Zaginieni. Historie ludzi, którzy przepadli bez śladu - Gronczewska Anna - ebook
NOWOŚĆ

Zaginieni. Historie ludzi, którzy przepadli bez śladu ebook

Gronczewska Anna

4,2

61 osób interesuje się tą książką

Opis

Nie ma dnia, by na portalach społecznościowych nie pojawiał się dramatyczny apel rodzin proszących o pomoc w odnalezieniu zaginionych bliskich. Jedni wychodzą z domu bez słowa i znikają. Drudzy nie wracają z wakacji. Inni od lat pracują za granicą i tam ślad po nich się urywa.

Co się stało z Beatą Radke – najdłużej poszukiwanym dzieckiem w Polsce, które zaginęło w 1975 roku w Poznaniu w drodze na lekcję religii? Dlaczego nigdy nie rozwiązano najgłośniejszej sprawy z czasów PRL-u – zaginięcia braci Palasik, ani sprawy rodziny Bogdańskich, którzy zniknęli w kwietniu 2003 roku? Dlaczego do tej pory nie udało się odnaleźć Barbary Chrzczonowicz, łódzkiej dziennikarki, która zniknęła niedługo po swoim ślubie? Czy Kasia Mateja, wykradziona ze szpitala w wieku siedmiu miesięcy, żyje za granicą i jest szczęśliwa?

Każda z przestawionych w tej książce opowieści jest inna. Ale łączy je jedno: tragedia i cierpienie rodziny. Oto dramatyczne historie osób, których – mimo poszukiwań policji, komunikatów w mediach, rozwieszonych tysięcy plakatów – nigdy nie udało się odnaleźć.

Relacje rodzin ludzi, którzy zniknęli bez śladu, zostały uzupełnione głosami ekspertów: przedstawicieli fundacji ITAKA oraz fundacji Janusza Szostaka, specjalisty z policyjnego Archiwum X, Michała Fajbusiewicza z telewizyjnego „Magazynu kryminalnego 997” oraz… słynnego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Opowiadają oni o tym, jak wygląda sytuacja rodzin osób zaginionych oraz jak starają się im pomagać.

Anna Gronczewska – dziennikarka „Dziennika Łódzkiego”, zajmuje się sprawami społecznymi i tajemniczymi historiami, nie tylko związanymi z dziejami Łodzi. Pisze też o zaginięciach.





Bez fikcji  seria literatury faktu Wydawnictwa RM.

Poruszające reportaże, wywiady z wyjątkowymi ludźmi, wciągające relacje z autentycznych wydarzeń – to wszystko znajdziesz w nowej serii naszego wydawnictwa.

Ludzie i ich losy są w centrum tych opowieści. To historie, których nie da się zapomnieć. Autorzy wchodzą w świat opisywanych ludzi, przedstawiają ich przeżycia. Eksperci rzucają nowe światło na głośne tematy i pokazują nieznane zagadnienia.

Książki z serii Bez fikcji to pozycje dla każdego, kto chce wiedzieć więcej i lepiej rozumieć otaczający świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 219

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (21 ocen)
10
7
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pam_lange

Z braku laku…

Błędy językowe, powtórzenia, brakuje korekty. Książka nic nie wnosi, bazuje na sensacji, nie poszerza wiedzy czytelnika. Szkoda czasu, choć jest krótka.
00
Kasia105

Dobrze spędzony czas

Warta przeczytania lektura.
00
_miqaisonfire

Nie oderwiesz się od lektury

Temat zaginięć jest niezwykle trudny, ale jednocześnie intrygujący i zmuszający do refleksji dlatego nie dziwię się, że znalazł się w centrum zainteresowań dziennikarki Anny Gronczewskiej. Nakładem Wydawnictwa RM ukazała się książka poruszająca tematykę tajemniczych zaginięć w Polsce. Mimo tego, że co roku znika kilkanaście tysięcy ludzi, większość udaje się odnaleźć. Ale to losy tych, którzy przepadli bez śladu zostały poruszone w tej publikacji. Jest to niezwykle smutne opracowanie, poruszające ludzkie dramaty i cierpienie, ukazujące, że nadzieja umiera ostatnia… W tym zbiorze znajdziecie te mniej i bardziej znane historie jak np. sprawę najdłużej poszukiwanego dziecka w Polsce, jedno z najgłośniejszych zaginięć z czasów PRL-u, zaginięcie znanej dziennikarki, zniknięcie 7-miesięcznego dziecka ze szpitala i licealistek, które wyjechały na ferie do Zakopanego, aż po sprawę chłopaka, który wyskoczył z auta, wbiegł w pole kukurydzy i ślad po nim zaginął. Ale opisane są także historie o...
00
Maukos

Nie oderwiesz się od lektury

Książka choć bardzo przykra i poruszająca to niezwykle ciekawa. Pierwsza część szczególnie porażająca i ciekawie napisana. W drugiej części według mnie było trochę zbyt chaotycznie i ogólnikowo. Książka warta przeczytania.
00
iCate0

Dobrze spędzony czas

3.75 ⭐ // Bardzo dziękuję wydawnictwu za możliwość zapoznania się z tą pozycją! Książkę, choć krótka, czytałam mega długo, głównie dlatego, że tak wiele emocji nie da się pochłonąć " na raz" i potrzebowałam przerw. Wydaje mi się, że uderzyła tak mocno, dlatego, że to się dzieje w Polsce - dużo łatwiej się wciągnąć, przejąć, skoro możesz trafić na sprawę z własnego podwórka. Jest taki cytat, który uderzył prosto w serce i chyba najlepiej obrazuje, z czym borykają się rodziny: " - Najgorsza jest ta niepewność - mówi Elżbieta. - Gdybyśmy wiedzieli, że Kasia umarła, to miałaby swój grób. Zapaliłabym na nim świeczkę położyła kwiaty, pomodliła się, byłabym spokojniejsza. A tak... Nie ma dnia, w którym bym o niej nie myślała. Zastanawiam się, czy jeśli nie żyje, to czy miała spokojną śmierć, bez cierpienia. A jeśli żyje, czy jest szczęśliwa?" Pierwsza część książki to właśnie oddanie głosu rodzinom zaginionym - autorka robi to z ogromnym wyczuciem, a my dostajemy ogrom emocji, cierpienia i...
00

