Bezkost - Joanna Kanicka - ebook
NOWOŚĆ

Bezkost ebook

Joanna Kanicka

4,0

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Kogo uratuje funkcjonariusz policji, gdy do wyboru ma człowieka bądź demona? Każdy czytelnik fantastycznych kryminałów to odgadnie.

Jeśli jednak chodzi o bezkosta, nikt nie zdoła go sobie wyobrazić, póki ten nie wkroczy na scenę, by pomóc w rozwikłaniu zbrodni. Wykopany z ziemi, wypuszczony z trumny i w każdej chwili gotowy, by zabić.

Na ponurych ulicach Milczyna Sylwester Sonecki, w towarzystwie najdziwniejszego z policyjnych partnerów, będzie musiał… no właśnie. Odnaleźć czy mylić tropy? Z pewnością trzymać współpracowników z dala od własnej piwnicy, ciąży mu bowiem na sumieniu co najmniej parę demonicznych przewin. I choć zazwyczaj kierują nim szlachetne pobudki, w świecie, w którym ludzie koegzystują z demonami, dobro i zło przybiera wiele odcieni.

To zaskakująca, niosąca powiew świeżości i przejmująca powieść o walce z wewnętrznymi demonami ramię w ramię z tymi prawdziwymi, utkanymi z krwi i kości… a czasem bez kości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (39 ocen)
10
22
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Crystal_Root

Z braku laku…

Generalnie pomysł jest naprawdę dobry, problem stanowi dla mnie wykreowany świat, a raczej masa luk w nim. Mam bardzo dużo pytań dlaczego i po co i książka absolutnie na nie nie odpowiada. Brakuje wyjaśnienia, skąd w ogóle są demony w tym świecie. Jasne jest, że nie są od zawsze, bo jest rozmowa o tym, że organizacja w której pracuje bohater nie jest od zawsze, a powstała dopiero później, bo policja była za słaba. Ale dlaczego w ogóle musiała powstać? Skąd się to wszystko wzięło? Kto wymyślał te chore zasady? Czytając to mam wrażenie, że w ogóle nie działa i świat jest jednym wielkim chaosem, gdzie po ulicach mogą normalnie chodzić potwory, które jak stanie się dopiero tragedia to ktoś im zagrozi, może... Np. Pojawiła się kwestia chodzenia po ulicy demona, który zabił trójkę nastolatków bardzo brutalnie, ale w samoobronie więc jest to ok i traktowane tak samo jak ostrzeżenie za nielegalne kupno worka krwi... Aha? Cała książka jest usiana takimi absurdami.
20
mater0pocztaonetpl

Całkiem niezła

Zagmatwane
10
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

Współpraca barterowa z Wydawnictwem SQN Imaginatio "Demony stworzone... cóż, to, że za życia z całą pewnością dopuściły się cięższych grzechów, było prawdą. Natura, Bóg czy inna wyższa instancja wymierzała im karę. W momencie śmierci ich ludzkiego ciała ktoś czuł do nich nienawiść, która nie pozwoliła duszy zaznać spokoju. Odradzały się, a potem, żeby utrzymać swoje istnienie, były zmuszone pić krew." Co powiecie na połączenie fantastyki i kryminału? Ja uwielbiam takie historie. Nie inaczej było i tym razem. Książki z gatunku fantastyki są moimi ulubionymi. Zaczęłam je czytać będąc jeszcze w szkole średniej. Dlatego ogromnie doceniam to, że autorce udało mnie zaskoczyć. I było to bardzo pozytywne zaskoczenie. Lubię historie, gdzie w akcję powieści wplecione są demony z wierzeń słowiańskich. Znajdziemy tu rusałki i zmorę. Jednak poza nimi spotkamy również fajermona, wieszczego czy bezkosta, który jest moim absolutnym faworytem. Jego kreacja jest niesamowita. Bohaterowie powieści są ...
00
Julia_mistrz

Dobrze spędzony czas

Dobra.
00

Popularność




Mojemu Tacie – który przeczytał jako pierwszy, mimo że demony to nie jego bajka

NOC 0

Willa Eisenbergów była najładniejszym obiektem w okolicy. A dokładniej jedynym, który ktokolwiek mógłby uznać za ładny. Kamienne ornamenty imponowały przepychem, wręcz nieprzyzwoicie kontrastowały z prostymi obskurnymi kamienicami Przylesia. Wydawało się, że tylko głupiec chciałby zamieszkać w najbardziej zapyziałej dzielnicy miasta, dysponując majątkiem wystarczającym na kupno takiej posiadłości. Ostatni właściciel prawdopodobnie szybko pojął swój błąd, bo wiele lat temu porzucił willę bez wyraźnej przyczyny. Od tamtej pory obiekt popadał w ruinę.

