Belle Morte - Higgin Bella - ebook + książka

Belle Morte ebook

Higgin Bella

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Z Domu wampirów jest tylko jedno wyjście…

Belle Morte.Jeden z pięciu Domów, w których wampiry mieszkają niczym prawdziwi celebryci. Już nie polują na swoje ofiary w mrocznych zaułkach. Zamiast tego zapraszają zwykłych śmiertelników do swojej posiadłości i płacą im za bycie żywymi dawcami krwi.Podczas gdy inni trafiają tu z powodu pieniędzy i sławy, ja przybyłam, by odszukać moją siostrę, która weszła do Belle Morte pięć miesięcy temu... i już nie wróciła.

Jednak gdy się tu znalazłam, zdałam sobie sprawę, że Belle Morte skrywa o wiele więcej tajemnic, niż się spodziewałam. Jest tylko jedna osoba, która zna odpowiedzi na moje pytania: Edmond Dantès, wampir i mój śmiertelny wróg. Jednak im bardziej staram się opierać jego urokowi, tym bardziej mnie zniewala. Teraz rozumiem, że z chwilą przekroczenia progu Belle Morte moje życie zmieniło się nieodwracalnie, a mój los rozstrzygnie się za tymi drzwiami…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 381

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Bella Higgin Belle Morte Tytuł oryginału Belle Morte ISBN Copyright © 2022 by Bella Higgin The author is represented by Wattpad Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2025 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2025All rights reserved Redakcja Magdalena Ciszewska Korekta Julia Młodzińska, Bartosz Szpojda Projekt okładki Ysabel Enverga Skład i łamanie Studio Graficzne Pixelnoiz Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Marzycielom patrzącym w gwiazdy. Marzenia się spełniają.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Renie

Po raz pierwszy ujrzałam Belle Morte, gdy limuzyna krętą drogą pięła się na wzgórze. Posiadłość wampirów znajdowała się na krańcu miasta Winchester, gdzie zabytkowe domy o drewnianych ramach konstrukcyjnych ustępowały rozległej zieleni parku narodowego South Downs.

Okalał ją mur niemal całkowicie zasłaniający widok tłumkowi paparazzich, którzy głośno domagali się możliwości rzucenia okiem na stworzenia, które stały się najbardziej olśniewającymi celebrytami na świecie, i na osoby z nimi kojarzone. Dwa tygodnie temu, gdy przyjęto moją aplikację na dawczynię krwi, stałam się jedną z nich.

Limuzyna podskoczyła na wyboju. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Odstawiłam kieliszek szampana. Z nerwów miałam ściśnięty żołądek; alkohol nic tu nie pomoże.

– Nie mogę się doczekać! – wykrzyknęła dziewczyna siedząca po lewej stronie. – Phillip i Gideon, i Etienne, och, i Edmond – recytowała imiona wampirów z Belle Morte, jakby byli jej starymi znajomymi.

Nie ona jedna podziwiała wampiry. Były uosobieniem sławy – tajemniczy, piękni nieśmiertelnicy, którzy przed dziesięcioma laty wynurzyli się z mroków i tym samym udowodnili, że istnieją. A teraz świat nie mógł się nimi nasycić. Dotychczasowa śmietanka towarzyska została zepchnięta na poziom podrzędnych celebrytów, a ci, którzy zajmowali niższe pozycje, wypadli z gry. Obecnie wszystko należało do wampirów: tabloidy, plotkarskie artykuły, sesje zdjęciowe i talk show.

Większości ludzi to się podobało.

Mnie nie.

– Míriam to mój numer jeden – powiedział chłopak siedzący naprzeciwko mnie. – Och… nie mogę się doczekać chwili, gdy wbije we mnie kły.

Inny pokręcił głową:

– Tak, Míriam jest niezła, ale jeśli ktoś ma mnie dziabnąć, to chcę, żeby to była królowa lodu: Ysanne Moreau. – Na jego twarzy pojawiło się rozmarzenie.

Dziewczyna koło mnie zadrwiła:

– Nie ty decydujesz, kto będzie pił twoją krew.

