Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cade Eaton był przystojnym ranczerem i szukał niani dla dziecka na czas wakacji. Być może byłoby to łatwiejsze, gdyby nie jego zgryźliwość i przesadnie wysokie wymagania. Żadna kandydatka nie zdołała im sprostać. W końcu Summer, przyszła żona jego brata, zaproponowała, że namówi swoją przyjaciółkę, aby na tych parę miesięcy zajęła się pięcioletnim Lukiem. Cade się zgodził, choć niechętnie... i szybko tej zgody pożałował.
Willa Grant miała rude włosy, ognisty temperament i jej plany na lato właśnie zostały zrujnowane. Nie miała pojęcia o niańczeniu dzieci ani o życiu na ranczu, a ojciec dziecka, Cade, wydał się jej kimś w rodzaju wrednego, seksownego nauczyciela. Nie powinna była się zgadzać na tę pracę. Ale Luke wydał się jej najfajniejszym dzieciakiem świata i to sprawiło, że postanowiła spróbować.
Gburowaty ranczer i przebojowa dziewczyna. Ona nie mogła oderwać od niego oczu. On przy niej tracił kontrolę nad sobą. Nieśmiało zakiełkowało uczucie. Lato jednak upływało zbyt szybko.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 446
Elsie Silver
Bez serca
Chestnut Springs #2
Przekład: Krzysztof Sawka
Tytuł oryginału: Heartless (Chestnut Springs #2)
Tłumaczenie: Krzysztof Sawka
ISBN: 978-83-289-1212-0
Copyright © 2022, 2023. HEARTLESS by Elsie Silver
All rights reserved.
Published by arrangement of Book/Lab Literary Agency, Poland.
Polish edition copyright © 2025 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/bsecs2_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Dla wszystkich niezwykłychkobiet, które są dla mnie największym wsparciem. A także dlawszystkich kobiet, które nie próbują podcinać skrzydeł innym kobietom, lecz je podbudowują. Razem jesteśmy lepsze.
Czasami coś dobrego musi się rozpaść, aby powstało z tego coś lepszego.
– MARILYN MONROE
Lucy Reid trzepocze rzęsami, patrząc na mnie. W jej spojrzeniu jest odrobinę za dużo zachwytu jak na mój gust.
– Uwielbiam zajęcia artystyczne i rzemiosło. W wolnych chwilach zajmuję się scrapbookingiem. Robię też na drutach. Założę się, że Luke’owi bardzo by się spodobało robienie na drutach. Jak myślisz, Cade?
Niemal parskam śmiechem, słysząc, w jaki sposób wymawia moje imię. Poza tym bardzo chciałbym zobaczyć, jak komuś udaje się zatrzymać Luke’a w jednym miejscu na tyle długo, żeby dał radę wydziergać coś za pomocą dwóch ostrych patyków.
Lucy uśmiecha się teraz do Summer, narzeczonej mojego braciszka, i dodaje:
– Wiesz, jak jest. Od czasu do czasu wszyscy potrzebujemy kobiecego zajęcia, prawda?
Słyszę, jak Harvey, mój tata, chichocze z zajmowanego przez siebie kącika. Zatrudnienie niańki stało się pełnoprawną sprawą rodzinną.
A także pełnoprawnym koszmarem.
Summer wydyma wargi i uśmiecha się sztucznie.
– Tak, oczywiście.
Niemal prycham. Dla Summer idealne kobiece zajęcia to robienie przysiadów z dużym obciążeniem na siłowni, a także torturowanie dorosłych mężczyzn w imię „rozwoju osobistego”. Kłamie bez mrugnięcia okiem, ale jest na tyle nowa w mieście, że Lucy może tego nie zauważać.
A może Lucy jest po prostu wredną suką dla mojej przyszłej bratowej.
– W porządku – mówię i wstaję. – Dziękuję. Odezwiemy się do ciebie.
Lucy wydaje się nieco zaskoczona szybkim zakończeniem rozmowy, ale ja już usłyszałem i zobaczyłem wszystko, czego potrzebuję.
Poza tym maniery nigdy nie były moją mocną stroną. Jestem znany ze swojej bezpośredniości.
Obracam się na pięcie, opuszczam głowę i wychodzę szybko, zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, że widziałem wyciągniętą do mnie rękę i nie chciałem jej uścisnąć. Ciężkim krokiem wchodzę do kuchni, opieram się dłońmi o gruby blat ustawiony pod oknem i spoglądam na rozciągającą się na zewnątrz rozległą przestrzeń. Na Góry Skaliste w tle, sięgające szczytami nieba.
Krajobraz ten, dziki i poszarpany, wczesnym latem mieni się żywymi kolorami – trawa jest nieco zbyt zielona, niebo nadmiernie błękitne, a słońce tak jasne, że zalewa wszystko blaskiem i zmusza do mrużenia oczu.
Wrzucam ziarna kawy do młynka i wciskam jego pokrywkę, a dom wypełnia się hałasem. Próbuję nie myśleć o tym, co zrobię z synem przez następne dwa miesiące. Zazwyczaj kończy się to obwinianiem samego siebie. Zarzucam sobie, że powinienem bardziej się dla niego starać. Mieć dla niego więcej czasu.
Tyle że takie myślenie jest bezproduktywne.
Hałas ma tę dodatkową zaletę, że zagłusza uprzejmości, jakie tata i Summer wymieniają z Lucy na progu domu.
Nie mój dom, nie mój obowiązek. Przeprowadzamy rozmowy z kandydatkami w głównym domu, w którym mieszka mój tata, ponieważ nie lubię wpuszczać przypadkowych osób do siebie. Zwłaszcza wyglądających, jak gdyby praca ta miała być dla nich przepustką do spełnienia jakiegoś dziwnego marzenia o stworzeniu ze mną szczęśliwej rodziny.
Z kolei Harvey mógłby zrobić ze swojego domu pensjonat i z radością zajmować się gośćmi. Odkąd doznał kontuzji i przekazał mi obowiązki związane z ranczem, w zasadzie bez przerwy udziela się towarzysko.
Obserwuję, jak resztki ziaren trafiają na biały papierowy filtr umieszczony na szczycie ekspresu, a następnie jak ciemny płyn ścieka do dzbanka.
– Nie sądzisz, że trochę późno na kawę? – Wchodzi Harvey, a za nim Summer.
Nawet nie mają pojęcia. Jestem dziś przepełniony kawą. Niemal mną telepie.
– Przygotowuję ją dla was na jutro.
Summer prycha, a mój tata przewraca oczami. Obydwoje dobrze wiedzą, że pieprzę farmazony.
– Nie byłeś dla niej zbyt miły, Cade – stwierdza tata. Teraz ja wywracam oczami. – W zasadzie to ty stanowisz największe wyzwanie w rekrutacji.
Krzyżuję ramiona i opieram się o blat.