Popularność




Wstęp

Nie ma dnia, by na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nie po­ja­wiał się dra­ma­tyczny apel ro­dzin pro­szą­cych o po­moc w od­na­le­zie­niu za­gi­nio­nych bli­skich. Jedni wy­cho­dzą z domu bez słowa i zni­kają. Inni od lat żyją i pra­cują za gra­nicą i tam ślad po nich się urywa. We­dług sta­ty­styk po­li­cji tylko w 2022 roku za­gi­nęło w Pol­sce 12 881 osób, z tego po­nad dwa ty­siące to dzieci. By­wały jed­nak lata, gdy liczba za­gi­nio­nych się­gała 20 ty­sięcy (na przy­kład w 2014 czy 2015 roku). Można by po­wie­dzieć, że co roku prze­pada bez wie­ści małe mia­steczko. Jed­nak nie ozna­cza to, że nie wiemy, co stało się z kil­ku­na­stoma ty­sią­cami lu­dzi. W przy­padku za­gi­nio­nych do­ro­słych po­zna­jemy los 90 pro­cent z nich. Nie­stety nie za­wsze taka hi­sto­ria ma szczę­śliwe za­koń­cze­nie. Oka­zuje się czę­sto, że za­gi­niony nie żyje – stał się ofiarą prze­stęp­stwa, wy­padku, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo… Dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent za­gi­nio­nych dzieci się od­naj­duje. Jed­nak pięć pro­cent prze­pada bez wie­ści. Dzieci zwy­kle ucie­kają z domu. Za­zwy­czaj taki ucie­ki­nier zo­staje zna­le­ziony lub sam wraca po kilku dniach. Zda­rzają się też po­rwa­nia ro­dzi­ciel­skie. Matka i oj­ciec nie mogą się po­ro­zu­mieć w spra­wie opieki, a w końcu jedno z nich de­cy­duje się na dra­styczny krok i za­biera dziecko. W przy­padku za­gi­nięć dzieci bar­dzo po­maga Child Alert. To sys­tem na­tych­mia­sto­wego roz­po­wszech­nia­nia wi­ze­runku za­gi­nio­nego dziecka za po­śred­nic­twem do­stęp­nych me­diów. Dzięki temu udaje się od­na­leźć wielu za­gi­nio­nych mło­dych lu­dzi.

Zda­niem psy­cho­lo­gów dla ro­dzin za­gi­nię­cie bli­skiego jest gor­sze niż jego śmierć. Go­dzi­nami wy­pa­trują przez okno i cze­kają na dzwo­nek do drzwi. Li­czą na to, że ich bli­ski wróci do domu. Choć wszystko wska­zuje na to, że córka, syn, mąż nie żyją, oni wciąż mają na­dzieję… Nie śpią, za­sta­na­wiają się, czy mo­gli za­po­biec tra­ge­dii. Ma­rzą o po­zna­niu prawdy.

Czę­sto, jak w przy­padku za­gi­nię­cia dzie­się­cio­let­niego Ma­te­usza Żu­kow­skiego, to wy­da­rze­nie nisz­czy całą ro­dzinę. Jego ro­dzice, a zwłasz­cza oj­ciec, po­świę­cili wszystko, by od­na­leźć syna. Ro­dzina się za­dłu­żyła, stra­ciła dom i w końcu się roz­pa­dła. Oj­ciec chłopca ciężko za­cho­ro­wał...

Każda z przed­sta­wio­nych w tej książce hi­sto­rii jest inna. Ale łą­czy je jedno: dra­mat i cier­pie­nie ro­dziny. Ka­zi­miera Za­ręba z Beł­cha­towa ma­rzyła o tym, by po­je­chać do Wilna. Zbli­żała się do osiem­dzie­siątki, gdy udało jej się to ma­rze­nie speł­nić. Po­je­chała na piel­grzymkę do Ostrej Bramy i tam prze­pa­dła jak ka­mień w wodę. Co się stało się z ko­bietą? Je­de­na­sto­let­nia Ania Ja­now­ska wy­szła z domu do ap­teki. Już ni­gdy nie wró­ciła. Łódzka dzien­ni­karka Bar­bara Chrzczo­no­wicz miała być za­ko­chana, szczę­śliwa. Wy­szła za mąż i znik­nęła... Inna dzien­ni­karka Alek­san­dra Wal­czak była na nar­tach w Szczyrku. Znik­nęła, gdy wra­cała z urlopu. Be­ata Radke jest naj­dłu­żej po­szu­ki­wa­nym dziec­kiem w Pol­sce. Za­gi­nęła w 1975 roku w Po­zna­niu w dro­dze na lek­cję re­li­gii. Ka­sia Ma­teja miała sie­dem mie­sięcy, gdy wy­kra­dziono ją ze szpi­tala.

Wielu ro­dzi­ców wie­rzy, że ich dziecko żyje. Łu­dzą się, że zo­stało po­rwane, wy­wie­zione za gra­nicę. Mają na­dzieję, że córka czy syn żyją pod zmie­nio­nym na­zwi­skiem, ale są szczę­śliwi. Mama Tomka Ci­cho­wi­cza, który znik­nął, gdy miał cztery lata, zo­ba­czyła zdję­cie ame­ry­kań­skiego żoł­nie­rza. Serce pod­po­wie­działo jej, że to To­mek. Był bar­dzo do niego po­dobny.