– No ale można pomarzyć.

Z powrotem zapadłam się w siedzeniu, w myślach potrząsając głową.

Belle Morte było jednym z pięciu Domów Wampirów w Wielkiej Brytanii i w Irlandii, a osoby znajdujące się w limuzynie jechały tam jako dawcy krwi. W naszym współczesnym świecie wampiry nie polowały na swe ofiary w mrocznych zakamarkach, tylko płaciły ludziom takim jak my za to, by móc wypić ich krew.

Układ wydawał się niezły: aby zostać dawcą krwi, trzeba złożyć aplikację, przyjmują cię, przeprowadzasz się do Domu Wampirów i miesiącami żyjesz w luksusie, pozwalasz wampirom pić twoją krew, a na końcu opuszczasz rezydencję z sowitą sumką na koncie. Osobom takim jak ja – pochodzącym z biednych rodzin i mającym problem ze znalezieniem stałej pracy – te pieniądze naprawdę były potrzebne.

Mimo to nie umiałam zapomnieć opowieści o krwi, ciałach, śmierci i złu, które tylekroć widziałam w filmach i o których czytałam w książkach. Dopiero ostatnio zaczęto postrzegać wampiry raczej jako romantyczne postaci niż jako czarnych bohaterów. W tych legendach musi być jednak choć ziarnko prawdy.

Im bliżej byliśmy posiadłości, tym intensywniej migotały flesze aparatów fotograficznych. Zacisnęłam dłonie, aby nie drżały. Może popełniam błąd. Dawcy pozostawali w Domu, dopóki wampiry się nimi nie znudziły – mogły to być tygodnie, miesiące, a nawet lata – więc gdy wejdę do Belle Morte, nie mam pojęcia, kiedy opuszczę rezydencję. To nie stanowiłoby problemu, gdybym jak inni była tu dla pieniędzy czy splendoru.

No ale nie byłam.

Przed pięcioma miesiącami do Domu weszła moja siostra. Nie opuściła go, ale od kilku tygodni nie było z nią kontaktu. Aplikowałam na dawczynię krwi jedynie po to, aby się dowiedzieć dlaczego.

Dziewczyna po mojej prawej nastroszyła krótką fryzurkę.

– Żeby dobrze wyglądać przed kamerami – rzuciła, gdy zauważyła moje spojrzenie.

Otworzyła się kuta żelazna brama odgradzająca drogę do Belle Morte. Limuzyna powlokła się dalej, flesze aparatów fotograficznych i gwar stały się przytłaczające. Odwróciłam głowę, skrywając twarz za zasłoną kasztanowych włosów. W przeciwieństwie do innych dawców nie miało dla mnie znaczenia, czy moje zdjęcie wyląduje na pierwszej stronie kolorowego czasopisma.

Wampiry prężnym krokiem wyszły na z rezydencji. Otaczali je ochroniarze w czarnych uniformach. Wampiry są co prawda na tyle silne, aby samodzielnie trzymać z dala nachalną prasę, ale podtrzymywały wizerunek eleganckich, tajemniczych nieśmiertelników. Pomiatanie hienami z mediów niczym tanimi zabawkami negatywnie odbiłoby się na ich wizerunku, więc brudną robotę odwalali za nich wynajęci ochroniarze.

Limuzyna zatrzymała się zaraz za bramą. Ktoś otworzył drzwi, abyśmy mogli wysiąść. Kiedy nadeszła moja kolej, spojrzałam w górę na mężczyznę po czterdziestce – w kącikach oczu miał zmarszczki od uśmiechu, światło księżyca połyskiwało na czubku jego łysej głowy.

– Dexter Flynn, szef ochrony – przedstawił się, pomagając mi wysiąść.

Wtuliłam głowę w ramiona, gdy tłocząca się wokół nas prasa, ujadając moje imię, wykrzykiwała pytania:

„Renie Mayfield…”

„…co sądzisz o…”

„…chcesz osiągnąć…”

„…wampiry…”

Jeden z wampirów przysunął się do mnie, rzucając ostrzegawcze spojrzenie prasie, która zaczęła się kłębić zbyt blisko.