– Nie jestem zbyt miły. I z radością będę stanowił wyzwanie, gdy chodzi o ochronę mojego dziecka. – Słowo daję, że drgają mu usta, gdy siada przy stole i zakłada obutą nogę na nogę. Summer tylko stoi, opierając się biodrem o framugę, i na mnie patrzy. Robi tak czasami, co mocno działa mi na nerwy.
Jest bystra. Nic jej nie umyka. Słyszę niemalże, jak pracują trybiki w jej głowie, ale nie jest gadułą, więc nigdy nie wiadomo, o czym myśli.
Lubię ją i cieszę się, że mój braciszek był na tyle mądry, żeby się jej oświadczyć.
– Jesteś miły – mówi z namysłem – na swój własny sposób.
Zagryzam usta, gdyż nie chcę im pokazać, jak bardzo rozbawił mnie jej komentarz.
Summer wzdycha.
– Słuchaj, to była już ostatnia kandydatka. Zrobiłam, co mogłam, aby odrzucić kandydatki, które bardziej niż spędzaniem czasu z Lukiem były zainteresowane spędzaniem go z… tobą.
– Oj, chłopcze! – Tata uderza dłońmi w stół. – Było ich kilka. Kto by się spodziewał, że jakieś kobiety z własnej woli pisałyby się na wytrzymywanie twoich grymasów i zmian nastroju? Wynagrodzenie nie jest aż tak duże.
Posyłam mu grymas, po czym zwracam się do Summer:
– Nie wyeliminowałaś wszystkich. Chcę kogoś, kto w ogóle nie będzie mną zainteresowany. Żadnego skomplikowanego gówna. Nie było żadnej mężatki?
– Żadna szczęśliwa mężatka nie chciałaby mieszkać przez całe wakacje w twoim domu.
Chrząkam.
– A z okolicznych miasteczek? Ktoś, kto nie zna naszej rodziny. I mojej reputacji. Ktoś, kto nie spał z którymkolwiek z moich braci. – Marszczę nos. – Albo z moim tatą.
Harvey wydaje z siebie gardłowy dźwięk, przypominający śmiech.
– Od wielu lat jestem sam, synu. Pilnuj własnego nosa.
Policzki Summer się rumienią, ale jestem w stanie dostrzec malujący się na jej ustach uśmiech, gdy odwraca się w stronę okna.
– Wiesz, że ja mógłbym to robić – dodaje Harvey. Nie pierwszy raz.
– Nie.
– Dlaczego nie? To mój wnuk.
– Właśnie dlatego. Chcę, żeby wasza relacja taka pozostała. Już i tak bardzo nam pomogłeś. Twoje plecy, kolana, one potrzebują odpoczynku. Wciąż przecież możesz spędzać z nim czas, kiedy tylko zechcesz. Nie możesz jednak zamęczać się całymi dniami, wczesnymi porankami i być może późnymi wieczorami. To nieuczciwe i nie zamierzam wykorzystywać cię w taki sposób. Kropka.
Wtedy odwracam się do przyszłej bratowej.
– Summer, a ty nie możesz się nim zajmować? Nadawałabyś się idealnie. Luke cię uwielbia. Ty mnie nie lubisz. Już i tak mieszkasz na ranczu.
Widzę, jak rusza szczęką. Ma już dość moich ciągłych propozycji, ale nie zamierzam oddawać syna w ręce byle kogo. Młody jest urwisem. Olbrzymim. A ja nie będę w stanie zrealizować wszystkich letnich planów związanych z ranczem bez kogoś, kto by się nim zaopiekował. Kogoś, w czyje ręce mógłbym bez strachu powierzyć bezpieczeństwo Luke’a.
– Ponadto jestem właścicielką nowego przedsiębiorstwa usługowego, a w wakacje będę miała największy zapiernicz. Nie ma szans. Przestań pytać. Sprawiasz tylko, że czuję się paskudnie, odmawiając, ponieważ uwielbiam ciebie i Luke’a. Męczy mnie już jednak ciągłe stawanie na głowie podczas rozmów o pracę, podczas gdy ciebie nic nie jest w stanie zadowolić.
– No dobra – burczę. – Zadowolę się więc kimś takim jak ty.
W odpowiedzi na to przekrzywia głowę i tężeje.
– Mam pewien pomysł. – Stuka palcem o wargi, a Harvey patrzy na nią pytająco.
W jego spojrzeniu można wyczytać mnóstwo nadziei. Jeżeli ja jestem zmęczony tą całą sagą poszukiwania niańki na wakacje, to Harvey jest już zupełnie wyczerpany.
Marszczę brwi.
– Kogo?
– Nie znasz jej.
– Ma doświadczenie?
Summer spogląda na mnie wielkimi, ciemnymi, niczego niezdradzającymi oczyma.
– Tak, dobrze sobie radzi z niegrzecznymi chłopcami.
– Zakocha się we mnie?
Summer parska w nieprzystający damie sposób.
– Nie.
Prawdopodobnie powinienem czuć się urażony jej pewnością, ale wcale mnie to nie rusza. Odpycham się od blatu i kręcę palcem w powietrzu.
– Doskonale. Zróbmy to – mówię i wychodzę tylnymi drzwiami, zmierzam prosto do własnego domu, jak najdalej od tego pierdolnika, jakim jest znalezienie kompetentnej niani dla pięciolatka.
Potrzebuję jedynie kogoś, kto przyjedzie i wyjedzie. Profesjonalistki niestwarzającej komplikacji.
To tylko dwa miesiące. Nie powinno być tak trudno.
Liczę w myślach, kiedy ostatnio uprawiałem seks.
A przynajmniej próbuję.
Dwa lata temu? Trzy? Czy to było pewnego razu w styczniu, gdy nocowałem w mieście? Kiedy w ogóle to było? Jak miała na imię tamta laska?
Stojąca przede mną kobieta zmienia pozycję i rusza biodrem opakowanym w ciasne dżinsy tak, że powinni tego zabronić. Usta ma niemal równie urzekające jak miedziane włosy ocierające się o jej zgrabne plecy.
Jest bardzo rozpraszająca. Obcisła koszulka wsunięta w obcisłe dżinsy. Każda cholerna krągłość podana jak na tacy.
Zupełnie tracę rachubę. W zasadzie to właśnie jej widok w kolejce po kawę sprawił, że w ogóle zacząłem o tym myśleć.
Wniosek nasuwa się taki, że uprawiałem seks tak dawno temu, iż już nawet tego nie pamiętam. Nie zapomniałem jednak, dlaczego w ogóle nie zwracam uwagi na przedstawicielki płci pięknej.
Dziecko, które sam wychowuję. Ranczo, którym samodzielnie zarządzam. Milion różnych obowiązków. Zbyt mało czasu. Za mało snu.
Od dawna już nie miałem czasu dla siebie. Nie wiedziałem jednak, że to już tak długo.
– Co dla pani?
Kobieta przede mną się śmieje, a ten dźwięk przypomina mi dzwonki na moim tylnym podwórzu, gdy porusza nimi wiatr – melodyjny i dźwięczny.
Co za śmiech.
Zapamiętałbym go. Zdecydowanie nie znam tej kobiety. Pamiętałbym ją, ponieważ znam każdego w Chestnut Springs.
– Pani? Jakoś to do mnie nie pasuje – mówi i słowo daję, że słyszę uśmiech w jej głosie. Zastanawiam się, czy jej usta stanowią reprezentację reszty jej ciała.
Ellen, właścicielka małej kawiarenki Le Pamplemousse, uśmiecha się do niej.
– Jak więc mogę się do ciebie zwracać? Zazwyczaj rozpoznaję każdą twarz przekraczającą moje progi, ale nie twoją.
Ach, zatem to nie tylko ja. Pochylam się nieznacznie, licząc na to, że usłyszę imię, jednak dokładnie w tym samym momencie jeden z pracowników postanawia zemleć kawę, co sprawia, że mielę przekleństwo w ustach.
Nie wiem, dlaczego chcę znać imię tej kobiety. Po prostu chcę i już. Mieszkam w małej mieścinie i mam prawo być wścibski. Nie kryje się za tym nic więcej.
Gdy pracownik kończy mleć kawę, pomarszczona twarz Ellen się rozjaśnia.
– Jakie ładne imię.
– Dziękuję – odpowiada nieznajoma, po czym dodaje: – Skąd się wzięła nazwa tego miejsca: Grejpfrut?
Ellen śmieje się rozbawiona i uśmiecha od ucha do ucha.
– Powiedziałam mężowi, że chciałabym, aby nazwa tego miejsca była fantazyjna. Najlepiej francuska. Stwierdził, że jedynym znanym mu francuskim słowem jest le pamplemousse. Uznałam, że jest odpowiednio dobra i teraz stanowi ona taki nasz prywatny żarcik. – Gdy wspomina o mężu, łagodnieje jej spojrzenie, a ja odczuwam ukłucie zazdrości w piersi.
Po nim zaś następuje ukłucie irytacji.
Jedynym powodem, dla którego jeszcze nie narzekam na ich ślamazarną pogaduchę, jest to, że wciąż jestem zbyt zajęty zwalczaniem wzwodu wywołanego śmiechem tej dziewczyny. W normalnych okolicznościach już bym się wkurwił, że kupno kawy może zajmować tyle czasu. Powiedziałem tacie, że przyjdę odebrać Luke’a – sprawdzam zegarek – właśnie teraz. Muszę wracać, aby spotkać się z Summer i potencjalną kandydatką na opiekunkę Luke’a.
Mój umysł wędruje jednak ścieżkami nieuczęszczanymi dosłownie od lat. Może więc po prostu powinienem cieszyć się bieżącą chwilą. Może powinienem pozwolić sobie coś poczuć.
– Poproszę średnią, bardzo gorącą, bez pianki, łyżeczkę cukru… – Subtelnie przewracam oczami, gdy opuszczam nieznacznie głowę, zasłaniając twarz rondem kapelusza. Oczywiście przybyszka o takim atrakcyjnym ciele musi składać irytująco długie, skomplikowane zamówienie.
– Należą się trzy dolary i siedemdziesiąt pięć centów – mówi Ellen, spoglądając na dotykowy wyświetlacz kasy. Nieznajoma zaczyna grzebać w swej olbrzymiej torebce w poszukiwaniu portfela.
– Cholera – mamrocze i kątem oka dostrzegam, że coś jej wypada z torebki na czystą podłogę u jej stóp.
Bez namysłu kucam i biorę czarną tkaninę do rąk. Po jej nogach widzę, że się obraca. Wstaję.
– Proszę – mówię chrapliwie, gdyż czuję nagły stres. Nie mam zbyt dobrze wykształconej umiejętności rozmawiania z nieznajomymi kobietami.
W posyłaniu im gniewnych spojrzeń? Jestem zawodowcem.
– O mój Boże – odpowiada.
Mogę wreszcie przyjrzeć się jej uważnie. Nogi wrastają mi w podłogę, a płuca przestają pracować. Jej śmiech nie ma nic wspólnego z twarzą. Kocie oczy, zmarszczone brwi i mleczna cera.
Jest cholernie olśniewająca.
A jej policzki płoną rumieńcem.
– Bardzo przepraszam. – Wydaje z siebie zduszony jęk i zasłania krwistoczerwone usta dłonią.
– Nie ma za co. Nic się nie stało – mówię, ale wciąż odnoszę wrażenie, jak gdyby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Jestem tak skupiony na jej twarzy, że niewiele do mnie dociera.
I japierdolę.
Na jej cyckach.
Można mnie oficjalnie uznać za zboczonego starucha. Zerkam na swoją pięść, w której spomiędzy palców wystają fragmenty miękkiego materiału.
Dziewczyna jęczy, gdy rozwieram palce. I powoli, ale nieubłaganie zaczynam rozumieć, dlaczego jest taka przerażona moim uprzejmym zachowaniem, gdy podniosłem jej…
Majtki.
Patrzę na czarny materiał w ręku i nagle cały świat wokół staje się rozmazany. Spoglądam w jej oczy, zielone i nagle rozszerzone. Tyle odcieni. Mozaika.
Nie słynę z uśmiechów, ale moje usta drgają.
– Um, upuściła pani majtki.
Kwituje to zduszonym chichotem, gdy spogląda na moją dłoń i z powrotem na twarz.
– Łał. Ale niezręcznie. Właściwie…
– Twoja kawa jest gotowa, złotko! – woła Ellen.
Rudzielec obraca się szybko, z ulgą reagując na odwrócenie uwagi.
– Dziękuję! – woła nieco zbyt swobodnie, po czym kładzie pięciodolarówkę na blacie i zabiera papierowy kubek. Nie oglądając się za siebie, rusza żwawym krokiem do wyjścia, jak gdyby chciała jak najszybciej się stąd wydostać. – Zachowaj resztę! Do zobaczenia!
Przysięgam, że słyszę, jak chichocze do siebie, gdy mnie mija, unikając mojego spojrzenia jak ognia i mamrocząc do siebie coś o tym, że to świetna historia, którą pewnego dnia opowie dzieciom.
Zastanawiam się nieświadomie, jakie to historie ta kobieta zamierza opowiadać swoim przyszłym pociechom, ale w końcu zbieram się w sobie i wołam za nią:
– Zapomniała pani swoich… – Nie kończę, ponieważ nie zamierzam wykrzyczeć tego na całą kafejkę wypełnioną ludźmi, z którymi mam na co dzień do czynienia.
Dziewczyna obraca się i opiera plecami o drzwi, spoglądając mi przez chwilę prosto w oczy z ledwo skrywanym rozbawieniem.
– Znalezione, nie kradzione – stwierdza, wzruszając ramionami.
Teraz już śmieje się otwarcie, radośnie, ciepło i z cholernym rozbawieniem, po czym wychodzi na skąpaną w słońcu ulicę, a jej włosy płoną niczym żywy ogień, biodrami zaś kołysze, jak gdyby całe miasteczko należało do niej.
Zostawia mnie oniemiałego.
Gdy zaś spoglądam na swoją dłoń, w końcu dociera do mnie, że nieznajomej już od dawna tu nie ma. Nie mam pojęcia, jak ma na imię, a ja wciąż tu stoję…
Trzymając jej majtki.
– Kto to był? – pyta Summer zduszonym głosem.
– Nie mam zielonego pojęcia. – Przypominam sobie moją czarną bieliznę spadającą na podłogę oraz moment, w którym zażenowanie przeobraziło się w histerię.
Tylko mnie.
Takie rzeczy przytrafiają się tylko mnie.
Moja najlepsza przyjaciółka jęczy, bujając się na huśtawce ogrodowej.
– Nie wzięłaś ich od niego?
Uśmiecham się krzywo i biorę łyk piwa.
– Nie. Był taki… Sama nie wiem. Oszołomiony? Raczej nie urażony, ale też nie jak zboczeniec. Było to w jakiś sposób urocze. Czuję się, jak gdybym wyzwoliła chochlika domowego czy coś w ten deseń.
– Przypominał Zgredka z wyglądu?
Jęczę i sugestywnie ruszam brwiami.
– Tylko jeśli Zgredek był przystojny.
– Willa, to obrzydliwe – sapie. – Błagam, powiedz, że były czyste.
– Oczywiście. To moja zapasówka. Wiesz, że nie lubię chodzić w majtkach. Jednak od czasu do czasu pojawia się potrzeba.
Summer mruży oczy.
– Ja mam codziennie taką potrzebę.
– Potrzebę niewygody? Dziękuję bardzo. Życie jest zbyt krótkie. Staniki i majtki są przereklamowane. Poza tym teraz mogę leżeć w nocy i zastanawiać się, co robi z nimi jakiś przypadkowy gość.
Summer jedynie znowu się śmieje.
– Prawdopodobnie już je wyrzucił, jak przystało na normalną osobę. – Jest taka szczęśliwa, odkąd zostawiła za sobą napięte relacje rodzinne i miejski wyścig szczurów. Poznała ujeżdżacza byków, pojechała z nim w stronę zachodzącego słońca i oto jest tutaj. Moja najlepsza przyjaciółka. Cała w skowronkach i piegach, siedząca na huśtawce ogrodowej na froncie pięknego, niestandardowego domu, otwierającego się na nie tak znowu odległe Góry Skaliste.
Idealnie to do niej pasuje.
Lubię się z nią przekomarzać, że mieszka pośrodku „zadupia wielkiego”, po prawdzie jednak widoki w okolicach Chestnut Springs zapierają dech w piersiach. Niemal niemożliwie płaskie prerie. Ciemne, poszarpane góry wznoszące się niby fala przypływu zmierzająca prosto na nas.
Z miasta też widać góry, ale to nie to samo. Tutaj znajdują się niemal na wyciągnięcie ręki.
– Zatem co planujesz robić przez kilka najbliższych miesięcy?
Wzdycham. Nie mam bladego pojęcia. Nie chcę jednak, żeby Summer się o mnie martwiła. To jej taka supermoc. Zacznie się martwić i postara się pomóc mi ułożyć życie, chociaż ja raczej wolę płynąć z nurtem.
– Może pomieszkam z tobą i Rhettem przez jakiś czas? – proponuję niewinnie, rozglądając się dookoła. – Wasz już ukończony domek jest prześliczny. Nie miałabyś nic przeciwko, prawda?
Wydyma wargi, jak gdyby naprawdę brała to pod uwagę. Do licha, ta kobieta ma złote serce.
– Żartuję, Sum. Nie zrobiłabym wam tego. – Wypuszczam z siebie urywane westchnienie i spoglądam na rozciągający się przed nami krajobraz. – Nie wiem. Gdy Ford oznajmił, że zamierza zamknąć pub na czas renowacji, byłam naprawdę podekscytowana. Pomyślałam, że spędzę lato, jeżdżąc na pokazy jazdy konnej i wydając swoje oszczędności. Że będę unikała planowania swojego życia i zachowywała się jak dwudziestopięciolatka korzystającą z rodzinnych pieniędzy.
Summer próbuje mi przerwać. Nie podoba się jej, gdy jestem dla siebie taka surowa w kwestii zarządzania barem mojego odnoszącego sukcesy brata. Albo doczepiania się do wakacji moich odnoszących sukcesy rodziców. Albo bezcelowego potykania się przez życie w rodzinie pełnej osób odnoszących sukcesy.
Ignoruję jej protesty i kontynuuję:
– Oczywiście jednak mój koń musiał zniweczyć moje plany i nabawić się kontuzji tuż przed rozpoczęciem sezonu jeździeckiego. Tux miał operację i teraz spędzę lato na karmieniu go marchewkami i obsesyjnym czesaniu.
Moja najlepsza przyjaciółka tylko się na mnie patrzy. Chciałabym sięgnąć do jej mózgu i wyciągnąć stamtąd myśli, ponieważ wiem, że jest nimi wypełniony.
– Nic mi nie będzie. To problem pierwszego świata. Odwiedzę was. Będziesz mogła mnie zniszczyć na siłowni, a ja sobie wybiorę jakiegoś dziwnego hokeistę albo ujeżdżacza byków. Wszyscy będą zadowoleni.
– Jasne… – Stuka palcem o górną wargę. – A gdybyś…
– O, nie. Proszę, nie fiksuj na punkcie poprawy mojego życia. Wiesz, że zanadto pomagasz innym?
– Willa, zamknij się i posłuchaj.
Opieram się tyłkiem o barierkę werandy, przodem do Summer, i biorę do ręki butelkę piwa. Na szklanej powierzchni skondensowała się wilgoć, a samo piwo nie jest już nawet takie zimne. Mamy dopiero czerwiec, a już jest nieprzyzwoicie ciepło. Dżinsy były błędem.
Ciągnę porządny łyk i kręcę ramionami. Jestem gotowa na połajankę.
– A gdyby istniał sposób, żebyś spędziła tu lato, ale nie u mnie i Rhetta?
Tego się nie spodziewałam.
– Nie chcę koczować na waszym podwórzu. Nie nadaję się do noclegów pod gwiazdami. Być może nie znam jeszcze swojego celu życiowego, ale przysięgam, że nie wliczają się do niego materace i śpiwory.
Przewraca oczami i pochyla się do przodu.
– Nie. Starszy brat Rhetta potrzebuje opiekunki do dziecka w okresie wakacyjnym. Poprzedniej niańce już doskwiera wiek, a mały ma pięć lat.
Gapię się na przyjaciółkę, bujając butelką między palcami.
– Chcesz, żebym to ja zajmowała się dzieckiem?
– Tak. Jesteś zabawna i żywiołowa. A skoro potrafisz poradzić sobie z barem wypełnionym pijanymi mężczyznami, to jeden chłopiec wymagający rozrywki nie powinien stanowić dla ciebie wyzwania. Zawsze powtarzasz, że lubisz dzieci.
Zastanawiam się nad tym pomysłem. Początkowo zamierzałam odmówić, ale szczerze mówiąc, przeraża mnie wizja najbliższych kilku miesięcy bez pracy, współzawodniczenia lub najlepszej przyjaciółki. Zawsze lubiłam dzieci, być może dlatego, że wciąż czasami czuję się jak jedno z nich.
– A gdzie bym mieszkała?
Otwiera nieco szerzej oczy i szyja jej pracuje, gdy przełyka głośno ślinę.
– Z Lukiem i Cade’em, jego ojcem. On zarządza ranczem. Wcześnie wstaje i jeżeli coś pójdzie nie tak, wraca późno. Zatrudnia jednak dobrych pracowników, dzięki którym szybciej wyrabia się z obowiązkami. Jego tata lubi zajmować się Lukiem, ale szczerze mówiąc, też już nie nadaje się do dwunastogodzinnych zmian. Jestem jednak pewna, że często będzie ci towarzyszył.
– Wyglądasz na przestraszoną. To ten gburowaty brat czy zabawny, atrakcyjny brat-super-bohater? – Niemal czuję się paskudnie, zadając te pytania, ponieważ powinnam częściej odwiedzać tu Summer. Często spotykamy się w mieście, chociaż ranczo Wishing Well znajduje się tylko dwadzieścia minut drogi stamtąd. Do tej pory powinnam poznać członków jej przyszłej rodziny, ale tak się nie stało.
– Ten gburowaty.
– A jakże. – Znowu biorę łyk.
Dodaje szybko:
– Ale nie będziesz go często widywała! Nie chce zatrudniać kogoś, kto, um… będzie wchodził mu w drogę? Poza tym będziemy tu cały czas z Rhettem. Będzie wesoło.
Gdy ujmuje to w taki sposób, rzeczywiście dostrzegam zalety tego rozwiązania. Na pewno byłoby to zabawniejsze od spędzenia najlepszych miesięcy w mieście.
– Będziemy mogły urządzać zakrapiane drugie śniadania? – Zawsze to robiłyśmy, gdy mieszkałyśmy w mieście, i chciałabym przywrócić tę tradycję.
Jej wargi lekko drżą.
– Tak.
Kończę resztę piwa, wiedząc już, jakiej udzielę odpowiedzi. Całe życie płynę z nurtem. Pojawiają się kolejne okazje i z nich korzystam. Ta wydaje się jedną z nich.
Kimże jestem, żeby odmówić?
– A walić to. Wchodzę.
Jedziemy przez obszar farmy i zatrzymujemy się przed najbardziej malowniczym czerwonym domem z białym wykończeniem. Podwórze jest otoczone niskim żywopłotem, a za białą bramą nieutwardzana ścieżka prowadzi do drzwi wejściowych.
Jestem z miejsca oczarowana.
– Tutaj będę mieszkać? – pytam, gdy wysiadamy z samochodu, nie mogąc oderwać wzroku od prześlicznego, idealnie utrzymanego budynku.
– Tak – odpowiada Summer, zupełnie ignorując moją fascynację tutejszą atmosferą. – Jego godziny pracy są tak nieunormowane, że to ma sens. Wcześniej na spółkę zajmowaliśmy się małym z jego dziadkiem i panią Hill, ale pobudka i przyjeżdżanie tutaj o wpół do piątej ich przerosło. Cade nie lubi prosić innych o pomoc, ale gdybyś tutaj mieszkała, nie musiałabyś rano wstawać, a Luke nie zostawałby sam w domu.
Summer beztrosko podchodzi do drzwi frontowych, a ja idę za nią, zastanawiając się, w co, u licha, się wpakowałam.
Gówno wiem o niańczeniu dzieci.
I o rodzicielstwie.
I o życiu na ranczu.
Idę chwiejnie i zaczynam odstawać, ale Summer tego nie zauważa. W klapkach i obciętych dżinsach wchodzi po schodach na werandę, unosi kołatkę i uderza nią mocno w drzwi.
– Hej, Sum… – odzywam się i sięgam ku niej dłonią, jak gdybym mogła ją zatrzymać, choć już skorzystała z kołatki. Uznałam, że powinnyśmy to dokładniej przedyskutować. Wyjaśnić sobie pewne szczegóły.
Być może moja impulsywność w końcu zaprowadziła mnie w kozi róg. Niemalże odnoszę wrażenie, że Summer się śpieszy. Jak gdyby nie mogła się doczekać, żeby mieć to już za sobą. A ja mam pytania.
Całe mnóstwo pytań.
Jednak wyparowują one z mojej głowy, gdy tylko drzwi frontowe zostają otwarte, a ja stoję jak głupia na zakurzonej ścieżce, gapiąc się na faceta z kawiarni.
Tego, któremu zostawiłam swoje majtki.
Wciąż od stóp do głów prezentuje się bardzo męsko. Ciemne włosy, jeszcze ciemniejsze oczy łypiące spod zmarszczonych brwi, szerokie ramiona, seksowny, kilkudniowy zarost otaczający wygiętą w lekki łuk wargę… i grymas.
Patrzy na mnie, zaciskając dłoń tak mocno na drzwiach, że aż bieleją mu knykcie.
– Cade! – wykrzykuje Summer, zupełnie nieświadoma morderczego spojrzenia, jakie posyła mi ten facet. – To Willa, moja najlepsza przyjaciółka. Twoja nowa niania.
– Nie. – To jego jedyna odpowiedź.
– Jak to nie?
– Po moim trupie. – Jego słowa ociekają protekcjonalnością.
Summer przekrzywia głowę, a ja zbliżam się do nich. Jeżeli koleś uważa, że można tak odzywać się do mojej przyjaciółki, to się grubo zdziwi. Chronię ją od nastoletnich czasów. Miała wystarczająco dużo zasrańców w swoim życiu, dlatego facet może się pierdolić po całości.
– Nie bądź śmieszny, Cade. Próbujemy znaleźć kogoś od…
Przerywa jej.
– Ty jesteś śmiesz…
Wchodzę na ganek z rosnącą w środku furią. W mojej rodzinie tylko ja mam rude włosy i nie wiem, czy wynika to z mojego ognistego temperamentu, ale słynę z napadów szału i pamiętania zniewag przez długi czas.
Słynę z przerywania barowych bójek za pomocą kija bejsbolowego.
I być może zasłynę skopaniem tyłka cholernie atrakcyjnego farmera.
Macham mu przed twarzą dłonią, żeby się zamknął.
– Bardzo ostrożnie dobieraj następne słowa. Nie obchodzi mnie, że będziesz jej szwagrem. Nikt nie odzywa się do niej takim tonem, koniec i kropka.
Zwraca teraz na mnie ciężkie spojrzenie i począwszy od twarzy sunie nim w dół w bardzo krytyczny i irytujący sposób. Gdy znów spogląda mi w twarz, jego oczy są całkowicie bez wyrazu.
Jak gdyby zmierzył mnie wzrokiem i nie znalazł niczego interesującego.
– A mnie nie obchodzi, że jesteś jej najlepszą przyjaciółką. Cuchniesz piwem, a ja wciąż mam twoje majtki w tylnej kieszeni. Nie będziesz opiekować się moim synem.
Mrużę oczy i unoszę kąciki ust, od razu wykorzystując jego błąd.
– Zachowałeś je na później?
Puszczam mu oczko i z satysfakcją obserwuję, jak ogniście czerwone plamy występują mu na policzki i rozlewają się na skórę ukrytą pod brodą.
Summer odwraca się do mnie z czekoladowymi oczyma wielkimi jak spodki. Przypomina jednego z tych psiaków o płaskim pyszczku, którym oczy niemal wychodzą z orbit w przeuroczy sposób.
– Cade jest typem od majtek?
– Nie jestem typem od majtek – wtrąca się Cade, ale go ignorujemy.
– Tak. A ty powiedziałaś, że każdy zdrowy na umyśle mężczyzna od razu by je wyrzucił. Więc wiesz, co to oznacza.
Szczerzymy się teraz do siebie niczym wariatki i nagle z ust Summer wydobywa się chichot. Chwilę później stoi zgięta wpół z rękoma na kolanach i chwyta z trudem powietrze.
– Do kurwy nędzy. – Zrzęda z frustracją przeczesuje włosy szeroką dłonią. – Nie jestem typem od majtek.
Aż się trzęsę ze śmiechu, a oczy mi łzawią, gdy mamroczę:
– Jakie były szanse na takie spotkanie?
– To mała miejscowość. Szanse były całkiem spore – cedzi Cade przez zaciśnięte zęby, wcale nie okazując rozbawienia.
Summer praktycznie wyje, gdy się prostuje i wyciera oczy.
– Nie martw się, Cade. Są czyste.
Cade rusza nozdrzami i zamyka oczy, biorąc głęboki wdech. Jak gdyby chciał się uspokoić.
– Majtkowy typ. – Kręcę głową i posyłam mu szeroki uśmiech. Czy dostanę tę pracę, czy nie, będę spotykać tego mężczyznę już do końca życia, gdyż Summer poślubi jego brata, dlatego równie dobrze mogę mieć z nim dobre relacje.
– On nie jest majtkowym typem! Nosi bokserki! – W korytarzu rozlega się cienki głos, a zaraz między nami pojawia się słodki ciemnowłosy i niebieskooki chłopiec. – Ale takie ciasne – doprecyzowuje, dolewając oliwy do ognia.
– Tak – mówię z udawaną powagą do malucha, który teraz wsunął się pod ramię ojca. Spogląda na mnie pełnymi zaciekawienia oczami. – Obtarcia są niepożądane.
– Co to są obtarcia? – pyta z ciekawością, gdy jego tata unosi szeroką dłoń do oczu i pociera brwi.
– Luke – mówi Cade.
– Powstają wtedy, gdy klejnoty się o siebie ocierają – wyjaśniam.
Dla każdej osoby wychowywanej przez moich rodziców takie tematy nie byłyby tabu. W naszej rodzinie rozmawiamy o wszystkim.
– Ach tak – przytakuje, wykazując się mądrością wykraczającą poza jego wiek. – Nienawidzę, gdy tak się dzieje.
– Luke, wracaj do siebie. – Potężna sylwetka Cade’a obraca się do syna, co wzbudza teraz we mnie podziw. Promieniująca z niego siła. To, jak napina mięśnie przedramion. To, jak porusza się jego grdyka. To, jak jego wzrok łagodnieje, gdy patrzy na syna.
To dla mnie nie lada niespodzianka.
– Dlaczego? – Chłopak okazuje się jednak niezłym ancymonkiem. Teatralnie otwiera szeroko oczy i nieznacznie wysuwa do przodu dolną wargę. – Chcę pobawić się z Summer i jej koleżanką.
Jest przeuroczy.
– Nie – mówi jego tata, gdy ja równocześnie stwierdzam:
– Pewnie!
Cade odwraca gwałtownie głowę w naszą stronę z potężnym marsem na czole; marszczy brwi tak, jak gdybym czymś go osobiście uraziła.
– Cade. – Summer opiera ręce na biodrach. – Pozwól pobyć im chwilę razem. Może będzie dobrze. Może zostaniesz pozytywnie zaskoczony.
Przeskakuję wzrokiem między nimi. Summer, drobna i urocza; Cade, wielki i gburowaty.
– Proszę, tato? – Gdy Luke odzywa się swoim słodkim głosem, gburowatość Cade’a jak gdyby się zmniejsza. Wygląda raczej na… zrezygnowanego. Może zmęczonego?
Cade obraca się ku mnie.
– Ile masz lat?
Prostuję się, nie zamierzając się kulić pod jego przeszywającym spojrzeniem.
– Dwadzieścia pięć.
Jego jabłko Adama podskakuje, gdy wciąż mnie ocenia.
– Byłaś karana?
– Za drobnostki – odpowiadam szczerze. Zostałam raz przyłapana z trawką, zanim została zalegalizowana. Niech mnie pozwie za to, że byłam rozrywkową nastolatką.
– Jezu Chryste. – Twardą dłonią przebiega przez schludnie przystrzyżone włosy, gdy kręci jednocześnie głową.
– A ty byłeś karany? – Krzyżuję ramiona i odwzajemniam się zmarszczeniem brwi. Jeżeli to ten brat, o którym opowiadała mi Summer, to jestem niemal pewna, że na pewno nie jest aniołkiem. A ja będę mieszkała z nim pod jednym dachem.
Spogląda na mnie. Twardo. Wydaje się to trwać wieczność. Summer przygląda się nam na przemian, a ja kątem oka dostrzegam, jak Luke zerka na niego i chwyta rąbek jego koszuli.
– Możemy już iść się pobawić?
– Dobrze – zgadza się Cade, piorunując mnie wzrokiem. – Ale to Summer dowodzi.
Chłopiec piszczy i pędzi po schodach na podwórze.
A ja z wzajemnością spoglądam ciężko na jego tatę.
Luke’a nie ma w domu, więc oficjalnie mam odrobinę wolnego czasu. Odrobinę czasu dla siebie. Odrobinę czasu na relaks.
Wciąż powtarzam, że tego potrzebuję, ale gdy już dysponuję wolnym czasem, wcale nie jestem pewien, czy mi się to podoba.
Okazuje się, że po wielu latach troszczenia się o innych nie jestem zbyt dobry w relaksowaniu się. Włączam telewizor i próbuję znaleźć jakiś ciekawy program, jednak żaden do mnie nie przemawia. Podchodzę w salonie do regału wypełnionego odziedziczoną po rodzicach klasyką literatury oraz książkami, które sam kupowałem. Książkami, które wydawały mi się kiedyś godne uwagi, a na których lekturę nigdy nie znalazłem czasu.
Wybieram jedną i siadam z nią na kanapie. Gdy jednak tylko dotykam tyłkiem mebla, wyczuwam w tylnej kieszeni niewielkie wybrzuszenie. Od razu czuję niepokój.
Willa.
Nawet nie znam jej nazwiska. W zasadzie niewiele o niej wiem. Wiem jedynie, że nie będzie wystarczająco dobrą opiekunką dla Luke’a.
Daleko jej do mojej wymarzonej nudnej, odpowiedzialnej, aseksualnej niani, która zawsze chce robić ciekawe rzeczy z ruchliwym chłopcem.
Tak naprawdę nie mam złudzeń, że taka osoba istnieje, ale i tak wciąż tli się we mnie nadzieja. Natomiast Willa nie jest poszukiwaną przeze mnie odpowiedzią.
Mama Luke’a sprawiła nam ogromną przykrość. Wciąż to robi, zwłaszcza mnie.
Poziom mojego zaufania osiągnął dno. Ufam pani Hill, ponieważ dobrze się opiekowała mną i moimi braćmi. To samo dotyczy mojego taty. Ufam Summer, bo osoba potrafiąca okiełznać mojego dziecinnego braciszka jest w stanie poradzić sobie również z niesfornym pięciolatkiem.
Ale ta cała Willa… Nie znam jej. Nie ufam jej.
Wiem jedynie, że mój kutas reaguje na jej widok, że za dużo trajkocze oraz że nosi w torebce zapasowe majtki.
Wstaję i wyciągam je z kieszeni. Nie są jakieś wyzywające. Miękka bielizna z czarnego nylonu. Całkiem standardowe. Chyba. Co ja niby wiem o pieprzonych majtkach?
Czuję się jak jakiś wielki zboczeniec, gdy stoję tak i badawczo przyglądam się majtkom należącym do kobiety, która w tym właśnie momencie opiekuje się moim dzieckiem.
Powinienem je oddać.
Nie chcę kręcić się z nimi po okolicy.
Nie chcę też patrzeć jej w oczy, gdy będę je oddawał.
Mam trzydzieści osiem lat, a zachowuję się jak jakiś pieprzony nastolatek spuszczający się nad damską bielizną.
Zły na siebie pędzę do kuchni i otwieram „graciarnię”, czyli szufladę, do której trafiają najróżniejsze śmieci, gdyż jestem zbyt leniwy, aby znaleźć dla nich odpowiednie miejsce. Szczycę się utrzymywaniem schludnego domu, ale ta jedna szuflada stanowi moją wstydliwą tajemnicę.
I chyba jest odpowiednim miejscem na bieliznę Willi.
Biorę kluczyki z blatu i wychodzę z domu. Odnoszę wrażenie, że całe to moje niezdecydowanie w kwestii wyboru opiekunki rozsierdziło tatę, dlatego wchodzę do samochodu i postanawiam uprzykrzyć nieco życie braciszkowi.
Bóg jeden wie, że przez lata nabawiłem się przez niego kilku siwych włosów na skroniach. Mógłby przynajmniej poczęstować mnie piwem i opowiedzieć o tej Willi, zanim ją całkowicie skreślę, narażając się tym samym na nienawiść taty i Summer.
Ponieważ jestem pewien, że jeśli będę to wciąż przeciągał, każą mi w końcu spierdalać, bo jestem takim wybrednym kutafonem.
Zasługuję na to.
Po kilku minutach jazdy nieutwardzaną drogą docieram do nowiutkiego domu Rhetta i Summer.
Widzę czerwonego jeepa wranglera zaparkowanego przy odrestaurowanym pikapie mojego brata. Nigdzie jednak nie ma eleganckiego wozu Summer. Korci mnie, żeby wyjąć telefon, wybrać jej numer i zażądać informacji o tym, gdzie się podziewa i czym się zajmuje w danym momencie.
Być może jestem rozdrażniony obecnością kogoś obcego w pobliżu mojego dzieciaka. Właściwie jednak uczucie to nie jest mi obce. Odnoszę wrażenie, że zawsze troszczę się o kogoś. O wszystkich.
Odkąd moja mama zmarła, gdy miałem osiem lat, na moich barkach spoczął ciężar całego świata. Nie jestem nawet pewien, czy ktoś mi go założył, czy po prostu sam go sobie wziąłem.
Tak czy siak, odczuwam go przez cały czas. I jest ciężki.
Wchodzę po schodach na werandę i pukam do drzwi mimo istnienia dzwonka. Uderzanie w coś daje znacznie większą satysfakcję.
Po dłuższej chwili słyszę po drugiej stronie zbliżające się do drzwi kroki. Dostrzegam sylwetkę brata przez matową szybę, a gdy mi otwiera, na jego twarzy maluje się uśmiech.
To taki znaczący uśmieszek, jak gdyby wiedział coś, o czym ja nie mam pojęcia.
– Gdzie jest Summer? – Od razu przechodzę do rzeczy.
– Ciebie też miło widzieć, pacanie. Moja żona pojechała do miasta. Musiała zająć się siłownią.
Prycham.
– Nie jest jeszcze twoją żoną. Nie braliście ślubu.
Śmieje się i zaprasza mnie gestem do środka, otwierając szerzej drzwi.
– Szczegóły. Powiedziała „tak”. Moim zdaniem to przypieczętowuje sprawę. Poza tym nie sądzisz, że to świetnie brzmi?
Marszczę nos i przyglądam się mojemu braciszkowi. Nigdy nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym zobaczę go tak zakochanego po uszy w dziewczynie.
– Jest z nią mój syn?
– Och, nie. Został z Willą. Summer kazała ci przypomnieć, że przekazałeś jej dowodzenie, zatem postanowiła, że Willa zaopiekuje się Lukiem, a ona będzie mogła zająć się własnym interesem zamiast odgrywać rolę twojej osobistej sekretarki.
Wydymam wargi i spoglądam na rozległy krajobraz. Tak, to bardzo w stylu Summer. Znalazła furtkę w moich instrukcjach, którą bezczelnie wykorzystała.
Rozbawiony Rhett unosi ręce w geście kapitulacji.
– To jej słowa, nie moje.
Zakładam ręce na biodra, wzdycham, po czym zerkam na Rhetta i cedzę przez zaciśnięte zęby:
– Opowiedz mi o tej całej Willi. I gdzie teraz oni są?
– Chodź ze mną na taras. Wyglądasz, jakbyś potrzebował piwa. Albo dziesięć.
Kręcę głową, wchodząc do domu.
– Nie potrzebuję dziesięciu piw.
Rhett chichocze, idąc przez przestronny dom do kuchni, a stamtąd wychodzi szklanymi drzwiami na tylny taras.
– Właśnie że potrzebujesz. Zachowujesz się, jakbyś chciał kogoś zabić. Ma to zły wpływ na twoje ciśnienie. Wiesz, nie robisz się młodszy.
– Jestem wystarczająco młody, żeby skopać ci tyłek – mamroczę, zdejmując buty, które następnie biorę do rąk i niosę na słoneczny taras.
Po chwili Rhett rzuca mi puszkę piwa i sadza mnie na fotelu ogrodowym skierowanym na pole stanowiące tylne podwórze. Stoi tam samotne drzewo. Olbrzymia wierzba z długimi zwisającymi gałęziami, niemal całkowicie zasłaniającymi obszar pod nimi niczym baldachim.
Zakładam z powrotem buty, otwieram piwo i biorę łyk zimnego trunku, Rhett natomiast siada na sąsiednim fotelu Adirondack. Summer pomalowała je na jasnoczerwony kolor, równie radosny jak ona sama.
Przypominają mi włosy Willi.
Zajebiście to głupie. Odrzucam tę myśl. I właśnie wtedy docierają do mnie głosy.
– Nie uda mi się. – To cienki głos Luke’a, z lekko wyczuwalną nutką niepokoju.
– Właśnie że ci się uda. – Następnie rozlega się lekko ochrypły głos szałowego rudzielca. Niemal zrywam się z krzesła, aby popędzić Luke’owi na pomoc.
– Stary, rozluźnij się. Nic mu nie jest. Nie bądź nadopiekuńczym ojcem. To irytujące.
Ignoruję swój instynkt, biorę wielki haust piwa i wsłuchuję się w głosy dobiegające spod drzewa.
– Nie wejdziesz wyżej, niż jesteś w stanie. Jesteś na to zbyt mądry. Zaufaj swojemu ciału.
– A jeśli spadnę? – Luke pyta słabo.
– Będę stała pod tobą i jeśli spadniesz, to nam obydwojgu stanie się krzywda, bo jesteś za duży, żeby cię łapać. Poza tym i tak nie spadniesz. Po prostu słuchaj mnie uważnie, dobra?
– Dobra – odpowiada młody, tym razem z wyraźną determinacją.
Rhett zerka na mnie i uśmiecha się od ucha do ucha.
– Willa Grant to świetna dziewczyna. Jeżeli jest chętna zaopiekować się naszym chłopcem w ciągu wakacji, to będziesz idiotą, odrzucając taką okazję. Niewiele osób jest równie lojalnych. Ma wielkie serce.
Podejrzewam, że nie znam całej historii. Wiem też, że mój brat nie rzuciłby mnie na minę, gdy chodzi o Luke’a i jego dobrostan.
Znowu słyszę jej głos spod drzewa.
– Postaw prawą stopę na tej gałęzi. – Przerwa. – Dobra robota. Teraz chwyć lewą ręką tamtą gałąź. Już powinieneś być w stanie usiąść na tej gałęzi i stamtąd zeskoczyć.
Dostrzegam jej stopy w sandałach i obcisłe dżinsy za zasłoną z gałęzi, gdy obchodzi drzewo, aby wskazywać mojemu synowi poszczególne miejsca. Wkrótce małe stopy w adidasach lądują obok niej, po nich zaś dwie rączki chowają się w trawie.
– Zrobiłem to! – krzyczy Luke, wciąż nieświadomy mojej obecności.
– Oczywiście, że tak. Od teraz to drzewo jest twoją suką.
Rhett rży obok mnie, a ja piorunuję go wzrokiem.
– Daj spokój! Myślisz, że nie słyszał, jak się wyrażasz?
– Od początku staram się wpoić mu dobre maniery.
Mój brat chichocze i wzrusza ramionami.
– Jeśli to prawda, to dałeś mu dobre podstawy, których nie zepsują jedne wakacje z wesołą nianią.
W odpowiedzi jedynie chrząkam i nawilżam gardło piwem.
Być może.
– A ty jak wysoko możesz się wspiąć, Willa?
Spodziewam się, że Willa go zbędzie. Albo powie coś w stylu, że dorośli nie wspinają się na drzewa. Ona jednak wyciera dłonie o swój krągły tyłeczek i mówi:
– Nie wiem. Sprawdźmy.
Zastygam, trzymając puszkę uniesioną w powietrzu, gdy obserwuję, jak dorosła kobieta wspina się po grubym pniu.
– Powaliło ją? – mamroczę i kontynuuję picie.
Rhett parska śmiechem.
– Troszeczkę. Ale w pozytywny sposób.
Stopy Luke’a podskakują z ekscytacją, gdy obserwuje Willę w akcji.
– Nie wchodź za wysoko! A co, jeśli utkniesz?
– Uratujesz mnie – odkrzykuje Willa ze znacznie większej wysokości niż ta, na jaką sam odważyłbym się wspiąć.
– Jestem za mały. Ale uratowałby cię mój tata!
Do tarasu dobiega jej ochrypły śmiech. Wciąż jest równie rozbrajający jak wcześniej.
– No nie wiem. Chyba z radością by mnie tu zostawił, Luke.
Zaciskam wargi. Właściwie ma rację. Moje życie byłoby znacznie prostsze, gdyby nie pojawiła się rano w Chestnut Springs.
Mój fiut również byłby znacznie spokojniejszy.
– Och, nigdy. Tata pomaga wszystkim – odpowiada mój syn, sprawiając, że robi mi się ciepło na sercu. Czasami zastanawiam się, jak mnie postrzega, jak wyglądam w jego oczach. A to stwierdzenie trafia mnie prosto w serce.
– Wygląda na to, że masz wspaniałego tatę – odpowiada natychmiast Willa, nieco zdyszana. – Ale z ciebie szczęściarz.
– Tak… – Luke przerywa z namysłem. – Ale nie mam mamy. Przeprowadziła się i mnie nie odwiedza.
Mój brat wciąga z sykiem powietrze i zerka na mnie.
– Do diabła, dzieciaki gadają, co im ślina na język przyniesie, no nie?
Przełykam z trudem ślinę i kiwam głową. Bardzo się staram chronić Luke’a przed rzeczywistością jego matki, przed dokonanymi przez nią wyborami, przed tym, jaką jest osobą.
Nie chcę, żeby kiedykolwiek poczuł się niechciany.
Willa zeskakuje na ziemię, otrzepuje dłonie i kuca przed moim synem. Unosi głowę, żeby spojrzeć mu w oczy i z uśmiechem gładzi jego ramiona.
– No to jej strata, bo jesteś najfajniejszym dzieciakiem, jakiego znam.
Nie mówi tego smutnym głosem ani nie zwraca się do niego jak do dziecka, tylko jak do drugiego człowieka.
– O ja pierdolę – mamroczę do siebie pod nosem, gdyż właściwie sama się właśnie zatrudniła.