Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
37 osób interesuje się tą książką
Ismore – wyspa, gdzie władza to broń, a polityka sprowadza się do walki na śmierć i życie.
Elsolis i Carmina – dwa królestwa napędzane magią, krwią i żądzą dominacji – od wieków toną we wzajemnej wrogości. Sojusze są tutaj ulotne, a gniew pochłoniętych przez mrok władców – silniejszy niż jakiekolwiek traktaty.
Młodzi następcy tronów dorastają w ogniu konfliktu, wiedząc, że pewnego dnia to oni będą rządzić… albo zginą. Elfy Adaliah i Ernesh odkrywają prawdę o terrorze, który ich ojciec zasiał w Elsolis. Czarodziej Donovan desperacko walczy o uznanie w oczach króla Carminy, gotów zrobić wszystko, by udowodnić swoją wartość.
Los prowadzi tę trójkę przez krew i zdradę, wciągając w brutalną grę, w której nie ma miejsca na słabość. Przejęcie przez nich władzy miało zaprowadzić pokój, ale czy to w ogóle możliwe, gdy świat płonie od nienawiści?
Na Ismore wygrywa ten, kto wykaże się sprytem i zdoła przetrwać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 541
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Klaudia Wyrobek
Copyright © for this edition by Wydawnictwo KDW
Redakcja:
Agata Bogusławska
Korekta:
Joanna Błakita
Korekta po składzie:
Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!
Skład i korekta techniczna:
Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!
Projekt okładki, oprawa graficzna:
Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik
ISBN: 978-83-975092-1-4
Wydanie I
Kontakt: [email protected]
IG: https://instagram.com/wydawnictwo_kdw/
FB: www.facebook.com/WydawnictwoKDW
www.wydawnictwokdw.com
Dla tych, którzy przez ból osadzony głęboko w sercu zapomnieli już, czym jest prawdziwe szczęście. Obyście odnaleźli w tej książce zrozumienie.
Oraz dla mamy, której zawdzięczam wszystko.
Książka zawiera treści, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych, takie jak: samookaleczanie, próby samobójcze, molestowanie seksualnie, silne ataki paniki, nękanie oraz sceny tortur, walk i śmierci.
Opisana historia to fikcja literacka.
Autorka nie pochwala zachowań przedstawionych w powieści.
Nienawidziłem elfów.
Nienawidziłem ich całym sercem od dnia, kiedy zacząłem pojmować politykę wyspy i swojego królestwa. Odkąd pamiętam, wpajano mi, aby ich unikać, uważać na nie. Że nie ma miejsca na sojusze czarodziejów z nimi. Były sprytne, nikczemne, zdradliwe, niegodne zaufania, dzikie wręcz – tego mnie uczono.
A mimo to mój ojciec postanowił zaprosić rodzinę królewską elfów na biesiadę. Dlaczego? Dlaczego postępował tak lekkomyślnie?
Elfy w naszym królestwie! Podczas naszej zabawy! Absurd! Nieważne, jak bardzo usiłowałem uświadomić ojcu fakty, on nie słuchał. Twierdził, że to konieczne, lecz nie zamierzał rozwinąć przede mną swoich planów, myśli. Pozostawił mnie w niewiedzy, za to wydał jeden jasny rozkaz – podczas biesiady nie powinienem zwracać na siebie uwagi. Miałem milczeć, obserwować, zachowywać się jak książę i następca tronu. Ukryć swoją nienawiść do elfów w głębi serca, zasiąść do stołu razem z nimi, jeść przy nich.
Może jeszcze każą mi z nimi pić? Nie. Nie planowałem spełniać tych oczekiwań. W porządku, mogłem milczeć, jednak nie zamierzałem przebywać bliżej elfów, niż to konieczne, nie zamierzałem z nimi rozmawiać, nie zamierzałem z nimi pić czy się bawić.
Nie zgłosiłem sprzeciwu, kiedy służba zaprosiła mnie do komnaty łaziebnej. Wszedłem do wanny i w milczeniu patrzyłem w martwy punkt, podczas gdy dwie czarodziejki obmywały delikatnie moje ciało. Mimowolnie zaciskałem szczęki, dumając nad tym, co nas wszystkich czeka. Sama myśl o elfach… o ich szczupłych ciałach, szpiczastych uszach, ostrych rysach i bladych cerach… Ta myśl poruszała struny w moim sercu oraz wzbudzała gniew.
– Absurd – mruknąłem pod nosem, zapomniawszy, że nie jestem sam.
Czarodziejki zerknęły na mnie ze zdziwieniem, na chwilę przerywając pracę. Widziałem, jak wymieniły zdziwione, niepewne spojrzenia. Zacisnąłem dłonie na krawędzi wanny.
– Wyjść – rozkazałem. – Obie. Natychmiast.
– Ale, kshentar…1 – zaczęła, lecz natychmiast jej przerwałem.
– Wyjść!
Służki pospiesznie skierowały się w stronę drzwi. Pokręciłem głową, kiedy je za sobą zamknęły.
Wyskoczyłem z wanny i sięgnąłem po ręcznik. Owinąłem go w pasie, a następnie przeszedłem do saloniku. Nawet nie spojrzałem na czarodziejkę, która stała z boku, czekając na mnie. Rozczochrałem mokre włosy, po czym ciężko opadłem na krzesło przy stole.
– Jesteś wściekły – odezwała się wreszcie.
– Owszem – odparłem i w końcu uniosłem na nią wzrok. Wzruszyłem ramionami, kręcąc głową. – Ale czy możesz mnie winić, Hope?
Przestudiowałem uważnie jej wygląd. Zauważyłem, że z okazji biesiady splotła ciemne włosy w dwa luźne warkocze, które spływały na ramiona, a z przodu wypuściła siwe kosmyki. Włożyła też bardziej elegancką suknię niż zwykle, w kolorze intensywnego fioletu, który idealnie pasował do oczu w tym samym odcieniu. Miała prawie pięćset lat, a wciąż potrafiła zachować wdzięk, mimo swojej pozycji służącej. Pokiwałem głową z uznaniem, lecz nadal brakowało mi biżuterii na jej szyi.
– Powinni dać ci złoto – mruknąłem. – Pasowałoby. – Przetarłem dłonią twarz ze zmęczenia.
– Donovanie, detrot2, wiem, że jesteś wściekły, ale musisz zachować pozory. – Hope się zbliżyła. Po drodze zgarnęła przygotowaną dla mnie szatę. – Wykorzystaj to. Spraw, aby król był z ciebie dumny.
– Nie potrzebuję tego! – Uderzyłem pięścią w stół. Po chwili uświadomiłem sobie, jak zareagowałem, jak wielki gniew mnie opanował. Westchnąłem, unosząc przepraszająco dłoń. – Wybacz.
Czarodziejka skinęła głową ze zrozumieniem. W geście pocieszenia położyła mi dłoń na ramieniu, a moją szatę powiesiła na krześle obok. Wstałem bez słowa, by nie wszczynać kłótni. Ubierałem się w milczeniu, kiedy Hope po drugiej stronie pokoju szykowała biżuterię królestwa. Stała odwrócona tyłem, by dać mi prywatność, dlatego odrzuciłem ręcznik.
Wciągnąłem luźniejsze spodnie i wsunąłem wysokie skórzane buty – lubiłem, jak nogawki marszczyły się tuż nad ich krawędzią. Włożyłem ulubioną elegancką szatę z długim rękawem, sięgającą do kolan. Głęboka czerń idealnie pasowała do złotych zdobień. Wziąłem ciężki pas, który podała mi Hope, i zapiąłem go na biodrach. Z niechęcią odłożyłem pochwę z mieczem, ponieważ wiedziałem, że nie powinienem zabierać broni na biesiadę.
Czarodziejka zapięła mi złote naszyjniki, założyła kolczyki, a moje dłonie ozdobiła błyszczącymi pierścieniami. Na sam koniec sięgnęła po szczotkę z twardym końskim włosiem.
– Usiądź, proszę – poleciła. – Spróbuję coś zrobić z twoimi kołtunami.
– Wiesz, że to przegrana walka, prawda? – Uśmiechnąłem się, ale spełniłem prośbę.
Rozprostowałem nogi i w lustrze obserwowałem, jak Hope rozczesuje moje falowane, krucze pukle. Granatowe pasemka skryte w tej czerni owijała wokół palców, by jeszcze bardziej je zakręcić. Walczyła z tym chaosem, próbując zadowolić samą siebie, jednak w końcu dała za wygraną. Za każdym razem kończyło się tak samo.
Zachichotałem cicho.
– Nic nie mów – powiedziała ze zrezygnowaniem. Rzuciła szczotkę na stół i popatrzyła na moje odbicie. – Kiedyś obetnę ci te kudły.
– Nie miałabyś odwagi.
– Racja. Nikt jednak nie powstrzyma mnie przed krytykowaniem tego kołtuna na twojej głowie.
Stanąłem przed Hope, aby mogła ocenić mój wygląd. Uniosła rękę, po czym poruszyła nią na znak, abym okręcił się wokół własnej osi. Przewróciłem oczami i rozciągnąłem usta w ironicznym uśmiechu, ale wykonałem polecenie. Rozłożyłem ramiona na boki w teatralnym geście. Minęła długa chwila, a czarodziejka wciąż mrużyła powieki, obserwując mnie uważnie. W końcu się uśmiechnęła triumfalnie.
– Myślę, że jesteś gotowy.
– Nie pytam nawet, jak wypadam, bo po twoim wzroku wnoszę, że oszałamiająco – rzuciłem z grymasem na twarzy.
– Donovanie, proszę cię, uważaj na słowa przy elfach. Nie zawiedź ojca. Mam dość opatrywania twoich ran.
Spoważniałem na jej słowa pełne troski. Wiele kąśliwych uwag cisnęło mi się na usta, ale w końcu postanowiłem tego nie komentować.
– Idziemy? – zmieniłem temat.
Nie czekałem na odpowiedź, tylko ruszyłem do wyjścia z moich komnat. Przy drzwiach czekał Nezad – mój prywatny strażnik. Posłałem mu szybkie, krytyczne spojrzenie i bez zbędnych dyskusji zmierzałem w stronę Wielkiej Sali, gdzie już jakiś czas temu rozpoczęła się biesiada.
Hope i gwardzista podążali za mną w milczeniu, bo mieli świadomość, że rozmowa to w tej chwili przegrana sprawa. Wiedzieli, że lepiej po prostu zostać z tyłu.
Przechodząc przez kręte korytarze, nawet nie patrzyłem na boki. Doskonale znałem każdy obraz, każde złote zdobienie na filarach, każdy długi, szkarłatny dywan oraz wysoki sufit inkrustowany złotem. Zszedłem po szerokich schodach piętro niżej i kroczyłem dalej.
Korytarz był wypełniony mieszkańcami, którzy przyszli do zamku, aby się zabawić. Biesiady czarodziejów wszystkim dostarczały rozrywki, zarówno szlachcie, jak i zwykłym obywatelom. Ci, którzy nie zdołali wejść do Wielkiej Sali, stali na zewnątrz, popijając trunki ze złotych kielichów, śmiejąc się lub rozmawiając. Czarodzieje ubrani w piękne szaty, czarodziejki przyodziane w bufiaste, kolorowe suknie. Każde z nich wyglądało na gotowe do tańca albo wzięcia udziału w konkursie picia wina.