Młodszy aspirant Sylwester Sonecki wątpił, by powtarzane przez mieszkańców dzielnicy opowieści o klątwie miały w sobie choć odrobinę prawdy. Nie ulegało jednak wątpliwości, że z każdym rokiem z willą wiązało się coraz więcej nieprzyjemnych wydarzeń. Kiedyś zamarzł przesypiający tam zimę bezdomny, innym razem zafascynowany willą eksplorator spadł z dachu i połamał sobie obie nogi. Było też parę incydentów związanych ze spotykającą się tam czasem młodzieżą. Jakaś dziewczyna niemal zaćpała się na śmierć, podobno tylko cudem ją uratowali.

Tym razem jechali do trupa. Jeśli wierzyć anonimowemu zgłoszeniu, w willi odkryto zwłoki młodego chłopaka, zabitego prawdopodobnie przez demona.

Kiedy Sonecki i jego partner wyjeżdżali z komendy, zapadał już zmierzch, jednak prawdziwa ciemność oblepiła ich, gdy dotarli na Przylesie. Uliczne lampy nie świeciły, ale Sylwester wiedział, że w tej dzielnicy jest to normalny stan. Choć burmistrz nigdy nie powiedziałby tego głośno, miasto już dawno spisało Przylesie na straty.

– Mają jakąś awarię? – odezwał się ze zdziwieniem sierżant Dariusz Grzęda, przerywając długotrwałą ciszę.

– Tu nigdy nie ma świateł.

Sylwester zjechał z głównej ulicy na wąską szosę pomiędzy domami. Opuścił nieco szybę. Jeżeli zza rogu miała zaraz wyskoczyć banda pijanych osiłków z kijami bejsbolowymi, chciał ją usłyszeć wcześniej. I rzeczywiście, z daleka dobiegały charakterystyczne pijackie przyśpiewki, ale policjant nie sądził, by imprezowiczom chciało się fatygować aż tutaj. Za to przez szparę do auta zdążyła już wlecieć charakterystyczna woń wyschniętych szczyn. Przeklęte zadupie.

– Papierosa? – Grzęda przesadnie entuzjastycznym ruchem wysunął otwartą paczkę w stronę partnera. Szczupła dłoń, bardziej pasująca do pianisty niż policjanta, zawisła w powietrzu.

Sylwester westchnął w duchu. No świetnie, jeszcze tego brakowało. Nowy chce sobie z niego zrobić przyjaciela.

– Nie palę – burknął, nawet na niego nie patrząc. – Musisz się bardziej postarać.

Samochód niespodziewanie podskoczył na dziurze, wystarczająco mocno, że Sylwester prawie przyrżnął głową w dach. Przeklął pod nosem i skręcił delikatnie, by ominąć następną nierówność, a potem jeszcze dwie. Światła reflektorów ukazały siedzącego pod klatką jednej z kamienic szczerbatego kloszarda, który zarechotał, widząc ten slalom. Gdy podjechali bliżej, niewinnie uniósł butelkę piwa, jakby wznosił toast za ich zdrowie.

Trochę dalej domy po obu stronach ulicy się kończyły, a szosa przechodziła w żwirową drogę, prowadzącą w stronę lasu. Policjanci przejechali jeszcze kilkadziesiąt metrów, a potem Sylwester zatrzymał służbowego opla na poboczu, machinalnym ruchem sprawdził, czy ma w kaburze pistolet, i otworzył drzwi.

– Dojechaliśmy? – zapytał Grzęda, rozglądając się na boki.

– Nie.

– To dlaczego…

– Dalej pójdziemy piechotą. Wysiadaj.

Gdyby włączyć mocną latarkę, kształt starej willi zarysowałby się już na tle lasu, jednak Sylwester nie zamierzał oświetlać dalszej drogi. Istniała szansa, że stworzenie, które stało za morderstwem – jeżeli rzeczywiście do jakiegoś doszło – wciąż ukrywało się gdzieś w pobliżu. Co prawda większość demonów widziała w ciemności lepiej niż ludzie, ale niekoniecznie na tyle dobrze, by dostrzec funkcjonariuszy z daleka.

– Jeżeli kogoś zauważysz, nie strzelaj – powiedział cicho do partnera.

– Chyba że zaatakuje – uściślił Grzęda.

– Nie. Po prostu nie strzelaj.

– Zwariowałeś? Mam czekać, aż mnie zabije?

– Jeżeli spróbuje nas krzywdzić, strzelać będę ja. Ty najlepiej nawet nie wyciągaj broni.

– Niby dlaczego? – W głosie Grzędy słychać było wyraźne oburzenie. Znów wychodził z niego rozwydrzony paniczyk, przyzwyczajony do tego, że spełnia się każdą jego zachciankę. I dokładnie w takiej roli Sylwester go widział: siedzącego przy suto zastawionym stole w białej koszuli z żabotem, a nie ganiającego za przestępcami i wymachującego bronią.

