Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
68 osób interesuje się tą książką
Rhett Eaton, charyzmatyczna gwiazda rodeo, wpadł w kłopoty po skandalu, który oburzył całą branżę farmerów. Jego agent, Kip Hamilton, próbuje ratować sytuację, zatrudniając swoją prześliczną córkę Summer, by pilnowała Rhetta i odbudowała jego wizerunek.
Summer, prawniczka o ostrym charakterze i złamanym kiedyś sercu, podejmuje wyzwanie, choć zupełnie się nie spodziewa, że jej podopieczny będzie tak uparty i irytujący. Pomimo początkowych spięć Rhett dostrzega w Summer coś więcej niż tylko nadzorczynię wizerunku, a to prowadzi go do decyzji o tym, by spróbować naprawić jej złamane serca. Choćby kosztem własnej reputacji i kariery.
Oczekuj szalonego rodeo, dziewczyno!
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 396
Elsie Silver
Bez skazy
Chestnut Springs #1
Przekład: Krzysztof Sawka
Tytuł oryginału: Flawless (Chestnut Springs #1)
Tłumaczenie: Krzysztof Sawka Korekta językowa: Dominika Dziarmaga
ISBN: 978-83-289-1211-3
Copyright © 2022. FLAWLESS by Elsie Silver All rights reserved. Published by arrangement of Book/Lab Literary Agency, Poland.
Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/bezcs1_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 230 98 63 e-mail:[email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Szczerze mówiąc, napisałam tę książkę dla siebie. Dla dziewczyny, którazasadniczo nie wiedziała, co zrobić ze swoim życiem, oraz dla
Czasami my wykorzystujemy chwilę, czasami chwila wykorzystuje nas.
—Gregg
– Trafił ci się niezły skurwiel, Eaton.
Przystojny kowboj na grzbiecie olbrzymiego byka parska i głaszcze znajdujący się przed nim sznur. Jego ciemne oczy lśnią na ekranie, a spod kasku wyraźnie widać ostre rysy twarzy.
– Im mocniejwierzgają, tym jestem szczęśliwszy.
Przez gwar tłumu na rozległej arenie oraz ryk muzyki w tle ledwo słyszę, co mówią, ale umieszczone pod spodem napisy nie pozostawiają żadnych wątpliwości, gdyby coś umknęło widzom.
Wychylający się przez zagrodę młody mężczyzna chichocze i kręci głową.
– To chyba zasługa pitego przez ciebie mleka. ŚwiatowejsławyRhett Eaton nie musi przejmować się złamaniami.
Rozpoznawalny kowboj uśmiecha się szeroko z klatki, w której siedzi; spod czarnego kasku błyskają białe zęby i można dostrzec blask bursztynowego oka. To ten sam czarujący uśmiech, który znam z niezliczonych godzin wpatrywania się w jego błyszczącą nieruchomą wersję.
– Daj spokój,Theo. Wiesz przecież, że nie znoszę pieprzonego mleka.
Na usta Theo wkrada się prowokujący uśmieszek, gdy mówi z lekkim akcentem:
– Wyglądasz uroczo na tych wszystkich reklamach z mlekiem pod nosem. Bardzo uroczo jak na takiego starego chłopa.
Młodszy z mężczyzn puszcza oczko i obaj śmieją się po przyjacielsku, gdy Rhett metodycznie pociera dłonią sznur.
– Wolałbym dzień w dzień spadaćz byka niż pić to gówno.
Ich śmiech urywa się, gdy mój ojciec zatrzymuje nagranie na wielkim telewizorze ciekłokrystalicznym, a jego twarz i szyja nabierają szkarłatnej barwy.
– W porządku… – Zaczynam ostrożnie, próbując zrozumieć, dlaczego ta wymiana zdań wymaga niezapowiedzianego zebrania z dwójką najnowszych pełnoetatowych pracowników biura Hamilton Elite.
– Nie. Wcale nie jest w porządku. Ten facet jest twarzą zawodowego ujeżdżania byków i właśnie spoliczkował swoich największych sponsorów. Ale to jeszcze nie wszystko. Oglądajcie dalej.
Brutalnie wciska przycisk odtwarzania, jak gdyby ponosił on jakąkolwiek winę za powstałą sytuację, i na ekranie pojawia się zupełnie nowa scena. Rhett wychodzi z areny i idzie przez parking z torbą przewieszoną przez ramię. Zamiast kasku ma teraz na głowie kapelusz, a jego śladem szybko podąża chudy mężczyzna w czarnych, workowatych ubraniach, próbując dotrzymać kroku swojemu celowi, za nimi zaś idzie operator kamery i cały czas wszystko rejestruje.
Nie sądzę, żeby paparazzi zazwyczaj ganiali za ujeżdżaczami byków, ale Rhett Eaton przez lata stał się powszechnie rozpoznawalny. Zdecydowanie nie był wcieleniem wszelkich cnót, ale symbolem twardych, zawsze skorych do bójki farmerów.
Dziennikarz podbiega kawałek, aby wysforować się naprzód i podetknąć mikrofon przed twarz Rhetta.
– Rhett,możesz skomentować filmik krążący od kilku dni w internecie? Chciałbyśkogoś przeprosić?
Kowboj zaciska usta i próbuje ukryć twarz pod kapeluszem. Widać, jak tężeje mu szczęka, podobnie dobrze umięśnione ciało. Każda kończyna staje się napięta.
– Bez komentarza – cedzi przez zaciśnięte zęby.
– No weź, człowieku, daj mi coś. – Chudzielec wyciąga rękę i przytyka mikrofon do policzka Rhetta. Zmusza go do wypowiedzi nawet pomimo wyraźnej odmowy. – Twoi fani zasługują na wyjaśnienie – stwierdza reporter.
– Wcale nie – mamrocze Rhett, próbując odsunąć się od dziennikarza.
Dlaczego takie osoby uważają, że należy się im odpowiedź, gdy tak znienacka napadają na człowieka zajmującego się własnymi sprawami?
– Noto może przeprosiny? – Dziennikarz nie ustępuje.
W tym momencie pięść Rhetta ląduje na jego twarzy.
Dzieje się to tak szybko, że mrugam, próbując nadążyć na obrazem z obracającej się i trzęsącej kamery.
O cholera.
W ułamku sekundy natarczywy paparazzi ląduje na ziemi, trzymając się za twarz, a Rhett potrząsa dłonią i odchodzi bez słowa.
Na ekranie pojawiają się spikerzy telewizyjni siedzący za biurkiem, ale zanim zdążą skomentować tę sytuację, mój tata wyłącza telewizor, a z jego piersi wydobywa się warczenie pełne frustracji.
– Nienawidzę tych pieprzonych kowbojów. Nie da się ich trzymać w ryzach. Nie chce mi się z nim użerać, dlatego na wasze szczęście ta robota jest do wzięcia. – Praktycznie dygocze z wściekłości, ale ja jedynie odchylam się na krześle. Mój ojciec łatwo wychodzi z siebie, ale równie łatwo odzyskuje panowanie nad sobą. Na tym etapie mojego życia jego wahania nastroju nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Nie przetrwasz długo w Hamilton Elite, jeśli nie będziesz w stanie zdzierżyć Kipa Hamiltona.
Na szczęście dla mnie miałam całe życie, aby nauczyć się olewać jego humory, dlatego jestem uodporniona. Nauczyłam się uznawać je za część jego uroku, dlatego nie traktuję ich osobiście. Nie jest wściekły na mnie. Jest po prostu… wściekły.
– Przez lata harowałem jak wół, żeby zdobyć dla tego wsiura sponsorów, o jakich nawet się mu nie śniło, a teraz, gdy jego kariera zmierza już powoli ku końcowi, odpierdala taki numer. – Ojciec gestykuluje rękoma w kierunku zawieszonego na ścianie telewizora. – Masz pojęcie, ile zarabiają te świrusy za siadanie na grzbiecie wściekłego, ważącego tonę byka, Summer?
– Nie. – Ale czuję, że za chwilę się dowiem. Spoglądam w ciemne oczy mojego ojca; mają taki sam odcień jak moje. Geoff, drugi stażysta w pomieszczeniu, kurczy się na krześle.
– Jeśli są tak dobrzy jak ten dupek, to miliony dolarów.
Nigdy nie sądziłam, że może to być tak dochodowy biznes, ale nie uczą takich rzeczy na studiach prawniczych. Wiem wszystko o Rhetcie Eatonie, moim młodzieńczym ujeżdżającym byki obiekcie westchnień i głównej nastoletniej miłości, ale nie mam bladego pojęcia o samej branży ani dyscyplinie sportowej. Uśmiecham się półgębkiem na wspomnienie wieczorów sprzed dekady, gdy leżałam na łóżku i gapiłam się na jego zdjęcie.
Rhett siedzący okrakiem na ogrodzeniu, spoglądający przez ramię w obiektyw. Za nim otwarty teren, a w tle zachodzące słońce. Kokieteryjny uśmieszek na jego ustach, oczy częściowo zasłonięte rondem kowbojskiego kapelusza, a także gwóźdź programu… Wranglery opinające najbardziej apetyczne części.
Zatem faktycznie niewiele wiem o ujeżdżaniu byków. Spędziłam jednak mnóstwo czasu, gapiąc się na ten plakat. Krajobraz. Oświetlenie. Pociągało mnie to. Nie tylko facet na pierwszym planie. Chciałam tam być, zobaczyć takie zachody słońca na własne oczy.
– George, wiesz, ile był wart ten mleczny patronat, który właśnie został spuszczony do kibla? Nie wspominając o pozostałych sponsorach, którym będę musiał teraz wchodzić w dupę, aby ich ułagodzić?
Słowo daję, że niemal parskam śmiechem. George. Znam mojego tatę wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że zna imię biednego chłopaka, ale jest to jednocześnie test sprawdzający, czy Geoff ma jaja, aby się postawić. Z tego, co wiem, praca z roszczeniowymi sportowcami i celebrytami to nie bułka z masłem. Już teraz widzę, że mój towarzysz nie będzie miał łatwo.
– Um… – Kartkuje leżący przed nim segregator, a ja wyglądam w tym czasie przez wielkie okna. Za nimi rozciąga się panorama rozległych prerii prowincji Alberta. Z trzydziestego piętra widok Calgary zapiera dech w piersiach. Pokryte śniegiem odległe Góry Skaliste wyglądają jak malowane; ich widok nigdy się nie nudzi.
– Odpowiedź to dziesiątki milionów dolarów, Greg.
Gryzę się w wewnętrzną część policzka, aby powstrzymać chichot. Lubię Geoffa, a mój tata zachowuje się jak skończony kutas, ale po latach spędzonych na tej samej pozycji zabawnie jest widzieć kogoś kulącego się tak samo jak ja kiedyś.
Bóg mi świadkiem, że moja siostra, Winter, nigdy nie była tak maglowana. Jej relacja z Kipem różni się znacząco od mojej. W mojej obecności bywa żartobliwy i bezpośredni; kontakty z nią pozostają niemal wyłącznie profesjonalne. Jej to chyba nawet bardziej odpowiada.
Geoff spogląda na mnie z beznamiętnym uśmiechem.
Wielokrotnie widziałam podobną minę u współpracowników. Mówi ona: miło być córeczką szefa, co? Albo: jak sięczujesz z tymnepotyzmem? Ale uodporniłam się na takie reakcje. Nauczyłam się nie przejmować. Mój wskaźnik tumiwisizmu cechuje się znaczną tolerancją. Wiem, że za kwadrans Kip Hamilton będzie się uśmiechał i rzucał żartami na lewo i prawo. Szybko wróci do tej idealnej maski, dzięki której zdobywa klientów.
Jest mistrzem, nawet mimo tego, że trochę też krętaczem. Podejrzewam jednak, że jest to nieodłączny element machinacji najlepszego agenta talentów.
Jeśli mam być szczera, wciąż nie jestem pewna, czy nadaję się do tej roboty. Nie wiem, czy w ogóle chcę się tym zajmować. Zawsze jednak wydawało mi się, że to właściwa droga. Jestem to winna tacie.
– Rodzi się więc pytanie, dzieciaki: jak można z czegoś takiego wybrnąć? Patronat Diary King wisi na włosku. No wiecie, pieprzony zawodowy ujeżdżacz byków napluł w twarz dosłownie całej branży. Farmerom? Mleczarzom? Teoretycznie nie powinno mieć to znaczenia, ale ludzie będą gadać. Uważnie się mu przyjrzą i nie sądzę, żeby spodobało im się to, co znajdą. Wpłynie to na zyski tego idioty, bardziej niż podejrzewacie. A jego zyski to moje zyski, bo ten świrus generuje dla nas krocie.
– Jakim cudem to pierwsze nagranie wyszło w ogóle na światło dzienne? – pytam, wytężając mózgownicę.
– Ktoś z lokalnej stacji telewizyjnej nie wyłączył kamery. – Mój tata drapie się po idealnie ogolonym podbródku. – Uchwycili całą rozmowę, dołączyli napisy i puścili w wieczornych wiadomościach.
– No dobrze, musi więc przeprosić – odzywa się w końcu Geoff.
Mój tata przewraca oczami, słysząc takie ogólne rozwiązanie.
– Przeprosiny to dopiero początek. Potrzebuje jakiegoś niezawodnego planu na resztę sezonu. Za dwa miesiące będą Mistrzostwa Świata w Las Vegas. Musimy do tego czasu uratować jego wizerunek, gdyż w przeciwnym razie odejdą również pozostali sponsorzy.
Stukam długopisem o wargi, rozważając wszystkie możliwości uratowania sytuacji. Oczywiście nie mam żadnego doświadczenia, dlatego poprzestaję na zadawaniu pytań.
– Zatem ma być postrzegany jako czarujący, przyzwoity chłopaczek z sąsiedztwa?
Mój tata śmieje się głośno i opiera rękoma o blat, pochylając się w naszą stronę. Geoff się kuli, a ja wywracam oczami. Pipa.
– W tym cały problem. Rhett Eaton nie jest przyzwoitym chłopaczkiemz sąsiedztwa. To pewny siebie, nadmiernie rozrywkowy kowboj, na którego w każdy weekend rzuca się horda kobiet. A jemu wcale to nie przeszkadza. Wcześniej nie stanowiło to problemu, ale teraz każdy strzępek informacji zostanie użyty przeciwko niemu. Media rozszarpią go niczym pieprzone sępy.
Unoszę brwi i odchylam się do tyłu. Rhett jest dorosłym człowiekiem i z pewnością wystarczy mu wszystko wyjaśnić, żeby zaczął nad sobą panować. Jakby nie patrzeć, płaci naszej firmie za zajmowanie się takimi kwestiami.
– Nie może więc przez dwa miesiące zachowywać się najlepiej, jak potrafi?
Mój tata opuszcza głowę z głębokim chichotem.
– Summer, najlepsza wersja tego mężczyzny to wciąż za mało.
– Mówisz o nim, jakby był jakimś dzikim zwierzakiem, Kip. – Nauczyłam się w nieprzyjemny sposób, żeby w pracy nie nazywać go tatą. Jest wciąż moim przełożonym, nawet mimo tego, że zawsze po pracy odwozimy się na zmianę do domów. – Czego mu trzeba? Niańki?
W pomieszczeniu przez dłuższą chwilę panuje cisza, gdy tata spogląda na blat między rękoma. W końcu zaczyna stukać w niego palcami – jest to wyraźna oznaka głębokiego namysłu. A także nawyk, który od niego przejęłam. Unosi niemal czarne oczy, a na twarzy gości diabelski uśmieszek.
– Tak, Summer. Dokładnie kogoś takiego mu trzeba. A ja znam idealną osobę na to stanowisko.
Sądząc po tym, jak na mnie patrzy, zaczynam podejrzewać, że nową niańką Rhetta Eatona mogę być właśnie ja.
Kip: Odbierz telefon, Ty boski skurwielu.
Rhett: Uważasz, że jestem boski?
Kip: Uważam, że skoro z całej treści mojej wiadomości zwracasz uwagę na ten szczegół, to jesteś idiotą.
Rhett: Ale boskim?
Kip: Odbierz. Pieprzony. Telefon.
Kip: Albo przyjedź na czternastą, żebym mógł Tobą osobiście potrząsnąć.
Samolot ląduje na lotnisku w Calgary, a ja czuję ulgę z powodu powrotu do domu.
Zwłaszcza po tym pierdolniku, jakim było kilka ostatnich dni.
Facet, którego uderzyłem, nie wniesie zarzutów, ale nie jestem pewny, ile kasy zaoferował mu za milczenie mój agent, Kip. To bez znaczenia. Jeżeli ktoś może opanować sytuację, to właśnie Kip.
Próbował się do mnie dodzwonić, co pokazuje, jak bardzo świruje, gdyż komunikujemy się głównie w formie tekstowej. Dlatego się nie dziwię, gdy pierwszą rzeczą, jaką widzę po przedwczesnym włączeniu telefonu, jest jego imię.
Znowu.
Nie odbieram, ponieważ nie jestem w nastroju na wysłuchiwanie jego wrzasków. Chcę się ukryć. Pragnę ciszy. Ptaszków. Gorącego prysznica. Odrobiny paracetamolu. A także randki z moją ręką, aby spuścić nieco ciśnienia.
Niekoniecznie w takiej kolejności.
Tego potrzebuję, aby odzyskać koncentrację. Odrobiny spokoju w domu, podczas gdy cała ta afera przycichnie. Im jestem starszy, tym każdy sezon zdaje mi się coraz dłuższy i jakimś cudem w wieku trzydziestu dwóch lat czuję się stary jak świat.
Jestem cały obolały, mój umysł jest przeciążony i tęsknię za ciszą rodzinnego rancza. Jasne, moi bracia będą doprowadzać mnie do szału, a tata będzie męczył ciągłymi pytaniami o to, kiedy zamierzam zakończyć karierę, ale to rodzina. Dom.
Podejrzewam, że istnieje powód, dla którego ja oraz moi bracia wciąż powracamy. Jesteśmy od siebie wzajemnie współzależni, w przeciwieństwie do naszej siostrzyczki. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na bandę dorosłych mężczyzn mieszkających razem na farmie, aby zrobić w tył zwrot.
Postanawiam zadzwonić przy dogodnej okazji do Violet i sprawdzić, jak się miewa.
Opieram głowę na wąskim zagłówku, gdy samolot powoli wyhamowuje na pasie startowym.
– Witamy w pięknym mieście Calgary wprowincji Alberta. – Kabina wypełnia się głosem stewardesy oraz głośnymi pstryknięciami przedwcześnie rozpinanych pasów.
Robię to samo. Marzyłem o tym, żeby wstać z ciasnego siedzenia i rozprostować kości.
– Jeżeli Calgary jesttwoim domem, witaj z powrotem…
Można pomyśleć, że po ponad dekadzie zabawy w rodeo będę sobie lepiej radził z rezerwacją lotów i hoteli. W rzeczywistości zaś zawsze ledwo załapuję się na bilety last minute, co całkiem mi odpowiada. Nawet mimo delikatnej klaustrofobii.
Gdy mój sąsiad wstaje i wychodzi do przejścia między siedzeniami, z moich płuc wydobywa się pełne ulgi westchnienie. Nie mogę jeszcze dać się pochłonąć temu dojmującemu wycieńczeniu. Wciąż czeka mnie godzina jazdy moim samochodem poza miasto do Chestnut Springs.
– Przypominamy, że palenie na terenie terminalu jestzabronione…
Wcześniej natomiast muszę jeszcze spotkać się ze swoim wściekłym agentem. Od wczoraj warczy na mnie o to, że nie odbieram telefonu.
Teraz będę musiał stawić czoło jego narzekaniom potępiającym moje złe zachowanie.
Jęczę w duchu, wyciągając swoją torbę podróżną ze znajdującego się nad głową schowka.
Kip Hamilton jest mężczyzną, któremu zawdzięczam obecną sytuację finansową. Po prawdzie bardzo go lubię. Współpracujemy od dziesięciu lat i niemal uznaję go za swojego przyjaciela. Całkiem regularnie marzę również o tym, aby rozkwasić jego idealnie ogoloną gębę. Jest to swoisty miecz obosieczny.
Przypomina mi starszą, wytworniejszą wersję Ariego Golda z Ekipy, a ja zajebiście lubię ten serial.
– Dziękujemy za skorzystanie z usług AirArcadia i zapraszamy ponownie.
Kolejka ludzi w końcu zaczyna przesuwać się w kierunku wyjścia, a ja wydostaję się do przejścia między siedzeniami, gdzie ktoś stanowczo stuka mnie palcem w pierś.
Gdy zerkam w dół, witają mnie wściekłe niebieskie oczy i zmarszczone brwi na drobnej twarzy. Dobrze ponad sześćdziesięcioletnia kobieta piorunuje mnie wzrokiem.
– Powinieneś się wstydzić. Tak znieważać swoje korzenie. Znieważać wszystkich, którzy tak ciężko pracują, aby jedzenie trafiało na stoły Kanadyjczyków. A następnie napadasz na mężczyznę. Jak śmiesz!
Ta część kraju z dumą obnosi się rolnictwem i wiejskim stylem życia. Calgary jest domem jednego z największych rodeów na całym świecie. Do diabła, niektórzy nazywają to miasto Kowbojnią z powodów ścisłych relacji ze społecznościami farmerskimi i ranczerskimi.
Dorastałem na olbrzymim ranczu bydła, więc powinienem wiedzieć lepiej. Nigdy jednak nie sądziłem, że nienawiść do mleka może być uznana za przestępstwo.
Tak czy siak, kiwam jej poważnie głową.
– Nie zamierzałem nikogo znieważać, proszę pani. Obydwoje wiemy, że społeczność farmerów to serce naszej wspaniałej prowincji.
Nie spuszcza mnie z oczu, gdy ściąga łopatki i pociąga lekko nosem.
– Lepiej o tym nie zapominaj, Rhetcie Eatonie.
Obdarowuję ją wymuszonym uśmiechem.
– Oczywiście – mówię, po czym ciężkim krokiem zmierzam do wyjścia ze zwieszoną głową, licząc na to, że już nie będę musiał konfrontować się z obrażonymi fanami.
Nie mogę zapomnieć o tym spotkaniu podczas odbierania bagażu oraz w drodze do pikapa. Nie żałuję uderzenia tamtego faceta – zasłużył sobie – ale zaczynam odczuwać lekkie wyrzuty sumienia za ewentualne zranienie moich ciężko pracujących fanów. Nie brałem tego wcześniej pod uwagę. Zamiast tego przez kilka ostatnich dni wywracałem oczami na rozdmuchaną „aferę mleczną”.
Gdy w końcu dostrzegam mój stary samochód w krytym garażu, wzdycham z ulgą. Czy ten pojazd jest praktyczny? Być może nie. Ale mama podarowała go tacie i uwielbiam go choćby tylko z tego powodu. Nawet mimo tego, że rdzewieje już tu i ówdzie oraz widać różne warstwy szarego lakieru.
Mam ambitne plany na jego renowację. Taki prezent dla siebie samego. Zamierzam pomalować go na niebiesko.
Nie pamiętam mamy, ale na zdjęciach ma stalowe oczy i takiego koloru właśnie pragnę. Drobny hołd dla kobiety, której nie miałem szansy poznać.
Najpierw jednak muszę znaleźć na to czas.
Wskakuję do środka z torbą w dłoni. Popękane brunatne skórzane siedzenia skrzypią lekko, gdy sadzam zmęczone ciało za kierownicą. Silnik odpala od razu i wypuszcza nieco ciemnego dymu z rury wydechowej, gdy wyjeżdżam na asfalt i kieruję się do centrum miasta. Patrzę na drogę, ale myślami przebywam gdzie indziej.
Gdy rozbrzmiewa dzwonek telefonu, tylko na sekundę odrywam wzrok od drogi. Na wyświetlaczu pojawia się imię mojej siostry, co wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Violet zawsze sprawia, że się uśmiecham, nawet jeśli wszystko wokół jest do bani. Zadzwoniła do mnie, zanim miałem okazję wybrać jej numer.
Zatrzymuję się na czerwonym świetle, odbieram telefon i przełączam na głośnik. Moje auto nie ma technologii Bluetooth.
– Cześć, Vi. – Niemal krzyczę do telefonu leżącego na siedzeniu pasażera.
– Cześć. – W jej głosie wyczuwam mnóstwo troski. – Jak się trzymasz?
– Chyba dobrze. Jadę właśnie do biura Kipa, aby sprawdzić, jak wiele szkód spowodowałem.
– Dobrze. Przygotuj się. Jest wściekły – mamrocze.
– Skąd wiesz?
– Podałeś mnie jako kontakt awaryjny. Bombardował mnie telefonami, żeby przekazać, że go ignorujesz. – Teraz się śmieje. – Ja tam już nawet nie mieszkam. Powinieneś zaktualizować dane.
Uśmiecham się krzywo, wjeżdżając na główną drogę.
– Jasne, ale tylko ty tolerujesz moją karierę i nie przyjeżdżasz, aby dawać mi wykład o konieczności zrezygnowania z niej, gdy tylko coś pójdzie nie tak. W zasadzie jesteś skazana na tę pracę.
– Zatem mam zostawić męża oraz dzieci i wskoczyć do pierwszego samolotu, aby opiekować się tobą w szpitalu?
To budzi wspomnienia. Za każdym razem, gdy coś sobie robiłem jako nastolatek albo młody mężczyzna, to Violet się mną zajmowała.
– Jesteś w tym najlepsza, ale słuszna uwaga. Myślę, że Cole mnie zabije, jeśli cię od niego oderwę.
Jaja sobie robię. Bardzo lubię jej męża, a to nie lada wyczyn z jego strony, gdyż nigdy nie sądziłem, że Violet pozna kogoś jej godnego. Ale Cole taki jest. Poza tym jako były wojskowy trochę mnie przeraża. Wolałbym go nie wkurzać.
Moja siostra chichocze teraz na całego. Ciągle za nim szaleje i bardzo cieszę się jej szczęściem.
– Poradziłby sobie. Jak chcesz, mogę wysłać go do ciebie jako ochroniarza.
– I miałby zostawić swoje dziewczyny? Nigdy by się na to nie zgodził.
Już się nie śmieje, tylko lekko chrząka.
– Wiesz, że zawsze jestem do dyspozycji, gdybyś mnie potrzebował, prawda? Wiem, że pozostali nie rozumieją. Ale ja rozumiem. Mogę być tam dla ciebie, jeśli tego ci trzeba.
I to jest cała moja siostra. Ona mnie rozumie. Sama jest odrobinę zawadiaką. Nie potępia moich wyborów życiowych, w przeciwieństwie do reszty rodziny. Ma jednak swoje własne życie. Nie musi mnie rozpieszczać. Do rozpieszczania ma własne dzieci.
– Wszystko gra, Vi. Ale przyjedźcie niedługo całą rodziną, co? Albo po sezonie ja ruszę tyłek do was. Będziemy się ścigać na fikuśnych koniach wyścigowych. Skopię ci tyłek. – Próbuję zażartować, ale wcale nie jestem pewien, czy brzmię przekonująco.
– Dobrze – odpowiada. Niemal widzę, jak zagryza wargę, powstrzymując się od dodania czegoś. – Prawdopodobnie i tak dam ci wygrać, bo mi cię szkoda.
– Ej, zwycięstwo to zwycięstwo. – Chichoczę, próbując rozluźnić nieco atmosferę.
Jednak ona odpowiada jedynie:
– Kocham cię, Rhett. Uważaj na siebie. Ale przede wszystkim bądź sobą. Jesteś kochany, gdy pozostajesz autentyczny.
Zawsze mi o tym przypomina. Żebym był Rhettem Eatonem, chłopakiem z niewielkiej mieściny. Nie Rhettem Eatonem, pyszałkowatym mistrzem ujeżdżania byków.
Zazwyczaj wywracam oczami, ale w głębi serca wiem, że to dobra rada. Jedna osobowość jest autentyczna, druga na pokaz.
Problem w tym, że obecnie niewiele osób zna moje prawdziwe „ja”.
– Ja ciebie też kocham, siostrzyczko – mówię, po czym rozłączam się i znowu zapadam się we własnych myślach w drodze do miasta.
Gdy zatrzymuję się na nietypowym miejscu parkingowym pod siedzibą Hamilton Elite, uświadamiam sobie, że tak się zatraciłem w myślach, iż niemal nie zarejestrowałem przejechanej trasy. Opieram głowę na zagłówku. Znowu. I oddycham głęboko. Trudno powiedzieć, w jak dużych jestem tarapatach, ale zważywszy na to, jak tamta kobieta w samolocie publicznie mnie opieprzyła, to mogę się założyć, że wdepnąłem w niezłe guano.
Znam jednak ludzi z tych okolic. Ciężko pracują. Są bardzo dumni. I mają pretensje do całego świata, gdyż uważają, że osoby z innych branż ani trochę nie rozumieją, z jakimi borykają się problemami.
I może mają rację. Może przeciętny Kanadyjczyk naprawdę nie rozumie, z jakimi wyrzeczeniami wiążą się praca na farmie oraz zaopatrywanie spożywczaków w towar.
Ale ja? Rozumiem ich.
Po prostu nienawidzę mleka. Wszystko to jest tak absurdalne, że aż niemal śmieszne.
Wchodzę do wystawnego budynku. Wszystko jest tu lśniące. Podłoga. Okna. Metalowe drzwi do windy. Na ten widok mam ochotę przejechać po ich powierzchni dłońmi tylko po to, aby zakłócić ten porządek.
Gdy mijam ochroniarza, ten kiwa mi głową i wchodzę do windy wraz z grupką porządnie ubranych ludzi. Wydymam wargi, aby powstrzymać uśmieszek, gdy jedna z kobiet spogląda na mnie krytycznie.
Mam na sobie znoszone kowbojki. Nie zdziwiłbym się, gdyby wciąż na podeszwie było przylepione bycze łajno. Idealnie skrojone dżinsy oraz brązowa kurtka podbijana owczą skórą. Mam długie włosy, dokładnie tak jak lubię.
Dziko i zuchwale. Zupełnie jak ja.
Jednak tej kobiecie się to nie podoba. Właściwie odrazę ma wyraźnie wypisaną na twarzy.
Dlatego właśnie puszczam jej oczko i mówię z przesadzonym akcentem:
– Siemaneczko, paniusiu.
Mieszkańcy Alberty nie mają nosowego akcentu, ale gdy spędza się mnóstwo czasu na rodeach z tak mówiącymi osobami, to bardzo łatwo można się go nauczyć. Żałuję tylko, że nie mam przy sobie kapelusza dopełniającego obrazu.
Kobieta przewraca oczami i wciska przycisk ZAMYKANIE DRZWI. Gdy te otwierają się na jej piętrze, wychodzi szybko z windy, nie posyłając mi nawet jednego spojrzenia.
Wciąż się z tego śmieję, gdy docieram na piętro biura Hamilton Elite. Na podstawie spojrzenia posyłanego mi przez recepcjonistkę stwierdzam, że nie podziela ona zdania kobiety z windy.
Po prawdzie większość kobiet go nie podziela. Fanki, dziewczyny z miasta, dziewczyny z prowincji. Nie robi mi to różnicy, uwielbiam kobiety. Związki już niekoniecznie.
Awalk on the wild side – tak określiła mnie niedawno jedna z kobiet po całym dniu spędzonym w pokoju hotelowym na świętowaniu mojego zwycięstwa. Okazja, żeby zaszaleć – wtedy wydawało mi się to zabawne, ale potem poczułem się pusty w środku.
– Rhett! – W przedsionku rozlega się głos Kipa, jeszcze zanim zdążę zagadać do recepcjonistki.
Co za totalny kutasopowstrzymywacz.
– Dzięki, że pofatygowałeś się od razu tutaj. – Idzie w moim kierunku i wyciąga dłoń, po czym potrząsa moją tak mocno, że niemal boleśnie. Ten uścisk dłoni służy mu do wyładowania części złości za ten syf, w jaki się wpakowałem. Dowodzi tego sztuczny uśmiech przyklejony do jego twarzy. Właściciel tej agencji nie ma w zwyczaju witania klientów na progu, co oznacza, że zdecydowanie mam kłopoty.
– Nie ma sprawy, Kip. Płacę ci grubą kasę za to, żebyś mną dyrygował, prawda?
Śmiejemy się obydwaj, ale przypominam mu też w ten sposób, że to ja płacę jemu, a nie odwrotnie.
Klepie mnie po plecach, aż mi szczękają zęby. Jest potężnym mężczyzną.
– Chodź za mną. Porozmawiamy w sali konferencyjnej. Gratuluję zwycięstwa w zeszły weekend. Masz w tym roku znakomitą passę.
W moim wieku wygrywanie tak wielu zawodów w trakcie jednego sezonu to rzadkość. Moja forma powinna wykazywać raczej tendencję spadkową, ale gwiazdy mi sprzyjają. A trzykrotny mistrz świata brzmi lepiej niż dwukrotny mistrz świata. Natomiast trzy złote klamry wyglądają na półce lepiej niż dwie.
– Czasami gwiazdy mi sprzyjają. – Uśmiecham się do niego, gdy wpuszcza mnie do pomieszczenia z długim stołem otoczonym standardowymi czarnymi krzesłami biurowymi. Na jednym z nich siedzi całkowicie typowy mężczyzna. Brązowe, krótko ścięte włosy. Piwne oczy. Szary garnitur. Znudzona mina. Zadbane paznokcie. Delikatne dłonie. Chłopak z miasta.
Obok niego siedzi kobieta, której w żadnym wypadku nie można nazwać typową. Ciemnokasztanowe włosy, które lśnią niemal mahoniowo w promieniach słońca tam, gdzie są związane w ciasny kok na czubku głowy. Okulary w czarnej rogowej oprawce stoją w nieco zbyt dużym kontraście z jej delikatną twarzą, ale równoważą to pełne usta pomalowane na głęboki ciepły róż.
Koszulę w kolorze kości słoniowej z koronkowym kołnierzykiem ma zapiętą aż pod szyję. Na jej ustach gości lekko rozbawiony uśmiech, ale skrzyżowała ramiona, jak gdyby w ochronnym geście, a błyszczące oczy koloru czekolady nie wyrażają niczego, gdy taksuje mnie wzrokiem znad oprawek.
Wiem, że nie należy oceniać książki po okładce, ale przez moją głowę przelatuje słowo spięta, gdy przyglądam się jej równie uważnie.
– Usiądź, Rhett. – Kip wysuwa krzesło naprzeciwko kobiety i gładko siada obok, po czym opiera brodę na swoich pięściach.
Siadam i odsuwam się od stołu, a następnie zakładam nogę na nogę.
– W porządku. Spuść mi już to lanie, bo chcę jechać do domu, Kip. Jestem zmęczony.
Mój agent unosi brew i zwraca się do mnie ostrożnie.
– Nie muszę spuszczać ci lania. Diary King oficjalnie zrezygnował z patronatu i to już jest wystarczająco złe samo w sobie.
Odchylam się do tyłu, czując, jak moją szyję zalewa rumieniec. Jako dziecko czułem to samo, gdy pakowałem się w kłopoty. Gdy nie przestrzegałem ciszy nocnej. Gdy skakałem z mostu ze starszymi dzieciakami, chociaż mi tego zabroniono. Gdy szabrowałem na farmie Jansenów. Zawsze coś było. Zawsze znajdowały mnie kłopoty. To było jednak coś innego. To nie były dziecięce gry i wybryki, lecz moje źródło zarobku.
– Chyba sobie jaja robisz.
– Nie robiłbym sobie z tego jaj, Rhett. – Przestaje się uśmiechać i wzrusza ramionami. Teraz jego poza mówi: nie jestem wściekły, tylko rozczarowany. Bardzo mi się nie podoba ta zmiana, gdyż gdzieś w głębi serca nie lubię zawodzić ludzi. Gdy są wściekli, to znaczy, że im na tobie zależy. Wymagają od ciebie więcej. Wiedzą, że stać cię na więcej. Obojętność oznacza, że niemal oczekiwali po tobie porażki.
Dlatego zawsze zwykłem powtarzać, że nie obchodzi mnie, co myślą o mnie inni. W ten sposób nie mają władzy, aby wywoływać we mnie poczucie winy – najwyraźniej to nie działa.
Poruszam się niespokojnie na krześle i spoglądam na pozostałą dwójkę. Facet dobrze wie, że najbezpieczniej jest wlepić wzrok w leżące przed nim dokumenty.
Jednak kobieta nie odrywa ode mnie spojrzenia. Wciąż ten sam nieruchomy wyraz twarzy. Jakimś cudem uświadamiam sobie, że właśnie mnie ocenia.
Wycieram usta i chrząkam głośno.
– No to jak go odzyskamy?
Kip odchyla się z głębokim westchnieniem, stukając palcami o podłokietniki.
– Nie jestem pewien, czy jesteśmy w stanie. Zasadniczo możemy obecnie jedynie dążyć do zminimalizowania strat. Próbować utrzymać przy sobie pozostałych sponsorów, takich jak Wrangler czy Ariat. Firmy te znają swoją grupę docelową. A na tę grupę składają się klienci, których rozwścieczyłeś. Nie wspominając o tym, że uderzenie mężczyzny przy włączonej kamerze to wizerunkowy koszmar.
Moje spojrzenie ląduje na suficie, gdy odchylam mocno głowę i głośno przełykam ślinę.
– Skąd miałem wiedzieć, że niechęć do mleka jest przestępstwem? A koleś zasłużył sobie na przestawienie szczęki.
Kobieta naprzeciwko mnie parska cicho i spoglądam na nią. Wciąż nie ucieka wzrokiem. Na cholerę się tak gapi?
Uśmiecha się znacząco. Jak gdyby bawiło ją to, że utraciłem wielomilionowego sponsora. Jestem wykończony. Obolały. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Jestem jednak dżentelmenem, dlatego oblizuję jedynie wargi i kieruję uwagę z powrotem na Kipa.
– Gdyby ta kamera nie nagrywała, nie byłoby problemu. Lepiej jednak, żeby nikt nie słyszał, że tak wypowiadasz się o napaści. Harowałem jak wół, żeby nakłonić zasrańca do zrezygnowania z pozwu.
Przewracam oczami. Jestem pewien, że stwierdzenie harowałem jawół stanowi synonim stwierdzenia wydałem mnóstwo ciężko zarobionych pieniędzy, abykupić jego milczenie.
– Dlaczego ta kamera w ogóle nagrywała? To było ustawione?
Starszy mężczyzna wzdycha i kręci głową.
– Czy to ma znaczenie? Szkody już zostały wyrządzone.
– Kurwa. – Przymykam na chwilę oczy i kręcę barkami, sprawdzając przy okazji, jak bardzo obolały jest ten prawy. Podczas ostatnich zawodów nie wylądowałem idealnie. Zwaliłem się niczym żółtodziób.
– Dlatego opracowałem plan.
Zerkam na Kipa spod półprzymkniętych powiek.
– Już mi się nie podoba.
Śmieje się, po czym posyła mi uśmiech. Skurwiel wie, że ma mnie w garści. Obaj wiemy, że moje dni są policzone, a ja popełniłem błąd, zwierzając się mu, że potrzebuję więcej pieniędzy, aby moja rodzina mogła długoterminowo zarządzać ranczem. Zrobię, co trzeba, aby mieszkać komfortowo gdzieś na naszej ziemi oraz pracować ze starszym bratem, Cade’em, nad rozwojem naszego rancza.
Tak to jest z rodziną. Robimy dla niej wszystko, co konieczne.
– Nie szkodzi. Obydwaj wiemy, że i tak się do niego dostosujesz.
Piorunuję go wzrokiem. Co za fiut.
Gestykuluje nad stołem.
– Oto Summer. Jest nowa w zespole. Kilka lat pracowała tu jako stażystka. Jest także twoim nowym cieniem.
Marszczę brwi, ponieważ ten plan już brzmi jak kupa gówna.
– Rozwiń myśl.
– Przez następne dwa miesiące aż do Mistrzostw Świata w Las Vegas będzie twoją asystentką. Kontaktem z dziennikarzami. Kimś, kto pojmuje perspektywę medialną i pomoże wybielić twój wizerunek. Obydwoje porozmawiacie i ustalicie wspólnie plan. Wtedy skonsultuje go ze mną, a ja cię nie uduszę za to, że jesteś tak olbrzymim skurwielem. Jestem pewien, że będzie również otwarta na pomoc we wszelkich kwestiach administracyjnych. Przede wszystkim jednak będzie cię obserwować i pilnować, żebyś nie narobił sobie kłopotów.
Spoglądam na kobietę, a ona kiwa mi głową, jak gdyby zupełnie nie ruszała jej ta sugestia.
– Teraz wiem, że żartujesz, bo nie ma szans, żebyś przydzielił mężczyźnie w moim wieku niańkę. To jest zwyczajna zniewaga, Kip.
Chcę, żeby wybuchnął teraz śmiechem i powiedział, że mnie nabiera.
On jednak tego nie robi. Jedynie na mnie patrzy, podobnie jak kobieta, dając czas mojemu mózgowi na przetworzenie tego, co właśnie postanowił w moim imieniu.
– Przestań pieprzyć. – Śmieję się z niedowierzaniem i prostuję na krześle, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś dowodu na to, że mam do czynienia z wyśmienitym i absurdalnym żartem. Taki numer byłby godny moich braci.
Jednak jedyne, co napotykam, to milczenie.
To nie są żadne ćwiczenia ani żart, tylko pieprzony koszmar.
– Nie, dziękuję. Wezmę tego typka. – Wskazuję cichego kolesia. Tego, który nawet nie patrzy mi w oczy. Będzie nadawał się idealnie, udając, że nie istnieje. Nie ta sztywna zołza, która gapi się na mnie jak na durnego wieśniaka.
Kip składa ponownie dłonie i zakłada nogę na nogę.
– Nie.
– Nie? – pytam z niedowierzaniem. – To ja płacę tobie, a nie ty mnie.
– Więc znajdź kogoś innego, kto posprząta ten burdel lepiej ode mnie. Przypominam, że na szali ważą się jedynie losy twojej rodzinnej farmy.
W moje policzki uderza żar, a rumieniec ledwo jest zakrywany przez kilkudniowy zarost. Po raz pierwszy zapominam języka w gębie. Siedzę zupełnie osłupiały. Szczęka podryguje mi w rytm zgrzytania zębów.
Mleko. Pokonany przez pierdolone mleko.
Przede mną ląduje na stole czysta kartka. Polakierowane, jasnobeżowe paznokcie stukają ją dwukrotnie.
– Zapisz mi, proszę, swój adres.
– Mój adres? – Spoglądam jej w oczy.
– Tak. Miejsce, w którym mieszkasz. – Słowo daję, że drgnął jej policzek. Jest to cholernie niemiłe.
Zwracam się do Kipa:
– Dlaczego mam jej dać swój adres?
Uśmiecha się i pochyla, aby poklepać mnie po ramieniu.
– Nie jesteś Piotrusiem Panem, Rhett. Nie zgubisz swojego cienia, przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące.
Kręci mi się w głowie. On chyba nie ma na myśli…
– Gdziekolwiek będziesz, ona będzie ci towarzyszyć.
Kip uśmiecha się do mnie zjadliwie, zupełnie inaczej niż na progu. Nie, ten uśmiech to ostrzeżenie.
– I zapamiętaj, Eaton, że ta dziewczyna to moja córka. Moja księżniczka. Dlatego pilnuj przy niej swoich manier, trzymaj ręce przy sobie i trzymaj się z dala od kłopotów, jasne?
Ta wredna księżniczka ma mieszkać ze mną na ranczu? Dobry Boże, jest znacznie gorzej, niż myślałem.
Od czasu tego feralnego filmiku cały weekend był równią pochyłą, a gdy wypadam jak szalony z lśniącego pomieszczenia, moja sytuacja wcale się nie poprawia, ponieważ zapomniałem kupić bilet na to wspaniałe miejsce parkingowe.
Summer: Właśnie tam jadę.
Tata: Bądź ostrożna. Nie dopuszczaj tego dupka pod sukienkę.
Summer: W zasadzie noszę spódnice.
Tata: -_-
– No dobra, chwila. To jak długo cię nie będzie?
– No wiesz, Wils. To nie tak, że mnie nie będzie. Zamieszkam niecałą godzinę drogi od miasta. Twoja stodoła znajduje się w podobnej odległości.
– Muszę wiedzieć o takich szczegółach. Z kim będę chodziła na zakrapiane drugie śniadania? A co, jeśli w tym czasie poznam nową najlepszą kumpelę?
Śmieję się głośno. Moja najlepsza przyjaciółka ma skłonność do dramatyzmu. Stanowi to część jej uroku.
– To uznam, że pewnie nigdy mnie naprawdę nie kochałaś – stwierdzam ze smutkiem.
– To straszne wieści. Przynajmniej dla mnie. Ty pewnie jesteś cała podekscytowana i masz mokro w gaciach. Pamiętasz to zdjęcie, do którego…
– Błagam cię, Willa. To było dawno temu. Jestem dorosłą kobietą. A także profesjonalistką. Codziennie mam do czynienia z seksownymi sportowcami. Nie utrudniaj mi tego.
Willa jęczy.
– Czemu musisz być taka odpowiedzialna? I dojrzała? Przy tobie czuję się niczym dziecko.
– Nie jesteś dzieckiem. Prędzej nastolatką? – Rozglądam się, sprawdzając, czy nie przeoczę właściwego skrętu, ponieważ gruntowe boczne drogi nie są najlepiej oznakowane. Dostrzegam jednak drogowskaz i udaje mi się skręcić w porę. Samochód podskakuje na szutrze.
– Mogę z tym żyć. Dorastanie jest najgorsze. To nie dla mnie, wiesz?
Śmieję się na tę uwagę. Willa jest bardzo dorosła, ale jednocześnie swawolna. Zabawna. Dobra dla mnie.
– Nie masz łatwo, prowadząc bar dla tych wszystkich facetów. Myślę, że jesteś dojrzalsza, niż ci się wydaje.
– Odszczekaj to! – Śmieje się, po czym dodaje: – I bzyknij kowboja. Zrób to.
Willa zawsze potrafiła mnie rozluźnić, poprawić humor, gdy miałam gorszy nastrój, a także to ona mnie pocieszała, gdy wypłakiwałam żale po Robie.
Czasami jednak nie miała racji.
– Chcesz, żebym zrujnowała rozkwitającą karierę, śpiąc z moją nastoletnią celebrycką miłością, która najwyraźniej czuje do mnie wyłącznie nienawiść? Dzięki. Wezmę to pod uwagę.
– Tylko o to proszę, w porządku? – Chichoczemy razem, tak samo jak przez piętnaście ostatnich lat. Nie mam wielu znajomych. Wolę jednak mieć tylko jedną Willę niż grono znajomych, którzy tak naprawdę mnie nie rozumieją.
Dostrzegam przed sobą podjazd i zwalniam, aby sprawdzić numer na ogrodzeniu.
– Muszę lecieć. Napiszę do ciebie później.
– No raczej. Kocham cię.
– Ja ciebie też kocham – odpowiadam roztargniona, po czym wzdycham z ulgą, widząc, że numery zgadzają się z tymi zapisanymi na kartce przez Rhetta. Wyłączam Bluetootha i wjeżdżam na podjazd, gotowa stawić czoła bałaganowi, na który wystawił mnie mój ojciec.
Przejeżdżam przez główną bramę ogrodzenia, gdzie dwa słupy wznoszą się wysoko nad drogą. Łącząca je belka została udekorowana misternym żelaznym szyldem w kształcie studni życzeń. Poniżej zaś została przymocowana za pomocą dwóch cienkich łańcuchów drewniana płyta z wygrawerowaną nazwą: Wishing Well Ranch.
Tereny wokół Chestnut Springs zapierają dech w piersiach. Czuję się, jakbym została przeniesiona na plan serialu Yellowstone. Wcale nie zamierzam narzekać z tego powodu. Żegnaj, duszne biuro, witaj, bezkresna kraino.
Czy Rhett Eaton patrzy na mnie jak na padlinę?
Tak.
Ale czy cieszę się, że mogę wyrwać się z biura i robić coś innego?
Również tak.
Zamierzam maksymalnie cieszyć się tą możliwością. Planuję przy okazji tego zadania chwycić byka za rogi. Śmieję się ze swojego żartu, gdy sięgam do przodu i ściszam album The Sadies, którego słuchałam na pełny regulator, zanim zadzwoniła do mnie Willa.
Rozglądam się dookoła i zwalniam SUV-a, aż ledwo się toczy, gdy żwir chrzęści i tryska na boki pod kołami. Przysięgam, że z każdą chwilą widok ze wszystkich stron staje się coraz lepszy. Marzec w Albercie Południowej potrafi być przenikliwie zimny. Może być lodowaty i śnieżny, ale gdy pojawia się chinook[1], powietrze staje się ciepłe i łagodne. Trawa wciąż jeszcze pozostaje uśpiona. Wszędzie dominują łąki o brunatno-mszystej barwie. Można dostrzec kryjącą się pod spodem zieleń, gotową do wyłonienia się, ale wciąż jest jeszcze na to za wcześnie.
Obecnie w delikatnie pofałdowane pola, stapiające się z szarymi szczytami na zachodzie, wplata się pewna monotonia. Góry Skaliste stanowią granicę pogórza, wznoszącą się postrzępionymi i ośnieżonymi, nieskazitelnie białymi szczytami.
Całe lata spoglądałam na to z okien na trzydziestym piętrze biura mojego ojca, marząc, żeby tam się znaleźć. Wyobrażałam sobie wakacje upływające na zwiedzaniu gór oraz leżących między nimi prowincjonalnych miasteczek, a zamiast tego byłam uwięziona w lśniącym biurze. A gdybym cofnęła się jeszcze bardziej w przeszłość, tkwiłam w bladozielonym pomieszczeniu, nie mając nawet sił, żeby zwlec się z łóżka.
Czy zlecone mi zadanie jest tak absurdalne, że ledwo panowałam nad swoją miną w trakcie zebrania?
Definitywnie tak.
Zamierzam jednak maksymalnie wykorzystać tę okazję. Jeśli nie pozostanie mi nic innego, wolę gapić się na góry, czując wiatr na twarzy, niż wspominać przypaloną kawę i stare rogaliki, które codziennie przynosi Martha. Albo pomieszczenie cuchnące środkami antyseptycznymi i przeciwbakteryjnym mydłem do prania. Powinno być ono bezzapachowe, ale gdy spędzisz wystarczająco czasu ubrana w wyprane nim ciuchy, to stwierdzisz, że jednak ma zapach.
Długi podjazd rozciąga się przede mną aż do lasku gęsto posadzonych, ale bezlistnych topoli. Zza ich gałęzi wyłania się zarys dużego domu.
Przeciągam się, podziwiając stojący przede mną imponujący budynek. Grube bale formują nieco wygięty szkielet tak, że z przodu dom częściowo wchodzi w linię drzew, a z tyłu jakimś cudem stapia się z okolicznymi wzgórzami. Jest rozległy i ma wielkie okna. Obłożona kamieniem podmurówka przechodzi wyżej w szarozieloną oblicówkę. Stanowi ona idealny kontrast dla dachu pokrytego gontem cedrowym.
Domy, w których dorastałam, niemal walczyły z krajobrazem ostrymi kątami i intensywną kolorystyką. Ten dom, jakkolwiek wielki by nie był, wygląda niemalże, jak gdyby wyrastał z ziemi. Stoi w tak idealnej harmonii z otoczeniem, że zdaje się częścią krajobrazu.
Wygląda, jak gdyby tu było jego miejsce.
W przeciwieństwie do mnie.
Po wyjściu z samochodu zerkam na swoje ubranie. Swetrowa czarna spódnica, jedwabista koszulka w kratkę, a także para brązowych mokasynów na obcasie z ozdobnymi przeszyciami to prawdopodobnie absurdalny wybór na taką okazję.
Nawet mimo tego, że powalają wyglądem.
Tak przywykłam do codziennego dbania o ubiór i taką przyjemność sprawia mi dobór ubrań, w których jestem bardziej pewna siebie, że nawet nie zastanowiłam się nad tym, że mogę wyglądać tu absurdalnie w aktualnym stroju.
Zasadniczo jednak nie wiem, co mam tu robić. Gdy Rhett zapisywał adres na kartce, przyciskał do niej długopis tak mocno, że zrobił wyżłobienia na stronach znajdujących się pod spodem.
Po czym wyszedł bez pożegnania.
Przez usta mojego ojca przemknął uśmiech, gdy siedzieliśmy, patrząc na szerokie ramiona i długie włosy Rhetta Eatona. Ale zdecydowanie nie na jego tyłek.
Mimo wszystko jestem profesjonalistką.
– Świetny początek – zażartował tata, gdy Rhett znalazł się poza zasięgiem naszych głosów.
Tak wyglądały moje instrukcje – adres oraz słowa:
– Napraw to, Summer. Wierzę w ciebie.
Och, i jeszcze:
– Nie pozwól, żeby ten skurwiel znalazł drogę do twojego łóżka.
Uśmiechnęłam się i odparłam:
– A co z jego łóżkiem?
– Kiedyś mnie wykończysz, dziewczyno – jęknął i wyszedł z sali konferencyjnej, przypominając kota z Cheshire.
I to tyle. Pełna wiara w to, że wrzucenie mnie w życie mojego młodocianego zauroczenia skończy się dobrze. Chociaż tata pewnie nawet już tego nie pamięta.
Wiem, że to jest test. Próba ognia. Jeżeli spełnię swoje zadanie, zaimponuję ojcu, ale również udowodnię, że jestem równie zdolna, jak pozostali pracownicy. Obydwoje wiemy, że muszę to zrobić, jeśli mam się wspinać po szczeblach kariery w Hamilton Elite. Jeżeli zatrudnienie mnie ma nie wyglądać jak czysty nepotyzm, to muszę być fantastyczna w tym, czym się zajmuję.
Nie jest to łatwe zadanie, ale nic w moim życiu nie było proste, więc i tak wydaje mi się to łatwiejsze, niż jest w rzeczywistości.
– Pani jest tą nową niańką?
Obracam się w kierunku przedniego ganku tego olbrzymiego domu na dźwięk głębokiego, ochrypłego głosu. Starszy siwowłosy mężczyzna ze skrzyżowanymi rękoma i cwanym uśmieszkiem na twarzy opiera się o drewniany filar. Znoszony czarny kapelusz kowbojski spoczywa na jego głowie, która kłania mi się nieznacznie, gdy mężczyzna próbuje powstrzymać chichot.
– Już nie pamiętam, kiedy ostatnio witałem niańkę do któregoś z moich chłopców.
Uśmiecham się pod nosem i pozwalam sobie na opuszczenie ramion, czując, że stres mija mi w obecności tego mężczyzny. Rhett może patrzeć na mnie jak na robala rozmazanego na przedniej szybie, ale ten człowiek stanowi wcielenie uroku.
Posyłam mu szeroki uśmiech i opieram dłonie na biodrach.
– Już nie pamiętam, kiedy kogoś ostatnio niańczyłam.
– Podejrzewam, że łatwiej byłoby pani nawet z najniegrzeczniejszym dzieckiem – mówi, idąc w moim kierunku.
Ryzykuję odgadnięcie tożsamości tego mężczyzny.
– Pewnie grożenie mu, że powiem wszystko jego tacie, nie zda się na wiele, prawda?
Odwzajemnia uśmiech, ukazując zmarszczki wokół oczu, oraz wyciąga rękę w moim kierunku.
– Ten diabeł wcielony zawsze miał gdzieś to, co mówię. – Puszcza mi oczko, a ja mocno potrząsam jego ręką. – Harvey Eaton, ojciec Rhetta. Miło mi panią poznać. Witam na ranczu.
– Summer Hamilton. Również miło mi pana poznać. W drodze tutaj nie byłam pewna, czego się spodziewać. Chyba nie rozstaliśmy się wczoraj z Rhettem w najlepszych okolicznościach – przyznaję.
Harvey zbywa tę uwagę machnięciem ręki, gdy otwieram bagażnik, po czym wyciąga z niego moją walizkę.
– Przygotowałem pani pokój w głównym domu. Proszę się przygotować, że Rhett będzie stroił fochy niczym mały chłopiec, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Gdy zaś dowiedzą się o wszystkim jego bracia, stanie się naprawdę paskudny, ponieważ będą mu niemożebnie dokuczać.
Krzywię się.
– Ale ze mnie szczęściara.
Harvey prycha i zaprasza mnie gestem w stronę domu.
– Proszę się nie martwić, panno Hamilton. To dobrzy chłopcy. Nieco nieokrzesani, ale poczciwi. – Zerka na mnie przez ramię z rozbawioną miną. – Poza tym odnoszę wrażenie, że i tak nie da pani sobie w kaszę dmuchać.
Zaciskam usta. Jeśli przeżyłam tak długo z Kipem Hamiltonem jako moim ojcem i szefem, to sądzę, że kilku kowbojów będzie dla mnie kaszką z mleczkiem, ale nie mówię tego głośno. Wolę nie zapeszać. Zamiast tego odpowiadam:
– Proszę mówić mi Summer.
Przytrzymuje mi drzwi wejściowe i zaprasza gestem do środka.
– Wejdź, Summer. Rozgość się i zjedz coś, zanim stawisz czoła małej bestii.
Kręcę głową i chichoczę, przekraczając próg. Najwyraźniej moja opinia o Rhetcie nie była zbyt daleka od prawdy. A przynajmniej jego tata nie próbuje mnie zbytnio uspokoić. Odczuwam nagłe wątpliwości, a moje ciało zalewa fala niepokoju. Ajeśli nie podołam zadaniu? Co, jeśli zawiodę? Czy na zawszepozostanę osobą, która nie potrafi wypełniać powierzanych jej zadań?
Przerywam wewnętrzny monolog, rozglądając się po domu. Ciepłe cedrowe drewno jest również w środku – drewniany sufit i ciemnozielone ściany tworzą przytulną atmosferę pomimo rozległych otwartych przestrzeni. Podłogi z szerokich desek są już nieco zużyte w najczęściej uczęszczanych miejscach. Gdy zaś widzę Harvey’a idącego w ciężkich butach, potrafię zrozumieć, skąd się wzięły ślady zużycia.
Po mojej lewej dostrzegam salon ze skórzanymi fotelami stojącymi przy olbrzymim kominku. Nad nim wisi głowa jelenia o czarnych marmurowych oczach, lśniących niczym prawdziwe, oraz z długim porożem przypominającym gęste, bogato zdobione gałązki.
Na mojej twarzy pojawia się lekki grymas. Nie mam nic przeciwko polowaniu, przynajmniej tym przeprowadzanym odpowiedzialnie, ale jako że jestem dziewczyną z miasta, widok majestatycznego zwierzęcia wiszącego na ścianie wzbudza mój gniew z powodu jego losu.
Bądźmy szczerzy. Od razu do głowy przychodzi mi Bambi.
Porzucam tę myśl i mówię sobie, żeby nie działało to na mnie jak czerwona płachta na byka. Czerwonapłachta na byka? Boże. Co się ze mną dzieje?
Przed nami znajduje się gigantyczna kuchnia, na której środku stoi duży drewniany stół; od razu wyobrażam sobie kowbojów przychodzących tu po ciężkim dniu na ranczu, spożywających kolację w gronie rodziny.
– Tędy. – Głos Harvey’a przywraca mnie do rzeczywistości i skręcamy w prawo w korytarz oświetlony mosiężnymi kinkietami na ścianach. – Twój pokój znajduje się na parterze. Spróbujemy rankami zachowywać się cicho. Rhett i ja mamy pokoje na pierwszym piętrze, dlatego uznałem, że będzie ci odpowiadać dodatkowa odrobina przestrzeni z dala od nas, mężczyzn. Masz osobną łazienkę. Poza tym jest tam największa szafa w całym domu.
Podnosi znacząco moją walizkę. Moją bardzo, bardzo ciężką walizkę.
– To był chyba właściwy wybór.
Delikatnie pąsowieję. Dla mężczyzny pokroju Harvey’a Eatona muszę stanowić wzorowy przykład dziewczyny z miasta.
– Nie byłam pewna, czego się spodziewać po tym zleceniu.
Harvey chichocze poczciwie.
– Oczekuj rodea, dziewczyno. Kocham swojego syna. Jest jednak niesforny. Zawsze taki był. Jak się nad tym zastanowić, to chyba nikomu nie udało się jeszcze okiełznać Rhetta. Jest najmłodszym synem i te sprawy. Nawet jego siostra, najmłodsza z całego rodzeństwa, okazała się dojrzalsza od niego. To ona się nim opiekuje, ponieważ Rhett wymaga opieki. Chcesz mojej rady? Nie ciśnij go za bardzo, bo będzie cię odpychać.
Przytakuję z szeroko otwartymi oczyma. Z jego opowieści Rhett wydaje się prawdziwym wariatem.
– Mądra rada, proszę pana.
Stawia walizkę tuż za progiem pokoju na samym końcu korytarza.
– Dziewczyno, jeśli ja zwracam się do ciebie po imieniu, oczekuję po tobie tego samego. Rozumiemy się?
Uśmiecham się do niego, wchodząc do pokoju.
– Rozumiemy się.
– Dobrze. – Wychodzi na korytarz. – Rozgość się na spokojnie. Znajdziesz mnie w kuchni, gdy będziesz gotowa. Coś zjemy i oprowadzę cię po okolicy.
– Brzmi świetnie. – Posyłam mu najbardziej promienny ze swoich uśmiechów, a on wraca korytarzem w stronę kuchni.
Po zamknięciu drzwi opieram głowę o chłodne drewno i oddycham głęboko, aby odegnać niepokój.
Następnie zaś modlę się o cierpliwość, gdyż coś mi mówi, że będę jej bardzo potrzebować.
[1] Ciepły wiatr wiejący w rejonie Gór Skalistych – przyp. tłum.
Rhett: Nie chcesz już sprowadzić córki z powrotem? Obiecuję, że będę grzeczny.
Kip: Przecież ona jeszcze nawet nie dotarła na miejsce.
Rhett: Pomyśl, ile czasu i fatygi jej zaoszczędzisz, jeśli teraz ją odwołasz.
Kip: Nie.
Rhett: Proszę?
Kip: Nie próbuj być miły. To do Ciebie nie pasuje.
Rhett: Ssij pałę.
Kip: A myślisz, że niby jak wciąż jeszcze zatrzymuję Twoich sponsorów?
Summer Hamilton przyjechała swoim fikuśnym SUV-em w absurdalnie napuszonym ubraniu pasującym raczej na wyjście do miasta, a nie na pobyt na ranczu.
Dlatego postanowiłem się ulotnić. Być może jestem na nią skazany, ale to wcale nie znaczy, że musi mi się to podobać.