Ignorowałem zebranych, lecz ci, którzy mnie rozpoznali, złożyli mi ukłon. Nezad i Hope wciąż podążali za mną, mężczyzna odsuwał napierającą ciżbę. W końcu dotarliśmy do Wielkiej Sali. Strażnicy pilnujący wejścia skłonili głowy, po czym jeden z nich otworzył usta, gotowy zapowiedzieć moje przybycie.
– Kehrega3. Nie potrzebuję wścibskich spojrzeń.
Wszedłem do środka, w tłum zajętych zabawą mieszkańców. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, nie wiedzieli, że dołączył do nich książę. Wypatrywałem ojca, a gdy zobaczyłem, że jego miejsce przy stole, na końcu pomieszczenia, jest puste, odetchnąłem. Jeszcze nie dotarł. Mogłem nadal pozostać niezauważony i skupiony na sobie.
Elfów również nie zauważyłem, zatem musiałem wykorzystać ten czas, żeby przygotować się psychicznie na ich przybycie.
Zatarłem ręce i potoczyłem wzrokiem po zgromadzonych czarodziejach i czarodziejkach. Zerknąłem w stronę Hope i Nezada, którzy patrzyli mi w oczy z nieokreślonymi wyrazami twarzy.
– Odejdźcie – powiedziałem z ledwo słyszalną prośbą w głosie. – Gdybym zniknął wam z pola widzenia, szukajcie mnie… gdzieś. Obiecuję, że niczego nie zniszczę, nikogo nie zranię, nikomu nie powiem złego słowa i tak dalej. Potrzebuję wina.
– Donovanie, nie powinieneś pić. – Hope pokręciła głową. – Nie dzisiaj.
– Och, właśnie że to zrobię.
Nonszalancko machnąłem jej ręką i wszedłem w tłum. Chciałem zniknąć, nim służka zdążyłaby mnie powstrzymać. Odetchnąłem głęboko, wdychając unoszący się w powietrzu zapach jedzenia i wina.
Wszyscy tańczyli, chichotali, śpiewali. Melodia grana przez muzykantów wypełniła pomieszczenie, dudniła w sercach zebranych. Wiedziałem, że to wyłącznie kwestia czasu, nim zabawa zyska na dynamice. Zwykle wystarczyło, żeby król skończył jeść, a gościom puszczały hamulce i biesiada nabierała szalonego tempa. Na razie jednak było spokojnie jak na zabawy w Carminie. Szedłem dalej, przedzierałem się przez tłum, aż zobaczyłem czarodzieja ze służby niosącego tacę z winem. Zatrzymałem go, po czym na jego oczach jednym haustem opróżniłem kielich. Odstawiłem go, a potem wziąłem kolejny, lecz ten zabrałem ze sobą i z szerokim uśmiechem na twarzy ruszyłem dalej.
– Dzięki, Benny! – rzuciłem przez ramię.
Zaśmiałem się na widok pięknej czarodziejki, która tańczyła sama w tłumie. Ująłem dłoń kobiety i obróciłem ją wokół własnej osi, posyłając przy tym czarujący uśmiech. Kiedy dotarło do niej, kim jestem, sapnęła z zachwytem, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, byłem już gdzie indziej. Upiłem łyk wina, po czym poszukałem wzrokiem znajomych twarzy.
– Kshentar! – usłyszałem.
Spojrzałem w stronę grupy młodych czarodziejów, którzy siedzieli przy jednym ze stołów, pijąc i się śmiejąc. Grayhar dał znak, abym do nich dołączył. Nie musiał prosić dwa razy. Minąłem kolejne tańczące czarodziejki, puszczając do nich oczko, i dołączyłem do przyjaciół.
Opadłem na krzesło, które odsunął mi Detrev, i uniosłem kielich.
– Byleby przeżyć tę noc – mruknąłem.
– Czyżbyś nie był zadowolony z wizyty elfów? – Detrev szturchnął mnie łokciem, na co pokręciłem głową.
– Nie ważcie się wspominać o elfach przy tym stole.
– W porządku, w porządku. – Atrelti uniósł ręce w uspokajającym geście. – Bez obaw, książę. Dzisiaj mamy dla ciebie coś specjalnego. Wiedzieliśmy, że będziesz… delikatnie mówiąc… zdenerwowany.
Grayhar odchylił poły szarawej szaty i wyjął fiolki z eliksirami. Mrużyłem oczy, patrząc na drobinki pływające w jasnych cieczach, a kiedy zrozumiałem, co przyjaciele zdobyli na tę noc, na moje usta wpłynął szeroki uśmiech. Odchyliłem się na oparcie krzesła i zaśmiałem pod nosem. Upiłem kolejny łyk wina.
– No proszę, proszę… – skomentowałem z zadowoleniem. – Czasem jesteście bardziej użyteczni, niż chciałbym przyznać.
Czarodzieje wybuchnęli triumfalnym śmiechem. Chwycili za kielichy, unieśli je oraz zerknęli na mnie psotnie. Odsunąłem się z krzesłem, by zarzucić nogi na stół. Detrev podał mi jabłko, które szybko cisnąłem w tłum pląsających czarodziejów. Trafiło jednego z tańczących w głowę, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Parsknąłem cicho, po czym znów siorbnąłem z kielicha.
Słuchałem rozmów i żartowałem z przyjaciółmi. Atrelti wylał wino na Grayhara, Detrev przyciągnął do siebie młodą czarodziejkę i posadził na swoich kolanach. Patrzyłem na nich wszystkich, zajęty jedynie popijaniem, ale nie byłem w stanie w pełni się rozluźnić. Myślami wciąż błądziłem wokół elfów, które lada chwila przybędą do Carminy.
W końcu Grayhar zauważył moją zadumę i podał mi jedną z fiolek, które pokazał wcześniej.
– Wypij to – polecił. – Od razu poczujesz się lepiej. Takiego towaru jeszcze nie braliśmy. Zaufaj mi.
Zerknąłem na niego, zanim ostrożnie odebrałem miksturę.
– Nigdy ci nie zaufam. – Uniosłem brew.
– Tym lepiej! – Wybuchnął śmiechem oraz poklepał mnie po plecach.
Odstawiłem kielich z winem i odkręciłem fiolkę. Jednym haustem wypiłem eliksir, po czym obserwowałem, jak robią to przyjaciele. Wykrzywiłem usta, gdy poczułem kwaśny smak na języku, ale kiedy po moim ciele rozprzestrzeniło się przyjemne ciepło, odetchnąłem. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, nim środek odurzający zacznie działać, a ja zapomnę o gniewie oraz powziętych środkach ostrożności. Z powrotem sięgnąłem po kielich.
Wtem po Wielkiej Sali rozniósł się głos strażnika stojącego przy wejściu.
– Elfy z Rodu Srebra rodziny królewskiej Elsolis! – ogłosił hucznie.
Wszyscy spojrzeli w stronę dwóch młodych elfów wchodzących do sali. Rozmowy i śmiechy na chwilę ucichły, zaprzestano też tańców.
– Książę Ernesh oraz księżniczka Adaliah, dzieci króla Erthana i królowej Adel.
Część zebranych zaczęła się kłaniać, a inni szeptali między sobą, kiedy elfy szły, prowadzone przez strażnika. Ja jednak nie zadałem sobie trudu, aby chociaż wstać. Parsknąłem tylko ironicznie pod nosem. Od razu dostrzegłem podobieństwo między rodzeństwem. Ernesh i Adaliah byli wręcz identyczni, jak bliźniaki.
– Hej, ty! – zawołałem do czarodzieja, który zasłaniał mi widok. – Zrób trzy kroki w bok. Natura nie uczyniła cię niewidzialnym.
Na moje słowa czarodziej się zgarbił i mrucząc pod nosem przeprosiny, odszedł. Zignorowałem go i utkwiłem wzrok w rodzeństwie elfów, prowadzonym przez całą salę do wyznaczonych im miejsc.
Chciałem wiedzieć, z czym mam do czynienia. Skupiłem uwagę najpierw na elfce, która usiadła powoli przy stole, a następnie dokładnie się rozejrzała. Była dumnie wyprostowana, ubrana w elegancką czarną suknię na cienkich ramiączkach, z rozcięciem na boku. Głęboki dekolt eksponował jej obojczyki i klatkę piersiową, na którą spływały liczne srebrne łańcuszki, w tym jeden z zawieszką księżyca. Na czole elfki błyszczała srebrna ozdoba przypominająca liście i ciernie, na lewej ręce widniał czarny bandaż, od łokcia aż po same palce, na drugiej zaś, na ramieniu i nadgarstku, lśniły srebrne bransolety. Jej długie ciemne włosy z wieloma białymi pasmami swobodnie opadały falami na plecy. Miała bladą cerę, wąską talię, szpiczaste uszy oraz smukłe palce, na których błyszczały srebrne pierścienie. Mimo to najbardziej zainteresowały mnie oczy – jedno w odcieniu mleka, drugie o kolorze przypominającym węgiel.
Upiłem kolejny łyk wina i nadal obserwowałem Adaliah z niechęcią.
– Ich piękno jest aż… odrażające – mruknąłem do przyjaciół.
– Tę księżniczkę to porwałbym do tańca. – Atrelti zarechotał.
– Lepiej milcz, głupcze. Nie bądź obrzydliwy.
Przeniosłem wzrok na księcia elfów, który zajął miejsce obok bliźniaczki. On również się rozejrzał, a potem nachylił do siostry i powiedział jej coś na ucho. Od razu zwróciłem uwagę na jego zimne, białe oczy, którymi przeczesywał teren w skupieniu. Był szczupły, trochę wyższy niż Adaliah. Skrzywiłem się na widok eleganckich, czarnych spodni i niezapiętej marynarki w tym samym kolorze, leżącej mu swobodnie na ramionach. Na nagiej klatce piersiowej elfa błyszczało wiele srebrnej biżuterii. Nie umknęło mojej uwadze, że nosił również naszyjnik z zawieszką księżyca oraz ozdobę królewską na skroniach. Czarno-białe loki opadały mu na czoło, spiczaste uszy zostały przyozdobione srebrnymi kolczykami. Był równie blady, jak jego siostra.
Pokręciłem głową, po czym odwróciłem się w stronę przyjaciół. Nie zamierzałem dłużej patrzeć na elfy. Ich piękno i elegancja mnie przytłaczały.
– Nie powinieneś ich powitać? – zapytał Grayhar.
– Nie – odpowiedziałem krótko. – Nie zejdę tak nisko.
Czarodzieje wybuchnęli śmiechem. Kiedy wszyscy wznowili zabawę, my wróciliśmy do picia.
Nie zaprzątałem sobie głowy elfami, które tkwiły na swoich miejscach, wszystko obserwując. Pragnąłem o nich zapomnieć, więc pozwoliłem winu i eliksirom zawładnąć moim umysłem. Nie chciałem, aby ostrożność i gniew zepsuły mi tę noc. To byłby grzech.
Dopiłem trunek z kielicha, po czym z hukiem odstawiłem naczynie. Zdjąłem nogi ze stołu i wstałem. Żartobliwie uderzyłem otwartą dłonią w głowę Detreva, śmiejąc się głośno, na co ten mnie popchnął i rzucił w moją stronę czymś, czego nawet nie rozpoznałem. Machnąłem na to ręką.
