Bez siły. Chestnut Springs #3 - Elsie Silver - ebook

Bez siły. Chestnut Springs #3 ebook

Elsie Silver

4,6
54,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Dawno temu Jasper Gervais był zagubionym chłopakiem o ciemnogranatowych, smutnych oczach. Mieszkał na ranczu Wishing Well. Sloane, będąca wtedy delikatnym, słodkim dzieckiem, przyjeżdżała co roku do Wishing Well na wakacje. To były dobre czasy, letnie miesiące zachęcały do zabaw, a powietrze pachniało wsią, końmi i kiełkującą przyjaźnią. Przyjaźnią, która później mogła przetrwać każdą próbę.

Jako dorośli ludzie Jasper i Sloane pozostali sobie bliscy. On patrzył na nią już trochę inaczej, a ona przyznawała w duchu, że go kocha. Ta tajemnica jednak nie mogła wyjść na jaw. Jasper był utalentowanym hokeistą, rozegrał wiele znakomitych meczów i stał się obiektem westchnień licznych fanek. Ktoś taki nie mógł poślubić Sloane Winthrop, sławnej primabaleriny, pochodzącej z rodziny, która niemal zmonopolizowała rynek usług telekomunikacyjnych w kraju. Sloane miała narzeczonego, Sterlinga, syna wspólnika jej ojca, ale nie czuła się szczęśliwa. W dniu ślubu wydarzyło się coś, co rozbiło jej świat na kawałki. Niebawem bolesna przeszłość Jaspera i niełatwa sytuacja Sloane sprawiły, że przyjaźń między nimi stała się jeszcze trudniejsza.

Dwoje przyjaciół z dzieciństwa. Dwa złamane serca. I jedna przyjaźń, która być może ma szansę, by przerodzić się w coś więcej.

Uczucie między nimi? To stało się tak skomplikowane...

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 485

Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maaly44444

Dobrze spędzony czas

miło spędziłam czas . Czy była idealna nie ale warto przeczytać
00
Patisonek3

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00



Elsie Silver

Bez siły

Chestnut Springs #3

Przekład: Krzysztof Sawka

Tytuł oryginału: Powerless (Chestnut Springs #3)

Tłumaczenie: Krzysztof Sawka

Korekta językowa: Dominika Dziarmaga

ISBN: 978-83-289-1213-7

Copyright © 2023. POWERLESS by Elsie Silver All rights reserved. Published by arrangement of Book/Lab Literary Agency, Poland.

Polish edition copyright © 2025 by Helion S.A.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/bsics3_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 230 98 63 e-mail:[email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Dla tych, którzy poświęcili *zbyt* dużą

część swojego życia nazadowalanie innych.

Wypijmy za odwagę w rozczarowywaniu

innych ludzi poto, aby nie rozczarowywać siebie samych.

Prawda jest taka, że możemy kontrolować jedynie skończoną liczbę elementów w życiu. Reszta to pieprzona loteria.

– KANDI STEINER

Informacja dla Czytelników

Książka ta zawiera treści przeznaczone dla dorosłych, w tym opisy traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, śmierci członka rodziny oraz ataków paniki. Mam nadzieję, że potraktowałam te tematy z należytym szacunkiem.

Prolog Sloane

Wtedy…

Otwieram drzwi, zanim rodzice zatrzymują bentleya. Moje stopy jeszcze w trakcie jazdy stykają się ze żwirowym podjazdem. Z głośnym westchnieniem obejmuję moją kuzynkę Violet. Przytulamy się tak mocno, że niemal upadamy na zakurzony podjazd.

Pachnie zieloną trawą, końmi i słodką wakacyjną wolnością.

– Tęskniłam za tobą! – piszczę, gdy Violet odsuwa się ode mnie i uśmiecha się psotnie.

– Ja też za tobą tęskniłam.

Zauważam, że obserwuje nas moja mama, szczęśliwa i smutna zarazem. Przypominam ją z wyglądu, a Violet przypomina swoją mamę. Z tym że mama Violet zmarła, a moja mama straciła siostrę. Podejrzewam, że lubi mnie tu przywozić, ponieważ czuje na ranczu jej bliskość.

W ten sposób jest też moim rodzicom wygodniej podróżować po Europie. Tata powiedział coś w stylu, że wyjdzie mi na zdrowie, jeśli dowiem się, „jak żyje druga połowa”. Nie jestem pewna, co to oznacza, ale na te słowa moja mama zacisnęła mocno usta.

Tak czy siak, nigdy nie narzekam, ponieważ pełen miesiąc na ranczu Wishing Well z rodziną Eatonów oznacza, że będę mogła przebywać i bawić się z moim kuzynostwem. Zasady nie są surowe. Cisza nocna nie istnieje. W każde wakacje przez cały miesiąc mogę robić, co zechcę.

– Robercie, Cordelio. – Wujek Harvey ściska dłoń taty, a następnie obejmuje mamę na tyle mocno, że mruga ona nieco za szybko, gdy spogląda na łąki i postrzępione szczyty górskie w oddali. – Miło was widzieć.

Zaczynają rozmawiać o nudnych sprawach dorosłych, ale ja ich nie słucham, ponieważ moi pozostali kuzyni wyłaniają się z wielkiego domu. Cade, Beau i Rhett zbiegają po schodach, dowcipkując, szturchając się i poruszając razem niczym wataha.

Za nimi idzie jeszcze jeden chłopiec. Nie znam go, ale z miejsca przyciąga moją uwagę. Ma długie, chude kończyny, karmelowe włosy i najbardziej granatowe oczy, jakie w życiu widziałam.

Najsmutniejsze oczy.

Gdy chłopiec na mnie zerka, na jego twarzy maluje się czysta ciekawość. Odwracam głowę, czując, jak na moje policzki wstępuje rumieniec.

Mama do mnie podchodzi i klepie mnie po głowie.

– Sloane, pamiętaj o filtrze przeciwsłonecznym. Już teraz wyglądasz, jakby było ci gorąco, a że spędzasz tyle czasu w studiu, twoja skóra nie jest przyzwyczajona do słońca.

Od jej zamartwiania się tylko bardziej pąsowieję. Mam już niemal jedenaście lat, a ona traktuje mnie niczym dziecko na oczach wszystkich.

Wywracam rozdrażniona oczami i mamroczę:

– Wiem, zrobię to. – Po czym chwytam Violet za rękę i wbiegamy do domu.

Wchodzimy do środka i zmierzamy na górę, do mojego pokoju gościnnego, w poszukiwaniu odrobiny prywatności, gdy wszyscy stoją na zewnątrz i rozmawiają.

Violet rzuca się na materac i mówi:

– Opowiadaj wszystko.

Chichoczę i zakładam włosy za uszy, zmierzając ku oknu wychodzącemu na podjazd.

– Ale o czym?

– O szkole? O mieście? O tym, co chcesz robić w te wakacje? O… wszystkim. Cieszę się, że jest tu jakaś inna dziewczyna. To miejsce przez cały czas cuchnie chłopakami.

Widzę przez okno tajemniczego chłopca witającego się z moimi rodzicami. Dostrzegam niesmak na twarzy ojca. Współczucie u matki.

– Kim jest ten chłopak? – pytam, nie mogąc oderwać od niego oczu.

– Och – odzywa się Violet nieco ciszej. – To Jasper. Teraz jest jednym z nas.

Obracam się do niej ze zmarszczonymi brwiami i rękoma na biodrach, próbując zachować pozory spokoju, jak gdyby mnie to nie interesowało, ale nie wiedząc też, jak to osiągnąć.

– Jak to?

Siada po turecku na łóżku i wzrusza ramionami.

– Potrzebował rodziny, więc go przygarnęliśmy. Nie znam szczegółów. Beau przyprowadził go któregoś dnia zeszłej jesieni. Traktuję go jak kolejnego śmierdzącego brata. Ty możesz uznać go za nowego kuzyna.