– Spokojnie, trochę przestrzeni dla pani.

Jak wszystkie wampiry był klasycznie przystojny – jego ciemnorude włosy uderzająco kontrastowały z niebieskimi oczami. Uśmiechnął się, ale jego usta pozostały zaciśnięte. Nie widziałam kłów.

Etienne Banville.

Zanim wypełniłam aplikację, wyszukałam możliwie najwięcej informacji o wampirach. Chciałam wiedzieć, co mnie czeka. Po uszy ugrzęzłam w fanarcie i fan fiction, w głosowaniach na najbardziej lubiane wampiry i dawców, nieskończonej liczbie forów internetowych pełnych spekulacji na temat tego, które wampiry ze sobą sypiają. Dla mnie było to niedorzeczne, ale przynajmniej wiedziałam, kto jest kim.

Etienne spojrzał na mnie. Jego twarz przygasła. Nie miałam pojęcia dlaczego.

Chciałam jak najszybciej przejść, nie zatrzymując się, aby odpowiedzieć na pytania, ale jakiś mężczyzna podskoczył tak blisko mnie, że prawie dostałam w twarz mikrofonem. Zatoczyłam się i wpadłam na najpiękniejszego wampira, jakiego kiedykolwiek widziałam.

Kosmyki kruczoczarnych włosów, bladość jego twarzy, kości policzkowe tak ostre, że mogłyby ciąć szkło, oczy ciemne i surowe jak onyks.

Edmond Dantès.

– Wystarczy. – Odepchnął paparazziego.

Mężczyzna się cofnął, ale aparaty nadal klikały, a flesze błyskały. I to by było na tyle, jeśli chodzi o trzymanie się z dala od mediów. Jutro na czołówkach wszystkich plotkarskich czasopism i stron internetowych o wampirach w kraju, a może nawet na świecie, będą zdjęcia mnie i Edmonda. Wampiromania nie występowała tylko w Wielkiej Brytanii; domy wampirów były na całym świecie, a zagorzali fani (czy też, jak lubili siebie określać – Vladdiktanie) zawsze gorączkowo wyczekiwali kolejnych plotek.

Edmond zasygnalizował coś Dexterowi, który podszedł do nas raźnym krokiem.

– Zajmij się tym. Ci ludzie nie powinni dotykać dawców – warknął wampir.

– Tak jest.

Edmond spojrzał na mnie.

– W porządku? – powiedział delikatnie, z lekkim francuskim akcentem.

Nie mogłam złapać tchu. Przeszył mnie dreszcz.

Edmond uniósł ciemną brew.

– Tak – wymamrotałam, czując się jak idiotka. Tyle razy drwiłam z ludzi, którzy traktowali wampiry jak bogów, a rozsypałam się podczas pierwszej rozmowy z jednym z nich. Dobra robota, Renie.

Edmond kiwnął szybko głową i się zmył. Dziewczyna, która w limuzynie siedziała po mojej lewej stronie, rzuciła mi zawistne, nieco mordercze spojrzenie, ale ta krótkowłosa puściła do mnie oko. Przynajmniej ona się dobrze bawiła, rozsyłając całusy, jakby paradowała po czerwonym dywanie, bo wiedziała, że jej zdjęcia ukażą się wszędzie. Vladdiktanie i inni fani wampirów zawsze chcieli informacji o nas – zarówno o dawcach, którzy dopiero co wchodzili do posiadłości, jak i o wyrzutkach zwolnionych i odesłanych do poprzedniego życia, którzy pojawiali się w talk show, wydawali książki i zostawali gwiazdami reality show.

– Okej, wystarczy – burknął Dexter, przedramieniem odpychając kolejnego nadgorliwego fotografa. – Dawcy wchodzą do środka.

Brama zamknęła się ze szczękiem. Bez pozwolenia Ysanne Moreau, Damy tego Domu, nikt nie mógł wejść do rezydencji. Rzecz jasna wampirzyca nie była prawdziwą „damą”, po prostu tym tytułem posługiwały się władczynie Domów Wampirów w Europie i północnej Ameryce.