– Chodźcie, chłopcy – zachęciłem ich. – Może jakieś piękne czarodziejki zechcą z wami zatańczyć.
– Chyba że wszystkie padną ofiarą wielkiego księcia!
– Albo uciekną, kiedy zobaczą te wściekłe, złote oczy – parsknął Atrelti.
Kopnąłem nogę jego krzesła, przez co upadł do tyłu. Wydał z siebie okrzyk zdumienia, na co pozostali zareagowali śmiechem.
Weszliśmy w tłum, by dołączyć do tańców. Całkowicie zapomniałem, kim jestem oraz co należy do moich obowiązków. Pozwoliłem, aby zawładnęła mną fala zabawy. Myśli zwolniły, obraz wirował przed oczami na skutek działania eliksiru i wina. Zapomniałem o elfach, zapomniałem o ojcu. Skupiłem się wyłącznie na tej chwili.
Carmina była… inna. Bardziej surowa, ale jednocześnie intrygująca dzięki wysokim, ceglanym i drewnianym budynkom oraz wiszącym nad głowami przechodniów mostom, które prowadziły z wieży do wieży. Wokół nie zauważyłem zbyt wiele roślinności, zwierzęta trzymano w zagrodach za miastem. Pod stopami czułem nierówności brukowanych ścieżek, a na wysokie lampy patrzyłem z podziwem. Nic tutaj nie przypominało Elsolis.
Rozglądałem się uważnie, chłonąc zapachy, dźwięki i kolory miasta, kiedy w powolnym tempie przejeżdżaliśmy przez nie na koniach. Nigdy wcześniej nie miałem okazji przebywać po drugiej stronie murów królestwa czarodziejów, dlatego teraz nie mogłem ukryć zachwytu.
– To miasto musi pięknie wyglądać nocą – skomentowałem i spojrzałem w górę, na wąskie drewniane mosty.
Adaliah, która w ciszy jechała na wierzchowcu obok, zerknęła na mnie z powagą i skinęła głową. Spojrzeniem również powędrowała w tym samym kierunku co ja.
Moją uwagę przykuło dwóch młodych czarodziejów. Stali między domami i bawili się magią. Odcienie zieleni i fioletu tańczyły ze sobą, kiedy młodzieńcy wyciągali ręce. Po drugiej stronie dostrzegłem starszą czarodziejkę niosącą stos grubych, starych ksiąg. Jeszcze dalej małżeństwo zabawiało swoje małe dzieci przy pomocy magii.
Wszyscy wydawali się uśmiechnięci, rozluźnieni, swobodni w sposobie bycia, a ich kolorowe ubrania to odzwierciedlały – piękne, bogate szaty, bufiaste suknie… Byli ubrani naprawdę ekstrawagancko. Nawet nie zwracali na nas uwagi.
W końcu przeniosłem wzrok na zamek, do którego zmierzaliśmy. Mrużyłem oczy, patrząc na dość wąską, ale wyjątkowo wysoką budowlę z mnóstwem łukowatych okien oraz wieżami zwieńczonymi spiczastymi dachami, na których powiewały złote chorągwie. Gmaszysko zbudowano z ciemnych cegieł.
Pragnąłem to jakoś skomentować, naprawdę miałem wiele do powiedzenia, jednak widok ojca z przodu, jadącego na jeleniu, mnie powstrzymał. Skinąłem więc tylko głową do samego siebie i poświęciłem uwagę otoczeniu.
Po wyjechaniu z miasta stanęliśmy przed szeroką, czarną bramą. Nim nasi dwaj strażnicy zdążyli się odezwać, wrota stanęły otworem, jakby pchane przez niewidzialną siłę. Dopiero gdy spojrzałem w dół, dostrzegłem smugi jasnej energii. Strażnicy popatrzyli po sobie niepewnie, ale w końcu ruszyli do przodu, żeby poprowadzić nas przez dziedziniec.
Zerknąłem na uzbrojonych czarodziejów, rozstawionych w różnych częściach podwórza. Ubrani byli w ciężkie pancerze, w pochwach przytroczonych do pasów mieli miecze, w rękach zaś włócznie – każdy z nich wyglądał, jakby lada moment zamierzał iść na wojnę. Tylko ich oczy… nie zdradzały zupełnie nic. Żadnych emocji.
Byłem ciekawy, co pomyśleli na widok rodziny królewskiej elfów w Carminie, dlatego sięgnąłem do umysłu jednego z nich. Czy król Donotred postąpił słusznie, zapraszając ich?, snuł rozważania, spoglądając ku nam pustym wzrokiem. Wszyscy muszą być ostrożni dzisiejszej nocy.
Parsknąłem pod nosem. Sceptycyzm czarodziejów względem elfów czasem był absurdalny. Nienawidzili nas od wieków i tego nie ukrywali. Nasze gatunki zawsze pozostawały w konflikcie, ale sposób, w jaki czarodzieje teraz patrzyli, wyglądał zabawnie. Obawiali się, czuli obrzydzenie, jednocześnie raczyli kpinami, wytykali palcami, ale również podziwiali. A to wszystko powodowało u nich nienawiść i ostrożność. Doprawdy niesamowite.
– Królu Erthanie.
Przeniosłem wzrok na starszego czarodzieja, który podszedł. Również miał na sobie zbroję, jednak gruby, złoty pas wyróżniał go spośród innych strażników. To dowódca.
– Wybacz, że witam was ja, a nie królewski namiestnik, jednak on musi być obecny gdzie indziej.
– Jak ci na imię? – mruknął mój ojciec. Zerkał na czarodzieja z góry.
– Rotvel, mój panie.
Czarodziej skłonił głowę, co wykorzystałem, aby nieco lepiej mu się przyjrzeć. Nie był zbyt wysoki, do tego miał dłuższe siwe włosy oraz nieprzystrzyżony zarost. Wyglądał dość niechlujnie oraz na okrutnie zmęczonego.
– Zaprowadzę was do środka – powiedział, gdy znów stanął prosto. – Konie i… jelenia ktoś zabierze do stajni.
Dwaj nasi strażnicy zeskoczyli ze swoich wierzchowców jako pierwsi. Za nimi podążył Owen. Podszedł do mnie i Adaliah, podczas gdy pozostali skupili się na pomocy Erthanowi i Adel.
Owen wyciągnął rękę w stronę Adaliah, jednak ta posłała mu skromny uśmiech i zgrabnie zeskoczyła na ziemię.
– Vaty4 – powiedziała cicho, patrząc na niego.
– Gdyby nie te wszystkie zasady i protokoły, to ty pomagałabyś zejść z siodła mnie. – Owen zaśmiał się serdecznie. – Niestety teraz wszystko nas obowiązuje… kasistina5.
– To po to są te rozcięcia w twoich sukniach? – zapytałem, kiedy zeskoczyłem ze swojego ogiera.
– Dzięki nim łatwiej sięgnąć po sztylet – wyjaśniła bezceremonialnie.
– Cóż… Mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi.
– Owenie – warknął Erthan, spoglądający przez ramię.
Wszyscy stanęliśmy na baczność, uśmiechy zniknęły nam z twarzy. Odruchowo przysunąłem się bliżej Adaliah. Owen, nim odszedł, skinął do nas ostrożnie głową. Patrzyłem, jak wymienia z moim ojcem kilka zdań, jednak nie byłem w stanie usłyszeć, o czym mówią. Wystarczyło jednak, że widziałem szeroko otwarte oczy namiestnika i napięte mięśnie Erthana.
Milczałem, kiedy ruszyli za dowódcą straży królewskiej. Adel dotrzymywała im kroku, natomiast ja i Adaliah, ramię w ramię, szliśmy za nimi. Dwaj strażnicy chronili nas od tyłu, wypatrując możliwego zagrożenia. Splotłem ręce za plecami, Adaliah okręcała na palcach pierścionki. W ciszy pokonywaliśmy kolejne metry, zachowując spokojne wyrazy twarzy.
Kiedy weszliśmy do zamku, dyskretnie potoczyłem wzrokiem po szerokim korytarzu. Na podłodze leżały szkarłatne dywany, filary były zdobione złotem, a na ścianach wisiały ogromne obrazy przedstawiające ważne sceny z historii Carminy lub członków rodu królewskiego czy postaci znane z legend.
To jednak nic w porównaniu ze zdobyczami wojennymi króla Donotreda. Gabloty ustawiono w głównym holu, w pojedynczych rzędach po obu stronach korytarza. Odniosłem wrażenie, że te szeregi nie mają końca. A łupy? Było tam wszystko – począwszy od małego sztyletu wysadzanego kamieniami, a skończywszy na czaszce króla syren, który poległ z ręki Donotreda.
Przystanąłem przy gablocie z czaszką, by podziwiać zdobycz. Syreny to potężne stworzenia. Fakt, że Donotred zdołał zabić ich władcę w pojedynkę, zasługiwał na podziw. Król był potężnym czarodziejem, należało się liczyć z jego siłą. Nie bez powodu Erthan zachowywał wobec niego ostrożność. Nie powiedziałbym, że czuł przed nim respekt, ale wykazywał gotowość do walki, gdyby zaszła taka potrzeba. A wyczuwszy napięcie między naszymi królestwami, skorzystał z otrzymanego zaproszenia, aby mieć czarodziejów na oku. Nie chodziło o zabawę, tego byłem pewien.
– Wygranie bitwy z królem syren to nie lada wyczyn – skomentowała Adaliah, gdy stanęła obok.
– Zrobimy taką kolekcję zdobyczy wojennych, gdy przejmiemy władzę po ojcu? – zapytałem, posyłając siostrze psotny uśmiech.
– Zachowuj się, braciszku – skarciła mnie, ale też uniosła kąciki ust.
– Nisis!6 – zawołała łagodnie nasza matka, kiedy zauważyła, że zostaliśmy trochę w tyle.
Spojrzałem w jej perłowe oczy, przyjąłem bardziej dostojną postawę.
– Ja i wasz ojciec udamy się teraz do króla Donotreda oraz królowej Lirii, aby pomówić z nimi na osobności. Wy zostaniecie zaprowadzeni do Wielkiej Sali. Owen pójdzie z wami. Proszę, godnie reprezentujcie nasz ród.
– Oczywiście, matko – powiedzieliśmy zgodnie.
Adel zerknęła na Erthana i kiedy zyskała pewność, że ten dyskutuje z Owenem oraz dowódcą straży królewskiej czarodziejów, podeszła ku nam. Cienka biała suknia sunęła za nią po ziemi. Matka odgarnęła zabłąkane pasma białych włosów na plecy, westchnęła cicho i popatrzyła to na mnie, to na Adaliah. Próbowała ukryć lęk pod maską stoickiego spokoju, ale na darmo.
Zmrużyłem oczy i spojrzałem na nią z troską. Nie musiałem zaglądać w jej myśli, aby wiedzieć, że wiele rzeczy ją trapiło. Nie poruszyłem jednak tego tematu. Zdawałem sobie sprawę, że w tej chwili nic by to nie zmieniło, królowa nie chciałaby rozmawiać. Musieliśmy się zająć ważniejszymi sprawami.
– Nie zawiedźcie ojca – powiedziała cicho. – Proszę… Jeśli coś pójdzie nie tak, on…
– Bez obaw, filtaely7 – przerwała Adaliah, by ją uspokoić. – Nie zawiedziemy go. Wiemy, na ile ważna jest dyplomacja. Szczególnie w kontaktach z Carminą.