– Ile demonów już zabiłeś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Osiem, a co?

– Świetny wynik jak na twój staż.

– Naprawdę tak myślisz? – Chociaż w słowach Sylwestra nie zabrzmiała nawet nutka ironii, Grzęda wyczuł w komplemencie podstęp.

– Pewnie. Tylko widzisz, ze mną to nie przejdzie. Jeżeli spróbujesz przy mnie tknąć kogokolwiek przed procesem, prędzej to ty wylądujesz w grobie.

Żwir miarowo chrzęścił pod stopami, gdy zbliżali się do willi. Teraz kształt okazałego obiektu wyraźnie odcinał się od otoczenia, gdzieniegdzie dało się dostrzec nawet rzeźbienia na ścianach. Jedynie puste oczodoły wybitych okien pozostawały czarne jak majaczący w tle las.

– Plotki mówiły prawdę – wypalił Grzęda, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Ty faktycznie masz nierówno pod sufitem.

Sylwester wzruszył ramionami.

– Możliwe. A wiesz, jakie plotki krążą o tobie? – Z satysfakcją dostrzegł, że udało mu się wzbudzić w partnerze zainteresowanie. – Że jesteś rozwydrzonym, zakompleksionym gówniarzem, który dostał tę robotę tylko dzięki tatusiowi.

Przez następne pół minuty delektował się ciszą. Zerknął na nowego partnera, ale w ciemności nie udało mu się dostrzec wyrazu jego twarzy. Słyszał za to świst nerwowo nabieranego przez nos powietrza, a ruchy Grzędy stały się nagle nienaturalnie sztywne. Wyglądało na to, że uwaga była celna.

– Kto tak powiedział? – zapytał w końcu sierżant zduszonym szeptem.

– Ja. A teraz siedź cicho i skup się, jesteśmy na miejscu.

Skrzypnięcie stalowej, miejscami pordzewiałej furtki przeszyło nocną ciszę. Sylwester zamarł z ręką na klamce, rozejrzał się, ale zaraz pewnym krokiem wszedł na teren posesji. Rozległy ogród z wieloma kwiatowymi klombami i kamienną fontanną w kształcie anioła kiedyś na pewno robił wrażenie, jednak czasy jego świetności dawno minęły. Od wyjazdu właściciela wszystko uschło lub pozarastało. Trawa sięgała teraz kolan i plątała się wokół nóg.

Główne wejście było zamknięte, policjanci dostali się do willi przez piwnicę. Wyciągnęli broń i przez dłuższą chwilę stali w miejscu, nasłuchując. Wiatr gwizdał w porozbijanych oknach, dwa razy lekko trzasnęły gdzieś drzwi, ale poza tym w willi panowała cisza. Sylwester oświetlił latarką pomieszczenie, potem korytarz. Zwykła piwnica, choć wyjątkowo duża i kiedyś utrzymywana w nienagannym porządku. Drobne, niepotrzebne już sprzęty leżały poukładane na regałach i owinięte workami, żeby się nie kurzyły, z kolei większe pochowano do szafek. Sylwester ostrożnie podszedł do masywnej szafy na ubrania i z uniesioną na wszelki wypadek bronią otworzył drzwi. Wypłowiałe futra, charakterystyczny zapach naftaliny…

Za szafą coś zapiszczało, kątem oka Sylwester złowił przy ścianie ruch, ale serce przyspieszyło mu tylko na moment. Wyglądało na to, że w piwnicy nie znajdą nikogo poza szczurami.

– Idź na górę – szepnął do Grzędy. – Będę za tobą.

Sierżant posłusznie ruszył korytarzem, a potem powoli zaczął wspinać się na parter, ściskając w rękach pistolet. U szczytu schodów nagle zatrzymał się i ledwie słyszalnie zawołał partnera. Wskazał podbródkiem ciemny kształt, leżący pod ścianą ogromnego, wysokiego na dwa piętra holu. Wpadające przez wybite okno słabe światło księżyca wystarczyło, by rozpoznać ludzką sylwetkę.

– Sprawdź, czy na pewno trup – polecił cicho Sylwester. – Ja przeszukam parter.

Z holu dało się przejść do trzech innych pomieszczeń. Sylwester zajrzał najpierw do salonu i od razu zrozumiał, że to tutaj przesiaduje spragniona wrażeń młodzież. Ściany były pobazgrane sprayami, fotele ktoś przysunął blisko sofy, tak by tworzyły kanciaste półkole. Pośrodku walało się pełno butelek po piwie, wymięta bluza, a także kilka strzykawek. Uważając, by na żadną nie nadepnąć, zawrócił i przeszedł do kolejnego pomieszczenia.