Przekrzywiam głowę, gdy moje serce walczy z mózgiem.

Serce mi mówi, żebym jeszcze wyjrzała przez okno, ponieważ Jasper jest taki słodki i patrzenie na niego wywołuje ten dziwny ucisk w piersi.

Mój mózg twierdzi z kolei, że to głupie, ponieważ skoro koleguje się z Beau, to musi mieć przynajmniej piętnaście lat.

Ale nie potrafię się powstrzymać.

Znowu patrzę.

Nawet nie podejrzewam, że przez wiele kolejnych lat będę walczyła z chęcią spoglądania na Jaspera Gervaisa.

1 Jasper

Teraz

Narzeczony Sloane Winthrop to dupek patentowany.

Znam ten typ. Nie da się zrobić kariery w NHL bez spotykania takich bufonów.

A ten koleś mógłby być ich liderem.

Jak gdyby imię i nazwisko Sterling Woodcock[1] nie mówiły o nim wystarczająco wiele, przechwala się teraz wyprawą myśliwską, na którą wydali wraz z ojcem setki tysięcy dolarów, aby zabijać urodzone i wychowane w niewoli lwy, jakby dzięki temu mieli większe kutasy.

Wszystko, począwszy od roleksa na nadgarstku po wypielęgnowane paznokcie, świadczy o jego bogactwie i to logiczne, że Sloane spotyka się z takim mężczyzną. W końcu Winthropowie to jedna z najmożniejszych rodzin w kraju, gdyż niemal zmonopolizowali rynek usług komunikacyjnych.

Sterling wciąż rozwodzi się o polowaniach, a ja zerkam na Sloane siedzącą naprzeciwko mnie. Spogląda niebieskimi oczyma w dół i wyraźnie widać, że bawi się serwetką na kolanach. Wygląda, jakby chciała być gdziekolwiek indziej, a nie w tej słabo oświetlonej, bogato zdobionej restauracji.

Czuję się tak samo.

Słuchanie jej małostkowego przyszłego męża chwalącego się przy nieznanych mi przyjaciołach i rodzinie czymś żenującym – i smutnym – nie jest moim wymarzonym sposobem spędzania wieczoru.

Jestem tu jednak dla Sloane i wciąż to sobie powtarzam.

Ponieważ gdy widzę ją tak markotną zaledwie kilka dni przed jej weselem, to odnoszę wrażenie, że potrzebuje tu kogoś, kto ją rzeczywiście zna. Reszta rodziny Eatonów nie mogła zjawić się dzisiaj w mieście, ale ja obiecałem, że przyjdę.

A jeśli chodzi o Sloane, to dotrzymuję każdej obietnicy bez względu na to, jak boli.

Myślałem, że będzie się uśmiechała. Promieniała radością. Sądziłem, że będę cieszył się jej szczęściem – ale tak nie jest.

– Polujesz, Jasper? – pyta Sterling, pewny siebie i pretensjonalny.

Kołnierz mojej kraciastej koszuli mnie dusi, mimo że nie zapiąłem górnych guzików. Chrząkam i rozluźniam barki.

– Owszem.

Sterling bierze kryształową szklankę i opiera się na krześle, spoglądając na mnie uważnie z przebiegłym uśmieszkiem na idealnie ogolonej twarzy.

– Na coś wielkiego? Spodobałaby ci się taka wyprawa.

Nieznane mi osoby przytakują i mruczą z aprobatą.

– Nie wiem, czy… – Sloane zaczyna mówić, ale jej narzeczony brutalnie torpeduje jej próbę dołączenia do rozmowy.

– Wszyscy wiemy, jakie wynagrodzenie masz zapisane w kontrakcie. Całkiem nieźle jak na bramkarza. Dlatego jeśli założymy, że rozsądnie dysponujesz pieniędzmi, to powinno być cię na to stać.

Jak już wspomniałem: dupek.

Zagryzam wnętrze policzka, czując pokusę, aby powiedzieć, że jestem strasznie nieodpowiedzialny w kwestii swoich finansów i nie pozostał mi grosz przy duszy. Jednak mimo mojego plebejskiego pochodzenia mam na tyle klasy, żeby wiedzieć, że rozmowa o pieniądzach nie jest odpowiednim tematem w czasie kolacji.

– Nie, stary. Poluję tylko na to, co mogę potem zjeść, a nie potrafię przyrządzać potraw z lwa.

Wokół stołu rozlegają się chichoty, w tym również ze strony Sloane. Nie umyka mi moment, w którym Sterling mruży oczy i zaciska zęby.

Sloane szybko reaguje i klepie go po ramieniu, jak gdyby był psem, którego należy uspokoić. Niemal czuję jej smukłe palce na swoim ramieniu i nieświadomie żałuję, że to nie mnie dotyka.

– Wiesz, że kiedyś też polowałam z kuzynami w Chestnut Springs?

Cofam się pamięcią i przypominam sobie młodziutką Sloane trzymającą się przez całe wakacje z chłopakami. Sloane z brudnymi paznokciami, stłuczonymi kolanami, włosami rozjaśnionymi od słońca, rozczochranymi i swobodnie spływającymi po plecach.

– Chodzi w tym raczej o dreszczyk emocji, wiesz? O władzę. – Sterling zupełnie ignoruje komentarz Sloane.

Patrzy na mnie niczym na przeciwnika, z tym że nie gramy teraz w hokeja. Gdybyśmy grali, posłałbym mu na twarz szybki cios blokujący.

– Nie słyszałeś, co powiedziała Sloane? – Próbuję zachować spokój, ale bardzo mi się nie podoba, jak ją traktuje przez cały wieczór. Nie mam pojęcia, jakim cudem znalazła się w takim miejscu. Jest moją najlepszą przyjaciółką, elokwentną, bystrą i zabawną. Czy on tego nie dostrzega? Czy on jej nie dostrzega?

Sterling macha ręką i chichocze.

– Ach, tak. Ciągle słyszę o ranczu Wishing Well. – Zwraca się do niej protekcjonalnym tonem i z lekceważącym uśmieszkiem. – Na szczęście wyrosłaś z fazy chłopczycy, maleńka. Ominęłaby cię kariera baletnicy.

Jego gówniana odpowiedź staje się jeszcze gorsza, gdy uświadamiam sobie, że słyszał, co powiedziała i postanowił to zignorować.

– Nawet nie potrafię sobie wyobrazić ciebie z bronią, Sloane! – wykrzykuje jeden z mężczyzn siedzących nieco dalej przy długim stole, z nosem purpurowym od nadmiaru szkockiej.

– Właściwie byłam całkiem niezła. Chyba tylko raz ustrzeliłam żywe zwierzę. – Śmieje się lekko i kręci głową, co sprawia, że jej blond włosy opadają na twarz, więc zakłada je za uszy i opuszcza wzrok z lekkim rumieńcem. – Płakałam wtedy tak, że nie dało się mnie uspokoić.

Zaciska wargi, a ja patrzę na nią jak zahipnotyzowany. Od razu wyobrażam sobie rzeczy, których nie powinienem.

– Pamiętam ten dzień. – Zerkam na nią przez stół. – Nie byłaś w stanie jeść wtedy sarniny na kolację. Wszyscy próbowaliśmy cię bezskutecznie pocieszyć. – Moja głowa się przechyla, gdy wracam myślami do wspomnień.

– I właśnie dlatego – Sterling wskazuje palcem na Sloane, nawet na nią nie patrząc – kobiety nie nadają się na polowania. Są zbyt rozchwiane emocjonalnie.

Przerośnięci koleżkowie Sterlinga rechoczą, słysząc jego frajerski zwysoko i rozgląda się po gościach.

– Za to, żeby baby siedziały przy garach!