Po 10 la­tach od za­gi­nię­cia można zło­żyć wnio­sek do sądu o uzna­nie za­gi­nio­nego za zmar­łego. Wiele ro­dzin nie de­cy­duje się na taki krok. Nie­któ­rzy tłu­ma­czą, że nie ro­bią tego, bo nie można po­cho­wać ni­kogo za ży­cia. Jed­nak są tacy, któ­rzy wy­stę­pują z ta­kim wnio­skiem do sądu. Czę­sto de­cy­dują o tym sprawy ro­dzinne, na przy­kład spad­kowe. Część krew­nych za­gi­nio­nych uważa, że ta­kie po­sta­no­wie­nie sądu za­koń­czy sprawę. Nie­stety naj­czę­ściej tak nie jest.

W ostat­nich la­tach naj­wię­cej za­gi­nięć no­tuje się wśród męż­czyzn. Nie ra­dzą so­bie ze stre­sem, cią­głym wy­ści­giem szczu­rów, pro­ble­mami w pracy, domu. Trza­skają drzwiami i wy­cho­dzą. Jedni chcą za­cząć nowe ży­cie, inni de­cy­dują się na bar­dziej dra­ma­tyczny krok – że­gnają się z nim…

W ostat­nim cza­sie po­wstały filmy i se­riale opo­wia­da­jące hi­sto­rie lu­dzi, któ­rzy za­gi­nęli, a po la­tach na przy­kład od­zy­skali pa­mięć i wró­cili do bli­skich. Jed­nak w praw­dzi­wym ży­ciu ta­kich hi­sto­rii w za­sa­dzie nie ma. Bywa, że za­gi­niony od­zywa się i in­for­muje, że nie chce mieć żad­nego kon­taktu z ro­dziną. To dla niej ko­lejny cios, choć z dru­giej strony bli­scy przy­naj­mniej wie­dzą, że syn lub córka żyją.

Są też ro­dziny, które za wszelką cenę pra­gną się do­wie­dzieć, co stało się z za­gi­nio­nym dziec­kiem, matką, mę­żem. Na­wet je­śli jest to naj­gor­sza prawda. Mają dość ży­cia w cią­głej nie­pew­no­ści. „Gdy­by­śmy mo­gli za­pa­lić świeczkę na gro­bie, to od­na­leź­li­by­śmy spo­kój” – tłu­ma­czą.

Nie­stety nie­wielu z nich jest to dane, choć na­dzieja umiera ostat­nia.

Część pierw­sza

Bez śladu

Czarna wołga

Za­gi­niona: Be­ata Radke

Data za­gi­nię­cia: 14 kwiet­nia 1975 roku

Miej­sce za­gi­nię­cia: Po­znań

Wiek w dniu za­gi­nię­cia: 10 lat

Ry­so­pis w dniu za­gi­nię­cia: 130 cm wzro­stu, oczy małe, piwne, nos pro­sty, twarz owalna, cera śniada; krót­kie, fa­lo­wane włosy ciem­no­blond, z grzywką. Ubrana była w brą­zowy płaszcz z ja­sno­brą­zo­wym fu­ter­kiem na koł­nie­rzu i rę­ka­wach, gra­na­tową bluzkę z gol­fem, spodnie w czarno-białą kratkę. Miała przy so­bie torbę na za­kupy, a na gło­wie nie­bie­ski be­ret z pom­po­nem.

Be­ata Radke jest naj­dłu­żej po­szu­ki­wa­nym dziec­kiem w Pol­sce. Dziew­czynka wy­szła na lek­cję re­li­gii i do dziś nie wia­domo, co się z nią stało.

Jest 14 kwiet­nia 1975 roku. Be­ata Radke nie­długo skoń­czy 10 lat. Z ro­dzi­cami i sio­strą mieszka w bloku przy ul. Pło­mien­nej w Po­zna­niu, na zna­nym osie­dlu Grun­wald. Tego po­ranka wstała wcze­śnie i około go­dziny 8.30 wy­szła z domu. Pierw­szy raz sama po­szła na re­li­gię. Zwy­kle od­pro­wa­dzała ją mama Irena, ale tego dnia za­cho­ro­wała jej star­sza córka i ko­bieta udała się z nią do le­ka­rza. Oj­ciec dziew­czy­nek, Hen­ryk Radke, był w pracy.

– Be­atko, pój­dziesz sama, nic się nie sta­nie – po­wie­działa jej mama i po­gła­skała ją po gło­wie.

Dziew­czynka nie opo­no­wała, ubrała się i wy­szła z domu. Nie miała da­leko. Punkt ka­te­che­tyczny mie­ścił się przy miej­sco­wej pa­ra­fii, przy ul. Pięk­nej. Be­ata mu­siała po­ko­nać około 800 me­trów i do­brze znała drogę. Re­li­gii wów­czas nie było jesz­cze w szkole.

Be­atka miała na so­bie bru­natny płaszcz, nie­bie­ski be­ret oraz spodnie w biało-czarną kratę. Tego dnia szła do szkoły na drugą zmianę. Po re­li­gii po­winna wró­cić do domu przed go­dziną 10.00. Jed­nak się nie po­ja­wiła.

Kiedy Irena Radke wró­ciła ze star­szą córką od le­ka­rza, zdzi­wiła się, że dziew­czynki nie ma. Po­my­ślała, że może wy­szła już do szkoły. Ale tam też nie do­tarła, tak samo jak na lek­cję re­li­gii. Ro­dzina za­częła szu­kać dziew­czynki na wła­sną rękę. Od­wie­dzali bli­skich, py­tali zna­jo­mych, są­sia­dów. Kiedy oj­ciec Be­aty wró­cił z pracy, za­wia­do­mił o za­gi­nię­ciu córki mi­li­cję. Or­gany ści­ga­nia nie bar­dzo prze­jęły się zgło­sze­niem. Po­szu­ki­wa­nia roz­po­częto do­piero na­stęp­nego dnia.