– Chcemy dla Elsolis najlepiej, tak samo jak ojciec – dodałem. – To nasze królestwo, mamo. Wiemy, że w tej kwestii nie ma miejsca na błędy.
Na te słowa Adel posłała nam blady uśmiech, jednak to wciąż nie uspokoiło jej w pełni. Ujęła moją twarz w dłonie i złożyła czuły pocałunek na czole. Stanęła przed Adaliah i popatrzyła na nią pytająco, jakby prosiła o pozwolenie. Dopiero kiedy ta skinęła głową, Adel ujęła jej policzki najdelikatniej, jak mogła, i przycisnęła usta do skroni córki. Następnie dołączyła do Erthana, który już na nią czekał.
Wymieniliśmy z Adaliah porozumiewawcze spojrzenia. Mieliśmy świadomość, że to spotkanie należy traktować niczym próbę. Próbę, którą musimy przejść pomyślnie.
Tak jak chwilę wcześniej zapowiedziała matka, strażnik Carminy zaprowadził nas do Wielkiej Sali. Dostaliśmy jedno zadanie do wykonania podczas tej biesiady, tylko jedno… Od teraz nie mogliśmy się rozpraszać ani tracić czujności. Musieliśmy zachować spokój i koncentrację.
Czarodziej przystanął przed wejściem do pomieszczenia, skąd dobiegały krzyki, śmiechy i głośna muzyka. Odchrząknął, by oczyścić gardło.
– Elfy z Rodu Srebra rodziny królewskiej Elsolis! – ogłosił hucznie.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza, wszyscy przenieśli wzrok na nas.
– Książę Ernesh oraz księżniczka Adaliah, dzieci króla Erthana i królowej Adel.
Strażnik wszedł do środka, po czym dał sygnał ręką, abyśmy podążyli za nim. Mijani czarodzieje i czarodziejki reagowali różnie: jedni się kłaniali, inni zerkali zmieszani, jeszcze inni szeptali. Szliśmy przed siebie, nawet nie zerkając na boki.
„Nigdy nie pozwólcie, aby ludzie poczuli, że są ważniejsi lub silniejsi od was”, powtarzał nam ojciec, odkąd pamiętam. „To mogłoby was zgubić szybciej, niż sądzicie. Chodźcie wyprostowani, z dumnie uniesionymi głowami. Patrzcie na innych z wyższością”.
Uczono nas tego wszystkiego od dnia dwudziestych urodzin, zatem listę zasad i protokoły królewskie przyswoiliśmy już dawno. Nie mogliśmy ich złamać ani podważyć. W przeciwnym razie dla własnego dobra musielibyśmy ponieść konsekwencje. Tak nam tłumaczono. Nikt nie miałby odwagi tego zakwestionować.
Strażnik zatrzymał się na samym końcu Wielkiej Sali i odwrócił ku nam.
– Ten stół jest przeznaczony dla obu rodzin królewskich. Proszę, zajmijcie swoje miejsca. – Wskazał na krzesła ustawione przy jednym krańcu. – Niebawem dołączą do was pary królewskie. W tym czasie możecie się rozejrzeć lub zaczekać. Wybór należy do was, Dzieci Srebra.
– Dziękujemy. – Skinąłem głową.
Podeszliśmy bliżej, a następnie spoczęliśmy na wyznaczonych fotelach. Owen, który przez cały ten czas podążał za nami w ciszy, stanął za naszymi plecami i splótł ręce przed sobą. Przez chwilę wszyscy troje milczeliśmy. Daliśmy sobie moment na podziwianie Wielkiej Sali. Tutaj czarodzieje i czarodziejki nosili jeszcze bardziej kolorowe ubrania. Na ich twarzach widniały rumieńce, włosy mieli potargane na skutek dzikiej zabawy.
– Chciałbym zobaczyć elfy tak szczęśliwe – mruknąłem.
– Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. – Adaliah wciąż lustrowała wzrokiem otoczenie.
– Od stu pięćdziesięciu lat nie doświadczyliśmy żadnej biesiady czy choćby wieczerzy w naszym królestwie. Gdyby Harit nie zapraszał nas regularnie do Alatusa pięćdziesiąt lat temu, nigdy nie zaznalibyśmy radości, Ad. Ile jeszcze przyjdzie nam wytrzymać, aby doznać tego w Elsolis? Jak mamy korzystać z młodości, gdy jesteśmy rzucani na głęboką wodę?
– Zadajesz pytania, na które znasz odpowiedź.
– To pytania retoryczne. Skoro już czekamy, to chcę jakoś wykorzystać ten czas. Potrzebuję wyrazić swoje niezadowolenie. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego zawsze pozostajesz tak spokojna, felentiny8.
– Robię to, abyś ty nie musiał. – Adaliah popatrzyła na mnie z troską. – Rozumiem twoją frustrację, naprawdę… ale teraz powinniśmy skupić uwagę na tym, co tu i teraz.
– Wiem. – Westchnąłem. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę…
Znów spojrzeliśmy na bawiących się czarodziejów. Wszyscy wybuchali głośnym śmiechem, kpili z siebie nawzajem, tańczyli każdy z każdym, przeklinali, rozlewali naokoło wino…
Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na Adaliah. Mimo spokojnego wyrazu twarzy w jej oczach błyszczało delikatne zaciekawienie. Oboje oczekiwaliśmy odrębnej kultury, nie sądziliśmy jednak, że ta odmienność będzie tak drastyczna.
Nachyliłem się do siostry.
– Ich głowy to istny chaos – powiedziałem cicho po tym, jak usiłowałem przechwycić konkretne myśli kogokolwiek obecnego na sali. – Skupieni są jedynie na tym, aby się upić. Mają słabe, lekkie umysły. To dobry znak… Skoro zawsze wykazują taką skorość do zabawy i picia, a wszelkie przemyślenia nakierowują na szczęście i beztroskę, musimy o tym pamiętać. Sądzę, że przejście w stan gotowości do walki mogłoby im chwilę zająć.
Adaliah przytaknęła delikatnie.
– To wciąż za mało informacji – zauważyła. – Musimy się dowiedzieć, czy książę Donovan jest równie… otwarty. To on stanowi nasz główny obiekt zainteresowania. Jak jednak widzimy, nie zadał sobie trudu, aby tu przybyć, co trochę utrudnia nam pracę.
– Być może uznał, że uraża go konieczność przebywania w pobliżu elfów – mruknąłem i opadłem na oparcie krzesła. – Oboje słyszeliśmy, co o nim mówią. Nie oczekujmy zbyt wiele.
– Jeśli nie przyjdzie, sami będziemy musieli go znaleźć. Lub zwabić.
– Wtedy ja się tym zajmę i wam pomogę – wtrącił Owen, który słuchał naszej wymiany zdań.
Skinąłem głową. Wciąż patrzyłem przed siebie, wróciłem do obserwowania mieszkańców. Studiowałem ich zachowanie, nawyki, rozmowy dolatujące do moich uszu. Z głębokiego skupienia wyrwał mnie dopiero dźwięk głosu strażnika, stojącego przy drzwiach do Wielkiej Sali.
Przeniosłem spojrzenie w tamtą stronę.
Gdy zobaczyłem idące przez pomieszczenie dwie pary królewskie, wziąłem głęboki wdech i mentalnie przygotowywałem się na to, co czekało mnie oraz Adaliah. Wszyscy skłaniali głowy i spuszczali wzrok. Kiedy nasi rodzice wraz z królem i królową Carminy podeszli do stołu, jednocześnie z Adaliah wstaliśmy z krzeseł i również złożyliśmy ukłony, by okazać pełen szacunek. Potem zerknęliśmy najpierw na ojca, później na Donotreda. Król czarodziejów dał znak ręką, abyśmy wszyscy usiedli.
– Miło w końcu zobaczyć twoje dzieci – zwrócił się do Erthana Donotred, a potem zerknął na nas. – Ernesh i Adaliah… Wiele o nich słyszałem w ostatnim czasie.
– Rzeczywiście, dbam o ich reputację. Chcę, aby całe Ismore wiedziało, do czego są zdolni, zanim oficjalnie mianuję ich następcami tronu.
– Więc będą władać… razem?
– Owszem. – Erthan skinął głową. – Po długich obserwacjach ich treningów i decyzji politycznych doszedłem do wniosku, że we dwójkę są silniejsi. To bliźniaki. Ich dusze stanowią jedność. Dlatego oboje włożą korony na skronie.
– Rozumiem… – mruknął Donotred.
Król czarodziejów mrużył oczy, patrząc na nas. Nie drgnęliśmy pod jego spojrzeniem, znieśliśmy je z nienagannym spokojem.
Próbowałem sięgnąć do umysłu monarchy, aby móc odczytać myśli, jednak mury, jakie wzniósł wokół niego, były zbyt wysokie, zbyt grube. Odpuściłem, gdy poczułem, że to przegrana walka.
– Znasz już moich dziedziców – zauważył Erthan i opadł na oparcie krzesła. Chwycił kielich z winem i przeniósł wzrok na króla Carminy. – Co powiesz o swoim? Z tego, co wiem, masz jednego syna. Domyślam się więc, że to on przejmie władzę. Książę Donovan… Czyż nie?
Donotred zacisnął szczęki na dźwięk imienia własnego potomka. Nie umknęło mojej uwadze, że zerknął przelotnie w stronę krzesła, na którym powinien zasiąść Donovan. A więc ich relacja była… napięta. Ta cenna informacja mogła się przydać w przyszłości.
Nie tylko ja to zauważyłem. Adaliah i Erthan patrzyli na Donotreda w milczeniu, ze spokojem czekali, aż powie coś na temat syna.
– Jeśli mamy być szczerzy, nie myślimy tak przyszłościowo – wtrąciła Liria.
Wszyscy przenieśliśmy wzrok na królową Carminy. Jej różowe oczy wyglądały na zaskakująco zimne, mimo tak przyjemnego odcienia.
– Nie przewidujemy, aby Donotred musiał szybko abdykować lub został siłą strącony z tronu, dlatego czekamy z ogłoszeniem dziedzica. Chcemy, aby Donovan nacieszył się młodością.
– Dlatego go tu z nami nie ma? – zapytał Erthan.
– Dołączy do nas niebawem – wycedziła Liria.
Kłamstwo. Było jasne, że zełgała. Nie musiałem w pełni sięgać do jej umysłu, by to wiedzieć. Gniew w oczach królowej zdradzał wszystko. Młodość Donovana to nie powód nieobecności księcia i niechęci rodziców do ogłoszenia go następcą tronu. Nadchodziła wojna, wszyscy o tym wiedzieliśmy. Zabezpieczenie tronu oraz władzy powinno być priorytetem w tak niepewnym okresie, jednak Donotred wyglądał, jakby wolał zaryzykować.
Chcąc zmienić temat, król klasnął w dłonie. Spojrzał na służbę i skinął głową, by dać sygnał, aby przynieśli jedzenie dla gości. W Wielkiej Sali rozbrzmiały szmery, kiedy lokaje wnosili potrawy. Na talerzach było samo mięso – pieczeń z jelenia, wątroby, serca wołowe, ozory, steki… Dostrzegłem niewiele warzyw czy owoców. Westchnąłem ze zrezygnowaniem, na co kąciki ust Adaliah powędrowały ku górze.
– Chyba obejdziemy się bez posiłku – powiedziała tak, abym tylko ja mógł ją usłyszeć.
– Jestem przekonany, że tutejsi kucharze wiedzieli, iż elfy nie jadają mięsa. – Zerknąłem na nią. – Za to chętnie skosztuję wina.
Adaliah skinęła głową.
Donotred wstał z krzesła, czym zwrócił na siebie uwagę zebranych. Wszelkie rozmowy ucichły, muzyka również przestała grać. Na twarzach mieszkańców widniały uśmiechy pełne oczekiwania.
– Dzisiejsza biesiada to wyjątkowa uroczystość. – Głos Donotreda rozbrzmiał w Wielkiej Sali. – Są z nami członkowie Rodu Srebra, rodzina królewska Elsolis. Uczcijmy tę noc, pokażmy im, jak powinna wyglądać prawdziwa zabawa. Ugośćmy ich, nim krew elfów zostanie przelana na wojnie.
Czarodzieje i czarodziejki zaczęli wiwatować, unieśli kielichy. Adel westchnęła ciężko, Adaliah przechyliła głowę na bok i zerkała na Donotreda, natomiast sam Erthan zaśmiał się pod nosem. Jego czarne oczy błysnęły gniewem, palcami nerwowo bębnił w stół, ale po chwili chwycił puchar wina i przytknął go do ust, wpatrzony wrogo w przeciwnika. Napięcie między nimi wzrosło gwałtownie.
Dostrzegłem, że Owen, który wciąż stał za mną oraz Adaliah, położył rękę na rękojeści miecza, jednak wzrok skupił na namiestniku Carminy, który zmierzał do stołu. Wymieniłem z Adaliah porozumiewawcze spojrzenia. Nie drgnęliśmy. Nie powiedzieliśmy słowa. Tylko uważnie wszystko obserwowaliśmy.
– Bawmy się! – zawołał Donotred, jakby wznosił toast.
W Wielkiej Sali było znacznie ciszej, kiedy wszyscy jedli. Rozglądałam się uważnie, popijając wino. Słuchałam Ernesha, który zdradzał mi swoje spostrzeżenia. Nie zabieraliśmy jednak głosu w rozmowie prowadzonej po drugiej stronie stołu, gdzie Donotred dyskutował z Erthanem, a Liria – z Adel. To nie nasze zadanie. My mieliśmy znaleźć księcia Donovana, ale jego jak na złość nie szło nigdzie dostrzec.
Ernesh dotknął delikatnie mojej dłoni pod stołem, więc zwróciłam na niego uwagę. Ledwo widocznie skinął w stronę króla czarodziejów, dając mi znak, że jesteśmy lustrowani. Nie odwzajemniliśmy spojrzenia. Tak długo, jak sam nie nawiązał z nami kontaktu, nie zamierzaliśmy się wychylać. Znaliśmy zasady. Wiedzieliśmy, że musimy być widoczni, ale nie słyszani, chyba że nas o to poproszono.
– Po ile macie lat? – zagadnął w końcu Donotred, krojąc porcję swojego mięsa.
– Po sto pięćdziesiąt, panie – odpowiedziałam ze spokojem.
– Jesteście w wieku Donovana…
Kiedy król Carminy spuścił wzrok na talerz, przyjrzałam mu się uważnie. Jego dłonie wyglądały na twarde i poznaczone bliznami, a broda oraz proste włosy zaczesane na lewą stronę przybrały srebrzysty kolor. Mimo to ciemnoniebieskie oczy wciąż zdawały się pełne życia. Dostrzegłam przy nich zmarszczki, a na prawym policzku króla widniała gruba blizna. Liczył sobie siedemset lat, a od czterystu sprawował władzę i uczynił Carminę jednym z silniejszych królestw na wyspie. Był o połowę starszy ode mnie i Ernesha, kiedy przejął tron. Od tego czasu zebrał sporo doświadczenia i urósł w siłę. Przede wszystkim jednak cechowały go odwaga i gotowość do podejmowania ryzyka.
Złapałam kontakt wzrokowy z ojcem. Znałam to spojrzenie. Śledził każdy mój ruch. Niczym drapieżnik czekający na błąd swojej ofiary.
– Powiedzcie mi… W jakiej walce się specjalizujecie? – zapytał Donotred. Wciąż na nas patrzył. – Wasz ojciec jest wszechstronny, więc ciekawi mnie, jaką bronią wy władacie.
– Miecz to mój wybór – odpowiedział Ernesh.
– Ja natomiast upodobałam sobie sztylety – dodałam.
– Wśród płci pięknej nieczęsto spotykam wojowniczki. Powiedz mi, Adaliah… Nie czujesz się zagrożona? Jesteś elfką. Z tego, co mi wiadomo, twoja matka nie potrafi wojować. Dlaczego ty postanowiłaś podjąć się tej nauki?
Zerknęłam na Adel, która spuściła wzrok z zawstydzenia, usłyszawszy uwagę o jej braku umiejętności. Chciałam bronić matki, wiedziałam jednak, że to nie miejsce i czas na to, dlatego kiedy znów przeniosłam spojrzenie na króla Carminy, wyraz mojej twarzy pozostał niezmienny.
– Skłoniły mnie do tego świadomość licznych niebezpieczeństw, idących w parze ze sprawowaniem władzy oraz prowadzeniem polityki, i możliwość samoobrony w obliczu zagrożenia – wyjaśniłam. – Uważam, że płeć piękna może walczyć równie dobrze jak męscy przedstawiciele.
– Bzdury. – Donotred się zaśmiał. – Do obowiązków płci pięknej zaliczam zadowalanie nas, dbanie o dzieci i dom. Walka nie leży w waszej naturze.
Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na czarodzieja ze spokojem, kryjąc urazę. Zerknęłam na strażników pilnujących porządku w Wielkiej Sali – nie dostrzegłam w ich szeregach żadnych żeńskich osobniczek. Co innego wśród służby. To by wyjaśniało podejście Donotreda.
Wyglądało na to, że w Carminie czarodziejki nie były wojowniczkami, a jedynie posługaczkami lub skromnymi istotami, które mają w lot zgadywać potrzeby mężczyzn i dobrze wyglądać u ich boku.
Donotred wrócił do rozmowy z Erthanem, więc sięgnęłam po kielich i upiłam kolejny łyk wina. Widziałam, że Ernesh zerkał na mnie kątem oka. Zapewne chciał coś powiedzieć, jednak wiedział, że póki siedzimy przy stole z obydwiema parami królewskimi, powinniśmy zachować milczenie. Spojrzałam na niego i delikatnie skinęłam głową, by dać znak, że wszystko w porządku.
Niektórzy zdążyli już wstać od stołu i wyjść na parkiet, muzykanci grali coraz głośniej. Obserwowałam to z mieszanką ciekawości i czujności. Byłam pewna, że gdy wszyscy zasiądą do jedzenia, dostrzegę gdzieś księcia Donovana, jednak on wciąż pozostawał niewidoczny dla moich oczu.
– Erthanie, może przedstawię tobie oraz Adel swojego najdroższego przyjaciela i zarazem namiestnika? – zaproponował Donotred po przełknięciu ostatniego kęsa dania. – Tobris na pewno chciałby was poznać.
– Z przyjemnością. – Mój ojciec wykrzywił usta w przesadnym uśmiechu.
Patrzyłam, jak obie pary królewskie podążają w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Ci, którzy siedzieli, zaczęli się podnosić i kłaniać, rozmowy na chwilę ucichły.
Westchnęłam delikatnie, kiedy zostałam przy stole tylko z bratem. Zerknęłam przez ramię na tkwiącego za nami Owena.
– Usiądziesz? – zapytałam.
– Nie, Ad. Nie chciałbym narażać siebie, a przede wszystkim was.
Skinęłam głową ze zrozumieniem. Znów potoczyłam wzrokiem po tłumie roztańczonych czarodziejów i czarodziejek. Moją uwagę przyciągnął młodzieniec – szalał na parkiecie razem ze swoimi przyjaciółmi, trzymając w górze kielich z winem. Przyjrzałam się burzy czarnych włosów, w których migały granatowe pasemka, oraz złotym oczom. Miał na sobie elegancką, bogato zdobioną szatę, a na biodrach złoty pas. Wszyscy obecni byli dobrze ubrani, lecz odzież oraz dodatki noszone przez tego czarodzieja wyglądały na o wiele cenniejsze.
– Donovan – mruknął Ernesh, on również go zauważył.
– Chyba świetnie się bawi wśród swoich ludzi i nie pamięta o królewskich obowiązkach.
Uniosłam lekko brwi.
Przez chwilę w milczeniu obserwowaliśmy, jak książę Carminy pląsa i pije haustami wino. Porywał do tańca czarodziejki, żartował ze swoimi przyjaciółmi i wybuchał głośnym śmiechem, za nic mając zasady czy protokoły. Zszokowała mnie jego impertynencja. Najwyraźniej nie myślał o swoim ojcu i wrażeniu, jakie wywierał na gościach specjalnych, czyli na nas.
– Następca tronu… – zakpił Ernesh, kręcąc głową.
Książę opróżniał kielich za kielichem.
– Chyba jest w bliskiej relacji z winem – zauważyłam.
– Wiele nam o nim mówiono, ale to przekracza wszelkie granice.
– Ciekawa jestem, co powiemy ojcu. Chciał, abyśmy obserwowali Donovana, uważnie słuchali jego słów, zwracali uwagę na gesty, a widzimy, jak książę pije i tańczy. Myślę, że to go nie zadowoli.
– Rzeczywiście, pewnie nie takich informacji oczekiwał.
Patrzyliśmy na Donovana przez długi czas, licząc na to, że jednak stanie na wysokości zadania i wejdzie w rolę księcia, on tymczasem z każdą chwilą był coraz bardziej pijany. Czułam, że w tym stanie nie dałby rady z nami porozmawiać na temat polityki. Lekko podpitego moglibyśmy wykorzystać i sprowokować, aby zdradził nam jakieś poufne dane, lecz teraz żadna dysputa nie miała sensu.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem.
Ernesh, który milczał przez długi czas, opadł na oparcie krzesła. Bębnił palcami w stół i praktycznie nie mrugając, wpatrywał się w księcia czarodziejów. Pokręcił głową z niedowierzaniem, dlatego spojrzałam na niego pytająco.
– W myślach Donovana jest tylko rozpusta – oznajmił, przecierając dłońmi oczy ze zmęczenia. W głosie brata pobrzmiewała rezygnacja. – Żałuję, że sięgnąłem do jego umysłu.
– Nie znalazłeś nic przydatnego. – Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Poprawiłam srebrne pierścionki na palcach. – Teraz sprowokowanie go nie wchodzi w grę. Jedyne, co możemy zrobić, to czekać, aż wytrzeźwieje. Może do rana wróci mu odrobina rozsądku.
– W takim wypadku… – Ernesh powoli wstał ze swojego krzesła. Poprawił marynarkę, przeczesał palcami loki i popatrzył na mnie z góry. – Zatańczysz ze mną, siostrzyczko?
Posłałam mu delikatny uśmiech i również podniosłam się z miejsca. Nim jednak zdążyłam choćby odpowiedzieć czy ująć dłoń brata, zauważyłam, że w naszą stronę chwiejnym krokiem zmierza Donovan. Uniósł wysoko czarę z trunkiem.