Rozlegają się śmiechy i bełkot osób odpowiadających na toast.

Sloane wyciera delikatnie serwetką pełne wargi, na których gości wymuszony uśmiech, ale wzrok ma wbity w pustą zastawę stołową. Sterling wraca do chełpienia się przed gośćmi i ignoruje siedzącą obok niego kobietę.

Ignoruje cząstkę jej wnętrza, którą chciała się z nim podzielić. Ignoruje to, że ją upokorzył.

Moja cierpliwość szybko się wyczerpuje. Chęć, aby się stąd wymknąć, jest przytłaczająca.

Sloane spogląda na mnie i posyła mi jeden ze swoich wystudiowanych uśmiechów. Wiem, że jest sztuczny, ponieważ dobrze znam jej prawdziwy uśmiech.

Ten taki nie jest.

Takim samym uśmiechem uraczyła mnie, gdy zaprosiła mnie na swój bal maturalny, a ja odmówiłem. Dwudziestoczteroletni zawodnik hokejowy jako osoba towarzysząca nie był odpowiednim wyborem dla żadnego z nas i byłem tym dupkiem, który jej to powiedział.

Odwzajemniam uśmiech, czując frustrację z powodu tego, że Sloane lada moment zwiąże się z osobą traktującą ją jak przedmiot i nawet nie słuchającą tego, co ma do powiedzenia. Osobą, która nie docenia jej złożonego, wielowarstwowego wnętrza i widzi w niej jedynie piękną księżniczkę ukształtowaną przez swoją rodzinę.

Nie odrywamy od siebie wzroku i jej policzki zaczynają się rumienić. Ściąga łopatki do tyłu, a ja spoglądam na jej obojczyk. Nagle wyobrażam sobie, że sunę po nim językiem i sprawiam, że Sloane zaczyna się wić.

Szybko wracam spojrzeniem do jej twarzy w obawie, że mógłbym zostać przyłapany. Bojąc się, że jakimś cudem potrafi czytać w moich myślach. Ponieważ obydwoje wiemy, że nie mogę na nią tak patrzeć. Równie dobrze mogłaby być moją rodziną. A co gorsza, oficjalnie należy do innego mężczyzny.

Sterling zauważa nasze spojrzenia i znowu kieruje na mnie swoją uwagę. Wywołuje tym u mnie ciarki.

– Sloane mówiła, że przyjaźnicie się od dawna. Wybacz moje zdziwienie, ale przyjaźń nieobytego hokeisty z primabaleriną jest dość niezwykła. I nie widziałem was razem, odkąd się spotykamy. Coś cię trzyma z dala od niej? – Obejmuje ją zaborczo ramieniem, a ja staram się zignorować ten gest.

– Szczerze mówiąc, ja też niewiele o tobie słyszałem – mówię na tyle lekko, żeby osoby nieświadome tego, że piorunujemy się wzrokiem, nie zauważyły przytyku. Opieram się na krześle i krzyżuję ramiona na piersi. – Ale chyba jednak jestem na tyle obyty, żeby przynosić mojej przyjaciółce Polysporin i leki przeciwbólowe, kiedy jej stopy są tak obolałe po tańcu w pointach, że nie może chodzić.

– Już ci mówiłam – Sloane odzywa się pojednawczym tonem. – Jasper pomógł mi w przeprowadzce do nowego mieszkania. Czasami wyskakujemy na kawę. Takie drobnostki.

– Sloane zasadniczo wie, że jeśli będzie czegoś potrzebować, zawsze jej pomogę – dodaję bez namysłu.

Sloane posyła mi spojrzenie, zastanawiając się zapewne, czemu zachowuję się jak terytorialny dupek. Szczerze mówiąc, sam się sobie dziwię.

– Całe szczęście masz teraz mnie. – Sterling odpowiada Sloane, ale patrzy wciąż na mnie. Nagle kładzie dłoń na jej dłoniach spoczywających na stole i nerwowo bawiących się serwetką. Gest ten wcale nie jest kojący ani wspierający. Jest to pacnięcie, którym wyraża niezadowolenie z tego, że dziewczyna niespokojnie się wierci.

Czuję, jak zalewa mnie zimna furia. Muszę stąd wyjść, zanim zrobię coś, czego będę żałował.

– Będę się już zbierał – oznajmiam nagle i odsuwam się z krzesłem, pragnąc desperacko poczuć świeże powietrze oraz wyrwać się z więzienia ciemnych ścian oraz aksamitnych draperii otaczających mnie ciężko ze wszystkich stron.

– Lepiej porządnie się wyśpij, Gervais. Przyda ci się wypoczynek przed kolejnym występem z Grizzlies. Po poprzednim sezonie stąpasz pewnie po cienkim lodzie.

Podwijam rękawy i zmuszam się do zignorowania przytyku.

– Dziękuję za zaproszenie, Woodcock. Kolacja była przepyszna.

– To Sloane cię zaprosiła – odpowiada rozdrażniony, dając jasno do zrozumienia, że nie lubi mnie ani mojej obecności tutaj.

Spoglądam na niego bez wyrazu i uśmiecham się krzywo, jak gdybym nie dowierzał, jakim jest nadętym kutafonem. Czuję na sobie spojrzenia, gdy kolejni goście zaczynają wyczuwać niewypowiedziane napięcie między nami.

– Od tego są przyjaciele.

– Chwila, ale wy chyba jesteście kuzynostwem, prawda? – Pijany koleś wskazuje mnie szklanką, którą przypadkiem przechyla i rozlewa jej zawartość na swoją dłoń.

Nie mam pojęcia, dlaczego zawsze ze Sloane tak niezłomnie wyjaśnialiśmy, że jesteśmy przyjaciółmi, a nie krewnymi. Gdyby ktoś zwrócił mi uwagę, że Beau, Rhett czy Cade nie są moimi braćmi, to bym się poważnie obruszył. Ci mężczyźni są moimi braćmi.

Ale Sloane? To moja przyjaciółka.

– Właściwie to jesteśmy przyjaciółmi, nie kuzynostwem. – Sloane mocniej niż trzeba ciska serwetką na stół przykryty obrusem.

Przyglądają się nam ludzie, którzy przybyli na jej ślub.

Ślub, który odbędzie się w ten weekend.

Robi mi się niedobrze.

– Przyjdziesz jutro na wieczór kawalerski, Gervais? – kontynuuje pijany facet. Czka i uśmiecha się głupio, przypominając pijaną mysz z nieurodzin Szalonego Kapelusznika. – Chciałbym się pochwalić, że imprezowałem z supergwiazdą hokejową Jasperem Gervaisem.

Zaskakuje mnie, że jedynym powodem, dla którego chce, żebym się zjawił, jest poprawa własnej reputacji.

– Nie mogę. Mam mecz. – Uśmiecham się oszczędnie, ale od razu odczuwam ulgę, gdy wstaję z krzesła.

– Odprowadzę cię – odzywa się Sloane, najwyraźniej nie zauważając ostrego spojrzenia posłanego jej przez Sterlinga. A może zwyczajnie udaje, że go nie widzi.

Tak czy siak, puszczam ją przodem i idziemy w milczeniu przez restaurację.

Zbliżam się, aby położyć dłoń na jej krzyżu i ją pokierować, ale ona tężeje, a ja cofam rękę, czując żar jej nagiej skóry na plecach. Wbijam wzrok w podłogę, chowając drżącą rękę tam, gdzie jej miejsce – do kieszeni.

Ponieważ jest pewne jak cholera, że nie ma dla niej miejsca na nagich plecach zaręczonej kobiety.

Nawet jeśli jest ona moją przyjaciółką.

Dopiero tuż przed drzwiami ośmielam się podnieść wzrok. Sloane kołysze się zgrabnie, przemierzając pomieszczenie. Każdy krok wykonuje z gracją wynikającą z długich treningów i wieloletniej praktyki.

Uśmiecha się uprzejmie do kierownika sali i przyspiesza, jak gdyby dostrzegała wolność za masywnymi drzwiami i desperacko do niej dążyła. Opuszcza ramiona i jej całe ciało się rozluźnia, jakby poczuła ulgę, gdy jej ręce lądują na drewnianym skrzydle.

Obserwuję ją przez chwilę, po czym staję za nią, czując bijące od niej ciepło. Następnie sięgam ponad jej drobną figurą, otwieram drzwi i wypuszczam nas na chłodne listopadowe powietrze.

Chowam obydwie dłonie do kieszeni spodni po to, aby nie chwycić Sloane za ramiona i nie potrząsnąć nią mocno, domagając się odpowiedzi, co ona, do licha, wyprawia, wychodząc za tak traktującego ją mężczyznę. To tak naprawdę nie moja sprawa.

Stoi odwrócona do mnie plecami i spogląda na ruchliwą miejską ulicę, mając przed sobą rozmywające się białe i czerwone światła mijających nas samochodów, a nad jej ramieniem unosi się delikatna mgiełka, jak gdyby próbowała złapać oddech.

– Dobrze się czujesz?

Przytakuje szaleńczo głową, po czym obraca się, obdarzając mnie tym dziwnym uśmiechem żony ze Stepford przyklejonym do ślicznej twarzy.

– Nie wyglądasz dobrze. – Chwytam kluczyki w kieszeni i potrząsam nimi nerwowo.

– Cholera, dzięki, Jas.

– To znaczy wyglądasz pięknie – rzucam, krzywiąc się na widok jej szeroko otwartych oczu. – Jak zawsze. Ale nie wydajesz się… szczęśliwa?

Mruga powoli, a kąciki jej ust opadają.

– I to ma być lepsze? Piękna i nieszczęśliwa?

Boże. Naprawdę daję ciała. Przeczesuję dłonią włosy.

– A jesteś szczęśliwa? Czy on cię uszczęśliwia?

Otwiera usta z niedowierzaniem i już wiem, że przekroczyłem granicę czy coś w tym guście. Ktoś ją jednak musi o to zapytać, a wątpię, żeby innych to interesowało.

Muszę usłyszeć to z jej ust.

Jej blade policzki pąsowieją i mruży oczy, zbliżając się do mnie z zaciśniętymi zębami.

– Teraz mnie o to pytasz?

Wypuszczam powietrze z płuc i przygryzam dolną wargę, przyglądając się z fascynacją jej błękitnym oczom, tak wielkim, bladym i płonącym oburzeniem.

– Tak. Pytał cię już ktoś o to?

Odwraca wzrok i przykłada dłonie do policzków, po czym odgarnia swoje włosy do ramion.

– Nikt mnie o to nie pytał.

Ząbki kluczy od domu wbijają mi się w dłoń.

– Jak poznałaś Sterlinga?

– Przedstawił mi go tata. – Spogląda w czarne niebo. Jest bezgwiezdne, inaczej niż na ranczu, gdzie można dostrzec każdy świetlny punkcik. Wszystko w mieście wydaje się zanieczyszczone w porównaniu z Chestnut Springs. Postanawiam wyjechać jeszcze dzisiaj do swojego domu na wsi, gdyż nie chcę oddychać tym samym powietrzem co Sterling Woodcock.

– Skąd się znają?

Patrzy mi w oczy.

– Ojciec Sterlinga jest nowym partnerem biznesowym mojego taty. Nawiązuje nowe kontakty, odkąd przyjechał do miasta.

– I jak długo go znasz?

Wysuwa język z ust.

– Poznaliśmy się w czerwcu.

– Pięć miesięcy? – Unoszę brwi i odrobinę się cofam. Gdyby byli w sobie szaleńczo zakochani, to jeszcze bym zrozumiał, ale…

– Nie oceniaj mnie, Jasper! – Oczy jej błyszczą i znów się do mnie zbliża. Mogę przewyższać ją wzrostem, ale jej to wcale nie onieśmiela. Dosłownie szaleje teraz z wściekłości. Wściekłości na mnie. Ale chyba wynika to z tego, że wie, iż może się przy mnie miotać, a ja nie mam nic przeciwko temu. Cieszę się, że mogę być dla niej taką osobą. – Nie masz pojęcia, pod jaką presją żyję – dodaje drżącym głosem.

Bez zastanowienia przyciągam ją do siebie i obejmuję jej chude ramiona. Jest cała spięta i zdenerwowana. Słowo daję, że niemal czuję, jak drży z emocji.

– Nie oceniam cię, Słonko.

Najwidoczniej nie jest to dobry moment na pseudonimy z dzieciństwa.

– Nie nazywaj mnie tak. – Głos się jej załamuje, gdy opiera się czołem o moją pierś, tak jak zawsze to robiła, a ja gładzę jej włosy i przytrzymuję głowę.

Tak jak zawsze to robiłem.

Mimowolnie się zastanawiam, co powiedziałby Sterling na ten widok. Jakaś małostkowa cząstka mnie chciałaby, żeby tu teraz przyszedł.

– Po prostu jestem ciekaw, czemu sprawy potoczyły się tak szybko. Zastanawiam się, dlaczego dopiero teraz go poznałem – mówię cicho i ochryple, niemal zagłuszony przez szum ruchu ulicznego.

– Wiesz, że nie mam zbyt wiele wolnego czasu jako baletnica. Poza tym ty też nie inicjowałeś kontaktu.

Serce mnie boli od wyrzutów sumienia. Nasza drużyna zakończyła kiepski sezon i obiecałem sobie, że będę trenował ciężej niż kiedykolwiek.

– Trenowałem i mieszkałem w Chestnut Springs. – To nie kłamstwo. Narzeczona mojego brata otworzyła tam świetną siłownię, a nie widziałem powodu, żeby mieszkać latem w mieście. – A później miałem obóz treningowy i pochłonęły mnie obowiązki.

To też prawda.

Kłamstwo polega na tym, że byłem zbyt zajęty, aby znaleźć dla niej czas. Nie miałbym problemu z jego znalezieniem. Ale tego nie zrobiłem, bo wiedziałem, że jej ojciec wrócił do miasta i unikałem go za wszelką cenę. A informacja o zaręczynach zdruzgotała mnie w zupełnie niespodziewany sposób.

– Powinnam ci była powiedzieć o tym osobiście – mamrocze, a ja przypominam sobie Violet przekazującą nam na ranczu wieści o ślubie raptem miesiąc temu. Pamiętam mróz, jaki skuł moje wnętrze, gdy się o tym dowiedziałem. To, jak serce mi pękło z głośnym trzaskiem.

Gładzę jej głowę i mocno ją przytulam, wciąż starając się unikać kontaktu z gorącą skórą na jej plecach.

– To ja powinienem był zapytać – odpowiadam. – Byłem po prostu… zajęty. Nie sądziłem, że twoje życie potoczy się… tak szybko. – I to jest prawda.

Jej ciało rozluźnia się w moich ramionach, a miękkie piersi przylegają do moich żeber, gdy wczepia się palcami w moje plecy. To trwa jednak tylko chwilę, ponieważ się odsuwa. Uścisk trwał na tyle długo, że dla osób postronnych mógł wyglądać bardzo oficjalnie. Trzymaliśmy się bezpiecznej granicy.

Mimo to wciąż chcę ją przyciągnąć z powrotem.

– To prawda. – Spogląda w dół i gładzi rękaw bladozielonej sukni, jedwabistej i migoczącej w słabym świetle. – Razem z tatą uznaliśmy, że najlepiej będzie wziąć ślub jesienią, a nie go odwlekać.

Od tego komentarza aż zgrzytam zębami, gdyż sama wzmianka o Robercie Winthropie wytrąca mnie z równowagi. A jego udział w procesie decyzyjnym leżącym za jej małżeństwem uruchamia w mojej głowie dzwonki alarmowe.

– Czemu? – Marszczę brwi. Powinienem był się tego spodziewać. Powinienem odejść. Powinienem pozwolić jej cieszyć się szczęściem.

Nie powinienem tak się przejmować. Nie byłbym taki, gdyby rzeczywiście wyglądała na szczęśliwą.

A może bym był.

Macha ręką i spogląda przez ramię na restaurację, ukazując przy okazji elegancką szyję.

– Wpłynęło na to wiele czynników – odpowiada, wzruszając z rezygnacją ramionami. Jak gdyby wiedziała, że powoli kończy się nasz wspólny czas. Nie sądzę, żeby Sterling był typem męża, który pozwoli jej na przyjaźń ze mną.

– Jakie czynniki? Nie mogłaś się doczekać, aby zostać panią Woodcock? Nikt nie chce nosić takiego nazwiska. A może twój tata wywiera na ciebie nacisk?

Oczy jej płoną na wzmiankę o ojcu, ponieważ nie postrzega go jako węża. Nigdy go tak nie postrzegała. Jest zbyt zajęta rolą idealnej córki – a teraz również narzeczonej. Takiej, która jest idealna na papierze i nie jeździ na polowania.

– A nawet jeśli, to co? Mam dwadzieścia osiem lat. Lada moment moja kariera zacznie gasnąć. Muszę się ustatkować, mieć jakiś plan na życie. On się mną opiekuje.

Śmieję się z rozdrażnieniem i kręcę głową.

– Gdzie się podziała ta dzika dziewczyna, którą pamiętam z dzieciństwa? Tańcząca w deszczu i wspinająca się na dach, żebym nie musiał przebywać sam w gorsze noce? – Zrobili z tej dziewczyny marionetkę. Nienawidzę tego. Nigdy się nie kłóciliśmy, ale teraz czuję przemożną chęć, aby posprzeczać się z nią dlajej własnego dobra. – Twój ojciec to dupek. Troszczy się wyłącznie o siebie. O własny biznes. O perspektywy. Nie o twoje szczęście. Zasługujesz na coś lepszego.

Ja byłbym lepszy. To tak naprawdę chciałem powiedzieć. Uświadomiłem to sobie na dzisiejszej kolacji.

Na takie właśnie myśli nie powinienem sobie pozwalać.

Nie powinienem pragnąć tego, czego nie mogę mieć.

Ponieważ się spóźniłem.

Odchyla się, jak gdybym ją uderzył, i zaciska gniewnie wargi, rumieniąc się aż po klatkę piersiową.

– Nie, Jasper. To twój ojciec jest dupkiem. Mój mnie kocha. Ty po prostu nie wiesz, jak to jest.

Obraca się na pięcie i otwiera drzwi restauracji z niespotykaną u niej agresją.

Wolę jednak widzieć u niej agresję niż apatię. Oznacza ona, że gdzieś tam wciąż kryje się w niej dzika dziewczyna.

Powiedziała rzeczy, które powinny mnie zaboleć. Boli mnie jednak jedynie jej los. Mój biologiczny ojciec rzeczywiście jest dupkiem. Ale człowiek, który mnie wychował? Harvey Eaton? Jest najlepszy z najlepszych. Okazał mi miłość i potrafię ją całkiem dobrze rozpoznać.

Poza tym pamiętam, jak Sloane spogląda na mężczyznę, którego naprawdę pragnie, a ona wcale nie patrzy na swojego narzeczonego tak jak niegdyś na mnie.

Jestem z tego powodu bardziej zadowolony, niż powinienem być.

[1]  Sterling (przym.) – rzetelny, niezawodny, czystej próby; woodcock – prostak, naiwniak, głupek – przyp. red.

2 Sloane

Sloane: Jesteś tu?

Jasper: A gdzie indziej miałbym być?

Sloane: Pomyślałam, że możesz być na mnie wściekły. Proszę, nie nienawidź mnie.

Jasper: Nigdy nie będę Cię nienawidził, Słonko.

Jest mi niedobrze.

W końcu nadszedł dzień, o którym marzyłam, odkąd byłam małą dziewczynką, ale wygląda zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam.

Pada śnieg, a ja zawsze marzyłam o wiosennym ślubie.

Znajdujemy się w bogato zdobionym kościele w centrum miasta, a marzyło mi się przytulne przyjęcie na wsi.

Szykuje się spektakl z setkami widzów, a ja pragnęłam czegoś skromnego i kameralnego.

A najgorsze jest to, że mężczyzna, z którym idę do ołtarza, nie jest tym samym, którego widzę, gdy zamykam oczy. Nie jest tym, którego pragnęłam przez większość życia.

Poddałam się tak bardzo, że wychodzę za osobę, której nie kocham. Jestem też całkiem pewna, że nawet jej nie lubię, a to sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.

Nie, ten dzień w niczym nie przypomina mojego wymarzonego święta.

Moja kuzynka Violet szuka wsuwki w moich włosach, gdy siedzę przy toaletce z mahoniowego drewna z dłońmi splecionymi na kolanach i zasłaniam pierścionek z olbrzymim diamentem na palcu serdecznym. Jeżeli będę zaciskać je aż do bólu, to będę w stanie powstrzymać się od płaczu.

Albo od popełnienia jakiejś głupoty, na przykład ucieczki.

– Nie mogę jej znaleźć. Nic nie widzę w tej plątaninie włosów.

– Mówię ci, że tam jest. Czuję, jak ciągnie. Tak mocno, że aż boli.

Violet wzdycha i patrzy mojemu odbiciu w oczy.

– Jesteś pewna, że chodzi o włosy, Sloane?

Unoszę głowę, wyciągam szyję i patrzę, jak rusza się moje gardło.

– Tak. – Zmuszam się, żeby mój głos brzmiał pewniej, niż się czuję, i czyszczę swój umysł tak samo jak zawsze, gdy znajduję się na scenie. Gdy wykonuję skoki i piruety, światła świecą jasno, a widowni nie widać, to czuję się dobrze.

Violet z ciężkim westchnieniem i zmartwionym spojrzeniem posłusznie wraca do poszukiwań, jej zdaniem nieistniejącej, wsuwki. Właśnie dała mi do zrozumienia, że moja niewygodna fryzura stanowi jakąś paralelę mojego życia.

Umiem czytać między wierszami.

Nie mówiła wprost o Sterlingu. Nikt nie mówił – poza Jasperem.

Jasper.

Wystarczy, że pomyślę jego imię, żeby poczuć mdłości. Pożerają mnie wyrzuty sumienia za słowa, jakimi cisnęłam w niego tamtego wieczoru. Nie mogłam przez nie zasnąć. A do tego serce mi pęka na świadomość tego, że z powodu niemożliwości ułożenia sobie z nim życia pakuję się w małżeństwo z kimś innym.

Mnie i Jaspera Gervaisa łączy przyjaźń. Wielka przyjaźń. Dwukrotnie dał mi to wyraźnie do zrozumienia. A ja nie jestem masochistką, żeby dążyć do hat-tricka.

Jestem pewna, że zdaniem wszystkich już dałam sobie z nim spokój, ale było to możliwe jedynie dlatego, że stałam się mistrzynią w ukrywaniu swoich uczuć. Zajmował każdą cząstkę mojej osoby, odkąd zobaczyłam go pierwszy raz, a on nigdy nie spojrzał na mnie inaczej niż jak na siostrzyczkę.

Krzywię się, gdy coś cieknie mi po dłoniach. Obracam je i zerkam w dół. Dobywa się ze mnie maniakalny śmiech, gdy widzę źródło. Krew zbiera się leniwie w idealną, lśniącą kropelkę pośrodku dłoni, niemalże samym swym istnieniem przecząc grawitacji.

Nakłucie spowodowane ostrą częścią pierścionka prowokuje mnie, jak gdyby wszechświat wiedział, że z powodu tego małżeństwa będę krwawić tak, że nikt nie będzie o tym wiedział ani tego widział.

Sterling mnie nie tknie, ale wszystko inne związane z nim – z tym życiem – wysysa mnie.

– O cholera! Sloane! Nie poplam sukni! – Violet cofa wystraszona ręce i pędzi do przyległej łazienki, aż szeleści jej czarna satynowa suknia.

Czarna. Znowu się śmieję. Nigdy nie wybrałabym czarnych sukni dla druhen na własny ślub. Wybrałabym coś jasnego i zwiewnego. W kolorze do świętowania.

Ale to przecież nie jest mój prawdziwy ślub ani powód do świętowania. Być może barwy pogrzebowe nadają się tu idealnie.

Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie energii do oprotestowania rzeczy, które mi się nie podobają. A teraz uświadamiam sobie, patrząc na małą kropelkę krwi ściekającą na środek dłoni, że przyczyną było to, iż w ogóle nie mam ochoty na ten ślub.

– Proszę. – Violet przykłada listek papieru toaletowego do proroczej ranki i spogląda na mnie z nieskrywanym przerażeniem. – Nic ci nie jest?

Wypuszczam ze spokojem powietrze.

– No pewnie. Przecież nie stracę ręki.

Przychodzi mi do głowy myśl o zwierzętach odgryzających sobie kończynę, aby wydostać się z pułapki.

Violet marszczy brwi.

– Słuchaj, nie chcę, żebyś źle to odebrała, ale muszę ci to zaproponować teraz, bo inaczej nigdy sobie nie wybaczę.

Wykrzywiam usta, słysząc jej poważny ton.

– W porządku. Słucham.

Teatralnie się prostuje, spoglądając mi w oczy. Naprawdę patrzy w głąb mnie. Intensywnie. Mam ochotę odwrócić wzrok, ale tego nie robię.

– Jeśli nie chcesz tego. – Wolną ręką wskazuje nasze otoczenie. – Jeśli potrzebujesz stąd wyjść. Jeśli potrzebujesz auta do ucieczki. Możesz na mnie liczyć. Niczego nie powiem. Nie będę cię oceniać. Jeżeli to tutaj nie jest okej? Jeśli musisz się stąd wydostać? To… – Ucieka na chwilę wzrokiem i zaciska wargi, dobierając ostrożnie następne słowa. – Mrugnij dwa razy czy coś w tym stylu, dobrze?

Nie mrugam, ale po moim policzku spływa łza.

– Kurwa – szepcze moja kuzynka. – Wywołałam u ciebie łzy. Przepraszam. Po prostu musiałam to powiedzieć.

– Kocham cię, Violet. Nie wiem, czy kiedykolwiek ci to powiedziałam. Ty? Twoja rodzina? Wakacje spędzane na waszym ranczu to jedne z najpiękniejszych dni w moim życiu.

Oczy jej wilgotnieją i mruga szaleńczo, ujmując moje dłonie.

– Ale dzisiejszy dzień jest jeszcze piękniejszy, prawda?

Przygląda mi się tak bardzo uważnie swymi niebieskimi oczyma. Jedyne, co mogę zrobić, to uśmiechnąć się smutno. Dzisiaj powinien być najszczęśliwszy dzień w moim życiu, ale jest inaczej, a ja nie chcę jej okłamywać.

Otwieram usta, chociaż nawet nie wiem, co chcę powiedzieć, jednak w tym momencie rozświetla się mój telefon i głośno brzęczy na toaletce przed nami. W samą porę.

Przestaję na nią patrzeć i sięgam po telefon, ciesząc się z niespodziewanego ratunku. Dostałam wiadomość z zastrzeżonego numeru. Gdy ją otwieram, widzę jedynie treść: Powinnaś to zobaczyć.

Poniżej znajduje się dołączony filmik. Podgląd obrazu wydaje się uderzająco znajomy.

Stukam przycisk odtwarzania.

– Co do licha? – Dłoń Violet ląduje na moim kolanie, gdy się przysuwa, aby lepiej widzieć wyświetlacz.

Ekran rozjaśnia się ziarnistym obrazem. A to, co się dzieje z przodu i pośrodku, powinno mnie poważnie zdenerwować. Jak by nie patrzeć, znajomym elementem obrazu jest mój narzeczony ubrany w tę samą koszulkę polo, którą miał na sobie podczas wieczoru kawalerskiego.

– Violet, możesz przyprowadzić do mnie Sterlinga?

Powinnam czuć się zdruzgotana. Jednak jedyną myślą, jaka przychodzi mi do głowy, gdy widzę nagą kobietę ujeżdżającą jego kutasa, jest to, że mimo wszystko nie będę musiała odgryzać własnej kończyny.

3 Jasper

Jasper: Vi, masz jakieś wieści od Harveya? Nie widziałem jego ani Beau.

Violet: Nie, ale zrobił się tu niezły burdel.

Jasper: Co się stało?

Violet: Sterling Woodcock to kawał gnoja. Ot co.

Jasper: Co ten skurwiel jej zrobił?

– Kto wymyślił krawaty? – marudzi Cade obok mnie. – Są zajebiście niewygodne. – Jest najstarszym z rodzeństwa Eatonów i tym najbardziej zrzędliwym, a do tego jest moim największym zwolennikiem.

– Poza tym wyglądasz w nich absurdalnie. – Rhett się śmieje, kręcąc głową, gdyż zawsze musi dogryźć starszemu bratu.

Ale ja rozglądam się przede wszystkim za Beau, środkowym bratem, z którym jestem najmocniej związany. Denerwuję się, widząc, że jeszcze się nie zjawił.

Próbował pogodzić urlop z weselem. Powinien mieć kilka tygodni wolnego przed kolejnym wyjazdem. Wciąż jednak nigdzie nie widać ani jego, ani naszego taty, Harveya.

– Wal się, Fabio – odpowiada poirytowany Cade, wciąż walcząc z krawatem. Nabijanie się z długich włosów Rhetta nie jest niczym nowym. Od lat jestem świadkiem ich wzajemnych docinków.

– Gdzie są dziewczyny? – pytam, próbując sprowadzić ich na właściwe tory. Harfiarka gra. Ludzie tłoczą się przed imponującym kościołem. Na zewnątrz jest szaro, zimno i ponuro, a ja pragnę jedynie stąd uciec.

– Jeśli nazwiesz Willę dziewczyną, to cię wykastruje – burczy Cade, zrywa krawat z szyi i chowa go do kieszeni.

– Wykastruje cię, jeśli nie zawiążesz tego krawata, który sama wybrała. – Rhett się śmieje.

– Przejdzie jej, gdy później ją nim zwiążę. – Cade zerka na drzwi frontowe kościoła (ma doskonale wyczulony szósty zmysł), które otwiera Willa z ręką otaczającą opiekuńczo okrągły brzuszek. Szuka wzrokiem Cade’a w gąszczu ludzi. Uśmiecha się lekko na jego widok, ale uśmiech ten szybko gaśnie.

Jest tu również Summer, najlepsza przyjaciółka Willi i narzeczona Rhetta. Zmierzają do nas, ale wyglądają na jakieś rozgoryczone.

– Całkiem długą miałyście tę wizytę w toalecie – oznajmia Rhett, gdy znajdują się blisko nas.

Summer wsuwa się pod jego ramię, natomiast Willa spogląda na nas z rezerwą.

– O co chodzi? – pytam, zerkając na przemian na obydwie kobiety. Czuję, że coś się święci, ale one nic nam nie mówią.

– Willa to wścibska podsłuchiwaczka – odzywa się Summer. – O to chodzi.

– Zamknij się, Sum. To nie jest podsłuchiwanie, gdy słychać wrzaski zza zamkniętych drzwi.

– Myślę, że zasadniczo to też można uznać za podsłuchiwanie – mówi Cade, przyciągając Willę do siebie.

Skupiam się na jednym słowie.

– Chwilunia. Jakie wrzaski?

Summer zaciska wargi i spogląda na nas szeroko otwartymi, zmartwionymi oczyma.

– Wygląda na to, że narzeczeni mają sprzeczkę. A pan młody nie panuje nad swoim głosem.

– Jest małym, obślizgłym kutafonem – dodaje Willa. – Wystarczyło mi jedno spojrzenie, żeby to zauważyć.

Zanim ktokolwiek ma okazję zareagować, ja już mijam ciężkie drzwi, rozglądam się i kieruję korytarzem, od którego odchodzi kilka odnóg. Sadzę długie kroki, aż w końcu słyszę podniesiony głos.

Violet stoi przed drzwiami, znakomicie udając sarnę w świetle reflektorów samochodowych, natomiast Cole, jej potężny mąż, góruje nad nią i wygląda, jak gdyby był gotów kogoś zamordować. W sumie jednak zawsze tak wygląda.

– Przyniesiesz więcej wstydu sobie niż mnie. – Atakuje mnie kpiący głos Sterlinga za drzwiami.

Zerkam na Violet i jej męża. On ma zaciśnięte usta i przekrzywia głowę, jakby pytał: Tytam wchodzisz czy ja mam to zrobić?

Z radością pozwoliłbym mu pokazać Sterlingowi, gdzie jego miejsce. Jednak o wiele bardziej mnie uszczęśliwi, gdy zrobię to osobiście.

– Jaja sobie robisz? – W głosie Sloane wibruje niedowierzanie. – Pieprzysz striptizerkę tuż przed naszym ślubem i to ja powinnam się wstydzić?

Inni goście zaczynają spoglądać w tym kierunku i się przysłuchiwać, dlatego postanawiam wpakować się w huragan szalejący za drzwiami. Sloane potrzebuje wsparcia. I musi wiedzieć, że wszyscy mogą być świadkami prania ich brudów.

Tak sobie przynajmniej wmawiam, wchodząc bez pukania do tego pomieszczenia. Nie ma z tym nic wspólnego fakt, że na myśl o Sterlingu wpadam w furię.

– To był mój wieczór kawalerski! Moje pożegnanie z wolnością! – Dostrzegam plecy Sterlinga i jego szeroko rozłożone ramiona, a także Sloane siedzącą na malutkim, antycznym taborecie, wyglądającą na niemożliwie malutką, podczas gdy on stoi nad nią i wrzeszczy.

Czuję nagły przypływ opiekuńczości.

– Stul pysk i wypad stąd! – warczę, trzaskając drzwiami. – Wszyscy cię słyszą.

Sterling odwraca się do mnie ze zmrużonymi oczami i pluje jadem.

– Odpierdol się, Gervais. Nie potrzebuję rad skończonego frajera. To sprawa między mną a moją żoną.

Krzyżuję ramiona na piersi i nie ruszam się z miejsca. Oficjalnie przestaję być miły dla Sterlinga Woodcocka.

– Nie jest twoją żoną, a ja nigdzie nie idę.

Nie jest tak wysoki jak ja, a może ze mną konkurować wagowo tylko dlatego, że ma brzuszek. Jest miękki, jak gdyby całe dnie spędzał w biurze, a noce na chlaniu.

– Słucham? – Jest już całkiem zwrócony w moją stronę i zbliża się agresywnie. Jego miękkie, ogolone policzki są nadęte i czerwone, kontrastują z bielą i czernią smokingu.

– Powiedziałem, że nie wychodzę. W przeciwieństwie do ciebie.

Znajdująca się za nim Sloane spogląda na mnie szeroko otwartymi oczami. Myślałem, że będzie płakać, ale na jej idealnie umalowanej twarzy nie ma śladu łez.

Sterling rusza na mnie z uniesionymi ramionami, gotów do ataku. Jak pieprzony dzieciak, który nie potrafi panować nad wściekłością. Ja jednak kładę dłoń na jego wilgotnym czole i prostuję ramię tak, że nie może mnie dosięgnąć. Kilkukrotnie uderza mnie w ramiona, ale jest zbyt miękki, żeby mi zagrozić. Zbyt niski. Zbyt słaby.

– Podnieś jeszcze raz głos na tę kobietę, a rzucę tobą jak kamieniem, Woodcock.

– Wal się! Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz. – Teraz już naprawdę jest rozchwiany, ale chwytam go za jego aksamitną muszkę i ciągnę go do drzwi, marząc o tym (nie pierwszy już raz), aby huknąć go ciosem bramkarza. Opanowałem jednak te emocje dawno temu i nie pozwolę, żeby ktoś tak nieistotny jak SterlingWoodcock wyprowadził mnie z równowagi.

Otwieram drzwi lewą ręką i z całej siły miotam nim na zewnątrz, dając sobie chwilę na obserwowanie, jak zatacza się do tyłu, aby w końcu poddać się grawitacji i wylądować na burgundowej wykładzinie na korytarzu. Upada obcesowo na cztery litery, a ja wypalam sobie ten widok w pamięci, gdyż jest zbyt piękny, aby go zapomnieć.

Zamykam drzwi i przekręcam klucz w zamku.

Chwilę później dobiegają zza nich łomotanie, przekleństwa i zupełnie bezpodstawne groźby, ale ignoruję to, ponieważ całą uwagę poświęcam Sloane, która siedzi z łokciami opartymi na udach, twarzą schowaną w dłoniach i drżącymi barkami.

Zmierzam pewnie do toaletki, przy której siedzi, gotów, by ją pocieszyć, lecz nagle słyszę jej zduszony jęk.

Na początku podejrzewam, że szlocha, ale uświadamiam sobie, że to śmiech.

Sloane śmieje się bez opamiętania, a ja nie wiem, co robić, więc stoję i przyglądam się jej ciału w obcisłej, wykrochmalonej satynowej sukni. Włosom upiętym w jakiś wyszukany, bolesny sposób. Cienkim, pokrytym kryształkami rzemykom butów, wpijającym się w jej pokryte bliznami stopy.

Wygląda na skrępowaną od stóp do głów.

Podobnie jak ja, ponieważ właśnie wywaliłem jej narzeczonego za drzwi w dniu jej ślubu, a ona nie potrafi powstrzymać śmiechu.

– Dobrze… się czujesz? – pytam, czując się jak totalny idiota, zaciskając i otwierając na przemian dłonie.

– Jak nigdy – parska i śmieje się jeszcze głośniej. – Rzuciłeś nim jak szmacianą lalką! – Zgina się wpół, tak że głowa ląduje jej między kolanami, i próbuje złapać oddech, drapiąc bladoróżowymi paznokciami po wykładzinie, po czym się prostuje.

– Zdradził cię – zauważam.

– Tak. Widziałam na filmiku i w ogóle. Ktoś mi go podesłał anonimowo. W idealnym momencie. – Ociera łzy zbierające się w kącikach oczu.

– Czemu się śmiejesz?

Znowu chichocze i wzrusza ramionami, po czym patrzy na mnie z mocą, ale widzę też smutek w jej oczach. Znam to spojrzenie, widziałem je nieraz w lustrze.

– A co innego mi zostało?

– Nie wyjdziesz za niego. – Wycieram usta dłonią i rozglądam się po bogato zdobionym pokoju. Przesadzone żyrandole. Czuję się jak wariat. Mówię to, co w kółko powtarzam sobie w myślach: – Albo wyjdziesz za niego po moim trupie.

Przełyka ślinę i widzę, jak pracuje jej gardło.

– Przepraszam za to, co ci powiedziałam tamtego wieczoru – mówi miękko, gdy język jej ciała staje się mniej histeryczny, a bardziej zdruzgotany. – Przed restauracją.

Macham ręką.

– Jest okej.

– Nie. – Kręci głową i wlepia wzrok w swoje stopy. – Nie jest okej. Zaatakowałam cię. A po tych wszystkich sytuacjach, gdy dla mnie przyjeżdżałeś, nie zasłużyłeś sobie na to. Wiem, że jedynie się o mnie troszczyłeś. Jesteś… – Spogląda na mnie załzawionymi oczami. – Jesteś dobrym przyjacielem.

Zagryzam wnętrze policzka, gdyż boli mnie wyraz bezradności na jej twarzy. Boli mnie ta cała sytuacja.

Boli mnie to słowo.

Przyjaciel.

Jesteśmy przyjaciółmi od tak cholernie dawna…

Podskakuję,gdy mała blond głowa pojawia się w oknie za mną.

– Wszystko gra?

To mała kuzynka Beau, ta sama, która gapiłasię na mnie przez oknorano. Ma szeroko otwarte oczy,a troska na jej twarzy porusza we mnieczułą strunę.Niemal przypomina mi Jenny. Nic u mnie nie gra, aleniezamierzam jej tego mówić.

– Tak. W porządku.

Obracam się,aby patrzeć na skąpane wmroku ranczo. Uwielbiamsiedzieć nadachu w czasie cichych, ciemnychnocy. Jest spokojnie. Tylkojai moje demony.

– Potrzebujesz towarzystwa?

Wzdycham i opuszczam głowę. Niepotrzebuję towarzystwa, ale tegoteż jej nie mówię.

Gramoli sięna dach, zanim zdążę odpowiedzieć, ale w końcu przytakuję.

Dachjest wciąż ciemny, ale już nie cichy. Dziewczyna, którą ledwoznam, opowiada o swoim życiu, a ja tylko słucham. Gadatak dużo,że nawet moje demony nie mogą z niąkonkurować.

Od dzisiaj każdego wieczoru przesiaduje tu ze mną. Niezapraszam jej. Po prostu przychodzi.

A przesiadywanie z niąprzynosi mi spokój…

Chrząkam, próbując pozbyć się dławiącego mnie uczucia.

– Gdybym był twoim dobrym przyjacielem, to co powinienem teraz zrobić?

Sloane wzdycha, a z jej ciała bije teraz ulga. Jak gdybym zadał jej to jedno pytanie, które tak bardzo chciała usłyszeć.

– Jas. Zabierz mnie stąd. Chcę jechać na ranczo.

Patrzę na nią przez chwilę z rękoma w kieszeniach, wiedząc, że w tej chwili zrobiłbym dla niej wszystko.

Wyciągam dłoń w jej kierunku i stanowczo przytakuję.

– Chodź, Słonko.

4 Sloane

Jasper : Czy jest stąd jakieś inne wyjście?

Cade : Widziałem wyjście ewakuacyjne.

Rhett : Kurrrrrwa. Wyciągasz naszą kuzynkę z jej gównianego, nudnego wesela?

Jasper : Tak. Przygotujcie nam dywersję i napiszcie, gdy będziemy mogli ruszać.

Rhett : Mogę włączyć alarm przeciwpożarowy?

Cade : Coś wymyślę.

Rhett : Zawsze chciałem odpalić alarm.

Cade : Już to zrobiłeś. Musiałem czekać na Twoją zakutą pałę po szkole, gdy odsiadywałeś karę w kozie przez kilka tygodni z rzędu.

Jasper : Chłopaki?

Cade : Willa ma pomysł. To może być jeszcze gorsze. Ale gdy napiszę, że macie ruszać… to ruszacie. Będziecie musieli biec.

Słonko .

Zastanawiam się, czy wie, co to słowo robi z moją głową. Jak moje serce żywiołowo na nie reaguje.

Jeśli wie, to tego po sobie nie okazuje. Ponieważ w tym momencie ledwie rozpoznaję stojącego przede mną mężczyznę. Jasper stanowi część mojego życia od dwudziestu lat, a jeszcze nigdy nie widziałam go tak… zabójczego.

Nawet na lodzie.

Prowadzi mnie przez pokój, ale zatrzymuje się na dźwięk głosów. Sterlinga. Moich rodziców.

Boże. Ile osób słyszało naszą kłótnię?

Z cichym warczeniem wydobywa telefon z kieszeni marynarki. Smukłymi palcami przebiega po wyświetlaczu.

– Co robisz? – odzywam się do jego pleców, gdyż zabrakło mi odwagi, żeby zbliżyć się do drzwi.

Pragnę stąd uciec, ale nie chcę patrzeć gościom w oczy. Będą próbowali mnie przekonywać, żebym została, a ja chcę jedynie wrócić do miejsca, w którym zawsze czułam się najbezpieczniej jako dziewczynka. Tęsknię za tym miejscem i związaną z nim prostotą życia. Jest to silna tęsknota, której nie mogę zignorować.

– Piszę do braci.

– Po co? – Podchodzę do niego i zaglądam mu przez ramię do telefonu. Odczytuję szybko przesuwające się wiadomości wymieniane między nim a moimi kuzynami.

– Po pomoc – odpowiada niecierpliwie. Obraca się do mnie chwilę później i dostrzegam błysk w jego oczach. – Lepiej zdejmij buty.

Spoglądam w dół, gdy unoszę dół sukni.

– Buty?

– Tak. Trudno będzie ci w nich biec.

Ruszam palcami stóp; różowy lakier błyszczy w świetle tanich lamp fluorescencyjnych. Chcę powiedzieć Jasperowi, że mogłabym biec w tych butach bez problemu. Uwielbiam wysokie obcasy i mogłabym się w nich męczyć przez cały dzień. Jednak akurat te wybrała moja niedoszła teściowa i w ogóle one do mnie nie pasują .

Myśl o pozbyciu się ich jest nieprzyzwoicie kusząca.

Kiwam sztywno głową, ujmuję rąbek sukni w pięść i unoszę ją nieznacznie, aby się schylić. Jasper jednak ubiega mnie i kuca przede mną. Zwinne palce szybko radzą sobie z misternymi srebrnymi klamrami, a mnie opada szczęka, gdy widzę, że ten mężczyzna klęka przede mną na jedno kolano po to tylko, aby zdjąć mi buty, i spracowaną dłonią przytrzymuje moją kostkę, gdy uwalnia stopę.

Bez patrzenia w górę podaje mi błyszczący but i zajmuje się drugą stopą. A ja nie pierwszy już raz gapię się na Jaspera Gervaisa z walącym mocno sercem, podczas gdy on zajmuje się pozornie najzwyklejszą czynnością na świecie.

– Proszę – mówi, zerkając na mnie, z butem dyndającym mu w palcach.

Trudno nie podziwiać go klęczącego, ale to jego kciuk sprawia, że zapiera mi dech w piersi. Kciuk pieszczący moją stopę, jak gdyby nie mógł się powstrzymać przed masowaniem mnie.

– Bolą? – Jego grdyka się porusza, gdy przełyka ślinę, jego jedno kolano spoczywa na podłodze, a drugie jest uniesione, co sprawia, że spodnie opinają jego muskularne uda w bardzo smakowity sposób.

Jaki mężczyzna znajduje czas w trakcie uwalniania mnie z szopki zwanej moim weselem, aby rozmasować moje obolałe stopy?

Cholernie dobry mężczyzna.

Nie powinnam ślinić się na jego widok w dniu mojego ślubu, jednak taka reakcja na myśl o Jasperze Gervaisie stanowi od dawna część mojej osobowości.

– Nie – odpowiadam szybko i stawiam stopę na podłodze. Czuję się spokojniejsza na boso.