena i dzieci są we Wrocławiu. Matka miała przebywać u znajomych poza Łodzią. On sam tego dnia malował ściany na strychu...
Wielkanoc minęła, a Bogdańscy nie dawali znaku życia. Zaniepokojona Danuta zadzwoniła do przyjaciółki z Niemiec, z którą Bogdańscy mieli spędzić święta. Okazało się, że nie pojawili się tam. Wtedy Danuta razem z rodzicami zawiadomiła policję. Był 8 maja 2003 roku.
Policjant z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, który prowadził tę sprawę, w czasie swojej wieloletniej pracy w policji nie spotkał się z takim zaginięciem.
– W rozwiązanie tej zagadki włożyliśmy kawał porządnej policyjnej roboty, ale na razie efekty są marne – przyznał. – Ta sprawa to pięć tomów policyjnych akt, każdy liczy po 200–300 stron.
Bogdańscy byli normalną, bardzo porządną rodziną. Tak przynajmniej się wydawało. Nigdy nienotowaną w policyjnych kartotekach.
Bożena i Krzysztof poznali się w technikum łączności. W 1985 roku ta szkolna miłość zaowocowała małżeństwem. Dwa lata po ślubie na świat przyszła Małgorzata, a po kolejnych czterech Jakub. Kilka lat mieszkali w centrum Łodzi, ale postanowili zbudować dom na działce rodziców Bożeny w Starowej Górze. Sąsiadka wspomina, że Krzysztof był bardzo zdolny i pracowity. Murarze postawili ściany. Resztę zrobił sam.
– Nawet dach krył, zakładał centralne ogrzewanie, nie mówiąc już o glazurze w środku – opowiada.
W tym czasie Bogdańskim całkiem nieźle się powodziło. Krzysztof prowadził firmę sprowadzającą z zagranicy części komputerowe. Interes kwitł. Bogdańscy wybudowali dom i kupili volvo s70 warte kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dzieci uczyły się w prywatnych szkołach – Małgosia w ostatniej klasie Katolickiego Gimnazjum i Liceum im. Jana Pawła II w Łodzi, a Kuba w piątej klasie Szkoły Podstawowej Towarzystwa Naukowego „Edukacja”.
Jednak dobra passa nie trwa wiecznie. Kiedy polski rynek zaczął zalewać sprzęt komputerowy i elektroniczny sprowadzany z Chin, jednoosobowa firma Krzysztofa nie była w stanie wygrać z konkurencją. Bogdańscy wpadli w kłopoty finansowe. Policjanci ustalili, że właśnie wtedy Krzysztof zaczął handlować pirackim oprogramowaniem do Play Station i Wizji TV. Towar sprzedawał w weekendy na giełdzie ze sprzętem elektronicznym i komputerowym na stadionie ŁKS-u.
Jednak pieniędzy nadal brakowało, a Bogdańscy – przyzwyczajeni do pewnego poziomu życia – nie chcieli wyrzeczeń. Zaciągali kredyty, pożyczali pieniądze od bliższych i dalszych znajomych. Krzysztof zaczął grać na giełdzie internetowej, gdzie nie zawsze dopisywało mu szczęście. Policjanci obliczyli, że przed zniknięciem rodziny jego zadłużenie mogło sięgnąć miliona złotych. Jednak są i tacy, którzy twierdzą, że długi były większe... Niektórzy ze znajomych rodziny zaprzeczają, by pożyczyli pieniądze Bogdańskiemu, choć fakty mówią co innego. Krzysztof brał od kolegów pieniądze, chciał korzystnie je zainwestować. Ci, którzy nie zdecydowali się oddać mu swojej gotówki, mogą dziś spać spokojnie. Nie wiadomo, ile osób skusiła perspektywa dużego zysku. Tuż przed zaginięciem Bogdańscy zrobili maksymalne debety na kartach kredytowych, także na tych złotych.
Iwona poznała Bogdańskich przez wspólnych znajomych. Początkowo Krzysztof zrobił na niej dobre wrażenie. Zauważyła też, że Bożena była pod silnym wpływem męża.
– Potrafił wzbudzić zaufanie – wspomina Iwona. – Pamiętam, że proponował nam zrobienie interesu życia. Chciał, byśmy wpłacili mu dużą sumę pieniędzy. Już nie wiem jaką, ale na pewno sporą. Obiecywał, że w krótkim czasie zarobimy dwa razy tyle. Nie daliśmy się nabrać. Zresztą nie mieliśmy tylu oszczędności. Krzysztof był rozczarowany.
Jednak kolega Iwony robił z nim interesy. Nawet kupił od Krzysztofa samochód.
– Nie wiem, czy to było volvo – mówi Iwona. – Wiem, że pożyczył mu sporą sumę pieniędzy. Jednak nigdy ich nie odzyskał.
Co się stało z Bogdańskimi? Policja rozważyła wszystkie możliwości. Zaczęli od najgorszej, która zakłada, że rodzina została zamordowana. W domu w Starowej Górze przeprowadzono ekspertyzy biologiczne, używając lamp ultrafioletowych. Przekopano całą działkę, stosując przy tym kamery termowizyjne i korzystając z pomocy psów przeszkolonych do poszukiwania zwłok. Nie natrafiono na najmniejszy ślad.
– Gdyby do nieszczęścia doszło w domu lub jego okolicach, to na pewno pozostałyby jakieś ślady – twierdzi policjant prowadzący sprawę zaginięcia Bogdańskich. – Poza tym niełatwo jest w demokratycznym kraju zabić cztery czy pięć osób, nie pozostawiając nawet najmniejszego śladu.
Policja wyklucza też wersję, że rodzina Bogdańskich popełniła samobójstwo, bo wtedy Krzysztof Bogdański nie gromadziłby pieniędzy.
Zaraz po zgłoszeniu zaginięcia ich dom wyglądał tak, jakby został opuszczony dosłownie na chwilę – dzieci wyszły do szkoły, rodzice do pracy, a babcia do sklepu. W pokoju chłopca pozostała włączona do prądu ładowarka telefoniczna. W łazience zostały szczoteczki do zębów i kosmetyki. Małgosia zostawiła swój notes z telefonami, portfel, a nawet pamiętnik. Danuta Bogdańska nie zabrała swoich lekarstw. Z komputerów usunięto twarde dyski, więc policja nawet nie wie, z jakimi stronami Krzysztof łączył się za pomocą internetu.
Policjanci sądzą, że rodzina zaplanowała zniknięcie. Zaginęli, by rozpocząć nowe życie.
– Nieprzypadkowo zgromadzili dużą sumę pieniędzy – twierdził policjant z wydziału kryminalnego. – To nie była kwota, którą można szybko wydać. Poza tym przed zniknięciem Krzysztof Bogdański sprzedał volvo za sześćdziesiąt tysięcy złotych.
Niedługo po zaginięciu okazało się, że kilka polskich banków jest bardzo zainteresowanych odnalezieniem Krzysztofa Bogdańskiego, a także jego żony oraz matki. Pod zastaw domu w Starowej Górze wzięto kilka kredytów. Kiedy Bogdańscy je zaciągali, nie było jeszcze Krajowego Rejestru Długów, więc istniała możliwość wzięcia kilku pożyczek pod hipotekę tego samego domu. Brał je Krzysztof, ale też żona i jego matka. W związku z tym sprawą zniknięcia rodziny interesuje się kilka łódzkich prokuratur, które prowadzą śledztwo na wniosek banków.
Na tej podstawie za Krzysztofem, Bożeną i Danutą Bogdańskimi wysłano międzynarodowe listy gończe. Są poszukiwani nie tylko w Polsce, lecz także na terenie całej Europy. Policja sprawdzała, czy nie opuścili Polski samolotem bądź promem, a więc tymi środkami komunikacji, na które potrzebne są bilety imienne. Nie kupili takich. Nie uzyskali też wizy kanadyjskiej ani amerykańskiej. Nie dostali również tzw. zielonej karty. Nie wiadomo, czy wyjechali z Polski, posługując się autentycznymi dokumentami. Wiadomo natomiast, że matka Krzysztofa nie posiadała paszportu. Kobieta w chwili zaginięcia miała sześćdziesiąt sześć lat. Kilka lat wcześniej przeszła udar. Krzysztof był z nią bardzo związany. Wiele lat wychowywała go sama, więc nikogo nie zdziwiło, że zabrał ją ze sobą.
– Na pewno nie zostawiłby matki! – twierdzi Iwona.
Ale i tu policjanci wykazali czujność. Sprawdzili wszystkie polskie domy seniora i pomocy społecznej, by mieć pewność, że syn przed wyjazdem nie umieścił tam matki. W żadnym nie znaleźli Danuty Bogdańskiej. Polscy policjanci prosili o pomoc swych kolegów z Niemiec. Wiadomo było, że Bogdańscy mieli tam rodzinę i przyjaciół. Nie natrafiono na żaden ślad, choć w poszukiwaniach brał udział oficer łącznikowy przy ambasadzie polskiej w Berlinie. Kilka lat po zaginięciu rodziny policja otrzymała sygnał ze Śląska, gdzie ktoś podobno widział Bogdańskiego. Okazało się, że to fałszywy trop. Mężczyzna był jedynie podobny do Krzysztofa. Od tamtej pory nie pojawiły się żadne nowe ślady.
Znajomi i rodzina Bogdańskich nie do końca mogą uwierzyć w wersję, którą zakłada policja. Wspominają, że Krzysztof był wesołym, towarzyskim człowiekiem.
– Taki typ dowcipnisia! – tłumaczą.
Chociaż podporządkował sobie rodzinę. W domu cieszył się autorytetem. Żona i dzieci wiedziały, że kiedy tato coś powiedział, to tak musiało być.
Mama Bożeny ma już ponad osiemdziesiąt lat. Została sama, mąż już nie żyje. Bardzo przeżywał to, co się stało. Kobieta mówi, że nie ma dnia, by nie myślała o córce i wnukach. Nadzieja nie umarła. Gdy otwiera skrzynkę pocztową, liczy na to, że nadejdzie kartka z wiadomością. Dadzą znak, że żyją. Teraz opiekuje się ich domem. Sprowadza się tu na lato. Dba o ogród.
– Pracuję dużo w ogrodzie, by się czymś zająć, nie myśleć za dużo – wyjaśnia kobieta. – Od tylu lat nie mam od nich żadnej wiadomości. A chciałabym wiedzieć, czy żyją... Bożenka mi się śni. Raz mówiła, żeby zapalić świeczkę na jej grobie. Innym razem prosiła, by się nie martwić.
Co się stało z Bogdańskimi? Zdaniem wielu osób zniknięcie rodziny zostało zaplanowane. I to w perfekcyjny sposób. Tak samo myśli Iwona.
– Pewnie mieszkają sobie spokojnie gdzieś daleko, może w Izraelu? – zastanawia się.
Jednocześnie wątpi, by ta sprawa kiedykolwiek ta sprawa została rozwiązana.
Część druga
Zaginieni. Historie ludzi, którzy przepadli bez śladu
Anna Gronczewska
© for the Polish edition: Wydawnictwo RM, 2024All rights reserved.Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska [email protected]
ISBN 978-83-8151-882-2 ISBN 978-83-7147-135-3 (ePub) ISBN 978-83-7147-136-0 (mobi)
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
Edytor: Justyna MrowiecRedaktor prowadząca: Barbara Ramza-KołodziejczykRedakcja: Justyna MrowiecKorekta: Marta Tomaszewska, Lena SzymańskaProjekt graficzny książki: na podstawie projektu Doliny LiterekEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]