Spojrzałam na rezydencję. Oświetlały ją punkty świetl­ne umieszczone na ziemi. Zaprojektowano ją tak, aby wyglądała na starą – strzelista gotycka budowla z szarego kamienia, okna wykuszowe przykucnięte na ozdobnych kroksztynach z szybami z hartowanego szkła, od wewnątrz rolety blokujące promieniowanie ultrafioletowe. Na płaskorzeźbie umieszczonej nad mosiężnymi drzwiami wejściowymi widniała nazwa domu – Belle Morte. Piękna śmierć. W punkt.

Co czuła June, gdy tu przyjechała? Siostra była prawdziwą Vladdiktanką. Żyła wampiryczną obsesją ostatniej dekady, więc dla niej to z pewnością było coś najlepszego na świecie.

Na pewno zerwała kontakty z uzasadnionego powodu. Mama uważała, że przesadzam. Podkreślała, że dotychczas żaden wampir nie skrzywdził dawcy, a gdyby coś było nie tak, Belle Morte nie przyjęłoby aplikacji siostry June. Ja jednak nie byłam w stanie pozbyć się lęku. Dawcom krwi nie wolno było przyjmować gości, więc mogłam się znaleźć w posiadłości, tylko jeśli sama zostałabym jednym z nich.

Szliśmy wyłożoną kamiennymi płytkami ścieżką do ogrom­nych drzwi wejściowych, które otwierał Dexter. Poczułam ucisk w piersi. Nie ma odwrotu. Jestem tutaj i nic mnie nie powstrzyma. Dowiem się, co się stało z moją siostrą.

*

Dexter poprowadził nas do przestronnego holu z parkietem na podłodze i ścianami wyłożonymi mahoniem. Pomieszczenie oświetlał kryształowy żyrandol. Na marmurowych cokołach stały wypełnione kwiatami misy, a z okien zwisały burgundowe kotary tak długie, że tkanina opadała na podłogę. Liczne wyjścia z z sali miały kształt łuku, a na jej końcu znajdowały się szerokie kręcone schody.

Kilka osób z forum Vladdiktan spekulowało, że w czeluściach posiadłości kryją się sekretne przejścia, ale byli to pewnie ci sami ludzie, którzy wierzyli, że wampiry są aniołami albo przybyszami z kosmosu.

Zgromadzone na schodach wampiry przyglądały się nam uważnie. Edmond stał u ich szczytu z wysoką, smukłą kobietą Isabeau Aguillon, której kasztanowe loki opadały prawie do pasa. Z uważnym spokojem, który zdawał się być tak łatwym dla wampirów, badała nas wzrokiem. Ani śladu wampira, którego się spodziewałam – Ysanne. Belle Morte to jej Dom i wszystkie wampiry jej podlegały. Zasadniczo jak długo tu byliśmy, należeliśmy do niej.

Poza ochroniarzami nie było widać ludzi pracujących w posiadłości, no ale w końcu dochodziła północ. Może już poszli do domów.

– W imieniu Pani Domu witajcie w Belle Morte – powiedziała Isabeau. – Prawie całe pierwsze piętro jest dostępne dla dawców, w tym sala balowa, jadalnia, biblioteka, bar, pokoje do karmienia, pokój do medytacji oraz teatr. Dawcy nie mają wstępu do kuchni i magazynów. Drugie piętro składa się z czterech skrzydeł. My śpimy w skrzydle północnym. Nie wolno wam tam wchodzić. Skrzydło wschodnie to przede wszystkich dodatkowe pomieszczenia magazynowe. Jeśli chcecie, możecie tam pójść, ale nie sądzę, żeby było to dla was ekscytujące. Dawcy śpią w południowym skrzydle. Nikt nie ma wstępu do zachodniego skrzydła. – W głosie Isabeau pojawiły się ostrzegawcze tony. Nagle stała się… inna… Nienaturalnie pozostające w bezruchu ciało, spokojna zaciętość twarzy, nieprzeniknione spojrzenie – wszystko to wprost krzyczało, że to nie jest człowiek.