Kuchnia okazała się niemal pusta – właściciele widocznie pozabierali większość sprzętów, a to, czego nie wzięli, przywłaszczyli sobie bezdomni. Z kolei w sąsiadującej z nią jadalni został tylko stół, zbyt ciężki, by ktoś chciał go wynieść. Zmieściłoby się przy nim co najmniej dziesięć osób.

W łazience Sylwester również nikogo nie zastał. Uniósł brwi, widząc na lustrze nabazgrany wściekle czerwoną szminką koślawy napis HELP ME. Nigdy nie rozumiał fenomenu dziwnych, zapisywanych w przypadkowych miejscach tekstów, które miały uchodzić za mroczne. Niektórzy ludzie po prostu oglądali za dużo horrorów.

Wrócił do partnera, kucającego przy leżącym na plecach ciele. Już otworzył usta, by się odezwać, gdy dostrzegł na szyi chłopaka głębokie rozcięcie, wyraźnie rozwiewające wszelkie wątpliwości co do jego stanu. Na wystającej spod rozpiętej kurtki koszuli zasychała krew.

– Bardziej martwy już nie będzie. – Grzęda mimo wszystko odpowiedział na niezadane pytanie. – Ładnie go ktoś załatwił.

– Kojarzysz go? – Sylwester również kucnął, by lepiej przyjrzeć się denatowi. Nie sądził, żeby obrzydliwie bogata rodzina Grzędy utrzymywała kontakty z kimkolwiek z Przylesia, ale warto było zapytać. Ostatecznie ofiara nie musiała pochodzić stąd.

– Nie.

– Trudno, może znajdziemy dokumenty.

Sierżant wyciągnął rękę, by sięgnąć do kieszeni kurtki denata, jednak Sylwester chwycił go za nadgarstek, nawet nie zaszczycając spojrzeniem. Nadal przyglądał się trupowi, wyraźnie zamyślony.

– Zostaw, technicy sprawdzą. Wiesz, co mnie zastanawia? On nie został zabity tutaj.

Grzęda cofnął rękę. Przez dłuższą chwilę też uważnie przypatrywał się zwłokom.

– Za mało krwi? – spytał w końcu.

– To raz. Gdyby został zaatakowany tu, gdzie leży, pod głową miałby sporą kałużę, a tak tylko koszula…

– Czekaj, przecież jeśli zrobił to demon, krwi powinno być jeszcze mniej.

– Właściwie nie powinno być jej wcale. – Sylwester omiótł wzrokiem zabarwione na brunatno ubranie nieboszczyka. – Wątpię, by demon pozwolił sobie na takie marnotrawstwo. Zresztą… popatrz na tę ranę, widzisz gdzieś ślady zębów?

Grzęda odruchowo pokiwał głową, potem pokręcił, odpowiadając na pytanie, aż chyba uświadomił sobie, że partner wcale nie czeka na jego reakcję, i mruknął tylko:

– Czyli co, człowiek?

– Najwyraźniej. Zabił chłopaka, a potem tutaj przeniósł. Zobacz, jak on leży. Jakby ktoś go ułożył do trumny. Nie wierzę, że upadł w taki sposób po tym, jak poderżnięto mu gardło.

– Ale po co ktoś miałby to robić?

Sylwester nie odpowiedział, znów pogrążony w myślach. Właśnie, po co? To pytanie mogło okazać się kluczowe. Jeśli uda im się odkryć po co, może uda się też dowiedzieć kto. Kto i dlaczego zdecydował się z rozmysłem – bo przypadek można było wykluczyć – poderżnąć gardło niemal dzieciakowi?

– To już nie nasz problem – stwierdził, z zadziwiającą łatwością tłumiąc zawodową ciekawość. Wstał i nieco zirytowany dodał: – To w ogóle nie nasza robota.

Wyciągnął telefon, by poinformować swoich, że anonimowe zgłoszenie sprzed około trzydziestu minut było częściowo prawdziwe i rzeczywiście muszą zająć się zwłokami znalezionymi w willi. Tyle że demonem nie była ani ofiara, ani napastnik, i na razie nie istniały żadne podstawy, by w sprawę miało się angażować WKD.

– Obawiam się, że to jednak… – Gdzieś na górze niespodziewanie rozległ się kobiecy głos.

A potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie. W chwili, kiedy Sylwester odwrócił głowę, zdumiony i zły na siebie, że dał się zaskoczyć, tuż obok niego huknął strzał. Dźwięk odbił się od ścian, wypełnił uszy watą i Sylwester nie usłyszał nawet tupotu kroków na marmurowej posadzce, gdy Grzęda pomknął w kierunku schodów ze ściskaną w wyciągniętej ręce bronią.

– Nie! – wrzasnął Sylwester, dostrzegając wycofującą się na piętro ciemną sylwetkę.

Skoczył w stronę partnera, ale ten zdążył oddać kolejny strzał i tym razem trafił w uciekającą postać. Sylwester zdołał go dogonić, dopiero gdy ten był już na piętrze. Palec Grzędy znów wylądował na spuście, wylot lufy celował w siedzące pod ścianą stworzenie. Sylwester z desperacją złapał partnera za koszulę, materiał się rozdarł, a pod wpływem szarpnięcia Grzęda spudłował, ale ani myślał się zatrzymać.

– Nie! – ryknął Sylwester, jeszcze głośniej i ostrzej niż wcześniej. Niezgrabnie chwycił wyrywającego się sierżanta za ramiona i odepchnął go do tyłu, wkładając w to całą siłę i wyładowując nagromadzoną złość. Przecież mówił temu skończonemu idiocie, żeby nie strzelał!

Grzęda wypuścił broń, z impetem odleciał do tyłu i uderzył biodrami o rzeźbioną balustradę. Przez jego twarz przemknął grymas bólu, ale szybko zastąpiła go wściekłość. Otwierał już usta, chcąc zapewne powiedzieć Sylwestrowi, co o nim myśli, ale wtedy stało się coś, co sprawiło, że wszyscy zamarli. Spróchniałe drewno skrzypnęło głośno, zaraz potem rozległ się suchy trzask. Sylwester szeroko otwartymi oczami patrzył, jak balustrada wiszącego nad wysokim holem balkonu łamie się i leci do tyłu, a przerażony Grzęda razem z nią. Z dołu dobiegł donośny łomot, trzask, a potem zapadła przerażająca cisza.

Na krótką chwilę świat zamarł. Sylwester tępo gapił się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego partner. Krew huczała mu w skroniach. Dopiero przepełniony bólem jęk wyrwał go ze stuporu. Na wszelki wypadek zerknął przez ramię w kierunku siedzącego pod ścianą demona, ale wyglądało na to, że szkaradna istota na razie nie ruszy się z miejsca. Zaczął więc schodzić w dół, do holu, bojąc się widoku, który tam zastanie.

Grzęda leżał na plecach niedaleko schodów. Pod nim walały się fragmenty połamanej balustrady i pozostałości dębowej szafki, na której musiał wylądować podczas upadku. Stojąca wcześniej na szafce waza roztrzaskała się, kawałki ozdobnej ceramiki poleciały po podłodze na kilka metrów w każdą stronę.

– Darek? – wydusił Sylwester, ostrożnie podchodząc do partnera.

Omiótł wzrokiem całe jego ciało, ale niewiele dało się w ten sposób wywnioskować. Kończyny nie wyglądały na połamane, nie dostrzegł też nigdzie poważnego krwotoku. Przy głowie zabłyszczała niewielka plama krwi, co nie wróżyło dobrze, ale kiedy promień latarki na chwilę zatrzymał się na twarzy Grzędy, sierżant skrzywił się, jęknął i spróbował odwrócić głowę. Przynajmniej był przytomny.

– Wybacz. – Sylwester się zreflektował i skierował światło w inną stronę. Ostrożnie klęknął przy partnerze. – Nie wierć się. Zadzwonię po karetkę, zaraz się tobą zajmą.

Grzęda lekko uchylił powieki i wbił spojrzenie w Sylwestra. Na początku sprawiał wrażenie, że go nie poznaje, ale po krótkiej chwili w jego oczach pojawiło się zrozumienie.

– Co ty mi zrobiłeś? – wychrypiał z trudem.

– Nic. Spadłeś z wyższego piętra, ale nic ci nie będzie.

– To ty mnie zrzuciłeś – wyszeptał z niedowierzaniem. – Żeby ratować demona. Zrzuciłeś mnie. – Przez chwilę tępo wpatrywał się w wiszący pod sufitem szkielet kryształowego niegdyś żyrandola, a potem znów posłał Sylwestrowi oskarżycielskie spojrzenie. Zacisnął dłonie w pięści. – Nie wybaczę ci tego.

– Nie histeryzuj, marnujesz siły.

– Zniszczę cię. Żeby takie skurwysyny pracowały w policji… Mój ojciec dopilnuje, żebyś już nigdy… żebyś nigdy… – Grzęda znów zamknął oczy, jakby utrzymywanie ich otwartych kosztowało go zbyt wiele wysiłku. Gdy po chwili milczenia ponownie się odezwał, po groźbach nie zostało ani śladu. – Zabierz mnie stąd – wyszeptał błagalnie. – Głowa mi pęka, chcę do domu.

– Musisz tu jeszcze chwilę wytrzymać. Dzwonię po pogotowie.

– Nie. Zadzwoń… do mojego ojca. On załatwi prywatnie…

– Wiesz, gdzie mam teraz twojego ojczulka? – warknął Sylwester, wyjmując z kieszeni telefon. – Co jeszcze cię boli? Ręce, nogi?

Wstrzymał się chwilę z wybieraniem numeru, czekając na odpowiedź, ale jego pytanie wywołało zgoła odmienną reakcję. Grzęda niespodziewanie zaczął dygotać, jego twarz ściągnęła się w dziwnym skurczu.

– Poświeć mi na nogi – powiedział głucho, zanim Sylwester zdążył o cokolwiek jeszcze zapytać.

Grzęda spróbował unieść się na tyle, by samemu cokolwiek zobaczyć, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. W świetle latarki Sylwester zauważył pojedyncze plamy krwi na spodniach, jednak nie na tyle duże, by wzbudzały niepokój.

– Masz tylko parę skaleczeń od rozbitej wazy, nie umrzesz od tego. I… – Dopiero teraz dostrzegł, że poniżej kolana jedna noga wydaje się nienaturalnie wygięta. – No dobra, lewa chyba złamana. Możesz nią ruszać?

– Nie.

– Wiesz, nawet jeśli… To raczej nic poważnego, najwyżej posiedzisz miesiąc z gipsem.

– Nie.

– Co „nie”? – zapytał Sylwester, lekko już poirytowany.

– Nie mogę nią ruszać. I prawą też, ja… – Głos Grzędy się załamał. Młody policjant zacisnął powieki, z kącików oczu niespodziewanie popłynęły mu łzy. Zdanie dokończył już tak cicho, że Sylwester właściwie doczytał je z ruchu warg: – Ja w ogóle ich nie czuję.

A potem ledwo słyszalny szept zamienił się we wrzask. W szloch, wycie, histerię. Grzęda, który dopiero co nie miał nawet siły, by nieco unieść głowę, teraz zaczął tarzać się w rozpaczy po pokrytej pyłem posadzce, zaciskając dłonie na ostrych odłamkach wazy i wrzeszcząc na Sylwestra głosem tak przepełnionym nienawiścią, że ten nie słyszał podobnego chyba nigdy w życiu.

– Zniszczę cię! – zawył, krztusząc się łzami. – Przysięgam! Będziesz gnił w pierdlu do końca swoich dni! Będziesz…

Sylwester nie słuchał. Nie musiał słuchać, bo wiedział, że wszystko, co teraz wykrzykuje jego partner, jest prawdą. Że jeżeli Sławomir Grzęda, najbogatszy człowiek w powiecie, dowie się o tym, co tutaj zaszło, jego, Sylwestra, dotychczasowe życie będzie skończone. Nawet jeżeli nie naślą na niego płatnych zabójców, nawet jeżeli jakimś niewyobrażalnym cudem uda mu się uniknąć więzienia, z pracą w Kontroli będzie musiał pożegnać się raz na zawsze. A wtedy… nie pozostanie mu już nic.

Stał oszołomiony, nie mając pojęcia, co robić. Cała sytuacja wydawała się tak cholernie nierealistyczna… To przecież był moment! Nie zrobiłby z premedytacją czegoś takiego! To przez ten jebany rozpadający się dom, przez przeklęte Przylesie, które już dawno powinni zrównać z ziemią, przez jakiegoś świra, który zamordował nastoletniego chłopaka… A jednak się stało. I jeżeli istniała jakakolwiek szansa, by jeszcze wybrnąć z tej sytuacji, musiał natychmiast wziąć się w garść.

Spostrzegł nagle, że podświadomie schował telefon z powrotem do kieszeni. No tak, po karetkę już nie zadzwoni… Wyleczyć Grzędę gdzieś prywatnie, po kryjomu? Nie, kurwa, co to da, przecież on i tak nigdy mu tego nie wybaczy. Wmówić mu, że to demon go popchnął? Nie uwierzy, za dużo pamięta. To co w takim razie pozostawało? Jedno życie właśnie spierdolił w ułamku sekundy, ale co mógł zrobić, żeby nie spierdolić jeszcze swojego?

Wiedział. Już jakiś czas temu dotarło do niego, że wyjście jest tylko jedno, ale starał się odpychać tę myśl w nadziei na znalezienie innego rozwiązania. Nie znalazł. Czując, jakby jego umysł oderwał się od ciała, powoli sięgnął po pistolet.

– Ej… – Krzyki Grzędy nagle ucichły, sierżant zamarł w bezruchu z przerażeniem w oczach. – Co ty… wyprawiasz? Sylwester, co…

Urwał, gdy wypełniony trucizną pocisk trafił go w brzuch. Grzęda zaskrzeczał żałośnie, niemal zupełnie zdartym już głosem, zszokowany spojrzał na niewielką ranę i zasłonił ją odruchowo. A potem zaczął działać zadziwiająco racjonalnie – jego ręka powędrowała w stronę kieszeni, w której trzymał strzykawkę z antidotum.

Widząc to, Sylwester poczuł nawet coś w rodzaju szacunku do tego rozpieszczonego elegancika. Reakcja Grzędy była naprawdę szybka, chociaż oczywiście zbyt wolna, by zmienić bieg wydarzeń. Owszem, zdarzały się przypadki, że trafiony trutką człowiek dawał radę samodzielnie uratować się przed śmiercią. Ale to wymagało wyjątkowego szczęścia, wyjątkowo dobrze umiejscowionej kieszeni, wyjątkowej przytomności umysłu i – jak Sylwester podejrzewał – wyjątkowej paranoi, że w każdej sekundzie swojego życia możesz zostać trafiony przeznaczonym dla demona pociskiem.

Ręka Grzędy zatrzymała się gdzieś w połowie klatki piersiowej, palce poruszyły się jeszcze parę razy, coraz ociężalej, aż w końcu całe ciało zastygło niczym zalane szybkoschnącym cementem. Tylko oczy wciąż desperacko błagały o ratunek, który mógł nadejść wyłącznie z jednej strony. Sekundy się dłużyły, przerażenie Grzędy rosło z każdą chwilą, aż wreszcie zastąpiła je dezorientacja, gdy ciałem wstrząsnęły pierwsze drgawki.

Chociaż Sylwester nigdy nie doświadczył tego uczucia osobiście, podczas szkolenia wielokrotnie powtarzali mu, jak pociski zaprojektowane przeciw demonom działają na ludzi. Po początkowym paraliżu układ nerwowy zaczynał wariować i człowiekiem trzepało tak długo, aż nie padło mu serce. Grzęda zakwilił żałośnie, dźwięk szybko przeszedł w bulgoczący charkot. Przez chwilę, zawieszoną w nieskończoności, młody sierżant bezładnie miotał się po podłodze jak w ataku padaczki. Aż wreszcie znieruchomiał z wciąż otwartymi, ale już nienaturalnie pustymi oczami wpatrzonymi w wiszący wysoko nad nim szkielet żyrandola.

Sylwester zorientował się nagle, że on sam też drży. Wyciągnięta do przodu ręka z pistoletem latała w górę i w dół, więc cofnął ją szybko i z pewnym trudem włożył broń do kabury. Gdy w tej samej sekundzie ponownie usłyszał znajomy kobiecy głos, poczuł ukłucie wstydu. Zbyt długo mu to zajęło.

– Nie sądzisz, że było trochę za wcześnie na taką decyzję?

Odwrócił się, by spojrzeć na nocną zmorę. Przycupnęła u szczytu schodów, podparta przednimi kończynami jak dzikie zwierzę przygotowujące się do skoku. Widywał już ją w tej postaci – chudą i trupiobladą, bardziej przypominającą odziany w czarne łachmany szkielet niż człowieka. Cienka skóra na twarzy ciasno opinała kości policzkowe, pomiędzy wąskimi wargami dało się dostrzec pożółkłe zęby. Palce rąk i nóg zmora miała zakończone ostrymi szponami, a zza ramion wystawały dwa spiczaste trójkąty wielkich, błoniastych jak u nietoperza skrzydeł.

Ale to oczy były jedynym, co naprawdę Sylwestra przerażało. Duże i idealnie okrągłe, do złudzenia przypominające dwie czarne dziury. Wzdrygnął się, zbyt długo czując na sobie ciężki wzrok tych demonicznych ślepi, w których nigdy nie odbijało się światło. Tak bardzo chciał choć na chwilę zobaczyć Meę inną… Nie, nie chciał. Potrzebował. Musiał upewnić się, że to wszystko nie było na darmo…

Odchrząknął, próbując nadać głosowi zwyczajne brzmienie. Wyszło nawet lepiej, niż się spodziewał.

– Mogłabyś przybrać swoją… – wykonał nieokreślony gest ręką – naturalną postać?

– Masz na myśli moją nienaturalną postać? – sprecyzowała zmora z lekkim rozbawieniem. – Wybacz, nie bardzo. Trutka wciąż działa, nie chcę marnować energii.

Natychmiast sięgnął do kieszeni swojej skórzanej kurtki.

– Mam antidotum. Jeśli potrzebujesz…

– Nie trzeba. Będziesz musiał wytłumaczyć się z użycia, prawda? Już przechodzi. Co innego, gdyby udało mu się trafić mnie drugi raz. I trzeci.

To, że odmówiła zmiany formy, zabolało go niemal fizycznie, mimo to powstrzymał się przed dalszymi namowami. Biorąc pod uwagę, jak bardzo Mea była chuda, wierzył, że nawet jeden pocisk znacząco ją osłabił. Poza tym musiał jak najszybciej wyjaśnić parę innych kwestii.

– Co ty tu w ogóle robisz?

– Ostatnio zdarza mi się przesypiać tu dnie, na strychu jest całkiem wygodnie. Dzisiaj obudziły mnie jakieś hałasy. Zeszłam niżej i natrafiłam na… to. – Machnęła ręką w stronę zwłok.

– To od ciebie dostaliśmy zgłoszenie?

Skinęła głową.

– Anonimowe – przypomniał Sylwester.

– Nie chciałam się w to wszystko mieszać. Sam widzisz, jak niektórzy reagują na mój widok.

– Prosiłaś, by przysłali Kontrolę? Tym powinni się zająć kryminalni.

– Wierz mi lub nie, ale w chwili, gdy znalazłam ciało, czułam wyraźnie energię demona. Nie jestem w stu procentach pewna, że demon zabił chłopaka, ale ten, kto przyniósł tu trupa, zdecydowanie nie był człowiekiem. Dlatego poprosiłam, by przysłali was.

– Zdążyłaś go zobaczyć? Przynajmniej z daleka?

– Nie. Moja obecność chyba go zaskoczyła, musiał mnie usłyszeć i natychmiast się ulotnił. Pewnie nie planował zostawiać ciała tak na widoku.

Sylwester pokiwał głową. Tak, zostawianie ciała na widoku to głupota, nie trzeba było go o tym przekonywać. Rozmowa ze zmorą sprawiła, że na chwilę zdołał odepchnąć myśli o tym, co się wydarzyło, poczuć się prawie jak podczas zwyczajnego dnia pracy. Niechętnie spojrzał na powykręcane zwłoki Grzędy i dopiero teraz w pełni dotarło do niego, co zrobił. Powlókł się w stronę schodów i ciężko zwalił na najniższy stopień. Obrócił się bokiem, oparł potylicę o chłodną ścianę, w milczeniu zastanawiając się, co dalej.

– Odważne posunięcie – stwierdziła Mea i z zaciekawieniem podleciała do zwłok. Działanie trutki pozbawiło jej ruchy zwyczajowej gracji, skrzydła nie do końca chciały współpracować. – Nie spodziewałam się, że zrobisz coś takiego.

– Nie miałem wyboru – powiedział cicho, czując się raptem strasznie zmęczony.

– Problemy będą i tak. Masz jakiś plan?

Ponuro pokręcił głową, a potem przemógł się i spojrzał demonicy w wielkie czarne ślepia.

– Pomóż mi, Mea. Zjedz go nawet, jeśli chcesz, nikt się o tym nie dowie.

Zmora zachichotała, co zabrzmiało raczej, jakby się krztusiła.

– Żartujesz? Niby po co miałabym jeść trupa?

– To wynieś go gdzieś. Proszę. Jeśli ja to zrobię, zostanie ślad. Ty możesz polecieć, pochować go w lesie, może nie znajdą…

– Czyli jednak masz plan. – Mea znowu się uśmiechnęła. – Zakładając, że się zgodzę… co wtedy powiesz swoim?

– Nie wiem, że demon… że morderca tego chłopaka… porwał Grzędę, zaciągnął gdzieś…

– I uwierzą? – zapytała z powątpiewaniem.

– Nie wiem, kurwa, czy uwierzą! – Sylwester trzasnął pięścią w schodek. Gdy drewno jęknęło, przed oczami stanęła mu łamiąca się balustrada i spadający w dół Grzęda. Cholera, chyba długo nie pozbędzie się z głowy tego obrazu… – Ale nie mam wyjścia! Nie mogłem inaczej, rozumiesz? Myślisz, że chciałem się w to pakować?! – Zamilkł, sam złapał się na tym, że jest za głośno. Przetarł twarz dłonią, spróbował uspokoić oddech. Potem błagalnie spojrzał na Meę i znacznie ciszej zapytał: – Pomożesz mi?

Zmora długo spoglądała na niego w milczeniu, chłodno i przenikliwie. Nie potrafił odczytać jej myśli, a widok dwóch czarnych dziur tylko pogarszał jego nastrój, dlatego zamknął oczy, znów oparł głowę o ścianę i po prostu czekał na wyrok. Kiedy nagromadzona adrenalina, stres i niepokój zaczęły przeradzać się w dziwną obojętność, nadeszła odpowiedź.

– Zajmę się ciałem. A ty wymyśl jakąś spójną wersję i zadzwoń na komendę. – Chudymi, ale zaskakująco silnymi rękami zmora bez trudu podniosła z podłogi zwłoki Grzędy. Na moment przed tym, jak rozpostarła skrzydła i wyleciała z holu przez duże okrągłe okno, obróciła się i dodała: – I pamiętaj, Sylwester, mnie tu nie było.

Bezkost

Copyright © by Joanna Kanicka 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Magdalena Świerczek-Gryboś

Korekta – Jagoda Kubiesza, Julia Młodzińska, Anna Strożek

Projekt typograficzny i skład – Kasia Kotynia

Przygotowanie e--booka – Natalia Patorska

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracja na okładce – Tomasz Ryger

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści.Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788383304106

ISBN epub: 9788383304090

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas,energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska,Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commercei IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl