Ballada o koronie krwi i zdrady. Tom 1 - Wyrobek Klaudia - ebook
NOWOŚĆ

Ballada o koronie krwi i zdrady. Tom 1 ebook

Wyrobek Klaudia

5,0

37 osób interesuje się tą książką

Opis

Ismore – wyspa, gdzie władza to broń, a polityka sprowadza się do walki na śmierć i życie.

Elsolis i Carmina – dwa królestwa napędzane magią, krwią i żądzą dominacji – od wieków toną we wzajemnej wrogości. Sojusze są tutaj ulotne, a gniew pochłoniętych przez mrok władców – silniejszy niż jakiekolwiek traktaty.

Młodzi następcy tronów dorastają w ogniu konfliktu, wiedząc, że pewnego dnia to oni będą rządzić… albo zginą. Elfy Adaliah i Ernesh odkrywają prawdę o terrorze, który ich ojciec zasiał w Elsolis. Czarodziej Donovan desperacko walczy o uznanie w oczach króla Carminy, gotów zrobić wszystko, by udowodnić swoją wartość.

Los prowadzi tę trójkę przez krew i zdradę, wciągając w brutalną grę, w której nie ma miejsca na słabość. Przejęcie przez nich władzy miało zaprowadzić pokój, ale czy to w ogóle możliwe, gdy świat płonie od nienawiści?

Na Ismore wygrywa ten, kto wykaże się sprytem i zdoła przetrwać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 541

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BarbFeder

Nie oderwiesz się od lektury

🖤🖤🖤🖤
01



Copyright © for the text by Klaudia Wyrobek

Copyright © for this edition by Wydawnictwo KDW

Redakcja:

Agata Bogusławska

Korekta:

Joanna Błakita

Korekta po składzie:

Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!

Skład i korekta techniczna:

Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!

Projekt okładki, oprawa graficzna:

Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

ISBN: 978-83-975092-1-4

Wydanie I

Kontakt: [email protected]

IG: https://instagram.com/wydawnictwo_kdw/

FB: www.facebook.com/WydawnictwoKDW

www.wydawnictwokdw.com

Dla tych, któ­rzy przez ból osa­dzony głę­boko w sercu za­po­mnieli już, czym jest praw­dziwe szczę­ście. Oby­ście od­na­leźli w tej książce zro­zu­mie­nie.

Oraz dla mamy, któ­rej za­wdzię­czam wszystko.

OSTRZEŻENIE

Książka za­wiera tre­ści, które mogą być nie­od­po­wied­nie dla osób wraż­li­wych, ta­kie jak: sa­mo­oka­le­cza­nie, próby sa­mo­bój­cze, mo­le­sto­wa­nie sek­su­al­nie, silne ataki pa­niki, nę­ka­nie oraz sceny tor­tur, walk i śmierci.

Opi­sana hi­sto­ria to fik­cja li­te­racka.

Au­torka nie po­chwala za­cho­wań przed­sta­wio­nych w po­wie­ści.

ROZDZIAŁ 1

DONOVAN

Nie­na­wi­dzi­łem el­fów.

Nie­na­wi­dzi­łem ich ca­łym ser­cem od dnia, kiedy za­czą­łem poj­mo­wać po­li­tykę wy­spy i swo­jego kró­le­stwa. Od­kąd pa­mię­tam, wpa­jano mi, aby ich uni­kać, uwa­żać na nie. Że nie ma miej­sca na so­ju­sze cza­ro­dzie­jów z nimi. Były sprytne, nik­czemne, zdra­dliwe, nie­godne za­ufa­nia, dzi­kie wręcz – tego mnie uczono.

A mimo to mój oj­ciec po­sta­no­wił za­pro­sić ro­dzinę kró­lew­ską el­fów na bie­siadę. Dla­czego? Dla­czego po­stę­po­wał tak lek­ko­myśl­nie?

Elfy w na­szym kró­le­stwie! Pod­czas na­szej za­bawy! Ab­surd! Nie­ważne, jak bar­dzo usi­ło­wa­łem uświa­do­mić ojcu fakty, on nie słu­chał. Twier­dził, że to ko­nieczne, lecz nie za­mie­rzał roz­wi­nąć przede mną swo­ich pla­nów, my­śli. Po­zo­sta­wił mnie w nie­wie­dzy, za to wy­dał je­den ja­sny roz­kaz – pod­czas bie­siady nie po­wi­nie­nem zwra­cać na sie­bie uwagi. Mia­łem mil­czeć, ob­ser­wo­wać, za­cho­wy­wać się jak książę i na­stępca tronu. Ukryć swoją nie­na­wiść do el­fów w głębi serca, za­siąść do stołu ra­zem z nimi, jeść przy nich.

Może jesz­cze każą mi z nimi pić? Nie. Nie pla­no­wa­łem speł­niać tych ocze­ki­wań. W po­rządku, mo­głem mil­czeć, jed­nak nie za­mie­rza­łem prze­by­wać bli­żej el­fów, niż to ko­nieczne, nie za­mie­rza­łem z nimi roz­ma­wiać, nie za­mie­rza­łem z nimi pić czy się ba­wić.

Nie zgło­si­łem sprze­ciwu, kiedy służba za­pro­siła mnie do kom­naty ła­zieb­nej. Wsze­dłem do wanny i w mil­cze­niu pa­trzy­łem w mar­twy punkt, pod­czas gdy dwie cza­ro­dziejki ob­my­wały de­li­kat­nie moje ciało. Mi­mo­wol­nie za­ci­ska­łem szczęki, du­ma­jąc nad tym, co nas wszyst­kich czeka. Sama myśl o el­fach… o ich szczu­płych cia­łach, szpi­cza­stych uszach, ostrych ry­sach i bla­dych ce­rach… Ta myśl po­ru­szała struny w moim sercu oraz wzbu­dzała gniew.

– Ab­surd – mruk­ną­łem pod no­sem, za­po­mniaw­szy, że nie je­stem sam.

Cza­ro­dziejki zer­k­nęły na mnie ze zdzi­wie­niem, na chwilę prze­ry­wa­jąc pracę. Wi­dzia­łem, jak wy­mie­niły zdzi­wione, nie­pewne spoj­rze­nia. Za­ci­sną­łem dło­nie na kra­wę­dzi wanny.

– Wyjść – roz­ka­za­łem. – Obie. Na­tych­miast.

– Ale, kshen­tar…1 – za­częła, lecz na­tych­miast jej prze­rwa­łem.

– Wyjść!

Służki po­spiesz­nie skie­ro­wały się w stronę drzwi. Po­krę­ci­łem głową, kiedy je za sobą za­mknęły.

Wy­sko­czy­łem z wanny i się­gną­łem po ręcz­nik. Owi­ną­łem go w pa­sie, a na­stęp­nie prze­sze­dłem do sa­lo­niku. Na­wet nie spoj­rza­łem na cza­ro­dziejkę, która stała z boku, cze­ka­jąc na mnie. Roz­czo­chra­łem mo­kre włosy, po czym ciężko opa­dłem na krze­sło przy stole.

– Je­steś wście­kły – ode­zwała się wresz­cie.

– Ow­szem – od­par­łem i w końcu unio­słem na nią wzrok. Wzru­szy­łem ra­mio­nami, krę­cąc głową. – Ale czy mo­żesz mnie wi­nić, Hope?

Prze­stu­dio­wa­łem uważ­nie jej wy­gląd. Za­uwa­ży­łem, że z oka­zji bie­siady splo­tła ciemne włosy w dwa luźne war­ko­cze, które spły­wały na ra­miona, a z przodu wy­pu­ściła siwe ko­smyki. Wło­żyła też bar­dziej ele­gancką suk­nię niż zwy­kle, w ko­lo­rze in­ten­syw­nego fio­letu, który ide­al­nie pa­so­wał do oczu w tym sa­mym od­cie­niu. Miała pra­wie pięć­set lat, a wciąż po­tra­fiła za­cho­wać wdzięk, mimo swo­jej po­zy­cji słu­żą­cej. Po­ki­wa­łem głową z uzna­niem, lecz na­dal bra­ko­wało mi bi­żu­te­rii na jej szyi.

– Po­winni dać ci złoto – mruk­ną­łem. – Pa­so­wa­łoby. – Prze­tar­łem dło­nią twarz ze zmę­cze­nia.

– Do­no­va­nie, de­trot2, wiem, że je­steś wście­kły, ale mu­sisz ­za­cho­wać po­zory. – Hope się zbli­żyła. Po dro­dze zgar­nęła przy­go­to­waną dla mnie szatę. – Wy­ko­rzy­staj to. Spraw, aby król był z cie­bie dumny.

– Nie po­trze­buję tego! – Ude­rzy­łem pię­ścią w stół. Po chwili uświa­do­mi­łem so­bie, jak za­re­ago­wa­łem, jak wielki gniew mnie opa­no­wał. Wes­tchną­łem, uno­sząc prze­pra­sza­jąco dłoń. – Wy­bacz.

Cza­ro­dziejka ski­nęła głową ze zro­zu­mie­niem. W ge­ście po­cie­sze­nia po­ło­żyła mi dłoń na ra­mie­niu, a moją szatę po­wie­siła na krze­śle obok. Wsta­łem bez słowa, by nie wsz­czy­nać kłótni. Ubie­ra­łem się w mil­cze­niu, kiedy Hope po dru­giej stro­nie po­koju szy­ko­wała bi­żu­te­rię kró­le­stwa. Stała od­wró­cona ty­łem, by dać mi pry­wat­ność, dla­tego od­rzu­ci­łem ręcz­nik.

Wcią­gną­łem luź­niej­sze spodnie i wsu­ną­łem wy­so­kie skó­rzane buty – lu­bi­łem, jak no­gawki marsz­czyły się tuż nad ich kra­wę­dzią. Wło­ży­łem ulu­bioną ele­gancką szatę z dłu­gim rę­ka­wem, się­ga­jącą do ko­lan. Głę­boka czerń ide­al­nie pa­so­wała do zło­tych zdo­bień. Wzią­łem ciężki pas, który po­dała mi Hope, i za­pią­łem go na bio­drach. Z nie­chę­cią odło­ży­łem po­chwę z mie­czem, po­nie­waż wie­dzia­łem, że nie po­wi­nie­nem za­bie­rać broni na bie­siadę.

Cza­ro­dziejka za­pięła mi złote na­szyj­niki, za­ło­żyła kol­czyki, a moje dło­nie ozdo­biła błysz­czą­cymi pier­ście­niami. Na sam ko­niec się­gnęła po szczotkę z twar­dym koń­skim wło­siem.

– Usiądź, pro­szę – po­le­ciła. – Spró­buję coś zro­bić z two­imi koł­tu­nami.

– Wiesz, że to prze­grana walka, prawda? – Uśmiech­ną­łem się, ale speł­ni­łem prośbę.

Roz­pro­sto­wa­łem nogi i w lu­strze ob­ser­wo­wa­łem, jak Hope roz­cze­suje moje fa­lo­wane, kru­cze pu­kle. Gra­na­towe pa­semka skryte w tej czerni owi­jała wo­kół pal­ców, by jesz­cze bar­dziej je za­krę­cić. Wal­czyła z tym cha­osem, pró­bu­jąc za­do­wo­lić samą sie­bie, jed­nak w końcu dała za wy­graną. Za każ­dym ra­zem koń­czyło się tak samo.

Za­chi­cho­ta­łem ci­cho.

– Nic nie mów – po­wie­działa ze zre­zy­gno­wa­niem. Rzu­ciła szczotkę na stół i po­pa­trzyła na moje od­bi­cie. – Kie­dyś obe­tnę ci te ku­dły.

– Nie mia­ła­byś od­wagi.

– Ra­cja. Nikt jed­nak nie po­wstrzyma mnie przed kry­ty­ko­wa­niem tego koł­tuna na two­jej gło­wie.

Sta­ną­łem przed Hope, aby mo­gła oce­nić mój wy­gląd. Unio­sła rękę, po czym po­ru­szyła nią na znak, abym okrę­cił się wo­kół wła­snej osi. Prze­wró­ci­łem oczami i roz­cią­gną­łem usta w iro­nicz­nym uśmie­chu, ale wy­ko­na­łem po­le­ce­nie. Roz­ło­ży­łem ra­miona na boki w te­atral­nym ge­ście. Mi­nęła długa chwila, a cza­ro­dziejka wciąż mru­żyła po­wieki, ob­ser­wu­jąc mnie uważ­nie. W końcu się uśmiech­nęła trium­fal­nie.

– My­ślę, że je­steś go­towy.

– Nie py­tam na­wet, jak wy­pa­dam, bo po twoim wzroku wno­szę, że osza­ła­mia­jąco – rzu­ci­łem z gry­ma­sem na twa­rzy.

– Do­no­va­nie, pro­szę cię, uwa­żaj na słowa przy el­fach. Nie za­wiedź ojca. Mam dość opa­try­wa­nia two­ich ran.

Spo­waż­nia­łem na jej słowa pełne tro­ski. Wiele ką­śli­wych uwag ci­snęło mi się na usta, ale w końcu po­sta­no­wi­łem tego nie ko­men­to­wać.

– Idziemy? – zmie­ni­łem te­mat.

Nie cze­ka­łem na od­po­wiedź, tylko ru­szy­łem do wyj­ścia z mo­ich kom­nat. Przy drzwiach cze­kał Ne­zad – mój pry­watny straż­nik. Po­sła­łem mu szyb­kie, kry­tyczne spoj­rze­nie i bez zbęd­nych dys­ku­sji zmie­rza­łem w stronę Wiel­kiej Sali, gdzie już ja­kiś czas temu roz­po­częła się bie­siada.

Hope i gwar­dzi­sta po­dą­żali za mną w mil­cze­niu, bo mieli świa­do­mość, że roz­mowa to w tej chwili prze­grana sprawa. Wie­dzieli, że le­piej po pro­stu zo­stać z tyłu.

Prze­cho­dząc przez kręte ko­ry­ta­rze, na­wet nie pa­trzy­łem na boki. Do­sko­nale zna­łem każdy ob­raz, każde złote zdo­bie­nie na fi­la­rach, każdy długi, szkar­łatny dy­wan oraz wy­soki su­fit ­in­kru­sto­wany zło­tem. Zsze­dłem po sze­ro­kich scho­dach pię­tro ni­żej i kro­czy­łem da­lej.

Ko­ry­tarz był wy­peł­niony miesz­kań­cami, któ­rzy przy­szli do zamku, aby się za­ba­wić. Bie­siady cza­ro­dzie­jów wszyst­kim do­star­czały roz­rywki, za­równo szlach­cie, jak i zwy­kłym oby­wa­te­lom. Ci, któ­rzy nie zdo­łali wejść do Wiel­kiej Sali, stali na ze­wnątrz, po­pi­ja­jąc trunki ze zło­tych kie­li­chów, śmie­jąc się lub roz­ma­wia­jąc. Cza­ro­dzieje ubrani w piękne szaty, cza­ro­dziejki przy­odziane w bu­fia­ste, ko­lo­rowe suk­nie. Każde z nich wy­glą­dało na go­towe do tańca albo wzię­cia udziału w kon­kur­sie pi­cia wina.

Igno­ro­wa­łem ze­bra­nych, lecz ci, któ­rzy mnie roz­po­znali, zło­żyli mi ukłon. Ne­zad i Hope wciąż po­dą­żali za mną, męż­czy­zna od­su­wał na­pie­ra­jącą ciżbę. W końcu do­tar­li­śmy do Wiel­kiej Sali. Straż­nicy pil­nu­jący wej­ścia skło­nili głowy, po czym je­den z nich otwo­rzył usta, go­towy za­po­wie­dzieć moje przy­by­cie.

– Keh­rega3. Nie po­trze­buję wścib­skich spoj­rzeń.

Wsze­dłem do środka, w tłum za­ję­tych za­bawą miesz­kań­ców. Nikt nie zwró­cił na mnie uwagi, nie wie­dzieli, że do­łą­czył do nich książę. Wy­pa­try­wa­łem ojca, a gdy zo­ba­czy­łem, że jego miej­sce przy stole, na końcu po­miesz­cze­nia, jest pu­ste, ode­tchną­łem. Jesz­cze nie do­tarł. Mo­głem na­dal po­zo­stać nie­zau­wa­żony i sku­piony na so­bie.

El­fów rów­nież nie za­uwa­ży­łem, za­tem mu­sia­łem wy­ko­rzy­stać ten czas, żeby przy­go­to­wać się psy­chicz­nie na ich przy­by­cie.

Za­tar­łem ręce i po­to­czy­łem wzro­kiem po zgro­ma­dzo­nych cza­ro­dzie­jach i cza­ro­dziej­kach. Zer­k­ną­łem w stronę Hope i Ne­zada, któ­rzy pa­trzyli mi w oczy z nie­okre­ślo­nymi wy­ra­zami twa­rzy.

– Odejdź­cie – po­wie­dzia­łem z le­dwo sły­szalną prośbą w gło­sie. – Gdy­bym znik­nął wam z pola wi­dze­nia, szu­kaj­cie mnie… gdzieś. Obie­cuję, że ni­czego nie znisz­czę, ni­kogo nie zra­nię, ­ni­komu nie po­wiem złego słowa i tak da­lej. Po­trze­buję wina.

– Do­no­va­nie, nie po­wi­nie­neś pić. – Hope po­krę­ciła głową. – Nie dzi­siaj.

– Och, wła­śnie że to zro­bię.

Non­sza­lancko mach­ną­łem jej ręką i wsze­dłem w tłum. Chcia­łem znik­nąć, nim służka zdą­ży­łaby mnie po­wstrzy­mać. Ode­tchną­łem głę­boko, wdy­cha­jąc uno­szący się w po­wie­trzu za­pach je­dze­nia i wina.

Wszy­scy tań­czyli, chi­cho­tali, śpie­wali. Me­lo­dia grana przez mu­zy­kan­tów wy­peł­niła po­miesz­cze­nie, dud­niła w ser­cach ze­bra­nych. Wie­dzia­łem, że to wy­łącz­nie kwe­stia czasu, nim za­bawa zy­ska na dy­na­mice. Zwy­kle wy­star­czyło, żeby król skoń­czył jeść, a go­ściom pusz­czały ha­mulce i bie­siada na­bie­rała sza­lo­nego tempa. Na ra­zie jed­nak było spo­koj­nie jak na za­bawy w Car­mi­nie. Sze­dłem da­lej, prze­dzie­ra­łem się przez tłum, aż zo­ba­czy­łem cza­ro­dzieja ze służby nio­są­cego tacę z wi­nem. Za­trzy­ma­łem go, po czym na jego oczach jed­nym hau­stem opróż­ni­łem kie­lich. Od­sta­wi­łem go, a po­tem wzią­łem ko­lejny, lecz ten za­bra­łem ze sobą i z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy ru­szy­łem da­lej.

– Dzięki, Benny! – rzu­ci­łem przez ra­mię.

Za­śmia­łem się na wi­dok pięk­nej cza­ro­dziejki, która tań­czyła sama w tłu­mie. Ują­łem dłoń ko­biety i ob­ró­ci­łem ją wo­kół wła­snej osi, po­sy­ła­jąc przy tym cza­ru­jący uśmiech. Kiedy do­tarło do niej, kim je­stem, sap­nęła z za­chwy­tem, ale nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć, by­łem już gdzie in­dziej. Upi­łem łyk wina, po czym po­szu­ka­łem wzro­kiem zna­jo­mych twa­rzy.

– Kshen­tar! – usły­sza­łem.

Spoj­rza­łem w stronę grupy mło­dych cza­ro­dzie­jów, któ­rzy sie­dzieli przy jed­nym ze sto­łów, pi­jąc i się śmie­jąc. Gray­har dał znak, abym do nich do­łą­czył. Nie mu­siał pro­sić dwa razy. Mi­ną­łem ko­lejne tań­czące cza­ro­dziejki, pusz­cza­jąc do nich oczko, i do­łą­czy­łem do przy­ja­ciół.

Opa­dłem na krze­sło, które od­su­nął mi De­trev, i unio­słem kie­lich.

– By­leby prze­żyć tę noc – mruk­ną­łem.

– Czyż­byś nie był za­do­wo­lony z wi­zyty el­fów? – De­trev szturch­nął mnie łok­ciem, na co po­krę­ci­łem głową.

– Nie waż­cie się wspo­mi­nać o el­fach przy tym stole.

– W po­rządku, w po­rządku. – Atrelti uniósł ręce w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście. – Bez obaw, książę. Dzi­siaj mamy dla cie­bie coś spe­cjal­nego. Wie­dzie­li­śmy, że bę­dziesz… de­li­kat­nie mó­wiąc… zde­ner­wo­wany.

Gray­har od­chy­lił poły sza­ra­wej szaty i wy­jął fiolki z elik­si­rami. Mru­ży­łem oczy, pa­trząc na dro­binki pły­wa­jące w ja­snych cie­czach, a kiedy zro­zu­mia­łem, co przy­ja­ciele zdo­byli na tę noc, na moje usta wpły­nął sze­roki uśmiech. Od­chy­li­łem się na opar­cie krze­sła i za­śmia­łem pod no­sem. Upi­łem ko­lejny łyk wina.

– No pro­szę, pro­szę… – sko­men­to­wa­łem z za­do­wo­le­niem. – Cza­sem je­ste­ście bar­dziej uży­teczni, niż chciał­bym przy­znać.

Cza­ro­dzieje wy­buch­nęli trium­fal­nym śmie­chem. Chwy­cili za kie­li­chy, unie­śli je oraz zer­k­nęli na mnie psot­nie. Od­su­ną­łem się z krze­słem, by za­rzu­cić nogi na stół. De­trev po­dał mi jabłko, które szybko ci­sną­łem w tłum plą­sa­ją­cych cza­ro­dzie­jów. Tra­fiło jed­nego z tań­czą­cych w głowę, co wy­wo­łało ko­lejną salwę śmie­chu. Par­sk­ną­łem ci­cho, po czym znów siorb­ną­łem z kie­li­cha.

Słu­cha­łem roz­mów i żar­to­wa­łem z przy­ja­ciółmi. Atrelti wy­lał wino na Gray­hara, De­trev przy­cią­gnął do sie­bie młodą cza­ro­dziejkę i po­sa­dził na swo­ich ko­la­nach. Pa­trzy­łem na nich wszyst­kich, za­jęty je­dy­nie po­pi­ja­niem, ale nie by­łem w sta­nie w pełni się roz­luź­nić. My­ślami wciąż błą­dzi­łem wo­kół el­fów, które lada chwila przy­będą do Car­miny.

W końcu Gray­har za­uwa­żył moją za­dumę i po­dał mi jedną z fio­lek, które po­ka­zał wcze­śniej.

– Wy­pij to – po­le­cił. – Od razu po­czu­jesz się le­piej. Ta­kiego to­waru jesz­cze nie bra­li­śmy. Za­ufaj mi.

Zer­k­ną­łem na niego, za­nim ostroż­nie ode­bra­łem mik­sturę.

– Ni­gdy ci nie za­ufam. – Unio­słem brew.

– Tym le­piej! – Wy­buch­nął śmie­chem oraz po­kle­pał mnie po ple­cach.

Od­sta­wi­łem kie­lich z wi­nem i od­krę­ci­łem fiolkę. Jed­nym hau­stem wy­pi­łem elik­sir, po czym ob­ser­wo­wa­łem, jak ro­bią to przy­ja­ciele. Wy­krzy­wi­łem usta, gdy po­czu­łem kwa­śny smak na ję­zyku, ale kiedy po moim ciele roz­prze­strze­niło się przy­jemne cie­pło, ode­tchną­łem. Wie­dzia­łem, że to tylko kwe­stia czasu, nim śro­dek odu­rza­jący za­cznie dzia­łać, a ja za­po­mnę o gnie­wie oraz po­wzię­tych środ­kach ostroż­no­ści. Z po­wro­tem się­gną­łem po kie­lich.

Wtem po Wiel­kiej Sali roz­niósł się głos straż­nika sto­ją­cego przy wej­ściu.

– Elfy z Rodu Sre­bra ro­dziny kró­lew­skiej El­so­lis! – ogło­sił hucz­nie.

Wszy­scy spoj­rzeli w stronę dwóch mło­dych el­fów wcho­dzą­cych do sali. Roz­mowy i śmie­chy na chwilę uci­chły, za­prze­stano też tań­ców.

– Książę Er­nesh oraz księż­niczka Ada­liah, dzieci króla ­Er­thana i kró­lo­wej Adel.

Część ze­bra­nych za­częła się kła­niać, a inni szep­tali mię­dzy sobą, kiedy elfy szły, pro­wa­dzone przez straż­nika. Ja jed­nak nie za­da­łem so­bie trudu, aby cho­ciaż wstać. Par­sk­ną­łem tylko iro­nicz­nie pod no­sem. Od razu do­strze­głem po­do­bień­stwo mię­dzy ro­dzeń­stwem. Er­nesh i Ada­liah byli wręcz iden­tyczni, jak bliź­niaki.

– Hej, ty! – za­wo­ła­łem do cza­ro­dzieja, który za­sła­niał mi ­wi­dok. – Zrób trzy kroki w bok. Na­tura nie uczy­niła cię nie­wi­dzial­nym.

Na moje słowa cza­ro­dziej się zgar­bił i mru­cząc pod no­sem prze­pro­siny, od­szedł. Zi­gno­ro­wa­łem go i utkwi­łem wzrok w ro­dzeń­stwie el­fów, pro­wa­dzo­nym przez całą salę do wy­zna­czo­nych im miejsc.

Chcia­łem wie­dzieć, z czym mam do czy­nie­nia. Sku­pi­łem uwagę naj­pierw na elfce, która usia­dła po­woli przy stole, a na­stęp­nie do­kład­nie się ro­zej­rzała. Była dum­nie wy­pro­sto­wana, ubrana w ele­gancką czarną suk­nię na cien­kich ra­miącz­kach, z roz­cię­ciem na boku. Głę­boki de­kolt eks­po­no­wał jej oboj­czyki i klatkę pier­siową, na którą spły­wały liczne srebrne łań­cuszki, w tym ­je­den z za­wieszką księ­życa. Na czole elfki błysz­czała srebrna ozdoba przy­po­mi­na­jąca li­ście i cier­nie, na le­wej ręce wid­niał czarny ban­daż, od łok­cia aż po same palce, na dru­giej zaś, na ra­mie­niu i nad­garstku, lśniły srebrne bran­so­lety. Jej dłu­gie ciemne włosy z wie­loma bia­łymi pa­smami swo­bod­nie opa­dały fa­lami na plecy. Miała bladą cerę, wą­ską ta­lię, szpi­cza­ste uszy oraz smu­kłe palce, na któ­rych błysz­czały srebrne pier­ście­nie. Mimo to naj­bar­dziej za­in­te­re­so­wały mnie oczy – jedno w od­cie­niu mleka, dru­gie o ko­lo­rze przy­po­mi­na­ją­cym wę­giel.

Upi­łem ko­lejny łyk wina i na­dal ob­ser­wo­wa­łem Ada­liah z nie­chę­cią.

– Ich piękno jest aż… od­ra­ża­jące – mruk­ną­łem do przy­ja­ciół.

– Tę księż­niczkę to po­rwał­bym do tańca. – Atrelti za­re­cho­tał.

– Le­piej milcz, głup­cze. Nie bądź obrzy­dliwy.

Prze­nio­słem wzrok na księ­cia el­fów, który za­jął miej­sce obok bliź­niaczki. On rów­nież się ro­zej­rzał, a po­tem na­chy­lił do sio­stry i po­wie­dział jej coś na ucho. Od razu zwró­ci­łem uwagę na jego zimne, białe oczy, któ­rymi prze­cze­sy­wał te­ren w sku­pie­niu. Był szczu­pły, tro­chę wyż­szy niż Ada­liah. Skrzy­wi­łem się na wi­dok ele­ganc­kich, czar­nych spodni i nie­za­pię­tej ma­ry­narki w tym sa­mym ko­lo­rze, le­żą­cej mu swo­bod­nie na ra­mio­nach. Na na­giej klatce pier­sio­wej elfa błysz­czało wiele srebr­nej bi­żu­te­rii. Nie umknęło mo­jej uwa­dze, że no­sił rów­nież na­szyj­nik z za­wieszką księ­życa oraz ozdobę kró­lew­ską na skro­niach. Czarno-białe loki opa­dały mu na czoło, spi­cza­ste uszy zo­stały przy­ozdo­bione srebr­nymi kol­czy­kami. Był rów­nie blady, jak jego sio­stra.

Po­krę­ci­łem głową, po czym od­wró­ci­łem się w stronę przy­ja­ciół. Nie za­mie­rza­łem dłu­żej pa­trzeć na elfy. Ich piękno i ele­gan­cja mnie przy­tła­czały.

– Nie po­wi­nie­neś ich po­wi­tać? – za­py­tał Gray­har.

– Nie – od­po­wie­dzia­łem krótko. – Nie zejdę tak ni­sko.

Cza­ro­dzieje wy­buch­nęli śmie­chem. Kiedy wszy­scy wzno­wili za­bawę, my wró­ci­li­śmy do pi­cia.

Nie za­przą­ta­łem so­bie głowy el­fami, które tkwiły na swo­ich miej­scach, wszystko ob­ser­wu­jąc. Pra­gną­łem o nich za­po­mnieć, więc po­zwo­li­łem winu i elik­si­rom za­wład­nąć moim umy­słem. Nie chcia­łem, aby ostroż­ność i gniew ze­psuły mi tę noc. To byłby grzech.

Do­pi­łem tru­nek z kie­li­cha, po czym z hu­kiem od­sta­wi­łem na­czy­nie. Zdją­łem nogi ze stołu i wsta­łem. Żar­to­bli­wie ude­rzy­łem otwartą dło­nią w głowę De­treva, śmie­jąc się gło­śno, na co ten mnie po­pchnął i rzu­cił w moją stronę czymś, czego na­wet nie roz­po­zna­łem. Mach­ną­łem na to ręką.

– Chodź­cie, chłopcy – za­chę­ci­łem ich. – Może ja­kieś piękne cza­ro­dziejki ze­chcą z wami za­tań­czyć.

– Chyba że wszyst­kie padną ofiarą wiel­kiego księ­cia!

– Albo uciekną, kiedy zo­ba­czą te wście­kłe, złote oczy – par­sk­nął Atrelti.

Kop­ną­łem nogę jego krze­sła, przez co upadł do tyłu. Wy­dał z sie­bie okrzyk zdu­mie­nia, na co po­zo­stali za­re­ago­wali śmie­chem.

We­szli­śmy w tłum, by do­łą­czyć do tań­ców. Cał­ko­wi­cie za­po­mnia­łem, kim je­stem oraz co na­leży do mo­ich obo­wiąz­ków. Po­zwo­li­łem, aby za­wład­nęła mną fala za­bawy. My­śli zwol­niły, ob­raz wi­ro­wał przed oczami na sku­tek dzia­ła­nia elik­siru i wina. Za­po­mnia­łem o el­fach, za­po­mnia­łem o ojcu. Sku­pi­łem się wy­łącz­nie na tej chwili.

ERNESH

Car­mina była… inna. Bar­dziej su­rowa, ale jed­no­cze­śnie in­try­gu­jąca dzięki wy­so­kim, ce­gla­nym i drew­nia­nym bu­dyn­kom oraz wi­szą­cym nad gło­wami prze­chod­niów mo­stom, które pro­wa­dziły z wieży do wieży. Wo­kół nie za­uwa­ży­łem zbyt wiele ro­ślin­no­ści, zwie­rzęta trzy­mano w za­gro­dach za mia­stem. Pod sto­pami czu­łem nie­rów­no­ści bru­ko­wa­nych ście­żek, a na wy­so­kie lampy pa­trzy­łem z po­dzi­wem. Nic tu­taj nie przy­po­mi­nało El­so­lis.

Roz­glą­da­łem się uważ­nie, chło­nąc za­pa­chy, dźwięki i ko­lory mia­sta, kiedy w po­wol­nym tem­pie prze­jeż­dża­li­śmy przez nie na ko­niach. Ni­gdy wcze­śniej nie mia­łem oka­zji prze­by­wać po dru­giej stro­nie mu­rów kró­le­stwa cza­ro­dzie­jów, dla­tego te­raz nie mo­głem ukryć za­chwytu.

– To mia­sto musi pięk­nie wy­glą­dać nocą – sko­men­to­wa­łem i spoj­rza­łem w górę, na wą­skie drew­niane mo­sty.

Ada­liah, która w ci­szy je­chała na wierz­chowcu obok, zer­k­nęła na mnie z po­wagą i ski­nęła głową. Spoj­rze­niem rów­nież po­wę­dro­wała w tym sa­mym kie­runku co ja.

Moją uwagę przy­kuło dwóch mło­dych cza­ro­dzie­jów. Stali mię­dzy do­mami i ba­wili się ma­gią. Od­cie­nie zie­leni i fio­letu tań­czyły ze sobą, kiedy mło­dzieńcy wy­cią­gali ręce. Po dru­giej stro­nie do­strze­głem star­szą cza­ro­dziejkę nio­sącą stos gru­bych, sta­rych ksiąg. Jesz­cze da­lej mał­żeń­stwo za­ba­wiało swoje małe dzieci przy po­mocy ma­gii.

Wszy­scy wy­da­wali się uśmiech­nięci, roz­luź­nieni, swo­bodni w spo­so­bie by­cia, a ich ko­lo­rowe ubra­nia to od­zwier­cie­dlały – piękne, bo­gate szaty, bu­fia­ste suk­nie… Byli ubrani na­prawdę eks­tra­wa­gancko. Na­wet nie zwra­cali na nas uwagi.

W końcu prze­nio­słem wzrok na za­mek, do któ­rego zmie­rza­li­śmy. Mru­ży­łem oczy, pa­trząc na dość wą­ską, ale wy­jąt­kowo wy­soką bu­dowlę z mnó­stwem łu­ko­wa­tych okien oraz wie­żami zwień­czo­nymi spi­cza­stymi da­chami, na któ­rych po­wie­wały złote cho­rą­gwie. Gma­szy­sko zbu­do­wano z ciem­nych ce­gieł.

Pra­gną­łem to ja­koś sko­men­to­wać, na­prawdę mia­łem wiele do po­wie­dze­nia, jed­nak wi­dok ojca z przodu, ja­dą­cego na je­le­niu, mnie po­wstrzy­mał. Ski­ną­łem więc tylko głową do sa­mego sie­bie i po­świę­ci­łem uwagę oto­cze­niu.

Po wy­je­cha­niu z mia­sta sta­nę­li­śmy przed sze­roką, czarną bramą. Nim nasi dwaj straż­nicy zdą­żyli się ode­zwać, wrota sta­nęły otwo­rem, jakby pchane przez nie­wi­dzialną siłę. Do­piero gdy spoj­rza­łem w dół, do­strze­głem smugi ja­snej ener­gii. Straż­nicy po­pa­trzyli po so­bie nie­pew­nie, ale w końcu ru­szyli do przodu, żeby po­pro­wa­dzić nas przez dzie­dzi­niec.

Zer­k­ną­łem na uzbro­jo­nych cza­ro­dzie­jów, roz­sta­wio­nych w róż­nych czę­ściach po­dwó­rza. Ubrani byli w cięż­kie pan­ce­rze, w po­chwach przy­tro­czo­nych do pa­sów mieli mie­cze, w rę­kach zaś włócz­nie – każdy z nich wy­glą­dał, jakby lada mo­ment za­mie­rzał iść na wojnę. Tylko ich oczy… nie zdra­dzały zu­peł­nie nic. Żad­nych emo­cji.

By­łem cie­kawy, co po­my­śleli na wi­dok ro­dziny kró­lew­skiej el­fów w Car­mi­nie, dla­tego się­gną­łem do umy­słu jed­nego z nich. Czy król Do­no­tred po­stą­pił słusz­nie, za­pra­sza­jąc ich?, snuł roz­wa­ża­nia, spo­glą­da­jąc ku nam pu­stym wzro­kiem. Wszy­scy mu­szą być ostrożni dzi­siej­szej nocy.

Par­sk­ną­łem pod no­sem. Scep­ty­cyzm cza­ro­dzie­jów wzglę­dem el­fów cza­sem był ab­sur­dalny. Nie­na­wi­dzili nas od wie­ków i tego nie ukry­wali. Na­sze ga­tunki za­wsze po­zo­sta­wały w kon­flik­cie, ale spo­sób, w jaki cza­ro­dzieje te­raz pa­trzyli, wy­glą­dał za­baw­nie. Oba­wiali się, czuli obrzy­dze­nie, jed­no­cze­śnie ra­czyli kpi­nami, wy­ty­kali pal­cami, ale rów­nież po­dzi­wiali. A to wszystko po­wo­do­wało u nich nie­na­wiść i ostroż­ność. Do­prawdy nie­sa­mo­wite.

– Królu Er­tha­nie.

Prze­nio­słem wzrok na star­szego cza­ro­dzieja, który pod­szedł. Rów­nież miał na so­bie zbroję, jed­nak gruby, złoty pas wy­róż­niał go spo­śród in­nych straż­ni­ków. To do­wódca.

– Wy­bacz, że wi­tam was ja, a nie kró­lew­ski na­miest­nik, jed­nak on musi być obecny gdzie in­dziej.

– Jak ci na imię? – mruk­nął mój oj­ciec. Zer­kał na cza­ro­dzieja z góry.

– Ro­tvel, mój pa­nie.

Cza­ro­dziej skło­nił głowę, co wy­ko­rzy­sta­łem, aby nieco le­piej mu się przyj­rzeć. Nie był zbyt wy­soki, do tego miał dłuż­sze siwe włosy oraz nie­przy­strzy­żony za­rost. Wy­glą­dał dość nie­chluj­nie oraz na okrut­nie zmę­czo­nego.

– Za­pro­wa­dzę was do środka – po­wie­dział, gdy znów sta­nął pro­sto. – Ko­nie i… je­le­nia ktoś za­bie­rze do stajni.

Dwaj nasi straż­nicy ze­sko­czyli ze swo­ich wierz­chow­ców jako pierwsi. Za nimi po­dą­żył Owen. Pod­szedł do mnie i Ada­liah, pod­czas gdy po­zo­stali sku­pili się na po­mocy Er­tha­nowi i Adel.

Owen wy­cią­gnął rękę w stronę Ada­liah, jed­nak ta po­słała mu skromny uśmiech i zgrab­nie ze­sko­czyła na zie­mię.

– Vaty4 – po­wie­działa ci­cho, pa­trząc na niego.

– Gdyby nie te wszyst­kie za­sady i pro­to­koły, to ty po­ma­ga­ła­byś zejść z sio­dła mnie. – Owen za­śmiał się ser­decz­nie. – Nie­stety te­raz wszystko nas obo­wią­zuje… ka­si­stina5.

– To po to są te roz­cię­cia w two­ich suk­niach? – za­py­ta­łem, kiedy ze­sko­czy­łem ze swo­jego ogiera.

– Dzięki nim ła­twiej się­gnąć po szty­let – wy­ja­śniła bez­ce­re­mo­nial­nie.

– Cóż… Mo­głem się spo­dzie­wać ta­kiej od­po­wie­dzi.

– Owe­nie – wark­nął Er­than, spo­glą­da­jący przez ra­mię.

Wszy­scy sta­nę­li­śmy na bacz­ność, uśmie­chy znik­nęły nam z twa­rzy. Od­ru­chowo przy­su­ną­łem się bli­żej Ada­liah. Owen, nim od­szedł, ski­nął do nas ostroż­nie głową. Pa­trzy­łem, jak wy­mie­nia z moim oj­cem kilka zdań, jed­nak nie by­łem w sta­nie usły­szeć, o czym mó­wią. Wy­star­czyło jed­nak, że wi­dzia­łem sze­roko otwarte oczy na­miest­nika i na­pięte mię­śnie Er­thana.

Mil­cza­łem, kiedy ru­szyli za do­wódcą straży kró­lew­skiej. Adel do­trzy­my­wała im kroku, na­to­miast ja i Ada­liah, ra­mię w ra­mię, szli­śmy za nimi. Dwaj straż­nicy chro­nili nas od tyłu, wy­pa­tru­jąc moż­li­wego za­gro­że­nia. Splo­tłem ręce za ple­cami, Ada­liah okrę­cała na pal­cach pier­ścionki. W ci­szy po­ko­ny­wa­li­śmy ko­lejne me­try, za­cho­wu­jąc spo­kojne wy­razy twa­rzy.

Kiedy we­szli­śmy do zamku, dys­kret­nie po­to­czy­łem wzro­kiem po sze­ro­kim ko­ry­ta­rzu. Na pod­ło­dze le­żały szkar­łatne dy­wany, fi­lary były zdo­bione zło­tem, a na ścia­nach wi­siały ogromne ob­razy przed­sta­wia­jące ważne sceny z hi­sto­rii Car­miny lub człon­ków rodu kró­lew­skiego czy po­staci znane z le­gend.

To jed­nak nic w po­rów­na­niu ze zdo­by­czami wo­jen­nymi króla Do­no­treda. Ga­bloty usta­wiono w głów­nym holu, w po­je­dyn­czych rzę­dach po obu stro­nach ko­ry­ta­rza. Od­nio­słem wra­że­nie, że te sze­regi nie mają końca. A łupy? Było tam wszystko – po­cząw­szy od ma­łego szty­letu wy­sa­dza­nego ka­mie­niami, a skoń­czyw­szy na czaszce króla sy­ren, który po­legł z ręki Do­no­treda.

Przy­sta­ną­łem przy ga­blo­cie z czaszką, by po­dzi­wiać zdo­bycz. Sy­reny to po­tężne stwo­rze­nia. Fakt, że Do­no­tred zdo­łał za­bić ich władcę w po­je­dynkę, za­słu­gi­wał na po­dziw. Król był po­tęż­nym cza­ro­dzie­jem, na­le­żało się li­czyć z jego siłą. Nie bez po­wodu ­Er­than za­cho­wy­wał wo­bec niego ostroż­ność. Nie po­wie­dział­bym, że czuł przed nim re­spekt, ale wy­ka­zy­wał goto­wość do walki, gdyby za­szła taka po­trzeba. A wy­czuw­szy na­pię­cie mię­dzy na­szymi kró­le­stwami, sko­rzy­stał z otrzy­ma­nego za­pro­sze­nia, aby mieć cza­ro­dzie­jów na oku. Nie cho­dziło o za­bawę, tego by­łem pe­wien.

– Wy­gra­nie bi­twy z kró­lem sy­ren to nie lada wy­czyn – sko­men­to­wała Ada­liah, gdy sta­nęła obok.

– Zro­bimy taką ko­lek­cję zdo­by­czy wo­jen­nych, gdy przej­miemy wła­dzę po ojcu? – za­py­ta­łem, po­sy­ła­jąc sio­strze psotny uśmiech.

– Za­cho­wuj się, bra­ciszku – skar­ciła mnie, ale też unio­sła ką­ciki ust.

– Ni­sis!6 – za­wo­łała ła­god­nie na­sza matka, kiedy za­uwa­żyła, że zo­sta­li­śmy tro­chę w tyle.

Spoj­rza­łem w jej per­łowe oczy, przy­ją­łem bar­dziej do­stojną po­stawę.

– Ja i wasz oj­ciec udamy się te­raz do króla Do­no­treda oraz kró­lo­wej Li­rii, aby po­mó­wić z nimi na osob­no­ści. Wy zo­sta­nie­cie za­pro­wa­dzeni do Wiel­kiej Sali. Owen pój­dzie z wami. Pro­szę, god­nie re­pre­zen­tuj­cie nasz ród.

– Oczy­wi­ście, matko – po­wie­dzie­li­śmy zgod­nie.

Adel zer­k­nęła na Er­thana i kiedy zy­skała pew­ność, że ten dys­ku­tuje z Owe­nem oraz do­wódcą straży kró­lew­skiej cza­ro­dzie­jów, po­de­szła ku nam. Cienka biała suk­nia su­nęła za nią po ziemi. Matka od­gar­nęła za­błą­kane pa­sma bia­łych wło­sów na plecy, wes­tchnęła ci­cho i po­pa­trzyła to na mnie, to na Ada­liah. Pró­bo­wała ukryć lęk pod ma­ską sto­ic­kiego spo­koju, ale na darmo.

Zmru­ży­łem oczy i spoj­rza­łem na nią z tro­ską. Nie mu­sia­łem za­glą­dać w jej my­śli, aby wie­dzieć, że wiele rze­czy ją tra­piło. Nie po­ru­szy­łem jed­nak tego te­matu. Zda­wa­łem so­bie sprawę, że w tej chwili nic by to nie zmie­niło, kró­lowa nie chcia­łaby roz­ma­wiać. Mu­sie­li­śmy się za­jąć waż­niej­szymi spra­wami.

– Nie za­wiedź­cie ojca – po­wie­działa ci­cho. – Pro­szę… Je­śli coś pój­dzie nie tak, on…

– Bez obaw, fil­ta­ely7 – prze­rwała Ada­liah, by ją uspo­koić. – Nie za­wie­dziemy go. Wiemy, na ile ważna jest dy­plo­ma­cja. Szcze­gól­nie w kon­tak­tach z Car­miną.

– Chcemy dla El­so­lis naj­le­piej, tak samo jak oj­ciec – do­da­łem. – To na­sze kró­le­stwo, mamo. Wiemy, że w tej kwe­stii nie ma miej­sca na błędy.

Na te słowa Adel po­słała nam blady uśmiech, jed­nak to wciąż nie uspo­ko­iło jej w pełni. Ujęła moją twarz w dło­nie i zło­żyła czuły po­ca­łu­nek na czole. Sta­nęła przed Ada­liah i po­pa­trzyła na nią py­ta­jąco, jakby pro­siła o po­zwo­le­nie. Do­piero kiedy ta ski­nęła głową, Adel ujęła jej po­liczki naj­de­li­kat­niej, jak mo­gła, i przy­ci­snęła usta do skroni córki. Na­stęp­nie do­łą­czyła do Er­thana, który już na nią cze­kał.

Wy­mie­ni­li­śmy z Ada­liah po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Mie­li­śmy świa­do­mość, że to spo­tka­nie na­leży trak­to­wać ni­czym próbę. Próbę, którą mu­simy przejść po­myśl­nie.

Tak jak chwilę wcze­śniej za­po­wie­działa matka, straż­nik Car­miny za­pro­wa­dził nas do Wiel­kiej Sali. Do­sta­li­śmy jedno za­da­nie do wy­ko­na­nia pod­czas tej bie­siady, tylko jedno… Od te­raz nie mo­gli­śmy się roz­pra­szać ani tra­cić czuj­no­ści. Mu­sie­li­śmy za­cho­wać spo­kój i kon­cen­tra­cję.

Cza­ro­dziej przy­sta­nął przed wej­ściem do po­miesz­cze­nia, skąd do­bie­gały krzyki, śmie­chy i gło­śna mu­zyka. Od­chrząk­nął, by oczy­ścić gar­dło.

– Elfy z Rodu Sre­bra ro­dziny kró­lew­skiej El­so­lis! – ogło­sił hucz­nie.

W po­miesz­cze­niu za­pa­dła głu­cha ci­sza, wszy­scy prze­nie­śli wzrok na nas.

– Książę Er­nesh oraz księż­niczka Ada­liah, dzieci króla Er­thana i kró­lo­wej Adel.

Straż­nik wszedł do środka, po czym dał sy­gnał ręką, aby­śmy po­dą­żyli za nim. Mi­jani cza­ro­dzieje i cza­ro­dziejki re­ago­wali róż­nie: jedni się kła­niali, inni zer­kali zmie­szani, jesz­cze inni szep­tali. Szli­śmy przed sie­bie, na­wet nie zer­ka­jąc na boki.

„Ni­gdy nie po­zwól­cie, aby lu­dzie po­czuli, że są waż­niejsi lub sil­niejsi od was”, po­wta­rzał nam oj­ciec, od­kąd pa­mię­tam. „To mo­głoby was zgu­bić szyb­ciej, niż są­dzi­cie. Chodź­cie wy­pro­sto­wani, z dum­nie unie­sio­nymi gło­wami. Pa­trz­cie na in­nych z wyż­szo­ścią”.

Uczono nas tego wszyst­kiego od dnia dwu­dzie­stych uro­dzin, za­tem li­stę za­sad i pro­to­koły kró­lew­skie przy­swo­ili­śmy już dawno. Nie mo­gli­śmy ich zła­mać ani pod­wa­żyć. W prze­ciw­nym ra­zie dla wła­snego do­bra mu­sie­li­by­śmy po­nieść kon­se­kwen­cje. Tak nam tłu­ma­czono. Nikt nie miałby od­wagi tego za­kwe­stio­no­wać.

Straż­nik za­trzy­mał się na sa­mym końcu Wiel­kiej Sali i od­wró­cił ku nam.

– Ten stół jest prze­zna­czony dla obu ro­dzin kró­lew­skich. Pro­szę, zaj­mij­cie swoje miej­sca. – Wska­zał na krze­sła usta­wione przy jed­nym krańcu. – Nie­ba­wem do­łą­czą do was pary kró­lew­skie. W tym cza­sie mo­że­cie się ro­zej­rzeć lub za­cze­kać. Wy­bór na­leży do was, Dzieci Sre­bra.

– Dzię­ku­jemy. – Ski­ną­łem głową.

Po­de­szli­śmy bli­żej, a na­stęp­nie spo­czę­li­śmy na wy­zna­czo­nych fo­te­lach. Owen, który przez cały ten czas po­dą­żał za nami w ci­szy, sta­nął za na­szymi ple­cami i splótł ręce przed sobą. Przez chwilę wszy­scy troje mil­cze­li­śmy. Da­li­śmy so­bie mo­ment na po­dzi­wia­nie Wiel­kiej Sali. Tu­taj cza­ro­dzieje i cza­ro­dziejki no­sili jesz­cze bar­dziej ko­lo­rowe ubra­nia. Na ich twa­rzach wid­niały ru­mieńce, włosy mieli po­tar­gane na sku­tek dzi­kiej za­bawy.

– Chciał­bym zo­ba­czyć elfy tak szczę­śliwe – mruk­ną­łem.

– Nie wia­domo, co przy­nie­sie przy­szłość. – Ada­liah wciąż lu­stro­wała wzro­kiem oto­cze­nie.

– Od stu pięć­dzie­się­ciu lat nie do­świad­czy­li­śmy żad­nej bie­siady czy choćby wie­cze­rzy w na­szym kró­le­stwie. Gdyby Ha­rit nie za­pra­szał nas re­gu­lar­nie do Ala­tusa pięć­dzie­siąt lat temu, ni­gdy nie za­zna­li­by­śmy ra­do­ści, Ad. Ile jesz­cze przyj­dzie nam wy­trzy­mać, aby do­znać tego w El­so­lis? Jak mamy ko­rzy­stać z mło­do­ści, gdy je­ste­śmy rzu­cani na głę­boką wodę?

– Za­da­jesz py­ta­nia, na które znasz od­po­wiedź.

– To py­ta­nia re­to­ryczne. Skoro już cze­kamy, to chcę ja­koś wy­ko­rzy­stać ten czas. Po­trze­buję wy­ra­zić swoje nie­za­do­wo­le­nie. Nie je­stem w sta­nie po­jąć, dla­czego za­wsze po­zo­sta­jesz tak spo­kojna, fe­len­tiny8.

– Ro­bię to, abyś ty nie mu­siał. – Ada­liah po­pa­trzyła na mnie z tro­ską. – Ro­zu­miem twoją fru­stra­cję, na­prawdę… ale te­raz po­win­ni­śmy sku­pić uwagę na tym, co tu i te­raz.

– Wiem. – Wes­tchną­łem. – Do­sko­nale zdaję so­bie z tego sprawę…

Znów spoj­rze­li­śmy na ba­wią­cych się cza­ro­dzie­jów. Wszy­scy wy­bu­chali gło­śnym śmie­chem, kpili z sie­bie na­wza­jem, tań­czyli każdy z każ­dym, prze­kli­nali, roz­le­wali na­około wino…

Zmarsz­czy­łem brwi i zer­k­ną­łem na Ada­liah. Mimo spo­koj­nego wy­razu twa­rzy w jej oczach błysz­czało de­li­katne za­cie­ka­wie­nie. Oboje ocze­ki­wa­li­śmy od­ręb­nej kul­tury, nie są­dzi­li­śmy jed­nak, że ta od­mien­ność bę­dzie tak dra­styczna.

Na­chy­li­łem się do sio­stry.

– Ich głowy to istny chaos – po­wie­dzia­łem ci­cho po tym, jak usi­ło­wa­łem prze­chwy­cić kon­kretne my­śli ko­go­kol­wiek obec­nego na sali. – Sku­pieni są je­dy­nie na tym, aby się upić. Mają słabe, lek­kie umy­sły. To do­bry znak… Skoro za­wsze wy­ka­zują taką sko­rość do za­bawy i pi­cia, a wszel­kie prze­my­śle­nia na­kie­ro­wują na szczę­ście i bez­tro­skę, mu­simy o tym pa­mię­tać. Są­dzę, że przej­ście w stan go­to­wo­ści do walki mo­głoby im chwilę za­jąć.

Ada­liah przy­tak­nęła de­li­kat­nie.

– To wciąż za mało in­for­ma­cji – za­uwa­żyła. – Mu­simy się do­wie­dzieć, czy książę Do­no­van jest rów­nie… otwarty. To on sta­nowi nasz główny obiekt za­in­te­re­so­wa­nia. Jak jed­nak wi­dzimy, nie za­dał so­bie trudu, aby tu przy­być, co tro­chę utrud­nia nam pracę.

– Być może uznał, że uraża go ko­niecz­ność prze­by­wa­nia w po­bliżu el­fów – mruk­ną­łem i opa­dłem na opar­cie krze­sła. – Oboje sły­sze­li­śmy, co o nim mó­wią. Nie ocze­kujmy zbyt wiele.

– Je­śli nie przyj­dzie, sami bę­dziemy mu­sieli go zna­leźć. Lub zwa­bić.

– Wtedy ja się tym zajmę i wam po­mogę – wtrą­cił Owen, który słu­chał na­szej wy­miany zdań.

Ski­ną­łem głową. Wciąż pa­trzy­łem przed sie­bie, wró­ci­łem do ob­ser­wo­wa­nia miesz­kań­ców. Stu­dio­wa­łem ich za­cho­wa­nie, na­wyki, roz­mowy do­la­tu­jące do mo­ich uszu. Z głę­bo­kiego sku­pie­nia wy­rwał mnie do­piero dźwięk głosu straż­nika, sto­ją­cego przy drzwiach do Wiel­kiej Sali.

Prze­nio­słem spoj­rze­nie w tamtą stronę.

Gdy zo­ba­czy­łem idące przez po­miesz­cze­nie dwie pary kró­lew­skie, wzią­łem głę­boki wdech i men­tal­nie przy­go­to­wy­wa­łem się na to, co cze­kało mnie oraz Ada­liah. Wszy­scy skła­niali głowy i spusz­czali wzrok. Kiedy nasi ro­dzice wraz z kró­lem i kró­lową Car­miny po­de­szli do stołu, jed­no­cze­śnie z Ada­liah wsta­li­śmy z krze­seł i rów­nież zło­ży­li­śmy ukłony, by oka­zać pe­łen sza­cu­nek. Po­tem zer­k­nę­li­śmy naj­pierw na ojca, póź­niej na Do­no­treda. Król cza­ro­dzie­jów dał znak ręką, aby­śmy wszy­scy usie­dli.

– Miło w końcu zo­ba­czyć twoje dzieci – zwró­cił się do Er­thana Do­no­tred, a po­tem zer­k­nął na nas. – Er­nesh i Ada­liah… Wiele o nich sły­sza­łem w ostat­nim cza­sie.

– Rze­czy­wi­ście, dbam o ich re­pu­ta­cję. Chcę, aby całe Ismore wie­działo, do czego są zdolni, za­nim ofi­cjal­nie mia­nuję ich na­stęp­cami tronu.

– Więc będą wła­dać… ra­zem?

– Ow­szem. – Er­than ski­nął głową. – Po dłu­gich ob­ser­wa­cjach ich tre­nin­gów i de­cy­zji po­li­tycz­nych do­sze­dłem do wnio­sku, że we dwójkę są sil­niejsi. To bliź­niaki. Ich du­sze sta­no­wią jed­ność. Dla­tego oboje włożą ko­rony na skro­nie.

– Ro­zu­miem… – mruk­nął Do­no­tred.

Król cza­ro­dzie­jów mru­żył oczy, pa­trząc na nas. Nie drgnę­li­śmy pod jego spoj­rze­niem, znie­śli­śmy je z nie­na­gan­nym spo­ko­jem.

Pró­bo­wa­łem się­gnąć do umy­słu mo­nar­chy, aby móc od­czy­tać my­śli, jed­nak mury, ja­kie wzniósł wo­kół niego, były zbyt wy­so­kie, zbyt grube. Od­pu­ści­łem, gdy po­czu­łem, że to prze­grana walka.

– Znasz już mo­ich dzie­dzi­ców – za­uwa­żył Er­than i opadł na opar­cie krze­sła. Chwy­cił kie­lich z wi­nem i prze­niósł wzrok na króla Car­miny. – Co po­wiesz o swoim? Z tego, co wiem, masz jed­nego syna. Do­my­ślam się więc, że to on przej­mie wła­dzę. ­Książę Do­no­van… Czyż nie?

Do­no­tred za­ci­snął szczęki na dźwięk imie­nia wła­snego po­tomka. Nie umknęło mo­jej uwa­dze, że zer­k­nął prze­lot­nie w stronę krze­sła, na któ­rym po­wi­nien za­siąść Do­no­van. A więc ich re­la­cja była… na­pięta. Ta cenna in­for­ma­cja mo­gła się przy­dać w przy­szło­ści.

Nie tylko ja to za­uwa­ży­łem. Ada­liah i Er­than pa­trzyli na ­Do­no­treda w mil­cze­niu, ze spo­ko­jem cze­kali, aż po­wie coś na te­mat syna.

– Je­śli mamy być szcze­rzy, nie my­ślimy tak przy­szło­ściowo – wtrą­ciła Li­ria.

Wszy­scy prze­nie­śli­śmy wzrok na kró­lową Car­miny. Jej ró­żowe oczy wy­glą­dały na za­ska­ku­jąco zimne, mimo tak przy­jem­nego od­cie­nia.

– Nie prze­wi­du­jemy, aby Do­no­tred mu­siał szybko ab­dy­ko­wać lub zo­stał siłą strą­cony z tronu, dla­tego cze­kamy z ogło­sze­niem dzie­dzica. Chcemy, aby Do­no­van na­cie­szył się mło­do­ścią.

– Dla­tego go tu z nami nie ma? – za­py­tał Er­than.

– Do­łą­czy do nas nie­ba­wem – wy­ce­dziła Li­ria.

Kłam­stwo. Było ja­sne, że ze­łgała. Nie mu­sia­łem w pełni się­gać do jej umy­słu, by to wie­dzieć. Gniew w oczach kró­lo­wej zdra­dzał wszystko. Mło­dość Do­no­vana to nie po­wód nie­obec­no­ści księ­cia i nie­chęci ro­dzi­ców do ogło­sze­nia go na­stępcą tronu. Nad­cho­dziła wojna, wszy­scy o tym wie­dzie­li­śmy. Za­bez­pie­cze­nie tronu oraz wła­dzy po­winno być prio­ry­te­tem w tak nie­pew­nym okre­sie, jed­nak Do­no­tred wy­glą­dał, jakby wo­lał za­ry­zy­ko­wać.

Chcąc zmie­nić te­mat, król kla­snął w dło­nie. Spoj­rzał na służbę i ski­nął głową, by dać sy­gnał, aby przy­nie­śli je­dze­nie dla go­ści. W Wiel­kiej Sali roz­brzmiały szmery, kiedy lo­kaje wno­sili po­trawy. Na ta­ler­zach było samo mięso – pie­czeń z je­le­nia, wą­troby, serca wo­łowe, ozory, steki… Do­strze­głem nie­wiele wa­rzyw czy owo­ców. Wes­tchną­łem ze zre­zy­gno­wa­niem, na co ką­ciki ust Ada­liah ­po­wę­dro­wały ku gó­rze.

– Chyba obej­dziemy się bez po­siłku – po­wie­działa tak, abym tylko ja mógł ją usły­szeć.

– Je­stem prze­ko­nany, że tu­tejsi ku­cha­rze wie­dzieli, iż elfy nie ja­dają mięsa. – Zer­k­ną­łem na nią. – Za to chęt­nie skosz­tuję wina.

Ada­liah ski­nęła głową.

Do­no­tred wstał z krze­sła, czym zwró­cił na sie­bie uwagę ze­bra­nych. Wszel­kie roz­mowy uci­chły, mu­zyka rów­nież prze­stała grać. Na twa­rzach miesz­kań­ców wid­niały uśmie­chy pełne ocze­ki­wa­nia.

– Dzi­siej­sza bie­siada to wy­jąt­kowa uro­czy­stość. – Głos Do­no­treda roz­brzmiał w Wiel­kiej Sali. – Są z nami człon­ko­wie Rodu Sre­bra, ro­dzina kró­lew­ska El­so­lis. Uczcijmy tę noc, po­każmy im, jak po­winna wy­glą­dać praw­dziwa za­bawa. Ugo­śćmy ich, nim krew el­fów zo­sta­nie prze­lana na woj­nie.

Cza­ro­dzieje i cza­ro­dziejki za­częli wi­wa­to­wać, unie­śli kie­li­chy. Adel wes­tchnęła ciężko, Ada­liah prze­chy­liła głowę na bok i zer­kała na Do­no­treda, na­to­miast sam Er­than za­śmiał się pod no­sem. Jego czarne oczy bły­snęły gnie­wem, pal­cami ner­wowo bęb­nił w stół, ale po chwili chwy­cił pu­char wina i przy­tknął go do ust, wpa­trzony wrogo w prze­ciw­nika. Na­pię­cie mię­dzy nimi wzro­sło gwał­tow­nie.

Do­strze­głem, że Owen, który wciąż stał za mną oraz Ada­liah, po­ło­żył rękę na rę­ko­je­ści mie­cza, jed­nak wzrok sku­pił na na­miest­niku Car­miny, który zmie­rzał do stołu. Wy­mie­ni­łem z Ada­liah po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Nie drgnę­li­śmy. Nie po­wie­dzie­li­śmy słowa. Tylko uważ­nie wszystko ob­ser­wo­wa­li­śmy.

– Bawmy się! – za­wo­łał Do­no­tred, jakby wzno­sił to­ast.

ADALIAH

W Wiel­kiej Sali było znacz­nie ci­szej, kiedy wszy­scy je­dli. Roz­glą­da­łam się uważ­nie, po­pi­ja­jąc wino. Słu­cha­łam Er­ne­sha, który zdra­dzał mi swoje spo­strze­że­nia. Nie za­bie­ra­li­śmy jed­nak głosu w roz­mo­wie pro­wa­dzo­nej po dru­giej stro­nie stołu, gdzie Do­no­tred dys­ku­to­wał z Er­tha­nem, a Li­ria – z Adel. To nie na­sze za­da­nie. My mie­li­śmy zna­leźć księ­cia Do­no­vana, ale jego jak na złość nie szło ni­g­dzie do­strzec.

Er­nesh do­tknął de­li­kat­nie mo­jej dłoni pod sto­łem, więc zwró­ci­łam na niego uwagę. Le­dwo wi­docz­nie ski­nął w stronę króla cza­ro­dzie­jów, da­jąc mi znak, że je­ste­śmy lu­stro­wani. Nie od­wza­jem­ni­li­śmy spoj­rze­nia. Tak długo, jak sam nie na­wią­zał z nami kon­taktu, nie za­mie­rza­li­śmy się wy­chy­lać. Zna­li­śmy za­sady. Wie­dzie­li­śmy, że mu­simy być wi­doczni, ale nie sły­szani, chyba że nas o to po­pro­szono.

– Po ile ma­cie lat? – za­gad­nął w końcu Do­no­tred, kro­jąc por­cję swo­jego mięsa.

– Po sto pięć­dzie­siąt, pa­nie – od­po­wie­dzia­łam ze spo­ko­jem.

– Je­ste­ście w wieku Do­no­vana…

Kiedy król Car­miny spu­ścił wzrok na ta­lerz, przyj­rza­łam mu się uważ­nie. Jego dło­nie wy­glą­dały na twarde i po­zna­czone bli­znami, a broda oraz pro­ste włosy za­cze­sane na lewą stronę przy­brały sre­brzy­sty ko­lor. Mimo to ciem­no­nie­bie­skie oczy wciąż zda­wały się pełne ży­cia. Do­strze­głam przy nich zmarszczki, a na pra­wym po­liczku króla wid­niała gruba bli­zna. Li­czył so­bie sie­dem­set lat, a od czte­ry­stu spra­wo­wał wła­dzę i uczy­nił Car­minę jed­nym z sil­niej­szych kró­lestw na wy­spie. Był o po­łowę star­szy ode mnie i Er­ne­sha, kiedy prze­jął tron. Od tego czasu ze­brał sporo do­świad­cze­nia i urósł w siłę. Przede wszyst­kim jed­nak ce­cho­wały go od­waga i go­to­wość do po­dej­mo­wa­nia ry­zyka.

Zła­pa­łam kon­takt wzro­kowy z oj­cem. Zna­łam to spoj­rze­nie. Śle­dził każdy mój ruch. Ni­czym dra­pież­nik cze­ka­jący na błąd swo­jej ofiary.

– Po­wiedz­cie mi… W ja­kiej walce się spe­cja­li­zu­je­cie? – za­py­tał Do­no­tred. Wciąż na nas pa­trzył. – Wasz oj­ciec jest wszech­stronny, więc cie­kawi mnie, jaką bro­nią wy wła­da­cie.

– Miecz to mój wy­bór – od­po­wie­dział Er­nesh.

– Ja na­to­miast upodo­ba­łam so­bie szty­lety – do­da­łam.

– Wśród płci pięk­nej nie­czę­sto spo­ty­kam wo­jow­niczki. Po­wiedz mi, Ada­liah… Nie czu­jesz się za­gro­żona? Je­steś elfką. Z tego, co mi wia­domo, twoja matka nie po­trafi wo­jo­wać. Dla­czego ty ­po­sta­no­wi­łaś pod­jąć się tej na­uki?

Zer­k­nę­łam na Adel, która spu­ściła wzrok z za­wsty­dze­nia, usły­szaw­szy uwagę o jej braku umie­jęt­no­ści. Chcia­łam bro­nić matki, wie­dzia­łam jed­nak, że to nie miej­sce i czas na to, dla­tego kiedy znów prze­nio­słam spoj­rze­nie na króla Car­miny, wy­raz mo­jej twa­rzy po­zo­stał nie­zmienny.

– Skło­niły mnie do tego świa­do­mość licz­nych nie­bez­pie­czeństw, idą­cych w pa­rze ze spra­wo­wa­niem wła­dzy oraz pro­wa­dze­niem po­li­tyki, i moż­li­wość sa­mo­obrony w ob­li­czu za­gro­że­nia – wy­ja­śni­łam. – Uwa­żam, że płeć piękna może wal­czyć rów­nie do­brze jak mę­scy przed­sta­wi­ciele.

– Bzdury. – Do­no­tred się za­śmiał. – Do obo­wiąz­ków płci pięk­nej za­li­czam za­do­wa­la­nie nas, dba­nie o dzieci i dom. Walka nie leży w wa­szej na­tu­rze.

Nie od­po­wie­dzia­łam, tylko pa­trzy­łam na cza­ro­dzieja ze spo­ko­jem, kry­jąc urazę. Zer­k­nę­łam na straż­ni­ków pil­nu­ją­cych ­po­rządku w Wiel­kiej Sali – nie do­strze­głam w ich sze­re­gach żad­nych żeń­skich osob­ni­czek. Co in­nego wśród służby. To by wy­ja­śniało ­po­dej­ście Do­no­treda.

Wy­glą­dało na to, że w Car­mi­nie cza­ro­dziejki nie były wo­jow­nicz­kami, a je­dy­nie po­słu­gacz­kami lub skrom­nymi isto­tami, które mają w lot zga­dy­wać po­trzeby męż­czyzn i do­brze wy­glą­dać u ich boku.

Do­no­tred wró­cił do roz­mowy z Er­tha­nem, więc się­gnę­łam po kie­lich i upi­łam ko­lejny łyk wina. Wi­dzia­łam, że Er­nesh zer­kał na mnie ką­tem oka. Za­pewne chciał coś po­wie­dzieć, jed­nak wie­dział, że póki sie­dzimy przy stole z oby­dwiema pa­rami kró­lew­skimi, po­win­ni­śmy za­cho­wać mil­cze­nie. Spoj­rza­łam na niego i de­li­kat­nie ski­nę­łam głową, by dać znak, że wszystko w po­rządku.

Nie­któ­rzy zdą­żyli już wstać od stołu i wyjść na par­kiet, mu­zy­kanci grali co­raz gło­śniej. Ob­ser­wo­wa­łam to z mie­szanką cie­ka­wo­ści i czuj­no­ści. By­łam pewna, że gdy wszy­scy za­siądą do je­dze­nia, do­strzegę gdzieś księ­cia Do­no­vana, jed­nak on wciąż po­zo­sta­wał nie­wi­doczny dla mo­ich oczu.

– Er­tha­nie, może przed­sta­wię to­bie oraz Adel swo­jego naj­droż­szego przy­ja­ciela i za­ra­zem na­miest­nika? – za­pro­po­no­wał Do­no­tred po prze­łknię­ciu ostat­niego kęsa da­nia. – To­bris na pewno chciałby was po­znać.

– Z przy­jem­no­ścią. – Mój oj­ciec wy­krzy­wił usta w prze­sad­nym uśmie­chu.

Pa­trzy­łam, jak obie pary kró­lew­skie po­dą­żają w stronę wyj­ścia z Wiel­kiej Sali. Ci, któ­rzy sie­dzieli, za­częli się pod­no­sić i kła­niać, roz­mowy na chwilę uci­chły.

Wes­tchnę­łam de­li­kat­nie, kiedy zo­sta­łam przy stole tylko z bra­tem. Zer­k­nę­łam przez ra­mię na tkwią­cego za nami Owena.

– Usią­dziesz? – za­py­ta­łam.

– Nie, Ad. Nie chciał­bym na­ra­żać sie­bie, a przede wszyst­kim was.

Ski­nę­łam głową ze zro­zu­mie­niem. Znów po­to­czy­łam wzro­kiem po tłu­mie roz­tań­czo­nych cza­ro­dzie­jów i cza­ro­dzie­jek. Moją uwagę przy­cią­gnął mło­dzie­niec – sza­lał na par­kie­cie ra­zem ze swo­imi przy­ja­ciółmi, trzy­ma­jąc w gó­rze kie­lich z wi­nem. Przyj­rza­łam się bu­rzy czar­nych wło­sów, w któ­rych mi­gały gra­na­towe pa­semka, oraz zło­tym oczom. Miał na so­bie ele­gancką, bo­gato zdo­bioną szatę, a na bio­drach złoty pas. Wszy­scy obecni byli do­brze ubrani, lecz odzież oraz do­datki no­szone przez tego cza­ro­dzieja wy­glą­dały na o wiele cen­niej­sze.

– Do­no­van – mruk­nął Er­nesh, on rów­nież go za­uwa­żył.

– Chyba świet­nie się bawi wśród swo­ich lu­dzi i nie pa­mięta o kró­lew­skich obo­wiąz­kach. 

Unio­słam lekko brwi.

Przez chwilę w mil­cze­niu ob­ser­wo­wa­li­śmy, jak książę Car­miny pląsa i pije hau­stami wino. Po­ry­wał do tańca cza­ro­dziejki, żar­to­wał ze swo­imi przy­ja­ciółmi i wy­bu­chał gło­śnym śmie­chem, za nic ma­jąc za­sady czy pro­to­koły. Zszo­ko­wała mnie jego im­per­ty­nen­cja. Naj­wy­raź­niej nie my­ślał o swoim ojcu i wra­że­niu, ja­kie wy­wie­rał na go­ściach spe­cjal­nych, czyli na nas.

– Na­stępca tronu… – za­kpił Er­nesh, krę­cąc głową.

Książę opróż­niał kie­lich za kie­li­chem.

– Chyba jest w bli­skiej re­la­cji z wi­nem – za­uwa­ży­łam.

– Wiele nam o nim mó­wiono, ale to prze­kra­cza wszel­kie gra­nice.

– Cie­kawa je­stem, co po­wiemy ojcu. Chciał, aby­śmy ob­ser­wo­wali Do­no­vana, uważ­nie słu­chali jego słów, zwra­cali uwagę na ge­sty, a wi­dzimy, jak książę pije i tań­czy. My­ślę, że to go nie za­do­woli.

– Rze­czy­wi­ście, pew­nie nie ta­kich in­for­ma­cji ocze­ki­wał.

Pa­trzy­li­śmy na Do­no­vana przez długi czas, li­cząc na to, że jed­nak sta­nie na wy­so­ko­ści za­da­nia i wej­dzie w rolę księ­cia, on tym­cza­sem z każdą chwilą był co­raz bar­dziej pi­jany. Czu­łam, że w tym sta­nie nie dałby rady z nami po­roz­ma­wiać na te­mat po­li­tyki. Lekko pod­pi­tego mo­gli­by­śmy wy­ko­rzy­stać i spro­wo­ko­wać, aby zdra­dził nam ja­kieś po­ufne dane, lecz te­raz żadna dys­puta nie miała sensu.

Wes­tchnę­łam ze zre­zy­gno­wa­niem.

Er­nesh, który mil­czał przez długi czas, opadł na opar­cie krze­sła. Bęb­nił pal­cami w stół i prak­tycz­nie nie mru­ga­jąc, wpa­try­wał się w księ­cia cza­ro­dzie­jów. Po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem, dla­tego spoj­rza­łam na niego py­ta­jąco.

– W my­ślach Do­no­vana jest tylko roz­pu­sta – oznaj­mił, prze­cie­ra­jąc dłońmi oczy ze zmę­cze­nia. W gło­sie brata po­brzmie­wała re­zy­gna­cja. – Ża­łuję, że się­gną­łem do jego umy­słu.

– Nie zna­la­złeś nic przy­dat­nego. – Bar­dziej stwier­dzi­łam, niż za­py­ta­łam. Po­pra­wi­łam srebrne pier­ścionki na pal­cach. – Te­raz spro­wo­ko­wa­nie go nie wcho­dzi w grę. Je­dyne, co mo­żemy zro­bić, to cze­kać, aż wy­trzeź­wieje. Może do rana wróci mu odro­bina roz­sądku.

– W ta­kim wy­padku… – Er­nesh po­woli wstał ze swo­jego krze­sła. Po­pra­wił ma­ry­narkę, prze­cze­sał pal­cami loki i po­pa­trzył na mnie z góry. – Za­tań­czysz ze mną, sio­strzyczko?

Po­sła­łam mu de­li­katny uśmiech i rów­nież pod­nio­słam się z miej­sca. Nim jed­nak zdą­ży­łam choćby od­po­wie­dzieć czy ująć dłoń brata, za­uwa­ży­łam, że w na­szą stronę chwiej­nym kro­kiem zmie­rza Do­no­van. Uniósł wy­soko czarę z trun­kiem.

– El­l­ra­fhe!9 – za­wo­łał.

– Och, na le­śne ja­gódki – mruk­nął Er­nesh.

Tuż przed sto­łem Do­no­van się po­tknął i wy­lał na mo­jego brata resztę za­war­to­ści kie­li­cha. Er­nesh od­ru­chowo zro­bił krok w tył, po czym zer­k­nął na wino, które spły­wało po jego klatce pier­sio­wej. Sto­jący obok Owen po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu, jakby chciał go po­wstrzy­mać przed moż­liwą re­ak­cją. Ale mój brat do­sko­nale wie­dział, że musi za­cho­wać spo­kój. Wziął głę­boki wdech.

Oboje spoj­rze­li­śmy na Do­no­vana, który od­sta­wił pu­ste na­czy­nie na stół, za­no­sząc się przy tym gło­śnym śmie­chem. Był wy­raź­nie roz­ba­wiony za­ist­niałą sy­tu­acją i jak wi­dać, nie in­te­re­so­wało go, że jego za­cho­wa­nie jest po­zba­wione sza­cunku, ocze­ki­wa­nego od księ­cia Car­miny.

Po­de­szłam do Er­ne­sha, aby miał świa­do­mość, że tkwimy w tym ra­zem. De­li­kat­nie do­tknę­łam ra­mie­nia brata, a on zer­k­nął na mnie prze­lot­nie i dał znać, że wszystko w po­rządku, że to nie wy­trą­ciło go z rów­no­wagi.

Do­no­va­nowi od nad­miaru al­ko­holu aż błysz­czały oczy, ale mimo to roz­po­zna­łam w nich gniew, może na­wet obrzy­dze­nie. Nie był po­zy­tyw­nie na­sta­wiony i nie po­do­bała mu się na­sza obec­ność w Car­mi­nie. Nie ra­dził so­bie z tymi uczu­ciami na­wet mimo po­kaź­nej ilo­ści al­ko­holu we krwi. Roz­cią­gnął usta w sze­ro­kim, choć nie­szcze­rym uśmie­chu, peł­nym iro­nii, wręcz pa­skud­nym.

– Wi­taj­cie w Car­mi­nie, el­l­ra­fte. – Cza­ro­dziej te­atral­nie roz­ło­żył ręce na boki, po czym wska­zał na mo­jego brata. – Książę Er­nesh! Ten słynny Er­nesh, po­gromca trolli! Tak, tak, sły­sza­łem hi­sto­rię o tym, jak wy­bi­łeś wszyst­kie trolle, które się wy­do­stały z Ter­re­no­usa. Wszyst­kie! Włącz­nie z ich przy­wódcą! Na­to­miast ty, księż­niczko… – spoj­rzał na mnie – po­mo­głaś ali­som ode­przeć atak go­bli­nów i chro­ni­łaś ich króla, prze­le­wa­jąc wła­sną krew. Cóż za szla­chetny czyn…

– Cie­bie rów­nież miło po­znać, książę Do­no­va­nie – po­wie­dzia­łam ze spo­ko­jem. – Za szla­chetny czyn można uznać twoją de­cy­zję o po­wi­ta­niu nas.

Cza­ro­dziej zmru­żył oczy. Wy­pro­sto­wał się nie­zgrab­nie, wzrok miał roz­bie­gany.

Er­nesh wziął ofe­ro­waną przez Owena chu­stę i nie od­ry­wa­jąc spoj­rze­nia od Do­no­vana, wy­cie­rał wino ze swo­jej ma­ry­narki. Cze­ka­li­śmy, aż książę Car­miny coś doda. Wie­dzie­li­śmy, że cza­ro­dziej każde wy­po­wie­dziane przez nas ­zda­nie mógł uznać za pro­wo­ka­cję.

– Sły­sza­łem rów­nież, że elfy są po­zba­wione po­czu­cia hu­moru, i to naj­wy­raź­niej prawda – mruk­nął Do­no­van, wsparł­szy ręce na stole. Pa­trzył ostro, jakby usi­ło­wał zaj­rzeć nam w głąb dusz.

Er­nesh wes­tchnął, krę­cąc głową, dla­tego chwy­ci­łam go pod ra­mię. Zer­k­nął na mnie, po­tem na Owena, wy­raź­nie chciał coś po­wie­dzieć, ale nim zdą­żył, Do­no­van po­now­nie za­brał głos:

– Po­wia­dają też, że miesz­kańcy Ismore wy­pa­trują mo­mentu, aż wszy­scy za­sią­dziemy na tro­nach swo­ich kró­lestw.

Spoj­rze­li­śmy na sie­bie z Er­ne­shem, słowa Do­no­vana przy­kuły na­szą uwagę. Wi­dzia­łam, jak źre­nice brata się roz­sze­rzają. A więc jed­nak książę Do­no­van był w sta­nie mó­wić o po­li­tyce…

– Na­dej­dzie dzień, gdy przyj­dzie nam ze sobą wal­czyć, a wtedy… nie bę­dzie­cie tak pewni sie­bie, a wa­sze czyny… tak chwa­lebne – cią­gnął Do­no­van ze zło­śli­wym uśmie­chem pod no­sem. – Książę Er­nesh, przy­szły król, oraz księż­niczka Ada­liah, przy­szła kró­lowa, będą przede mną klę­czeć i bła­gać o li­tość. Ale to, oczy­wi­ście, tylko po­gło­ski… – Uśmiech na jego twa­rzy wy­glą­dał na jesz­cze szer­szy.

Er­nesh otwo­rzył usta, by od­po­wie­dzieć, ale po­ło­ży­łam mu rękę na klatce pier­sio­wej i zmu­si­łam do zro­bie­nia kroku w tył. Po­pa­trzy­łam mu pro­sto w oczy, niemo prze­ka­zu­jąc prośbę o za­cho­wa­nie spo­koju.

Wziął głę­boki wdech i znów prze­niósł wzrok na Do­no­vana, tym ra­zem bez emo­cji.

– Usi­łu­je­cie być tak nie­na­ganni, że aż mi nie­do­brze. – Cza­ro­dziej za­chi­cho­tał. Kpił z nas. – Tacy piękni, dumni… a tak ­ża­ło­śni i…

– Kshen­tar! – prze­rwał mu sta­now­czy głos.

Zmie­rzała ku nam cza­ro­dziejka i mie­rzyła Do­no­vana ostrym spoj­rze­niem. Lu­stro­wa­łam ją, pró­bu­jąc wy­ba­dać, z kim mamy do czy­nie­nia.

Była star­sza, ubrana dość skrom­nie w po­rów­na­niu do in­nych obec­nych na sali. Nie na­le­żała też do ro­dziny kró­lew­skiej, a mimo to Do­no­va­nowi zrze­dła mina, gdy usły­szał jej za­wo­ła­nie.

Zer­k­nął na nią z unie­sio­nymi brwiami.

– Hope! – za­krzyk­nął z oży­wie­niem.

Zro­bił krok w stronę cza­ro­dziejki, ale za­chwiał się, dla­tego ta chwy­ciła księ­cia mocno pod ra­mię i wbiła palce w jego skórę, jakby pró­bo­wała go otrzeź­wić.

– Re­tore thara10 – wy­ce­dziła. – Po­wie­dzia­łeś już wy­star­cza­jąco. – Za­częła od­cią­gać go na bok. Na od­chodne rzu­ciła nam prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie.

Pa­trzy­łam za nimi, do­póki nie znik­nęli w tłu­mie, po czym prze­nio­słam wzrok na Er­ne­sha i Owena. Obaj stali mil­czący, chyba nie bar­dzo wie­dzieli, jak sko­men­to­wać tę sy­tu­ację.

Wpraw­dzie po­dej­rze­wa­li­śmy, że roz­mowa z Do­no­va­nem nie bę­dzie prze­peł­niona sym­pa­tią, jed­nak nie są­dzi­li­śmy, że cza­ro­dziej okaże nam taki brak sza­cunku. Kom­plet­nie nas zlek­ce­wa­żył, kpił i był go­towy ru­szać na wojnę z na­szym kró­le­stwem.

– Cza­ru­jący ten książę – sko­men­to­wał w końcu Owen.

Er­nesh od­chrząk­nął, le­dwo po­wstrzy­my­wał śmiech. Wy­po­wiedź na­miest­nika wręcz ocie­kała iro­nią.

Po­krę­ci­łam głową. Wciąż pa­trzy­łam w stronę, gdzie Do­no­van znik­nął ze star­szą cza­ro­dziejką. Mój umysł pra­co­wał na naj­wyż­szych ob­ro­tach, kiedy się za­sta­na­wia­łam, w jaki spo­sób za­ini­cjo­wać roz­mowę, w któ­rej mo­gła­bym po­ru­szyć z księ­ciem Car­miny te­mat po­li­tyki. Chyba jed­nak mo­gli­śmy wy­ko­rzy­stać to, że był nie­trzeźwy. Wie­dzia­łam jed­nak, że Er­nesh nie miał do tego cier­pli­wo­ści, a Do­no­van po­tra­fił zbu­rzyć jego spo­kój, dla­tego po chwili na­my­słu po­sta­no­wi­łam wziąć to na swoje barki.

– Zajmę się księ­ciem – oznaj­mi­łam bez­ce­re­mo­nial­nie. – Ty w tym cza­sie, bra­ciszku, ob­ser­wuj straże. Zaj­rzyj do ich umy­słów, przej­rzyj ich wspo­mnie­nia, je­śli to ko­nieczne. Na­to­miast ty, Owe­nie, znajdź drogę do kró­lew­skiego na­miest­nika Car­miny. Może zdo­łasz go na­kło­nić do po­ga­wędki na osob­no­ści. Wie­cie, czego ocze­kuje od nas król. Pa­mię­ta­cie, na co zwra­cać uwagę. Do rana po­zo­stało jesz­cze kilka go­dzin.

Er­nesh uśmiech­nął się pod no­sem, w jego bia­łych oczach bły­snęły psotne ogniki. Zer­k­nął na Owena.

– Ada­liah przej­muje do­wo­dze­nie – po­wie­dział. – Do­no­van nie wie, na jak cienki lód zo­sta­nie we­pchnięty. Pra­wie, ale tylko pra­wie mi go żal…

– Je­steś pewna, że chcesz się z nim mie­rzyć, Ad? – Owen ­spo­waż­niał, na jego twa­rzy do­strze­głam mie­szankę tro­ski i de­ter­mi­na­cji.

– To nie kwe­stia wy­boru, to kwe­stia obo­wiązku. Ro­bimy, co do nas na­leży.

– Już mó­wisz jak kró­lowa.

Zer­k­nę­łam na niego i ski­nę­łam głową z wdzięcz­no­ścią. Mój wzrok zła­god­niał.

Ja i Er­nesh za­wsze ce­ni­li­śmy so­bie uwagi Owena, jego wspar­cie było nie­za­stą­pione, a on sam ni­gdy nie za­wo­dził. Słowa na­miest­nika dzia­łały mo­ty­wu­jąco, nie po­zo­sta­wia­jąc miej­sca na wa­ha­nie czy na­mysł.

Roz­glą­da­jąc się po Wiel­kiej Sali, szybko ob­my­śli­łam plan dzia­ła­nia. Od­cze­ka­łam jesz­cze chwilę, po­ło­ży­łam rękę na ra­mie­niu brata i po­sła­łam mu po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie. Mi­nę­łam go, po czym ru­szy­łam w stronę stołu, przy któ­rym Do­no­van ­sie­dział z przy­ja­ciółmi.

DONOVAN

Pa­trzy­łem na Hope z mie­sza­niną roz­ba­wie­nia i iry­ta­cji, kiedy od­cią­gała mnie od Ada­liah i Er­ne­sha. Mimo to nie pró­bo­wa­łem wy­rwać ra­mie­nia z jej uchwytu, gdy zmie­rza­li­śmy przez tłum do wyj­ścia z Wiel­kiej Sali, wręcz prze­ciw­nie – po­czu­łem rozba­wie­nie. Od­bie­ra­łem bi­jące od niej na­pię­cie, wi­dzia­łem zmar­twie­nie i złość w oczach służki.

Na ko­ry­ta­rzu po­tkną­łem się o wła­sne nogi, ale cza­ro­dziejka wzmoc­niła uścisk, bym nie upadł. Wy­pro­sto­wała mnie i oparła ple­cami o ścianę, aby móc spoj­rzeć mi w oczy.

Od­chy­li­łem głowę i za­chi­cho­ta­łem ci­cho.

– Skąd twój gniew, droga Hope? – za­gad­ną­łem, nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć. Zro­bi­łem krok do przodu, by ją wy­mi­nąć, jed­nak zo­sta­łem pchnięty z po­wro­tem na ścianę. – Och, daj spo­kój! Po­win­naś się w końcu za­ba­wić.

– Czy ty w ogóle zda­jesz so­bie sprawę z tego, co uczy­ni­łeś? – wark­nęła.

– Ow­szem. Po­wi­ta­łem te kre­atury i…

– Re­tore – ucięła.

Prze­wró­ci­łem oczami, ale uśmiech znik­nął z mo­jej twa­rzy. Zer­k­ną­łem na Hope, pró­bu­jąc zro­zu­mieć po­wód jej wzbu­rze­nia.

– Spójrz na mnie.

– Prze­cież pa­trzę – mruk­ną­łem co­raz bar­dziej zi­ry­to­wany.

– Nie. Twój wzrok jest za­mglony. Ile wy­pi­łeś?

Wzru­szy­łem ra­mio­nami. Nie po­tra­fi­łem od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie, a nie chcia­łem kła­mać. Gwał­tow­nie wcią­gną­łem po­wie­trze, kiedy Hope chwy­ciła moją twarz w dłoń. De­li­kat­nie, jakby nie chciała zra­nić, wbiła mi palce w po­liczki i pró­bo­wała mnie zmu­sić, abym sku­pił na niej wzrok.

Spoj­rza­łem jej w oczy, choć wciąż by­łem oszo­ło­miony.

– Coś ty zro­bił, de­trot… – W źre­ni­cach Hope bły­snęło zmar­twie­nie.

– Ostrze­ga­łem, że nie za­mie­rzam uda­wać za­chwytu obec­no­ścią el­fów. Nie po­winni tu przy­jeż­dżać.

– Ro­zu­miem cię, chłop­cze, ale twoje po­stę­po­wa­nie ściąga na cie­bie kon­se­kwen­cje, które po­nie­siesz, gdy bie­siada do­bie­gnie końca.

– Nie dbam o to – wy­ce­dzi­łem.

Hope wes­tchnęła ciężko. Ode­pchną­łem się od ściany i wska­za­łem na nią pal­cem.

– Sama po­win­naś coś wy­pić. – To po­wie­dziaw­szy, po­woli ru­szy­łem w stronę Wiel­kiej Sali. Chcia­łem za wszelką cenę wró­cić do za­bawy.

– Do­kąd idziesz? – za­py­tała z nie­do­wie­rza­niem Hope.

– Mam jesz­cze kilka win do skosz­to­wa­nia.

– Win? Do­no­va­nie… A obo­wiązki? Co z twoim oj­cem?

Wzru­szy­łem te­atral­nie ra­mio­nami, ale nie od­wró­ci­łem się w stronę cza­ro­dziejki. Nim zdą­żyła mnie za­trzy­mać, wsze­dłem do sali i znik­ną­łem w tłu­mie roz­tań­czo­nych miesz­kań­ców Car­miny. Uto­ro­wa­łem so­bie drogę do stołu, przy któ­rym wcze­śniej pi­łem z przy­ja­ciółmi.

Kiedy do nich do­tar­łem, wznie­śli to­ast, aż roz­lali wino. Ze śmie­chem opa­dłem na krze­sło.

Gray­har od razu po­dał mi kie­lich. Wzią­łem go i kil­koma hau­stami opróż­ni­łem za­war­tość, na co wszy­scy żywo za­re­ago­wali. Nie mógł­bym prze­cież od­mó­wić.

Od­chy­li­łem się na opar­cie krze­sła i roz­luź­ni­łem. Otwo­rzy­łem sze­rzej oczy, kiedy na moim ko­la­nie usia­dła cza­ro­dziejka. Była znacz­nie młod­sza ode mnie, ale dość atrak­cyjna. Spoj­rza­łem na nią spod zmru­żo­nych po­wiek.

– Mój pa­nie… – po­wie­działa za­lot­nym gło­sem, do­ty­ka­jąc koł­nie­rza mo­jej szaty. – Po mie­ście cho­dzą słu­chy, że lada chwila bę­dziesz szu­kał żony, która to­wa­rzy­szy­łaby ci w dro­dze do ob­ję­cia wła­dzy po królu Do­no­tre­dzie.

– I ty zgła­szasz swoją kan­dy­da­turę, tak? – za­py­ta­łem, a na­stęp­nie po­pa­trzy­łem na przy­ja­ciół z roz­ba­wie­niem.

Ich chi­choty nie znie­chę­ciły mło­dej cza­ro­dziejki.

– Mogę cię za­do­wo­lić…

– Wino bar­dziej mnie za­do­wala. Odejdź stąd.

– Ale mój książę… – Dziew­czyna po­gła­dziła mnie po po­liczku.

Zer­k­ną­łem na nią z iry­ta­cją. Moje oczy bły­snęły szkar­ła­tem, co spra­wiło, że od­sko­czyła do tyłu. Po­kło­niła się i ode­szła, by nie ścią­gnąć na sie­bie wię­cej ksią­żę­cego gniewu.

Wszy­scy wy­buch­nęli śmie­chem, po­kle­py­wali się po ra­mio­nach oraz sztur­chali łok­ciami. Ewi­dent­nie ich roz­ba­wi­łem.

– Je­steś wy­bredny, książę – za­kpił De­trev. – Cho­ciaż może ta cza­ro­dziejka fak­tycz­nie była za młoda.

– Nie szu­kam dzi­siaj to­wa­rzy­stwa – oznaj­mi­łem.

– Nie? Skąd ta de­cy­zja? Na pewno wszystko w po­rządku?

– Milcz.

De­trev uniósł ręce w ge­ście ka­pi­tu­la­cji, ale za­śmiał się ci­cho pod no­sem. Mimo pod­łego na­stroju mu za­wtó­ro­wa­łem.

Pod­czas roz­mowy z przy­ja­ciółmi zdą­ży­łem już za­po­mnieć o nie­po­koju Hope i o swo­jej słow­nej kon­fron­ta­cji z el­fimi bliź­nia­kami.

W pew­nym mo­men­cie mój wzrok przy­kuła Ada­liah, która bez­sze­lest­nie prze­szła obok na­szego stołu. Spoj­rza­łem na nią spod wpół­przy­mknię­tych po­wiek. Zwró­ci­łem uwagę na wy­pro­sto­waną po­stawę elfki, czarne i białe pa­sma wło­sów opa­da­jące fa­lami na jej plecy, na spo­sób, w jaki ciemna suk­nia pod­kre­ślała wą­ską ta­lię. Za­ci­ska­łem dłoń na kie­li­chu, ob­ser­wu­jąc, jak elfka ze sto­ic­kim spo­ko­jem zmie­rza w stronę drzwi ta­ra­so­wych.

Wy­łą­czy­łem się z roz­mowy i ude­rza­łem ner­wowo pal­cami o blat. Ada­liah w tym cza­sie wy­szła na ta­ras, do­tarła do ba­rie­rek i po­pa­trzyła w niebo. Wy­glą­dała nie­win­nie, lecz po­dej­rze­wa­łem, że to tylko fa­sada. Pod­stęp. El­fom nie można ufać, po­nie­waż za ich czy­nami za­wsze stoi nie do końca czy­sta mo­ty­wa­cja.

Bez słowa wsta­łem z krze­sła. Za­chwia­łem się, jed­nak z de­ter­mi­na­cją ru­szy­łem w stronę ta­rasu.

Gray­har po­słał mi py­ta­jące spoj­rze­nie i uniósł rękę.

– Do­kąd cię znowu nie­sie?! – za­wo­łał za mną. – Do­no­van?

Zi­gno­ro­wa­łem go, mi­ną­łem kilku tań­czą­cych cza­ro­dzie­jów, aż w końcu do­brną­łem do prze­szklo­nych drzwi. Mach­ną­łem ręką w stronę straż­nika, który tkwił nie­opo­dal, pil­nu­jąc po­rządku na sali.

– Nie po­zwól elfce opu­ścić ta­rasu – roz­ka­za­łem.

– Oczy­wi­ście, książę. – Ski­nął głową.

Wy­sze­dłem na otwartą prze­strzeń i ro­zej­rza­łem się ostroż­nie na boki. Chcia­łem mieć pew­ność, że ja i Ada­liah je­ste­śmy tu sami. Pod­sze­dłem do niej, choć na­dal utrzy­my­wa­łem dy­stans. Przez chwilę ob­ser­wo­wa­łem, jak stoi z unie­sioną głową, spo­glą­da­jąc na księ­życ wi­szący wy­soko na nie­bie. Srebrne świa­tło pod­kre­ślało jej bladą skórę i wy­raźne rysy twa­rzy, a oczy błysz­czały bla­skiem, któ­rego nie po­tra­fi­łem okre­ślić. Wy­glą­dała na taką… spo­kojną.

Po­now­nie się za­to­czy­łem. Wciąż czu­łem skutki wy­pi­tego w nad­mia­rze wina i elik­siru mo­ich przy­ja­ciół. Sta­ną­łem obok Ada­liah, po czym rów­nież za­dar­łem głowę, by po­pa­trzeć w niebo. Ob­li­za­łem wargi, z mo­ich ust ule­ciał pe­łen iro­nii śmiech.

– Co jest tak za­bawne? – za­py­tała Ada­liah. Jej głos był… iry­tu­jąco opa­no­wany, tak samo jak cała po­stawa elfki.

– „Co jest tak za­bawne”? – po­wtó­rzy­łem. – Sama wa­sza obec­ność tu­taj.

– Wy­bacz więc na­szą obec­ność, wielki książę.

Zwrot, któ­rego użyła, spra­wił, że za­ci­sną­łem szczęki. Spoj­rza­łem na elfkę, pró­bu­jąc ją roz­czy­tać, jed­nak ona na­dal wbi­jała wzrok w księ­życ. Jej sa­mo­kon­trola za­słu­gi­wała na po­dziw, ale jed­no­cze­śnie wy­pro­wa­dzała z rów­no­wagi. Iry­to­wało mnie, że nie mo­głem roz­szy­fro­wać księż­niczki. A ona o tym wie­działa.

Od­wró­ci­łem się i opar­łem ty­łem o ba­rierki, aby utrzy­mać rów­no­wagę. Skrzy­żo­wa­łem ręce na piersi. By­łem pe­wien, że gdy znik­niemy z oczu cza­ro­dzie­jów i cza­ro­dzie­jek, gdy zy­skamy pew­ność, że oj­co­wie nas nie ob­ser­wują, po­stawa Ada­liah ule­gnie zmia­nie. Że księż­niczka za­cznie mó­wić, może na­wet do­strzegę gniew czy od­razę w jej oczach. Nic z tego jed­nak nie za­szło. I nie do końca wie­dzia­łem, co o tym my­śleć.

– Cie­kawi mnie… Twoja wście­kłość wy­nika tylko z tego, że je­stem elfką, czy jed­nak ma na to wpływ rów­nież fakt, że gdy w przy­szło­ści za­sią­dziemy na tro­nach, bę­dziemy zmu­szeni wal­czyć, aby chro­nić swoje kró­le­stwa?

– Ty? – Unio­słem brew. – Ty bę­dziesz kró­lową El­so­lis?

– Za­wsze ist­nieje ry­zyko, że nie zo­sta­niesz mia­no­wany na­stępcą – od­parła Ada­liah, igno­ru­jąc moje py­ta­nie. – Być może wła­śnie to wy­trąca cię z rów­no­wagi.

– Je­stem je­dy­nym sy­nem. Prę­dzej czy póź­niej będę kró­lem.

– Co na to kró­lew­ski na­miest­nik? Nie wy­gląda, jakby po­pie­rał tę ideę.

– To­bris nie ma z tym nic wspól­nego – wy­ce­dzi­łem. – Nie on po­dej­muje osta­teczne de­cy­zje. Może nie po­pie­rać tej idei, jed­nak jego zda­nie, nim doj­dzie do króla, jest we­ry­fi­ko­wane przez Li­rię. A moja matka to… – urwa­łem, uświa­do­miw­szy so­bie, jak Ada­liah wzięła mnie pod włos. Jak ła­two spro­wo­ko­wała. Wino roz­wią­zało mi ję­zyk i nim zdą­ży­łem się zo­rien­to­wać, o czym roz­ma­wiamy, było już za późno.

Ada­liah ode­rwała wzrok od księ­życa. Jej po­stawa i mi­mika nie ule­gły zmia­nie.

Po­krę­ci­łem głową, za­ci­ska­jąc szczęki ze zło­ścią.

– Pod­stępna elfka – wy­ce­dzi­łem przez zęby, a po­tem ner­wowo prze­cze­sa­łem włosy.

– Cie­kawy do­bór słów. – Splo­tła dło­nie w oko­licy brzu­cha. Jej dwu­ko­lo­rowe oczy po­zo­sta­wały zimne. – Nie je­stem pewna, czy aku­rat dziś po­wi­nie­neś kar­mić swój gniew. Cza­ro­dziejka, która od­cią­gnęła cię od nas, wy­glą­dała na… za­nie­po­ko­joną.

– Służka nie może wpły­nąć na moje czyny. Hope może się trosz­czyć, ale to nie ma zna­cze­nia.

Ada­liah zmru­żyła po­wieki.

Prze­klą­łem w du­chu, bo do­tarło do mnie, że zdra­dzi­łem, kim jest Hope. Za­ci­sną­łem pię­ści i ob­rzu­ci­łem elfkę zim­nym, in­ten­syw­nym spoj­rze­niem. Wy­sze­dłem do niej na ta­ras, chcąc wy­ko­rzy­stać oko­licz­no­ści i… Co ja so­bie w ogóle my­śla­łem? Mo­głem zo­stać przy stole. Da­łem się wcią­gnąć w jej grę, sam wla­złem w pu­łapkę, jak głu­piec.

Mu­sia­łem ob­ró­cić sy­tu­ację na swoją ko­rzyść. Spra­wić, abym to ja był na wy­gra­nej po­zy­cji, na­wet je­śli tylko roz­ma­wia­li­śmy. Zro­bi­łem krok w stronę Ada­liah. Gó­ro­wa­łem nad nią, jed­nak to nie zbu­rzyło jej spo­koju i pew­no­ści sie­bie. Wciąż mia­łem za­ci­śnięte pię­ści, co do­strze­gła, a mimo to nie drgnęła. Zno­siła mój wzrok bez mru­gnię­cia okiem i samo to spra­wiało, że krew z każdą chwilą wrzała we mnie co­raz bar­dziej, od­bie­ra­jąc zdrowy roz­są­dek.

Mu­sia­łem się opa­no­wać, bo ina­czej z nią nie wy­gram.

– My­ślisz, że je­steś sprytna, prawda? – za­py­ta­łem wy­zy­wa­ją­cym to­nem.

– To twoje słowa, Do­no­va­nie. – Jej sto­no­wany głos ode­bra­łem jak po­li­czek.

– Wy, elfy… za­wsze tak pod­stępne, ostrożne, tak obrzy­dli­wie do­stojne. My­śli­cie, że je­ste­ście lepsi od nas, że El­so­lis prze­bija Car­minę. Ale od ty­sięcy lat ży­je­cie w błę­dzie. Bli­żej wam do dzi­kich kre­atur, które po­winny za­miesz­ki­wać wśród le­śnych zwie­rząt, a nie po­sia­dać wła­sne kró­le­stwo. Są­dzi­cie, że za­słu­gu­je­cie na wła­dzę ab­so­lutną. A dla­czego? Bo roz­ma­wia­cie ze zwie­rzę­tami i bie­ga­cie po drze­wach jak cie­nie? Ab­sur­dalne… Obrzy­dliwe…

Ada­liah słu­chała tych obelg w mil­cze­niu. By­łem pe­wien, że to ugo­dzi w jej dumę, zła­mie ją i zmusi do po­rzu­ce­nia ma­ski opa­no­wa­nia, jed­nak tak się nie stało. Wręcz prze­ciw­nie – ką­ciki ust elfki po­wę­dro­wały w górę, oczy bły­snęły sa­tys­fak­cją. Pierw­szy raz tej nocy. Ada­liah po­ka­zała ja­kie­kol­wiek emo­cje, a to zszo­ko­wało mnie bar­dziej, niż po­winno. Przez chwilę nie wie­dzia­łem, co po­wie­dzieć, jak za­re­ago­wać. Nie­spo­koj­nie prze­stą­pi­łem z nogi na nogę, szu­ka­jąc słów, które mógł­bym rzu­cić w jej stronę, ale za­czą­łem so­bie uświa­da­miać, że to próżny trud. Księż­niczka była po­nad to. Fru­stru­jące.

– W co ty po­gry­wasz, elfko? – za­py­ta­łem, krę­cąc głową.

– Mo­gła­bym za­dać ci to samo py­ta­nie, wielki książę.

Mi­nęła mnie, prze­szła bez­sze­lest­nie na drugi ko­niec ta­rasu i po­pa­trzyła w stronę mia­sta. Znów za­ci­sną­łem pię­ści. Jesz­cze przez ja­kiś czas ga­pi­łem się na miej­sce, gdzie przed chwilą stała elfka, a póź­niej od­wró­ci­łem wzrok w stronę okien. Za­bawa na sali trwała w naj­lep­sze. Od­na­la­złem w tłu­mie Ne­zada, który tkwił z boku i śle­dził każdy mój ruch. Dał mi de­li­katny sy­gnał – pró­bo­wał na­kło­nić, abym wró­cił do środka, ale nie mo­głem tego zro­bić. Jesz­cze nie te­raz.

Od­wró­ci­łem głowę w stronę Ada­liah, zdzi­wiony, że stała ty­łem do mnie z ta­kim spo­ko­jem. Nie wy­glą­dała na prze­stra­szoną, a prze­cież prze­by­wała na te­re­nie wroga.

– Czego chcesz? – za­da­łem ko­lejne py­ta­nie i ru­szy­łem w kie­runku elfki.

– To ty po­sta­no­wi­łeś się przy­łą­czyć, gdy spo­strze­głeś, że zmie­rzam na ta­ras.

– Nie je­stem na­iwny.

– Trzeźwy rów­nież nie – po­wie­działa, pa­trząc mi pro­sto w oczy.

Skrzy­wi­łem usta na tę bez­po­śred­niość.

– Nie ra­dzę prze­kra­czać gra­nic – ostrze­gła. – Moi straż­nicy może i są w cie­niu, ale ob­ser­wują wszystko, każdy twój ruch. Je­śli uznają, że sta­no­wisz dla mnie za­gro­że­nie, wy­cią­gną broń. Chyba nie chciał­byś, aby pod­czas bie­siady two­jego ojca wy­bu­chła ­wojna? Nie byłby dumny z czy­nów syna, je­dy­nego na­stępcy tronu, nie uwa­żasz?

– Pod­stępna wiedźma – wy­ce­dzi­łem.

– Po­wi­nie­neś po­pra­co­wać nad sa­mo­kon­trolą, wielki książę.

– Jak śmiesz…

– Dzię­kuję jed­nak za tę roz­mowę – po­wie­działa Ada­liah. – Uzy­ska­łam kilka cen­nych in­for­ma­cji, a przede wszyst­kim ­po­zna­łam dwie z two­ich sła­bo­ści.

– Co? – Czu­łem, jak krew od­pływa mi z twa­rzy. – Ja­kie ­sła­bo­ści?

– Nie­na­wiść do el­fów oraz za­dzi­wia­jący ego­izm.

Rzu­ciła mi ostat­nie spoj­rze­nie, po czym ru­szyła w stronę ­wyj­ścia na salę.

Przez chwilę sta­łem onie­miały, my­śląc nad tym, co po­wie­działa, ale ock­ną­łem się w ostat­niej chwili. Do­pa­dłem do księż­niczki i chwy­ci­łem ją za nad­gar­stek, nim otwo­rzyła drzwi. Wbi­łem palce w czarny ban­daż, który miała na le­wej ręce. Elfka za­ci­snęła szczęki, lecz by­łem zbyt wście­kły, aby to do­strzec.

– Nie tak prędko – wy­sy­cza­łem. – Jesz­cze nie skoń­czy­li­śmy roz­ma­wiać.

ADALIAH

– Nie tak prędko – wy­sy­czał Do­no­van. Jego złote oczy po­ciem­niały ze zło­ści. Mo­głam się do­my­ślić, że nie po­zwo­liłby mi tak po pro­stu odejść, nie po tym, co po­wie­dzia­łam. – Jesz­cze nie skoń­czy­li­śmy roz­ma­wiać.

– Och, czyżby? – Unio­słam de­li­kat­nie brwi. – Puść.

Spoj­rza­łam na jego dłoń, którą za­ci­skał mi na nad­garstku. Serce przy­spie­szyło. Chro­nił mnie ban­daż, lecz mimo to świa­do­mość, że Do­no­van owija palce wo­kół mo­jej ręki, wzbu­dziła lęk. Nie da­łam jed­nak tego po so­bie po­znać. Na twa­rzy za­cho­wa­łam spo­kój, tylko w oczach można było do­strzec złość.

– My­ślisz, że je­steś prze­bie­gła, prawda? – wark­nął Do­no­van, za­cie­śnia­jąc chwyt. – My­ślisz, że mo­żesz tak so­bie drwić?

– Ostat­nie ostrze­że­nie, Do­no­va­nie. Puść mnie.

– Co, je­śli tego nie zro­bię?

Wy­rwa­łam mu się, jed­nak zdo­łał zła­pać za mój drugi nad­gar­stek. Od­dech uwiązł mi w płu­cach, kiedy po­czu­łam do­tyk jego pal­ców na na­giej skó­rze. W od­ru­chu się­gnę­łam do roz­cię­cia sukni i chwy­ci­łam rę­ko­jeść szty­letu. Wy­cią­gnę­łam ostrze, a na­stęp­nie przy­tknę­łam je do gar­dła Do­no­vana.

Od razu mnie pu­ścił i uniósł dło­nie w ge­ście ka­pi­tu­la­cji. Ką­ciki jego ust po­wę­dro­wały ku gó­rze, oczy bły­snęły gnie­wem ­wy­mie­sza­nym z za­in­te­re­so­wa­niem.

– A za­tem wcale nie sta­no­wisz je­dy­nie ozdoby dla El­so­lis – za­kpił.

– Ostrze­ga­łam cię – przy­po­mnia­łam zimno. Nie za­bra­łam jesz­cze broni, by mieć pew­ność, że Do­no­van zro­zu­miał.

– Czy ty w ogóle wiesz, jak po­praw­nie uży­wać tego no­żyka?

– Nie chcesz tego spraw­dzić.

– Jed­nak masz cha­rak­ter… – Par­sk­nął. – Cie­kawe.

Za­bra­łam szty­let, po czym wsu­nę­łam go za opa­skę na udzie. Wy­pro­sto­wa­łam się i po­pa­trzy­łam apa­tycz­nie na Do­no­vana. Nie za­mie­rza­łam po­zwo­lić, by po­now­nie wy­pro­wa­dził mnie z rów­no­wagi. Po­sta­wi­łam ja­sną gra­nicę – to mu­siało wy­star­czyć.

– W po­li­tyce brak miej­sca na ta­kie żarty, Do­no­va­nie. Dość już tych two­ich obelg. To nie przy­bliży cię do wła­dzy, która ci umyka.

Książę znów wy­buch­nął śmie­chem, tyle że tym ra­zem ner­wo­wym. Wie­dział, że mam ra­cję. Po­now­nie ude­rzy­łam w jego czuły punkt. Jesz­cze przez chwilę na niego pa­trzy­łam, jed­nak kiedy nie od­po­wie­dział, we­szłam na salę, a Do­no­vana zo­sta­wi­łam z sza­le­ją­cymi my­ślami.

Prze­ci­snę­łam się przez tłum i wró­ci­łam do stołu. Nim zdą­ży­łam usiąść, do­padł do mnie Er­nesh. Wy­cią­gnął rękę w moją stronę, chcąc chwy­cić za ra­mię, ale jego dłoń za­wi­sła w po­wie­trzu.

– Aete­lia mare11, fe­len­tiny? – za­py­tał z tro­ską. – Ob­ser­wo­wa­łem was od ja­kie­goś czasu. Wi­dzia­łem, że cię zła­pał.

– Aete­lia mare. – Po­woli ski­nę­łam głową.

Er­nesh ujął moje nad­garstki, a na­stęp­nie po­tarł kciu­kami skórę i ban­daż na dru­giej ręce, pa­trząc mi w oczy. Przez mo­ment sta­li­śmy w ta­kiej po­zy­cji, aż w końcu mnie pu­ścił i od­su­nął krze­sło, abym mo­gła usiąść. Za­raz też za­jął miej­sce obok.

– Jesz­cze tro­chę i ko­niec.

– Masz to, czego szu­ka­łeś? – za­py­ta­łam.

– My­ślę, że tak. A ty?

– Rów­nież.

– Do­brze. Prze­sie­dzimy resztę bie­siady przy stole i nim się obej­rzymy, bę­dziemy w dro­dze do El­so­lis.

– Na­stą­piła zmiana pla­nów – usły­sze­li­śmy za ple­cami.

Oboje zer­k­nę­li­śmy py­ta­jąco na Owena, który do nas do­łą­czył.

– Zo­sta­jemy tu na noc, to de­cy­zja Er­thana. Ka­zał za­pro­wa­dzić was do kom­nat go­ścin­nych, które wcze­śniej wska­zał mi je­den ze straż­ni­ków Car­miny. – Po­kle­pał Er­ne­sha po ra­mie­niu, a mnie ob­da­rzył ła­god­nym spoj­rze­niem. – Chodź­cie, dzieci. Dość już tego cha­osu.

Wsta­li­śmy od stołu i ru­szy­li­śmy za Owe­nem. Po­zwo­li­li­śmy, aby uto­ro­wał nam drogę przez tłum tań­czą­cych miesz­kań­ców Car­miny i wy­pro­wa­dził z Wiel­kiej Sali.

Ro­zej­rza­łam się dys­kret­nie w po­szu­ki­wa­niu ro­dzi­ców lub cho­ciaż Do­no­treda, jed­nak ni­g­dzie ich nie było. Nie wie­dzia­łam, gdzie znik­nęli, ale je­śli oj­ciec pod­jął de­cy­zję, że wszy­scy zo­stają w Car­mi­nie do świtu, mu­siał mieć ku temu do­bry po­wód.

Gdy szli­śmy dłu­gimi ko­ry­ta­rzami oświe­tlo­nymi je­dy­nie bla­skiem świec, mil­cze­li­śmy. By­li­śmy wy­koń­czeni tą bie­siadą, a do tego wciąż tra­wi­li­śmy zdo­byte in­for­ma­cje. Dzika ener­gia cza­ro­dzie­jów od­ci­snęła na nas piętno, a fakt, że na­wet w ta­kich oko­licz­no­ściach mu­sie­li­śmy się zaj­mo­wać po­li­tyką, do­dat­kowo po­zba­wił sił.

Gdy w końcu we­szli­śmy na pię­tro po krę­tych, ka­mien­nych scho­dach, Owen przy­sta­nął pod drzwiami zdo­bio­nymi zło­tem. Pchnął je i dał znak ge­stem, aby­śmy we­szli do środka. Sam po­dą­żył za­raz za nami, a po­tem za­mknął za sobą, dzięki czemu zo­sta­li­śmy od­cięci od wszel­kich spoj­rzeń, ha­ła­sów czy in­nych do­cho­dzą­cych z par­teru od­gło­sów za­bawy.

Ode­tchnę­łam ci­cho i we­szłam głę­biej do po­miesz­cze­nia.

– To­bris, kró­lew­ski na­miest­nik Car­miny, oso­bi­ście przy­dzie­lił nam te po­koje – po­in­for­mo­wał na­miest­nik. – Mamy wspólny sa­lon, trzy sy­pial­nie i osobne kom­naty ła­ziebne. Mo­żemy tu od­po­cząć, nim o świ­cie opu­ścimy mia­sto.

Sa­lon był dość duży. Sze­ro­kie ka­napy wy­glą­dały na wy­jąt­kowo mięk­kie i wy­godne, stół miał złote nogi, a le­żący pod nim dy­wan z niedź­wie­dziej skóry wy­da­wał się za­dbany. Na ten wi­dok po­krę­ci­łam głową z dez­apro­batą. Naj­wy­raź­niej cza­ro­dzieje po­lo­wali na dzi­kie zwie­rzęta, aby po­tem móc wy­ko­rzy­sty­wać za­soby dla wła­snych ko­rzy­ści.

Zwró­ci­łam rów­nież uwagę na liczne ob­razy na ścia­nach, ko­mi­nek, w któ­rym już roz­pa­lono ogień, fo­tele oraz książki na stole. Spoj­rza­łam na trzy pary drzwi – praw­do­po­dob­nie pro­wa­dziły do sy­pialni.

– Nasz oj­ciec zdra­dził, dla­czego po­sta­no­wił prze­no­co­wać w Car­mi­nie? – Er­nesh zer­k­nął na Owena, po czym usiadł w fo­telu.

Na­miest­nik par­sk­nął z iro­nią.

– Oczy­wi­ście, że nie. Ka­zał Adel iść do kom­naty, która zo­stała im przy­dzie­lona, sam zaś udał się do­kądś wraz z Do­no­tre­dem i Li­rią. Wy­dał ja­sny roz­kaz…

– „Nie wy­chodź­cie z kom­nat. Ma­cie po­cze­kać do świtu” – ­do­koń­czył Er­nesh.

– Znów czy­tasz mi w my­ślach, chłop­cze.

– Wy­bacz. Zaj­rza­łem tylko na chwilę. By­łem cie­kaw, jak prze­bie­gła twoja roz­mowa z Er­tha­nem – wy­ja­śnił, pa­trząc nie­win­nie na elfa. Roz­siadł się wy­god­niej i ode­tchnął głę­boko. – Cóż… ­Wy­gląda na to, że ten dzień wresz­cie do­biegł końca.

– Nie mo­żemy jed­nak stra­cić czuj­no­ści – wtrą­ci­łam, czym zwró­ci­łam na sie­bie uwagę ich obu. Splo­tłam ręce na pier­siach. – Nie, kiedy je­ste­śmy na te­re­nie wroga. Mu­simy być ostrożni aż do mo­mentu prze­kro­cze­nia mu­rów Car­miny, a może na­wet dłu­żej.

– Będę czu­wał przez resztę nocy – za­pew­nił Owen. – Wy od­pocz­nij­cie, za­słu­gu­je­cie na to. Nie mar­tw­cie się już o nic. O tym, co usta­li­li­śmy, po­roz­ma­wiamy nad ra­nem, gdy wsta­nie­cie, jesz­cze za­nim opu­ścimy Car­minę.

Po­pa­trzy­łam uważ­nie na Owena. Nie chcia­łam go ska­zy­wać na trzy­ma­nie warty, jed­nak po jego mi­nie po­zna­łam, że nie ma szans, by zmie­nił zda­nie. Prze­nio­słam więc wzrok na brata. ­Er­nesh ski­nął głową i wstał. Kiedy mi­jał na­miest­nika, po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu oraz po­słał zmę­czony uśmiech. Na­stęp­nie pod­szedł do mnie, ujął moją dłoń i za­mknąw­szy oczy, ze­tknął na­sze czoła. Sta­li­śmy tak przez mo­ment, czer­piąc ra­dość z pa­nu­ją­cego wo­kół spo­koju.

– Od­pocz­nij, fe­len­tiny – wy­szep­tał.

Ode­rwa­li­śmy się od sie­bie, wy­mie­ni­li­śmy ostat­nie spoj­rze­nia i po­szli­śmy każde do swo­jej kom­naty. Po­to­czy­łam wzro­kiem po sy­pialni. Nie było tam nic prócz ogrom­nego łoża i ław, na któ­rych pło­nęły świece. Nie za­mie­rza­łam ich ga­sić. Po­dob­nie jak nie za­mie­rza­łam spać.

Wy­cią­gnę­łam zmę­czone ciało, ode­tchnę­łam głę­boko, wbi­łam oczy w su­fit i roz­my­śla­łam nad zdo­by­tymi in­for­ma­cjami.

1kshen­tar (z car­mi­nar­skiego, da­lej: carm.) – książę [wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od au­torki, chyba że za­zna­czono ina­czej]

2de­trot (z carm.) – dziecko, chłop­cze

3keh­rega (z carm.) – milcz, ci­sza

4vaty (z el­sol­tań­skiego, da­lej: z els.) – dzię­kuję

5ka­si­stina (z els.) – księż­niczka, córka ko­rony; księż­niczko

6nisis (z els.) – dzieci

7fil­ta­ely (z els.) – matka; matko

8fe­len­tiny (z els.) – sio­strzyczka; sio­strzyczko

9el­l­ra­fte (z carm.) – elfy

10re­tore thara (z carm.) – dość tego

11aete­lia mare (z els.) – w po­rządku, niech bę­dzie