– Bardzo poważnie traktujemy zasady pobytu w Belle Morte, zwłaszcza te dotyczące zachodniego skrzydła – ciągnęła, a jej palący niczym laser wzrok po kolei padał na każdego z nas. – Przekroczenie tej zasady poskutkuje natychmiastowym rozwiązaniem umowy.

Przewróciłam oczami. Cóż takiego tam się znajdowało? Czerwona róża pod szklanym kloszem?

Isabeau odczekała chwilę, żebyśmy przyswoili sobie jej słowa.

Po chwili kontynuowała:

– Pozostałe zasady obowiązujące w Belle Morte są opisane w umowie. W sypialniach są ich kopie, ale jeszcze raz je omówię. Dawcy krwi mają dbać o to, żeby być w dobrej kondycji. Dobre odżywianie jest niezbędne dla zdrowia krwi. Palenie i narkotyki są surowo zabronione. Wolno pić alkohol, ale z umiarem. Wszelkie elementy ubrania są dostarczone, tak jak i niezbędne kosmetyki. Znajdziecie je w waszych sypialniach. Jeśli potrzebujecie czegoś więcej, możecie złożyć podanie. W Belle Morte nie ma komputerów. Telefony komórkowe i inne metody dostępu do internetu są niedozwolone.

Ostatnie słowa zabrzmiały niezręcznie, jakby współczesne technologie nadal sprawiały jej problemy.

– Możecie pisać do bliskich, kiedy tylko macie ochotę. Listy będą czytane przed wysłaniem.

Chłopak koło mnie wyglądał na zdziwionego tymi słowami, jakby zapomniał o istnieniu papieru i długopisu.

– Do czasu zakończenia umowy nie możecie odmówić wampirowi, który chce się napić waszej krwi – ciągnęła Isabeau. – Romanse między ludźmi i wampirami są surowo wzbronione.

Przeniosłam wzrok z Isabeau na stojącego cicho obok niej wampira o mahoniowych włosach i skórze błyszczącej w świetle księżyca. Edmond. Okej, rozumiałam, dlaczego ludzie fascynowali się tymi pięknymi istotami, ale nadal im nie ufałam. A jeśli świat się nimi znudzi i dawcy przestaną się zgłaszać? Czy zaczną grasować po ulicach i jak wampiry z legend wciągać ofiary w mroczne zaułki?

Isabeau spojrzała na mnie przelotnie i coś przemknęło przez jej twarz. Nazbyt szybko, abym mogła to rozpoznać, lecz poczułam dyskomfort.

Krótkowłosa dziewczyna z limuzyny szturchnęła mnie w ramię. Jestem średniego wzrostu, a ona była o dobre parę centymetrów ode mnie wyższa. Musiałam odchylić głowę, żeby na nią spojrzeć.

– Hejka, współlokatorko! – powiedziała.

– Eee?

– Nie słuchałaś? Mieszkamy razem.

– Och, to świetnie. – Nie obchodziło mnie to. Byłam tu po to, żeby odnaleźć June, a nie po to, żeby zawierać przyjaźnie.

– Roux – podała mi rękę.

Tak jak ja miała około osiemnastu lat – najwidoczniej młoda krew lepiej smakuje – a regularne rysy twarzy i długaśne nogi sprawiały, że wyglądała jak modelka.

– Renie. – Uścisnęłam jej rękę. Dziewczyna miała długie, szczupłe palce z pomalowanymi paznokciami.

Roux uśmiechnęła się szeroko. W jej nosie zauważyłam maleńki kolczyk w kolorze rubinowym. Lśnił niczym kropla krwi. Czy to kręci wampiry? Pewnie sama się o tym przekona.

*

Nowi i obecni dawcy nigdy nie spotykali się pierwszego wieczoru, prawdopodobnie ze względu na to, aby nowicjusze mogli się przystosować do życia w posiadłości, więc do rana nie zobaczę się z June. Mimo to, gdy blondwłosy wampir o imieniu Gideon prowadził nas do przydzielonych nam pokoi, z uwagą przyglądałam się mijanym drzwiom, zastanawiając się, za którymi mieszka June.