Wy­klu­czono ucieczkę z domu, bo dziew­czynka była roz­sądna i grzeczna. Ni­gdy nie spra­wiała kło­po­tów. Wów­czas mi­li­cjanci zro­zu­mieli, że sprawa jest po­ważna. Be­aty Radke szu­kał cały Po­znań. Po­ma­gały na­wet jed­nostki osła­wio­nego ZOMO, które prze­cze­sy­wały parki i lasy. Jak wspo­mi­nają starsi miesz­kańcy osie­dla Grun­wald, w ich oko­licy ro­iło się od mi­li­cjan­tów umun­du­ro­wa­nych i po cy­wil­nemu. Ob­ser­wo­wali po­dwórka i klatki scho­dowe. Li­czyli na to, że ktoś od­wie­zie Be­atkę.

Po­je­chano też do Ba­ra­nowa, gdzie ro­dzice Be­aty mieli działkę.

– Przed za­gi­nię­ciem Be­aty oj­ciec za­wiózł tam jej uko­cha­nego psa – mó­wił po la­tach je­den z mi­li­cjan­tów. – Był u nich w zi­mie, wio­sną wró­cił na działkę. My­śle­li­śmy, że po­je­chała go tam zo­ba­czyć. Wiemy, że za nim tę­sk­niła. Jed­nak w Ba­ra­no­wie Be­atki nie było.

Po­ja­wiła się hi­po­teza: Be­ata, ja­dąc na działkę, mo­gła mieć wy­pa­dek.

– Przy tra­sie pro­wa­dzą­cej na działkę bu­do­wano drogę – tłu­ma­czono. – Dziew­czynka mo­gła wpaść pod sa­mo­chód, a po­tem ktoś ukrył zwłoki.

Za­częto szu­kać jej ciała także z he­li­kop­tera. Na­tra­fiono tylko na dwa groby nie­miec­kich żoł­nie­rzy z cza­sów wojny.

Prze­słu­chano do­kład­nie ró­wie­śniczkę Be­aty, która ra­zem z nią cho­dziła na re­li­gię. Po­wie­działa, że w dniu za­gi­nię­cia, rano wi­działa ją roz­ma­wia­jącą z dwoma męż­czy­znami. Jeź­dzili błę­kitną war­szawą.

– Nie po­tra­fię po­wie­dzieć, czy wsia­dła do auta czy ją wcią­gnęli – twier­dziła dziew­czynka.

Jej ze­zna­nia wy­da­wały się wia­ry­godne. Do­kład­nie opi­sała, w co była ubrana Be­ata.

Po­ja­wił się też inny świa­dek. Ze­znał, że Be­atka wsia­dała do czar­nej wołgi.

W tam­tych cza­sach krą­żyły miej­skie le­gendy o czar­nej woł­dze, która bu­dziła po­wszechny po­strach wśród dzieci. Mieli nią jeź­dzić Niemcy z RFN-u. By wzbu­dzić za­ufa­nie, byli prze­brani za za­kon­nice lub księży. Za­trzy­my­wali się przy idą­cych ulicą dzie­ciach i wcią­gali je do sa­mo­chodu. W więk­szo­ści opo­wie­ści szyby tego sa­mo­chodu przy­sło­nięte były fi­ran­kami. Po­rwa­nym dzie­ciom rze­komo po­bie­rano całą krew, a zwłoki po­rzu­cano na śmiet­niku. Krew była prze­zna­czona dla nie­miec­kich bo­ga­czy. Prze­wo­żono ją przez gra­nicę w opo­nach, które miały biały ko­lor.

Świa­dek za­pi­sał na­wet nu­mer re­je­stra­cyjny wołgi, do któ­rej miała wsiąść Be­atka. Jej wła­ści­cie­lem był miesz­ka­niec Pucka, ka­rany wcze­śniej za prze­stęp­stwa na tle sek­su­al­nym. Jego na­zwi­sko nie­wiele róż­niło się od na­zwi­ska Be­aty. Męż­czy­zna zo­stał za­trzy­many, ale szybko go zwol­niono, po­nie­waż miał mocne alibi.

Z cza­sem mi­li­cja za­częła wią­zać sprawę Be­aty z za­gi­nię­ciem kilku in­nych dziew­czy­nek. Do wszyst­kich zda­rzeń do­szło w oko­li­cach po­znań­skiego Lasu Dę­biń­skiego. To miej­sce od osie­dla Grun­wald dzieli około pię­ciu ki­lo­me­trów. Jed­nak sprawca przy­to­czo­nych zda­rzeń wy­wo­ził dziew­czynki do lasu, mo­le­sto­wał, ale nie za­bi­jał. Pod­wo­ził je na naj­bliż­szy przy­sta­nek au­to­bu­sowy i tam zo­sta­wiał.

W spra­wie za­trzy­mano Da­niela G. no­to­wa­nego za pod­glą­da­nie dzieci. Pod­czas prze­słu­cha­nia przy­znał się do za­mor­do­wa­nia Be­aty. Jed­nak w trak­cie wi­zji lo­kal­nej nie po­tra­fił wska­zać miej­sca zbrodni ani ukry­cia zwłok. Po­tem wy­co­fał ze­zna­nia. Nie wia­domo, dla­czego przy­pi­sy­wał so­bie za­bój­stwo.

Wy­ja­śnił, że in­for­ma­cje o za­gi­nię­ciu Be­aty zna­lazł w ga­ze­tach.

Mi­li­cjanci wró­cili do punktu wyj­ścia.

Hen­ryk Radke mó­wił po la­tach, że w pew­nym mo­men­cie to on stał się głów­nym po­dej­rza­nym.

– Na­wet nie cho­dziło o mi­li­cję – wspo­mi­nał. – Ale o zna­jo­mych, są­sia­dów. Pa­trzyli na mnie po­dejrz­li­wie. Roz­po­wia­dali, że to ja stoję za znik­nię­ciem Be­atki.

Mi­li­cja roz­wa­żała jed­nak inne tropy. Naj­bar­dziej praw­do­po­dobny sce­na­riusz za­kła­dał wy­ko­rzy­sta­nie sek­su­alne, a po­tem mor­der­stwo. Ciało mo­gło zo­stać ukryte na placu bu­dowy. Aku­rat wzno­szono wia­dukt Fra­nowo bę­dący czę­ścią trasy ka­to­wic­kiej. Śled­czy przy­pusz­czali, że ciało dziew­czynki zo­stało za­be­to­no­wane. Miały po­ja­wić się zdję­cia uka­zu­jące za­rys po­kry­tych be­to­nem zwłok. Mi­li­cja wy­stą­piła o czę­ściową roz­biórkę mo­stu, ale nie do­stała na to zgody. Po­tem za­częto za­sta­na­wiać się, czy sprawca nie ukrył zwłok na wy­sy­pi­sku śmieci w po­znań­skim Mar­ce­li­nie. Prze­szu­kano je tak jak po­bli­skie te­reny. Nic nie zna­le­ziono.

Po­ja­wiła się też wer­sja o po­rwa­niu dziew­czynki i wy­wie­zie­niu jej za gra­nicę.

Za­gi­nię­cie Be­aty było dla ro­dziny Rad­ków tra­ge­dią, z któ­rej nie mo­gli się otrzą­snąć. Mama dziew­czynki już nie żyje, tak jak star­sza sio­stra, z którą 14 kwiet­nia 1975 roku po­szła do le­ka­rza.

– Irena do końca wie­rzyła, że Be­ata żyje i kie­dyś wróci do domu – mó­wią zna­jomi pani Radke.

Jesz­cze w 2022 roku żył 88-letni wtedy Hen­ryk Radke. To on w 2011 roku wy­stą­pił do sądu o uzna­nie Be­atki za zmarłą. Sąd wy­dał ta­kie po­sta­no­wie­nie w 2012 roku.

– By­łem u ja­sno­wi­dzów, mię­dzy in­nymi u Jac­kow­skiego z Człu­chowa – opo­wia­dał dzien­ni­ka­rzom Ra­dia Zet. – Je­den z nich po­wie­dział, że jak prze­cho­dziła przy pia­skow­nicy, to ją ktoś za­brał. Ale nie chcę w to wie­rzyć, prze­cież tu cały czas są dzieci, lu­dzie z okien wszystko wi­dzą i sły­szą. Mó­wił, że wziął córkę do sie­bie domu i ją zgwał­cił, po­tem gdzieś ukrył zwłoki. Inny po­wie­dział, że Be­ata żyje, jest da­leko wy­wie­ziona i że się ode­zwie, ale bar­dzo, bar­dzo późno.

Hen­ryk Radke miał swoje prze­my­śle­nia do­ty­czące lo­sów córki.

– Ona była mą­drą, roz­gar­niętą, in­te­li­gentną dziew­czynką. (…) To jest dla mnie nie­praw­do­po­dobne, aby zro­bił to obcy czło­wiek. Ona była za ostrożna.

Kilka lat temu w ser­cach ojca i ro­dziny Be­aty Radke znów po­ja­wiła się na­dzieja. W Ho­lan­dii zna­le­ziono ko­bietę. Mo­gła mieć tyle lat, ile dziś mia­łaby po­zna­nianka. Nie wie­działa, jak się na­zywa i skąd po­cho­dzi. Po­brano od niej DNA. Ba­da­nia wy­klu­czyły, by była Be­atą Radke…

Ucieczka doskonała?

Za­gi­nieni: Krzysz­tof, Bo­żena, Da­nuta, Mał­go­rzata, Ja­kub Bog­dań­scy

Data za­gi­nię­cia: kwie­cień 2003 roku

Miej­sce za­gi­nię­cia: Łódź

Pię­cio­oso­bowa ro­dzina z Ło­dzi na­gle za­pa­dła się pod zie­mię. Od 2003 roku nie ma z nią żad­nego kon­taktu. Nie wy­słali kartki, li­stu, nie za­dzwo­nili – nie było od nich żad­nej wia­do­mo­ści. Po­li­cjanci mó­wią, że ta­kiego za­gi­nię­cia nie od­no­to­wano w Pol­sce od cza­sów za­koń­cze­nia dru­giej wojny świa­to­wej.

Ostatni raz wi­dziano Krzysz­tofa Bog­dań­skiego, jego żonę Bo­żenę, matkę Da­nutę i dwójkę jego dzieci: Mał­go­się i Ja­kuba w kwiet­niu 2003 roku. Od tam­tego czasu nie ma z nimi żad­nego kon­taktu. Wtedy Bo­żena ostatni raz roz­ma­wiała ze swoją sio­strą Da­nutą. Przez te­le­fon po­wie­działa, że ma kło­poty, ale nie chciała zdra­dzać szcze­gó­łów. Miała opo­wie­dzieć o wszyst­kim, kiedy się spo­tkają.

Da­nuta po­je­chała do sio­stry, do Sta­ro­wej Góry (bę­dą­cej dziś czę­ścią Ło­dzi), ale jej nie za­stała. Kilka dni póź­niej przy­je­chał także Ta­de­usz, oj­ciec Da­nuty i Bo­żeny. Tu spo­tkał zię­cia, który wy­tłu­ma­czył mu, że Bo­żena wy­je­chała do Wro­cła­wia. Bog­dań­scy chcieli za­ło­żyć biuro tu­ry­styczne, a we Wro­cła­wiu or­ga­ni­zo­wano kurs przy­go­to­wu­jący do jego pro­wa­dze­nia. Bo­żena chciała wziąć w nim udział. Za­brała ze sobą dzieci: szes­na­sto­let­nią Mał­go­się i dwu­na­sto­let­niego Kubę. Mieli przy oka­zji zwie­dzić Wro­cław i oko­lice.

Po­tem Krzysz­tof Bog­dań­ski roz­ma­wiał jesz­cze przez te­le­fon ze szwa­gierką. Zdra­dził, że z Wro­cła­wia po­jadą do Nie­miec, do wspól­nej przy­ja­ciółki, i ra­zem spę­dzą święta wiel­ka­nocne. Da­nuta się uspo­ko­iła, nie przy­pusz­czała, że wtedy ostatni raz miała kon­takt z Krzysz­to­fem.

Jesz­cze ty­dzień po wy­jeź­dzie Bo­żeny i dzieci Krzysz­tofa wi­dziano w Sta­ro­wej Gó­rze. Jedna z są­sia­dek opo­wia­dała, że roz­ma­wiała z nim w Wielki Pią­tek. Nie za­uwa­żyła w jego za­cho­wa­niu ni­czego dziw­nego. Jej też po­wie­dział, że Bo­żena i dzieci są we Wro­cła­wiu. Matka miała prze­by­wać u zna­jo­mych poza Ło­dzią. On sam tego dnia ma­lo­wał ściany na stry­chu...

Wiel­ka­noc mi­nęła, a Bog­dań­scy nie da­wali znaku ży­cia. Za­nie­po­ko­jona Da­nuta za­dzwo­niła do przy­ja­ciółki z Nie­miec, z którą Bog­dań­scy mieli spę­dzić święta. Oka­zało się, że nie po­ja­wili się tam. Wtedy Da­nuta ra­zem z ro­dzi­cami za­wia­do­miła po­li­cję. Był 8 maja 2003 roku.

Po­li­cjant z wy­działu kry­mi­nal­nego Ko­mendy Wo­je­wódz­kiej Po­li­cji w Ło­dzi, który pro­wa­dził tę sprawę, w cza­sie swo­jej wie­lo­let­niej pracy w po­li­cji nie spo­tkał się z ta­kim za­gi­nię­ciem.

– W roz­wią­za­nie tej za­gadki wło­ży­li­śmy ka­wał po­rząd­nej po­li­cyj­nej ro­boty, ale na ra­zie efekty są marne – przy­znał. – Ta sprawa to pięć to­mów po­li­cyj­nych akt, każdy li­czy po 200–300 stron.

Bog­dań­scy byli nor­malną, bar­dzo po­rządną ro­dziną. Tak przy­naj­mniej się wy­da­wało. Ni­gdy nie­no­to­waną w po­li­cyj­nych kar­to­te­kach.

Bo­żena i Krzysz­tof po­znali się w tech­ni­kum łącz­no­ści. W 1985 roku ta szkolna mi­łość za­owo­co­wała mał­żeń­stwem. Dwa lata po ślu­bie na świat przy­szła Mał­go­rzata, a po ko­lej­nych czte­rech Ja­kub. Kilka lat miesz­kali w cen­trum Ło­dzi, ale po­sta­no­wili zbu­do­wać dom na działce ro­dzi­ców Bo­żeny w Sta­ro­wej Gó­rze. Są­siadka wspo­mina, że Krzysz­tof był bar­dzo zdolny i pra­co­wity. Mu­ra­rze po­sta­wili ściany. Resztę zro­bił sam.

– Na­wet dach krył, za­kła­dał cen­tralne ogrze­wa­nie, nie mó­wiąc już o gla­zu­rze w środku – opo­wiada.

W tym cza­sie Bog­dań­skim cał­kiem nie­źle się po­wo­dziło. Krzysz­tof pro­wa­dził firmę spro­wa­dza­jącą z za­gra­nicy czę­ści kom­pu­te­rowe. In­te­res kwitł. Bog­dań­scy wy­bu­do­wali dom i ku­pili vo­lvo s70 warte kil­ka­dzie­siąt ty­sięcy zło­tych. Dzieci uczyły się w pry­wat­nych szko­łach – Mał­go­sia w ostat­niej kla­sie Ka­to­lic­kiego Gim­na­zjum i Li­ceum im. Jana Pawła II w Ło­dzi, a Kuba w pią­tej kla­sie Szkoły Pod­sta­wo­wej To­wa­rzy­stwa Na­uko­wego „Edu­ka­cja”.

Jed­nak do­bra passa nie trwa wiecz­nie. Kiedy pol­ski ry­nek za­czął za­le­wać sprzęt kom­pu­te­rowy i elek­tro­niczny spro­wa­dzany z Chin, jed­no­oso­bowa firma Krzysz­tofa nie była w sta­nie wy­grać z kon­ku­ren­cją. Bog­dań­scy wpa­dli w kło­poty fi­nan­sowe. Po­li­cjanci usta­lili, że wła­śnie wtedy Krzysz­tof za­czął han­dlo­wać pi­rac­kim opro­gra­mo­wa­niem do Play Sta­tion i Wi­zji TV. To­war sprze­da­wał w week­endy na gieł­dzie ze sprzę­tem elek­tro­nicz­nym i kom­pu­te­ro­wym na sta­dio­nie ŁKS-u.

Jed­nak pie­nię­dzy na­dal bra­ko­wało, a Bog­dań­scy – przy­zwy­cza­jeni do pew­nego po­ziomu ży­cia – nie chcieli wy­rze­czeń. Za­cią­gali kre­dyty, po­ży­czali pie­nią­dze od bliż­szych i dal­szych zna­jo­mych. Krzysz­tof za­czął grać na gieł­dzie in­ter­ne­to­wej, gdzie nie za­wsze do­pi­sy­wało mu szczę­ście. Po­li­cjanci ob­li­czyli, że przed znik­nię­ciem ro­dziny jego za­dłu­że­nie mo­gło się­gnąć mi­liona zło­tych. Jed­nak są i tacy, któ­rzy twier­dzą, że długi były więk­sze... Nie­któ­rzy ze zna­jo­mych ro­dziny za­prze­czają, by po­ży­czyli pie­nią­dze Bog­dań­skiemu, choć fakty mó­wią co in­nego. Krzysz­tof brał od ko­le­gów pie­nią­dze, chciał ko­rzyst­nie je za­in­we­sto­wać. Ci, któ­rzy nie zde­cy­do­wali się od­dać mu swo­jej go­tówki, mogą dziś spać spo­koj­nie. Nie wia­domo, ile osób sku­siła per­spek­tywa du­żego zy­sku. Tuż przed za­gi­nię­ciem Bog­dań­scy zro­bili mak­sy­malne de­bety na kar­tach kre­dy­to­wych, także na tych zło­tych.

Iwona po­znała Bog­dań­skich przez wspól­nych zna­jo­mych. Po­cząt­kowo Krzysz­tof zro­bił na niej do­bre wra­że­nie. Za­uwa­żyła też, że Bo­żena była pod sil­nym wpły­wem męża.

– Po­tra­fił wzbu­dzić za­ufa­nie – wspo­mina Iwona. – Pa­mię­tam, że pro­po­no­wał nam zro­bie­nie in­te­resu ży­cia. Chciał, by­śmy wpła­cili mu dużą sumę pie­nię­dzy. Już nie wiem jaką, ale na pewno sporą. Obie­cy­wał, że w krót­kim cza­sie za­ro­bimy dwa razy tyle. Nie da­li­śmy się na­brać. Zresztą nie mie­li­śmy tylu oszczęd­no­ści. Krzysz­tof był roz­cza­ro­wany.

Jed­nak ko­lega Iwony ro­bił z nim in­te­resy. Na­wet ku­pił od Krzysz­tofa sa­mo­chód.

– Nie wiem, czy to było vo­lvo – mówi Iwona. – Wiem, że po­ży­czył mu sporą sumę pie­nię­dzy. Jed­nak ni­gdy ich nie od­zy­skał.

Co się stało z Bog­dań­skimi? Po­li­cja roz­wa­żyła wszyst­kie moż­li­wo­ści. Za­częli od naj­gor­szej, która za­kłada, że ro­dzina zo­stała za­mor­do­wana. W domu w Sta­ro­wej Gó­rze prze­pro­wa­dzono eks­per­tyzy bio­lo­giczne, uży­wa­jąc lamp ul­tra­fio­le­to­wych. Prze­ko­pano całą działkę, sto­su­jąc przy tym ka­mery ter­mo­wi­zyjne i ko­rzy­sta­jąc z po­mocy psów prze­szko­lo­nych do po­szu­ki­wa­nia zwłok. Nie na­tra­fiono na naj­mniej­szy ślad.

– Gdyby do nie­szczę­ścia do­szło w domu lub jego oko­li­cach, to na pewno po­zo­sta­łyby ja­kieś ślady – twier­dzi po­li­cjant pro­wa­dzący sprawę za­gi­nię­cia Bog­dań­skich. – Poza tym nie­ła­two jest w de­mo­kra­tycz­nym kraju za­bić cztery czy pięć osób, nie po­zo­sta­wia­jąc na­wet naj­mniej­szego śladu.

Po­li­cja wy­klu­cza też wer­sję, że ro­dzina Bog­dań­skich po­peł­niła sa­mo­bój­stwo, bo wtedy Krzysz­tof Bog­dań­ski nie gro­ma­dziłby pie­nię­dzy.

Za­raz po zgło­sze­niu za­gi­nię­cia ich dom wy­glą­dał tak, jakby zo­stał opusz­czony do­słow­nie na chwilę – dzieci wy­szły do szkoły, ro­dzice do pracy, a bab­cia do sklepu. W po­koju chłopca po­zo­stała włą­czona do prądu ła­do­warka te­le­fo­niczna. W ła­zience zo­stały szczo­teczki do zę­bów i ko­sme­tyki. Mał­go­sia zo­sta­wiła swój no­tes z te­le­fo­nami, port­fel, a na­wet pa­mięt­nik. Da­nuta Bog­dań­ska nie za­brała swo­ich le­karstw. Z kom­pu­te­rów usu­nięto twarde dyski, więc po­li­cja na­wet nie wie, z ja­kimi stro­nami Krzysz­tof łą­czył się za po­mocą in­ter­netu.

Po­li­cjanci są­dzą, że ro­dzina za­pla­no­wała znik­nię­cie. Za­gi­nęli, by roz­po­cząć nowe ży­cie.

– Nie­przy­pad­kowo zgro­ma­dzili dużą sumę pie­nię­dzy – twier­dził po­li­cjant z wy­działu kry­mi­nal­nego. – To nie była kwota, którą można szybko wy­dać. Poza tym przed znik­nię­ciem Krzysz­tof Bog­dań­ski sprze­dał vo­lvo za sześć­dzie­siąt ty­sięcy zło­tych.

Nie­długo po za­gi­nię­ciu oka­zało się, że kilka pol­skich ban­ków jest bar­dzo za­in­te­re­so­wa­nych od­na­le­zie­niem Krzysz­tofa Bog­dań­skiego, a także jego żony oraz matki. Pod za­staw domu w Sta­ro­wej Gó­rze wzięto kilka kre­dy­tów. Kiedy Bog­dań­scy je za­cią­gali, nie było jesz­cze Kra­jo­wego Re­je­stru Dłu­gów, więc ist­niała moż­li­wość wzię­cia kilku po­ży­czek pod hi­po­tekę tego sa­mego domu. Brał je Krzysz­tof, ale też żona i jego matka. W związku z tym sprawą znik­nię­cia ro­dziny in­te­re­suje się kilka łódz­kich pro­ku­ra­tur, które pro­wa­dzą śledz­two na wnio­sek ban­ków.

Na tej pod­sta­wie za Krzysz­to­fem, Bo­żeną i Da­nutą Bog­dań­skimi wy­słano mię­dzy­na­ro­dowe li­sty goń­cze. Są po­szu­ki­wani nie tylko w Pol­sce, lecz także na te­re­nie ca­łej Eu­ropy. Po­li­cja spraw­dzała, czy nie opu­ścili Pol­ski sa­mo­lo­tem bądź pro­mem, a więc tymi środ­kami ko­mu­ni­ka­cji, na które po­trzebne są bi­lety imienne. Nie ku­pili ta­kich. Nie uzy­skali też wizy ka­na­dyj­skiej ani ame­ry­kań­skiej. Nie do­stali rów­nież tzw. zie­lo­nej karty. Nie wia­domo, czy wy­je­chali z Pol­ski, po­słu­gu­jąc się au­ten­tycz­nymi do­ku­men­tami. Wia­domo na­to­miast, że matka Krzysz­tofa nie po­sia­dała pasz­portu. Ko­bieta w chwili za­gi­nię­cia miała sześć­dzie­siąt sześć lat. Kilka lat wcze­śniej prze­szła udar. Krzysz­tof był z nią bar­dzo zwią­zany. Wiele lat wy­cho­wy­wała go sama, więc ni­kogo nie zdzi­wiło, że za­brał ją ze sobą.

– Na pewno nie zo­sta­wiłby matki! – twier­dzi Iwona.

Ale i tu po­li­cjanci wy­ka­zali czuj­ność. Spraw­dzili wszyst­kie pol­skie domy se­niora i po­mocy spo­łecz­nej, by mieć pew­ność, że syn przed wy­jaz­dem nie umie­ścił tam matki. W żad­nym nie zna­leźli Da­nuty Bog­dań­skiej. Pol­scy po­li­cjanci pro­sili o po­moc swych ko­le­gów z Nie­miec. Wia­domo było, że Bog­dań­scy mieli tam ro­dzinę i przy­ja­ciół. Nie na­tra­fiono na ża­den ślad, choć w po­szu­ki­wa­niach brał udział ofi­cer łącz­ni­kowy przy am­ba­sa­dzie pol­skiej w Ber­li­nie. Kilka lat po za­gi­nię­ciu ro­dziny po­li­cja otrzy­mała sy­gnał ze Ślą­ska, gdzie ktoś po­dobno wi­dział Bog­dań­skiego. Oka­zało się, że to fał­szywy trop. Męż­czy­zna był je­dy­nie po­dobny do Krzysz­tofa. Od tam­tej pory nie po­ja­wiły się żadne nowe ślady.

Zna­jomi i ro­dzina Bog­dań­skich nie do końca mogą uwie­rzyć w wer­sję, którą za­kłada po­li­cja. Wspo­mi­nają, że Krzysz­tof był we­so­łym, to­wa­rzy­skim czło­wie­kiem.

– Taki typ dow­cip­ni­sia! – tłu­ma­czą.

Cho­ciaż pod­po­rząd­ko­wał so­bie ro­dzinę. W domu cie­szył się au­to­ry­te­tem. Żona i dzieci wie­działy, że kiedy tato coś po­wie­dział, to tak mu­siało być.

Mama Bo­żeny ma już po­nad osiem­dzie­siąt lat. Zo­stała sama, mąż już nie żyje. Bar­dzo prze­ży­wał to, co się stało. Ko­bieta mówi, że nie ma dnia, by nie my­ślała o córce i wnu­kach. Na­dzieja nie umarła. Gdy otwiera skrzynkę pocz­tową, li­czy na to, że na­dej­dzie kartka z wia­do­mo­ścią. Da­dzą znak, że żyją. Te­raz opie­kuje się ich do­mem. Spro­wa­dza się tu na lato. Dba o ogród.

– Pra­cuję dużo w ogro­dzie, by się czymś za­jąć, nie my­śleć za dużo – wy­ja­śnia ko­bieta. – Od tylu lat nie mam od nich żad­nej wia­do­mo­ści. A chcia­ła­bym wie­dzieć, czy żyją... Bo­żenka mi się śni. Raz mó­wiła, żeby za­pa­lić świeczkę na jej gro­bie. In­nym ra­zem pro­siła, by się nie mar­twić.

Co się stało z Bog­dań­skimi? Zda­niem wielu osób znik­nię­cie ro­dziny zo­stało za­pla­no­wane. I to w per­fek­cyjny spo­sób. Tak samo my­śli Iwona.

– Pew­nie miesz­kają so­bie spo­koj­nie gdzieś da­leko, może w Izra­elu? – za­sta­na­wia się.

Jed­no­cze­śnie wątpi, by ta sprawa kie­dy­kol­wiek ta sprawa zo­stała roz­wią­zana.

Chłopcy kiedyś wrócą

Zaginiona dziennikarka

Podróż bez końca

Tajemnica Andżeliki

Grzegorz o smutnych oczach

Dziewczynka w espadrylach

Chłopiec na medal

Interes życia

Ewa znad Parsęty

Pustelnik

Puste łóżeczko

Czuję, jakbym się rozpadała…

Pożegnanie na moście

Zniknięcie na pielgrzymce

Dziewczyna gangstera

To na pewno jutro…

Tatuś

Zmowa milczenia

Dobry sąsiad

Rytuał uwolnienia

Słomkowy kapelusz

Ostatnie ferie

Część druga

Głosy ekspertów

Ktokolwiek wie… – Fundacja ITAKA

Wejść do ciemnego lasu – policyjne Archiwum X

W służbie policji – jasnowidz

„Dajcie znak życia” – „Magazyn kryminalny 997”

Na tropie – fundacja Janusza Szostaka

Zaginieni. Historie ludzi, którzy przepadli bez śladu

Anna Gronczewska

© for the Polish edition: Wydawnictwo RM, 2024All rights reserved.Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska [email protected]

ISBN 978-83-8151-882-2 ISBN 978-83-7147-135-3 (ePub) ISBN 978-83-7147-136-0 (mobi)

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

Edytor: Justyna MrowiecRedaktor prowadząca: Barbara Ramza-KołodziejczykRedakcja: Justyna MrowiecKorekta: Marta Tomaszewska, Lena SzymańskaProjekt graficzny książki: na podstawie projektu Doliny LiterekEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]