– Ellrafhe!9 – zawołał.
– Och, na leśne jagódki – mruknął Ernesh.
Tuż przed stołem Donovan się potknął i wylał na mojego brata resztę zawartości kielicha. Ernesh odruchowo zrobił krok w tył, po czym zerknął na wino, które spływało po jego klatce piersiowej. Stojący obok Owen położył mu rękę na ramieniu, jakby chciał go powstrzymać przed możliwą reakcją. Ale mój brat doskonale wiedział, że musi zachować spokój. Wziął głęboki wdech.
Oboje spojrzeliśmy na Donovana, który odstawił puste naczynie na stół, zanosząc się przy tym głośnym śmiechem. Był wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją i jak widać, nie interesowało go, że jego zachowanie jest pozbawione szacunku, oczekiwanego od księcia Carminy.
Podeszłam do Ernesha, aby miał świadomość, że tkwimy w tym razem. Delikatnie dotknęłam ramienia brata, a on zerknął na mnie przelotnie i dał znać, że wszystko w porządku, że to nie wytrąciło go z równowagi.
Donovanowi od nadmiaru alkoholu aż błyszczały oczy, ale mimo to rozpoznałam w nich gniew, może nawet obrzydzenie. Nie był pozytywnie nastawiony i nie podobała mu się nasza obecność w Carminie. Nie radził sobie z tymi uczuciami nawet mimo pokaźnej ilości alkoholu we krwi. Rozciągnął usta w szerokim, choć nieszczerym uśmiechu, pełnym ironii, wręcz paskudnym.
– Witajcie w Carminie, ellrafte. – Czarodziej teatralnie rozłożył ręce na boki, po czym wskazał na mojego brata. – Książę Ernesh! Ten słynny Ernesh, pogromca trolli! Tak, tak, słyszałem historię o tym, jak wybiłeś wszystkie trolle, które się wydostały z Terrenousa. Wszystkie! Włącznie z ich przywódcą! Natomiast ty, księżniczko… – spojrzał na mnie – pomogłaś alisom odeprzeć atak goblinów i chroniłaś ich króla, przelewając własną krew. Cóż za szlachetny czyn…
– Ciebie również miło poznać, książę Donovanie – powiedziałam ze spokojem. – Za szlachetny czyn można uznać twoją decyzję o powitaniu nas.
Czarodziej zmrużył oczy. Wyprostował się niezgrabnie, wzrok miał rozbiegany.
Ernesh wziął oferowaną przez Owena chustę i nie odrywając spojrzenia od Donovana, wycierał wino ze swojej marynarki. Czekaliśmy, aż książę Carminy coś doda. Wiedzieliśmy, że czarodziej każde wypowiedziane przez nas zdanie mógł uznać za prowokację.
– Słyszałem również, że elfy są pozbawione poczucia humoru, i to najwyraźniej prawda – mruknął Donovan, wsparłszy ręce na stole. Patrzył ostro, jakby usiłował zajrzeć nam w głąb dusz.
Ernesh westchnął, kręcąc głową, dlatego chwyciłam go pod ramię. Zerknął na mnie, potem na Owena, wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale nim zdążył, Donovan ponownie zabrał głos:
– Powiadają też, że mieszkańcy Ismore wypatrują momentu, aż wszyscy zasiądziemy na tronach swoich królestw.
Spojrzeliśmy na siebie z Erneshem, słowa Donovana przykuły naszą uwagę. Widziałam, jak źrenice brata się rozszerzają. A więc jednak książę Donovan był w stanie mówić o polityce…
– Nadejdzie dzień, gdy przyjdzie nam ze sobą walczyć, a wtedy… nie będziecie tak pewni siebie, a wasze czyny… tak chwalebne – ciągnął Donovan ze złośliwym uśmiechem pod nosem. – Książę Ernesh, przyszły król, oraz księżniczka Adaliah, przyszła królowa, będą przede mną klęczeć i błagać o litość. Ale to, oczywiście, tylko pogłoski… – Uśmiech na jego twarzy wyglądał na jeszcze szerszy.
Ernesh otworzył usta, by odpowiedzieć, ale położyłam mu rękę na klatce piersiowej i zmusiłam do zrobienia kroku w tył. Popatrzyłam mu prosto w oczy, niemo przekazując prośbę o zachowanie spokoju.
Wziął głęboki wdech i znów przeniósł wzrok na Donovana, tym razem bez emocji.
– Usiłujecie być tak nienaganni, że aż mi niedobrze. – Czarodziej zachichotał. Kpił z nas. – Tacy piękni, dumni… a tak żałośni i…
– Kshentar! – przerwał mu stanowczy głos.
Zmierzała ku nam czarodziejka i mierzyła Donovana ostrym spojrzeniem. Lustrowałam ją, próbując wybadać, z kim mamy do czynienia.
Była starsza, ubrana dość skromnie w porównaniu do innych obecnych na sali. Nie należała też do rodziny królewskiej, a mimo to Donovanowi zrzedła mina, gdy usłyszał jej zawołanie.
Zerknął na nią z uniesionymi brwiami.
– Hope! – zakrzyknął z ożywieniem.
Zrobił krok w stronę czarodziejki, ale zachwiał się, dlatego ta chwyciła księcia mocno pod ramię i wbiła palce w jego skórę, jakby próbowała go otrzeźwić.
– Retore thara10 – wycedziła. – Powiedziałeś już wystarczająco. – Zaczęła odciągać go na bok. Na odchodne rzuciła nam przepraszające spojrzenie.
Patrzyłam za nimi, dopóki nie zniknęli w tłumie, po czym przeniosłam wzrok na Ernesha i Owena. Obaj stali milczący, chyba nie bardzo wiedzieli, jak skomentować tę sytuację.
Wprawdzie podejrzewaliśmy, że rozmowa z Donovanem nie będzie przepełniona sympatią, jednak nie sądziliśmy, że czarodziej okaże nam taki brak szacunku. Kompletnie nas zlekceważył, kpił i był gotowy ruszać na wojnę z naszym królestwem.
– Czarujący ten książę – skomentował w końcu Owen.
Ernesh odchrząknął, ledwo powstrzymywał śmiech. Wypowiedź namiestnika wręcz ociekała ironią.
Pokręciłam głową. Wciąż patrzyłam w stronę, gdzie Donovan zniknął ze starszą czarodziejką. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, kiedy się zastanawiałam, w jaki sposób zainicjować rozmowę, w której mogłabym poruszyć z księciem Carminy temat polityki. Chyba jednak mogliśmy wykorzystać to, że był nietrzeźwy. Wiedziałam jednak, że Ernesh nie miał do tego cierpliwości, a Donovan potrafił zburzyć jego spokój, dlatego po chwili namysłu postanowiłam wziąć to na swoje barki.
– Zajmę się księciem – oznajmiłam bezceremonialnie. – Ty w tym czasie, braciszku, obserwuj straże. Zajrzyj do ich umysłów, przejrzyj ich wspomnienia, jeśli to konieczne. Natomiast ty, Owenie, znajdź drogę do królewskiego namiestnika Carminy. Może zdołasz go nakłonić do pogawędki na osobności. Wiecie, czego oczekuje od nas król. Pamiętacie, na co zwracać uwagę. Do rana pozostało jeszcze kilka godzin.
Ernesh uśmiechnął się pod nosem, w jego białych oczach błysnęły psotne ogniki. Zerknął na Owena.
– Adaliah przejmuje dowodzenie – powiedział. – Donovan nie wie, na jak cienki lód zostanie wepchnięty. Prawie, ale tylko prawie mi go żal…
– Jesteś pewna, że chcesz się z nim mierzyć, Ad? – Owen spoważniał, na jego twarzy dostrzegłam mieszankę troski i determinacji.
– To nie kwestia wyboru, to kwestia obowiązku. Robimy, co do nas należy.
– Już mówisz jak królowa.
Zerknęłam na niego i skinęłam głową z wdzięcznością. Mój wzrok złagodniał.
Ja i Ernesh zawsze ceniliśmy sobie uwagi Owena, jego wsparcie było niezastąpione, a on sam nigdy nie zawodził. Słowa namiestnika działały motywująco, nie pozostawiając miejsca na wahanie czy namysł.
Rozglądając się po Wielkiej Sali, szybko obmyśliłam plan działania. Odczekałam jeszcze chwilę, położyłam rękę na ramieniu brata i posłałam mu porozumiewawcze spojrzenie. Minęłam go, po czym ruszyłam w stronę stołu, przy którym Donovan siedział z przyjaciółmi.
Patrzyłem na Hope z mieszaniną rozbawienia i irytacji, kiedy odciągała mnie od Adaliah i Ernesha. Mimo to nie próbowałem wyrwać ramienia z jej uchwytu, gdy zmierzaliśmy przez tłum do wyjścia z Wielkiej Sali, wręcz przeciwnie – poczułem rozbawienie. Odbierałem bijące od niej napięcie, widziałem zmartwienie i złość w oczach służki.
Na korytarzu potknąłem się o własne nogi, ale czarodziejka wzmocniła uścisk, bym nie upadł. Wyprostowała mnie i oparła plecami o ścianę, aby móc spojrzeć mi w oczy.
Odchyliłem głowę i zachichotałem cicho.
– Skąd twój gniew, droga Hope? – zagadnąłem, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Zrobiłem krok do przodu, by ją wyminąć, jednak zostałem pchnięty z powrotem na ścianę. – Och, daj spokój! Powinnaś się w końcu zabawić.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co uczyniłeś? – warknęła.
– Owszem. Powitałem te kreatury i…
– Retore – ucięła.
Przewróciłem oczami, ale uśmiech zniknął z mojej twarzy. Zerknąłem na Hope, próbując zrozumieć powód jej wzburzenia.
– Spójrz na mnie.
– Przecież patrzę – mruknąłem coraz bardziej zirytowany.
– Nie. Twój wzrok jest zamglony. Ile wypiłeś?
Wzruszyłem ramionami. Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie, a nie chciałem kłamać. Gwałtownie wciągnąłem powietrze, kiedy Hope chwyciła moją twarz w dłoń. Delikatnie, jakby nie chciała zranić, wbiła mi palce w policzki i próbowała mnie zmusić, abym skupił na niej wzrok.
Spojrzałem jej w oczy, choć wciąż byłem oszołomiony.
– Coś ty zrobił, detrot… – W źrenicach Hope błysnęło zmartwienie.
– Ostrzegałem, że nie zamierzam udawać zachwytu obecnością elfów. Nie powinni tu przyjeżdżać.
– Rozumiem cię, chłopcze, ale twoje postępowanie ściąga na ciebie konsekwencje, które poniesiesz, gdy biesiada dobiegnie końca.
– Nie dbam o to – wycedziłem.
Hope westchnęła ciężko. Odepchnąłem się od ściany i wskazałem na nią palcem.
– Sama powinnaś coś wypić. – To powiedziawszy, powoli ruszyłem w stronę Wielkiej Sali. Chciałem za wszelką cenę wrócić do zabawy.
– Dokąd idziesz? – zapytała z niedowierzaniem Hope.
– Mam jeszcze kilka win do skosztowania.
– Win? Donovanie… A obowiązki? Co z twoim ojcem?
Wzruszyłem teatralnie ramionami, ale nie odwróciłem się w stronę czarodziejki. Nim zdążyła mnie zatrzymać, wszedłem do sali i zniknąłem w tłumie roztańczonych mieszkańców Carminy. Utorowałem sobie drogę do stołu, przy którym wcześniej piłem z przyjaciółmi.
Kiedy do nich dotarłem, wznieśli toast, aż rozlali wino. Ze śmiechem opadłem na krzesło.
Grayhar od razu podał mi kielich. Wziąłem go i kilkoma haustami opróżniłem zawartość, na co wszyscy żywo zareagowali. Nie mógłbym przecież odmówić.
Odchyliłem się na oparcie krzesła i rozluźniłem. Otworzyłem szerzej oczy, kiedy na moim kolanie usiadła czarodziejka. Była znacznie młodsza ode mnie, ale dość atrakcyjna. Spojrzałem na nią spod zmrużonych powiek.
– Mój panie… – powiedziała zalotnym głosem, dotykając kołnierza mojej szaty. – Po mieście chodzą słuchy, że lada chwila będziesz szukał żony, która towarzyszyłaby ci w drodze do objęcia władzy po królu Donotredzie.
– I ty zgłaszasz swoją kandydaturę, tak? – zapytałem, a następnie popatrzyłem na przyjaciół z rozbawieniem.
Ich chichoty nie zniechęciły młodej czarodziejki.
– Mogę cię zadowolić…
– Wino bardziej mnie zadowala. Odejdź stąd.
– Ale mój książę… – Dziewczyna pogładziła mnie po policzku.
Zerknąłem na nią z irytacją. Moje oczy błysnęły szkarłatem, co sprawiło, że odskoczyła do tyłu. Pokłoniła się i odeszła, by nie ściągnąć na siebie więcej książęcego gniewu.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, poklepywali się po ramionach oraz szturchali łokciami. Ewidentnie ich rozbawiłem.
– Jesteś wybredny, książę – zakpił Detrev. – Chociaż może ta czarodziejka faktycznie była za młoda.
– Nie szukam dzisiaj towarzystwa – oznajmiłem.
– Nie? Skąd ta decyzja? Na pewno wszystko w porządku?
– Milcz.
Detrev uniósł ręce w geście kapitulacji, ale zaśmiał się cicho pod nosem. Mimo podłego nastroju mu zawtórowałem.
Podczas rozmowy z przyjaciółmi zdążyłem już zapomnieć o niepokoju Hope i o swojej słownej konfrontacji z elfimi bliźniakami.
W pewnym momencie mój wzrok przykuła Adaliah, która bezszelestnie przeszła obok naszego stołu. Spojrzałem na nią spod wpółprzymkniętych powiek. Zwróciłem uwagę na wyprostowaną postawę elfki, czarne i białe pasma włosów opadające falami na jej plecy, na sposób, w jaki ciemna suknia podkreślała wąską talię. Zaciskałem dłoń na kielichu, obserwując, jak elfka ze stoickim spokojem zmierza w stronę drzwi tarasowych.
Wyłączyłem się z rozmowy i uderzałem nerwowo palcami o blat. Adaliah w tym czasie wyszła na taras, dotarła do barierek i popatrzyła w niebo. Wyglądała niewinnie, lecz podejrzewałem, że to tylko fasada. Podstęp. Elfom nie można ufać, ponieważ za ich czynami zawsze stoi nie do końca czysta motywacja.
Bez słowa wstałem z krzesła. Zachwiałem się, jednak z determinacją ruszyłem w stronę tarasu.
Grayhar posłał mi pytające spojrzenie i uniósł rękę.
– Dokąd cię znowu niesie?! – zawołał za mną. – Donovan?
Zignorowałem go, minąłem kilku tańczących czarodziejów, aż w końcu dobrnąłem do przeszklonych drzwi. Machnąłem ręką w stronę strażnika, który tkwił nieopodal, pilnując porządku na sali.
– Nie pozwól elfce opuścić tarasu – rozkazałem.
– Oczywiście, książę. – Skinął głową.
Wyszedłem na otwartą przestrzeń i rozejrzałem się ostrożnie na boki. Chciałem mieć pewność, że ja i Adaliah jesteśmy tu sami. Podszedłem do niej, choć nadal utrzymywałem dystans. Przez chwilę obserwowałem, jak stoi z uniesioną głową, spoglądając na księżyc wiszący wysoko na niebie. Srebrne światło podkreślało jej bladą skórę i wyraźne rysy twarzy, a oczy błyszczały blaskiem, którego nie potrafiłem określić. Wyglądała na taką… spokojną.
Ponownie się zatoczyłem. Wciąż czułem skutki wypitego w nadmiarze wina i eliksiru moich przyjaciół. Stanąłem obok Adaliah, po czym również zadarłem głowę, by popatrzeć w niebo. Oblizałem wargi, z moich ust uleciał pełen ironii śmiech.
– Co jest tak zabawne? – zapytała Adaliah. Jej głos był… irytująco opanowany, tak samo jak cała postawa elfki.
– „Co jest tak zabawne”? – powtórzyłem. – Sama wasza obecność tutaj.
– Wybacz więc naszą obecność, wielki książę.
Zwrot, którego użyła, sprawił, że zacisnąłem szczęki. Spojrzałem na elfkę, próbując ją rozczytać, jednak ona nadal wbijała wzrok w księżyc. Jej samokontrola zasługiwała na podziw, ale jednocześnie wyprowadzała z równowagi. Irytowało mnie, że nie mogłem rozszyfrować księżniczki. A ona o tym wiedziała.
Odwróciłem się i oparłem tyłem o barierki, aby utrzymać równowagę. Skrzyżowałem ręce na piersi. Byłem pewien, że gdy znikniemy z oczu czarodziejów i czarodziejek, gdy zyskamy pewność, że ojcowie nas nie obserwują, postawa Adaliah ulegnie zmianie. Że księżniczka zacznie mówić, może nawet dostrzegę gniew czy odrazę w jej oczach. Nic z tego jednak nie zaszło. I nie do końca wiedziałem, co o tym myśleć.
– Ciekawi mnie… Twoja wściekłość wynika tylko z tego, że jestem elfką, czy jednak ma na to wpływ również fakt, że gdy w przyszłości zasiądziemy na tronach, będziemy zmuszeni walczyć, aby chronić swoje królestwa?
– Ty? – Uniosłem brew. – Ty będziesz królową Elsolis?
– Zawsze istnieje ryzyko, że nie zostaniesz mianowany następcą – odparła Adaliah, ignorując moje pytanie. – Być może właśnie to wytrąca cię z równowagi.
– Jestem jedynym synem. Prędzej czy później będę królem.
– Co na to królewski namiestnik? Nie wygląda, jakby popierał tę ideę.
– Tobris nie ma z tym nic wspólnego – wycedziłem. – Nie on podejmuje ostateczne decyzje. Może nie popierać tej idei, jednak jego zdanie, nim dojdzie do króla, jest weryfikowane przez Lirię. A moja matka to… – urwałem, uświadomiwszy sobie, jak Adaliah wzięła mnie pod włos. Jak łatwo sprowokowała. Wino rozwiązało mi język i nim zdążyłem się zorientować, o czym rozmawiamy, było już za późno.
Adaliah oderwała wzrok od księżyca. Jej postawa i mimika nie uległy zmianie.
Pokręciłem głową, zaciskając szczęki ze złością.
– Podstępna elfka – wycedziłem przez zęby, a potem nerwowo przeczesałem włosy.
– Ciekawy dobór słów. – Splotła dłonie w okolicy brzucha. Jej dwukolorowe oczy pozostawały zimne. – Nie jestem pewna, czy akurat dziś powinieneś karmić swój gniew. Czarodziejka, która odciągnęła cię od nas, wyglądała na… zaniepokojoną.
– Służka nie może wpłynąć na moje czyny. Hope może się troszczyć, ale to nie ma znaczenia.
Adaliah zmrużyła powieki.
Przekląłem w duchu, bo dotarło do mnie, że zdradziłem, kim jest Hope. Zacisnąłem pięści i obrzuciłem elfkę zimnym, intensywnym spojrzeniem. Wyszedłem do niej na taras, chcąc wykorzystać okoliczności i… Co ja sobie w ogóle myślałem? Mogłem zostać przy stole. Dałem się wciągnąć w jej grę, sam wlazłem w pułapkę, jak głupiec.
Musiałem obrócić sytuację na swoją korzyść. Sprawić, abym to ja był na wygranej pozycji, nawet jeśli tylko rozmawialiśmy. Zrobiłem krok w stronę Adaliah. Górowałem nad nią, jednak to nie zburzyło jej spokoju i pewności siebie. Wciąż miałem zaciśnięte pięści, co dostrzegła, a mimo to nie drgnęła. Znosiła mój wzrok bez mrugnięcia okiem i samo to sprawiało, że krew z każdą chwilą wrzała we mnie coraz bardziej, odbierając zdrowy rozsądek.
Musiałem się opanować, bo inaczej z nią nie wygram.
– Myślisz, że jesteś sprytna, prawda? – zapytałem wyzywającym tonem.
– To twoje słowa, Donovanie. – Jej stonowany głos odebrałem jak policzek.
– Wy, elfy… zawsze tak podstępne, ostrożne, tak obrzydliwie dostojne. Myślicie, że jesteście lepsi od nas, że Elsolis przebija Carminę. Ale od tysięcy lat żyjecie w błędzie. Bliżej wam do dzikich kreatur, które powinny zamieszkiwać wśród leśnych zwierząt, a nie posiadać własne królestwo. Sądzicie, że zasługujecie na władzę absolutną. A dlaczego? Bo rozmawiacie ze zwierzętami i biegacie po drzewach jak cienie? Absurdalne… Obrzydliwe…
Adaliah słuchała tych obelg w milczeniu. Byłem pewien, że to ugodzi w jej dumę, złamie ją i zmusi do porzucenia maski opanowania, jednak tak się nie stało. Wręcz przeciwnie – kąciki ust elfki powędrowały w górę, oczy błysnęły satysfakcją. Pierwszy raz tej nocy. Adaliah pokazała jakiekolwiek emocje, a to zszokowało mnie bardziej, niż powinno. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć, jak zareagować. Niespokojnie przestąpiłem z nogi na nogę, szukając słów, które mógłbym rzucić w jej stronę, ale zacząłem sobie uświadamiać, że to próżny trud. Księżniczka była ponad to. Frustrujące.
– W co ty pogrywasz, elfko? – zapytałem, kręcąc głową.
– Mogłabym zadać ci to samo pytanie, wielki książę.
Minęła mnie, przeszła bezszelestnie na drugi koniec tarasu i popatrzyła w stronę miasta. Znów zacisnąłem pięści. Jeszcze przez jakiś czas gapiłem się na miejsce, gdzie przed chwilą stała elfka, a później odwróciłem wzrok w stronę okien. Zabawa na sali trwała w najlepsze. Odnalazłem w tłumie Nezada, który tkwił z boku i śledził każdy mój ruch. Dał mi delikatny sygnał – próbował nakłonić, abym wrócił do środka, ale nie mogłem tego zrobić. Jeszcze nie teraz.
Odwróciłem głowę w stronę Adaliah, zdziwiony, że stała tyłem do mnie z takim spokojem. Nie wyglądała na przestraszoną, a przecież przebywała na terenie wroga.
– Czego chcesz? – zadałem kolejne pytanie i ruszyłem w kierunku elfki.
– To ty postanowiłeś się przyłączyć, gdy spostrzegłeś, że zmierzam na taras.
– Nie jestem naiwny.
– Trzeźwy również nie – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.
Skrzywiłem usta na tę bezpośredniość.
– Nie radzę przekraczać granic – ostrzegła. – Moi strażnicy może i są w cieniu, ale obserwują wszystko, każdy twój ruch. Jeśli uznają, że stanowisz dla mnie zagrożenie, wyciągną broń. Chyba nie chciałbyś, aby podczas biesiady twojego ojca wybuchła wojna? Nie byłby dumny z czynów syna, jedynego następcy tronu, nie uważasz?
– Podstępna wiedźma – wycedziłem.
– Powinieneś popracować nad samokontrolą, wielki książę.
– Jak śmiesz…
– Dziękuję jednak za tę rozmowę – powiedziała Adaliah. – Uzyskałam kilka cennych informacji, a przede wszystkim poznałam dwie z twoich słabości.
– Co? – Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. – Jakie słabości?
– Nienawiść do elfów oraz zadziwiający egoizm.
Rzuciła mi ostatnie spojrzenie, po czym ruszyła w stronę wyjścia na salę.
Przez chwilę stałem oniemiały, myśląc nad tym, co powiedziała, ale ocknąłem się w ostatniej chwili. Dopadłem do księżniczki i chwyciłem ją za nadgarstek, nim otworzyła drzwi. Wbiłem palce w czarny bandaż, który miała na lewej ręce. Elfka zacisnęła szczęki, lecz byłem zbyt wściekły, aby to dostrzec.
– Nie tak prędko – wysyczałem. – Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać.
– Nie tak prędko – wysyczał Donovan. Jego złote oczy pociemniały ze złości. Mogłam się domyślić, że nie pozwoliłby mi tak po prostu odejść, nie po tym, co powiedziałam. – Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać.
– Och, czyżby? – Uniosłam delikatnie brwi. – Puść.
Spojrzałam na jego dłoń, którą zaciskał mi na nadgarstku. Serce przyspieszyło. Chronił mnie bandaż, lecz mimo to świadomość, że Donovan owija palce wokół mojej ręki, wzbudziła lęk. Nie dałam jednak tego po sobie poznać. Na twarzy zachowałam spokój, tylko w oczach można było dostrzec złość.
– Myślisz, że jesteś przebiegła, prawda? – warknął Donovan, zacieśniając chwyt. – Myślisz, że możesz tak sobie drwić?
– Ostatnie ostrzeżenie, Donovanie. Puść mnie.
– Co, jeśli tego nie zrobię?
Wyrwałam mu się, jednak zdołał złapać za mój drugi nadgarstek. Oddech uwiązł mi w płucach, kiedy poczułam dotyk jego palców na nagiej skórze. W odruchu sięgnęłam do rozcięcia sukni i chwyciłam rękojeść sztyletu. Wyciągnęłam ostrze, a następnie przytknęłam je do gardła Donovana.
Od razu mnie puścił i uniósł dłonie w geście kapitulacji. Kąciki jego ust powędrowały ku górze, oczy błysnęły gniewem wymieszanym z zainteresowaniem.
– A zatem wcale nie stanowisz jedynie ozdoby dla Elsolis – zakpił.
– Ostrzegałam cię – przypomniałam zimno. Nie zabrałam jeszcze broni, by mieć pewność, że Donovan zrozumiał.
– Czy ty w ogóle wiesz, jak poprawnie używać tego nożyka?
– Nie chcesz tego sprawdzić.
– Jednak masz charakter… – Parsknął. – Ciekawe.
Zabrałam sztylet, po czym wsunęłam go za opaskę na udzie. Wyprostowałam się i popatrzyłam apatycznie na Donovana. Nie zamierzałam pozwolić, by ponownie wyprowadził mnie z równowagi. Postawiłam jasną granicę – to musiało wystarczyć.
– W polityce brak miejsca na takie żarty, Donovanie. Dość już tych twoich obelg. To nie przybliży cię do władzy, która ci umyka.
Książę znów wybuchnął śmiechem, tyle że tym razem nerwowym. Wiedział, że mam rację. Ponownie uderzyłam w jego czuły punkt. Jeszcze przez chwilę na niego patrzyłam, jednak kiedy nie odpowiedział, weszłam na salę, a Donovana zostawiłam z szalejącymi myślami.
Przecisnęłam się przez tłum i wróciłam do stołu. Nim zdążyłam usiąść, dopadł do mnie Ernesh. Wyciągnął rękę w moją stronę, chcąc chwycić za ramię, ale jego dłoń zawisła w powietrzu.
– Aetelia mare11, felentiny? – zapytał z troską. – Obserwowałem was od jakiegoś czasu. Widziałem, że cię złapał.
– Aetelia mare. – Powoli skinęłam głową.
Ernesh ujął moje nadgarstki, a następnie potarł kciukami skórę i bandaż na drugiej ręce, patrząc mi w oczy. Przez moment staliśmy w takiej pozycji, aż w końcu mnie puścił i odsunął krzesło, abym mogła usiąść. Zaraz też zajął miejsce obok.
– Jeszcze trochę i koniec.
– Masz to, czego szukałeś? – zapytałam.
– Myślę, że tak. A ty?
– Również.
– Dobrze. Przesiedzimy resztę biesiady przy stole i nim się obejrzymy, będziemy w drodze do Elsolis.
– Nastąpiła zmiana planów – usłyszeliśmy za plecami.
Oboje zerknęliśmy pytająco na Owena, który do nas dołączył.
– Zostajemy tu na noc, to decyzja Erthana. Kazał zaprowadzić was do komnat gościnnych, które wcześniej wskazał mi jeden ze strażników Carminy. – Poklepał Ernesha po ramieniu, a mnie obdarzył łagodnym spojrzeniem. – Chodźcie, dzieci. Dość już tego chaosu.
Wstaliśmy od stołu i ruszyliśmy za Owenem. Pozwoliliśmy, aby utorował nam drogę przez tłum tańczących mieszkańców Carminy i wyprowadził z Wielkiej Sali.
Rozejrzałam się dyskretnie w poszukiwaniu rodziców lub chociaż Donotreda, jednak nigdzie ich nie było. Nie wiedziałam, gdzie zniknęli, ale jeśli ojciec podjął decyzję, że wszyscy zostają w Carminie do świtu, musiał mieć ku temu dobry powód.
Gdy szliśmy długimi korytarzami oświetlonymi jedynie blaskiem świec, milczeliśmy. Byliśmy wykończeni tą biesiadą, a do tego wciąż trawiliśmy zdobyte informacje. Dzika energia czarodziejów odcisnęła na nas piętno, a fakt, że nawet w takich okolicznościach musieliśmy się zajmować polityką, dodatkowo pozbawił sił.
Gdy w końcu weszliśmy na piętro po krętych, kamiennych schodach, Owen przystanął pod drzwiami zdobionymi złotem. Pchnął je i dał znak gestem, abyśmy weszli do środka. Sam podążył zaraz za nami, a potem zamknął za sobą, dzięki czemu zostaliśmy odcięci od wszelkich spojrzeń, hałasów czy innych dochodzących z parteru odgłosów zabawy.
Odetchnęłam cicho i weszłam głębiej do pomieszczenia.
– Tobris, królewski namiestnik Carminy, osobiście przydzielił nam te pokoje – poinformował namiestnik. – Mamy wspólny salon, trzy sypialnie i osobne komnaty łaziebne. Możemy tu odpocząć, nim o świcie opuścimy miasto.
Salon był dość duży. Szerokie kanapy wyglądały na wyjątkowo miękkie i wygodne, stół miał złote nogi, a leżący pod nim dywan z niedźwiedziej skóry wydawał się zadbany. Na ten widok pokręciłam głową z dezaprobatą. Najwyraźniej czarodzieje polowali na dzikie zwierzęta, aby potem móc wykorzystywać zasoby dla własnych korzyści.
Zwróciłam również uwagę na liczne obrazy na ścianach, kominek, w którym już rozpalono ogień, fotele oraz książki na stole. Spojrzałam na trzy pary drzwi – prawdopodobnie prowadziły do sypialni.
– Nasz ojciec zdradził, dlaczego postanowił przenocować w Carminie? – Ernesh zerknął na Owena, po czym usiadł w fotelu.
Namiestnik parsknął z ironią.
– Oczywiście, że nie. Kazał Adel iść do komnaty, która została im przydzielona, sam zaś udał się dokądś wraz z Donotredem i Lirią. Wydał jasny rozkaz…
– „Nie wychodźcie z komnat. Macie poczekać do świtu” – dokończył Ernesh.
– Znów czytasz mi w myślach, chłopcze.
– Wybacz. Zajrzałem tylko na chwilę. Byłem ciekaw, jak przebiegła twoja rozmowa z Erthanem – wyjaśnił, patrząc niewinnie na elfa. Rozsiadł się wygodniej i odetchnął głęboko. – Cóż… Wygląda na to, że ten dzień wreszcie dobiegł końca.
– Nie możemy jednak stracić czujności – wtrąciłam, czym zwróciłam na siebie uwagę ich obu. Splotłam ręce na piersiach. – Nie, kiedy jesteśmy na terenie wroga. Musimy być ostrożni aż do momentu przekroczenia murów Carminy, a może nawet dłużej.
– Będę czuwał przez resztę nocy – zapewnił Owen. – Wy odpocznijcie, zasługujecie na to. Nie martwcie się już o nic. O tym, co ustaliliśmy, porozmawiamy nad ranem, gdy wstaniecie, jeszcze zanim opuścimy Carminę.
Popatrzyłam uważnie na Owena. Nie chciałam go skazywać na trzymanie warty, jednak po jego minie poznałam, że nie ma szans, by zmienił zdanie. Przeniosłam więc wzrok na brata. Ernesh skinął głową i wstał. Kiedy mijał namiestnika, położył mu rękę na ramieniu oraz posłał zmęczony uśmiech. Następnie podszedł do mnie, ujął moją dłoń i zamknąwszy oczy, zetknął nasze czoła. Staliśmy tak przez moment, czerpiąc radość z panującego wokół spokoju.
– Odpocznij, felentiny – wyszeptał.
Oderwaliśmy się od siebie, wymieniliśmy ostatnie spojrzenia i poszliśmy każde do swojej komnaty. Potoczyłam wzrokiem po sypialni. Nie było tam nic prócz ogromnego łoża i ław, na których płonęły świece. Nie zamierzałam ich gasić. Podobnie jak nie zamierzałam spać.
Wyciągnęłam zmęczone ciało, odetchnęłam głęboko, wbiłam oczy w sufit i rozmyślałam nad zdobytymi informacjami.
1kshentar (z carminarskiego, dalej: carm.) – książę [wszystkie przypisy pochodzą od autorki, chyba że zaznaczono inaczej]
2detrot (z carm.) – dziecko, chłopcze
3kehrega (z carm.) – milcz, cisza
4vaty (z elsoltańskiego, dalej: z els.) – dziękuję
5kasistina (z els.) – księżniczka, córka korony; księżniczko
6nisis (z els.) – dzieci
7filtaely (z els.) – matka; matko
8felentiny (z els.) – siostrzyczka; siostrzyczko
9ellrafte (z carm.) – elfy
10retore thara (z carm.) – dość tego
11aetelia mare (z els.) – w porządku, niech będzie