Gideon prawie wcale się do nas nie odzywał, ale pewnie dla tych stworzeń jesteśmy jedynie pożywieniem. Po co mieliby z nami rozmawiać?

– Miałem nadzieję, że już dzisiaj wampiry się nakarmią naszą krwią – wyszeptał idący koło nas chłopak. Starszy ode mnie może o rok czy dwa lata, tak jak Roux, przystojny niczym model, miał starannie ułożone włosy, doskonałą cerę i regularne rysy. – A tak w ogóle to jestem Jason.

Dotarło do mnie, co powiedział: nakarmią. Słowo wiło się przeze mnie. Z trudem powstrzymałam dygot. Składając aplikację, wiedziałam, że oferuję wampirom moje żyły, aby ssały z nich krew, ale nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że to się faktycznie dzieje.

Jason obrzucił wzrokiem szerokie ramiona, wąskie biodra i długie nogi Gideona.

– Trzymam kciuki, żeby ta piękna istota mnie wybrała.

Wampir zatrzymał się gwałtownie. Jason, zajęty podziwianiem go, niemal wpadł na jego plecy. Na szczęście Gideon chyba tego nie zauważył.

– Roux i Irene to wasz pokój – oznajmił.

Skrzywiłam się, słysząc swoje pełne imię. Malutka June nie potrafiła wymówić słowa Irene, więc od zawsze mówią do mnie Renie.

– Świetnie, dzięki – powiedziała Roux. – Do jutra Jasonie.

Jason pośpieszył za Gideonem.

Dziewczyna pchnęła drzwi. Weszłam za nią do środka.

– O wow… – wyszeptała.

Bezgłośnie jej zawtórowałam.

Sypialnia była pokaźna. Na ścianach aksamitna tapeta w odcieniu jasnego złota. Na podłodze kremowy dywan tak gruby, że miało się wrażenie stąpania po chmurce. Okna otulały zasłony w kolorze ciemnego złota. Znajdowały się na nich rolety, których nie mogliśmy podciągać. Za to za dnia mogliśmy wychodzić na zewnątrz.

Dwa łóżka stały niemal naprzeciwko siebie. Oba miały rzeźbione mahoniowe zagłówki i satynowe narzuty. Jedną ścianę zajmowała wielka szafa, a drugą długa toaletka. Przy jednym z łóżek na stoliku nocnym stał posąg z brązu przedstawiający Wenus z Milo, a obok drugiego łóżka za otwartymi drzwiami widać było wyłożoną kremowymi płytkami łazienkę. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. W pokoju unosił się lekki różany zapach.

Tak bardzo różniło się to od pokoiku, który przez całe życie dzieliłyśmy z June.

Roux pisnęła i rzuciła się na łóżko przy łazience, strącając na podłogę poduszki.

– Tu jest niesamowicie.

Nie mogłam się nie zgodzić, chociaż pokój mi się nie podobał. Moja rodzina nie była zamożna i to właśnie ten dekadencki przepych wessał June, oferując jej olśniewający świat tak odległy od tego, który znałyśmy.

Roux przekręciła się na łóżku i rzuciła się do szafy. Otworzyła dwuskrzydłowe drzwi i zaczęła przetrząsać ubrania.

– Ten, kto je wybierał, ma seksowny gust. – Wymachiwała mi przed oczami czymś, co wyglądało jak gorset.

Dawcy nie mogli niczego ze sobą przywieźć. W aplikacji musieliśmy podać swoje wymiary oraz rozmiar stopy, żeby przygotowano dla nas ubrania, ale nie brano pod uwagę stylu, który preferujemy. Liczyło się jedynie to, czego chcą wampiry, i nie było to współczesne codziennie ubranie, czemu trudno się dziwić, skoro wiele wampirów żyło w czasach gorsetów i krynolin.

– Ile tu cudeniek. – Roux wyciągnęła koronkową sukienkę w kolorze kości słoniowej.

Nowe ubrania to luksus, którego ani ja, ani June nie miałyśmy. Nosiłymy używane ciuchy od przyjaciół i sąsiadów. Wbrew sobie poczułam, że garderoba mnie przyciąga. Dotknęłam rękawa miękkiej skórzanej kurtki, która kosztowała zapewne fortunę. Och, gdybyśmy opuszczając posiadłość, mogli zabrać ze sobą ubrania. Z ich sprzedaży miałabym więcej pieniędzy niż kiedykolwiek z opieki nad dziećmi czy wyprowadzania psów.

June przyjechała tu przede wszystkim ze względu na wampiry, ale liczyła też na to, że za pieniądze, które jako dawczyni zaoszczędzi, będzie mogła pójść na studia. Ja wiedziałam, że nigdy nie będę studiować. Nawet gdyby pieniądze nie stanowiły problemu, jakie studia miałabym wybrać? Nie miałam takich marzeń jak June.

Roux jeszcze przez pewien czas szperała w garderobie, po czym z powrotem opadła na łóżko.

– A więc – oparła brodę na rękach – chciałabyś dostać kogoś konkretnego?

Obnażając zęby, wykonała gest gryzienia.

– Nie.

– Może dostaniesz Edmonda.

– Czemu tak mówisz?

– Pośpieszył ci na ratunek przed kamerami, mimo że mogli to załatwić ochroniarze.

– Etienne też mi pomógł.

– Racja. – Roux przekręciła się na łóżku i spojrzała na sufit. – Myślisz, że to ten Edmond Dantès?

Usiadłam na łóżku, walcząc z potrzebą przesunięcia palcami po miękkiej satynie narzuty i nabitych pierzem poduszkach. To tylko łóżko, nic więcej. Jeśli mi się poszczęści, nie będę w nim spała długo. Gdy się upewnię, że z June wszystko jest w porządku, zaraz stąd znikam.

– Co masz na myśli?

– No wiesz, Hrabia Monte Christo. – Roux roześmiała się na widok braku zrozumienia na mojej twarzy. – Książka Alexandra Dumasa, tego samego gościa, który napisał Trzech muszkieterów. Mówi ci to coś?

– Słyszałam o muszkieterach.

– Bohater trafia do więzienia. Ucieka z niego i planuje zemstę na ludziach, przez których tam trafił. To nie jest ­popularne imię, a wiele wampirów już „żyło” w czasach, gdy książka została napisana, więc albo jest oparta na autentycznych wydarzeniach, albo może Edmond przyjął imię po postaci z ­książki?

– Skąd to wszystko wiesz?

– Wiesz, mam coś w głowie. Nie jestem tylko ślicznotką. Jeśli to on cię będzie gryzł, może go o to spytasz?

– Pewnie nie poprosi akurat o mnie. – Wolałabym, żeby tego nie zrobił. Na samą myśl o jego oczach z moim pulsem zaczynało się dziać coś dziwnego.

– Ja mam nadzieję, że wybierze mnie ten seksowny blondyn. – Roux z powrotem opadła na łóżko.

– Który? Gideon?

– Nie, ten z kucykiem. Ludovic.

Zamilkłyśmy na dłuższą chwilę.

Roux ponownie usiadła.

– Myślisz, że jak cię gryzą, to jest to tak przyjemne, jak mówią? – spytała.

– Nie wiem. Wbijają ci w żyły odpowiednik pokaźnych igieł.

– Dobrze, że nie boję się igieł.

– Ja też się ich nie boję, ale stresuje mnie, że ktoś mnie ugryzie i będzie wysysał moją krew.

Roux zrzedła mina. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. To nie z jej powodu nie podobało mi się w Belle Morte.

– Gdyby to bolało, ludzie nie zgłaszaliby się na dawców – uspokajałam ją.

– To prawda, że można się uzależnić od bycia gryzionym? Jak myślisz?

– Być może, ale tak się dzieje tylko w ekstremalnych okolicznościach.

Nadal usiłowałam dodać jej otuchy, ale myślałam wyłącznie o tym, że ludzie wciąż nie rozumieją, że wampiry mogą być groźne.

Nie chciałam zapomnieć, do czego potrafią być zdolne.

Roux paplała dalej o życiu w rezydencji.

Leżałam na łóżku, rozmyślając o June.

ROZDZIAŁ DRUGI

Edmond

Edmond kroczył korytarzem w północnym skrzydle. Ludovic szedł obok niego. Dawcy byli rozlokowani, w Belle Morte panowały spokój i cisza.

– Niektórzy nowi dawcy są, ech… interesujący… – powiedział Ludovic. – Czasem zapominam, że obecnie kobiety często noszą krótkie włosy.

– Jesteś zbyt staromodny, przyjacielu.

Ludovic spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– A to nie ty ostatnio odrzuciłeś sugestię zainstalowania monitoringu, bo nie rozumiesz, jak to działa?

– Touché.

Edmond spojrzał na żyrandole nad głową. Choć elektryczność od tak dawna jest częścią codzienności, nadal go zdumiewała. Niemal się spodziewał, że się obudzi i ujrzy, że jedynie płomień świecy powstrzymuje mroki. Tak wiele ze współczesnego świata było mu obce.

– Ta dziewczyna o kasztanowych włosach. To Irene Mayfield, prawda?

– Napisała w aplikacji, że woli, żeby nazywać ją Renie.

– No tak, ale to ona?

Edmond kiwnął głową.

– Ysanne jest pewna, że dobrze robi, sprowadzając ją tu?

– Wie, co robi.

– Tak?

Edmond się zawahał. Ysanne nie była jedynie Damą tego Domu. To także jego najwierniejsza przyjaciółka. Więź między nimi formowała się przez setki lat. June Mayfield jest sekretem, z którego Ysanne mu się zwierzyła i to on teraz powinien mieć zaufanie do przyjaciółki. Z kolei Ludovica kochał jak brata. Przeszli razem tak wiele, że Edmond nie mógł go tak po prostu zbyć.

– Nie jestem pewien, czy niemówienie Renie prawdy jest najlepszym postępowaniem – przyznał. – Tak jednak zdecydowała Ysanne i musimy to uszanować.

W Renie było coś, co go intrygowało i nie chodziło jedynie o jej urodę, a była piękna. Te jej miękkie krągłości i opadające na ramiona kasztanowe włosy. Może rzecz w tym, jak się zachowywała, gdy wysiadła z limuzyny. Większość dawców rozkoszowała się pozowaniem przed kamerami i aparatami fotograficznymi oraz odpowiadaniem na pytania reporterów. Renie tego nie robiła. Podejrzewał, że jest tutaj, aby poznać prawdę, ale czy nawet odrobinę nie zależało jej na sławie? Jeśli tak, byłaby pierwszym takim dawcą, jakiego Edmond spotkał.

Ludovic odsunął opadający na kark kosmyk włosów, który wysunął mu się z kucyka.

– Jesteś pewien, że nie możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Wszyscy wiemy, że Ysanne coś ukrywa i ma to coś wspólnego z dziewczynami Mayfield.

– Wiesz, że nie mogę.

– Prawda i tak wyjdzie na jaw.

– Na pewno tak będzie.

Ysanne powiedziała Edmondowi, co się dzieje, bo mu bezgranicznie ufała. Nie spodziewał się jednak, że sekret będzie mu aż tak ciążył. Nie przewidział, jak trudno będzie okłamywać niemal każdego w Domu, a zwłaszcza Ludovica. Zawsze byli wobec siebie szczerzy. A teraz będzie musiał zwodzić także Renie. To nie powinno mieć znaczenia, nawet jej nie znał, ale ciągle rozmyślał o jej bezbronności w konfrontacji z tymi wszystkimi aparatami fotograficznymi.

Edmond pokręcił głową.

Jej urok i intrygujące zachowanie są bez znaczenia. Renie jest tu nie bez powodu, a gdy to się skończy, opuści Belle Morte i nigdy więcej jej nie ujrzy. Bardzo długo budował wokół serca mur i nikt się przez niego nie przedostanie, także Renie Mayfield.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki